Ciastka z miodem

Hachimitsu pai

1

– Miś Masakichi znalazł tyle miodu, że sam nie mógł go zjeść, więc napełnił nim wiadro i zszedł z gór do miasteczka, żeby miód sprzedać. Masakichi był mistrzem w podbieraniu miodu.

– A skąd miś miał wiadro? – zapytała Sara.

– Znalazł przypadkiem. Leżało na drodze, więc je sobie wziął. Pomyślał, że kiedyś może mu się przydać – wyjaśnił Jumpej.

– I przydało się.

– Właśnie. Miś Masakichi przyszedł więc do miasteczka, znalazł sobie wolne miejsce na placu targowym, zrobił napis: „Smaczny naturalny miód – 200 jenów za kubek”, i zaczął sprzedawać.

– Misie umieją pisać?

No. Misie nie umieją pisać – odparł Jumpej. – Poprosił jakiegoś pana, który akurat miał ołówek, żeby mu zrobił napis.

– A umieją liczyć pieniądze?

Yes. Umieją liczyć pieniądze. Mały Masakichi wychował się wśród ludzi, więc nauczył się mówić, liczyć pieniądze i robić inne takie rzeczy. Był z natury pojętny.

– Czyli trochę się różnił od innych misiów?

– Tak, trochę się różnił. Był dość niezwykłym misiem. Dlatego inne, zwykłe misie unikały go.

– Co to znaczy, że go unikały?

– Unikały, to znaczy, że mówiły na przykład: „Co u licha? Czemu on się tak popisuje?”, prychały i nie chciały mieć z nim do czynienia. Nie mogły się z nim oswoić. Szczególnie nie lubił go rozrabiaka Tonkichi.

– Biedny Masakichi.

– Biedny. Co gorsza, ludzie też mówili: „Umie niby liczyć i mówić, ale to przecież niedźwiedź”. Ani świat misiów, ani świat ludzi nie uważał go za swojego.

– To był naprawdę biedny. Nie miał kolegów?

– Nie miał. Misie nie chodzą do szkoły, więc trudno im znaleźć kolegów.

– A ja mam kolegów i koleżanki w przedszkolu.

– Oczywiście – powiedział Jumpej. – Oczywiście, że masz kolegów i koleżanki.

– A ty, Jumpej, masz kolegów? – Sara nazywała go Jumpej, bo „wujek Jumpej” było za długie.

– Twój tata jest od bardzo dawna moim najlepszym kolegą. I twoja mama tak samo jest moją najlepszą koleżanką.

– To dobrze, że masz kolegów.

– Rzeczywiście. Dobrze, że mam kolegów. Masz rację.

Jumpej często opowiadał Sarze przed snem wymyślane na poczekaniu bajki. Jeżeli czegoś nie rozumiała, zawsze pytała. Jumpej cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Były dociekliwe i interesujące, a poza tym zastanawianie się nad odpowiedzią dawało czas na wymyślenie dalszego ciągu bajki.

Sayoko przyniosła ciepłe mleko dla Sary.

– Rozmawiamy o misiu Masakichim – poinformowała matkę dziewczynka. – Jest mistrzem w podbieraniu miodu, ale nie ma kolegów.

– Aha. A czy to duży miś? – zapytała Sayoko.

Sara spojrzała na Jumpeja zaniepokojona.

– Czy Masakichi jest duży?

– Nie bardzo duży. To raczej niewielki niedźwiadek. Mniej więcej tej wielkości co ty. I jest grzeczny. Nie lubi punku ani hard rocka. Słucha sobie czasem Schuberta.

Sayoko zanuciła melodię Pstrąga.

– Jak słucha muzyki, to znaczy, że ma odtwarzacz płyt kompaktowych? – zapytała Sara.

– Znalazł gdzieś radiomagnetofon i zabrał go do domu.

– Czy w górach naprawdę można zawsze znaleźć takie przydatne rzeczy? – zapytała Sara z powątpiewaniem.

– To bardzo, bardzo strome góry i wszystkim turystom kręci się w głowach, więc po drodze wyrzucają po kolei niepotrzebne rzeczy. Mówią sobie: „Nie ma rady. Plecak jest za ciężki. Nie mogę go dalej nieść. Niepotrzebne mi wiadro. Radiomagnetofon też niepotrzebny”, i wyrzucają. Dlatego na drodze leży wiele przydatnych rzeczy.

– Mamusia też zna to uczucie – powiedziała Sayoko. – Zdarza się, że chce człowiek wszystko wyrzucić.

– Mnie się nie zdarza.

– Bo zawsze ci wszystkiego mało – odparła Sayoko.

– Nie zawsze – zaprotestowała Sara.

– To dlatego, że jesteś jeszcze młoda i pełna energii – sprostował Jumpej, patrząc na nią łagodnie. – Ale wypij szybko mleczko. Jak wypijesz, opowiem ci dalej o misiu Masakichim.

– Dobrze – zgodziła się Sara, ujęła kubek w dłonie i uważając, żeby nie rozlać, wypiła ciepłe mleko. – A dlaczego Masakichi nie piecze ciastek z miodem? Mógłby je sprzedawać. Na pewno ludzie w miasteczku bardziej by się cieszyli z ciastek z miodem niż z samego miodu.

– Bardzo słuszna uwaga. Zysk także miałby większy – powiedziała Sayoko z uśmiechem.

– Tworzenie nowego rynku dzięki wartości dodanej. To dziecko ma zadatki na przedsiębiorcę – powiedział Jumpej.


Przed drugą Sara w końcu wróciła do łóżka i usnęła. Po upewnieniu się, że śpi, Jumpej i Sayoko usiedli naprzeciw siebie przy kuchennym stole i wypili na spółkę puszkę piwa. Sayoko miała dość słabą głowę, a Jumpej musiał jeszcze wrócić samochodem do domu do Yoyogi-Uehara.

– Przepraszam, że cię tu wyciągnęłam w środku nocy – powiedziała Sayoko. – Ale nie wiedziałam, co robić. Byłam wykończona, u kresu wytrzymałości, a wiedziałam, że tobie na pewno uda się ją uspokoić. Przecież nie mogłam zadzwonić do Kana.

Jumpej przytaknął, wypił łyk piwa i zjadł krakersa z talerzyka.

– Nie musisz się mną przejmować. I tak nie śpię do rana, a w nocy nie ma dużego ruchu. To żaden kłopot.

– Pracowałeś?

– W zasadzie tak.

– Pisałeś coś?

Jumpej skinął potakująco głową.

– Dobrze idzie?

– Jak zawsze: piszę opowiadanie. Ukazuje się w czasopiśmie literackim. Nikt go nie czyta.

– Ja czytam wszystko, co piszesz. Bez wyjątku.

– Dzięki. Jesteś bardzo miła. Ale tak czy inaczej, opowiadanie jako gatunek literacki staje się coraz bardziej przestarzałe, jak biedny suwak logarytmiczny. No, ale to nieważne. Porozmawiajmy o Sarze. Czy to jej się od czasu do czasu zdarza?

Sayoko skinęła głową.

– Byłoby dobrze, gdyby zdarzało się tylko od czasu do czasu. Ostatnio jest tak prawie co dzień. Po północy dostaje histerii i wyskakuje z łóżka. Przez dłuższy czas trzęsie się ze strachu, nie może się uspokoić. Pocieszam ją, jak mogę, lecz nie przestaje płakać. Już nie wiem, co mam robić.

– Nie przychodzi ci do głowy żadna możliwa przyczyna?

Sayoko dopiła piwo i przez chwilę przyglądała się pustej szklance.

