Lewis Carroll
Alicja w Krainie Czarów
* * *
Nota:
Baśniowa opowieść o przygodach Alicji w Krainie Czarów powstała w gorące lipcowe
popołudnie 1862 roku, kiedy to podczas przejażdżki łódką po Tamizie Lewis Carroll,
wykładowca matematyki w Oxfordzie i autor poważnych książek matematycznych,
opowiedział ją małej Alicji Pleasaunce Liddel i jej dwu siostrom. I właśnie ta opowieść
(wydana drukiem w 1865 roku), a nie prace naukowe, przyniosła pisarzowi światową sławę.
Zachęcony ogromnym powodzeniem książki, L. Carroll w kilka lat później napisał drugi tom.
"O tym, co Alicja widziała po drugiej stronie lustra". Oba tomy zostały przetłumaczone na
wiele języków i miały mnóstwo wydań. Pierwsze polskie wydanie ukazało się w roku 1927.
"Alicja w Krainie Czarów" jest utworem szczególnym. Nie przedstawia świata takim,
jakim go widzimy na co dzień, lecz ukazuje go w śnie bohaterki, a snem, jak dobrze wiecie,
rządzą odmienne prawa. Toteż w książce znane fragmenty rzeczywistości układają się w
całkiem nowe, często nonsensowne całości, a postaci prawdziwe, przemieszane z
fantastycznymi, wyglądają i zachowują się inaczej niż w życiu.
I jeszcze jedna uwaga: "Alicja w Krainie Czarów należy do tych książek, do których
warto wracać. Teraz odczytacie ją jako dziwną baśń, pełną niezwykłych, zaskakujących
wydarzeń, ale gdy sięgniecie po nią za kilka lat, ukaże Wam wiele nowych treści. Każdego
jednak czytelnika zawsze zdumiewać będzie bogactwo fantazji i pomysłowości autora, każdy
też podda się urokowi jego niepowtarzalnego humoru.
* * *
Alicja w Krainie Czarów
Łódź nasza płynie ociężale,
Słońce przyświeca cudnie;
Trudno sterować w tym upale,
Wiosłować jeszcze trudniej;
Niosą nas więc łagodne fale
W złociste popołudnie.
Niestety. Właśnie w owym czasie,
Gdy człowiek by się zdrzemnął,
Dziewczynki chcą, bym mówił baśnie
I ciszę mącił senną.
Lecz trudno. Na cóż opór zda się?
I tak wygrają ze mną.
Ta pierwsza strasznie jest surowa
I każe zacząć zaraz.
Ta druga ważna chce osoba,
Bym coś o czarach znalazł.
Trzecia przerywa mi wpół słowa,
Chce wiedzieć wszystko naraz.
I nagle cisza. W wyobraźni
Świat słów mych staje żywy;
Dziewczęta są w krainie baśni,
Już ich nie dziwią dziwy
I może świat baśniowy jaśniej
Im świeci niż prawdziwy.
A gdy opowieść ma ospale
Gdzieś się zatrzyma czasem,
Mówię zmęczony: - Dobrze, ale
Reszta następnym razem.
Tak powstała ta opowieść
Przedziwna i nęcąca;
Słoworodziło się po słowie,
Aż baśń dobiegła końca.
Płyniemy raźno ku domowi
Już po zachodzie słońca.
Alicjo! Weź tę bajkę w dłonie,
A potem złóż ją lekko
W twoich dziecięcych snów ustronie
I otocz ją opieką -
Tak pielgrzym zwiędłe kwiaty chroni
Zerwane gdzieś daleko.
Rozdział I - Przez króliczą norę
Alicja miała już dość siedzenia na ławce obok siostry i próżnowania. Raz czy dwa razy
zerknęła do książki, którą czytała siostra. Niestety, w książce nie było obrazków ani rozmów.
"A cóż jest warta książka - pomyślała Alicja - w której nie ma rozmów ani obrazków?"
Alicja rozmyślała właśnie - a raczej starała się rozmyślać, ponieważ upał czynił ją bardzo
senną i niemrawą - czy warto męczyć się przy zrywaniu stokrotek po to, aby uwić z nich
wianek. Nagle tuż obok niej przebiegł Biały Królik o różowych ślepkach.
Właściwie nie było w tym nic nadzwyczajnego. Alicja nie dziwiła się nawet zbytnio
słysząc, jak Królik szeptał do siebie: "O rety, o rety, na pewno się spóźnię". Dopiero kiedy
Królik wyjął z kieszonki od kamizelki zegarek, spojrzał nań i puścił się pędem w dalszą
drogę, Alicja zerwała się na równe nogi. Przyszło jej bowiem na myśl, że nigdy przedtem nie
widziała królika w kamizelce ani królika z zegarkiem. Płonąc z ciekawości pobiegła na
przełaj przez pole za Białym Królikiem i zdążyła jeszcze spostrzec, że znikł w sporej norze
pod żywopłotem. Wczołgała się więc za nim do króliczej nory nie myśląc o tym, jak się
później stamtąd wydostanie.
Nora była początkowo prosta niby tunel, po czym skręcała w dół tak nagle, że Alicja nie
mogła już się zatrzymać i runęła w otwór przypominający wylot głębokiej studni.
Studnia była widać tak głęboka, czy może Alicja spadała tak wolno, że miała dość czasu,
aby rozejrzeć się dokoła i zastanowić nad tym, co się dalej stanie. Przede wszystkim starała
się dojrzeć dno studni, ale jak to zrobić w ciemnościach? Zauważyła jedynie, że ściany nory
zapełnione były szafami i półkami na książki. Tu i ówdzie wisiały mapy i obrazki. Mijając
jedna z półek Alicja zdążyła zdjąć z niej słój z naklejką Marmolada pomarańczowa. Niestety
był on pusty. Alicja nie upuściła słoja, obawiając się, że może zabić nim kogoś na dole.
Postawiła go po drodze na jednej z niższych półek.
"No, no - pomyślała - po tej przygodzie żaden upadek ze schodów nie zrobi już na mnie
wrażenia. W domu zdziwią się, że jestem taka dzielna. Nawet gdybym spadła z samego
wierzchołka kamienicy, nie pisnęłabym ani słówka". Co do tego miała niewątpliwie rację).
W dół, w dół, wciąż w dół. Czy już nigdy nie skończy się to spadanie?
- Ciekawa jestem, ile mil dotychczas przebyłam - rzekła nagle Alicja. - Muszę być już
gdzieś w pobliżu środka ziemi. Zaraz... zaraz... To będzie, zdaje się, około tysiąca mil. (Alicja
uczyła się wielu podobnych rzeczy w szkole. Nie była to co prawda chwila na popisywanie
się wiedzą, no i imponować nie było komu. Uznała jednak, że mała "powtórka" bywa czasami
pożyteczna).
"Tak, wydaje mi się, że to będzie właśnie tysiąc mil. Ciekawe, pod jaką szerokością i
długością geograficzną obecnie się znajduję". (Alicja nie imała najmniejszego pojęcia, co
oznacza "długość" lub "szerokość geograficzna", ale słowa te wydały jej się dźwięczne i pełne
mądrości).
Tymczasem rozmyślała dalej:
"Chciałabym wiedzieć, czy przelecę całą ziemię na wylot. Jakie to będzie śmieszne,
kiedy znajdę się naraz wśród ludzi chodzących do góry nogami. Zapytam ich o nazwę kraju,
do którego przybyłam. "Przepraszam panią bardzo, czy to Nowa Zelandia, czy Australia?" (Tu
Alicja usiłowała dygnąć, ale spróbujcie to zrobić w takich warunkach. Czy sądzicie, że Wam
się to uda?)
"I co oni sobie o mnie pomyślą? Chyba że jestem głupia. Nie, już lepiej nie pytać. Może
zobaczę gdzieś jaki napis".
W dół, w dół, wciąż w dół. Nie było nic do roboty, więc Alicja zabawiała się nadal
rozmową z samą sobą:
"Jacek będzie tęsknił za mną dziś wieczorem". (Jacek był to kot). "Mam nadzieję, że w
domu nie zapomną dać mu mleka na podwieczorek. Kochany, najdroższy Jacku! Gdybym cię
teraz miała przy sobie! Obawiam się, co prawda, że w powietrzu nie ma myszy, ale mógłbyś
chwytać nietoperze, a gacki bardzo przypominają myszy. Ale czy Jacek zjadłby gacka?"
Tu Alicji zachciało się nagle spać i zaczęła powtarzać na wpół sennie: "Czy Jacek zjadłby
gacka? Czy Jacek zjadłby gacka?", a czasami: "Czy gacek zjadłby Jacka?" Tak czy inaczej,
nie umiała odpowiedzieć na te pytania, było jej więc właściwie wszystko jedno. Wreszcie
poczuła, ze zasypia. Śniło jej się, że jest na spacerze z Jackiem i że mówi do niego bardzo
groźnie: "Powiedz mi teraz całą prawdę, Jacku, czyś ty kiedy zjadł nietoperza?" I nagle - tym
razem już na jawie - Alicia usiadła miękko na stosie chrustu i suchych liści. Spadanie
skończyło się.
Alicja nie potłukła się ani trochę i po chwili była już na nogach. Spojrzała w górę, lecz
anowały tam straszne ciemności. Przed nią ciągnął się znowu długi korytarz. W dali
spostrzegła pędzącego Białego Królika. Nie było ani chwili do stracenia.
Puściła się więc w pogoń za Królikiem i przed jednym z zakrętów korytarza usłyszała
jego zdyszany głosik:
- O, na moje uszy i bokobrody, robi się strasznie późno!
Była już zupełnie blisko, ale za zakrętem Biały Królik znikł w sposób niewytłumaczony.
Alicja znalazła się w podłużnej, niskiej sali z długim rzędem lamp zwisających z sufitu.
Rozejrzała się dokoła i spostrzegła mnóstwo drzwi. Usiłowała otworzyć każde z nich po
kolei, ale wszystkie były zaryglowane. Zasmucona, odeszła więc ku środkowi sali, straciła
bowiem nadzieję, że się kiedykolwiek stąd wydostanie.
Nagle znalazła się przed stolikiem na trzech nogach, zrobionym z grubego szkła. Na
stoliku leżał maleńki, złoty kluczyk. Alicja ucieszyła się myśląc, iż otwiera on jakieś drzwi.
Niestety. Czy zamki były zbyt wielkie, czy kluczyk zbyt mały, dość ze nie pasował on
nigdzie. Obchodząc salę po raz drugi, Alicja zauważyła jednak coś, czego nie dostrzegła
przedtem: zasłonę, za którą znajdowały się drzwi niespełna półmetrowej wysokości.
Przymierzyła złoty kluczyk i przekonała się z radością, ze pasuje.
Drzwiczki prowadziły do korytarzyka niewiele większego od szczurzej nory. Alicja
uklękła i przez korytarzyk ujrzała najpiękniejszy chyba na świecie ogród. Jakże pragnęła
przechadzać się tam wśród ślicznych kwietników i orzeźwiających wodotrysków! ale jak tu o
tym marzyć, skoro nie potrafiłaby wsunąć przez norkę nawet głowy. "A zresztą, gdyby nawet
moja głowa dostała się do ogrodu, nie na wiele by się zdała bez ramion i reszty. Och, gdybym
mogła złożyć się tak jak teleskop. Może bym nawet i umiała, ale jak się do tego zabrać?"
(Alicja bowiem doznała ostatnio tylu niezwykłych wrażeń, że nic nie wydawało się jej
niemożliwe).
Dłużej stać pod drzwiczkami nie miało sensu. Wróciła więc do stolika z niejasnym
przeczuciem, że znajdzie na nim nowy kluczyk albo chociaż przepis na składanie ludzi na
wzór teleskopów. Tym razem na stoliku stała buteleczka("Na pewno nie było jej tu przedtem"
- pomyślała Alicja) z przytwierdzoną do szyjki za pomocą nitki karteczką. Alicja przeczytała
na niej pięknie wykaligrafowane słowa: Wypij mnie.
Łatwo powiedzieć "Wypij mnie", ale nasza mała, mądra Alicja bynajmniej się do tego nie
kwapiła. "Zobaczę najpierw - pomyślała - czy nie ma tam napisu: Uwaga - Trucizna. Czytała
bowiem wiele uroczych opowiastek o dzieciach, które spaliły się, zostały pożarte przez dzikie
bestie lub doznały innych przykrości tylko dlatego, że nie stosowały się do prostych nauk: na
przykład, że rozpalonym do białości pogrzebaczem można się oparzyć, gdy trzyma się go
zbyt długo w ręku, albo że - gdy zaciąć się bardzo głęboko scyzorykiem, to palec krwawi.
Alicja przypomniała sobie doskonale, że picie z butelki opatrzonej napisem: "Uwaga -
Trucizna rzadko komu wychodzi na zdrowie.
Ta buteleczka jednak nie miała napisu: Trucizna. Alicja zdecydowała się więc skosztować
płynu. Był on bardzo smaczny miał jednocześnie smak ciasta z wiśniami, kremu, ananasa,
pieczonego indyka, cukierka i bułeczki z masłem), tak że po chwili buteleczka została
opróżniona.
* * *
- Cóż za dziwne uczucie - rzekła Alicja - składam się zupełnie jak teleskop.
Tak było naprawdę. Alicja miała teraz tylko ćwierć metra wzrostu i radowała się na myśl
o tym, że wejdzie przez drzwiczki do najwspanialszego z ogrodów. Najpierw jednak
odczekała parę minut, aby zobaczyć, czy się już nie będzie dalej zmniejszała. Szczerze
mówiąc, obawiała się trochę tego. "Mogłoby się to skończyć w taki sposób, że stopniałabym
zupełnie niczym świeczka. Ciekawe, jakbym wtedy wyglądała". Tu Alicja usiłowała
wyobrazić sobie, jak wygląda płomień zdmuchniętej świecy, ale nie umiała przypomnieć
sobie takiego zjawiska.
Po chwili, gdy uznała, że jej wzrost już się nie zmienia, postanowiła pójść natychmiast do
ogrodu. Niestety. Kiedy biedna Alicja znalazła się przy drzwiach, uprzytomniła sobie, że
zapomniała na stole kluczyka. Wróciła więc, ale okazało się, że jest zbyt mała, by dosięgnąć
klucza. Widziała go wyraźnie poprzez szkło, chciała nawet wspiąć się po nogach stolika, ale
były zbyt śliskie. Kiedy przekonała się, biedactwo, o bezskuteczności swoich prób, usiadła na
podłodze i zaczęła rzewnie płakać.
"Dość tego - powiedziała sobie po chwili surowym tonem - płacz nic ci nie pomoże.
Rozkazuję ci przestać natychmiast!" (Alicja udzielała sobie często takich dobrych rad - choć
rzadko się do nich stosowała - i czasami karciła się tak ostro, że kończyło się to płaczem. Raz
nawet usiłowała przeciągnąć się za uszy, aby ukarać się za oszukiwanie w czasie partii
krokieta, którą rozgrywała przeciwko sobie - Alicja bardzo lubiła udawać dwie osoby naraz.
"Ale po cóż - pomyślała - udawać dwie osoby naraz, kiedy ledwie wystarczy mnie na jedną,
godną szacunku osobę").
Nagle zauważyła pod stolikiem małe, szklane pudełeczko. Otworzyła je i znalazła w
środku ciasteczko z napisem: Zjedz mnie, pięknie ułożonym z rodzynków.
- Dobrze, zjem to ciastko - rzekła Alicja. - Jeśli przez to urosnę, to dosięgnę kluczyka,
jeśli zaś jeszcze bardziej zmaleję, to będę mogła przedostać się przez szparę w drzwiach. Tak
czy owak, dostanę się do ogrodu, a reszta mało mnie obchodzi.
Odgryzła kawałęk ciastka i czekała z niepokojem, trzymając rękę na czubku głowy, aby
zbadać w ten sposób, czy rośnie czy też maleje. Przekonała się jednak ze zdziwieniem, że jest
nadal tego samego wzrostu. Co prawda zdarza się to zwykle ludziom judzących ciastka, ale
Alicja przyzwyczaiła się tak bardzo do czarów i niezwykłości, że uważała rzeczy normalne i
zwykłe - po prostu za głupie i nudne.
Jeszcze parę kęsów - i po ciastku.
Rozdział II - Sadzawka z łez
- Ach jak zdumiewająco! Coraz zdumiewajęcej! - krzyknęła Alicja. Była tak zdumiona,
że aż zapomniała o poprawnym wyrażaniu się. - Rozciągam się teraz jak największy teleskop
na świecie. Do widzenia, nogi! - Spoglądając w dół, Alicja zauważyła, że jej nogi wydłużały
się coraz bardziej i ginęły w oddali. - O moje biedne nóżki, któż wam teraz będzie wkładał
skarpetki i buciki? Bo ja z pewnością nie dam sobie z tym rady, będą c od was tak daleko.
Musicie sobie teraz radzić same.
"Powinnam jednak być dla nich uprzejma - pomyślała Alicja - bo mogą nie pójść tam,
gdzie ja będę chciała. Zaraz, zaraz... Wiem. Będę im dawała po nowej parze bucików na
każde Boże Narodzenie".
Tu Alicja zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób doręczy im prezenty. "Chyba przez
posłańca - pomyślała. - Ale jakie to będzie śmieszne posyłać podarunki swoim własnym
nogom. A jak zabawnie będzie wyglądał adres:
Wielmożna Pani Prawa Noga Alicji, Dywanik przed Kominkiem, tuż obok paleniska, z
serdecznym pozdrowieniem od Alicji.
O Boże, cóż ja za głupstwa wygaduję!"
To mówiąc Alicja uderzyła głową o sufit sali. Miała teraz blisko trzy metry wzrostu,
wzięła więc ze stolika złoty kluczyk i pośpieszyła ku drzwiom.
Biedactwo. Mogła zaledwie jednym okiem zerkać do ogrodu, i to wtedy, kiedy leżała na
boku. Przedostanie się było bardziej niż kiedykolwiek beznadziejne. Usiadła więc i zaczęła na
nowo płakać.
- Wstydź się - rzekła po chwili - taka duża dziwucha jak ty (to nie ulegało w tej chwili
wątpliwości), taka duża dziewucha, żeby płakała jak niemowlę. W tej chwili przestań,
rozkazuję ci. - Ale i to nic nie pomogło; Alicja płakała dalej i wylewała takie potoki łez, aż
utworzyła się dokoła niej wielka, zajmująca pół pokoju i głęboka na kilkanaście centymetrów
kałuża.
