ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

W pierwszy dzień Bożego Narodzenia Pilar zadzwoniła do matki, aby złożyć jej życzenia. Korciło ją, aby przy okazji po chwalić się swoim odmiennym stanem, ale opanowała tę pokusę. „wiedziała bowiem, że podświadomie chciałaby przede wszystkim udowodnić matce, że wcale nie jest za stara na posiadanie dzieci. Ograniczyła się tylko do przekazania matce życzeń. Za dzwoniła także do Mariny, która spędzała święta w Toronto, u jednej ze swoich licznych sióstr.

Po południu Brad i Pilar wspólnie z Toddem, Nancy, Tommym i małym Adamem rozpakowywali prezenty. Pilar oczywiście dogadzała wszystkim, a szczególnie małemu, który dostał od niej olbrzymiego misia, huśtawkę, kilka uroczych ubranek z butiku w Los Angeles i konia na biegunach, którego zamówiła specjalnie w Nowym Jorku. Cieszyła się, że Todd wyrósł na takiego przystojnego mężczyznę. Opowiadał im szczegółowo o swojej pracy i dziewczynie w Chicago.

Zjedli razem pyszny obiad z szampanem, a przy deserze Brad uśmiechnął się porozumiewawczo do Pilar. Ona ruchem głowy dała do zrozumienia, że wie, o co mu chodzi.

– Słuchajcie, mam wam wszystkim coś do powiedzenia – ogłosiła. – Wiem, że to was zaskoczy, ale życie pełne jest cudownych niespodzianek.

Podczas gdy to mówiła, Adam wesoło gaworzył w swym wysokim krzesełku. Matka włożyła mu czerwone aksamitne ubranko, które Pilar wręczyła jej jeszcze przed świętami.

– Czyżbyś miała zamiar zostać sędzią? – zapytał Todd. – Kurczę, ale będę miał utytułowaną rodzinę! – Przeprowadzacie się do nowego domu? – Nancy powiedziała to z nadzieją, że ojciec nie sprzeda starego domu, tylko zostawi go jej.

– Coś znacznie lepszego! – uśmiechnęła się Pilar. – Po pierwsze, nie zamierzam zostać sędzią. Jeden sędzia w rodzinie wystarczy, nie będę robić ojcu konkurencji.

Uśmiechnęła się do niego czule i nabrała dużo powietrza w płuca.

– A po drugie, będziemy mieli dziecko! W pokoju zapanowała cisza, przerwana nerwowym śmiechem Nancy.

– No nie, ty chyba nie mówisz serio!

– Owszem, mówię.

– Przecież jesteś na to za stara! – wyrwało się Nancy. Jej ojcu przypomniało to okres, kiedy jako mała, rozpieszczona dziewczynka sprzeciwiała się jego znajomości z Pilar.

– Sama mi opowiadałaś o twoich znajomych, które były starsze ode mnie, kiedy urodziły pierwsze dziecko – odpowiedziała spokojnie Pilar. – Radziłaś mi, żebym pomyślała o tym, zanim nie będzie za późno. No więc pomyślałam.

Nancy stanowczo nie lubiła, kiedy przypominano jej własne słowa!

– Ale ja nie przypuszczałam, że ty i tatuś… Czy nie uważacie, że jesteście już za starzy na dziecko? – powtórzyła z uporem.

– Nie, wcale tak nie uważamy – zaprzeczył z naciskiem Brad. – I najwidoczniej matka Natura zgadza się z nami.

Cieszył się z własnego późnego ojcostwa i z radości Pilar, więc nie chciał, aby Nancy popsuła wszystko swą zazdrością. Powinno jej wystarczyć, że ma własne życie, męża i dziecko.

– Rozumiem, że to dla was wszystkich niespodzianka, ale jesteśmy szczęśliwi i mamy nadzieję, że wy też. A naszemu małemu Adasiowi przyda się nowy wujek albo ciocia! – Roześmiał się wesoło.

Todd wzniósł toast.

– Och, tato, jak wy nas zawsze zaskakujecie! No, ale jeśli chcieliście tego, to i ja jestem szczęśliwy. Ja tam nie chciałbym mieć dzieci, jeśli miałyby z nich wyrosnąć takie aparaty jak my, ale wasze zdrowie!

