Zatem gdzie on jest? W pieśni?

Jean Genet, Parawany


„Bóg rzekł Abrahamowi: „ Zabij syna „. A ten mu odrzekł: „Boże, to przesada!”

Bob Dylan, Highway 61 Revisited


Miłość jest czymś, co umiera, a gdy jest już martwa, staje się glebą dla nowej miłości… Tak naprawdę więc w miłości nie ma śmierci.

Par Lagerkvist, Karzeł


— Le Dorik? — zapytałem. — Dorik?

— Cześć! — dobiegł głos z ciemności. — Lobey?

— Lo Lobey — odpowiedziałem. — Gdzie jesteś?

— W klatce.

— Aha. Co to za zapach?

— Whitey. Brat Easy’ego. Umarł. Kopię mu grób. Pamiętasz brata Easy’ego…

— Pamiętam. Widziałem go wczoraj przez druty. Wyglądał na bardzo chorego.

— Tacy jak on nie żyją długo. Chodź, pomożesz mi kopać.

— Ogrodzenie…

— Jest wyłączone. Przejdź przez nie.

— Nie mam ochoty włazić do klatki — powiedziałem.

— Nie miałeś takich oporów, kiedy byliśmy dziećmi. Chodź. Muszę przesunąć ten głaz. Pomóż.

— Tak było, kiedy byliśmy dziećmi. Robiliśmy wtedy mnóstwo rzeczy, których teraz nie musimy już robić. To twoja robota. Kop.

— Friza przychodziła mi pomagać, a przy okazji opowiadała o tobie.

— Friza… opowiadała?

— No wiesz, niektórzy ją rozumieli.

— Tak — odezwałem się po chwili. — Niektórzy rozumieli.

Chwyciłem drucianą siatkę przy słupku, ale nie zacząłem się wspinać.

— Prawdę powiedziawszy — rzekł Dorik — było mi trochę smutno, że nigdy nie przychodzisz. Przecież kiedyś było tak przyjemnie. Cieszyłem się, że Friza nie traktowała mnie tak jak ty. Przecież kiedyś…

— …kiedyś robiliśmy mnóstwo rzeczy, Dorik. Tak, wiem. Zrozum, nikt się nie pofatygował, by mi powiedzieć, że nie jesteś dziewczyną, zanim nie ukończyłem czternastu lat. Jeśli cię zraniłem, przepraszam.

— Zraniłeś mnie. Ale nie jest mi przykro. Frizie nikt nigdy nie powiedział, że nie jestem chłopcem. Z czego jestem w pewnym sensie zadowolony. Ale nawet gdyby wiedziała, nie sądzę, by przyjęła to tak jak ty.

— Czy często tu przychodziła?

— Zawsze kiedy nie była z tobą.

Wspiąłem się po drutach, przełożyłem nogi na drugą stronę i zeskoczyłem na ziemię.

— Gdzie jest ten diabelny głaz, który chcesz przesunąć?

— Tu…

— Nie dotykaj mnie — powiedziałem. — Po prostu pokaż, gdzie on jest.

— Tu — powtórzył Dorik w ciemności. Uchwyciłem krawędź kamienia. Przytrzymujące go korzenie roślin popękały, trysnęła fontanna piasku i głaz odtoczył się na bok.

— A tak przy okazji, co z dzieckiem? — zapytałem.

Musiałem o to spytać. I niech cię diabli, Dorik, dlaczego następne słowa musiały być właśnie tymi, których miałem nadzieję, że nie usłyszę?

— Którym dzieckiem?

Przy słupku stała łopata. Wbiłem ją w ziemię. Cholerny Le Dorik.

Odezwał się po chwili.

— Jeżeli chodzi o dziecko moje i Frizy, to w przyszłym roku zbadają je znachorzy. Wymaga ogólnego treningu, ale jest zupełnie funkcjonalne. Prawdopodobnie nigdy nie otrzyma „La”, ale nie będzie musiała przebywać tutaj.

