Ray Aldridge Frajerski szmal

(Chump Change)

Z „NF” 2/91

Brzytwa świsnęła mu koło szyi. Bilobi poczuł, jak rana otwiera się bezboleśnie i wypływa z niej ciepły strumyk. Do gardła podeszła mu fala gorąca, w nozdrza uderzył zapach krwi.

— Spokojnie, druciku! — wyszeptał ganger. - Nie chcę cię więcej ciachać, ale może mi drgnąć graba, kapujesz?

Drugą ręką ganger zaczął przetrząsać kieszenie Bilobiego, wydobywając z nich po kolei spiczasty nóż, zwitek światłowodu i granaty oślepiające — najpotrzebniejsze narzędzia i amulety mające go chronić przed innymi brutalnymi facetami, kręcącymi się po złomowisku. To minie, myślał Bilobi, starając się zachowywać możliwie najspokojniej. To nic wielkiego. Byłem już w gorszych tarapatach. Po chwili sam zaczął w to wierzyć.

Na spiętrzonych wysoko stosach leżały miliony lśniących, metalowych ciał. Od czasu do czasu w ostatnim spaźmie nie do końca wyczerpanej baterii zagrzechotała jakaś ręka lub noga. Poza tym na złomowisku panowała zupełna cisza. Wzrok Bilobiego powędrował w górę, ku szczytowi wysokiej, stalowej ściany, której zadanie polegało na bezpiecznym oddzieleniu tego miejsca od reszty świata, a także na tym, by uwięzić ludzi wegetujących tu dzięki temu, co udało im się wydobyć z wnętrza groźnych kadłubów. Za wypukłą szybą kabiny obserwacyjnej nie siedział dziś żaden inspektor. Cokolwiek się za chwilę zdarzy, nikt nie będzie tego widział. Bilobi powstrzymał cisnący mu się na usta uśmiech.

Ganger szarpnął za spinającą pasy klamrę i plecak z narzędziami upadł z łoskotem na ziemię. Pchnięty niespodziewanie Bilobi potknął się o zardzewiały korpus i rozciągnął jak długi; natychmiast przekręcił się na plecy i spojrzał w górę.

Ganger był chudy, łysy, miał poczerniałą skórę i białe oczy. Na jego zapadniętych policzkach widniały bladozielone, wytatuowane spirale i trójkąty, a nad tymi określającymi przynależność do konkretnego gangu znakami po dwie ukośne, jaskraworóżowe blizny, wkomponowane w świeższe tatuaże. Były ganger, który teraz działa na własną rękę i jest z tego dumny, pomyślał Bilobi.

— Teraz pogadamy, druciku — oznajmił eks-ganger. Machnął brzytwą, która przecięła ze świstem powietrze. - Leż spokojnie. Łapy na wierzchu. Jak się nazywasz?

Bilobi westchnął ciężko.

— Bilobi.

— O ciebie mi chodziło. Wszyscy gadają, że jesteś dobry.

Najlepszy fachman na złomowisku. Podobno nawet mógłbyś złapać robotę Na Zewnątrz. - Ganger wzruszył ramionami. - Mnie to wisi. Wołają mnie Spill. Na razie gadaj, o co spytam. Wiesz, co to jest? — Z kieszeni swojej pomarańczowej, skórzanej kurtki wydobył pojemnik na chipy. Poprzez gruby, przezroczysty plastik Bilobi dostrzegł rubinowy poblask. - Kostka świadomości. Najważniejszy chip, nie? Zaczynasz kapować? - Spill zerknął ostrożnie na boki i schował kostkę do kieszeni. - Całe złomowisko pełne żelastwa, druciku, do niczego, żadnych podstawowych kostek. A ja teraz mam jedną, bardzo proszę! Wiesz, co zrobimy, druciku? Będziemy wskrzeszać martwych!

Oni nigdy niczego się nie nauczą, pomyślał Bilobi.

— Nie da rady — powiedział na głos, potrząsając głową. -

Za duże ryzyko. Nie ty pierwszy mnie o to prosisz, ani nie ty pierwszy wpadłeś na ten pomysł.

Wskazał w kierunku wiszących na ścianie żelaznych klatek, za których czarnymi prętami widać było wyraźnie spoczywające w dramatycznych pozach, zmumifikowane ciała.

Spill zbliżył się o krok. Brzytwa zafurkotała w powietrzu.

