Robert Sheckley Żona, model Ultra Deluxe

Edward Flaswell kupił swoją planetoidę na ślepo w Międzyplanetarnym Biurze Sprzedaży Nieruchomości na Ziemi. Wybrał ją na podstawie fotografii, na której poza malowniczym pasmem górskim niewiele było widać. Ale Flaswell kochał góry i widocznie pokładał w nich pewne nadzieje, skoro zwrócił się do sekretarza z zapytaniem:

— W tych tam, górach, może być złoto, co, kolego?

— Na pewno, bracie, na pewno — odparł sekretarz, zastanawiając się, czy jakiś człowiek o zdrowych zmysłach oddaliłby się dobrowolnie na odległość kilkunastu lat świetlnych od najbliżej znajdującej się kobiety. Uznawszy, że żaden normalny człowiek nie zrobiłby tego, sekretarz obrzucił Flaswella badawczym spojrzeniem.

Flaswell był jednak całkowicie normalny. Po prostu nie przyszło mu to do głowy.

Wpłacił niewielką sumę na poczet należności i przyrzekł co roku podnosić wydajność swojej ziemi. Zaledwie atrament wysechł na spisanej umowie, Flaswell zakupił miejsce na zdalnie sterowanym transportowcu II klasy, załadował nań różnoraki sprzęt zakupiony z drugiej ręki i wyruszył ku swoim posiadłościom.

Wielu pionierów-nowicjuszy przekonuje się na miejscu, że kupili bryłę gołej skały. Ale Flaswell miał szczęście. Planetoida, nazwana przez niego Losem Szczęścia, miała sztucznie wytworzoną atmosferę, którą mógł doprowadzić do stanu umożliwiającego oddychanie. Za pomocą sprzętu do wiercenia studzien — przy dwudziestej trzeciej próbie wykrył wodę.

W tych swoich górach Flaswell nie znalazł, co prawda, złota, ale były tam złoża toru nadającego się na eksport. A co najważniejsze, duże przestrzenie ziemi nadawały się na uprawę dyrów, ilg, kisów i innych luksusowych owoców.

Flaswell ciągle powtarzał swemu robotowi-nadzorcy: — Ta planetoida przyniesie mi bogactwo!

— Z pewnością, szefie, z pewnością — niezmiennie odpowiadał robot.

Planetoida bezsprzecznie kryła w sobie wiele bogactw. Praca nad jej rozwojem była zamierzeniem przekraczającym siły jednego człowieka, ale Flaswll miał dwadzieścia siedem lat, był mocno zbudowany i odznaczał się silnym charakterem.

Dzięki jego wysiłkom planetoida rozkwitała. Miesiące mijały, a Flaswell obsiewał pola, wydobywał tor ze swoich malowniczych gór i wysyłał towary zdalnie sterowanym transportowcem, który od czasu do czasu kursował tą trasą.

Pewnego dnia robot-nadzorca zwrócił się do Flaswella: — Panie szefie, Człowieku, pan nie wygląda zbyt dobrze, szanowny panie Flaswell.

Flaswell zmarszczył się, słysząc te słowa. Producent, od którego kupił roboty, był zaciekłym wyznawcą teorii wyższości rasy ludzkiej, toteż ułożył ich odpowiedzi zgodnie ze swymi pojęciami o szacunku należnym Człowiekowi. Denerwowało to Flaswella, ale nie stać go było na kupno nowych taśm z odpowiedziami. A gdzież indziej dostałby roboty po tak niskiej cenie?

— Nic mi nie jest, Gunga-Sam — odparł Flaswell.

— Przepraszam bardzo, ale ośmielam się mieć inne zdanie, panie Flaswell, szefie. Pan mówił do siebie będąc na polu, proszę mi wybaczyć, że o tym wspominam.

— E tam, to nic takiego.

— Ale pan ma początki tiku w lewym oku, sahibie. I ręce się panu trzęsą. I pije pan za dużo. L…

— Dosyć, Gunga-Sam! Robot winien znać swoje miejsce — skarcił go Flaswell. Zauważył jednak, że robot jest urażony, co w jakiś swoisty sposób odbiło się na jego metalowej twarzy. Westchnąwszy dodał: — Oczywiście, masz rację. Ty zawsze masz rację, stary przyjacielu. Powiedz, co mi jest.

— Dźwiga pan na sobie zbyt wielkie brzemię Człowieka — Istoty Ludzkiej.

— Wiem o tym aż za dobrze! — Flaswell przesunął rękę po swojej czarnej, rozwichrzonej czuprynie. — Czasem zazdroszczę wam, robotom. Zawsze roześmiani, beztroscy, szczęśliwi…

— To dlatego, że nie mamy duszy.

— Niestety, ja ją posiadam. Co mi radzisz?

