AZ: Po „internetowych” początkach bohaterowie „S@motności…” telefonują do siebie, przesyłają sobie zdjęcia. A to już nie ma w sobie nic z internetowej tajemniczości. Czy zatem spotkanie w realu jest naturalną kontynuacją poznania w Internecie? Czy o to chodzi?

JLW: Ludzie mają instynktowną potrzebę dotyku. Historycy ewolucji dostarczają dowodów, że dotyk jest najstarszym sposobem okazywania bliskości przez wszystkich przedstawicieli tzw. naczelnych. Na początku było słowo (tak jest nawet w Biblii), ale zaraz potem był dotyk. Ludzie chcą się dotknąć. Chemia dotyku jest jedną z najbardziej fascynujących chemii. I mało kto chce z niej zrezygnować. Dlatego krok po kroku do tego dotyku dochodzi. Droga przechodzi poprzez wszystkie stacje zmysłów. Najpierw wzrok (fotografie), potem słuch (rozmowa telefoniczna), potem zapach (spryskane perfumami tradycyjne listy lub u bardziej wyrafinowanych pachnące „sobą” części bielizny), aby w końcu dojść do momentu, gdzie pozostaje tylko dotyk. Tak. To o to chodzi.

AZ: Znajomości zawierane za pomocą Internetu przypominają nieco nowszej generacji biuro matrymonialne. Samotni, poszukujący miłości i partnera nadal wysyłają sobie listy, zdjęcia. Czy nie wydaje się Panu, że istota poszukiwania pozostała taka sama, a zmieniło się tylko medium (z papierowego na elektroniczne)? A więc rewelacje związane z „demonicznością” i supernowością Internetu są mocno przesadzone…

JLW: Internet ma już ponad 33 lata. I sam w sobie jest już bardzo stary. Demoniczność Internetu cytowana przez Panią przejawia się tylko – obecnie, gdy zanikła już fascynacja samym faktem, że Sieć zlikwidowała pojęcie geograficznego oddalenia – w tym, że Sieć jako medium zapewnia równoczesność. Istota poszukiwania zawsze zostanie taka sama. Ale w przypadku Internetu kontakt poszukujących jest równoczesny. E-maile, krótkie wiadomości wysyłane przez tzw. instant messeengers, takie jak ICQ, Yahoo czy ostatnio w Polsce GG, nadchodzą natychmiast. I odbiera się emocjonalność tych wiadomości „tu, teraz i jednocześnie”. Listy przychodzą z opóźnieniem. Poza tym symuluje to bezpośrednią rozmowę. Rozmowa poprzez listy jest zawsze obarczona przesunięciem w czasie. W przypadku Sieci tego nie ma. Myślę, że to tak najbardziej pociąga ludzi w Sieci.


We wspominanej wielokrotnie Sieci (większość wie, że Sieć przez duże „S” to żaden LAN, MAN lub nawet WAN; Sieć przez duże „S” to może być wyłącznie Internet), którą wybrałem jako miejsce akcji „S@motności…”, odbywa się wiele autentycznych, a nie tylko literackich fabuł. Internetu wbrew temu, co mi się często zarzuca, wcale nie „kultywuję”. Z pewnością nie kultywuję, tak jak nie kultywuję lodówki, fal elektromagnetycznych i linii lotniczych. Nie przeszkadza mi to jednak uważać, że Internet obok ognia, wina i pomysłu Gutenberga jest jednym z najważniejszych wynalazków cywilizacyjnych ludzkości. Mogę sobie jednakże wyobrazić „S@motność…” bez Internetu. Rację ma Jan Lamowski, który w recenzji „S@motności…” na Merlinie napisał:


Mądra i ciepła, chwyta za serce. Bardzo piękna historia o miłości. Internet to tylko tło, jak np. kwietna łąka.

