CZĘŚĆ II. Świat bez prawdy

Poniedziałek, 23 maja

Rozdział 27

Wpłynął czek od Rouleta. Pierwszego dnia procesu miałem na koncie więcej pieniędzy niż kiedykolwiek w życiu. Gdybym chciał, mógłbym dać sobie spokój z ogłoszeniami na przystankach autobusowych i zacząć się reklamować na billboardach. Albo zamiast połowy strony w książce telefonicznej mógłbym wykupić miejsce na okładce. Byłoby mnie na to stać. Nareszcie miałem sprawę licencyjną, która mi się opłaciła. Przynajmniej pod względem finansowym. Śmierć Raula Levina była stratą, przez którą moja licencja na zawsze miała pozostać przegraną sprawą.

Po trzech dniach kompletowania ławy przysięgłych byliśmy już gotowi do wyjścia na scenę. Proces został zaplanowany najwyżej na trzy dni – dwa dla oskarżenia i jeden dla obrony. Oznajmiłem sędzi, że wystarczy mi dzień na przedstawienie dowodów przysięgłym, ale tak naprawdę większość pracy miał za mnie wykonać prokurator.

Rozpoczęciu procesu zawsze towarzyszy uczucie elektryzującego napięcia. Człowiek zmienia się w kłębek nerwów. W grę wchodzi wysoka stawka. Na próbę zostaje wystawiona moja reputacja, wolność, a także integralność samego systemu. Perspektywa, że dwunastu obcych ludzi ma oceniać twoje życie i pracę, zawsze przyspiesza tętno. Mam na myśli siebie, adwokata – sądzenie oskarżonego to coś zupełnie innego. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję i prawdę mówiąc, wcale nie chcę. Mogę to tylko przyrównać do niepokoju i niepewności w chwili, gdy człowiek stoi pośrodku kościoła w dniu własnego ślubu. Przeżyłem to dwa razy i przypominam sobie tamto uczucie, ilekroć sędzia prosi o spokój na sali.

Mimo znacznie większego doświadczenia procesowego od swojego przeciwnika nie łudziłem się co do układu sił. Występowałem sam przeciw gigantycznej paszczy systemu. Nie było wątpliwości, że stoję na straconej pozycji. To prawda, że dla prokuratora miał to być pierwszy poważny proces. Ale tę słabość równoważyła władza i potęga stanu. Prokurator miał do dyspozycji siły całego systemu prawnego. Ja tylko siebie. I winnego klienta.

Siedziałem przy stole obrony obok Louisa Rouleta. Byliśmy sami. Nie miałem asystenta, a za moimi plecami nie było detektywa – z powodu lojalności wobec Raula Levina nie zdecydowałem się zatrudnić żadnego zastępcy. Zresztą nie musiałem. Levin dał mi wszystko, czego potrzebowałem. Proces i jego wynik miał być ostatnim świadectwem jego zdolności śledczych.

W pierwszym rzędzie na miejscach dla publiczności siedzieli CC. Dobbs i Mary Alice Windsor. Zgodnie z decyzją wydaną przez sąd w postępowaniu przedprocesowym, matka Rouleta mogła być obecna na sali tylko podczas mów wstępnych. Została zgłoszona na świadka obrony, dlatego nie wolno jej było słuchać żadnych zeznań.

Musiała czekać na korytarzu w towarzystwie swojego pieska Dobbsa, dopóki nie wezwę jej do zajęcia miejsca dla świadków.

Także w pierwszym rzędzie, lecz kilka krzeseł dalej, był sektor moich kibiców reprezentowany przez moją eksżonę, Lornę Taylor.

Na tę okazję ubrała się w granatowy kostium i białą bluzkę. Wyglądała prześlicznie i nie odróżniała się od falangi prawniczek, które co dzień przychodziły do sądu. Ale Lorna przyszła dla mnie i za to ją uwielbiałem.

Poza tym ławy dla publiczności zajmowało niewiele osób. Było kilku reporterów z gazet, którym zależało tylko na garści cytatów z mów wstępnych, oraz paru prawników i zwykłych widzów. Nie zjawił się nikt z telewizji. Proces na razie budził niewielkie zainteresowanie opinii publicznej, i bardzo dobrze. Oznaczało to, że nasza strategia panowania nad wypływem informacji okazała się skuteczna.

Roulet i ja milczeliśmy, czekając, aż sędzia zajmie swój fotel, wezwie przysięgłych i rozpocznie proces. Próbowałem się uspokoić, powtarzając sobie to, co chciałem powiedzieć przysięgłym. Roulet patrzył przed siebie, utkwiwszy wzrok w godle stanu Kalifornia umieszczonym pośrodku sędziowskiego stołu.

Asystent sędzi odebrał telefon, powiedział kilka słów i odłożył słuchawkę.

– Jeszcze dwie minuty, proszę państwa – powiedział głośno.

– Dwie minuty.

Gdy sędzia dzwoni na salę sądową, wszyscy powinni już być na swoich miejscach gotowi do rozprawy. I byliśmy. Zerknąłem na siedzącego za stołem prokuratorskim Teda Mintona i zauważyłem, że robi to samo co ja. Powtarzał sobie mowę, starając się uspokoić. Pochyliłem się, przeglądając leżące przede mną notatki. Nagle Roulet pochylił się w moją stronę, niemal uderzając mnie głową. Odezwał się szeptem, choć to nie było jeszcze konieczne.

– To już, Mick.

– Wiem.

Od śmierci Raula Levina między Rouletem a mną panowała atmosfera chłodnego tolerowania się nawzajem. Znosiłem jego obecność, bo musiałem. Ale przed procesem ograniczyłem do minimum nasze spotkania, a po rozpoczęciu ograniczyłem do minimum nasze rozmowy. Zdawałem sobie sprawę, że największą słabością mojego planu jest moja własna słabość. Bałem się, że kontakt z Rouletem może wzbudzić we mnie gniew i chęć, by osobiście i fizycznie pomścić przyjaciela. Trzy dni selekcji przysięgłych były prawdziwą torturą. Dzień po dniu musiałem siedzieć obok niego i wysłuchiwać jego protekcjonalnych uwag pod adresem potencjalnych członków ławy. Wytrzymałem to, udając, że go po prostu nie ma.

– Jesteś gotowy? – spytał.

– Staram się – odrzekłem. – A ty?

– Jestem gotowy. Ale zanim się zacznie, chcę ci coś powiedzieć.

Spojrzałem na niego. Siedział stanowczo zbyt blisko. Czułbym się nieswojo, nawet gdybym go kochał, a nie nienawidził. Odchyliłem się.

– Co?

On też się odchylił, przysuwając się do mnie.

– Jesteś moim adwokatem, tak?

Dalej starałem się zwiększyć odległość między nami.

– O co ci chodzi, Louis? Tkwimy w tym od ponad dwóch miesięcy, wybraliśmy przysięgłych, a teraz czekamy na początek procesu.

Zapłaciłeś mi ponad sto pięćdziesiąt tysięcy i pytasz, czy jestem twoim adwokatem? Oczywiście, że jestem twoim adwokatem. O co chodzi? Co się stało?

– Nic się nie stało.

Nachylił się bliżej, ciągnąc:

– Czyli jeżeli jesteś moim adwokatem, to mogę ci mówić o różnych rzeczach, a ty utrzymasz wszystko w tajemnicy, nawet gdyby chodziło o przestępstwo. Więcej niż jedno przestępstwo. Chroni mnie zasada poufności adwokat – klient, tak?

Poczułem ostrzegawczy skurcz w żołądku.

– Tak, Louis. Chyba że chcesz mi powiedzieć o przestępstwie, które dopiero ma zostać popełnione. W takim wypadku jestem zwolniony z tej zasady i mogę zawiadomić policję, żeby zapobiegła przestępstwu. Właściwie mam obowiązek zawiadomić policję. Adwokat to urzędnik sądowy. O czym chcesz mi powiedzieć? Słyszałeś, że zaczynamy za dwie minuty.

– Zabijałem ludzi, Mick.

– Co?

– Słyszałeś.

Miał rację. Słyszałem. I nie powinienem udawać zaskoczonego.

Wiedziałem, że zabijał ludzi. Wśród jego ofiar znalazł się Raul Levin, którego w dodatku zastrzelił z mojej broni – choć nie miałem pojęcia, jak mu się udało unieszkodliwić bransoletkę GPS. Zdziwiłem się tylko, że postanowił powiedzieć mi o tym tak rzeczowym tonem dwie minuty przed rozpoczęciem własnego procesu.

– Po co mi o tym mówisz? – zapytałem. – Za chwilę będę cię bronił, a ty…

– Bo wiem, że już wiesz. I znam twój plan.

– Mój plan? Jaki plan?

Uśmiechnął się do mnie chytrze.

– Daj spokój, Mick. To proste. Bronisz mnie w tej sprawie. Starasz się, dostajesz grubą forsę, wygrywasz, a ja wychodzę z sądu jako niewinny człowiek. Ale kiedy jest już po wszystkim i masz pieniądze na koncie, zwracasz się przeciwko mnie, bo nie jestem już twoim klientem. Rzucasz mnie glinom na pożarcie, żeby wyciągnąć z więzienia Jesusa Menendeza i odkupić własną winę.

Nie odpowiedziałem.

– Nie mogę do tego dopuścić – ciągnął cicho Roulet. – Teraz jestem twój na wieki, Mick. Zabijałem ludzi i wiesz, co ci jeszcze powiem? Jedną z tych osób była Martha Renteria. Dałem jej to, na co sobie zasłużyła, i jeżeli polecisz do glin albo wykorzystasz to przeciwko mnie, to twoja praktyka adwokacka niedługo się skończy.

Owszem, może uda ci się wskrzesić Jesusa. Ale to nie mnie oskarżą o naruszenie etyki. Zdaje się, że nazywają to regułą „owoców trującego drzewa”, a tym trującym drzewem będziesz ty, Mick.

Nadal milczałem. Pokiwałem tylko głową. Roulet świetnie to przemyślał. Zastanawiałem się, jak bardzo pomógł mu Cecil Dobbs.

Nie miałem wątpliwości, że ktoś dał mu dobre korepetycje z prawa.

Nachyliłem się nad nim i szepnąłem:

– Chodź za mną.

Wstałem i szybkim krokiem wyszedłem za barierkę, kierując się w stronę wyjścia z sali. Usłyszałem urzędnika wołającego za mną:

– Panie Haller? Zaraz zaczynamy. Sędzia…

– Za minutę wracam – powiedziałem, nie odwracając się i unosząc jeden palec.

Pchnąłem drzwi do słabo oświetlonego westybulu, który miał tłumić odgłosy z korytarza, by nie dochodziły do sali sądowej. Podwójne drzwi po drugiej stronie prowadziły na korytarz. Stanąłem z boku, czekając na Rouleta.

Kiedy tylko wszedł do ciasnego westybulu, złapałem go za klapy i pchnąłem na ścianę. Przycisnąłem go, trzymając dłonie na jego piersi.

– Kurwa, co ty wyrabiasz?

– Spokojnie, Mick. Po prostu pomyślałem, że powinniśmy sobie wyjaśnić…

– Skurwysynu. Zabiłeś Raula, a on dla ciebie pracował! Próbował ci pomóc!

Miałem ochotę zacisnąć mu ręce na szyi i udusić na miejscu.

– Tu akurat masz rację. Jestem skurwysynem. Ale co do reszty, bardzo się mylisz, Mick. Levin nie próbował mi pomóc. Próbował mnie pogrążyć i zapomniał o ostrożności. Dostał to, na co zasłużył.

Przypomniałem sobie ostatnią wiadomość od Levina. Mam dla Jesusa wypiskę z San Quentin. Mandat wolnego człowieka. Cokolwiek znalazł, odkrycie kosztowało go życie. A przed śmiercią nie zdążył mi przekazać tej informacji.

– Jak to zrobiłeś? Jeżeli już się przyznajesz, chcę wiedzieć, jak to zrobiłeś. Jak zmyliłeś GPS? Bransoletka pokazała, że nie byłeś nawet w pobliżu Glendale.

Uśmiechnął się z miną chłopczyka, który nikomu nie odda swojej zabawki.

– Powiedzmy, że to informacja zastrzeżona, i na tym poprzestańmy – Nigdy nie wiadomo, może jeszcze raz będę musiał odegrać numer w stylu Houdiniego.

Usłyszałem w jego głosie ton groźby, a w oczach dostrzegłem zło, które zauważył Raul Levin.

– Nie próbuj żadnych sztuczek, Mick – powiedział. – Jak się domyślasz, mam polisę ubezpieczeniową.

Przycisnąłem go mocniej, zbliżając twarz do jego twarzy.

– Posłuchaj, gnoju. Chcę dostać pistolet z powrotem. Myślisz, że masz mnie w garści? Gówno prawda. To ja mam cię w garści. Jeżeli nie dostanę broni, zapamiętasz ten tydzień do końca życia. Dotarło do ciebie?

Roulet złapał mnie za przeguby i wolno odsunął od siebie moje ręce. Zaczął poprawiać koszulę i krawat.

– Ośmielę się zaproponować porozumienie – odrzekł spokojnie.

– Po zakończeniu procesu wyjdę z sądu jako wolny człowiek. I będę cieszyć się wolnością, a w zamian za to broń nie wpadnie w żadne, nazwijmy to, niepowołane ręce.

Czyli w ręce Lankforda i Sobel.

– Naprawdę bardzo bym tego nie chciał, Mick. Wielu ludzi na tobie polega. Wielu klientów. Ale na pewno nie chciałbyś trafić tam gdzie oni.

Odsunąłem się o krok, powstrzymując się całą siłą woli, by nie skoczyć na niego z pięściami. Po chwili odrzekłem tonem nabrzmiałym od tłumionego gniewu i nienawiści:

– Przyrzekam ci, że jeżeli spróbujesz mnie udupić, nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Jasne?

Roulet zaczął się uśmiechać. Ale zanim zdążył odpowiedzieć, otworzyły się drzwi sali sądowej, zza których wyjrzał woźny, zastępca szeryfa Meehan.

– Sędzia już jest – oznajmił surowo. – Chce was widzieć. Natychmiast.

Spojrzałem na Rouleta.

– Pytałem, czy to jasne?

– Tak, Mick – odparł dobrotliwie. – Jasne jak słońce.

Odwróciłem się od niego i wszedłem na salę, krocząc w stronę bramki w barierce. Sędzia Constance Fullbright nie spuszczała ze mnie oczu.

– Miło, że postanowił nas pan jednak zaszczycić swoją obecnością, panie Haller.

Gdzie ja to już słyszałem?

– Przepraszam, wysoki sądzie – powiedziałem, wchodząc przez bramkę. – Musiałem omówić z klientem pilną sprawę.

– Narada z klientem może się odbywać w sali, przy stole obrony – odparła.

– Tak, wysoki sądzie.

– Wydaje mi się, że zaczynamy w niewłaściwy sposób, panie Haller. Kiedy mój asystent informuje, że rozprawa rozpocznie się za dwie minuty, spodziewam się, że wszyscy – w tym adwokaci oraz ich klienci – będą siedzieć na swoich miejscach.

– Proszę o wybaczenie, wysoki sądzie.

– To nie wystarczy, panie Haller. Przed zakończeniem dzisiejszej sesji stawi się pan z książeczką czekową u mojego asystenta. Nakładam na pana karę za obrazę sądu w wysokości pięciuset dolarów.

Nie pan rządzi na tej sali. To moje zadanie.

– Wysoki sądzie…

– Proszę wprowadzić przysięgłych – poleciła, uciszając moje protesty.

Woźny otworzył boczne drzwi i dwunastu przysięgłych plus dwóch zastępców zaczęło zajmować miejsca. Nachyliłem się nad uchem Rouleta, który właśnie usiadł, i szepnąłem:

– Jesteś mi winien pięćset dolarów.

Rozdział 28

Mowa wstępna Teda Mintona była modelowym przykładem prokuratorskiej nadgorliwości. Zamiast poinformować przysięgłych, jakie dowody zamierza im przedstawić i do czego mają prowadzić, starał się wytłumaczyć, jakie mają znaczenie. Próbował nakreślić ogólną sytuację, co prawie zawsze okazywało się błędem.

Obraz ogólnej sytuacji opiera się na wskazówkach i sugestiach. Nadaje faktom wagę podejrzeń. Każdy doświadczony prokurator, który występował co najmniej w kilkunastu procesach, radziłby nie przesadzać w wyjaśnianiu przysięgłym sprawy. Ława ma wydać wyrok skazujący, nie musi rozumieć.

– Ten człowiek jest drapieżnikiem – oświadczył Minton. – Louis Ross Roulet szóstego marca wieczorem tropił zdobycz. I gdyby nie podziwu godna determinacja tej kobiety w walce o własne życie, mielibyśmy dziś do czynienia z morderstwem.

Na samym początku zauważyłem, że Minton wyznaczył kronikarza. Tak nazywam członka ławy przysięgłych, który w trakcie całego procesu robi notatki. Mowa wstępna nie jest przedstawieniem dowodów i sędzia Fullbright pouczyła o tym przysięgłych, lecz kobieta siedząca na skraju pierwszego rzędu pisała od chwili, gdy Minton otworzył usta. To dobrze. Lubię kronikarzy, bo dokumentują zapowiedzi prawników, a pod koniec sprawdzają, czy wszystko, co zostało zapisane w kronice, usłyszeli na sali rozpraw.

Zerknąłem na listę przysięgłych sporządzoną w zeszłym tygodniu i zobaczyłem, że kronikarka nazywa się Linda Truluck i jest gospodynią domową z Reseda. Była jedną z zaledwie trzech kobiet zasiadających w ławie. Mintonowi bardzo zależało, by wśród przysięgłych znalazło się jak najmniej kobiet, ponieważ, jak przypuszczam, bał się, że kiedy w procesie wyjdzie na jaw fakt, iż Regina Campo świadczyła odpłatnie usługi seksualne, kobiety stracą współczucie i w konsekwencji zagłosują przeciw skazaniu. Sądziłem, że prokurator nie mylił się w swoich założeniach, dlatego z równym uporem starałem się włączyć w skład przysięgłych jak najwięcej kobiet. Każdy z nas wykorzystał przysługujący mu limit dwudziestu sprzeciwów i pewnie dlatego kompletowanie ławy trwało aż trzy dni. W końcu udało mi się wyznaczyć trzy kobiety i brakowało mi tylko jednego głosu, by zapobiec wydaniu wyroku skazującego.

– Wysłuchają państwo zeznań ofiary, której tryb życia z pewnością trudno pochwalić – mówił przysięgłym Minton. – Otóż zapraszała ona do domu mężczyzn, oferując im odpłatny seks. Proszę jednak pamiętać, że przedmiotem procesu nie jest sposób, w jaki ofiara zarabiała na życie. Każdy może paść ofiarą brutalnego przestępstwa.

Każdy. Bez względu na to, jak zarabia na życie, prawo nie pozwala, aby kogokolwiek bito, przykładano mu nóż do gardła czy grożono utratą życia. Nieważne, czym się trudni. Cieszy się taką samą ochroną jak my wszyscy.

Zorientowałem się, że Minton jak ognia unika słowa „prostytucja” i „prostytutka”, obawiając się, że może zmniejszyć przez to swoje szanse. Zapisałem te słowa w notatniku, z którym miałem stanąć przy pulpicie, wygłaszając swoją mowę. Planowałem uzupełnić luki w wystąpieniu prokuratora.

Minton omówił w zarysie dowody oskarżenia. Powiedział o nożu z inicjałami oskarżonego. O krwi znalezionej na jego lewej ręce.

Przestrzegł przysięgłych, żeby nie dali się omamić próbami obrony, która będzie się ich starała zmylić i zlekceważyć dowody.

– Sprawa przedstawia się jednoznacznie i nie pozostawia żadnych wątpliwości – oznajmił w zakończeniu. – Mają państwo przed sobą człowieka, który zaatakował kobietę w jej własnym domu. Zamierzał ją zgwałcić, a potem zabić. I tylko dzięki bożej opatrzności ta kobieta będzie mogła sama o tym państwu opowiedzieć.

Podziękował przysięgłym za uwagę i usiadł przy stole prokuratorskim. Sędzia Fullbright spojrzała na zegarek, a potem na mnie.

Była jedenasta czterdzieści i sędzia zastanawiała się zapewne, czy zrobić przerwę, czy pozwolić mi na moje otwarcie. Jednym z głównych zadań prowadzącego rozprawę sędziego jest nadzór nad przysięgłymi. Musi dbać o samopoczucie członków ławy i nie dopuścić, by stracili zainteresowanie przebiegiem procesu. Często najlepszym rozwiązaniem okazują się liczne przerwy – długie i krótkie.

Znałem Connie Fullbright co najmniej od dwunastu lat, na długo przedtem, zanim została sędzią. Pracowała i jako prokurator, i adwokat. Znała od podszewki obie strony barykady. Jeśli nie liczyć zbyt pochopnego orzekania kar za obrazę sądu, była dobrym i sprawiedliwym sędzią – dopóki nie przyszło do odczytania wyroku.

Wchodziłeś na salę, mając takie same szanse jak oskarżenie, ale jeśli przysięgli uznali klienta za winnego, trzeba się było przygotować na najgorsze. Fullbright była znana z najsurowszych wyroków w okręgu. Jak gdyby chciała ukarać adwokata i klienta za czas zmarnowany na proces. Kiedy był jakiś margines orzekanej kary, zawsze wybierała maksymalną, wszystko jedno, czy chodziło o więzienie, czy dozór. Wśród obrońców pracujących w sądzie Van Nuys zyskała sobie przez to wiele mówiący przydomek. Nazywano ją sędzią Fullterier.

– Panie Haller – zwróciła się do mnie. – Zamierza pan odłożyć mowę?

– Nie, wysoki sądzie, ale nie planuję długiego wystąpienia.

– Doskonale – powiedziała. – Zatem wysłuchamy pana, a potem zarządzę przerwę na lunch.

Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, jak długo będę mówił. Wystąpienie Mintona trwało około czterdziestu minut, moje też zapewne miało się zmieścić w tych granicach. Ale powiedziałem sędzi, że będzie krótkie, ponieważ nie podobała mi się myśl, że przysięgli pójdą na lunch, znając tylko wersję prokuratora, nad którą będą się zastanawiać przy hamburgerach i sałatkach z tuńczyka.

Wstałem i podszedłem do pulpitu ustawionego między stołem oskarżenia a stołem obrony. Sala rozpraw została niedawno wyremontowana. Po obu stronach sędziowskiego biurka znajdowały się miejsca dla przysięgłych. Wszystko zostało wykończone w jasnym drewnie, łącznie ze ścianą za fotelem sędziowskim. Drzwi prowadzące do gabinetu sędziego były niemal niewidoczne na tle słojów i wzoru drewna. Ich miejsce zdradzała tylko klamka.

Fullbright prowadziła rozprawy jak sędzia federalny. Prawnikom nie wolno było bez pozwolenia podchodzić do świadków, a do przysięgłych w ogóle nie mogli się zbliżać. Wymagano od nich, by mówili tylko przy pulpicie.

Stojąc przy pulpicie, miałem po prawej ręce ławę przysięgłych, która znajdowała się bliżej stołu prokuratorskiego niż stołu obrony.

Nie miałem nic przeciwko temu. Nie chciałem, aby zbyt dobrze widzieli Rouleta. Wolałem, aby pozostał dla nich nieco tajemniczy.

– Panie i panowie przysięgli – zacząłem. – Nazywam się Michael Haller i reprezentuję podczas procesu pana Rouleta. Miło mi poinformować państwa, że rozprawa prawdopodobnie nie będzie długa.

Zabierzemy państwu najwyżej kilka dni. Przekonacie się zapewne, że przedstawienie stanowisk stron będzie trwało krócej niż wybieranie składu ławy. Prokurator, pan Minton, postanowił poświęcić dzisiejsze przedpołudnie na zaprezentowanie państwu własnych opinii na temat znaczenia dowodów i osoby pana Rouleta. Ja natomiast proponuję, aby usiedli państwo wygodnie, wysłuchali stanowisk stron i kierując się zdrowym rozsądkiem, sami ocenili, jakie znaczenie mają dowody i kim naprawdę jest pan Roulet.

Przesuwałem wzrok po twarzach wszystkich przysięgłych po kolei. Rzadko zaglądałem do leżących na pulpicie notatek. Chciałem sprawić na nich wrażenie, jakbym swobodnie mówił z głowy.

– Zazwyczaj odkładam mowę wstępną. W procesie karnym obrona zawsze ma prawo wystąpienia na początku, tak jak zrobił to pan Minton, lub tuż przed przedstawieniem własnego stanowiska. Na ogół wybieram drugą możliwość. Czekam i wygłaszam mowę wstępną przed zeznaniami świadków obrony i okazaniem dowodów. Ta sprawa jest jednak inna. Jej odmienność polega na tym, że dowody oskarżenia są jednocześnie dowodami obrony. Oczywiście wysłuchacie państwo świadków obrony, ale sedno sprawy zostanie przedstawione w dowodach oraz zeznaniach świadków oskarżenia, które sami państwo zinterpretują. Ręczę, że na tej sali powstanie wersja wydarzeń znacznie odbiegająca od tej, którą naszkicował pan Minton. A kiedy przyjdzie kolej na przedstawienie stanowiska obrony, okaże się zapewne, że nie będzie takiej potrzeby.

Zerknąłem na kronikarkę i zobaczyłem, jak jej ołówek wciąż się porusza po stronicy notesu.

– Sądzę, że w ciągu tego tygodnia odkryją państwo, że cała sprawa sprowadza się do działań i motywacji jednej osoby. Prostytutki, która zobaczyła bogatego mężczyznę i postanowiła wziąć go na cel.

Wykażą to niezbicie dowody oraz zeznania świadków oskarżenia.

Minton wstał i zgłosił sprzeciw, twierdząc, że przekraczam dopuszczalne granice, stawiając głównemu świadkowi oskarżenia bezpodstawne zarzuty. Sprzeciw nie miał prawnego uzasadnienia. Była to tylko amatorska próba wysłania sygnału przysięgłym. Sędzia zareagowała natychmiast, wzywając nas obu do siebie.

Podeszliśmy do sędziowskiego stołu, a Constance Fullbright włączyła urządzenie emitujące przez głośnik szum, który uniemożliwiał przysięgłym podsłuchanie prowadzonej szeptem narady. Sędzia bez żadnych wstępów zaatakowała Mintona.

– Panie Minton, wiem, że od niedawna skarży pan w sprawach karnych, i widzę, że w trakcie rozprawy będę musiała udzielać panu lekcji. U mnie nie wolno panu zgłaszać sprzeciwu w trakcie mowy wstępnej. To nie jest przedstawienie materiału dowodowego. Nawet gdyby adwokat twierdził, że alibi może oskarżonemu zapewnić pańska własna matka, nie życzę sobie żadnych sprzeciwów w obecności moich przysięgłych.

– Wysoki są…

– To wszystko. Proszę wracać.

Przesunęła się z fotelem na środek stołu i wyłączyła urządzenie zagłuszające. Minton i ja bez słowa wróciliśmy na swoje miejsca.

– Oddalam sprzeciw – powiedziała sędzia. – Proszę kontynuować, panie Haller. Przypominam, że zapowiadał pan krótkie wystąpienie.

– Dziękuję, wysoki sądzie. Nie zmieniłem planu.

Zajrzałem do notatek, po czym znów spojrzałem na przysięgłych. Wiedząc, że sędzia skutecznie postraszyła Mintona, który teraz będzie się bał odezwać, postanowiłem użyć silniejszych środków retorycznych, odejść od notatek i przeskoczyć od razu do podsumowania – Panie i panowie, ujmując rzecz w skrócie, do was będzie należała decyzja, kto w tej sprawie jest prawdziwym drapieżnikiem. Pan Roulet, prowadzący poważne interesy przedsiębiorca o nieposzlakowanej opinii, czy prostytutka jawnie uprawiająca proceder świadczenia mężczyznom usług seksualnych, z którego uczyniła niezwykle dochodowy interes. Z zeznań świadków dowiedzą się państwo, że domniemana ofiara tuż przed rzekomą napaścią dopuściła się aktu nierządu z innym mężczyzną. Dowiedzą się również państwo, że kilka dni po tej rzekomo zagrażającej jej życiu napaści kobieta na nowo podjęła proceder uprawiania seksu w celach zarobkowych.

Zerknąłem na Mintona i zauważyłem, że gotuje się z wściekłości.

Wbił wzrok w blat stołu, wzburzony kręcąc głową. Spojrzałem na sędzię.

– Wysoki sądzie, proszę o pouczenie prokuratora, aby wstrzymał się od demonstracyjnego zachowania. Podczas mowy wstępnej oskarżenia nie protestowałem ani nie starałem się dekoncentrować przysięgłych.

– Panie Minton – wyrecytowała sędzia. – Proszę siedzieć spokojnie i odwzajemnić obronie uprzejmość okazaną panu w trakcie pańskiego wystąpienia.

– Tak, wysoki sądzie – odrzekł potulnie Minton.

Nie zakończyliśmy jeszcze etapu mów wstępnych, a prokurator został już dwa razy zbesztany w obecności przysięgłych. Wziąłem to za dobry znak i nabrałem wiatru w żagle. Spojrzałem na ławę przysięgłych. Kronikarka nadal pilnie notowała.

– Wysłuchają państwo także zeznań wielu świadków oskarżenia, które jednoznacznie wyjaśnią pochodzenie dowodów rzeczowych.

Mówię o krwi i nożu wspomnianych przez pana Mintona. Dowody oskarżenia, zarówno z osobna, jak i w całości, wzbudzą uzasadnione wątpliwości co do winy mojego klienta. Proszę to odnotować. Ręczę, że pod koniec rozprawy będą państwo mogli podjąć tylko jedną decyzję. Uznać pana Rouleta za niewinnego stawianych mu zarzutów. Dziękuję.

Wracając na swoje miejsce, puściłem oko do Lorny Taylor. Skinęła mi głową na znak, że nieźle się spisałem. Moją uwagę przyciągnęły dwie osoby siedzące dwa rzędy za nią. Lankford i Sobel. Musieli się wśliznąć na salę już po tym, gdy poprzednio lustrowałem ławy dla publiczności.

Usiadłem, nie zwracając uwagi na klienta, który pokazał mi uniesiony kciuk. Myślałem tylko o parze detektywów z Glendale, zastanawiając się, po co przyszli do sądu. Obserwowali mnie? Czekali na mnie?

Sędzia ogłosiła przerwę na lunch i wszyscy wstali, podczas gdy kronikarka i jej towarzysze opuszczali salę rozpraw. Kiedy przysięgli wyszli, Minton poprosił sędzię o kolejną naradę. Chciał wytłumaczyć powody swojego sprzeciwu i naprawić własny błąd, ale nie na oczach całego sądu. Sędzia nie zgodziła się na to.

– Jestem głodna, panie Minton, poza tym już to sobie wyjaśniliśmy. Proszę iść na lunch.

Opuściła fotel sędziowski, a sala, w której dotąd słychać było tylko głosy prawników, wybuchła gwarem rozmów publiczności i pracowników sądowych. Włożyłem notatnik do aktówki.

– Naprawdę nieźle – powiedział Roulet. – Chyba kontrolujemy przebieg gry.