– Pewnie oglądała za dużo wiadomości o trzęsieniu ziemi w Kobe. Prawdopodobnie te obrazy są zbyt dramatyczne dla czteroletniej dziewczynki. Myślę tak, bo zaczęła się budzić w nocy mniej więcej od czasu trzęsienia ziemi. Mówi, że przychodzi do niej jakiś nieznajomy – „pan Trzęsieniowy”. Budzi ją i próbuje wepchnąć do niewielkiego pudełka. Jest za małe, człowiek się w nim nie zmieści. Sara mówi, że nie chce do pudełka, a wtedy on chwyta ją za rękę i próbuje tam wepchnąć na siłę, łamiąc jej kończyny w stawach. Dlatego Sara krzyczy i budzi się.

– Pan Trzęsieniowy?

– Uhm. Podobno jest stary, wysoki i chudy. Budzi się z tego snu, zapala światła w całym mieszkaniu, obchodzi wszystkie kąty i szuka go. W szafie, w szafce na buty, pod łóżkiem, w szufladach komody. Powtarzam jej, że to tylko sen, ale nie słucha. Kiedy skończy przeszukiwanie i upewni się, że go nigdzie nie ma, nareszcie się uspokaja i może znów zasnąć. To potrafi zająć dwie godziny i ja jestem kompletnie wyrwana ze snu. Ledwo się trzymam na nogach z chronicznego niewyspania. Nawet pracować mi trudno.

Sayoko rzadko mówiła tak otwarcie o tym, co czuje.

– Lepiej, żeby nie oglądała wiadomości – powiedział Jumpej. – Nie powinnaś włączać telewizora. Teraz na wszystkich kanałach pokazują skutki trzęsienia ziemi.

– Ja już prawie nie oglądam telewizji. Ale to nie pomaga. Pan Trzęsieniowy i tak przychodzi. Byłam z nią nawet u lekarza. Dał mi tylko środki nasenne, żeby się mnie pozbyć.

Jumpej rozmyślał nad tym przez chwilę.

– Jeśli chcesz, może w niedzielę pójdziemy do zoo? Sara mówi, że chciałaby zobaczyć prawdziwego misia.

Sayoko spojrzała na Jumpeja spod przymrużonych powiek.

– Niezły pomysł. Może ją to rozerwie. Tak, chodźmy we czwórkę do zoo. Dawno nigdzie razem nie byliśmy. Skontaktujesz się z Kanem i powiesz mu?


Jumpej miał trzydzieści sześć lat. Urodził się i wychował w Nishinomiya, w prefekturze Hyōgo. Mieszkał na spokojnym osiedlu w dzielnicy Shukugawa. Jego ojciec prowadził dwa sklepy jubilerskie, w Osace i Kobe. Jumpej miał młodszą o sześć lat siostrę. Po skończeniu prywatnej szkoły średniej w Kobe dostał się na uniwersytet Waseda. Przyjęto go na wydział handlowy i na wydział literatury, a on bez wahania wybrał literaturę, lecz rodzicom skłamał, że będzie studiował handel, bo na pewno nie chcieliby płacić za studia na literaturze, lecz nie miał zamiaru marnować czterech lat na zgłębianie struktury gospodarczej. Pragnął uczyć się literatury, a co więcej, chciał zostać powieściopisarzem.

Na jednym z wykładów poznał dwoje studentów, z którymi się później zaprzyjaźnił – Kana Takatsukiego i Sayoko. Takatsuki pochodził z prefektury Nagano. Wysoki, o szerokich barach, w szkole średniej był kapitanem szkolnej drużyny piłki nożnej. Dopiero za drugim razem dostał się na studia, więc był o rok starszy od Jumpeja. Praktyczny, zdecydowany, miał sympatyczną twarz i naturalne zdolności przywódcze, ale nie lubił czytać. Znalazł się na wydziale literatury, ponieważ tylko tam się dostał.

– To nie szkodzi. Mam zamiar zostać dziennikarzem, nauczę się tu pisać – mawiał i nie upadał na duchu.

Jumpej nie był pewien, dlaczego Takatsuki zainteresował się kimś takim jak on. Jumpej należał do ludzi, którzy w każdej wolnej chwili zamykają się w pokoju i czytają albo słuchają muzyki – nigdy go to nie nudziło. Nie był zbyt dobry w sportach. Był też nieśmiały, toteż trudno zawierał przyjaźnie. Lecz z jakiegoś powodu Takatsuki zwrócił na niego uwagę na pierwszym wykładzie i od razu postanowił się z nim zaprzyjaźnić. Podszedł do niego, klepnął lekko w plecy i powiedział: „Chodźmy coś razem zjeść”. I od tego dnia zostali bliskimi przyjaciółmi. Jednym słowem od początku doskonale się rozumieli.

Jumpej był przy tym, jak Takatsuki tak samo zapoznał się z Sayoko. Lekko klepnął ją po ramieniu i powiedział: „Chodźmy coś we trójkę zjeść”. W ten sposób narodziła się ich trzyosobowa grupka przyjacielska. Pożyczali sobie notatki z wykładów, wspólnie jadali obiady w stołówce uniwersyteckiej, między wykładami rozmawiali w kawiarniach o przyszłości, dorabiali sobie, pracując w tych samym miejscach, chodzili na całonocne seanse filmowe, na koncerty rockowe, włóczyli się bez celu po Tokio i tak opijali się piwem w piwiarniach, że zbierało im się na wymioty. Czyli robili to, co robią studenci pierwszego roku na całym świecie.

Sayoko urodziła się w Asakusa, istniejącej od dawien dawna dzielnicy kupców i rzemieślników. Jej rodzina prowadziła od pokoleń sklep z tradycyjną galanterią japońską, w którym ponoć zaopatrywali się słynni aktorzy teatru kabuki. Miała dwóch starszych braci. Jeden z nich miał przejąć po ojcu sklep, drugi był architektem. Sayoko skończyła ekskluzywną szkołę średnią dla dziewcząt i dostała się na wydział literatury uniwersytetu Waseda. Zamierzała iść na studia podyplomowe na anglistyce i zająć się pracą naukową. Dużo czytała. Wymieniali się z Jumpejem książkami i z zapałem dyskutowali o powieściach.

Miała piękne włosy i mądre oczy. Mówiła zawsze łagodnie, prosto i szczerze, lecz wyraziste usta o zdecydowanym wyrazie dowodziły silnego charakteru. Zawsze ubierała się na luzie, nie malowała się, nie była typem dziewczyny, za którą mężczyźni oglądają się na ulicy. Miała specyficzne poczucie humoru i kiedy żartowała, jej twarz przybierała na chwilę figlarny wyraz, za którym Jumpej przepadał. Był przekonany, że jest kobietą jego życia. Nigdy wcześniej nie był zakochany. Chodził do męskiej szkoły i nie miał okazji do poznawania dziewczyn.

Lecz nie mógł wyznać Sayoko tych uczuć. Wiedział, że jeżeli je wyjawi, nie będzie odwrotu. Sayoko może zniknąć gdzieś, gdzie już jej nie dosięgnie. A nawet jeśli nie zniknie, prawdopodobnie nieco zachwieje się równowaga w przyjacielskich stosunkach ich trójki. Niech jeszcze przez pewien czas zostanie tak, jak jest, myślał. Poczekam trochę na rozwój sytuacji.

Jednak to Takatsuki wykonał pierwszy ruch.

– Głupio mi tak znienacka ci to mówić – zaczął. – Kocham Sayoko. Nie masz nic przeciwko temu?

Było to w połowie września. Takatsuki wyjaśnił, że w czasie wakacji, kiedy Jumpej wrócił do domu, do Kansai, przy jakiejś okazji nieoczekiwanie zbliżyli się do siebie.