Tommy też dołączył się z życzeniami, tylko Nancy straciła humor i nie odzyskała go już do końca wizyty. Warknęła na Tommyego, żeby wziął dziecko na ręce, ze łzami w oczach pocałowała ojca na pożegnanie, a Pilar nawet nie podziękowała za prezenty!

– Widziałeś, jaka zła się zrobiła? – zagadnęła Pilar po wyjściu gości.

– Żadna głupia smarkula nie będzie wtrącać się w nasze sprawy! – oświadczył Brad.

Nie próbował nigdy kontrolować życia swoich dzieci i od nich wymagał tego samego. Tak on, jak Pilar byli dorośli i nie mieli zamiaru nikomu spowiadać się ze swoich czynów. Brad gorąco pragnął, żeby Pilar miała to dziecko, bo wiedział, ile to dla niej znaczy, a czy było na to zbyt późno, czy nie, to tylko ich problem i niczyj więcej.

– Może ona się boi, że zechcę z nią rywalizować? – zastanawiała się głośno Pilar, sprzątając ze stołu. Brudne naczynia zostawiła w zlewie, bo nazajutrz miała przyjść pomoc domowa, która je pozmywa.

– Może i tak, ale czas najwyższy, aby zrozumiała, że ziemia nie kręci się wokół niej. Mam nadzieję, że Tommy i Todd po rządnie ją ustawią! – Todd wziął kilka dni urlopu w związku ze świętami.

– Och, Todd zachował się cudownie, chociaż na pewno też był zaskoczony.

– Na pewno, ale przy tym dostatecznie rozsądny, aby rozumieć, że w niczym mu to nie zagrozi. Nancy kiedyś też to zrozumie, ale najpierw zdąży jeszcze nieźle zatruć nam życie, jeśli jej na to pozwolimy. Nie chcę, aby cię denerwowała, szczególnie teraz, słyszysz?

– Tak jest. Wasza Dostojność! – żartowała, idąc razem z nim do sypialni.

– A dopóki ta gówniara nie nauczy się dobrych manier, nie chcę jej widzieć!

– Na pewno się zreflektuje, kiedy tylko otrząśnie się z zaskoczenia.

– No więc lepiej niech to zrobi albo będzie miała przechlapane u własnego ojca. Piętnaście lat temu narobiła nam tyle kłopotów, że wystarczy na więcej niż jedno życie. Jeśli będzie trzeba, sam jej o tym przypomnę, ale mam nadzieję, że nie będę musiał.

– W przyszłym tygodniu zadzwonię do niej i zaproszę na lunch, może przestanie się jeżyć.

– To ona powinna zadzwonić do ciebie! – burknął Brad. Nancy zaskoczyła ich oboje, bo jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniła z przeprosinami. Przypuszczalnie mąż i brat zmusili ją, aby przyznała, że zachowała się skandalicznie wobec macochy, nie miała prawa oceniać jej postępowania. Z płaczem przekonywała Pilar, jak bardzo jej przykro, w rezultacie Pilar też się popłakała.

– To wszystko przez ciebie, bo gdyby Adam nie był taki słodki, to nie wiem, czy zdecydowałabym się na dziecko – zapewniała, choć tak ona, jak Brad, wiedzieli doskonale, że miała ku temu więcej powodów.

– Naprawdę bardzo mi przykro, tym bardziej że byłaś taka miła dla mnie, kiedy powiedziałam ci o Adamie!

– Nie myśl już o tym! – pocieszała ją Pilar przez łzy. – Umówmy się, że jesteś mi winna sernik.

Następnego dnia Pilar z samego rana znalazła na schodkach przed domem różowe pudełko z sernikiem w środku i różową różą na wierzchu. Popłakała się ze wzruszenia i pokazała je Bradowi, który ucieszył się, że Nancy tak szybko zmądrzała.

– Teraz musisz tylko odpoczywać, żebyś urodziła zdrowe dziecko! – pouczał żonę, ale do sierpnia pozostało im jeszcze osiem miesięcy, które zdawały się nie mieć końca.