(Jan Lamowski: www.merlin.com.pl)


Na tle Internetu rozgrywa się wiele historii. Prawdziwych. Wcale nie literackich. Niektórym wydawało się, że po tym, jak opisałem historię Jakuba i Jej, powinienem je znać. W reakcji na „Samotność…” pisali mi o nich:


Byłam dziś w świątyni mojej, EMPIK-u. Kupiłam dwie książki. To znaczy kupiłam więcej, ale ta jedna, „S@motność w Sieci”, to była ta, którą natychmiast zaczęłam czytać. Zaczęłam od historii miłości Jakuba, potem od początku. Siedzę w niej i pomyślałam sobie:,jak bym chciała napisać do tego faceta, który to powymyślał”. Wiem, pewnie takich oszołomek, które piszą do ciebie, jest na pęczki. Pęczki, tuziny i kopy kobiet z pozornie złamanym życiem. W każdym razie z radością zobaczyłam (pewnie nieaktualny albo jakiś trefny) adres e-mailowy. Jadę dalej. Wiesz, jestem na rozdrożu, bo mój mąż się zakochał miłością czystą. Nie ma go. Okrutna historia, chociaż pewnie tylko tak mi się wydaje. I to jest okrutne, że nigdy go nie kochałam. To on miał mnie kochać.

Mam dziecko, syna, który jest zły, kiedy siedzę na czacie. A przynosi on wiele. Jeden inżynier górnik, drugi po teologii świeckiej. Obaj żonaci rzecz jasna. Nie wiedzą tego, ale między nami mówiąc, to że ich w sobie zakochuję, jest po prostu formą zemsty. Zakochuję ich w sobie świadomie. Niech zaznają smaku rozpieprzonego dokumentnie życia.

Znam też wiele szczęśliwych rodzin i zawsze, kiedy takie spotykam, chce mi się płakać. I płaczę.

Sorry. Ten list to tylko wynik chwili. Emocjonalnie podeszłam do tej książki, która jest tylko towarem na rynku, chyba…

Ale dzięki za nią.

(e-mail: sekret3@interia.pl)


Mam 37 lat, mieszkam blisko Poznania, ód 17 lat jestem z mężczyzną, który jest moim mężem. Wczoraj przeczytałam Pana książkę, a właściwie zjadłam ją przez popołudnie, czując się porażona tym, co tam przeczytałam.

Dziękuję, że mogę się tak czuć… teraz nie mogę napisać więcej… dostałam już jednak e-mail od niego… każdy poranek zaczynam od e-mailu od niego… każdy dzień kończę marzeniem, aby mój mężczyzna znalazł się wcześniej w sypialni… i abym mogła być blisko słowami, blisko niego. Nie jestem ani taka mądra jak Ona, on nie jest naukowcem, jednak to, co nas łączy, to historia opisana przez Pana… to nasza historia…

Pana całuję pierwszy raz… jego ucałowałam po raz może 1273, tęsknię za nim, każdego dnia od momentu, kiedy zapytał, czy jestem szczęśliwa…

Pozdrawiam…

Kiara (e-mail: do wiadomości JLW)


I wczoraj przeczytałem ostatnią stronę…

I chcę podziękować! Ponieważ jeszcze nigdy nie dziękowałem… Ją poznałem przed czterema laty w Internecie, przez dwa lata jeździłem do Niej co tydzień, w każdy piątek bezpośrednio z biura 500 km ze Stuttgartu do Dortmundu. W noce z niedzieli na poniedziałek te same 500 km z powrotem. Prosto do biura… Pierwszego sierpnia mija druga rocznica, od kiedy jestem przy Niej. Na stałe, może na zawsze… Ale to tylko tak na marginesie. To tylko moja część Internetu. Jestem jak pod wpływem narkotyku. Czuję się po przeczytaniu „S@motności…” pełen smutku, ale też nadziei.

Krzysztof (e-mail: ChWoj@aol.com)


To nie jest mój początek…

przeczytałam

połknęłam

wchłonęłam

skończyłam czytać sina z zimna, z ogryzionymi paznokciami, z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia i w pół oddechu, nie mogąc pojąć końca, który przecież nie zależy ode mnie, poruszyło mnie najbardziej to, że mój początek tej znajomości przez Internet był taki jak ten w książce, w miejscu, gdzie książka się kończy, byłam rok temu nie dosłownie, dzieci były dużo wcześniej, ale końca jeszcze nie ma, wierzę, że będzie inny, a może nie będzie go wcale?

Dziękuję za Samotność.

Natalia (e-mail: natalia.wysoczynska@interia.pl)


Dziękujemy Panu za Samotność… przed rokiem… to się dzieje nadal. Chciałbym to Panu kiedyś opisać i usłyszeć, czy Pan… nie, to za krótko. Wiemy, że to prawda i wiemy, że warto.

Pozdrawiamy Pana z całego serca.