Spojrzałem na niego ciężkim wzrokiem.

– To nie jest gra.

– Wiem. To tylko takie wyrażenie. Słuchaj, idę na lunch z Cecilem i matką. Chcielibyśmy, żebyś nam towarzyszył.

Pokręciłem głową.

– Muszę cię bronić, Louis, ale nie muszę z tobą jeść.

Wyciągnąłem z teczki książeczkę czekową i ruszyłem do biurka asystenta sędziego, żeby wypisać czek na pięćset dolarów. Kara pieniężna nie była tak dotkliwa jak świadomość, że po skazaniu mnie za obrazę sądu sprawą zainteresuje się korporacja.

Kiedy wychodziłem, ujrzałem Lornę, która z uśmiechem czekała na mnie przy barierce. Zamierzaliśmy iść na lunch, a potem Lorna miała wrócić do siebie, by dyżurować przy telefonie. Za trzy dni wracałem do normalnej pracy i potrzebowałem klientów. Liczyłem, że mój terminarz wkrótce zacznie się wypełniać.

– Dzisiaj chyba to ja powinnam ci postawić lunch – powiedziała.

Wrzuciłem książeczkę czekową do aktówki i zamknąłem ją. Podszedłem do bramki.

– Byłoby miło – odrzekłem.

Wychodząc za barierkę, zerknąłem na miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą siedzieli Lankford i Sobel.

Detektywów nie było.

Rozdział 29

W trakcie popołudniowej sesji oskarżenie przystąpiło do przedstawienia materiału dowodowego i bardzo szybko przejrzałem strategię Mintona. Pierwszymi czterema świadkami byli dyżurny z centrali telefonu 911, funkcjonariusze z patrolu, który odpowiedział na wezwanie Reginy Campo, oraz ratownik z karetki, który opatrzył ją, zanim została przewieziona do szpitala. Na tej podstawie można było przewidzieć, że Minton zamierzał zbudować swoją strategię na próbie przekonania ławy, że Campo została brutalnie zaatakowana i naprawdę padła ofiarą przestępstwa. Strategia nie była zła. W większości wypadków okazywała się skuteczna.

Dyżurny z centrali miał przede wszystkim odegrać rolę żywego dodatku do nagrania telefonu Campo. Przysięgli otrzymali wydruki z zapisem jej wezwania, mogli więc śledzić tekst, słuchając pełnego szumów materiału dźwiękowego. Zaprotestowałem, argumentując, że słuchanie nagrania może wpłynąć na emocjonalny stosunek przysięgłych do sprawy i w zupełności wystarczy wydruk, ale sędzia szybko odrzuciła mój sprzeciw, zanim Minton zdążył się odezwać. Odtworzono nagranie i obserwując przejęcie, z jakim przysięgli słuchali krzyku Campo i rozpaczliwego błagania o pomoc, nie miałem wątpliwości, że Minton już po wyjściu z bloków zyskuje przewagę. Campo wydawała się autentycznie przerażona. Ława usłyszała dokładnie to, o co chodziło Mintonowi. Nie miałem pytań do świadka oskarżenia, zdając sobie sprawę, że dałbym prokuratorowi okazję do ponownego odtworzenia nagrania podczas pytań uzupełniających.

Policjanci z patrolu złożyli różne zeznania, ponieważ po przyjeździe do domu w Tarzana każde z nich robiło co innego. Kobieta została z ofiarą, a mężczyzna poszedł do mieszkania i zakuł w kajdanki domniemanego napastnika, którego obezwładnili sąsiedzi Campo – Louisa Rossa Rouleta.

Posterunkowa Vivian Maxwell zeznała, że ranna Regina Campo była potargana i przerażona. Według jej słów Campo dopytywała się, czy jest bezpieczna i czy intruz został zatrzymany. Mimo że na obydwa pytania otrzymała odpowiedź twierdzącą, wciąż się bała, do tego stopnia, że poprosiła policjantkę o wyciągnięcie pistoletu, na wypadek gdyby napastnikowi udało się wyrwać na wolność.

Kiedy Minton skończył przepytywać funkcjonariuszkę, wstałem, by przeprowadzić pierwsze przesłuchanie świadka przeciwnej strony.

– Pani Maxwell – zacząłem. – Czy rozmawiając z panią Campo, pytała ją pani, co się zdarzyło?

– Tak, pytałam.

– O co dokładnie ją pani zapytała?

– Zapytałam, co się stało i kto jej to zrobił. To znaczy, kto ją zranił.

– I co odpowiedziała?

– Że przyszedł do niej jakiś mężczyzna, zapukał do drzwi, a kiedy mu otworzyła, uderzył ją pięścią w twarz. Powiedziała, że zadał kilka ciosów, a potem wyciągnął nóż.

– Mówiła, że wyciągnął nóż po tym, jak ją uderzył?

– Tak powiedziała. Była bardzo zdenerwowana i cierpiała z powodu odniesionych obrażeń.

– Rozumiem. Czy mówiła, kim był ten mężczyzna?

– Nie, powiedziała, że go nie zna.

– Zadała jej pani jednoznaczne pytanie, czy zna tego mężczyznę?

– Tak. Zaprzeczyła.

– A więc otworzyła drzwi obcemu człowiekowi o dziesiątej wieczorem.

– Nie ujęła tego w ten sposób.

– Twierdzi pani jednak, że zaprzeczyła, iż zna tego człowieka, tak?

– Zgadza się. Tak właśnie powiedziała. Powiedziała: „Nie wiem, kim on jest”.

– Czy umieściła pani tę informację w raporcie?

– Tak, umieściłam.

Przedstawiłem protokół spisany przez patrol jako dowód rzeczowy obrony i poprosiłem Maxwell, aby przeczytała jego fragmenty przysięgłym. Fragmenty, w których Campo twierdziła, że nie sprowokowała napastnika i że zaatakował ją obcy człowiek.

– „Ofiara nie zna mężczyzny, który ją zaatakował, i nie wie, dlaczego została zaatakowana” – przeczytała posterunkowa.

Po niej zeznawał jej partner, John Santos, informując przysięgłych, że udał się do mieszkania wskazanego mu przez Campo i zastał w nim mężczyznę leżącego na podłodze w pobliżu drzwi wejściowych.

Mężczyzna był półprzytomny i przytrzymywali go dwaj sąsiedzi Reginy Campo, Edward Turner i Ronald Atkins. Jeden z nich siedział okrakiem na piersi napastnika, drugi krępował mu nogi.

Santos zidentyfikował mężczyznę obezwładnionego na podłodze jako oskarżonego, Louisa Rossa Rouleta. Według jego słów Roulet miał krew na ubraniu i lewej dłoni. Doznał również wstrząśnienia mózgu lub innego urazu głowy i z początku nie reagował na polecenia. Santos odwrócił go i skuł mu ręce na plecach. Następnie z futerału na pasie wyciągnął torebkę na dowody i nałożył ją na zakrwawioną dłoń Rouleta.

Santos zeznał, że jeden z mężczyzn obezwładniających Rouleta dał mu składany nóż, który był otwarty i miał ślady krwi na ostrzu i rękojeści. Santos powiedział przysięgłym, że umieścił ten przedmiot w torebce i niezwłocznie przekazał detektywowi Bookerowi, który zjawił się na miejscu zdarzenia.

Podczas mojego przesłuchania zadałem Santosowi tylko dwa pytania.

– Proszę powiedzieć, czy oskarżony miał krew na prawej dłoni?

– Nie, na prawej dłoni nie było krwi. Inaczej też bym ją zabezpieczył.

– Rozumiem. A więc mamy zakrwawioną lewą dłoń i nóż z krwią na rękojeści. Czy nie wyciągnął pan z tego wniosku, że gdyby oskarżony miał w ręku nóż, musiałby trzymać go w lewej dłoni?

Minton zgłosił sprzeciw, twierdząc, że Santos jest funkcjonariuszem służby patrolowej i pytanie wykracza poza jego kompetencje.

Zwróciłem uwagę, że odpowiedź na pytanie wymaga jedynie zdrowego rozsądku, a nie fachowej wiedzy. Sędzia oddaliła sprzeciw i protokolant odczytał świadkowi pytanie.

– Tak mógłbym przypuszczać – odparł Santos.

Po nim zeznawał Arthur Metz, ratownik. Opowiedział przysięgłym o zachowaniu Campo i rozmiarach jej obrażeń, które opatrywał niecałe pół godziny po napaści. Oświadczył, że według jego oceny Campo musiała otrzymać co najmniej trzy potężne ciosy w twarz. Opisał także niewielkie nakłucie na jej szyi. Wszystkie obrażenia określił jako powierzchowne, lecz bolesne. Na stojaku przed przysięgłymi umieszczono powiększenie fotografii twarzy Campo, którą zobaczyłem już pierwszego dnia sprawy. Zaprotestowałem, powołując się na szkodliwy wpływ zdjęcia, ponieważ zostało powiększone do nienaturalnych rozmiarów, ale sędzia Fullbright oddaliła sprzeciw.

Kiedy przyszła moja kolej zadawania pytań Metzowi, wykorzystałem fotografię, którą przed chwilą oprotestowałem.

– Kiedy mówi pan, że w pańskiej opinii otrzymała co najmniej trzy ciosy w twarz, co rozumie pan przez słowo „cios”?

– Została czymś uderzona. Pięścią albo jakimś tępym przedmiotem.

– Czyli ktoś uderzył ją trzykrotnie. Czy mógłby pan za pomocą tego wskaźnika pokazać przysięgłym na zdjęciu, w które miejsca twarzy trafiły te ciosy?

Z kieszeni koszuli wyciągnąłem laserowy wskaźnik i pokazałem sędzi. Pozwoliła mi podać go Metzowi. Ratownik skierował czerwone oko wskaźnika na fotografię zmasakrowanej twarzy Campo i zakreślił trzy miejsca, w które jego zdaniem została uderzona. Zakreślił prawe oko, prawy policzek i część obejmującą prawą stronę nosa i ust.

– Dziękuję – powiedziałem, odbierając od niego wskaźnik i wracając za pulpit. – Jeśli więc została trzykrotnie uderzona w prawą część twarzy, ciosy musiały zostać zadane lewą ręką napastnika, zgadza się?

Minton zgłosił sprzeciw, znowu twierdząc, że pytanie wykracza poza kompetencje świadka. Ponownie powołałem się na zdrowy rozsądek, a sędzia ponownie uchyliła sprzeciw.

– Jeżeli napastnik stał przodem do niej, musiał ją uderzyć z lewej, chyba że zadał cios wierzchem dłoni, z bekhendu. Wtedy możliwe, że uderzył prawą ręką.

Skinął głową, wyraźnie zadowolony z siebie. Był przekonany, że pomaga oskarżeniu, ale wszystko wskazywało na to, że pomaga raczej obronie.

– Sugeruje pan, że osoba, która zaatakowała panią Campo, mogła spowodować tak rozległe obrażenia, uderzając ją trzykrotnie wierzchem dłoni?

Pokazałem fotografię na stojaku. Metz wzruszył ramionami, zdając sobie sprawę, że chyba nie przysłużył się oskarżeniu.

– Wszystko jest możliwe – oświadczył.

– Wszystko jest możliwe – powtórzyłem. – Czy sądzi pan, że można wytłumaczyć powstanie takich obrażeń w inny sposób niż tym, że zostały spowodowane ciosami lewej ręki napastnika?

Metz znów wzruszył ramionami. Nie był zbyt błyskotliwym świadkiem, zwłaszcza występując po dwojgu funkcjonariuszach i dyżurnym z centrali, którzy wykazali się w zeznaniach dużą precyzją.

– A gdyby pani Campo sama uderzyła się w twarz? Czy zrobiłaby to prawą…

Minton zerwał się z miejsca, gwałtownie protestując.

– Wysoki sądzie, to oburzające! Przypuszczenie, że ofiara sama wyrządziła sobie taką krzywdę, jest nie tylko zniewagą dla sądu, ale dla wszystkich ofiar brutalnych przestępstw. Pan Haller zniża się…

– Świadek powiedział, że wszystko jest możliwe – przerwałem, starając się strącić Mintona z ulubionego konika. – Próbuję tylko zbadać, czy…

– Podtrzymuję – ucięła Fullbright. – Panie Haller, proszę nie posuwać się do takich sugestii, jeśli zamierza pan tylko przeanalizować hipotetyczne przyczyny.

– Tak, wysoki sądzie – odrzekłem. – Nie mam więcej pytań.

Usiadłem, zerkając na przysięgłych, a z ich twarzy wyczytałem, że popełniłem błąd. Skuteczna w zamyśle kontra trafiła w próżnię. Zamiast zwrócić uwagę na fakt, że napastnik musiał być leworęczny, przysięgli gwałtownie zareagowali na sugestię, że ofiara mogła sama uszkodzić sobie twarz. Trzy kobiety wydawały się szczególnie wzburzone moim wystąpieniem.

Starałem się mimo wszystko skupić na pozytywnym aspekcie.

Dobrze było poznać opinie ławy na temat już teraz, zanim miejsce dla świadków zajmie Campo, którą zamierzałem spytać o to samo.

Roulet nachylił się i szepnął:

– Co to, kurwa, miało być?

Zbywając jego pytanie milczeniem, odwróciłem się do niego plecami i rozejrzałem po sali. Była prawie pusta. Lankford i Sobel nie wrócili, reporterów też już nie było. Pozostała niewielka grupka widzów składająca się z różnych osób – emerytów, studentów prawa i prawników, którzy wpadli tu odpocząć przed swoimi rozprawami w innych salach. Liczyłem jednak na to, że wśród widzów siedzi wtyczka z prokuratury. Być może Ted Minton występował solo, ale przypuszczałem, że szef znalazł sposób, by mieć oko na niego i sprawę. Wiedziałem, że występuję nie tylko przed przysięgłymi, ale także przed wtyczką Smithsona. Przed końcem procesu musiałem wysłać sygnał alarmowy na drugie piętro i postarać się, żeby dotarł do Mintona. Trzeba było sprowokować młodego prokuratora do desperackiego kroku.

Popołudnie dłużyło się niemiłosiernie. Minton musiał się jeszcze sporo nauczyć o tempie prowadzenia rozprawy i metodach pracy z ławą, a taką wiedzę zdobywa się tylko po latach doświadczeń procesowych. Patrzyłem na przysięgłych – prawdziwych sędziów – którzy zdradzali wyraźne oznaki znudzenia, wysłuchując zeznań kolejnych świadków dodających następne szczegóły do prokuratorskiej relacji z przebiegu wydarzeń szóstego marca. Zadawałem niewiele pytań, starając się mieć taką samą minę, jakie widziałem u członków ławy.

Było jasne, że Minton zostawia najcięższy oręż na drugi dzień.

Chciał wezwać prowadzącego śledztwo detektywa Martina Bookera, który miał zebrać szczegóły w jeden spójny obraz, a potem ofiarę, Reginę Campo, która miała przemówić do serc przysięgłych. Był to wypróbowany sposób – zakończyć mocnym akcentem i zaapelować do emocji – który sprawdzał się w dziewięćdziesięciu procentach wypadków, ale przez to pierwszy dzień rozprawy toczył się w tempie dostojnie sunącego lodowca.

Coś się ruszyło dopiero po wezwaniu ostatniego świadka, jaki miał tego dnia zeznawać. Minton poprosił Charlesa Talbota, człowieka, który poderwał Reginę Campo w barze „Morgan's” i poszedł do niej wieczorem szóstego marca. To, co Talbot miał wnieść do dowodów oskarżenia, było zupełnie nieistotne. Przyszedł na salę w zasadzie tylko po to, by zeznać, że gdy wychodził, Campo była cała i zdrowa. Nic więcej. Ale jego przybycie na salę sądową pozwoliło uratować rozprawę przed osunięciem się w otchłań nudy, ponieważ Talbot prowadził skrajnie odmienne życie niż przysięgli, którzy zawsze chętnie zaglądali w mroczne zakątki półświatka.

Talbot miał pięćdziesiąt pięć lat i tlenione włosy, których kolor nie mógł zwieść nikogo. Na jego obu przedramionach widniały wyblakłe marynarskie tatuaże. Od dwudziestu lat był rozwiedziony i prowadził całodobowy sklepik o nazwie „Kwik Kwik”. Dzięki interesowi żył wygodnie i dostatnio – miał mieszkanie w Warner Center, miał najnowszy model corvette i bogate życie nocne, którego istotnym elementem było korzystanie z usług przeróżnych profesjonalistek oferujących płatny seks.

Minton ustalił te fakty już na początku przesłuchania. Powietrze w sali niemal wyczuwalnie znieruchomiało, gdy przysięgli bez reszty skupili uwagę na Talbocie. Prokurator zaczął pytać o wydarzenia wieczoru szóstego marca i Talbot zeznał, że spotkał się z Reggie Campo w barze „Morgan's” na Ventura Boulevard.

– Czy znał pan panią Campo przed spotkaniem w barze tamtego wieczoru?

– Nie, nie znałem.

– Jak doszło do tego spotkania?

– Po prostu do niej zadzwoniłem i powiedziałem, że chcę się z nią zobaczyć, a ona zaproponowała „Morgan's”. Znałem lokal, więc się zgodziłem.

– Jak pan do niej zadzwonił?

– Normalnie, telefonem.

Kilku przysięgłych parsknęło śmiechem.

– Przepraszam. Domyślam się, że skorzystał pan z telefonu.

Chciałem zapytać, skąd pan wiedział, jak się z nią można skontaktować.

– Widziałem jej ogłoszenie na stronie internetowej, spodobało mi się, to zadzwoniłem i umówiliśmy się. Po prostu. Jej numer jest w ogłoszeniu.

– I spotkał ją pan w „Morgan's”.

– Tak, mówiła, że tam się zawsze umawia na randki. No i wypiliśmy parę drinków, pogadaliśmy, spodobaliśmy się sobie i tyle. Potem do niej poszedłem.

– Kiedy był pan w jej mieszkaniu, uprawialiście seks?

– Jasne. Po to tam poszedłem.

– I zapłacił pan jej za to?

– Czterysta dolców. Warto było.

Zobaczyłem, jak twarz jednego z przysięgłych oblewa się purpurą. Wiedziałem już, że trafiłem bez pudła podczas ustalania składu ławy. Zależało mi na nim, bo przyniósł ze sobą Biblię i czytał ją w trakcie rozmów z pozostałymi kandydatami. Minton tego nie zauważył, skupiając się na przesłuchaniach kandydatów. Ale ja zobaczyłem Biblię, a kiedy nadeszła pora rozmowy z jej właścicielem, zadałem mu niewiele pytań. Minton zaakceptował jego kandydaturę, ja też. Uznałem, że łatwo go będzie nastawić przeciwko ofierze, kiedy się dowie, czym zajmuje się Campo. Krwisty rumieniec na jego policzkach potwierdził moje przypuszczenia.

– O której godzinie opuścił pan jej mieszkanie? – pytał dalej Minton.

– Zdaje się, że za pięć dziesiąta – odrzekł Talbot.

– Mówiła panu, że spodziewa się następnej wizyty?

– Nie, nic takiego nie powiedziała. Właściwie zachowywała się tak, jakby na ten wieczór już skończyła.

Wstałem, zgłaszając sprzeciw.

– Nie sądzę, żeby pan Talbot był kompetentną osobą, aby oceniać zachowanie i zamiary pani Campo.

– Podtrzymuję sprzeciw – oznajmiła sędzia, zanim Minton zdążył wygłosić ripostę.

Prokurator kontynuował przesłuchanie.

– Panie Talbot, czy mógłby pan powiedzieć, w jakim stanie fizycznym była pani Campo, kiedy wychodził pan od niej krótko przed dziesiątą wieczorem szóstego marca?

– Była całkowicie zaspokojona.

Na sali gruchnął gromki śmiech, a dumny z siebie Talbot rozpromienił się w uśmiechu. Zerknąłem na człowieka z Biblią, który mocno zaciskał szczęki.

– Panie Talbot – powiedział Minton. – Mam na myśli stan fizyczny. Czy kiedy pan wychodził, była ranna i krwawiła?

– Nie, miała się doskonale. Kiedy wyszedłem, była zdrowa jak ryba. Wiem, bo miałem ją na haczyku.

Znów się uśmiechnął, zadowolony z wyrażenia. Tym razem nie było słychać śmiechu, a sędzia miała już dosyć jego dwuznacznych uwag. Upomniała go, aby zachował dla siebie bardziej nieprzyzwoite określenia.

– Przepraszam, wysoki sądzie – odrzekł.

– Panie Talbot – ciągnął Minton. – Gdy opuścił pan jej mieszkanie, pani Campo nie miała żadnych ran na ciele?

– Nie. Żadnych.

– Nie krwawiła?

– Nie.

– Nie uderzył pan jej ani nie wyrządził żadnej innej krzywdy?

– Nie. To, co zrobiliśmy, odbyło się za obopólną zgodą i było przyjemne. Zero przemocy.

– Dziękuję, panie Talbot.

Zanim wstałem, przez chwilę spoglądałem w notatki. Potrzebowałem przerwy, by wyraźnie oddzielić przesłuchanie prokuratorskie od mojego.

– Panie Haller? – zniecierpliwiła się sędzia. – Chce pan przesłuchać świadka przeciwnej strony?

Wstałem i podszedłem do pulpitu.

– Tak, wysoki sądzie.

Położyłem na blacie notatnik i spojrzałem Talbotowi prosto w oczy. Uśmiechał się do mnie uprzejmie, ale wiedziałem, że jego życzliwość niedługo się skończy.

– Panie Talbot, czy jest pan prawo – czy leworęczny?

– Jestem leworęczny.

– Leworęczny – powtórzyłem jak echo. – Czy to prawda, że wieczorem szóstego marca, zanim opuścił pan mieszkanie Reginy Campo, poprosiła pana, żeby uderzył ją kilkakrotnie w twarz?

Minton zerwał się z krzesła.

– Wysoki sądzie, nie ma żadnych podstaw do zadawania pytań tego rodzaju. Pan Haller stara się jedynie zaciemnić sprawę, składając oburzające oświadczenia i nadając im formę pytań.

Sędzia spojrzała na mnie, czekając na odpowiedź.

– Wysoki sądzie, pytanie mieści się w przyjętej przez obronę hipotezie, którą nakreśliłem w mowie wstępnej.

– Zezwalam na pytanie. Proszę jednak o zwięzłość.

Pytanie zostało odczytane z protokołu, a Talbot z uśmiechem wyższości potrząsnął głową.

– To nieprawda. Nigdy w życiu nie skrzywdziłem kobiety.

– Uderzył ją pan trzykrotnie pięścią, prawda, panie Talbot?

– Nie, nie uderzyłem. To kłamstwo.

– Twierdzi pan, że nigdy w życiu nie skrzywdził kobiety.

– Zgadza się. Nigdy.

– Zna pan prostytutkę Shaquillę Barton?

Talbot zastanowił się przed odpowiedzią.

– Nic mi to nie mówi.

– Na stronie internetowej, gdzie reklamuje swoje usługi, występuje jako Okrutna Shaquilla. Może to coś panu mówi?

– Tak, chyba tak.

– Czy kiedykolwiek uprawiał pan z nią płatny seks?

– Tak, raz.

– Kiedy to było?

– Co najmniej rok temu. Może dawniej.

– I nie skrzywdził jej pan wówczas?

– Nie.

– A gdyby weszła na tę salę i powiedziała, że uderzył ją pan lewą ręką, czy byłoby to kłamstwo?

– Bezczelne kłamstwo. Spróbowałem raz i nie spodobała mi się ta ostra jazda. Wolę klasyczne sytuacje. Nawet jej nie dotknąłem.

– Nie dotknął jej pan?

– To znaczy, nie biłem jej i nie zrobiłem żadnej krzywdy.

– Dziękuję, panie Talbot.

Usiadłem. Minton nie kwapił się do pytań uzupełniających. Talbotowi pozwolono odejść, a Minton poinformował sędzię, że chciałby wezwać jeszcze tylko dwóch świadków, ale ich zeznania mogą być dłuższe. Sędzia Fullbright spojrzała na zegar i odroczyła rozprawę do następnego dnia.

Dwóch świadków. Wiedziałem, że chodzi o detektywa Bookera i Reggie Campo. Wyglądało na to, że Minton postanowił zrezygnować z powoływania na świadka kapusia, którego ukrył w szpitalu okręgowym – USC w ramach przedprocesowego programu terapeutycznego. Nazwisko Dwayne'a Corlissa nie figurowało na żadnej liście świadków ani w innych dokumentach oskarżenia. Pomyślałem, że może Minton dowiedział się o Corlissie tego, co zdołał ustalić Raul Levin. W każdym razie było jasne, że oskarżenie nie zamierza wykorzystać jego zeznań. Musiałem to zmienić.

Zbierając papiery i dokumenty, zebrałem się w sobie i postanowiłem porozmawiać z Rouletem. Spojrzałem na niego. Siedział, czekając na sygnał do wyjścia.

– Co o tym myślisz? – zapytałem.

– Myślę, że dobrze ci poszło. Było parę momentów uzasadnionych wątpliwości.

Zatrzasnąłem zamki aktówki.

– Dzisiaj tylko zasiałem ziarno. Jutro zacznie kiełkować, a w środę zakwitnie. Jeszcze nie widziałeś najlepszego.

Wstałem, zdejmując ze stołu aktówkę. Była ciężka od dokumentów i laptopa.

– Do jutra.

Wyszedłem przez bramkę w barierce. W korytarzu przed drzwiami sali czekali na Rouleta Cecil Dobbs i Mary Windsor. Kiedy wyszedłem, chcieli ze mną porozmawiać, ale minąłem ich.

– Do jutra – powiedziałem.

– Zaraz, zaraz – zawołał za mną Dobbs.

Odwróciłem się.

– Tkwimy na korytarzu i nic nie wiemy – rzekł, podchodząc do mnie z Mary Windsor. – Jak idzie?

Wzruszyłem ramionami.

– Na razie oskarżenie przedstawia materiał – odparłem. – Robię uniki, nie opuszczam gardy i uchylam się od ciosów. Myślę, że jutrzejsza runda będzie nasza. A w środę przyjdzie pora na nokaut.

Muszę się do tego przygotować.

Zmierzając do windy, zobaczyłem grupkę przysięgłych, którzy mnie ubiegli i czekali już w kolejce. Była wśród nich kronikarka.

Skręciłem do toalety obok wind, aby uniknąć wspólnej jazdy z nimi. Postawiłem aktówkę między umywalkami i umyłem twarz i ręce. Patrząc w swoje odbicie w lustrze, szukałem oznak stresu i śladów, jakie mogła pozostawić sprawa. Wyglądałem jednak normalnie i spokojnie jak na adwokata, który równocześnie gra po stronie klienta i oskarżenia.

Zimna woda orzeźwiła mnie i odświeżony wyszedłem z toalety, mając nadzieję, że przysięgli już zjechali na dół.

W korytarzu ich nie było. Ale przy drzwiach windy stali Lankford i Sobel. Lankford trzymał w ręku złożony plik dokumentów.

– A, jest pan – powiedział. – Właśnie pana szukamy.

Rozdział 30

Dokument, jaki wręczył mi Lankford, był nakazem rewizji dającym policji prawo przeszukania mojego domu, biura i samochodu w celu znalezienia pistoletu Colt Woodsman Sport Model kalibru 22 o numerze seryjnym 656300081 – 52. Według upoważnienia wymieniona w nim broń miała rzekomo zostać użyta do dokonania zabójstwa Raula A. Levina dwunastego kwietnia. Lankford z dumą podał mi nakaz, uśmiechając się z wyższością. Czytałem pismo z obojętną miną, jak gdybym załatwiał podobne sprawy co drugi dzień, a w piątki nawet i dwa razy. Ale prawdę mówiąc, nogi się pode mną ugięły.

– Jak to zdobyliście?

Było to niedorzeczne pytanie zadane w niedorzecznym momencie.

– Podpisano, opieczętowano, doręczono – odparł Lankford. – To od czego zaczynamy? Ma pan tutaj samochód, prawda? Tego lincolna, którym się pan wozi jak luksusowa panienka?

Spojrzałem na podpis na ostatniej stronie nakazu. Zgodę na rewizję wydał sędzia sądu miejskiego z Glendale, o którym nigdy nie słyszałem. Detektywi zwrócili się do lokalnego urzędnika, któremu zapewne zależało na poparciu policji w najbliższych wyborach. Powoli otrząsnąłem się z szoku. Może ta cała rewizja to jakiś blef.

– To kompletna bzdura – oświadczyłem. – Nie ma uzasadnionej przyczyny. Mógłbym unieważnić ten świstek w dziesięć minut.

– Sędzia Fullbright nie miała do dokumentu żadnych zastrzeżeń – rzekł Lankford.

– Fullbright? Co ona ma z tym wspólnego?

– Wiedzieliśmy, że uczestniczy pan w procesie, więc pomyśleliśmy sobie, że powinniśmy ją zapytać, czy można doręczyć nakaz. Takiej kobiety lepiej nie drażnić. Powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, pod warunkiem że zrobimy to po rozprawie, i nie czepiała się żadnych uzasadnionych przyczyn.

Musieli złożyć wizytę sędzi w trakcie przerwy na lunch, kiedy zauważyłem ich na sali. Podejrzewałem, że pomysł spytania Fullbright o zgodę wyszedł od Sobel. Taki facet jak Lankford z radością zgarnąłby mnie wprost z sali rozpraw, przerywając proces.

Myślałem gorączkowo. Spojrzałem na Sobel, życzliwszą mi z pary detektywów.

– Jestem w trakcie trzydniowego procesu – powiedziałem. – Nie moglibyśmy odłożyć tego do czwartku?

– Za cholerę nie moglibyśmy – odrzekł Lankford, zanim jego partnerka zdążyła się odezwać. – Nie spuścimy pana z oka, dopóki nie przeprowadzimy rewizji. Nie zamierzamy dawać panu okazji do pozbycia się broni. No, gdzie pański samochód, mecenasie z limuzyną?

Ponownie spojrzałem na nakaz. Dokument musiał precyzyjnie określać podlegające przeszukaniu miejsca i okazało się, że mam szczęście. Wymieniono w nim lincolna z kalifornijskimi tablicami rejestracyjnymi NT GLTY *. Uświadomiłem sobie, że ktoś musiał spisać litery z tablic, kiedy wezwano mnie do domu Raula Levina ze stadionu Dodgersów. Chodziło bowiem o starego lincolna – tego, którym jeździłem tamtego dnia.

– Jest w domu. Cały dzień jestem w sądzie, więc nie korzystam z kierowcy. Dzisiaj rano przyjechałem tu samochodem klienta i teraz też miał mnie odwieźć. Pewnie czeka na mnie na dole.

Kłamałem. Lincoln, którym dziś przyjechałem, stał na podziemnym parkingu pod budynkiem sądu. Nie mogłem jednak pozwolić glinom go przeszukać, ponieważ w schowku oparcia na tylnym siedzeniu była broń. Nie ta, której szukali, ale zupełnie nowa. Kiedy Raul Levin został zamordowany, a mój pistolet zniknął z kasetki, uznałem, że potrzebuję ochrony, poprosiłem więc Earla Briggsa, żeby zdobył dla mnie broń. Earl mógł to załatwić bez obowiązkowych dziesięciu dni oczekiwania. Nie wiedziałem jednak, skąd pochodzi broń ani na kogo jest zarejestrowana, a nie chciałem się tego dowiadywać od ludzi z Departamentu Policji Glendale.