Diana i Andy spędzili święta Bożego Narodzenia na Hawajach, w Mauna Kea. Dzień w dzień wygrzewali się na plaży i chyba tego właśnie było im trzeba. Przedtem, we wrześniu, wspólny weekend w La Jolla zupełnie się nie udał i ze zgrozą myśleli, jak mało brakowało do kompletnego rozpadu ich małżeństwa. Wydawało się, że nic ich już nie łączy, nie mają sobie nic do powiedzenia ani niczego już nie oczekują. Przez cztery miesiące rozpaczliwie próbowali utrzymać się na powierzchni, ale pierwsza iskierka nadziei zaświtała im dopiero w Święto Dziękczynienia.

Trzeba było dwóch dni leżenia na plaży, aby zaczęli poruszać inne tematy oprócz jedzenia i pogody. Miejsce idealnie nadawało się do odzyskania utraconej równowagi duchowej, gdyż w pokojach nie zainstalowano telewizorów, w okolicy nie było co zwiedzać ani dokąd pojechać. Pozostawało jedynie plażowanie, co siłą rzeczy zbliżyło małżonków do siebie.

W dzień Bożego Narodzenia zasiedli do świątecznej kolacji we wspólnej jadalni, a potem, trzymając się za ręce, poszli oglądać zachód słońca na plaży.

– Wydaje mi się, jakbyśmy w tym roku polecieli na Księżyc i z powrotem – odezwała się Diana. Po półtora roku małżeństwa nie mogła już być pewna, czego właściwie chce ani dokąd zmierza.

– Też się tak czułem – przyznał, kiedy usiedli na białym piasku i obserwowali fale rozbijające się o brzeg. Po zmroku na płyciznę przypływały wielkie płaszczki i goście hotelowi wylęgali tłumnie, aby je obserwować. – Najważniejsze jednak, że jakoś przez to przeszliśmy i nadal możemy ze sobą rozmawiać, trzymać się za ręce i tak dalej… A to już dobrze, Di, bo znaczy, że wyszliśmy z tego obronną ręką!

– Ale za jaką cenę? – szepnęła ze smutkiem.

Musiała zrezygnować ze swoich marzeń, więc czego miała jeszcze oczekiwać? Pragnęła w życiu jedynie dziecka… ale pragnęła także zatrzymać przy sobie Andyego, a on przecież pozostał przy niej. Straciła tylko szansę na macierzyństwo, ale Andy miał rację, gdy mówił, że od tego się nie umiera.

– Może to doda nam sił do dalszego marszu?

Wciąż kochał Dianę, tylko nie wiedział, jak do niej trafić. Od miesięcy bowiem zamknęła się w sobie. Do pracy wychodziła co raz wcześniej, a wracała coraz później. Po powrocie do domu przeważnie kładła się od razu do łóżka i zasypiała natychmiast, ledwo przyłożyła głowę do poduszki. Nie chciała rozmawiać ani z nim, ani ze swoimi rodzicami, siostrami czy przyjaciółkami, a w pracy brała delegacje tak często, jak tylko mogła. Andy ze dwa razy chciał jej towarzyszyć, ale wymawiała się, że jest bardzo zajęta – unikała wszelkich okazji do kontaktu z nim.

– Przede wszystkim musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, dokąd zmierzamy? – zaczął z wahaniem, niepewny, czy nie za wcześnie jeszcze, aby poruszać ten temat. – Czy chcesz nadal być ze mną? Czy mamy jeszcze szansę, aby powrócić do dawnych, dobrych czasów? Po prostu nie wiem, czego właściwie chcesz.

Zdawał sobie sprawę, do jakiej tragicznej sytuacji doszło, je żeli pod romantycznym słońcem Hawajów musi pytać własną żonę, czy chce się z nim rozwieść. Miała na sobie białą bawełnianą sukienkę, z którą pięknie harmonizowała dwudniowa opalenizna, a ciemne włosy kusząco powiewały na wietrze. Nadal jej pragnął i uważał za piękną, ale sądził, że ona już nie chce jego.