Jumpej przyglądał się przez chwilę przyjacielowi. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego znaczenie słów Takatsukiego. Kiedy jednak zrozumiał, co się stało, świadomość nowej sytuacji przytłoczyła go swym ciężarem. Nie było już wyboru.

– Nie mam – odpowiedział.

– To dobrze – uśmiechnął się szeroko Takatsuki. – Martwiłem się, jak zareagujesz. Bo było nam fajnie we trójkę, a ja się tak z tym pierwszy wyrwałem. Ale wiesz, Jumpej, musiało do tego dojść. Zrozum. Nawet gdyby teraz nie doszło, kiedyś by doszło. No, mniejsza o to. My chcemy tak jak to tej pory spotykać się we trójkę. Dobra?

Kolejnych kilka dni Jumpej spędził jakby nieprzytomny. Opuszczał zajęcia, bez słowa wyjaśnienia przestał chodzić do pracy. Przez cały dzień leżał w swym niewielkim dziesięciometrowym pokoju, jadł to, co zostało w lodówce – a zostało niewiele. Czasami, kiedy sobie przypomniał, pil alkohol. Poważnie zastanawiał się, czy nie zrezygnować ze studiów. Pojechałby do jakiegoś dalekiego miasta, w którym nikogo by nie znał, i dokonał samotnie żywota, pracując fizycznie. Zdawało mu się, że takie życie najbardziej by mu odpowiadało.


Kiedy przez pięć dni nie pokazał się na zajęciach, Sayoko przyszła sprawdzić, co się z nim dzieje. Miała na sobie granatową bluzę od dresu, białe bawełniane spodnie, włosy upięła do góry.

– Dlaczego nie chodzisz na uczelnię? Wszyscy się martwią, że może leżysz nieżywy w mieszkaniu. Kan kazał mi iść zobaczyć. Sam nie ma ponoć ochoty oglądać trupów. W pewnych sprawach jest tchórzem, choć na to nie wygląda.

Jumpej powiedział, że się źle czuł.

– Rzeczywiście bardzo schudłeś – stwierdziła Sayoko, przyglądając mu się. – Może ci zrobię coś do jedzenia?

Jumpej potrząsnął głową i powiedział, że nie ma apetytu.

Sayoko zajrzała do lodówki i zmarszczyła brwi. W środku były dwie puszki piwa, zdechły ogórek i proszek pochłaniający zapachy. Usiadła obok Jumpeja.

– Słuchaj, nie bardzo wiem, jak to powiedzieć, ale krótko mówiąc, czy ty przypadkiem nie jesteś obrażony na mnie i Kana?

Jumpej powiedział, że nie jest obrażony. Nie kłamał. Nie był obrażony ani wściekły. Jeżeli był wściekły, to raczej na siebie. To zrozumiałe, że Takatsuki i Sayoko zakochali się w sobie. Nic bardziej naturalnego. Takatsuki miał do tego kwalifikacje, Jumpej – nie.

– Może wypijemy piwo na połowę? – zaproponowała Sayoko.

– Dobra.

Sayoko wyjęła z lodówki piwo i rozlała do dwóch szklanek. Podała jedną Jumpejowi. Pili w milczeniu.

W końcu Sayoko odezwała się pierwsza:

– Głupio mi w ogóle mówić coś takiego, ale chciałabym, żebyśmy się dalej przyjaźnili. Nie tylko teraz, ale jak będziemy starsi też. Przez długie lata. Zależy mi na Kanie, ale ty także jesteś mi potrzebny, w zupełnie innym sensie. Uważasz, że to samolubne?

Jumpej nie był pewien, ale na wszelki wypadek pokręcił głową.

Sayoko mówiła dalej:

– To, że się coś rozumie, nie znaczy wcale, że ma się to jasno przed oczami. Gdyby jedno i drugie było jednocześnie możliwe, życie byłoby prostsze.

Jumpej patrzył na jej profil. Nie rozumiał, co próbuje mu przekazać. Dlaczego ja jestem taki mało rozgarnięty, myślał. Podniósł wzrok na sufit, na którym widniała plama. Przez dłuższą chwilę bezmyślnie wodził wzrokiem po jej zarysie.

Jak rozwinęłaby się sytuacja, gdyby wyznał Sayoko miłość, zanim Takatsuki go uprzedził? Nie miał pojęcia. Wiedział tylko jedno – to się nigdy nie zdarzy.

Na matę kapały łzy. Dźwięk zdawał się dziwnie donośny. Przez chwilę myślał, że sam płacze, nie zdając sobie z tego sprawy. Lecz płakała Sayoko. Zwiesiła głowę między kolanami, a jej ramionami wstrząsał bezgłośny szloch.

Nieomal nieświadomie wyciągnął rękę i położył na jej ramieniu. Potem delikatnie przytulił ją do siebie. Nie opierała się. Objął ją i przycisnął usta do jej ust. Zamknęła oczy i lekko rozchyliła wargi. Jumpej poczuł zapach łez, oddech dobywający się spomiędzy jej warg. Odetchnął jej oddechem. Czuł miękkość jej piersi. Miał wrażenie, że coś kompletnie przestawia mu się w głowie. Usłyszał nawet dźwięk – jakby zatrzeszczało w stawach całego świata. Ale na tym się skończyło. Sayoko jakby oprzytomniała, odwróciła twarz i odepchnęła go.

– Przestań – powiedziała cicho i potrząsnęła głową. – Tak nie wolno.

Jumpej przeprosił. Sayoko się nie odezwała. Długo siedzieli w milczeniu. Okno było otwarte i wiatr przynosił dźwięk radia. Nadawali modną piosenkę. Pewnie do śmierci nie zapomnę tej piosenki, pomyślał Jumpej. Jednak później mimo wytężania pamięci nie mógł sobie przypomnieć ani tytułu, ani melodii.

– Nie masz za co przepraszać. To nie twoja wina – powiedziała Sayoko.

– Chyba mam zamęt w głowie – odparł szczerze Jumpej.

Sayoko położyła rękę na jego dłoni.

– Przyjdziesz jutro do szkoły? Nigdy przedtem nie miałam takiego przyjaciela. Jesteś dla mnie bardzo ważny. Pamiętaj o tym.

– Ale niedostatecznie ważny, prawda?

– Mylisz się – powiedziała zrezygnowana, odwracając głowę. – Bardzo się mylisz.


Następnego dnia Jumpej poszedł na wykłady. Do końca studiów pozostali z Takatsukim i Sayoko bliskimi przyjaciółmi. Ku swemu zdziwieniu przestał odczuwać chęć, żeby gdzieś zniknąć, która przez pewien czas go męczyła. Dzięki temu, że objął wtedy i pocałował Sayoko, coś się w nim uspokoiło. Przynajmniej nie muszę się już wahać, pomyślał. Wszystko zostało rozstrzygnięte. Choć rozstrzygnął to ktoś inny.

Sayoko przedstawiała Jumpejowi koleżanki z liceum i czasami chodzili na randki we czwórkę. Jumpej zaczął się umawiać z jedną z nich, i to z nią po raz pierwszy poszedł do łóżka. Było to niedługo przed jego dwudziestymi urodzinami. Lecz myślami był zawsze gdzie indziej. Był dla niej grzeczny, dobry i łagodny, lecz nigdy nie czuł namiętności ani oddania. Oddany i namiętny bywał jedynie, gdy w samotności pisał opowiadania. Wkrótce dziewczyna odeszła, by gdzie indziej poszukać prawdziwego ciepła. To samo powtórzyło się kilkakrotnie z innymi.