Miałem szczęście, bo lincoln z bronią w schowku nie był wymieniony w nakazie. Dokument dotyczył samochodu, który stał w moim garażu, czekając na kupca z firmy wynajmującej limuzyny. Tego lincolna miała przeszukać policja.

Lankford wyrwał mi z ręki nakaz i wsunął do wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Nie musi się pan martwić – oznajmił. – Podwieziemy pana do domu. Chodźmy.

Wychodząc z gmachu sądu, nie natknęliśmy się na Rouleta i jego świtę. Kiedy usiadłem z tyłu grand marquisa, pomyślałem, że słusznie wybrałem lincolna. W moim samochodzie było więcej miejsca i podróżowało się nim bardziej komfortowo.

Lankford zajął miejsce za kierownicą, a ja siedziałem za jego fotelem. Okna w samochodzie były zamknięte i słyszałem, jak detektyw żuje gumę.

– Proszę mi jeszcze raz pokazać nakaz – powiedziałem.

Lankford ani drgnął.

– Nie wpuszczę was do domu, dopóki dokładnie nie zapoznam się z nakazem. Mogę go przeczytać po drodze i oszczędzić wam czasu. Albo…

Lankford sięgnął do kieszeni, wyciągnął dokument i podał mi go przez ramię. Wiedziałem, dlaczego się wahał. We wniosku o wystawienie nakazu gliny zwykle muszą ujawniać szczegóły śledztwa, aby przekonać sędziego o istnieniu uzasadnionej przyczyny przeprowadzenia rewizji. Nie lubią dawać dokumentu do przeczytania zainteresowanej osobie, bo w ten sposób odkrywają karty.

Gdy mijaliśmy salony i komisy samochodowe na Van Nuys Boulevard, wyjrzałem przez okno i zobaczyłem wystawiony przed salonem Lincolna nowy model Town Car. Potem otworzyłem nakaz i znalazłem streszczenie wniosku.

Musiałem przyznać, że Lankford i Sobel zaczęli świetnie. Jedno z nich – przypuszczałem, że Sobel – postanowiło sprawdzić moje nazwisko w AFS, bazie danych właścicieli broni palnej, i trafiło w dziesiątkę. Komputer AFS potwierdził, że jestem zarejestrowanym posiadaczem broni tej samej marki i modelu co pistolet, z którego zastrzelono Raula.

Ruch był niezły, ale nie dawał im uzasadnionej przyczyny do uzyskania nakazu. Colt produkował model Woodsman od ponad sześćdziesięciu lat. Oznaczało to, że takich pistoletów było pewnie milion, mieli więc milion podejrzanych.

Policja zdobyła już krzesiwo i hubkę. Potem zaczęła rozniecać ogień. W streszczeniu wniosku o nakaz napisano, iż ukryłem przed detektywami fakt, że jestem posiadaczem poszukiwanego rodzaju broni. Dowiedziałem się także, że podczas pierwszego przesłuchania w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci Levina sfabrykowałem własne alibi, a potem usiłowałem naprowadzić policję na fałszywy trop, informując ich o dilerze narkotyków Hectorze Arrande Moi.

Mimo że podanie motywu nie było warunkiem koniecznym uzyskania nakazu rewizji, we wniosku znalazła się czytelna aluzja. Informowano sędziego, że ofiara – Raul Levin – wymuszała na mnie zlecenia, a po ich wykonaniu odmawiałem płacenia.

Pomijając oburzające kłamstwo tego twierdzenia, kluczowym elementem przedstawienia uzasadnionej przyczyny był zarzut sfabrykowania alibi. Według wniosku oświadczyłem policji, że w czasie popełnienia morderstwa byłem w domu, ale w poczcie głosowej mojego numeru domowego tuż przed domniemaną godziną zdarzenia nagrano wiadomość, co obalało moje alibi i dowodziło, że jestem kłamcą.

Wściekły przeczytałem wniosek jeszcze dwa razy, ale nie mogłem się uspokoić. Rzuciłem nakaz na siedzenie.

– W pewnym sensie szkoda, że nie jestem mordercą – powiedziałem.

– Tak, a to dlaczego? – spytał Lankford.

– Bo ten nakaz jest gówno wart i dobrze o tym wiecie. Można go zdmuchnąć jak świeczkę. Mówiłem wam, że wiadomość została nagrana, kiedy rozmawiałem przez telefon, i to można łatwo sprawdzić i udowodnić, ale byliście zbyt leniwi albo nie chcieliście tego zrobić, bo zdobycie papierka byłoby trochę trudniejsze. Nawet u waszego posłusznego sędziego z Glendale. Uzyskaliście ten nakaz przez działanie i zaniechanie w złej wierze.

Siedziałem za Lankfordem, mogłem więc widzieć tylko twarz Sobel. Patrzyłem na nią, szukając oznak wątpliwości.

– A sugestia, że Raul wymuszał ode mnie zlecenia, za które mu nie płaciłem, to już jakiś kiepski żart. Wymuszał? Jak? I kiedy mu nie zapłaciłem? Płaciłem zawsze, kiedy tylko dostałem od niego rachunek. Jeżeli tak samo pracujecie przy innych sprawach, to chyba powinienem otworzyć biuro w Glendale. Tym papierkiem wasz komendant może sobie tyłek podetrzeć.

– Kłamał pan w sprawie broni – odparł Lankford. – I był pan winien Levinowi pieniądze. Mamy to czarno na białym w jego księdze rachunkowej. Cztery tysiące.

– Nie kłamałem. W ogóle nie pytaliście, czy mam broń.

– Kłamstwo nieumyślne. Przez zaniechanie. Jeden – jeden.

– Bzdura.

– Cztery tysiące.

– Jasne, cztery tysiące. Zabiłem go, bo nie chciałem mu zapłacić czterech tysięcy – powiedziałem z drwiną w głosie. – Z motywem trafił pan bez pudła, detektywie. Ale pewnie nie przyszło panu do głowy sprawdzić, czy wystawił już rachunek na te cztery tysiące albo że tydzień przed jego śmiercią zapłaciłem mu sześć tysięcy za inne zlecenie.

Lankford wydawał się zupełnie niezrażony. Z twarzy Sobel wyczytałem jednak, że zaczyna mieć wątpliwości.

– Nieważne, ile ani kiedy mu pan płacił – oświadczył Lankford.

– Szantażysta nigdy nie ma dosyć. Trzeba płacić i płacić, aż człowiek znajdzie się w punkcie, z którego nie ma odwrotu. o to właśnie chodzi. O punkt, z którego nie ma odwrotu.

Pokręciłem głową.

– Czym właściwie miałby mnie szantażować? Co takiego na mnie miał, żeby wymuszać zlecenia i kazać mi płacić, aż znajdę się w punkcie, z którego nie ma odwrotu?

Lankford i Sobel wymienili spojrzenie, po czym Lankford lekko skinął głową. Sobel sięgnęła do aktówki i wyciągnęła z niej teczkę, którą mi podała.

– Proszę sobie obejrzeć – rzekł Lankford. – Kiedy przetrząsał pan dom, nie znalazł pan tego. Schował teczkę w szufladzie komody.

Otworzyłem teczkę i zobaczyłem kilka fotografii. Zdjęcia zrobiono z daleka i byłem na każdym z nich. Fotograf jeździł za moim lincolnem przez kilka dni, pokonując dobrych parę mil. Każde zdjęcie przedstawiało mnie w towarzystwie przeróżnych osób, w których natychmiast rozpoznałem własnych klientów. Sfotografowano mnie z prostytutkami, dilerami prochów i członkami „Road Saints”.

Zdjęcia można było uznać za podejrzane, ponieważ zostały na nich uwiecznione sceny trwające ułamek sekundy. Męska prostytutka w obcisłych szortach wysiada z mojego lincolna. Teddy Vogel podaje mi przez okno samochodu gruby zwitek banknotów. Zamknąłem teczkę i rzuciłem na siedzenie.

– Chyba sobie ze mnie kpicie. Chcecie powiedzieć, że tym Raul miał mnie szantażować? Tym wymuszał zlecenia? Na tych zdjęciach są moi klienci. To ma być żart czy czegoś nie zrozumiałem?

– Korporacja adwokacka Kalifornii może nie uznać tego za żart – powiedział Lankford. – Słyszeliśmy, że ma pan z nią na pieńku. Levin musiał o tym wiedzieć. I postanowił to wykorzystać.

Pokręciłem głową.

– Nie do wiary.

Wiedziałem, że muszę przestać mówić. Każdym słowem pogarszałem własną sytuację. Wiedziałem, że trzeba się zamknąć i przeczekać. Czułem jednak przemożną chęć, by ich przekonać. Zaczynałem rozumieć, dlaczego tyle razy policja uzyskuje dowody winy w salach przesłuchań. Ludzie po prostu nie potrafią się zamknąć.

Próbowałem sobie przypomnieć, w jakich sytuacjach zrobiono zdjęcia. Vogel dawał mi zwitek banknotów na parkingu przed klubem „Road Saints” na Sepulveda. To było już po procesie Harolda Caseya i Vogel płacił za wniesienie apelacji. Męska prostytutka to Terry Jones i broniłem go od zarzutu nagabywania klientów w pierwszym tygodniu kwietnia. Przed rozprawą musiałem go szukać na Santa Monica Boulevard, żeby się upewnić, że zjawi się na sali sądowej.

Uświadomiłem sobie, że wszystkie zdjęcia zrobiono między marcowym porankiem, kiedy dostałem sprawę Rouleta, a dniem śmierci Raula Levina. Czyli teczka została podrzucona na miejscu zbrodni przez mordercę – jako część planu Rouleta, który chciał mnie wrobić w morderstwo, by trzymać mnie w szachu. Policja miała już wszystko, żeby postawić mi zarzut – z wyjątkiem broni. Dopóki Roulet miał broń, trzymał mnie w garści.

Musiałem podziwiać pomysłowość planu, choć wzbudzał we mnie lęk i rozpacz. Próbowałem otworzyć okno, ale przycisk nie działał. Poprosiłem Sobel, aby odkręciła okno. Zrobiła to i do samochodu wpłynęło trochę świeżego powietrza.

Po jakimś czasie Lankford zerknął na moje odbicie w lusterku wstecznym, próbując wznowić rozmowę.

– Sprawdziliśmy pochodzenie tego woodsmana – powiedział.

– Wie pan, kto go wcześniej miał?

– Mickey Cohen – odrzekłem obojętnie, spoglądając przez okno na strome wzniesienia Laurel Canyon.

– Jak trafiła do pana broń Mickeya Cohena?

Odpowiedziałem, nie odwracając się od okna.

– Mój ojciec był adwokatem. Mickey Cohen był jego klientem.

Lankford gwizdnął. Cohen należał do najsłynniejszych gangsterów z Los Angeles. Żył w czasach, gdy w rubrykach plotkarskich wiadomości o gangsterach przeplatały się z wiadomościami o gwiazdach filmowych.

– I co? Tak po prostu podarował ojcu pistolet?

– Mój ojciec bronił go od zarzutu udziału w strzelaninie. Cohen zeznał, że działał w obronie własnej. Odbył się proces i Cohena uniewinniono. Kiedy zwrócono mu broń, Mickey dał ją ojcu. Na pamiątkę.

– Pański ojciec zastanawiał się kiedyś, ilu ludzi Mick z niej rozwalił?

– Nie wiem. Właściwie nie znałem ojca.

– A Cohena? Poznał go pan kiedyś?

– Ojciec bronił go jeszcze przed moim urodzeniem. A pistolet zostawił mi w spadku. Sam nie wiem, dlaczego akurat mnie wybrał.

Kiedy umarł, miałem pięć lat.

– I wyrósł pan na prawnika tak jak tatuś, a jako dobry prawnik zarejestrował pan broń.

– Pomyślałem, że gdyby ktoś ją ukradł, chciałbym ją odzyskać.

Proszę skręcić w Fareholm.

Lankford wjechał we wskazaną przeze mnie ulicę i zaczęliśmy się piąć w górę zbocza do mojego domu. Postanowiłem przekazać im złą wiadomość.

– Dzięki za podwiezienie – powiedziałem. – Możecie przeszukiwać mój dom, biuro i samochód, jak długo zechcecie, ale muszę wam powiedzieć, że to strata czasu. Nie tylko trafiliście na niewłaściwego faceta, ale nie znajdziecie tej broni.

Zobaczyłem, jak głowa Lankforda drgnęła, gdy spojrzał na mnie w lusterko.

– A to dlaczego, mecenasie? Czyżby już się pan jej pozbył?

– Bo pistolet został skradziony i nie wiem, gdzie jest.

Lankford wybuchnął śmiechem. Dostrzegłem w jego oczach iskierki rozbawienia.

– Aha, skradziony. Tak się świetnie złożyło. Kiedy to się stało?

– Trudno powiedzieć. Od lat nie zaglądałem do kasetki.

– Zgłosił to pan policji czy firmie ubezpieczeniowej?

– Nie.

– A więc ktoś kradnie pistolet Mickeya Cohena, a pan tego nie zgłasza. Chociaż zarejestrował go pan właśnie na wypadek kradzieży. Jest pan prawnikiem i tak dalej. Nie wydaje się panu, że to trochę pokręcone?

– Owszem, ale wiem, kto go ukradł. Jeden z klientów. Powiedział mi, że zabrał pistolet i jeżeli to zgłoszę, naruszę zasadę zaufania między adwokatem a klientem, bo informacja o kradzieży doprowadzi do jego aresztowania. Takie błędne koło, detektywie.

Sobel odwróciła się, by na mnie spojrzeć. Chyba uznała, że zmyśliłem to na poczekaniu. I miała rację.

– To jakiś pieprzony prawniczy bełkot, Haller – warknął Lankford.

– Ale to prawda. Jesteśmy na miejscu. Niech pan zaparkuje przed garażem.

Lankford zatrzymał samochód przed bramą i wyłączył silnik. Zanim wysiadł, odwrócił się i spojrzał na mnie.

– Który klient to zrobił?

– Mówiłem już, nie mogę zdradzić jego nazwiska.

– Jedynym pańskim klientem jest Roulet, prawda?

– Mam wielu klientów. Ale powtarzam, nie mogę powiedzieć.

– Nie sądzi pan, że powinniśmy zajrzeć do zapisów z jego elektronicznej bransoletki i zobaczyć, czy ostatnio pana nie odwiedzał?

– Proszę robić, co pan chce. Zresztą Roulet kiedyś u mnie był.

Mieliśmy spotkanie. W moim gabinecie.

– Może właśnie wtedy zabrał pistolet.

– Nie twierdzę, że on go zabrał, detektywie.

– Jasne. W każdym razie bransoletka daje Rouletowi alibi w sprawie Levina. Sprawdziliśmy GPS. Czyli zostaje tylko pan, mecenasie.

– Czyli tylko tracicie czas.

Myśląc o bransoletce Rouleta, nagle coś sobie uświadomiłem, ale starałem się tego po sobie nie pokazać. Być może domyśliłem się, gdzie jest zapadnia w odegranym przez Rouleta numerze Houdiniego. Musiałem to sprawdzić później.

– Będziemy tak siedzieć?

Lankford wysiadł i otworzył mi drzwi, ponieważ klamka od wewnątrz była zablokowana, by z tyłu można było przewozić podejrzanych i aresztowanych. Spojrzałem na parę detektywów.

– Chcecie, żebym wam pokazał kasetkę z bronią? Może jeżeli się przekonacie, że jest pusta, dacie sobie spokój i oszczędzicie czas.

– Niekoniecznie, mecenasie – odrzekł Lankford. – Przeszukamy wszystko. Ja się zajmę samochodem, a detektyw Sobel zacznie przeszukiwać dom.

Pokręciłem głową.

– Niekoniecznie, detektywie. Zrobimy inaczej. Nie ufam wam.

Macie lewy nakaz, więc moim zdaniem wszystko, co robicie, może być lewe. Będziecie pracować razem, żebym cały czas was widział.

Albo zaczekamy, aż sprowadzę drugiego świadka. W ciągu dziesięciu minut może tu przyjechać moja sekretarka. Będzie was pilnować, a przy okazji możecie ją spytać o jej telefon tego dnia, gdy zamordowano Raula Levina.

Twarz Lankforda pociemniała od gniewu, nad którym panował z widocznym trudem. Postanowiłem jeszcze bardziej go przycisnąć.

Wyciągnąłem komórkę.

– Zadzwonię do waszego sędziego i spytam, czy…

– Dobrze – przerwał mi Lankford. – Zaczniemy od samochodu.

Razem. Potem przeniesiemy się do domu.

Zamknąłem telefon i wsunąłem do kieszeni.

– Doskonale.

Podszedłem do przycisków umieszczonych na ścianie garażu.

Wstukałem kod i brama zaczęła się unosić, ukazując niebiesko – czarnego lincolna czekającego na oględziny kupca. Na tablicy rejestracyjnej widniał napis NT GLTY. Lankford spojrzał na samochód i pokręcił głową.

– Tak, wszystko się zgadza.

Wszedł do garażu, wciąż siny z wściekłości. Postanowiłem nieco złagodzić napięcie.

– Detektywie – powiedziałem. – Wie pan, jaka jest różnica między sumem a adwokatem?

Nie odpowiedział. Patrzył ze złością na tablicę rejestracyjną.

– Jedno to śliskie bydlę żerujące w mętnej wodzie, a drugie to ryba.

Przez chwilę jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Potem pojawił się na niej uśmiech, aż wreszcie detektyw wybuchnął gromkim śmiechem. Sobel, która nie słyszała dowcipu, weszła do garażu.

– O co chodzi? – spytała.

– Potem ci powiem – odrzekł Lankford.

Rozdział 31

Przeszukanie lincolna trwało pół godziny. Następnie detektywi przenieśli się do domu, gdzie zaczęli rewizję od gabinetu. Obserwowałem ich cały czas, odzywając się tylko wówczas, gdy trzeba było coś wyjaśnić w związku z jakimś znalezionym przedmiotem. Prawie ze sobą nie rozmawiali i powoli stawało się jasne, że między partnerami doszło do konfliktu w kwestii kierunku, w jakim postanowił poprowadzić śledztwo Lankford.

W pewnym momencie zadzwoniła komórka Lankforda i detektyw wyszedł na werandę, aby porozmawiać bez świadków. Okna były odsłonięte, tak więc stojąc w korytarzu, miałem na oku i Lankforda stojącego na werandzie, i Sobel w gabinecie.

– Nie jest chyba pani zachwycona tym pomysłem, prawda? – spytałem Sobel, upewniwszy się, że jej partner nie może mnie słyszeć.

– Moje zdanie nie jest ważne. Prowadzimy śledztwo, i tyle.

– Pani partner zawsze się tak zachowuje czy tylko wobec adwokatów?

– W zeszłym roku wydał pięćdziesiąt tysięcy dolarów na adwokata, starając się o przyznanie opieki nad dziećmi. I nie udało mu się.

Wcześniej przegraliśmy dużą sprawę – o morderstwo – przez jakiś formalny kruczek.

Skinąłem głową.

– I obwinił za to adwokata. Ale kto naruszył przepisy?

Nie odpowiedziała, co odczytałem jako potwierdzenie, że uchybień formalnych musiał się dopuścić Lankford.

– Chyba już rozumiem – powiedziałem.

Znów zerknąłem na Lankforda. Gestykulował zniecierpliwiony, jak gdyby coś próbował tłumaczyć jakiemuś idiocie. Być może rozmawiał ze swoim adwokatem. Postanowiłem zmienić temat.

– Nie sądzi pani, że ktoś wami manipuluje w tej sprawie?

– O czym pan mówi?

– Zdjęcia schowane w komodzie, łuska pocisku w kratce nawiewu. Szczęśliwy zbieg okoliczności, nie sądzi pani?

– Co pan sugeruje?

– Niczego nie sugeruję. Zadaję tylko pytania, które wyraźnie nie interesują pani partnera.

Spojrzałem na Lankforda. Wstukiwał numer, dzwoniąc do kogoś.

Odwróciłem się i wszedłem do gabinetu. Sobel przeszukiwała szufladę z aktami. Kiedy nie znalazła pistoletu, zamknęła ją i podeszła do biurka. Zniżyłem głos.

– A wiadomość od Raula? – spytałem. – Ta, w której mówił o wypisce dla Jesusa? Jak pani myśli, co to mogło oznaczać?

– Tego jeszcze nie ustaliliśmy.

– Niedobrze. Wydaje mi się, że to ważne.

– Wszystko jest ważne, dopóki nie stanie się nieważne.

Skinąłem głową, nie bardzo wiedząc, co chciała przez to powiedzieć.

– Ten proces, w którym właśnie występuję, dotyczy ciekawej sprawy. Powinna pani wpaść na salę i posłuchać. Mogłaby się pani czegoś dowiedzieć.

Uniosła głowę znad biurka. Nasze oczy spotkały się na moment. Sobel patrzyła na mnie podejrzliwie, jak gdyby się zastanawiając, czy podejrzany o morderstwo nie usiłuje jej przypadkiem podrywać.

– Mówi pan serio?

– Owszem, czemu się pani dziwi?

– Po pierwsze, trudno będzie panu bronić klienta, jeżeli trafi pan do aresztu.

– Nie ma broni, nie ma sprawy. Przecież po to przyjechaliście.

Nie odpowiedziała.

– Poza tym to był pomysł pani partnera. Wyraźnie widać, że pani go nie popiera.

– Typowy adwokat. Wydaje się panu, że zna motywy wszystkich zaangażowanych w sprawę.

– Wręcz przeciwnie. Coraz bardziej się przekonuję, że nie znam żadnych.

Sobel zmieniła temat.

– To pańska córka?

Pokazała stojące na biurku zdjęcie.

– Tak. Hayley.

– Ładnie brzmi. Hayley Haller. Imię na cześć komety?

– Mniej więcej. Inaczej się pisze. Wymyśliła je moja była żona.

Wszedł Lankford, informując głośno Sobel o telefonie. Dzwonił ich przełożony z wiadomością, że dostali nową sprawę zabójstwa w Glendale i mają ją prowadzić bez względu na to, czy sprawa Levina pozostanie otwarta. Ani słowem nie wspomniał, do kogo dzwonił później.

Sobel powiedziała mu, że skończyła przeszukiwać gabinet i nie znalazła broni.

– Powtarzam, że jej tu nie ma – rzekłem. – Marnujecie tylko swój czas. I przy okazji mój. Mam jutro rozprawę i muszę się przygotować do przesłuchania świadków.

– Idziemy do sypialni – zarządził Lankford, nie zwracając uwagi na mój protest.

Wycofałem się do korytarza, żeby ich przepuścić. Podeszli do szafek nocnych stojących po obu stronach łóżka. Lankford otworzył górną szufladę i wyciągnął płytę CD.

– „Req – Wiem dla Lila Demona” – przeczytał. – Chyba jaja pan sobie ze mnie robisz.

Nie odpowiedziałem. Sobel szybko otworzyła obie szuflady drugiej szafki, ale nie znalazła w nich nic poza paczką prezerwatyw.

Odwróciłem wzrok.

– Sprawdzę w szafie – powiedział Lankford. Skończywszy rewizję nocnej szafki, w typowym dla policji stylu zostawił otwarte szuflady. Podszedł do szafy i wkrótce usłyszeliśmy dobiegający ze środka głos:

– Proszę, proszę.

Odwrócił się, trzymając drewnianą kasetkę na pistolet.

– Bingo – powiedziałem. – Znalazł pan pustą kasetkę. Musi pan chyba być detektywem.

Lankford potrząsnął kasetką, po czym postawił ją na łóżku. Albo usiłował się ze mną drażnić, albo rzeczywiście była ciężka. Poczułem ciarki na plecach, uświadamiając sobie, że Roulet mógł jeszcze raz wśliznąć się do domu i podrzucić pistolet z powrotem. Byłaby to idealna skrytka. Ostatnie miejsce, jakie postanowiłbym sprawdzić, kiedy się już zorientowałem, że broń zniknęła. Przypomniałem sobie dziwny uśmieszek Rouleta, kiedy mu powiedziałem, że chcę dostać pistolet z powrotem. Czyżby się uśmiechał, bo już spełnił moje żądanie?

Lankford otworzył zamek i uniósł wieczko. Zdjął ceratową osłonę. Korkowa wytłoczka, w której wcześniej spoczywał pistolet Mickeya Cohena, była pusta. Odetchnąłem głośno i zabrzmiało to prawie jak westchnienie ulgi.

– Nie mówiłem? – spytałem pospiesznie, chcąc zatuszować to wrażenie.

– Tak, coś pan mówił – odparł Lankford. – Heidi, masz torbę?

Trzeba zabrać kasetkę.

Spojrzałem na Sobel. Nie wyglądała mi na Heidi. Pomyślałem, że to jakiś przydomek nadany przez kolegów z wydziału. A może nie umieściła na wizytówce swojego imienia, bo nie za bardzo pasowało do twardego detektywa z wydziału zabójstw.

– Jest w samochodzie – odrzekła.

– Przynieś – polecił Lankford.

– Chcecie zabrać pustą kasetkę? – zdziwiłem się. – Po co?

– Jako część łańcucha dowodów, mecenasie. Powinien pan o tym wiedzieć. Poza tym przyda się, bo mam przeczucie, że nigdy nie znajdziemy tego pistoletu.

Pokręciłem głową.

– Akurat się przyda. Kasetka niczego nie dowodzi.

– Dowodzi, że miał pan broń należącą do Mickeya Cohena. Wyraźnie wskazuje na to ta mosiężna tabliczka, którą zrobił pański tatuś albo ktoś inny.

– No i gówno z tego wynika.

– Kiedy stałem na werandzie, do kogoś zadzwoniłem, Haller. Widzi pan, właśnie teraz ktoś zagląda do akt Mickeya Cohena. Okazało się, że w archiwum departamentu zachowały się wszystkie raporty z analiz balistycznych tamtej sprawy. Szczęśliwy zbieg okoliczności, prawda? Sprawa sprzed jakichś pięćdziesięciu lat i wszystko jest.

Natychmiast zrozumiałem. Zamierzali porównać pociski i łuski ze sprawy Cohena z dowodami ze sprawy Levina. Jeśli uda się im połączyć morderstwo Levina z bronią Mickeya Cohena, wystarczy kasetka i informacja z bazy danych AFS, żeby mnie przyskrzynić.

Miałem wątpliwości, czy układając swój plan, Roulet zdawał sobie sprawę, jak sprawnie policja będzie mogła zebrać dowody przeciw mnie.

Stałem, nie odzywając się do nich. Sobel wyszła z pokoju, nie zwracając na mnie uwagi, a Lankford utkwił we mnie mordercze spojrzenie.

– Co jest, mecenasie? – spytał. – Na widok dowodu zapomniał pan języka w gębie?

Wreszcie odzyskałem mowę.

– Jak długo może potrwać badanie balistyczne? – wykrztusiłem.

– Jak dla pana postaramy się o ekspresową analizę. Niech się pan nacieszy wolnością, dopóki ma pan okazję, ale niech pan nie wyjeżdża z miasta.

Roześmiał się, niemal upajając się własnym sukcesem.

– Kurczę, myślałem, że tak mówią tylko w filmach. A ja proszę – właśnie to powiedziałem! Szkoda, że nie słyszała tego moja partnerka.

Wróciła Sobel z dużą brązową torbą i czerwoną taśmą do zabezpieczania dowodów. Patrzyłem, jak wkłada kasetkę do torby i zakleja taśmą. Zastanawiałem się, ile czasu mi zostało i czy wszystkie moje plany właśnie legły w gruzach. Poczułem się tak samo pusty jak kasetka, którą Sobel zapakowała do torby z brązowego papieru.

Rozdział 32

Fernando Valenzuela mieszkał w Valencii. O tej porze, w ostatnich godzinach szczytu, mogłem do niego dojechać w godzinę. Valenzuela kilka lat wcześniej wyprowadził się z Van Nuys, ponieważ jego trzy córki miały iść do szkoły średniej, obawiał się więc o ich bezpieczeństwo i poziom edukacji. Przeprowadził się do dzielnicy, gdzie mieszkali inni ludzie, którzy postanowili uciec z miasta, i droga do pracy zajmowała mu od pięciu do czterdziestu pięciu minut.

Ale był zadowolony. Miał ładniejszy dom, a dzieci były bezpieczniejsze. Mieszkał w domu w stylu hiszpańskim krytym czerwoną dachówką, na ładnie zaprojektowanym osiedlu domów w stylu hiszpańskim krytych czerwoną dachówką. Poręczyciel nie mógłby sobie wymarzyć niczego lepszego, choć ta radość kosztowała go co miesiąc grube pieniądze.

Kiedy tam dotarłem, dochodziła dziewiąta. Zaparkowałem przed garażem, którego brama była otwarta. W środku stały minivan i pikap. Na podłodze między pikapem a pełnym narzędzi stołem warsztatowym stał duży karton z napisem SONY. Długi i cienki. Gdy przyjrzałem się uważniej, zobaczyłem, że to telewizor plazmowy z pięćdziesięciocalowym ekranem. Podszedłem do frontowych drzwi i zapukałem. Po długiej chwili otworzył mi Valenzuela.

– Mick, co tu robisz?

– Wiesz, że masz otwarty garaż?

– Cholera jasna! Dopiero co przywieźli mi plazmę.

Potrącając mnie, pobiegł przez podwórko zajrzeć do garażu.

Zamknąłem drzwi i ruszyłem za nim. Kiedy wszedłem do garażu, Valenzuela stał z szerokim uśmiechem obok telewizora.

– Kurczę, w Van Nuys to by było nie do pomyślenia – powiedział.

– Już by go dawno podpieprzyli. Chodź, wejdziemy tędy.

Ruszył w stronę drzwi w głębi garażu, które prowadziły do domu.

Pstryknął włącznikiem i brama zaczęła się zamykać.

– Zaczekaj, Val – powiedziałem. – Pogadajmy tutaj. Przynajmniej nikt nie będzie nam przeszkadzał.

– Ale Maria pewnie chciałaby się przywitać.

– Może innym razem.

Podszedł do mnie z zaniepokojoną miną.

– Co jest, szefie?

– To, że spędziłem dzisiaj dużo czasu z glinami pracującymi nad morderstwem Raula. Powiedzieli mi, że Roulet jest czysty, bo tak pokazuje bransoletka.

Valenzuela z zapałem przytaknął.

– Zgadza się, przyszli do mnie parę dni po tym, kiedy to się stało. Pokazałem im system, wytłumaczyłem, jak działa, i wyciągnąłem rejestr z tamtego dnia. Zobaczyli, że był w pracy. Pokazałem im też inną bransoletkę, żeby się przekonali, że nie da rady nic z nią wykombinować. Ma czujnik masy. I nie można jej zdjąć. Kiedy bransoletka zobaczy, że nie jest na nodze, po chwili o tym wiem.

Oparłem się o pikapa i założyłem ręce.

– A czy ci gliniarze pytali, gdzie ty byłeś we wtorek?

Valenzuela wyglądał, jakby dostał w twarz.

– Coś ty powiedział, Mick?