– A ty czego chcesz? – odpowiedziała mu pytaniem na pytanie. – Ja nadal uważam, że nie mam prawa zawiązywać ci życia. Zasługujesz na więcej, niż jestem w stanie ci dać.

A więc chciała od niego odejść ze względu na niego. Pewnie potem żyłaby samotnie, poświęcając się wyłącznie pracy zawodowej. Uważała, że już nigdy nie wyjdzie za mąż. W wieku dwudziestu ośmiu lat była gotowa zrezygnować ze wspólnej przyszłości, gdyby tylko on tego chciał, ale wcale nie chciał.

– Bzdury pleciesz i wiesz o tym.

– Nic już nie wiem, ani tego, co jest słuszne, ani co mam robić, ani czego chcę. Wiem tylko, czego nie mam. – Rozważała nawet możliwość rzucenia pracy i wyjazdu do Europy.

– A kochasz mnie? – zapytał cichym głosem, przysuwając się bliżej. Kiedy spoglądał w jej oczy, przepełnione smutkiem, widział w nich jedynie puste i wypalone wnętrze. Chwilami miał wrażenie, że nie pozostało tam nic oprócz popiołów.

– O tak, kocham cię i zawsze będę kochała… – wyszeptała. – Ale to nie znaczy, że mam prawo cię zatrzymywać. Nie mam ci nic do ofiarowania poza sobą, a to bardzo niewiele…

– Nieprawda! – zaprzeczył. – Zupełnie niepotrzebnie pogrążasz się w pracy i rozpamiętywaniu. Mógłbym pomóc ci wyjść z tego dołka, gdybyś tylko pozwoliła.

Od kilku tygodni Andy uczęszczał na seanse psychoterapeutyczne, więc czuł się podbudowany moralnie.

– I co wtedy? – zapytała, bo cała ta dyskusja wydała się jej bezowocna.

– Wtedy będziemy mieli siebie, a to więcej, niż się niejednemu wydaje. Kochamy się i mamy dużo do ofiarowania tak sobie, jak i naszym bliskim. W końcu świat nie kręci się tylko wokół dzieci! Przecież nawet gdybyśmy je mieli, prędzej czy później by dorosły i opuściły nasz dom, a może pokłóciłyby się z nami albo zginęły w wypadku… W życiu nie ma nic pewnego, nawet dzieci nie są dane raz na zawsze…

Problem Diany polegał jednak na tym, że widziała dzieci wszędzie – na ulicach, w supermarkecie, a nawet w windzie w jej miejscu pracy. Matki prowadziły je za rączki albo utulały w ramionach, co jej nie miało być już nigdy dane. Na jej drodze co rusz stawały ciężarne kobiety z wielkimi brzuchami, pielęgnujące nadzieje, których nie miała już zaznać. Z bólem serca musiała się tego wyrzec, ale uważała za niesprawiedliwe, że i Andy musiałby obejść się bez tego.

– A niby dlaczego miałbyś nie założyć normalnej rodziny tylko dlatego, że ja nie mogę?

– Ponieważ cię kocham, głuptasku! Zresztą nigdzie nie jest napisane, że nie możemy mieć normalnej rodziny. Są na to inne sposoby.

– Nie jestem pewna, czy mogłabym zdobyć się na coś takiego.

– Ja też nie, ale nie musimy przecież w tej chwili podejmować decyzji. Powinniśmy tylko dobrze to sobie przemyśleć i zrobić coś, zanim nie będzie za późno. Nie chcę cię stracić, kochanie…

– Ani ja ciebie. – Łzy cisnęły się jej do oczu, więc odwróciła głowę, ale długo nie wytrzymała w tej pozycji, bo przez ramię Andyego widziała bawiące się na plaży dzieci, a tego widoku nie mogła znieść.

– Chcę cię mieć z powrotem przy sobie… w moich snach… w moich ramionach… w moim łóżku… w moim życiu… w mojej przyszłości! Boże, jak mi cię brakowało! – Przytulił ją mocniej, czując ciepło jej ciała. – Potrzebuję cię, maleńka…

– Ja ciebie też – wyznała z płaczem. Potrzebowała go może nawet jeszcze bardziej, po prostu nie mogła żyć bez niego. Tym czasem mało brakowało, a utraciłaby go na zawsze.

