ROZDZIAŁ 6

Dopiero po minucie lub dwóch przeniknęło do świadomości Ajanty właściwe znaczenie słów lorda Burnhama. Zorientowała się wtedy, że odnosiły się one do dokumentów związanych z rozwodem, i znaczyło to, że lady Burnham i markiz nie będą bezpieczni, dopóki nie odbędzie się ślub.

Przez chwilę dziewczyna czuła, że musiała źle zrozumieć słowa lorda Burnhama, ale chmura na twarzy markiza i zaciśnięte usta wskazywały, że zdawał sobie sprawę, kto był, wbrew pozorom, prawdziwym zwycięzcą w tej walce.

Stała patrząc na niego z lękiem, zastanawiając się, co powinna powiedzieć. Jakaś część jej mózgu zdawała sobie sprawę, że Charis i Lyle prowadzą ze sobą rozmowę, ale okazało się, ze nie może zrozumieć, o czym mówią.

Gdy markiz spojrzał na nią, zorientowała się, że ma zamiar powiedzieć coś ważnego, ale otwarły się drzwi i kamerdyner oznajmił:

– Podano podwieczorek w błękitnym salonie, wasza lordowska mość.

– Podwieczorek! – wykrzyknęła z podnieceniem Darice. – Mam nadzieję, że będzie tam więcej tych smakowitych czekoladowych ciasteczek.

Ajanta wzięła ją za rękę i skierowały się w kierunku błękitnego salonu. Dopiero na miejscu dziewczyna zorientowała się, że nie ma z nimi markiza. Ale ojciec czekał na nią i gdy nalewała herbatę, powiedział:

– Ustaliłem z Quintusem, że pojadę jutro do Oxfordu i podejmę starania, by zatrzymać się w moim dawnym college'u przynajmniej na tydzień. Przypuszczam, Lyle, że nie zechcesz mi towarzyszyć.

Pastor mówił to z uśmiechem, jak gdyby znał odpowiedź, zanim Lyle zdążył wykrzyknąć:

– Och, nie, papo! Nie chcę wracać na uczelnię, dopóki nie będę musiał. Chcę tu sobie pojeździć konno i, oczywiście, zwiedzić okolicę.

Myślałem, że taka będzie twoja odpowiedź – rzekł ze spokojem ducha ojciec – ale miło mi będzie zobaczyć się z tobą gdy wrócisz.

– Tak, papo, oczywiście – zgodził się Lyle.

Ajanta wiedziała, że brat pomyślał, iż zainteresowania jego i ojca różnią się od siebie. Pastor był tak podniecony myślą o czekających go poszukiwaniach materiałów do swej książki i o przyjaciołach, których znowu zobaczy, że nie mógł rozmawiać przy herbacie na żaden inny temat.

Ajanta z trudem mogła skupić się na przedmiocie rozmowy, gdyż myślała o markizie, uświadamiając sobie, w jak kłopotliwym położeniu się znalazł.

– Przede wszystkim nie powinien był sugerować fałszywych zaręczyn – mówiła sobie.

Z początku wydawało się, że to mądry pomysł, i tylko instynkt podpowiedział lordowi Burnhamowi, że choć wszystko wygląda bardzo przekonująco, coś jest nie w porządku. W ostatniej chwili przebił atutem asa markiza.

– Co ja mam… teraz… zrobić? – zastanawiała się. – Co… mam teraz zrobić?

Miała wrażenie, że to pytanie stale ją prześladuje, i niezależnie od tego, jak bardzo się starała, zdawało się, iż nie ma nań odpowiedzi.

Wreszcie podwieczorek dobiegł końca i ponieważ markiz nie pojawił się, Lyle powiedział, iż zabierze Charis i Darice na ostatnie piętro i na dach.

– Zaopiekuj się nimi! – mówiła Ajanta. – To może być niebezpieczne.

– Ze mną nic im nie grozi – odpowiedział z pewnością siebie Lyle i opuścił salon, a jego młodsze siostry szły obok niego, szczebiocząc z podnieceniem.

Pastor oddalił się, pogrążony w myślach, a ponieważ córka wiedziała, że ojciec wrócił do biblioteki, uznała, iż powinna porozmawiać z markizem i spytać go, co zamierza robić.