Po chwili usłyszała czyjeś kroki, otarła więc łzy, aby przyjrzeć się przybyszowi. Był to
powracający Biały Królik bogato przyodziany, z parą białych, skórkowych rękawiczek w
jednej ręce i wielkim wachlarzem - w drugiej. Spieszył się bardzo i pod drodze mamrotał po
nosem:
- O Księżno, Księżno! Czy aby nie będziesz wściekła, że dałem ci tak długo czekać?
Alicja była tak zrozpaczona, że zwróciłaby się o pomoc do każdego. Kiedy więc Królik
zbliżył się do niej, odezwała się cichym i nieśmiałym głosikiem:
- Przepraszam pana. Przepraszam pana uprzejmie...
Królik stanął jak wryty, po czym upuściwszy wachlarz i rękawiczki wziął nogi za pas i po
chwili znikł w ciemnościach.
Alicja podniosła wachlarz i rękawiczki, a ponieważ było bardzo gorąco, zaczęła
wachlować się mówiąc:
- Mój Boże, jakie wszystko jest dzisiaj dziwne. A wczoraj jeszcze żyło się zupełnie
normalnie. Czy aby nocą nie zmieniono mnie w kogoś innego? Bo, prawdę mówiąc, czuję się
jakoś inaczej. Ale jeśli nie jestem sobą, to w takim razie kim jestem? W tym tkwi największa
zagadka. - Tu Alicja zaczęła przypominać sobie swoje rówieśniczki i zastanawiać się, która z
nich mogłaby wchodzić w rachubę.
- Na pewno nie jestem Adą - powiedziała w końcu - ponieważ ona ma długie loki, a moje
włosy wcale się nie kręcą. Nie mogę być także Małgosią, bo znam się na wielu rzeczach, a
ona właściwie o niczym nie ma pojęcia. Poza tym ona jest sobą, a ja jestem sobą i - och,
jakież to wszystko zawiłe! Muszę sprawdzić, czy pamiętam coś jeszcze z rzeczy, które
dawniej widziałam. Zaraz, zaraz... cztery razy pięć jest dwanaście, cztery razy sześć jest
trzynaście, a cztery razy siedem - o Boże! W ten sposób nigdy chyba nie dojdę do dwudziestu.
ale tabliczka mnożenia nie jest taka ważna. Spróbuję lepiej geografii: ondyn jest stolicą
Paryża, Paryż jest stolicą Rzymu, a Rzym - nie, cóż jak wygaduję? To wszystko na pewno się
nie zgadza. Musiałam naprawdę zmienić się w Małgosię. Spróbuję jeszcze powiedzieć: "Pan
kotek był chory"... - Alicja splotła dłonie, tak jak przy odpowiedział w szkole, i zaczęła
deklamować wierszyk. Ale głos jej brzmiał dziwnie i obco, a słowa były takie niezwykłe.
Pan Lew by raz chory i leżał w łóżeczku,
Więc przyszedł pan doktor:
- Jak się masz, koteczku?
- Niedobrze, lecz teraz na obiad jest pora -
Rzekł Lew rozżalony i pożarł doktora.
- To na pewno nie są prawdziwe słowa - powiedziała Alicja i oczy jej zaszły łzami - a
więc musiałam zmienić się w Małgosię. Będę teraz mieszkać w jej brzydkim domu i mieć
zawsze tyle lekcji do odrabiania. Nie, nigdy się na to nie zgodzę. Jeżeli mam być Małgosią, to
wolę pozostać tu na dole. Mogą sobie zaglądać na dół i wołać: "Wracaj do nas, kochanie". A
ja spojrzę tylko w górę i odpowiem: "Kim ja właściwie jestem? Powiedzcie mi to naprzód:
jeżeli będę chciała być tą osobą, to wrócę, a jeżeli nie, to zostanę na dole, dopóki nie zmienię
w kogoś milszego".
- Mój Boże! - krzyknęła nagle Alicja i znowu rozpłakała się. - Jakże gorąco chciałabym,
żeby to do mnie ktoś zajrzał. To samotność tak mi już dokuczyła.
Tu Alicja spojrzała na swoje ręce i zdziwiła się widząc, że bezwiednie włożyła na rękę
jedną z białych rękawiczek Królika. "Jak to się mogło stać - pomyślała. - Widocznie
musiałam znowu zmaleć".
Aby zmierzyć swą wysokość, Alicja podeszła do stolika i stwierdziła, że ma około pół
metra wzrostu i nadal się zmniejsza. Przyszło jej nagle na myśl, że dzieje się to za sprawą
wachlarza, rzuciła go więc szybko, w sam czas, aby zupełnie nie zniknąć.
- No, tym razem ocalala jakimś cudem - rzekła Alicja, nie na żarty przestraszona nagłą
zmianą, lecz zadowolona z tego, ze jeszcze żyje. - A teraz do ogrodu. - To mówiąc Alicja
pobiegła w stronę małych drzwiczek, ale niestety - były one znów zamknięte, złoty kluczyk
zaś leżał jak przedtem na szklanym stoliku. "Sytuacja jest gorsza niż dotychczas - pomyślała
biedna Alicja - bo nigdy jeszcze nie byłam taka maleńka. To już naprawdę klęska".
Tu Alicja poślizgnęła się nagle i po chwili tkwiła już po brodę w słonej wodzie. Pierwszą
jej myślą było, że wpadła do morza.
"Wobec tego będę musiała wrócić pociągiem" - powiedziała sobie.
Alicja była tylko raz w życiu nad morzem i to słowo łączyło się dla niej z widokiem
kąpiących się letników, dzieci grzebiących łopatkami w piasku, rzędu pensjonatów oraz
położonej w głębi stacji kolejowej.
Szybko jednak zorientowała się, że wpadła do słonej kałuży, którą wypłakała mający trzy
metry wzrostu.
- Nie powinnam była tyle płakać - rzekła, pływając w poszukiwaniu miejsca dogodnego
do lądowania. - Spotyka mnie teraz za to taka kara, że mogę się utopić w swoich własnych
łzach. Byłoby to naprawdę bardzo dziwne. Ale dzisiaj wszystko jest takie dziwne.
Alicja usłyszała w pobliżu plusk wody, popłynęła więc w tym kierunku. Pomyślała
najpierw, że spotka się z morsem albo z hipopotamem. Przypomniała sobie jednak, jaka jest
maleńka, i po chwili spostrzegła mysz, która również wpadła do kałuży.
"Czy warto przemówić do tej myszy? - zastanawiała się Alicja. - Wszystko jest dzisiaj
takie dziwne. Kto wie, czy ona nie umie mówić? W każdym razie nie zaszkodzi spróbować..."
I Alicja rozpoczęła bardzo grzecznie:
- O Myszy, czy nie wiesz, jak się wydostać z tej sadzawki? Zmęczyłam się już bardzo
tym pływaniem, droga Myszy. (Alicji wydawało się, że jest to właściwy sposób zwracania się
do myszy. Nie miała co prawda doświadczenia w tych sprawach, ale przypomniało jej się, że
widziała kiedyś w gramatyce starszego brata odmianę: "Mysz - myszy - myszy - mysz -
myszą - o myszy - myszy").
Mysz przypatrywała jej się badawczo, mrugała nawet jednym ze swych ślepek, ale nie
odezwała się ani słowem.
"Może nie rozumie po angielski - pomyślała Alicja. - Zapewne jest to mysz francuska,
która przybyła do nas z Wilhelmem Zdobywcą". (Alicja znała się doskonale na historii, ale
nie miała pojęcia, kiedy co się działo). Więc rozpoczęła na nowo:
- Oú est ma chatte? (Było to pierwsze zdanie z jej książki do francuskiego).
Mysz poderwała się nagle i wyraźnie zadrżała ze strachu.
- Och, przepraszam panią bardzo! - krzyknęła Alicja, gdy uprzytomniła sobie swój
nietakt. - Zupełnie zapomniałam, że pani nie lubi kotów!
- Nie lubię kotów! - wrzasnęła Mysz z wściekłością. - Ciekawa jestem, czy ty lubiłabyś
koty będąc na moim miejscu.
- Sądzę, że nie - odparła Alicja, chcąc załagodzić sprawę. - Bardzo proszę, niech się pani
nie gniewa. Doprawdy chciałabym, żeby pani zobaczyła kiedyś naszego Jacka. Na pewno
polubiłaby pani od razu wszystkie koty. On jest taki śliczny - ciągnęła Alicja płynąc wolno po
sadzawce - kiedy siedzi przy kominku, liże łapki i myje sobie nimi mordkę. I tak przyjemnie z
nim się bawić - jest taki mięciutki i tak ślicznie mruczy. a poza tym tak świetnie łapie myszy -
och, przepraszam panią bardzo! - Ale tym razem Mysz aż zatrzęsła się z oburzenia. Alicja
dodała więc szybko: - Nie będziemy już rozmawiały na ten temat, dobrze?
- Ładna mi rozmowa! - krzyknęła Mysz, drżąc jeszcze z trwogi. - Tak jakbym ja mogła w
ogóle poruszać takie tematy. Moja rodzina nigdy nie mogła znieść kotów, tych obrzydliwych,
tępych, podłych stworzeń. Nie mów mi o nich ani słowa.
- Już nie będę - odrzekła Alicja, pragnąc jak najprędzej zmienić temat rozmowy. - A czy
lubi pani... czy lubi pani psy? - Mysz nie odpowiadała, Alicja ciągnęła więc dalej z zapałem: -
Znam pewnego pieska, którego pragnęłabym pani przedstawić. Nie widziała pani jeszcze
teriera o tak sprytnych oczkach i kędzierzawym futerku! A jak ślicznie aportuje, służy i umie
jeszcze mnóstwo innych sztuk... Jego właściciel mówi, że ten pies wart jest ze sto funtów.
Podobno, wie pani, tak świetnie łapie szczury i ... och, mój Boże! - krzyknęła Alicja z
rozpaczą. - Obawiam się, że znów panią uraziłam.
Tymczasem obrażona Mysz szybko odpłynęła, robiąc wielkie poruszenie w całej
sadzawce.
Alicja wołała za nią:
- Kochana Myszko, wróć do mnie! Przysięgam ci, że nie powiem już ani słówka o
kotach, ani o psach, jeśli ich także nie lubisz!
Słysząc to Mysz zawróciła i zaczęła powoli płynąć w kierunku Alicji. Była zupełnie blada
(Alicja pomyślała, że ze wściekłości). Po chwili Mysz odezwała się cichym, drżącym głosem:
- Popłyniemy teraz do brzegu, a potem opowiem ci moją historię, abyś zrozumiała,
dlaczego nienawidzę psów i kotów.
Był już najwyższy czas, aby opuścić sadzawkę, bo zrobiło się tam bardzo tłoczno.
Mnóstwo ptaków i zwierząt powpadało do wody, a wśród nich: Kaczka, Gołąb, Papużka,
Orzeł i inne interesujące stworzenia. cało to towarzystwo, z Alicją na przedzie, popłynęło ku
brzegowi.
Rozdział III - Wyścigi ptasie i opowieść Myszy
Towarzystwo zebrane na brzegu wyglądało naprawdę dziwacznie: ptaki o zabłoconych
piórach oraz inne zwierzęta ociekające wodą, zmęczone i złe.
Najpilniejszą sprawą było, rzecz prosta, osuszenie się. Odbyto na ten temat naradę, w
której wzięła również udział Alicja. Po paru minutach rozmawiała już ze wszystkimi tak
swobodnie, jak gdyby znała ich przez całe życie. Wdała się nawet w dłuższą sprzeczkę z
Papużką, która w końcu obraziła się, mówiąc: "Jestem starsza od ciebie, więc muszę mieć
rację". Na to znowu Alicja nie mogła się zgodzić nie znając wieku Papużki. Ponieważ zaś ta
ostatnia odmówiła stanowczo odpowiedzi, nie było właściwie nic więcej do powiedzenia.
Na koniec Mysz, która robiła wrażenie osoby cieszącej się w tym towarzystwie dużym
szacunkiem, krzyknęła:
- Proszę siadać i słuchać, co powiem1 Zaraz was wszystkich osuszę.
Usiedli więc kołem z Myszą pośrodku. Alicja wpatrywała się w Mysz z niecierpliwością,
obawiała się bowiem nie na żarty przeziębienia.
- Hm, hm - odchrząknęła Mysz z bardzo ważną miną - czy jesteście już gotowi? Chcecie
się osuszyć? Więc słuchajcie: oto najsuchrza rzecz, jaką znam. Proszę o spokój! "Wilhelm
Zdobywca, któremu sprzyjał papież, szybko podporządkował sobie Anglików, potrzebujących
przywódcy nawykłego do najazdów i podbojów. Edwin i Morcar, hrabiowie Mercii i
Northumbrii..."
- Brr! - odezwała się Papużka wstrząsając się gwałtownie.
- Bardzo przepraszam - rzekła Mysz, groźnie marszcząc brwi - czy pani chciała może coś
powiedzieć?
- Nie, to nie ja! - krzyknęła szybko Papużka.
- Miałam wrażenie, że to właśnie pani - rzekła Mysz z godnością. - Jeśli nie, to mówię
dalej: "Edwin i Morcar, hrabiowie Mercii i Northumbrii, opowiedzieli się za nim; nawet
patriotyczny arcybiskup Canterbury, Stigand, znalazł się..."
- Co znalazł? - zapytała Kaczka.
- "... znalazł się..." - odpowiedziała Mysz z wyraźną irytacją. - Wie pani chyba, co to
znaczy?
- Wiem, co to znaczy, kiedy ja sama coś znajduję - rzekła Kaczka. - Przeważnie jest to
żaba albo owad, ale co znalazł arcybiskup?
Mysz nie zwróciła już uwagi na to pytanie i ciągnęła dalej.
- "... znalazł się w ich odwodzie. Wraz z Edgarem Atheling udał się do Wilhelma i
ofiarował mu koronę. Wilhelm zachowywał się początkowo w sposób wstrzemięźliwy. Ale
zuchwalstwo Normanów..." - tu Mysz zwróciła się do Alicji z niespodziewanym pytaniem: -
Jak się czujesz, moja droga?
- Jestem tak samo morka jak i przedtem - odrzekła smutnie Alicja. - Wcale mnie to nie
osuszyło.
- Wobec tego zgłaszam rezolucję - rzekł powstając Gołąb - aby zebranie zostało
odroczone ze względu na konieczność natychmiastowego zastosowania energiczniejszych
środków...
- Mów pan po ludzku! - przerwał Orzełek. - Nie rozumiem nawet połowy z tych słów i
obawiam się, że pan sam ich nie rozumie. - Tu Orzełek odwrócił się dyskretnie, aby skryć
swój uśmiech. Niektóre gorzej wychowane ptaki zaczęły głośno chichotać.
- Chciałem tylko powiedzieć - rzekł Gołąb obrażony - że najlepiej osuszyłyby nas
wyścigi ptasie.
- Co to są wyścigi ptasie? - zapytała Alicja nie tyle z ciekawości, ile z uprzejmości, gdyż
Gołąb wyraźnie czekał na dyskusję, wszyscy zaś milczeli jak zaklęci.
- Hm - rzekł Gołąb z powagą - najlepiej wytłumaczę ci to praktycznie.
Ponieważ to, co powiedział Gołąb, może przydać się w nudny zimowy dzień i Wam,
drodzy Czytelnicy, przeto opowiem, w jaki sposób zabrał się do dzieła: najpierw wyznaczył
tor wyścigowy o kształcie zbliżonym do koła.
- Dokładność nie gra roli - rzekł wyjaśniająco.
Potem całe towarzystwo zostało rozstawione na torze jak popadło.
Następnie Gołąb zawołał: Raz, dwa, trzy! - i wszyscy zaczęli pędzić w dowolnych
kierunkach, przystając i znów biegnąć, jak im się tylko podobało, tak że trudno było ustalić
chwilę zakończenia wyścigu. Mimo to, kiedy biegali tak dobre pół godziny i zupełnie się
osuszyli, Gołąb krzyknął nagle:
- Koniec wyścigów!
Wtedy wszyscy otoczyli go, ciężko dysząc i pytając:
- Kto zwyciężył?
Aby dać odpowiedź na to pytanie, Gołąb musiał się poważnie zastanowić. Siedział więc
przez dłuższą chwilę z palcem na czole (ulubiona pozycja wielkich poetów), gdy tymczasem
reszta towarzystwa wyczekiwała z niepokojem na jego decyzję. W końcu Gołąb zdecydował:
- Wygrali wszyscy i wszyscy muszą dostać nagrody.
- Ale kto nam rozda nagrody? - zapytał chór głosów.
- Oczywiście, że ona - rzekł Gołąb, wskazując palcem Alicję.
Na te słowa otoczyła ją cała gromada, wołając:
- Nagrody, nagrody, chcemy nagród!
Alicja nie wiedziała, jak wybrnąć z tej sytuacji.
Przypadkowo wsunęła rękę do kieszeni i znalazła tam pudełeczko cukierków
szczęśliwym trafem nie roztopionych przez słoną wodę. Rozdała więc cukierki uczestnikom
wyścigu, przy czym starczyło akurat po cukierku na osobę.
- Ale jej także należy się nagroda - zauważyła Mysz.
- Oczywiście - rzekł Gołąb z powagą. - Co masz jeszcze w kieszeni? - dodał zwracając
się do Alicji.
- Tylko naparstek - rzekła smutnie Alicja.
- Daj mi go!
Po czym wszyscy raz jeszcze otoczyli Alicję, Gołąb zaś wręczył jej uroczyście naparstek,
mówiąc:
- Prosimy cię o przyjęcie tego wytwornego naparstka. - To krótkie przemówienie przyjęte
zostało przez zebranych oklaskami.
Alicji wydawało się to głupie. Wszyscy mieli jednak tak poważne miny, że nie odważyła
się roześmiać. Dygnęła więc po prostu, przybierając najpoważniejszą minę, na jaką mogła się
zdobyć.
Następnym punktem programu było zjedzenie cukierków. Wywołało to sporo hałasu i
zamieszania. Duże ptaki skarżyły się, że nie czują smaku cukierków, małe dławiły się nimi i
trzeba było bić w plecy. W końcu jednak zapanował spokój. Ptaki zasiadły kołem i poprosiły
Mysz, żeby im coś opowiedziała.
