John Varley Tytan

Rozdział 1

— Rocky, mogłabyś na to rzucić okiem?

— Dla ciebie — kapitan Jones. Zobaczę rano.

— Wydaje mi się, że to dość ważne.

Cirocco stała przy umywalce z namydloną twarzą. Po omacku odszukała ręcznik i wytarła zielonkawą maź. Tylko takie mydło mogły strawić urządzenia oczyszczające.

Zerknęła na dwa zdjęcia, które podsunęła jej Gaby.

— Co to takiego?

— Po prostu dwunasty księżyc Saturna. — Gaby nie udało się ukryć podniecenia.

— Poważnie? — Cirocco ze zmarszczonymi brwiami przyjrzała się obu zdjęciom. — Dla mnie to po prostu kupa małych czarnych punkcików.

— No cóż, tak. Rzeczywiście niczego tu nie widać bez kompatometru. O, to jest dokładnie tutaj. — Pokazała kawałek zdjęcia małym palcem.

— Przyjrzyjmy się.

Cirocco przetrząsnęła swoją szafkę i wreszcie wygrzebała uniform w kolorze groszkowym, jak wszystkie inne. Większość praktycznych, zapinanych na rzepy pasków została pooddzierana.

Jej pokój znajdował się u podstawy karuzeli, pomiędzy drabinkami nr 3 i 4. Ruszyła za Gaby krętym korytarzem, a później w górę po drabince.

Z każdym szczeblem stawały się lżejsze, by w końcu — blisko osi — przejść w stan zupełnej nieważkości. Odepchnęły się od wirującego powoli pierścienia i poszybowały wzdłuż centralnego korytarza do zespołu pomieszczeń naukowych, w żargonie NASA zwanego SCIMOD. Światło zgaszono, by łatwiej było odczytywać wskazania przyrządów, a sala była tak kolorowa, jak wnętrze szafy grającej. Cirocco podobało się tu. Mrugały zielone światełka, a ustawione w długich rzędach ekrany szemrały tylko, emanując białą poświatę przypominającą konfetti tumanów śniegu. Eugene Springfield i siostry Polo lewitowali wokół głównego holozbioru. Ich twarze były skąpane w czerwonym blasku.

Gaby wsadziła klisze do komputera, włączyła program powiększania obrazu i pokazała Cirocco ekran, na którym miały obserwować zdjęcia. Po chwili ukazały się, wyostrzone i nałożone na siebie, a potem nagle zmieniły się. Dwa maleńkie punkciki migotały; dzieliła je niewielka odległość.

— Oto one — powiedziała Gaby z dumą. — Niewielki ruch, ale zdjęcia zostały wykonane w odstępie zaledwie dwudziestu trzech godzin.

— Zbliżają się obiekty orbitalne — powiedział Gene.

Gaby i Cirocco przysunęły się do niego. Cirocco przelotnie rzuciła okiem i dostrzegłszy jego ramię gestem posiadacza obejmujące kibić Gaby, szybko odwróciła wzrok. Zauważyła, że siostry Polo również to zobaczyły, ale udawały, że nie widzą. Wszyscy nauczyli się nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.

Saturn tkwił pośrodku holozbioru, gruby i pomarańczowoczerwony, otoczony ośmioma błękitnymi, coraz szerszymi kręgami, które układały się w płaszczyźnie równika. Na każdym okręgu znajdowała się kula, niczym samotna perła nawleczona na nić, a obok owych pereł wypisano nazwy i liczby: Mnemozyne, Janus, Mimas, Enceladus, Tetyda, Dione, Rea, Tytan i Hyperion. Daleko poza ich orbitami znajdowała się jeszcze jedna kula o wyraźnie nachylonej trajektorii — Japetos. Phoebus, najodleglejszy księżyc, nie mógł być widoczny w tej skali.

Właśnie rysowano koleiną krzywą. Była to asymetryczna elipsa, niemalże stykająca się z orbitami Rei i Hyperiona i przecinająca okrąg przedstawiający orbitę Tytana. Cirocco patrzyła uważnie przez chwilę, po czym wyprostowała się. Zauważyła głębokie zmarszczki na czole Gaby, która manipulowała przy klawiaturze. Przy nawoływaniu kolejnych programów zmieniały się liczby na ekranie.