Wiedziała, że udał się do swego pokoju, który zarezerwowany był wyłącznie do jego użytku, a goście nie odważali się go tam niepokoić bez specjalnego zaproszenia. Słyszała, jak rozmawiał o tym z jej ojcem, i mówił, że i on także ma swój gabinet.

– W istocie – zwierzał się – jest to miejsce, gdzie czytuję gazety i znajduję odpoczynek od gadania i brzęku kielichów.

Pastor zaśmiał się.

– Jesteś bardzo mądry. Każdy człowiek z głową na karku musi od czasu do czasu pobyć sam na sam ze swymi myślami, nie rozpraszany przez błahostki.

– Jeśli masz nas na myśli, papo – wtrąciła Ajanta – czuję się dotknięta określeniem „błahostki”!

Ojciec poklepał ją po ramieniu.

– Wiesz, jak lubię przebywać z tobą, Ajanto, gdy możemy poważnie rozmawiać, ale stwierdzam, że cała rodzina w komplecie nieco mnie rozprasza.

Ajanta była pewna, że markiz, pogrążony w myślach, starał się uniknąć w tej chwili rozproszenia uwagi, więc z pewnym zdenerwowaniem skierowała się w kierunku, gdzie – jak wiedziała – znajdowała się jego bawialnia. Zdając sobie sprawę, że jest intruzem, zapukała, i usłyszawszy głos markiza, otworzyła drzwi i weszła do środka.

Quintus siedział przy kominku w fotelu z wysokim oparciem. Sprawiał wrażenie zaskoczonego, gdy ją zobaczył, i podniósł się szybko na nogi.

– Pomyślałam, że… powinnam przyjść i… porozmawiać z tobą – odezwała się dziewczyna.

– Prawdę mówiąc, miałem ci to zaproponować – odparł. – Wejdź, Ajanto, i usiądź.

Usiadła w fotelu naprzeciw niego, a markiz zapytał:

– Zrozumiałaś, co Burnham powiedział na odchodnym?

– Sądzę, iż miał na myśli – odrzekła dziewczyna – że jeśli się… nie ożenisz, to on podejmie kroki rozwodowe.

– No, właśnie! – potwierdził.

– Przykro mi… naprawdę mi przykro, że to się może stać. A lady Burnham mówiła, że… się zabije, jeśli dojdzie do rozwodu.

Markiz był zaskoczony.

– Widziałaś się z nią?

– Tak. Dziś rano przysłała mi nie podpisany list, w którym informowała mnie, że grozi ci niebezpieczeństwo, i prosiła, bym spotkała się z nią na drugim skraju lasu, za parkiem.

– Więc dlatego wybrałaś się sama na Merkurym!

Ajanta skinęła głową. Na chwilę zapadło milczenie, wreszcie markiz powiedział:

– Teraz już wiesz, dlaczego prosiłem cię, byś się ze mną zaręczyła. Dziś wieczorem, gdy Burnham cię zobaczył, sądziłem, że odniosłem zwycięstwo i że lady Burnham i ja jesteśmy uratowani.

– To samo… i ja… myślałam.

Ajanta westchnęła cicho. Potem dodała:

– Przypuszczam, że lord Burnham naprawdę zamierza zrobić to, co zapowiedział.

– Jeśli się nie ożenię, z całą pewnością wystąpi o rozwód – odparł markiz. – Mogę cię zapewnić, że sprawi mu to ogromną przyjemność.

– Nawet jeśli w ten sposób skrzywdzi, a być może i… zabije swoją żonę?

– W tej chwili Burnham myśli tylko o tym, by mnie zniszczyć!

– Co możemy… zrobić? – spytała wystraszonym głosem Ajanta.

I zanim markiz zdążył się odezwać, dodała:

– Mam pomysł, choć to może być bardzo trudne.

– Jaki pomysł? – spytał markiz dość szorstkim tonem.

– Skoro już tyle nakłamaliśmy – odparła dziewczyna – wydaje mi się, że jedno kłamstwo więcej nie ma znaczenia. Pomyślałam, że gdybyś ogłosił, iż wzięliśmy ślub w Paryżu lub gdzieś indziej za granicą mógłbyś poczekać, aż nadejdą dokumenty lorda Burnhama. Wtedy powiedziałbyś, że… miałam nieszczęśliwy wypadek… i że… nie żyję. Markiz utkwił w niej wzrok.

