Robert Sheckley Pijawka

Frank Conners wyszedł na werandę i dwa razy cicho kaszlnął.

— Proszę wybaczyć, profesorze — powiedział. Długonogi mężczyzna, leżący na składanym łóżku, nawet nie poruszył się i chrapał dalej.

— Nie chciałbym pana niepokoić. — Conners ze wzruszenia przesunął wyświechtaną czapkę na tył głowy. — Ja wiem, że jest to tydzień pana odpoczynku, ale tam w rowie leży jakieś świństwo…

Jedna brew śpiącego z lekka się uniosła.

Frank Conners jeszcze raz kaszlnął. Na jego ręce ściskającej uchwyt łopaty wystąpiły starcze żyły.

— Słyszy pan, profesorze?

— Oczywiście, wszystko słyszę — wymamrotał Mikehill nie otwierając oczu. — Znalazłeś elfa?

— Co? — zapytał Conners, z wysiłkiem marszcząc czoło.

— Maleńki ludzik w czerwonym serdaczku. Daj mu mleka, Conners.

— Nie, proszę pana. To jakiś kamień. Profesor otworzył jedno oko.

— Proszę mi wybaczyć, nie chciałem pana niepokoić — usprawiedliwiał się Conners.

— No więc?

— Nie odważyłbym się niepokoić pana głupstwami, ale ten diabelski kamień stopił mi łopatę…

Profesor od razu otworzył oczy. Conners pokazał mu łopatę. lej metalowa część była równiutko przecięta. Mikehill raźno opuścił nogi z łóżka i wsunął je w przydeptane mokasyny.

— Idziemy — powiedział wstając. — Zobaczymy, co to za cudo.

„Cudo” leżało w przydrożnym rowie oddzielającym łączkę koło domu od autostrady biegnącej do Nowego Jorku. Zwykły kamień grubości trzech cali. Na ciemnoszarej powierzchni miał mnóstwo splątanych, drobnych żyłek.

— Proszę nie dotykać — uprzedził Conners.

— Nie mam zamiaru. Daj mi łopatę. — Mikehill wziął łopatę i dotknął nią zagadkowego przedmiotu. Był rzeczywiście twardy jak kamień. Przez pewien czas profesor trzymał łopatę przytkniętą do jego powierzchni, ale kiedy odjął ją, jeszcze jeden cal metalu zniknął.

Mikehill nachmurzył się, poprawił okulary. Potem znowu jedną ręką przytknął łopatę do „kamienia”, a drugą rękę przybliżył do metalowej powierzchni. Ostrze topiło się na jego oczach.

— Jakby nie grzało — powiedział zwracając się do Connersa. — A jak było za pierwszym razem? Nie zauważyłeś, czy szło od kamienia ciepło?

Conners przecząco pokręcił głową.

Mikehill wziął garść błota i rzucił je na kamień. Grudka natychmiast stopiła się nie zostawiając nawet śladu na ciemnoszarej powierzchni. W ślad za grudką poszedł duży kamień, który również zniknął w ten sam sposób.

— Widział pan coś podobnego, profesorze? — zapytał Conners.

— Nie. — Mikehill wyprostował się. — Nie widziałem. Jeszcze raz wziął łopatę i z całej siły uderzył nią w kamień… I omal jej nie upuścił. Oczekując odbicia, zbyt mocno ściskał rękojeść. Ale odbicia nie było. Łopata uderzyła i stanęła jak przyklejona. Kiedy podniósł ją, stwierdził, że na ciemnoszarej powierzchni nie został żaden ślad od uderzenia.

— To jednak nie kamień — powiedział Mikehill odstępując. — Pijawki wysysają krew, a ta sztuka, jak mi się wydaje, ssie błoto i łopaty. Spróbuję zadzwonić do college’u. Poproszę, aby przyjechał któryś z fizyków lub biologów — dodał. — Dobrze byłoby zabrać stąd to świństwo, dopóki nie zniszczy mi klombu.

Ruszył w kierunku domu.

Wszystko dokoła było dla niej pożywieniem. Wiatr oddawał jej swoją energię. Nadszedł deszcz i uderzenie każdej kropli dodawało jej sił. Pochłaniała wodę całą swą powierzchnią. Słoneczne promienie, piach, błoto, kamienie — wszystko przyswajała swymi komórkami.

I rosła.

Na drugi dzień pijawka liczyła już osiem stóp długości…Jednym końcem sięgała szosy, drugim klombu. W ciągu następnego dnia jej średnica wzrosła do osiemnastu stóp. Pokrywała teraz całą drogę.