— Nie złapią nas. Ty poszukasz dobrych kadłubów, poskładasz do kupy, a potem weźmiesz moje chipy, wsadzisz im i mamy gotowy Produkt! — Ganger uśmiechnął się szeroko, odsłaniając uzupełniane górskim kryształem zęby. - Produkt, kapujesz? Wiesz, jak ludziska czekają na lewe żelaźniaki? Różne sado, macho, świrusy, zboczeńcy, mówię ci! Znam handlarzy, nie będzie problemu z opchnięciem. Pójdzie każda ilość.

Bilobi ponownie pokręcił głową.

— Nie da rady. Mnie jest dobrze. Mogę legalnie grzebać w śmieciach i jakoś sobie radzę. Nie mam zamiaru skończyć tam, na ścianie.

Przed oczami pojawił mu się zapamiętany widok: ubrany w łachmany, wrzeszczący człowiek, uciekający przez złomowisko przed mechanikami z firmy, od ściany do ściany, w tę i z powrotem. Kiedy wreszcie go złapali, wsadzili do klatki i kiedy pręty rozżarzyły się do czerwoności, Grego był już zbyt wyczerpany, żeby krzyczeć. Zaczął dopiero trochę później, głosem, którego nie sposób było zapomnieć.

Uśmiech, który wypełzł na twarz Spilla, zamienił się we wściekły grymas. Brzytwa zaczęła świstać raz po raz przed nosem Bilobiego.

— Wolisz tu zgnić, koleś? Ile zarobisz na tych swoich silniczkach, jak masz dobry tydzień? Cztery stówy? Pięć? To frajerski szmal, druciku. Frajerski szmal! Mieszkasz w norze, żresz byle co, nie masz n i c! Daj mi dobry kadłub, błyszczący, wyszykowany, a dostaniesz pięćdziesiąt razy więcej! Czysta robota, łatwa forsa. - Jego białe oczy płonęły podnieceniem. - Nie bądź frajerem, druciku. - Na wąskiej, pokrytej tatuażem twarzy zaczęły zbierać się groźne chmury.

— Dobrze gadasz, Spill. Rzeczywiście, nic nie mam — odpowiedział pośpiesznie Bilobi, starając się go udobruchać. — Faktycznie, żyję jak pies, ale nie myśl sobie, że gdybym mógł, to nie robiłbym czego innego. Mieszkam tu już długo i wiem, jak wszystko działa. Po drugiej stronie ściany kontrolerzy usuwają kostki świadomości, a potem dźwig przerzuca kadłuby na naszą stronę. Najczęściej siła upadku jest tak wielka, że nie ma co zbierać, a jeżeli już, to co najwyżej jakieś małe silniczki, uzwojenia, niektóre czujniki, ale…

Spill kopnął go podkutym butem, łamiąc mu żebro. Kiedy ból trochę przycichł, Bilobi ponownie spojrzał w górę.

— Nie prowokuj mnie, druciku — powiedział nieco spokojniejszym tonem eks-ganger. - Z tysiąca wraków na pewno zrobisz sto nówek. Jak opchniemy pierwszy, będę miał tyle chipów, ile nam będzie trzeba. To jest niesamowita forsa, Bilobi, i nie próbuj mi wtykać ciemnoty. Teraz będziemy wspólnikami.

Bilobi zdołał wreszcie złapać dość oddechu, żeby przemówić.

— A jak chcesz go przemycić przez kontrolę?

— To pestka. Jak już zobaczę, że chodzi i gada, rozmontujesz go na kawałki i włożysz do normalnego transportu części. Łatwe, co?

Bilobi uśmiechnął się ze współczuciem.

— Chyba nie słyszałeś o szperaczach. Wślizgują się w każdy zakamarek, badają wszystkie części, aż nie nabiorą całkowitej pewności, że nie będzie można z nich niczego zmontować. - Wskazał na ścianę. - Widzisz Grego? To ten po prawej, z włosami na czaszce. Próbował właśnie w ten sposób.

Spill na chwilę stracił pewność siebie, lecz niemal natychmiast ją odzyskał.

— Więc rozdzielimy części na kilka transportów.