– Proszę cię, spróbujmy jeszcze raz… – Spojrzał na nią, a ona z uśmiechem przytaknęła. – Może nie zawsze będzie nam łatwo, może czasem nie wszystko zdołam zrozumieć, ale przynajmniej będę się starał. A gdyby mi nie wyszło, po prostu powiedz. Powoli, trzymając się za ręce, wrócili do pokoju hotelowego. Tej nocy po raz pierwszy od miesięcy kochali się tak namiętnie, jak nigdy przedtem!

Święta Charliego i Barbary były jakieś… dziwne. W każdym razie Charlie nie mógł znaleźć na nie lepszego określenia. Inne niż normalnie, a może nawet zaskakujące. Przygotował jak zwykle świąteczny obiad, ale Barbie od samego rana wyskoczyła do Judi, aby, jak się tłumaczyła, wręczyć jej prezent. Tym razem jednak Charlie się cieszył, że został sam. Męczył go kac, ponieważ ostatnio tęgo popijał. Wiedział o tym, ale inaczej nie mógł przetrawić informacji uzyskanej od doktora Pattengilla. Dobijała go świadomość, że nigdy nie zapłodni żony. Pamiętał wprawdzie, co na ten temat powiedział mu doktor, ale nie obchodziło go, ile dzieci adoptowali Pattengillowie. Chciał mieć własne dziecko, zrodzone z Barb, i to już! Ba, ale nie mógł. Niby wiedział o tym, ale wciąż nie przyjmował tego do wiadomości.

Barbie wróciła o czwartej, dziwnie ożywiona. Najwidoczniej zdążyła wcześniej wypić parę drinków, bo żartowała i zaczepiała Charliego, kiedy podlewał indyka, choć nie miał tego dnia na stroju do zabawy. Nie mogąc go inaczej rozruszać, zdjęła z siebie wszystko z wyjątkiem czarnych koronkowych majteczek i czółenek na wysokich obcasach. Na gołe ciało włożyła krótkie futerko z lisów, które dostała od Charliego, i pokazała mu się w tym stroju. Wyglądała tak zabawnie, a zarazem uroczo, że musiał się roześmiać.

– Jesteś głupiutką gąską, wiesz? – Pociągnął ją do siebie na kanapę i pocałował. – Ale ja i tak cię kocham.

– Ja ciebie też kocham! – wyznała tajemniczym tonem. Do obiadu Charlie podał jej ulubioną markę szampana, indyk udał się nad podziw, więc pod wieczór humor mu się poprawił. Barbie przebrała się w różowy atłasowy szlafrok, który dostała od niego na urodziny i usiadła mu na kolanach.

– Wesołych Świąt, Barb! – wyrecytował, całując ją w szyję. Zaraz jednak odsunęła się od niego i czule spojrzała mu w oczy. W tym spojrzeniu Charlie zauważył coś dziwnego, ale za nim się zorientował, co to było – pocałowała go.

– Mam ci coś do powiedzenia – wyszeptała.

– Ja też. Chodźmy do sypialni, to ci powiem.

– Ja pierwsza! – mruknęła z łobuzerskim uśmieszkiem. – Na pewno spodoba ci się to, co usłyszysz!

Rozbawiony, usiadł na krześle i czekał. Już samo przebywanie w jej towarzystwie wprawiało go w lepszy nastrój.

– Tylko żeby to była dobra wiadomość! – przestrzegł żartobliwie. – Bo jeśli nie, to nie będę czekał, aż dojdziemy do sypialni!

Barbie zwlekała z odpowiedzią i milczenie przeciągało się w nieskończoność. W końcu wyznała z niepewnym uśmiechem:

– Jestem w ciąży.

Ze zdumienia początkowo zaniemówił, a potem pobladł.

– Mówisz serio?

– No pewnie. W takich sprawach się nie żartuje. – Wyglądało to jednak na okrutny żart, zważywszy, co powiedział doktor Pattengill.

– Jesteś tego pewna? – A może doktor się pomylił i to wcale nie było jego nasienie… – Po czym poznałaś, że to to?