Mikehill chodził dokoła pijawki i zadawał sobie ciągle pytanie: Jaka rzecz może zachowywać się w ten sposób? Odpowiedź była prosta — żadna ze znanych mu rzeczy.

W dali dał się słyszeć szum kolumny samochodów wojskowych. Przewodnik jadący w jeepie na przedzie podniósł rękę i cała kolumna się zatrzymała. Z jeepa wysiadł oficer. Po liczbie gwiazdek na ramionach Mikehill poznał, że ma przed sobą generała.

— Zabierzcie to i oczyśćcie przejazd — powiedział generał do żołnierzy.

Był wysoki i szczupły. W ogorzałej twarzy chłodno błyszczały oczy.

— Nie możemy tego usunąć. — Mikehill opowiedział o wydarzeniach z poprzednich dni.

— Ale to koniecznie trzeba usunąć — generał podszedł bliżej i z uwagą przyglądał się pijawce.

— Mówi pan, że łomem nie da się jej zepchnąć? I ogień też się jej nie ima?

— Fakt. — Mikehill uśmiechnął się lekko.

— Szofer! — rzucił generał przez ramię — proszę przejechać po tym.

Mikehill chciał się wmieszać, ale dał spokój, generalskie mózgi to delikatna sprawa.

Jeep wyrwał do przodu podskakując na dziesięciocentymetrowej krawędzi pijawki. W środku samochód zatrzymał się nagle.

— Nie rozkazałem hamować! — huknął generał. — Nie hamowałem — zaprotestował szofer. Jeep jeszcze drgnął w miejscu i stanął na dobre.

— Przepraszam — powiedział Mikehill — ale topią się opony.

Generał spojrzał i jego ręka automatycznie sięgnęła po pistolet. Potem ryknął:

— Uciekaj! Wyskakuj! Nie dotykaj tego świństwa! Twarz szofera zbielała. Szybko wspiął się na samochód i szczęśliwie zeskoczył na ziemię.

W zupełnej ciszy wszyscy patrzyli na jeepa. Najpierw stopiły się opony, potem błotniki, karoseria…

Na końcu powoli zniknęła antena. Generał cicho zaklął i rozkazał szoferowi:

— Idź do kolumny i wracaj z granatami i dynamitem.

Teraz jakby się zbudziła. Całe ciało domagało się pożywienia, coraz więcej i więcej. Rosła. Każdy przedmiot, który pojawiał się na jej powierzchni, stawał się jej zdobyczą.

Wybuch energii przy samej powierzchni, potem drugi i jeszcze jeden, i jeszcze… Chciwie, z wdzięcznością pochłonęła te nowe siły i przemieniła je w masę. Maleńkie metalowe odłamki uderzyły powierzchnię, a ona wessała ich energię kinetyczną zmieniając ją w masę. Jeszcze kilka wybuchów… Jej komórki krzyczały z głodu. Z niepokojem i nadzieją czekała na dalsze wybuchy.

Potem znów wzięła się za ziemię i światło słoneczne. Jadła, rosła i rozpełzała się we wszystkie strony.

Z wierzchołka niewysokiego wzgórza Mikehill przyglądał się, jak runął jego własny dom. Pijawka, o średnicy już kilkuset metrów, pochłaniała właśnie dach.

„Żegnaj, mój domku” — pomyślał wspominając dziesięć letnich sezonów tu spędzonych.

Teraz pijawka przypominała ogromne pole zastygłej lawy. Szare, mroczne piętno na zielonej trawie.

— Przepraszam pana — z tyłu, tuż za nim, stał żołnierz — generał O’Donnell chce pana widzieć.

— Proszę bardzo. — Mikehill rzucił ostatnie spojrzenie w stronę domu i poszedł za żołnierzem przejściem wytyczonym dokoła pijawki. Na całej jego długości stali żołnierze, nie dopuszczając reporterów i ciekawskich.

W namiocie przy maleńkim stoliku siedział generał O’Donnell. Gestem poprosił Mikehilla, by usiadł.

— Polecono mi uwolnić nas od tej pijawki — powiedział. Mikehill w milczeniu skinął głową. Kiedy sprawy naukowe powierza się wojsku, komentarze stają się zbyteczne.

— Jest pan profesorem, czy tak? — Antropologii.

— Wspaniale. Chciałbym, aby pan tu został w charakterze konsultanta. Bardzo sobie cenię pana spostrzeżenia dotyczące… — uśmiechnął się — wroga.