- Obiecałaś, że opowiesz mi swoją historię - rzekła Alicja. - Dlaczego nie znosisz "k" i
"p" - dodała półszeptem, nie chcąc raz jeszcze obrazić Myszy.
- Dobrze, obiecała. Zobaczysz sama, jak bardzo ten problem jest zaogniony. .
- Za o... - powtórzyła bezmyślnie Alicja, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. - Za o..., ale
za co?... za ogony! - przypomniała sobie, gdy popatrzyła na długi i kręty ogon Myszy.
W ten sposób jej historia przybrała dla Alicji jakby kształt mysiego ogona:
Pędziła Myszka do dziury, by jej nie złapał Kot bury, ale nie pomógł niebodze ten
rozpaczliwy bieg, bo Kot jej stanął na drodze i rzekł:
"- Nudzę się dziś srodze, więc ci wytoczyć chcę sprawę. Ja będę oskarżycielem..."
"- A gdzie masz przysięgłych ławę, gdzie sędziego?" - pyta Mysz nieśmiele.
"- Więc cóż z tego? Proces formalnie się odbędzie, sam będę ławą przysięgłych i sędzią -
rzecze Kot przebiegły, jeżąc sierść - wszystko rozsądzę i rozważę po czym cię skażę na
śmierć!"
- Ty wcale nie słuchasz! - rzekła Mysz przerywając swoją opowieść i patrząc surowo na
Alicję. - O czym ty właściwie myślisz?
- Przepraszam panią najmocniej - odpowiedziała pokornie Alicja. - Zdaje się, że była pani
przy czwartym zakręcie?
- Nie wiem, o co ci idzie, mów zwięźle - rzekła Mysz z wyraźną irytacją.
- O jakim węźle mam mówić? - zapytała Alicja. - Jeśli ma pani jakiś węzeł, to mogę zaraz
pomóc w rozplątywaniu go...
- Nie powiedziałam nic podobnego - rzekła Mysz, po czym wstała z obrażoną miną. -
Znieważasz mnie mówiąc takie głupstwa.
- Ja naprawdę nie chciałam! - zawołała Alicja bliska płaczu. - Pani tak łatwo się obraża...
Mysz mruknęła tylko coś niezrozumiałego.
- Bardzo proszę, niechże pani łaskawie dokończy swego opowiadania! - krzyczała Alicja
za odchodzącą Myszą.
Zwierzęta przyłączyły się do jej prośby wołając:
- Prosimy, prosimy! - ale Mysz potrząsała niecierpliwie głową i oddalała się coraz
szybciej.
- Wielka szkoda, że nie chce z nami zostać - westchnęła Papużka, kiedy Mysz znikła im z
oczu.
A pewna stara Langusta rzekła do córki:
- Pamiętaj, moja droga, niech to będzie dla ciebie przestroga, żebyś niegdy nie traciła
równowagi.
- Daj spokój, mamo - odpowiedziała opryskliwie młoda Langusta. - Ty mogłabyś
wyprowadzić z równowagi nawet ślimaka!
- Jakżebym chciała mieć tu przy sobie Jacka - rzekła Alicja na wpół do siebie. - Zaraz by
ją sprowadził z powrotem!
- A któż to jest Jacek, jeśli wolno wiedzieć? - spytała Papużka.
Alicja odpowiedziała z zapałem, była bowiem zawsze gotowa wychwalać swego
ulubieńca:
- Jacek to nasz kot. Nie możecie sobie wyobrazić, jak świetnie łapie myszy! A jak się
ugania za ptakami! Jeśli tylko dojrzy jakiegoś ptaszka, to na pewno schwyta go i pożre!...
Słowa Alicji wywołały ogromne poruszenie wśród obecnych. Niektóre ptaki uciekły
natychmiast. Pewna stara Sroka otuliła się bardzo starannie skrzydłami, mówiąc:
- Będę musiała już iść do domu. Dzisiejsze powietrze wyraźnie szkodzi mi na gardło.
Kanarek zawołał drżącym głosikiem do swych dzieci:
- Chodźcie, moje drogie! Już najwyższy czas, abyście leżały w łóżeczkach.
Pod różnymi pretekstami ptaki rozbiegły się i Alicja została po chwili sama.
- Jaka szkoda, że wspomniałam Jacka! - rzekła ze smutkiem. - Nikt go jakoś tu na dole
nie kocha, ale ja mimo to przysięgłabym, że jest to najmilszy kot na świecie! O drogi Jacku!
Czy cię jeszcze kiedy zobaczę? - To mówiąc Alicja zaczęła płakać, ponieważ poczuła się
nagle strasznie samotna i bezbronna. Po chwili jednak usłyszała w oddali odgłosy stąpania.
Spojrzała więc z ciekawością, sądząc, że to Mysz rozmyśliła się i powraca, aby dokończyć
swej przerwanej opowieści.
Rozdział IV - Wysłannik Białego Królika
Był to raz jeszcze Biały Królik. Szedł powoli i rozglądał się trwożliwie dokoła, jak gdyby
czegoś szukając. Alicja usłyszała, jak mamrotał do siebie:
- O Księżno, Księżno! Na moje najdroższe łapy! Na moje futerko i bokobrody, każesz
mnie na pewno ściąć! Gdzie ja mogłem je zapodziać, nieszczęsny?
Alicja odgadła, że Królik szuka wachlarza i pary białych, skórkowych rękawiczek. Zaraz
więc zaczęła rozglądać się za nimi, ale na próżno. Nic zresztą dziwnego, bo wszystko
zmieniło się nie do poznania od czasu, kiedy Alicja pływała w sadzawce. Sala ze szklanym
stolikiem i maluteńkimi drzwiczkami dawno już znikła.
Nagle Biały Królik dostrzegł Alicję i zawołał gniewnie:
- Co ty tu robisz, Marianno? Biegnij w te pędy do domu i przynieś im parę rękawiczek i
wachlarz. Ale już!
Alicja była tak przerażona, że nie próbowała nawet wyjaśnić nieporozumienia i pobiegła
natychmiast we wskazanym przez Królika kierunku.
- Wziął mnie widocznie za swoją pokojówkę - mówiła biegnąc. - Będzie na pewno
zdziwiony, kiedy dowie się, kim jestem! Ale ja przyniosę mu te jego rękawiczki i wachlarz,
jeżeli je oczywiście znajdę. - Wtem ujrzała mały domek, na którego drzwiach lśniła mosiężna
tabliczka z napisem: B. KRÓLIK. Weszła bez pukania i pobiegła prędziutko na górę,
ponieważ bała się, że spotka prawdziwą Mariannę, a ta wyprosi ją z domu, zanim znajdzie
wachlarz i rękawiczki.
- Jakie to dziwne - powiedziała do siebie Alicja - biegać na posyłki dla Królika! Może
niedługo i Jacek będzie dawał mi podobne zlecenia! - I zaczęła wyobrażać sobie, jak to się
będzie odbywało: "Alicjo! Chodź tu natychmiast i przygotuj się do spaceru!" "Zaraz, nianiu,
dopóki nie wróci Jacek muszę pilnować mysiej norki, żeby myszka mu nie uciekła"! - Tak,
tak, tylko wątpię, czy pozwolono by Jackowi pozostać u nas w domu, gdyby zaczął się tak
rządzić i rozkazywać ludziom.
Tymczasem Alicja znalazła się w małej, schludnej izdebce. Na stoliku pod oknem
zauważyła wachlarzyk i trzy pary maleńkich rękawiczek. Chciała już wyjść z pokoju ze swoją
zdobyczą, kiedy wzrok jej padł na stojącą obok lustra buleteczkę. Tym razem nie była nie niej
naklejki z napisem: Wypij mnie. Alicja odkorkowała ją jednak i przyłożyła do ust.
"Wiem - rzekła do siebie - że musi się zawsze cos wydarzyć, gdy cokolwiek zjem albo
wypiję. Chcę przekonać się, co stanie się ze mną po wypiciu tego płynu. Mam nadzieję, że
urosnę, bo doprawdy znudziło mi się już być takim malutkim stworzonkiem".
Życzenie Alicji spełniło się szybciej, niż mogła przypuszczać.
Zanim wypiła połowę, uderzyła głową o sufit i musiała się schylić, aby zmieścić się w
pokoiku. Odstawiła więc szybko buteleczkę, mówiąc do siebie:
"To w zupełności wystarczy. Mam nadzieję, że nie będę więcej rosła, bo i tak nie mogę
już wydostać się przez drzwi. Ach, po co wypiłam tego tak dużo?"
Niestety, było już za późno. Alicja rosła, rosła bez przerwy i wkrótce była już zmuszona
uklęknąć. Po chwili i na to było za mało miejsca. Spróbowała więc położyć się z jedną ręką
opartą o drzwi, drugą zaś owiniętą dokoła szyi. Robiło się coraz ciaśniej. Alicja musiała więc
wyciągnąć jedną rękę przez okno, jedną zaś nogę wsunąć do komina. "To wszystko, co mogę
zrobić - pomyślała. - Co się teraz ze mną stanie?"
Szczęśliwie zawartość buteleczki przestała już działać i Alicja nie rosła już dalej. Czuła
się jednak tak marnie i tak mało widziała możliwości wydostania się z pokoiku, że była
doprawdy bardzo nieszczęśliwa.
"O wiele lepiej działo mi się w domu - pomyślała z żalem. - Tam przynajmniej człowiek
nie rósł wciąż i nie malał na przemian i nie był narażony na zuchwalstwa ze strony królików i
myszy. Bodajbym nigdy nie wchodziła w króliczą norę, chociaż... chociaż te przygody są,
prawdę mówiąc, ciekawe. Kiedy czytałam bajki, zdawało mi się, że coś podobnego nie może
przydarzyć się nikomu, a oto sama przeżywam bajkę najdziwniejszą w świecie! Doprawdy,
ktoś powinien napisać książkę o mnie. Albo ja sama napiszę, kiedy urosnę... Ale przecież ja
właśnie urosłam - uprzytomniła sobie Alicja - i nie mogę już więcej rosnąć, przynajmniej w
tym domu... Lecz w takim razie nie będę już nigdy starsza! Z jednej strony wydaje się to dość
wygodne - nigdy nie być starą - ale kiedy pomyślę, że będę miała przez całe życie lekcje do
odrabiania! Nie, to im się wcale nie uśmiecha!"
"Och, ty głuptasku - powiedziała sobie po chwili - jakżebyś mogła odrabiać lekcje tutaj?
Ledwie starczy tu miejsca dla ciebie, a gdzie zmieściłyby się twoje podręczniki i zeszyty?"
Alicja zabawiała się tak przez parę minut stawianiem pytań i dawaniem na nie
odpowiedzi, z czego wywiązała się cała rozmowa, gdy nagle usłyszała na zewnątrz jakiś
piskliwy głosik:
- Marianno! Marianno! Podaj mi w tej chwili moje rękawiczki! - Następnie dało się
słyszeć szybkie stąpanie łapek po schodach. Nie ulegało wątpliwości, że to Biały Królik
wraca do swego mieszkania. Alicja zapomniała widocznie o tym, że była teraz z tysiąc razy
większa od Królika, bo zaczęła dygotać ze strachu, a wraz z nią zatrząsł się cały domek.
Biały Królik usiłował otworzyć drzwi. Ponieważ jednak otwierały się one od wewnątrz,
okazało się to niemożliwe. Alicja słyszała, jak powiedział do siebie:
- Muszę pójść naokoło i dostać się do środka oknem.
"To ci się także nie uda" - pomyślała Alicja.
Poczekała chwilę, aż Królik zdąży obejść swój domek, i trzepnęła nagle palcami
wysuniętej za okno ręki. Choć nie dotknęła niczego, rozległ się cichy pisk i odgłos upadku, a
potem brzęk tłuczonego szkła. Alicja wywnioskowała, że Królik wpaść musiał w inspekty
albo w coś podobnego. Następnie usłyszała gniewny głosik:
- Bazyli, Bazyli, gdzie jesteś? - na co jakiś nieznany głos odpowiedział:
- Tutaj jestem, jaśnie panie! Kopię jabłka, proszę jaśnie pana.
- Kopie jabłka, dajmy na to, że kopie - rzekł Królik z wściekłością. - Na razie jednak
chodź tutaj i pomóż mi się stąd wydostać! (Znów brzęk tłuczonego szkła).
- Powiedz mi, Bazyli, co tam jest w oknie?
- Ani chybi ręka, proszę jaśnie pana.
- Ręka, ty ośle? Czyś kiedy widział rękę takiej wielkości? Przecież ona wypełnia całe
okno!
- Tak jest, proszę jaśnie pana, ale to jednak ręka.
- Tak czy inaczej, ona nie ma tutaj nic do roboty. Idź i usuń ją.
Nastąpiła długa cisza, w czasie której do uszu Alicji dochodziły tylko jakieś szepty.
Zdołała jedynie zrozumieć, że Bazyli usiłował się wykręcić od wykonania rozkazu, Królik zaś
komenderował: "Ruszaj, ty tchórzu!"
Na wszelki wypadek Alicja raz jeszcze trzepnęła palcami. Tym razem usłyszała aż dwa
piski i głośniejszy brzęk tłuczonego szkła. "Musi tam być sporo tych inspektów - pomyślała. -
Ciekawe, co oni teraz postanowią. Jeśli idzie o usunięcie mnie stąd, to byłabym bardzo rada,
gdyby im się to udało. Pozostawanie tutaj dłużej zupełnie mnie nie bawi".
Minęło znowu trochę czasu. Alicja usłyszała na koniec jakby dudnienie kół maleńkich
furmanek, a potem mnóstwo przekrzykujących się głosów. Rozróżniała słowa: "Gdzie jest
druga drabina?" "Miałem przynieść tylko jedną, Biś ma drugą". "Biś, przystaw ją tutaj, chłopcze. Oprzyj ją o ten róg". "Tak, tak, trzeba ją najpierw związać". "Sięgają teraz do
połowy wysokości". "Wystarczą ci zupełnie". "Nie bądź taki wymagający". "Biś, złap się za tę
linę". "Czy dach tylko wytrzyma?" "Uważaj na obluzowaną dachówkę!" "Och, spada!"
(Głośny huk). "Kto ją zrzucił?" "To chyba Biś". "Kto wejdzie do pokoju przez komin?" "Nie,
ja nie". "Właśnie, że ty!" "A właśnie, że nie ja!" "Biś wejdzie przez komin". "Słuchaj, Biś, jaśnie pan mówi, że ty masz wejść prze komin!"
"Ach, więc to Bis ma wejść prze komin - rzekła do siebie Alicja. - Wygląda na to, że oni
wszystko zwalają na tego Bisia. Nie chciałabym być na jego miejscu. Ten komin jest bardzo
wąski, a poza tym myślę, że będę mogła wyrzucić go stamtąd nogą".
Alicja wystawiła nogę tak daleko, jak tylko mogła, i czekała, dopóki zwierzątko(nie
wiedziała dokładnie jakie) nie zacznie hałasować u wylotu komina. Kiedy usłyszała odgłosy
schodzenia, powiedziała sobie: "To musi być Biś" - i zrobiła gwałtowny ruch uwięzioną w
kominie nogą, po czym czekała, co będzie dalej.
Najpierw usłyszała cały chór głosów wołających w podnieceniu "To Biś wraca!" Potem
głos Królika: "Trzymajcie go, wy przy żywopłocie!" Następnie, po chwili ciszy, nowy chór
głosów: "Podnieście mu głowę". "Dajcie mu łyk wódki". "Nie potrząsajcie nim". "Co z tobą,
przyjacielu?" "Co ci się stało?" "Opowiedz nam o wszystkim".
Na koniec rozległ się słaby piskliwy głosik. ("To musi być Biś" - pomyślała Alicja).
- Naprawdę, ja nic nie wiem, tak samo jak i wy; teraz mi lepiej - jestem nazbyt
wstrząśnięty, by opowiadać, wiem tylko, że coś wyskoczyło na mnie i pofrunąłem w górę jak
rakieta.
- Tak było, właśnie tak - zgodzili się słuchacze.
- Musimy spalić ten dom - zawyrokował Królik.
Usłyszawszy to Alicja wrzasnęła na cały głos:
- Jeśli to zrobicie, poszczuję na was Jacka!
Nastąpiła zupełna cisza. Alicja pomyślała sobie: "Ciekawe, co oni teraz zrobią. Gdyby
mieli trochę oleju w głowach, zdjęliby dach".
Po dwóch minutach rozpoczęło się nowe bieganie i Alicja usłyszała głos Królika:
- Jedna beczułka powinna wystarczyć na początek.
"Beczułka czego? - pomyślała Alicja. Ale w tej chwili w okno uderzył grad małych
kamyczków, z których część ugodziła ją w twarz. Doszła więc do wniosku, że musi położyć
kres temu atakowi, i zawołała jak najgroźniejszym głosem:
- Radzę wam przestać w tej chwili! - co spowodowało ponownie głuchą ciszę.
Alicja zauważyła ze zdumieniem, że leżące na podłodze kamyczki przemieniają się w
maleńkie ciasteczka. I nagle przyszło jej do głowy, że zjedzenie jednego z ciasteczek powinno
jakoś wpłynąć na jej wzrost. "Ponieważ nie mogę już chyba urosnąć - pomyślała - więc
przypuszczam, że zrobię się mniejsza".
Nie zwlekając długo, zjadła ciasteczko i stwierdziła z zachwytem, że gwałtownie maleje.
Kiedy była już tam mała, że mogła przejść przez drzwi, wybiegła szybko z domu, przed
którym zebrała się cała gromada ptaków i innych zwierzątek. Pośrodku zauważyła Bisia
(okazało się, że to mała jaszczurka) podtrzymywanego przez dwie świnki morskie, które poiły
go płynem z jakiejś buteleczki. Wszystkie zwierzęta rzuciły się ku Alicji, ale ona uciekła, co
sił w nogach. Wkrótce znalazła się w gęstym lesie, gdzie poczuła się wreszcie bezpieczna.
- Pierwsza rzecz, o którą powinnam się postarać, to odzyskanie mego prawdziwego
wzrostu - rzekła Alicja chodząc po lesie. - A poza tym muszę wreszcie dostać się do tego
przepięknego ogrodu. Sądzę, że to będzie właściwy plan działania na najbliższy czas.