— Niech pan weźmie urlop, panie Flaswell, szefie doradził Gunga-Sam i kierując się rozsądkiem odszedł, aby jego pan mógł się nad tym zastanowić.

Flaswell doceniał życzliwą radę swego sługi, ale wyjazd na urlop napotykał wiele trudności. Planetoida Los Szczęścia znajdowała się w trocyjskim układzie gwiezdnym, w owych czasach jednym z najbardziej odosobnionych. Co prawda zaledwie piętnastodniowy lot dzielił Flaswella od niewybrednych rozrywek Cytery III, a niewiele dłuższy od Nagondikonu, gdzie ludzie o mocnych żołądkach mogli się dobrze zabawić. Ale odległość to pieniądze, a przecież właśnie nic innego jak pieniądze starał się zdobyć Flaswell na Losie Szczęścia.

Toteż Flaswell w dalszym ciągu powiększał swoje plantacje, wydobywał więcej toru i zapuszczał brodę. Niektóre z prostych, wiejskich robotów wpadały w popłoch, gdy Flaswell mijał je, zataczały się i wznosiły modły do boga spalinowego, którego kult od dawna był zakazany. Jednakże wierny Gunga-Sam wkrótce położył kres tym niebezpiecznym praktykom.

— Co z was za ciemne mechaniczne stwory — pouczał nadzorca robotów. Szef, Człowiek jest w porządku. On silny, on dobry! Wierzcie mi, bracia, że mówię prawdę.

Ale roboty nie przestawały szemrać, gdyż ich zdaniem Istoty Ludzkie powinny świecić przykładem. Sytuacji zapewne nie zdołano by opanować, gdyby Flaswell nie otrzymał wraz z następnym ładunkiem żywności nowego błyszczącego katalogu firmy Roebuck.

Flaswell pieczołowicie rozłożył katalog na prymitywnym plastikowym stole i przy świetle. zwykłej zimnoświetlnej żarówki pogrążył się w lekturze. Co za cuda tam były dla samotnego pioniera! Domowe destylatornie i wytwórnie księżyców, i przenośne solidowizje, i…

Flaswell odwrócił stronę, przeczytał, przełknął ślinę i przeczytał po raz drugi. Oto co tam było wydrukowane:

ŻONY ZA ZAMÓWIENIEM POCZTOWYM! Pionierzy, po co macie znosić mękę samotności? Po co macie dźwigać samotnie brzemię Istoty Ludzkiej? Firma Roebuck oferuje obecnie po raz pierwszy ograniczony wybór żon dla Ludzi żyjących samotnie na rubieżach cywilizacji!

Model żony pioniera z firmy Roebuck jest starannie wyselekcjonowany pod względem wytrzymałości, umiejętności przy stosowania się, zręczności, wytrzymałości, kwalifikacji pionierskich i oczywiście pewnej dozy urody. Dziewczęta nadają się na wszystkie planety, ponieważ mają stosunkowo nisko umieszczony środek ciężkości, skórę o odpowiednim pigmencie na wszelkie klimaty oraz krótkie silne palce i paznokcie. Są dobrze zbudowane, choć kształty ich nie są zbyt pociągające. Cechę tę ciężko pracujący pionier powinien docenić.

Model pionierski firmy Roebuck dostarczany jest w trzech wymiarach według specyfikacji (patrz niżej), w zależności od wymagań. Po otrzymaniu zamówienia firma Roebuck zamrozi w sposób szybki wybrany modeli wyśle go zdalnie sterowanym transportowcem III klasy. W ten sposób obniżamy koszty przesyłki ekspresowej do absolutnego minimum.

Dlaczego nie miałby pan zamówić modelu żony pioniera jeszcze DZISIAJ?

Flaswell zawołał Gunga-Sama i pokazał mu ogłoszenie. Robot przeczytał w milczeniu, a potem spojrzał swemu panu prosto w oczy.

— Tego nam właśnie potrzeba, effendi — powiedział.

— Tak myślisz? — Flaswell wstał z krzesła i zaczął krążyć nerwowo po pokoju. — Ale ja nie miałem zamiaru żenić się już teraz. Czyż można w ten sposób się żenić? Skąd ja mogę wiedzieć, czy ona mi się spodoba?

— Jest rzeczą właściwą, aby Człowiek Mężczyzna miał Człowieka Kobietę.

— Tak, ale…

— Zresztą, czy oni zamrażają w ten sam sposób duchownego i wysyłają go również?

Zastanawiając się nad wnikliwym pytaniem robota, Flaswell uśmiechnął się.

— Gunga-Sam, jak zwykle trafiłeś w sedno sprawy. Mam wrażenie, że ceremonia ślubna nie jest przewidziana, dopóki mężczyzna się na nią nie zdecyduje. Zamrożenie duchownego jest zbyt kosztowne. A swoją drogą przyjemnie byłoby przebywać w towarzystwie dziewczyny, która krzątałaby się przy swoich zajęciach.