– To nie byłoby… bardzo trudne – ciągnęła Ajanta. – Moglibyśmy wtajemniczyć moją rodzinę, przynajmniej papę i Lyle'a, i gdybym po powrocie zamieszkała cichutko na probostwie, jestem pewna, że lord Burnham nie wiedziałby, gdzie mnie szukać.

– Jak tłumaczylibyśmy ten ślub za granicą?

– To proste – odparła Ajanta. – Mógłbyś powiedzieć, że nie chcieliśmy zamieszania z hucznym weselem, które musiałoby się odbyć tutaj, bo mój dom jest na to za mały.

Zastanawiała się przez chwilę. Potem ciągnęła dalej:

– Twoi przyjaciele wyciągną logiczny wniosek, że krępuje mnie to, iż – będąc osobą mało znaczącą – znam tak mało ludzi.

Poruszyła bezradnie dłońmi.

– Trzeba będzie… wszystko przemyśleć… ale z pewnością uda ci się to przeprowadzić… i kiedy uznają mnie… za zmarłą lord Burnham nie będzie ci już mógł… zaszkodzić.

Markiz podniósł się z fotela i przeszedłszy przez pokój stanął przy oknie.

Ajanta obserwowała go, myśląc, jaki jest wysoki i silny. Na tle światła rysowała się jego smukła, wysportowana sylwetka i musiała przyznać, że wygląda bardzo atrakcyjnie.

– Jest inne, o wiele prostsze wyjście z tej sytuacji – powiedział – ale waham się, czy mogę je zaproponować.

– Dlaczego? – dociekała Ajanta.

– Bo może ci się nie spodobać.

– Więc co proponujesz?

– Że powinnaś wyjść za mnie!

Przez chwilę dziewczyna myślała, że przesłyszała się. Potem powiedziała szybko, bez zastanowienia:

– Nie… oczywiście, że nie! Jak mogłabym to… zrobić, kiedy ty… kochasz lady Burnham? A poza tym, jeśli miałbyś kogoś poślubić, to powinien to być ktoś… ważny… z twego własnego… świata.

Markiz nie odpowiedział, stał nieruchomo, odwrócony do niej plecami.

Gdy Ajanta skończyła mówić, poczuła, że serce bije jej jakoś dziwnie, i nagle, jak gdyby oślepiła ją błyskawica, zdała sobie sprawę, że w gruncie rzeczy chciałaby wyjść za markiza. Była tak zaskoczona tym odkryciem, że przez chwilę czuła, iż musiała postradać zmysły. Potem zrozumiała, że kocha go i że od chwili, gdy go ujrzała, czuła do niego nieprzezwyciężony pociąg.

Nieznośny ból sprawiała jej teraz świadomość, że markiz darzy uczuciem lady Burnham i że córka pastora była dla niego jedynie liną ratunkową, mającą uratować dwoje kochanków.

Przemknęło jej przez myśl, że kiedy po katastrofie dyliżansu markiz spotkał na drodze Charis, zdążał do zamku Dawlishów! Choć nikt jej tego nie powiedział, była pewna, że chcąc zapobiec rozwodowi Quintus miał z początku zamiar poślubić lady Sarah. To była szansa jedna na milion – a może i zrządzenie losu – że zajechał na plebanię i uznał, że pozorowane zaręczyny będą o wiele przyjemniejszym rozwiązaniem, niż przykucie na całe życie do kobiety, której nie kocha.

Więc tak się rzecz miała – mówiła sobie Ajanta.

A teraz wszystko zawiodło!

Raczej nie było szansy, by trzeci akt sztuki markiza zakończył się szczęśliwie, by jego bohater wyplątał się z sieci i mógł używać życia bez skrępowania. Zamiast tego może będzie musiał poślubić Pierwszą Amantkę, chociaż nigdy nie była prawdziwą bohaterką i nigdy nią nie będzie!

Jak mogłam się wplątać w taką kabałę? – zadawała sobie pytanie Ajanta i była pewna, że markiz robi to samo.