Plan ten był prosty i pociągający. Alicja nie miała jednak pojęcia, jak zabrać się do jego
wykonania. Błąkając się między drzewami posłyszała nagle nad głową głośne szczeknięcie.
Olbrzymie szczenię przypatrywało jej się wielkimi, okrągłymi oczami i łagodnie trącało
ją łapą.
- Śliczne, małe biedactwo - rzekła Alicja możliwie jak najsłodszym głosem i usiłowała
zagwizdać. Była przy tym śmiertelnie przerażona, że szczenię jest głodne i że pożre ją mimo
jej słodkich słówek.
Nie wiedząc, co czynić, wyciągnęła ku pieskowi jakiś patyczek. Szczeniak odbił się od
ziemi wszystkimi czterema łapami naraz, podskoczył w górę na znak zachwytu, szczeknął i
rzucił się na patyk z taką miną, jak gdyby miał zamiar zmiażdżyć go jednym kłapnięciem
zębów. Tymczasem Alicja ukryła się za wielkim ostem, przez co uniknęła stratowania.
Szczeniak rzucił się znowu na patyk, fiknął koziołka, podskoczył kilkakrotnie do góry, a
potem cofał się bardzo daleko w tył i znów pędził naprzód, szczekając bezustannie przez cały
czas. Na koniec przysiadł ciężko dysząc, z wywieszonym językiem i przymrużonymi
ślepiami.
Alicja skorzystała z tej sposobności, aby się wymknąć. Biegła bardzo długo aż do utraty
sił i zatrzymała się dopiero wówczas, gdy szczekanie psa już ledwo dochodziło z oddali.
"To przemiły szczeniak - pomyślała opierając się o jaskier i wachlując jednym z jego
liści. - Bardzo bym chciała z nim pobaraszkować, gdybym tylko była trochę większa. Mój
Boże! Zapomniałam całkiem, że muszę na nowo urosnąć. Ale jak się do tego zabrać?
Przypuszczam, że muszę coś zjeść albo wypić, ale co - w tym sęk!"
Alicja rozejrzała się dokoła, ale nie zauważyła poza kwiatami i trawą nic godnego uwagi.
W pobliżu stał duży grzyb, mniej więcej jej wysokości. Kiedy przyjrzałam mu się dokładnie
od dołu i ze wszystkich możliwych stron, przyszło jej na myśl, że warto by również zobaczyć,
co dzieje się z wierzchu na kapeluszu grzyba.
Wspięła się na paluszki i natychmiast zauważyła ogromnego, niebieskiego pana
Gąsienicę. Siedział wygodnie z rękami skrzyżowanymi na piersiach i pykał wolno i
uroczyście z olbrzymiej fajki, nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczenie.
Rozdział V - Rada pana Gąsienicy
Pan Gąsienica i Alicja przypatrywali się sobie nawzajem przez kilka minut w zupełnym
milczeniu. Na koniec pan Gąsienica wyjął z ust fajkę i odezwał się słabym, śpiącym głosem:
- Kim jesteś?
Nie było to zbyt zachęcające. Alicja odpowiedziała nieśmiało:
- Ja... ja naprawdę w tej chwili nie bardzo wiem, kim jestem, proszę pana. Mogłabym
powiedzieć, kim byłam dziś rano, ale od tego czasu musiałam się już zmienić wiele razy.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał surowo pan Gąsienica. - Wytłumacz się!
- Nie mogę się wytłumaczyć - odrzekła Alicja - ponieważ, jak pan widzi, nie jestem sobą.
- Nic nie rozumiem - rzekł pan Gąsienica.
- Obawiam się, że nie będę mogła wytłumaczyć panu tego jaśniej, ponieważ, szczerze
mówiąc, sama nic nie rozumiem. Te ciągłe zmiany wzrostu działają na człowieka raczej
ogłupiająco.
- Nie widzę powodu - rzekł pan Gąsienica.
- Być może, że nie zaznał pan tego dotychczas - odparła uprzejmie Alicja - ale kiedy
zmieni się pan w poczwarkę, a później w motyla, to będzie to dla pana czymś również bardzo
dziwnym, prawda?
- Nieprawda - rzekł pan Gąsienica.
- Być może, ale pan te sprawy odczuwa inaczej. W każdym razie byłoby to dziwne dla
mnie.
- Dla ciebie? - rzekł pan Gąsienica pogardliwie. - A kim ty właściwie jesteś?
W ten sposób powrócili na nowo do początku rozmowy. Opryskliwe odpowiedzi pana
Gąsienicy mocno już zirytowały Alicję, powiedziała więc z naciskiem:
- Sądzę, że to pan powinien mi się przedstawić pierwszy.
- Dlaczego? - zapytał pan Gąsienica.
Była to znowu sprawa nader kłopotliwa. Widząc, że pan Gąsienica jest w bardzo
kiepskim humorze, Alicja odwróciła się i zamierzała odejść.
- Czekaj! - zawołał nagle pan Gąsienica. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Brzmiało to dość obiecująco. Alicja zawróciła więc i zmieniła się w słuch.
- Trzymaj nerwy na wodzy - rzekł pan Gąsienica.
- Czy to już wszystko? - zapytała Alicja, usiłując opanować gniew.
- Nie - odparł pan Gąsienica.
Alicja pomyślała, że właściwie może zaczekać na dalszy ciąg tej rozmowy, bo i tak nie
ma nic lepszego do roboty. Przez parę minut pan Gąsienica milcząco pykał z fajki, po czym
wyjął cybuch z ust i zapytał:
- Więc wydaje ci się, że nie jesteś sobą?
- Obawiam się, że nie jestem, proszę pana - odpowiedziała Alicja. - Nie pamiętam już
niczego w sposób normalny, zmieniał wzrost co dziesięć minut.
- Czego nie pamiętasz? - zapytał pan Gąsienica.
- Próbowałam na przykład powiedzieć "Pan kotek był chory", ale wyszło jakoś inaczej.
- Powiedz "Ojca Wirgiliusza" - rzekł pan Gąsienica.
Alicja splotła dłonie i zaczęła deklamować:
Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje
Na głowie przy tym stojąc wiele lat
Rzekł jeden z synów: - Tak bardzo się boję
O ciebie ojcze, boś juz stary dziad.
- W latach młodości - ojciec mu odpowie -
Bywałem nieraz w strachu o swój mózg,
Lecz dziś, gdy widzę, że mam pusto w głowie,
Ćwicząc, najwyżej słyszę wody plusk.
- Jesteś już stary, jak się wyżej rzekło,
I gruby - wybacz - że aż brak mi słów,
Ale koziołki fikasz z pasją wściekłą.
Skąd się, mój ojcze, bierze zwyczaj ów?
- W mojej młodości - rzecze mędrzec siwy -
Nacierać zwykłem co dzień członki swe,
Zaś używałem tej oto oliwy,
Chcesz, to ci sprzedam butelkę lub dwie?
- Masz ojcze, szczęki słabe ze starości
I zdolnyś chyba łykać tylko ciecz,
Ale zeżarłeś gęś z dziobem i kośćmi,
Przyznasz mi, ojcze, że to dziwna rzecz.
- Za młodu - rzecze starzec - prowadziłem
Dyskusji z żoną codziennie ze sześć
I to mym szczękom dało ową siłę,
Która pozwala dziś mi gęsi jeść.
- Weź pod uwagę, ojcze, ilość lat twą,
W tym wieku oczom bystrości już brak,
A ty węgorza utrzymujesz łatwo
Na czubku nosa - powiedz, ojcze, jak?
- Jest w domu dzieci sto dwadzieścia troje
- ojciec odpowie - i mam pytań dość.
Już mi obrzydły idiotyzmy twoje,
Więc radzę, zmykaj, zanim wpadnę w złość!
!!! BRAK STRON 73 - 100 !!!
działa Alicja całkiem naturalnym tonem, tak jak gdyby Kot powrócił w zwykły sposób.
- Przewidziałem to - rzekł Kot i znowu znikł.
Alicja odczekała chwilę, czy Kot nie ukaże się jej po raz trzeci, po czym poszła w
kierunku mieszkania Szaraka Bez Piątej Klepki.
- Widziałam już w życiu kapeluszników - rzekła do siebie - i przypuszczam, że Szarak
może być o wiele bardziej interesujący. A poza tym, gdzie jest powiedziane, że zające muszą
mieć pełnych pięć klepek? - To mówiąc Alicja spojrzała w górę i znowu dostrzegła Kota
siedzącego na gałęzi.
- Czy powiedziałaś, że zmieniło się w prosiaka, czy w psiaka? - zapytał Kot.
- Powiedziałam, że w prosiaka - odparła Alicja. - A w ogóle wolałabym, żeby pan nie
znikał i nie pojawiał się tak nagle. Można od tego zgłupieć.
- Zgoda - rzekł Kot i tym razem zaczął znikać bardzo powoli, zaczynając od końca
ogona, a kończąc na uśmiechu, który pozostał jeszcze przez pewien czas, zawieszony nad
gałęzią.
"Widziałam już koty bez uśmiechu - pomyślała Alicja - ale uśmiech bez kota widzę po
raz pierwszy w życiu. To doprawdy nadzwyczajne!"
Jeszcze paręset metrów i Alicja znalazła się przed domem Szaraka Bez Piątej Klepki.
Odgadła bez trudu, że to właśnie ten dom, ponieważ jego kominy miały kształt zajęczych
uszu, dach zaś pokryty był futerkiem. Dom był duży, wolała więc ugryźć kawałek grzyba z
lewej ręki, przez co osiągnęła aż pół metra wysokości. Mimo to, zbliżając się do domu
Szaraka, myślała nie bez lęku: "A może jednak należało raczej odwiedzić Zwariowanego
Kapelusznika?"
Przed domem, w cieniu drzew ustawiony był stół, przy którym siedzieli Szarak Bez Piątej
Klepki i Zwariowany Kapelusznik. Pomiędzy nimi, na wpół uśpiony, kiwał się Suseł, na
którym opierali się łokciami jak na poduszce, prowadząc rozmowę ponad jego głową. Alicja
pomyślała, że musi to dla Susła być bardzo niewygodne. Chociaż może nie czuje tego wcale
śpiąc tak mocno?
Stół był duży, ale wszyscy trzej siedzieli stłoczeni w jednym rogu. Kiedy spostrzegli
zbliżającą się Alicję, zawołali:
- Nie ma miejsca! Nie ma miejsca!
- Właśnie, że jest mnóstwo miejsca! - odpowiedziała z oburzeniem Alicja, po czym
usiadła na wygodnym fotelu przy drugim końcu stołu.
- Proszę, poczęstuj się winem - rzekł bardzo grzecznie Szarak Bez Piątej Klepki.
Alicja spojrzała na stół, ale nie zauważyła na nim nic prócz herbaty. Powiedziała więc:
- Nie widzę tu żadnego wina.
- Bo go wcale nie ma - rzekł Szarak.
- Wobec tego częstowanie mnie winem nie było z pańskiej strony zbyt uprzejme.
- Przysiadanie się tutaj bez zaproszenia nie było zbyt uprzejme z twojej strony.
- Nie wiedziałam, że to pana stół. Jest nakryty na znacznie więcej niż trzy osoby.
- Powinnaś ostrzyć sobie włosy - odezwał się nagle Zwariowany Kapelusznik.
Przypatrywał się Alicji już od dłuższego czasu z wielką ciekawością i teraz zabrał głos po raz
pierwszy.
- Powinien pan oduczyć się robienia przycinków - rzekła surowo Alicja - to jest bardzo
niegrzeczne.
Na to Kapelusznik otworzył oczy jeszcze szerzej i zapytał:
- Jaka jest różnica miedzy kciukiem a piórnikiem?
Alicja pomyślała z radością, że zanosi się wreszcie na jakąż zabawę. Rzekła więc:
- Sądzę, że będę umiała rozwiązać tę zagadkę.
- Myślisz, że potrafisz znaleźć odpowiedź na to pytanie? - rzekł Kapelusznik.
- Właśnie.
- No to mów, co myślisz.
- Ja... ja myślę to, co mówię, a to jest właściwie to samo, proszę pana.
- Wcale nie. W ten sposób mogłabyś powiedzieć, że "widzę to, co jem" i "jem to, co
widzę" mają to samo znaczenie.
- Mogłabyś także powiedzieć - niespodziewanie odezwał się zaspanym głosem Suseł - że
"oddycham, kiedy śpię" ma to samo znaczenie, co "śpię, kiedy oddycham".
- Właśnie tak ma się rzecz z tobą - rzekł Zwariowany Kapelusznik i rozmowa urwała się
nagle jak ucięta nożem. Przez parę minut panowała cisza, w czasie której Alicja przypomniała
sobie wszystko, co tylko wiedziała, o krukach i piórnikach.
Pierwszy przerwał milczenie Zwariowany Kapelusznik pytaniem: - Którego dziś mamy?
- zwróconym do Alicji. Jednocześnie wyjął z kieszeni kamizelki zegarek i potrząsnął nim na
wszystkie strony, przykładając go czasem do ucha.
Alicja pomyślała chwilę, po czym odpowiedziała:
- Czwartego.
- Spóźnia się o dwa dni - westchnął Kapelusznik. A nie mówiłem ci, że masło nie nadaje
się do smarowania mechanizmów? - dodał patrząc ze złością na Szaraka.
- TO było najlepsze masło - odpowiedział potulnie Szarak.
- Tak, tak, ale mogły dostać się do środka jakieś okruchy. Wsadzałeś tam przecież to
masło nożem od chleba.
Szarak wziął zegarek i przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym wrzucił go do
swej herbaty, zajrzał do środka i powtórzył tym samym tonem:
- To było najlepsze masło.
Alicja przypatrywała się temu wszystkiemu z wielkim zainteresowaniem. Wreszcie
zawołała:
- Cóż to za dziwny zegarek, który wskazuje dni, a nie godziny, minuty i sekundy!
- No to co z tego? - zapytał Kapelusznik. - A czy twój zegarek wskazuje lata?
- Oczywiście, że nie. Bo... bo... on stoi przecież na jednym dniu roku tak strasznie długo!
- Tak samo jest z moim zegarkiem - rzekł Zwariowany Kapelusznik.
Alicja była nie na żarty zaniepokojona. Ostatnie zdanie Kapelusznika wydawało się już
zupełnie niezrozumiałem, choć wypowiedziane było niewątpliwie po angielsku. Rzekła więc
najuprzejmiej w świecie:
- Niezupełnie rozumiem, co pan ma na myśli.
- Suseł znowu zasnął - rzekł Kapelusznik i wylał Susłowi na nos trochę gorącej herbaty.
Śpioch potrząsnął gwałtownie głową i powiedział nie otwierając oczu:
- Oczywiście, rzecz jasna. Chciałem właśnie to samo powiedzieć.
- Czy znalazłeś już rozwiązanie zagadki? - zapytał Kapelusznik zwracając się do Alicji.
- Nie. A jaka jest właściwie odpowiedź?
- Nie mam najmniejszego pojęcia - odparł Kapelusznik.
- Ani ja - dorzucił Szarak.
Alicja westchnęła ciężko i po chwili odezwała się:
- Wydaje mi się, że moglibyście spędzać czas pożyteczniej niż na wymyślaniu zagadek,
które nie mają rozwiązania.
- Gdybyś znała Czas tak dobrze jak my, nie mówiłabyś tego - rzekł Kapelusznik.
- Nie wiem, co pan ma na myśli.
- Oczywiście, że nie wiesz. - Tu Kapelusznik przybrał pogardliwy wyraz twarzy. - Jestem
pewien, że nawet nigdy nie rozmawiałaś z Czasem.
- Chyba nie - odparła Alicja - ale za to często zabijam czas grą na fortepianie.
- W tym właśnie sęk - rzekł Kapelusznik, że Czas nie znosi, aby go zabijano. Gdybyś
była z nim w dobrych stosunkach, zrobiłby dla ciebie z twoim zegarem wszystko, co byś
tylko chciała. Dam ci przykład: przypuśćmy, że jest godzina dziewiąta rano i mają się
rozpocząć lekcje. Szepczesz słóweczko i już wskazówki pędzą po tarczy jak oszalałe! Po
chwili jest godzina wpół do drugiej i idziesz sobie po skończonych lekcjach na obiad do
domu.
- To byłoby naprawdę wspaniałe - rzekła Alicja z głębokim namysłem. - Tylko, widzi
pan, nie byłabym wtedy dość głodna.
- To tylko z początku - odparł Kapelusznik. Później mogłabyś po prostu zatrzymać Czas
na godzinie wpół do drugiej, dopóki nie nabrałabyś apetytu.
- Czy pan postępuje właśnie w taki sposób? - zapytała Alicja.
Kapelusznik zaprzeczał z wielce posępną miną, po czym dodał:
- W zeszłym roku pokłóciłem się z Czasem na koncercie urządzonym prze Królową Kier.
Było to na krótko, zanim on zwariował - tu wskazał łyżeczką od herbaty na Szaraka Bez
Piątej Klepki. - Miałem wtedy recytować wierszyk:
Jasne słoniątko późno dziś wstało,
Zagrać na trąbie czasu nie miało.
- Znasz to może?
- Zdaje się, że słyszałam kiedyś coś podobnego.
- Pamiętasz zatem, jak to idzie dalej?
Więc zbierają zewsząd gromadnie,
Za chwilę pewnie zatrąbi ładnie.
Ożywi wszystkie niedźwiedzie w lesie,
Znużone główki susłów podniesie.
Więc chociaż w domu pęka ci głowa,
Jakże jest piękna ta pieśń słoniowa.
Tu Suseł wstrząsnął się nagle i zaczął śpiewać przez sen: Niowasło, niowasło, niowasło,
niowasło... - tak długo, dopóki szczypaniem nie zmuszono go do umilknięcia.
- Ledwo skończyłem pierwszą zwrotkę - rzekł Kapelusznik, kiedy Królowa wrzasnęła na
całe gardło: "On zabija Czas! Ściąć go natychmiast!"
- Jakie to strasznie dzikie! - westchnęła Alicja.
- ...I od tej chwili - ciągnął dalej Kapelusznik - Czas odmówił mi posłuszeństwa. Dla
mnie teraz jest już zawsze szósta.