– O rany, co to, śledztwo? – obruszyła się, schodząc z jego kolan i odpalając papierosa od jednej ze świec na stole. – A myślałam, że się ucieszysz, kiedy ci powiem! Oczywiście, że jestem pewna, bo dwa dni temu byłam u lekarza.

– Kochanie, tak mi przykro! – Zamknął oczy, żeby nie widziała napływających do nich łez. – Po prostu nie rozumiem…

Trzymał ją w objęciach i płakał. Patrzyła na niego zdumiona. A on nie wiedział, czy paść na kolana i dziękować Bogu, czy raczej zrobić jej piekielną awanturę? Zanim jednak postawi jej jakikolwiek zarzut, musi się najpierw upewnić.

Przez resztę dnia zachowywał dziwny spokój. Kiedy zmywał naczynia po obiedzie, Barbie wykonała kilka telefonów. Nie rozumiała, dlaczego nie zareagował na jej rewelacje tak, jak się spodziewała. On zaś, kiedy już się położyli, modlił się, aby wynik badań okazał się pomyłką, i to dziecko było jego. Zanim jednak otworzył przed nią serce, wolał jeszcze raz zapytać doktora Pattengilla.

Doktor mógł go przyjąć dopiero za trzy dni, które dla Charliego wlokły się niemiłosiernie. Przez ten czas prawie nie widywał Barbie, gdyż umawiała się na mieście z koleżankami, robiła zakupy, a raz nawet oświadczyła, że ma próbę, mimo że był to pierwszy dzień po świętach. Nie kwestionował jej prawdomówności, bo najpierw chciał się skonsultować z Pattengillem. Kiedy jednak usiadł już po przeciwnej stronie biurka w jego gabinecie, lekarz zdecydowanie potrząsnął przecząco głową.

– Nie przypuszczam, Charlie, aby to było możliwe. Chciał bym ci powiedzieć, że widziałem w życiu dziwniejsze zdarzenia, ale w twoim przypadku jest to wysoce nieprawdopodobne. Owszem, nieraz zadziwiali mnie pacjenci, których leczyłem z powodu niepłodności, ale wierz mi, Charlie, nie wierzę, byś mógł spłodzić to dziecko. Naprawdę mi przykro.

A więc sprawy miały się tak, jak od początku podejrzewał. Nagle wszystko zaczęło mu się układać w jedną całość – te jej powroty w późnych godzinach nocnych, które tłumaczyła odwiedzinami u Judi bądź „wieczorami panieńskimi”, te tajemnicze „próby” i „zajęcia”, z których nic nie wynikało, bo przecież od miesięcy już nie dostała żadnej roli… Teraz po prostu wiedział, że dziecko, które nosiła pod sercem, nie było jego.

Wracał od lekarza powoli i prawie z przykrością zobaczył, że Barbie jest w domu. Rozmawiała akurat z kimś przez telefon, ale odłożyła słuchawkę, kiedy tylko go spostrzegła.

– Z kim rozmawiałaś? – spytał niezobowiązująco, jakby liczył, że naprawdę mu powie.

– Ach, to tylko Judi. Pochwaliłam się, że będziemy mieli dziecko.

– Aha. – Odwrócił się, aby nie widziała wyrazu jego twarzy. Wolałby nie mówić jej tego, co miał do powiedzenia, ale przecież musiał. Powoli, jakby miał nadzieję, że tymczasem nastąpi koniec świata, obrócił się do niej. – Musimy porozmawiać.

Usiadł naprzeciw niej, przy czym zauważył, że wyglądała dziś szczególnie pociągająco.

– Coś się stało? – Spojrzała na niego z przestrachem. Rozprostowała nogi, zapaliła kolejnego papierosa i czekała na odpowiedź.

– I owszem.

– Wylali cię z pracy? – Ta wizja przejęła ją szczerym lękiem, więc odetchnęła z ulgą, kiedy potrząsnął głową. Ale co jeszcze mogło się stać, by wymagało to takich wstępów? Przecież nie zrobił skoku w bok, na to był zbyt przyzwoity!