— Chętnie zostanę — powiedział profesor Mikehill — ale wam bardziej potrzebny jest fizyk lub biochemik. — Nie mam zamiaru urządzać tu wojny między naukowcami — generał O’Donnell nachmurzył się patrząc na koniec papierosa. — Proszę mnie źle nie zrozumieć. Z dużym szacunkiem odnoszę się do nauki. Sam jestem, jeśli można się tak wyrazić, uczonym żołnierzem. Obecnie nie można wygrać wojny bez nauki. Ale nie chcę, aby tłum długowłosych kręcił się tu miesiącami i powstrzymywał nas od działania. Moim obowiązkiem jest zniszczyć ją. Jakimkolwiek sposobem i jak najszybciej.

— Myślę, że to nie będzie takie proste — rzekł Mikehill. — Właśnie dlatego potrzebuję pana. Niech mi pan wyjaśni, dlaczego to nie jest proste, a już ja wymyślę, jak się z nią uporać.

— O ile wiem, pijawka jest ograniczoną przetwornicą energii w masę. To przeobrażenie jest nadzwyczaj efektywne. Daje się zauważyć dwa cykle działania. Najpierw masa przekształca się w energię, a potem energia w masę własnego już ciała. Ale ta przetwornica potrafi też od razu przekształcać energię w masę ciała. Natomiast jak to się dzieje, nie mam pojęcia.

— Krótko mówiąc, musimy użyć przeciw niej czegoś mocnego — przerwał O’Donnell. — Świetnie. Już my coś znajdziemy.

— Myślę, że źle mnie pan zrozumiał — powiedział profesor. — Pijawka odżywia się również energią. Przyswaja sobie i wykorzystuje siłę każdej broni.

— A co się stanie — spytał O’Donnell — jeśli ona ciągle będzie jeść?

— Nie wiem, do jakich rozmiarów może się rozrosnąć odrzekł Mikehill. — Jej wzrost prawdopodobnie może być ograniczony tylko przez niedostatek pożywienia.

— Chce pan powiedzieć, że ona może tak rosnąć w nieskończoność.

— Tak, może rozrastać się dotąd, dopóki będzie miała czym się odżywiać.

— No cóż, to prawdziwy pojedynek — powiedział O’Donnell. — A nie można rozprawić się z nią siłą?

— Okazuje się, że nie. Najlepiej będzie zaprosić tu fizyków i biologów. Oni z pewnością znajdą jakąś radę. Generał wyjął z ust papierosa:

— Profesorze, ja nie mogę tracić czasu na spory uczonych. Postępuję według własnej maksymy. Mogę ją panu wyłożyć — zrobił wieloznaczną pauzę. — Nic nie może oprzeć się sile! Użyjmy dostatecznej siły, a wszystko przed nią ustąpi! Wszystko! Myśli pan, że pijawka oprze się bombie atomowej?

— Niewykluczone, że można ją zniszczyć energią — ze zwątpieniem w głosie rzekł Mikehill. W tej chwili zrozumiał, dlaczego jego osoba odpowiadała, generałowi.

Po długiej przerwie znów miała mnóstwo pożywienia. Wibracja, wybuch, jakaż cudowna rozmaitość! Wszystko pochłaniała. Ale strawa przychodziła zbyt wolno. Głodne, dopiero narodzone komórki żądały jeszcze i jeszcze… Szybciej! — domagało się wiecznie głodne ciało.

Teraz, kiedy urosła, jej zmysły się wyostrzyły. Wyczuła, że niedaleko stąd, w jednym miejscu zgromadzono ogromne ilości pożywienia. Pijawka lekko wzniosła się do góry, przeleciała kawałek drogi i runęła na łakomy kąsek.

— Idioci! — generał O’Donnell był wściekły. — Po diabła ulegli panice?

Drżącymi krokami przemierzał ziemię obok nowego namiotu, oddalonego o trzy mile od miejsca, na którym stał stary.

Pijawka urosła do dwóch mil średnicy. Trzeba było ewakuować trzy farmy.

Profesor Mikehill mimo wszystko nie mógł uwolnić się od koszmarnego obrazu. Ta kreatura przyjęła zmasowane uderzenie wszelkiego rodzaju broni, a potem jej ciało nieoczekiwanie uniosło się w powietrze. Na chwilę przesłoniło słońce, zawisło nad North Hill, a potem runęło w dół. Żołnierze w North Hill mogli się uratować, ale przecież nie ruszyli się nawet z miejsca. Utraciwszy w operacji „Pijawka” siedemdziesięciu żołnierzy, generał O’Donnell poprosił o pozwolenie użycia bomby atomowej. Z Waszyngtonu przyjechała grupa uczonych, aby zorientować się w sytuacji.