Gunga-Samowi udało się przywołać tajemniczy uśmiech na metalowe oblicze.

Flaswell usiadł i wypisał zamówienie na model pionierski, żądając małego wymiaru, który i tak, jego zdaniem, sprawi mu wiele kłopotu. Następnie polecił Gunga-Samowi przekazać zamówienie drogą radiową.

Kilka następnych tygodni Flaswell przeżył w podnieceniu, wpatrując się niecierpliwie w niebo. Nastrój oczekiwania udzielił się także robotom. Ich beztroskie śpiewy i tańce wieczorne przeplatane były szeptami i cichym chichotem. Roboty bezustannie zamęczały Gunga-Sama pytaniami:

— Hej, nadzorco! Ta nowa Człowiek Kobieta, jak ona będzie wyglądać?

— To nie wasza rzecz — odpowiadał Gunga-Sam. — To sprawa Człowieka Mężczyzny, a wam, robotom, nic do tego!

Wreszcie jednak on również zaczął obserwować niebo z takim samym przejęciem jak i inni.

W ciągu tych tygodni Flaswell medytował nad zaletami Kobiety Pionierki. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej podobała mu się ta myśl. Nie dla niego jakaś ładna, bezużyteczna, niezaradna, wymalowana kobietka! Jakby to było przyjemnie mieć u swego boku pogodną, rozsądną, praktyczną dziewczynę, która umiałaby gotować, prać, ozdabiać mieszkanie, pilnować domowych robotów, szyć suknie, robić galaretki owocowe…

Tak oto marzył, zabijając czas i obgryzając paznokcie aż do krwi.

Wreszcie zdalnie sterowany transportowiec błyskawicznie przeciął horyzont, wylądował, wyrzucił za burtę dużą pakę i pomknął dalej w kierunku Amyry IV.

Roboty przyniosły przesyłkę Flaswellowi.

— Oto narzeczona, panie! — zawołały tryumfalnie, podrzucając w górę oliwiarki.

Flaswell natychmiast ogłosił pół dnia wolnego od pracy i wkrótce znalazł się w saloniku sam na sam z dużą zimną skrzynią opatrzoną napisem: „Ostrożnie! Kobieta wewnątrz!”

Nacisnął guziki odmrażające, odczekał przepisaną godzinę i otworzył skrzynię. Wewnątrz znajdowało się jeszcze jedno pudło, które należało odmrażać przez dalsze dwie godziny. Czekał niecierpliwie, chodząc tam i z powrotem po pokoju i gryząc resztki paznokci.

W końcu nadszedł upragniony moment. Drżącymi rękami Flaswell otworzył pokrywę i ujrzał…

— Hej, co to?! — krzyknął zaskoczony.

Dziewczyna leżąca w skrzyni mrugnęła powiekami, ziewnęła jak kotek, otworzyła oczy i usiadła. Wpatrywali się w siebie w zdumieniu, aż wreszcie Flaswell zrozumiał, że zaszła jakaś straszliwa pomyłka.

Dziewczyna miała na sobie piękną, ale niepraktyczną białą suknię, na której imię Sheila wyhaftowane było złotą nicią. Po chwili uwagę Flaswella zwróciła jej smukła postać, co bynajmniej nie świadczyło o jej przydatności do ciężkiej pracy w warunkach panujących na odległych planetach. Skórę miała mlecznej białości, która na pewno pokryje się pęcherzami pod ostrymi promieniami letniego słońca planetoidy. Palce u rąk miała długie, wypielęgnowane, paznokcie czerwone — czyli wszystko całkowicie sprzeczne z tym, co obiecywała firma Roebuck. Natomiast nogi i inne części ciała byłyby, zdaniem Flaswella, mile widziane na Ziemi, ale nie tu, gdzie mężczyzna nie może odrywać się od swojej pracy.

Nawet nie można by o tej dziewczynie powiedzieć, że ma nisko umieszczony środek ciężkości. Wprost przeciwnie. Flaswell uznał więc, nie bez podstaw, że go oszukano, wystrychnięto na dudka.

Sheila wyszła ze skrzyni, zbliżyła się do okna i ogarnęła wzrokiem kwitnące zielone pola Flaswella oraz malownicze pasmo górskie widniejące w oddali.

— Ale gdzie są palmy? — spytała. — Palmy?

— No tak. Mówiono mi, że na Trinigarze V są palmy.

— To nie jest Trinigar V — odparł Flaswell.

— Czyż nie jest pan paszą na Trae? — wyjąkała Sheila.

— Skądże! Jestem pionierem. A czy pani jest modelem żony pioniera?

— Czy ja wyglądam na model żony pioniera? — rzuciła Sheila, a oczy jej zabłysły gniewem. — Jestem modelem Ultra Deluxe i miałam się udać na subtropikalną planetę Trinigar V.