Bernadette i Tomek

Wiedeń 11.09.2002

To jeszcze nie koniec. To nie ma prawa się tak skończyć.

(e-mail: tomek@cta.at)


Pozwolisz, że będę ją nazywała moją książką? Uwielbiam każde słowo w tej książce, każdą myśl, której nawet części pojąć nie mogę, a która sprawia, że czuję się, jakbym poznawała całkiem nowe obszary (jakie to banalne), a z drugiej strony wszystko jest dla mnie tak znajome, każda emocja… tak ja też kocham i też kogoś po drugiej stronie monitora i on też pisał do mnie na początku w liczbie mnogiej… i ja też mam ochotę teraz na stację Lichtenberg, bo to już koniec! Tę książkę kocham, ale też nienawidzę – zresztą wszystko, co odczuwam, jest przeżywane ze skrajną intensywnością. Jest niesamowita, niezwykle mądra, co dopinguje mnie do zdobywania wiedzy, a poza tym jej naerotyzowanie sprawiło, że nie czuję się samotną nimfomanką…

(e-mail: caterinazetastar@interia.pl)


ONA:

Pisałam ten list z 50 razy – w myślach, na piasku na plaży, na najlepszym papierze, jaki można dostać w Rzeczpospolitej Polskiej, sobie długopisem na udzie, na obwolutach płyt z muzyką Ennio Morricone. W końcu wystukałam go na klawiaturze mojego peceta.

Przeczytałam „S@motność w Sieci”. Przeczytałam ją dwa razy (w odstępie 21 godzin), jestem jeszcze trochę pod wrażeniem i jest mi tak cholernie dobrze, że chcę to komuś powiedzieć. To musi być ktoś zupełnie obcy. Nareszcie przyda się na coś cały ten Internet.

Trafiło na Pana. Czy mogę Panu o tym opowiedzieć?

Jestem kobietą, czyli istotą różniącą się od pozostałych istnień tylko tym, że mam piersi, nie muszę się golić i można na mnie bardziej polegać. Najbardziej w życiu boję się tego, że moje serce będzie kiedyś biło nad urodzinowym tortem tragicznie pełnym świeczek i wtedy pomyślę, że mój czas minął, a ja nic nie przeżyłam. Przecież tylko dla przeżyć warto żyć. I dla tego, aby móc je komuś potem opowiedzieć.

Jestem mężatką. Składałam przysięgi! Mamy dom – to mój dom. On tak się stara. Mamy takie plany. Rodzice go uwielbiają. Jest pracowity. Dba o dom. Nigdy mnie nie zdradził. Mamy wspólne dzieci. On zrobiłby dla mnie dosłownie wszystko. To dobry człowiek. Ale przecież płomienie co noc mają tylko strażacy, ze wszystkich rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej, a racjonalizm jest zimny i nieprzytulny jak opuszczone igloo. Dlatego pewnie zupełnie dla siebie niespodziewanie w pewien kwietniowy poranek odkryłam czat!

W Internecie wszyscy są na wyciągnięcie ręki. Trzeba tylko wiedzieć, jak tę rękę wyciągnąć. Okazałam się pojętną uczennicą. Odtąd coraz częściej zdarzało mi się mawiać: „Rozum, zrobisz coś dla mnie? Mógłbyś mi wyłączyć na jakiś czas Sumienie? Mam takie niesamowite myśli na myśli, że nawet moja podświadomość się rumieni”. Moje oczy coraz częściej z brązowych stawały się zielone (zawsze są tego koloru, gdy jestem szczęśliwa), a deszcz stał się dla mnie tylko krótką fazą przed nadejściem słońca. Jego głos przez telefon podnosił stężenie tlenku azotu w mojej krwi tak, że w żyłach robiły się bąble.

I oczywiście nigdy, przenigdy nie zapomniałam, że TO TYLKO INTERNET!

I jak po tym wszystkim, i po przeczytaniu powieści nie myśleć, że jeżeli Bóg naprawdę stworzył ludzi, to przy Autorze „S@motności…” spędził trochę więcej czasu???

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tę książkę napisała kobieta. Za to czytać powinni ją właśnie mężczyźni!

PS Dopisze mnie Pan, proszę, do listy swoich przyjaciół? Na przykład do tych na liście ICQ?