— Przed mniej więcej trzema milionami lat znalazł się bardzo blisko Rei — rzuciła Gaby. — Jest wystarczająco wysoko ponad orbitą Tytana, chociaż perturbacje są wyraźne. Jest daleki od stabilizacji.

— Cóż to oznacza? — spytała Cirocco.

— Przechwycony asteroid? — zasugerowała Gaby, z jedną brwią uniesioną w grymasie niedowierzania.

— Mało prawdopodobne. Za blisko płaszczyzny równika — powiedziała jedna z sióstr Polo.

— April czy August? — zastanawiała się Cirocco. Mimo osiemnastu miesięcy wspólnego rejsu nadal nie mogła ich odróżnić.

— Bałam się, że to zauważysz. — Gaby przygryzła pięść. — Ale gdyby ukształtował się wraz z innymi, powinien być mniej asymetryczny.

Polo wzruszyła ramionami.

— Można to wytłumaczyć. Jakaś katastrofa w niedalekiej przeszłości. Trzeba niewiele wysiłku, żeby go przesunąć.

Cirocco zmarszczyła brwi.

— A więc, właściwie, jak duży jest ten obiekt?

Polo — August, była niemal pewna, że to ona, popatrzyła na nią z tym spokojnym, a jednak dziwnie niepokojącym wyrazem twarzy.

— Powiedziałabym, że około dwóch lub trzech kilometrów. Być może nawet mniej.

— I to wszystko?

Gene wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— Daj mi namiary, a tam wyląduję.

— Co masz na myśli, mówiąc: „I to wszystko?” — powiedziała Gaby. — Przecież nie może być dużo większy, bo byśmy go zauważyli przez teleskopy z Księżyca. Wiedzielibyśmy o nim już trzydzieści lat temu.

— W porządku. Przerwałaś mi kąpiel dla jakiegoś cholernego kamyka. Nie wydaje mi się, żeby było warto.

Gaby wyglądała na zadowoloną z siebie.

— Dla ciebie może nie, ale nawet gdyby był dziesięć razy mniejszy, i tak musiałabym go nazwać. Odkrycie komety czy asteroidu to inna sprawa, ale zaledwie kilku ludzi w ciągu stulecia ma okazję nazwać nowy księżyc.

Cirocco uwolniła stopy z uchwytów na holozbiorze i z godnością obróciła się w stronę korytarza. Zanim wypłynęła z pomieszczenia, jeszcze raz rzuciła okiem na dwa maleńkie punkciki, które nadal błyszczały wysoko na ekranie.


Język Billa zaczął od koniuszków palców u nóg Cirocco, a teraz penetrował jej lewe ucho. Lubiła to. To była cudowna podróż, a Cirocco kochała każdy jej centymetr: niektóre przystanki były doprawdy niezwykłe. Teraz niepokoił płatek jej ucha, próbując delikatnie odwrócić ją ustami i zębami. Pozwoliła mu na to.

Trącał jej ramię podbródkiem i nosem, przyspieszając obrót. Zaczęła się kręcić. Czuła się jak wielki, czuły asteroid. Ta metafora spodobała jej się. Podążając w myśli tym tropem, widziała już linię równika okalającą ją tak, by wystawić pagórki i doliny jej ciała na światło słoneczne.

Cirocco lubiła kosmos, lekturę i seks, niekoniecznie w tej kolejności. Nigdy nie udało jej się osiągnąć zadowalającego połączenia wszystkich trzech elementów, ale nie było źle.

Nieważkość dawała możliwość wypróbowania nowych igraszek, jak ta, którą nazywali „bez rąk”. Można było używać stóp, ust, kolan albo barków, by ustawić partnera. Wymagało to dużej delikatności i ostrożności, ale poprzez powolne kąsanie i szczypanie można było dokonać wszystkiego, i to w bardzo interesujący sposób.