— Trzymają wszystko w rejestrach po kilka lat. Właśnie dlatego tyle trwa, zanim sprawdzą każdy transport. Jak myślisz, dlaczego istnieje tak ogromny popyt na nierejestrowane żelaźniaki? Bo trudno je zdobyć. Do licha, gdyby udało mi się stąd jakiegoś wydostać, byłbym idiotą, jeślibym chciał go sprzedać. Pomyśl tylko, jakie masz wtedy możliwości: siedzisz sobie spokojnie pod okiem kamer, a twój żelaźniak w tym czasie zarabia dla ciebie forsę i nikt nie może ci niczego udowodnić. Nie dziwię się, że różni nadziani faceci zapłacą za takiego prawie każdą cenę. Ale wydostać go stąd… Naprawdę, nie mam pojęcia, jak by można to zrobić.

Spill przypatrywał mu się zmrużonymi oczyma, poruszając od niechcenia brzytwą.

— Nie próbuj robić mnie w konia, druciku. Musi być jakiś sposób. A może zamontować takiemu żelaźniakowi jakieś uchwyty albo haki, żeby sam mógł wleźć na ścianę? Każdy klient wziąłby takiego z pocałowaniem ręki!

— Wcale nie robię cię w konia. Nie, to też nic nie da. Na szczycie ściany mają zainstalowane generatory pól siłowych. Rozwalą go na kawałki, a potem zrobią test na obecność DNA — przecież dotykam wszystkich części, kiedy je montuję — i będą nas mieli. Właśnie w taki sposób złapali Malone’a, tego, co wisi tuż nad Grego. Wygląda trochę dziwnie, bo przed wsadzeniem do klatki obdarli go ze skóry. Mówię ci, Spill, oni naprawdę traktują to bardzo poważnie.

Ganger zamrugał raptownie powiekami.

— Nie! Musi być jakieś wyjście! Zrozum, Bilobi, tego chipa dał mi nie byle kto, tylko prawdziwy twardziel. Jak mu nie zorganizuję żelaźniaka, jestem trup! Dołoży mi gorzej niż mechanicy. Jeśli mówisz prawdę, to będę musiał pociąć cię na kawałki, żeby to do mnie naprawdę dotarło. - Eks-ganger machnął wściekle brzytwą, która zaświergotała w powietrzu.

Bilobi poczuł ukłucie żalu, a potem ogarnęło go inne, znacznie cieplejsze uczucie.

— Dobra, dobra, przekonałeś mnie. Może da się coś wymyśleć. Masz jakąś forsę?

— Trochę.

— Doszły do mnie kiedyś plotki o facecie z ekipy kontrolnej, którego można czasem przekupić, jeśli ma się dość szmalu. - Powiedział to kłamstwo znużonym, zrezygnowanym tonem. W rzeczywistości ekipy kontrolne składały się wyłącznie z niewolników o odrutowanych mózgach, zainteresowanych tylko tym, żeby przez przewody nie popłynęły impulsy pobudzające ośrodki bólu.

Spill miał wyraz twarzy człowieka, który najpierw się zgubił, a potem przekonał, że jest znowu na znanym sobie terenie.

— A widzisz! — zachichotał. - Czeka nas kupa forsy, druciku! — Pomógł Bilobiemu wstać na nogi i otrzepał mu kurtkę z kurzu, cały czas jednak trzymając brzytwę w pogotowiu. - Mówię ci, kupa forsy. Będziemy bogaci, kupimy sobie nowe ciuchy, ekstra żarcie, przeprowadzimy się do Enklawy i w ogóle. Nieźle, co?

— Pewnie. - A teraz trzeba to zwalić na jego głowę, pomyślał. - W takim razie, jaki masz plan? Zajrzysz do mnie, jak uruchomię pierwszy egzemplarz?

Spill zmrużył swoje białe oczy.

— Nie rób ze mnie idioty, druciku, bo cholernie mnie to wnerwia. Jak cię puszczę, to skąd będę wiedział, co robisz? Nie, będę cię pilnował, dopóki nie skończysz. Zostaję z tobą. Zaprowadź mnie do swojej nory, druciku, tylko bez żadnych sztuczek!

— Dobrze, dobrze. - Bilobi podniósł z ziemi plecak z narzędziami i ruszył przed siebie. Odwróconą od eks-gangera twarz wykrzywił mu złośliwy grymas. „Niezależnie od tego, co ci przynosi życie, staraj się to jak najlepiej wykorzystać” — tak zawsze mawiał stary Grego, ale okazało się, iż był zbyt głupi, żeby zorientować się, dokąd musi go zaprowadzić takie postępowanie.