Alicja doznała nagłego olśnienia.
- Więc to dlatego siedzicie zawsze przy podwieczorku? - zapytała.
- Oczywiście. Nasz podwieczorek trwa wiecznie, tak że nie mamy czasu na zmywanie
naczyń.
- I przesuwacie się ku coraz dalszym nakryciom?
- Rzecz jasna. W miarę brudzenia naczyń!
- Ale co się dzieje wówczas, gdy wracacie do pierwszego nakrycia?
- Zmieńmy temat rozmowy - rzekł Szarak szeroko ziewając. - Zaczyna mnie to już
nudzić. Proponuję, aby ona coś na opowiedziała.
- Obawiam się, że nie mam nic ciekawego do opowiedzenia - rzekła szybko Alicja nie na
żarty przestraszona tą propozycją.
- To niech Suseł coś nam opowie! - krzyknęli chórem Szarak Bez Piątej Klepki i
Zwariowany Kapelusznik. - Halo! Zbudź się natychmiast! - To mówiąc zaczęli szczypać
Susła jednocześnie z obu stron.
Suseł otworzył oczy i rzekł:
- Ja wcale nie spałem. Słyszałem każde wasze słowo.
- Opowiedz nam coś - nalegał Szarak.
- Tak, tak, bardzo proszę o jakąś ciekawą historię - poparła go Alicja.
- Gadaj szybko - dodał Kapelusznik - bo w przeciwnym razie zaśniesz w czasie
opowiadania.
- Pewnego razu żyły na świecie trzy siostry - zaczął Suseł bardzo szybko. - Nazywały się
Kasia, Jasia i Basia i mieszkały na dnie studni.
- A czym się żywiły? - zapytała Alicja, którą te sprawy najbardziej interesowały.
- Żywiły się syropem - odparł Suseł po parominutowym namyśle.
- Nie mogły chyba żywić się samym syropem - sprzeciwiła się Alicja. - Bo byłyby na
pewno chore.
- Istotnie - rzekł Suseł. - One były chore. Bardzo chore.
Alicja usiłowała wyobrazić sobie przedziwny tryb życia trzech sióstr, ale nie bardzo jej
się to udawało. Zapytała więc z wielkim zaciekawieniem:
- Ale dlaczego mieszkały na dnie studni?
- Nalej sobie więcej herbaty - rzekł z wielką powagą Szarak.
- Jeszcze w ogóle nie piłam - odparła Alicja urażona tą propozycją. - Trudno więc, abym
nalała sobie więcej.
- Chciałaś powiedzieć, że trudno, abyś nalała sobie mniej - wtrącił się Kapelusznik. -
Przecież znacznie łatwiej jest nalać sobie więcej niż nic.
- Nikt nie pytał pana o zdanie - rzekła gniewnie Alicja.
- Aha, a kto teraz robi przecinki? - zawołał triumfalnie Kapelusznik.
Alicja nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Nalała więc sobie herbaty i wzięła chleba z
masłem, po czym powtórzyła swe pytanie:
- Dlaczego siostry mieszkały na dnie studni?
Suseł namyślił się znów parę minut, aż wreszcie rzekł:
- Była to studnia napełniona syropem.
- Nic takiego w ogóle nie istnieje - zaczęła Alicja, ale Szarak i Kapelusznik przerwali jej:
- Pst! - Suseł zaś rzekł z wyraźnym oburzeniem:
- Jeśli nie potrafisz zachować się przyzwoicie, to dokończ sobie sama.
- Nie, proszę opowiadać dalej - powiedziała pokornie Alicja. - Ja już na pewno panu nie
przerwę. Być może, iż taka studnia istnieje.
- "Być może?"... - powtórzył z oburzeniem Suseł. Po chwili zaś ciągnął dalej. - Te trzy
siostrzyczki uczyły się tam rysować.
- A co one rysowały? - zapytała Alicja, całkiem zapominając o swym przyrzeczeniu.
- Syrop - odparł bez chwili namysłu Suseł.
- Chciałabym czystą filiżankę - rzekł Kapelusznik. - Przesuńmy się wszyscy o jedno
miejsce.
To mówiąc Kapelusznik przesiadł się. Suseł zajął jego miejsce, Szarak miejsce Susła,
Alicji zaś przypadło w udziale miejsce Szaraka. Jedynie Kapelusznik zyskał na tej zamianie.
Alicja wyszła na niej bardzo źle, bo talerzyk Szaraka był zupełnie zalany herbatą.
Aby znowu nie obrazić Susła, Alicja zapytała bardzo ostrożnie:
- A jak długo rysowały one ten syrop w studni?
- Sama odpowiedziałaś sobie przecież na to pytanie - rzekł Kapelusznik. - Od stu dni -
rzecz jasna.
- Nie musiało im tam być przyjemnie - zauważyła Alicja.
- Głupiaś - rzekł nagle Suseł spoglądając z pogardą na Alicję. - Było im tam wprost
słodko.
Odpowiedź ta tak bardzo zmieszała Alicję, że przez parę minut nie przerywała Susłowi
ani jednym słówkiem.
- Uczyły się one rysować - ciągnął Suseł trąc oczy, zaczynał bowiem odczuwać wielką
senność - i rysowały prócz syropu wszystko, co zaczyna się na literę "s"...
- Dlaczego na literę "s"? - spytała Alicja.
- A dlaczego nie? - wtrącił Kapelusznik.
Alicja siedziała juz teraz cichutko jak myszka. Tymczasem Suseł zamknął oczy i zapadł
w drzemkę.
Uszczypnięty przez Kapelusznika obudził się nagle z piskiem i opowiadał dalej:
- ... wszystko, co zaczyna się na literę "s", a więc słońce, stonogę, stodołę, stół, spanie.
Czy widziałaś kiedy, aby ktoś rysował spanie? - zwrócił się Suseł do Alicji.
Alicja odpowiedziała:
- Ja doprawdy nie myślę, żeby. .
- Jeżeli nie myślisz, to nie gadaj - przerwał jej Kapelusznik.
Takiej bezczelności Alicja nie mogła już ścierpieć. Wstała więc od stołu i oddaliła się z
godnością. Suseł zapadł natychmiast w sen, pozostali zaś biesiadnicy nie zwrócili na jej
odejście najmniejszej uwagi. Alicja obejrzała się raz czy dwa razy, ale nikt za nią nie wołał.
Zauważyła tylko, że Zwariowany Kapelusznik i Szarak Bez Piątej Klepki usiłowali wsadzić
Susła do dzbanka z herbatą.
- W każdym razie nigdy już tam nie wrócę - rzekła Alicja przedzierając się przez las. - To
był najgłupszy podwieczorek w moim życiu.
Nagle dostrzegła w jednym z drzew ukryte drzwi. "To bardzo dziwne - pomyślała. - Ale
dzisiaj wszystko jest dziwne. Przypuszczam, że powinnam tam wejść".
Alicja znalazła się ponownie w długim korytarzu, w pobliżu szklanego stolika. "Teraz już
wiem, co muszę zrobić" - pomyślała i przede wszystkim zdjęła złoty kluczyk, po czym
otworzyła nim drzwiczki prowadzące do ogrodu. Następnie odgryzła kawałek grzyba
(zachowała jego resztki w kieszonce) i zmniejszyła się do jakichś trzydziestu centymetrów.
Bez trudu przeszła przez maleńki korytarzyk i... znalazła się wreszcie w swym wymarzonym
ogrodzie pomiędzy wspaniałymi kwietnikami i orzeźwiającymi wodotryskami.
Rozdział VIII - Partia krokieta u Królowej
W pobliżu wejścia do ogrodu rósł spory krzew białej róży. Trzech ogrodników
przemalowywało pośpiesznie jego kwiaty na kolor czerwony. Zdziwiło to bardzo Alicję,
podeszła więc bliżej i usłyszała słowa jednego z ogrodników:
- Uważaj tylko, Piątko! Jak możesz pryskać mi tak na ubranie!
- Nic na to nie poradzę - odparł Piątka wyraźnie urażony. - Siódemka trącił mnie w
łokieć.
Na to Siódemka:
- Dobrze, dobrze, Piątko! Zrzucaj zawsze winę na drugich!
- Nie odzywałbyś się lepiej - przerwał Piątka. - Nie dalej jak wczoraj Królowa
powiedziała, że zasługujesz na ścięcie.
- Za co? - zapytał pierwszy ogrodnik.
- To nie twoja sprawa, Dwójko - odpowiedział Siódemka.
- Nieprawda, to jest jego sprawa - wtrąciła się Piątka. - I powiem mu nawet za co: za to,
że przyniósł Kucharce zamiast cebuli sadzonki tulipanów.
Siódemka rzucił pędzel na ziemię i właśnie zaczął:
- Jak Boga kocham, ze wszystkich niesprawiedliwości... - kiedy nagle urwał wpół zdania,
wzrok jego bowiem padł na Alicję. Po chwili wszyscy trzej ogrodnicy zaczęli bić przed nią
głębokie pokłony.
- Czy moglibyście mi wytłumaczyć, po co przemalowujecie te róże? - zapytała Alicja
zmieszana ich czołobitnością.
Piątka i Siódemka spojrzeli milcząco na Dwójkę. Ten zaś powiedział cichutko:
- Idzie o to, proszę panienki, że to miały być czerwone róże, a my przez pomyłkę
zasadziliśmy białe. Gdyby Królowa dowiedziała się o tym, zaraz kazałaby nas ściąć. Widzi
panienka, robimy, co możemy, zanim ona nadejdzie i... - W tej chwili Piątka, który wpatrywał
się przez cały czas w przeciwległy kraniec ogrodu, wrzasnął:
- Królowa, Królowa! - po czym wszyscy trzej upadli twarzą na ziemię. Następnie
rozległy się odgłosy wielu kroków. Alicja wytężyła wzrok, pragnąc jak najszybciej ujrzeć
monarchinię.
Najpierw szedł oddział żołnierzy. Byli oni zupełnie podobni do trzech ogrodników,
podłużni i płascy, z tą tylko różnicą, że mieli zamiast pików wymalowane na tułowiach trefle.
Za nimi postępowali bogato przyozdobieni diamentami dworzanie, po nich dziesięcioro dzieci
królewskich, wesołych i rozigranych (cała rodzina królewska naznaczona była kierami).
Potem szli goście, przeważnie Królowie i Królowe. Alicja dostrzegła pomiędzy Białego
Królika okropnie podnieconego i zgadzającego się z góry ze wszystkim, co mówili jego
rozmówcy. Przeszedł on obok Alicji i nawet jej nie zauważył. Następnie szedł Walet Kier
niosąc na purpurowej poduszce z aksamitu koronę królewską.
No koniec kroczyli majestatycznie KRÓL I KRÓLOWA KIER.
Alicja nie bardzo wiedziała, czy powinna rzucić się na ziemię, tak jak to uczynili
ogrodnicy. Przyszło jej jednak na myśl, że mały byłby pożytek z takich uroczystych
pochodów, gdyby wszyscy musieli na ich widok padać na twarz, bo któż by wówczas mógł
im się przyglądać? Stała więc spokojnie i czekała, co dalej nastąpi.
Kiedy orszak znalazł się tuż obok Alicji, Królowa spojrzała na nią surowo i zapytała
Waleta Kier:
- Kto to jest?
Walet ukłonił się tylko i uśmiechnął zamiast odpowiedzi.
- Głupiec - rzekła z wściekłością Królowa. A potem zwróciła się do Alicji: - Powiedz, jak
się nazywasz, moje dziecko.
- Nazywał się Alicja, proszę Waszej Królewskiej Mości - odpowiedziała Alicja bardzo
uprzejmie, choć pomyślała sobie równocześnie: "Właściwie to tylko talia kart i nie ma
powodu za bardzo się nimi przejmować".
- A kto to są ci tutaj? - zapytała Królowa, wskazując na trzech ogrodników leżących
plackiem wokół krzaka róży. (Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że leżeli oni na brzuchach, a z
tyłu pokryci byli tym samym wzorem, co całą talia kart. Królowa nie mogła więc odróżnić,
czy są to ogrodnicy, żołnierze, dworzanie, czy zgoła jej własne dzieci).
- A skąd ja mogę wiedzieć? To nie moja sprawa - powiedziała Alicja, zdumiona własną
śmiałością.
Królowa zrobiła się purpurowa z wściekłości, przez chwilę wpatrywała się w Alicję
wzrokiem dzikiej bestii, po czym zawołała:
- Ściąć ją, ściąć ją natychmiast!
- Bzdura! - rzekła Alicja bardzo stanowczo i Królowa zamilkła.
Król zaś wziął swą małżonkę za rękę i rzekł nieśmiało:
- Zastanów się, kochanie, przecież to tylko dziecko.
Królowa odwróciła się gwałtownie i zawołała na Waleta wskazując na ogrodników:
- Odwrócić się natychmiast!
Walet wykonał to nogą, jak gdyby nie chcąc się pobrudzić.
- Wstawajcie! - wrzasnęła Królowa, a ogrodnicy zerwali się z ziemi i zaczęli bić pokłony
Królowi, Królowej, dzieciom królewskim i całemu orszakowi.
- Przestańcie w tej chwili - zaryczała Królowa. - Można oszaleć od tych ciągłych
pokłonów! - Następnie, wskazując na róże, zapytała: - Coście tu robili?
- Dopraszam się łaski Waszej Królewskiej mości - rzekł pokornie Dwójka padając na
kolana - próbowaliśmy...
- Już widzę! - wrzasnęła Królowa, która z wielką uwagą przypatrywała się krzewowi. -
Ściąć ich!
Orszak ruszył tymczasem i tylko trzech żołnierzy pozostało na miejscu, aby dokonać
zarządzonej przez monarchię egzekucji.
Nieszczęśliwi ogrodnicy zwrócili się do Alicji z błaganiem o wstawiennictwo i pomoc.
- Nie będziecie ścięci - rzekła stanowczo Alicja i wsadziła wszystkich trzech do wielkiej
donicy, która stała w pobliżu krzewu. Żołnierze szukali ich przez chwilę, po czym spokojnie
udali się w ślad za orszakiem.
- Czy zostali ścięci?! - krzyknęła z daleka Królowa.
- Jako żywo, Wasza Królewska Mość! - zawołali w odpowiedz dzielni wojacy.
- To dobrze - ucieszyła się Królowa. - Czy umiesz grać w krokieta?
Żołnierze spojrzeli na Alicję, do której najwidoczniej odnosiło się to ostatnie pytanie.
- Tak! - zawołała Alicja.
- Więc chodź tutaj! - wrzasnęła Królowa.
Alicja przyłączyła się do orszaku, niezmiernie zaciekawiona takim obrotem rzeczy.
- Mamy dziś śliczną pogodę - odezwał się nagle jakiś nieśmiały głosik tuż u jej boku. Był
to Biały Królik, który przypatrywał się Alicji z wyraźnym zaniepokojeniem.
- Istotnie, śliczna - odpowiedziała uprzejmie Alicja. - A gdzie jest Księżna?
- Cicho, na miłość boską, cicho - wymamrotał Królik rozglądając się dokoła z
przerażeniem. Następnie wspiął się na palce i szepnął Alicji do ucha: - Ona jest skazana na
śmierć.
- Ale za co, za co? - zapytała Alicja.
- Czy powiedziałaś: "Co za szkoda?"
- Nie, wcale nie uważam, aby to była szkoda. Pytam tylko za co.
- Za to, że dała Królowej po nosie - rzekł Królik.
Alicja wybuchnęła śmiechem.
- Cicho - szepnął Królik drżącym z trwogi głosikiem. - Królowa może cię słyszeć! Było
to, widzisz, tak: Księżna spóźniła się trochę i wtedy Królowa...
- Wszyscy na swoje miejsca! - krzyknęła Królowa przeraźliwie donośnym głosem.
Goście rozbiegli się w różnych kierunkach, przy czym wpadali na siebie i przewracali się raz
po raz. Po jakiejś minucie wszyscy byli gdzie trzeba i gra mogła się rozpocząć.
Alicja nie widziała nigdy w życiu tak dziwnego pola krokietowego. Były to same góry i
doły. Zamiast kul krokietowych grano jeżami, za kije krokietowe służyły żywe flamingi,
żołnierze zaś wyginali się w skomplikowanych figurach gimnastycznych, zastępując bramki.
Największą trudnością była dla Alicji poradzenie sobie z flamingiem. Udało jej się
wprawdzie ująć go w ręce w sposób względnie wygodny, ale cóż z tego? Ilekroć chciała jego
głową uderzyć jeża, flaming wykręcał długą szyję i spoglądał jej w oczy z wyrazem takiego
zdumienia, że nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Kiedy już wreszcie ułożyła szyję ptaka
w odpowiedni sposób, jeż, zwinięty dotąd w kłębuszek, oddalił się właśnie, i to w zupełnie
innym kierunku niż trzeba. Poza tym teren był okropnie wyboisty i dokądkolwiek chciała
posłać swego jeża, pojawiał się przed nią jakiś rów lub pagórek. Na domiar złego żołnierze
zmieniali jeszcze co chwila miejsca, służąc za bramki wciąż innym graczom. Nic dziwnego,
że Alicja doszła wkrótce do przekonania, że jest to gra niezmiernie uciążliwa.
Całe towarzystwo grało jednocześnie, nikt nie zwracał uwagi na kolejność, ustawicznie
wybuchały sprzeczki i bójki o jeże. Wściekłość Królowej nie miała granic. Monarchini
biegała po całym polu, tupiąc i wrzeszcząc mniej więcej raz na minutę: "Ściąć go!" albo
"Ściąć ją!"
Alicja czuła się w tym otoczeniu coraz gorzej. Nie miała jeszcze co prawda zatargu z
Królową, wiedziała jednak, że może to nastąpić lada chwila. "A wtedy co by się ze mną stało?
- pomyślała. - Skazywanie na śmierć stanowi tu widać ich najulubieńszą rozrywkę. Cud, że
ktoś pozostał jeszcze w ogóle przy życiu!"
Alicja zastanawiała się właśnie, jak by tu w sposób odpowiednio dyskretny wycofać się z
gry, kiedy w powietrzu pojawiło się przedziwne zjawisko. Z początku trudno je było
rozpoznać, potem ukazał się najwyraźniejszy w świecie uśmiech. Alicja poznała Kota-
Dziwaka i ucieszyła się niezmiernie na myśl, że będzie mogła nareszcie zamienić parę słów z
kimś życzliwym.