– Ba, żeby to było takie proste! – westchnął. – Jakiś czas temu, zaraz po Święcie Dziękczynienia, pojechałem do lekarza…

– Jakiego lekarza? – spytała z pewną obawą.

– Endokrynologa, specjalisty – wyjaśnił z naciskiem. – Dziwiłaś się, pamiętasz, dlaczego nie zachodzisz w ciążę, chociaż wcale nie uważaliśmy. Mnie to też zaniepokoiło, więc postanowiłem zbadać, jak się sprawy mają. No i już wiem!

– Co wiesz? – Siliła się na obojętny ton, ale serce się w niej tłukło, bo domyślała się odpowiedzi.

– Że jestem niepłodny.

– Co ci ten głupek nagadał! – Wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju. – Może jeszcze chciałby sprawdzić, czy rzeczywiście jestem w ciąży?

– A jesteś? – Przecież mogła go okłamać! Jakże chciałby w to uwierzyć!

– No, chyba wyraźnie powiedziałam, że jestem. Mam zrobić test, żeby cię przekonać? To już trzeci miesiąc. – Charlie rozpaczliwie usiłował sobie przypomnieć, co robiła pod koniec października. – Ten twój doktorek chyba zwariował!

– On nie, już prędzej ja! – zaprotestował stanowczo. – Co jest grane, Barb? Czyje to dziecko?

– Twoje! – palnęła, ale zaraz odwróciła oczy, spuściła głowę i zaczęła płakać. – Zresztą mniejsza o to, czyje… Wiem, że zrobiłam ci świństwo. Przepraszam cię, Charlie.

On jednak wiedział, że gdyby prawda nie wyszła na jaw, oszukiwałaby go nadal.

– Myślałem, że nie chcesz mieć dzieci, więc dlaczego tym razem…

– No, bo… zresztą nie wiem. – Doszła jednak do wniosku, że już za późno na kłamstwa, skoro Charlie i tak znał prawdę. – Może dlatego, że tyle razy w życiu usuwałam ciążę, a ty tak bardzo chciałeś mieć dziecko… Może już się starzeję albo mam za miękkie serce, albo jestem po prostu głupia?

– Czyje to dziecko? – Zadawał jej te pytania z bólem serca, bo wiedział, że i tak są bezcelowe. Zadręczał tylko siebie i ją.

– Takiego jednego faceta, którego znałam jeszcze z Vegas, tylko w październiku przeprowadził się tutaj… Obiecywał, że załatwi mi angaż, bo ma znajomości w Vegas, więc poszłam z nim raz czy drugi… Myślałam po prostu, że… – Głos jej się za łamał.

– Kochasz go czy poszłaś z nim tylko dla angażu, a może chciałaś się zabawić? Co ten facet znaczy dla ciebie?

– Nic – rzuciła, nie patrząc mu w oczy.

Charlie przypuszczał, że tamten facet miał to coś, czego jemu brakowało. Może Barbie nigdy go naprawdę nie kochała, a całe ich małżeństwo było jedną wielką pomyłką? Tak marzył o prawdziwej rodzinie, ale czy miał do tego prawo? Jak mógł stworzyć dziecku odpowiednie warunki, skoro sam nigdy takich nie miał? Co w ogóle o tym wiedział?

– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał z żalem, chlipiąc jak mały chłopiec.

– Ponieważ mnie wystraszyłeś! – odpowiedziała, tym razem chyba szczerze. – Żądałeś ode mnie tego, od czego udało mi się uciec. Chciałeś mieć dzieci, dużą rodzinę, a mnie to zwisa i po wiewa. Nie chcę być do niczego uwiązana.

Słuchał jej, i łzy ściekały mu po policzkach. W tej chwili rozpadały się w proch i pył wszystkie jego marzenia, a ona o tym wiedziała.