Zerknąłem na karton z telewizorem, a potem spojrzałem mu w oczy.

– Jakimś cudem udało mu się zabić Raula, Val. Teraz dobrali mi się do tyłka i chcę wiedzieć, jak on to zrobił.

– Mick, mówię ci, że facet jest czysty. Nie ma siły, żeby zdjął bransoletkę. Maszyna nie kłamie.

– Tak, wiem, że maszyna nie kłamie…

Po chwili dotarło do niego.

– Co chcesz przez to powiedzieć, Mick?

Przysunął się do mnie, przyjmując wojowniczą pozę. Przestałem się opierać o bok samochodu i opuściłem ręce.

– Tylko pytam, Val. Gdzie byłeś we wtorek rano?

– Skurwysynu, jak śmiesz mnie o to pytać?

Sprężył się jak gotowy do skoku drapieżnik. Na moment straciłem czujność, zdając sobie sprawę, że nazwał mnie tak samo, jak ja dziś rano nazwałem Rouleta.

Valenzuela rzucił się naprzód i brutalnie pchnął mnie na pikapa.

Odepchnąłem go mocniej. Wpadł plecami na karton z telewizorem, który przechylił się i upadł na podłogę z głuchym hukiem. Valenzuela siłą bezwładu usiadł na pudle. Rozległ się suchy trzask.

– Kurwa! – krzyknął. – Kurwa! Rozwaliłeś ekran!

– Sam mnie popchnąłeś, Val. Tylko się broniłem.

– Kurwa!

Zerwał się z kartonu i usiłował postawić go z powrotem, ale pudło było ciężkie i nieporęczne. Podszedłem z drugiej strony i pomogłem mu. Stawiając karton pionowo, usłyszeliśmy, jak wewnątrz coś zagrzechotało. Jak kawałki szkła.

– Kurwa mać! – wrzasnął Valenzuela.

Otworzyły się drzwi w głębi garażu i wyjrzała zza nich jego żona, Maria.

– Cześć, Mickey. Val, co to za hałasy?

– Wracaj do domu – warknął w odpowiedzi jej mąż.

– Ale ci się…

– Zamknij się i wracaj do domu!

Patrzyła na nas przez chwilę, po czym zamknęła drzwi. Usłyszałem chrobot przekręcanego klucza. Wyglądało na to, że dziś Valenzuela będzie spać z rozbitym telewizorem. Zerknąłem na niego. Miał otwarte usta.

– Kosztował osiem tysięcy – wyszeptał wstrząśnięty.

– Robią telewizory za osiem tysięcy dolarów?

Byłem zdumiony. Dokąd zmierzał ten świat?

– Była promocja.

– Val, skąd wziąłeś pieniądze na telewizor za osiem tysięcy?

Spojrzał na mnie i w jego oczach znów zamigotała wściekłość.

– A jak, kurwa, myślisz? Z interesu. Dzięki Rouletowi mam fantastyczny rok. Ale cholera, Mick, nie zdjąłem mu smyczy, żeby po szedł zabić Raula. Znałem Raula tak samo długo jak ty. Nie zrobiłem tego. Nie założyłem sobie bransoletki, kiedy poszedł zabić Raula. Ani nie poszedłem sam zabić Raula, żeby kupić sobie telewizor. Jak nie wierzysz, to wypieprzaj stąd i wynoś się z mojego życia!

Wyrzucił to z siebie z rozpaczą rannego zwierzęcia. Przypomniałem sobie twarz Jesusa Menendeza. Nie potrafiłem uwierzyć w jego niewinność, kiedy mnie o niej zapewniał. Nie chciałem drugi raz popełnić tego błędu.

– W porządku, Val – powiedziałem.

Podszedłem do drzwi i wcisnąłem włącznik otwierający bramę garażu. Kiedy się odwróciłem, Valenzuela wziął ze stołu warsztatowego składany nóż i zaczął rozcinać taśmę u góry kartonu. Jak gdyby chciał się na własne oczy przekonać o tym, co już wiedzieliśmy.

Minąłem go i wyszedłem z garażu.

– Oddam ci połowę za ten telewizor – powiedziałem. – Jutro rano Lorna przyśle ci czek.

– Nie trzeba. Powiem im, że przywieźli go w takim stanie.

Stojąc już przy samochodzie, odwróciłem się do niego.

– To zadzwoń, gdy cię aresztują za oszustwo. Kiedy już wpłacisz za siebie kaucję.

Wsiadłem do lincolna i wycofałem go z podjazdu. Zerknąłem do garażu, Valenzuela przestał rozcinać karton i stał, odprowadzając mnie wzrokiem.

Ruch w stronę miasta był niewielki i wróciłem dość szybko. Kiedy wchodziłem do domu, zadzwonił telefon. Odebrałem go w kuchni, spodziewając się, że to Valenzuela, który chce mnie poinformować, że przenosi się z interesem do innego adwokata. Nie przejąłbym się taką decyzją.

Ale dzwoniła Maggie McPherson.

– Wszystko w porządku? – spytałem.

– Tak.

– Gdzie jest Hayley?

– Śpi. Czekałam z telefonem, aż zaśnie.

– Co się dzieje?

– Dzisiaj w biurze krążyły jakieś dziwne plotki o tobie.

– Mówisz o tym, że niby zamordowałem Raula Levina?

– Haller, to coś poważnego?

Kuchnia była za mała, aby wstawić do niej stół i krzesła. Przez krótki kabel nie mogłem odejść za daleko, przysiadłem więc na blacie. Przez okno nad zlewem widziałem mrugające w oddali światła centrum miasta i łunę na horyzoncie nad stadionem Dodgersów.

– Przypuszczam, że tak, sytuacja jest poważna. Wrabiają mnie w morderstwo Raula.

– O Boże, Michael, jak to możliwe?

– Jest kilka składników – zły klient, gliniarz z urazem na punkcie prawników, głupi adwokat. Wystarczy doprawić solą i pieprzem – palce lizać.

– Chodzi o Rouleta? To przez niego?

– Nie mogę z tobą rozmawiać o swoich klientach, Maggie.

– Co więc zamierzasz zrobić?

– Nie martw się. Panuję nad sytuacją. Wszystko będzie dobrze.

– A Hayley?

Wiedziałem, o co pyta. Ostrzegała mnie, żeby moje kłopoty w żaden sposób nie dotknęły Hayley. Żeby nie musiała słuchać w szkole, że jej ojciec jest podejrzany o morderstwo, a jego twarz pokazują w telewizji i na pierwszych stronach gazet.

– Możesz być spokojna. Hayley o niczym się nie dowie. Nikt się nie dowie, jeżeli dobrze to rozegram.

Maggie milczała, a ja nie mogłem wymyślić nic innego, aby ją uspokoić. Zmieniłem temat. Starałem się, żeby w moim głosie zabrzmiał ton pewności siebie, a nawet beztroski.

– A jak po rozprawie wyglądał dzisiaj wasz Minton?

Z początku nie odpowiedziała, nie mając chyba ochoty zmieniać tematu.

– Nie wiem. Wyglądał normalnie. Ale Smithson wysłał do niego obserwatora, bo to jego pierwszy występ solo.

Skinąłem głową. Liczyłem na to, że Smithson, szef prokuratury w Van Nuys, przyśle kogoś, by miał oko na Mintona.

– Były jakieś wnioski z obserwacji?

– Nie, jeszcze nie. W każdym razie nic nie słyszałam. Słuchaj, Haller, naprawdę się tym martwię. Podobno doręczyli ci dzisiaj w sądzie nakaz. To prawda?

– Tak, ale nie przejmuj się. Powtarzam, panuję nad sytuacją.

I wszystko dobrze się skończy. Obiecuję.

Wiedziałem, że nie zdołałem rozwiać jej obaw. Myślała o naszej córce i prawdopodobieństwie skandalu. Być może trochę myślała też o sobie i o tym, jakie miałaby szanse na awans, gdyby jej były mąż został wykluczony z adwokatury i oskarżony o morderstwo.

– Poza tym, gdyby wszystko się rozpieprzyło, masz być moją pierwszą klientką, pamiętasz?

– O czym ty mówisz?

– O firmie „Wynajem Limuzyn Adwokackich”. Miałaś skorzystać z jej usług, pamiętasz?

– Haller, to naprawdę nie pora na żarty.

– Nie żartuję, Maggie. Myślałem o tym, żeby rzucić tę robotę. Zanim jeszcze wdepnąłem w to gówno. Mówiłem ci tamtego wieczoru.

Dłużej nie mogę.

W słuchawce zapadła cisza.

– Bez względu na to, co postanowisz, Hayley i ja przyjmiemy twój wybór.

Skinąłem głową.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem wam za to wdzięczny.

Westchnęła.

– Nie wiem, jak to robisz, Haller.

– Co takiego?

– Jesteś wrednym adwokatem, masz dwie byłe żony i ośmioletnią córkę. I wszystkie ciągle cię kochamy.

Teraz ja zamilkłem. Mimo wszystko musiałem się uśmiechnąć.

– Dziękuję, Maggie McPershing – powiedziałem wreszcie. – Dobranoc.

I odłożyłem słuchawkę.

Wtorek, 24 maja

Rozdział 33

Drugi dzień procesu zaczął się od wezwania Mintona i mnie do gabinetu sędzi. Constance Fullbright chciała porozmawiać tylko ze mną, ale zgodnie z przepisami procesowymi nie mogła spotykać się na osobności tylko ze mną w żadnej sprawie, jeśli nie towarzyszył nam przedstawiciel oskarżenia. Miała przestronny gabinet, w którym stało biurko, krzesła dla gości i trzy zajmujące całe ściany regały pełne książek prawniczych. Wskazała nam miejsce naprzeciwko biurka.

– Panie Minton – zaczęła. – Nie mogę zabronić panu słuchać, ale zamierzam porozmawiać z panem Hallerem. Oczekuję, że nie będzie się pan wtrącał do naszej rozmowy, ponieważ nie dotyczy ona ani pana, ani, o ile wiem, sprawy Rouleta.

Zaskoczony Minton nie bardzo wiedział, jak zareagować. Otworzył tylko bezradnie usta. Sędzia zwróciła się w moją stronę, kładąc dłonie na blacie biurka.

– Panie Haller, czy ma mi pan coś do zakomunikowania? Proszę pamiętać, że siedzi pan obok prokuratora.

– Nie, wszystko jest w absolutnym porządku. Przepraszam, że wczoraj była pani przeze mnie niepokojona.

Przywołałem na twarz uśmiech skruchy, który miał świadczyć, że nakaz rewizji był tylko kłopotliwym i niewartym uwagi szczegółem.

– Nie chodzi o mój spokój, panie Haller. Poświęciliśmy już tej sprawie dużo czasu. Przysięgli, oskarżenie, wszyscy. Mam nadzieję, że ten czas nie okaże się zmarnowany. Nie mam ochoty powtarzać wszystkiego od początku. Mój terminarz pęka w szwach.

– Przepraszam – włączył się Minton. – Czy mogę zapytać…

– Nie, nie może pan – ucięła sędzia. – Nasza rozmowa nie dotyczy meritum procesu, tylko czasu jego trwania. Jeśli pan Haller zapewnia mnie, że nic nam nie przeszkodzi, wierzę mu na słowo. Nie sądzę, żeby potrzebował pan bliższych wyjaśnień.

Utkwiła we mnie znaczące spojrzenie.

– Czy mam pańskie słowo, panie Haller?

Zawahałem się przez moment. Sędzia dawała mi do zrozumienia, że jeśli złamię słowo i śledztwo policji z Glendale spowoduje przerwanie procesu Rouleta, nie ujdzie mi to na sucho.

– Ma pani moje słowo – powiedziałem.

Natychmiast wstała i skierowała się do wieszaka w rogu pomieszczenia. Wisiała tam jej czarna toga.

– Doskonale, panowie, a więc bierzmy się do pracy. Przysięgli czekają.

Razem z Mintonem opuściliśmy gabinet i weszliśmy do sali rozpraw, przechodząc obok biurka asystentki. Roulet siedział przy stole, czekając na mnie.

– Cholera, o co chodziło? – spytał mnie szeptem Minton.

Udawał głupiego. Na pewno słyszał krążące po prokuraturze plotki, o których wspominała Maggie.

– O nic, Ted. Takie tam bzdury związane z inną sprawą. Zamierzasz dzisiaj skończyć?

– To zależy od ciebie. Im dłużej będziesz wciskał kit, tym dłużej będę go musiał wydłubywać.

– Kit, co? Leżysz i krwawisz, i nawet o tym nie wiesz.

Uśmiechnął się pobłażliwie.

– Nie sądzę.

– Umierasz powoli, Ted, jak gdyby pocięło cię tysiąc brzytew.

Jedna rana to głupstwo, ale tysiąc to koniec. Witaj w sądzie karnym.

Oddaliłem się od niego, podchodząc do stołu obrony. Gdy tylko usiadłem, Roulet nachylił się do mojego ucha.

– Po co była ta narada u sędzi? – spytał szeptem.

– Po nic. Ostrzegała mnie tylko, żebym podczas przesłuchania nie potraktował ofiary zbyt brutalnie.

– Kogo, tej kobiety? Nazwała ją ofiarą?

– Louis, po pierwsze, staraj się nie podnosić głosu. A po drugie, ona naprawdę jest ofiarą w tej historii. Masz taką rzadką zdolność, że potrafisz sam się przekonać do wszystkiego, ale musimy – to znaczy, ja muszę – przekonać przysięgłych.

Nagana spłynęła po nim jak woda po gęsi.

– Co ci dokładnie powiedziała?

– Że nie da mi zbyt dużej swobody w przesłuchaniu. Przypomniała mi, że Regina Campo jest w tej sprawie ofiarą.

– Liczę, że rozedrzesz ją na strzępy, że zacytuję twoje własne słowa z pierwszego dnia naszej współpracy.

– Cóż, od pierwszego dnia naszej współpracy wiele rzeczy się zmieniło, nie sądzisz? Przez twój sprytny plan z pistoletem za chwilę wszystko mi się zawali. Ale oświadczam ci, że nie zamierzam iść do pudła. Jeżeli przez resztę życia będę musiał wozić ludzi na lotnisko, chętnie się na to zgodzę, jeśli nie będę miał innego wyjścia. Rozumiesz, Louis?

– Rozumiem, Mick – odparł gładko. – Jestem pewien, że coś wykombinujesz. Cwaniak z ciebie.

Spojrzałem na niego. Na szczęście nie musiałem mu odpowiadać. Woźny zarządził ciszę i sędzia Fullbright zajęła swoje miejsce.

Tego dnia pierwszym świadkiem Mintona był detektyw z Departamentu Policji Los Angeles Martin Booker. Oskarżenie nie mogło sobie wymarzyć lepszego świadka. Był jak opoka. Odpowiadał na pytania zwięźle, precyzyjnie i bez wahania. Booker przedstawił kluczowy dowód rzeczowy – nóż z inicjałami mojego klienta – i pod kierunkiem Mintona zdał przysięgłym relację z przebiegu śledztwa w sprawie napaści na Reginę Campo.

Zeznał, że wieczorem szóstego marca miał nocną służbę w biurze Doliny w Van Nuys. Został wezwany do mieszkania Reginy Campo przez dowódcę zmiany z komendy West Valley, który po meldunku funkcjonariuszy patrolu uznał, że napaść na Reginę Campo wymaga natychmiastowej interwencji oficera śledczego. Booker wyjaśnił, że sześć biur detektywów w Dolinie pracuje w pełnym składzie tylko w ciągu dnia. Detektyw pełniący nocną służbę odpowiada na nagłe wezwania i często rozpoczyna śledztwo w sprawach niecierpiących zwłoki.

– Dlaczego uznano tę sprawę za niecierpiącą zwłoki, detektywie? – zapytał Minton.

– Ze względu na obrażenia ofiary, aresztowanie podejrzanego i przypuszczenie, że udało się zapobiec popełnieniu poważniejszego przestępstwa – odparł Booker.

– Jakiemu poważniejszemu przestępstwu?

– Morderstwu. Wszystko wskazywało na to, że podejrzany zamierzał ją zabić.

Mogłem w tym momencie zgłosić sprzeciw, ale planowałem wykorzystać ten wątek w swoim przesłuchaniu, dlatego dałem sobie spokój.

Minton wypytał Bookera o poszczególne czynności śledcze na miejscu zdarzenia i potem, gdy przesłuchiwał Campo w szpitalu.

– Zanim udał się pan do szpitala, posterunkowi Maxwell i Santos poinformowali pana, jak ofiara przedstawiła przebieg wypadków, zgadza się?

– Owszem, w ogólnym zarysie.

– Czy powiedzieli panu, że ofiara zarabia na życie świadczeniem usług seksualnych?

– Nie, nie powiedzieli.

– Kiedy się pan o tym dowiedział?

– Zacząłem odnosić takie wrażenie, kiedy byłem w jej mieszkaniu i zobaczyłem przedmioty, jakie się w nim znajdowały.

– Jakie przedmioty?

– Określiłbym je jako akcesoria erotyczne. W szafie w jednej z dwóch sypialni znalazłem tylko przezroczyste szlafroczki i prowokacyjne stroje o charakterze erotycznym. W pomieszczeniu stał także telewizor, a w szufladach pod nim znajdowała się kolekcja kaset pornograficznych. Powiedziano mi, że ofiara mieszka sama, ale wszystko wskazywało na to, że używane były obydwie sypialnie. Zacząłem podejrzewać, że właścicielka mieszkania sypia w jednym pokoju, kiedy jest sama, a drugi służy jej do prowadzenia działalności zawodowej.

– Warsztat pracy?

– Można to tak nazwać.

– Czy te odkrycia zmieniły pana opinię o ofierze napaści?

– Nie.

– Dlaczego nie?

– Bo każdy może być ofiarą. Prostytutka i papież, nieważne.

Ofiara to ofiara.

Dobrze to przećwiczyli, pomyślałem. Minton zaznaczył coś w notatniku i kontynuował przesłuchanie.

– Kiedy przybył pan do szpitala, czy zapytał pan ofiarę o słuszność swojej teorii dotyczącej obu sypialni i charakteru jej pracy zarobkowej?

– Tak, zapytałem.

– I co panu odpowiedziała?

– Oświadczyła wprost, że jest panienką. Nie próbowała tego ukrywać.

– Czy coś w jej zeznaniu różniło się od relacji o napaści, które zebrał pan na miejscu zdarzenia?

– Nie, nic. Powiedziała, że otworzyła drzwi oskarżonemu, który natychmiast uderzył ją w twarz i wepchnął do mieszkania. Tam zadał jej więcej ciosów i wyciągnął nóż. Powiedział, że ją zgwałci, a potem zabije.

Minton dalej zgłębiał szczegóły śledztwa, zaczynając powoli nudzić przysięgłych. Kiedy nie zapisywałem pytań, które chciałem zadać Bookerowi, spoglądałem na przysięgłych i zauważyłem, że natłok informacji wyraźnie ich dekoncentruje.

Wreszcie, po dziewięćdziesięciu minutach przesłuchiwania detektywa przez oskarżenie, nadeszła moja kolej. Planowałem szybko to załatwić. Podczas gdy Minton dokonywał wiwisekcji całej sprawy, ja chciałem wkroczyć i wydłubać chrząstki z kolan.

– Detektywie Booker, czy Regina Campo wyjaśniła panu, dlaczego skłamała policji?

– W rozmowie ze mną nie skłamała.

– Być może w rozmowie z panem nie, ale funkcjonariuszom z patrolu, Maxwell i Santosowi, powiedziała, że nie wie, dlaczego podejrzany przyszedł do jej mieszkania.

– Nie byłem obecny przy tej rozmowie, więc nie mogę zeznać, czy tak było. Wiem tylko, że była przerażona, bo właśnie została pobita i zagrożono jej gwałtem i śmiercią.

– Twierdzi więc pan, że w takich okolicznościach dopuszczalne jest okłamywanie policji.

– Nie, tego nie powiedziałem.

Zerknąłem do notatek. Nie zamierzałem trzymać się ustalonego porządku pytań. Strzelałem na chybił trafił, próbując wytrącić go z równowagi.

– Czy sporządził pan spis garderoby, jaką znalazł pan w sypialni, której pańskim zdaniem pani Campo używała do uprawiania prostytucji?

– Nie. To było tylko moje spostrzeżenie. Uznałem, że nie jest istotne dla śledztwa.

– Czy któryś z tych kostiumów w szafie mógłby być stosownym strojem do seksualnych praktyk sadomasochistycznych?

– Nie potrafię tego ocenić. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie.

– A kasety pornograficzne? Czy spisał pan ich tytuły?

– Nie. Powtarzam, nie sądziłem, aby mogły mieć związek ze śledztwem, którego celem było ustalenie sprawcy tej brutalnej napaści.

– Przypomina pan sobie, czy tematem któregoś z tych filmów nie był sadomasochizm, krępowanie czy praktyki podobnej natury?

– Nie, nie przypominam sobie.

– Czy pouczył pan panią Campo, aby pozbyła się kaset i strojów przed wizytą przedstawicieli obrony pana Rouleta w mieszkaniu?

– Oczywiście, że nie.

Zaznaczyłem to w notatniku i kontynuowałem.

– Czy kiedykolwiek rozmawiał pan z panem Rouletem o tym, co się zdarzyło tamtego wieczoru w mieszkaniu pani Campo?

– Nie, nie zdążyłem. Zasłonił się adwokatem.

– Rozumiem, że chce pan przez to powiedzieć, iż skorzystał z konstytucyjnego prawa do milczenia?

– Tak, tak właśnie zrobił.

– Czyli według pańskiej wiedzy nigdy nie rozmawiał z policją o tym, co zaszło?

– Zgadza się.

– Czy pańskim zdaniem pani Campo została uderzona z dużą siłą?

– Sądzę, że tak. Miała poważne rany cięte i opuchliznę twarzy.

– Proszę więc opowiedzieć przysięgłym o spowodowanych ciosami obrażeniach, jakie znalazł pan na rękach pana Rouleta.

– Owinął pięść tkaniną, żeby ochronić rękę. Nie miał żadnych widocznych obrażeń dłoni.

– Czy udokumentował pan ten brak obrażeń?

Booker był zdumiony pytaniem.

– Nie – odrzekł.

– Czyli polecił pan udokumentować i sfotografować obrażenia pani Campo, ale nie widział pan potrzeby, aby udokumentować brak obrażeń pana Rouleta, zgadza się?

– Nie wydawało mi się konieczne fotografowanie czegoś, czego nie było.

– Skąd pan wie, że owinął pięść tkaniną, aby ochronić rękę?

– Pani Campo powiedziała mi, że tuż przed zadaniem ciosu miał owiniętą rękę.

– Czy znalazł pan tę tkaninę, którą rzekomo owinął sobie rękę?

– Tak, była w mieszkaniu. To taka serwetka jak z restauracji.

Znaleziono na niej krew ofiary.

– Czy była na niej krew pana Rouleta?

– Nie.

– Czy jakiś szczegół umożliwił identyfikację serwetki jako należącej do oskarżonego?

– Nie.

– Czyli dowodem na to były tylko słowa pani Campo, czy tak?

– Tak.

Odczekałem chwilę, zapisując coś w notatniku. Po chwili podjąłem przesłuchanie.

– Detektywie, kiedy się pan dowiedział, że Louis Roulet zaprzeczył, jakoby zaatakował panią Campo i jej groził, oraz że zamierza zdecydowanie bronić się przed stawianymi mu zarzutami?

– Chyba wtedy, kiedy zatrudnił pana.

Przez salę przemknął stłumiony śmiech.

– Czy brał pan pod uwagę inne przyczyny powstania obrażeń pani Campo?

– Nie, powiedziała mi, co się stało. Uwierzyłem jej. Oskarżony pobił ją i zamierzał…

– Dziękuję, detektywie Booker. Proszę tylko odpowiedzieć na postawione pytanie.

– Właśnie odpowiedziałem.

– Jeśli nie szukał pan innych przyczyn, ponieważ uwierzył pan w relację pani Campo, czy można powiedzieć, że wszystkie zarzuty opierają się jedynie na jej słowach i tym, co według niej zdarzyło się w jej mieszkaniu wieczorem szóstego marca?

Booker zastanawiał się przez chwilę. Wiedział, że prowadzę go prosto w pułapkę, którą sam zmontował, a takie są najbardziej niebezpieczne.

– Nie tylko na jej słowach – odrzekł, sądząc, że znalazł wyjście.

– Są jeszcze dowody fizyczne. Nóż. Jej obrażenia. To więcej niż słowa.

Energicznie pokiwał głową.

– Ale czyż przedstawiona przez oskarżenie przyczyna powstania obrażeń i inne dowody nie biorą początku z jej opowieści o tym, co zaszło?

– Można tak powiedzieć – przyznał niechętnie.

– A więc jest drzewem, na którym wyrosły wszystkie te owoce, czy tak?

– Chyba nie użyłbym takich słów.

– Wobec tego jakich słów pan by użył, detektywie?

Miałem go. Booker dosłownie wił się na krześle. Minton wstał i zgłosił sprzeciw, twierdząc, że zadręczam świadka. Musiał to chyba usłyszeć w jakimś filmie albo w telewizji. Sędzia kazała mu usiąść.

– Proszę odpowiedzieć na pytanie, detektywie – powiedziała.

– Jak brzmiało pytanie? – Booker próbował zyskać na czasie.

– Nie zgodził się pan ze mną, kiedy nazwałem panią Campo drzewem, na którym wyrosły wszystkie dowody w sprawie – odrzekłem.

– Jeżeli się mylę, to jak określiłby pan jej rolę?

Booker uniósł ręce w geście kapitulacji.

– Jest ofiarą! Oczywiście, że jest ważna, bo opowiedziała nam, co się stało. Musimy polegać na jej słowach, żeby ustalić kierunek śledztwa.

– W tej sprawie polegacie przede wszystkim na jej słowach, prawda? Na słowach ofiary i głównego świadka przeciw słowom oskarżonego, zgadza się?

– Tak.

– Kto jeszcze widział, jak oskarżony zaatakował panią Campo?

– Nikt więcej.

Skinąłem głową, chcąc podkreślić wagę tej odpowiedzi. Spojrzałem przy tym w oczy przysięgłych siedzących w pierwszym rzędzie.

– No dobrze, detektywie – powiedziałem. – Chciałbym teraz pana spytać o Charlesa Talbota. Jak się pan o nim dowiedział?

– Hm, polecił mi go znaleźć prokurator, pan Minton.

– A czy wie pan, skąd pan Minton dowiedział się o jego istnieniu?

– Przypuszczam, że to pan go poinformował. Miał pan taśmę wideo z baru, na której widać go w towarzystwie ofiary dwie godziny przed zdarzeniem.

Wiedziałem, że to dobry moment na pokazanie nagrania, ale chciałem z tym zaczekać. Chciałem, żeby na miejscu dla świadka siedziała ofiara, kiedy przysięgli będą oglądać wideo.

– Wcześniej nie uważał pan, że powinien znaleźć tego człowieka?

– Nie, po prostu nic o nim nie wiedziałem.

– A kiedy wreszcie dowiedział się pan o Talbocie i odnalazł go, czy zbadano jego lewą dłoń, aby ustalić, czy miał jakieś obrażenia, które mogły powstać w wyniku kilkakrotnego uderzenia kogoś w twarz?

– Nie, nie zrobiono tego.

– Dlatego, że był pan przekonany co do swojego wyboru pana Rouleta jako osoby, która uderzyła Reginę Campo?

– To nie była kwestia wyboru. Do takiego wniosku doprowadziło śledztwo. Charlesa Talbota odnalazłem dopiero dwa tygodnie po dokonaniu przestępstwa.

– Twierdzi pan więc, że gdyby miał jakieś obrażenia, do tego czasu już by się zagoiły, zgadza się?

– Nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że tak.

– Czyli w ogóle nie oglądał pan jego ręki?

– Nie, dokładnie się jej nie przyglądałem.

– Czy przesłuchiwał pan współpracowników pana Talbota i pytał, czy zauważyli stłuczenia lub inne obrażenia w czasie, kiedy popełniono przestępstwo?

– Nie, nie przesłuchiwałem.

– A więc brał pan pod uwagę tylko i wyłącznie pana Rouleta?

– To nie tak. Badam każdą sprawę, analizując wszystkie możliwości. Ale Roulet był na miejscu zdarzenia i został zatrzymany.

Ofiara rozpoznała w nim napastnika. Dlatego od początku był podejrzany.

– Był jednym z podejrzanych czy jedynym podejrzanym, detektywie?

– Najpierw był po prostu podejrzany, ale później – kiedy znaleźliśmy jego inicjały na nożu, który przyłożono do szyi Reggie Campo – można powiedzieć, że stał się jedynym podejrzanym.

– Skąd pan wie, że ten nóż przyłożono do szyi pani Campo?

– Ponieważ nam o tym powiedziała, a poza tym miała nakłucie na skórze.

– Chce pan powiedzieć, że przeprowadzono jakąś analizę kryminalistyczną w celu potwierdzenia, że rana powstała od przyłożenia tego właśnie noża?

– Nie, to było niemożliwe.

– A więc znów mamy tylko słowa pani Campo na dowód, że nóż przyłożył jej do szyi pan Roulet.

– Nie miałem powodu w to wątpić. I nadal nie mam.

– Domyślam się, że nie znając żadnych wyjaśnień, uznałby pan nóż z inicjałami oskarżonego za niezwykle istotny dowód winy, czy tak?

– Tak. Nawet gdybym znał wyjaśnienia. Oskarżony przyniósł ze sobą nóż w jednym celu.

– Czyżby umiał pan czytać w myślach, detektywie?

– Nie. Umiem dedukować. I mówię o wnioskach, jakie wyciągnąłem.

– Jakie pan wyciągnął.

– Na podstawie dowodów w sprawie.

– Cieszę się, że jest pan tak pewny. Na razie nie mam więcej pytań. Zastrzegam sobie prawo powołania detektywa Bookera na świadka obrony.

Nie zamierzałem wzywać Bookera, ale uznałem, że taka groźba zabrzmi dobrze w uszach przysięgłych.

Wróciłem na miejsce, podczas gdy Minton usiłował opatrywać rany Bookera, zadając mu pytania uzupełniające. Ale szkody zostały już wyrządzone i niewiele mógł zrobić. Booker był tylko rozgrzewką dla obrony. Prawdziwa katastrofa miała nastąpić później.

Kiedy Booker opuścił miejsce dla świadków, sędzia zarządziła przedpołudniową przerwę. Powiedziała przysięgłym, że rozprawa zostanie wznowiona za piętnaście minut, ale wiedziałem, że przerwa będzie dłuższa. Sędzia Fullbright była nałogowym palaczem i swego czasu było głośno o karach administracyjnych, jakie nałożono na nią za przemycanie papierosów do gabinetu. Aby uniknąć kolejnych skandali, musiała więc zjeżdżać windą na sam dół, wychodzić z budynku i stawać w bramie, którą wjeżdżały furgonetki z aresztantami. Uznałem, że mam co najmniej pół godziny.

Wyszedłem na korytarz porozmawiać z Mary Alice Windsor i zadzwonić. Wyglądało na to, że w popołudniowej sesji będą już zeznawać moi świadkowie.