ON:…

(e-mail: shel961_lodz@gazeta.pl)


Popłakałam się przez Pana. I tak dość mam już wzruszeń – szczególnie teraz. Najgorsze jest to, że te historie, jak TA, naprawdę się zdarzają. Mnie się zdarzyła, tylko z zakończeniem innym. Nie na stacji kolejowej w Berlinie. Historia kończy się w Poznaniu, nad Wartą, gdzie spacerowicze nie dochodzą, bo ścieżka staje się zbyt wąska, a wiosną i jesienią można by zabrudzić obuwie.

W Poznaniu nad Wartą stoi drzewo…

(e-mail: kolo_mika@op.pl)


Niektórzy mówią – ckliwe romansidło. Ale na mnie podziałało terapeutycznie.

Nigdy nie potrafiłam sobie wybaczyć słownej samotności w sieci sprzed wielu, wielu lat.

Do niczego nie doszło. Była masa słów.

Moich, niemoich.

A czytając – uśmiechałam się do wspomnień.

Jakbym czytała archiwum.

Dziwne.

Uczucia są tandetne.

Ale kto powiedział, że wszystko w życiu ma się wznosić na szczyty artyzmu?

Wertowałam więc kartka po kartce.

Wiem, jak smakują takie słowa.

Wiem, jak pachną, jak kuszą, jak bolą.

Jeden z romansów. Ckliwy.

Więc skąd ten uśmiech? Przecież na co dzień jestem tak niewyobrażalnie cyniczna?

Pouśmiecham się do słów.

To tylko słowa.

Ale jakie!

Pamiętam moje początki w necie… jakieś 5 lat temu. Pamiętam początki mego icq – wersja 98 beta bodajże. Wróciły wspomnienia.

Boże, kawał życia…

Gratuluję książki.

Robi wrażenie i zostaje na długo w człowieku. We mnie została.

I gratuluję umiejętnego przemycania wiedzy do fabuły:-)

To też robi wrażenie

Katarzyna Skrzypek-Lukowska (e-mail: yennam@wp.pl)


Skąd się biorą tacy ludzie, jak Pan? Jak mój Michał? Jak moja mama??

Nie mam jeszcze zbyt dużo lat, a mimo wszystko miałam już wrażenie, że przeżyłam wszystko i że nic już nie ma sensu.

Książki. Uwielbiam je, czytam na kilogramy wszystko, co mi do ręki wpadnie. Przy placu Wilsona w Warszawie jest taka maleńka księgarnia z tanimi książkami. Nie powinnam tam chodzić, bo zawsze wydaję wszystkie pieniądze, jakie mam przy sobie. Nie umiem się powstrzymać ani przed zaglądaniem do niej, ani przed kupowaniem. (Jakie to szczęście, że nie mają czytnika kart płatniczych!!)

Wczoraj kupiłam dwie książki. Jedną Pana, a druga to Pachnidło Suskinda. To nic, że nie zjem dziś obiadu, nie muszę. Zatopiłam się w czytaniu i głodzie, który naprawdę oczyszcza duszę. Czerwone wino i smutek. Rozum i serce. Ona i on. Węch i słuch. Samotność. Depresja, o której ludzie wstydzą się mówić.

Michał otworzył moje serce dopiero kilka miesięcy temu.

Rozum szybciej pozbierał się z depresji – studia, książki, koszykówka i moja mama pomogły mu. Serce nie chciało się pozbierać wcale.

Moja historia nie jest na tyle ciekawa, by ją opisywać. Ot, miłość tak silna i niezwyciężona, że poddała się przy pierwszej próbie. A ja na tyle uległa i dumna zarazem, by pozwolić jej odejść i wyrzucić z siebie to, co się z niej narodziło. Depresja przyszła znacznie później, a ja ciągle uległa i dumna pozwoliłam zamknąć się w szpitalu i wyleczyć rozum schorzeniami innych.

Serce obudził on, tak niewiarygodnym spokojem ducha, jaki widzę w Panu, jako pisarzu, rybaku, naukowcu, twórcy, człowieku – osobie ciekawej świata (otoczenia i wnętrza ludzkiej postaci).

No i cierpliwością w stosunku do moich „ucieczek”.

Podziwiam Pana. Za mądrość – tę życiową i tę „naukową”. Za samotność długodystansowca (sama biegam długie dystanse). A najbardziej za to, że potrafi Pan opisać to wszystko słowami. Czy to zazdrość?

Dziękuję za kilka godzin rozkoszy zmysłów. A mailem wkradam się na chwilkę w Pana życie, aby pozdrowić i…

A.