- Jak ci się powodzi? - zapytał Kot, kiedy pojawiła się dostatecznie duża część jego ust.
Alicja zaczekała na ukazanie się oczu, po czym zrobiła przeczący ruch głową. "Nie warto
mówić do niego - pomyślała - dopóki nie wyłonią się uszy, a przynajmniej część jednego
ucha". Kiedy już miała przed sobą całą głowę Kota, Alicja odstawiła na bok swego flaminga i
zaczęła opowiadać o grze, szczęśliwa, że może się komuś poskarżyć. Kot uważał widocznie,
że jego głowa jest zjawiskiem zupełnie wystarczającym, poprzestał więc na niej i nie pojawił
się w całej swej okazałości.
- Wydaje mi się, że oni grają nieuczciwie - odpowiadała Alicja. - Poza tym kłócą się bez
przerwy i tak okropnie hałasują! O żadnych regułach nie ma w ogóle mowy, a jeśli nawet
byłaby mowa, to nikt nie stosuje ich w grze. A już najbardziej daje się we znaki to, że
wszystko tu jest żywe. Na przykład bramka, przez którą powinnam teraz przejść, przechadza
się po przeciwległym końcu pola. Widzi pan, skrokietowałabym jeża Królowej, gdyby nie
uciekł an widok mojego.
- A jak ci się podoba Królowa? - zapytał cicho Kot.
- Wcale mi się nie podoba - odparła Alicja. - Ona tak strasznie... - tu zauważyła stojącą w
pobliżu Królową, która przysłuchiwała się jej słowom, dokończyła więc pośpiesznie: - dobrze
gra w krokieta, że grając z nią nie ma się żadnej nadziei na wygraną.
Królowa uśmiechnęła się i pobiegła za swym jeżem.
- Z kim ty właściwie rozmawiasz? - zapytał Król przyglądając się głowie Kota z wielkim
zainteresowaniem.
- To mój przyjaciel, Kot-Dziwak - odpowiedziała Alicja. - Pozwoli Wasza Królewska
Mość, że go przestawię.
- On mi się zupełnie nie podoba - odrzekł król. - Ale może pocałować mnie w rękę, jeśli
chce.
- Wcale nie chcę - powiedział Kot.
- Nie bądź zuchwalcem! - zawołał Król - I nie przypatruj mi się tak! (To mówiąc schował
się za Alicję).
- Kotu wolno patrzeć na Króla - rzekła Alicja. - Czytałam to w jakiejś książce, ale nie
pamiętam już w jakiej.
- Trzeba o stąd koniecznie usunąć! - zdecydował Król i krzyknął do przechodzącej
właśnie Królowej: - Kochanie, chciałbym, żebyś usunęła stąd tego Kota!
Królowa znała jeden tylko sposób załatwiania spraw, więc: "Ściąć go!", nie wiedząc
nawet, o kogo i o co idzie.
- Zaraz sam pobiegnę po Kata - rzekł Król z wyraźnym zadowoleniem i pomknął ku
pałacowi.
Alicja chciała zobaczyć, jak przestawia się gra, bez przerwy bowiem słyszała kipiący
wściekłością głos Królowej, która skazała już na śmierć trzech graczy za to, że przepuścili
swe kolejki. Na polu panowało nieopisane zamieszanie, ta że zorientowanie się w kolejności
gry było zupełnie niemożliwe. Alicja udała się z lękiem w sercu na poszukiwanie swego jeża.
Jeż wdał się właśnie w walkę z drugim jeżem, co Alicja uznała na znakomitą okazję do
skrokietowania przeciwnika. Niestety flaming Alicji znajdował się właśnie w drugim końcu
pola, gdzie usiłował bezskutecznie frunąć na drzewo.
Kiedy udało się jej pochwycić flaminga i powrócić na swe poprzednie miejsce, walka
była już skończona i oba jeże zginęły gdzieś bez śladu. "To i tak nie ma znaczenia, bo nie
znajdę teraz żadnej bramki" - pomyślała Alicja. Wzięła więc flaminga pod pachę, aby się
znowu nie ulotnił, i poszła w kierunku Kota, żeby uciąć sobie dłuższą pogawędkę z
przyjacielem.
Jakież było jej zdziwienie, gdy ujrzała wokół głowy kociej wielkie zbiegowisko. Król,
Królowa i Kat mówili wszyscy naraz, kłócąc się o coś zawzięcie, gdy reszta towarzystwa
milczała z bardzo niewyraźnymi minami.
Gdy ujrzeli Alicję, poprosili ją o rozstrzygnięcie sporu. Ponieważ jednak mówili wszyscy
jednocześnie i strzaszliwie przy tym hałasowali, nie mogła zrozumieć, o co idzie.
Kat twierdził, że nie potrafi ściąć głowy nie mając tułowia, od którego mógłby ją
odrąbać. Podkreślił on, że nie miał dotychczas do czynienia z taką robotą i że nie myśli
zabierać się do niej na stare lata.
Król twierdził, że każde stworzenie posiadające głowę może być ścięte i że w gadaniu
Kata nie ma ani krzty sensu.
Królowa twierdziła, że jeśli rozkaz nie zostanie spełniony prędzej niż w mgnieniu oka
każe ściąć wszystkich w promieniu mili (dlatego właśnie całe towarzystwo miało miny tak
blade i niewyraźne).
Alicja poczuła zamęt w głowie i powiedziała:
- Ten Kot należy do Księżny. Zapytajcie jej o zdanie.
- Księżna jest uwięziona - rzekła Królowa do Kata - sprowadź ją tu natychmiast1 - Wobec
czego Kat pobiegł jak strzała w kierunku pałacu.
Tymczasem głowa kocia zaczęła się stopniowo zacierać i do czasu powrotu Kata z
Księżną znikła zupełnie. Król i Kat biegali we wszystkie strony jak szaleni, aby ją odnaleźć,
zaś reszta towarzystwa powróciła do przerwanej gry.
Rozdział IX - Opowieść niby żółwia
Nie możesz wyobrazić sobie, kochanie, jak bardzo jestem rada, że cię znowu spotykam -
rzekła Księżna, opierając się przyjaźnie na ramieniu Alicji. - Chodź, przejdziemy się trochę
razem.
Alicja była mile zaskoczona dobrym humorem Księżny i pomyślała, że jej dzikie
zachowanie się w kuchni musiało być spowodowane nadmierną ilością pieprzu w atmosferze.
"Gdybym ja była Księżną - myślała dalej (choć bez większego przekonania) - nie
trzymałabym w ogóle pieprzu w kuchni. Zupa może się świetnie obejść bez pieprzu, a kto
wie, czy to nie on właśnie robi z ludzi dzikusów". Alicja była wyraźnie dumna z wynalezionej
przez siebie nowej teorii, rozwijała ją więc w dalszym ciągu: "Ocet czyni ludzi kwaśnymi,
rumianek - gorzkimi, a dzięki cukierkom dzieci stają się słodkie. Chciałabym, żeby dorośli
ludzie wiedzieli o tym; może nie byliby wtedy tacy skąpi i..."
Rozmyślając Alicja zapomniała całkiem o księżnej i zdziwiła się, gdy usłyszała nagle jej
głos tuż przy swoim uchu.
- Myślisz pewnie o czymś, drogie dziecko, i dlatego się nie odzywasz. Nie umiem ci teraz
powiedzieć, jaki stąd płynie morał, ale za chwilę na pewno sobie przypomnę.
- Może nie ma morału - rzekła Alicja nieśmiało.
- Nie, nie, moje dziecko - odparła Księżna. - Każda rzecz ma swój morał. Trzeba go tylko
umieć znaleźć.
To mówiąc przysunęła się jeszcze bliżej do Alicji, która nie odczuwała z tego powodu
specjalnego zachwytu. Po pierwsze dlatego, że Księżna była strasznie brzydka, po drugie -
ponieważ była akurat takiego wzrostu, że opierała się o ramię Alicji podbródkiem, podbródek
zaś miała okropnie ostry. Alicja jednak znosiła to bez szemrania, nie chcąc okazać się
nieuprzejmą.
- Gra robi się coraz bardziej interesująca - odezwała się, aby podtrzymać rozmowę.
- Niewątpliwie - odrzekła Księżna. - A stąd płynie morał, że "na pochyłe drzewo każda
koza skacze".
- Gdyby nie skakała - rzekła Alicja, aby coś powiedzieć - toby nóżki nie złamała.
- To prawda - rzekła Księżna - masz zupełną rację. Po czym dźgając Alicję jeszcze
mocniej swym podbródkiem dodała: - A stąd wynika morał, że "przyszła koza do woza".
Alicja pomyślała sobie, że Księżna musi mieć bzika na punkcie morałów.
- Dziwisz się zapewnie, że nie obejmuję cię za szyję - rzekła po chwili Księżna - ale
prawdę mówiąc nie jestem pewna łagodnego usposobienia twego flaminga. Czy chcesz,
żebym spróbowała?
- On chyba gryzie - odpowiedziała szybko Alicja, której nie zależało na tej pieszczocie.
- Oczywiście, flamingi i musztarda gryzą. A stąd płynie morał, że "lepszy wróbel w ręku
niż dzięcioł na sęku".
- Tylko że musztarda nie jest ptakiem - zauważyła Alicja.
- Racja, jak zwykle racja - zgodziła się szybko Księżna. - Masz wyjątkowo jasny sposób
wyrażania swych myśli.
- Zdaje się, że to jest minerał - rzekła niepewnie Alicja.
- Z całą pewnością. Niedaleko stąd w lesie znajdują się wielkie kopalnie musztardy. A z
tego wynika morał, że "im dalej w las, tym więcej drzew".
- Wiem, już wiem! - wykrzyknęła Alicja, nie zwracając uwagi na ostatnie słowa Księżny.
- Musztarda jest jarzyną! Nie wygląda na to, ale jest.
- Zgadzam się z tobą w zupełności, a stąd płynie morał, że "oszczędnością i pracą ludzie
się bogacą". Mogę wytłumaczyć ci to przystępnie: ludzie, którzy nie są skłonni oddawać się
lenistwu i uważają za stosowne nie hołdować zbytniej rozrzutności, byliby niewątpliwie
ubożsi, względnie nie byliby tak zamożni, gdyby nie przyświecała im stale i niezmiennie
dewiza stosowania się do wyżej wyszczególnionych zasad.
- Pojęłabym to lepiej - rzekła Alicja - gdyby zapisała mi to pani na parteczce. W
przeciwnym razie...
- To jeszcze nic - przerwała Księżna głosem, w którym przebijała próżność - nic wobec
tego, co mogłabym powiedzieć, gdybym zadała sobie trud.
- Naprawdę niech pani nie zadaje sobie trudu...
- Och, nie może być mowy o trudzie. Robię ci prezent ze wszystkiego, co dotychczas
powiedziałam.
Alicja pomyślała, że jest to raczej tani rodzaj prezentu. "Zadowolona jestem, że nie dają
takich prezentów na urodziny". - Nie śmiała jednak powiedzieć tego głośno.
- Znów rozmyślasz? - zapytała Księżna, po czym nastąpiło nowe dźgnięcie podbródkiem.
- Mam chyba prawo coś myśleć - odparła ostro Alicja, którą zaczynała już nużyć ta
rozmowa.
- Dokładnie takie samo prawo, jakie mają prosiaki do fruwania. Stąd zaś płynie mo...
Nagle, ku wielkiemu zdumieniu Alicji, głos Księżny zamarł w połowie jej ulubionego
słowa "morał", ręce zatrzęsły się ze strachu. Alicja podniosła wzrok i ujrzała Królową, która
stała przed nimi w groźnej pozie ciskając wzrokiem gromy.
- Mamy dziś piękną pogodę - rzekła Księżna słabiutkim drżącym głosem.
- Ostrzegam cię po raz ostatni - wrzasnęła Królowa marszcząc brwi i tupiąc nogami - że
albo pobawisz mnie natychmiast swego widoku, albo ja pozbawię cię głowy! Wybieraj jedno
z dwojga!
Księżna nie zastanawiała się długo nad wyborem i umknęła, aż się kurzyło.
- Gramy dalej - rzekła Królowa do przerażonej Alicji, po czym udały się na plac
krokietowy. Widząc ją z daleka, wszyscy rzucili się do swych flamingów i jeży. Tym razem
przerwa ta uszła im płazem, chociaż usłyszeli od Królowej, że chwilę zwłoki w rozpoczęciu
gry przypłaciliby życiem. Przez cały czas Królowa kłóciła się bez przerwy ze wszystkimi
graczami, wykrzykując: "Ściąć go!" albo "Ściąć ją!". Skazanych na ścięcie żołnierze
odprowadzali do twierdzy. W ten sposób po upływie pół godziny zabrakło bramek i wszyscy
gracze, z wyjątkiem Króla, Królowej i Alicji, znajdowali się w lochu, gdzie czekali na
egzekucję. Wtedy Królowa, straszliwie już zmęczona, przerwała grę i zapytała:
- Czy widziałaś już Niby Żółwia?
- Nie, nie widziałam - odparła Alicja - i nawet nigdy o nim nie słyszałam.
- Z tego stwora robi się pyszną zieloną zupę, która naśladuje zupę żółwiową. Nazywamy
go dlatego Niby Żółwiem.
- Ciekawa jestem, jak takie zwierzę wygląda - westchnęła Alicja.
- Chodź, przedstawię ci go, a przy okazji usłyszysz jego historię.
Oddalając się z Królową Alicja usłyszała, jak Król mówi półgłosem do całego
towarzystwa:
- Jesteście ułaskawieni.
"Bardzo mnie to cieszy" - pomyślała Alicja, przygnębiona potworną liczbą egzekucji
zarządzonych przez Królową.
Idąc natknęły się wnet na Smoka drzemiącego w słońcu (jeśli nie wiecie, jak taki Smok
wygląda, spójrzcie, proszę, na obrazek).
- Wstawaj, leniu - zawołała Królowa - i zaprowadź tę panienkę do Nigdy Żółwia! Niech
jej opowie swoją historię. Ja muszę już wracać, aby dopilnować egzekucji. - Po tych słowach
Królowa oddaliła się, pozostawiając Alicję sam na sam ze Smokiem. Alicji niezbyt
odpowiadał widok straszydła, niemniej jednak czuła się z nim bezpieczniej niż w
towarzystwie Królowej. Czekała więc, co dalej nastąpi.
Tymczasem Smok usiadł i zaczął przecierać sobie łapami oczy. Potem popatrzył na
Królową, póki nie znikła mu z oczu. Zachichotał wtedy i rzekł na wpół do siebie, na wpół do
Alicji:
- Świetny kawał, co?
- Jaki kawał? - zapytała Alicja.
- No, ona i jej pomysły. Bo musisz wiedzieć, że to wszystko bujda. Nikt nie został tu
jeszcze ścięty. Ale chodź prędzej.
"Każdy tu mówi "chodź tu", "idź tam" - pomyślała Alicja idąc ze Smokiem. - Jeszcze
nigdy w życiu nie nasłuchałam się tylu rozkazów, co tutaj".
Wkrótce ujrzeli Niby Żółwia siedzącego samotnie na małym występie skalnym w pozie
pełnej żałości i bólu. Gdy podzeszli bliżej, do uszu Alicji doszły rozpaczliwe szlochy i
narzekania. Trudno było nie współczuć tak wielkiej niedoli. Alicja zapytała Smoka:
- Co mu się właściwie stało?
Na to Smok odpowiedział w znany już sposób:
- To wszystko bujda, on nie ma najmniejszego powodu do smutku. Chodź prędzej.
Zbliżyli się więc do Niby Żółwia, który podniósł na nich w milczeniu swe wielkie oczy
pełne łez.
- Ta oto panienka - rzekł Smok - chciałaby usłyszeć twoją historię.
- Opowiem jej - rzekł Niby Żółw ponurym, jakby wydobywającym się z beczki głosem. -
Słuchajcie oboje i nie odzywajcie się, dopóki nie skończę.
Zapanowała parominutowa cisza. Alicja pomyślała w duchu: "Nie wiem, jak on może
kiedykolwiek skończyć, skoro wcale nie zaczyna". Czekała jednak cierpliwie.
- Kiedyś - rzekł wreszcie Niby Żółw z głębokim westchnieniem - kiedyś byłem
prawdziwym żółwiem. - Po tych słowach nastąpiła znowu cisza przerywana jedynie
wydawanymi przez Smoka odgłosami: "hrzkrr" i stałym, żałosnym łkaniem Niby Żółwia.
Alicja miała już niemal zamiar podnieść się i powiedzieć: "Dziękuję panu za niezmiernie
interesujące opowiadanie". Czuła jednak, że dalszy ciąg musi nastąpić i siedziała w
milczeniu.
- Kiedy byliśmy mali - odezwał się na koniec Niby Żółw spokojnym już głosem,
przerywanym tylko od czasu do czasu cichym łkaniem - kiedy byliśmy mali, chodziłem do
morskiej szkoły. Nauczycielem naszym był pewien stary, bezzębny Rekin, którego
nazywaliśmy Piłą.
- Dlaczego nazywaliście go Piłą, skoro był Rekinem, a w dodatku nie miał zębów? -
zapytała Alicja.
- Ponieważ piłował nas wciąż w czasie lekcji - odparł ze zniecierpliwieniem Niby Żółw. -
Twoje pytanie nie świadczy doprawdy o zbyt wielkim rozsądku.
- Wstydź się zadawać podobne głupie pytania - dodał Smok, po czym obaj przez dłuższą
chwilę wpatrywali się milcząco w Alicję, która najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
Na koniec Smok zaskrzeczał:
- Jedź dalej, drogi przyjacielu. Dajmy pokój tej sprawie.
Niby Żółw zgodził się podjąć swoje opowiadanie.
- Tak więc chodziliśmy do szkoły morskiej, choć wydaje ci się to
nieprawdopodobieństwem.
- Wcale mi się nie wydaje - przerwała Alicja.
- A właśnie że tak.
- Milcz! - rzekł Smok, zanim jeszcze Alicja zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
- Otrzymaliśmy świetle wykształcenie - ciągnął Niby Żółw. - Chodziliśmy do szkoły
codziennie i...
- Wielka mi rzecz - przerwała znowu Alicja - ja także chodziłam do szkoły codziennie.