Wszyscy od czasu do czasu wpadali do sali upraw hydroponicznych. „Ringmaster” miał siedem indywidualnych kabin, niezbędnych ich mieszkańcom niczym tlen. Jednak nawet w położonej blisko osi obrotu statku kabinie Cirocco stawało się tłoczno, gdy w środku było dwoje ludzi. Wystarczyło raz spróbować kochać się w stanie nieważkości, by łóżko wydało się nagle równie niewygodne, jak tylne siedzenie chevroleta.

— Dlaczego nie obrócisz się trochę w ten sposób? — spytał Bill.

— A dlaczego miałabym to zrobić?

Pokazał jej, dlaczego i dała mu nawet trochę więcej niż prosił. Potem stwierdziła nagle, że to ona dostaje trochę więcej, niż oczekiwała, ale — jak zwykle — wiedział, co robi. Zacisnęła nogi wokół jego bioder i pozwoliła mu czynić według jego woli.

Bill miał czterdzieści lat i był najstarszym członkiem załogi. Charakterystyczną cechą jego twarzy był kluchowaty nos i obwisłe policzki, które mogły być ozdobą basseta. Łysiał, a jego zęby też nie były zachwycające. Ciało miał jednak szczupłe i twarde, o dziesięć lat młodsze od twarzy, a ręce zgrabne i precyzyjne w ruchach. Znał się na maszynach, ale nie tych zasmarowanych i hałaśliwych: jego skrzynka z narzędziami zmieściłaby się w kieszonce koszuli, a same instrumenty były tak malutkie, że Cirocco nie ważyłaby się nawet ich dotknąć.

Jego delikatny dotyk — podobnie jak wyrafinowane upodobania — bardzo się przydawał, kiedy się kochali. Cirocco zastanawiała się, dlaczego tyle czasu musiała go szukać.

Na pokładzie „Ringmastera” było trzech mężczyzn i Cirocco kochała się z wszystkimi. Tak samo zresztą, jak Gaby Plauget. Kiedy siedmioro ludzi podróżowało zamkniętych w tak małej przestrzeni, tajemnicy nie dało się utrzymać. Wiedziała na przykład, że to, co siostry Polo robiły za zamkniętymi drzwiami ich sąsiadujących pokoi, w stanie Alabama nadal było ścigane przez prawo…

Wszyscy stale na siebie wpadali, zwłaszcza w pierwszych miesiącach podróży. Gene był jedynym żonatym członkiem załogi i już na bardzo wczesnym etapie jasno dał do zrozumienia, że on i jego żona mają w tych sprawach wszystko dograne. Mimo to jednak, przez długi czas spał sam, bo siostry Polo miały siebie, Gaby w ogóle zdawała się nie interesować seksem, a Cirocco nieodparcie ciągnęło do Calvina Greene.

Była tak uparta, że Calvin w końcu poszedł z nią do łóżka i to nie jeden raz, ale aż trzy. Za trzecim razem nie było jednak lepiej niż za pierwszym, więc nim zdążył odczuć jej rozczarowanie, ochłodziła stosunki i pozwoliła mu uganiać się za Gaby — kobietą, do której ciągnęło go od początku. Calvin był lekarzem pokładowym wyszkolonym przez NASA na kwalifikowanego biologa i ekologa okrętowego. Był czarny, ale niezbyt się tym przejmował, bo urodził się i wychował na O’Neil One. Był też jedynym członkiem załogi wyższym od Cirocco. Nie sądziła, by mogło to mieć jakiś związek z jego atrakcyjnością: wcześnie nauczyła się nie przywiązywać wagi do wzrostu mężczyzn, bo od większości z nich była wyższa. Sądziła, że urzekły ją raczej jego oczy, łagodne, brązowe i wilgotne. I jego uśmiech.

Te właśnie oczy i ten uśmiech nie robiły żadnego wrażenia na Gaby, podobnie jak wdzięki Cirocco nie interesowały Gene’a, jej drugiego wybrańca.

— O czym myślisz? — spytał Bill, widząc, jak się uśmiecha.