— Ci eksperci ciągle jeszcze nie podjęli decyzji? O’Donnell rozdrażniony zatrzymał się przed namiotem. — Trochę za długo się naradzają.

— Trudno jest podjąć decyzję — powiedział Mikehill. — Fizycy uważają, że jest to żywe ciało, a biologowie znowu są zdania, że na wszystkie pytania powinni odpowiedzieć chemicy. Nikt nie jest specjalistą w tej materii.

— To jest problem wojskowy — zduszonym głosem rzekł generał. — Mnie nie interesuje, co to jest. Ja chcę wiedzieć, jak to można zniszczyć. Najlepiej, aby pozwolili użyć bomby atomowej.

Profesor Mikehill robił jakieś obliczenia. Obliczając szybkość, z jaką pijawka pochłaniała energię — masę, jej rozmiary i możliwości rozrastania się, doszedł do wniosku, że bomba atomowa mogłaby ją pokonać. Ale musiałoby to nastąpić jak najszybciej.

Pijawka rozrastała się w postępie geometrycznym. W ciągu paru miesięcy byłaby w stanie pokryć powierzchnię Stanów Zjednoczonych.

— Przez cały tydzień starałem się o pozwolenie — huczał O’Donell. — I dostanę je, ale muszę czekać, aż te osły dogadają się między sobą. — Zatrzymał się i zwrócił do Mikehilla. — Zniszczę tę pijawkę. Rozniosę ją w drobny mak. Tu już nie tylko chodzi o bezpieczeństwo. To dotyczy mnie osobiście.

Z namiotu wyszła grupa zmęczonych ludzi. Na przedzie szedł biolog Alenson.

— Więc — powiedział generał — wyjaśniliście, co to takiego?

— Jeszcze moment — ze złością odpowiedział Alenson. — No, a wymyśliliście jakąś naukową metodę zniszczenia jej?

— Oto nietrudno — sucho stwierdził Moriarty. I praktycznie pokrywa się ona z pańską. Pijawka najprawdopodobniej jest pochodzenia kosmicznego. W każdym razie możemy się cieszyć, że nie wpadła do oceanu. Ziemia pod nami zostałaby pożarta wcześniej, niż połapalibyśmy się, w czym rzecz…

Wnioski komisji złożonej z kilku uczonych zostały przedłożone komisji złożonej z innych uczonych. Trwało to kilka dni. Następnie Waszyngton chciał się upewnić, czy nie ma innego wyjścia. I czy konieczne jest użycie bomb atomowych w centrum Nowego Jorku. Potem trzeba było ewakuować ludzi. Na to też stracono sporo czasu.

W końcu tęponosa rakieta ukazała się nad miastem. Ciemnoszara narośl przypominająca jątrzącą się ranę pokryła już dolinę i końcami sięgnęła wierzchołków najbliższych gór.

Pierwsza bomba poleciała w dół.

Oszałamiający wybuch!

Wszystko dokoła napełniło się pożywieniem, ale pojawiło się niebezpieczeństwo przesytu. Energia płynęła nieprzerwanym potokiem, przenikając na wskroś pijawkę, która niesamowicie rosła.

Następne porcje były nadzwyczaj smakowite i z nimi dała sobie radę.

Pijawka rosła, jadła i znowu rosła.

Nowy obóz rozbito o dziesięć mil od południowego krańca pijawki, w opustoszałym miasteczku. Obecnie jej średnica wynosiła sześćdziesiąt mil. Ciągle rosła.

Dwustumilowa strefa wokół pijawki została ewakuowana. Generałowi O’Donnellowi pozwolono użyć bomby wodorowej. Za zgodą uczonych.

— Dlaczego tak zwlekają — kipiał generał. — Pijawkę trzeba natychmiast roznieść na kawałki. Nad czym oni radzą?

— Obawiają się reakcji łańcuchowej — odpowiedział Mikehill — którą może wywołać na Ziemi lub w atmosferze taka koncentracja bomb jądrowych. Mogą nastąpić i inne niebezpieczne zjawiska.

— To może mam ją zaatakować bagnetami? — pogardliwie powiedział O’Donnell.

Mikehill westchnął w milczeniu i usiadł w fotelu. Był przekonany, że każde przedsięwzięcie już w założeniu jest bezsensowne.