PS Pana strona WWW jest bardzo „Pana”, przesyłam więc w załączeniu coś, co ja kocham:

A man said to the universe:

„Sir, I exist!”

„However,” replied the universe,

„The fact has not created in me

A sense of obligation.”

Stephen Crane (1871-1900)

(e-mail: annazelazna@poczta.onet.pl)


Trudno jest zacząć, kiedy chce się tak wiele powiedzieć. Po przeczytaniu „S@motności…” jest we mnie tyle emocji, że nie wiem, od czego zacząć. Ostatnio odczuwałam podobne stany po przeczytaniu „Domu dziennego, domu nocnego” O. Tokarczuk. Przeżyłam wtedy takie duchowe katharsis. Najchętniej zwracałabym się do Pana Jakub… „S@motność w Sieci” w zasadzie natknęła się na mnie, pewnego dnia, dokładnie 14.XI, czyli przed niespełna dwoma tygodniami, moja najlepsza przyjaciółka Janka podała mi książkę. „Musisz ją koniecznie przeczytać, ja potrzebuję z kimś o niej porozmawiać” powiedziała z wielkim przejęciem. „Masz tydzień, później muszę ją oddać”. Nie próbowałam nawet wykręcać się brakiem czasu i mnóstwem zajęć, wiedziałam, że jeśli coś tak „potrząsnęło” Janką, to musi być warte przeczytania, zawsze lubiłyśmy książki dostarczające ogromnych wrażeń. Nie mam zbyt wiele czasu dla siebie, jestem nauczycielką angielskiego w małej, wiejskiej szkole w okolicach Piotrkowa Tryb. Po ukończeniu studiów licencjackich rozpoczęłam pracę ucząc „cudze dzieci”, wpadłam w prozę codziennego życia rozjaśnianą weekendowymi promieniami spotkań z Jackiem, studentem Politechniki Łódzkiej. Swoje popołudnia dzielę między korepetycje a sprawdzanie zeszytów, klasówek i tym podobnych, w weekendy studiuję w Łodzi na studiach uzupełniających. Dawno nie czytałam czegoś, co nie byłoby moją lekturą obowiązkową lub materiałem potrzebnym do pracy licencjackiej (broniłam się w czerwcu). Nagle pojawiła się „S@motność…” i wszystko inne zeszło na dalszy plan, na tydzień przestało istnieć. Czytałam wszędzie, w autobusie wiozącym mnie do mojego Obrzydłówka, na dziesięciominutowej przerwie, w wannie, tramwaju, pociągu, w windzie, w łóżku do późna. Czytałam „S@motność” idąc przez Bałuty do Jacka, musiał krzyczeć z balkonu, bo zaczytana pomyliłam drogi. Tak bardzo chciałam, żeby mógł dzielić ze mną to, co przeżywam, żeby poznał Jakuba, Natalię i Jima, aby mógł tak jak ja bez reszty utonąć w „S@motności”. Poprosiłam, aby mi czytał, zgodził się bez wahania i stwierdzenia, że to „niemęskie”, bo on jest trochę jak Jakub, kobiecy…

