Część trzecia

16

Emiły utkwiła wzrok w wiszącym w kuchni kalendarzu. Od śmierci Iana upłynął rok. Jak to możliwe, że minęło już tyle czasu? Zastanawiała się, dlaczego na myśl o Ianie nic nie czuje – ani radości, ani smutku. W ogóle czegokolwiek. Rozejrzała się po kuchni. Właściwie nie potrafiła podać powodu, dla którego została dziś w domu, chyba tylko taki, że nie miała ochoty iść do pracy. Obecnie mogła sobie pozwolić na branie wolnych dni, ilekroć przyszła jej na to ochota. Każda z jej przyjaciółek zresztą także.

Wczoraj bez żadnej szczególnej przyczyny zaczęła przeglądać kartotekę pracowników. Uznała, że powinna w jakiś sposób wyrazić swoje uznanie dla ludzi, których zatrudniała. Tylko w jakiej formie?

Zła była na siebie, bo jakoś nie miała dzisiaj humoru. Przyszło jej do głowy, że może dobrze by jej zrobiła drobna sprzeczka z Benem albo którąś z koleżanek. To przedsięwzięcie było jednak z góry skazane na niepowodzenie, bo żadne z nich nie chciałoby się z nią kłócić, a poza tym ona sama nie miała pretekstu do wszczynania sporu. Wpadła więc na pomysł, by zrobić coś, co by wszystkich oburzyło, coś dekadenckiego. Ale co?

W końcu uznała, że chętnie by z kimś porozmawiała. Tak. Tylko z kim? Musiała to być osoba, która nie ma nic wspólnego z jej życiem osobistym. Na przykład ksiądz. Nie przestając się zastanawiać, Emily wykręciła numer informacji i poprosiła o telefon do katolickiego kościoła świętego Jana. Zanotowała podany jej numer, a potem go wykręciła. Po chwili usłyszała w słuchawce czyjś głos.

– Proszę księdza, nazywam się Emily Thorn. Mam wrażenie, że Przydałaby mi się duchowa porada. Proszę mi powiedzieć, co się robi, gdy człowiek osiągnie już swoje życiowe cele? Czy powinien wyznaczyć sobie nowe? Czy też po prostu dreptać w miejscu? Ale co wtedy robić z czasem? Nie czuję się szczęśliwa, ale nie mogę też powiedzieć, że jestem nieszczęśliwa. Wydaje mi się jednak, że potrzeba mi czegoś więcej… ale nie wiem Czego. Czy jestem samolubna dlatego, że chcę… no właśnie, sam ksiądz widzi, ja nie wiem, czego chcę. Sądziłam, że pragnęłam… że musiałam sobie udowodnić… ale już wszystko to zrobiłam… ułożyłam sobie życie pod tyloma względami, lecz wciąż nie czuję się w pełni zadowolona.

– Może powinna pani cofnąć się do samego początku i spróbować zrobić wszystko to, czego wcześniej nie była pani w stanie. Poczucie spokoju i szczęścia rodzi się w nas samych. Musi pani zaakceptować siebie taką, jaka pani jest. Kiedy Bóg panią stwarzał, naprawdę dobrze wykorzystał swój czas. A gdyby mogła pani wyrazić jakieś życzenie, tylko jedno, to czego by pani sobie życzyła?

– Proszę księdza, zadał mi ksiądz bardzo poważne pytanie.

– Owszem. Odpowiedź na nie trzeba sobie dokładnie przemyśleć. I proszę pamiętać, że nie może pani zmarnować tego życzenia, bo ma pani prawo tylko do jednego.

– Kiedyś pragnęłam mieć dzieci. Niestety, nie było mi to dane. A uważam, że byłabym bardzo dobrą matką. Przez własną głupotę zmarnowałam połowę życia i to najlepsze jego lata. Może właśnie tego powinnam sobie życzyć – powrotu tych straconych lat.

– Proponuję, żeby sporządziła pani listę życzeń, zanim wyrazi pani to jedno jedyne. Czasem, kiedy ujmie się coś w słowa i zobaczy je zapisane czarno na białym, okazuje się, że to wcale nie jest to czego chcemy. A może wszystko co pani trzeba, to wyjechać gdzieś na trochę, żeby spojrzeć na swoje życie świeżym okiem. Nie wiem, czy to panią zainteresuje, ale coś pani powiem. W Great Smoky Mountains jest miejsce, które nazywa się Ustronie Czarnej Góry. Może chciałaby pani wybrać się tam kiedyś. Byłem raz i wiem, że jest cudownie. Nie trzeba wcale być religijnym, żeby móc tam pojechać. Piękno gór zapiera dech w piersiach, woda w strumieniach jest kryształowo czysta, a idąc szlakami spacerowymi wdycha się niebiańskie zapachy. Jedzenie nie jest może doskonałe, ale za to kawę dają znakomitą. Przybywają tam zupełnie obcy sobie ludzie, którzy chcą coś z siebie dać i lepiej poznać samych siebie. Ale takie duchowe nastawienie nie jest wcale konieczne. Jeśli będzie pani miała ochotę cały czas wędrować po górach, jeść i spać, nikomu nie będzie to przeszkadzało. Ludzie tam przebywający wiodą proste, skromne życie, więc jeśli zdecyduje się pani pojechać, radzę nie zabierać ze sobą eleganckich strojów.

– Bardzo księdzu dziękuję, że zechciał ze mną porozmawiać. Czy nie miałby ksiądz nic przeciw temu, gdybym zadzwoniła od czasu do czasu?

– Ależ, drogie dziecko, proszę bardzo, o każdej porze dnia i nocy. Będę tu tak długo, jak Bóg zechce. Zostań z Bogiem, drogie dziecko.

– Chwileczkę, proszę księdza, proszę jeszcze nie odkładać słuchawki. Czy wie ksiądz… to znaczy, chciałabym wiedzieć, po czym poznam, że… że już osiągnęłam wewnętrzny spokój i zadowolenie?

– Mogę jedynie podzielić się z panią własnym doświadczeniem, o ile taka odpowiedź pani wystarczy. Ja czuję spokój wewnętrzny, kiedy budzę się rano i mam ochotę śpiewać, a wieczorem niechętnie kładę się spać, bo wciąż jest mnóstwo rzeczy, które chcę zrobić. Albo kiedy zapominani o posiłku, ponieważ mam ważniejsze sprawy do załatwienia. Również wtedy, gdy widok zachodu czy wschodu słońca sprawia mi tyle radości, że nie mogę się doczekać następnego. Dostrzega się takie zwyczajne rzeczy. Takie, które towarzyszą nam codziennie, na przykład kwiatek, lecący na niebie ptak, to że ktoś wywozi sprzed domu nasze śmieci i mamy je z głowy. Uśmiechamy się bez powodu, a nawet głośno śmiejemy. Ja na przykład widząc bawiące się dzieci czuję się tak szczęśliwy, że serce o mało nie wyskoczy mi z piersi. Dzięki takim właśnie prostym rzeczom chętnie wstaję z łóżka każdego ranka i zabieram się do codziennych zajęć. Dzisiaj młodzi ludzie wyznaczają sobie w życiu rozmaite priorytety i bez przerwy się spieszą. W czasach mojej młodości staraliśmy się żyć pełnią życia, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Nie można zmarnować ani minuty życia. Trzeba je wykorzystać w stu procentach i cieszyć się nim. Czy to, co powiedziałem, pomogło ci, drogie dziecko?

– Nie wiem. Czuję się, jakbym zeszła ze ścieżki i skręciła w niewłaściwym kierunku. Ale odnajdę powrotną drogę. Nie wiem tylko, czy powinnam wrócić do punktu wyjścia, czy też kroczyć dalej przed siebie. Jakie jest księdza zdanie?

– Nie mogę odpowiadać za panią. Odpowiedzi musi poszukać pani w sobie. Ale gdybym mógł jeszcze w czymś pani pomóc, proszę zadzwonić.

– Na pewno to zrobię. Dziękuję, że mnie ksiądz wysłuchał. Emily odwiesiła słuchawkę. Nie była pewna, czy czuje się lepiej, czy gorzej.

Zaczęła przechodzić z pokoju do pokoju dotykając krzeseł i bibelotów, spoglądając na wiszące na ścianie obrazy. Pomyślała, że może jej błąd, o ile oczywiście można to było nazwać błędem, polegał na tym, że wciąż mieszkała w tym domu. Teraz należał już wyłącznie do niej. Zapłaciła za niego własnymi, ciężko zarobionymi pieniędzmi.

Czego ty pragniesz, Emily? – pytała samą siebie. – Rzecz w tym, że nie wiem. Jednego jestem pewna, myślała, że muszę się stąd wyrwać, zanim naprawdę przegram życie. Muszę gdzieś wyjechać. Jadę. Zaraz się spakuję i wyjadę. I to natychmiast, nie jutro czy dziś wieczorem, ale zaraz. Mapę kupię na stacji benzynowej. Zadzwonię jeszcze tylko do dziewczyn i do Bena, i wyruszam.

W ciągu ostatnich paru lat Emily zdążyła pokochać swój dom. Był tak pełen życia, ciepły i przytulny, bo każda z jego mieszkanek dodała do jego wystroju coś od siebie – rośliny w doniczkach, miedziane naczynia w kuchni, plecione dywaniki, bibeloty na parapetach czy słoiki po majonezie wypełnione kolorowymi szkiełkami, które połyskiwały i migotały, gdy przeświecały przez nie wpadające przez kuchenne okno słoneczne promienie.

Któraś z koleżanek uszyła kraciaste zasłony do okien i tylnych drzwi w kuchni, ale Emily nie mogła sobie przypomnieć która. Pomyślała jednak, że naprawdę dobrze im się mieszka w tym domu. Wszystkie kobiety zżyły się ze sobą i tutaj było ich miejsce; razem tworzyły zespół, w którym każda pracowała na rzecz wspólnego dobra.

Wzrok Emily powędrował ku łazience, tej obok kuchni. Kiedyś zamknęła jej drzwi na klucz i powiedziała koleżankom, że nie można z niej korzystać. Minęły już całe lata, przez które nie myślała choćby o otworzeniu tych drzwi. Na podłodze za nimi wciąż leżały szczątki lustra – tysiące drobniutkich kawałeczków. Właściwie dlaczego? Powinna przecież wejść do tej łazienki, posprzątać i zamówić u szklarza nowe lustro. Tylko, gdzie jest klucz? Pewnie w szufladzie z rupieciami. Ale ten zamek dałoby się otworzyć nawet czubkiem noża. A gdyby nie, to wystarczy zdjąć drzwi z zawiasów. Zakładając oczywiście, że będzie chciała je otworzyć.

Nie spuszczając oczu z drzwi, Emily wróciła myślami do tego, co powiedział ksiądz. Usiłowała przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni obudziła się rano i miała ochotę śpiewać z radości. No tak, to było w dniu ślubu. A kiedy niechętnie kładła się spać, bo miała ważniejsze rzeczy do zrobienia? W noc przed ślubem. A kiedy zachwycała się wschodami i zachodami słońca? Nigdy. Kiedy ucieszyła się na widok kwiatu albo ptaka? Nigdy. No, chyba, że liczą się motyle. Bo raz, w dniu ślubu, Ian dał jej motylka, którego miała wypuścić na wolność. A co do tych śmieci, to owszem, była wdzięczna, że śmieciarze je wywożą, lecz nie czuła się z tego powodu szczęśliwa. A czy uśmiechała się i śmiała w głos? Prawie wcale. A wesoło bawiące się dzieci? Ilekroć je spotykała, serce ściskało się jej z bólu. Jak właściwie miała śmiać się i radować, i udawać że wszystko jest dobrze, skoro miała złamane serce?

Przeszukała szufladę z rupieciami i znalazłszy klucz zacisnęła go w dłoni. Sztywno wyprostowana ruszyła w stronę łazienki i wsunęła klucz do zamka. Gdy otworzyła drzwi, zapaliła światło i popatrzyła na pustą ścianę, na której kiedyś wisiało lustro. Teraz były na niej tylko czarne grudki kleju. W jednym z górnych rogów został nawet kawałek lustra. Gdyby stanęła na krześle, mogłaby zobaczyć w nim swoją twarz. O ile miałaby na to ochotę, naturalnie. Wyszła z łazienki i ruszyła do schowka po mocny kubeł na śmieci, szczotkę i śmietniczkę. Potem zmiotła z podłogi tyle szkła, ile się dało, a resztki zebrała odkurzaczem. Następnie włożyła gumowe rękawice i porządnie wyszorowała całą łazienkę, sedes i umywalkę. Powiesiła też świeże ręczniki. Gdy podłoga wyschła, przyniosła jedno z kuchennych krzeseł i weszła na nie.

Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. – Cześć, Emily – powiedziała przyciszonym głosem. – Tak długo wpatrywała się w twarz w zwierciadle, że aż oczy zaczęły jej łzawić. – To ja. Mam ci coś do powiedzenia, Emily Thorn, coś, co zrozumiałam dopiero po rozmowie z księdzem Michaelem, bo sama byłam za głupia, żeby to pojąć. A chodzi o to, że nie można wrócić do tego co było, nie da się odzyskać przeszłości. Tak bardzo się starałam, udało mi się nawet zmienić swój wygląd, żebym była taka, jak ta Emily, którą kiedyś byłam i którą znów chciałam się stać. Tak była pochłonięta próbą odtworzenia swojej zewnętrznej powłoki, że zapomniałam zupełnie o… że zamknęłam całkiem swoje wnętrze. Przestałam czuć. Zmarnowałam większość swego życia. A teraz chcę na powrót mieć tę cząstkę mojego ja. Pragnę umieć cieszyć się i śmiać. I chcę znów móc odczuwać. A jeśli ponownie ktoś mnie zrani, to będę wiedziała, że wciąż jestem żywa. W przeciwnym razie, skąd miałabym to wiedzieć? Wyciągnęła rękę i ostrożnie pociągnęła wiszący na ścianie kawałek lustra.

– Żegnaj, Emily Thorn. Jesteś kimś nieprawdziwym, sztucznym, jesteś fikcją.

Odniosła krzesło do kuchni, ale zostawiła w łazience zapalone światło i otwarte drzwi.

Podniosła leżącą na stole karteczkę z nazwą i numerem telefonu tego górskiego Ustronia, o którym opowiadał jej ksiądz Michael. Zadzwoniła tam, poprosiła o bliższe informacje i zanotowała parę rzeczy. – Chciałabym zarezerwować pokój od jutra – oznajmiła. – Nie jestem pewna, kiedy dokładnie przyjadę. Tak, proszę o domek jednoosobowy. Sypialnia, salon i łazienka. Tak, świetnie. Jak długo zostanę? Nie potrafię tego określić! – Zapisała jeszcze kilka wskazówek odnośnie do drogi. W pół godziny spakowała cztery walizki. Skoro nie umiała sprecyzować terminu wyjazdu, musiała zabrać ze sobą dużo ubrań. Zniosła bagaż na dół, ustawiła przy drzwiach wejściowych, po czym zadzwoniła do przyjaciółek i do Bena prosząc, by wszystko zostawili i natychmiast przyjechali do domu. – To bardzo ważne – oświadczyła. – Zanim jednak przygotowała dzbanek świeżej kawy, zatelefonowała jeszcze na lotnisko i zarezerwowała sobie miejsce w samolocie do Asheville w Północnej Karolinie oraz do agencji wynajmu samochodów z prośbą, by podstawiono dla niej auto. Planowała przenocować w Asheville i wcześnie rano wyruszyć w drogę do Ustronia.

Nakryła stół ustawiając na nim śmietankę, cukier i filiżanki, a przy nich łyżeczki i serwetki. Potem usiadła i czekała. Kiedy jej współlokatorki weszły do domu, od razu wyczuły, że coś się stało. Emily poznała to po ich twarzach. Wszystkie spoglądały w stronę otwartych drzwi łazienki.

– To była ostatnia rzecz, jaką musiałam zrobić. Posłuchajcie mnie teraz – jest jeszcze coś, co mnie czeka. Wiem, że przez jakiś czas dacie sobie radę beze mnie. Mówię „przez jakiś czas”, bo nie wiem dokładnie, jak długo mnie nie będzie. Muszę odnaleźć samą siebie. – Na jej twarzy pojawił się uśmiech, szczery i ciepły. – Myślicie, że to oklepany frazes? Niestety, ja naprawdę właśnie to muszę zrobić. Pewnie uznacie, że jestem jedną z tych co to późno zaczynają, późno dojrzewają… czy jeszcze coś innego. W każdym razie należę do osób, którym trzeba wbić coś do głowy, żeby do nich dotarło. Ale pojęłam to. Wreszcie zrozumiałam. Poradzicie sobie tutaj. Zresztą obecnie interes sam właściwie idzie do przodu, dzięki wam wszystkim. Nic się nie zmieni. Możecie tu mieszkać tak długo jak zechcecie i żyć tak jak do tej pory.

– A gdzie się wybierasz? – zapytali chórem.

– Do Czarnej Góry w Północnej Karolinie. To niedaleko od Tennessee w Great Smoky Mountains. Leży tam swego rodzaju ustroń. Przy telefonie zostawiłam numer. Możecie zadzwonić i zostawić wiadomość, a ja do was oddzwonię, bo w domkach nie ma telefonów. No, nie róbcie takich sceptycznych min. – Roześmiała się. – Dam sobie radę.

– Będzie mi ciebie brakowało – powiedział po prostu Ben.

– Mnie ciebie też. Wszystkich was będzie mi brakowało. Już za wami tęsknię, a przecież jeszcze nie wyjechałam. Zdaję sobie sprawę, że chcecie wiedzieć, dlaczego tak postępuję, ale jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to że osiągnęłam już cel, jaki sobie wyznaczyłam. Dzisiaj przypada rocznica śmierci Iana, ale nie przypisujcie temu większego znaczenia niż ma w rzeczywistości. Nie wolno marnować życia, a ja nie zamierzam tracić ani jednego dnia więcej. Wiecie chyba, co mam na myśli. Do tej pory tak byłam pochłonięta poprawianiem swojego wyglądu, że całkiem zapomniałam o tym, co jest we mnie. Zamknęłam się w skorupie nic przez nią nie przepuszczając. Ben wie to chyba najlepiej. Wierzcie mi, że w ogóle nie zdawałam sobie z tego sprawy aż do dziś rana, kiedy to pewien mądry człowiek zwrócił mi na to uwagę. Znacie mnie, więc rozumiecie, że od razu postanowiłam działać. Zapewne nie uda mi się tak raz dwa wszystkiego naprawić i jestem tego świadoma. Właśnie dlatego nie potrafię powiedzieć, jak długo mnie nie będzie.

– Brawo, Emily – powiedział Ben bezbarwnym głosem. – Będziemy na ciebie czekać.

– Nie spiesz się.

– Czuję się taka szczęśliwa – dodała Emily wydmuchując nos w chusteczkę. – Nie chcę się rozpłakać i nie chcę, żebyście wy ryczeli. No więc… kto odwiezie mnie na lotnisko?

– Żarty sobie stroisz? Wszyscy z tobą jedziemy – wykrzyknęły siostry Demster.

Emily nie wytrzymała i rozpłakała się.

– Strasznie was kocham. Dziękuję, że mnie rozumiecie.

– Zaczekam na zewnątrz – oznajmił Ben odwracając się, żeby nikt nie dostrzegł, że ma łzy w oczach. – Załaduję bagaże. Przypuszczam, że to te walizki przy drzwiach.

Emily skinęła głową. Wyszła za Benem przed dom. Tam wtuliła się w jego objęcia i płakała z głową na jego ramieniu.

– Muszę to zrobić – wyszeptała.

– Wiem, Emily. Skoro czujesz, że to ci potrzebne, jedź. Emily uśmiechnęła się przez łzy.

– Zawsze mi to powtarzasz. Jesteś wspaniałym przyjacielem, Ben. Jesteś przy mnie, ilekroć cię potrzebuję. Start mieliśmy niezbyt udany, ale daliśmy sobie radę. Dzięki tobie moje życie jest bogatsze. Nigdy tak naprawdę nie lubiłam pikników, dopóki ty mnie nie zabrałeś na zieloną trawkę. Nigdy też nie przyszło mi do głowy, że polecę balonem, a jednak szybowałam w powietrzu. Pokazałeś mi, że mogę nie bać się samej siebie. Bardzo wiele się od ciebie nauczyłam. Ale jednego wciąż nie rozumiem. Ani razu słowem nie wspomniałeś o moim liftingu. Dlaczego?

– O jakim liftingu? Według mnie, ciągle wyglądasz tak samo – oznajmił z szerokim uśmiechem. – Oczywiście, że zauważyłem, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Kocham tę Emily Thorn, którą poznałem i nic tego nie zmieni. No już, nie płacz. Wyruszasz przecież na spotkanie przygody i tylko od ciebie zależy czym dla ciebie będzie. Pomyśl czasem o mnie, o swoich przyjaciółkach i o firmie, ale tylko wtedy, gdy będziesz miała czas. Kocham cię, Emily. Będę na ciebie czekał. Bo wrócisz, prawda? – zapytał zaniepokojony.

– Oczywiście, że wrócę. Chociaż nie wiem kiedy.

– Liczy się tylko to, że wrócisz. – Pocałował ją namiętnie. – Jesteś wspaniałą kobietą, Emily, i pamiętaj, że ja pierwszy to powiedziałem. No, może nie pierwszy, ale to moja opinia się liczy.

– Nikt przed tobą mi tego nie mówił, Ben. Będę pamiętać i wiedz, że jesteś najlepszym facetem na świecie. Pamiętaj, że ja ci to powiedziałam. Nieważne czy jako pierwsza, czy nie.

– Pierwsza – odparł Ben krzywiąc się. – No, wsiadaj i ruszajmy wreszcie. Im prędzej wyjedziesz, tym szybciej wrócisz.

Dziesięć minut później zatrzasnął drzwiczki białej furgonetki. A dwie godziny potem Emily ze łzami w oczach ruszyła w stronę wyjścia do samolotu wyściskawszy się przedtem z przyjaciółmi. Benowi szepnęła na pożegnanie:

– Miej oko na wszystko i opiekuj się dziewczynami. Jesteś chyba jedynym człowiekiem, któremu naprawdę ufam i będę ufała do końca życia. Zastanowię się nad tym, a na razie dziękuję, że jesteś mi przyjacielem.

– No, idź już, wyjeżdżaj wreszcie – burknął.

Emily jeszcze raz ucałowała Bena i każdą z koleżanek, po czym pobiegła do samolotu, a torba, którą miała na ramieniu obijała się jej o biodro.

– Do widzenia, Emily! Dzwoń do nas! Kochamy cię!

– Koniec z płaczem. To rozkaz – powiedział stanowczym tonem Ben. – No chodźcie, moje panie, zabieram was na kolację! Emily wróci, zanim zdążymy zauważyć, że jej nie było.


* * *

Zanim Emily wysiadła z dżipa, rozmasowała mięśnie karku. Pomyślała, że nieprędko będzie chciała powtórzyć tę czterogodzinną przejażdżkę górskimi drogami. Rozejrzawszy się dokoła uznała, że to chyba las tak na nią wpływa. Znajdowała się na żwirowym parkingu na wprost głównego budynku Ustronia Czarnej Góry. Było tu tak pięknie i tak cicho, że przez chwilę miała wrażenie, iż ogłuchła. Wstrzymała oddech, bo przypomniał jej się dzień, kiedy także czuła się osłabiona intensywnym zapachem sosen.

Chociaż nie tylko drzewa były za to odpowiedzialne, Ian bardzo przyczynił się do tego, że kolana się pod nią uginały, a nogi miała jak z waty. Zielone wysokie sosny, tak wielkie, że musiała odejść nieco w tył i zadrzeć głowę do góry, żeby zobaczyć ich wierzchołki. Obok nich rosły mniejsze drzewka i niskie, wiecznie zielone krzewy, a każdy z nich zdawał się pachnieć piękniej od innych.

Główny budynek wyglądał jak zbudowana z kłód chata, jaką widuje się czasem na pocztówkach. Na krokwiach ganku wisiała huśtawka, a wszystkie niemal belki dźwigały wiszące donice z jasnoczerwonymi kwiatami geranium.

Panował tu ogromny spokój.

Na ganku pojawiła się zakonnica w ciemnym habicie i na jej widok zmęczenie opuściło Emily.

Siostra Phyllis, czy raczej Phillie, bo tak wolała być nazywana, była śliczna; miała wielkie ciemne oczy, nieskazitelne zęby, zaróżowione policzki i takie usposobienie, że Emily gotowa byłaby zabić, byłe taka być.

– To pani pewnie jest panią Thorn. Dzwonił do nas ksiądz Michael. Powiedział, że mamy rozwinąć przed panią czerwony chodnik na powitanie. Przykro nam to stwierdzić – ciągnęła ze śmiechem siostra Phillie – ale nie posiadamy czerwonego chodnika. Mamy jedynie dywanik, na którym klękamy do modlitwy, lecz tak jest już poplamiony, że trudno zdecydować, jakiego jest koloru. Ale dobrze nam służy, a to najważniejsze.

Jej śmiech był ciepły i radosny. Emily od razu poczuła do niej sympatię.

– Ależ tu pięknie – powiedziała. – I tak spokojnie.

– O tak, tu jest bardzo spokojnie. Tylko w porze posiłków robi się trochę głośniej, a czasem urządzamy sobie wieczór śpiewania.

– To niemożliwe! – odrzekła udając zaskoczenie.

– Wpiszę teraz panią do księgi gości i pokażę domek. Musi pani wiedzieć, że nienawidzę papierkowej roboty. Wolałabym odmówić pięć różańców.

Emily roześmiała się, gdy zobaczyła, że papierkowa robota polega na podpisaniu się w księdze i wystawieniu czeku.

– Tę ścieżkę nazywamy „Szlakiem Archanioła” – objaśniała Phillie. – Ponieważ nie jest pani katoliczką, nie wie pani pewnie, że archanioł to anioł, który zajmuje wysokie stanowisko. Ksiądz Michael powiedział, że ten szlak będzie dla pani jak najbardziej odpowiedni. I że pani będzie wiedziała dlaczego.

– Niech go Bóg błogosławi. O tak, wiem dlaczego. Tu jest ślicznie. Kto zajmuje się kwiatami?

– Pani do końca swego pobytu. Codziennie o zachodzie słońca sama sprawdzam, czy nie ma jakichś chwastów. No, jak się pani tu podoba?

– Urocze miejsce. Ale nie widzę w pobliżu innych domków. Czy jestem tu sama?

– Skądże znowu. Ale na „Szlaku Archanioła” znajduje się tylko ten jeden domek. Wszystkie pozostałe szlaki wiją się wokół i zbiegają przed budynkiem, pod który pani podjechała. Nie ma możliwości, żeby się pani zgubiła. W domku znajdzie pani mapkę okolicy. Jest na niej zaznaczony dom strażnika lasu, który dogląda nas tutaj dwa razy dziennie. Mamy obecnie komplet gości, czyli czterdzieści sześć osób. Posiłki podawane są w sali za głównym budynkiem; jest wyraźnie oznakowana. Mamy także kaplicę na „Szlaku Wniebowstąpienia”. Uczestnictwo we mszy jest całkowicie dobrowolne. Terminy zajęć z religii ma pani zaznaczone w kalendarzu. W ogóle nic tutaj nie jest obowiązkowe. Przy „Szlaku Świętego Krzyża” mieści się sala rekreacyjna. Mamy też telewizor, bibliotekę, bar z napojami bezalkoholowymi i wieżę stereo. Telefon jest w holu. Jeśli ktoś do pani zadzwoni, powiadomimy panią, ewentualnie przyczepimy spinacz do bielizny do pani skrzynki na listy. Poczta przychodzi codziennie. Czy chciałaby pani jeszcze coś wiedzieć?

– W jakich godzinach podawane są posiłki? I co się dzieje, jeśli się spóźnię?

– Wtedy nie będzie pani jadła – odparła wesoło siostra Phillie. – Wszyscy jadamy o jednej godzinie. Śniadanie jest o siódmej, lunch w południe, a kolacja o szóstej. Jedzenie jest u nas proste, ale pożywne. Jedna z sióstr każdego dnia piecze świeży chleb i ciasta. Wszystkie posiłki przygotowujemy same i używamy tylko produktów własnego wyrobu. Jak już wspomniałam, nasze potrawy nie są wymyślne, ale przez wszystkie te lata, odkąd przyjmujemy gości, nie było ani jednej skargi.

– To godne pochwały.

– Wejdźmy do środka. Lubię patrzeć, jak ludzie reagują na widok wnętrza domku.

– Tu jest… tu jest…

– Urządzone po spartańsku?

– Właściwie nie. Domek jest śliczny, siostro. Ale chyba spodziewałam się bardziej rustykalnego wnętrza.

– Aha. Rozumiem. Będzie tu pani wygodnie?

Emily powiodła wzrokiem po prostych wygodnych meblach. Kominek zrobiony był ze zwykłych polnych kamieni, a na palenisku stały dwie donice z różowymi kwiatkami. Na ścianach wisiały obrazki z widokami gór. Oświetlenie wyglądało na dobre. Emily przeszła do sypialni. Było tam podwójne łóżko, ogromna szafa, toaletka, fotel i stojąca lampa. W małej łazience znajdowała się umywalka, sedes i kabina prysznicowa, a całe wnętrze wyłożone było niebieskimi kafelkami. Na podłodze leżał pętelkowy dywanik.

– Będzie mi tu bardzo wygodnie, siostro – oznajmiła Emily.

– I proszę się nie bać, kiedy usłyszy pani dzwony. Bijemy w nie trzy razy dziennie wzywając na Anioł Pański. To nasze nabożeństwo. Ale dzwon rozbrzmiewa głośno. Proszę powiedzieć, czy jeszcze mogę coś dla pani zrobić?

– Nie, dziękuję, siostro.

– W ciągu najbliższej pół godziny przyślę tu chłopca, który przyniesie pani bagaże. Samochód musi zostać na parkingu. Ale rower może pani tutaj trzymać. Jeździ pani na rowerze?

– Nigdy nie próbowałam. Dopiero co kupiłam go w mieście. Ale w domu przejechałam setki kilometrów na rowerku do ćwiczeń.

– To musiało być strasznie nudne – zażartowała zakonnica.

– Pedałując oglądałam programy z Sue Simmons i Alem Rokerem, a czasami rano także z Jessym Raphaelem. Dzięki temu czas płynął mi szybciej, lecz ma siostra rację, było to nudne.

– Tutaj ma pani na co patrzeć. Niech się pani nie zdziwi, kiedy zobaczy pani przed drzwiami wiewiórki i króliki czekające aż im pani da coś do jedzenia. Przychodzą na schodki i potrafią być bardzo cierpliwe. Na ganku stoi kilka pojemników. Są w nich granulki dla królików i orzechy dla wiewiórek. Do zobaczenia przy kolacji, Emily. Czy mogę tak się do pani zwracać?

– Oczywiście.

– Więc ty musisz nazywać mnie Phillie.

– W porządku, Phillie.

Emily opadła na drewniane krzesło i popatrzyła na okolicę przed domkiem. Zastanawiała się, kiedy przyzwyczai się do tej ciszy i spokoju. Pewnie już jutro. Zapadała w drzemkę, gdy nagle usłyszała dźwięk klaksonu i szczęk żwiru pod kołami samochodu. Potrząsnęła głową, żeby oprzytomnieć.

– Przywiozłem pani rzeczy, panno Thorn. Gdzie mam je postawić?

– Na ganku. Rower chyba też.

– Może go pani trzymać między tymi dwoma świerczkami. Będzie dobrze osłonięty przed deszczem – zaproponował przybyły czekając na jej odpowiedź. Skinęła twierdząco głową.

Ten nieznajomy nie był wcale chłopcem. Emily zastanawiała się, czy może jest duchownym. Był wysoki, miał włosy koloru piaskowego i chłopięcy uśmiech na twarzy. Ubrany był w uniform i widać było, że jest dobrze zbudowany. Jego buty przystosowane były do chodzenia po górach i choć zniszczone, wyglądały schludnie.

– Widzę, że dostała pani najlepszy domek w Ustroniu.

Miał głęboki głos. Spodobał się Emily. Pomyślała, że może mimo wszystko pobyt tutaj okaże się interesujący.

– Przeważnie ten domek stoi pusty. Ludzie mówią, że tylko bardzo ważne osoby mieszkają przy „Szlaku Archanioła”. Chociaż naturalnie zakonnice za nic by tego nie potwierdziły. Widzę, że już się pani zadomowiła. Jestem Matt Haliday – przedstawił się wyciągając ku niej rękę.

– Emily Thorn – powiedziała wyjmując z kieszeni dwa jednodolarowe banknoty i podając je mężczyźnie. – Czy to wystarczy? – zapytała grzebiąc w kieszeni, w której wyczuwała już jedynie drobne monety.

– Na pewno, ale na co te pieniądze? – odparł z szatańskim błyskiem w oczach.

– Napiwek za przyniesienie mojego bagażu. Phillie powiedziała, że przyśle chłopca z moimi walizkami. Wydało mi się możliwe, że zakonnicy łatwo jest… pomylić chłopca z mężczyzną, bo prowadzą bardzo samotnicze życie…

Speszyła się, bo plotła jak uczennica i wciąż trzymała w ręku banknoty. Matt przeczesał włosy długimi szczupłymi palcami.

– Sam nie wiem, czy mam to odebrać jako komplement, czy czuć się obrażony. Ale chyba jest mi miło. Jestem strażnikiem. Wstąpiłem po prostu, żeby zobaczyć czy wszystko w porządku. Robimy to dwa razy dziennie, a ponieważ Bobby był teraz zajęty, Phillie poprosiła, żebym przywiózł pani rzeczy. Zrobiłem jej zwyczajną przysługę. Niech pani schowa te dwa dolary. Ale dam się zaprosić w niedzielę na lody. Siostry zawsze robią lody w niedzielę po południu. Za pięćdziesiąt centów może się pani najeść do woli.

Emily wcisnęła banknoty z powrotem do kieszeni. Czuła się nieco zażenowana.

– W porządku, umowa stoi. Jakie smaki pan lubi?

– Patrzcie, już chce wiedzieć, jakie smaki lubię – zachichotał strażnik. – Każdej niedzieli jest inny smak, raz waniliowy, w następną czekoladowy, potem orzechowy, a w czwartą bananowy. Jeśli w danym miesiącu wypada jeszcze piąta niedziela, siostry naprawdę się sprężają i najczęściej robią wtedy lody o smaku toffi. To najlepsze lody w całym stanie. W każdą niedzielę przychodzę tutaj z dzieciakami.

Emily pomyślała o Benie i Tedzie. Postanowiła, że napisze im o tych lodach.

– A w jakim są wieku?

– Dziewięć i czternaście lat. – Emily już miała zapytać, gdzie przebywa pani Haliday i dlaczego ona również nie przychodzi na lody, lecz Matt uzupełnił swą wypowiedź lakonicznym wyjaśnieniem: – Jestem wdowcem. Tutejsze zakonnice są bardzo dobre dla moich dzieci. A one uwielbiają tu przychodzić. Kiedy siostry mają dużo pracy, pomagają im czasem. Zwłaszcza Phillie szybko się męczy. Gilly robi się bardzo impulsywna w każdy piątek w czasie wieczornego smażenia ryb, a ja zdradzam wszystkie miejscowe tajemnice – zażartował.

Emily roześmiała się, a Matt rozweselony wskoczył do dżipa i ruszył w drogę powrotną.

Pewnie tylko jemu wolno jeździć po szlakach samochodem, rozmyślała Emily. Jest wdowcem i przychodzi na lody w każdą niedzielę. A niedziela będzie już za trzy dni.

W domku rozpakowała się. Potrzebowała dziesięciu minut, żeby ułożyć każdą rzecz na właściwym miejscu. Kolejną minutę zajęło jej schowanie walizek pod łóżkiem. Uporawszy się z tym sięgnęła po leżący na toaletce folderek i wyszła z nim na ganek. Ciekawa była, jak daleko stąd mieścił się dom strażnika.

Gdy skończyła przeglądać cienką broszurkę, odłożyła ją na bok i popatrzyła na doniczki z kwiatami, w których rosły też chwasty. Nie mogła się zdecydować, czy wyrwać je jeszcze dzisiaj, czy zaczekać z tym do następnego dnia. I czy powinna wziąć teraz prysznic? Czy uciąć sobie drzemkę, a potem pójść na kolację, czy raczej wybrać się na zwiedzanie okolicy?