Eksperci poprzestali na jednym kierunku działania. Sytuacja stała się tak groźna, że nie usiłowano szukać innych dróg wyjścia prócz próby siły. A pijawce właśnie tego było potrzeba.

Do namiotu generała wszedł Alenson, a za nim jeszcze sześciu uczonych.

— Tak więc mamy znakomitą okazję rozłupać naszą planetę na dwie części — powiedział.

— Wojna to wojna — krótko przeciął O’Donnell. — Więc zaczynamy?

I nagle Mikehill zrozumiał, że O’Donnella wcale nie interesuje, co stanie się z Ziemią. Interesowało go tylko to, że dokona tak niebywałego wybuchu, jakiego jeszcze nie dokonał żaden człowiek.

— Chwileczkę — powiedział Alenson. — Niech każdy wypowie swoje własne zdanie.

— Proszę pamiętać — syknął generał — że według waszych obliczeń, pijawce co godzinę przybywa dwadzieścia stóp.

— I szybkość ta wzrasta z każdą godziną — dodał Alenson — ale decyzja, jaką musimy podjąć, jest zbyt poważna.

W tym momencie Mikehill pomyślał o gromach i błyskawicach Zeusa. Przydałoby się coś takiego. Albo… siła Herkulesa. Albo… Nieoczekiwana myśl przyszła mu do głowy.

— Panowie, wydaje mi się, że znalazłem inne wyjście. Słyszeliście kiedykolwiek o Anteuszu?

Im więcej jadła, tym szybciej rosła i była coraz bardziej głodna. Wiele rzeczy ożyło w jej pamięci. Kiedyś zjadła planetę. Potem skierowała się ku najbliższej gwieździe i pożarła ją, nasyciwszy komórki energią potrzebną do dalszej drogi. Ale w pobliżu nie było więcej pożywienia, a następna gwiazda błyszczała nieskończenie daleko.

Masa przekształciła się w energię lotu i została rozproszona na dalekiej drodze.

Stała się martwym niewielkim pyłkiem lecącym bez celu wśród gwiazd.

Tak było. Teraz wydawało się jej, że przypomina też sobie o wiele wcześniejsze własne dzieje. Czasy, kiedy zjadała całe gwiezdne korytarze, rozrastała się, pęczniała. A gwiazdy umykały w popłochu i zbijały się w galaktyki i konstelacje.

Czyżby to jej się przyśniło?

Stopniowo pożerała Ziemię, zdumiewając się znikaniem tej wspaniałej strawy. I oto znowu pojawiło się pożywienie tuż obok, ale tym razem nad nią.

Czekała, ale było nieosiągalne. Wyraźnie czuła, jakie jest czyste i sycące.

Dlaczego nie spada?

Wreszcie pijawka uniosła się całą swą masą i sama pomknęła w jego kierunku.

Pożywienie oddalało się od powierzchni Ziemi. Koszmarnie drażniący, słodki kąsek ulatywał w kosmos, a ona w ślad za nim…

O’Donnell roznosił uczonym szampana. Oficjalny obiad miał odbyć się później, ale już należało jakoś uczcić zwycięstwo.

— Proponuję wypić — uroczyście powiedział generał. Wszyscy podnieśli kieliszki. Nie uczynił tego tylko porucznik obsługujący pulpit kierujący lotem rakiety. — Za profesora Mikehilla, za jego pomysł… jak go on nazwał?

— Anteusz. — Mikehill z wolna popijał szampana i mimo wszystko nie był zachwycony. — Anteusz, zrodzony z Gei, bogini Ziemi, i Posejdona, boga morza. Niepokonany bohater. Za każdym razem, kiedy Herkules rzucał go o Ziemię, on znów podnosił się, pełen nowych sił, których nabierał przez kontakt z nią. Dopóki Herkules nie oderwał go od matki i nie uniósł w powietrze.

Moriarty zamruczał coś pod nosem.

Szybko przesuwał suwak logarytmiczny i coś zapisywał. Alenson pił w milczeniu i też wyglądał niewesoło.

— Dlaczego jesteście tacy naburmuszeni? — O’Donnell ciągle nalewał. — Potem porachujecie. Teraz wypijmy zwrócił się do operatora. — Jak tam wyglądają sprawy?