— Nie sądzisz, że dostarczasz mi dostatecznie dużo powodów do radości? — odparła trochę zadyszana. Naprawdę jednak myślała o tym, jak zabawna musiałaby się wydać ich cała czwórka Billowi, który nie uczestniczył w tych cielesnych przetasowaniach. To właśnie było charakterystyczne dla niego: siedzieć cicho i pozwolić innym łamać sobie serca, a włączyć się dopiero wtedy, gdy już im się sprzykrzy.

Calvin na pewno był przygnębiony. Cirocco również. Czy to na skutek zaabsorbowania Gaby, czy też braku doświadczenia, Calvin nie był nadzwyczajnym kochankiem. Był spokojny, nieśmiały i lubił grzebać się w książkach. Jego teczka personalna wskazywała, że większość życia spędził w szkole, obciążony nauką do tego stopnia, że niewiele czasu zostawało mu na zabawę.

Gaby niczym się natomiast nie przejmowała. Zespół Naukowy „Ringmastera” był najwspanialszą zabawką, jaką dostała kiedykolwiek w życiu. Była tak zakochana w swojej pracy, że wstąpiła do korpusu astronautów i ukończyła go z najlepszymi ocenami z całej klasy, dzięki czemu mogła teraz oglądać gwiazdy bez przeszkody w postaci atmosfery, chociaż bardzo nie lubiła podróży. Kiedy pracowała, wszystko inne przestawało dla niej istnieć, i wcale nie wydawało się jej dziwne, że Calvin spędzał prawie tyle samo czasu w SCIMOD co ona, szukając okazji, by podać jej kliszę fotograficzną albo osłonę obiektywu, i wreszcie — klucze do swojego serca.

Również Gene wydawał się niczym nie przejmować. Cirocco wysyłała sygnały, za które dostałaby od piątki do dożywocia, gdyby dowiedziała się o nich Federalna Komisja Komunikacji, ale Gene niestety ich nie odbierał. Po prostu szczerzył zęby w chłopięcej, doskonale aryjskiej twarzy, okolonej zmierzwionym włosem i opowiadał o lataniu. Miał zostać pilotem Modułu Podróży Satelitarnych, kiedy statek dotrze do Saturna. Cirocco też lubiła latanie, ale przyszedł czas, że kobiety zapragnęły robić coś innego.

W końcu jednak Calvin i Cirocco dostali, czego chcieli, i wkrótce też obojgu się odechciało.

Cirocco nie wiedziała, jak się układają stosunki Calvina z Gaby; żadne z nich o tym nie mówiło, było jednak oczywiste, że był to stan w najlepszym przypadku znośny. Calvin nadal ją widywał, ale ona w tym czasie widywała się również z Gene.

Gene najwyraźniej spodziewał się, że Cirocco przestanie go nękać. Kiedy to robili, przesuwał się na bok i dyszał jej ciężko do ucha. Nie lubiła tego, a cała reszta jego techniki nie była ani trochę lepsza. Kiedy przestawali się kochać, wyglądał prawie tak, jakby oczekiwał podziękowań za udany wyczyn. Na Cirocco niełatwo było zrobić wrażenie, Gene byłby strasznie zdziwiony, gdyby dowiedział się, jak nisko spadł w jej prywatnym rankingu.

Z Billem natomiast… Cóż, to był niemal przypadek, chociaż od tego czasu zdążyła się przekonać, że Bill raczej nie bywa zamieszany w przypadki. Z jednej sprawy wynikała następna, a teraz właśnie zabierali się do pornograficznego zilustrowania Trzeciej Zasady Dynamiki Newtona, tej, która mówi o „akcji i reakcji”.

Cirocco przeprowadziła szybko kilka obliczeń, stwierdzając, że siła wtrysku nie wystarczała, by wytłumaczyć gwałtowne przyśpieszenie, które zawsze obserwowała w tym momencie. Przyczyną były z pewnością skurcze potężnych mięśni nóg, efekt na pewno piękny, ale i odrobinę przerażający. Wyglądało to, jakby stali się wielkimi, wypuszczającymi powietrze balonami, odpychającymi się od siebie w chwili największego zbliżenia. Kołysali się i zderzali, by wreszcie znowu do siebie przylgnąć.