– Posiedzę sobie tutaj delektując się tym przesyconym zapachem sosen powietrzem – postanowiła w końcu. – I zapalę papierosa. Może przemyślę też parę spraw, chociaż może i nie. Ale zastanowię się nad jakimś planem na najbliższe dni, żebym nie zwariowała tutaj. Po śniadaniu mogę pójść na przechadzkę, potem popływać i pojeździć na rowerze, i wyplewić chwasty, a po lunchu utnę sobie drzemkę i znów pospaceruję, i popracuję w ogrodzie, a potem wezmę prysznic, pójdę na kolację i… koniec. Żadnych zajęć na wieczór. Będę patrzeć w niebo na zapalające się gwiazdy i rozmyślać o tym, co dobrego mnie spotkało. I poczytam o Appallachach i o Górach Smoky.

Już nie mogła się doczekać, kiedy włoży nowe buty do wspinaczki i siądzie na górski rower. Pomyślała, że jeśli zacznie się nudzić, pojedzie do Gatlinburga. Ciekawa była, jak daleko stąd jest Memphis i czy warto byłoby pojechać do Graceland, żeby odwiedzić grób Elvisa. W końcu uznała, że tę możliwość weźmie pod uwagę, gdy poczuje się znudzona życiem w lesie.

Dumając tak zapadła w drzemkę, która przerodziła się w głęboki sen. Obudziła się, gdy rozbrzmiały dzwony na Anioł Pański. Zerwała się z miejsca i zeskoczyła ze schodków płosząc dwie wiewiórki, które przycupnęły przy zniekształconym pniu sosny tuż obok ganku. Biegnąc wykrzyknęła przez ramię w stronę zwierzątek: – Przepraszam – i wcale nie czuła się z tego powodu głupio.

W czasie kolacji panowała ożywiona atmosfera, a modlitwę odmówiła siostra Celestine, którą w skrócie nazywano Tiny. Jedzenie miało charakter domowy, co znaczyło, że każdy nakładał sobie wedle uznania, a z kuchni wciąż donoszono dokładki. Emily z apetytem zajadała wieprzową pieczeń, młode marchewki i ziemniaki z tutejszego ogródka. Sałatka z jarzyn wyhodowanych przez siostry odznaczała się prawdziwą świeżością, bo warzywa były chrupkie i kruche. Na obu krańcach stołu stały koszyczki z chlebem oraz miseczki z masłem i dżemem, a wszystko to było domowej roboty. Czereśnie okazały się tak pyszne, że Emily z największym trudem odeszła od stołu.

– Chwileczkę, pani Thorn. Każdy odnosi swój talerz i sztućce na stolik, który stoi tam w końcu pokoju. – Emily zarumieniła się. – Przepraszam, że zapomniałyśmy panią uprzedzić – dodała z śmiechem siostra Tiny.

Kiedy Emily wychodziła z sali jadalnej, co raz ktoś do niej podchodził i przedstawiał się. Potem, kiedy wszyscy zasiedli na zewnątrz pod baldachimem z sosnowych konarów i popijali kawę, Emily miała okazję wysłuchać wielu opowieści o ludzkich nieszczęściach i historii, które kończyły się szczęśliwie dzięki Ustroniu Czarnej Góry. Jedna z kobiet, ogromnie zadowolona z pobytu, tak to podsumowała:

– Tutaj człowiek obcuje z Bogiem, naturą i samym sobą. W tym pełnym spokoju miejscu nikogo nie da się oszukać, a już najmniej samego siebie.

Emily nie była pewna, czy rozumie, co ona chciała przez to powiedzieć. Ale najwyraźniej miała na myśli sprawy duchowe.

– Jestem Rosie Finneran – przedstawiła się pulchna kobieta w wieku Emily wyciągając do niej rękę. – Miło jest zobaczyć tu jakąś nową twarz. Co roku przyjeżdżają ci sami starsi ludzie. Pani, jak widzę, mieszka przy „Szlaku Archanioła”. Teraz w tym gwarze nikt nie słyszy, więc powiem pani, że ten domek dostają tylko specjalni goście. Mnie się wydaje, że jest to zwykle ktoś, komu niełatwo żyć w grupie i kto ma jakiś problem delikatnej natury. Ale niektórzy uważają, że mieszkają tam bardzo ważne osobistości, a siostry oczywiście nie zdradzają sekretów. Mnie osobiście nic to nie obchodzi, ale wydaje mi się, że będzie się tam pani czuła osamotniona. Ja na przykład jestem bardzo gadatliwa – ciągnęła tracąc już oddech. – Mnóstwo tutejszych gości prawie wcale nie rozmawia z innymi. Modlą się tylko. Wprawdzie nie mam nic przeciwko modlitwie, lecz są przecież w życiu jeszcze inne rzeczy. A jak się tu pani podoba? A żeby pani wiedziała, jakich tu mamy strażników. Baaaardzo są mili. Ja szukam sobie partnera. Większość mieszkańców „Szlaku Wielkanocnego”, przy którym mieści się mój domek, to kupa starych pierdzieli. A co właściwie panią tu sprowadziło?

– Ma pani rację, rzeczywiście dużo pani mówi – odparła Emily okraszając słowa uśmiechem, żeby nie wydały się zjadliwe.

– To dlatego, że było nas w domu jedenaścioro, aby być zauważonym trzeba było zabrać głos i powiedzieć co się miało do powiedzenia. Ja mam ośmioro dzieci i sytuacja jest taka sama. Teraz wszystkie już wyszły z domu i mają własne życie. Przyjeżdżam tu każdego lata. Już dziesiąty rok z kolei.

Rosie była niska, okrąglutka, miała pucołowate policzki i siwe, mocno skręcone włosy, które przytrzymywały za uszami kolorowe wsuwki zdobione wisiorkami. Jej przenikliwe niebieskie oczy przesłonięte były okularami w niezwykle ozdobnej rogowej oprawie. Patrząc na nią, Emily porównała tę kobietę do zabieganej, zbyt dorosłej jak na swój wiek wiewiórki.

– Ja jestem tu pierwszy raz – oznajmiła Emily.

– To miejsce ma w sobie coś, co człowieka przyciąga. Kiedy pod koniec lata wyjeżdżam stąd, nie mogę się doczekać, żeby znów znaleźć się u siebie w domu, ale mija tydzień czy dwa i już chciałabym tu wrócić. Wszyscy mówią to samo. Myślę, że będzie nam razem klawo i że możemy się zaprzyjaźnić, jeśli się pani trochę rozluźni. Bo ma pani strasznie poważną minę. Możemy później porozmawiać o tych problemach, które panią gnębią. Poza tym widać po pani twarzy, że chciałaby pani zadać całą masę pytań, więc niech pani wali prosto z mostu.

– Ile zakonnic tu mieszka? Czy pracują tu jacyś świeccy ludzie? Bo utrzymanie wszystkiego w takim porządku wymaga chyba sporo pracy. A strażnicy, jak często tu przychodzą? Poznałam już jednego z nich; ma na imię Matt. Przywiózł mi bagaż do domku.

– Ho ho! Zaraz, zaraz, wszystko po kolei. Zakonnic mamy tu sześć. Ale one nie żyją według żadnych ścisłych reguł. Zwracamy się do nich po imieniu. Biorą też z nami udział we wszelkich rozrywkach. W sierpniu mamy rozgrywki baseballowe i siostry też grają. Phi lii potrafi naprawdę mocno uderzać piłkę, a Tiny tak dobrze łapie ją w locie, że aż trudno uwierzyć. Dużo się modlą, a pływają tylko same. Nikt z gości nie narzuca im swego towarzystwa. Siostry są bardzo życzliwe, i może mi pani wierzyć, że potrafią dochować tajemnicy. Ilekroć porozmawiam sobie z którąś z nich, ogarnia mnie taki… niebiański spokój. Trudno wyjaśnić to uczucie. One nie mają żadnych zmartwień, żyją dla Boga i po to, by robić dobre uczynki. Myślę, że można by je określić słowem „czyste”. Tak więc, kiedy opowiem im o tym, co mnie dręczy, one zawsze umieją znaleźć radę. Nie jestem katoliczką, ale co niedziela chodzę na mszę. I mnóstwo ludzi z gór też tu przychodzi. Na każdą mszę przyjeżdża do nas ksiądz z Gatlinburga. W kościele robi się naprawdę miły nastrój i trwa potem przez resztę dnia.

A co do osób świeckich, to pracuje ich tu dziewięć. Pięć z nich uprawia pole; jest między nimi dwóch chłopców opóźnionych w rozwoju, których rodzice też tu pracują. To naprawdę wspaniałe chłopaki. Strażnicy zachodzą do nas dwa razy dziennie. Zwykle przychodzi Matt, ale czasami zastępuje go Ivan. Zależy kto ma wolne w ciągu tygodnia, a kto podczas weekendu. Ale obydwaj są ogromnie mili i życzliwi. Matt jest wdowcem, a Ivan kawalerem. Zarzucam na niego haczyk już od dziesięciu lat, ale nie daje się złapać. Matt zresztą też nie. Myślę, że każda przyjeżdżająca tu samotna kobieta próbowała ich usidlić. Owszem, są towarzyscy, a nawet można się z nimi zaprzyjaźnić, ale nic ponadto.

Emily wybuchnęła śmiechem.

– Może powinnaś zmienić przynętę. Skąd pochodzisz, Rosie?

– Z Barnesboro w Pensylwanii. Jestem wieśniaczką ze wsi zabitej dechami. Rozważałam możliwość przeprowadzenia się na południe, żeby uciec od mroźnych zim, ale ilekroć pomyślę o pakowaniu wszystkich moich rzeczy porzucam ten zamiar. Dlatego na zimę wyjeżdżam na Florydę, a na wiosnę wracam do domu. Chodźmy na spacer. Musimy spalić kalorie z kolacji. Chyba że masz jakieś inne plany.

– Słusznie – odparła chichocząc Emily. – Przejdźmy się. Za bardzo się objadłam.

– Tutaj o to nietrudno. Świeże powietrze wzmaga apetyt, lecz w ciągu dnia dużo się spala. W końcu czegokolwiek człowiek by się tu tknął, jest jakąś formą gimnastyki. No, ale teraz kolej na ciebie – opowiadaj-

Pamiętaj, że nie możesz pozwolić mi tak nadawać cały czas, bo sama nie będziesz miała okazji się odezwać. Opowiedz mi o sobie, Emily. Oczywiście tylko to co chcesz – dodała pospiesznie.

– Właściwie nie mam wiele do opowiadania. Rozwiodłam się, a mój były mąż umarł w zeszłym roku. Jestem dość nudna. Pracujesz gdzieś, Rosie?

– W całym swoim życiu nie przepracowałam ani jednego dnia – za pieniądze oczywiście. Ale w domu zaharowywałam się na śmierć. Wprost spod skrzydeł rodziców trafiłam do domu mego męża i wkrótce urodziłam dziecko. Mąż bardzo dobrze zarabiał. Zajmował się ubezpieczeniami i przekonany był o wartości tego, co sprzedawał, więc interesy świetnie mu szły. Nie jestem bogata, ale mam wystarczająco dużo pieniędzy, żeby nie zawracać sobie głowy pracą i nie martwić o zabezpieczenie na starość. Stać mnie nawet na to, żeby w razie potrzeby wspomóc dzieci. Mój Harry zmarł na polu golfowym. Byłam wtedy strasznie wściekła. Ale to osobna historia. No, powiedz, jak ci się tutaj podoba?

– Jest cudownie. Czy zimą również są tu jacyś goście?

– Tak. Prawdę mówiąc, to jest więcej chętnych niż miejsc. Po śmierci Harry’ego przyjechałam tu kiedyś na Boże Narodzenie. Po prostu czułam, że muszę coś takiego zrobić. Ale cały czas ryczałam, więc wróciłam do domu wcześniej niż zamierzałam. Ale zimą jest tu inaczej. Jeździ się na nartach i skuterem śnieżnym, albo konno. Konie uwielbiają śnieg. Założę się, że tego nie wiedziałaś. Wszyscy siadają przy kominku i robi się ciepła atmosfera, a przy szklaneczce czegoś dobrego zawiązują się przyjaźnie. Siostra Cookie robi grzane wino z korzeniami, po którym ma się ochotę zrzucić z siebie ciepłe rzeczy.

– Mam zamiar pojeździć jutro rowerem. Może wybrałabyś się ze mną, Rosie?

– Bardzo chętnie. Ale chyba powinnyśmy już wracać. Mam na dużym palcu wielki odcisk, który zaczyna mnie strasznie boleć. Z przyjemnością włożyłabym kapcie, ale najpierw odprowadzę cię do domku.

– Nie musisz – zaprotestowała Emily.

– Jasne, że muszę. Nie znasz jeszcze wszystkich ścieżek, a zrobiło się ciemno. Musisz przyzwyczaić się do tego, że ścieżki oświetlone są kagankami. Podczas mojego pierwszego tutaj pobytu błąkałam się przez parę godzin. Zakonnice wysłały ludzi na poszukiwania. Zrobiło mi się wtedy nieprawdopodobnie głupio. Po drodze wstąpimy do sklepiku, żebyś mogła kupić sobie jakieś napoje i soki. Wszystko zapisywane jest na twój rachunek, który regulujesz pod koniec miesiąca. Właściwie to każdy obsługuje się sam i zapisuje, co bierze. Przyszło mi do głowy, że mogłybyśmy usiąść u ciebie na ganku, odpocząć i pogadać popijając colę.

– Świetny pomysł.

Powiedziawszy to Emily uświadomiła sobie, że słowa te były najzupełniej szczere. Polubiła Rosie Finneran. Teraz ani te lasy, ani samotność nie wydawały jej się takie straszne.

Nieco później, gdy już doszły do domku Emily, Rosie wbiegła po schodkach, zabrała sprzed drzwi kaganek, po czym zapaliła go od jednego z tych, które płonęły wzdłuż drogi.

– A widzisz, sama szłabyś pewnie w ciemności. Kiedy wychodziłaś na kolację, było jeszcze widno i nie zapaliłaś swojego kaganka. A to jest – ciągnęła umieszczając latarenkę w przeznaczonym dla niej betonowym pojemniku – twoja lampa oświetlająca wejście do domu. Ale musisz ją sama zgasić przed pójściem spać. Te wzdłuż ścieżki palą się przez całą noc.

– Jaki wzniesiemy toast? – zapytała Emily wspominając liczne okazje oblewania rozmaitych wydarzeń, które urządzała razem ze swymi współmieszkankami.

– Może za przyjaźń i za to, żebyśmy zostały przyjaciółkami.

– Bardzo mi to odpowiada – zgodziła się Emily trącając się z Rosie butelkami.

Przez jakiś czas siedziały w milczeniu ciesząc się własnym towarzystwem, sącząc drinki, wsłuchując się w kumkanie żab i cykanie świerszczy, i wpatrując się w usiane gwiazdami niebo. O dziesiątej Rosie uznała, że czas już iść spać.

Kiedy w sypialni Emily zaczęła się rozbierać, uświadomiła sobie, jak bardzo czuje się samotna. Ni stąd, ni zowąd zaczęła płakać. Tak strasznie szlochała, że cała się trzęsła. Zaczęła się zastanawiać, czy coś jest z nią nie tak. – Czegóż ty chcesz, Emily – pytała samą siebie. – Co uczyni cię szczęśliwą? I czym, u diabła, jest szczęście? No, wydmuchaj nos, zapal papierosa i posiedź jeszcze na ganku. Pomyśl o tym, co dobrego cię spotkało i weź się w garść.

Otulona szlafrokiem Emily oparła się wygodnie o poduszki, które wyniosła ze sobą na ganek. Noc była ciepła i koc okazał się niepotrzebny. Przy świetle palącego się kaganka czuła się bezpieczna. W końcu zmorzył ją sen, a potem obudził blask latarki świecącej jej prosto w twarz. Była trzecia nad ranem.

– Kto… kto tu jest? A, to pan Haliday. Czy coś się stało? – spytała.

– Właśnie miałem o to samo zapytać panią. Przykro mi, że panią obudziłem, ale sprawy bezpieczeństwa traktujemy tutaj bardzo poważnie. Zastępuję dziś Ivana. Nadwerężył sobie kręgosłup próbując przesunąć pień drzewa, które kilka dni temu zwaliło się w czasie burzy.

– Ja… nie miałam ochoty spać w domku. A prawdę mówiąc to… nie mogłam tam zasnąć. Przyszłam więc na ganek, żeby pomyśleć o tym, co mam w życiu dobrego, tak sobie podumać i… no cóż, sam pan widzi. Chyba nie przyzwyczaiłam się jeszcze do świeżego powietrza.

– Na to potrzeba kilku dni – odparł Matt.

– Zawsze pan chodzi po lesie w środku nocy?

– Raz o dwunastej, a potem o trzeciej. Dostaję za to dodatkowe pieniądze. Przydadzą się, bo mam dwójkę dzieci i za parę lat będę Je musiał posłać do college’u.

– Ja nie mam dzieci – powiedziała przyciszonym głosem Emilv

– Są dni,, kiedy wcale nie wydają mi się radością mojego życia – odparł Matt. – Kiedy były małe, niewiele sprawiały kłopotu, ale teraz są większe i mam z nimi dużo więcej problemów. Sam już nie wiem, czy jest coraz gorzej, czy coraz lepiej.

– A kto się nimi zajmuje, gdy pan patroluje okolicę?

– Ilekroć mam służbę, nocuje u nas opiekunka. W ciągu dnia radzą sobie same. Sąsiedzi mają na nie oko, a zresztą latem często przychodzą tutaj. Zimą są za dnia w szkole. Nie zaniedbuję ich.

– Nie zamierzałam wcale tego sugerować – odparła chłodno Emily.

– Podoba się pani tutaj?

– Tak, ale jest tu strasznie cicho. Chyba nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajona. Od razu bardzo polubiłam się z Rosie Finneran. Chyba zyskałam sobie w niej przyjaciółkę. Cieszę się z tego. Lubię ludzi, lecz tęsknię za moimi przyjaciółmi, a przecież jestem tu dopiero jeden dzień.

– Stawiam pięć dolarów, że zanim minie miesiąc nie będzie pani chciała wracać do domu. A musi pani wiedzieć, że niechętnie się zakładam.

– Przyjmuję zakład. Nie jestem pewna, czy mam żyłkę do hazardu, ale chyba tak – powiedziała z namysłem. – Zdarzało mi się już grać o bardzo wysokie stawki. Kładłam na szali własne życie i zabezpieczenie finansowe.

– I wygrała pani?

Emily roześmiała się. Sama nie mogła uwierzyć, że śmieje się o trzeciej nad ranem.

– Chyba można tak powiedzieć. Ale patrzyłam na tę wygraną raczej jak na cel, który sobie wyznaczyłam i osiągnęłam. A kiedy już to się stało, nie miałam wcale pewności czy to rzeczywiście jest to, czego chciałam… to znaczy zależało mi na tym, ale odnosiłam wrażenie, że to mi nie wystarcza, wie pan chyba co mam na myśli.

– Czy jest pani mężatką, pani Thorn?

– Kiedyś byłam. Ale rozwiodłam się, a potem – w zeszłym roku – mój były mąż umarł. Może nawet słyszał pan o tym w telewizji; sprawa była dość głośna, Ian został zastrzelony przed kliniką aborcyjną w Los Angeles. Bardzo ciężko to przeżyłam, ale dałam sobie radę, bo musiałam. Niedawno rozmawiałam z pewnym księdzem, który powiedział mi o Czarnej Górze. I tak właśnie tu trafiłam. A pan, panie Haliday?

– Proszę mówić mi Matt. Wszyscy tak mnie nazywają.

– A ja jestem Emily.

– W porządku. Mieszkam w tych okolicach od urodzenia. Nigdy stąd nie wyjeżdżałem, za wyjątkiem pobytu w szkole. Wróciłem tu zaraz po skończeniu nauki i od razu dostałem pracę jako strażnik parku. Potem się ożeniłem i urodziły się dzieci.

Fakt, że siedzi w obcym sobie miejscu w środku lasu i o trzeciej nad ranem prowadzi rozmowę ze strażnikiem wcale nie wydał się Emily dziwny.

– I od tej pory żyłeś niemal szczęśliwie – dodała cicho.

– Rzeczywiście, prawie. Czasami nie dane jest nam być naprawdę szczęśliwymi – odparł ze smutkiem.

– Czy jesteś szczęśliwy, Matt?

– Zadowolony, to właściwe słowo. Nie mam pewności, czym jest szczęście. Kiedy żyła żona, myślałem że je mam, ale być może to też było tylko zadowolenie. Tutaj wszyscy dużo mówią o spokoju, zadowoleniu, o dobrym samopoczuciu w sensie duchowym. Rzadko kiedy ktoś używa słowa szczęście. A ty, Emily?

Emily nie miała najmniejszego zamiaru zwierzać się komuś, kto był jej zupełnie obcy, chociaż czuła się, jakby znała go już dość dobrze.

– Ja zadowolona jestem ze wszystkiego, co wypełnia moje życie. Kto wie, może każdy z nas powinien spróbować odgadnąć co znaczy słowo szczęście, a potem przekonać się, czy potrafi je odczuwać. Myślę, że często instynktownie unikamy szczęścia, bo boimy się, że nie potrwa długo – lepiej więc w ogóle go nie doświadczyć niż przeżyć potem zawód.

– Przypuszczam, że masz rację, chociaż może i nie.

Na słabo widocznej w ciemności twarzy Emily pojawił się uśmiech.

– Odpowiedź godna prawdziwego polityka – powiedziała.

– Czy jesteś jedną z tych kobiet karierowiczek?

– Chwileczkę, dlaczego to pytanie ma taki niemiły wydźwięk? – spytała chłodnym głosem.

– Wiele takich kobiet przyjeżdża tutaj w poszukiwaniu czegoś – nie wiadomo czego. Najpierw wkraczają do świata mężczyzn, walczą, kopią i drapią pazurami, a kiedy już osiągną cel, nie potrafią poradzić sobie z sytuacją i przychodzą tu do lasu, żeby grzebać we własnej duszy. A potem wracają do domu, wychodzą za mąż i rzucają pracę.

– No cóż, jeśli nie przemawia przez ciebie czysty szowinizm, to nie wiem jak można to nazwać – odparła najeżona. – Czy mam przez to rozumieć, że twoim zdaniem miejsce kobiety jest w kuchni, po której chodzi w kapciach i z brzuchem?

– O ile sama tego chce. Ale jeśli pragnie czegoś innego, to powinna być gotowa za to zapłacić. Problem polega na tym, że najczęściej nie chce płacić. Powtarzam oczywiście tylko to, co słyszałem na ten temat. Siostry dużo o tych sprawach rozmawiają. Ale ich rady pozostawiają wiele do życzenia. Za to ich tryb życia wpływa na ludzi bardzo korzystnie. Ale mężczyźni, ci na wysokich stanowiskach, którzy tu przyjeżdżają, nie są wcale lepsi od kobiet. Rzucają wszystko w diabły i wyruszają w podroż żaglówką dookoła świata, podczas gdy kobiety wracają do domu i wychodzą za mąż. Zupełnie tych ludzi nie rozumiem. Dlaczego nie mogą zachować we wszystkim umiaru? No, ale – kończył Matt rozmowę – chyba zabrałem ci wystarczająco dużo czasu. Muszę pójść teraz do głównego budynku i spisać raport. Przykro mi, że cię obudziłem.

– Nic nie szkodzi. Jestem już zupełnie rozbudzona. Chyba po prostu posiedzę sobie tutaj i obejrzę wschód słońca.

– To moja ulubiona pora dnia. Sama zobaczysz, jak wspaniale połyskują kropelki rosy w pierwszych chwilach poranka. Wszystko wokół wygląda jakby było usiane drobniutkimi diamencikami. A od zapachu sosen aż kręci się w głowie.

– Miałam kiedyś na Boże Narodzenie choinkę, której zapach był upajający.

– Wy, ludzie z miasta, nie macie pojęcia o drzewach – odparł drwiącym tonem. – Wycinacie je sobie w lesie i ciągniecie do domu. My nie sypiemy w ziemię nawozów chemicznych ani innych śmieci. To szalona różnica. Gdybyś zabrała do domu jedno z tutejszych drzewek, czułabyś jego zapach w każdym kącie. Zresztą sama się przekonasz – powiedział wstając ze schodka, na którym siedział. – Czy poważnie uważasz mnie za męskiego szowinistę?

– Uhu – odparła Emily z poważną miną starając się ukryć uśmiech.

– Moja córka powiedziała mi to samo. Chyba więc będę musiał popracować nad sobą.

– Na twoim miejscu tak bym właśnie zrobiła. Dzięki, że wpadłeś.

– Na tym polega moja praca – odparł krótko. – Zobaczysz co będzie jutro. Przekonasz się, że Phillie i Tiny wiedzą, że tu siedzieliśmy i gadaliśmy. Nie wiem, jak one to robią, ale nic co się tu dzieje nie da się przed nimi ukryć. To renegatki.

– Zapamiętam to sobie. Dobranoc, Matt.

– Dobranoc, Emily.

Emily skuliła się w fotelu i nawet się nie zorientowała, gdy zmorzył ją sen. Obudziło ją jakieś szuranie przy schodkach akurat w chwili, gdy wschodziło słońce. Od razu się uśmiechnęła.

– Chwileczkę, maluchy, już do was idę. – Niesamowite – powtarzała potem co chwila chodząc między wiewiórkami i królikami, które zajadały wyłożone przez nią przysmaki.

Jeszcze szerzej się uśmiechnęła, gdy na liściach krzewów i drzew dostrzegła coś, co przywodziło na myśl diamentowe naszyjniki. Chodziła w kółko po dywanie z połyskujących brylantów i tak się tym cieszyła, że aż klaskała w dłonie z radości.

– Witam cały świat, dzień dobry – powiedziała.

17

Emiły przyzwyczaiła się do nowego, tymczasowego trybu życia, jaki prowadziła w górach. Wypracowała sobie nawet pewien schemat dnia, w którym znalazło się miejsce dla Rosie Finneran i w pewnym stopniu także dla Matta Halidaya. Poza tym spała jak przysłowiowa kłoda, obżerała się jak przysłowiowa świnia i ćwiczyła jak przysłowiowy guru. I cieszyła się każdą minutą. Śmiała się, chichotała i żartowała z pozostałymi gośćmi. Niektórych znała z nazwiska, a innych, których uważała za osoby religijne, rozpoznawała tylko i kłaniała im się na dzień dobry.

– Mam wrażenie, że żyję tu od posiłku do posiłku – powiedziała do Rosie wstając od stołu po śniadaniu.

Rosie skrzywiła się.

– No no, jesteś tu od dziesięciu dni, a wydaje mi się, że stałaś się całkiem nową osobą. I masz zaróżowione policzki.

– O co ci chodzi?

– Baju, baju – odparła masując się po brzuchu. – Wszyscy zauważyli, że Matt Haliday stara się zawsze być tam, gdzie ty. Ludzie o tym gadają.

– Przestań, Rosie. Przecież i tak by tu przychodził. A skąd wiesz, że to ja nie chodzę za nim? Przemyśl to sobie, koleżanko – powiedziała uśmiechając się.

– Ty przebiegła diablico. Matt jest bardzo miły. Obserwowałam was, gdy jesteście razem. Ale seksowny nie jest. – Znów się skrzywiła. – Przejdźmy się.

– Ja myślę, że jest. To znaczy, że jest seksowny. Ale pamiętaj, że nie wszystko złoto co się świeci i na odwrót. Kto wie, w łóżku może okazać się bombowy.

– Ale równie dobrze może to być niewypał – odparowała Rosie. – Zdawało mi się, że mówiłaś, iż on jest męskim szowinistą.

– To prawda. Przypatrz się dobrze, on wcale nie jest mną zainteresowany; jest po prostu miły. Ciebie traktuje dokładnie w taki sam sposób.

Jeśli chodzi o mnie, to muszę przyznać, że trochę się nim interesuję. Intryguje mnie.

– A to dlaczego? – zaciekawiła się Rosie pochylając się, żeby zawiązać sznurówkę. Aż stęknęła, gdy się podnosiła. Idąca przed nią Emily nie dosłyszała tego niepokojąco brzmiącego odgłosu.

– Nigdy dotąd nie spotkałam kogoś, kto byłby zadowolony z życia w takim… w tego typu miejscu. Wiem, że ma dom w miasteczku, ale sam przyznał, że rzadko w nim bywa, po to tylko chyba, żeby się wyspać. Właściwie żyje tutaj wśród drzew i mchów.

– Nie wiem, czy to jest dokładnie tak, Emily. W końcu co roku poznaje tu nowych ludzi i spotyka starych znajomych. On szuka towarzystwa wczasowiczów. A takie kontakty przynoszą wiele satysfakcji. Poza tym Matt lubi żyć blisko z przyrodą, a to też daje mnóstwo zadowolenia. Wszystko to razem składa się na jego życie. Moim zdaniem, on uczynił z tego treść swego życia i kocha to co robi. Czy jest choć trochę podobny do tego twojego Bena?

– Jak jabłko do pomarańczy – odparła podniosłym tonem. – Rety, już za piętnaście dziewiąta. O wpół do dziewiątej miałyśmy wyruszyć na wędrówkę. Spotkamy się na rozstaju dróg. Mam już nasz lunch – powiedziała potrząsając kartonowym pudełkiem, które siostra Gilly dała jej po śniadaniu.

– To nie moja wina, że poprosiłaś o dodatkową porcję naleśników z orzechami. Zabierz mapę na wypadek, gdybyśmy się zgubiły – zawołała za nią Rosie.

Emily pobiegła do swego domku, szybko spakowała purpurowy plecak i zarzuciła go na plecy. W ostatniej chwili sięgnęła po mapkę okolicy i wsunęła ją do kieszeni szortów. Wychodziła już, gdy nagle zawróciła, ściągnęła buty i szorty i włożyła długie spodnie, po czym włożyła i zasznurowała buty. Teraz była gotowa. Zaraz, czy aby na pewno? Stanęła na schodkach i w myślach sprawdzała zawartość plecaka. Miała nóż, zestaw pierwszej pomocy, latarkę – małą wprawdzie, ale dającą silne światło, pudełko z lunchem, ciepłą bluzę i środek na komary. Po raz trzeci już weszła do domku i zabrała jeszcze trzy czekoladowe batoniki, które leżały na stole w salonie. – Chyba już wszystko – mruknęła.

– Idziemy szlakiem Appalachian – stwierdziła Rosie.

– Jak się czujesz? Bo jeśli nie jesteś w najlepszej kondycji, możemy wybrać się na tę wycieczkę innym razem. Piętnaście kilometrów to całkiem długa trasa. Jesteś pewna, Rosie, że dasz radę?

– Chodzę tędy co roku, ale robię najwyżej sześć kilometrów. To tylko o dziewięć więcej, co tam. Będę musiała odpoczywać po drodze, ale przejdę. A co, denerwujesz się?

– Nie, skąd. Cieszę się na tę wycieczkę. Nie mogę się doczekać, żeby napisać o niej moim przyjaciołom i pochwalić się, że przeszłam szlak Appalachian. Ale będą mi zazdrościć. Chociaż może raczej będą zadowoleni, że ich tu nie ma. Wędrowanie po górach nie jest ich ulubioną rozrywką.

– Założę się, że wcześniej czy później spotkamy na trasie Matta.

– Dzisiaj ma wolny dzień – przypomniała jej Emily.

– A więc znasz rozkład jego zajęć. – Rosie roześmiała się widząc zmartwioną minę koleżanki. – No, dobrze już, nie bądź taka zażenowana. Pełne napięcia oczekiwanie na coś daje więcej przyjemności niż samo zdarzenie, bez względu na to, jakie ono jest – romans, wycieczka czy cokolwiek. Przeważnie spotyka nas rozczarowanie. Ale tę szaleńczą radość i najdziksze fantazje, jakich się doświadcza oczekując czegoś, naprawdę warto przeżyć. Ja na przykład pragnę Ivana już od tak dawna, że nie potrafię zliczyć czasu. Ale gdyby do czegoś doszło, to chyba nie wiedziałabym jak się zachować. Po pierwsze musiałabym schudnąć i popracować nad swoim wyglądem, zrobić sobie nową tapetę, bo tak się chyba mówi, prawda? Teraz Ivan widzi we mnie tylko pulchną, siwą kobietę, która mogłaby być jego babką.

– Nie myśl tak o sobie, Rosie. Ja też kiedyś tak na siebie patrzyłam. Emily opowiedziała koleżance historię o łazience i stłuczonym lustrze.

– Ale to było dawno; teraz myślę inaczej – ciągnęła. – Jeśli poważnie masz zamiar schudnąć, chętnie polecę ci odpowiednią dietę i właściwe ćwiczenia; gdybyś chciała zostać tu nieco dłużej, to gwarantuję ci, że wyjeżdżając stąd będziesz znacznie szczuplejsza. Mogę nawet popracować nad twoim wyglądem. Świetnie znam się na robieniu makijażu. Przez jakiś czas pracowałam w restauracji i makijaż był sprawą bardzo ważną. Potrafię ufarbować włosy, a nawet ci je podciąć. Wiem wszystko o tym, jak i na czym zaoszczędzić. Czy wiesz, że tuńczyka można podać na ponad dwieście różnych sposobów, a kurczaka na trzysta sześćdziesiąt? Znam każdy z nich. – mówiła chichocząc.

– Ja nie mam za grosz silnej woli – gderała Rosie.

– W tej kwestii też umiem ci pomóc. Wyobraź sobie, że jesteś smukła, ważysz pięćdziesiąt siedem kilo, masz elegancką fryzurę, modny makijaż, wspaniałą sukienkę na sobie, a z lasu wychodzi akurat Ivan, silny i krzepki. Zarzuca cię sobie na ramię i niesie do swojej… swojej jaskini, gdzie oddajecie się dzikiej, namiętnej miłości. Ivan bierze cię gwałtownie, pożądliwie całuje twoje ciało, a tobie sprawia to niesamowitą przyjemność. Chcesz więcej, więcej i wciąż więcej, aż on zupełnie opada z sił. Ty wtedy wstajesz, poprawiasz ubranie, spoglądasz lekceważąco na sflaczałego pozbawionego energii faceta i mówisz… no właśnie, co powiesz, Rosie? – spytała Emily zaśmiewając się.

– Do zobaczenia – odparła chichocząc. – Emily, oddaję się w twoje ręce. Zabierz się do dzieła.

– W porządku, zaczynamy jutro. A teraz zróbmy sobie postój na lunch. Sądzę, że przeszłyśmy już jakieś sześć kilometrów, a może nieco więcej. Należy nam się odpoczynek.

Emily podała koleżance owiniętą w folię kanapkę z szynką i serem, a do tego brzoskwinię, chociaż Rosie twierdziła, że nie jest głodna. Emily pochłonęła swoją porcję z wielkim apetytem i gotowa była zjeść także lunch Rosie, ale się powstrzymała. Sok z brzoskwini ściekał jej po policzkach i skapywał na bluzkę.

– A niech to diabli, będę miała plamę na koszulce. Ależ ze mnie świntuch. – Otarła usta wierzchem dłoni. – Chcesz trochę wody?

– Tak, ale najbardziej przydałoby mi się parę tabletek aspiryny. Masz ją może w zestawie pierwszej pomocy?

– Jeśli boli cię żołądek, to aspiryna na nic się nie zda. Bardzo ci dokucza?

– Nie aż tak, ale jednak ciągle boli. To pewnie gazy, a one są najgorsze. Zdarza mi się to czasem, gdy zjem coś, czego nie powinnam. Może zaszkodziły mi te trzy kiełbaski, które były wczoraj na kolację. Albo pieczone na węglu ziemniaczki; były obficie polane stopionym masłem.

– To były najlepsze ziemniaki i kiełbaski, jakie w życiu jadłam – wspomniała z zadowoleniem Emily.

– To dlaczego ciebie nie męczą gazy? – narzekała Rosie.

– Boże, co za konwersacja. Ja przegryzałam kiełbaski kiszoną kapustą, a kapusta działa rozwalniająco. Załatwiałaś się potem?