— Zostaliśmy oboje oszukani. W dziale ekspedycji musiała zajść pomyłka — ponuro stwierdził Flaswell. Dziewczyna rozejrzała się po surowo urządzonym pokoju i grymas niezadowolenia ukazał się na jej ładnej twarzyczce. — No cóż, przypuszczam, że pan może załatwić dla mnie transport na Trinigar V.

— Nie mogę sobie pozwolić na przelot na Nagondikon — odpowiedział Flaswell. — Zawiadomię firmę Roebuck o pomyłce. Na pewno załatwią przewiezienie pani wtedy, gdy wyślą mi model żony pioniera.

Sheila wzruszyła ramionami i powiedziała: — Podróże kształcą.

Flaswell skinął głową, rozmyślając intensywnie. Dziewczyna nie posiadała żadnych kwalifikacji pionierskich, to było oczywiste, odznaczała się za to niezwykłą urodą. Doszedł więc do wniosku, że pobyt jej mógłby okazać się przyjemny dla nich obojga.

— Ze względu na okoliczności — odezwał się z przymilnym uśmiechem — powinniśmy zawrzeć przyjaźń.

— Ze względu na jakie okoliczności?

— Jesteśmy jedynymi Istotami Ludzkimi na tej planecie. — Flaswell lekko dotknął ręką jej ramienia. — Napijmy się czegoś. Proszę mi opowiedzieć wszystko o sobie. Czy pani…

W tym momencie usłyszał jakiś głośny stukot za swoimi plecami. Odwrócił się i ujrzał małego, przysadzistego robota wyłażącego z ciasnej przegródki skrzyni, w której przybyła Sheila.

— Czego chcesz? — zapytał Flaswell.

— Jestem robotem udzielającym ślubów — oznajmił mechanicznie przybysz — uprawnionym przez rząd do legalizowania związków małżeńskich zawieranych w przestrzeni kosmicznej. Ponadto firma Roebuck wyznaczyła mnie, abym działał jako opiekun i przyzwoitka młodej damy, póki nie nadejdzie czas spełnienia mej zasadniczej funkcji, czas dokonania ceremonii ślubnej.

— Przeklęty ważniak! — mruknął Flaswell.

— Czego się pan spodziewał? — spytała Sheila. Zamrożonego duchownego Człowieka?

— Pewno, że nie. Ale robot-przyzwoitka…

— Najlepszego gatunku — zapewniła Sheila. — Zdziwiłoby pana zachowanie niektórych mężczyzn, z chwilą gdy znajdą się w odległości kilku lat świetlnych od Ziemi.

— Czyżby? — wyraził powątpiewanie głęboko rozczarowany Flaswell.

— Tak mi mówiono — odpowiedziała Sheila, wstydliwie odwracając wzrok. — A zresztą przyszła żona paszy na Trae powinna mieć jakiegoś opiekuna.

— Najmilsi bracia — zaintonował robot — zebraliśmy się tutaj, aby połączyć…

— Nie teraz — przerwała mu wyniośle Sheila — to nie o niego chodzi.

— Każę robotom przygotować pokój dla pani — burknął Flaswell i wyszedł z pokoju mamrocząc o brzemieniu Człowieka — Istoty Ludzkiej.

Po chwili nawiązał łączność radiową z firmą Roebuck i dowiedział się, że właściwy model żony zostanie natychmiast wysłany, a intruz przetransportowany będzie gdzie indziej. Po czym powrócił do zajęć gospodarskich, powziąwszy mocne postanowienie ignorowania Sheili i jej robota-przyzwoitki.

Prace na Losie Szczęścia ruszyły dawnym trybem. Tor czekał na wydobycie, nowe studnie na wykopanie. Zbliżała się pora żniw i roboty pracowały przez długie godziny na kwitnących, zielonych polach, a ich uczciwe metalowe twarze lśniły smarem. Powietrze nasycone było zapachem kwitnących dyrów.

Obecność Sheili na planetoidzie dawała się na każdym kroku odczuć. Wkrótce pojawiły się plastikowe abażury na zimnoświetlnych żarówkach, kotary na oknach i dywaniki na podłodze. Nastąpiło również wiele innych zmian w domu, które Flaswell raczej wyczuł niż zauważył.

Jedzenie także się zmieniło. Taśma pamięciowa robota-kucharza wytarła się już w tak wielu miejscach, że biedny mechaniczny stwór pamiętał tyko, jak się robi „Boeuf Strogonoff”, mizerię, budyń ryżowy i kakao.

Flaswell wykazywał dużo samozaparcia, jedząc te dania od chwili przyjazdu na Los Szczęścia i tylko urozmaicając je od czasu do czasu żelaznymi racjami.