Spojrzała na niego i teraz, gdy przyznała się już do swej miłości, zdała sobie sprawę, że była bardzo niemądra, nie rozumiejąc, iż wszystko co – jak sobie wmawiała – czuła do markiza, było równie nieprawdziwe, jak ich zaręczyny.

Nieopisaną radość sprawiała jej walka na słowa z Quintusem i pojęła po raz pierwszy w życiu, że rozmawiała z mężczyzną jak równy z równym i nie ustępowała mu inteligencją. Jednocześnie była świadoma, że jej sceniczny partner był najbardziej atrakcyjnym i – kiedy tego pragnął – najbardziej czarującym mężczyzną, jakiego można sobie wyobrazić.

To naturalne, że się w nim zakochałam! – pomyślała z rozpaczą – tak jak to robiły i będą robić w przyszłości dziesiątki innych kobiet, równie pięknych jak lady Burnham.

A jednak, pragnąc ocalić kobietę, którą kochał, a także i siebie, markiz prosił ją teraz, by została jego żoną. Ajanta pomyślała nagle, jak łatwo by było powiedzieć „Tak!” Nawet jeśli nic go nie obchodziła, będzie mogła być blisko niego, widywać go, nosić jego nazwisko.

Potem jednak powiedziała sobie, że w ten sposób nie tylko zniszczyłaby swoje marzenia o miłości i swe ideały, ale skazałaby się na takie katusze, że lepiej byłoby jej umrzeć, niż to znosić. Ponieważ kochała markiza, nigdy nie powinien się o tym dowiedzieć, gdyż nie tylko byłoby to dla niej ostatecznym poniżeniem, ale i jego wprawiłoby w krańcowe zakłopotanie. Zawarli ze sobą prawdziwie handlową transakcję, musieli więc znaleźć praktyczne rozwiązanie swoich problemów, takie, które nie skrzywdziłoby nikogo, poza nią samą – a ona się przecież nie liczyła.

Myśl ta wpłynęła na Ajantę przygnębiająco i głos jej zadrżał lekko, gdy odezwała się z wysiłkiem:

– Ja… ja uważam, że… moje rozwiązanie jest lepsze i jestem pewna… że dzięki swej… mądrości znajdziesz sposób, by… to się udało.

Markiz nie odpowiedział, więc ciągnęła dalej:

– Trudno nam teraz jasno rozumować, bo oboje jesteśmy… wytrąceni z równowagi, ale… przynajmniej mamy jeszcze trochę czasu do namysłu.

Mówiąc to myślała, bliska obłędu, że jeśli o nią chodzi, ten czas będzie o wiele za krótki. Na razie mogła go widywać i słuchać, przebywać obok niego, tutaj lub w Londynie, i tę zadziwiającą radość będzie mogła wspominać w te wszystkie puste lata, które ją czekają.

Kocham cię! – pragnęła to powiedzieć na głos – i nie ma dla mnie znaczenia… jak długo będzie musiało trwać nasze… narzeczeństwo.

Przemknęło jej przez myśl, że markiz mógłby znaleźć sposób wykradzenia lordowi Burnhamowi obciążających dokumentów. Potem zastanowiła się, że z pewnością przechowywane są one u radców prawnych lorda, więc takie rozwiązanie nie jest możliwe.

Po prostu musimy dalej udawać – pomyślała.

Nie mogła już znieść dalszej dyskusji na ten temat, a ponieważ markiz stał dalej odwrócony do okna, Ajanta przeszła szybko przez pokój i wyszła, nie oglądając się za siebie.

Wbiegła po schodach kierując się do swego pokoju, czuła bowiem, że w tej chwili jest to schronienie, w którym może być sama. Myślała, że jeśli będzie długo przebywać z markizem, teraz, gdy go pokochała, przyjemność ta zawierać będzie domieszkę goryczy. Jego obecność będzie źródłem przyjemności i smutku. Wiedząc, kim jest jego ukochana, stale przed oczami mieć będzie piękną twarz lady Burnham.

Oni tak idealnie do siebie pasują – dumała – i przypuszczam, że mogę się tylko modlić, by lord Burnham umarł, wtedy mogliby się pobrać i być naprawdę szczęśliwi.