– Nie. Ale aspiryna pomaga na ból głowy. Daj mi trzy tabletki. Emily posłusznie wytrząsnęła je z buteleczki i podała koleżance. Rosie szybko je połknęła popijając wodą z pojemnika, który Emily miała w plecaku.

– Musimy już iść. Mamy przecież wrócić do domu przed zmrokiem. Gilly obiecała, że zostawi nam kolację, gdybyśmy się spóźniły, ale kazała mi przysiąc, że nikomu o tym nie powiemy. Włożyłam dziesięć dolarów do jej osobistej skarbonki na biednych.

– No wiesz, nie wstyd ci przekupywać zakonnicę? I ona pozwoliła na coś takiego? – nie mogła uwierzyć Rosie.

– Pewnie, nawet się uśmiechnęła. No wstawaj, pomogę ci – powiedziała Emily podając Rosie rękę. Zachwiała się jednak do tyłu i chociaż zdołała odzyskać równowagę, to obróciła się przy tym dokoła swej osi. Dysząc i posapując Rosie zaczęła iść przodem, ale skręciła nieco w prawo zbaczając ze szlaku. Emily szła za nią przesuwając dłońmi po rosnących po bokach krzakach.

Dwie godziny później spojrzała na zegarek, bo Rosie oznajmiła:

– Muszę odpocząć, Emily. W boku boli mnie jak diabli. Spróbujmy zorientować się, gdzie dokładnie jesteśmy. Masz mapę? Od dawna już nie widziałam wzdłuż drogi żadnych oznakowań. Szlak jest zazwyczaj wyraźnie widoczny, a to jest jakaś zarośnięta ścieżka. Może pomyliłyśmy się i zeszłyśmy ze szlaku?

– Nawet nie mów takich rzeczy, Rosie – odparła Emily krzywiąc się. – Nie chcę się zgubić. Przecież tutaj na wiele kilometrów wokół nie ma żadnych domów. Nawet jeśli ci się tylko wydaje, że mogłyśmy pomylić drogę, to lepiej wracajmy do domu ścieżką, którą tu dotarłyśmy. Przejdziemy ten szlak innym razem. Teraz jest już druga.

Emily podała koleżance bidon z wodą. Rosie piła z niego łapczywie, po czym poprosiła o kolejną dawkę aspiryny, podczas gdy Emily po wszystkich kieszeniach szukała mapy.

– O Boże, zostawiłam ją w szortach – jęknęła w końcu żałośnie.

– Przyłóż mi rękę do czoła – powiedziała Rosie.

– Jezu Chryste, masz gorączkę! Wracamy! I to już!

– Nie ruszę się, dopóki ten ból w boku nie zelżeje. Jak myślisz, jaką mam temperaturę?

– Może nawet trzydzieści dziewięć stopni. Czy miałaś już gorączkę, gdy wyruszałyśmy?

– Nie. Czułam się tylko trochę ospała. Naprawdę nie chcę cię straszyć, ale wydaje mi się, że ten ból to wcale nie z powodu zaparcia.

– Chcesz powiedzieć…? Miałaś wycinany wyrostek? Zaraz, czy ty uważasz, że masz zapalenie wyrostka robaczkowego?

– Z jajnikami na pewno wszystko jest w porządku, bo przed przyjazdem tutaj byłam u ginekologa. A przecież w tym miejscu nie ma nic poza wyrostkiem. Nerki taż mam zdrowe. O Boże, Emily, a co będzie, jeśli on pęknie? Naprawdę postaram się, ale nie sądzę, żebym dała radę dojść do Ustronia.

– Posiedźmy jeszcze kilka minut. Mogę wprawdzie podtrzymywać cię w drodze, ale jeśli to rzeczywiście wyrostek, chyba nie powinnaś w ogóle chodzić. A z powodu gorączki i tak będziesz powolniejsza. Nie bardzo mam ochotę zostawiać cię tutaj i iść sama szukać pomocy. Jeśli się zgubiłyśmy, to idąc w pojedynkę bez mapy mogę zabłądzić jeszcze bardziej. Gdy nie wrócimy do Ustronia przed zmrokiem, siostry zorientują się, że coś musiało się stać. Ściemni się dopiero za sześć, siedem godzin, a przez ten czas wiele może się wydarzyć. Poza tym nie mamy żadnej gwarancji, że Gilly rzeczywiście zauważy, iż nas nie ma. Kolację zostawi nam przecież w piekarniku, a sama będzie na modlitwach. Możliwe, że nikt nie dostrzeże naszej nieobecności do dziewiątej albo i dłużej. Rosie, powiedz mi, co mam robić? – poprosiła Emily pełnym napięcia głosem.

– Wracaj i… i sprowadź pomoc. Ja nie dam rady iść, a nawet gdybym mogła, to i tak tylko opóźniałabym marsz. Weź bandaże z apteczki i idąc oznaczaj nimi drogę, żeby potem strażnicy mogli mnie łatwo znaleźć. Kiedy już dotrzesz do szlaku, będziesz mogła swobodnie przebiec resztę drogi. Masz świetną kondycję.

– O Boże, gdybyś ty siebie widziała, jesteś cała zlana potem. Zostawię ci wodę i plecak. A jeśli ściemni się, a pomoc nie nadejdzie? – jęczała Emily.

– Mam dwie latarki: twoją i moją. No, idź już, Emily, proszę. Nic mi się nie stanie, dopóki ktoś tu po mnie nie przyjdzie. To moja wina. Ja zboczyłam ze szlaku.

Emily zmartwiała ze strachu.

– Rosie, nie mogę tak cię tu zostawić. A jeśli zaatakuje cię jakieś dzikie zwierzę? Nie mam zielonego pojęcia o tropieniu i szukaniu własnych śladów. Mogę się znowu zgubić. Może rozpalimy ognisko i postaramy się trzymać mały ogień, żeby tylko dym unosił się do góry. W końcu na pewno ktoś nas zauważy.

– Ognisko odpada zupełnie. Cały las mógłby się od tego zająć. Jeśli chodzi o mnie, to nigdy nie jeździłam na żadne obozy i nie mam w takich sprawach doświadczenia. Nawet o tym nie myśl, Emily. I proszę cię, idź już. Dopóki będę miała świadomość, że próbujesz mi pomóc, nic mi nie będzie. Dasz sobie radę, Emily. Pomyśl tylko, ile osiągnęłaś po tym, jak zostawił cię mąż.

– O Boże, Rosie, to było całkiem co innego. Wtedy nie chodziło o niczyje życie.

– I tu się mylisz, bo przecież chodziło o twoje. Przestań gadać, Emily, i ruszaj w drogę. Proszę cię.

– No dobrze, idę, ale najpierw ułożę cię jak najwygodniej. Oprzyj głowę o plecak. Latarki leżą tuż obok. Gdyby zaczęło padać, to korona tego drzewa jest na tyle gęsta, że powinna cię osłonić. Butelkę z wodą zostawiam ci tutaj. Pij, Rosie. I co jakiś czas bierz aspirynę. – Mówiąc to wsunęła Rosie bidon do kieszeni bluzki. Potem nachyliła się i cmoknęła ją w policzek. – Licz liście na drzewie, a jak już skończysz, zacznij liczyć sosnowe igły. Odpytam cię z tego, jak już cię stąd wydostanę.

– Idź wreszcie, Emily. Zaczynam liczyć – skrzywiła się Rosie. Odchodząc Emily obejrzała się przez ramię. Rosie leżała z zamkniętymi oczami, a na jej twarzy malował się ból. – Sprowadzę pomoc – powiedziała sobie Emily. – Wiem, że dam radę. Musi mi się udać, bo w przeciwnym razie Rosie może spotkać coś złego. Klnę się na Boga, że mi się uda.

Pomyślała o niedźwiedziach, wilkach i innych leśnych zwierzętach. I o wężach. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu dużego kija. Nie była pewna, czy powinna zachowywać się cicho czy raczej robić jak najwięcej hałasu. Zupełnie nie miała pojęcia. Tak czy owak miała iść do przodu i mieć się na baczności. I nie zgubić kija. Pomachała nim wojowniczo, żeby się podnieść na duchu.

Szła bardzo długo trzymając się ścieżki z krzewami, którą wcześniej pokonała z koleżanką. Miała nadzieję i modliła się, żeby rozpoznać miejsce, w którym zatrzymały się na lunch. Spojrzała na zegarek. Minęło dwie godziny odkąd zostawiła Rosie, więc lada chwila powinna się na nie natknąć.

Pot spływał jej po twarzy, szyi i wsiąkał w koszulkę. Gruby materiał, z którego uszyte były spodnie, ocierał uda. Rozejrzała się wokół przerażonym wzrokiem, gdy ni stąd, ni zowąd poczuła na policzku powiew wiatru szeleszczącego gęstym listowiem. Cóż się u diabła stało, pomyślała. Czyżby spadła temperatura? Miała wrażenie, że mroczny las napiera na nią i straszy. Ciągle jeszcze nie odnalazła miejsca, w którym jadły lunch. Nie pamiętała już, czy szły potem pod górkę, czy z górki. Jedyna jasna myśl w głowie dotyczyła Rosie i polanki, na której ją zostawiła. Oderwała kolejny pasek sterylnej gazy i przywiązała go do ciernistego krzaka. Rozwijając rolkę czuła, jak wali jej serce. Zorientowała się, że bandaża nie zostało zbyt wiele.

Zatrzymała się na chwilę w nadziei, że rozpozna jakieś drzewo, krzak, coś co przypomniałoby jej, że szła tędy z Rosie. Dróżka była stroma i śliska od żywicy ściekającej z sosnowych igiełek. Dwukrotnie poślizgnęła się i upadła na kolana, ale szybko się podniosła. Próbowała biec, ale brakowało jej tchu w płucach. Chwileczkę – powinna przecież schodzić w dół, a nie iść w górę – olśniło ją nagle. Stanęła uświadamiając sobie, że huczy jej w uszach. Zdała sobie sprawę, że nie widzi słońca, a wyraźnie pamiętała, że przedtem przeświecało przez listowie rzucając przed nią cienie w postaci koronkowego wzoru. No i zaczęło robić się coraz ciemniej. – A niech to diabli – zaklęła pod nosem po raz setny chyba.

Nigdy dotąd nie poznała zapachu własnego strachu, ale teraz wiedziała już jaki on jest. Oczy zaczynały ją piec od spływających do nich słonych kropelek potu. Zabłądziła i zdawała sobie z tego sprawę.

– Nie powinnaś była mi zaufać, Rosie – jęczała cicho.

Nagle usłyszała głos Iana.

– Tak, użalaj się dalej, Emily, nikt nie potrafi tego lepiej niż ty. Żalisz się, ryczysz i skamlesz. W tym jesteś najlepsza.

– Zamknij się, Ianie. Ty nie żyjesz. Twoje prochy rozsiane są po pustyni. Nie możesz ze mną rozmawiać ani rozkazywać mi, co mam zrobić. Ciekawe, czy ty umiałbyś znaleźć drogę w tym lesie. A ja sobie poradzę, zobaczysz, ty sukinsynu! Tak naprawdę wcale nie słyszę twojego głosu. Jest wytworem mojej wyobraźni – powiedziała wściekła.

Zastanawiała się, w którym powinna iść kierunku – na zachód, wschód, północ czy południe. Nie miała najmniejszego pojęcia. Niebo zasnute było chmurami i trudno jej było się rozeznać. Rozpościerające się nad nią korony drzew były tak gęste i takim przejmowały ją chłodem, że poczuła, jak żółć podchodzi jej do gardła. Energicznie machnęła kijem, zamknęła oczy i ruszyła w lewo, bo tam właśnie skierowało ją przeczucie. Nagle ciężkie górskie buty straciły przyczepność do podłoża i Emily poślizgnęła się. Upadła na siedzenie i zaczęła zsuwać się w dół po kamieniach, krzakach i kleistych, wilgotnych igłach sosen. Poczuła, że coś zadrapało ją w policzek, a potem dał o sobie znać ból i ranka zwilgotniała.

Emily aż zaparło dech w piersiach, ale nie poruszyła się. Po chwili podniosła drżącą rękę i dotknęła twarzy. Wyczuła krew. Podciągnęła szybko koszulkę, żeby obetrzeć policzek. Wiedziała, że rany głowy i twarzy zawsze obficie krwawią, co niekoniecznie znaczy, że są poważne. Popatrzyła w górę, bo jej uwagę zwróciła jakaś szarość na niebie. No tak, każdy głupi domyśliłby się, że zbiera się na deszcz. Chłodny wiaterek, który odczuła już wcześniej, przybrał na sile. Z wiaterku zrobił się wiatr.

Emily podniosła się najpierw na kolana, potrząsnęła głową, po czym wstała i ruszyła w dalszą drogę. Wydawało jej się, że zmierza w tym samym kierunku co poprzednio, ale drogą położoną niżej i mniej zarośniętą. Wciąż wprawdzie szła po terenie położonym wysoko, ale oddychanie stało się łatwiejsze. Przywiązała do krzaka kawałek bandaża krzywiąc się na widok własnej krwi.

Wciąż parła do przodu, co chwila zerkając na zegarek. Była za piętnaście piąta. Pomyślała, że jeśli nie będzie burzy, to ma przed sobą jeszcze kilka godzin dziennego światła. Zadyszana oparła się o drzewo i wrzasnęła ile tchu w piersiach. Wołała o pomoc tak długo aż ochrypła, po czym ruszyła w dalszą drogę. – Uda mi się, mówiła sobie. – Muszę dojść do Ustronia. Jeśli ma się wystarczająco dużo silnej woli, to można osiągnąć wyznaczony cel. – Przyszło jej do głowy, że silnej woli miała pod dostatkiem. Tylko las i cała przyroda wokół, jakoś jej nie sprzyjały. Brnęła jednak do przodu ocierając co jakiś czas ręką ściekającą po policzku krew.

Ni stąd, ni zowąd przypomniała sobie „godzinę natchnienia”, w której brała udział wraz z Rosie w zeszłym tygodniu. Na początku spotkania nastrój był bardzo poważny, ale pod koniec zrobił się wręcz swawolny, a Emily czuła się potem cudownie. Częściowo przyczyniła się do tego siostra Cookie i jej żarty opowiadane z poważną miną. W rezultacie wyszła z zebrania z listą rzeczy do zrobienia, czy raczej pomysłów na uatrakcyjnienie codzienności.

Gdyby teraz mogła sobie przypomnieć choć niektóre z nich, może byłoby jej łatwiej. Szła cały czas przed siebie, chociaż zaczynało jej się kręcić w głowie. Ściemniło się trochę, a drzewa i krzewy wydawały się jakby gęstsze. Pomyślała, że wkrótce w lesie zapadnie zupełny mrok. „Otwórz książkę na chybił trafił, wybierz sobie jakiś paragraf i niech on będzie twoją inspiracją” – tak brzmiał jeden z pomysłów, jakie zanotowała na spotkaniu. No tak, a jeśli pod ręką będę miała akurat jakiś romans pełen opisów scen erotycznych czy gwałtów? – rozmyślała Emily szarpiąc palcami krzaki rosnące gęsto wzdłuż ścieżki. Siostra Cookie mówiła, żeby ani przez chwilę nie myśleć negatywnie, żeby nawet nie tolerować negatywnego myślenia. I żeby nie słuchać ludzi, którzy patrzą na świat pesymistycznie. Tylko że łatwiej to powiedzieć niż wykonać. No, bo jakie, do jasnej cholery, plusy można znaleźć w sytuacji, w której się teraz znajdowała? Siostra uczyła też, aby nie tracić poczucia humoru, a jeśli już do tego dojdzie, należy natychmiast starać się je odzyskać. Wyjaśniała, że aby się skrzywić, trzeba zmusić do pracy więcej mięśni niż, aby się roześmiać. I kazała często się śmiać. – Ha ha – prychnęła Emily.

Zatrzymała się, żeby wziąć głębszy oddech. Była kompletnie wyczerpana i bardzo zadyszana. Oparła się o pień, rozstawiła szeroko nogi i położyła dłonie na kolanach. Raz za razem głęboko wciągała powietrze. Mogłaby przysiąc, że gdzieś z koron drzew dobiegł ją wówczas głos Iana. Trudno było go nie rozpoznać. Nie powinna mieć wątpliwości, bo przecież słuchała go całymi latami.

– Najpierw schrzaniłaś sprawę, Emily, a teraz dajesz za wygraną. Ty nigdy nie myślisz; ty po prostu brniesz na oślep. Chociaż raz w życiu weź coś w swoje ręce.

– Zamknij się, Ianie, przecież umarłeś. Nie jesteś nawet pochowany, więc nie możesz powstać z martwych. Twoje prochy poniewierają się po całej pustyni razem z tymi idiotycznymi tulipanami. A ja robię wszystko co w mojej mocy. Zrobiło się ciemno jak w grobie. Nic już nie widzę. Może nawet mam wstrząs, a Rosie czeka tam w nadziei, że sprowadzę pomoc. Nie odzywaj się do mnie, Ianie. Nie będę słuchała trupa. Spadaj.

„Otwórz swój umysł i duszę na przyjęcie cudu”, mówiła siostra Cookie. – Oto jestem gotowa, Panie, ześlij mi cud teraz, w tej chwili – błagała Emily. – Chociaż nie, nie mnie, a Rosie. Och, siostra Cookie jest taka mądra. Bardzo mi się podobało to, co mówiła o wycofaniu się – że mądry człowiek wie, kiedy należy zrezygnować. Zupełnie jakby powiedziane z myślą o mnie. A druga odnosząca się do mnie rada siostry Cookie to ta, by wypatrywać bożych posłańców. Chryste, już prawie nic nie widzę. A jeśli jest tu gdzieś, Boże, jakiś Twój posłaniec, ale nie może mnie dojrzeć? Jezu, ależ głupoty plotę!

Nagle Emily upadła na ziemię i zaczęła się toczyć, zatrzymując się dopiero na wystającym z ziemi korzeniu jakiegoś drzewa. Uderzyła się o niego tak mocno, że z gardła wyrwał się jej gromki krzyk, ale ból w ramieniu był tak silny, że zagryzła wargi i skuliła się. Poczuła w bolącej ręce przypływ gorąca. Zastanawiała się, czy nie rozcięła sobie skóry.

Tu gdzie teraz leżała było widniej, bo na polance nie rosły sosny i nie zasłaniały nieba. Zezując Emily zerknęła w stronę zegarka i zdołała dostrzec wskazówki. A co więcej, zauważyła też wetkniętą między kamienie drewnianą strzałkę z napisem „Szlak Appalachian”. Była już piąta. Nie wiedziała, czy iść w stronę Ustronia, czy raczej Maine. Zakładając oczywiście, że będzie w stanie ruszyć się i pójść dalej. Przekręciła się na lewy bok i odczekała chwilę, aż ból osłabnie, po czym podniosła się i uklękła na jedno kolano. Z prawego ramienia na całe ciało zaczął promieniować nieznośny ból. Złamałam rękę albo obojczyk, przemknęło jej przez głowę. A prawdopodobnie jedno i drugie. Krzywiąc się i stękając z wysiłku zdołała jakoś stanąć na nogi.

– Emily, do jasnej cholery, ruszaj się! – Czyżby to Ian tak ją zachęcał do dalszej drogi? Nie, to niemożliwe, rozmyślała. Przecież on nie żyje, odszedł na zawsze. – Przestań użalać się nad sobą – krzyczał głos. – Idziesz w złym kierunku. Zawsze ci mówiłem, że jesteś głupia. Odwróć się i pójdź w przeciwną stronę. No już, Emily.

– Zamknij się, Ianie. Nie możesz już mi rozkazywać.

– Nie chcę mieć na sumieniu twojej śmierci.

Naprawdę nie wiedziała, czy to głos jej byłego męża. A może miała halucynacje i bredziła? Jednakże pod wpływem długoletniego nawyku, zrobiła w tył zwrot i zaczęła iść, czując jak przy każdym kroku przez jej ciało przelewa się fala bólu.

– Jeśli rzeczywiście rozmawiam z tobą, Ianie, to powiedz, jaką mam szansę, że uda mi się sprowadzić pomoc dla Rosie? Czy daleko jeszcze jest do Ustronia? – Emily znów upadła na ziemię; czuła się tak, jakby wszystkie nerwy jej ciała były na wierzchu, narażone na ciągłe podrażnianie. Nie miała wątpliwości, że jeszcze chwila, a straci przytomność. – Popchnąłeś mnie, ty sukinsynu! – krzyknęła.

– I o to chodzi, Emily, wściekaj się. Niech cię aż rozsadza z wściekłości. Wstawaj i ruszaj w drogę!

– Pomóż mi, Ianie. Proszę. Mnie możesz nienawidzieć, ale pomóż mi sprowadzić pomoc dla Rosie. Ona nie zrobiła ci przecież nic złego. Proszę cię. Ja już nie dam rady. Nie jestem w stanie iść dalej. Muszę tu poleżeć. Wcześniej czy później ktoś nas znajdzie. Daj mi spokój, Ianie. Złamałam sobie rękę. Jesteś lekarzem, więc wiesz, jaki to straszny ból. Ty kładłeś się do łóżka, kiedy wyskakiwał ci pryszcz.

– Ależ z ciebie słabeusz! Pozwolisz, żeby twoja koleżanka umarła, bo ty jesteś zbyt leniwa, żeby ruszyć tyłek. Emily, wydałem ci polecenie i, do jasnej cholery, masz mnie słuchać. Tę rękę po prostu sobie zwichnęłaś. Żadna kość nie jest złamana. Masz tylko rozciętą skórę na ramieniu. Zaufaj mi.

– Nie jestem słabeuszem ani leniem. Ty draniu, jak tylko wrócę do domu, podam cię do sądu za to, że praktykujesz medycynę, mimo iż już nie żyjesz. I co ty na to?

Emily zaczęła się podnosić. Pomyślała, że chyba zwariowała, skoro rozmawia z kimś, kto umarł. Ale z drugiej strony siostra Cookie mówiła, że zawsze trzeba być gotowym na przyjęcie bożych wysłanników, a być może był nim właśnie Ian. Ale Ian wysłannikiem Boga? To brzmiało zbyt idiotycznie. Chociaż, czy aby na pewno?

Zaraz, która jest teraz godzina, zastanawiała się Emily. Nie miała pewności, od jak dawna leży już na ziemi. Rozmowa z bożym wysłannikiem, nawet jeśli był nim Ian, zajęła jej trochę czasu. Może było wpół do szóstej albo szósta? A najprawdopodobniej za kwadrans szósta.

– Ruszaj w drogę, Emily.

Tym razem przynaglający ją głos Iana był łagodniejszy. Może naprawdę zależało mu, żeby jej się udało. Oczywiście ze względu na Rosie. Dam sobie radę, pomyślała Emily. Muszę sobie poradzić. Sprowadzę pomoc.


* * *

Siostra Cookie spojrzała na zegarek. Zupełnie straciła poczucie czasu. Rozejrzała się po kuchni, sprawdziła piekarniki, po czym wsunęła do tego pustego blachę z obranymi ziemniakami. Mięso piekło się jeszcze i wyglądało na to, że będzie znakomite. Sałatka była już gotowa, stoły nakryte, a obrane warzywa leżały w garnku do gotowania na parze. Domowe rurki czekały w ciepłym piekarniku, a napój z brzoskwiń chłodził się na tylnym ganku.

Dzbanki z mrożoną herbatą i szklanki stały na tacach przygotowane do wyniesienia na tylny ganek, który stanowił jedyne miejsce, poza sypialniami zakonnic, niedostępne dla gości. To tu właśnie, na tym zacisznym, odosobnionym tarasie należącym wyłącznie do nich, siostry zbierały się, by wspólnie wypalić zakazanego papierosa i wypić szklaneczkę mrożonej herbaty. Raz w miesiącu spowiadały się ze swego przewinienia, ale zaraz zapominały o grzechu aż do następnej spowiedzi.

Tak naprawdę, to żadna z zakonnic nie wiedziała, skąd właściwie biorą się w Ustroniu papierosy; fakt, że zawsze miały parę paczek. Te, które goście zostawiali na stołach odchodząc po posiłku, siostry wkładały do pudełka po butach i trzymały w kuchni na wypadek, gdyby ktoś się o nie upomniał. Zwykle odczekiwały trzy dni, a potem je wypalały. – Należy nam się znaleźne – chichotała Phillie. Pełne paczki pojawiały się jakby za sprawą magii, przeważnie co drugi dzień. Najczęściej zakonnice znajdowały je na schodkach tylnego ganku, gdzie siadywały w czasie rannych i popołudniowych przerw w pracy. Ich zdania w kwestii tego, kto podrzucał im te paskudztwa, były podzielone. Gilly, Cookie i Tiny uważały, że to sprawka Matta, a Phillie, Gussie i Millie posądzały o to Ivana.

Tiny rozlała do szklanek herbatę, Gussie rozdała wszystkim papierosy, a Millie zaoferowała zapalniczkę.

– Paskudny, obrzydliwy nałóg – stwierdziła Phillie odchylając głowę do tyłu i zaciągając się głęboko.

– Wstrętny – przyznały wesoło pozostałe siostry.

Następnie po kolei wypuszczały dym w kształcie idealnie okrągłych kółeczek.

– Wiem na pewno, że za to Bóg nas nie ukarze – oznajmiła radośnie Gilly. – A to dlatego, że sam nam przecież pozwala znajdować tutaj te paskudztwa. Gdyby nie chciał, żebyśmy paliły, zadbałby, żeby nie leżały na widoku.

– Głupie gadanie. To tylko trochę smoły – odrzekła wesoło najwierniejsza fanka Erica Claptona, siostra Gussie. – W każdym razie ja nie rzucę palenia.

– Ani my – zawtórowały jej pozostałe zakonnice.

– Możemy się za to smażyć w piekle – ostrzegła siostra Tiny.

– To będziemy smażyć się razem – orzekła Millie.

– No, czas już zgasić – stwierdziła Gilly pokazując wszystkim swój niedopałek papierosa Marlboro. – Widzicie, został sam filtr. Straszny grzech.

– Jak myślicie, czy Matka Teresa pali? – spytała niespokojnie Phillie.

– Pewnie tak, ma przecież tyle stresów; jak niby wytrzymałaby bez papierosów? – odparła Cookie. – Zauważyłyście, że niebo zrobiło się bardzo ciemne? Mam nadzieję, że nie rozpęta się dzisiaj burza. Chciałabym skończyć ten straszny kryminał, który czytam, a jeśli światło siądzie, nie będę wiedziała, kto zabił Darlene.

– Mogę ci powiedzieć, że zrobiła to jej siostra Marlenę, więc nie musisz się już martwić – powiedziała Gussie. – Brał w tym udział jeszcze ogrodnik, który zasztyletował strażnika przy bramie. Wszystko inne ma na celu tylko zmylenie czytelnika. W każdym razie, jeśli wyłączą światło, nie będziesz się denerwować. Na jutro mogę ci pożyczyć inną książkę; nazywa się „Gdzie zniknęła piękna kobieta”. Matt mi ją wczoraj podrzucił.

– Mam nadzieję, że Rosie i Emily nic się nie stało. Tam w górach robi się o tej porze dość ciemno, nawet jeśli słońce jeszcze świeci. A biorąc pod uwagę, że nadchodzi burza, jest tam pewnie mroczno jak w grobie – powiedziała siostra Tiny.

– Rosie szła już kiedyś tym szlakiem – przypomniała Gilly.

– Ale robiła najwyżej sześć kilometrów. Dziś planowały przejść piętnaście, a Emily w ogóle nie zna drogi.

– Poczułabym się lepiej, gdyby Ivan wyszedł im na spotkanie; poprosimy go o to, gdy tylko przyjdzie tu z pocztą. Spóźnia się jakoś. Zwykle naciska dzwonek mniej więcej wtedy, gdy kończymy nasze… grzeszne praktyki – zauważyła Millie.

– Obiecałam Emily, że zatrzymam dla nich kolację.

– Znowu złamałaś zasady, Gilly – upomniała ją Gussie.

– Zasady są po to, żeby je łamać. A Emily i Rosie nie są zaprawione w górskich wędrówkach w przeciwieństwie do niektórych – odrzekła niepewnie Gilly.

– O, właśnie odezwał się dzwonek. Ivan przyszedł z pocztą. Siostry sprzątnęły ze stołu tacę i pełną popielniczkę. Po odbiór poczty przy drzwiach wejściowych wydelegowano Gilly.

Ivan był potężnym mężczyzną – wysoki na metr dziewięćdziesiąt, ważył chyba ze sto trzydzieści kilo, ramiona miał jak konary drzewa, a dłonie niczym połcie słoniny. Mundur ani trochę nie maskował jego niedźwiedziej sylwetki.

– Nadchodzi potężna burza, siostro, ale zacznie się dopiero za jakiś czas. Może o dziesiątej. Niech siostra dopilnuje, żeby wszyscy byli wtedy w domkach – ostrzegł łagodnym spokojnym głosem.

– Skoro więc nie zacznie lać przed dziesiątą, to chyba nie mam się co martwić o Emily i Rosie. Dziś rano wyruszyły na wędrówkę i zamierzały przejść piętnaście kilometrów.

– O której wyszły? – zainteresował się Ivan.

– Po śniadaniu. Obiecałam, że zostawię im kolację. A ściśle mówiąc, że nałożę im jedzenie na talerze i wstawię do piekarnika. Wiem, że to wbrew regułom, ale nie dbam o to. Jak wrócą, będą umierać z głodu.

– To bardzo miłe, siostro. Od czasu do czasu można złamać taką czy inną zasadę. A nie wie siostra, czy Rosie naprawdę gotowa była przejść piętnaście kilometrów? Zastanawiam się, czy nie powinienem się trochę rozejrzeć. O tej porze w lesie jest bardzo ciemno. Rosie boi się polnych myszy, więc pewnie jest wystraszona.

– A skąd wiesz, że ona się boi myszy? – zaciekawiła się Gilly.

– Matt mi powiedział. Pojadę dżipem w tamtą stronę i popatrzę dokoła. Skoro wyszły o ósmej trzydzieści czy o dziewiątej, to nawet jeśli zrobiły sobie przerwę na lunch i kilka postojów, powinny być już z powrotem. Rzucę okiem na ten szlak. Gdybym się z nimi minął, niech siostra wystrzeli jedną z tych rac, które siostrze zostawiliśmy, dobrze?

– Na pewno tak zrobię. Uprzedzę wszystkich. Przestrzegałam Rosie, żeby trzymała się ścieżki i nie zbaczała z niej. Kazałam jej nawet znaczyć drogę. Zresztą mówię to każdemu, kto wybiera się w góry. A one rzeczywiście powinny być już z powrotem. Ale teraz muszę zabrać się do pracy, bo inaczej nie zdążę z kolacją.

Ivan oddał zakonnicy niewielki worek z pocztą, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył wzdłuż ściany budynku do miejsca za rogiem, gdzie zostawił swojego dżipa. Kiedy ujechał około pół kilometra, zjechał na pobocze drogi. Wziął do ręki komórkowy telefon i zadzwonił do Matta Halidaya.

– Wierz mi, że te kobiety na pewno nie zdołały przejść piętnastu kilometrów, a skoro do tej pory nie wróciły, to znaczy, że coś musiało się stać. Rosie ma bardzo bolesny odcisk na palcu. Wszyscy w ośrodku wiedzą o jej odciskach.

– Poproszę kogoś, żeby przyszedł posiedzieć z dziećmi i zaraz do ciebie przyjadę. Jadąc wystrzel od czasu do czasu racę. Wkrótce rozpęta się burza. Myślę, że dołączę do ciebie najwyżej za czterdzieści minut.

– To na razie – odrzekł Ivan kończąc rozmowę.

Ivan przypomniał sobie tych kilka wypadków, które w ciągu minionych lat wydarzyły się w ośrodku. Przeważnie jednak goście nie zapuszczali się zbyt daleko w las i nie było z nimi jakichś poważniejszych problemów. Lubił swoją pracę, bo miał w niej do czynienia z tymi wszystkimi ludźmi, którzy przybywali w góry w poszukiwaniu pociechy i dobrego samopoczucia. Sam też był kiedyś w podobnej sytuacji, bo wiele lat temu jego narzeczona zginęła w wypadku samochodowym. Teraz miał pięćdziesiąt lat, wciąż był kawalerem, kochał dzieci i zwierzęta i pracował od świtu do nocy.

Bardzo lubił Rosie Finneran, ale właściwie wszyscy darzyli ją sympatią. Raz czy dwa myślał o zaproszeniu jej do kina, ale nigdy nie zdecydował się wcielić tego pomysłu w życie. A teraz tego żałował. Rosie zawsze umiała go rozśmieszyć. Czasem, kiedy myślała, że nikt tego nie widzi, puszczała do niego oko. On sam ani razu do niej nie mrugnął i nawet nie wiedział dlaczego. Było mu żal, że tego nie robił. Zauważał, że Rosie wykazywała się nieraz brakiem rozsądku i przez to pakowała się w kłopoty, ale nie przeszkadzała mu ta jej skłonność. Jemu także zdarzało się robić głupstwa.

Potem powędrował myślami ku Emily Thorn i Mattowi Halidayowi. Wiedział, że kolega interesuje się tą wczasowiczką. Próbował wprawdzie kryć się z tym, ale nie bardzo mu się to udawało. Kiedy miał wolny dzień, zawsze pytał co działo się w ośrodku. Najpierw dopytywał się o zakonnice i niektórych gości, a na końcu o Rosie i Emily. Ilekroć Ivan opowiadał o Emily, oczy Matta zaczynały błyszczeć i Ivan cieszył się z tego. W zeszłym tygodniu Matt kupił swej ulubionej wczasowiczce loda, a potem spędził trochę czasu w towarzystwie jej i Rosie. Ivan miał ochotę dołączyć do nich, ale sprawiali wrażenie tak zadowolonych, że nie chciał im się narzucać, więc szybko zjadł swego rożka i kupiwszy sobie drugiego odszedł.

Zjechał z drogi i zaparkował dżipa. Zarzucił na ramiona ogromny plecak i ruszył w drogę przyświecając sobie silną latarką. Szedł głośno stawiając duże kroki. Dręczył go niepokój.


* * *

Emily znów upadła i leżała twarzą do ziemi; nogi w coś jej się zaplątały. Próbowała się oswobodzić i poruszyć, lecz kark i ramię przeszył tak silny ból, że aż straciła na chwilę oddech. Trwała więc w bezruchu z twarzą przyciśniętą do sosnowych igieł i ostrych grudek ziemi. Oblepiająca igły żywica sprawiała, że Emily kichała co chwila.

Pragnęła móc zasnąć choćby tylko na dziesięć minut. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak zmęczona i tak owładnięta bólem.

– Wstawaj, Emily. Nie pora teraz na sen. Jeśli jesteś zbyt leniwa, żeby ratować siebie, to pomyśl o swojej koleżance. Ona liczy na ciebie. Posłuchaj mnie, Emily.

– Niby dlaczego miałabym cię słuchać? Chyba już raz kazałam ci zostawić mnie w spokoju. Nie chcę rozmawiać z kimś kto nie żyje. Bóg cię ukarze za to, że tak mnie dręczysz. Daj mi spokój. Wyciągając rękę w bok, żeby utrzymać równowagę, Emily spróbowała podnieść się na kolana. Upadła jednak i znów uderzyła twarzą w przykrywające ziemię sosnowe igły. – Coś sobie zrobiłam w kolano i kostka mnie boli – jęczała.

– Twoja koleżanka cierpi o wiele bardziej. Podnieś wreszcie tyłek, rusz się stąd i sprowadź pomoc, bo po to wyruszyłaś. To rozkaz, Emily.

– Niech piekło pochłonie ciebie i twoje rozkazy, Ianie. Co będzie ze mną?

– Ty się na razie nie liczysz. Najważniejsza jest twoja koleżanka. Jeśli pęknie jej wyrostek, to będzie po niej i dobrze o tym wiesz. Jestem przecież lekarzem. Chociaż raz w życiu mnie posłuchaj.

– Byłeś lekarzem. I zamknij się wreszcie. Sama wiem… nie musisz mi mówić… nie widzę… wiem, że całkiem się zgubiłam. Pomóż mi wstać.

– Sama się podnieś. Obserwuję cię.

– Przestań mówić mi co mam zrobić.