Sheila wzięła w obroty robota-kucharza. Cierpliwie nagrywała na jego taśmę pamięciową przepisy na duszoną wołowinę, przyprawianą sałatę, szarlotkę i wiele innych przysmaków. Sytuacja jedzeniowa na Losie Szczęścia wyraźnie zaczęła się poprawiać.

Ale gdy Sheila zrobiła galaretkę z kisów i włożyła ją do słoików, Flaswella zaczęły ogarniać poważne wątpliwości. Mimo wszystko była to nadzwyczaj praktyczna młoda kobieta, wbrew swemu luksusowemu wyglądowi. Umiała robić to wszystko, co powinna umieć żona pioniera. Miała też i inne zalety. Po co mu potrzebny przepisowy model żony pioniera firmy Roebuck?

Po dłuższym zastanowieniu Flaswell wyznał swemu nadzorcy:

— Gunga-Sam, jestem w rozterce.

— Słucham? — powiedział robot, a jego metalowa twarz pozostała obojętna.

— Myślę, że intuicja robota może mi pomóc. Ona sobie doskonale daje radę, prawda, Gunga-Sam?

— Człowiek Kobieta pomaga dźwigać brzemię Osobie Ludzkiej.

— Z całą pewnością. Ale czy to tak może trwać? Ona robi tyle, co zrobiłaby żona pioniera. Gotuje, robi konserwy…

— Robotnicy kochają ją — powiedział Gunga-Sam z godnością. — Pan nie wiedział o tym, panie szefie, ale gdy w ubiegłym tygodniu wybuchła ta epidemia rdzy, Człowiek Kobieta pracowała niestrudzenie dzień i noc, przynosząc ulgę chorym i pocieszając przestraszone młode roboty.

— Ona to wszystko robiła? — wykrztusił przejęty Flaswell. — Dziewczyna z takiego otoczenia, model luksusowy…

— To nie ma znaczenia. Model Ultra Deluxe jest Człowiekiem, posiada więc siłę i szlachetność, aby wziąć na swoje barki brzemię Istoty Ludzkiej.

— Wiesz — powoli zaczął Flaswell — to mnie przekonało. Uważam, że da sobie radę. To nie jej wina, że nie jest modelem pionierskim. Jest to kwestia selekcji i przystosowania do warunków, a tego nie da się zmienić. Powiem jej, że może pozostać. A potem odwołam to drugie zamówienie.

W oczach robota pojawił się dziwny wyraz, był to niemal wyraz rozbawienia. Ukłonił się nisko i powiedział:

— Będzie tak, jak sobie mój pan życzy.

Flaswell pośpiesznie ruszył na poszukiwanie Sheili. Sheila przebywała w izbie chorych przerobionej ze starego składu na narzędzia. Przy pomocy robota naprawiała uszkodzenia, jakie przytrafiają się stworom o metalowej powłoce.

— Sheila — powiedział Flaswell — chcę z tobą pomówić. — Dobrze — odparła z roztargnieniem — jak tylko przykręcę tę śrubę.

Zręcznie przykręciła ją i poklepała robota kluczem.

— W porządku, Pedro — powiedziała — spróbuj stanąć teraz na tej nodze.

Robot wstał ostrożnie, przeniósł ciężar ciała na naprawioną nogę i przekonał się, że jest dobrze przymocowana. W śmiesznych podskokach zaczął biegać dokoła Człowieka Kobiety mówiąc:

— Jak świetnie mnie pani naprawiła, szefowo! Gracias, jaśnie pani.

Flaswell i Sheila przyglądali się robotowi ubawieni, podczas gdy on podążył tanecznym krokiem na zalane słońcem podwórze.

— Zachowują się jak dzieci — zauważył Flaswell.

— Nie można ich nie kochać — powiedziała Sheila. Są tacy szczęśliwi, beztroscy…

— Ale nie mają duszy — przypomniał jej Flaswell.

— Rzeczywiście — potwierdziła Sheila. — Co miałeś mi do powiedzenia?

— Chciałem ci powiedzieć… — Flaswell przerwał rozglądając się dookoła. Izba chorych była pomieszczeniem antyseptycznym, wypełnionym kluczami, śrubokrętami, piłami do metali, młotami i innymi medycznymi narzędziami. Nie tworzyło to właściwej atmosfery do zamierzonych oświadczyn.

— Chodź ze mną — powiedział.

Opuścili szpitalik i szli przez kwitnące zielone pola, aż znaleźli się u stóp malowniczych gór. W cieniu urwistych skał kryło się mroczne jezioro, nad którym splotły się konary olbrzymich drzew wyhodowanych przez Flaswella. Tu się zatrzymali.

— Chciałem ci powiedzieć — zaczął Flaswell — żeś mnie całkowicie zaskoczyła, Sheilo. Myślałem, że będziesz pasożytem, bezużyteczną osobą. Twoje pochodzenie, twoje wychowanie, twój wygląd, wszystko to potwierdzało moje przypuszczenia. Ale byłem w błędzie. Stawiłaś czoło pionierskiemu otoczeniu, podbiłaś je i zdobyłaś serca wszystkich.