Czym tu się chwalić?
- A czy miałaś przedmioty nie obowiązujące? - z pewnym niepokojem zapytał Niby Żółw.
- Oczywiście, że miałam: francuski i muzykę.
- A mycie?
- Rzecz prosta, że nie.
- No to nie chodziłaś do prawdziwie dobrej szkoły - rzekł Niby Żółw z widoczną ulgą. -
Na blankietach naszej szkoły było napisane: przedmioty nie obowiązujące: francuski, muzyka
i mycie.
- Nie widzę potrzeby mycia - stwierdziła Alicja. - Przecież mieszkaliście w morzu.
- O, dla mnie to było i tak zbyt trudne - westchnął Niby Żółw. - Przerabiałem tylko
program obowiązujący.
- A jakie mieliście przedmioty? - zapytała Alicja.
- No, oczywiście przede wszystkim: zgrzytanie i zwisanie. ("Czytanie i pisanie" -
pomyślała Alicja). Ponadto cztery działania arytmetyczne: podawanie, obejmowanie,
mrożenie i gdzielenie.
- Nigdy nie słyszałam o gdzieleniu - odezwała się nieśmiało Alicja. - Co to za przedmiot.
Smok podniósł przednie łapy i przybrał pozę wyrażającą bezgraniczne zdumienie.
- Nigdy nie słyszałaś o gdzieleniu? A co mówi nauczyciel, gdy część uczniów nie zdążyła
zrobić na czas klasówki?
- Nie wiem.
- Nauczyciel pyta wówczas: "A gdzie lenie, którzy nie oddali jeszcze zeszytów?" - i to
jest właśnie ten przedmiot. Jeśli tego nie rozumiesz, no to wybacz...
Alicja wolała nie wdawać się w dłuższą rozmowę na ten temat i zwróciła się do Niby
Żółwia:
- A czego jeszcze uczyliście się w szkole?
- No więc była zimnostyka, były chroboty zręczne - rzekł Niby Żółw wyliczając
przedmioty na płetwach - oraz frasunki z uwzględnieniem falowania kolejnego. ("Rysunki z
uwzględnieniem malowania olejnego" - pomyślała Alicja).
- Tak jest, mój druhu - zgodził się Smok, ciężko wzdychając, po czym obaj siedzieli przez
chwilę ze zwieszonymi głowami.
- A czy mieliście często wypracowania? - zapytała Alicja, pragnąc jak najszybciej
zmienić temat rozmowy, nasuwający obu zwierzakom tak bolesne wspomnienia.
- I owszem. Mieliśmy wyprasowania domowe mniej więcej raz na tydzień - odrzekł
Smok.
- A czasem nawet dwa - dodał Niby Żółw.
- A jak było u was z ćwiczeniami?
- O, świetnie, znakomicie. Zapewniam cię, że ćwiczeń nam nie brakło. Byliśmy ćwiczeni
przy każdej okazji - odparł dumnie Niby Żółw.
- I to jeszcze jak często - dodał Smok. - Ale dosyć o tym. Opowiedz jej lepiej o naszych
zabawach.
Rakowy Kadryl
Niby Żółw westchnął głęboko, po czym otarł łzę łapą. Usiłował coś powiedzieć i
popatrzył żałośnie na Alicję, ale nie mógł wydobyć głosu, tak strasznie wstrząsały nim łkania.
- Zupełnie jak gdyby udławił się kością - rzekł Smok potrząsając Niby Żółwiem i waląc
go z całej siły w plecy.
Na koniec Niby Żółw odzyskał głos i ciągnął dalej, zalewając się łzami.
- Prawdopodobnie nie mieszkałaś zbyt długo pod wodą.
- Istotnie, nie mieszkałam - wtrąciła Alicja.
- I nigdy może nie byłaś przedstaniona Rakowi?
Alicja chciała powiedzieć: "Raz go próbowałam...", ale powstrzymała się w samą porę i
rzekła: - Istotnie, nigdy.
- Wobec tego nie możesz mieć wyobrażenia, czym jest Karowy Kadryl.
- Ma pan słuszność - odparła Alicja.
- Pierwszy raz słyszę o tym tańcu.
- Tańczy się go w następujący sposób - rzekł Smok. - Najpierw wszyscy ustawiają się
rzędem wzdłuż brzegu.
- Nie rzędem, lecz dwoma rzędami - rzekł Niby Żółw. - Foki, żółwie, łososie i tak dalej.
Potem, kiedy się tylko usunęło z drogi meduzy. .
- ... co zabiera zwykle sporo czasu - wtrącił Smok.
- ... robi się dwa kroki naprzód! - krzyknął Niby Żółw.
- ... każdy w parze ze swoim rakiem - przerwał Smok.
- Oczywiście - zgodził się Niby Żółw. - Zrobiwszy dwa kroki naprzód, odwracasz się do
swojej pary...
- ... zmieniasz raki i cofasz się w tym samym porządku - ciągnął dalej Smok.
- ... wtedy - wtrącił Niby Żółw - ustawiasz się odpowiednio i odrzucasz...
- ... odrzucasz raka! - zawołał Smok zamachując się i podskakując w zapale.
- ... tak daleko, jak tylko możesz...
- ... płyniesz za nim! - wrzeszczał Smok.
- wywijasz koziołki w wodzie! - wył Niby Żółw kręcąc się w miejscu jak opętany.
- Zmieniasz powtórnie raki - piszczał Smok niemal już bez tchu.
- Wracasz do brzegu, i na tym właśnie polega pierwsza figura - rzekł niby Żółw całkiem
już normalnym i spokojnym głosem; i dwa stwory, które przed chwilą jeszcze prześcigały się
w wariackich skokach i okrzykach, usiadły w grobowym milczeniu, wpatrując się ponuro w
Alicję.
- To musi być przepiękny taniec - odezwała się nieśmiało Alicja.
- Czy chciałabyś zatańczyć? - zapytał Niby Żółw.
- Strasznie bym chciała.
- Chodź no - rzekł Niby Żółw do Smoka. - Spróbujemy pokazać jej pierwszą figurę.
Możemy tańczyć bez raków. Kto zaśpiewa?
- Oczywiście, że ty - odparł Smok. - Ja zapomniałem słów.
Po chwili oba stwory tańczyły uroczyście wokół Alicji depcząc od jej od czasu do czasu
po palcach i wybijając takt przenimi łapami. Niby Żółw śpiewał bardzo wolno i żałośnie taką
oto pieśń:
Tańcowała ryba z rakiem, żółw ze starą pląsał żabą.
Rzekła małża do ślimaka: - Oni tańczą bardzo słabo.
Z zagranicznych wiem żurnali, że dziś tańczy się inaczej,
Daj więc próbkę, mój ślimaku, tej zwinności swej ślimaczej.
Chcesz czy nie chcesz, chcesz czy nie chcesz - bardzo proszę, się zastanów,
Chcesz czy nie chcesz, chcesz czy nie chcesz mnie nauczyć modnych tanów?
Taki taniec, mój ślimaku, ma naprawdę mnóstwo zalet,
Aż na środek oceanu, hen! - powiedzie nas ten balet.
Na to ślimak: - Tak się śpieszę, że wybaczycie, moje panie,
Lecz zupełnie nie mam czasu na pląsanie w oceanie.
Nie chcę, nie dbam, nie chcę, nie dbam, nie chcę tańczyć jak szalony,
Nie chcę, nie dbam, nie chcę, nie dbam, nie dbam o dalekie strony.
- Odległość nie gra żadnej roli - rak po namyśle rzekł. -
Bowiem po tamtej morza stronie jest przecież drugi brzeg.
Im oddalamy się stąd bardziej, tym bliżej mamy tam.
Ja, mój ślimaku, chodząc tyłem, te sprawy dobrze znam.
Więc chcesz czy nie chcesz, chcesz czy nie chcesz - uprzejmie cię pytamy,
Więc chcesz czy nie chcesz, chcesz czy nie chcesz iść w tan, jak pragną damy?
- Naprawdę bardzo wam dziękuję, to było okropnie ciekawe - rzekła Alicja
uszczęśliwiona, że taniec nareszcie się skończył. - A piosenka o rybie jest prześliczna.
- Znasz chyba ryby osobiście? - spytał Niby Żółw.
- Tak jest - odparła Alicja. - Często widywałam je podczas obiadu. (To mówiąc ugryzła
się w język, ale Niby Żółw nie zrozumiał na szczęście, w jakich okolicznościach Alicja
widywała ryby).
- Jeżeli spotykałaś się z rybami na przyjęciach - rzekł - to z pewnością wiesz, jak
wyglądają.
- Oczywiście, że wiem - odpowiedziała z namysłem Alicja. - Mają w pyskach ogony i
posypane są tartą bułeczką.
- Mylisz się co do tartej bułeczki - rzekł Niby Żółw - bułeczka zmyłaby się natychmiast w
morzu. Ale masz rację co do tego, że mają ogony w pyskach. a przyczyna tego tkwi w tym,
że... - tu Niby Żółw ziewnął i przymknął oczy. - Opowiedz jej o przyczynie - zwrócił się do
Smoka.
- Sprawa jest całkiem prosta - rzekł Smok tonem wykładu. - Tańcząc z rakiem ryby są
wyrzucane również w morze. Padając wsadzają sobie dla bezpieczeństwa ogony do pysków, a
później nie potrafią już ich wyjąć.
- Bardzo panu dziękuję za objaśnienie - rzekła Alicja. - Dotychczas nigdy jeszcze nie
dowiedziałam się tak wielu rzeczy o rybach.
- Mogę opowiedzieć ci jeszcze więcej, jeśli chcesz - rzekł usłużnie Smok. - Na przykład,
jak ci się zdaje, dlaczego ryby tak świetnie tańczą?
- Doprawdy nie wiem - odpowiedziała Alicja. - Dlaczego?
- Dlatego, że są niezwykle wysportowane. Widać to wyraźnie, kiedy się śledzi ich ruchy.
- Czyje ruchy? - zapytała Alicja, gubiąc wątek rozmowy.
- Śledzi, rzecz jasna. Weź pod uwagę, że ryby ćwiczą się bez przerwy w biegach przez
płotki i w ćwiczeniach na linach.
- Istotnie, wcale o tym nie pomyślałam - rzekła Alicja.
- Tak, tak - wtrącił Niby Żółw - wiele ryb dokazuje istnych cudów w tej dziedzinie. Na
przykład minogi...
- Właśnie - rzekł Smok. - Taniec wyrobił mi nogi zupełnie nadzwyczajnie. - Spójrz tylko
na moje muskuły - dodał zwracając się ku Alicji.
- ... czy okonie... - ciągnął nie zrażony niczym Niby Żółw.
- Oko nie - rzekł smutnie Smok. - Niestety, taniec nie wyrobił mi oka. Ale opowiedz nam
teraz o swoich przygodach.
- Tak, tak, opowiedz - poparł go Niby Żółw.
- Mogę opowiedzieć wam o moich przygodach począwszy od dzisiejszego ranka -
odparła nieśmiało Alicja. - Nie miałoby sensu wracać do dnia wczorajszego, ponieważ byłam
wtedy zupełnie inną osobą.
- Wyjaśnij nam to wszystko - rzekł Niby Żółw.
- Nie trzeba, prosimy najpierw o przygody - przerwał niecierpliwie Smok. - Wyjaśnienia
zabierają zwykle zbyt wiele czasu.
Alicja więc zaczęła opowiadać swoje przygody od chwili, kiedy po raz pierwszy ujrzała
Białego Królika. Z początku była trochę onieśmielona, ale nabrała odwagi widząc, że oba
stwory słuchają z wielką uwagę, przysuwają się coraz bliżej i otwierają coraz szerzej oczy i
usta. Jej słuchacze nie odezwali się ani słowem aż do chwili, kiedy opowiedziała im o tym,
jak próbowała zadeklamować "Ojca Wirgiliusza" panu Gąsienicy i co z tego wynikło. Wtedy
Niby Żółw westchnął głęboko i rzekł:
- To doprawdy bardzo interesujące.
- Wszystko to jest niesłychanie interesujące - potwierdził Smok.
- Chciałabym, abyś spróbowała powiedzieć jakiś wierszyk - rzekł Niby Żółw. - każ jej
zacząć, Smoku - dodał, jak gdyby Smok posiadał jakiś szczególny wpływ na Alicję.
- Wstań i powiedz "Idzie rak" - rzekł Smok.
- "Jak te zwierzaki się rozzuchwaliły - pomyślała Alicja. - Każą mi powtarzać lekcje,
zupełnie jakbym była w szkole". Mimo to wstała i zaczęła recytować dobrze sobie znany
wierszyk. Wspomnienie Rakowego Kadryla wywołało jednak taki zamęt w jej głowie, że
wierszyk wypadł naprawdę przedziwnie:
Idzie rak - nieborak
I rozmyśla sobie tak:
"Gdzie rak-tata bawić raczy?
Czy na szczypcach swoich gra, czy
Może z ostrożności raczej
W jakiejś tkwi kryjówce raczej?"
- To różni się zupełnie od wierszyka, który słyszałem w dzieciństwie - stwierdził Smok.
- Słyszę te słowa po raz pierwszy - dodał Niby Żółw. - Wydaje mi się, że to zupełna
bzdura.
Alicja usiadła w przekonaniu, że już nigdy nie zdarzy jej się nic normalnego.
- Chciałbym, żebyś mi to wytłumaczyła - rzekł Niby Żółw.
- Ona nie umie tego wytłumaczyć - przerwał pośpiesznie Smok. - Powiedz lepiej drugą
zwrotkę.
- Idzie mi o tę grę - nastawał Niby Żółw. - W jaki sposób rak może grać na szczypcach?
- Chyba tak samo, jak na skrzypcach - odparła Alicja. Była jednak tak zmieszana, że
pragnęła jak najrychlej zmienić temat rozmowy.
- No, to czekamy - rzekł niecierpliwie Smok.
I tym razem Alicja nie chciała być nieposłuszna i zaczęła drżącym głosikiem:
Idzie rak - nieborak,
A o tacie wieści brak.
Doszedł, biedny, aż pod Raków
I tam pyta braci-raków.
A co ci na to, że jest akurat rak-tata w tataraku!
- Właściwie co to za pożytek z powtarzania tych bredni, jeżeli nie potrafisz ich nawet
wytłumaczyć - przerwał Niby Żółw. - To z pewnością najgłupsza rzecz, jaką słyszałem w
życiu.
- Tak, tak, dajmy lepiej temu pokój - rzekł Smok ku wielkiej radości Alicji.
- Czy mamy odtańczyć następną figurę kadryla? - zapytał Smok. - Czy też wolałabyś, aby
Niby Żółw coś zaśpiewał?
- Och, wolałabym usłyszeć jakąś piosenkę, jeśli tylko Niby Żółw się zgodzi - rzekła
Alicja z takim pośpiechem, że Smok poczuł się urażony.
- Hm - rzekł - są przeróżne gusta... - Zaśpiewaj jej "Zupę Rakową", drogi przyjacielu.
Niby Żółw odetchnął głęboko i zaczął śpiewać głosem przerywanym od czasu do czasu
przez łkanie:
Stoi pachnąca w wazie różowej,
My się kłaniamy jako królowej,
Pyszna zupko, gdy cię jem, gdy cię jem, gdy cię jem,
Życie staje się wnet snem, pięknym snem.
Pyszna zupko, gdy cię jem, gdy cię jem, gdy cię jem,
Życie staje się wnet snem, pięknym SNE-EM.
Niby Żółw chciał raz jeszcze powtórzyć tę zwrotkę, kiedy nagle w pobliżu dało się
słyszeć wołanie: "Proces się zaczyna!"
- Chodźmy - wrzasnął Smok i popędził wraz z Alicją ku gmachowi sądu, nie żegnając się
nawet z Niby Żółwiem.
- Co to za proces? - pytała Alicja, ledwo nadążając za ciągnącym ją za rękę stworem. Z
dala dochodziło ich jeszcze tęskne zawodzenie Niby Żółwia:
- Życie staje się wnet snem, pięknym SNE-EM...
Rozdział XI - Kto ukradł ciastka?
Gdy przybyli do gmachu sądu, Król i Królowa Kier zasiadali na tronie, dokoła zaś
zebrała się wielka ciżba. Były tam najrozmaitsze rodzaje ptaków i małych zwierzątek oraz
cała talia kart. Przed parą królewską stał Walet Kier skuty łańcuchami i strzeżony przez
dwóch żołnierzy. Obok Króla siedział Biały Królik z trąbką w jednej i zwojem pergaminu w
drugiej ręce. Pośrodku sali sądowej znajdował się stolik, na którym stała taca z ciastkami.
Wyglądały one tak apetycznie, że Alicji ślinka napłynęła do ust. "Chciałabym - pomyślała -
aby już było po sprawie i żeby poczęstowano nas tymi ciastkami". Na razie jednak wcale się
na to nie zanosiło, zaczęła więc z nudów rozglądać się dokoła.
Alicja była w sądzie po raz pierwszy w życiu. Widziała już jednak salę sądową na
obrazku, co pozwalało jej orientować się w otoczeniu. "To jest pan sędzia - powiedziała do
siebie - poznaję go po wielkiej peruce".
Sędzią był zresztą sam Król. Nosił on na peruce koronę, w czym nie było mu z pewnością
ani zbyt wygodnie, ani do twarzy (spójrzcie na obrazek).
"A to jest ława przysięgłych - pomyślała Alicja. - Tych dwanaście stworzonek (musiała
powiedzieć "stworzonek", bo były tam zarówno ptaki, jak i czworonogi) to zapewne
sędziowie przysięgli". Powtórzyła te ostatnie słowa kilkakrotnie i z wyraźną dumą, przyszło
jej bowiem do głowy, że niewiele małych dziewczynek w jej wieku rozumie znaczenie takich
słów.
Dwunastu sędziów pisało coś pilnie w zeszycikach.
- Co oni właściwie robią? - zapytała
!!! BRAK STRON 173 - 180 !!!
W tym miejscu wyraziła uznanie jedna ze świnek morskich, co zostało natychmiast
stłumione przez woźnych. (Ponieważ słowo "stłumione" mogłoby Wam nasunąć pewne
wątpliwości, wyjaśnię, w jaki sposób się to odbyło: woźni mieli wielki worek płócienny, do
którego wsadzali wpierw Świnkę głową naprzód, następnie zaś usiedli na nim).