Gdy zrobił dyplom, wyszło na jaw, że studiował literaturę, a nie handel, i stosunki między nim a rodzicami fatalnie się popsuły. Ojciec oczekiwał, że wróci do Kansai i przejmie rodzinny interes, lecz syn nie miał takiego zamiaru. Powiedział, że pragnie zostać w Tokio i dalej pisać, jednak rodzice nie byli skłonni iść na kompromis i w rezultacie doszło do gwałtownej kłótni. Padło kilka słów, których nie należało mówić. Od tego czasu ani razu się z nimi nie widział. Mimo że byli jego rodzicami, od początku wiedział, że się z nimi nie dogada. W odróżnieniu od młodszej siostry, która się dopasowywała, Jumpej od dzieciństwa ciągle się z nimi ścierał. Czy zostałem wydziedziczony jak dekadencki pisarz z początków dwudziestego wieku? – zastanawiał się Jumpej z gorzkim uśmiechem.

Pracować dorywczo i ledwo wiązał koniec z końcem. Zaczął pisać opowiadania. W tamtych czasach każde, gdy skończył, zawsze najpierw pokazywał Sayoko i prosił o szczerą opinię. Następnie poprawiał tekst, kierując się jej radami. Poprawiał wielokrotnie, starannie i cierpliwie, aż powiedziała: „Może być”. Nie miał mistrza ani kolegów po fachu. Rady Sayoko były jedynym słabym światełkiem oświetlającym mu drogę.

Opowiadanie, które napisał, mając dwadzieścia cztery lata, otrzymało nagrodę miesięcznika literackiego za debiut i kandydował do nagrody im. Akutagawy [4]. W ciągu następnych pięciu lat był nominowany cztery razy. Niezły wynik. W końcu jednak nie przyznano mu nagrody, pozostał obiecującym kandydatem. „Styl, jak na debiutanta w tak młodym wieku, jest wyrafinowany, nakreślenie tła i analiza psychologiczna również są prawidłowe, lecz gdzieniegdzie widać tendencję do nadmiernego sentymentalizmu i brak przemawiającej do czytelnika świeżości oraz wizji powieściowej” – brzmiały typowe opinie jurorów.

Takatsuki roześmiał się po ich przeczytaniu.

– Myślę, że wszyscy są trochę stuknięci. Co to właściwie jest wizja powieściowa? Normalny dorosły człowiek nie używa takich określeń. Czy powiedziałoby się: „W dzisiejszym obiedzie brak wizji wołowej”?

Przed trzydziestką Jumpej wydał dwa zbiory opowiadań. Pierwszy był zatytułowany Koń w deszczu, a drugi Winogrona. Sprzedano dziesięć tysięcy egzemplarzy Konia i dwanaście tysięcy Winogron. Redaktor powiedział, że to niezła sprzedaż jak na opowiadania młodego twórcy literatury pięknej. Recenzje w gazetach i czasopismach też były zasadniczo pozytywne, lecz nie wyrażały gorącego entuzjazmu.

Opowiadania Jumpeja zwykle traktowały o nieodwzajemnionej miłości wśród młodych ludzi. Miały niezmiennie nieszczęśliwe zakończenia i były nieco sentymentalne. Wszyscy mówili, że są dobrze napisane, lecz niewątpliwie odbiegały od modnego nurtu literatury. Styl był liryczny, treść raczej staroświecka. Czytelnicy z jego pokolenia poszukiwali bardziej zdecydowanego, nowatorskiego stylu i treści. W końcu były to czasy gier komputerowych i rapu. Redaktor zachęcał go do napisania powieści. Jeżeli pisze się tylko opowiadania, nie da się uniknąć powtarzania tego samego materiału, a świat, w którym rozgrywa się akcja utworu, proporcjonalnie się zawęża, mówił. Często dzięki napisaniu powieści otwierają się przed pisarzem nowe horyzonty. Także patrząc z praktycznego punktu widzenia, trzeba pamiętać, że powieści przyciągają więcej uwagi niż opowiadania i trudno będzie Jumpejowi dalej utrzymywać się z zawodowego pisarstwa, jeżeli ograniczy się do tych drugich. Niełatwo jest wyżyć z pisania opowiadań.

Jednak Jumpej był urodzonym autorem opowiadań. Zamykał się w pokoju, rzucał wszystko inne, brał głęboki oddech i pracując w samotności, w ciągu trzech dni kończył opowiadanie. Przez kolejne cztery dni poprawiał. Oczywiście potem pokazywał je Sayoko oraz redaktorowi i wprowadzał wiele nowych poprawek. Lecz zasadniczo pierwszy tydzień był najważniejszy – decydował o zwycięstwie lub przegranej. Wtedy powstawała treść, zapadały decyzje. Taki rytm pracy leżał w charakterze Jumpeja. Całkowite skupienie przez krótki okres. Skondensowany obraz i słowa. Jednak zawsze wahał się, gdy myślał o napisaniu powieści. Jak przez kilka miesięcy, a może nawet rok utrzymać taką koncentrację? Jak nad nią panować? Nie potrafiłby długo pracować w takim rytmie.

Wiele razy próbował napisać powieść, lecz za każdym razem ponosił nieuniknioną klęskę. W końcu się poddał. Czy mu się to podobało, czy nie, musiał pozostać autorem opowiadań. To był jego styl. Na nic wysiłki – nie zmieni swojego charakteru. Tak samo jak dobry zawodnik drugiej bazy nie zmieni się w pałkarza, który wybija piłkę na home run.

Prowadził skromne życie kawalera, więc nie potrzebował dużo pieniędzy na utrzymanie. Po zapewnieniu sobie wystarczającego dochodu, nie przyjmował więcej zamówień. Miał milczącego białego kota w brązowe i czarne łaty. Znajdował sobie niewymagające dziewczyny, lecz gdy tylko zaczynał się czuć ograniczany, zrywał z nimi pod jakimś pretekstem. Czasami, mniej więcej raz w miesiącu, budził się w środku nocy ogarnięty niepokojem. Wyraźnie czuł, że choćby się wysilał i tak nigdy do niczego nie dojdzie. Wtedy siadał przy biurku i zmuszał się do pracy lub pił, aż zasnął. Poza tym prowadził spokojne wolne od kłopotów życie.


Takatsuki, tak jak sobie wymarzył, znalazł pracę w jednej z największych gazet. Nie uczył się, więc nie mógł się pochwalić dobrymi ocenami, lecz doskonale wypadł podczas rozmowy kwalifikacyjnej i został praktycznie z miejsca zatrudniony. Sayoko, także tak jak sobie życzyła, poszła na studia podyplomowe. W pół roku po studiach wzięli ślub. Wesele było, w stylu Takatsukiego, hałaśliwe i wesołe, a w podróż poślubną pojechali do Francji. Naprawdę los im sprzyjał. Kupili trzypokojowe mieszkanie w Kōenji. Dwa lub trzy razy w tygodniu Jumpej przychodził do nich na kolację. Młode małżeństwo serdecznie cieszyło się z jego wizyt. Zdawało się wręcz, że czują się swobodniej w jego towarzystwie niż sami we dwoje.

Takatsuki lubił pracę dziennikarza. Najpierw przydzielono go do działu aktualności krajowych, więc jeździł z miejsca na miejsce, od jednego wydarzenia do następnego. Przy tych okazjach widywał wiele zwłok. Na szczęście przestały na mnie robić wrażenie, mówił. Zmasakrowane zwłoki przejechanych, zwęglone ofiary pożarów, rozkładające się zwłoki, obrzmiałe zwłoki topielców, zwłoki z rozpryśniętym od wystrzałów mózgiem, zwłoki, którym odpiłowano głowę i ramiona.