Czy mogę o nim opowiedzieć? Jacek jest analityczny, rozsądny i racjonalny, mówi, że nauczyła go tego jego druga (po mnie) kobieta w życiu (przez jakiś czas pierwsza) – Politechnika. Jego świat to liczby, Orcad, teoria sterowania, automatyka i inne dziwnie dla mnie brzmiące nazwy. Potrafi tłumaczyć mi zasady działania świateł na skrzyżowaniu, opowiadać o transformatorach i liniach wysokiego napięcia, mówi o robotach i przyszłości wirtualnej, czasem bywa taki logiczny… A kiedy mam PTS-y, rozciera swoje dłonie i gdy są już gorące, kładzie je na moim brzuchu, czuję ciepło rozchodzące się po całym ciele… Całuje moje dłonie i stopy, już tak nie boli. Wiosną przynosi mi konwalie i róże w kolorze krwi, bo takie lubię najbardziej, nocą wysyła mi SMS-em fragmenty listów Sobieskiego do Marysieńki, a rankiem wiersze Tetmajera, zasypia na słuchawce, czekając na mój telefon, w sobotę wstaje cichutko z łóżka, tak aby mnie nie obudzić (wie, że uwielbiam się wysypiać), przygotowuje dla nas śniadanie, dostaję w woreczku jak uczennica jabłko i kolorowe kanapki-niespodzianki, biega za mną z herbatą, próbując nakłonić mnie do napicia się czegoś ciepłego przed wyjściem. Sypia ze mną, trzymając mnie do rana w ramionach, budzi się ze mną, całuje w usta i mówi „dzień dobry”. Nazywa mnie Różyczką, od momentu, gdy powiedziałam mu, że „Małego Księcia” czytałam sześć razy, a kiedy mi smutno, patrzę na niebo, by usłyszeć perlisty śmiech, a poza tym to dobrze umiem narysować tylko węże otwarte i zamknięte. Czytał ze mną „S@motność”… Nie wiem, czemu o tym wszystkim Panu piszę, to chyba przez tę anonimowość w Internecie „Ty jesteś Jakub, jesteś Polakiem i mieszkasz od kilkunastu lat w Monachium, prawda? Wybrałam Ciebie, bo jesteś wystarczająco anonimowy, wystarczająco daleko i jesteś wystarczająco długo w Niemczech…”. Sprawił Pan, że niemal uwierzyłam w istnienie Jakuba i Jej, to przez Pana ściągnęłam na swój twardy dysk ICQ. Przepraszam, ale to Pan sprawia, że nabieram dystansu, burzy tę intymność, którą chcę przez tę wirtualną chwilę stworzyć. Pozwolisz, że będę się zwracać per Ty. Dzięki Tobie uwierzyłam, że sieć ma duszę, może być świadkiem, sceną i przyczyną miłości. W jednej chwili może być romantyczną restauracją, gdzie przy świetle świec siedzą zakochani, patrząc sobie głęboko w… ekran, by za chwilę stać się sypialnią spragnionych siebie kochanków. Przeczytałam najpiękniejszą i najbardziej poruszającą historię o miłości, tej czystej i ostatecznej, oddalonej o tysiące kilometrów, a jednocześnie bliskiej na kliknięcie myszy i stuknięcia klawiszy. Świat stał się maleńki, tylko Jakub, Ona, sieć i ja będąca z nimi gdzieś w tej wirtualnej rzeczywistości, stałam za kulisami tej małej-wielkiej internetowej sceny. DZIĘKUJĘ za łzy, śmiech, rozpacz, podziw, żal, zazdrość, pożądanie euforię, smutek, tęsknotę stany, które Ty na pewno umiesz naukowo wyjaśnić, to przecież chemia uczuć. To był jeden z piękniejszych tygodni mojego życia, byłam w Paryżu, Berlinie, Monachium, Nowym Orleanie, wymarzonym Dublinie, Nowym Jorku i na maleńkiej wyspie Wight, spotkałam Jakuba – mężczyznę prawie idealnego, który dawał kobietom wszystko, nic nie chcąc w zamian, był jednak niedoskonały, „bo nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń”. Pokochałam go platonicznie… Może ONA została ze swoim tak przewidywalnym, prozaicznym i niewrażliwym mężem, bo nie usłyszała od Jakuba słów „będę, zawsze, nigdy, zostań”. Kobiety lubią czuć się bezpiecznie, zasypiać ze świadomością, że następnego dnia po przebudzeniu On będzie leżał obok, powie „dzień dobry” i pocałuje prosto w usta.

DZIĘKUJĘ.


PS „S@motność w Sieci” była dla mnie kokainą wchłoniętą bezpośrednio przez błonę śluzową, to była niewiarygodna intelektualna i emocjonalna podróż.

(e-mail: kafa2@poczta.fm)


W salonie unosi się zapach mimozy, za oknem już zmrok, a na parapecie drgają płomienie świec… taki wszechogarniający smutek przytulił mnie do siebie… mam mokre włosy; lubię takie mieć… On powiedział mi, żebym zapomniała, zanim spowszednieje… w kącie bukiet słoneczników od Niego; już umierają… On chciałby być taki jak Jakub… już wiem, jak smakuje Jack Daniels z Red Bullem… czy można walczyć o Kogoś „pomimo wszystko”??????