W końcu Emily stanęła na nogi i choć chwiała się jeszcze na boki, to przecież stała. Lewą stopą zaczęła badać teren w poszukiwaniu kija, który ze sobą niosła. Czuła, że gdyby się po niego schyliła, to znów by upadła. Nadepnęła na jego końcówkę i kij podskoczył do góry. Złapała go. Zupełnie jakby wygrała nagrodę pociągając za wstążeczkę w wesołym miasteczku.

Nagle rozległ się grzmot, potem drugi i trzeci, a niebo rozświetliła na moment zygzakowata błyskawica.

– Oni tam pozwalają ci robić takie rzeczy? – spytała Iana przerażona Emily. – Jak ty to robisz?

– To magiczna sztuczka. Cieszysz się, że jesteś już na szlaku?

– Tak, o tak. Daleko jeszcze?

– Gdybym ci powiedział, że daleko, poddałabyś się. A gdybym pocieszył cię, że jesteś tuż tuż, wtedy zrobiłabyś pewnie coś głupiego – na przykład rzuciłabyś się biegiem i wpadła na jakieś drzewo. Nie wiem, ile ci zostało do przejścia. Po prostu idź przed siebie.

– Rozszyfrowałam cię, ty gnido – chcesz mnie doprowadzić do obłędu. Ianie, jestem zbyt zmęczona, żeby oszaleć. Postąpiłeś wobec mnie karygodnie. Ja zrobiłam tylko to, co musiałam. Kiedy weszłam do twojego biura, nawet mnie nie poznałeś. Znów stałam się tamtą Emily.

Niebo ponownie zaczęły rozświetlać błyskawice, jedna po drugiej, i Emily miała przez chwilę wrażenie, że patrzy na pokaz sztucznych ogni. Zraniona ręka zwisała jej bezwładnie wzdłuż ciała, ale drugą wetknęła koniec kija pomiędzy dwa duże kamienie i opierając się na nim ruszyła z miejsca powłócząc stłuczoną nogą. Jakoś posuwała się do przodu, a tylko to się teraz liczyło. – To był niezły pokaz – powiedziała do Iana. – Jak to robisz – marszczysz nos czy co?

– Nie marnuj sił na próżne gadanie. Powinnaś była wziąć ze sobą jedną z latarek i racę. Ale i tak nieźle sobie radzisz, Emily.

Komplement sprawił jej tyle radości, że spróbowała nawet iść szybciej starając się nie myśleć o Rosie i o Ianie, i o jego… duchowym świecie. Zresztą wszystko to było pewnie tylko złym snem. Poprzysięgła sobie, że nigdy nikomu nie opowie o rozmowie, którą prowadziła ze swym zmarłym mężem.

Przez niebo przetoczyły się kolejne błyskawice. I właśnie wtedy cos dostrzegła, a serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Na ścieżce stał Sasquatch. O Boże, tylko nie to, pomyślała. A może to Al Roker z wielkim radarem na plecach. Albo jakaś postać z nocnego koszmaru, tyle że żywa. Emily mocniej chwyciła kij w obie ręce i zaczęła krzyczeć przerażona nie ze względu na siebie, ale na Rosie. Najwyraźniej traciła już kontakt ze światem rzeczywistym i zdawała sobie z tego sprawę. No bo cóż robiłby w tych górach facet zapowiadający pogodę w NBC? A jeśli to naprawdę był Al Roker, to gdzie w takim razie podziała się ta roztargniona Sue Simmons z wiadomości o piątej?

– Ianie, pomóż mi, nie zostawiaj mnie tutaj z tym… z tym czymś. Ianie, przysięgam, że… że zrobię coś… jakiś dobry uczynek… przecież możesz zabrać to coś ode mnie, masz moc to zrobić. Nie pozwól mi umrzeć.

Nie usłyszała jednak żadnej odpowiedzi.

Wkrótce poczuła na twarzy jakieś światło, tak jasne, że ją oślepiło. Skuliła się w sobie próbując osłonić oczy.

– Pani Thorn.

Rozpoznała ten głęboki, ciepło brzmiący głos.

– Ivan – powiedziała chrapliwie.

Tak bardzo jej ulżyło na widok tego człowieka, że osunęła się na ziemię. To, czy uda jej się podnieść czy nie, nie miało już znaczenia.

– Chryste Panie, pani Thorn, co się pani stało?

– Rosie. Zostawiłam ją… tam z tyłu, w górze, nie wiem gdzie. Część drogi znaczyłam kawałkami bandaża. Potem przywiązywałam do krzaków paski podartych skarpetek i bielizny, dopóki mi się nie skończyły. Coś jest nie w porządku z wyrostkiem u Rosie. Zostawiłam jej latarki i plecaki. Ściemniło się i zgubiłam się, ale… to nieważne. Nie wiem, gdzie ona leży. Gdzieś tam w górze. Miała gorączkę i bardzo bolał ją brzuch. Znajdzie ją pan, prawda?

– Oczywiście. A co z panią? Złamała sobie pani rękę?

– Nie, jestem tylko padnięta. Proszę mnie tu zostawić. Niech pan szuka Rosie.

– Wydawało mi się, że słyszałem, jak pani z kimś rozmawia.

– Ja… ja mówiłam do siebie. Musi się pan pospieszyć.

Ivan wystukał szybko jakiś numer na telefonie komórkowym, który niósł w plecaku.

– Proszę się zastanowić, pani Thorn, ile czasu zabrało pani dotarcie tutaj?

– Kilka godzin, ale zgubiłam drogę i ściemniło się, i spadłam do wąwozu, i bardzo wolno szłam. Wydaje mi się, że szłam jakieś pięć, sześć godzin. Zostawiłam Rosie latarki i race. Jeśli wystrzeli pan jedną, to może ona zrobi to samo i wtedy zorientuje się pan, gdzie jej szukać. Będą panu potrzebne nosze. Wiem, że jest pan silny, ale nie sądzę, żeby dał pan radę sam ją stamtąd znieść.

Ivan schował telefon.

– Matt jest już w drodze. Ja idę dalej.

Kilka minut później Emily znalazła się w kręgu słabego światła pochodni, które Ivan rozstawił wokół niej.

– Niech się pan nią dobrze opiekuje, bo ona bardzo pana lubi – Powiedziała Emily.

Kuląc się na porośniętej mchem ziemi, zastanawiała się, dlaczego to powiedziała.

– Nawet teraz o mnie myśli? – odparł chichocząc.

Kiedy Ivan już odszedł, Emily spytała szeptem:

– Ianie, czy teraz już mogę zasnąć?

Wiedziała jednak, że nie usłyszy odpowiedzi. Uśmiechając się, podłożyła dłonie pod głowę. Chwilę później zmorzył ją sen. Tymczasem dokoła waliły pioruny, błyskawice rozświetlały niebo, a siekący deszcz wygaszał pozostawione przez Ivana pochodnie. Emily obudziła się parę godzin później, czując że ktoś podnosi ją z ziemi i niesie. Odczuwała każdy wstrząs i szarpnięcie, dopóki wreszcie Matt nie ułożył jej w swoim dżipie.

– Mój Boże, Emily, wyglądasz… czy na pewno wszystkie kości masz całe?

– Nawet nie myśl o zabraniu mnie do szpitala. Potrzebna mi tylko gorąca kąpiel, opatrunki i może jakiś środek przeciwbólowy, ale to mają siostry. Nie jest ze mną tak źle jak pewnie wyglądam. A co z Rosie?

– Właśnie ją operują. Miała zapalenie wyrostka robaczkowego. Ivan został z nią w szpitalu.

– Ona zdaje się czuć do niego ogromną sympatię – powiedziała, opierając zranione ramię o drzwi samochodu.

Matt roześmiał się.

– Ivan też zdaje się czuć do niej ogromną sympatię – odparł. – Naprawdę świetnie się spisałaś, Emily. Zwłaszcza jak na nowicjuszkę.

– Myślałam, że to określenie oznacza kandydatkę na zakonnicę.

– My nazywamy tak często ludzi, którzy nie mają doświadczenia w chodzeniu po górskich szlakach. W każdym razie tobie się udało. Widziałem już w swoim życiu sytuacje, kiedy dorośli mężczyźni robili się zupełnie bezradni. Niejednokrotnie musieliśmy wysyłać po nich grupy ratunkowe. Dzięki tobie, Rosie wyzdrowieje.

Emily zacisnęła zęby.

– Cóż, nie obyło się bez pewnej dozy pomocy. Właściwie całkiem sporej.

– Chyba nie chcę o tym słuchać – powiedział Matt cicho.

– To dobrze, bo nie miałam zamiaru ci o tym opowiadać.

– Jednak moim zdaniem powinien obejrzeć cię lekarz. Jeśli nie chcesz jechać do szpitala, to chętnie zawiozę cię do całodobowej kliniki. Czułbym się dużo lepiej, gdybyś się zgodziła.

– Lekarz już mnie oglądał… nic mi nie jest. Zakonnice doskonale się mną zaopiekują. Gussie wyznała mi, że niewiele brakowało, żeby została weterynarzem, ale, jak się wyraziła, miała powołanie. Tak czy owak uwielbia łatać ludzi. Rozmawiaj ze mną, Matt, opowiedz mi o tych zakonnicach. Nie wydają ci się chyba… one są prawdziwe, tak?

– Różne opowieści o nich krążą. Według tej, która moim zdaniem najbliższa jest prawdy, należały niegdyś do zakonu benedyktynek. Jedna z nich, chyba Cookie, odziedziczyła mnóstwo pieniędzy po jakimś bogatym krewnym. Za życia ten facet przyjeżdżał tu dwa razy do roku. Kiedy ten ośrodek podupadł, Cookie odkupiła go, lecz przedtem wystąpiła z zakonu. Ma bardzo nowoczesne poglądy, pozostałe siostry zresztą także. Uznają rozwody, nie mają nic przeciwko zapobieganiu ciąży, uważają, że księża powinni mieć prawo do małżeństwa i dopuszczają możliwość wyświęcania kobiet na kapłanów. Cóż, Watykan ma na te sprawy zupełnie odmienne opinie, więc siostry opuściły zakon. Tutejszy ośrodek stał się ich domem, a one są najszczęśliwszymi kobietami, jakie w życiu widziałem. Same zaprojektowały własne habity. Wciąż uważają się za zakonnice i prowadzą naprawdę bogobojne życie służąc wszystkim dokoła. Myślę, że można by je nazwać postępowymi renegatkami. Nie wiem ile jest prawdy w tych pogłoskach, ale mówi się, że niejedna osoba wspomniała o nich w swoim testamencie. Ten ośrodek bardzo dobrze stoi pod względem finansowym, a wszelkie uzyskane pieniądze siostry wykorzystują na jego prowadzenie. To jest biznes. Nowi goście czekają na miejsce tutaj dwa lata.

– To niemożliwe – sprzeciwiła się Emily niepewnym głosem. – Ja po prostu zadzwoniłam i dowiedziałam się, że mogę przyjechać w każdej chwili.

– W takim razie musisz być kimś wyjątkowym – odrzekł wesoło Matt. – Jest jedna zasada, której zakonnice nigdy nie łamią. Jak już ci powiedziałem przy naszym pierwszym spotkaniu, do domku przy „Szlaku Archanioła” trafiają tylko wyjątkowi goście.

Emily zrobiło się bardzo miło, choć nie uważała, że powinna odebrać to jako komplement. O ile wiedziała, nikt dotąd nie uważał jej za osobę wyjątkową. Pomyślała, że zawdzięcza to pewnie księdzu Michaelowi.

– Która godzina, Matt?

– Dochodzi północ. Siostry czekają na ciebie w ośrodku. Dzwoniłem już do nich. Może nawet będą miały jakieś wieści o Rosie.

– Mam nadzieję – powiedziała Emily i zaraz zasnęła. Zakonnice były mocno wystraszone, kiedy tylnymi drzwiami Matt wnosił Emily do kuchni. Chwilę później jednak szybko go wyrzuciły.

– Miałyście może jakieś wiadomości o Rosie? – krzyknął jeszcze przez drzwi.

– Na razie nie. Daj nam znać, jak się czegoś dowiesz – odkrzyknęły, po czym cmoknęły i otoczywszy Emily troskliwie, niczym kwoka swe kurczę, poprowadziły ją do wielkiej łazienki.

– Nie damy rady cię rozebrać, Emily. Ubranie masz przesiąknięte krwią i przyklejone do ciała, więc postawimy cię pod ciepłym prysznicem i stopniowo sama je z siebie ściągniesz. A potem wsadzimy się do jacuzzi. A jak jeszcze łykniesz sobie kieliszeczek śliwkowej brandy i kilka aspiryn, od razu poczujesz się lepiej. Zabandażujemy ci też ramię i żebra, i opatrzymy zadrapania na nogach i rękach. Za jakiś tydzień będziesz jak nowa – oznajmiła Cookie.

– A czy wodą utlenioną mamy ją oblać jeszcze przed rozebraniem, czy już po? – chciała wiedzieć Gussie, która odkorkowywała czterolitrową butlę ze środkiem dezynfekującym.

– Po – odparła wesoło Cookie. – Wiecie co, myślę że nam wszystkim dobrze by zrobił łyczek brandy. Zapowiada się na długą noc.

– Przyniosę kieliszki – zaoferowała się radośnie Phillie. – Naprawdę miło jest zrobić coś dla kogoś, kto jest przyjacielem księdza Michaela. Ksiądz będzie bardzo zadowolony, kiedy mu o tym powiemy.

Gdy o czwartej nad ranem zakonnice wyprowadziły swoją podopieczną na tylny ganek i ułożyły na szezlongu, na którym miała spędzić resztę nocy, Emily czuła się niemal zupełnie dobrze. Nie omieszkała zresztą powiedzieć o tym zakonnicom.

– To dlatego, że jesteś pijana. Jeden drink w jacuzzi, to tak, jak normalne cztery. No, może trzy. Ma to coś wspólnego z temperaturą wody. A ponieważ wypiłaś trzy kieliszki, to jakbyś wychyliła ich dziewięć albo dwanaście. No, śpij spokojnie, Emily – wyjaśniła Gilly nakrywając ją lekkim kocykiem.

18

– Aż trudno uwierzyć, że minęło już pięć dni od operacji Rosie – powiedziała siostra Cookie, podając Emily szklankę lemoniady. – Myślę, że spotkanie z nią będzie dla ciebie wspaniałym przeżyciem. O której Matt po ciebie przyjedzie?

– Za jakieś dwadzieścia minut. Siostro, przyszłam tutaj, bo chciałam z siostrą o czymś porozmawiać. Tylko, że ja nie jestem katoliczką… to znaczy, wierzę w Boga, ale… w każdym razie zauważyłam, że siostry często mówią o cudach i… kto właściwie czyni cuda?

– Bóg.

– Chodzi o to, że tamtej nocy przydarzyło mi coś bardzo dziwnego. Wprawdzie przysięgłam sobie, że nikomu nie powiem, ale nie mogę przestać o tym myśleć. Jeśli ma siostra wolną chwilkę, to chciałabym siostrze opowiedzieć, co przytrafiło mi się na szlaku.

– Mam tyle chwilek, ile potrzebujesz, Emily. Więc weź głęboki oddech i wyrzuć to z siebie.


* * *

– Rozumiem – oznajmiła siostra Cookie, gdy Emily skończyła.

– Jak siostra myśli, czy to była tylko moja podświadomość, czy naprawdę Ian? Muszę to wiedzieć. Ten głos był taki realny. Przysięgam na wszystkie świętości, że w pewnym momencie Ian rzeczywiście podniósł mnie z ziemi. Czułam… ja czułam jego dotyk. Niech mi siostra powie, czy ja zwariowałam, czy to zdarzyło się naprawdę?

– Nie wiem, Emily. Na twoim miejscu chyba chciałabym wierzyć, że czuwała nade mną pomocna dłoń Wszechmogącego. A w tym wypadku była to ręka Iana, zakładając, że był on boskim wysłannikiem. Bóg troszczy się o nas, Emily. Wystarczy poprosić Go o pomoc, a On cię nie opuści. Ty potrzebowałaś Go wtedy. I Jego narzędziem był Ian. Uwierz w to i trzymaj się tej myśli. Coś takiego mogło się wydarzyć i ja osobiście gotowa jestem uważać to za cud, tyle że ja jestem jedną z tych zakonnic-renegatek, o których wszyscy plotkują. Równie dobrze jednak mogła zadziałać twoja podświadomość. Jeśli chcesz wierzyć, że to był Ian, to wiedz, że ja również w to wierzę. Obie więc myślimy tak samo. Ian zjawił się akurat wtedy, gdy rzeczywiście go potrzebowałaś. Nieważne, jak to się stało i dlaczego. Istotne jest to, że przyszedł ci na pomoc. I już przez sam ten fakt powinnaś zapomnieć o wielu sprawach, które od tak dawna cię niepokoiły.

– Próbowałam potem jeszcze go przywołać, lecz nie odpowiadał. Odszedł już na zawsze, prawda, siostro?

– Może będzie twoim aniołem stróżem? – zasugerowała Cookie mrugając.

– Teraz już siostra sobie żartuje – odrzekła Emily. – Dziękuję siostrze za rozmowę. I dziękuję, że mi siostra uwierzyła. Naprawdę, zresztą wie siostra o tym.

– Powiedz, czy nie czujesz się teraz wspaniale?

– Od kilku już dni budzę się z uśmiechem na ustach. I jest mi jakoś lżej na duchu, mam więcej optymizmu. Czy ja zwariowałam, czy co?

– Ani trochę. A czy miałaś wrażenie, że twoja dusza śpiewa?

– Nie, raczej nie.

– Jeszcze przyjdzie na to czas. Ale słyszę już samochód Matta. Nie zapomnij zabrać koszyka dla Rosie i przekaż jej nasze pozdrowienia.

– Przekażę.

– Matt Haliday jest całkiem w porządku – oznajmiła Cookie chytrze. Sadowiąc się obok niego w samochodzie Emily myślała, że Matt jest także wysportowany, ogolony, gładko przyczesany, ma czysty mundur, wypolerowane mokasyny i przyjemnie pachnie.

– Jak się czujesz? – spytał.

Emily uznała to pytanie za oznakę troski.

– Ciągle jeszcze trochę odrętwiała, jeśli zbyt długo siedzę. A na rękach mam mnóstwo strupków po zadrapaniach i właśnie dlatego mam bluzkę z długimi rękawami. Otarć na twarzy nawet makijaż nie zamaskuje, ale jakoś wytrzymam. Jestem winna Ivanowi podziękowania. Bo, co by się stało, gdyby nie pojechał sprawdzić szlaku? Może wciąż jeszcze gdzieś tam bym się błąkała. I tobie też chcę podziękować, Matt. Chciałam do ciebie zadzwonić, ale… tak jakoś wyszło.

– Możesz dzwonić do mnie, kiedy tylko zechcesz, Emily. Mój domowy numer znajdziesz w biuletynie informacyjnym. W końcu po to tutaj jestem – i ja, i Ivan. Nasza praca, to troska o gości i ochrona lasów. Słyszałem, że Rosie w zasadzie gotowa jest już do wypisania ze szpitala, ale ma jeszcze lekką gorączkę. Może więc puszczą ją jutro. Czy wiesz przypadkiem, dlaczego nie chciała, żebyśmy zawiadomili jej dzieci?

– Pewnie wolała ich nie martwić. Matki takie właśnie są.

– Ale…

– Jestem pewna, że gdyby stan jej zdrowia bardzo się pogorszył, któraś z sióstr zawiadomiłaby rodzinę. Co właściwie robisz w ciągu dnia poza obwożeniem gości?

– Większość czasu spędzam w domu. Czasem coś gotuję, bo bardzo lubię kucharzyć. Poza tym zajmuję się ogrodem i zabieram dzieci tu i ówdzie. Obecnie wyjechały z przyjaciółmi na parodniowy kemping, więc nie mam nic do roboty. A może zjadłabyś ze mną kolację? Ugotowałem już cały garnek spaghetti. Do sosu użyłem nawet suszonych na słońcu pomidorów. Umiem też przygotować chlebek czosnkowy i mam w domu naprawdę dobre piwo do popicia.

– Z przyjemnością, Matt.

Matt obrzucił ją spojrzeniem, po czym znów utkwił wzrok w szosie. Emily sama właściwie nie wiedziała dlaczego, ale w towarzystwie tego mężczyzny czuła się doskonale. Obcy był jej strach czy niepokój. Miała wrażenie, że zna go już od bardzo dawna.

– Fajnie wyglądasz – rzuciła Emily.

– Ja?

– Owszem, ty.

O Boże, co mnie podkusiło, żeby to powiedzieć, zaczęła się zastanawiać już w następnej chwili.

– Czy ja też mam powiedzieć, że wyglądasz fajnie?

Emily roześmiała się.

– Byłoby mi miło. Rozumiem oczywiście, że miałbyś na myśli moje ubranie, bo na skórze mam mnóstwo zadrapań i strupków, więc przymknij na to oko. Mam nadzieję, że Rosie nie wystraszy się na mój widok.

Emily dostrzegła na nosie Matta siedem piegów widocznych pomimo silnej opalenizny. Mimo woli uśmiechnęła się.

– Emily, chciałabyś mi opowiedzieć o swoich przeżyciach tam, na szlaku? Jeśli masz ochotę pogadać o tym, to potrafię świetnie słuchać.

Emily zastanowiła się chwilę nad tą propozycją. Wiedziała, że ten jej nowy przyjaciel, bo tym właśnie był, zasługuje tylko na uczciwą odpowiedź; każda inna była oszukiwaniem go.

– Nie. Może kiedyś, ale jeszcze nie teraz.

– W porządku. Wiesz, ty też wyglądasz fajnie – odrzekł z wymuszonym uśmiechem.

– No i co, tak trudno było to powiedzieć?

Emily flirtowała z nim, lecz i on brał w tym czynny udział. Zdziwiła się, że w tym wieku można mieć takie pomysły. Na jej twarzy pojawił się głupawy uśmieszek.

– Lubisz oglądać horrory?

Emily wzdrygnęła się.

– Dlaczego pytasz?

– Przyszło mi do głowy, że gdybyś miała jeszcze trochę czasu po kolacji, to moglibyśmy jakiś obejrzeć. Siostry mają kilka skrzętnie schowanych. Mój syn bardzo je lubi, więc Gussie pożycza mi czasem. Nie pojmuję, jak te łagodne duszyczki mogą lubić takie rzeczy. No wiesz, mordowanie piłą łańcuchową, ucinanie głów, im więcej krwi tym lepiej. One nawet czytają tego typu książki. A teraz wyobraź sobie, że to wiesz i widzisz je jak klęcząc odmawiają różaniec. To się po prostu nie trzyma kupy.

– Są takimi samymi ludźmi jak wszyscy. Wprawdzie nie za bardzo rozumiem, na czym polega bycie zakonnicą czy księdzem, ale wydaje mi się, że gdyby odcinali się zupełnie od życia świeckiego, byłoby to nienaturalne. Właściwie nie tylko nienaturalne, ale i niesprawiedliwe dla nich. Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby oddając się swoim zbożnym zajęciom zachowali też swoje ja, jako ludzie. Ale to moja osobista opinia – dodała pospiesznie.

– Chwileczkę, czy mówimy o seksie, czy też o książkach i filmach, w których leje się krew? – spytał Matt nie spuszczając oczu z drogi.

– O jednym i drugim. Ja nie chciałabym rezygnować z seksu, a ty? Lubię się kochać. To znaczy… o Boże, sama nie mogę uwierzyć, że to powiedziałam.

Emily zarumieniła się, a Matt parsknął śmiechem.

– Będę udawał, że tego nie słyszałem.

– A może zmienilibyśmy temat? Z czego robisz sos do spaghetti?

– Z pomidorów, mąki, odrobiny oliwy i oregano, ale dodaję też parę kostek wieprzowych. I wszystko gotuję przez siedem godzin.

– Dlaczego tak długo? – zdziwiła się Emily.

– Bo w miarę gotowania sos robi się gęstszy. Nienawidzę wodnistych sosów. A co, uważasz, że przyrządzam go niewłaściwie?

– Nie wiem. Ja gotuję go zwykle trzy godziny i według mnie smakuje świetnie. A czy tobie ten sos nie gorzknieje?

– Może właśnie dlatego dzieciaki wolą jadać w domach swoich kolegów. No cóż, dziś wieczorem sama go osądzisz. Jak dojedziemy do domu, akurat skończy się gotować.

– Chyba ciężko ci być zarazem ojcem i matką dla swoich dzieci. Jak sobie radzisz poświęcając im tak wiele czasu?

– Na początku było mi ciężko, ale sąsiedzi dużo mi pomagali. Zakonnice też nie szczędziły troski, a Ivan pełni rolę wujka. Dzieciaki go uwielbiają, siostry zresztą też. One także dostosowały się do nowej sytuacji. Stopniowo było nam coraz łatwiej. Wypracowaliśmy sobie pewną rutynę i staramy się jej trzymać. Każdy z nas ma swoje obowiązki. W pierwszych miesiącach… nie za bardzo radziłem sobie z sytuacją. No wiesz, zastanawiałem się dlaczego mnie to spotkało – takie różne myśli przychodziły mi do głowy. Siostry pomogły przetrwać ten okres. Teraz wydaje mi się, że to było bardzo dawno temu.

Emily odniosła wrażenie, że Matt wciąż jest zakochany w swej żonie. Uśmiech zniknął z jej twarzy.

– No, dojechaliśmy. Jest już dżip Ivana – powiedział mrugając do Emily, która spoglądała na niego obojętnym wzrokiem.

– Czy coś się stało, Emily?

– Nie. Pomyślałam o Rosie. Wróciły wspomnienia – odparła odwracając się po kosz z jedzeniem.

– Daj, ja go wezmę.

– Dam sobie radę – odrzekła Emily napiętym głosem.

– Wiem, że sobie poradzisz. Chciałem tylko zachować się jak dżentelmen. Rozumiem, że jesteś z tych, co bronią swojej niezależności, ale mnie to nie przeszkadza.

Emily zignorowała śmiech brzmiący w jego głosie. Była poirytowana i wiedziała, że zachowała się idiotycznie. Bo dlaczegóż niby Matt nie miałby wciąż kochać swej zmarłej żony? Najwyraźniej jego małżeństwo było szczęśliwe, więc opłakiwał jego koniec. Podobnie zresztą jak ja sama, pomyślała Emily; tylko, że moje małżeństwo nie było udane. A Matt ma przecież dzieci, które ciągle przypominają mu o żonie. W końcu powiedziała sobie, że powinna być bardziej otwarta i wielkoduszna.

Przyznała przed sobą, że lubi Matta i to bardzo. Przyszło jej do głowy, że będzie miała z tego powodu kłopoty, chyba że… no właśnie, chyba że co? Uświadomiła sobie, że za bardzo zapędziła się w swoich wyobrażeniach. Jak na razie Matt w żaden sposób nie dał jej do zrozumienia, że myśli o niej poważnie. Zaprosił ją tylko na kolację i zapytał, czy chciałaby potem obejrzeć film, ale co z tego? Rzeczywiście, co z tego? Mnóstwo ludzi przecież wspólnie jada kolacje i ogląda filmy i to nic nie znaczy. W końcu na przyjaźń składają się tego rodzaju spotkania. A w jej sytuacji naprawdę trudno było spodziewać się czegoś więcej. Znała Matta dopiero kilka krótkich tygodni.

– Weź go – powiedziała podając mu koszyk.

Przejął go od niej dotykając przy tym jej dłoni. Rękę Emily przebiegł miły dreszczyk.

– Przyzwyczaiłam się, że wszystko robię sama. Ale miło jest, kiedy ktoś chce pomóc. Trudno jest mi jednak… bardzo trudno przychodzi mi… prosić o cokolwiek. I nie mam wcale na myśli tego koszyka… chociaż tak, w pewnym sensie tak.

Matt zrobił ręką taki ruch, jakby ocierał pot z czoła i powiedział:

– No, ciesz się, że dogadaliśmy się w tej kwestii. Przez chwilę miałem wrażenie, że dojdzie między nami do rękoczynów.

Emily zachichotała na widok jego żartobliwego uśmiechu. Uznała, że poczucie humoru to najważniejszy warunek wspaniałej przyjaźni, która – kto wie – mogła przerodzić się w coś więcej.

Kiedy jechali windą, Emily starała się nie patrzyć na Matta. Czuła jego bliskość – aż pachniał czystością. Bardzo podobał jej się jego mundur; w ogóle lubiła wszelkie mundury. Pomyślała o Ianie, o jego białych fartuchach i białych koszulach, a potem przyszedł jej na myśl Ben i dresy, które cały czas nosił. Skarciła się za to skojarzenie, bo nie miała ochoty Pamiętać o Benie teraz, kiedy była w towarzystwie kogoś takiego jak Matt.

– Kupię ci loda, jeśli mi powiesz, o czym teraz myślisz – oznajmił Matt.

– O tym, że wyglądasz jak spod igiełki – skłamała Emily. – A co tobie chodziło po głowie?

– Rozważałem możliwość pocałowania cię tu, w windzie.

– Czasem nie opłaca się zastanawiać. Nieraz lepiej jest od razu zrealizować swój pomysł – odrzekła śmiało Emily.

– Aha – odparł Matt stawiając koszyk na podłodze.

Objął Emily i przytulił. Kiedy czubkami palców uniósł jej podbródek, by móc spojrzeć w oczy, uświadomiła sobie jak bardzo jest wysoki. Jego usta okazały się w dotyku miękkie, chwilami naciskały na jej wargi, to znów poddawały się pocałunkom i delikatnie do nich zachęcały. Zdecydowanym uściskiem jednej ręki Matt przytulał ją do siebie, a palcami drugiej wciąż dotykał twarzy i czule muskał podrapane policzki. Emily wydawało się, że pozwalając się pocałować dała ich przyjaźni najbardziej naturalny początek. Nic więcej się za tym nie kryło. Był to zwyczajny pocałunek, czuły gest kuszący do czegoś więcej, ale daleki od żądania czegokolwiek.

W końcu Matt cofnął się o krok, jednak nie oderwał wzroku od Emily.

– Jestem za stary na takie uczuciowe gierki – oświadczył. – Są dobre dla siedemnastolatków, a ja nie pamiętam już nawet, kiedy miałem tyle lat. Poza tym znacznie częściej przynoszą ból niż przyjemność. Lubię cię, Emily. Chciałbym poznać cię bliżej.

Serce Emily zaczęło walić jak młot. Skinęła głową.

– Ja też chciałabym cię lepiej poznać. Chociaż może się zdarzyć, że zmienisz zdanie, gdy zobaczysz jak jem spaghetti. Przeważnie sos ścieka mi po bluzce. Ilekroć więc idę do włoskiej restauracji, wkładam coś czerwonego.

– W takim razie dam ci śliniaczek. Emily, ja mam pięćdziesiąt pięć lat.

Czekając na jej reakcję, odwrócił wzrok. A ona roześmiała się.

– Jeśli w ten sposób dajesz mi do zrozumienia, że chcesz wiedzieć, ile ja mam lat, to wymyśl sobie inną aluzję. Wszyscy mówią, że druga połowa życia jest najlepsza.

– Ja także o tym słyszałem. Chyba więc będziemy musieli spróbować udowodnić, że to prawda. A co do twojego wieku, to i tak już go znam. Podstępem nakłoniłem siostrę Phillie, żeby pozwoliła mi zajrzeć do księgi rejestracyjnej, tam gdzie jest data urodzenia i różne takie rzeczy.

Emily oblała się rumieńcem. Pomyślała, że skoro Matt sprawdzał jej dane, to musi być nią poważnie zainteresowany. Ona sama także wypytywała o niego, co również oznaczało, że daleki jest jej od obojętności. Reakcje chemiczne były więc w toku.

– Winda już się otworzyła – zauważyła Emily, gdy wciąż stali w środku. – Chyba powinniśmy wysiąść.

– Tak, widzę – roześmiał się Matt. – Chociaż moglibyśmy zjechać na dół, a potem znów ruszyć do góry i powtórzyć wszystko od początku. Masz ochotę?

– Tak. Jasne – zgodziła się cofając się w głąb windy.

Ledwie drzwi się zasunęły, Matt przytulił ją do siebie. Tym razem całowali się dłużej i było im tak samo słodko i czule jak poprzednio. I nie przestali, kiedy winda zaczęła wznosić się do góry. Gdy na czwartym piętrze zatrzymała się, Matt rozluźnił uścisk.

– Cholernie dobrze się stało, że w końcu stanęła. Już całkiem na poważnie zaczynałem myśleć o uprawianiu seksu w windzie.

Emily aż zachłysnęła się śmiechem.

– Ja też.

– Ach – westchnął tylko.

Emily ruszyła za Mattem wzdłuż korytarza w kierunku pokoju Rosie. Gdy tam weszli, mrugnęła do przyjaciółki i lekko skinęła głową. Rosie przywitała ją uśmiechem od ucha do ucha.

– Właśnie minęliście się z Ivanem.

– To dobrze – oświadczył Matt. – Gdyby on tu był, nic by dla ciebie nie zostało z tego koszyka. A Emily twierdzi, że siostry zapakowały wszystkie twoje ulubione przysmaki. A jak cię tu karmią?

– Okropnie. Jak się masz, Emily? – spytała Rosie z taką troską w głosie, że Emily łzy napłynęły do oczu.

– Chyba rzeczywiście wyglądam tragicznie, ale właściwie czuję się świetnie. Nie jestem już taka strasznie zesztywniała. Sińce powoli bledną, a i opuchlizna spada. Większość strupków zaczyna mnie swędzić, a to podobno oznaka zdrowienia. Ale ty wygładzasz wspaniale; jak się czujesz?

– Dobrze. Łatwiej mi już chodzić. Kiedyś myślałam, że wycięcie wyrostka to betka, a okazuje się, że nie. Wciąż mam niewielką gorączkę. Jeśli do jutra spadnie, będę mogła iść do domu. Ivan obiecał, że przyjedzie po mnie i zawiezie do ośrodka. Wyobraźcie sobie, że odwiedzał mnie tu codziennie. Oświadczył, że czuje się za mnie odpowiedzialny, ponieważ znosił mnie z góry. Emily, uratowałaś mi życie. Nie wiem, jak ci się za to odwdzięczę.

– Przykro mi tylko, że sprowadzenie pomocy zajęło mi tak dużo czasu. Wiesz, Rosie, kiedy się ściemniło, naprawdę myślałam, że już po nas. Ale obu nam się udało dzięki Ivanowi i… i przyjacielowi. Zresztą nie zawracajmy sobie głowy nieprzyjemnymi myślami. Nic nie dzieje się bez powodu. O odwdzięczaniu się też zapomnij. W ogóle nie mów już o tym więcej.

– W porządku. A więc, co wy dwoje planujecie? – spytała Rosie z szerokim uśmiechem.

– Co planujemy? Co masz na myśli? – spytał Matt także się uśmiechając.

– Wiesz przecież, masz chyba dziś wolne? Powiedz, co słychać w ośrodku. I co porabiają nasze siostry-renegatki? Ivan opowiedział mi parę zaprawionych ekstrawagancją historyjek.

– Nie wierz nawet w połowę tego co on mówi. Te zakonnice to najwspanialsze ludzkie istoty, jakie kiedykolwiek spotkałem. Co roku składają darowiznę na rzecz tego szpitala. Wiedziałaś o tym?

Rosie i Emily potrząsnęły przecząco głowami.

– Wspomagają także dom starców i sierociniec. I to nie tylko finansowo, ale własną pracą. One naprawdę wcielają w życie zasady, o których nauczają. A trzeba przyznać, że niewielu ludzi tak postępuje – stwierdził Matt.

– Ale ja wcale ich nie krytykowałam – wyjaśniła Rosie. – Moim zdaniem, te zakonnice są wspaniałe, a jednocześnie bardzo zabawne. Chciałabym mieć takie jak one usposobienie i podejście do życia. Ale nie uwierzycie, schudłam sześć kilo!

– Żartujesz! – krzyknęła Emily i roześmiała się.

– Poważnie. Łatwiej mi teraz będzie znieść ten reżim, który zamierzasz mi narzucić.

– Owszem narzucę, ale dopiero, kiedy lekarz wyrazi na to zgodę – oświadczyła stanowczo Emily.

Do pokoju weszła pielęgniarka.