– Żywi ludzie do pewnego stopnia się między sobą różnią, ale po śmierci wszyscy są tacy sami, zużyte, puste cielesne powłoki – twierdził.

Był bardzo zajęty, często zdarzało się, że nie wracał aż do rana. Wtedy Sayoko dzwoniła do Jumpeja. Wiedziała, że chodzi spać dopiero nad ranem.

– Pracujesz? Możesz rozmawiać?

– Mogę. Nie robię niczego specjalnego – odpowiadał zawsze.

Rozmawiali o ostatnio przeczytanych książkach, o wydarzeniach codziennego życia. I o dawnych czasach – o wydarzeniach młodości, kiedy wszyscy byli wolni, szaleni i spontaniczni. Prawie nie mówili o przyszłości. Gdy tak rozmawiali, zawsze w pewnej chwili wracało do niego wspomnienie dnia, kiedy trzymał Sayoko w ramionach. Jej gładkie usta, zapach łez, miękkie piersi były zaraz obok, jakby to wszystko zdarzyło się bardzo niedawno. Pamiętał nawet czyste jesienne światło słońca padające na maty w pokoju.

Sayoko skończyła trzydzieści lat i wkrótce zaszła w ciążę. Była wtedy asystentką na uniwersytecie, lecz wzięła urlop. Urodziła córeczkę. Wszyscy troje zastanawiali się nad imieniem dla dziewczynki i w końcu przyjęto propozycję Jumpeja – imię Sara. „Ślicznie brzmi” – powiedziała Sayoko. Wieczorem, po porodzie, Jumpej z Takatsukim usiedli po raz pierwszy od dawna we dwóch przy stole kuchennym i opijali narodziny dziewczynki. Opróżnili butelkę whisky Single Malt, którą Jumpej przyniósł z gratulacjami.

– Dlaczego czas tak szybko mija? – zastanawiał się Takatsuki z rzadkim u niego wzruszeniem. – Zdaje mi się, że dopiero co byłem na pierwszym roku. Poznałem ciebie, Sayoko… i ani się człowiek obejrzał, a tu ma dziecko. Jestem ojcem! Mam wrażenie, że oglądam przyspieszony film – dziwne uczucie. Ale ty pewnie tego nie rozumiesz. Dalej żyjesz jak student. Strasznie ci zazdroszczę.

– Nie ma czego zazdrościć.

Lecz Jumpej rozumiał Takatsukiego. Sayoko została matką. Dla Jumpeja także było to szokiem. Zębate koło życia ze szczękiem przesunęło się o jeden ząbek i wiadomo już na pewno, że się nie cofnie. Jumpej nie wiedział jeszcze, jakiego rodzaju emocje budziło to w głębi jego serca.

– Teraz mogę ci powiedzieć, że moim zdaniem Sayoko wtedy wolała ciebie ode mnie – oznajmił Takatsuki. Był dość pijany, lecz oczy miał poważne jak nigdy.

– Żartujesz! – roześmiał się Jumpej.

– Wcale nie żartuję. Jestem tego pewien. Ty jeden nie wiedziałeś. Niewątpliwie potrafisz pisać piękne przemyślane zdania, ale o uczuciach kobiet wiesz mniej niż topielec. Tak czy inaczej ja ją kochałem i żadna inna nie mogła jej zastąpić. Dlatego musiałem ją zdobyć. Nawet teraz uważam, że jest najwspanialszą kobietą na świecie. I myślę, że miałem prawo ją zdobyć.

– Nikt nie zaprzecza – powiedział Jumpej.

Takatsuki skinął głową.

– Ale ty ciągle jeszcze nie rozumiesz. A to dlatego, że jesteś beznadziejnym idiotą. Ale możesz sobie być idiotą. Nie jesteś taki zły. Nadałeś imię mojej pierwszej córce.

– A mimo to nie rozumiem najważniejszych rzeczy.

– Tak jest. Mimo to zupełnie nie rozumiesz najważniejszych rzeczy. Ani w ząb. Dziwne, że udaje ci się pisać.

– Pewnie pisanie to co innego.

– Tak czy inaczej teraz jest nas czworo – powiedział Takatsuki z lekkim westchnieniem. – Ale ciekawe, czy cztery to właściwa liczba?

2

O rozpadzie związku Takatsukiego z Sayoko Jumpej dowiedział się niedługo przed drugimi urodzinami Sary. Sayoko wyjawiła mu to, jakby czuła się winna. Już podczas jej ciąży Takatsuki miał kochankę i ostatnio prawie nie wracał do domu. Była jego koleżanką z pracy. Sayoko tłumaczyła mu wszystko bardzo konkretnie, lecz Jumpej nie mógł tego przyjąć do wiadomości. Po co Takatsukiemu kochanka? Wieczorem w dniu urodzin Sary oświadczył, że Sayoko jest najwspanialszą kobietą na świecie. Te słowa płynęły prosto z serca. Poza tym uwielbiał córeczkę, Sarę. Więc dlaczego miałby porzucać rodzinę?

– Przecież ciągle u was bywałem na kolacjach. Prawda? I nic na to nie wskazywało. Wydawaliście się szczęśliwi, w moich oczach byliście nieomal idealną rodziną.

– To prawda – Sayoko uśmiechnęła się łagodnie. – Nie kłamaliśmy ani nie udawaliśmy. Ale mimo to ma kochankę i nie da się tego zmienić. Dlatego zamierzamy się rozstać. Nie przejmuj się tak bardzo. Na pewno tak będzie lepiej. Pod różnymi względami.

Pod różnymi względami – powtórzył w myślach Jumpej. Świat jest pełen niezrozumiałych wyrażeń.

Kilka miesięcy później oficjalnie się rozwiedli. Musieli konkretnie uzgodnić kilka spraw, lecz nie doszło do żadnego konfliktu. Nie było wymówek ani wzajemnych żądań. Takatsuki wyprowadził się z domu i zamieszkał z kochanką, Sara została z matką. Raz w tygodniu Takatsuki przyjeżdżał do Kōenji spotkać się z córką. Zgodzili się z Jumpejem, że w miarę możliwości będzie obecny przy tych spotkaniach.

– Będziemy się czuli swobodniej – powiedziała mu Sayoko.

Będą się czuli swobodniej? Jumpej miał wrażenie, że strasznie się postarzał. A mam dopiero trzydzieści trzy lata, pomyślał.

Sara mówiła do ojca „papa”, a do Jumpeja po imieniu. We czwórkę stworzyli dziwną pseudorodzinę. Kiedy się spotykali, Takatsuki jak zawsze perorował w dobrym humorze, a Sayoko zachowywała się naturalnie, jakby nic się nie stało. Jumpejowi zdawało się wręcz, że zachowuje się naturalniej niż przedtem. Sara jeszcze nie rozumiała, że rodzice się rozwiedli. Jumpej nie miał specjalnych obiekcji, aby skrupulatnie odgrywać rolę, jaka mu przypadła. Jak dawniej żartowali we troje i wspominali. Jedno, co Jumpej rozumiał, to fakt, że było im to wszystkim potrzebne.

– Słuchaj, Jumpej – zaczął Takatsuki, kiedy wyszli kiedyś od Sayoko. Był styczniowy wieczór, w powietrzu unosiły się chmurki oddechu. – Masz jakieś plany małżeńskie?

– Na razie nie mam.

– A masz jakąś stałą dziewczynę?

– Chyba nie.

– A nie miałbyś ochoty związać się z Sayoko? Jumpej gapił się na niego zaskoczony, jakby coś poraziło go w oczy. – Dlaczego?