— Wszystkich? — cicho spytała Sheila.

— Sądzę, że mogę mówić za wszystkie roboty na tej planetoidzie. One cię ubóstwiają. Myślę, że twoje miejsce jest tutaj, Sheilo.

Dziewczyna przez dłuższy czas milczała, a wiatr szumiał wśród gałęzi olbrzymich drzew i marszczył czarną taflę jeziora.

Wreszcie odezwała się:

— Sądzisz, że moje miejsce jest tutaj?

Flaswell poczuł, że oszałamia go jej niezwykła uroda, że gubi się w topazowych toniach jej oczu. Oddech jego stał się przyśpieszony, dotknął ręki Sheili, a jej dłoń odwzajemniła uścisk.

— Sheila…

— Tak, Edwardzie…

— Najmilsi bracia — rozległ się nagle piskliwy głos — zebraliśmy się tutaj…

— Nie teraz, ty idioto! — krzyknęła Sheila.

Robot udzielający ślubów zbliżył się i powiedział obrażonym tonem:

— Chociaż bardzo nie lubię wtrącać się do spraw Istot Ludzkich, nagrane na taśmie instrukcje zmuszają mnie do tego. W moim pojęciu kontakt fizyczny nie ma żadnego znaczenia. Kiedyś, tytułem próby, chwyciłem w objęcia robota-szwaczkę. Jedynym doznaniem, jakie z tego wyniosłem, było uszkodzenie ciała. Pewnego razu wydawało mi się, że odczuwam coś, jakby elektryczny prąd, który przeszywa mnie na wskroś i każe myśleć o powoli zmieniających się geometrycznych figurach. Ale po zbadaniu siebie zobaczyłem, że rozizolował się jeden z ośrodków dyspozycyjnych. Dlatego też emocja ta była nieistotna.

— Przeklęty ważniak — mruknął Flaswell.

— Proszę wybaczyć, że nasunęło mi się takie przypuszczenie. Starałem się jedynie wytłumaczyć, że dla mnie instrukcje te są niezrozumiałe, gdyż każą mi zapobiegać wszelkim kontaktom fizycznym, dopóki nie odbędzie się ceremonia ślubna. Ale tak się to przedstawia i takie są moje rozkazy. Czy mogę teraz rozpocząć ceremonię?

— Nie — powiedziała Sheila.

Robot wzruszył ramionami dając za wygraną i skrył się w zaroślach.

— Nie znoszę robotów, które sobie za wiele pozwalają odezwał się Flaswell. — Ale zgadzam się.

— Na co?

— Tak — stanowczo powiedział Flaswell. — Nie ustępujesz w niczym modelowi pionierskiemu, a jesteś o wiele ładniejsza. Sheila, czy wyjdziesz za mnie?

Robot, który kręcił się w pobliskich zaroślach, żwawo ruszył w stronę rozmawiającej pary.

— Nie — odpowiedziała Sheila.

— Nie? — powtórzył niedowierzająco Flaswell.

— Słyszałeś! Nie! Stanowczo nie!

— Ale dlaczego? Pasujesz tu doskonale, Sheilo. Roboty cię ubóstwiają. Nigdy tak dobrze nie pracowały…

— Twoje roboty nic mnie nie obchodzą — odparła prostując się. Włosy miała zwichrzone, oczy miotały błyskawice. — Twoja planetoida też nic mnie nie obchodzi. I ty mnie nic nie obchodzisz. Polecę na Trinigar V, gdzie będę rozpieszczaną żoną paszy na Trae!

Wpatrywali się w siebie, Sheila blada z gniewu, Flaswell czerwony ze wstydu.

— Czy mogę rozpocząć ceremonię? — nagle odezwał się robot. — Najmilsi bracia…

Sheila odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę domu. — Nic nie rozumiem — żałośnie powiedział robot. — To wszystko jest takie zadziwiające. Kiedy wreszcie odbędzie się ceremonia?

— Wcale — odparł Flaswell i ruszył ku domowi kipiąc ze wściekłości.

Po chwili wahania robot westchnął metalicznie i pośpieszył za modelem żony Ultra Deluxe.

Całą noc Flaswell przesiedział w swoim pokoju, pijąc na umór i mamrocząc do siebie. O brzasku wierny Gunga-Sam zastukał do drzwi i wśliznął się do pokoju.

— Kobiety! — warknął Flaswell.

— Słucham? — powiedział Gunga-Sam.

— Nigdy ich nie zrozumiem. Ona mnie zwodziła. Myślałem, że chce tu zostać. Myślałem…

— Umysł Człowieka Mężczyzny jest mroczny i tajemniczy — orzekł Gunga-Sam — ale w porównaniu z umysłem Człowieka Kobiety jest przejrzysty jak kryształ.