Było to pozbawione egoizmu pragnienie, które, zdaniem Ajanty, wyraziłby każdy człowiek o dobrym sercu. Mimo to przyłapała się na myśli, że chociaż kochała markiza z całego serca, nie chciała wiedzieć, że mógłby całować i dotykać lady Burnham. Reasumując, czuła się ogromnie zmieszana i oszołomiona ostatnimi wydarzeniami.

Gdy dotarła do swej sypialni, natknęła się tam na Elsie, która przygotowywała dla niej suknię wieczorową.

– Och, jest panienka! – wykrzyknęła. – Miałam nadzieję, że panienka wcześnie wróci na górę.

– Dlaczego? – dociekała Ajanta.

– Ponieważ przyjechała jej lordowska mość i chciałaby zobaczyć panienkę, jeśli to możliwe.

– Jej… lordowska mość?

– Markiza, matka jaśnie pana – wyjaśniła Elsie. – Miała tu być na przyjazd panienki, lecz nie czuła się dobrze.

– Ale teraz jest już tutaj?

– Jej lordowska mość przybyła z Wdowiego Domu jakieś pół godziny temu. Udała się prosto do swego pokoju i byłaby zadowolona, gdyby panienka ją odwiedziła.

– Tak… oczywiście – odparła Ajanta.

Wiedziała, że musi się zgodzić, bez względu na to, jakie to będzie dla niej krępujące. Jeśli jednak musiała oszukiwać matkę markiza, czułaby się gorzej w jego obecności, zwłaszcza teraz, gdy oboje byli oszołomieni ultimatum lorda Burnhama.

Gdy Ajanta szła za Elsie korytarzem prowadzącym do południowego skrzydła, pokojówka wyjaśniła:

– Te pokoje są zawsze gotowe na przyjęcie jej lordowskiej mości.

Ajanta nie musiała nic odpowiedzieć, bo mówiąc te słowa Elsie zapukała do dużych mahoniowych drzwi i w chwilę później uchyliła je leciwa służąca.

– Przyprowadziłam pannę Tiverton do jej lordowskiej mości – wyjaśniła Elsie.

– Dziękuję, Elsie. Czy panienka zechce wejść?

Ajanta weszła do małego hallu, a pokojówka otworzyła następne drzwi.

– Panna Ajanta Tiverton, milady! – zaanonsowała.

Ponieważ pokój zdawał się tonąć w oślepiającym słonecznym blasku, dziewczyna z początku nie zauważyła nikogo. Potem zorientowała się, że przy wykuszowym oknie, w końcu pokoju, siedzi w fotelu na kółkach kobieta o siwych włosach. Ajanta skierowała się ku niej, myśląc, że może powinna była poczekać na markiza i że jego matkę może zdziwić fakt, iż przyszła tu sama.

– Jestem taka zachwycona, że cię widzę – przemówił miękki głos. – Musisz mi wybaczyć, że nie było mnie tutaj, gdy przyjechałaś, ale miewam takie nieznośne napady bólów, że nie mogę wtedy się poruszać.

– Bardzo mi przykro – powiedziała Ajanta.

Podeszła właśnie do fotela na kółkach i w chwili, gdy dygnęła i wyciągnęła na przywitanie rękę, markiza wydała cichy okrzyk.

– To niemożliwe! – zawołała. – A jednak… musisz być… córką Margaret!

Ajanta spojrzała na nią ze zdziwieniem.

– Prawdę mówiąc, tak bardzo ją przypominasz – ciągnęła markiza – że przez jedną chwilę pomyślałam, że czas się cofnął i jesteś swoją matką!

– Pani… znała moją mamę?

Ajanta była tak zdumiona, że trudno jej było mówić.

Markiza uśmiechnęła się.

– Byłyśmy razem na pensji i Margaret była moją najlepszą przyjaciółką. Miałam zostać jej druhną, gdy uciekła z twym ojcem.

Ajanta stała wpatrując się w markizę i czuła, że po raz kolejny w tym pełnym niespodzianek dniu trudno jej było zebrać myśli.

Ponieważ milczała, markiza ciągnęła dalej:

– Mój syn nie mówił nic o twej matce, myślę więc, że już nie żyje.

– T – tak… umarła przed dwoma laty – powiedziała cicho Ajanta.