– Dlaczego? – Takatsuki zdawał się bardziej zdziwiony niż Jumpej. – Dlaczego? To chyba oczywiste? Po pierwsze, nie chciałbym, żeby ktoś inny był ojcem Sary.

– I tylko dlatego mielibyśmy się z Sayoko pobrać?

Takatsuki westchnął i otoczył Jumpeja potężnym ramieniem.

– Nie masz ochoty się żenić z Sayoko? Nie chcesz dojadać resztek po mnie?

– Nie o to chodzi. Mnie zastanawia, czy można się tak zamieniać, jakby to była jakaś transakcja. Tu chodzi o przyzwoitość.

– To nie jest żadna transakcja – odparł Takatsuki. – I przyzwoitość nie ma z tym nic wspólnego. Kochasz Sayoko, prawda? Przecież Sarę też kochasz. Nie mam racji? Czy nie to jest najważniejsze? Patrzysz na to pewnie w swój pokręcony sposób, ale z mojego punktu widzenia sięgasz po prostu lewą ręką do prawego ucha.

Jumpej nie odpowiadał. Takatsuki też umilkł. Rzadko zdarzało mu się tak długo milczeć. Wydmuchując białe chmurki oddechu, szli ramię przy ramieniu w kierunku stacji.

– Tak czy inaczej jesteś beznadziejnym idiotą – powiedział w końcu Jumpej.

– Nie da się ukryć. Naprawdę tak jest. Nie zaprzeczam. Rujnuję sobie życie. Ale nie było rady. Nie dało się tego odwrócić. Sam nie wiem, jak do tego doszło. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale co się stało, to się nie odstanie. Nawet gdyby teraz do tego nie doszło, kiedyś pewnie by doszło.

Już to słyszałem, pomyślał Jumpej.

– Wieczorem w dniu urodzin Sary powiedziałeś wyraźnie, że Sayoko jest najwspanialszą kobietą na świecie, prawda? Pamiętasz? Że żadna nie mogłaby jej zastąpić.

– Teraz też tak myślę. Nic się nie zmieniło. Ale przecież zdarza się, że właśnie dlatego się między ludźmi nie układa.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Ty nigdy nie zrozumiesz – powiedział Takatsuki i pokręcił głową. Zawsze musiał mieć ostatnie słowo.


Minęły dwa lata od ich rozwodu. Sayoko nie wróciła na uniwersytet. Na prośbę Jumpeja znajomy redaktor dał jej coś do tłumaczenia. Wykonała pracę bardzo dobrze. Nie tylko miała talent językowy, potrafiła też pisać. Pracowała szybko, starannie i wydajnie. Pełen podziwu redaktor w następnym miesiącu zamówił u niej pokaźne tłumaczenie literackie. Płaca nie była wysoka, ale w połączeniu z alimentami od Takatsukiego wystarczała na dostatnie życie dla niej i córki.

Takatsuki, Sayoko i Jumpej nadal spotykali się raz w tygodniu i jedli kolację z Sarą. Zdarzało się, że Takatsukiemu coś wypadało i nie mógł przyjść. Wtedy Jumpej jadł kolację z Sayoko i Sarą. Bez Takatsukiego przy stole robiło się ciszej i zadziwiająco zwyczajnie. Ktoś obcy na pewno pomyślałby, że są prawdziwą rodziną. Jumpej metodycznie pisał opowiadania, w wieku trzydziestu pięciu lat wydał czwarty zbiór zatytułowany Milczący księżyc. Książka otrzymała nagrodę literacką dla pisarzy średniego pokolenia. Na podstawie tytułowego opowiadania miał powstać film. W przerwach między opowiadaniami wydał kilka zbiorów esejów o muzyce, napisał książkę o zasadach tworzenia ogrodów i przetłumaczył tom opowiadań Johna Updike’a. Wszystko zostało dobrze przyjęte. Posiadał swój własny styl i potrafił zmienić głębokie brzmienie muzyki i delikatne odcienie światła w ogrodach w spoisty, przekonujący tekst. Zdobył grono wiernych czytelników, dzięki czemu jego dochody się ustabilizowały. Powoli, lecz niewątpliwie, umacniał swą pozycję pisarza.

Nadal poważnie myślał nad oświadczeniem się Sayoko. Zdarzało się, że nie spał z tego powodu przez całą noc. Przez pewien czas nieomal nie mógł się zabrać do pracy. A jednak nie umiał podjąć decyzji. Właściwie forma ich związku została od samego początku w całości ukształtowana przez kogoś innego. Jumpejowi przypadła rola biernego obserwatora. Poznali się przez Takatsukiego. Wybrał ich dwoje z grupy studentów i stworzył trzyosobową paczkę. Potem wziął sobie Sayoko, ożenił się, zrobił jej dziecko i rozwiódł się. A teraz zachęcał Jumpeja do ożenienia się z nią. Oczywiście Jumpej kochał Sayoko. Co do tego nie miał wątpliwości. Teraz miał idealną okazję do związania się z nią. Pewnie nie odrzuciłaby jego oświadczyn. Z tego też zdawał sobie sprawę. Lecz okazja wydawała mu się zbyt idealna. Zastanawiał się, gdzie jest miejsce na jego decyzję? Wahał się. Nie dochodził do żadnego wniosku. I wtedy nadeszło trzęsienie ziemi.


W tym czasie Jumpej był w Hiszpanii. Zbierał materiały o Barcelonie do artykułu dla magazynu linii lotniczych. Kiedy późnym popołudniem wrócił do pokoju i włączył wiadomości telewizyjne, zobaczył zrujnowane ulice i słupy czarnego dymu. Zupełnie jak po bombardowaniu. Prezenter mówił po hiszpańsku, więc na początku Jumpej się nie zorientował, o którym mieście mowa, lecz przypominało Kobe. Zauważył kilka znajomych miejsc. W okolicy Ashiya został zniszczony wiadukt autostrady.

– Czy pan nie jest z Kobe? – zapytał towarzyszący mu fotograf.

– Owszem.

Nie zadzwonił jednak do rodziców. Antagonizm między nim a rodzicami był tak głęboki i długotrwały, że nie widział możliwości poprawy stosunków. Wsiadł do samolotu, by wrócić do Tokio i do normalnego życia. Nie włączał telewizji, prawie nie otwierał gazety. Kiedy ktoś zaczynał mówić o trzęsieniu ziemi, milkł. Były to echa dawno i głęboko pogrzebanej przeszłości. Nie był w Kobe ani razu od skończenia studiów. A mimo to obrazy zniszczenia pojawiające się na ekranie powodowały, że rany ukryte na dnie serca Jumpeja się odnawiały. Ta ogromna śmiercionośna katastrofa cicho, lecz zasadniczo, zmieniła pewne aspekty jego życia. Nigdy przedtem nie czuł się tak rozpaczliwie odizolowany. Nie mam korzeni, pomyślał. Nie jestem z niczym związany.


Rano, w dniu, kiedy mieli iść do zoo obejrzeć misie, zadzwonił Takatsuki. Powiedział, że musi zaraz lecieć na Okinawę. Udało mu się załatwić wywiad z gubernatorem. „W końcu znalazł dla mnie godzinę. Przepraszam, ale musicie iść do zoo beze mnie. Moja nieobecność pewnie nie zrobi panom niedźwiedziom większej różnicy”.

Jumpej poszedł więc do ogrodu zoologicznego w parku Ueno z Sayoko i Sarą. Wziął Sarę na ręce i pokazał jej niedźwiedzie.

– Czy to jest Masakichi? – zapytała Sara, wskazując największego czarnobrunatnego.