Podszedł do mnie Roulet, który chciał porozmawiać o moim przesłuchaniu Bookera.

– Moim zdaniem poszło nam naprawdę dobrze – powiedział.

– Nam?

– Wiesz, co mam na myśli.

– Nie możesz wiedzieć, czy dobrze poszło, dopóki nie usłyszysz wyroku. Daj mi teraz spokój, Louis. Muszę zadzwonić. Gdzie jest twoja matka? Prawdopodobnie będzie potrzebna po południu. Zamierza tu dzisiaj przyjść?

– Rano miała spotkanie, ale będzie. Zadzwoń do Cecila, on ją przywiezie.

Kiedy odszedł, stanął przede mną detektyw Booker i wycelował palec w moją twarz.

– Nic z tego nie będzie, Haller – oświadczył.

– Z czego?

– Z tej gównianej obrony. Rozbijesz sobie łeb.

– Zobaczymy.

– Tak, zobaczymy. Swoją drogą trzeba mieć tupet, żeby próbować zwalić to na Talbota. Nie lada tupet.

– Robię, co do mnie należy, detektywie.

– Też mi robota. Zarabiasz na kłamstwie. Mydlisz ludziom oczy, żeby nie widzieli prawdy. Żyjesz w świecie bez prawdy. Coś ci powiem. Wiesz, jaka jest różnica między sumem a prawnikiem?

– Nie, jaka?

– Jedno to śliskie bydlę żerujące w mętnej wodzie. Drugie to ryba.

– Dobre, detektywie.

Odszedł, a ja stałem na korytarzu, uśmiechając się do siebie.

Nie z powodu żartu ani dlatego, że to prawdopodobnie Lankford, powtarzając dowcip Bookerowi, postanowił odnieść obelgę do wszystkich prawników zamiast tylko do adwokatów. Uśmiechnąłem się, bo dowcip stanowił potwierdzenie, że Lankford i Booker byli ze sobą w kontakcie. Rozmawiali ze sobą, co oznaczało, że gra jeszcze się toczyła. Mój plan wciąż mógł się powieść. Jeszcze miałem szansę.

Rozdział 34

Każdy proces ma swój gwóźdź programu. Świadka czy dowód, który ostatecznie przechyla szalę w jedną albo drugą stronę. W tej sprawie gwóźdź programu nazywał się Regina Campo, ofiara i oskarżycielka, której występ i zeznanie miało rozstrzygnąć wszystko. Ale dobry adwokat zawsze ma w zanadrzu dublera. I miałem – świadka ukrytego za kulisami i czekającego, by ostatecznie przesądzić o wyniku procesu.

Mimo to, kiedy po przerwie Minton wezwał na świadka Reginę Campo, oczy wszystkich zwróciły się na nią i śledziły ją od wejścia na salę aż do wyznaczonego miejsca. Przysięgli po raz pierwszy mieli okazję ujrzeć ją osobiście. Ja też zobaczyłem ją pierwszy raz.

Zdziwiłem się, ale niemile. Jej niepewny krok i filigranowa, krucha sylwetka zupełnie nie pasowały do wizerunku podstępnej intrygantki, jaki mozolnie odmalowywałem przed przysięgłymi.

Trzeba przyznać, że Minton szybko się uczył. Podczas przesłuchania Campo doszedł do wniosku, że mniej znaczy lepiej. Starał się być oszczędny w słowach. Zanim przeszedł do przebiegu wypadków z szóstego marca, zadał kilka ogólnych pytań dotyczących jej osoby.

Historia życia Reginy Campo była banalna i smutna, i to właśnie Minton chciał wykorzystać. Atrakcyjna młoda kobieta przed dziesięcioma laty przyjechała do Hollywood z Indiany, marząc o sławie gwiazdy filmowej. Na początku kariery udało się jej wystąpić w paru programach telewizyjnych. Była nową twarzą i zawsze znalazł się ktoś gotów obsadzić ją w małej, nieważnej rólce. Kiedy jednak przestała być nową twarzą, znalazła pracę w filmach nadawanych przez telewizje kablowe, gdzie często musiała pokazywać się nago.

Dorabiała jako modelka, pozując nago i od czasu do czasu odwdzięczając się za różne przysługi seksem. W końcu porzuciła wszelkie pozory i zaczęła uprawiać seks za pieniądze. Feralnego wieczoru trafiła do baru, gdzie spotkała Louisa Rouleta.

Wersja zdarzeń przedstawiona przez Reginę Campo na sali rozpraw nie odbiegała od relacji poprzednich świadków. Była jednak skrajnie odmienna w formie. Campo, o drobnej twarzy i ciemnych, kręconych włosach, wyglądała jak bezbronna mała dziewczynka.

W trakcie drugiej części zeznania wydawała się zalękniona i bliska płaczu. Kiedy wskazała mężczyznę, w którym rozpoznała napastnika, jej usta i palec drżały ze strachu. Roulet patrzył na nią z obojętną miną.

– To on – wyrzuciła z siebie. – Taką bestię powinno się zamknąć!

Postanowiłem nie zgłaszać sprzeciwu. Czekałem na swoją kolej.

Min ton kontynuował przesłuchanie, skupiając się przez chwilę na jej ucieczce, a potem zapytał, dlaczego nie powiedziała prawdy funkcjonariuszom z patrolu, że wie, kim jest mężczyzna, który ją zaatakował, i po co przyszedł.

– Nie miałam odwagi – powiedziała. – Nie byłam pewna, czy mi uwierzą, gdybym im powiedziała, po co przyszedł. Chciałam tylko, żeby go aresztowali, bo bardzo się go bałam.

– Czy teraz żałuje pani tej decyzji?

– Tak, żałuję, bo wiem, że mógłby to wykorzystać, by go zwolniono, a wtedy mógłby zrobić to samo komuś innemu.

Zaprotestowałem, uznając odpowiedź za szkodzącą mojemu klientowi, a sędzia podtrzymała sprzeciw. Minton zadał jeszcze kilka pytań, ale chyba wiedział, że ma już za sobą punkt kulminacyjny i powinien zakończyć, dopóki przysięgli mają w pamięci drżący palec, którym wskazała winowajcę.

Campo zeznawała przez niecałą godzinę. Dochodziło wpół do dwunastej, ale sędzia nie ogłosiła przerwy na lunch, jak się spodziewałem. Oznajmiła przysięgłym, że chce przeprowadzić jak najwięcej przesłuchań podczas pierwszej sesji, po której wszyscy udadzą się na spóźniony i krótki lunch. Zastanawiałem się, czy wiedziała o czymś, czego ja nie wiedziałem. Czyżby w trakcie krótkiej przerwy dzwoniła do niej policja z Glendale, ostrzegając, że mam zostać aresztowany?

– Panie Haller, świadek czeka – przynagliła mnie.

Podszedłem do pulpitu, zaglądając do notatek. Jeśli miałem użyć do obrony tysiąca brzytew, to przynajmniej połowa z nich musiała zadać rany temu świadkowi. Byłem gotów.

– Pani Campo, czy zatrudniła pani adwokata w celu złożenia pozwu cywilnego przeciw panu Rouletowi w związku z rzekomym zdarzeniem szóstego marca?

Odniosłem wrażenie, jakby spodziewała się tego pytania, ale nie na początku przesłuchania.

– Nie.

– Czy rozmawiała pani z adwokatem o tej sprawie?

– Nikogo nie zatrudniłam i nie złożyłam pozwu. Zależy mi tylko na tym, żeby spotkała go zasłużona…

– Pani Campo – przerwałem jej. – Nie pytałem, czy zatrudniła pani adwokata ani na czym pani zależy. Pytałem, czy rozmawiała pani z adwokatem – jakimkolwiek adwokatem – o tej sprawie i możliwości wszczęcia postępowania cywilnego przeciwko panu Rouletowi.

Patrzyła na mnie z uwagą, starając się odgadnąć, co się za tym kryje. Mówiłem z przekonaniem, jak gdybym coś wiedział, jak gdybym miał na nią haka. Minton prawdopodobnie wyuczył ją najważniejszej zasady składania zeznań: nie daj się przyłapać na kłamstwie.

– Owszem, rozmawiałam z adwokatem. Ale to była tylko rozmowa. Nie zatrudniłam go.

– Czy dlatego, że prokurator poradził pani nie zatrudniać prawnika przed zakończeniem procesu karnego?

– Nie, nic takiego nie mówił.

– Po co rozmawiała pani o sprawie z adwokatem?

Zaczynała się wahać przed udzieleniem każdej odpowiedzi. Nie miałem nic przeciwko temu. Większość ludzi uważa, że kłamstwo wymaga chwili namysłu. Szczerych odpowiedzi udziela się od razu.

– Rozmawiałam z nim, bo chciałam znać swoje prawa i upewnić się, że jestem chroniona.

– Czy pytała go pani o możliwość zaskarżenia pana Rouleta o odszkodowanie?

– Sądziłam, że rozmowy z adwokatem są poufne.

– Jeśli pani zechce, może pani powiedzieć przysięgłym, o czym rozmawiała pani z adwokatem.

Pierwsze głębokie cięcie brzytwy. Campo znalazła się na straconej pozycji. Bez względu na odpowiedź.

– Wolałabym zachować to dla siebie – odrzekła w końcu.

– Dobrze, wróćmy zatem do szóstego marca, ale chciałbym cofnąć się nieco dalej niż pan Minton. Wróćmy do baru „Morgan's”, gdzie pierwszy raz rozmawiała pani z oskarżonym, panem Rouletem.

– Dobrze.

– Co robiła pani tego wieczoru w „Morgan's”?

– Byłam z kimś umówiona.

– Z Charlesem Talbotem?

– Tak.

– Spotkała się pani z nim, żeby ocenić, czy chce go pani zaprowadzić do siebie i uprawiać z nim płatny seks, zgadza się?

Zawahała się przez chwilę, ale skinęła głową.

– Proszę odpowiedzieć – pouczyła ją sędzia.

– Tak.

– Określiłaby pani tę praktykę jako środek bezpieczeństwa?

– Tak.

– Forma bezpiecznego seksu, tak?

– Chyba tak.

– W swoim zawodzie utrzymuje pani intymne stosunki z obcymi osobami, a więc musi się pani chronić, zgadza się?

– Tak, zgadza się.

– Osoby trudniące się tą profesją nazywają to „testem świra”, prawda?

– Ja tego tak nie nazywam.

– Ale prawdą jest, że zanim zaprosi pani potencjalnego klienta do mieszkania, spotyka się z nim pani w miejscach publicznych takich jak „Morgan's”, aby go zobaczyć i upewnić się, że nie jest niebezpieczny i nie ma żadnych odchyleń, tak?

– Można tak powiedzieć. Ale nigdy nie można być nikogo pewnym.

– To prawda. Czyli będąc w „Morgan's”, zwróciła pani uwagę na pana Rouleta, który siedział przy tym samym barze co pani i pan Talbot?

– Tak, rzeczywiście tam był.

– I nigdy wcześniej go pani nie widziała?

– Owszem, widywałam go tam i w innych lokalach.

– Czy kiedykolwiek pani z nim rozmawiała?

– Nie, nie rozmawialiśmy.

– Zauważyła pani, że nosi zegarek Rolex?

– Nie.

– Czy kiedykolwiek widziała pani, jak przyjeżdża lub odjeżdża porsche lub range roverem?

– Nie, nigdy nie widziałam go w samochodzie.

– Ale widywała go pani wcześniej w „Morgan's” i podobnych lokalach.

– Tak.

– I nigdy z nim pani nie rozmawiała.

– Nigdy.

– Dlaczego więc pani do niego podeszła?

– Po prostu wiedziałam, że jest w obiegu.

– Co pani rozumie przez wyrażenie „być w obiegu”?

– Gdy widywałam go przy innych okazjach, zorientowałam się, że lubi się bawić. Widziałam, jak wychodził w towarzystwie dziewczyn, które robią to co ja.

– Widziała pani, jak wychodził z prostytutkami?

– Tak.

– Dokąd?

– Nie wiem, opuszczali lokal. Szli do hotelu albo do mieszkania dziewczyny. Nie wiem, co się potem działo.

– Skąd pani wie, że opuszczali lokal? Może po prostu wychodzili na papierosa?

– Widziałam, jak wsiadali do samochodu i odjeżdżali.

– Pani Campo, przed chwilą zeznała pani, że nigdy nie widziała samochodów pana Rouleta. Teraz twierdzi pani, że widziała, jak wsiada do samochodu z kobietą, która tak jak pani jest prostytutką. W którą wersję mam wierzyć?

Zdając sobie sprawę z wpadki, na moment znieruchomiała, ale zaraz znalazła odpowiedź.

– Widziałam, jak wsiada do samochodu, ale nie wiem, co to był za samochód.

– Nie zwraca pani uwagi na takie rzeczy, tak?

– Zazwyczaj.

– Wie pani, czym różni się porsche od range rovera?

– Chyba jeden jest duży, a drugi mały.

– Do jakiego samochodu wsiadał pan Roulet?

– Nie pamiętam.

Zamilkłem na chwilę, uznając, że wykorzystałem do maksimum sprzeczność w jej zeznaniu. Spojrzałem na listę pytań i ruszyłem dalej.

– Czy te kobiety, w których towarzystwie pan Roulet wychodził z lokali, były później widywane?

– Nie rozumiem.

– Czy znikały? Widywała je pani potem?

– Owszem, widziałam je później.

– Czy miały jakieś obrażenia lub ślady po pobiciu?

– Nie zauważyłam, ale nie pytałam, czy były bite.

– A jednak biorąc pod uwagę wszystkie te fakty, uznała pani, że jest bezpieczna, i postanowiła podejść do niego i zaproponować seks, zgadza się?

– Nie mogłam mieć pewności, czy będę bezpieczna. Wiedziałam tylko, że prawdopodobnie przyszedł poszukać dziewczyny, a mężczyzna, z którym byłam w barze, powiedział mi, że o dziesiątej musi wyjść i wracać do pracy.

– Czy może powiedzieć pani przysięgłym, dlaczego nie usiadła pani z panem Rouletem, tak jak z panem Talbotem, i nie przeprowadziła pani „testu świra”?

Zwróciła wzrok na Mintona. Liczyła na wybawienie z opresji, lecz ratunek nie nadchodził.

– Po prostu pomyślałam, że nie jest niewiadomą.

– Uznała pani, że nie jest groźny.

– Chyba tak. Nie wiem. Potrzebowałam pieniędzy i popełniłam błąd.

– Pomyślała pani, że jest bogaty i mógłby rozwiązać pani kłopoty finansowe?

– Nie, o niczym takim nie pomyślałam. Potraktowałam go jak potencjalnego klienta, który korzystał już z takich usług. Jak kogoś, kto wie, co robi.

– Zeznała pani, że widywała wcześniej pana Rouleta w towarzystwie kobiet, które uprawiają ten sam zawód co pani?

– Tak.

– Są prostytutkami.

– Tak.

– Przyjaźni się pani z nimi?

– Znam niektóre.

– Czy z zawodowej uprzejmości ostrzega pani te kobiety przed klientami, którzy mogą być niebezpieczni lub nie płacą?

– Czasami.

– A one odwzajemniają tę uprzejmość, zgadza się?

– Tak.

– Ile z nich ostrzegało panią przed Louisem Rouletem?

– Żadna, inaczej nie zaprosiłabym go do siebie.

Skinąłem głową i przez dłuższą chwilę studiowałem notatki. Następnie zacząłem ją pytać o szczegółowy przebieg zdarzeń w „Morgans”, przedstawiając zapis wideo z kamery umieszczonej nad barem. Minton sprzeciwił się odtworzeniu nagrania przysięgłym z powodu braku odpowiednich podstaw, ale sędzia uchyliła sprzeciw. Przed ławą przysięgłych postawiono telewizor umieszczony na stoliku na kółkach i odtworzono wideo. Widząc ich zaabsorbowanie, pomyślałem, że są zachwyceni możliwością oglądania prostytutki przy pracy, podobnie jak podpatrywaniem dwojga głównych aktorów sprawy w naturalnej sytuacji.

– Co było w tym liściku, który mu pani podała? – zapytałem, gdy odsunięto na bok telewizor.

– Chyba zapisałam tylko swoje imię i adres.

– Nie podała pani ceny za usługę?

– Być może. Nie pamiętam.

– Ile wynosi stawka, jakiej żąda pani od klientów?

– Zwykle dostaję czterysta dolarów.

– Zwykle? Co wpływa na zróżnicowanie stawki?

– To zależy od tego, czego życzy sobie klient.

Spojrzawszy na ławę przysięgłych, zauważyłem, że twarz człowieka z Biblią tężeje z zażenowania.

– Czy kiedykolwiek uprawiała pani z klientami praktyki sadomasochistyczne polegające na dominacji i krępowaniu?

– Czasami. Ale to tylko odgrywanie ról. Nikomu nie dzieje się krzywda. To zwykłe udawanie.

– Chce pani przez to powiedzieć, że przed szóstym marca żaden klient nigdy pani nie skrzywdził?

– Tak, to właśnie chcę powiedzieć. A ten człowiek skrzywdził mnie i próbował zabić…

– Pani Campo, proszę tylko odpowiedzieć na zadane pytanie.

Dziękuję. Wróćmy do „Morgan's”. Tak lub nie. Czy w chwili, gdy dała pani panu Rouletowi serwetkę z adresem i ceną, była pani pewna, że nic pani nie grozi z jego strony i że ma przy sobie wystarczającą ilość gotówki, aby zapłacić czterysta dolarów za usługę?

– Tak.

– Dlaczego więc pan Roulet nie miał przy sobie żadnej gotówki? gdy został przeszukany przez policję?

– Nie wiem. Nie zabrałam mu pieniędzy.

– Wie pani, kto to zrobił?

– Nie.

Umilkłem na dłuższą chwilę, aby wyraźnymi pauzami rozdzielić poszczególne wątki przesłuchania.

– Hm, czy dalej pracuje pani jako prostytutka? – zapytałem.

Po chwili wahania Campo przytaknęła.

– I jest pani zadowolona z tego zajęcia?

Minton wstał.

– Wysoki sądzie, co to ma wspólnego z…

– Podtrzymuję sprzeciw – powiedziała sędzia.

– Dobrze – ciągnąłem. – Czy wobec tego jest prawdą, że kilka razy wyznała pani swoim klientom, że ma nadzieję porzucić tę pracę?

– Tak, to prawda – odrzekła, nie wahając się jak przy wielu poprzednich pytaniach.

– Czy to prawda, że uważa pani potencjalne korzyści finansowe związane z tą sprawą za dobry sposób zerwania z dotychczasowym zajęciem?

– Nie, to nieprawda – zaprzeczyła stanowczo i bez wahania. – Ten człowiek mnie zaatakował. Chciał mnie zabić! O nic innego w tej sprawie nie chodzi!

Podkreśliłem coś w notatniku, robiąc kolejną pauzę.

– Czy Charles Talbot był pani stałym klientem? – zapytałem.

– Nie, poznałam go tamtego wieczoru w „Morgan's”.

– I pomyślnie zdał test bezpieczeństwa.

– Tak.

– Czy to Charles Talbot uderzył panią w twarz szóstego marca?

– Nie, to nie on – odparła szybko.

– Czy zaproponowała pani panu Talbotowi, że podzieli się z nim odszkodowaniem uzyskanym w wyniku procesu cywilnego wytoczonego panu Rouletowi?

– Nie, nie zrobiłam tego. To kłamstwo!

Zwróciłem się w stronę sędzi.

– Wysoki sądzie, czy mogę poprosić mojego klienta o powstanie?

– Proszę bardzo, panie Haller.

Dałem Rouletowi znak, by wstał. Spojrzałem ponownie na Reginę Campo.

– Pani Campo, czy jest pani pewna, że to jest człowiek, który uderzył panią szóstego marca?

– Tak, to on.

– Ile pani waży, pani Campo?

Odchyliła się od mikrofonu, jak gdyby poczuła się dotknięta niedyskrecją pytania, mimo że odpowiedziała na wiele innych dotyczących jej intymnego życia. Zauważyłem, że Roulet chce usiąść, i dałem mu znak, żeby tego nie robił.

– Nie jestem pewna – powiedziała Campo.

– W ogłoszeniu na stronie internetowej jest informacja, że waży pani pięćdziesiąt kilogramów. Czy to się zgadza?

– Chyba tak.

– Jeśli więc przysięgli mają uwierzyć w pani relację z wydarzeń szóstego marca, muszą uwierzyć, że udało się pani obezwładnić pana Rouleta i uciec.

Wskazałem na Rouleta, który miał co najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył co najmniej trzydzieści kilogramów więcej od niej.

– Tak właśnie było.

– I udało się pani, mimo że rzekomo trzymał pani nóż na gardle.

– Chciałam żyć. Kiedy zagrożone jest życie, człowiek jest zdolny do rzeczy niemożliwych.

Wykorzystała ostatni argument. Zaczęła płakać, jak gdyby moje pytanie obudziło straszne wspomnienie tamtej chwili, gdy otarła się o śmierć.

– Może pan usiąść, panie Roulet. Wysoki sądzie, nie mam więcej pytań do pani Campo.

Zająłem miejsce obok Rouleta. Miałem wrażenie, że przesłuchanie poszło nieźle. Moje brzytwy otworzyły mnóstwo ran. Oskarżenie krwawiło. Roulet nachylił się nad moim uchem i szepnął tylko jedno słowo.

– Fantastycznie!

Minton wrócił do pulpitu, by zadać pytania uzupełniające, ale przypominał tylko muchę krążącą nad otwartą raną. Nie mógł unieważnić odpowiedzi, jakich udzielił jego główny świadek, nie mógł też wymazać obrazów, jakie podsunąłem przysięgłym.

Kiedy po dziesięciu minutach skończył, zrezygnowałem z dodatkowych pytań, przekonany, że Minton niewiele wskórał i nie muszę już wkraczać do akcji. Sędzia spytała prokuratora, czy ma jeszcze innych świadków. Minton odparł, że chciałby się nad tym zastanowić podczas lunchu, po którym zdecyduje, czy oskarżenie zakończy przedstawienie materiału dowodowego.

W innych okolicznościach zgłosiłbym sprzeciw, ponieważ chciałbym wiedzieć, czy zaraz po przerwie będę musiał wezwać swojego świadka. Ale nie skorzystałem z tej możliwości. Sądziłem, że czując presję, Minton zaczyna się wahać. Chciałem, żeby podjął decyzję, i miałem nadzieję, że pomoże w tym przerwa na lunch.

Sędzia zwolniła przysięgłych na lunch, dając im tylko godzinę zamiast zwyczajowych dziewięćdziesięciu minut. Nie zamierzała tracić ani chwili. Oznajmiła, że sesja popołudniowa rozpocznie się o trzynastej trzydzieści, i pospiesznie opuściła swoje miejsce. Zapewne miała ochotę na papierosa.

Spytałem Rouleta, czy jego matka może iść z nami na lunch, żebyśmy porozmawiali o jej zeznaniu, które – jak przypuszczałem – miała złożyć w sesji popołudniowej, a może nawet zaraz po przerwie. Roulet odrzekł, że to załatwi, i zaproponował francuską restaurację na Ventura Boulevard. Moim zdaniem mieliśmy na to za mało czasu i lepiej będzie, jeśli spotkamy się w „Four Greek Fields”. Nie miałem ochoty zapraszać ich do swojego azylu, ale mogliśmy tam zjeść szybko i zdążyć na czas wrócić do sądu. Jedzenie zapewne nie mogło się równać z daniami podawanymi we francuskim bistro, ale zbytnio się tym nie przejmowałem.

Gdy wstałem i odwróciłem się od stołu obrony, zobaczyłem puste ławy dla publiczności. Wszyscy wyszli już na lunch. Został tylko Minton, który czekał na mnie przy barierce.

– Możemy chwilę pogadać? – spytał.

– Jasne.

Czekaliśmy w milczeniu, aż Roulet wyjdzie przez bramkę i opuści salę. Wiedziałem, co usłyszę. Widząc nadciągające kłopoty, prokurator zazwyczaj proponował korzystniejszą ugodę. A Minton wiedział, że ma kłopoty. Zeznanie jego gwoździa programu zakończyło się w najlepszym razie remisem.

– O co chodzi? – spytałem.

– Zastanawiałem się nad tym, co mówiłeś o brzytwach.

– I?

– I… chcę ci złożyć ofertę.

– Jesteś nowy. Ugodę musi chyba zaakceptować ktoś z góry, prawda?

– Mam upoważnienie do pewnych ruchów.

– Zgoda, podaj ofertę, do jakiej masz upoważnienie.

– Zejdę do czynnej napaści z poważnym uszkodzeniem ciała.

– Czyli?

– Spuszczę do czterech.

Oferta oznaczała poważne zmniejszenie kary, ale gdyby Roulet ją przyjął, zostałby skazany na cztery lata. Największe ustępstwo polegało na tym, że czyn tracił znamiona przestępstwa seksualnego.

Roulet po wyjściu na wolność nie musiałby się rejestrować jako przestępca seksualny.

Spojrzałem na Mintona, jak gdyby właśnie obraził pamięć mojej matki.

– Chyba trochę za dużo, Ted, zwłaszcza jeżeli przypomnisz sobie występ swojego asa. Widziałeś tego przysięgłego, który zawsze ma przy sobie Biblię? Kiedy dziewczyna zeznawała, wyglądał, jakby za chwilę miał się zesrać w Dobrą Księgę.

Minton nie odpowiedział. Widocznie nawet nie zwrócił uwagi na przysięgłego z Biblią.

– Nie wiem – powiedziałem. – Mam obowiązek przekazać ofertę klientowi i zrobię to. Ale powiem mu też, że byłby idiotą, gdyby ją przyjął.

– Dobra, czego więc chcesz?

– W takiej sprawie może być tylko jeden wyrok, Ted. Poradzę mu, żeby zaczekał do końca. Mam wrażenie, że teraz wszystko pójdzie z górki.

Zostawiłem go przy bramce i ruszyłem środkowym przejściem między krzesłami dla publiczności, spodziewając się, że zawoła za mną i zaproponuje nową ofertę. Ale Minton wytrzymał.

– Oferta obowiązuje tylko do wpół do drugiej, Haller! – krzyknął. W jego głosie usłyszałem jakiś zagadkowy ton.

Uniosłem rękę i pomachałem do niego, nie oglądając się za siebie. Wychodząc z sali, nie miałem już wątpliwości – w jego głosie zabrzmiała nutka rozpaczy.

RozdziaŁ35

Po powrocie na salę z „Four Green Fields” celowo ignorowałem Mintona. Chciałem go jak najdłużej trzymać w niepewności.

Był to element planu, by go sprowokować do kroku, który miał zmienić obraz procesu. Kiedy zajęliśmy miejsca i czekaliśmy na sędzię, wreszcie na niego spojrzałem, zaczekałem, aż pochwyci mój wzrok, i lekko pokręciłem głową. Oferta odrzucona. Przytaknął, starając się okazać każdym gestem, że święcie wierzy w wygraną i nie rozumie decyzji mojego klienta. Gdy minutę później weszła sędzia i poleciła wprowadzić przysięgłych, Minton natychmiast zwinął żagle.

– Panie Minton, czy ma pan następnych świadków? – zapytała sędzia.

– Wysoki sądzie, oskarżenie zakończyło przedstawianie stanowiska.

Fullbright zawahała się na ułamek sekundy. Patrzyła na Mintona odrobinę dłużej, niż powinna. Chyba przysięgli wyczuli jej zaskoczenie. Następnie przeniosła wzrok na mnie.

– Panie Haller, jest pan gotów?

Według zwyczajowej procedury w tym momencie należało poprosić sędzię o zalecenie ławie wydania wyroku uniewinniającego.

Ale nie zrobiłem tego, obawiając się, że mogłoby dojść do niecodziennego zdarzenia i sędzia spełniłaby moją prośbę. Nie mogłem jeszcze dopuścić do zakończenia rozprawy. Oznajmiłem, że obrona rozpoczyna przedstawienie swojego stanowiska.

Moim pierwszym świadkiem była Mary Alice Windsor. Do sali wprowadził ją Cecil Dobbs, który następnie zasiadł w pierwszym rzędzie ław dla publiczności. Windsor była ubrana w bladoniebieski kostium i szyfonową bluzkę. Mijając fotel sędziowski, szła w kierunku miejsca dla świadków dystyngowanym, królewskim krokiem. Nikt by się nie domyślił, że na lunch zjadła zapiekankę pasterską w irlandzkim pubie. Szybko uporałem się z rutynowymi pytaniami wstępnymi, ustalając, że z Louisem Rossem Rouletem łączą ją związki krwi oraz biznesu. Poprosiłem sędzię o pozwolenie okazania świadkowi noża, który oskarżenie włączyło do dowodów w sprawie.

Uzyskawszy zgodę, podszedłem do asystentki sędzi i wziąłem broń, nadal opakowaną w torebkę z przezroczystego plastiku. Nóż był otwarty, można więc było zobaczyć inicjały na ostrzu. Zaniosłem go do miejsca dla świadka i położyłem przed Mary Windsor.

– Pani Windsor, czy poznaje pani ten nóż?

Wzięła torebkę z dowodem, próbując wygładzić folię, by znaleźć i odczytać inicjały na ostrzu.

– Tak, poznaję – oświadczyła. – To nóż mojego syna.

– Na jakiej podstawie twierdzi pani, że nóż jest własnością pani syna?

– Ponieważ kilka razy mi go pokazywał. Wiedziałam, że zawsze go ma przy sobie, a czasem nóż przydawał się w biurze, kiedy przywożono broszury i musieliśmy przeciąć taśmy opakowania. Był bardzo ostry.

– Od jak dawna syn miał ten nóż?

– Od czterech lat.

– Pamięta pani bardzo dokładnie.

– Owszem.

– Skąd taka pewność?

– Bo kupił go dla własnego bezpieczeństwa cztery lata temu.

Prawie dokładnie.

– Bezpieczeństwa? Co mu groziło, pani Windsor?

– W naszym zawodzie często pokazujemy domy nieznajomym osobom. Czasami jesteśmy z nimi w domu sami. Nieraz zdarzało się, że agent z biura nieruchomości został okradziony czy pobity… dochodziło nawet do morderstw i gwałtów.

– Czy wiadomo pani, by Louis kiedykolwiek padł ofiarą takiego przestępstwa?

– Nie, sam nie. Ale znał osobę, która weszła do domu i coś takiego ją spotkało…

– Co ją spotkało?

– Została zgwałcona i okradziona przez mężczyznę uzbrojonego w nóż. Kiedy było po wszystkim, znalazł ją Louis. Zaraz po tym kupił nóż.

– Dlaczego nóż? Czemu nie pistolet?

– Powiedział mi, że z początku miał zamiar kupić pistolet, ale chciał coś mniej rzucającego się w oczy, co mógłby zawsze nosić przy sobie. Kupił więc noże dla nas obojga. Stąd wiem, że stało się to prawie dokładnie cztery lata temu.

Uniosła torebkę z nożem.

– Mój wygląda identycznie, tylko ma inne inicjały. Od tamtego zdarzenia oboje nosimy noże.

– Czyli pani zdaniem, gdyby syn miał nóż wieczorem szóstego marca, byłoby to najzupełniej normalne?