Bill również był zachwycony. Uśmiechnął się szeroko, a lampy oświetlające hydroponiczne uprawy sprawiły, że jego nierówne zęby zalśniły fosforyzującym blaskiem.


STOS/SPOŁ RAPORT NR 0056 5/12/25

SKDZ „RINGMASTER” (NASA 447D, L5/1, HOUSTON- COPERNICUS GCR BASELINE).

JONES CIROCCO, DOWÓDCA DO PRZERÓBKI I NATYCHMIASTOWEJ WYSYŁKI POCZĄTEK:


Gaby zdecydowała się nadać nowemu księżycowi nazwę Temida. Calvin się z nią zgadza, chociaż do nazwy doszli dwiema różnymi drogami. Gaby wspomina o rzekomej obserwacji w 1905 r. dziesiątego księżyca Saturna przez Williama Henry’ego Pickeringa — odkrywcy Phoebusa. Pickering nazwał obiekt właśnie Temidą, ale później nikt go już nie widział.

Calvin wskazuje, że pięć spośród księżyców Saturna nosi nazwy od imion tytanów z mitologii greckiej (co należy do jego specjalnych zainteresowań; zob. STOS/SPOŁ RAPORT NR 0009; 1/3/24), a szósty nosi nazwę Tytan. Temida była tytanidą, co w zupełności zadowala Calvina. Temida ma pewne cechy wspólne z księżycem, który miał jakoby zaobserwować Pickering, jednakże Gaby nie jest przekonana, czy tamten rzeczywiście go widział. (Gdyby tak było, nie mogłaby być uznana za jego odkrywcę. Jednak mówiąc uczciwie, wydaje się, że jest on zbyt mały i zbyt słabo świecący, by można go było dostrzec nawet przy użyciu najlepszych teleskopów księżycowych). Gaby buduje katastroficzną teorię powstania Temidy w wyniku zderzenia Rei i przelatującego asteroidu. Temida może być pozostałością po tym asteroidzie, albo też kawałkiem wybitym z Rei. Tak więc Temida jest interesującym wyzwaniem dla — tej cudownej kupy idiotów, którą teraz tak dobrze znacie, załogi SKDZ „Ringmaster”. — Cirocco wyprostowała się znad sensorowej klawiatury, założyła ręce za głowę i z trzaskiem wyłamała palce.

— Byle co — zamruczała. — Również gówno.

Na ekranie przed nią świecił się ciąg zielonych liter, nie zakończony znakiem przestankowym.

Była to ta część jej obowiązków, z wypełnieniem której zawsze zwlekała tak długo, aż nie można już było ignorować nalegań NASA. Temida była nieciekawym odłamkiem skały, na to w każdym razie wyglądało, ale departament Opinii Publicznej rozpaczliwie szukał jakiegoś szlagieru. Chcieli mieć również zainteresowanie ludzi, „dziennikarstwo osobiste”, jak to nazywali. Cirocco robiła, co mogła, nie mogła się jednak zmusić do wchodzenia w takie szczegóły, jakich domagali się redaktorzy biuletynów prasowych. Prawdopodobnie i tak miało to niewielkie znaczenie, ponieważ to, co właśnie napisała, miało być dopiero zredagowane, przepisane, przedyskutowane w toku konferencji i ogólnie podkoloryzowane w celu „humanizacji” astronautów.

Ogólnie rzecz biorąc, Cirocco uważała to za pożyteczne. Niewielu ludzi obchodził program kosmiczny. Byli przekonani, że te pieniądze z większym pożytkiem mogły być wydane na Ziemi, Księżycu czy w koloniach L5. Po diabła pchać pieniądze w badanie jakiejś mysiej dziury, kiedy o wiele więcej korzyści można by odnieść z rzeczy tak solidnych, jak na przykład rozbudowa produkcji na orbicie okołoziemskiej. Badania okropnie dużo kosztowały, a na Saturnie była tylko kupa kamieni i kosmiczna próżnia.