Myśli Mikehilla krążyły wokół rakiety. Pojazd zdalnie kierowany był cały wyładowany materiałem radioaktywnym. Wisiał nad pijawką, dopóki nie poleciała w ślad za nim, łapiąc się na przynętę. Anteusz oderwał się od matki Ziemi i począł tracić swą siłę. Operator tak prowadził kosmiczny pojazd, aby przez cały czas znajdował się w pobliżu pijawki, ale by ona nie mogła go dosięgnąć.

Pojazd i pijawka leciały ku Słońcu.

— Świetnie, sir — zaraportował porucznik — znajdują się teraz wewnątrz orbity Merkurego.

— Panowie — powiedział generał — przysięgam sobie zniszczyć tę sztukę. Innym, prostszym sposobem, ale to nieważne. Najważniejsze zniszczyć. Zagłada to niekiedy święta rzecz. Tak jak w tym wypadku, panowie. I jestem szczęśliwy.

— Zawróćcie statek! — krzyknął nagle Moriarty. Był blady jak śnieg. — Zawróćcie tę przeklętą rakietę! Potrząsnął im przed oczami plikiem pokrytych cyframi kartek. Łatwo było zrozumieć te cyfry. Oznaczały szybkość wzrostu pijawki, szybkość zużywania przez nią energii idącej od Słońca w miarę zbliżania się do niego.

— Ona zeżre Słońce — cicho powiedział Moriarty. Pokój zamienił się w piekło. Wszyscy starali się wytłumaczyć O’Donnellowi, w czym rzecz. Potem sam Moriarty. W końcu Alenson.

— Ona rozrasta się tak szybko, a leci z taką małą prędkością i pochłania tyle energii, że kiedy dotrze do Słońca, jej rozmiary będą na tyle wielkie, że rozprawi się z nim. O’Donnell zwrócił się do operatora i rozkazał:

— Zawrócić ich!

Wszyscy w największej ciszy zastygli przed ekranem radaru.

Pożywienie nagle zboczyło z jej drogi i umknęło w bok. Przed nią znajdowało się ogromne źródło strawy, ale jeszcze było nieosiągalne. Inne pożywienie natomiast było tuż przy niej, niesamowicie blisko. A więc bliższe czy dalsze?

Całe ciało domagało się jedzenia: teraz, natychmiast… Ruszyła ku bliższej porcji, oddalając się wraz z nią od Słońca. Na tamto jeszcze przyjdzie czas.

Odetchnęli z ulgą. Niebezpieczeństwo było tak blisko! — W jakiej części nieba znajdują się teraz? — spytał generał.

— Myślę, że mogę pokazać — rzekł astronom. — Gdzieś w tym miejscu — wskazał ręką, podchodząc do otwartych drzwi.

— Wspaniale, poruczniku! — O’Donnell zwrócił się do operatora. — Do dzieła!

Uczeni osłupieli. Operator pomanewrował nad pulpitem i kropka zaczęła doganiać punkcik.

— Stój pan! — ryknął generał. Jego rozkazujący głos zatrzymał Mikehilla, który ruszył w stronę pulpitu. Wiem, co robię, został zbudowany specjalnie w tym celu. Kropka na ekranie dogoniła punkcik.

— Przysięgam sobie zniszczyć tę pijawkę — powiedział O’Donnell. — Nigdy nie będziemy bezpieczni, dopóki ona żyje — uśmiechnął się chytrze. — Może popatrzymy w niebo?

Generał skierował się do drzwi. W milczeniu poszli za nim.

— Nacisnąć guzik, poruczniku!

Operator wypełnił rozkaz. Wszyscy czekali w milczeniu. Na niebie zawisła świecąca gwiazda. Jej nagły blask rozświetlił mrok, potem zaczęła powoli gasnąć.

— Co pan zrobił? — wykrztusił Mikehill.

— W rakiecie były bomby wodorowe — uroczystym głosem wyjaśnił O’Donnell. — No jak, jest tam coś jeszcze na ekranie, poruczniku?

— Ani pyłku, sir.

— Panowie — powiedział generał — spotkałem wroga i zwyciężyłem go. Napijmy się szampana, panowie. Mamy powód!

Mikehill poczuł nagle atak duszności.

Pijawką wstrząsnął straszny strumień energii. Nie mogła tyle wchłonąć. Przez ułamek sekundy jej komórki drgały, potem przesyciły się i rozsypały po całym niebie.

Była zniszczona, starta na proch, rozdrobniona na miliony cząstek, które rozpadały się z kolei na miliony innych.

Miliardy zarodników rozleciały się na wszystkie strony. I wszystkie żądały pożywienia…

Загрузка...