— Skąd to wziąłeś?

— To stare przysłowie robotów.

— Ach, wy roboty! Czasami zastanawiam się, czy wy aby nie macie duszy?

— O nie, panie Flaswell, szefie. Na naszych schematach konstrukcyjnych wyraźnie jest zaznaczone, że roboty mają być zmontowane bez duszy, aby oszczędzić nam udręki.

— Bardzo mądra klauzula — powiedział Flaswell. Należałoby ją rozszerzyć również i na Istoty Ludzkie. Trudno, niech Sheilę diabli wezmą! Czego chcesz?

— Przyszedłem powiedzieć, że ląduje transportowiec. Flaswell zbladł.

— Tak prędko! A więc przywozi mi moją nowę żonę. — Niewątpliwie.

— I zabierze Sheilę na Trinigar V?

Flaswell jęknął i chwycił się za głowę. Po chwili wyprostował się i rzekł:

— Dobrze, dobrze. Zobaczę, czy jest gotowa.

Znalazł Sheilę w saloniku przyglądającą się spiralnemu lotowi transportowca.

— Życzę ci dużo szczęścia, Edwardzie — odezwała się. — Mam nadzieję, że twoja nowa żona spełni wszystkie twoje oczekiwania.

Transportowiec wylądował. Roboty zaczęły wyładowywać wielką skrzynię.

— Już muszę iść — powiedziała Sheila. — Oni nie będą czekać.

Wyciągnęła rękę na pożegnanie.

Flaswell ujął jej dłoń, uścisnął, a po chwili już trzymał Sheilę za ramię. Dziewczyna nie — stawiała oporu ani też robot udzielający ślubów nie wtargnął do pokoju. Nagle Sheila znalazła się w objęciach Flaswella. Pocałował ją i poczuł się podobnie, jak jakieś małe słońce przechodzące przez fazę gwiazdy Nowa.

— Ha! — powiedziała wreszcie Sheila niezbyt pewnym głosem.

Flaswell chrząknął dwukrotnie.

— Kocham cię, Sheilo. Nie mogę ci ofiarować tu luksusowego życia, ale gdybyś zechciała zostać…

— Najwyższy czas, abyś przekonał się, że mnie kochasz, głuptasie! Oczywiście, że zostaję!

Kilka następnych minut minęło w oszałamiającym upojeniu. Nastrój ten zakłóciły w końcu głośne okrzyki robotów rozlegające się na podwórzu. Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wpadł robot udzielający ślubów, a za nim Gunga-Sam i dwóch mechanicznych parobków.

— Doprawdy! — powiedział robot udzielający ślubów. — To nie do wiary! Że też dożyłem dnia, w którym robot powstał przeciwko robotowi!

— Co się stało? — zapytał Flaswell.

— Ten pański nadzorca siedział na mnie — powiedział oburzony robot — podczas gdy jego kumple trzymali mnie za ręce i nogi. Ja tylko chciałem wejść do tego pokoju i spełnić mój obowiązek zlecony mi przez rząd i firmę Roebuck.

— Ależ, Gunga-Sam! — powiedział, uśmiechając się, Flaswell.

Robot udzielający ślubów podszedł do Sheili i zapytał: — Czy pani aby nie jest uszkodzona? Jakieś wręby? Jakieś krótkie spięcia?

— Nie wydaje mi się — odparła zadyszana Sheila.

— To wyłącznie moja wina, panie szefie — odezwał się Gunga-Sam. — Ale wszyscy wiedzą, że Człowiek Mężczyzna i Człowiek Kobieta potrzebują samotności w czasie zalotów. Zrobiłem jedynie to, co uważałem za swój obowiązek wobec Rasy Ludzkiej w tym względzie, panie Flaswell, szefie, sahibie.

— Doskonale się spisałeś, Gunga-Sam — powiedział Flaswell. — Jestem ci bardzo wdzięczny i… o Boże!

— O co chodzi? — spytała zaniepokojona Sheila. Flaswell wpatrywał się w okno. Roboty-parobki niosły wielką skrzynię w stronę domu.

— Model pionierski! — powiedział Flaswell. — Co my zrobimy, kochanie? Odwołałem ciebie, a zamówiłem tę drugą. Czy sądzisz, że możemy zerwać kontrakt?

Sheila roześmiała się.

— Nie martw się. W tej skrzyni nie ma modelu pionierskiego. Twoje zamówienie zostało unieważnione zaraz po nadejściu.

— Unieważnione?

— Tak. — Sheila spuściła oczy zawstydzona. — Znienawidzisz mnie za to…

— Na pewno nie — przyrzekł Flaswell. — Co to wszystko znaczy?