Minton zaprotestował, twierdząc, że nie podałem podstaw, by zadawać pani Windsor takie pytanie, i sędzia podtrzymała sprzeciw.

Mary Windsor, nieznająca się na prawie karnym, zrozumiała, że sędzia zezwala na odpowiedź.

– Nosił go codziennie – powiedziała. – Szósty marca był takim samym dniem jak…

– Pani Windsor! – huknęła sędzia. – Podtrzymałam sprzeciw. Nie może pani odpowiadać na to pytanie. Przysięgli nie wezmą tego pod uwagę.

– Przepraszam – odrzekła cicho Mary Windsor.

– Następne pytanie, panie Haller – rozkazała sędzia.

– To wszystko, wysoki sądzie. Dziękuję, pani Windsor.

Mary Windsor zaczęła wstawać, lecz sędzia znowu ją upomniała, każąc jej zostać na miejscu. Wróciłem za stół, a Minton wstał i podszedł do pulpitu. Rozejrzałem się wśród publiczności, ale nie dojrzałem żadnych znajomych twarzy z wyjątkiem Dobbsa. Posłał mi pokrzepiający uśmiech, który zignorowałem.

Zeznanie Mary Windsor przebiegło doskonale, ściśle według scenariusza, jaki ułożyliśmy przy lunchu. Zwięźle przedstawiła przyczynę nabycia noża, pozostawiając w zeznaniu pole minowe, na które musiał wkroczyć Minton. Nie zdradziła nic więcej ponad to, co przekazałem Mintonowi podczas ujawnienia dowodów. Jeśli zboczy z tej drogi, szybko usłyszy ostrzegawczy trzask pod stopą.

– Kiedy dokładnie doszło do zdarzenia, które skłoniło pani syna do nabycia pięciocalowego składanego noża?

– Dziewiątego czerwca dwa tysiące pierwszego roku.

– Jest pani pewna?

– Najzupełniej.

Odwróciłem się, żeby mieć lepszy widok na twarz Mintona. Czytałem w nim jak w książce. Sądził, że coś ma. Podanie dokładnej daty było dla niego jasnym znakiem, że zeznanie wcześniej uzgodniono. Widziałem, że jest podniecony.

– Czy ukazał się jakiś artykuł na temat tej rzekomej napaści?

– Nie.

– Policja prowadziła śledztwo?

– Nie.

– A jednak tak dokładnie pamięta pani datę. Jak to możliwe, pani Windsor? Czy przed zeznaniem ktoś podał pani tę datę?

– Nie. Znam datę, ponieważ nigdy nie zapomnę dnia, w którym zostałam zaatakowana.

Umilkła na chwilę. Zobaczyłem, jak co najmniej troje przysięgłych otwiera usta w zaskoczeniu. Minton zrobił to samo. Prawie usłyszałem ostrzegawczy trzask zapalnika miny.

– Mój syn także nigdy tego nie zapomni – ciągnęła Windsor.

– Przyszedł mnie szukać i znalazł mnie w tym domu. Byłam naga i związana. To było dla niego bolesne przeżycie. Sądzę, że między innymi dlatego zaczął nosić nóż. Żałował, że nie zjawił się wcześniej i nie mógł zapobiec temu, co się stało.

– Rozumiem – rzekł Minton, wpatrując się w notatki.

Znieruchomiał, nie wiedząc, co dalej począć. Nie chciał zrobić kroku, bojąc się, że mina eksploduje i urwie mu nogę.

– Panie Minton, coś jeszcze? – zapytała sędzia, niezbyt zręcznie maskując nutkę sarkazmu w głosie.

– Jeszcze chwileczkę, wysoki sądzie – powiedział Minton.

Wziął się w garść, znów zajrzał do notatek i spróbował coś z tego uratować.

– Pani Windsor, czy pani lub pani syn zawiadomiliście policję po tym zdarzeniu?

– Nie. Louis chciał to zgłosić, ale ja nie. Uważałam, że to tylko pogłębiłoby uraz.

– Czyli nie istnieje oficjalna dokumentacja przestępstwa, zgadza się?

– Zgadza się.

Wiedziałem, że Minton chce sięgnąć dalej i dowiedzieć się, czy po napaści udzielono jej pomocy medycznej. Ale wyczuwając kolejną pułapkę, nie zapytał o to.

– A zatem twierdzi pani, że na dowód, iż ta napaść rzeczywiście się wydarzyła, mamy tylko pani słowa? Pani i pani syna, jeśli zechce złożyć zeznanie.

– Ależ to się wydarzyło. Co dzień o tym myślę.

– Nikt inny nie może tego potwierdzić.

Utkwiła w prokuratorze kamienne spojrzenie.

– Czy to jest pytanie?

– Pani Windsor, przyszła pani tutaj, aby pomóc synowi, tak?

– Jeśli tylko będę mogła. Wiem, że jest dobrym człowiekiem, który nigdy nie popełniłby tak odrażającego przestępstwa.

– Byłaby pani gotowa uczynić wszystko, co w pani mocy, aby ocalić syna przed wyrokiem skazującym i więzieniem, prawda?

– Ale nie skłamałabym o takim wydarzeniu. Pod przysięgą czy nie, nie skłamałabym.

– Chce pani jednak ocalić syna?

– Tak.

– A ocalenie oznacza, że byłaby pani gotowa do kłamstwa, prawda?

– Nie.

– Dziękuję, pani Windsor.

Minton pospiesznie wrócił na miejsce. W uzupełnieniu miałem tylko jedno pytanie.

– Pani Windsor, ile miała pani lat w dniu tej napaści?

– Pięćdziesiąt cztery.

Usiadłem. Minton nie miał więcej pytań i Windsor została zwolniona. Poprosiłem sędzię, aby do końca procesu pozwoliła jej usiąść w ławach dla publiczności, ponieważ złożyła już zeznanie. Prośba została spełniona bez sprzeciwu ze strony Mintona.

Moim następnym świadkiem był detektyw z Departamentu Policji Los Angeles David Lambkin, krajowy ekspert do spraw przestępczości seksualnej, który pracował nad śledztwem w sprawie „wampira domów na sprzedaż”. Szybko ustaliłem fakty tamtej historii. Detektyw poinformował, że śledztwo dotyczyło pięciu zgłoszonych gwałtów. Szybko przeszedłem do pięciu kluczowych pytań, które miały wesprzeć zeznanie Mary Windsor.

– Detektywie Lambkin, w jakim wieku były znane ofiary tego gwałciciela?

– Wszystkie były kobietami interesu, które odnosiły spore sukcesy. Ich wiek nieco odbiegał od wieku przeciętnych ofiar gwałtu.

Najmłodsza miała chyba dwadzieścia dziewięć lat, a najstarsza pięćdziesiąt dziewięć.

– Czyli pięćdziesięcioczteroletnia kobieta pasowałaby do profilu ofiar gwałciciela?

– Tak.

– Czy może pan powiedzieć przysięgłym, kiedy zgłoszono pierwszą, a kiedy ostatnią napaść?

– Tak. Pierwszy gwałt zdarzył się pierwszego października dwutysięcznego roku, a ostatni trzynastego lipca dwa tysiące pierwszego.

– Czyli dziewiąty czerwca dwa tysiące pierwszego roku mieści się w okresie działania gwałciciela napadającego na kobiety pracujące w handlu nieruchomościami?

– Owszem, mieści się.

– Czy w trakcie śledztwa doszedł pan do wniosku lub przekonania, że ten osobnik mógł popełnić więcej niż pięć gwałtów?

Minton zgłosił sprzeciw, mówiąc, że pytanie dotyczy domysłów.

Sędzia podtrzymała sprzeciw, ale to nie miało znaczenia. Ważne było tylko pytanie i fakt, że przysięgli zobaczyli, jak prokurator nie chce dopuścić, by detektyw na nie odpowiedział.

Podczas swojego przesłuchania Minton mnie zaskoczył. Otrząsnął się po wpadce z Windsor i zadał Lambkinowi trzy solidne ciosy, uzyskując korzystne dla oskarżenia odpowiedzi.

– Detektywie Lambkin, czy grupa śledcza prowadząca dochodzenie w sprawie gwałtów przekazała jakieś ostrzeżenia kobietom pracującym w branży handlu nieruchomościami?

– Owszem. Dwukrotnie rozesłaliśmy ulotki. Pierwsze trafiły do wszystkich licencjonowanych biur handlu nieruchomościami działających w okolicy, a drugie wysłaliśmy indywidualnie do wszystkich licencjonowanych agentów, kobiet i mężczyzn.

– Czy w ulotkach umieszczono informacje o wyglądzie i metodach działania gwałciciela?

– Tak.

– Czyli jeśli ktoś chciałby spreparować opowieść, jakoby został zaatakowany przez tego gwałciciela, znalazłby w ulotce wszystkie niezbędne informacje, zgadza się?

– Owszem, jest taka możliwość.

– Nie mam więcej pytań, wysoki sądzie.

Minton usiadł dumny z siebie, a Lambkin został zwolniony, ponieważ ja też nie miałem więcej pytań. Poprosiłem sędzię o kilka minut na naradę z klientem i nachyliłem się do Rouleta.

– To już – powiedziałem. – Tylko ty nam zostałeś. Jesteś czysty i Minton niewiele może ci zrobić. Powinieneś być bezpieczny, chyba że pozwolisz mu się podejść. Nie zmieniłeś zamiaru?

Roulet od początku mówił, że chce zeznawać i zaprzeczyć zarzutom. Powtórzył to przy lunchu. Wręcz się tego domagał. Zawsze byłem zdania, że ze składaniem zeznania przez klienta wiąże się ryzyko, ale i zysk. Wszystko, co mówił, mogło obrócić się przeciw niemu, gdyby oskarżeniu udało się wyciągnąć z tego korzyść dla siebie.

Wiedziałem też jednak, że mimo wielokrotnego pouczania ławy o prawie oskarżonego do milczenia, przysięgli zawsze chcą usłyszeć od oskarżonego, że tego nie zrobił.

– Chcę to zrobić – szepnął Roulet. – Poradzę sobie z prokuratorem.

Odsunąłem krzesło i wstałem.

– Wysoki sądzie, obrona powołuje na świadka Louisa Rossa Rouleta.

Rozdział 36

Iouis Roulet ruszył w stronę miejsca dla świadków jak koszykarz wprowadzony do gry z ławki rezerwowych. Sprawiał wrażenie człowieka, który od dawna czeka na okazję, by dać odpór niesłusznym zarzutom. Dobrze wiedział, że przysięgli zwrócą uwagę na jego gotowość do zeznań.

Po krótkiej części wstępnej od razu przystąpiłem do rzeczy. Odpowiadając na moje pytania, Roulet uczciwie przyznał, że wieczorem szóstego marca przyszedł do „Morgan's” poszukać damskiego towarzystwa. Oświadczył, że nie chodziło mu w szczególności o skorzystanie z usług prostytutki, choć nie wykluczał takiej możliwości.

– Byłem już z kobietami, którym musiałem płacić – powiedział.

– Dlatego nie miałbym nic przeciwko temu.

Zeznał, że siedząc w barze, nie utrzymywał kontaktu wzrokowego z Reginą Campo, dopóki sama do niego nie podeszła. Według jego słów, to ona była stroną inicjującą rozmowę, ale ten fakt wówczas go nie zaniepokoił. Oferta miała charakter otwarty. Regina Campo powiedziała, że po dziesiątej będzie wolna i może ją odwiedzić, jeśli nie ma innych planów.

Roulet wspomniał o próbach znalezienia kobiety, której nie będzie musiał płacić. Trwające godzinę poszukiwania w „Morgan's” i „Lampligłiter” nie przyniosły jednak skutku, pojechał więc pod adres, jaki dostał od Campo, i zapukał do drzwi.

– Kto panu otworzył?

– Ona. Uchyliła drzwi i spojrzała na mnie.

– Regina Campo? Kobieta, która zeznawała tu dziś przed południem?

– Tak, to była ona.

– Czy przez szparę w drzwiach widział pan jej całą twarz?

– Nie. Uchyliła je tylko odrobinę. Widziałem jedynie jej lewe oko i część lewej strony twarzy.

– W którą stronę otworzyły się drzwi? Czy szpara, przez którą pan ją widział, była z prawej czy lewej strony?

– Stojąc przed drzwiami, widziałem ją przez uchylone drzwi z prawej.

– Uściślijmy to. Szpara była po prawej stronie, zgadza się?

– Zgadza się.

– Czyli jeśli pani Campo stała za drzwiami i wyglądała przez szparę, patrzyła na pana lewym okiem.

– Zgadza się.

– Czy widział pan jej prawe oko?

– Nie.

– A więc gdyby miała siniec, rozcięcie czy inne uszkodzenie na prawej części twarzy, nie mógłby pan tego zobaczyć?

– Nie.

– Dobrze. Co się zdarzyło potem?

– Zobaczyła, że to ja, i zaprosiła mnie do środka. Otworzyła drzwi szerzej, ale wciąż za nimi stała.

– Nie widział pan jej?

– Niezupełnie. Wykorzystała skrzydło drzwi jako rodzaj zasłony.

– Co się później zdarzyło?

– Za drzwiami był przedpokój, z którego do salonu prowadziło przejście. Wskazała mi salon, więc poszedłem w tę stronę.

– Czy to oznacza, że w tym momencie stała za pana plecami?

– Tak. Kiedy skręciłem do salonu, była za mną.

– Czy zamknęła drzwi?

– Chyba tak. Usłyszałem szczęk zamka.

– I co potem?

– Dostałem czymś w tył głowy i upadłem. Straciłem przytomność.

– Wie pan, jak długo pozostawał pan nieprzytomny?

– Nie. Sądzę, że to trwało jakiś czas, ale ani policja, ani nikt inny mi tego nie powiedział.

– Czy pamięta pan, co się działo, kiedy odzyskał pan przytomność?

– Pamiętam, że miałem trudności z oddychaniem, a kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że ktoś na mnie siedzi. Leżałem na wznak i jakiś mężczyzna siedział na mnie. Gdy próbowałem się poruszyć, zdałem sobie sprawę, że na moich nogach też ktoś siedzi.

– Co się zdarzyło potem?

– Obaj mężczyźni ostrzegali mnie, żebym się nie ruszał, a jeden powiedział, że mają mój nóż i jeśli spróbuję się poruszyć albo uciec, nie zawahają się go użyć.

– Czy wtedy zjawiła się policja i został pan aresztowany?

– Tak, kilka minut później przyszedł policjant. Założył mi kajdanki i kazał wstać. Wtedy zobaczyłem, że mam krew na marynarce.

– A na dłoni?

– Nie widziałem, ponieważ miałem ręce skute za plecami. Ale usłyszałem, jak jeden z mężczyzn, którzy na mnie siedzieli, mówi policjantowi, że mam krew na ręce, i policjant owinął mi dłoń torebką. Tylko to poczułem.

– Jak to się stało, że miał pan krew na ręce i marynarce?

– Wiem tylko, że ktoś musiał je nią wymazać, bo ja tego nie zrobiłem.

– Czy jest pan leworęczny?

– Nie.

– I nie uderzył pan pani Campo lewą pięścią?

– Nie, nie uderzyłem.

– Zagroził pan, że ją zgwałci?

– Nie, nie zagroziłem.

– Powiedział jej pan, że ją zabije, jeżeli nie będzie posłuszna?

– Nie.

Miałem nadzieję wykrzesać z niego choć odrobinę wściekłości, którą widziałem pierwszego dnia w kancelarii CC. Dobbsa, ale Roulet był spokojny i opanowany. Postanowiłem, że na sam koniec muszę go trochę przycisnąć i wydobyć z niego tę złość. Podczas lunchu mówiłem mu, że chcę ją zobaczyć, i nie byłem pewien, co robił i co się stało z jego gniewem.

– Czy czuje pan złość z powodu oskarżenia o napaść na panią Campo?

– Oczywiście.

– Dlaczego?

Otworzył usta, ale się nie odezwał. Wydawał się oburzony takim pytaniem. Wreszcie odrzekł:

– Jak to dlaczego? Czy kiedykolwiek oskarżono pana o coś, czego pan nie zrobił, i nie mógł pan niczemu zaprzeczyć, tylko czekać?

Czekać przez długie tygodnie i miesiące, aż w końcu sprawa trafia do sądu i dopiero tam można powiedzieć, że padło się ofiarą spisku? Ale potem znów trzeba czekać, aż prokurator zbierze bandę łgarzy, każe mi wysłuchiwać ich kłamstw i czekać na swoją kolej.

Oczywiście, że czuję złość. Jestem niewinny! Nie zrobiłem tego!

Wypadł doskonale. Powiedział dokładnie to, o co chodziło, a poza tym trafiało to do każdego, kto kiedykolwiek padł ofiarą fałszywych oskarżeń. Lepszej odpowiedzi nie mogłem sobie życzyć, ale przypomniałem sobie o zasadzie: wkroczyć na krótko. Mniej zawsze oznacza lepiej. Usiadłem. Gdyby się okazało, że coś pominąłem, zawsze mogłem to naprawić w uzupełnieniu.

Spojrzałem na sędzię.

– Nie mam więcej pytań, wysoki sądzie.

Zanim wróciłem na miejsce, Minton już stał, gotów do natarcia.

Ruszył do pulpitu, nie odrywając ciężkiego wzroku od Rouleta. Demonstrował przysięgłym, co myśli o tym człowieku. Jego oczy przypominały promienie lasera przecinające salę. Chwycił się pulpitu, zaciskając na nim dłonie tak mocno, że zbielały mu kostki. To było przedstawienie dla przysięgłych.

– Zaprzecza pan, że dotknął pani Campo – zaczął.

– Owszem – odparł Roulet.

– Według pańskich słów sama uderzyła się w twarz albo kazała to zrobić mężczyźnie, którego przed spotkaniem w barze nigdy nie widziała, i miał to być spisek, zgadza się?

– Nie wiem, kto to zrobił. Wiem tylko, że nie ja.

– Twierdzi pan jednak, że ta kobieta, Regina Campo, kłamie.

Przyszła dziś do sądu i bezczelnie skłamała przed sędzią, przysięgłymi i całym światem.

Min ton akcentował każde słowo, potrząsając z obrzydzeniem głową.

– Wiem tylko, że nie zrobiłem żadnej z rzeczy, które według niej zrobiłem. Jedynym wyjaśnieniem jest to, że skłamała. To nie ja.

– O tym zdecydują przysięgli, zgodzi się pan?

– Tak.

– Wróćmy do noża, który kupił pan rzekomo dla własnego bezpieczeństwa. Chce pan wmówić przysięgłym, że ofiara tego przestępstwa wiedziała, że ma pan przy sobie nóż, i użyła go w spisku?

– Nie wiem, co wiedziała. Nigdy nie pokazywałem jej noża ani nie wyciągałem go przy niej w barze. Dlatego nie rozumiem, skąd mogłaby się dowiedzieć. Przypuszczam, że znalazła go, kiedy sięgnęła do mojej kieszeni po pieniądze. Zawsze noszę nóż i pieniądze w tej samej kieszeni.

– Ach, więc mamy jeszcze kradzież pieniędzy z kieszeni. Jakich jeszcze rewelacji się od pana dowiemy, panie Roulet?

– Miałem przy sobie czterysta dolarów. Kiedy mnie aresztowano, zniknęły. Ktoś je zabrał.

Zamiast skupić się na sprawie pieniędzy, Minton wolał nie ryzykować, wiedząc, że bez względu na to, jak sobie z nią poradzi, w najlepszym razie wyjdzie na zero. Gdyby próbował dowodzić, że Roulet nie miał żadnych pieniędzy i od początku zamierzał zaatakować i zgwałcić Campo, zamiast jej płacić, domyślał się, że przedstawiłbym zeznania podatkowe Rouleta, które kazałyby poważnie wątpić, czy nie byłoby go stać na prostytutkę. Taką pułapkę w zeznaniu prawnicy nazywali „sajgonem” i Minton trzymał się od niej z daleka. Postanowił zakończyć.

Dramatycznym gestem uniósł zdjęcie zmasakrowanej twarzy Reginy Campo.

– A więc Regina Campo kłamie – powiedział.

– Tak.

– Kazała to sobie zrobić, a może nawet sama to sobie zrobiła.

– Nie wiem, kto to zrobił.

– Ale nie pan.

– Nie, nie ja. Nie zrobiłbym czegoś takiego żadnej kobiecie. Nie skrzywdziłbym kobiety.

Roulet wskazał na fotografię, którą Minton wciąż trzymał w wyciągniętej ręce.

– Żadna kobieta na to nie zasługuje – powiedział.

Pochyliłem się nad stołem, czekając. Roulet właśnie wypowiedział kwestię, którą kazałem mu wpleść w którąś z odpowiedzi podczas zeznania. „Żadna kobieta na to nie zasługuje”. Teraz Minton miał połknąć haczyk. Nie był głupi. Musiał się zorientować, że Roulet właśnie uchylił drzwi.

– Co ma pan na myśli, mówiąc „nie zasługuje”? Uważa pan, że brutalne przestępstwa sprowadzają się do kwestii, czy ofiara dostaje to, na co sobie zasłużyła?

– Nie, nie to miałem na myśli. Chciałem powiedzieć, że bez względu na to, jak zarabia na życie, nie powinna zostać tak brutalnie pobita. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie.

Minton opuścił rękę ze zdjęciem. Przez chwilę na nie patrzył, po czym znów spojrzał na Rouleta.

– Panie Roulet, nie mam do pana więcej pytań.

Rozdział 37

Wciąż miałem wrażenie, że w pojedynku na brzytwy jestem górą.

Zrobiłem wszystko, co było możliwe, aby wmanewrować Mintona w sytuację, z której będzie miał tylko jedno wyjście. Teraz miałem się przekonać, czy wszystko, co możliwe, wystarczy. Kiedy młody prokurator usiadł, postanowiłem nie zadawać swojemu klientowi więcej pytań. Wytrzymał atak Mintona i czułem, że złapaliśmy wiatr w żagle. Wstałem i spojrzałem na zegar umieszczony wysoko na ścianie w głębi sali. Było dopiero wpół do czwartej. Potem skierowałem wzrok na sędzię.

– Wysoki sądzie, na tym obrona kończy przedstawianie stanowiska.

Fullbright skinęła głową i także zerknęła na zegar. Poleciła przysięgłym, by udali się na przerwę popołudniową. Kiedy opuścili salę, spojrzała w stronę stołu prokuratorskiego, przy którym siedział Minton i pilnie coś notował.

– Panie Minton?

Uniósł głowę.

– Sesja jeszcze się nie skończyła. Proszę uważać. Czy oskarżenie zamierza wystąpić z repliką?

Minton wstał.

– Wysoki sądzie, chciałbym poprosić o odroczenie rozprawy do jutra, aby oskarżenie miało czas na powołanie świadków w ramach repliki.

– Panie Minton, mamy jeszcze półtorej godziny. Mówiłam, że chcę efektywnie wykorzystać ten dzień. Gdzie są pańscy świadkowie?

– Szczerze mówiąc, wysoki sądzie, nie spodziewałem się, że obrona ograniczy się do przesłuchania tylko trojga świadków i nie…

– Usłyszeliśmy od pana Hallera taką zapowiedź już w mowie wstępnej.

– Tak, ale mimo to wystąpienie obrony trwało krócej, niż można się było spodziewać. Wyprzedziliśmy przewidywany czas rozprawy o pół dnia. Proszę o wyrozumiałość. Miałbym ogromne trudności ze sprowadzeniem świadka do sądu przed osiemnastą.

Odwróciłem się, by spojrzeć na Rouleta, który wrócił już na swoje miejsce obok mnie. Skinąłem głową i mrugnąłem lewym okiem, żeby sędzia nie mogła tego zauważyć. Wyglądało na to, że Minton połknął haczyk. Teraz trzeba było się tylko postarać, aby nie wypluł go pod naciskiem sędzi. Wstałem.

– Wysoki sądzie, obrona nie sprzeciwia się zwłoce. Moglibyśmy wykorzystać ten czas na przygotowanie mowy końcowej i wskazówek dla przysięgłych.

Sędzia posłała mi zdziwione spojrzenie. Rzadko się zdarzało, by obrona nie protestowała przeciwko opieszałości oskarżenia. Ale zasiane przeze mnie ziarno właśnie zaczęło kiełkować.

– To chyba rzeczywiście dobry pomysł, panie Haller. Jeżeli odroczymy rozprawę do jutra rana, mam nadzieję, że bezpośrednio po replice oskarżenia przystąpimy do mów końcowych. I nie będzie żadnych opóźnień poza czasem koniecznym do pouczenia przysięgłych. Czy to jasne, panie Minton?

– Tak, wysoki sądzie, będę gotowy.

– Panie Haller?

– To był mój pomysł. Też będę gotowy.

– Doskonale. A zatem wszystko ustalone. Kiedy tylko przysięgli wrócą po przerwie, zwolnię ich na dziś. Przynajmniej unikną korków, a jutro wszystko potoczy się tak sprawnie, że z pewnością zaczną obrady jeszcze przed popołudniową sesją.

Spojrzała groźnie na Mintona, a potem na mnie, jak gdyby chciała nas ostrzec, żebyśmy nie ważyli się sprzeciwiać. Nie słysząc żadnych protestów, wstała i opuściła salę, zapewne śpiesząc się na papierosa.

Dwadzieścia minut później, gdy przysięgli zostali wysłani do domu, a ja zbierałem dokumenty ze stołu, podszedł do mnie Minton.

– Możemy pogadać?

Poradziłem Rouletowi, żeby wyszedł ze swoją matką i Dobbsem, a gdybym czegoś od nich potrzebował, zadzwonię.

– Ale ja też chcę z tobą pogadać – oznajmił.

– O czym?

– O wszystkim. Jak twoim zdaniem wypadłem?

– Wypadłeś dobrze i wszystko dobrze idzie. Wydaje mi się, że sytuacja jest niezła.

Wskazując na stół prokuratorski, do którego wrócił Minton, zniżyłem głos do szeptu.

– On też o tym wie. Chce złożyć nową ofertę.

– Mam zostać i posłuchać, co proponuje?

Pokręciłem głową.

– Nie, nieważne, co zaproponuje. W grę wchodzi tylko jeden wyrok, prawda?

– Prawda.

Gdy wstałem, poklepał mnie po ramieniu i musiałem się powstrzymać, by się nie wzdrygnąć.

– Nie dotykaj mnie, Louis – powiedziałem. – Jeżeli chcesz coś dla mnie zrobić, to oddaj ten cholerny pistolet.

Nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko i ruszył w kierunku bramki. Kiedy wyszedł, odwróciłem się do Mintona. W jego oczach dostrzegłem cień rozpaczy. Pragnął tylko jednego – wyroku skazującego, jakiegokolwiek, byle tylko skazującego.

– Co jest?

– Mam nową ofertę.

– Słucham.

– Obniżę jeszcze bardziej. Do zwykłej napaści. Sześć miesięcy w okręgowym. Przy takim tempie zwolnień pod koniec każdego miesiąca, pewnie nie posiedzi nawet sześćdziesięciu dni.

Skinąłem głową. Minton mówił o zarządzeniu federalnym, które miało przeciwdziałać przeludnieniu więzień okręgowych. Nieważne, jaki werdykt zapadał na sali sądowej; konieczność często powodowała radykalne złagodzenie wyroku. Oferta była niezła, lecz niczego nie dałem po sobie poznać. Wiedziałem, że propozycja przyszła z drugiego piętra. Minton nie mógł mieć pełnomocnictw do tak znacznej redukcji zarzutów.

– Jeżeli ją przyjmie, dziewczyna oskubie go w cywilnym – powiedziałem. – Wątpię, czy się zgodzi.

– To cholernie dobra propozycja – zapewnił mnie Minton.

W jego głosie zabrzmiała nutka oburzenia. Podejrzewałem, że Minton uzyskał kiepskie oceny u obserwatora z prokuratury i dostał polecenie zamknięcia sprawy przyznaniem się do winy oskarżonego. Do diabła z procesem, z czasem sędzi i przysięgłych, byle tylko doprowadzić do skazania. Prokuratura w Van Nuys nie lubiła przegrywać, a od fiaska sprawy Roberta Blake'a minęły dopiero dwa miesiące. Kiedy robiło się gorąco, zależało im wyłącznie na porozumieniu z obroną. Minton był gotów do największych ustępstw, jeżeli tylko uda mu się coś ugrać. Roulet musiał trafić za kratki – choćby na sześćdziesiąt dni.

– Może z twojego punktu widzenia to rzeczywiście cholernie dobra propozycja. Ale jeżeli ją przyjmę, będę musiał przekonać klienta, żeby przyznał się do czegoś, czego – jak mówi – nie zrobił. W dodatku ugoda otwiera drogę do odpowiedzialności cywilnej. I kiedy przez sześćdziesiąt dni będzie siedział w pudle i pilnował tyłka, Reggie Campo ze swoim adwokatem puszczą go z torbami. Sam widzisz. Kiedy spojrzysz z tej strony, to twoja oferta wcale tak dobrze nie wygląda. Gdyby to ode mnie zależało, kazałbym mu zaczekać do końca procesu. Mam wrażenie, że jesteśmy górą. Wiem, że facet z Biblią jest nasz, mamy więc przynajmniej jeden głos przeciw skazaniu. Ale kto wie, może mamy wszystkie dwanaście.

Minton rąbnął pięścią w stół.

– Haller, co ty, kurwa, wygadujesz? Dobrze wiesz, że to zrobił.

Sześć miesięcy – nie mówiąc o sześćdziesięciu dniach – za to, co zrobił tej kobiecie, to kiepski żart. Żałosna parodia, przez którą nie będę mógł spać po nocach, ale zrozum, mają mnie na oku i widzą, że masz ławę po swojej stronie, dlatego nie mam wyjścia.

Stanowczym gestem zamknąłem aktówkę i zatrzasnąłem zamki.

– Wobec tego mam nadzieję, że trzymasz coś dobrego na koniec, Ted. Bo tylko przysięgli mogą ci dać to, czego sobie życzysz. I muszę ci powiedzieć, że coraz bardziej przypominasz mi faceta, który goły przyszedł walczyć na brzytwy. Lepiej przestań zasłaniać jaja i zacznij atakować.

Wyszedłem za barierkę. W połowie drogi do wyjścia przystanąłem się i obejrzałem się na niego.

– Wiesz co? Jeżeli nie będziesz mógł spać po nocach przez tę czy inną sprawę, to musisz rzucić tę robotę i zająć się czymś innym. Bo nie dasz sobie rady, Ted.

Minton siedział przy stole, wpatrując się w pusty fotel sędziowski. Nie zareagował na moje słowa. Zostawiłem go sam na sam z własnymi myślami. Byłem przekonany, że dobrze to rozegrałem.

Miałem przekonać się rano.

Poszedłem do „Four Green Fields” popracować nad wystąpieniem końcowym. Nie potrzebowałem dwóch godzin, jakie przeznaczyła na to sędzia. Zamówiłem guinnessa przy barze i wziąłem szklankę do stołu. Obsługa przy stolikach zaczynała się dopiero o szóstej. Opracowałem ogólne punkty wystąpienia, ale instynkt podpowiadał mi, że będę musiał przede wszystkim odpowiadać na ruchy oskarżenia. We wnioskach przedprocesowych Minton uzyskał już zgodę sędzi Fullbright na wykorzystanie prezentacji przygotowanej w PowerPoincie, aby zilustrować sprawę przysięgłym. Wśród młodych prokuratorów zapanowała moda, by ustawiać na sali rozpraw ekran i wyświetlać na nim grafikę komputerową, jak gdyby przysięgli nie umieli sami myśleć i wyciągać wniosków. Wszystko trzeba im było podawać łopatologicznie jak w telewizji.

