DAVID BRIN
Listonosz

WSTĘP Trzynastoletnie roztopy

Lodowate wichry nie przestawały dąć. Padał brudny śnieg. Prastare morze nie znało jednak pośpiechu.


Ziemia sześć tysięcy razy obróciła się wokół osi od chwili, kiedy rozbłysły płomienie i zginęły miasta. Teraz, gdy szesnaście razy pokonała swą trasę wokół Słońca, zniknęły już obłoki sadzy, które wzbijały się z płonących lasów, zmieniając dzień w noc.

Minęło sześć tysięcy zachodów słońca — jaskrawych, pomarańczowych, przepięknych dzięki zawieszonemu w powietrzu pyłowi — od chwili, gdy bijące w górę, przegrzane leje przebiły się do stratosfery, wypełniając ją maleńkimi, zawieszonymi w powietrzu okruchami skały i gleby. Zaciemniona nimi atmosfera przepuszczała mniej światła słonecznego i ochłodziła się.

Nie było już zbyt ważne, jaka była przyczyna — wielki meteoryt, potężny wybuch wulkanu czy wojna atomowa. Równowaga temperatury i ciśnienia załamała się. Rozszalały się potężne wichry.

Na całej północy zaczął padać brudny śnieg. Gdzieniegdzie nie usuwało go nawet lato.

Prawdziwie ważny byt jednak tylko ocean, ponadczasowy, wytrwały i oporny na zmiany. Niebo pociemniało i pojaśniało ponownie. Wiatry przynosiły ze sobą brunatnożółte, pełne grzmotów zachody słońca. Miejscami rozrastały się lodowce, a płytsze morza zaczynały opadać.

Lecz werdykt oceanu miał być rozstrzygający i jeszcze nie zapadł.

Ziemia wirowała. Ludzie bronili się jeszcze tu i ówdzie.

A ocean wydawał z siebie tchnienie zimy.

Загрузка...