— Więc słuchaj, w rejestrze firmy Roebuck znajdują się fotografie pionierów i kandydatki na żony mogą zobaczyć, kogo dostają za męża. Dziewczęta mają prawo wyboru, a ja tak długo obijałam się w tej firmie nie mogąc uzyskać obniżenia mojej Ultra Deluxe kategorii, że… że zawarłam porozumienie z kierownikiem działu zamówień. I zostałam tu przysłana — szybko wyrzuciła z siebie.

— A pasza na Trae? — Zmyśliłam go.

— Ale dlaczego? — zapytał zdziwiony Flaswell. — Jesteś taka ładna…

— …że każdy uważa mnie za zabawkę dla jakiegoś zepsutego, opasłego głupca — dokończyła wzburzona. — Ja nie chcę być zabawką. Chcę być żoną! Jestem równie dobrą gospodynią jak jakaś krępa; brzydka baba.

— O wiele lepszą.

— Umiem gotować i leczyć roboty i jestem praktyczna, prawda? Czyż tego nie dowiodłam?

— Oczywiście, moja droga. Sheila zaczęła płakać.

— Ale nikt w to nie wierzył, więc musiałam podstępnie pozostać tu tak długo… dopóki mnie nie pokochałeś.

— I tak się właśnie stało — powiedział Flaswell ocierając jej łzy. — Wszystko ułożyło się jak najlepiej. To był szczęśliwy przypadek.

Metalowa twarz Gunga-Sama pokryła się czymś podobnym do rumieńca.

— Czyż to nie był przypadek?! — wykrzyknął Flaswell.

— Efendi, panie szefie, przecież wiadomo, że Człowiek Mężczyzna potrzebuje ładnej Człowieka Kobiety. Model pionierski opisany był dość surowo, a memsahib Sheila jest córką przyjaciela mego poprzedniego pana. Więc pozwoliłem sobie przesłać zamówienie wprost do niej. Memsahib poprosiła swego znajomego w dziale zamówień, aby pokazał jej pańską fotografię, a potem wysłał tutaj. Mam nadzieję, że pan nie gniewa się na pokornego sługę za nieposłuszeństwo.

— No niech mnie diabli wezmą — wreszcie zdołał wydobyć głos Flaswell. — Zawsze mówiłem, że wy, roboty, lepiej rozumiecie Istoty Ludzkie niż ktokolwiek inny. Ale co zawiera ta skrzynia?

— Moje suknie, klejnoty, pantofle, kosmetyki, przyrząd do układania włosów…

— Ależ…

— Chyba zależy ci na tym, abym ładnie wyglądała, kiedy będziemy jeździć w gości — powiedziała Sheila. — Przecież Cytera III znajduje się zaledwie w odległości piętnastu dni. Sprawdziłam to, zanim tu przyjechałam.

Flaswell skinął głową zrezygnowany. Należało się czegoś podobnego spodziewać po modelu Ultra Deluxe.

— Zaczynaj — zwróciła się Sheila do robota udzielającego ślubów.

Robot milczał.

— Jazda! — krzyknął Flaswell.

— Czy aby na pewno? — zapytał robot obrażonym tonem.

— Tak. Zaczynaj!

— Nic nie rozumiem. Dlaczego teraz? Dlaczego nie w ubiegłym tygodniu? Czy ja jestem jedyną normalną istotą tutaj? Mniejsza o to. Najmilsi bracia…

I ceremonia ślubna wreszcie się odbyła. Flaswell ogłosił trzy dni wolne od pracy, a roboty śpiewały, tańczyły i świętowały na swój beztroski sposób.

Od tej pory życie zmieniło się na Losie Szczęścia. Flaswellowie nawiązali stosunki towarzyskie, jeździli z wizytami i przyjmowali u siebie inne pary małżeńskie mieszkające w odległości piętnastu czy dwudziestu dni na Cyterze III, Thamie i Randiko I. Ale przez pozostały czas Sheila spełniała bez zarzutu obowiązki żony pioniera, ubóstwiana przez męża i kochana przez roboty. Zgodnie ze swymi instrukcjami robot udzielający ślubów pozostał u nich w charakterze rachmistrza i księgowego, do których to zajęć miał wyjątkowo nadającą się umysłowość. Często mawiał, że tylko dzięki niemu na Losie Szczęścia nie panował bałagan.

A roboty nadal wydobywały tor z ziemi. Dyry, ilgi i kisy kwitły zapowiadając bogaty plon owoców. Flaswell i Sheila wspólnie dźwigali na swoich barkach brzemię Człowieka Istoty Ludzkiej.

Flaswell zawsze głośno wychwalał korzyści kupowania w firmie Roebuck, ale Sheila zdawała sobie sprawę, że prawdziwą korzyścią było posiadanie takiego nadzorcy jak wierny, pozbawiony duszy Gunga-Sam.

Загрузка...