Moich klientów rzadko było stać nawet na moje honorarium, nie mówiąc już o prezentacjach w PowerPoincie. Roulet należał do wyjątków. Dzięki matce mógłby sobie pozwolić na zatrudnienie Francisa Forda Coppoli, żeby przygotował mu prezentację. Ale nigdy nie podsunąłem mu takiego pomysłu. Należałem do ortodoksyjnej starej szkoły. Wolałem wychodzić na ring samotnie. Minton mógł sobie wyświetlać na ekranie co dusza zapragnie. Gdy przyjdzie moja kolej, chciałem, żeby przysięgli patrzyli tylko na mnie. Jeżeli ja nie będę potrafił ich przekonać, tym bardziej nie zrobi tego komputer.

O wpół do szóstej zadzwoniłem do Maggie McPherson do biura.

– Chyba już koniec na dzisiaj – powiedziałem.

– Może dla takich adwokackich tuzów jak ty. My, urzędnicy, musimy siedzieć w pracy do zmroku.

– Może zrobisz sobie przerwę i wpadniesz na guinnessa i zapiekankę. Potem wrócisz i dokończysz.

– Nie, Haller, nie mogę. Poza tym wiem, czego chcesz.

Roześmiałem się. Zawsze uważała, że świetnie wie, czego chcę.

Zazwyczaj miała rację, ale nie tym razem.

– Tak? No więc czego chcę?

– Znowu będziesz próbował mnie skorumpować, żeby się dowiedzieć, co Minton kombinuje.

– Nic z tego, Maggie. Mintona można przejrzeć na wylot. Obserwator od Smithsona daje mu same pały. Dlatego Smithson kazał mu zwinąć żagle, uzgodnić jakikolwiek wyrok i wycofać się. Ale Minton pracuje nad swoim komputerowym wystąpieniem i chce grać do końca, postawić wszystko na jedną kartę. Poza tym jest autentycznie oburzony, więc bardzo nie podoba mu się pomysł, żeby zwinąć żagle.

– Mnie też nie. Smithson zawsze boi się przegranej, zwłaszcza po sprawie Blake'a. Zawsze woli sprzedać tanio skórę. Tak się nie robi.

– Zawsze twierdziłem, że przegrali sprawę Blake'a w momencie, kiedy nie dali ci awansu. Powiedz im to, Maggie.

– Jeżeli będę miała okazję.

– Kiedyś na pewno będziesz miała.

Nie miała ochoty rozmawiać o braku postępów w swojej karierze. Zmieniła temat.

– Wydajesz się bardziej radosny – zauważyła. – Wczoraj byłeś podejrzany o morderstwo. Dzisiaj masz prokuratora w garści. Coś się zmieniło?

– Nic. To chyba cisza przed burzą. Słuchaj, powiedz mi, czy kiedyś prosiłaś o ekspresową analizę balistyczną?

– Jaką analizę balistyczną?

– Porównanie łuski z łuską i kuli z kulą.

– Zależy, kto to robi – który wydział. Ale jeżeli komuś zależy na naprawdę ekspresowym badaniu, mogliby coś mieć w ciągu dwudziestu czterech godzin.

Poczułem w żołądku tępe ukłucie strachu. Uświadomiłem sobie, że moje godziny mogą być policzone.

– Na ogół jednak bywa inaczej – ciągnęła. – Ekspresowa analiza trwa zwykle dwa, trzy dni. A jeżeli chcesz pełnego badania – porównania łuski i pocisku – to jeszcze dłużej, bo pocisk może być uszkodzony i trudno coś na nim znaleźć. Trzeba się przy tym napracować.

Skinąłem głową. Nie sądziłem, by te informacje mogły mi pomóc. Wiedziałem, że znaleźli na miejscu zbrodni łuskę. Jeżeli Lankford i Sobel ustalą, że pasuje do łuski z pocisku wystrzelonego pięćdziesiąt lat wcześniej z pistoletu Mickeya Cohena, przyjdą po mnie, a potem będą się martwić porównywaniem kul.

– Jesteś tam jeszcze? – spytała Maggie.

– Tak. Zamyśliłem się na chwilę.

– Już nie jesteś taki radosny. Chcesz o tym pogadać, Michael?

– Nie, nie teraz. Ale jeżeli będę potrzebował dobrego prawnika, wiesz, do kogo zadzwonię.

– Już to widzę.

– Możesz przeżyć niespodziankę.

Znów zamilkłem. Znajdowałem otuchę w samej świadomości, że po drugiej stronie jest Maggie.

– Haller, powinnam wracać do pracy.

– Dobrze, Maggie. Idź pozamykać tych bandziorów.

– Spokojna głowa.

– Dobranoc.

Zamknąłem telefon i rozmyślałem przez dłuższą chwilę, a potem zadzwoniłem do Sheraton Universal zapytać, czy mają wolny pokój.

Postanowiłem na wszelki wypadek nie wracać na noc do domu. Mogła tam na mnie czekać para detektywów z Glendale.

Środa, 25 maja

Rozdział 38

Po bezsennej nocy spędzonej w kiepskim łóżku hotelowym wczesnym rankiem dotarłem na salę rozpraw, ale nie zastałem komitetu powitalnego. Nie czekali na mnie detektywi z Glendale z uśmiechem i nakazem aresztowania. Przechodząc przez wykrywacz metalu, odetchnąłem z ulgą. Byłem ubrany w ten sam garnitur co poprzedniego dnia, lecz miałem nadzieję, że nikt tego nie zauważy.

Włożyłem czystą koszulę i krawat. W bagażniku lincolna mam mały zapas na letnie dni, kiedy jeżdżę przez pustynię i klimatyzacja w samochodzie odmawia posłuszeństwa.

Wchodząc na salę sędzi Fullbright, ze zdziwieniem zobaczyłem, że nie jestem pierwszym aktorem procesu, który zjawił się na miejscu. W ławach dla publiczności stał Minton, instalując ekran do prezentacji. Ponieważ sale rozpraw projektowano przed nadejściem ery prezentacji wspomaganych komputerowo, nie było w nich dobrego miejsca na dwunastostopowy ekran, który byłby widoczny dla przysięgłych, sędziego i prawników. Minton musiał więc wykorzystać sporą część widowni i każdy, kto usiadłby za ekranem, nie mógłby oglądać przedstawienia.

– Ranny ptaszek – powiedziałem do Mintona.

Uniósł wzrok znad ekranu i zrobił zdziwioną minę, widząc mnie tak wcześnie.

– Muszę to opracować logistycznie. Mnóstwo z tym roboty.

– Zawsze możesz skorzystać ze staroświeckiej metody i mówić do przysięgłych, patrząc na nich.

– Nie, dzięki. Wolę to. Rozmawiałeś z klientem o mojej ofercie?

– Tak. Nie kupił. Postanowiliśmy dograć to do końca.

Postawiłem na stole aktówkę, zastanawiając się, czy fakt, że Minton przygotowuje scenę do swojego końcowego występu, oznacza, że zrezygnował z montowania jakiejkolwiek zagrywki. Przeniknął mnie dreszcz paniki. Spojrzałem na stół prokuratorski, ale nie dostrzegłem niczego, co pozwoliłoby poznać plany Mintona. Wiedziałem, że zawsze mogę go spytać wprost, ale do końca chciałem udawać pewność siebie.

Wolnym krokiem podszedłem do biurka woźnego, aby pogadać z Billem Meehanem, zastępcą szeryfa przydzielonym do sali sędzi Fullbright. Zobaczyłem przed nim stertę przeróżnych dokumentów.

Powinien mieć wokandę i listę aresztantów, których rano przywieziono do sądu.

– Bill, idę po kawę. Przynieść ci coś?

– Nie, dzięki. Mam dość kofeiny. Przynajmniej na razie.

Z uśmiechem pokiwałem głową.

– Masz tu listę aresztowanych? Mogę zerknąć i zobaczyć, czy są na niej jacyś moi klienci?

– Jasne.

Podał mi kilka spiętych kartek. Był to spis nazwisk wszystkich więźniów przebywających teraz w celach sądowych. Przy każdym wpisano salę, w której aresztowany miał się stawić. Z najbardziej nonszalancką miną, na jaką było mnie stać, przebiegłem wzrokiem listę i szybko odnalazłem Dwayne'a Jeffeiyego Corlissa. Kapuś Mintona miał się stawić na sali sędzi Fullbright. O mały włos z piersi nie wydarło mi się głośne westchnienie ulgi, ale zdołałem je opanować. A więc Minton zamierzał jednak wykonać ruch, który starannie zaplanowałem.

– Coś nie tak? – spytał Meehan.

Spojrzałem na niego, oddając mu listę.

– Nie, dlaczego pytasz?

– Nie wiem. Po prostu wyglądasz, jakby coś się stało.

– Nic się nie stało. Na razie.

Zszedłem do bufetu na drugim piętrze. Gdy stałem w kolejce, by zapłacić za kawę, zobaczyłem Maggie McPherson, która od wejścia skierowała się do termosów z kawą. Zapłaciłem i zaszedłem ją od tyłu w chwili, gdy wsypywała do kubka proszek z różowej torebki.

– „Sweet 'N Low” – powiedziałem. – Moja była żona zawsze lubiła słodycze, byle nie tuczące.

Odwróciła się.

– Przestań, Haller.

Powiedziała to jednak z uśmiechem.

– Cholera, Haller, przestań – uzupełniłem. – Tak też mawiała moja była żona. Bardzo często.

– Co tu robisz? Nie powinieneś siedzieć na szóstym i czyhać na dobry moment, żeby odłączyć Mintonowi komputer?

– Nie mam się czego obawiać. Powinnaś tam wpaść i sama zobaczyć. Stara szkoła kontra nowa szkoła, odwieczna bitwa.

– Nie sądzę. To ten sam garnitur, który miałeś wczoraj?

– Tak, przynosi mi szczęście. Ale skąd wiesz, w co byłem wczoraj ubrany?

– Och, zajrzałam do sali Fullterier na parę minut. Byłeś zbyt zajęty przesłuchiwaniem swojego klienta, żeby mnie zauważyć.

Ucieszyłem się w duchu, że zwróciła uwagę na mój garnitur. To musiało coś znaczyć.

– Dzisiaj rano też mogłabyś zajrzeć.

– Dzisiaj nie mogę. Mam za dużo pracy.

– Co robisz?

– Przejmuję morderstwo od Andy'ego Seville'a. Odchodzi i zaczyna prywatną praktykę i wczoraj podzielili jego sprawy. Mnie dostała się ta lepsza.

– To miło. Czy oskarżony nie potrzebuje przypadkiem adwokata?

– Nie ma mowy, Haller. Nie zamierzam stracić przez ciebie już żadnej sprawy.

– Żartowałem. Mam co robić.

Zamknęła gorący kubek przykrywką i podniosła, trzymając go przez kilka serwetek.

– Ja też. Chciałabym ci życzyć powodzenia, ale nie mogę.

– Tak, wiem. Lojalność wobec firmy. Tylko pociesz Mintona, kiedy wróci do was na tarczy.

– Postaram się.

Wyszła z bufetu, a ja usiadłem przy pustym stoliku. Miałem jeszcze piętnaście minut do rozpoczęcia rozprawy. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do swojej drugiej byłej żony.

– Lorna, to ja. Corliss wchodzi do gry. Jesteś gotowa?

– Jestem.

– Dobrze, tylko się upewniam. Zadzwonię do ciebie.

– Powodzenia, Mickey.

– Dzięki. Przyda się. Czekaj na następny telefon.

Rozłączyłem się i chciałem już wstać, gdy ujrzałem detektywa Howarda Kurlena, który zmierzał w moją stronę, mijając slalomem stoliki. Człowiek, który wsadził za kratki Jesusa Menendeza, nie wyglądał, jakby wpadł tu na kanapkę z masłem orzechowym i sardynkami. Trzymał w ręku złożony dokument. Gdy dotarł do mnie, rzucił papier na stół obok mojej kawy.

– Co to za bzdura? – zapytał ostro.

Zacząłem rozkładać kartkę, choć dobrze wiedziałem, co na niej jest.

– Wygląda mi na wezwanie do sądu, detektywie. Sądziłem, że sam pan się domyśli.

– Wiesz, co mam na myśli, Haller. Co to ma być? Nie mam nic wspólnego z tą sprawą i nie zamierzam brać udziału w żadnych twoich brudnych gierkach.

– Nie chodzi o żadne moje brudne gierki. Dostał pan wezwanie na świadka i ma pan być przesłuchany w ramach repliki obrony.

– Repliki na co? Mówiłem już, że nie brałem żadnego udziału w tej sprawie. Śledztwo prowadził Marty Booker, z którym właśnie rozmawiałem. Powiedział, że to na pewno jakaś pomyłka.

Skwapliwie przytaknąłem.

– Wie pan co, lepiej będzie, jak wejdzie pan na salę i usiądzie.

Jeżeli to rzeczywiście pomyłka, postaram się jak najszybciej ją wyjaśnić. To powinno potrwać najwyżej godzinę. Potem będzie pan mógł wyjść i dalej ścigać bandytów.

– Może zrobimy inaczej. Wyjdę od razu, a ty sobie możesz wszystko wyjaśniać, kiedy zechcesz.

– Nie mogę tego zrobić, detektywie. To urzędowe wezwanie do sądu i musi się pan stawić, chyba że wcześniej zostanie pan zwolniony z tego obowiązku. Powtarzam, wyjaśnię to jak najszybciej.

Oskarżenie ma jednego świadka, potem jest moja kolej i natychmiast się tym zajmę.

– To jakaś kompletna bzdura.

Odwrócił się i wymaszerował z bufetu. Wezwanie zostawił na stoliku – na szczęście dla mnie, bo było lipne. Nie zgłosiłem tego asystentce sędzi, a nagryzmolony pod spodem podpis został wykonany moją ręką.

Bzdura czy nie, nie podejrzewałem, by Kurlen opuścił sąd. Był człowiekiem rozumiejącym prawo i obowiązek. Kierował się nimi przez całe życie. Na to właśnie liczyłem. Kurlen będzie na sali, dopóki nie zostanie zwolniony. Albo zrozumie, po co go wezwałem.

Rozdział 39

O dziewiątej trzydzieści sędzia poleciła wprowadzić przysięgłych i natychmiast przystąpiła do realizacji porządku dnia. Zerknąłem na publiczność i w ostatnim rzędzie dostrzegłem Kurlena. Miał ponurą minę człowieka, który z trudem tłumi gniew. Siedział niedaleko drzwi i nie wiedziałem, jak długo tam wytrzyma. Przypuszczałem, że będę potrzebował całej godziny, o której wspomniałem w rozmowie z detektywem.

Obrzucając spojrzeniem pozostałą część sali, ujrzałem Lankforda i Sobel zajmujących miejsca tuż obok biurka woźnego, które były przeznaczone dla stróżów prawa. Z ich twarzy nie mogłem niczego wyczytać, mimo to ich widok wzbudził we mnie wątpliwości, czy w ogóle będę miał szansę pozostać na sali przez tę godzinę.

– Panie Minton – wyrecytowała sędzia – czy oskarżenie występuje z repliką?

Odwróciłem się w stronę jej fotela. Minton wstał, poprawił marynarkę i po chwili wahania oświadczył:

– Tak, wysoki sądzie. Oskarżenie wzywa na świadka Dwayne'

Jeffery'ego Corlissa.

Wstałem, zauważając kątem oka, że to samo zrobił woźny Meehan. Zamierzał pójść do celi i wprowadzić na salę Corlissa.

– Wysoki sądzie – odezwałem się. – Kim jest Dwayne Jeffery Corliss i dlaczego wcześniej nic mi o nim nie powiedziano?

– Panie Meehan, proszę zaczekać – powiedziała Fullbright.

Meehan zastygł z kluczem w dłoni. Sędzia przeprosiła przysięgłych, prosząc ich, by udali się do sali obrad i pozostali tam, dopóki nie zostaną ponownie wezwani. Kiedy zniknęli za drzwiami, sędzia utkwiła spojrzenie w Mintonie.

– Panie Minton, zechce pan nam przybliżyć postać świadka?

– Dwayne Corliss jest świadkiem współpracującym z prokuraturą, który rozmawiał z panem Rouletem, gdy po jego aresztowaniu przebywali razem w celi.

– Bzdura! – warknął Roulet. – Nie rozmawiałem z żadnym…

– Proszę o spokój, panie Roulet! – huknęła sędzia. – Panie Haller, proszę pouczyć klienta o konsekwencjach podobnych wybuchów na moich rozprawach.

– Dziękuję, wysoki sądzie.

Wciąż stojąc, pochyliłem się, by szepnąć Rouletowi do ucha:

– Świetnie. Ale teraz bądź cicho i resztę zostaw mnie.

Skinął głową i odchylił się na krześle, zakładając ręce. Wyprostowałem się.

– Przepraszam, wysoki sądzie, ale podzielam oburzenie mojego klienta wobec tej ostatniej rozpaczliwej próby ataku ze strony oskarżenia. Po raz pierwszy słyszymy o panu Corlissie. Chciałbym wiedzieć, kiedy doszło do jego rzekomej rozmowy z moim klientem.

– Pan Corliss skontaktował się z nami za pośrednictwem prokuratora, który wystąpił w rozprawie wstępnej – odparł Minton. – Ale przekazano mi tę informację dopiero wczoraj, gdy na zebraniu w prokuraturze zostałem zapytany, dlaczego nie wykorzystuję jej w procesie.

Było to kłamstwo, którego nie chciałem jednak demaskować.

Gdybym to zrobił, ujawniłbym niedyskrecję popełnioną przez Maggie McPherson w dniu świętego Patryka, co mogłoby popsuć mój plan. Trzeba było uważać. Musiałem stanowczo protestować przeciwko powołaniu na świadka Corlissa, ale równocześnie przegrać ten spór.

Przybrałem oburzoną minę.

– To niewiarygodne, wysoki sądzie. Dlatego, że prokuratura ma kłopoty z przepływem informacji, mój klient ma ponosić konsekwencje niepowiadomienia go o świadku oskarżenia? Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że nie należy pozwolić temu człowiekowi zeznawać. Jest za późno na powoływanie go na świadka.

– Wysoki sądzie – włączył się pospiesznie Minton. – Nie miałem czasu osobiście przesłuchać pana Corlissa. Przygotowywałem się do wystąpienia końcowego, więc po prostu wydałem polecenie, by dzisiaj przywieziono go do sądu. Zeznanie tego świadka jest kluczowe dla oskarżenia, ponieważ stanowi replikę na kłamliwe oświadczenia pana Rouleta. Jeśli sąd nie dopuści do zeznania, wyrządzi oskarżeniu ogromną szkodę.

Pokręciłem głową z bezradnym uśmiechem. Wygłaszając ostatnią uwagę, Minton groził sędzi wycofaniem poparcia prokuratury, gdyby startowała w wyborach do urzędu przeciw innemu kandydatowi.

– Panie Haller? – zwróciła się do mnie Fullbright. – Chce pan coś dodać, zanim wydam postanowienie?

– Chcę tylko, żeby w protokole znalazł się mój sprzeciw.

– Sprzeciw został odnotowany. Gdyby miał pan zbadać wiarygodność pana Corlissa i go przesłuchać, ile potrzebowałby pan czasu?

– Tydzień.

Teraz Minton uśmiechnął się nieszczerze i pokręcił głową.

– To niedorzeczność, wysoki sądzie.

– Chce pan wejść do celi i porozmawiać z panem Corlissem?

– spytała mnie sędzia. – Jestem skłonna na to zezwolić.

– Nie, wysoki sądzie. Z moich doświadczeń wynika, że wszyscy donosiciele z aresztu kłamią. Rozmowa z nim nic nie da, ponieważ wszystko, co od niego usłyszę, będzie kłamstwem. Wszystko. Poza tym nieistotne jest to, co on ma do powiedzenia, ale to, co inni mają do powiedzenia o nim. Aby to ustalić, potrzebowałbym czasu.

– Wobec tego dopuszczę do tego zeznania.

– Wysoki sądzie – powiedziałem. – Jeżeli świadek ma stanąć na tej sali, czy mogę prosić o małą uprzejmość wobec obrony?

– Słucham, panie Haller.

– Chciałbym wyjść na korytarz i zadzwonić do swojego detektywa. To potrwa najwyżej minutę.

Po chwili zastanowienia sędzia skinęła głową.

– Proszę bardzo. Ja tymczasem poproszę na salę przysięgłych.

– Dziękuję.

Wyszedłem za barierkę i szybko ruszyłem przez salę. Pochwyciłem wzrok Kurlena, który posłał mi szyderczy uśmieszek.

Z korytarza zadzwoniłem pod numer komórki Lorny Taylor, która odebrała natychmiast.

– Jak daleko jesteś?

– Powinnam dojechać za jakieś piętnaście minut.

– Pamiętałaś o wydruku i kasecie?

– Jasne, mam wszystko.

Zerknąłem na zegarek. Była za kwadrans dziesiąta.

– Dobra, wszystko idzie zgodnie z planem. Przyjedź, ale zaczekaj w korytarzu przed salą. Piętnaście po dziesiątej wejdź i podaj mi kasetę. Jeżeli będę przesłuchiwał świadka, po prostu usiądź w pierwszym rzędzie i czekaj, aż cię zauważę.

– Rozumiem.

Zamknąłem telefon i wróciłem do sali. Przysięgli siedzieli już na swoich miejscach, a Meehan wyprowadził z celi mężczyznę w szarym kombinezonie. Dwayne Corliss był szczupły i miał zlepione w strąki włosy, które nie były zbyt często myte podczas zamkniętej terapii odwykowej w szpitalu okręgowym – USC. Na przegubie miał szpitalny identyfikator z niebieskiego plastiku. Poznałem go. To on prosił mnie o wizytówkę, kiedy pierwszego dnia rozmawiałem z Rouletem w celi.

Corliss został doprowadzony przez Meehana na miejsce dla świadków, po czym złożył przysięgę. W tym momencie pałeczkę przejął Minton.

– Panie Corliss, czy piątego marca bieżącego roku został pan aresztowany?

– Tak, policja aresztowała mnie za włamanie i posiadanie narkotyków.

– Czy przebywa pan obecnie w areszcie?

Corliss rozejrzał się.

– Hm, chyba nie. Jestem na sali sądowej.

Usłyszałem za plecami donośny śmiech Kurlena, ale nikt mu nie zawtórował.

– Chciałem zapytać, czy pozostaje pan w więzieniu, kiedy nie jest pan w sądzie.

– Jestem na zamkniętej terapii odwykowej w skrzydle więziennym szpitala okręgu Los Angeles – USC.

– Czy jest pan uzależniony od narkotyków?

– Tak. Jestem uzależniony od heroiny, ale teraz jestem czysty.

Nie biorę od aresztowania.

– Od ponad sześćdziesięciu dni.

– Zgadza się.

– Czy rozpoznaje pan oskarżonego?

Corliss spojrzał na Rouleta i przytaknął.

– Rozpoznaję.

– Skąd zna pan oskarżonego?

– Spotkałem go w celi, kiedy zostałem aresztowany.

– Twierdzi pan, że po aresztowaniu znalazł się pan w pobliżu oskarżonego, Louisa Rouleta?

– Tak, na drugi dzień.

– Jak do tego doszło?

– Obaj siedzieliśmy w areszcie w Van Nuys, ale w osobnych celach. Kiedy przywieźli nas do sądu, byliśmy razem najpierw w furgonetce, potem w celi i kiedy nas wprowadzili na salę na pierwszą rozprawę. Cały czas byliśmy razem.

– Gdy używa pan słowa „razem”, co ma pan na myśli?

– No, trzymaliśmy się blisko siebie, bo byliśmy jedynymi białymi w całej grupie.

– Czy przez cały ten czas rozmawialiście ze sobą?

Corliss przytaknął, a Roulet w tym samym momencie przecząco pokręcił głową. Dotknąłem ramienia klienta, dając mu znak, żeby powstrzymał się od demonstracyjnych zachowań.

– Tak, rozmawialiśmy – rzekł Corliss.

– O czym?

– Przede wszystkim o papierosach. Obaj mieliśmy ochotę zapalić, ale w areszcie nie pozwalają.

Corliss rozłożył ręce w geście „cóż można na to poradzić?”, a kilku przysięgłych, prawdopodobnie palaczy, uśmiechnęło się ze zrozumieniem.

– Czy w rozmowie poruszyli panowie temat, za co pan Roulet trafił do aresztu? – zapytał Minton.

– Tak.

– Co powiedział?

Zerwałem się z miejsca i zgłosiłem sprzeciw, który równie szybko został oddalony.

– Co panu powiedział, panie Corliss? – powtórzył Minton.

– Najpierw zapytał, za co ja siedzę, i mu powiedziałem. A kiedy spytałem, za co on, powiedział: „Za to, że dałem dziwce to, na co zasłużyła”.

– Dokładnie tak brzmiały jego słowa?

– Tak.

– Czy uzupełnił je jakimiś szczegółami?

– Nie, raczej nie. Tego tematu nie rozwinął.

Wychyliłem się, czekając, by Minton zadał następne, oczywiste w tej sytuacji pytanie. Ale nie zadał. Przeszedł do kolejnej kwestii.

– Panie Corliss, czy ja lub ktokolwiek inny z prokuratury obiecał coś panu w zamian za to zeznanie?

– Nie. Sam pomyślałem, że trzeba o tym powiedzieć.

– Jak przedstawia się pańska sprawa?

– Dalej mam zarzuty, ale kiedy skończę terapię, chyba część mi odpuszczą. Przynajmniej narkotyki. Nie wiem jeszcze, co będzie z włamaniem.

– Ale ja nie składałem panu żadnych obietnic w związku z ciążącymi na panu zarzutami?

– Nie, nie składał pan.

– Czy ktoś inny z prokuratury składał panu jakiekolwiek obietnice?

– Nie.

– Nie mam więcej pytań.

Siedziałem bez ruchu, wpatrując się w Corlissa. Starałem się wyglądać jak człowiek głęboko urażony, który nie za bardzo wie, jak się zachować. Wreszcie sędzia pobudziła mnie do działania.

– Panie Haller, chce pan przesłuchać świadka?

– Tak, wysoki sądzie.

Wstałem, oglądając się na drzwi, jak gdybym oczekiwał, że wejdzie przez nie jakiś cudotwórca i w mgnieniu oka wszystko zmieni.

Potem zerknąłem na zegar, który pokazywał pięć po dziesiątej. Na sali wciąż był Kurlen. Siedział w ostatnim rzędzie z tym samym szyderczym uśmieszkiem. Pomyślałem, że być może to jego normalny wyraz twarzy.

Odwróciłem się do świadka.

– Panie Corliss, ile pan ma lat?

– Czterdzieści trzy.

– Znajomi zwracają się do pana Dwayne?

– Zgadza się.

– Używa pan innych imion?

– Kiedy dorastałem, nazywali mnie D.J. Wszyscy tak do mnie mówili.

– Gdzie się pan wychowywał?

– W Mesa w Arizonie.

– Panie Corliss, ile razy był pan aresztowany?

Minton zaprotestował, ale sędzia oddaliła sprzeciw. Wiedziałem, że będę miał pewną swobodę w przesłuchaniu świadka, ponieważ to ja rzekomo padłem ofiarą podstępu oskarżenia.

– Ile razy był pan aresztowany? – powtórzyłem.

– Chyba z siedem.

– Czyli zwiedził pan w życiu wiele aresztów, prawda?

– Można tak powiedzieć.

– Wszystkie aresztowania zostały dokonane w okręgu Los Angeles?

– Przeważnie tak. Ale wcześniej byłem też aresztowany w Phoenix.

– A więc zna pan działanie wymiaru sprawiedliwości?

– Próbuję tylko przeżyć.

– I czasem wymaga to donoszenia na innych więźniów, prawda?

– Wysoki sądzie… – zaczął Minton, wstając.

– Proszę usiąść, panie Minton – odrzekła Fullbright. – Okazałam panu dużą wyrozumiałość, pozwalając powołać tego świadka. Pan Haller korzysta teraz z podobnych względów. Świadek może odpowiedzieć.

Protokolant odczytał Corlissowi pytanie.

– Chyba tak.

– Ile razy denuncjował pan innych więźniów?

– Nie wiem. Parę razy.

– Ile razy składał pan w sądzie zeznanie korzystne dla oskarżenia?

– Czy chodzi też o moje sprawy?

– Nie, panie Corliss. O zeznania na korzyść oskarżenia. Ile razy zeznawał pan przeciw innemu więźniowi, dostarczając argumentów oskarżeniu?

– To chyba jest czwarty raz.

Zdumiałem się teatralnie, choć odpowiedź bynajmniej mnie nie zdziwiła.

– A więc jest pan zawodowcem. Można wręcz powiedzieć, że pracuje pan jako uzależniony od narkotyków donosiciel więzienny.

– Po prostu mówię prawdę. Jeżeli ktoś mówi mi o czymś złym, mam obowiązek zgłosić to komu trzeba.

– Ale namawia pan ludzi do tego, żeby zdradzali panu takie rzeczy, prawda?

– Nie, raczej nie. Rozmawiają ze mną, bo jestem życzliwy.

– Życzliwy. Oczekuje pan więc, że przysięgli uwierzą, iż nieznany panu człowiek ni stąd, ni zowąd przyzna się panu – całkiem obcemu człowiekowi – że dał dziwce to, na co zasłużyła. Zgadza się?

– Tak właśnie powiedział.

– Czyli wyznał to, a potem obaj wróciliście do rozmowy o papierosach, tak?

– Niezupełnie.

– Niezupełnie? Co pan przez to rozumie?

– Powiedział mi też, że już wcześniej zrobił coś takiego. Mówił, że uszło mu to na sucho i teraz też ujdzie. Chwalił się, że ostatnim razem udało mu się nawet zabić sukę i nic mu nie zrobili.

Zastygłem na moment. Potem spojrzałem na Rouleta, który siedział nieporuszony jak głaz z wyrazem zaskoczenia na twarzy.

– Powiedział pan…

Urwałem w pół słowa, jak gdybym znalazł się na polu minowym i usłyszał ostrzegawczy trzask zapalnika pod butem. Kątem oka dostrzegłem, jak Minton wyprężył się czujnie.

– Panie Haller? – zniecierpliwiła się sędzia.

Oderwałem wzrok od Corlissa i spojrzałem na nią.

– Wysoki sądzie, na razie nie mam więcej pytań.

Rozdział 40

Minton zerwał się z miejsca jak bokser z narożnika nacierający na krwawiącego rywala.

– Chce pan uzupełnić przesłuchanie, panie Minton? – spytała Fullbright.

– Oczywiście, wysoki sądzie.

Spojrzał na przysięgłych, dając im do zrozumienia, jak ważne odpowiedzi zaraz padną, po czym zwrócił się do Corlissa.

– Panie Corliss, powiedział pan, że oskarżony się chwalił. Dlaczego się chwalił?