Dotarli do usytuowanego u podnóża sterty rdzewiejących robotów strażniczych wejścia do nory. Spill zamknął brzytwę i schował ją do kieszeni, wyjął natomiast mały pistolet.

— Ty pierwszy, druciku. Pamiętaj, że zawsze zdążę cię tym załatwić. - Uniósł ostrzegawczo broń.

Bilobi wsunął się do wnętrza przez otwór, a Spill tuż za nim.

- Ładną masz norkę, aż dziw bierze. Widziałem gorsze w Enklawie — powiedział, rozglądając się powoli dookoła. - Proszę, proszę, tylko otwierać interes. Kto by to przypuszczał?

W pokoju o lśniących, metalowych ścianach znajdował się puszysty dywan i wygodne meble, a wszystko to oświetlone delikatnym, przyćmionym światłem. W kącie, pochylony nad szachownicą, siedział nieruchomo robot o sześciu zakończonych różnymi narzędziami ramionach, pod ścianą stał inny, półgąsienicowy, z manipulatorem wyposażonym w laserowy palnik, obok niego zaś telekomunikacyjny, składający się niemal wyłącznie z najróżniejszych ekranów, czujników i przekaźników. Za sklepionym łukowato przejściem blask różowych lamp padał na robota rolniczego, obstawionego ze wszystkich stron zielonymi tackami z roślinami.

— Powiedz no, druciku, im wszystkim brakuje tylko tego jednego chipa? — zapytał Spill, uśmiechając się szeroko z niewinnym zachwytem.

— Obawiam się, że nie — odparł Bilobi.

Eks-ganger wyczuł, że coś poruszyło się w ciemności za jego plecami i usiłował się odwrócić.

Cindilou zaatakowała z nadludzką prękością. Chwyciła Spilla za gardło, zgniotła ściskającą pistolet dłoń na krwawą galaretę i uniosła go wysoko; wierzgał rozpaczliwie nogami, usiłując krzyknąć, lecz tchawicę miażdżyła mu elegancka, stalowa dłoń.

Bilobi podszedł do Cindilou i pogładził ją po białym ramieniu. Spill wpatrywał się w niego wybałuszonymi oczami, ale z jego szeroko otwartych ust nie wydobył się żaden dźwięk.

— Przedstawiam ci Cindilou — powiedział Bilobi. - To dziewczynka do zabawy, którą odbudowałem na podwoziu robota-mordercy i wsadziłem w naturalną skórę. Jest piękna, prawda?

Spośród wszystkich żelaźniaków, które wskrzesił, najbardziej lubił właśnie ją. Bardzo żałował, że nie może przechadzać się z nią po złomowisku. Gdyby mógł, przestaliby go wreszcie dręczyć tacy osobnicy jak Spill. Ale obserwatorzy z usytuowanych na szczycie ściany kabin nigdy nie mogą dowiedzieć się o jej istnieniu, a poza tym ludzie pokroju Spilla dostarczali mu chipów, dzięki którym jego życie stawało się coraz przyjemniejsze.

Cindilou spojrzała na Bilobiego błyszczącymi, bursztynowymi oczami. Na jej bladych ustach pojawił się pełen oczekiwania uśmiech.

Skinął głową.

— Tylko za bardzo nie nabrudź.

Skręciła Spillowi kark na tyle, żeby go zabić, lecz nie rozrywając żył i tętnic. Kiedy ustały konwulsje, Bilobi wyjął z kieszeni eks-gangera nowy, lśniący chip.

— Mam go wrzucić do szatkownicy kompostu? — zapytała Cindilou słodkim, delikatnym głosem.

— Jasne. - Ważąc w dłoni kostkę rozejrzał się z namysłem po pomieszczeniu. - Jak myślisz, co powinniśmy sobie teraz zbudować? - Skinął dłonią i z głośników robota telekomunikacyjnego rozległy się dźwięki radosnej muzyki, robot ogrodniczy zajął się ponownie doglądanie pomidorów, szachista zaś wykonał ruch pionem. - Już wiem! Dobrze gotujesz, podobnie jak Harald, kiedy tylko uda się odciągnąć go od szachownicy, ale… Co byś powiedziała na naprawdę znakomitego kucharza? — Roześmiał się. - Frajerski szmal, co?…

I oblizał usta.

Загрузка...