– Proszę państwa, lekarz robi właśnie obchód. Możecie państwo posiedzieć przez ten czas w poczekalni albo pożegnać się z pacjentką – oznajmiła szybko i rzeczowo.

– Taki obchód trwa wieki całe, więc lepiej chyba zrobicie, jak już sobie pójdziecie – powiedziała Rosie. – Dziękuję za odwiedziny. Na pewno zobaczymy się jutro. A przynieśliście mi może coś do czytania?

Emily przytaknęła.

– „Morderstwo Drewnianym Tasakiem” i „Jad we Krwi”. Miałam jeszcze „Noce na Bagnach”, ale pożyczyłam. To o mieszkańcach pewnej religijnej osady, których pożerają aligatory.

Matt wybuchnął śmiechem, a Emily mu zawtórowała. Ruszyli do drzwi, a Rosie rzuciła w nich pudełkiem chusteczek higienicznych.

Jadąc z Mattem do jego domu, Emily uświadomiła sobie, że dzieje się z nią coś dziwnego. Zaczęła wreszcie odczuwać. W myślach porównała to wrażenie do ukłuć szpileczek, dzięki którym znów miała świadomość, że żyje. Była naprawdę prawdziwą żywą istotą w pełnym znaczeniu tego słowa. Odważyła się zerknąć z ukosa na Matta. Miał wspaniały profil. Był dojrzałym mężczyzną, a wszędzie tam, gdzie trzeba, rysowały się silne mięśnie. Poczuła, że się rumieni.

A więc rzeczywiście doświadczała uczuć. Była Emily Thorn, rozwódka i wdową. Była szefem świetnie prosperującej firmy. Odniosła sukces. Nagle doznała wstrząsu. Zrozumiała, że to, co właśnie o sobie pomyślała, to jej osiągnięcia, a nie… nie to, co stanowi o jej osobowości. Nazywa się Emily Thorn. I jest przecież sobą, jest osobą.

Coś jednak działo się w niej od chwili przyjazdu do Ustronia. Odkąd tu była, inaczej patrzyła na świat i czuła absolutnie wszystko.

– No, jesteśmy, oto moje skromne domostwo. Z zewnątrz sprawia wrażenie małego – powiedział Matt wyskakując z dżipa. Obszedł samochód i otworzył drzwiczki od strony Emily.

– Kiedyś był to jedynie letni domek, ale rozbudowałem go trochę i ociepliłem. Urodziłem się niecałe dwa kilometry stąd. Podoba ci się?

– Bardzo ładny – odparła Emily. – Uwielbiam frontowe ganki. Siadujesz czasem na nim? – spytała, bo Matt wprowadził ją właśnie na duży, wyłożony deskami ganek.

– O ile mam czas. Najczęściej późno w nocy, gdy mam coś do przemyślenia. Zdarza się, że zasypiam w fotelu, a rano budzę się ze skurczem w karku. Chodź, oprowadzę cię szybciutko.

– Pachnie cudownie – pochwaliła Emily wciągając nosem unoszącą się woń.

– To czosnek. I cebula. A to jest salon – rzucił niedbale wskazując pokój ręką.

Emily rozejrzała się dokoła. Pokój był kwadratowy, a ciemne meble obite kwiecistym perkalem harmonizowały kolorystycznie z zasłonami. Na środku podłogi leżał pleciony dywanik. Wyglądał na wyrób domowej roboty. Gdziekolwiek sięgnęła wzrokiem widziała zdjęcia uśmiechniętej młodej kobiety. Poczuła ucisk w gardle. Tych zdjęć było zdecydowanie za dużo. I za wiele było tu wspomnień. Zastanawiała się, jak wyglądałaby jej fotografia obok tej roześmianej kobiety z włosami związanymi w kucyk i iskierkami wesołości w oczach.

– A tam jest jadalnia, która właściwie jest jakby przedłużeniem salonu. Jadamy zresztą w kuchni. A tak naprawdę, to spędzamy tam niemal cały czas. Jak widzisz, kuchnia jest duża. Powiększyłem ją nieco, gdy dobudowywałem dodatkowy pokój na tyłach domu. No i łazienkę. Moje dzieciaki przesiadują w niej całymi godzinami. Gdybyśmy mieli tylko jedną, to chyba byśmy się nie pogodzili.

Kuchnia rzeczywiście była piękna, słoneczna i przytulna, z mnóstwem doniczkowych roślin w kątach i na parapecie. Na przytwierdzonych do sufitowych belek długich łańcuchach wisiały miedziane naczynia, które przydałoby się już wypolerować oraz siateczki pełne czosnku i ziół. Na solidnym dębowym stole leżały podstawki pod talerze, stare i zniszczone, ale w takim samym kolorze jak jasnoczerwone poduszki na krzesłach.

Na podłodze przed zlewozmywakiem i przy kuchence leżały plecione dywaniki. Całe drzwi lodówki oblepione były rozmaitymi karteczkami i notatkami, a na ścianach wisiały oprawione w ramki zdjęcia. Na jednym z nich widać było misę mocno czerwonych jabłek, na innym salaterkę z cytrynami i limetkami, a obok niej dzbanek z lemoniadą. Fotografie w salonie były inne, bardziej osobiste. Przedstawiały czwórkę ludzi w żaglówce, rodzinę Matta, czy dwójkę dzieci, chłopca i dziewczynkę, bawiących się na podwórku. Emily znów poczuła ucisk w gardle. Zauważyła że mieszkańcy tego domu żyją wspomnieniami, tak jak kiedyś ona.

– Sypialnie są całkiem zwyczajne. Panuje w nich lekki bałagan. No i jak ci się podoba moja przystań? Ivan pomagał mi ją zbudować.

– Dom jest prześliczny. I widok stąd masz fantastyczny. Aż zapiera dech w piersiach. Pewnie bardzo lubisz tu mieszkać.

– Owszem. Nie sądzę, żebym mógł przenieść się gdzie indziej. Emily odebrała to jako stanowcze stwierdzenie. Uznała, że Matt uprzedza ją już na wszelki wypadek, że jego miejsce jest właśnie tutaj.

– Kto to jest Al Roker? – powiedział przyciszonym głosem Matt.

– Dlaczego chcesz wiedzieć? – odrzekła zdezorientowana.

– Bo Ivan mówił, że kiedy cię odnalazł, wzięłaś go za Ala Rokera. Chciałbym wiedzieć, kto to taki.

Emily roześmiała się, ale tak nerwowo, że jej samej wydało się to niezręczne.

– Zanim Ivan zbliżył się do mnie, wydawało mi się, że chyba mam przywidzenia. Najpierw pomyślałam, że widzę Sasquatcha, a potem, że to Al Roker. W domu, o ile tylko mogłam, oglądałam dziennik o piątej. Bezpośrednio potem nadają prognozę pogody, którą prowadzi właśnie Al i zawsze mówi o jakimś radarze Dopplera. Nie mam nawet pojęcia, co to takiego. Kiedy dostrzegłam Ivana przyszło mi do głowy, że to Al Roker z radarem na plecach. Sama nie wiem, może mi się to śniło… Nie potrafię powiedzieć, o czym wówczas myślałam. W każdym razie byłam przerażona do nieprzytomności.

– Aha.

– Chwileczkę, co ma znaczyć to aha, Matt? Czy chcesz mnie o coś zapytać, lecz nie masz odwagi zrobić tego wprost? Na przykład, czy jest w moim życiu jakiś mężczyzna albo coś w tym rodzaju?

Matt pokiwał głową.

– Coś w tym rodzaju. A jest jakiś?

– I tak i nie. Mam bliskiego przyjaciela. Świetnie się dogadujemy w wielu sprawach. Obydwoje jesteśmy całkowicie niezależni, bez zobowiązań wobec siebie. Dobrze się rozumiemy. Ani on, ani ja nie mamy żadnych obciążeń. Ten człowiek był przy mnie w bardzo trudnych sytuacjach. Wspaniały z niego przyjaciel. A ty masz kogoś?

– Nie, nikogo. Sam nie wiem dlaczego – odrzekł.

– Chyba mogłabym ci pomóc znaleźć przyczynę – powiedziała cicho Emily.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Twój salon przypomina świątynię poświęconą pamięci żony. Przecież przeszłam tylko przez pokój, a zdążyłam naliczyć w nim dwadzieścia cztery zdjęcia – dziewięć nad kominkiem, dwa czy trzy na stolikach, kilka na ścianie, że nie wspomnę już o jej robótkach ręcznych. A w kuchni jest dokładnie to samo. Mam wrażenie, że każda kobieta, którą tu przyprowadzasz, czuje się onieśmielona.

– Ty też tak się czujesz?

– I to bardzo. W tym mieszkaniu nie mogłabym cię nawet pocałować, a jeśli kiedyś zdecydujemy się pójść razem do łóżka, to na pewno nie tutaj.

– Dzieci…

– Dzieciom wystarczyłoby zdjęcie w pokoju. Ty też powinieneś sobie jakieś trzymać. Wiesz, Matt, czasem trzeba odciąć się od przeszłości, jeśli chce się żyć dalej. Chyba że te fotografie i życie wspomnieniami wystarczają ci do szczęścia – wtedy nie musisz niczego zmieniać. Zresztą, to tylko moje prywatne zdanie. Czy wciąż jestem zaproszona na kolację?

– Tak, oczywiście. Właściwie nie przyprowadzam tu kobiet. Może była jedna czy dwie, ale to zwyczajne koleżanki. Chociaż, jak się teraz nad tym zastanowię, faktycznie, były trochę podenerwowane.

– Mogę nakryć do stołu?

– Skończyliśmy już dyskusję, zgadza się?

– Tak – odparła uśmiechając się.

Matt zachowywał się niezręcznie, lecz w końcu był w swojej kuchni. Emily siedziała cały czas na krześle i z trudem tylko powstrzymywała się od pomagania mu, bo wyczuwała, że Matt chce się przed nią popisać.

– Nigdy nie zasłynę jako kucharz – odezwał się wrzucając spaghetti do gotującej się wody.

– A wyobraź sobie, że ja nigdy nie będę umiała wędrować po górach – powiedziała Emily. – Wszyscy musimy zaakceptować swoje niedoskonałości.

– Jesteś zabawna, wiesz? Podoba mi się to. Niewielu ludzi ma poczucie humoru.

– Kiedyś nie miałam go nawet za grosz, lecz od kilku już lat wytrwale je ćwiczę. Uważam, że życie jest cholernie krótkie, za krótkie na to, żeby zawracać sobie głowę przeszłością, a nawet dniem wczorajszym. Było minęło. Jest takie powiedzenie, że przeszłość to prolog, coś w tym rodzaju. Kim chcesz zostać, gdy dorośniesz? – zażartowała.

– Chcę umieć troszczyć się o innych. A założę się, że pomyślałaś, iż chcę być strażakiem. A ty?

– Ja osiągnęłam cele, jakie sobie postawiłam. Myślę, że teraz chciałabym zrobić coś… coś znaczącego. Mam nadzieję, że złe czasy mam już za sobą. Obecny okres mojego życia jest dla mnie bardzo ważny. Cokolwiek robię stanowi o tym, jakim jestem człowiekiem. Jedna z sióstr powiedziała coś, co utkwiło mi w głowie i myślę, że miała rację; jej zdaniem Bóg ma jakieś plany wobec mnie. To za Jego sprawą osiągnęłam obecny etap w życiu i muszę teraz wyczuć, czego Bóg ode mnie chce. Wierzę, że wkrótce mi się to uda.

– Jak długo zamierzasz zostać w Ustroniu?

– Nie jestem pewna. W zasadzie to otwarta sprawa. Będę tu przynajmniej do wyjazdu Rosie. Siostry zapewniły mnie, że mogę tu mieszkać tak długo jak zechcę. Kto wie, może w ogóle nie wyjadę.

– Zimy są tu bardzo chłodne.

– W New Jersey też – odparła obojętnie. – Ten twój sos jest taki wodnisty dlatego, że nie osaczasz spaghetti jak należy, a ja na przykład nigdy go nie płuczę.

– Naprawdę?

– Tak. A poza tym rozcieńcza go jeszcze ocet winny, który dodajesz do sałatki. Sądziłam, że kucharze, nawet ci dobrzy, cenią sobie krytykę.

– Trafiłaś na takiego, który krytyki nie ceni. No, ale jedz.

– Opowiedz mi o swoich dzieciach, Matt.

– Benjy ma dwanaście lat. Dobry z niego chłopak. Ma smykałkę do sportu. W szkole nieźle sobie radzi, o ile dopilnuję, żeby się uczył. Uwielbia przebywać na świeżym powietrzu, zupełnie jak ja. Zewnętrznie bardzo jest podobny do matki. I usposobienie też po niej odziedziczył, niestety. Molly bardziej przypomina mnie. Niefrasobliwa i ładna z niej dziewczynka. Ale wcale nie uważa siebie za ładną. Ma czternaście lat i chłopcy zdecydowanie robią już na niej wrażenie. Czasem wydaje mi się, że słuchawka telefonu zrosła się z jej uchem. Molly bardzo dobrze zniosła śmierć matki, ale Benjy przechodził wówczas wyjątkowo ciężki okres i potrzebował pomocy.

I obydwoje troszczą się o mnie. Wtedy… gdy tylko wychodziłem z domu, bali się, że nie wrócę. Są sobie ogromnie bliscy. Właściwie nigdy dotąd nie musiałem się zastanawiać, co się stanie, gdy w moim życiu pojawi się jakaś kobieta. Naprawdę nie mam pojęcia, jak dzieciaki by to przyjęły. W twoich uszach zabrzmiało to pewnie jak ostrzeżenie.

Emily skinęła twierdząco głową.

– Cóż, ostrzeżony znaczy przygotowany. Wyobraź sobie… nie jest to może prawdziwie hipotetyczna sytuacja, ale co będzie, jeśli… jeśli zaczniemy się spotykać, a twoje dzieci mnie nie polubią albo nie zaakceptują? Co wtedy?

– Nie wiem, Emily.

– W takim razie ja nie wiem, czy chcę narażać się na coś takiego. Lubię cię, uważam, że jesteś bardzo atrakcyjny. Podobało mi się, gdy mnie całowałeś. Ale naprawdę, Matt, nie potrzeba mi już w życiu więcej bólu. Wiele mnie kosztowało, żeby osiągnąć spokój, jaki mam. – Emily czuła, jak szybko bije jej serce i miała wrażenie, że Matt pewnie widzi na jej szyi pulsującą żyłkę. – Może lepiej zostańmy na powrót przyjaciółmi. Niczego nie planujmy, a wówczas…

Matt pochylił się nad stołem w jej stronę.

– Posłuchaj, Emily. Każdy związek traktuję bardzo poważnie. Mam ogromną ochotę pójść z tobą do łóżka i myślę, że odczuwasz dokładnie to samo. Ale to jest fizyczna strona naszej znajomości. Zajmiemy się nią, gdy przyjdzie na to pora. Lubię cię i świadomie szukam twojego towarzystwa. Kiedy Ivan przyniósł cię z gór, byłem chory z niepokoju. Chciałem troszczyć się o ciebie, sprawić, żebyś poczuła się lepiej, opatrzyć twoje rany. Żadna kobieta, poza moją żoną, nie wyzwoliła we mnie takich odczuć. Pragnąłem nawet powiedzieć ci o tym, ale wydało mi to takie… niemęskie. Moje dzieci to całkiem osobna sprawa. Porozmawiam z nimi, w końcu jestem ich ojcem. W tej chwili chodzi o to, jak ułoży się nasza znajomość. Poczułem do ciebie wielką sympatię już pierwszej nocy, kiedy przechodziłem obok twojego domku i obudziłem cię. Od razu wkradłaś się w moje serce.

Oczy Emily jakby zaszły mgiełką.

– Ty także wkradłeś się w moje serce. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że być może twoje dzieci mnie polubią.

– Molly na pewno. Benjy nie. Ale dam sobie z nim radę.

– Ja nie mam zielonego pojęcia, jak postępować z dziećmi. Raczej tylko pogorszyłabym sprawę. Na pewno powiedziałabym coś, czego akurat mówić nie powinnam. Zwykle, kiedy trzeba zrobić krok w lewo, ja idę w prawo.

– Ja gotowałem, więc ty zmywasz – oświadczył Matt beztrosko. Emily podniosła się z krzesła z głową pełną kłębiących się myśli. Gdy niosła talerz do zlewu, miała wrażenie, że przez jej ręce, od ramion aż po czubki palców, przebiega prąd.

Nagle Matt ją objął, lecz nie był to gest nieoczekiwany, ale też nie mogła powiedzieć, iż była pewna, że on tak zrobi. Stało się to tak naturalnie, jak pocałunek w windzie. Emily wtuliła się w niego, jakby od lat była przyzwyczajona do jego objęć, i czuła się przy nim wspaniale. Wydał jej się naprawdę tym właściwym facetem i od tej myśli aż zakręciło się jej w głowie. Czuła na sobie dotyk jego ust, sunące po niej opuszki palców, ucisk silnego ciała. Pragnęła tego mężczyzny i nie nic mogła na to poradzić. Tyle że nie tutaj i nie w tej chwili. I powiedziała mu to.

Matt cofnął się, klepnął ją w pośladek i natychmiast podał ścierkę do naczyń.

– Po prostu włóż talerze do zlewu, żeby się moczyły. Później je pozmywam.

– Dobrze, bo i tak nie zamierzałam sama tego robić. Przecież jestem gościem.

Bliskość Matta budziła w niej takie napięcie, że wydawało jej się, iż podłączona jest do prądu, więc przeszła na drugi koniec kuchni.

– Chyba powinieneś odwieźć mnie do domu – stwierdziła cicho.

Matt skinął głową.

– Ja też tak myślę.

– Dzięki za zaproszenie; kolacja wcale nie była taka zła.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł oficjalnym tonem.

– A może pojechalibyśmy do mnie na deser?

– No to ruszajmy.

W jednej chwili, niczym para dzieciaków, rzucili się do samochodu.

– Nie zamknąłeś mieszkania – powiedziała Emily.

– Nigdy nie zamykam drzwi na klucz – odrzekł Matt.

– Chyba obydwoje wiemy, po co jedziemy do mnie, tak czy nie?

– Tak. Nie bawimy się w żadne gierki. Będziemy uprawiać seks. Stary dobry seks. Chryste Panie, czuję się jak mały chłopczyk. Ale już dość dawno tego nie robiłem, Emily. Może mi iść nieco opornie.

Emily zaczęła się śmiać i nie przestawała, aż Matt także w końcu wybuchnął radosnym śmiechem.

Kiedy wbiegali po czterech schodkach prowadzących na ganek, deptali sobie niemal po piętach. A potem obydwoje naraz chcieli wejść do środka. Emily, jako szczuplejszej od Matta, udało się przecisnąć obok niego i przekroczyła próg pierwsza. Zaraz też zaczęła zapalać lampki.

– Daj sobie spokój z tymi lampami i chodź tu do mnie – przywołał ją. Stojąc w pogrążonej w półmroku sypialni popatrzyli sobie w oczy.

Emily to spojrzenie wystarczyło, by bez cienia zażenowania czy skromności powiedzieć sobie, że może oddać się temu człowiekowi o nieprawdopodobnie ciemnych oczach i wyłonić później z jego objęć jako kobieta, którą chciała się stać.

Widząc, jak wilgotne usta rozchylają się do pocałunku, Matt pochylił się nad nią i przywarł ustami do jej warg kosztując ich słodycz i pieszcząc je w delikatnym, aczkolwiek namiętnym pocałunku. Ciało Emily zaczęły lizać gorące płomienie, a serce waliło tak, że czuła to w uszach.

Po chwili Matt odsunął się, opuścił ręce i popatrzył jej w oczy. To co w nich dostrzegł najwyraźniej go uspokoiło.

Emily zrobiła krok do przodu i z powrotem znalazła się tuż przy nim. Zaczęła całować Matta, tak jak nigdy dotąd żadnego mężczyznę – pieściła go językiem głęboko i z taką namiętnością, że sama poczuła się bezwładna i słaba. Targały nią emocje, o których myślała, że odeszły bezpowrotnie. Czuła się oszołomiona, lecz w tej chwili wiedziała, że mężczyzna, którego przytula należy do niej i będzie należał dopóty, dopóki sądzone jest im być razem. Nareszcie znalazła tego, przy którym czuła się kobietą, jaką naprawdę chciała być.

– Powiedz, że chcesz, abym się z tobą kochał – szepnął jej Matt do ucha.

– Tak, chcę, kochaj się ze mną, tu, teraz – odpowiedziała głosem przepojonym pożądaniem, brzmiącym zupełnie inaczej niż zwykle.

Matt ściągnął z siebie ubranie pragnąc przytulić się swym nagim ciałem do jej ciała i poczuć ciepło skóry. Położył się na plecach pociągając ją za sobą i głaszcząc wzdłuż kręgosłupa w górę i w dół, aż po krągłe pośladki. Pokazywał, jak chce być dotykany i pieszczony, co chwila spoglądał w oczy, by przy wpadającym do pokoju świetle księżyca rozkoszować się blaskiem iskierek widocznych spod na wpół przymkniętych powiek Emily. Chciał, żeby było dobrze, żeby cieszyła się, iż to właśnie jemu się oddała.

A potem głaszcząc jej dłonie leżące na jego piersiach pytał, czy na pewno ją zadowolił. Emily chwytała koniuszkami palców kępki gęstych włosków i delikatnie pociągała. W końcu zaczęła pieścić ustami jego sutki, lizała i ssała przesuwając się stopniowo coraz bardziej w dół, całując napiętą skórę brzucha i twarde uda. Matt rozkoszował się każdym dotykiem, a kiedy ujął w dłonie głowę Emily i przyciągnął do siebie, by pocałować, zachwycił się tym, co zobaczył w jej oczach.

Znów położył się na niej pokrywając pocałunkami usta, oczy i łagodnie zarysowaną brodę. Sutki jej piersi stwardniały, a całe ciało, pobudzone dotykiem jego skóry, wyprężyło się.

Sunęła ustami w dół brzucha Matta, ujęła w dłonie penisa, a czując jak ogromnej dostarcza mu przyjemności, podnieciła się jeszcze bardziej. Twardy członek wydał jej się zarazem delikatny i wrażliwy, a kiedy pieściła go dłonią, czuła jak drży z podniecenia i pożądania… ku niej. Jego palce nieustannie błądziły po jej ciele zaglądając w każdy zakamarek, głaszcząc i pieszcząc, a ona… pragnęła leżeć pod nim, oddać mu się, poczuć go, zapamiętać na zawsze i poznać tak dokładnie, jak nie udało się to z żadnym jeszcze mężczyzną. Jego ciało wcale nie wydawało się obce, a wprost przeciwnie – było tak bliskie jak własne. Czuła, że każdy milimetr skóry rozpala szalona rozkosz i wcale tego nie ukrywała, bo wiedziała, że jej przyjemność podsyca podniecenie Matta.

Emily czuła się aż słaba z pożądania, jakie Matt w niej obudził. Pragnęła, żeby w nią wszedł, żeby złączył się z nią, żeby doprowadził ją do orgazmu. – Matt – szepnęła z błaganiem w oczach; miała wrażenie, że umrze chyba, jeśli on zaraz się w nią nie wślizgnie, a jednocześnie wcale nie chciała, żeby ta rozkosz tak wielka, że niemożliwa do zniesienia, skończyła się.

Wreszcie, gdy tak leżała czekając na niego Matt patrząc jej w oczy klęknął pomiędzy jej rozsuniętymi udami. Srebrne światło księżyca odbijało się w miękkich włosach i spowijało delikatnym blaskiem jej skórę uwydatniając wszystkie zaokrąglenia ciała. Matt przysiadł na piętach, i nie spuszczając wzroku z jej oczu, pieścił ją rękami, a ona bez cienia wstydu obnażała widoczne w oczach pożądanie przymykając powieki wtedy, gdy jej udami wstrząsały dreszcze rozkoszy. Dłonie Matta powędrowały ku łechtaczce, a gdy zaczęły ją delikatnie pieścić, Emily krzyknęła z rozkoszy i wyprężyła się, jakby chciała jeszcze bardziej przytulić krocze do jego dłoni. – Jesteś tutaj taka śliczna – powiedział, a ona zamknęła oczy i westchnęła.

W końcu Matt poskromił jej gwałtowną namiętność, zaspokoił pożądanie wyzwalając w niej odczucia, nad którymi już nie sposób było zapanować i z czułym uśmiechem patrzył, gdy płakała z szalonej rozkoszy. Jej ciałem wstrząsnął orgazm, gdy on pieścił ją opuszkami palców; krzyknęła i wyszeptała jego imię. Teraz Matt leciutko głaskał jej uda, które stopniowo się rozluźniały, masował napięte mięśnie bioder i gładził brzuch.

Emily pomyślała, że przyjemniej być już nie może, ale Matt pochylił się i wszedł w nią jednym zdecydowanym ruchem. Czując wypełniający ją nabrzmiały członek, Emily wyprężyła się pragnąć dać mu rozkosz i przeżyć ją razem z nim. Miękkie włoski pokrywające jego klatkę piersiową ocierały się o jej piersi, a usta przylgnęły do jej warg w głębokim namiętnym pocałunku. Wchodził w nią i wysuwał się gładkimi, równomiernymi ruchami czekając aż ona dostosuje się do tego rytmu, a za każdym kolejnym wślizgnięciem się przybliżał ją znów do przeżycia tej słodkiej cudownej rozkoszy, której nadejście już przeczuwała.

Emily głaskała jego plecy, wyczuwając drżące mięśnie. Przycisnęła dłonie do twardych naprężonych pośladków czując jak wbija się głęboko i zanurza w jej ciele. Ponownie poczuła ogromną rozkosz i ciałem wstrząsnął orgazm. Wtedy Matt ujął rękami jej biodra i uniósł klękając jednocześnie, i zaczął wbijać się w nią szybkimi gwałtownymi ruchami.

Był zachwycony jej wspaniałym ciałem, tym, jak cudownie reagowała na jego pieszczoty, lecz dopiero, gdy zobaczył na ślicznej twarzy radość i niesamowitą przyjemność, poczuł, że puściły wszelkie hamulce i nie może już dłużej powstrzymywać swojej rozkoszy. Przyniosła mu ją jej radość, wyraz niedowierzania w szczerych oczach i czysta łezka staczająca się po policzku. Wykrzykując imię Emily, eksplodował w jej ciele.

Potem leżeli przytuleni do siebie ze splecionymi nogami, a Matt głaskał gładką skórę jej ramienia i krągłe piersi. Delikatnie całował jej włosy i drażnił włoski brwi.

– Jesteś wspaniałą kochanką – szepnął tuląc ją do siebie jeszcze mocniej i ciesząc się jej bliskością.

– Ty też – mruknęła.

– Emily, co byś powiedziała, gdybym ci wyznał, że jestem bliski zakochania się w tobie?

– A co byś ty powiedział, gdybym wyznała ci to samo?

– No to chyba jesteśmy bliscy zakochania się.

– Miło mi to słyszeć – odparła przysuwając się do niego najbliżej jak mogła. W końcu zasnęli, śniąc o sobie nawzajem.

19

Było już późno, gdy Emily się obudziła. Od razu przypomniała sobie wszystko, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru i wyciągnęła rękę w stronę poduszki, na której spał Matt. Nie znalazła go na niej, lecz spodziewała się tego. Przesunęła się na drugą stronę łóżka i wtuliła twarz w jego poduszkę. Poczuła słaby, aczkolwiek wyraźny jeszcze zapach jego ciała. Wzięła głęboki oddech i wyciągnęła się jak kotka.

Zanosiło się na kolejny piękny dzień z bezchmurnym niebem i ciepłym wietrzykiem. Emily spojrzała na stojący na nocnej szafce budzik i zorientowała się, że nie tylko przespała śniadanie, lecz niewiele brakowało, by przegapiła porę lunchu. W ogóle się tym nie przejęła, bo nie była ani trochę głodna. Miała apetyt jedynie na Matta – chciała pożerać go wzrokiem.

Zastanawiała się, czy naprawdę zakochała się w tym strażniku. Czy to możliwe w tak krótkim czasie? Ale we wszystkich eleganckich czasopismach i filmach o miłości czytała i oglądała takie historie – spojrzenia dwóch par oczu spotykają się i rodzi się gorące uczucie, a potem miłość w blasku zachodzącego słońca i szczęśliwe życie aż do śmierci. No cóż, tyle że takim jak ona w rzeczywistości nie przydarzają się podobne historie.

Emily zeskoczyła z łóżka niczym nastolatka. Wzięła szybki prysznic, ubrała się i wyszła na ganek nakarmić wiewiórki i króliki. Gdy skończyła, wypieliła chwasty z kwiatowej rabatki, po czym pobiegła do budynku rekreacyjnego, żeby zadzwonić do szpitala. Przyszło jej do głowy, że mogłaby pojechać po Rosie.

– Pani Finneran została wypisana godzinę temu – oznajmiła zadowolona pielęgniarka.

Emily aż klasnęła w dłonie. Ogromnie się tym ucieszyła, bo mogła teraz godzinami opowiadać Rosie o Matcie. Pod warunkiem oczywiście, że koleżanka będzie chciała słuchać. Zaczęła się zastanawiać, czym się teraz zająć. A gdyby tak zadzwonić do domu, do przyjaciółek, do Bena? No tak, do Bena. Wszystkim im winna była telefon. A listy, które od nich otrzymała, wciąż leżały na toaletce nie otwarte. Naprawdę, to karygodne niedbalstwo, skarciła w myśli samą siebie.

Przygotowała kartę magnetyczną i wykręciła numer – najpierw do Bena. Jej głos, gdy Ben usłyszał go w słuchawce, rozbrzmiewał szczęściem.

– Jak leci, Ben? – zaczęła.

– Powolutku. Ale u ciebie najwyraźniej wszystko jest w najlepszym porządku. Chyba nigdy nie słyszałem cię takiej szczęśliwej. A może upiłaś się zapachem sosen? Chociaż nie, to nie to. Pewnie zaprzyjaźniłaś się z jakimiś czteronożnymi stworzonkami kręcącymi się wokół twego domku. Co tam robisz całymi dniami, Emily?

– To i owo. Czas płynie niesamowicie szybko. Zaprzyjaźniłam się z kilkoma osobami. Jedna z nich została właśnie wypisana ze szpitala i wkrótce tu będzie.

Emily opowiedziała Benowi o tym, jak zabłądziła z Rosie na szlaku.

– Powinieneś zobaczyć moją twarz, Ben. Wygląda jak kanapka posmarowana masłem orzechowym i dżemem. Przez parę dni byłam tak zesztywniała, że ledwie mogłam chodzić. Ale teraz czuję się już świetnie.

– Na miłość Boską, Emily, co cię opętało, że wybrałaś się na taką wyprawę? Przecież nigdy specjalnie nie gustowałaś w pieszych wycieczkach? Mogło ci się przydarzyć coś złego.

W głosie Bena było tyle troski i niepokoju, że Emily poczuła się winna.

– Ale nic mi się nie stało. A teraz naprawdę lubię przebywać na świeżym powietrzu. Uwielbiam to, Ben. Nawet nie wyobrażasz sobie, ile mam tu różnych zajęć; cały czas mam co robić.

– Emily, kiedy wracasz? Zbliża się już koniec sierpnia. Brakuje mi ciebie. I dziewczyny też za tobą tęsknią. Martha odwołała swoje… no, cokolwiek tam ustaliła z tym starowiną. Okazało się, że on po prostu szukał pielęgniarki, która by się o niego troszczyła, mimo iż Martha nie jest żadną pielęgniarką. W każdym razie czeka go jakaś poważna operacja. Zresztą chyba wiesz już o tym, bo Martha mówiła, że napisała do ciebie długi list.

– Taaaak – odrzekła Emily, bo nic innego nie przychodziło jej do głowy.

– Emily, czy jesteś aż tak zajęta, że nie mogłaś do nas napisać ani zadzwonić?

Opanowana poczuciem winy Emily uświadomiła sobie, że głos Bena jest strasznie smutny i zmęczony.

– Nie aż tak, Ben, musiałam tylko… to znaczy chyba chciałam na jakiś czas odciąć się od wszelkich obowiązków i odpowiedzialności. Pragnęłam nie czuć się uzależniona, o ile rozumiesz, co mam na myśli. No i nie mam tu własnego telefonu. Muszę korzystać z aparatu w budynku rekreacyjnym. A w dodatku zakonnice nie bardzo lubią, kiedy ktoś dzwoni do wczasowiczów. Po prostu nie ma komu biegać z wiadomościami w tę i z powrotem.

Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej głos brzmi bardzo nieprzekonująco:

– Czy przynajmniej tęsknisz za nami choć troszkę? A w szczególności za mną?

– I tak i nie – odrzekła zgodnie z prawdą. – Myślę o was wszystkich, naprawdę. Bo jesteście zdrowi i wszystko jest w porządku, tak?

– Oczywiście.

– No widzisz, doskonale możecie się beze mnie obejść. Poważnie rozważam możliwość zostania tu jeszcze przez jakiś czas. Pogoda utrzymuje się w tej okolicy świetna, nawet jeszcze w październiku. A we wrześniu jest tu podobno ślicznie.

– Mówiłaś już dziewczynom, że nie wracasz na Dzień Pracy? One szykują huczne przyjęcie. Chcą zaprosić mnóstwo klientów, przyjaciół i tak dalej. Kiedy rozmawiałem z nimi wczoraj, wciąż były przekonane, że przyjedziesz wkrótce, tak jak zapowiadałaś.

– Ben, czy chcesz wzbudzić we mnie poczucie winy?

– Tak.

– No to daj sobie spokój, bo i tak nic z tego nie będzie. Gdybyście mnie potrzebowali, na pewno bym to wyczuła, ale jasne jest dla mnie, że dacie sobie beze mnie radę. I nie mów mi, że zaniedbuję pracę.

– Strasznie się stawiasz – zauważył chłodno Ben.

– Sam mnie do tego zmuszasz. Owszem, istnieje między nami pewne porozumienie, ale nigdy ci niczego nie obiecywałam. Przykro mi, jeśli cię zdenerwowałam. Zadzwonię teraz do dziewczyn i wyjaśnię im, dlaczego chcę tu jeszcze zostać jakiś czas. Do widzenia, Ben, miło było z tobą porozmawiać. I uważaj na siebie. Napiszę do ciebie jeszcze w tym tygodniu.

Ledwie to powiedziała, przerwała połączenie wciskając widełki palcem. Całe jej szczęście gdzieś się ulotniło, a zastąpiło je poczucie winy. Powłócząc nogami i wpatrując się w ziemię ruszyła ścieżką w stronę swego domku. Nagle słyszała ostry gwizd. Odwróciła się.

– Matt! – krzyknęła.

Zobaczywszy go pomyślała, że wygląda na zażenowanego.

– Co masz w tej torbie?

– Lunch. Przyniosłem z domu parę kanapek z mięsem. Masz ochotę posiedzieć na ganku i skosztować?

– Jasne. W pokoju jest coś do picia. Uwielbiam pikniki.

– Ja też. Mam pomysł, Emily, dziś wieczorem będzie smażenie ryb. Siostra Tiny pytała, czy Molly mogłaby jej pomóc. Powiedziałem, że najprawdopodobniej przyjdzie. Umówiłem się z dzieciakami o trzeciej w mieście, żeby je przywieźć. Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy zjeść kolację wszyscy razem. To znaczy Ivan i Rosie, moje dzieciaki i my dwoje. Chciałbym, żebyś poznała Molly i Benjy’ego. No jak, co ty na to?

– Ależ z największą ochotą. Bardzo chcę, żeby Rosie z powrotem weszła w naszą codzienność. Sama odebrałabym ją ze szpitala, lecz gdy tam zadzwoniłam, powiedziano mi, że została wypisana godzinę temu i Ivan zabrał ją do domu. Już nie mogę się doczekać tej kolacji. A te kanapki są… smakowite – oznajmiła nadgryzając przełożone mięsem kromki.

– Powiedz prawdę, że smakują jak twarda guma posypana pietruszką.

– To też. Brakowało mi ciebie, gdy się obudziłam.

– Nie chciałem wychodzić, ale musiałem. Miło się z tobą śpi.

– Iz tobą także. Postanowiłam zostać tu nieco dłużej, przynajmniej do końca września. Myślę, że Rosie też jeszcze nie wyjeżdża.