— Nie to dziecko miałem na myśli!

Łopata zadźwięczała na kamieniu.

— Chyba nie pytasz o dziecko, które jest wyłącznie moje? — W tym pytaniu, a właściwie stwierdzeniu, były dwa lub trzy kawałki lodu. Dorik specjalnie mnie tak drażnił. — Więc masz na myśli nasze dziecko? — Jakbyś nie wiedział, że to o nie chodzi, ty hermafrodytyczny bękarcie. — Będzie tu do końca życia, ale jest szczęśliwy. Chcesz go zobaczyć?

— Nie — powiedziałem i przerzuciłem trzy kolejne łopaty ziemi. — Pochowajmy Whiteya i zabierajmy się stąd.

— Dokąd się wybierasz?

— La Dire powiedziała, że ty i ja mamy wyruszyć razem w podróż, żeby zniszczyć to coś, co zabiło Frizę.

— Och — westchnął Le Dorik. — Tak. — Podszedł do ogrodzenia i schylił się. — Pomóż mi.

Podnieśliśmy wzdęte gumowate ciało i wrzuciliśmy je do wykopanego dołu. Wpadło do środka z głuchym odgłosem.

— Powinieneś poczekać, aż po ciebie przyjdę — rzekł Le Dorik.

— Tak. Ale nie mogę czekać. Chcę iść już teraz.

— Jeśli mam iść z tobą, musisz poczekać.

— Dlaczego?

— Posłuchaj, Lobey. Jestem dozorcą klatki i mam swoje obowiązki.

— Nie obchodzi mnie to. Dla mnie wszystko w klatce może spleśnieć i zgnić. Chcę stąd wyjść i wyruszyć!

— Muszę wyszkolić nowego dozorcę, sprawdzić urządzenia uczące, zapewnić dostateczne dostawy żywności i specjalne diety, zbadać stan pomieszczeń…

— Rzuć to wszystko w diabły, Dorik! Chodźmy!

— Lobey, ja mam tu troje dzieci. Jedno jest twoje, drugie dziewczyny, którą kochałeś, a trzecie wyłącznie moje. Dwoje z nich ma szansę stąd wyjść, jeśli tylko będą kochane, jeśli zapewni się im odpowiednią opiekę, jeśli poświęci im się dostatecznie dużo czasu i cierpliwości.

— Dwoje z nich, tak? — Mój oddech nagle zginął gdzieś wewnątrz klatki piersiowej (nie wróżyło to nic dobrego). — Ale nie moje! Idę stąd!

— Lobey!

Zatrzymałem się i usiadłem okrakiem na ogrodzeniu.

— Posłuchaj, Lobey. Taki jest świat, w którym żyjesz. Skądś się wziął i dokądś zmierza. Zmienia się. Ale świat ten ma jednak swoje prawa i zasady, swoje dobro i zło, właściwy i niewłaściwy sposób postępowania. Nigdy nie chciałeś tego zaakceptować, nawet wtedy gdy byłeś dzieckiem. I dopóki tych zasad nie zaakceptujesz, nie będziesz szczęśliwy.

— Masz na myśli mnie, kiedy miałem czternaście lat?

— Nie, mówię o tobie takim, jakim jesteś teraz. Friza wiele mi opowiedziała…

Przeskoczyłem przez ogrodzenie i wszedłem do lasu.

— Lobey!

— Co? — Nie przestawałem iść.

— Boisz się mnie.

— Nie.

— Pokażę ci…

— Jesteś bardzo dobry w pokazywaniu różnych rzeczy w ciemności. To właśnie dlatego jesteś inny, czyż nie? — zawołałem przez ramię.

Przekroczyłem strumień i zacząłem wspinać się na skały, wściekły jak cały Elvis. Nie poszedłem na łąki, lecz w stronę bardziej stromych miejsc, roztrącając w ciemności liście i gałązki. A potem usłyszałem, jak ktoś nadchodzi pogwizdując.

Загрузка...