– Bardzo mi przykro. Tak często o niej myślałam i zastanawiałam się, co się z nią dzieje. Widzisz, gdy twój dziadek wpadł w gniew i zabronił członkom rodziny i jej przyjaciołom wymieniania jej imienia, nie wiedzieliśmy, co się wydarzyło.

– Mama i papa uciekli po tym, jak… zagrożono papie, że zostanie… wychłostany szpicrutą.

Markiza wydała okrzyk.

– To mi bardzo pasuje do twego dziadka! Hrabia Winsdale był za młodu niezwykle despotycznym i onieśmielającym człowiekiem, ale teraz jest stary, niemal ślepy i dosyć żałosny.

Ajanta słuchała, jak gdyby zahipnotyzowana przez markizę, następnie odezwała się:

– Czy… mogłabym cię, pani, o coś… prosić?

To bardzo… bardzo ważne.

– Oczywiście, moja droga. Mam nadzieję, że nie powiedziałam nic, co mogłoby wytrącić cię z równowagi.

– Prawdę mówiąc, tak – odparła Ajanta. – Otóż jestem jedyną osobą w rodzinie, która wie… kim była… mama.

– Czy to znaczy, że twemu bratu i siostrom nie powiedziano, iż matka uciekła z waszym ojcem?

Nie zastanawiając się, dziewczyna uklękła przy fotelu markizy. Jednocześnie pomyślała, że matka markiza ma bardzo dobrą i miłą twarz. I piękną, choć ból pokrył ją zmarszczkami.

– Spodziewam się, pani, iż wiesz – zaczęła – że gdy papa pokochał mamę, była ona zaręczona z kimś bardzo ważnym, akceptowanym przez jej rodzinę.

Markiza uśmiechnęła się.

– Tak, wiem o tym.

– Mama spytała swego ojca, czy może zerwać zaręczyny, ale on bardzo się rozgniewał.

Markiza kiwnęła głową.

– Jestem tego pewna, a gniew hrabiego był przerażający.

– Mama była zastraszona, a gdy papa stawił mu czoło i powiedział, że mają zamiar się pobrać, hrabia kazał go wyrzucić z domu i zagroził, że wysmaga go szpicrutą, jeśli kiedyś wróci.

– Tego nie wiedziałam – rzekła markiza – ale orientowałam się, że uciekli razem.

– Mama mówiła, że… nic nie mogło stanąć pomiędzy nimi i ich… miłością – ciągnęła miękkim głosem Ajanta. – Ukrywali się, dopóki papie nie udało się namówić ojca księcia Dawlisha, który był dla niego dobry, gdy był chłopcem, aby go zatrudnił w swej posiadłości. Książę nie wiedział, kogo poślubił papa, a obecny książę też nie ma o tym pojęcia.

– Czy byli szczęśliwi? – spytała markiza.

– Bardzo, bardzo szczęśliwi i bardzo zakochani.

– A teraz córka Margaret ma poślubić mego syna! – wykrzyknęła markiza. – Nie potrafię wyrazić, jak mnie to uszczęśliwia!

Na te słowa Ajanta uświadomiła sobie, że to znacznie komplikuje i tak już zagmatwany stosunek markiza do niej. Próbując rozwiązać swój problem, poprosił ją, by naprawdę za niego wyszła. Zasugerowała mu, że mogłaby zniknąć lub udawać zmarłą by nie musiał wiązać się małżeństwem, którego nie pragnął. Gdyby dowiedział się, że jej dziadkiem był hrabia Winsdale, a matka była najlepszą przyjaciółką jego matki, uznałby, że jego obowiązkiem jest poślubienie jej, niezależnie od uczuć, jakie żywił.

Na razie była zerem, osobą nieznaną i nieważną ale jako córka swej matki stawała się kimś naprawdę ważnym w świecie, w którym żył markiz.

Patrząc w oczy markizie Ajanta powiedziała:

– Proszę cię, pani, daj mi słowo, że nie powiesz markizowi ani nikomu innemu tego, co wiesz o mamie lub o jej rodzinie. Nie mogę tego… wyjaśnić, ale na razie musi to pozostać… tajemnicą.

Markiza spojrzała na nią ze zdziwieniem, po czym rzekła:

– Sądzę, że nie chcesz wyprowadzić z równowagi ojca, ale mam nadzieję, że pomiędzy tobą i mym synem nie ma tajemnic.