– A więc będziesz tu prawie sama. Większość gości wyjeżdża albo dzień przed, albo dzień po Dniu Pracy. W październiku natomiast nie wiadomo dlaczego robi się tu bardzo tłoczno. Rolnicy kończą zbiory z pól, z miasta przywozi się dynie, liście na drzewach zmieniają barwy. No i jest chłodniej. Siostry mogą sobie nieco odpocząć. One bardzo ciężko pracują, lecz pewnie sama to zauważyłaś. A właśnie, siostra Tiny skręciła sobie wczoraj nogę w kostce. Wdepnęła w norę susła. Lekarz, który ją zbadał, powiedział, że nie powinna chodzić przez jakiś tydzień. Dlatego zakonnice potrzebują pomocy Molly. Ładnie pachniesz – dodał.

– Kiedy się obudziłam, czułam jeszcze zapach twojego ciała w łóżku – powiedziała spoglądając mu w oczy. – Czy najbliższy weekend masz wolny?

Matt skinął twierdząco głową.

– Obiecałem Benjy’emu, że przyjdę popatrzeć jak ćwiczy grę w piłkę, a Molly chce, żebym ją zabrał na wrotki. W weekendy jestem dość zajęty. Nieczęsto zdarza mi się w te dni nie pracować, ale jak już mam wolne, muszę zaplanować wszystko co do godziny.

– Rozumiem – odrzekła Emily.

– A ty jakie masz plany? – spytał zgniatając śliski papier i serwetkę. Wyjął papier z rąk Emily i wcisnął wszystko do torebki po kanapkach.

– Trochę poczytam, pogadam z Rosie. I zadzwonię do domu. Może pomogę zakonnicom, jeśli będą czegoś potrzebować. Nie mam problemów z zapełnieniem sobie czasu. Być może wybiorę się z Rosie do miasta, żeby obejrzeć jakiś film.

– Będziesz za mną tęsknić?

Pomyślała, że oczywiście będzie. Zapragnęła posiąść jakąś czarodziejską moc, by móc zmieścić się w kieszeni Matta i w ten sposób spędzić cały dzień razem z nim.

– Chyba raczej nie – skłamała. – A ty za mną?

– Pewnie też nie.

– Kłamca! – powiedziała śmiejąc się. Matt wyglądał na zasmuconego.

– Ty także skłamałaś? – spytał.

– Nie – odparła. – No, wstawaj, odprowadzę cię do samochodu, a potem pójdę zobaczyć się z Rosie.

Gdy doszli do dżipa, Emily uśmiechnęła się, pomachała mu ręką i pobiegła ścieżką. Matt miał wprawdzie zamiar ją pocałować, ale obawiając się, iż źle odczytała jego intencje, Emily uciekła.

– Cześć, Rosie! Kiedy wróciłaś?

– Jakieś pół godziny temu. Cudownie jest znów być w domu. Postanowiłam przez cały dzień nie ruszać się z tego miejsca ani na krok, żeby wszyscy mi nadskakiwali.

– Jacy wszyscy? – spytała Emily rozglądając się. – A gdzie jest Ivan?

– Poszedł na ryby. Zostawił mnie. No, prawdę mówiąc przyniósł mnie na rękach aż na ganek. Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele. On nie jest mną ani odrobinę zainteresowany. Chociaż odwiedzał mnie w szpitalu codziennie, ale myślę, że czuł się w pewnym sensie odpowiedzialny. Jest straaaaasznie nuuudny. Cały czas chciał rozmawiać tylko o drzewach, zwierzętach i rybach. A także o Matcie i jego dzieciach. W końcu musiałam udawać, że zasnęłam, żeby wreszcie sobie poszedł.

– A ja myślałam…

– Siostra Philli przyniosła mi dzbanek lemoniady i trochę ciasteczek. Są w domu. Powiedziała, że lunch i kolację też dostanę tutaj.

– Mogę ci je przynieść. Matt mówił mi, że siostra Tiny skręciła sobie nogę w kostce i dlatego jego córka będzie dziś pomagać zakonnicom przy smażeniu ryb. Jeśli w ośrodku znajdzie się jakiś wózek, to chętnie cię zawiozę, bo jednak nie możesz jeszcze iść tak daleko. Trzeba będzie im pomóc. No, a jak się czujesz, Rosie?

– Dobrze. Mam czasem taki rwący ból, ale lekarz twierdzi, że to z powodu zaparcia. Wiesz, jestem chyba największą idiotką pod słońcem. Bo jak można pomylić zaparcie z zapaleniem wyrostka?

– Nie jestem pewna, czy ja też bym tego nie pomyliła. Tak czy owak było, minęło, jesteś zdrowa i mnie też nic się nie stało. Nie ma co zawracać sobie głowy przeszłością. Zmarnowałam już na to ładnych parę lat życia. Posłuchaj mnie teraz, Rosie, bo mam ci coś do powiedzenia. Nie uwierzysz. Zresztą mnie też jeszcze trudno przyzwyczaić się do tej myśli. Co chwila się szczypię, żeby sprawdzić, czy to nie sen. Bo wiesz…

– O mój Boże! – wykrzyknęła Rosie, gdy Emily zrelacjonowała jej wydarzenia poprzedniego wieczoru. – Ależ to cudownie. Bo to cudowne, prawda?

– Tak mi się wydaje. Matt chce, żebym spotkała się dzisiaj z jego dziećmi. Wprawdzie już je poznałam kiedyś przy okazji, ale teraz to zupełnie co innego. Ciekawa jestem, co sobie o mnie pomyślą.

– Dziewczynka to słodkie stworzonko. Zakonnice ją uwielbiają. Chłopiec jest raczej ponurego usposobienia i dość nerwowy, jeśli rozumiesz o co mi chodzi. Cztery czy pięć lat temu Matt… no cóż, Matt bardzo się zaprzyjaźnił z pewną tutejszą wczasowiczką; miała na imię Angela. Naprawdę szczerze lubiła Matta, a i on zdawał się odwzajemniać to uczucie. Cokolwiek jednak między nimi było, skończyło się szybciej niż zaczęło.

Prawdopodobnie ona się komuś zwierzyła, a ten ktoś powtórzył to komuś innemu, kto z kolei powiedział mnie – to mianowicie, że Benjy jej nie lubił i nie chciał zdobyć się wobec niej chociażby na uprzejmość. No i tak to się skończyło. W każdym razie taka chodziła pogłoska i pewnie nie powinnam ci jej powtarzać. Bardzo bym jednak nie chciała, Emily, żeby ktoś cię zranił. Matt naprawdę ogromnie przejmuje się rolą ojca i zresztą powinien.

Emily zmarszczyła czoło.

– Chcesz powiedzieć, że mam się podlizywać jakiemuś dziewięciolatkowi?

– Cóż, chyba to właśnie chciałam ci poradzić. Z tego co słyszałam, to właśnie dzieci, a zwłaszcza chłopiec, kształtują prywatne życie Matta.

– Ależ to okropne. – Do serca Emily zakradł się strach. – Zdaje się, że mocno mnie przestraszyłaś, Rosie. Lubię Matta. Prawdę mówiąc, to właściwie więcej niż lubię. Co powinnam zrobić twoim zdaniem?

– Nic – odrzekła Rosie bez wahania. – Po prostu bądź sobą. Jeśli Matt odwzajemnia twoje uczucia, a mimo to pozwoli, żeby chłopiec was poróżnił – nie twierdzę oczywiście, że dzieciak to zrobi, ale załóżmy, że tak – to Matt nie jest wiele wart, nie sądzisz? Jeśli Benjy… bo tak on ma na imię, prawda? – Emily potwierdziła skinieniem. – Jeśli Benjy ma jakieś problemy, to wywodzą się one jeszcze z czasów tuż po śmierci matki, a to było dawno temu. Matt powinien był zabrać go do psychologa czy coś w tym rodzaju. W szkołach u mnie w mieście wręcz wyłapuje się takich uczniów, lecz może Matt woli nic w tej kwestii nie robić, bo tak mu łatwiej. Możliwe także, że z Benjym wszystko jest w porządku i niepotrzebnie zawracamy sobie głowę – oświadczyła, chociaż ton jej głosu przeczył słowom.

– Bagaż.

– Przepraszam, nie rozumiem.

– Mówię o bagażu, Rosie. W mowie potocznej tak określa się coś, na przykład żonę czy dzieci, które stoją na drodze rodzącemu się związkowi. Są właśnie bagażem. Przyznaję, że to brzmi paskudnie, ale taka jest prawda. A co będzie… co będzie, jeśli chłopiec zapała do mnie nienawiścią? Dziewięcioletnie dzieci są dość inteligentne, prawda?

– Raczej tak. I potrafią manipulować ludźmi. Osobiście spodziewałabym się zwykle kłopotów ze strony dziewczynek, bo chcą ochraniać rodzica. Ale z Molly może uda ci się lepiej porozumieć, a poza tym całkiem prawdopodobne, że ona chciałaby mieć macochę.

– Czy ja mówiłam coś o małżeństwie? – jęknęła Emily.

– O ile dwoje ludzi traktuje swój związek poważnie, to zazwyczaj kończy się on małżeństwem. Nie udawaj takiej nieśmiałej, Emily. Jestem pewna, że brałaś pod uwagę taką ewentualność. Że przynajmniej fantazjowałaś na ten temat – powiedziała z uśmiechem do czerwieniącej się koleżanki.

– Masz ochotę zagrać w Scrabble?

– Jasne.

– W takim razie idę po grę i przy okazji przyniosę ci lunch.

Gra toczyła się aż do wpół do czwartej, kiedy Emily zdecydowała, że czas kończyć.

– Myślę, że przydałaby ci się drzemka, a ja chętnie wybiorę się na przejażdżkę rowerem. Wrócę koło wpół do szóstej. Pytałam siostry o wózek i obiecały, że ktoś ci go przyniesie najpóźniej za piętnaście szósta. A jak już go będziesz miała, możesz pojechać sobie na spacer, no nie?

Rosie przytaknęła.

– Emily?

– Tak.

– Nie rozmyślaj za bardzo nad tym, co ci powiedziałam. Co ma być, to będzie – tak twierdzi siostra Gussie. Lepiej zrób to samo, co wtedy w górach – przypomnij sobie zajęcia na temat inspiracji, na których razem byłyśmy.

– Świetny pomysł. Do zobaczenia.

Wróciwszy do domku Emily przetrząsnęła szufladę w poszukiwaniu listy inspirujących sentencji, a gdy ją znalazła, wsunęła do kieszeni szortów. Na karteczce widniało trzydzieści, a może nawet czterdzieści rad pomocnych w ubarwieniu sobie codziennego życia. No, ale kąpać się w kolorowej wodzie nie będzie na pewno. W domku nie było nawet wanny, więc tę radę mogła od razu odrzucić. Podziwiać samą siebie albo pomarzyć co nieco – no cóż, z tym nie miała najmniejszego problemu. Właściwie to wszystkie sugestie były jej doskonale znane i kiedy tak jechała rowerem błądząc myślami wokół Matta i karteczki w kieszeni zaczęła się zastanawiać, po co zabrała ze sobą tę listę. W jednym z jej punktów zalecano, by każdego dnia zrobić coś nowego, całkiem innego od codziennych zajęć. No tak, pewnie, że trzeba, pomyślała. A inna rada zalecała, by zmieniać nastroje tak często jak ubrania. No, to już z pewnością nie było trudne, uznała Emily, bo jej nastroje przechodziły z jednego w drugi właściwie automatycznie. Wiedziała, że najwięcej kłopotów sprawi jej pozbycie się negatywnych myśli. Pomyślała, że będzie musiała poradzić się sióstr, jak ma się tego nauczyć. I czy to w ogóle jest możliwe? Gdyby spośród wszystkich rad miała wybrać sobie jedną ulubioną, wskazałaby na tę, która brzmiała: „Pozwól, żeby życie uleczyło twoje rany”. Tę metodę stosowała od lat i najwyraźniej przynosiła ona efekty.

Po godzinie pedałowania Emily zatrzymała się, popatrzyła na wiodący w górę szlak dla rowerzystów i zsiadła. Usadowiła się na ziemi po turecku i zapaliła papierosa. Ciągle jeszcze nie zdołała rzucić tego paskudnego nałogu. Pomyślała, że może nigdy jej się to nie uda.

Spróbowała sobie wyobrazić, co by zrobiła, gdyby Matt poprosił, by została jego żoną. Czy rzeczywiście szczerze go kochała? A co w takim razie z Benem? Tyle pytań cisnęło jej się na usta, a na żadne nie umiała od razu dać odpowiedzi.

– Raczej nie jestem dobrym materiałem na matkę. W zasadzie to na pewno nie nadaję się do tej roli – zaczęła mówić do samej siebie, chociaż wydawało jej się, że już dawno pozbyła się tego zwyczaju.

Przyznała przed sobą, że owszem miło jest przeżyć romans, a milej jeszcze mieć stały związek. Tylko ten bagaż. Związek z Mattem łączył się z rozmaitymi problemami, z którymi musiałaby się uporać.

– A więc tylko zaszaleję, a potem wrócę do domu – mruknęła. Bo dzieci zawsze będą dla Matta najważniejsze, o tym wiedziała.

Zresztą tak właśnie powinno być. Rozmyślając tak odpaliła od niedopałka kolejnego papierosa i natychmiast uświadomiła sobie, że w domu Matta nie mogłaby palić.

– Ale mnie naprawdę na nim zależy – powiedziała na głos. Uznała, że w tej chwili byłoby najlepiej, gdyby udało jej się zapomnieć o wszystkim i zachowywać, jakby nigdy nic.

Spróbowała nie myśleć o Matcie. Zaczęła się rozglądać, starając się skupić jedynie na pięknym krajobrazie i utrwalić jego widok w pamięci. Był tak wspaniały jak na pocztówce. Słońce przeświecało przez listowie tworząc na ziemi koronkowe cienie, wszędzie rosła bujna zieleń, a sosny pachniały tak upojnie, że Emily miała ochotę zostać tu na zawsze. Gdzie okiem sięgnąć krzewiły się dzikie paprocie o długich, pełnych gracji liściach.

Mimo wszystko Emily nie potrafiła jakoś uspokoić się, więc zaczęła myśleć o Benie i przyjaciółkach. Przypomniała sobie, że do tej pory nie przeczytała listów od nich. – A niech to diabli – zaklęła.

Z wciśniętej do kieszeni zgniecionej paczki wyciągnęła trzeciego już papierosa i zapaliła go. Potem rozchyliła foliowe opakowanie i zobaczyła, że zostały jej jeszcze trzy sztuki. Miała zamiar wypalić wszystkie, zakopać niedopałki i udawać, że w ogóle nie tykała papierosów. Tylko po co mam grać tę komedię, zapytała samą siebie.

– Rosie ma rację. Co ma być, to będzie – mruknęła w końcu, po czym wsiadła na rower i ruszyła w drogę powrotną.

Kiedy weszła do sali rekreacyjnej po wózek, czuła się podenerwowana i rozdrażniona. Ulżyło jej, gdy przekonała się, że wózek jest elektryczny. Nie wiedzieć dlaczego usiadła na nim i pojechała do domku Rosie.

– Fajnie się na tym jeździ – zawołała wesoło. – W dodatku wózek jest elektryczny, więc nie ugrzęźnie w sosnowych igłach. A z kuchni dobywają się jak zwykle wspaniale zapachy.

Smażenie ryb odbywało się na polanie, na której stały sekwojowe stoły nakryte na tę okazję różnobarwnymi obrusami. Każdy z nich ozdobiony był wetkniętą w butelkę po winie świeczką oraz zaopatrzony w pojemniki ze środkiem owadobójczym.

– Co dzisiaj jemy? – zainteresowała się Rosie.

– Będzie smakowicie wysmażona ryba bez najmniejszej osteczki, ziemniaki w plasterkach zapiekane z serem, kolby kukurydzy, świeży groszek, chleb i masło domowej roboty, sałatka i deser, ale jaki, to już tajemnica. W sali rekreacyjnej wisi zaproszenie na jakąś staromodną loterię na dziś wieczór.

– Ja sobie daruję – stwierdziła Rosie.

– Ja też. Nie widzę nigdzie Matta, a ty? No dobrze, tutaj możesz już zejść z wózka. Usiądziemy sobie pod drzewem; będzie stąd świetny widok na zachodzące słońce.

– Tak, tu jest przyjemnie; czuć leciutki wiaterek. A co do Matta, to rzeczywiście go nie widać. Może idź go poszukać. Mnie jest bardzo wygodnie.

– Nie. Posiedzę z tobą. Chcesz papierosa?

– Pewnie. I piwo też.

– Przyniosę ci. Dzisiaj zakonnice wystawiły całą beczkę. Coś mi mówi, że powinnyśmy podziękować za to Ivanowi. Ci ludzie z Alabamy piją litrami. W zeszłym tygodniu oświadczyli, że przydałaby się beczka. I zapłacili za całą. Zauważyłaś, jacy tutaj wszyscy są rozrzutni?

– Emily, przecież ty gadasz po to tylko, żeby słuchać własnego głosu. Idź wreszcie po piwo, ale zostaw mi papierosy, a jak spotkasz Matta, to nie spiesz się z powrotem.

– Czy aż tak łatwo mnie rozszyfrować? – spytała.

– Tylko mnie. Ale nie przynoś mi samej piany.

– Zapamiętam – odrzekła Emily i ruszyła po piwo.

Wkrótce wróciła z tacą, na której stały trzy szklanki – dwie dla Rosie i jedna dla niej samej.

– Emily, Rosie, czy macie coś przeciwko, żebym przyłączył się do was z Benjym?

Obie kobiety pokręciły głowami.

Emily miała zamiar zapalić papierosa, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Przyszło jej do głowy, że obecnie młodzi ludzie nie są fanami palenia i uznała, że to zmiana na lepsze. Myśląc tak, patrzyła jak Rosie wydmuchuje równiutkie kółeczka dymu i ogarnęła ją wściekłość, bo też miała na to ogromną ochotę. Tym bardziej, że nienawidziła pić piwa bez zaciągania się dymem.

– Z kuchni dochodzą wspaniałe zapachy, prawda? Tylko deser jest dzisiaj owiany tajemnicą.

Benjy z ponurą miną skinął głową. Jasne było, że wolałby znaleźć się gdzieś zupełnie indziej.

– Cieszysz się, że niedługo wracasz do szkoły, Benjy? – spytała cicho Emily.

– Nie.

Emily nie dawała jednak za wygraną.

– Tata mówił, że grywasz w piłkę. Należysz może do szkolnej drużyny czy grałeś tylko podczas wakacji?

– Jestem w drużynie. Nie cierpię piłki, ale tata mówi, że muszę grać. Na twarzy chłopca odmalowała się taka wrogość, że Emily zrozumiała, iż jeszcze chwila, a dzieciak wybuchnie. Zauważyła także, że Matt bębni palcami po stole, co oznaczało, iż jest podenerwowany. W końcu Emily stwierdziła, że niepotrzebne jej żadne awantury.

– Może poszedłbyś sprawdzić, czy zakonnice nie potrzebują pomocy, Benjy? – zwrócił się do syna Matt.

– Po co? Chcesz się mnie pozbyć? Dzisiaj nie moja kolejka w pomaganiu.

– Ale byłoby miło z twojej strony, gdybyś to zrobił. Wcale nie chcę się ciebie pozbywać, a jeśli chodzi o kolejkę, to nie ma najmniejszego znaczenia.

– Owszem, ma. Siostry płacą Molly za kelnerowanie, a ja sprzątam ze stołów, wynoszę śmieci i dostaję za to jedynie darmowy posiłek. No i gdzie tu sprawiedliwość? W domu mógłbym zjeść sobie pizzę.

Ostatnie słowa wykrzyczał właściwie, bo szedł już w stronę kuchni. Matt znużony przymknął oczy.

– Zachowuje się okropnie. Nie wiem już co mam zrobić z tym dzieciakiem.

Kiedy zjawiła się Molly z tacą zastawioną talerzami z kolacją i ustawiwszy ją na stole głośno cmoknęła ojca, Emily pomyślała, że to rodzeństwo jest jak dzień i noc.

– Fajnie, że już pani jest zdrowa, pani Finneran. A pani, pani Thorn, wygląda naprawdę świetnie. Prawie wszystkie sińce zniknęły. Założę się, że strasznie się pani z tego cieszy. Tato, nie uwierzysz, ale gdy otrzymam od sióstr dzisiejszą zapłatę, będę miała wystarczająco pieniędzy na mój własny prywatny telefon w domu. A w przyszłym tygodniu uzbieram na pierwszy rachunek. Bo chyba się nie rozmyślisz, tato, prawda? – powiedziała wypowiadając słowa z taką prędkością, jakby strzelała z karabinu maszynowego.

– Jak umowa to umowa – odparł Matt uśmiechając się.

– Jeśli masz ochotę na piwo, tato, sam musisz je sobie przynieść, bo mnie nie wolno.

– Herbata lodowa w zupełności mi wystarczy, kochanie. Dziewczynka ucałowała jeszcze ojca w sam czubek głowy i pobiegła z powrotem do kuchni.

– Wyrośnie na prawdziwą piękność. Już teraz jest bardzo ładna, lecz za parę lat będzie śliczna.

– Wiem, ale wtedy zaczną się moje problemy – odparł skromnie Matt.

– Myśl pozytywnie – poradziła mu wesoło Rosie. – Ta ryba jest wyśmienita. Uwielbiam ryby. I te ziemniaki też. W ogóle kocham jeść.

Emily pomyślała, że Rosie, podobnie jak ona sama, jest podenerwowana. A i Matt też był niespokojny. Zapragnęła, żeby Matt na nią spojrzał, żeby zrobił coś, co byłoby czytelne jedynie dla nich dwojga. Mógłby na przykład mrugnąć albo dotknąć jej ręki. Dobrze jednak wiedziała, że on niczego takiego nie zrobi. Teraz myślał wyłącznie o zachowaniu swego syna. Emily czuła się tak, jakby ktoś grzebał w jej sercu kijem. No cóż, dzieci zawsze są najważniejsze. I będzie musiała się do tego przyzwyczaić. Jej mogą przypaść w udziale tylko drugie skrzypce. Zastanawiała się, czy potrafi się z tym pogodzić.

Matt zjadł, a właściwie pochłonął swoją porcję, po czym wstał od stołu tłumacząc, że musi zobaczyć co z Benjym. Zanim odszedł, rzucił Emily krótkie przepraszające spojrzenie.

Emily grzebała widelcem na swoim talerzu dzieląc rybę na kawałeczki i mieszając je z ziemniakami. Było jej bardzo smutno.

– r Ten chłopiec mnie nie lubi – oznajmiła. – Ale ja też go nie lubię. Właściwie chyba ani ty, ani ja nie czujemy się tu dobrze.

– Benjy nikogo nie lubi – odrzekła Rosie. – Wiesz co, chodźmy na spacer. Może ten tajemniczy deser będzie już gotowy jak wrócimy. Założę się, że to będą owoce. Kiedy zakonnice nie mają już czego wy-myśleć, rozpuszczają pogłoskę, że szykują coś wyjątkowego, a potem podają arbuza z lodami polanymi rumem i zapalają to wszystko.

– Brzmi zabawnie – stwierdziła Emily wybuchając śmiechem.

– Proponuję pójść w stronę kuchni, obejść ją dokoła, a potem przez parking wrócić ścieżką tutaj. Dam radę. W zasadzie powinnam spacerować, tylko że wtedy szwy zaczynają się ściągać i ciężko mi się poruszać. Ale im więcej będę chodzić, tym szybciej dolegliwości ustąpią.

– Naprawdę nie potrzebuję w życiu więcej problemów – zaczęła Emily, gdy ruszyły już z miejsca. – Czasami żałuję, że tu przyjechałam i poznałam Matta. W jednej chwili czuję, że go lubię, no właściwie bardziej niż lubię, a w następnej wracam myślami do Bena i tęsknię za domem. Podejrzewam, że nawiązałam po prostu wakacyjny romans, a ja nie… Bardzo zależy mi na Benie. Czuję się cholernie winna wobec niego. Wierz mi, Rosie, poczucie winy to straszna rzecz.

Potem, gdy siedziały przy stoliku, Emily szepnęła koleżance: – Wiesz czego się boję, Rosie? Tego, że Matt… że on przyjdzie dziś do mojego domku w nocy; złamałoby mi to serce. Zastanawiam się, czy miałabyś coś przeciw temu, żebym spała dziś u ciebie. Nie chcę wiedzieć, czy… czy on w ogóle zamierza to zrobić… lecz wolałabym, żeby nie było mnie wtedy w domku.

– Możesz przyjść do mnie, jasne. Chociaż nie sądzę, żeby on wybrał się dziś do ciebie. Musi odwieźć dzieciaki do domu i nie będzie mu się pewnie chciało jechać taki kawał z powrotem, zwłaszcza że Benjy jest akurat w takim nastroju. Ale jeśli chcesz, możemy już iść.

– Tak, chcę.

20

Wakacje się skończyły i zaczął się wrzesień, pogodny i pełen barw. Zrobiło się chłodniej, liście zaczęły żółknąć, a większość gości spakowała manatki i wyjechała zapowiadając, że wróci w przyszłym roku. Jedynymi wczasowiczkami były dwie starsze pary ze swoimi przyjaciółmi oraz Rosie i Emily.

Gdy do końca jej długiego pobytu zostało jeszcze dwa tygodnie, Emily zauważyła, że żyje czekając właściwie tylko na godziny spędzane z Mattem. Romans z nim przerodził się w obsesję, lecz zupełnie nie wiedziała, jak stłumić towarzyszące mu emocje. Kiedy nie była z Mattem, spędzała czas z Rosie grając w rozmaite gry, jeżdżąc na rowerze czy wędrując. Tysiące razy już mówiła sobie w myślach, że straszliwie ciężko będzie jej stąd wyjechać.

Na najbliższy wieczór miała zaplanowaną wyprawę do miasta, więc już się do niej szykowała.

– Ubierz się w co tylko masz najlepszego – zapowiedział jej Matt. – Muszę pomówić z tobą o czymś bardzo ważnym.

Emily naturalnie przyjęła zaproszenie. I ona sama, i Rosie, a i wszystkie zakonnice także, uważały że z pewnością wyjdzie za Matta, a potem będzie im się żyło szczęśliwie. O ile w ogóle coś takiego było możliwe.

Mimo to żołądek jej się ściskał, a w gardle jakby coś uwięzło. Dwukrotnie musiała zmywać cień z powiek i nakładać go powtórnie, bo trzęsła się jej ręka. W końcu przyjrzała się uważnie swemu odbiciu w lustrze. Twarzy, którą zobaczyła, zupełnie nie rozpoznawała. Oczy jej błyszczały, a usta były tak łagodnie zarysowane, że jasne było, iż ich właścicielka często się śmieje; cały czas niemal, jeśli chodziło o ścisłość. Ta osoba w szklanej tafli zdecydowanie nie była żoną Iana Thorna ani tą Emily, która tak bardzo zaangażowała się w związek z Benem Jacksonem.

Emily uprzytomniła sobie, że zaledwie dwa tygodnie dzielą ją od powrotu do domu przy Sleepy Hollow Road w New Jersey. Zakładając oczywiście, że będzie chciała wrócić.

Bo mogło się okazać, że przeczucie jej nie myli, a Matt gotów jest zaproponować jej trwały związek; tylko czy wtedy ona potrafi tak z dnia na dzień zostać żoną i matką? Lubiła wprawdzie Molly i tolerowała Benjy’ego, lecz gdyby chciała stać się prawdziwym członkiem tej rodziny, musiałaby poświęcić chłopcu wiele czasu i starań. Obecnie Benjy akceptował ją jako osobę, która czasami wpada do nich do domu, z którą ojciec umawia się nieraz na wieczór, która podczas piątkowego smażenia ryb siada z nimi przy jednym stoliku i wspólnie z nimi je lody w niedzielne popołudnia.

Jednego Emily była pewna – tego mianowicie, że nigdy nie będzie w stanie zamieszkać w domu Matta. Tylko jak miała mu o tym powiedzieć? I czy w ogóle nadawała się na żonę?

Opuściła deskę sedesową i usiadła na niej. Wiedziała, że małżeństwo dla każdego znaczy coś innego. Czego oczekiwałby po takim związku Matt? Że zyska gospodynię domową? Ze będzie miał kogoś do gotowania i sprzątania? Że przez dwadzieścia cztery godziny na dobę będzie miał kogoś do pomocy?

Z miejsca, gdzie siedziała, dostrzegła, że twarz szczęśliwej kobiety w lustrze spochmurniała. Postawiła sobie pytanie, czy w swoim wieku i obecnej sytuacji życiowej gotowa jest przyjąć na siebie wszelkie wynikające z małżeństwa obowiązki. Bardzo dużo już osiągnęła, wiele przeszła i wycierpiała. Czy po tym wszystkim potrafiłaby cofnąć się niejako i robić to, czego oczekiwałby od niej Matt, czyli to samo, czego spodziewała się po sobie wychodząc za Iana, a nie była w stanie osiągnąć? Musiała szczerze przyznać, że nie umie odpowiedzieć na to pytanie.

Poza tym nie mogłaby dłużej ukrywać przed Mattem, że jej praca to coś znacznie więcej niż prowadzenie zajęć gimnastycznych. On nie miał przecież pojęcia, że kierowała dobrze prosperującą firmą i że miała z tego pokaźne dochody. Kilka razy kusiło ją nawet, żeby mu o tym powiedzieć, lecz jednak tego nie zrobiła obawiając się, że go w ten sposób onieśmieli.

Tak więc zostało jej jeszcze dwa tygodnie. Zastanawiała się, czy związek z Mattem to tylko wakacyjna przygoda? A jeśli tak, to co się dzieje, gdy przygoda się kończy? – Jak to co – odpowiedziała sobie – trzeba się spakować, wrócić do domu, zaleczyć zranione serce i żyć dalej. – Zaraz, kim właściwie jest ta osoba w lustrze? Emily potrząsnęła głową, włożyła pomarańczową sukienkę i obciągnęła ją, po czym zapięła pasek i wsunęła stopy w sandały. Następnie zwichrzyła nieco włosy, skropiła się lekko perfumami i założyła kolczyki.

– Może i jesteś szczęśliwa, lecz, jak na mój gust, za dużo w tobie negatywnych myśli – powiedziała do patrzącej na nią osoby w lustrze.

Wzięła do ręki kluczyki do samochodu i zgasiła światło w łazience. Ku jej zdziwieniu na ganku czekała Rosie.

– Pomyślałam sobie, że odprowadzę cię na parking, a potem od razu pójdę na kolację. Wyglądasz na zdenerwowaną – zauważyła biorąc ko- leżankę pod rękę. – Nie przejmuj się. Przecież nie musisz się na nic godzić, zakładając oczywiście, że mamy rację co do celu tej dzisiejszej kolacyjki. Ty sama o sobie decydujesz. Uwierz w siebie, Emily. Cokolwiek postanowisz, będzie dla ciebie dobre.

– A pewnie, nie pamiętasz już jak schrzaniłam związek z Ianem?

– Chwileczkę, ty go schrzaniłaś?

– No dobrze, wspólnie to zrobiliśmy. Ja podjęłam kilka bardzo złych decyzji, których konsekwencje ciężko było potem znosić.

– Ale jednak je zniosłaś. No i popatrz na siebie. Przecież masz teraz dosłownie wszystko. Zastanów się nad tym. Prowadzisz świetnie prosperującą firmę, którą stworzyłaś wspólnie z koleżankami. W domu czeka na ciebie mężczyzna, który cię kocha, a i tu masz kochającego cię faceta. Jesteś wspaniałą kobietą, wrażliwą i pełną ciepła. Zmieniłaś swoje życie, jak to się mówi, o sto osiemdziesiąt stopni, moja kochana.

– Będzie mi ciebie brakowało, Rosie. Myślałaś już może o mojej propozycji przeprowadzenia się do New Jersey?

– Mówisz tak, jakbyś już postanowiła, że tam wracasz. Na razie chcę pojechać do domu i zobaczyć się z dziećmi i wnukami. Chcę spędzić Boże Narodzenie z rodziną; bardzo lubimy te święta. Sądzę, że do Nowego Roku powinnam podjąć decyzję. No dobrze, jedź ostrożnie i wróć najpóźniej o wpół do dziesiątej – zapowiedziała jej śmiejąc się. – Wyglądasz wspaniale, Emily. Szczęka mu opadnie, jak cię zobaczy.

Emily objęła na chwilę swą nową przyjaciółkę.

– Nie opychaj się za bardzo pieczenia i daruj sobie sos siostry Cookie; to zabójstwo dla żołądka.

– I mów do mnie jeszcze – odparła Rosie ruszając truchtem w stronę jadalni.

Emily umówiła się z Mattem, że podjedzie pod jego dom, żeby nie musiał potem jechać pod górę. On miał tymczasem naszykować kolację dla dzieci i dopilnować, zanim wyjdzie, odrobienia przez nie pracy domowej. Zanosiło się więc na to, że dziesiejszego wieczoru nie będą się kochać, chyba że Matt przyjedzie do jej domku, co było mało prawdopodobne, ponieważ następnego dnia dzieci miały iść do szkoły. Świadomość ta bardzo psuła Emily humor.

Wsiadłszy do samochodu włączyła radio. Nadawano akurat popularną piosenkę. Gdy wsłuchała się w jej słowa: „Mamy tylko kilka kradzionych chwil… nie mogę już tego znieść, więc płaczę… kocham tylko ciebie…” – łzy stanęły jej w oczach. Otarła je ręką i przekręciła kluczyk w stacyjce.

Było wciąż widno, kiedy zaparkowała swego dżipa przed domem Matta. Na schodkach siedział Benjy trzymając na kolanach coś, co przypominało futrzaną kulkę.

– Należy do ciebie? – zapytała Emily śpiewnym głosem przykucając, żeby pogłaskać maleńką główkę. – Jest prześliczny. Czy ma już jakieś imię?

– Na razie nie. Znalazłem go na drodze wracając ze szkoły; pewnie porzucił go jakiś wczasowicz z kempingu. Jeśli tata pozwoli mi go zatrzymać, wtedy dam mu imię. Jak myślisz, Emily, czy tata się zgodzi?

– A czy lubi zwierzęta?

– Jasne. Nigdy nie wolno nam było mieć psa, bo… bo mama mówiła, że ma alergię na sierść.

– A gdyby ten piesek mógł być twój, to jak byś go nazwał?

– Hałhałek. Nie po prostu hau-hau, tylko Hałhałek.

– To pewnie znaczy, że dużo szczeka. Sprytnie to wymyśliłeś – pochwaliła Emily mierzwiąc mu włosy. – Chcesz, żebym szepnęła tacie słówko? – spytała szeptem.

– O tak – odparł chłopiec z nadzieją w oczach.

– W porządku. Ale będziesz o niego dbał, prawda? Czyli masz go karmić, wychodzić z nim na spacery i kąpać, gdy zajdzie taka potrzeba.

– Zrobię wszystko – obiecał. Emily weszła do domu.

– Matt, jestem już – krzyknęła.

Przymknęła oczy w nadziei, że gdy je otworzy zdjęcia w salonie znikną w jakiś cudowny sposób. Tym razem trzymała również kciuki w tej samej intencji, ale nic to nie pomogło i fotografie pozostały w pokoju. Poczuła się zawiedziona.

Nadstawiając Mattowi usta do pocałowania, pomyślała po raz kolejny, że jest ogromnie przystojny. Nie wiadomo jednak, dlaczego tym razem zdenerwowało ją to. Nie mogła zrozumieć, jak to się działo, że mężczyźni wraz z wiekiem przystojnieli, a kobiety zwyczajnie się starzały. Przypomniała sobie jak się odchudzała, jak potem zwisała jej skóra i ile przeszła poddając się liftingowi. Dobrze wiedziała, że gdyby nie te wszystkie zabiegi, nie stałaby teraz w salonie domu Matta Halidaya, w którym wciąż mieszkał duch jego zmarłej żony. Nagle poczuła się tak, jakby ktoś odkroił jej kawałeczek serca.

– Poznałaś już naszego gościa?

– Hałhalka? Tak, jest prześliczny. Zatrzymasz go?

– Tak. Benjy go potrzebuje, a temu szczeniaczkowi też przyda się właściciel. To okropne, kiedy ktoś porzuca zwierzę. Na samą myśl o tym krew się we mnie burzy.