Próbowała właśnie pomyśleć o jakimś nowym sposobie usprawiedliwienia swojej obecności na pierwszej misji badawczej od jedenastu lat, kiedy na ekranie ukazała się twarz jednej z sióstr Polo. Znowu to dziwne uczucie — której? April czy August?

— Kapitanie, przepraszam, że przeszkadzam.

— W porządku. Nie byłam zajęta.

— Mamy tutaj coś, co powinnaś zobaczyć.

— Zaraz będę.

Pomyślała, że to była August. Cirocco starała się ich nie mylić, ponieważ bliźniaki na ogół tego nie lubią. Stopniowo zdała sobie jednak sprawę, że akurat tym było to obojętne.

April i August nie były bowiem zwykłymi bliźniaczkami.

W pełnym brzmieniu nazywały się April 15/02 Polo i August 3/02 Polo. Tak było napisane na ich probówkach i tak napisali w ich metrykach naukowcy, którzy spełnili w tym przypadku rolę akuszerki. Cirocco utwierdzało to tylko w przekonaniu, że uczonym nie należy pozwalać wygłupiać się i eksperymentować z istotami, które żyją, oddychają i płaczą.

Ich matka, Susan Polo, umarła pięć lat przed ich narodzinami i nie mogła ich bronić. Wyglądało na to, że nikomu nie spieszyło się, by je przygarnąć, miały więc tylko siebie i trzy wyklonowane siostry. August powiedziała kiedyś Cirocco, że kiedy cała piątka dorastała, miały tylko jednego prawdziwego przyjaciela, w postaci małpki — rezusa z podrasowanym mózgiem. Rozdzielono je z nim, gdy dziewczynki miały siedem lat.

— Nie chciałabym, żeby zabrzmiało to zbyt brutalnie — powiedziała August tej nocy, kiedy wypiły po kilka szklanek sojowego wina Billa. — Ci uczeni nie byli potworami. Wielu z nich zachowywało się niczym czułe ciotki i kochający wujaszkowie. Miałyśmy chyba wszystko, czego mogłyśmy zapragnąć. Jestem pewna, że wielu z nich naprawdę nas kochało. — Pociągnęła kolejny łyk. — Mimo wszystko — powiedziała — kosztujemy masę pieniędzy.

Za swoje pieniądze uczeni mieli pięciu spokojnych, raczej uduchowionych geniuszy, czyli dokładnie to, co zamówili. Cirocco wątpiła, czy zamówienie obejmowało również kazirodczy homoseksualizm, ale jakoś czuła, że można się było tego spodziewać w równym stopniu, jak wysokiego ilorazu inteligencji. Wszystkie zostały wyklonowane z jednej matki — córki japońskiego Amerykanina w trzecim pokoleniu i Filipinki. Suzan Polo otrzymała nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki i umarła młodo.

Cirocco przyglądała się August, kiedy ta studiowała fotografię na stoliku do map. Zupełnie przypominała swoją słynną matkę: malutka, z kruczoczarnymi włosami, szczupłą figurą i ciemnymi, pozbawionymi wyrazu oczami. Cirocco nigdy nie podzielała zdania rasy kaukaskiej, że wszystkie twarze Azjatów są do siebie podobne, ale twarze April i August nie różniły się nawet na jotę. Ich skóra miała kolor kawy z dużą ilością śmietanki, ale w czerwonym świetle panującym w Zespole Naukowym twarz August wydawała się niemal czarna.

Spojrzała znad stołu na Cirocco z twarzą bardziej podnieconą niż zwykle. Cirocco przez chwilę patrzyła jej prosto w oczy, a później opuściła wzrok. Na polu upstrzonym punkcikami gwiazd sześć malutkich światełek układało się w doskonały sześciokąt.

Cirocco przyglądała mu się przez dłuższą chwilę.

— To najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam na firmamencie — przyznała. — Co to jest?

Gaby siedziała przypięta do fotela po drugiej stronie kabiny, sącząc kawę z plastykowej butelki.