Czekała, by dziewczyna coś powiedziała, ale gdy tego nie zrobiła, mówiła dalej:

– Rozumiem, że chcesz mu to powiedzieć, kiedy uznasz za stosowne, więc obiecuję ci, moja droga, że nic nie powiem, dopóki mi nie pozwolisz.

– Dziękuję, bardzo dziękuję! – zawołała Ajanta.

Markiza spojrzała na dziewczynę z ogromną czułością.

– Właśnie takiej żony pragnęłam dla mego syna. Modliłam się, aby spotkał odpowiednią dziewczynę, nie jedną z tych londyńskich kobiet, które, według mnie, są płoche, bezwzględne i nie wiedzą nic o prawdziwej miłości ani o tym, jaka potrafi być cudowna.

Wyciągnęła rękę, by z czułością dotknąć policzka Ajanty.

– Jesteś taka piękna i wiem, że ty i Quintus będziecie bardzo, bardzo szczęśliwi. Tak, jak twoi rodzice, którzy znaleźli szczęście, choć musieli znieść wiele cierpień. Na te słowa łzy napłynęły do oczu Ajanty.

– Pocałuj mnie, drogie dziecko – powiedziała markiza. – Wiem, że powinnaś teraz przebrać się do obiadu. Mam nadzieję, że jutro będę czuć się na tyle dobrze, by zejść na dół i poznać twego ojca i resztę twej rodziny.

– Będą się cieszyć z poznania pani.

– Dziękuję ci – uśmiechnęła się markiza. – Nie mogę się doczekać dłuższej pogawędki z tobą gdy będę trochę silniejsza, ale nie obawiaj się, nie zdradzę twej tajemnicy.

Po powrocie do pokoju Ajanta czuła, że kręci się jej w głowie. Jak mogła przewidzieć, skąd mogła wiedzieć, że po tylu latach spotka jedną z przyjaciółek mamy, która nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności jest matką człowieka, którego miała rzekomo poślubić?

– On nigdy nie może się… o tym dowiedzieć – powiedziała do siebie zapalczywie. – A ja nigdy… nigdy… nie wyjdę… za mąż.

Podeszła do okna, by popatrzeć na łabędzie pływające po jeziorze i słońce niknące za drzewami. Wszystko wydawało się jej dzisiaj jeszcze piękniejsze niż wcześniej i to piękno kusiło ją.

– To wszystko może być twoje – zdawało się mówić. – Twoje na zawsze.

Te same słowa powtarzał sam dom, a pokój, w którym się znajdowała, z boginiami i amorka – mi na suficie, wtórował mu. Mogła wyobrazić sobie, że mieszka tu z markizem. Być może, mąż uważając, że jest to jego obowiązkiem, całowałby ją, trzymał w ramionach, a może nawet spałby z nią w łożu z koronkowymi i jedwabnymi kotarami.

Nagle, choć jej usta nie poruszyły się, usłyszała głos dochodzący z serca, a jej dusza mówiła wyraźnie i jednoznacznie, aż dźwięk wibrował pod samo niebo:

Nie! Nie bez miłości! Nigdy, nigdy bez miłości!

Kiedy Ajanta wyszła z pokoju, markiz odwrócił się i wpatrywał w drzwi, które zamknęła za sobą. Potem podszedł do biurka i potrząsnął złotym dzwonkiem, co przywołało z sąsiedniego gabinetu jego sekretarza.

– Czy jest już jubiler, Clements? – spytał markiz sympatycznego mężczyznę około czterdziestki, który prowadził jego interesy od ponad dziesięciu lat.

– Tak, milordzie. Czeka, aż wasza lordowska mość zechce go przyjąć.

– Przyślij go do mnie – polecił markiz. – Ponieważ mam dla niego dodatkową robotę, bez wątpienia będzie musiał tu nocować.

– Przewidziałem, że może zajść taka konieczność, wasza lordowska mość – odparł pan Clements.

Odszedł, by przyprowadzić jubilera, a markiz siedział pogrążony w myślach, dopóki nie zjawił się rzemieślnik.