– Kiedy zamierzasz powiedzieć Benjy’emu?

Matt popatrzył na nią nieco zdziwiony, jakby chciał powiedzieć: Już się wtrącasz? Chociaż nie, uznała po chwili, że wcale nie o to chodziło. Jak zwykle była przewrażliwiona.

– Zaraz. Podczas naszej nieobecności zajmie się kąpaniem tego psiaka i będzie miał towarzystwo. Bo Molly jak zawsze siedzi u siebie w pokoju z telefonem przy uchu.

– To też składa się na proces dojrzewania, Matt.

Wyszli na ganek. Benjy siedział na schodku tuląc szczeniaka do policzka. Podniósł wzrok na ojca, który skinął głową.

– Od teraz jesteś za niego odpowiedzialny. Zapamiętaj sobie, że jeśli nie będziesz się o niego troszczył, okażesz się nie lepszym człowiekiem niż ten, co go porzucił. Obiecaj mi, że o niego zadbasz.

– Obiecuję, tato. Jak myślisz, czy powinienem go wykąpać?

– Świetny pomysł. Ale uważaj, żeby do uszu nie dostała mu się woda, a do oczu mydło. A potem bardzo starannie go wytrzyj. Możesz też zabrać go na noc do łóżka. A na podłodze w kuchni, w twoim pokoju i pod drzwiami rozłóż gazety.

– W porządku, tato.

Przechodząc obok Emily, szarpnął ją lekko za spódnicę wyrażając w ten sposób swoje podziękowania.

– Gdzie się wybieramy, Matt?

– Myślałem, żeby pójść do Solly’s. Żeberka są tam wspaniałe, steki mięciutkie jak masło, a ryba zawsze świeża. A na deser podają doskonałe ciasto brzoskwiniowe. Nie jest to na pewno elegancka restauracja, lecz zdecydowanie dobra.

– Jeśli o mnie chodzi, wszystko jedno, gdzie pójdziemy. Nie jestem specjalnie wybredna.

– Między innymi za to właśnie cię lubię – powiedział zdejmując jedną rękę z kierownicy, by dotknąć jej dłoni. – Nigdy niczego nie udajesz, nie jesteś pretensjonalna i nie uważasz, że… że należy ci się to czy tamto. Prosty z ciebie człowiek, dokładnie tak jak ja.

Prosty człowiek – powtórzyła z przykrością w myślach. Wiedziała jednak, że Matt uważał to za komplement.

– Jestem jak otwarta księga.

– No właśnie. Kobiety tak świetnie potrafią ujmować myśli w słowa. Bardzo ładnie dziś wyglądasz, Emily. Jak zawsze zresztą. Nawet wtedy, gdy byłaś cała poobijana.

– Matt, czy tymi pochlebstwami próbujesz przygotować grunt pod coś?

– Boże broń. Po prostu Molly ciągle mi powtarza, że powinienem mówić co myślę, bo nikt nie jest jasnowidzem i nie potrafi sam tego odgadnąć. I rzeczywiście ma rację. Jej rada okazała się bardzo pomocna w postępowaniu z Benjym. Wiesz, Emily, niby do twojego wyjazdu zostało jeszcze dwa tygodnie, ale ja już za tobą tęsknię.

– Przecież zawsze możesz do mnie zadzwonić – odrzekła beztrosko.

– Tak, lecz to zupełnie co innego.

– Fakt – zgodziła się z nim. – Ja też będę za tobą tęsknić.

– Kto by pomyślał, że w wieku pięćdziesięciu pięciu lat zakocham się i znów poczuję jak nastolatek. Czy ty również tak się czujesz?

– Właściwie tak.

Przez kilka następnych minut Matt milczał.

– Nie wydaje ci się dziwne, że nigdy dotąd nie rozmawialiśmy o naszej przeszłości? – odezwał się w końcu.

– Zastanawiałam się nad tym czasami – odparła. – Jak sądzisz, dlaczego tak się stało?

– Podejrzewam, że nie chcieliśmy tracić chwil, które mamy teraz na wspominanie tego, co było. A czy chcesz mi o czymś powiedzieć? Pamiętaj, że nie musisz, nie wymagam zwierzeń…

Wjechali akurat na parking przed restauracją „Solly’s”. Matt wyłączył silnik i schował kluczyki do kieszeni.

– Bardzo późno się ożeniłem – zaczął biorąc Emily za rękę. – Miałem wtedy czterdzieści jeden lat. Już myślałem, że do końca życia pozostanę kawalerem, że będę tylko czarował kobiety, a potem je zostawiał. Ale spotkałem moją żonę; była dwadzieścia jeden lat młodsza ode mnie. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia i to po uszy. Caroline była… miała w sobie coś nieziemskiego. Niska, drobna, o oczach barwy ciemnego opalu. Uśmiechała się najpiękniej na świecie. Wprawdzie była dla mnie o wiele za młoda, lecz nie dbałem o to. Przysiągłem troszczyć się o nią do końca życia. Ustawiłem ją na piedestale i nigdy nie pozwoliłem z niego zejść.

– Matt, naprawdę nie musisz mi o tym opowiadać.

– Nie muszę, ale chcę, żebyś o tym usłyszała. Caroline nie miała najmniejszego pojęcia o gotowaniu czy zajmowaniu się domem. Sam nie wiem, jak to możliwe, ale czegokolwiek się tknęła, kończyło się totalną katastrofą, więc wolałem robić wszystko sam. Tak więc gotowałem, sprzątałem, a kiedy urodziła się Molly, zacząłem pracować na dwa etaty, żeby móc opłacić opiekunkę.

Caroline wypełniała sobie dni haftowaniem, oglądaniem telewizji i czytaniem książek. Mówiła, że mnie kocha i że kocha Molly, ale moim zdaniem ona nawet nie rozumiała znaczenia tego słowa. Uprawialiśmy seks, lecz nie dawało nam to satysfakcji. Nawet nie wiedziałem, że między dwojgiem ludzi może być tak jak między nami. Miałem wiele kobiet, ale łączył mnie z nimi wyłącznie seks bez cienia emocjonalnego zaangażowania.

Kiedy urodził się Benjy… moim zdaniem, po porodzie Caroline nigdy już nie była taka jak przedtem. Marniała z dnia na dzień, niemal na moich oczach, a ja się nie zorientowałem. Kiedy było już za późno, zapytałem dlaczego nic nie mówiła, dlaczego nie powiedziała, że źle się czuje, a ona odrzekła, że… że… że myślała, iż to kara za to, że nie kocha mnie ani dzieci. Oszalałem wtedy zupełnie. Zacząłem pić i omal nie straciłem pracy. Ivan nie raz mnie zastępował pracując często na obydwu zmianach. Wyobraź sobie, że w dzień śmierci Caroline byłem taki pijany, że nie mogłem podnieść się z podłogi. Ivan twierdzi, że poszedłem na jej pogrzeb, lecz w ogóle sobie tego nie przypominam. A cały okres mojego małżeństwa też wspominam dość niejasno. Jak mogłem…?

– To już przeszłość, Matt. Proszę cię, zmieńmy temat.

– Uważałem, że powinnaś to wiedzieć. Poza tym nie chciałbym popełnić kolejnego błędu. Powiedz, Emily, czy spotykając się robimy błąd?

Emily pomyślała, że jeśli chce z nim zerwać, to teraz właśnie Matt daje jej świetną ku temu okazję. Pragnąc dać mu taką samą szansę, powiedziała:

– Jeśli pochopnie przyjmiemy na siebie zobowiązania, do których wypełnienia żadne z nas nie jest tak naprawdę gotowe, to tak.

– Wejdźmy do środka.

– A może wolałbyś, żebyśmy pojechali do mojego domku? Padniemy na kolana przed siostrą Cookie i będziemy błagać, żeby dała nam jakieś resztki z kolacji. Jeśli chodzi o mnie, to nie mam nic przeciw temu.

– Naprawdę?

– Nic a nic.

– Chciałem, żebyś choć jednego wieczoru dobrze się bawiła. I tak ładnie dziś wyglądasz.

– Chyba jednak wolę pojechać do domku.

Chwilę później wyjechali z parkingu. Było już ciemno. Emily czuła, jak wiatr rozwiewa jej włosy, słuchała jego szumu i uśmiechała się.

– Kocham cię, Emily.

– A czy kochałbyś mnie, gdybym była gruba, miała podwójny podbródek i mnóstwo zmarszczek na twarzy?

Matt odpowiedział dopiero po króciutkiej przerwie.

– Oczywiście, że tak. Wygląd to sprawa drugorzędna. Nie zakochałem się w tobie dla twojej urody.

Serce Emily zamarło na moment. Ben powiedział jej kiedyś dokładnie to samo, ale on się nie zastanawiał. W dodatku widział ją i wtedy, gdy była gruba i brzydka, i potem. A Matt znał jedynie tę odnowioną Emily. Nie wiedział nawet, że miała robiony lifting twarzy. Jak to możliwe, że od tych dwóch mężczyzn usłyszała te same słowa? Pewnie mieli na myśli to wewnętrzne piękno, o którym tyle się mówi. Postanowiła, że porozmawia jeszcze raz z zakonnicami, a może nawet z księdzem Michaelem.

Gdy dojechali na miejsce, Emily wyskoczyła z samochodu wprost w ramiona Matta. On obrócił się z nią dokoła, po czym uniósł ją wysoko w górę.

– Kocham cię, Emily – krzyknął. – Chcę się z tobą ożenić!

– Rety! – krzyknęła i mocno go pocałowała. – Wiesz co, Matt, prawdę mówiąc nie jestem wcale głodna. Może chodźmy na spacer. Uwielbiam wieczór, bo jest to pora, kiedy jeden dzień już właściwie się kończy i można sobie powspominać, jak minął, a drugi ma się dopiero przed sobą i można się zastanowić, co zrobić, żeby był lepszy od poprzedniego. A ty, Matt, lubisz wieczór?

– Ja mam raczej słabość do wschodów słońca – odrzekł sięgając po jej rękę. – Bo są początkiem nowego dnia i w ogóle. Jak myślisz, czy zakochać się w wieku pięćdziesięciu pięciu lat to coś nienormalnego?

– To pewnie najlepszy czas na miłość. Jest się wtedy starszym i mądrzejszym i, jak nigdy dotąd, zdolnym do przeżycia pełni uczuć – odparła Emily spokojnie. Zastanawiała się, kiedy Matt uświadomi sobie, iż ona jeszcze nie wyznała mu miłości.

– Emily, czy bardzo trudno by ci było rozstać się z New Jersey i tymi… lekcjami gimnastyki? Potrafiłabyś czuć się tu szczęśliwa?

Lekcje gimnastyki? Pytał, czy mogłaby porzucić swoje dotychczasowe życie? Właściwie już dawno temu powinna była mu powiedzieć, kim jest naprawdę, tylko że jakoś nie wydawało się jej to ważne. A mężczyźni mają o sobie takie wysokie mniemanie. Zastanawiała się, czy fakt, że zrobiła karierę, będzie miał wpływ na ich związek?

– Nie wiem, Matt – zaczęła. – Małżeństwo to bardzo poważny krok, a my nie znamy się zbyt długo. I nie jesteśmy już dziećmi. Nie mam pewności, czy nadaję się na macochę. Słuchaj, czy nie moglibyśmy porozmawiać o tym jutro czy pojutrze? Bo dzisiaj… nie wiem jak to nazwać, ale dzisiejszy wieczór wydaje mi się jakiś uroczysty. Nie bardzo potrafię ci wyjaśnić tego, co teraz czuję. Mamy przepiękną noc, wszystko wokół jest takie cudowne i jesteśmy razem, ty i ja. Tak nam się wspaniale szczerze rozmawia i to właśnie jest ważne.

Od razu pomyślała, że sama nie jest przecież szczera. Oszukiwała Matta nie mówiąc mu prawdy o swoim życiu. Uznała jednak, że zdoła to naprawić później. Gdy okaże się to istotne, upora się z tym problemem. Uświadomiła sobie, że dostała już dwie propozycje małżeństwa, a jeszcze tak niedawno sądziła, że nikt już nie zechce się z nią ożenić.

– Skoro mowa o szczerości… powiedz mi, Emily, czy kiedykolwiek zdarzyło ci się zrobić coś tak niezwykłego, że ludzie patrzyli na ciebie jakby ci wyrosła druga głowa?

Roześmiała się.

– Chyba nie. A dlaczego pytasz?

– W przeddzień swoich pięćdziesiątych urodzin zrobiłem coś… coś co zawsze chciałem zrobić. Mianowicie kupiłem sobie tego… to znaczy kupiłem sobie motocykl, Harleya Davidsona. Taki nisko zawieszony. Dałem za niego pięćdziesiąt dolarów, ale był kompletnie w rozsypce. Wyreperowałem w nim wszystko i teraz silnik prycha niczym kociak, ale ani razu nim nie jechałem. Bałem się, że ludzie wezmą mnie za głupka bawiącego się w dzieciaka, więc tylko co jakiś czas poleruję go w garażu i siadam sobie na nim. Kupiłem nawet czarną skórzaną kurtkę. Miałabyś może ochotę się przejechać? – spytał z zapartym tchem.

– Chcesz powiedzieć, że siedziałabym na tylnym siodełku i pędzilibyśmy szosą jak szaleni? – spytała podekscytowana. – Teraz, po ciemku?

– Tak!

– Wyjedziemy na szosę czy… przyjedziemy tutaj?

– Częściowo przyjemność tej jazdy polega na, jak to określiłaś, pędzeniu szosą jak szaleni. Chodzi o to, żeby czuć wiatr na twarzy, żeby rozłożyć szeroko ręce i przez chwilę doznać tego przerażającego wrażenia potęgi i władzy. Niektórzy mówią o Harleyu, że siedząc na nim ma się ochotę pójść na całość. No jak, Emily, gotowa jesteś porwać się na to?

Entuzjazm Matta był tak zaraźliwy, że Emily skinęła potakująco głową i obydwoje rzucili się w stronę dżipa. Czterdzieści minut później otwierali drzwi garażu przy domu Matta.

– Powiedz, czyż nie jest piękny?

Emily pomyślała, że motor to chyba jedna z tych typowo męskich niezrozumiałych dla kobiet rzeczy, bo w jej oczach był to tylko zwyczajny rower z silnikiem. Popatrzyła na siodełko, na którym miała usiąść.

– Nie pojadę z tobą, jeśli nie włożysz tej czarnej skórzanej kurtki. Ma chyba srebrne ćwieki i naszywki?

– Ma absolutnie wszystko, nawet suwak – odparł Matt nie mogąc się już doczekać jazdy. – Szkoda, że ty też nie masz takiej.

Emily uświadomiła sobie, że ubrana jest w przewiewną sukienkę, cienkie rajstopy i buty na wysokim obcasie. Wybuchnęła śmiechem, lecz doszła do wniosku, że w lesie i tak nikt nie zauważy, iż najwyraźniej nie przywykła do jazdy na motorach ani jako kierowca, ani jako pasażer, czy jak tam się nazywała osoba zajmująca tylne siedzenie.

– Widziałam kiedyś zdjęcie dziewczyny jadącej na tylnym siedzeniu motoru; była ubrana w czarną kamizelkę, pewnie skórzaną, obszytą tymi wszystkimi srebrnymi znaczkami, a piersi miała na wierzchu. No, prawie na wierzchu. Miała nawet tatuaż na ramieniu i między piersiami.

– To wiesz już, jak się przygotować na następną przejażdżkę – powiedział Matt wkładając kurtkę. – Chryste Panie, nie mogę uwierzyć, że naprawdę mamy zamiar to zrobić. Czujesz się podekscytowana, Emily?

Zastanowiła się, zanim odpowiedziała.

– Raczej przerażona do nieprzytomności.

– Nie ufasz mi?

– Oczywiście, że ci ufam. Po prostu przywykłam do myśli, że kobiecie w moim wieku bardziej pasuje rowerek do ćwiczeń. Zaraz, czy nie powinieneś włożyć również butów z metalowymi noskami? W każdym razie coś w tym stylu.

– Takie buty to pierwsza rzecz na mojej liście zakupów. No dobra, wsiadajmy. Na szosie publicznej będziemy jechać powoli. Wprawdzie światła są w porządku, lecz nigdy dotąd nie jechałem po ciemku ani po szosie. Podwiń sukienkę i chwyć mnie mocno w pasie.

Emily zastosowała się do instrukcji Matta. Podpierając się stopami o ziemię Matt wyprowadził motor z garażu i na wolnym biegu zjechał na drogę. Dopiero tam włączył silnik, który od razu zawarczał. Nie rozumiejąc właściwie dlaczego, Emily czuła, że rozsadzają ją emocje i aż krzyknęła: – Hejże, ha! – Serce waliło jej jak młotem.

– Powiedz, czyż nie jest wspaniale? – wrzasnął Matt, gdy wjeżdżali pod górę. – Chciałbym, żebyśmy wybrali się tak do Nowego Meksyku zabierając ze sobą tylko plecak.

Emily słyszała, że Matt coś krzyczy, ale nie mogła rozróżnić słów. Ścisnęła go jednak w pasie, by dać mu znak, że zgadza się z tym co powiedział.

Pomyślała, że nigdy dotąd w całym swoim życiu nie czuła się tak wolna, tak swobodna, tak szczęśliwa. Spróbowała sobie wyobrazić jakby to było, gdyby razem z Mattem pojechała tym motorem aż do New Jersey pod sam dom przy Sleepy Hollow Road, tak żeby wszyscy wybiegli na zewnątrz i zobaczyli ją w tej czarnej skórzanej kamizelce, którą zamierzała sobie lada dzień kupić. Była pewna, że można dostać w jakimś sklepie całą kolekcję odzieży specjalnie dla motocyklistów. Ta myśl tak ją rozbawiła, że odrzuciła głowę do tyłu i zaczęła się śmiać radośnie jak jeszcze nigdy w życiu.

Matt zwolnił nieco, bo zbliżali się do bramy Ustronia.

– No, jak ci się podoba? – spytał zatrzymując motor.

– Moim zdaniem jesteśmy parą wariatów, ale strasznie mi się to podoba. Jesteś pewien, że możemy tym wjechać na szlak dla rowerzystów? Czy aby zakonnice nie dostaną zawału?

– Przecież w ośrodku nie ma teraz nikogo poza kilkoma staruszkami, a oni nie jeżdżą na rowerach. Siostry zresztą także nie. W dodatku jest noc i wszyscy siedzą w domkach. Szlaki patroluje Ivan i ja. Uważam, że możemy śmiało jechać. Króliki i wiewiórki też już pochowały się na noc. Poza tym nie wybieramy się w góry, tylko pokręcimy się po szlakach. Nie wiem nawet, czy tą maszyną można jeździć po takim gruncie. Lepszy byłby pewnie jakiś górski rower, ale skoro dysponujemy tylko Harleyem, to nie ma się co zastanawiać.

– Ja jestem już gotowa – oznajmiła poprawiając się na siodełku. – Ale jedź ostrożnie, bo gdzieniegdzie są koleiny. Mniej więcej na drugim kilometrze drugiego szlaku jest szczególnie głęboki rów; stoi tam nawet biało czarny znak z napisem „Koleiny”.

– A tak, wiem, o którym mówisz. Wyrównujemy tę drogę pięć albo sześć razy do roku, a i tak ciągle robią się tam rowy. Ale Ivan zasypywał je jakiś tydzień temu, więc powinna być w porządku. Zupełnie jednak nie możemy pojąć, dlaczego tak się dzieje. Ładowaliśmy do tych rowów nawet kamienie i grubą warstwę ziemi, i ugniataliśmy to wszystko, i nic. Ale będę ostrożny. Jesteś gotowa?

– Chcę słyszeć dzwoneczki w uszach – szczebiotała. – Na pewno masz wystarczająco dużo benzyny?

– Jedno tankowanie starcza tej zabaweczce na wieczność.

Początkowo jechali powoli, a Matt opowiadał o wszystkim i o niczym.

Emily nawet nie zauważyła, gdy nabrali prędkości. W blasku reflektora, znacznie jaśniejszym niż światła w ośrodku, widać było każdą skałkę, najmniejszy kamień czy krzak przy drodze. Emily myślała tylko o tym, jak cudownie się czuje i szybko straciła orientację w terenie, a po chwili nie wiedziała zupełnie gdzie jest. Przytuliła się mocno do potężnych pleców Matta, czując jak włosy plączą się i furkoczą jej na wietrze.

Po jakichś dwudziestu minutach w Emily odezwał się niepokój i aż ścisnęło ją w żołądku. Uświadomiła sobie, że jadą zbyt szybko i to po ścieżce pokrytej śliskimi, bo oblepionymi żywicą sosnowymi igłami, a Matt nie był przecież doświadczonym motocyklistą. Rosnące po bokach drzewa prześlizgiwały się w szalonym pędzie, a od wiatru zaczęły jej łzawić oczy. Matt wykrzykiwał coś, ale jego słowa ginęły w hałasie. Emily zresztą także zaczęła wołać do niego, by zwolnił, ale jej głos przypominał ledwie szept. Gnali więc dalej prosto przed siebie. Emily zaczęło ogarniać przerażenie. Radość i podekscytowanie, jakie wcześniej odczuwała, zostały gdzieś tam na początku drogi. W jednej chwili oczyma wyobraźni ujrzała całe swoje życie. Przestraszyła się, że już nigdy nie zobaczy swoich przyjaciółek ani Bena. Kochanego, troskliwego, cudownego Bena. Teraz w każdej chwili groziła jej śmierć i to tylko dlatego, że wybrała się na tę idiotyczną przejażdżkę. W dodatku bez kasku. Krzyknęła, lecz z jej ust wydobył się tylko chrapliwy, charczący dźwięk. Ponieważ Matt wciąż nie zwalniał, zaczęła walić go głową w plecy. Jedynym tego rezultatem był ostry ból czoła.

– Zsiadaj, Emily, i to już! Każ mu zwolnić i zeskocz z tego motoru, – mówił jej jakiś głos.

– Ale on mnie nie słyszy – krzyknęła.

– Wal go rękami, ściśnij mu boki, huknij go w głowę swoją głową,

– podpowiadał czyjś głos. Zrób to natychmiast. Ta przejażdżka to jedna z najgłupszych rzeczy, jakie w życiu zrobiłaś.

Emily przysunęła się do Matta jak najbliżej mogła i walnęła głową w jego kask. Zaczęła też wciskać mu palce w boki, chociaż wiedziała, że przez skórzaną kurtkę nic nie poczuje.

– Zwolnij, Matt! Boję się! – krzyczała. – Kurczowo trzymając się go lewą ręką, prawą wsunęła Mattowi pod kurtkę i dźgnęła go w bok. Przyszło jej jednak do głowy, że on pewnie weźmie to za przejaw entuzjazmu. – Zatrzymaj się! – wrzasnęła ile sił w płucach.

Nagle dostrzegła przed sobą gałąź grubości ręki z licznymi odgałęzieniami i mnóstwem liści. Chwilę później zauważyła głęboką koleinę i usłyszała głos Iana: – Skacz! Teraz!

Widziała wokół liczne skałki, potężne pnie drzew, kolczaste krzewy, a nawet, jak jej się wydało, szopa, który przykucnął pod pniem po jej lewej stronie. A potem zupełnie jakby oglądała film w zwolnionym tempie, zobaczyła i poczuła jednocześnie, że Matt skręcił w prawo, a odłamany koniec wielkiej gałęzi poszybował najpierw w górę, po czym spadł na nią.

Potem nic już nie czuła, a wpatrując się w czubki drzew wyraźnie widoczne w blasku reflektora, słyszała jedynie własne jęki.

Po chwili spróbowała się poruszyć, lecz raz za razem przychodziły straszne zawroty głowy.

– Matt, gdzie jesteś? Matt!

Jej samej wydawało się, że krzyczy, ale w rzeczywistości zaledwie szeptała. Co jakiś czas ponawiała swoje wołania przyzywając Matta i błagając, by jej odpowiedział. Reflektor motoru ciągle świecił w górę, niczym świetlna boja. Emily pomyślała, że Ivan na pewno dostrzeże to światło i przyjdzie im z pomocą, tak jak poprzednim razem.

I nagle dostrzegła Matta; leżał na stosie kamieni z rozrzuconymi rękami i nogami. Emily wiedziała, że musi dotrzeć do niego i spróbować mu pomóc.

Czas wlókł się niemożliwie wolno, lecz w końcu Emily usłyszała szelest gniecionej ściółki i zobaczyła poruszający się snop światła.

– Jezu Chryste! – krzyknął Ivan.

– Ivanie, czy on żyje? Pomóż mu. Ja mogę poczekać. Mam chyba tylko złamaną rękę, bo zupełnie nie mogę nią poruszyć.

– Cóż wy, u diabła, tu robiliście i to w dodatku na motocyklu? – spytał badając palcami ciało Matta. Jego słowa zabrzmiały jak hałas zakłócający nocną ciszę. Najwyraźniej jednak nie oczekiwał odpowiedzi na swoje pytanie, a Emily była zbyt cierpiąca, żeby mu jej udzielić. Pomyślała, że teraz, jeśli tylko chce, może już zamknąć oczy, bo Ivan na pewno zajmie się i Mattem, i nią. Słyszała, jak przez telefon komórkowy wzywa karetkę z lekarzem i noszami.

Po chwili przykucnął nad nią i widziała jego twarz tuż przed swoją.

– Mogę ci owiązać ramię i zabrać z tych kamieni. Miałaś szczęście, Emily, bo upadłaś na krzaki, chociaż ta gałąź nieźle cię uderzyła. Podejrzewam, że to właśnie przez nią się rozbiliście.

– A czy Mattowi nic się nie stało?

– Jest w porządku – mruknął Ivan. – Nigdy wcześniej nie wyprowadzał tego motocykla z garażu, tylko majstrował przy nim, polerował go i podziwiał. Nie powinnaś była mu pozwolić na tę jazdę.

A więc Ivan ją obwiniał za ten wypadek, pomyślała. Zupełnie jak kiedyś Ian.

– Mówisz tak, jak mogłabym go powstrzymać – odparowała atak. – Kazałam mu zwolnić, ale jechał tak szybko, a silnik tak strasznie ryczał, że w ogóle mnie nie słyszał. Próbowałam go ostrzec.

Nawet jej samej te argumenty wydały się nieprzekonujące.

– W ogóle nie powinniście byli wsiadać na ten cholerny motor. Gdybyś nie chciała z nim jechać, zostawiłby go w tym pieprzonym garażu, bo tam jego miejsce.

– Jesteś niesprawiedliwy – powiedziała płacząc Emily. – Nie możesz winić mnie za to, co się stało.

– Właśnie że to twoja wina. Gdyby nie chodziło o popisanie się przed tobą, Matt nigdy nie wyprowadziłby tego grata. On ma pięćdziesiąt pięć lat, a próbował pozować na dwudziestopięciolatka. Powinnaś mieć więcej rozumu.

Nagle Emily usłyszała dochodzący z daleka głos syren. Nadjeżdżały karetki. Potem zobaczyła oślepiające światła, zrobiło się gwarno i zaroiło się od ludzi.

– Nie pozwolę, żebyś zrzucił całą winę na mnie, Ivanie, ani teraz, ani nigdy i nie waż się więcej mówić do mnie w taki sposób – powiedziała jeszcze i zamknęła oczy.

Poczuła, że ktoś ją podnosi i układa na noszach. Mrucząc do siebie powtórzyła słowa Iana, a jakiś wewnętrzny głos szepnął jej słowa otuchy.

Z tego co działo się później Emily niewiele zapamiętała i nie bardzo zdawała sobie sprawę. Wiedziała jedynie, że nastawiono jej ramię i podano środek znieczulający, który sprawił, że musiała bardzo się wysilać, żeby zachować kontakt z rzeczywistością.

Było już południe, kiedy zupełnie się rozbudziła. Pierwsze co wówczas zobaczyła, to zakonnice w habitach; na ich pełnych ciepła twarzach malowała się troska. Wszystkie zdawały się tak samo poruszać i tak samo mówić.

– Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało.

Siostry gładziły ją po dłoniach, odgarniały włosy z czoła, ocierały łzy i poprawiały pościel.

– Powiedzcie, co z Mattem. Ivan twierdził, że to moja wina. Może i miał rację. Ale jeśli tak, to jak mam teraz żyć z taką świadomością?

– Nie możesz się obwiniać, drogie dziecko. Matt… Matt dobrze wiedział, co robi i postąpił tak, jak nie powinien. Nie możesz winić za to siebie – uspokajała ją siostra Gussie.

– Ale mnie… mnie coś pomogło. Kiedy nagle zupełnie znikąd pojawiła się ta gałąź, miałam zamiar… zaryzykować i zeskoczyć z motoru. Próbowałam ostrzec Matta, lecz silnik tak warczał, że on mnie nawet nie słyszał. Ale ja naprawdę próbowałam. Proszę, uwierzcie mi. Bo jeśli nie, to… nie potrafię drugi raz przez to przejść. Czy nie można zadzwonić albo zapytać kogoś? Gdzie jest Ivan?

– Przy Matcie. Możemy skorzystać z telefonów straży. Zadzwonimy do szpitala albo pojedziemy tam. Co wolisz, Emily?

– Niech ktoś tam pojedzie, proszę.

Ustalono, że Tiny i Cookie wrócą do ośrodka, by zająć się pozostałymi gośćmi, siostra Phillie zostanie z Emily, a pozostałe pojadą do Asheville.

Czas płynął w ślimaczym tempie, a oczekiwanie na wieści ze szpitala zdawało się nie mieć końca.

Kiedy tuż po ósmej wieczorem Emily przebudziła się, siostra Phillie siedziała w kącie i odmawiała różaniec.

– Miałam wrażenie, że słyszę jakieś głosy.

– Ja też. Może ktoś jest na zewnątrz przy kontuarze. Pójdę zobaczyć.

Ledwie zakonnica podniosła się z krzesła, gdy drzwi pokoju się otworzyły. Emily zaczęła wiercić się w łóżku próbując podnieść się nieco, by lepiej widzieć zmęczone drogą zakonnice. Wzięła głęboki oddech i popatrzyła na nie przerażonymi oczami.

– Życiu Matta nic nie zagraża. Doznał wstrząsu, ma złamaną rękę i kilka pękniętych żeber. Lekarze będą też musieli zoperować jedno z kolan, ale zapowiadają, że zupełnie wyzdrowieje.

– A co z jego dziećmi?

– Zaopiekowała się nimi siostra Matta. Zajmie się na razie domem. Dzieci ją uwielbiają, a Matt i ona są sobie bardzo bliscy.

– Mogą już siostry wrócić do siebie – powiedziała Emily. – Chciałabym teraz pobyć trochę sama. Zresztą wyglądacie na bardzo zmęczone. Lekarz obiecał, że jeśli będę leżeć i odpoczywać, to już jutro rano mnie wypisze. Zastanawiałam się, czy mogłabym zamieszkać na razie z wami, ale jeśli nie, to zadzwonię do domu i przyjedzie jedna z moich przyjaciółek.

– Ależ zajmiemy się tobą z największą przyjemnością, Emily. W głównym budynku jest wolny pokój. W żadnym razie nie zostawiłybyśmy cię samej. A teraz śpij już, dobranoc.

– Proszę sióstr?

– Tak, Emily? – odezwały się jednogłośnie.

– Pomódlcie się za Matta.

– Robiłyśmy to przez cały dzień i będziemy odmawiać różaniec w jego intencji, dopóki nie wyzdrowieje. No, postaraj się zasnąć – powiedziała siostra Gilly.

Emily pomyślała, że chyba już nigdy nie zaśnie. Wcisnęła przycisk przymocowany do poręczy łóżka gasząc światło. Potem wyłączyła także telewizor. Zapadła kompletna ciemność, a ona leżała i płakała.

– Ianie, słyszysz mnie? Muszę z tobą porozmawiać. Gdziekolwiek jesteś, przyjdź teraz do mnie. – Powtarzała to wiele razy, aż ochrypła. – Tak naprawdę to ani razu się nie zjawiłeś, prawda? Byłeś tylko w mojej wyobraźni. A ja chciałam… potrzebowałam świadomości, że mi pomagasz. Wszystko mi się już pomieszało. Siostry mi wierzą, a przynajmniej tak mi się wydaje. Czy ty pojawiasz się… czy przychodzisz na ziemię… tylko wtedy, gdy jestem w niebezpieczeństwie? Ale ja potrzebuję cię w tej chwili, więc gdzie, u diabła, jesteś? Może teraz zrozumiesz, o co mi kiedyś chodziło. Zależało mi na wsparciu psychicznym z twojej strony, lecz nigdy mi go nie okazałeś. Cholerny z ciebie sukinsyn, Ianie. O Boże, mówię do kogoś, kto nie żyje. Zamkną mnie tutaj, a klucz wyrzucą. Ianie, ja muszę wiedzieć, czy rzeczywiście słyszałam twój głos, czy tylko tak mi się wydawało. Odpowiedz mi, ty draniu. Ianie, ja nie chcę zwariować. Mam jeszcze przed sobą kawałek życia i chcę się nim cieszyć. Nie odbieraj mi tej radości. Odpowiedz mi, do jasnej cholery.

Gdy żadna odpowiedź nie padła, Emily walnęła w łóżko zdrową ręką.

– Wiedziałam! – wrzasnęła. – To był tylko wytwór mojej wyobraźni. Powinnam była wiedzieć, że nigdy byś mi nie pomógł. Sama dałam sobie radę. Zawdzięczam wszystko własnej silnej woli, moim szarym komórkom i odwadze. Ty byłeś tylko jak słomka na wietrze, której chciałam się chwycić. Żegnaj, Ianie.

Emily tak była wyczerpana tą przemową, że z wolna zaczęła zapadać w sen. I może był to jedynie szmer otwieranych drzwi albo odgłos podbitych gumą butów zakonnic, a może nawet jej własny oddech, lecz gdy zasypiała zdawało jej się, że usłyszała trzy słowa. – Żegnaj, kochana Emily. – Zasnęła z uśmiechem na twarzy i łzami na policzkach.

Kiedy rano przyszła po nią zakonnica, Emily powiedziała, że przyśnił jej się Ian. Siostra zrozumiała ją i na jej uśmiech odpowiedziała uśmiechem.

Bywają przecież sny zwyczajne i mniej zwyczajne.

21

Na dzień przed świętem Halloween zdjęto Emily gips z ręki, a wkrótce potem wybrała się z siostrą Phillie do Asheville, żeby zobaczyć się z Mattem.

Od wypadku na rowerowym szlaku minęło trzy tygodnie – dwadzieścia jeden długich, nie kończących się dni, w czasie których nie widziała Matta. Jadąc do niego Emily nie była nawet pewna, czy będzie chciał się z nią spotkać. Wprawdzie, gdy do niego zadzwoniła, by powiedzieć, że wpadnie po drodze do szpitala, nie miał nic przeciwko jej odwiedzinom, lecz jego głos brzmiał całkiem obojętnie. Zupełnie jakby mu nie zależało na tym, czy ona do niego przyjdzie, czy nie.

Nie chodziło o to, że przez ostatnie trzy tygodnie nie kontaktowali się ze sobą, bo rozmawiali przez telefon codziennie, a czasem i dwa razy w ciągu dnia, tylko że zawsze dzwoniła Emily. Wspominając teraz, jak bezosobowo brzmiał za każdym razem głos Matta, wzdrygnęła się. Nie można powiedzieć, że nie był uprzejmy, bo pytał o jej ramię i o wieści z ośrodka, i nigdy nie zapominał dowiedzieć się, co słychać u sióstr. Ale nigdy ani słowem nie wspomniał o tym, co było między nimi, i nie powiedział, że ją kocha. Za to dużo mówił o swoich dzieciach i Emily pomyślała, że właśnie po tym już wcześniej powinna się zorientować, że z ich związkiem dzieje się coś złego.

Od Ivana nie mogła oczekiwać najmniejszej pomocy. Bardzo długo pracował, czasami na obie zmiany, a Emily unikał jak trędowatej. Od zakonnic też właściwie stronił i powtarzał tylko, że Matt dochodzi już do siebie i niedługo zupełnie wyzdrowieje.