– Pewnie chciałbyś wiedzieć, dlaczego taka jestem, co? Może nawet powinieneś to wiedzieć. Owszem, miałam taką niby normalną rodzinę, matkę, ojca, braci i siostry… I wiesz co? Mój braciszek dmuchał mnie przez siedem lat, a mamuśka przymykała na to oczy, bo niby był trudnym dzieckiem i musiał „spuścić parę”… Pierwszą skrobankę miałam w wieku trzynastu lat, też dzięki niemu, a rok później dwie następne. Potem do akcji wkroczył tatuś… Fajna rodzinka, co? Dlatego uciekłam do Vegas i od walałam numerki przez rok, dopóki nie dostałam angażu w rewii… Zrobiłam wtedy jeszcze dwie skrobanki, a jedną już tutaj, kiedy przeleciał mnie mój agent. Dlatego nie chciałam tego dziecka, ale wydawało mi się, że ty chcesz.

Owszem, chciał, ale swoje, nie czyjeś. To, co mu powiedziała, sprawiło mu prawdziwy ból.

– Naprawdę nie wiem, co ci mam powiedzieć, Barb. Przepraszam cię za wszystko. Chyba oboje mieliśmy po prostu pecha.

– Aha. – Wysiąkała nos i zapaliła następnego papierosa. – Nie powinnam była w ogóle za ciebie wychodzić. Wmawiałam sobie, że potrafię być taka, jakiej pragnąłeś, ale po prostu nie potrafię. Dostawałam kota, kiedy musiałam zgrywać twoją słodką, małą żoneczkę i patrzeć, jak dla mnie sprzątasz i gotujesz obiadki. Ja chromolę obiadki, Charlie, ja chcę się bawić!

Porażony brutalną wymową tych słów, Charlie aż przymknął oczy. Nie mógł uwierzyć w to, co mówiła, ale wiedział, że mówi prawdę. A kiedy otworzył oczy – zadał sobie pytanie, czy w ogóle przedtem znał kobietę, którą poślubił.

– No więc co zamierzasz teraz zrobić?

– Jeszcze nie wiem. Pewnie na razie zamieszkam z Judi.

– A co z dzieckiem?

– To żaden problem. Wiem, co się robi w takich wypadkach. – Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o czymś bez znaczenia. Charlie zaś za wszelką cenę chciał zapomnieć, jak uroczo wyglądała, kiedy po raz pierwszy przekazała mu tę nowinę.

– Dobrze, a ten twój facet? Może chciałby, żebyś urodziła to dziecko?

– Nawet mu o tym nie wspomniałam. On ma żonę i trójkę własnych dzieciaków, więc wątpię, aby był zachwycony.

– Naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć. – Charlie czuł, że całe jego życie zostało przewrócone do góry nogami. Nie był w stanie myśleć, a co dopiero podejmować ważne decyzje! – Czy nie mogłabyś dać mi jeszcze trochę czasu?

– Po co? – spytała ze zdziwieniem.

– Żebym mógł to sobie porządnie poukładać. W tej chwili nie wiem, co mam o tym myśleć, co właściwie czuję ani co powinienem ci powiedzieć.

– Nie musisz mi nic mówić – wyznała ściszonym głosem, bo po raz pierwszy w życiu czuła się winna. – Ja cię doskonale rozumiem.

Teraz już Charlie rozpłakał się na dobre, bo poczuł się jak ostatni idiota. Ona bowiem okazała się w porównaniu z nim twardsza i zahartowana życiem, a on potrafił tylko płakać tak samo jak wtedy, gdy ludzie, którzy go adoptowali, oświadczyli, że nie mogą podjąć się trudu wychowywania dziecka z astmą… Nie przestawał płakać, dopóki Barbie nie wzięła go w ramiona i nie utuliła. Po pewnym czasie poszła do sypialni spakować swoje rzeczy. Zaraz potem zamówiła taksówkę i kazała się zawieźć do mieszkania Judi.

Charlie przepłakał resztę dnia, bo to, co się stało, przekraczało jego wyobrażenia. Nie miał odwagi zadzwonić do Marka, bo wiedział, co usłyszy – że z tą dziewczyną miał tylko krzyż pański i chwała Bogu, że się jej pozbył. Ale jeśli to była prawda, dlaczego w takim razie nie poczuł się choć trochę lepiej? Przeciwnie, nigdy w życiu nie czuł się tak źle. Mało tego, że okazał się bez płodny, to jeszcze rzuciła go ukochana żona.

Загрузка...