Niedługo potem markiz udał się na górę, by przywitać się z matką. Gdy dotarł do południowego skrzydła, markiza leżała w łóżku, wyglądając bardzo ładnie w twarzowym koronkowym czepeczku, ozdobionym kokardami z niebieskiej wstążki, upiętym na siwych włosach, i w szalu z takiej samej koronki na atłasowym spodzie, narzuconym na ramiona.

– Najdroższy Quintusie! – wykrzyknęła, gdy markiz wszedł do pokoju. – Tak mi przykro, że sprawiłam tyle kłopotu i nie mogłam od razu przyjechać, gdy mnie o to poprosiłeś.

– Jesteś tu i tylko to jest ważne. Jak się czujesz, mamo?

Ucałował dłoń matki, potem policzek i przysiadł na łóżku, nie puszczając jej ręki.

– Widziałam Ajantę – mówiła markiza. – Och, Quintusie, ona jest cudowna! Dokładnie takiej żony dla ciebie pragnęłam!

– Cieszę się, że tak myślisz, mamo.

– Jak mogłeś być tak mądry, by znaleźć równie piękną i czarującą dziewczynę? Nie mogę doczekać się jutrzejszego spotkania z jej rodziną.

– Polubisz ich wszystkich.

– Ciągle się modliłam, byś poślubił kobietę, którą kochasz – ciągnęła – a teraz moje modły zostały wysłuchane. Zastanawiam się teraz, jak wyrazić moją wdzięczność Bogu i, oczywiście, tobie za to, że byłeś taki mądry.

– To będzie łatwe, mamo, wystarczy, by zdrowie ci się polepszyło – odparł markiz. – Wiesz, jak się przejmuję, gdy cierpisz.

– Wiem, kochanie, ale wydaje mi się, że teraz, gdy jestem taka szczęśliwa, poczuję się o wiele lepiej.

Uścisnęła jego dłoń, mówiąc:

– Tak się martwiłam o ciebie przez ostatnie dwa lata. Twoje życie wydawało się takie bezcelowe, marnotrawiłeś swą inteligencję.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Nie miałem pojęcia, mamo, że tak myślisz.

Uśmiechnęła się.

– Możesz być pewien, że wiele osób mówiło mi, kto jest twoją ostatnią zdobyczą, a one bardzo często się zmieniały.

Markiz zaśmiał się.

– Trzeba przyznać, mamo, że zawsze jesteś dobrze poinformowana!

– Nie zawsze mi się to podobało. Kiedy niemal wpadłam w rozpacz, słysząc o twym związku z piękną lady Burnham, zaskoczyłeś mnie i uradowałeś znalezieniem istoty tak doskonałej, jak gdyby wyszła z kart powieści.

– Jest rzeczywiście bardzo piękna – zgodził się syn.

– I inteligentna!

Uśmiechnął się.

– Czasem myślę, że aż za bardzo. Trudno ci będzie uwierzyć, mamo, ale ona naprawdę się ze mną spiera!

Markiza zaśmiała się.

– Czy może istnieć kobieta, która nie będzie zgadzać się z tobą ani uważać, że zawsze musisz mieć rację?

– Poczekaj, aż trochę lepiej poznasz Ajantę.

– Tak właśnie chcę zrobić – odparła. – Jeśli ona potrafi skłonić cię, byś ćwiczył swój bardzo zdolny mózg i nie dopuści, aby rozleniwił się i pokrył tłuszczem, będę wtedy wiedziała, że te przelotne miłostki należą do przeszłości.

Markiz podniósł się z łóżka.

– Ty i Ajanta przerażacie mnie, mamo – powiedział. – I jeśli połączycie swe siły, będę czuł, że nie mogę już walczyć o utrzymanie przewagi, lecz muszę poddać się wam bezwarunkowo.

– O to się musimy postarać – zaśmiała się markiza.

Syn ucałował ją i wyszedł z pokoju.

Gdy szedł przebrać się do obiadu, przyłapał się, że obmyśla sposoby, jak pokonać Ajantę w sporach, które, był o tym przekonany, czekają go dziś lub jutro.

– Jak może być tak piękna i mądra zarazem? – zadawał sobie pytanie.

Potem przypomniał sobie, że Ajanta odpowiedziała już na to jednym słowem – „miłość”.

Загрузка...