(e-mail: ona01@interia.pl)


29 Grudnia 2002 *

Chcę tylko być jak najbliżej niego, chcę wreszcie Go poczuć i wiedzieć, że będąc z nim uszczęśliwiam jego i siebie. Tak bardzo się tego boję. Boję się, że nie będę taka, jaką On sobie wymarzył. Rozmawiamy, korespondujemy i wymieniamy się zdjęciami, ale to nie wystarczy, aby być pewnym tego uczucia. Boję się, że On już nigdy nie odezwie się do mnie po powrocie do domu. Boję się, że będzie nudził się w moim towarzystwie. Boję się, że każdą moją wadę w wyglądzie fizycznym wyszuka już w czasie tych pierwszych 5 minut na lotnisku. A ja czasami czuję się jak ta kulawa żona spadkobiercy drukarni: brzydka i nieatrakcyjna…Ten czas do lutego się tak dłuży. Wiem, że nie skończę „S@motności w Sieci” do tego czasu. Nie chcę jej skończyć… Tak bardzo się boję…

Monia (e-mail: monia5@hotmail.com)


* W odpowiedzi zawierającej zgodę na opublikowanie powyższego fragmentu przeczytałem:

24 czerwca 2004 roku wychodzę za Philipa za mąż. Już… już się nie boję!!!!!


jestem dopiero na opowieści Jakuba o Natalii

wiesz, już mam dosyć rzucania książką o ścianę

nie wiem, czy powinnam to czytać, proszę powiedz mi, czy mogę

bo przecież mam chłopaka, którego tak bardzo chcę kochać, a doskonale wiem, że on nigdy nie będzie mnie wypytywał, jak się czuję z pęczniejącym tamponem w środku, nie zapyta, nigdy też nie będzie używał perfum w zależności od pory dnia. nie wiem, po co to piszesz, czy po to, żebyśmy z utęsknieniem wpatrywały się w puste ekrany monitorów, zamiast spokojnie oglądać telewizję ze śpiącym facetem u boku? to też może być szczęście, do cholery! wiem, jestem dopiero na początku książki, ale mimo twojej dziwnej erudycji odnośnie kobiet wcale nie wiesz, jak łatwo możesz je zniszczyć takimi tekstami, nie wiesz? będziemy siedzieć po nocy, odejdziemy od mężów, chłopaków, partnerów, aby szukać kogoś, kto tak dobrze będzie nas znał.

pieprzone książki, pod wpływem Alchemika zdradziłam go drugi raz. teraz boję się czytać tę cholerną S@motność. Boję się stwierdzić, że szukam czegoś zupełnie innego, chociażby dlatego, żeby nie szukać potem błądząc w namiętnych dłoniach kochanków-artystów, którzy

którzy sami nie wiedząc, czego chcą sadzą w mózgu roślinkę utopii o tym, co naprawdę nie istnieje.

zaczynasz od Berlina Lichtenberg. zupełnie jak ja, gdy wysiadałam na tym peronie, aby znaleźć stację Zoo. Po to, aby zburzyć choć trochę uporządkowany świat we własnej głowie. Pierwsze linijki przełknęłam.

naprawdę boję się czytać dalej

czy naprawdę o to ci chodziło?

(e-mail: do wiadomości – JLW)


Nie. Nie o to mi chodziło.


Nigdy więcej już nie powrócę do „S@motności…”. Przepraszam i proszę o wybaczenie tych wszystkich, którym sprawiłem tą książką ból i udrękę.

Teraz, w tym miejscu, ogarnął mnie lęk i zwątpienie. Boję się, że zacytowane pochwały, opisy wzruszeń, zachwyty ściągną na mnie zarzuty pychy, arogancji i zarozumialstwa. Każdy, kto mnie zna, wie, jak bardzo pogardzam pychą, arogancją i zarozumialstwem. Dlatego tym bardziej się boję…

Dzięki tej książce, która w zamyśle książką być wcale nie miała, spotkało mnie w życiu ogromne wyróżnienie. Czytający ją ludzie darowali mnie i moim myślom swój czas. Nie ma nic bardziej cennego niż czas, który nam poświęcają inni. Swój własny, tylko raz dany im czas, którego nie można ani cofnąć, ani powtórzyć. Choć mogliby robić w tym czasie tak wiele innych wspaniałych rzeczy, zdecydowali się poświęcić go mojej książce. Wprawia mnie to do dzisiaj w nieogarnione zdumienie.


Z wyrazami wdzięczności


Prof. dr hab. Janusz Leon Wiśniewski


Frankfurt am Main, Niemcy, 18 lipca 2003


PS Niczego nie można porównać z Tobą…

Загрузка...