"Rada jestem, że widziałam, jak się to robi - pomyślała Alicja. - Tak często czytałam w
gazetach, że po ogłoszeniu wyroku próba owacji została natychmiast stłumiona przez
woźnych, i nigdy nie rozumiałam, o co właściwie idzie".
- Jeżeli to jest wszystko, co wiesz, to możesz usiąść - rzekł Król zwracając się do
Kapelusznika.
- Musiałbym najpierw wstać, Wasza Królewska Mość, bo teraz klęczę.
- Powiedziałam, że możesz usiąść - rzekł Król. - Nie będę powtarzał jednej i tej samej
rzeczy po sto razy.
Tu wyraziła swoje uznanie druga Świnka Morska, co zostało w podobny sposób
stłumione.
"Tyle o świnkach morskich - pomyślała Alicja. - Teraz może proces potoczy się
sprawniej".
- Chciałabym raczej skończyć mój podwieczorek - rzekł Kapelusznik spoglądając z
przestrachem na Królową, która czytała wciąż listę śpiewaków.
- Możesz odejść - rzekł Król, po czym Kapelusznik wybiegł z sądu śpiesząc się tak
bardzo, że zapomniał swoich pantofli.
- Masz ściąć go zaraz po wyjściu na dwór - krzyknęła Królowa do jednego z woźnych.
Ale Kapelusznik zniknął bez śladu, zanim woźny zdążył dobiec do drzwi.
- Wezwij następnego świadka - rzekł Król.
Następnym świadkiem była Kucharka Księżny. Niosła ona w ręku pudełko z pieprzem.
Alicja poznała ją natychmiast po tym, że publiczność siedząca przy drzwiach zaczęła
gwałtownie kichać.
- Złóż zeznanie - rzekł Król.
- Nie chcę - odparła Kucharka.
Król popatrzał z niepokojem na Białego Królika, który powiedział cicho:
- Wasza Królewska Mość musi wziąć tego świadka w krzyżowy ogień pytań.
- Jeśli trzeba, to trudno - rzekł Król ze smętną miną. Następnie skrzyżował ręce na
piersiach, zmarszczył czoło tak, że nie było mu niemal widać oczu, i spytał ponurym głosem:
- Z czego na ogół robi się ciastka?
- Przeważnie z pieprzu - odparła Kucharka.
- Z syropu - rozległ się senny głosik tuż za Kucharką.
- Aresztujcie tego Susła! - wrzasnęła Królowa. - Zetnijcie łeb temu Susłowi! Wyrzućcie
tego Susła za drzwi! Uszczypnijcie go! Precz z jego bokobrodami!
Przez kilka minut panowało zamieszanie. Nim wyrzucono Susła za drzwi i przystąpiono
do dalszego przesłuchiwania świadków, Kucharka znikła jak kamfora.
- Nic nie szkodzi - rzekł Król z wyrazem ulgi. - Zawołaj następnego świadka. - Tu Król
odezwał się półgłosem do Królowej: - Musisz sama wziąć następnego świadka w krzyżowy
ogień pytań. Mnie już od tego rozbolała głowa.
Alicja widziała, że Biały Królik szuka czegoś na liście. Ciekawiło ją, kto będzie
następnym świadkiem. "Nie mają jeszcze dotychczas zbyt wielu zeznań" - pomyślała.
Jakież było jej zdumienie, gdy Biały Królik przeczytał swym piskliwym głosikiem imię -
Alicja.
Zeznanie Alicji
- Obecna! - zawołała Alicja i zapominając zupełnie o tym, że znów urosła, zerwała się na
równe nogi z takim impetem, że spódniczką zawadziła o ławę przysięgłych. Ława wywróciła
się i przysięgli spadli na głowy zebranego poniżej tłumu. Leżeli tam w dziwacznych
pozycjach, przypominając Alicji rybki z akwarium, które niechcący wywróciła przed kilkoma
dniami.
- Och, najmocniej przepraszam! - zawołała Alicja nie na żarty przestraszona tym
wypadkiem. To mówiąc zaczęła z wielkim pośpiechem zbierać przysięgłych z podłogi. (Po
wypadku z akwarium pozostało jej niejasne wrażenie, że muszą oni być natychmiast
podniesieni i posadzeni na ławie, w przeciwnym bowiem razie grozi im śmierć).
- Sprawa nie może toczyć się dalej, dopóki wszyscy sędziowie nie znajdą się z powrotem
na swoich miejscach - rzekł z wielką powagą Król. - Wszyscy - powtórzył z naciskiem,
patrząc surowo na Alicję.
Alicja spojrzała na ławę przysięgłych i postrzegła, że w pośpiechu posadziła jaszczurkę
Bisia głową na dół. Biedak machał teraz żałośnie ogonkiem, nie umiejąc wydostać się z tej
opresji. Musiała więc wyjąć go z powrotem i posadzić w sposób właściwy. "Nie jest to zresztą
zbyt istotne dla sprawy - pomyślała - tyleż samo będzie zeń pożytku w tej pozycji, co i w
tamtej".
Kiedy tylko sędziowie przyszli nieco do siebie po niespodziewanym wstrząsie i kiedy
odnaleziono i wręczono im zeszyciki i pióra, zabrali się do spisania historii wypadku. Jedynie
Biś siedział nieruchomo, wpatrując się nieprzytomnie z otwartymi ustami w sufit.
- Co wiesz o tej sprawie? - zapytał Król Alicję.
- Nic.
- Zupełnie nic?
- Zupełnie.
- To jest niesłychanie ważna okoliczność - rzekł Król, zwracając się do przysięgłych.
Mieli oni właśnie zanotować w zeszycikach tę opinię Króla, kiedy nagle odezwał się Biały
Królik mrugając porozumiewawczo:
- Jego Królewska Mość chciał powiedzieć, że to niesłychanie nieważna okoliczność.
- Oczywiście, chciałem powiedzieć, że nieważna - rzekł pośpiesznie Król, po czym
zaczął powtarzać półgłosem: - Ważna-nieważna, ważna-nieważna - jakby zastanawiając się,
które słowo ma ładniejsze brzmienie.
Alicja zauważyła, że niektórzy przysięgli zanotowali: "ważna", inni zaś "nieważna".
Pomyślała jednak, że nie gra to i tak najmniejszej roli.
Król, który od pewnego czasu zapisywał coś pilnie w notesie, zawołał nagle:
- Spokój! - po czym przeczytał zanotowane zdanie: - Prawo numer czterdzieści dwa.
Wszystkie osoby liczące ponad milę wzrostu winny opuścić natychmiast salę sądową.
- Wszyscy spojrzeli na Alicję.
- Nie mam mili wzrostu - zauważyła Alicja.
- Masz - rzekł Król.
- Blisko dwie mile - dodała Królowa.
- Być może - odparła Alicja. - W każdym razie nie ruszę się stąd ani na krok. Poza tym to
nie jest prawdziwe prawo, bo zostało przez Waszą Królewską Mość dopiero w tej chwili
wymyślone.
- To jest najstarsze prawo w moim notesie - odrzekł Król.
- W takim razie powinno mieć numer jeden, a nie czterdzieści dwa - stwierdziła Alicja.
Król zbladł i zamknął szybko notes, po czym rzekł do przysięgłych cichym, drżącym
głosem:
- Wydajcie wyrok.
- Trzeba mieć więcej dowodów! - zawołał Biały Królik zrywając się pośpiesznie z
miejsca. - Poza tym znaleziono dokument.
- A cóż on zawiera? - zapytała Królowa.
- Jeszcze go nie otworzyłem - odparł Królik. - Jest to list pisany do kogoś przez
oskarżonego.
- Niewątpliwie. Listy pisuje się zawsze do kogoś - rzekł z namysłem Król. - Byłoby to
bardzo dziwne, gdyby oskarżony pisał list do nikogo.
- A do kogo jest adresowany? - zapytał jeden z przysięgłych.
- Nie ma adresu - odparł Królik. - W ogóle na kopercie nic nie jest napisane. - To mówiąc
Królik rozłożył list na stole i dodał: - To wcale nie jest list, tylko jakieś wiersze.
- Czy pisane są charakterystycznym pismem oskarżonego? - zapytał inny przysięgły.
- Nie - odpowiedział Królik. - I to jest właśnie najbardziej zagadkowe. (Miny sędziów
wyrażały wielkie zakłopotanie).
- Musiał zapewne podrobić czyjś charakter pisma - rzekł Król. (Miny sędziów rozjaśniły
się na nowo).
- Wasza Królewska Mość! - zawołał oskarżony Walet Kier. - Ja nie napisałem tego listu i
nikt mi nie udowodni, że go napisałem. A poza tym nie ma na nim wcale podpisu.
- Tym gorzej dla ciebie - rzekł Król. - Musiałeś knuć coś niecnego, w przeciwnym
bowiem razie podpisałbyś się jak każdy uczciwy człowiek.
Po tych słowach Króla rozległy się huczne oklaski. Istotnie była to pierwsza mądra myśl,
jaką Król wypowiedział tego dnia.
- To dowodzi jego winy - rzekła Królowa.
- To niczego nie dowodzi - przerwała Alicja. - Nie wiecie nawet, co tam jest w tym liście.
- Odczytaj go - rzekł Król.
Biały Królik włożył na nos okulary i zapytał:
- Od którego miejsca mam rozpocząć, proszę Jego Królewskiej Mości?
- Zacznij od początku - odparł z powagą Król - doczytaj do końca, a potem przerwij
czytanie.
A oto, co odczytał Biały Królik:
Mówiono mi, żeś u niej trzykroć
Powiedział jemu, że
Choć im to wielką sprawia przykrość,
Niestety pływam źle.
On miał stos listów na ten temat
(To jasne jest jak dzień),
Lecz jeśli rozmawiano z trzema,
Zrobiono durnia zeń.
Dałem jej jedno, oni dali,
Jak sądzę, raczej dwa,
Lecz jeśli rzecz tak pójdzie dalej,
Ucierpi babka twa.
Zapewne, jeśli zamieszały
W tę sprawę mnie lub ją,
To mogą do was w rok niecały
Powrócić, jeśli chcą.
Wydaje się, że wyście sami,
Nie znając roli swej,
Byli przeszkodą między nami
I nimi w domu jej
Więc mimo stanowiska obu
Przedstawiamy sprawę im
W formie sekretu między tobą,
Mną, wami oraz nim.
- To jest najważniejszy materiał dowodowy, z jakim zapoznaliśmy się od początku
sprawy - rzekł Król zacierając ręce. - Niech teraz przysięgli...
- Gotowa jestem iść o zakład, że nikt nie zrozumiał z tego ani słowa - rzekła Alicja, która
tak bardzo urosła w ciągu ostatnich paru minut, że nie bała się już przerywać Królowi. -
Przecież w tym nie ma ani odrobiny sensu.
Sędziowie zanotowali w swych zeszycikach: "Przecież w tym nie ma ani odrobiny
sensu", ale żaden z nich nie starał się nawet zrozumieć, o co chodzi.
- Jeżeli istotnie nie byłoby w tym dokumecie sensu - przemówił Król po chwili milczenia
- zaoszczędziłoby to nam wielu kłopotów, gdyż nie potrzebowaliśmy głowić się nad jego
znaczeniem. Ja jednak nie jestem wcale przekonany - rzekł rozkładając list na kolanie i
wpatrując się weń jednym okiem. - Wydaje mi się, że jest w tym jakiś sens. Na przykład: "...
niestety pływam źle".
- Ty nie umiesz pływać, prawda? - dodał zwracając się do Waleta.
- Walet smutnie zaprzeczył ruchem głowy i zapytał:
- Czy wyglądam na pływaka? (Trzeba mu przyznać, że na pływaka rzeczywiście nie
wyglądał, będąc najzwyczajniejszą w świecie kartą do gry).
- Doskonale, zgadza się jak dotąd - rzekł król, po czym zaczął mamrotać pod nosem
dalszy tekst wiersza: - "To jasne jest jak dzień", oczywiście idzie o kradzież... "Dałem jej
jedno, oni dali, jak sądzę, raczej dwa" - nie ulega wątpliwości, ze mowa jest o ciastkach...
- Ale dalej powiedziane jest: "... mogą do nas w rok niecały powrócić, jeśli chcą" -
wtrąciła Alicja.
- No, właśnie - zawołał Król uradowany, wskazując na ciastka. - Czy może być coś
bardziej oczywistego? Przecież to brzmi całkiem jasno: "On miał stos listów na ten temat".
Czyś ty pisała do niego jakieś listy, kochanie? - zapytał zwracając się do Królowej.
- Przenigdy - odpowiedziała obrażona monarchini rzucając z wściekłością kałamarzem w
Bisia (biedaczek przestał juz wodzić palcem po zeszycie, kiedy przekonał się, że nie
pozostawia to żadnych śladów. Teraz jednak zaczął to czynić na powrót z wielkim
pośpiechem, posługując się ściekającym mu po twarzy atramentem).
- Jeżeli ten stos listów nie pochodzi od ciebie - rzekł Król spoglądając dokoła z figlarnym
uśmiechem - to w takim razie ten ustęp do ciebie się nie stosuje.
Po tych słowach monarchy zapanowała grobowa cisza.
- To była gra słów! - zawołał gniewnie Król i wszyscy wybuchnęli śmiechem. - No, ale
czas już, abyście naradzili się nad wyrokiem - dodał chyba po raz dwudziesty tego dnia.
- Nie, nie - przerwała Królowa. - Najpierw niech wydadzą wyrok, a potem niech się
zastanawiają.
- Bzdura! - rzekła na głos Alicja. - Nie słyszałam jeszcze w życiu nic głupszego.
- Trzymaj język za zębami! - warknęła Królowa.
- Ani mi się śni - rzekła Alicja.
- Ściąć ją! - wrzeszczała Królowa w istnym ataku furii. Ale nikt nie ruszył się z miejsca.
- Czy myślicie, że się was kto boi? - zapytała Alicja, która osiągnęła tymczasem swój
normalny wzrost. - Jesteście zwykłą talią kart, niczym więcej.
Na te słowa cała talia kart uniosła się w górę i opadła na Alicję. Nasza bohaterka wydała
okrzyk gniewu i usiłowała strząsnąć z siebie karty.
W tej samej chwili spostrzegła, ze leży na ławce, z głową na kolanach siostry, która
łagodnie ogarnia jej z twarzy opadłe z drzew zwiędłe liście.
- Wstawaj kochanie - rzekła siostra. - Nigdy nie sypiasz tak długo.
- Och, miałam taki przedziwny sen! - zawołała Alicja i opowiedziała siostrze wszystkie
nadzwyczajne przygody, o których dowiedzieliście się z tej książki. Kiedy skończyła, siostra
ucałowała ją i rzekła: "To naprawdę był przedziwny sen, kochanie. Ale teraz pobiegnij na
podwieczorek, bo robi się późno". Alicja wstała więc i pobiegła do domu, rozmyślając po
drodze o niezwykłych przygodach, jakich doznała we śnie.
* * *
Siostra Alicji pozostała na ławce i tam, z głowa wspartą na dłoni, patrzała na zachód
słońca i rozmyślała o swej małej siostrzyczce i jej przygodach. Wreszcie zasnęła i przyśnił jej
się taki sen:
Z początku zobaczyła Alicję,. Małe rączki siostrzyczki obejmowały jej kolana, a jasne,
bystre oczy wpatrywały się w jej oczy. Słyszała głosik Alicji i widziała ów tak dobrze jej
znany ruch głowy, jakim odrzucała niesforne włosy, które zawsze musiały opadać jej na
czoło. Po chwili wszystko dokoła zaludniło się dziwacznymi stworzonkami ze snu Alicji.
Opodal przemknął po trawie, jak zwykle w wielkim pośpiechu Biały Królik. Po
pobliskim stawie płynęła z pluskiem przerażona Mysz. Siostra Alicji słyszała brzęk naczyń w
czasie nie kończącego się podwieczorku u Szaraka Bez Piątej Klepki, ochrypły głos Królowej
skazującej swych gości na ścięcie, wrzask prosięcia-niemowlęcia na kolanach Księżny,
zmieszany z odgłosem tłuczonych talerzy, skrzeczenie Smoka, skrzypienie pióra Bisia,
chrząkanie "tłumionych" świnek morskich oraz tęskne zawodzenie nieszczęśliwego Niby
Żółwia.
Siedziała tak z przymkniętymi oczyma, wyobrażając sobie, że znajduje się w Krainie
Czarów, choć wiedziała, że wystarczyłoby otworzyć oczy, aby wszystko stało się na powrót
zwykłe i codzienne: aby trawa poruszała się po prostu na wietrze, aby szeleściły trzciny na
stawie, aby brzęk naczyń przemienił się w dzwonienie dzwoneczków owczych, krzyk
Królowej - w nawoływanie pasterzy, a wrzask niemowlęcia, skrzeczenie Smoka i inne
przedziwne dźwięki - w różnorodny gwar wiejskiego podwórka, gdy tymczasem daleki ryk
bydła zastąpiły żałosne szlochy Niby Żółwia.
Wreszcie siostrze Alicji przyszło na myśl, że jej mała siostrzyczka będzie kiedyś w
przyszłości dorosłą kobietą, aż że zachowa aż do późnej starości swe ufne i dobre serce
dziecka. Pomyślała, że dorosła Alicja nieraz zbierze dokoła siebie gromadkę dzieci i
opowiadać im będzie najdziwniejsze baśnie, a między tymi baśniami znajdzie się może i sen
sprzed wielu lat o Krainie Czarów. I Alicja martwić się będzie wówczas ich dziecięcymi
troskami i cieszyć ich radością, pamiętając swoje własne dzieciństwo i szczęśliwe lenie dni.
Przypisy:
001. Teleskop - rodzaj składanej lunety; przyrząd służący do oglądania przedmiotów
odległych.
002. Wilhelm Zdobywca (1027 - 1087) - książę normandzki, który wyruszywszy z francuskiej
Normandii podbił wyspy brytyjskie i koronował się na pierwszego króla Anglii.
003. Czytaj: U e ma szat (franc.) - Gdzie jest moja kotka?
004. Fragmenty z niesłychanie suchego i nudnego podręcznika historii Anglii, z którego
wówczas dzieci musiały się uczyć.
005. Langusta - duży skorupiak zbliżony wyglądem do raka.