Ilekroć Emily dzwoniła do szpitala, pytała pielęgniarkę, czy może Matt chciał się z nią widzieć i za każdym razem odpowiedź brzmiała, nie. Jeśli Matt był akurat na jakimś zabiegu lub po prostu nie było go w pokoju, Emily zostawiała dla niego wiadomość: – Zdrowiej szybko.

Trzykrotnie zakonnice zabierały ją do domu Matta, ale nikogo nie udało jej się tam zastać, co znaczyło, że jego siostra zawiozła dzieci do siebie, a Emily nie wiedziała, gdzie ona mieszka.

– Rękę mam zesztywniała, a w ramieniu czuję ból – skarżyła się siostrze Phillie, gdy opuszczały klinikę. – O Boże, nie mogę się doczekać, żeby wreszcie wziąć prysznic. Siostro, czy mogę oblewać się wodą, dopóki nie opróżnię całej termy?

– Jasne, że tak. Rozejrzyj się, Emily. Jest zimno, ponuro i deszczowo, typowa październikowa pogoda. Częściowo właśnie dlatego boli cię ramię. Pewnie już zawsze będzie reagować na zmiany pogody.

– Mam uczucie, że między mną a Mattem coś jest nie tak, siostro. Myślałam, że on mnie kocha. Tak przynajmniej mówił. Naprawdę chciałabym wiedzieć, czy ja też szczerze go kocham, ale teraz już wszystko mi się pomieszało. Pamiętam, że w czasie tej szalonej, idiotycznej przejażdżki przyszło mi do głowy, że nie tego chcę w życiu. Że nie chodzi mi o dreszczyk emocji i ekscytację, rozumie pewnie siostra co mam na myśli. Jestem jaka jestem – staromodna i karierowiczka. A dzieci… Matt je uwielbia i zresztą tak właśnie powinno być. Ja jestem chyba zbyt samolubna. Nie umiałabym być matką. Nie wiem nawet, czy chciałabym zostać macochą. Ja już w ogóle nic nie wiem, Phillie.

– To chyba będziesz musiała wszystko sobie poukładać. Jestem przekonana, że nadszedł czas, żebyś podjęła pewne decyzje. Musisz to zrobić sama i to teraz, zanim dotrzemy do szpitala. Przez ostatnie trzy tygodnie nie miałaś do roboty nic, poza zastanawianiem się nad swoim związkiem z Mattem. Czasem słyszałyśmy, jak przez sen mówiłaś o Benie. Domyślam się, że… on jest częścią tego wszystkiego, co ci się pomieszało. No, ale teraz zapnij pas, bo wiesz, że jeżdżę za szybko.

– To niech siostra jedzie wolniej – odparła gderliwie. – Szybkiej jazdy starczy mi już do końca życia.

Godzinę później Emily wycisnęła włosy w ręcznik, włożyła spodnie i bluzę z kapturem, po czym usadowiła się obok prowadzącej furgonetkę siostry. Całą drogę odbyły w milczeniu.

Kiedy dojechały na parking, Phillie zatrzymała się tuż obok kwiaciarni. Matt uwielbiał kwiaty. Emily pomyślała, że może powinna była posłać mu bukiet. I może trzeba było zrobić jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Może… może… może…

– Wpadniemy po drodze do pani Blanchard. To mój obowiązek. Kiedy zdrowie jej dopisywało, zawsze przynosiła do ośrodka swoją zupę z soczewicy. Wylewałyśmy ją wprawdzie, bo wyglądała tak, że trudno było zidentyfikować składniki, ale pani Blanchard miała przecież dobre intencje – oznajmiła Phillie z miną, która jasno mówiła, co myślała o umiejętnościach kulinarnych pani Blanchard.

– Świetny pomysł – zgodziła się Emily.

Pani Blanchard okazała się zrzędzącą, gburowatą kobietą, która wrzasnęła na nie ledwie stanęły w drzwiach.

– Idźcie sobie. Nie potrzebuję tych waszych modłów i lepkich od słodyczy słówek. Gdzie byłyście, kiedy mi obcinali duży palec u nogi?

Wtedy to o was ani widu, ani słychu nie było. Wynoście się stąd, no już, zmiatajcie i dajcie mi umrzeć w spokoju.

– Nie umiera się od amputacji palca – stwierdziła autorytatywnie Phillie.

– Ale nie wie tego siostra z całą pewnością. Nie jest przecież siostra lekarzem. Chcę umrzeć w spokoju.

– Bardzo będzie pani rozczarowana, jeśli pani nie umrze? – spytała dociekliwie Phillie.

Kobiecie opadła szczęka. Emily odciągnęła Phillie od drzwi.

– O co tu właściwie chodziło? – spytała.

– Ona się boi. Jest już stara. Gburowate zachowanie to jej obrona. Wiesz, wrócę do niej. Ty zejdź na trzecie piętro i pójdź do Matta. Spotkamy się w holu. Ta kobieta mnie potrzebuje.

– W porządku, siostro – zgodziła się Emily ściskając jej ramię.

Emily miała przeczucie, że pani Blanchard spędzi w ośrodku najbliższe Święto Dziękczynienia, a może i Boże Narodzenie. Bóg rzeczywiście stosuje bardzo tajemnicze metody, żeby osiągnąć swój cel, pomyślała idąc do windy.

Zajrzała do pokoju Matta. Było w nim tyle różnych sprzętów, wyciągów, przyrządów i wózków, że w pierwszej chwili niczego innego nie dostrzegła. Nie mogła nawet dojrzeć łóżka. Weszła więc do pokoju na palcach i wtedy zobaczyła rysujący się za zasłoną kształt łóżka. Matt leżał na czymś w rodzaju deski przymocowanej do wyciągów i zawieszonej nad łóżkiem. Emily weszła za zasłonę.

– Matt, to ja, Emily.

– Miło, że wpadłaś. Chyba powinienem ci podziękować. Jutro zdejmują ze mnie wszystkie te rupiecie, a potem przez jakiś czas będę musiał chodzić na zabiegi rekonwalescencyjne. Życie toczy się dalej – powiedział obojętnie.

– Tak, życie toczy się dalej. I cały czas czegoś się uczymy. Jestem tego żywym dowodem. Moje ramię się zagoi, a i ty też wyzdrowiejesz. Oboje żyjemy i to jest najważniejsze. Bardzo głupio postąpiliśmy, Matt.

– My? To był mój pomysł. Lepiej wiedziałem, co robię. A ty… chyba próbowałem… odmłodzić się dla ciebie. Chciałem zrobić coś szalonego i lekkomyślnego. W ogóle nie myślałem wtedy o dzieciach. O wszystkim zapomniałem z wyjątkiem tego, żeby popisać się przed tobą. Moje podekscytowanie udzieliło się tobie. Sądziłem, że kobiety są bardziej rozsądne, że mają intuicję; wszyscy przecież tak twierdzą. Gdzie tamtej nocy podziała się twoja?

– Chwileczkę, Matt, bo chyba niezupełnie cię rozumiem. Czy ty mnie obwiniasz za ten wypadek? Bo jeśli tak, to będziesz musiał zmienić swój punkt widzenia. Ja mogę przyjąć na siebie najwyżej połowę winy. Wiele czasu zajęło mi nauczenie się tego, lecz teraz wiem, że każdy ponosi odpowiedzialność za własne czyny. Fakt, że nie znamy się zbyt dobrze. A ja nie byłam wobec ciebie całkiem szczera. Wiedz, że moja praca to nie prowadzenie lekcji gimnastyki. Jestem właścicielką wielkiej firmy. To do mnie i kilku moich przyjaciółek należy korporacja „Kliniki Wychowania Fizycznego Emily”. Nasze akcje są na giełdzie. Właściwie chciałam ci o tym powiedzieć wcześniej, lecz coś mnie powstrzymywało. Chyba pragnęłam się przekonać, czy polubisz mnie taką jaka jestem – zwyczajną, niemłodą już kobietę. I jest coś jeszcze. Trochę przerobiłam swoje ciało. Nie zawsze wyglądałam tak jak teraz. Miałam lifting twarzy, podnosiłam biust i takie rzeczy. Przypuszczam, że o tym także powinnam była ci powiedzieć. Doszłam do wniosku, że cały czas wiedziałam w głębi duszy, że nasz związek to tylko wakacyjny romans – jakoś nie przychodzi mi do głowy lepsze określenie – a takie letnie romanse rzadko kiedy przeradzają się w coś poważniejszego. Tylko w książkach tak się dzieje. Ale mówimy teraz o moim życiu i o twoim. Całkiem możliwe, że zakochaliśmy się nie tyle w sobie, co w samym słowie miłość. Niektórzy powiedzieliby, że nasze życie toczy się już z górki. Dla ciebie najważniejsze są dzieci. Jesteś ojcem. Ja nigdy nie byłam matką. Sądzę, że nie czułabym się dobrze zostając nią w rodzinie, która istniała już beze mnie. Krótko mówiąc, Matt, przyszłam tu, żeby się z tobą pożegnać.

– Rozumiem.

– Tylko tyle – rozumiem? Czy przynajmniej uważasz, że mam rację?

– Jeśli uważasz, że tak jest dla ciebie lepiej, Emily, to masz rację. Zdaje się, że trzy albo cztery razy powiedziałem, że cię kocham. Ty nigdy nie wyznałaś mi miłości. Chyba w głębi duszy wiedziałem, że mnie nie kochasz. A jeśli chodzi o tę szaloną jazdę… chciałem, żebyś pomyślała, że potrafię być fascynujący. Życie w górach jest dość nudne. Wiedziałem, że jesteś przyzwyczajona do miasta. Ciągle zadawałem sobie pytanie, co ty we mnie widzisz. Mieszkam w rozpadającej się ruderze, nie umiem nic ugotować, a dzieci nie są łatwe w wychowaniu. Tutaj się urodziłem i tu też umrę. Ty jesteś wolna i niezależna. I szanuję to. Może powiedzmy sobie po prostu, że spędziliśmy razem miłe lato i już? Na Boże Narodzenie przyślesz mi kartkę, a ja dopilnuję, żeby dzieciaki wysłały życzenia tobie.

– Przykro mi, Matt.

– Mnie też, Emily. Kiedy zakonnice będą o tym mówić, a będą na pewno, stwierdzą, że tak właśnie było nam pisane. Pocieszą mnie ciasteczkami i żarcikami. Idź już Emily, bo jeszcze chwila, a się poryczę. O Boże, ale mnie swędzi. Nie mogę się doczekać, żeby zdjąć z siebie to świństwo.

– Jeśli kiedykolwiek mogłabym…

– Zadzwonię do ciebie. Wynoś się stąd wreszcie, Emily.

Z twarzą zalaną łzami, Emily pocałowała go i wybiegła z pokoju. W korytarzu wpadła na Phillie. Biegnąc niemal opuściły szpital, a wtedy Emily przytuliła się do zakonnicy.

– Nie bardzo wiem, dlaczego płaczę, Phillie. Pewnie z żalu nad sobą.

Chyba inaczej sobie wszystko wyobrażałam, ale najwyraźniej nie było mi tak pisane. Ben… ciągle widziałam twarz Bena.

– Emily, moja droga, nie zamierzałam ci tego wcześniej mówić, ale myślę, że teraz nadszedł odpowiedni moment. Rozmawiałam już na ten temat z innymi siostrami wkrótce po twoim przyjeździe. Chcę, żebyś mnie właściwie zrozumiała – my naprawdę nie mamy zwyczaju się wtrącać. Ale Matt co roku… nawiązuje romans z jakąś wczasowiczką. Rosie chyba próbowała ci to powiedzieć, ale nie wspomniała, że jemu zdarza się to każdego lata. Naszym zdaniem, on szukał… szuka matki dla swoich dzieci. Z niego jest naprawdę porządny człowiek. Ja osobiście mam wrażenie, że on wciąż kocha Caroline. Bardzo się obwinia za to, że ich życie potoczyło się akurat w taki sposób.

– Phillie, czy gdyby mój związek z Mattem przybrał jakiś poważniejszy charakter, no wiesz, planowalibyśmy małżeństwo i tak dalej, powiedziałabyś mi wtedy o tym?

– Nie wiem, Emily. A przyjęłabyś jego oświadczyny?

– Nie wiem. Teraz uświadomiłam sobie, że nie kochałam go tak samo jak Iana. Tamta miłość była chora, obsesyjna, w ogóle nikogo nie powinno się kochać w taki sposób. Ale tym razem spodziewałam się poczuć dokładnie to samo. A co się tyczy Bena… moje uczucia dla niego są… całkowicie inne. Przy nim nie miałam nigdy wrażenia, że serce mi się do niego wyrywa, a świat wokół nie istnieje. A ja chciałam… uważałam, że zasługuję, by tak się właśnie czuć przy mężczyźnie. – Po chwili dodała: – Nie, nie powiedziałabym tak, gdyby Matt poprosił mnie o rękę. Niewiele mam na swoje usprawiedliwienie, prawda, Phillie?

– Więcej niż ci się wydaje, moja droga. A co z Benem? Na dźwięk tego imienia serce Emily zamarło na moment.

– Zamierzam powiedzieć mu o Matcie. I wiesz co, Phillie, on to zrozumie. Ben tak wiele mi w życiu dał, tak bardzo mi pomógł i nigdy nie poprosił ani nie oczekiwał niczego w zamian. Boję się, bo nie jestem pewna, czy jeszcze kiedykolwiek potrafię przyjąć na siebie zobowiązania wobec drugiego człowieka. Sama muszę dokonać wyboru, Phillie, nikt inny za mnie tego nie zrobi. Chyba właśnie w takich sytuacjach mówisz zwykle, że co ma być to będzie?

– Za nic na świecie nie chciałabym ci radzić w tej sprawie, Emily. Przebyłaś długą drogę, żeby stać się taką, jaka jesteś obecnie, ale musisz przejść jeszcze kawałek. Tak mi się przynajmniej wydaje. Pomyśl o swoim życiu, o tym wszystkim, co osiągnęłaś, jakich zmian dokonałaś wokół siebie. Przypomnij sobie, ile dobrego zdziałałaś dla innych. Pomyśl o tych, którzy cię kochają i których ty kochasz. Sięgnij pamięcią do tego co było, dzień po dniu. Cokolwiek dasz z siebie komuś, zwraca ci się po stokroć. Uwierz mi.

– A to zdarzenie z Ianem, tam na szlaku. Dwa razy go słyszałam, ale to się działo tylko we mnie, prawda? To wytwór mojej wyobraźni, mój wewnętrzny głos. To nie Ian do mnie przemawiał. Po prostu strasznie chciałam, żeby to był on. Chciałam, żeby choć raz zrobił dla mnie coś wspaniałego, żeby oddał mi przysługę. A trudno chyba o większą niż uratowanie życia. Prawda jednak jest taka, że sama sobie poradziłam. Ja sama. O Boże, Phillie, wyszłam z tej opresji bez jego pomocy. Ale wystrychnął mnie na dudka, prawda? A wiesz, że zostawił mi cały swój majątek? Mówiłam ci o tym?

Emily była tak podekscytowana, że Phillie uśmiechnęła się i oparłszy się o ścianę patrzyła na nią.

– Bo naprawdę zapisał mi wszystko. Jego majątek wart jest miliony. Wiesz może, jak mogłabym go spożytkować?

– Mam nadzieję, że będziesz pamiętać o nas i może wybudujesz tu jakieś schronisko dla ludzi, o których mogłybyśmy się troszczyć. Jest wiele kobiet, które potrzebują naszej pomocy i mnóstwo nieszczęśliwych dzieci. Czy aby nie jestem zbyt bezpośrednia?

– Skądże znowu. Wykorzystam twój pomysł, Phillie.

– Wsiądźmy do samochodu i zapalmy sobie – zaproponowała zakonnica. – Masz pewnie papierosy?

– A jakże. Dwie paczki pod fotelem. Dzięki ci, Phillie, za wszystko. A co byś powiedziała, gdybym przysyłała wam co miesiąc papierosy i trochę naprawdę dobrej whiskey i brandy?

– Bardzo bym się z tego cieszyła – odparła zakonnica głęboko się zaciągając.

Emily wypuściła wyjątkowo kształtne kółeczko dymu, a Phillie zaraz poszła w jej ślady.

– Myślę, że wyjadę jeszcze dziś po południu. Nie mam wiele pakowania. Właściwie mogłabym po prostu wskoczyć do dżipa i wyruszyć; moje rzeczy możecie rozdać ubogim. Tak, to właśnie zrobię. Jadę do domu, Phillie. Wiesz, myślę że dom, to najpiękniejsze, najcudowniejsze słowo na świecie. Słyszałaś, Phillie, jadę do domu!

– Słyszałam i uważam, że to znakomity pomysł. Daj mi jeszcze jednego papierosa.

Godzinę później, spakowawszy jedynie podręczną walizeczkę i przewiesiwszy torebkę przez ramię, Emily zaczęła żegnać się z zakonnicami.

1 ona, i one popłakały się i obiecały sobie, że będą do siebie pisywać i odwiedzać się od czasu do czasu. Gdy Emily oddała im papierosy, które jeszcze miała, siostry od razu zaczęły palić tak, że odjeżdżała w chmurze papierosowego dymu. Trzymając na kierownicy lewą rękę, prawą machała na pożegnanie dopóty, dopóki czarno odziane postacie zakonnic nie zniknęły jej z wstecznego lusterka.

Jechała do domu.


* * *

Na Sleepy Hollow Road dotarła tuż przed północą. Miała jeszcze na sobie flanelową koszulę, sztruksowe spodnie, buty do chodzenia po górach i przewieszoną przez ramię kurtkę z owczej skóry.

– Cześć, wróciłam! – krzyknęła.

W odpowiedzi usłyszała kłapanie kapci na drewnianej podłodze, a po chwili zobaczyła biegnące ku niej ze wszystkich stron przyjaciółki otulające się szlafrokami.

– Emily! O Boże, jesteś w domu. Musimy to uczcić. Chryste, wyglądasz wspaniale! Tęskniłyśmy za tobą! Naprawdę, i to bardzo! Czy Ben wie, że wróciłaś?

– Dopiero dziś rano zdecydowałam, że wracam. Dotarłabym tu wcześniej, ale miałam parogodzinne opóźnienie w Atlancie. Tak się cieszę, że już jestem z wami – mówiła witając się po kolei z przyjaciółkami. – Powiedziałam dzisiaj siostrze Phillie, że najpiękniejszym słowem na świecie jest dom. Wiecie co, mam ochotę na drinka. Mam też mnóstwo do opowiadania, w tym parę sekretów.

– A Ben?

Emily uśmiechnęła się.

– Do Bena zadzwonię jutro z samego rana. Ten wieczór mamy dla siebie. Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za to, że… jesteście sobą, że okazałyście mi przyjaźń wtedy, gdy najbardziej jej potrzebowałam… gdy nie dałabym sobie bez niej rady. A teraz chodźcie, dziewczyny, siądziemy sobie w kółeczku i będziemy gadać aż do wschodu słońca. Ogromnie za tym tęskniłam. O Boże, ależ urosły te zioła na parapecie! Kiedy wyjeżdżałam, ledwie widać je było nad ziemią.

– Bo też długo cię nie było – zauważyła Martina.

– Tak, ale wróciłam. Powiedzcie same, czy to nie zabawne, że jedyne miejsce, w którym zawsze można się spodziewać ciepłego przyjęcia, to dom? To tu czujemy się bezpieczni, a na sercu od razu robi się cieplej. Cholera, szkoda, że nie jestem pisarką, bo pewnie umiałabym to jakoś lepiej wyrazić słowami.

– Myślę, że bardzo dobrze to ujęłaś. Masz rację. To właśnie cudowne domowe zacisze wita nas każdego wieczoru, gdy wracamy po całym dniu i mówi nam dzień dobry, kiedy rano się budzimy.

Zszedłszy do sutereny przyjaciółki jak zwykle usiadły po turecku, formując kółeczko. Bliźniaczki rozdały wszystkim szklanki z drinkami.

– Proponuję wypić pierwszy toast za DOM. Za nasz dom – powiedziała Emily.

– Brawo, brawo! – poparły ją wszystkie.

– Za dom!


* * *

Emily rozbudzała się bardzo powoli, lecz od razu poczuła, że jest w domu i leży we własnym łóżku. Wpatrując się w sączące się przez okno promienie porannego słońca, przeciągnęła się z upodobaniem. Zaczynał się nowy dzień. Pomyślała, że być może jest to pierwszy dzień jej nowego życia. Chociaż nie, skądże znowu, poprawiła się zaraz. Nie ma przecież ani nowego życia, ani starego. Jest po prostu życie. To, które tak bardzo zyskało na wartości, odkąd zaczęła je kształtować i dzielić z innymi.

Zegar na nocnej szafce, który dostała od Matta na urodziny, wskazywał piątą czterdzieści pięć, a to oznaczało, że spała całą godzinę. Ponownie się przeciągnęła. Fakt, czuła się znakomicie. W pełni wypoczęta miała ogromną ochotę już iść. Tylko dokąd? Ależ do Bena, oczywiście.

No tak, upomniała samą siebie, zakończyłam romans i wracam do dobrego starego Bena. Niezręczne to trochę. Nie zasługuję na Bena. To sobie powiedziawszy zrzuciła kapcie i z powrotem położyła się do łóżka. Oparła się wygodnie o poduszki, zapaliła papierosa, przez co zaraz się zakasłała, i spróbowała uporządkować myśli. A więc po pierwsze wróciła do domu. Znów mieszkała razem ze swymi przyjaciółkami, a one nie obwiniały ją za to, że urządziła sobie takie długie wakacje. Zrozumiały jej romans z Mattem i żadna jej za to nie napiętnowała. „Skoro to pomogło ci pozbierać się, to w porządku”, osądziła Nancy. Emily zagasiła papierosa. Nienawidziła palić w sypialni i robiła to wyłącznie wtedy, gdy musiała się uporać z jakąś bardzo trudną sprawą.

Za czym ja właściwie gonię, zapytała samą siebie. I skąd będę wiedziała, że osiągnęłam to, o co mi chodzi? Uznała, że pytanie należy do gatunku tych, które aż się proszą, by użyć kartki i ołówka i sporządzić listę odpowiedzi. Wtedy przypomniała jej się lista życzeń, o której przygotowanie poprosił ją kiedyś Ian. Chwileczkę, powiedziała sobie ostrzegawczo, bądź ostrożna, Emily, bo możesz rzeczywiście dostać to, czego zapragniesz. Lepiej po prostu rozważ sobie wszystko zamiast deklarować się czarno na białym. Pójdź do Bena, porozmawiaj z nim, wyjaśnij mu co czujesz. I ustabilizuj wreszcie to swoje cholerne życie! Czas już najwyższy!

O wpół do ósmej Emily jechała powoli Watchung Avenue zmierzając w kierunku domu Bena. Po drodze wstąpiła do sklepu „Dunkin Donuts” przy Park Avenue po pączki i dwie filiżanki specjalnej firmowej kawy, a piętnaście minut później stanęła przed drzwiami domu Bena. Kiedy po trzech długich dzwonkach nikt jej nie otworzył, wyjęła własny klucz, weszła do mieszkania i zaczęła wołać Bena. Szybko zajrzała do kuchni i pokojów na górze i przekonała się, że nie ma go w domu. Zastanawiała się, gdzie też Ben może być tak wcześnie rano w niedzielę. Zwykle lubił sobie pospać w weekendy. Rozejrzała się po schludnych, uporządkowanych pomieszczeniach i poczuła się jakby naruszyła czyjąś prywatność. Wyszła z domu, zamknęła drzwi na klucz i usiadłszy na schodku zjadła trzy pączki i popiła je obiema filiżankami kawy. Kończyła właśnie trzeciego papierosa, gdy Ben wjechał na parking, a zobaczywszy ją wcisnął klakson i pomachał ręką. Emily nie poruszyła się. Pomyślała, że Ben świetnie wygląda w dresie, który na sobie miał. Przez jedną szaloną chwilę miała wrażenie, że serce jej zawirowało.

– Długo czekasz? – spytał Ben chłodno.

– Nie bardzo.

Dlaczego nie wziął jej w ramiona, zastanawiała się. Dlaczego nie powiedział czegoś w rodzaju: „Chryste Panie, Emily, myślałem, że nigdy już nie wrócisz”? Przyszło jej do głowy, że może to ona pierwsza powinna jakoś zareagować. Zresztą miała na to ochotę. Naprawdę chciała to zrobić. – No to zrób coś, do jasnej cholery! – upomniała samą siebie.

– Widzę, że wypiłaś moją kawę. A zostawiłaś mi chociaż jednego pączka? Chodź do środka, zaparzę świeżą kawę. Musiałem wstać o świcie, żeby odwieźć Teddy’ego. Zostałem z nim, dopóki nie wywołano jego lotu.

– Zadowolony jesteś z jego wizyty? O Boże, jasne, że jesteś; sama nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby zadawać takie pytanie. Mam ci bardzo dużo do powiedzenia, Ben, ale nie wiem, od czego zacząć. Chciałabym… to znaczy myślałam, że… że mnie przytulisz i będziesz całował tak mocno, że aż zabraknie mi tchu. Teraz czuję się nieco zagubiona. Nie wiem nawet dlaczego. Nie mogłam się doczekać, żeby cię zobaczyć. Spójrz na mnie, Ben; ta cholerna kawa może zaczekać. Musimy… musimy… porozmawiać.

Ben wsypał kawę do ekspresu, włączył go i dopiero wtedy zwrócił się w stronę Emily.

– Słucham.

– Chcę porozmawiać, Ben. Nie chcę sama mówić.

– Nic z tego. Ja już swoje powiedziałem. Wiesz, co czuję i czego pragnę. Teraz ty powiedz coś o sobie.

– Widzę, że mi tego nie ułatwisz? – zauważyła smutnym głosem.

– Rzeczywiście, nie ułatwię ci.

– Chciałam… spodziewałam się… że cały świat wokół mnie będzie rozbrzmiewał dźwiękiem dzwonów i fanfar. Chciałam, żeby serce śpiewało mi z radości. Myślałam, że jeśli będę miała takie odczucia, to będzie znaczyło, że jestem zakochana. Ale może coś takiego zdarza się tylko w książkach i na filmach. Tylko, że ja naprawdę strasznie za tym tęskniłam. Moje małżeństwo, w ogóle całe moje życie było takie nieudane, więc… skąd właściwie miałam wiedzieć, jak powinno być? Tam w lesie miałam mnóstwo czasu na przemyślenia. Najśmieszniejsze jest to, że nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że zastanawiam się nad swoim życiem dopóki nie zaczęłam robić różnych wykresów i spisów, i uczyć się na pamięć rozmaitych złotych pomysłów na ubarwienie życia, które, jak mi się wydawało, mogłabym sama wykorzystać. I wtedy… doszłam do wniosku, że… to znaczy… uznałam, że ty… że nasz związek kojarzy mi się z domem. Z bezpieczeństwem, szczęściem, ciepłem. Sam wiesz jak to jest – kiedy coś się nie układa, to człowiek idzie do domu, żeby się schronić w domowe zacisze… Wiem, że niezbyt jasno to wszystko tłumaczę, ale nie przerywaj mi, Ben. Muszę to powiedzieć na swój własny sposób. Dom przy Sleepy Hollow Road był i wciąż jest moim azylem. I o tobie myślę dokładnie w taki sam sposób. To chyba musi być miłość, bo… bo gdybyś się stąd wyprowadził albo zostawił mnie, to… to byłabym zrozpaczona. I tak samo bym się czuła, gdybym straciła mój dom. Jeśli więc poskładać do kupy to, co powiedziałam, jasno widać, że jestem w tobie zakochana. Nigdy wcześniej ci tego nie powiedziałam, bo nie byłam pewna… Ale teraz nie mam najmniejszej wątpliwości. Nie chcę jednak, żebyśmy już od razu się pobrali. Ten kawałek papieru przeraża mnie. Lecz w grzechu także nie chcę żyć. Wiele nauczyłam się od tych zakonnic. Mówiłam ci, że one piją i palą, a w niedzielne popołudnia grywają w karty? Wyobrażasz sobie? W niedzielę! No dobrze, teraz możesz ty coś powiedzieć.

– Zaczekaj tu – odezwał się Ben. Minę miał nieco dziwną. – Emily czekała. Zastanawiała się nad tym, co Benowi powiedziała i czy jeszcze kiedykolwiek jej serce znów będzie bić normalnie. Po piętnastu minutach Ben był z powrotem. – Zamknij oczy – poinstruował ją krzycząc z przedpokoju. Emily posłusznie wykonała polecenie. – Dobrze, teraz możesz je otworzyć.

Uchylając powieki Emily pomyślała, że głos Bena brzmi nieco zabawnie. I wtedy zobaczyła, że w zębach trzyma małą trąbkę, a w obu dłoniach bożonarodzeniowe dzwoneczki. – No, jak teraz słyszysz? – spytał niewyraźnie nie wyjmując trąbki. Potem mocno w nią dmuchnął i zaczął pobrzękiwać dzwonkami.

Emily aż zataczała się ze śmiechu.

– Tylko ty mogłeś wpaść na taki pomysł, Ben. Wierz mi, że to załatwia sprawę. Dziękuję ci, bardzo ci dziękuję, Ben. Chodź do mnie – powiedziała kiwając na niego palcem. – Chcę się z tobą kochać, tu i teraz, na kuchennej podłodze.

– Dziewczyno, myślałem, że już nigdy tego nie powiesz. Mogę już dać sobie spokój z dzwonkami i fanfarami?

– No cóż, jak na mój gust to raczej trudno ci będzie całować mnie z trąbką w ustach, a wolałabym też, żebyś z rąk zrobił inny użytek.

Tak więc trąbka wylądowała w zlewie, a dzwonki poszybowały na drugi koniec kuchni.

– Jestem cały twój, Emily. Teraz i na zawsze.

– Ciii, za dużo mówisz. Dzięki tobie nauczyłam się znów kochać, więc lepiej zajmijmy się tym, co nam najlepiej wychodzi.

Dopiero po południu Emily i Ben uznali, że czas już wyjść z łóżka.

– Ale masz kondycję, Ben – orzekła z uznaniem w głosie.

– Bo ty ją podtrzymujesz i hartujesz. Kocham cię, Emily, i to tak bardzo, że aż czasem boli.

– To teraz wiem, dlaczego ciągle mnie coś rwie i strzyka. A ja myślałam, że po prostu się starzeję.

Czuła się cudownie w obecności tego mężczyzny, bo on ją rozumiał i kochał tak, jak chciała być kochana.

– Kocham cię, Ben. Myślę, że zawsze cię kochałam, lecz nie miałam odwagi wyrazić tego słowami. Bałam się, że gdy powiem to na głos, to… znów będzie tak jak poprzednim razem, a tego nie chciałam. Ale tego, co ty mi dajesz, bardzo pragnę. Szkoda tylko, że tak dużo czasu potrzebowałam, żeby to sobie uświadomić… żeby być wobec ciebie w pełni uczciwa.

– Ci, którzy potrafią czekać, dostają to, co najlepsze. Uprzedzałem cię, że będę czekał aż do skutku. Mówiłem całkiem serio. I widzisz, jacy teraz jesteśmy szczęśliwi, ty szalony dzieciaku?

– Ben, chodźmy do domu. Chcę powiedzieć o tym moim przyjaciółkom. I chciałabym… mam pełno nowych pomysłów na przyszłość i chcę wam o nich opowiedzieć, żeby każde z was mogło wyrazić swoją opinię, bo decydować będziemy razem.

– W porządku, ale ja mam jeszcze lepszy pomysł. Proponuję, żebyśmy najpierw wzięli wspólny prysznic.

– Ty szatanie – krzyknęła idąc z nim do łazienki.


* * *

sxxs- A to co? – spytała Emily wstając od stołu. – Smakuje jak supertajna niespodzianka siostry Tiny.

– To kruszone herbatniki z puddingiem i odrobiną brandy dla ożywienia smaku. No, a teraz mów! Nie baw się z nami w chowanego. Przecież wszystkie patrzyłyśmy jak wysiadacie z samochodu i uznałyśmy, że nigdy w życiu nie widziałyśmy dwojga takich szczęśliwców. Uznałyśmy, że w grę wchodzi miłość. Mamy rację?

Emily skinęła głową zarumieniona, a Ben uśmiechnął się głupawo.

– Musimy to uczcić! Ale mamy tylko piwo.

– Dla mnie może być – stwierdził Ben uśmiechając się swobodniej. Emily wstała wysoko unosząc butelkę.

– Wzniosę specjalny toast. Słuchajcie uważnie. Pijemy za dzwony i fanfary. Tylko komu one potrzebne? No dobrze, a teraz do roboty.

Dwie kolejne godziny upłynęły na dokładnym omówieniu rozmaitych, istotnych spraw. Dyskusję podsumowała Emily:

– A więc wspólnie uzgodniliśmy, co następuje. Sprzedajemy nasze udziały w „Klinikach Wychowania Fizycznego Emily” i przeprowadzamy się. Wszystkim zajmą się prawnicy. Nasze ubezpieczenia emerytalne pozostaną nietknięte, a i polisy zdrowotne też uwzględniają wszelką ewentualność. W banku każda z nas odłożyła wystarczająco dużo pieniędzy, żeby nie martwić się o nie do końca życia, a sumka przeznaczona na studia Teda będzie stopniowo rosnąć, tak, że gdy przyjdzie czas, by poszedł do college’u, starczy mu nawet na magisterium albo doktorat, jeśli tylko będzie miał ochotę za to się zabrać. Sam zdecyduje czego chce. Teraz czas pomyśleć o dobrych uczynkach. Przeznaczymy na nie pieniądze Iana. Należał do niego ten dom… ogromny dom z wielkim placem o powierzchni ładnych paru akrów. Proponuję, każda z was może naturalnie wypowiedzieć się w tej kwestii, ale proponuję, żeby ten dom wraz z przyległymi mu terenami przekształcić w swego rodzaju schronisko dla kobiet; myślałam o tych kobietach, które znalazły się w takiej sytuacji jak my kiedyś, a które dzięki temu schronisku nie musiałaby żyć w takim strachu jak my. Oznacza to, że w zasadzie wrócimy do punktu wyjścia, lecz wydaje mi się, że możemy się na to zdobyć. Owszem, mamy mnóstwo pieniędzy, ale nie jest to studnia bez dna, więc nasze przedsięwzięcie musi być opłacalne. Lokatorki schroniska będą mogły przebywać w nim bezterminowo. Może nawet powinnyśmy dokupić kawałek ziemi, gdzie hodowałybyśmy kurczęta i warzywa; mogłybyśmy też sprzedawać jajka i jarzyny. Właściwie można by także przygotowywać karmę dla psów i zajmować się ich pielęgnacją. W każdym razie jesteśmy w stanie zrobić wszystko, co okaże się konieczne. Już to raz udowodniłyśmy. To by było na tyle.

– Głosujemy! – krzyknęły bliźniaczki.

– Wniosek przechodzi większością głosów! – dodał Ben. – Ale słuchajcie, dziewczyny – to nie ma nic wspólnego z faktem, że Ted mieszka z matką w Kalifornii?

– Ależ ma, to właśnie powód – odparła Emily. – Proponuję wznieść toast. Przyniosę piwo.

Powiedziała to już właściwie z głową w lodówce, gdzie poczuła lecące na nią zimne powietrze. – Brawo, Emily – usłyszała głos. – Sam nie potrafiłbym lepiej wszystkiego załatwić. A ten facet jest w sam raz dla ciebie. Zegnaj, kochana Emily.

– Hej, kto tam wstrzymuje nam głosowanie? – krzyknął Ben. Emily spojrzała na niego z uśmiechem na twarzy. Ustawiła butelki na stoliku, po czym stanęła za plecami Bena i otoczyła go ramionami.

– Chcę, żebyście wszystkie wiedziały, że kocham tego faceta. I… i wiem to z pewnego źródła, że on jest dla mnie odpowiedni.

Usta Bena znów wykrzywiły się w głupawym uśmiechu, lecz Emily tego nie widziała. A jej przyjaciółki wiwatowały i pogwizdywały. Usiadła Benowi na kolanach i mocno się do niego przytuliła. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak szczęśliwa, a to dzięki niemu, bo on nauczył ją, że można znów pokochać. Poczuła, że Ben przyciska ją do siebie i usłyszała jego szept:

– Kocham cię, Emily Thorn.

– Ale nie tak, jak ja ciebie, Benie Jackson.

– A chcesz się założyć?

Загрузка...