– Nie, to nie Masakichi. Masakichi jest mniejszy i inteligentniej wygląda. To jest Tonkichi, ten rozrabiaka.

– Tonkichi! – zawołała Sara kilka razy, ale niedźwiedź nie zwrócił na nią uwagi. Sara odwróciła się do Jumpeja. – Jumpej, opowiedz mi o Tonkichim.

– Co tu zrobić? Prawdę mówiąc, nie znam zbyt ciekawych historii o Tonkichim. To zwyczajny miś, w odróżnieniu od Masakichiego nie umie mówić ani liczyć pieniędzy.

– Ale musi mieć przynajmniej jedną zaletę?

– Rzeczywiście. Masz rację. Nawet zupełnie zwyczajny miś ma przynajmniej jedną zaletę. Tak, tak, przypomniałem sobie. Tonchiki…

– Tonkichi, nie Tonchiki – Sara bystro wytknęła mu pomyłkę.

– Przepraszam. Tonkichi był dobry w łapaniu łososi. Chował się w cieniu skały, nagle wyskakiwał zza niej i chwytał łososia. Trzeba być do tego bardzo szybkim. Nie był zbyt mądry, ale chwytał łososie najlepiej ze wszystkich misiów mieszkających w tych górach. Łowił więcej, niż mógł zjeść, lecz ponieważ nie potrafił mówić ludzkim językiem, nie mógł ich sprzedawać w miasteczku.

– Przecież to proste – powiedziała Sara. – Mógł się z Masakichim wymienić na miód. Masakichi miał tyle miodu, że nie mógł go sam zjeść, prawda?

– Tak. Zgadza się. Przyszło mu do głowy to samo co tobie. Zaczęli się wymieniać łososiami i miodem i dzięki temu lepiej się poznali. Tonkichi zrozumiał, że Masakichi wcale nie jest pyszałkiem. Tonkichi też nie był zwykłym rozrabiaką. I tak się zaprzyjaźnili. Spotykali się, rozmawiali o różnych rzeczach, dzielili się wiedzą, opowiadali sobie dowcipy. Tonkichi starał się złowić jak najwięcej łososi, a Masakichi zebrać jak najwięcej miodu. Niestety, pewnego dnia – można powiedzieć, że było to nieoczekiwane jak grom z jasnego nieba – z rzeki zniknęły łososie.

– Grom z czego?

– Z jasnego nieba. To znaczy: nagle – wyjaśniła Sayoko.

– Nagle zniknęły łososie – powiedziała Sara ze smutną minką. – Dlaczego?

– Łososie z całego świata zebrały się i zdecydowały, że nie będą już pływać w owej rzece, bo mieszka tam miś Tonkichi, który świetnie je łowi. Od tego czasu Tonkichi nie mógł złapać ani jednego łososia. Udawało mu się najwyżej schwytać jakąś chudą żabę. Lecz nie ma na świecie nic równie niesmacznego jak chuda żaba.

– Biedny Tonkichi – powiedziała Sara.

– I wtedy Tonkichi trafił do zoo? – zapytała Sayoko.

– Przedtem dużo się jeszcze wydarzyło – odparł Jumpej i odchrząknął. – Ale zasadniczo skończyło się właśnie tak.

– A Masakichi nie pomógł Tonkichiemu w biedzie? – zapytała Sara.

– Próbował mu pomóc. Oczywiście. Przecież byli przyjaciółmi. Po to się ma przyjaciół. Masakichi za darmo dzielił się z nim miodem. Lecz Tonkichi powiedział: „Nie mogę się na to zgodzić. W ten sposób wykorzystuję twoje dobre serce”. Na to Masakichi: „Nie rób takich ceregieli. Gdybyś był na moim miejscu, na pewno postępowałbyś tak samo, prawda?”.

– Pewnie, że tak – Sara zdecydowanie skinęła głową.

– Ale taki układ długo nie potrwał – wtrąciła się Sayoko.

– Taki układ długo nie potrwał – ciągnął Jumpej.

– Tonkichi powiedział: „Jesteśmy przyjaciółmi. W prawdziwej przyjaźni nie powinno być tak, że jeden ciągle daje, a drugi ciągle bierze. Zejdę w doliny i spróbuję sobie poradzić gdzieś indziej. Jeśli znów się kiedyś spotkamy, zostaniemy przyjaciółmi”. Uścisnęli sobie łapy na pożegnanie. Jednak na dole nieznający świata Tonkichi wpadł w pułapkę myśliwego. Stracił wolność i został wysłany do zoo.

– Biedny Tonkichi.

– Dlaczego musi być takie zakończenie? Nie mogli wszyscy żyć długo i szczęśliwie? – zapytała później Sayoko.

– Na razie żadne inne nie przyszło mi do głowy – odparł Jumpej.


Tego niedzielnego wieczoru jak zawsze zjedli we trójkę kolację w mieszkaniu Sayoko w Kōenji. Sayoko ugotowała makaron i rozmroziła sos pomidorowy, nucąc Pstrąga, a Jumpej zrobił sałatkę z fasoli z cebulą. Otworzyli czerwone wino i wypili po kieliszku, Sara napiła się soku pomarańczowego. Posprzątali po kolacji, a później Jumpej poczytał Sarze książeczkę. Kiedy skończył, była już pora spać, lecz Sara nie chciała iść do łóżka.

– Mamusiu, zrób sztuczkę ze zdejmowaniem stanika – poprosiła.

Sayoko poczerwieniała.

– Co ty mówisz?! Nie można czegoś takiego robić przy gościach.

– Jak to przy gościach? Przecież Jumpej to nie gość.

– O co jej chodzi? – zapytał Jumpej.

– To taka głupia zabawa – odparła Sayoko.

– Mamusia zdejmuje stanik bez rozbierania się, kładzie go na stole i znowu zakłada. Jedną rękę zawsze musi trzymać na stole. I mierzy się czas. Świetnie to robi.

– Co ci przyszło do głowy? – Zdziwiła się Sayoko. – To nasza głupia rodzinna zabawa. Nie możesz o tym mówić przy ludziach.

– Ale brzmi interesująco – powiedział Jumpej.

– Proszę cię, mamusiu. Zrób to raz, żeby Jumpej zobaczył. Tylko jeden razik. A potem od razu pójdę do łóżka i usnę.

– No i co ja mam z nią zrobić? – westchnęła Sayoko. Zdjęła zegarek ze stoperem i podała Sarze. – Ale naprawdę grzecznie pójdziesz spać? No, to liczę do trzech i zaczynam. Mierz czas.

Sayoko miała na sobie duży czarny sweter pod szyję. Położyła ręce na stole.

– Raz, dwa, trzy – powiedziała i jej prawa ręka zniknęła w rękawie swetra jak żółw w skorupie. Potem poruszyła się pod swetrem na plecach, jakby je lekko podrapała. Następnie się wynurzyła, a w rękawie znikła lewa. Sayoko poruszyła nieznacznie głową i wyciągnęła rękę ze swetra. Trzymała w niej biały stanik. Zrobiła to wszystko błyskawicznie. Potem cienki nieusztywniony staniczek został błyskawicznie wciągnięty z powrotem do rękawa, lewa ręka wróciła na stół, a prawa zniknęła pod swetrem. Podrapała lekko plecy i znów się pojawiła. Na tym był koniec. Na stole leżały obie dłonie.

– Dwadzieścia pięć sekund – oznajmiła Sara. – Mamusiu, to wspaniały nowy rekord! Do tej pory najkrócej było trzydzieści sześć sekund.

Jumpej zaklaskał.

– Wspaniale! Zupełnie jak sztuczka magiczna.

Sara też biła brawo. Sayoko wstała.