— To jest najnowsze zdjęcie Temidy — powiedziała. — Zrobiłam je w ciągu ostatniej godziny moim najczulszym sprzętem i przy użyciu programu komputerowego korygującego obroty statku.

— Myślę, że to jest odpowiedź na moje pytanie — odezwała się Cirocco. — Ale co to właściwie jest?

Gaby długo zwlekała z odpowiedzią, znowu pociągając kawy z pojemnika.

— Jest taka możliwość — powiedziała, a jej ton był odległy i marzycielski — że kilka ciał niebieskich krąży wokół wspólnego środka ciężkości. Teoretycznie. Nikt jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział. Układ taki nazywany jest rozetą.

Cirocco cierpliwie czekała. Wreszcie prychnęła, nie słysząc żadnym innych komentarzy.

— W środku systemu księżyców Saturna? Przez mniej więcej pięć minut — być może. Później pozostałe księżyce musiałyby wywołać perturbacje.

— Owszem — zgodziła się Gaby.

— A w jaki sposób w ogóle miałoby się coś takiego zdarzyć? Szanse powstania takiego układu są niezmiernie małe.

— Owszem, to również prawda.

April i Calvin weszli do pomieszczenia. Calvin rozejrzał się.

— Czy ktoś to wreszcie powie? To nie jest naturalny układ. Ktoś to musiał stworzyć.

Gaby potarła czoło.

— Nie słyszałeś wszystkiego. Trąciłam to radarem. Odbicie mówi, że Temida ma ponad 1300 kilometrów średnicy. Dane na temat gęstości mówią, że jest ona nieco mniejsza niż woda. Myślałam, że odczyty są zafałszowane, bo pracowałam na resztce mocy sprzętu. Wtedy dostałam ten obrazek.

— Sześć obiektów czy jeden? — spytała Cirocco.

— Nie mogę powiedzieć na pewno. Wszystko wskazuje na jeden.

— Opisz go jakoś. Jak sądzisz, co możesz o nim powiedzieć?

Gaby zajrzała do swoich wydruków, najwyraźniej jednak mogła się bez nich obyć. Wszystkie liczby miała w głowie.

— Temida ma 1300 kilosów średnicy. Oznacza to, że jest to trzeci co do wielkości księżyc Saturna, mniej więcej rozmiarów Rei. Poza tymi sześcioma punktami musi być zupełnie czarny. To jest zdecydowanie najsłabsza poświata wśród wszystkich ciał niebieskich w systemie słonecznym, jeśli cię to interesuje. Jest to również ciało o najniższej gęstości. Jest bardzo możliwe, że jest w środku puste, a także, że nie jest okrągłe. Być może ma kształt dysku albo torusa. Tak czy inaczej mam wrażenie, że porusza się niczym kręcąca się płyta, z prędkością 1 obrotu na godzinę. To spora prędkość, więc na pewno nic na powierzchni się nie utrzyma, siła odśrodkowa przeważa nad siłą ciążenia.

— Jeżeli jednak to ciało jest wydrążone, a my znaleźli byśmy się po wewnętrznej stronie… — Cirocco nie spuszczała wzroku z Gaby.

— Wewnątrz, jeżeli rzeczywiście jest puste w środku, działałaby na nas siła odpowiadająca 1/4 siły przyciągania ziemskiego G.

Cirocco przyglądała się jej badawczo, chcąc zadać następne pytanie i Gaby nie wytrzymała tego spojrzenia.

— Zbliżamy się z każdym dniem. Obraz powinien się stale poprawiać. Ale nie mogę ci obiecać, kiedy upewnię się co do wszystkich tych przypuszczeń.

Cirocco ruszyła w kierunku drzwi.

— Będę musiała wysłać to, co masz.

— Ale bez żadnych teorii, dobrze?! — krzyknęła za nią Gaby. Po raz pierwszy Cirocco widziała, że Gaby nie jest uszczęśliwiona tym, co dostrzegła przez teleskop. — W każdym razie nie przypisuj ich mnie.

— Żadnych teorii — zgodziła się Cirocco. — Powinno wystarczyć faktów.

Загрузка...