– No, na tym koniec programu. Idziesz do łóżka i usypiasz, tak jak obiecałaś.

Przed odejściem Sara pocałowała Jumpeja w policzek.


Sayoko upewniła się, że Sara usnęła, i wróciła na kanapę w salonie.

– Prawdę mówiąc, trochę szachrowałam – przyznała się Jumpejowi.

– Szachrowałaś?

– Nie włożyłam stanika. Udałam, że wkładam i upuściłam spod swetra na podłogę.

Jumpej wybuchnął śmiechem.

– Straszna matka.

– Przecież chciałam pobić nowy rekord – Sayoko roześmiała się, mrużąc oczy. Od dawna nie widział u niej tak naturalnego uśmiechu. Poczuł, jak leciutko drży w nim oś czasu niby firanka poruszana wiatrem. Położył rękę na ramieniu Sayoko, a ona ją uścisnęła. Objęli, się na kanapie. Jumpej trzymał Sayoko w ramionach, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie, ich wargi się zetknęły. Zdawało się, że nic się nie zmieniło od czasu, kiedy mieli po dziewiętnaście lat. Jej usta miały tę samą słodką woń.

– Od początku powinniśmy byli być razem – powiedziała cicho Sayoko, gdy przenieśli się na łóżko. – Tylko ty jeden tego nie rozumiałeś. Nic nie rozumiałeś. Aż łososie zniknęły z rzeki.

Rozebrali się i objęli. Dotykali swoich ciał niezręcznie jak chłopak i dziewczyna po raz pierwszy uprawiający seks. Nie spieszyli się. Gdy byli pewni, że oboje są gotowi, Jumpej wszedł w Sayoko. Przyjęła go chętnie, jakby zapraszała. Jednak Jumpejowi wszystko zdawało się nierzeczywiste, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Miał wrażenie, że w półmroku idzie po bezludnym niekończącym się moście. Poruszał biodrami, a Sayoko wychodziła mu naprzeciw. Kilka razy prawie miał wytrysk, lecz się powstrzymywał. Bał się, że jeśli skończy, obudzi się z tego snu i wszystko zniknie.

Wtedy gdzieś za nimi rozległo się ciche skrzypnięcie. Otworzyły się drzwi do sypialni. Światło korytarza przybrało ich kształt i padło na odrzuconą w nieładzie kołdrę. Jumpej oparł się na łokciach i obejrzał za siebie. W drzwiach stała Sara. Sayoko głośno wciągnęła powietrze. Odsunęła się od Jumpeja, podciągnęła kołdrę na piersi i poprawiła grzywkę.

Sara ani nie płakała, ani nie krzyczała. Po prostu stała, patrząc na nich z rączką zaciśniętą na klamce, ale w rzeczywistości nic nie widziała. Jej oczy wpatrywały się gdzieś w przestrzeń.

– Sara! – zawołała Sayoko.

– Ten pan kazał mi tu przyjść – powiedziała Sara. Jej głos brzmiał monotonnie, jak u człowieka wyrwanego ze snu.

– Pan? – powtórzyła Sayoko.

– Pan Trzęsieniowy. Przyszedł pan Trzęsieniowy, obudził mnie i kazał powiedzieć mamie, że otworzył przykrywkę pudełka i czeka na wszystkich. Powiedział, że mama zrozumie.


Tej nocy Sara spała z Sayoko. Jumpej wziął koc i położył się na kanapie w salonie, lecz nie mógł zasnąć. Naprzeciwko kanapy stał telewizor. Jumpej długo przyglądał się martwemu ekranowi. Są po tamtej stronie. Wiedział, że tam są. Otworzyli pokrywkę pudełka i czekają. Po plecach przebiegł mu dreszcz, czuł go przez dłuższą chwilę.

Zrezygnował ze spania, poszedł do kuchni i zaparzył kawę. Pił ją, siedząc przy stole, gdy wyczuł pod nogami jakąś nierówność. Był to stanik Sayoko. Leżał tam jeszcze od czasu sztuczki. Jumpej podniósł go i powiesił na krześle. Był to prosty, biały, nieświadomy niczego stanik. Niezbyt duży. Wisząc tak na krześle przed świtem, wyglądał jak anonimowy świadek, który zbłądził tu z dalekiej przeszłości.

Jumpej przypomniał sobie początek studiów. Usłyszał głos Takatsukiego, gdy ten do niego podszedł. „Chodźmy coś razem zjeść” – powiedział serdecznie. Na jego twarzy widniał znajomy sympatyczny uśmiech, jakby mówił: „Świat będzie coraz lepszy”. Co i gdzie myśmy wtedy zjedli? – Jumpej nie mógł sobie przypomnieć. Na pewno nie było to nic specjalnego.

– Dlaczego zaproponowałeś, żebyśmy poszli razem coś zjeść? – zapytał wtedy Jumpej. Takatsuki uśmiechnął się i z wielką pewnością siebie popukał się palcem w skroń. – Bo ja mam dryg to tego, żeby zawsze i wszędzie znajdować właściwych przyjaciół.

Nie mylił się, pomyślał Jumpej, stawiając przed sobą kubek z kawą. Niewątpliwie miał dryg do znajdowania właściwych przyjaciół. Ale to nie wystarczyło. Kochanie kogoś na całe długie życie to nie to samo, co znalezienie dobrego przyjaciela. Zamknął oczy i zastanawiał się nad długim czasem, który przeżył. Nie chciał myśleć, że jedynie bezsensownie go zmarnował.

Kiedy przyjdzie świt i Sayoko się obudzi, od razu poproszę ją o rękę, postanowił. Nie będę się już wahał, nie mogę zmarnować ani chwili więcej. Bezgłośnie otworzył drzwi sypialni i spojrzał na śpiące Sayoko i Sarę. Leżały owinięte kołdrą, Sara odwrócona plecami do matki. Ręka Sayoko spoczywała lekko na jej ramieniu. Jumpej dotknął włosów Sayoko na poduszce i małego, różowego policzka Sary. Obie ani drgnęły. Usiadł na dywanie przy łóżku, oparł się o ścianę i czuwał nad ich snem.

Patrząc na wskazówki ściennego zegara, zastanawiał się nad dalszym ciągiem bajki opowiadanej Sarze. Historii Masakichiego i Tonkichiego. Po pierwsze musi znaleźć jakieś rozwiązanie. To bez sensu, żeby Tonkichi wylądował w zoo. Musi być jakiś ratunek. Jeszcze raz od początku przemyślał całą historię. Wkrótce wpadł na pewien pomysł, który – choć początkowo niejasny – powoli przybrał konkretny kształt.


„Tonkichiemu przyszło do głowy, że mógłby zrobić ciastka z miodem zebranym przez Masakichiego. Po paru próbach nabrał przekonania, że ma talent to pieczenia kruchych pysznych ciastek z miodem. Masakichi nosił je na targ do miasteczka i sprzedawał. Przypadły ludziom do gustu i rozchodziły się jak gorące bułeczki. I w ten sposób Masakichi i Tonkichi nie musieli się rozstawać i mogli żyć w górach w przyjaźni i szczęściu”.


Sara na pewno ucieszy się z tego nowego zakończenia. Sayoko pewnie też.

Pomyślał, że będzie pisał inaczej niż do tej pory. Będzie pisał historie, w których ktoś nie może się doczekać świtu, bo wtedy będzie mógł mocno uścisnąć ukochaną osobę. Ale na razie musi tu siedzieć i strzec tych dwóch kobiet. Nikomu nie pozwoli ich włożyć do żadnego głupiego pudełka. Choćby niebo się zawaliło, choćby z hukiem rozstąpiła się ziemia.

Загрузка...