– Powiedział mi, że raz zabił dziewczynę i nic mu za to nie zrobili.

Wstałem.

– Wysoki sądzie, to nie ma nic wspólnego z rozpatrywaną sprawą i nie stanowi repliki na żaden argument wysunięty poprzednio przez obronę. Świadek nie może…

– Wysoki sądzie – wtrącił Minton. – Tę informację uzyskał w przesłuchaniu przedstawiciel obrony. Oskarżenie ma prawo ją zbadać.

– Zezwalam na pytanie – odparła Fullbright.

Usiadłem z miną człowieka pognębionego. Minton drążył dalej.

Zmierzał dokładnie tam, gdzie chciałem go zaprowadzić.

– Panie Corliss, czy pan Roulet zdradził jakieś szczegóły tamtego zdarzenia, w którym, jak twierdził, nie został ukarany za zabójstwo kobiety?

– Mówił, że dziewczyna była tancerką z wężem. Występowała w jakiejś knajpie, gdzie scena wyglądała jak jama węży czy coś w tym rodzaju.

Poczułem, jak palce Rouleta oplatają moje ramię i mocno się zaciskają. Jego oddech musnął moje ucho.

– Kurwa, co to ma znaczyć? – zapytał szeptem.

Odwróciłem się do niego.

– Nie wiem. Coś ty naopowiadał temu facetowi?

Odpowiedział przez zaciśnięte zęby:

– Nic mu nie powiedziałem. To jakaś cholerna pułapka. I ty ją zastawiłeś!

– Ja? Co ty wygadujesz? Mówiłem, że nie udało mi się do niego dotrzeć, bo zamknęli go w szpitalu. Jeżeli nic mu nie powiedziałeś, to musiał to zrobić ktoś inny. Lepiej pomyśl kto.

Ponownie spojrzałem na Mintona stojącego przy pulpicie i kontynuującego przesłuchanie.

– Czy pan Roulet mówił coś jeszcze o tancerce, którą, jak twierdzi, zamordował? – zapytał.

– Nie. To wszystko, co mi powiedział.

Minton zajrzał do notatek, sprawdzając, czy ma coś jeszcze, po czym skinął głową.

– Nie mam więcej pytań, wysoki sądzie.

Sędzia popatrzyła na mnie. W jej twarzy dostrzegłem coś na kształt współczucia.

– Czy obrona ma jeszcze jakieś pytania do świadka?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, w głębi sali rozległ się szczęk otwieranych drzwi i kiedy się odwróciłem, ujrzałem Lornę Taylor.

Szybkim krokiem podeszła do barierki.

– Wysoki sądzie, czy mogę się naradzić ze swoją współpracowniczką?

– Proszę się pospieszyć, panie Haller.

Podszedłem do bramki i wziąłem od Lorny kasetę wideo wraz z kartką, która była przymocowana do niej gumką. Zgodnie z moim wcześniejszym poleceniem, Lorna szepnęła mi do ucha:

– Teraz właśnie mówię ci szeptem na ucho coś bardzo ważnego.

Jak idzie?

Skinąłem głową, zdejmując gumkę i patrząc na kartkę.

– Trafiłaś idealnie – odpowiedziałem szeptem. – Jestem gotów.

– Mogę zostać i popatrzeć?

– Nie, lepiej wyjdź. Nie chcę, żeby ktoś z tobą rozmawiał, kiedy będzie po wszystkim.

Przytaknęła i wyszła. Wróciłem do pulpitu.

– Nie mam pytań, wysoki sądzie.

Usiadłem i czekałem. Roulet chwycił mnie za ramię.

– Co ty wyrabiasz?

– Nie dotykaj mnie. Mamy nowe informacje, których nie możemy ujawnić w przesłuchaniu.

Skupiłem wzrok na sędzi.

– Ma pan jeszcze innych świadków, panie Minton? – spytała Fullbright.

– Nie, wysoki sądzie.

Sędzia skinęła głową.

– Świadek jest wolny.

Meehan ruszył w stronę Corlissa. Kiedy sędzia spojrzała na mnie, podniosłem się z miejsca.

– Panie Haller, odpowiedź na replikę oskarżenia?

– Tak, wysoki sądzie, obrona wzywa na świadka D.J. Corlissa w ramach odpowiedzi na replikę oskarżenia.

Meehan stanął jak wryty, a oczy wszystkich skierowały się na mnie. Uniosłem kasetę i kartkę, które dostałem od Lorny.

– Mam nowe informacje na temat pana Corlissa, wysoki sądzie.

Nie mogłem ujawnić ich podczas przesłuchania.

– Doskonale. Proszę kontynuować.

– Czy mogę prosić o chwilę na naradę z klientem?

– Proszę krótko.

Znów nachyliłem się do Rouleta.

– Słuchaj, nie wiem, o co tu chodzi, ale to nie ma znaczenia – szepnąłem.

– Jak to, nie ma znaczenia? Jak możesz…

– Posłuchaj. Nie ma znaczenia, bo mogę go zniszczyć. Mógłby nawet twierdzić, że zabiłeś dwadzieścia kobiet. Jeżeli łże, to łże. Jeśli go zniszczę, nic z tego, co mówi, nie będzie się liczyło. Rozumiesz?

Roulet przytaknął i po chwili zastanowienia zaczął się uspokajać.

– To go zniszcz.

– Zniszczę. Ale muszę wiedzieć, czy nic więcej nie wyjdzie. Czy on może jeszcze coś wiedzieć? Mam unikać jakiegoś tematu?

Roulet odrzekł powoli, jak gdyby tłumaczył coś dziecku.

– Nie wiem, bo w ogóle z nim nie rozmawiałem. Nie jestem idiotą, żeby dyskutować z jakimś obcym skurwielem o papierosach i morderstwie!

– Panie Haller? – przynagliła mnie sędzia.

Uniosłem głowę.

– Tak, wysoki sądzie.

Trzymając taśmę i kartkę, ponownie podszedłem do pulpitu. Po drodze obrzuciłem krótkim spojrzeniem publiczność i zauważyłem, że Kurlen wyszedł. Nie miałem pojęcia, jak długo wytrzymał i ile zdążył usłyszeć. Lankford też zniknął. Została tylko Sobel, która unikała mojego wzroku. Zwróciłem się do Corlissa:

– Panie Corliss, czy może pan powiedzieć przysięgłym, gdzie dokładnie pan był, kiedy pan Roulet rzekomo wyjawił panu rewelacje na temat morderstwa i napaści?

– Zrobił to, kiedy byliśmy razem.

– Ale gdzie, panie Corliss?

– W furgonetce nie mogliśmy rozmawiać, bo nie siedzieliśmy obok siebie. Ale kiedy przyjechaliśmy do sądu, wsadzili nas do jednej celi z sześcioma innymi ludźmi i tam zaczęliśmy gadać.

– Tych sześciu ludzi było więc świadkami waszej rozmowy, tak?

– Musieli być. Siedzieliśmy razem.

– A więc mówi pan, że gdybym sprowadził tu każdego z nich po kolei i spytał, czy widzieli, jak pan i pan Roulet rozmawialiście, to wszyscy to potwierdzą?

– Powinni, ale…

– Ale co, panie Corliss?

– Pewnie po prostu w ogóle nic by nie powiedzieli.

– Czy dlatego, że nikt nie lubi donosicieli, panie Corliss?

Wzruszył ramionami.

– Chyba tak.

– Dobrze, sprawdźmy, czy wszystko dokładnie ustaliliśmy. Nie rozmawiał pan z panem Rouletem w furgonetce, ale rozmawiał pan z nim, kiedy razem byliście w celi. Gdzieś jeszcze?

– Tak, rozmawialiśmy, kiedy wprowadzili nas na salę. Wchodzi się tam do takiej szklanej klatki i czeka, aż wywołają sprawę. Tam też chwilę rozmawialiśmy, dopóki nie wyczytali jego sprawy. Poszedł pierwszy.

– Mówi pan o rozprawie wstępnej, podczas której aresztowany pierwszy raz staje przed obliczem sędziego?

– Zgadza się.

– Czyli rozmawialiście w sądzie i tam właśnie pan Roulet wyjawił panu, jaki miał udział we wspomnianych przez pana przestępstwach?

– Zgadza się.

– Czy pamięta pan, co dokładnie mówił, kiedy byliście na sali sądowej?

– Nie bardzo. Nie pamiętam szczegółów. Chyba powiedział mi wtedy o tej tancerce.

– Dobrze, panie Corliss.

Pokazałem kasetę, informując, że jest to zapis wideo rozprawy wstępnej Louisa Rouleta, i poprosiłem, aby włączyć ją do dowodów rzeczowych obrony. Minton próbował to zablokować, argumentując, że nie przekazałem mu taśmy w ramach ujawnienia dowodów, ale sędzia bez mojej interwencji szybko zgasiła jego protesty. Po chwili znów zgłosił sprzeciw, powołując się na brak poświadczenia autentyczności nagrania.

– Staram się oszczędzić sądowi czasu – odrzekłem. – Jeżeli zajdzie taka konieczność, osoba, która zarejestrowała tę rozprawę, może się zjawić na sali w ciągu godziny i poświadczyć autentyczność nagrania. Przypuszczam jednak, że wysoki sąd może sam potwierdzić autentyczność. Wystarczy jedno spojrzenie na ekran.

– Zezwalam na odtworzenie nagrania – powiedziała sędzia.

– Kiedy je obejrzymy, oskarżenie może zgłosić sprzeciw, jeśli będzie miało ochotę.

Do sali wtoczono telewizor i odtwarzacz, które były używane poprzednio. Ekran ustawiono w ten sposób, aby był widoczny dla Corlissa, przysięgłych i sędzi. Minton musiał postawić swoje krzesło obok ławy przysięgłych. Nagranie trwało dwadzieścia minut i ukazywało Rouleta od chwili wejścia do pomieszczenia dla aresztantów do momentu, gdy wyznaczono kaucję i wyprowadzono go z sali. Jedyną osobą, z którą Roulet rozmawiał przez cały ten czas, byłem ja.

Gdy zapis dobiegł końca, poprosiłem o pozostawienie telewizora na miejscu, na wypadek gdyby znów był potrzebny. Zwróciłem się do Corlissa, pytając z nutą oburzenia w głosie:

– Panie Corliss, czy dostrzegł pan choć jeden moment, kiedy rozmawia pan z panem Rouletem?

– Hm, nie. Nie wi…

– A jednak zeznał pan pod przysięgą i pod karą krzywoprzysięstwa, że gdy przebywaliście na sali sądowej, pan Roulet przyznał się panu do popełnienia przestępstwa.

– Wiem, że tak mówiłem, ale musiałem się pomylić. Chyba wszystko powiedział mi w celi.

– Okłamał pan przysięgłych.

– Nie chciałem. Powiedziałem, co pamiętam, ale chyba się myliłem. Tamtego dnia byłem na głodzie. Coś mi się mogło pomieszać.

– I tak się chyba stało. Proszę mi powiedzieć, czy też coś się panu pomieszało, kiedy zeznawał pan przeciwko Fredericowi Bentleyowi w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym roku?

Corliss w skupieniu zmarszczył brwi, lecz nie odpowiedział.

– Pamięta pan Frederica Bentleya, prawda?

Minton wstał.

– Sprzeciw. W osiemdziesiątym dziewiątym? Czego obrona usiłuje tym dowieść?

– Wysoki sądzie – powiedziałem. – Chodzi o ustalenie wiarygodności świadka. To kwestia istotna dla sprawy.

– Proszę dokończyć, panie Haller – poleciła sędzia. – Tylko szybko.

– Tak, wysoki sądzie.

Wziąłem kartkę, aby wykorzystać ją jako rekwizyt podczas zadawania ostatnich pytań Corlissowi.

– W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym roku Frederic Bentley przy pańskiej pomocy został uznany za winnego zgwałcenia szesnastoletniej dziewczyny w Phoenix. Pamięta pan tę sprawę?

– Nie bardzo – odrzekł Corliss. – Od tego czasu dużo brałem.

– Podczas procesu zeznał pan, że Bentley przyznał się do popełnienia zbrodni, kiedy siedzieliście razem w celi na posterunku policji. Czy to się zgadza?

– Mówiłem, że trudno mi sobie przypomnieć.

– Policja umieściła pana w jego celi, bo wiedziała, że chętnie pan donosi, nawet jeśli musi pan zmyślać, prawda?

Podnosiłem głos z każdym kolejnym pytaniem.

– Nie pamiętam – powiedział Corliss. – Ale nigdy niczego nie zmyślam.

– Osiem lat później mężczyzna, który według pańskiego zeznania przyznał się do popełnienia przestępstwa, został oczyszczony z zarzutów, gdy badanie DNA wykazało, że sperma sprawcy, który zgwałcił dziewczynę, pochodziła od innego mężczyzny. Zgadza się, panie Corliss?

– Nie pamię… znaczy… to było tak dawno…

– Pamięta pan, jak po zwolnieniu Frederica Bentleya rozmawiał z panem dziennikarz z „Arizona Star”?

– Mniej więcej. Pamiętam, że ktoś dzwonił, ale nic mu nie powiedziałem.

– Poinformował pana, że na podstawie badania DNA oczyszczono z zarzutów Bentleya, i zapytał, czy sfabrykował pan jego przyznanie się do winy, prawda?

– Nie wiem.

Pokazałem sędzi kartkę.

– Wysoki sądzie, mam archiwalny artykuł z „Arizona Star”. Pochodzi z dziewiątego lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku. Znalazła go moja współpracowniczka, gdy szukała w sieci nazwiska D.J. Corliss. Proszę o włączenie go do dowodów rzeczowych obrony i oznaczenie jako dokument historyczny potwierdzający milczące przyznanie się do winy.

Moja prośba wywołała zażarty spór z Min tonem na temat autentyczności tekstu i podstaw włączenia go do materiału dowodowego.

W końcu sędzia wydała decyzję na moją korzyść. Wyglądała na podobnie wzburzoną jak ja, tyle że w przeciwieństwie do mnie niczego nie udawała, Minton nie miał więc większych szans.

Woźny Meehan podał Corlissowi wydruk, a sędzia poleciła mu odczytać tekst.

– Nie za dobrze idzie mi czytanie, wysoki sądzie – powiedział Corliss.

– Proszę spróbować.

Corliss wziął kartkę i pochylił się nad nią.

– Proszę na głos – warknęła sędzia.

Corliss odchrząknął i zacinając się, zaczął czytać.

– „W sobotę ze stanowego zakładu karnego w Arizonie zwolniono mężczyznę bezpodstawnie skazanego za gwałt, który oświadczył, że zamierza domagać się sprawiedliwości dla innych fałszywie oskarżonych więźniów. Trzydziestoczteroletni Frederic Bentley spędził za kratami osiem lat za gwałt popełniony na szesnastoletniej mieszkance Tempe. Ofiara zidentyfikowała jako sprawcę Bentleya, swojego sąsiada, a badanie nasienia pobranego z ciała ofiary potwierdziło, że miał tę samą grupę krwi co sprawca. Podczas procesu zarzuty wsparło zeznanie informatora, który powiedział, że Bentley przyznał się przed nim do winy, gdy umieszczono ich w jednej celi.

Bentley przez cały proces, a nawet po wydaniu wyroku skazującego, utrzymywał, że jest niewinny. Kiedy sądy w stanie zaakceptowały testy DNA jako wiarygodne dowody procesowe, Bentley wynajął adwokatów i zaczął walczyć o prawo przeprowadzenia badań DNA nasienia pobranego z ciała ofiary gwałtu. Sędzia polecił przeprowadzić analizę, która niezbicie wykazała, że Bentley nie był sprawcą przestępstwa.

Na wczorajszej konferencji prasowej w hotelu Arizona Biltmore Bentley wystąpił z ostrą krytyką więziennych informatorów, domagając się wprowadzenia prawa stanowego, które ustalałoby precyzyjne przepisy regulujące możliwość korzystania z ich usług przez policję i prokuraturę.

Informatorem, który pod przysięgą zeznał, że Bentley przyznał się do gwałtu, był D. J. Corliss z Mesa, aresztowany pod zarzutem posiadania narkotyków. Gdy został poinformowany o oczyszczeniu Bentleya z zarzutów i zapytany, czy złożył przeciw niemu fałszywe zeznanie, odmówił komentarza. Na konferencji prasowej Bentley twierdził z przekonaniem, że Corliss jest donosicielem dobrze znanym policji, która kilkakrotnie wykorzystała go, by zbliżył się do podejrzanych. Bentley oświadczył, że jeśli Corlissowi nie udaje się wydobyć z podejrzanego przyznania się do winy, zazwyczaj zmyśla zeznanie. Sprawa przeciwko Bentleyowi…”.

– Chyba wystarczy, panie Corliss – powiedziałem.

Corliss odłożył wydruk i spojrzał na mnie z miną dziecka, które otworzyło szafę i zobaczyło, że za chwilę cała jej zawartość spadnie mu na głowę.

– Czy kiedykolwiek oskarżono pana o krzywoprzysięstwo w związku ze sprawą Bentleya? – zapytałem.

– Nie – odparł stanowczo, jak gdyby ten fakt miał usprawiedliwiać jego uczynek.

– Czy dlatego, że policja była współwinna zorganizowania podstępu przeciw panu Bentleyowi?

Minton zgłosił sprzeciw.

– Jestem pewien, że pan Corliss nie ma pojęcia, co zdecydowało o braku zarzutów o krzywoprzysięstwo.

Fullbright podtrzymała sprzeciw, ale nic mnie to już nie obchodziło. Przesłuchanie doszło do takiego miejsca, że nic nie mogło mi przeszkodzić. Przeszedłem do kolejnego pytania.

– Czy jakiś prokurator lub funkcjonariusz policji prosił pana, żeby zbliżył się pan do pana Rouleta i nakłonił go do zwierzeń?

– Nie, chyba po prostu tak się szczęśliwie złożyło.

– Nie kazano panu nakłonić pana Rouleta do przyznania się do winy?

– Nie.

Przez dłuższą chwilę patrzyłem na niego z obrzydzeniem.

– Nie mam więcej pytań.

Pełnym godności krokiem wróciłem na miejsce i ze złością cisnąłem kasetę na stół.

– Panie Minton? – zwróciła się do prokuratora sędzia.

– Nie mam więcej pytań – odrzekł słabym głosem.

– Dobrze – powiedziała Fullbright. – Przysięgli udadzą się na wcześniejszy lunch. Chciałabym, aby wszyscy wrócili na salę punktualnie o trzynastej.

Uśmiechnęła się sztucznie do przysięgłych, czekając, aż opuszczą salę. Kiedy jednak zamknęły się za nimi drzwi, uśmiech zniknął.

– Chcę widzieć strony w moim gabinecie – oznajmiła. – Natychmiast.

Nie czekała na odpowiedź. Wstała z fotela tak raptownie, że jej czarna toga załopotała jak peleryna samej śmierci.

Rozdział 41

Zanim weszliśmy z Mintonem do jej gabinetu, sędzia Fullbright zdążyła już zapalić papierosa. Zaciągnęła się nim głęboko i od razu zgasiła papierosa o szklany przycisk do papieru, a niedopałek włożyła do zamykanej plastikowej torebki. Zamknęła ją, zwinęła i włożyła do torby. Nie zamierzała pozostawiać dowodów swojej niesubordynacji nikomu, nawet sprzątaczkom. Wydmuchała dym w stronę umieszczonego w suficie wywietrznika, po czym utkwiła wzrok w Mintonie. Widząc wyraz jej oczu, cieszyłem się, że nie jestem na jego miejscu.

– Do cholery, panie Minton, co pan zrobił z moim procesem?

– Wysoki…

– Zamknąć się i siadać. Obaj.

Spełniliśmy rozkaz. Sędzia opanowała się i pochyliła nad biurkiem. Wciąż patrzyła tylko na Mintona.

– Kto dołożył należytej staranności, żeby sprawdzić pańskiego świadka? – spytała spokojnie. – Kto go prześwietlił?

– Hm, to znaczy… przejrzeliśmy tylko jego sprawy z okręgu. Nie było żadnych sygnałów ostrzegawczych. Sprawdziłem nazwisko w komputerze, ale nie używałem jego inicjałów.

– Ile razy dotychczas w okręgu wykorzystano jego zeznania?

– W sądzie tylko raz. Ale udzielał informacji jeszcze w trzech sprawach, jakie udało mi się znaleźć. Nie było nic o Arizonie.

– Nikomu nie przyszło do głowy sprawdzić, czy nie występował gdzie indziej, ani użyć inicjałów?

– Chyba nie. Przekazał mi go pierwszy prowadzący sprawę prokurator. Pomyślałem po prostu, że wszystko zostało sprawdzone.

– Bzdura – odezwałem się.

Sędzia spojrzała na mnie. Mogłem siedzieć i spokojnie przyglądać się upadkowi Mintona, ale nie zamierzałem pozwolić, żeby pociągnął ze sobą w przepaść Maggie McPherson.

– Pierwszym prokuratorem była Maggie McPherson – powiedziałem. – Prowadziła sprawę raptem trzy godziny. Jest moją byłą żoną i kiedy tylko zobaczyła mnie na rozprawie wstępnej, wiedziała, że musi się wycofać. A ty dostałeś sprawę jeszcze tego samego dnia, Minton. Kiedy twoim zdaniem miała prześwietlić świadka, zwłaszcza że pojawił się dopiero po posiedzeniu wstępnym? Przekazała go dalej i tyle.

Minton otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale sędzia nie dopuściła go do głosu.

– Nieważne, kto powinien to zrobić. Nie zrobiono tego porządnie i dopuszczenie do zeznań tego człowieka było moim zdaniem rażącym naruszeniem zasad przez prokuraturę.

– Wysoki sądzie – odburknął Minton. – Nie zrobiłem…

– Proszę zostawić tłumaczenia dla swojego szefa. To jego będzie pan musiał przekonywać. Jaka była ostatnia propozycja złożona przez oskarżenie panu Rouletowi?

Minton zamarł, niezdolny wykrztusić słowa. Odpowiedziałem za niego.

– Zwykła napaść, sześć miesięcy w okręgowym.

Sędzia zdziwiona uniosła brwi.

– I nie przyjął pan jej?

Pokręciłem głową.

– Mój klient nie zgadza się na żaden wyrok skazujący. Oznaczałby dla niego ruinę. Wybiera ryzyko i werdykt przysięgłych.

– Chce pan unieważnienia procesu? – spytała.

Zaśmiałem się, potrząsając głową.

– Nie, nie chcę unieważnienia procesu. Prokuratura zyskałaby czas, żeby wszystko naprawić, a potem znów nas zaatakować.

– W takim razie czego pan chce?

– Czego chcę? Mile widziane byłoby zalecenie wydania wyroku.

Ostateczne oddalenie zarzutów. W przeciwnym razie czekamy do końca.

Sędzia skinęła głową, kładąc na biurku splecione dłonie.

– Zalecenie wyroku to niedorzeczność, wysoki sądzie – powiedział Minton, odzyskując głos. – Zresztą i tak proces się kończy.

Równie dobrze możemy poczekać na werdykt ławy. Przysięgłym się to po prostu należy. Przez jeden błąd oskarżenia nie ma powodu zrywać całego procesu.

– Niech się pan nie wygłupia, panie Minton – ucięła sędzia.

– Nie chodzi o to, co się należy przysięgłym. Moim zdaniem błąd, który pan popełnił, w zupełności wystarczy. Nie mam ochoty, żeby sprawa trafiła do mnie rykoszetem z sądu drugiej instancji, do czego z pewnością by doszło. Miałabym na głowie pańskie naruszenie zasad…

– Nie znałem przeszłości Corlissa! – kategorycznie oświadczył Minton. – Przysięgam na Boga, że nie znałem.

Po tych stanowczych słowach w gabinecie na chwilę zapadła cisza. Szybko ją jednak przerwałem.

– Tak samo jak nic nie wiedziałeś o nożu, Ted?

Fullbright spojrzała na Mintona, potem na mnie i znów na Mintona.

– Jakim nożu? – spytała.

Minton milczał.

– Powiedz.

Pokręcił głową.

– Nie wiem, o czym mówi – rzekł.

– Wobec tego niech pan mi powie – zwróciła się do mnie sędzia.

– Gdybym chciał czekać na wszystkie dowody aż do ujawnienia, równie dobrze mógłbym od razu dać sobie spokój – powiedziałem.

– Świadkowie znikają, zeznania się zmieniają – jeżeli człowiek siedzi i czeka, sprawę ma przegraną.

– Dobrze, ale co z nożem?

– Musiałem zacząć pracę nad sprawą. Poprosiłem więc swojego detektywa, żeby wykorzystał swoje kontakty i zdobył raporty. To uczciwe. Ale już na niego czyhali i podłożyli mu fałszywy raport z analizy broni, więc nic nie wiedziałem o inicjałach. Dowiedziałem się dopiero po formalnym ujawnieniu dowodów.

Sędzia zacisnęła wargi w wąską kreskę.

– To zrobiła policja, nie prokuratura – wtrącił pospiesznie Minton.

– Pół minuty temu twierdził pan, że nie wie, o co chodzi – powiedziała Fullbright. – I nagle pan sobie przypomniał. Nie obchodzi mnie, kto to zrobił. Chce pan powiedzieć, że naprawdę doszło do czegoś takiego?

Minton niechętnie skinął głową.

– Tak, wysoki sądzie, ale przysięgam…

– Wie pan, co z tego wynika? – przerwała mu sędzia. – Że od początku do końca tej sprawy prokuratura nie grała fair. Nieważne, kto co zrobił ani czy detektyw pana Hallera postąpił niewłaściwie.

Oskarżenie musi być wolne od takich podejrzeń. A dziś na sali rozpraw okazało się, że jest wręcz przeciwnie.

– Wysoki sądzie, to nie tak…

– Ani słowa więcej, panie Minton. Chyba już dość usłyszałam.

Proszę teraz opuścić mój gabinet. Za pół godziny wejdę na salę i ogłoszę swoją decyzję. Nie wiem jeszcze, jaka będzie, ale z pewnością się panu nie spodoba, panie Minton. Polecam też panu zaprosić na salę swojego szefa, pana Smithsona, aby wysłuchał orzeczenia.

Wstałem. Minton ani drgnął. Siedział jak wrośnięty w krzesło.

– Powiedziałam, że mogą panowie wyjść! – warknęła sędzia.

Rozdział 42

Poszedłem za Mintonem na salę rozpraw. Była pusta, jeśli nie liczyć Meehana siedzącego za swoim biurkiem. Wziąłem ze stołu teczkę i ruszyłem w stronę bramki.

– Hej, Haller, zaczekaj – powiedział Minton, zbierając akta ze stołu prokuratorskiego.

Przystanąłem przy barierce, oglądając się przez ramię.

– Co?

Minton podszedł do mnie, wskazując tylne drzwi.

– Wyjdźmy tędy.

– Na korytarzu czeka na mnie klient.

– Chodź.

Ruszył do drzwi i podążyłem za nim. W westybulu, gdzie dwa dni wcześniej miałem przeprawę z Rouletem, Minton zatrzymał się i odwrócił, szykując się do przeprawy ze mną. Ale się nie odzywał.

Szukał słów. Postanowiłem go jeszcze bardziej pognębić.

– Kiedy pójdziesz po Smithsona, wstąpię chyba do biura „Timesa” na drugim i powiem reporterowi, że za pół godziny będziemy mieli pokaz fajerwerków.

– Słuchaj – wyrzucił z siebie Minton. – Musimy to jakoś załatwić.

– Musimy?

– Zaczekaj z tym „Timesem”, zgoda? Daj mi numer swojej komórki i dziesięć minut.

– Po co?

– Pójdę do prokuratury i zobaczę, co się da zrobić.

– Nie ufam ci, Minton.

– Jeżeli zamiast na tandetnych nagłówkach w gazetach bardziej zależy ci na dobru klienta, to musisz mi na dziesięć minut zaufać.

Odwróciłem wzrok, jak gdybym się zastanawiał nad propozycją.

W końcu spojrzałem na niego.

– Wiesz co, Minton, mogłem znosić cały kit, który mi wciskałeś.

Nóż, arogancję i tak dalej. Jestem zawodowcem i co dzień muszę żyć z tym gównem, jakim obrzucają mnie prokuratorzy. Ale kiedy próbowałeś zwalić Corlissa na Maggie McPherson, postanowiłem nie mieć już dla ciebie żadnej litości.

– Słuchaj, nie zrobiłem nic, żeby umyślnie…

– Minton, rozejrzyj się. Jesteśmy tu sami. Nie ma kamer, podsłuchu, świadków. Chcesz mi wmawiać, że usłyszałeś o Corlissie dopiero na wczorajszym zebraniu?

Ze złością wycelował palec w moją twarz.

– A ty chcesz mi wmówić, że usłyszałeś o nim dopiero dzisiaj rano?

Przez dłuższą chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.

– Może i jestem żółtodziobem, ale nie idiotą – powiedział. – Cała twoja strategia polegała na tym, żeby mnie zmusić do wystawienia Corlissa. Od początku wiedziałeś, co możesz z nim zrobić. I pewnie sprzedała ci go twoja była.

– Jeżeli możesz to udowodnić, spróbuj – odrzekłem.

– Och, nie martw się. Mógłbym… gdybym miał czas. Ale mam tylko pół godziny.

Wolno uniosłem rękę i spojrzałem na zegarek.

– Raczej dwadzieścia sześć minut.

– Daj mi numer komórki.

Kiedy podałem mu numer, poszedł. Stałem w westybulu jeszcze piętnaście sekund, po czym wyszedłem na korytarz. Roulet stał przy przeszklonej ścianie wychodzącej na dziedziniec. Jego matka i CC. Dobbs siedzieli na ławce pod przeciwległą ścianą. W głębi korytarza zobaczyłem detektyw Sobel.

Roulet zobaczył mnie i szybkim krokiem ruszył w moją stronę.

Pospieszyli za nim jego matka i Dobbs.

– Co się dzieje? – pierwszy spytał Roulet.

Zaczekałem, aż cała trójka zgromadzi się wokół mnie, po czym odparłem:

– Chyba wszystko zaraz wybuchnie.

– Co to znaczy? – spytał Dobbs.

– Sędzia zastanawia się nad zaleceniem ławie wyroku. Wkrótce się dowiemy.

– Co to jest zalecenie wyroku? – wtrąciła Mary Windsor.

– Sędzia przejmuje od przysięgłych prawo decyzji i wydaje wyrok uniewinniający. Jest wkurzona, bo mówi, że Minton naruszył zasady, powołując Corlissa na świadka, i ma do niego jeszcze inne pretensje.

– Naprawdę może to zrobić? Uniewinnić go?

– Jest sędzią. Zrobi, co zechce.

– O Boże!

Windsor zakryła usta dłonią i wyglądała, jak gdyby zaraz miała wybuchnąć płaczem.

– Powiedziałem, że się zastanawia – przestrzegłem. – Nie wiadomo, czy rzeczywiście do tego dojdzie. Zaproponowała mi unieważnienie procesu, ale się nie zgodziłem.

– Nie zgodziłeś się? – krzyknął Dobbs. – Dlaczego, u licha?

– Bo to bez sensu. Prokurator wniesie oskarżenie jeszcze raz i wznowią proces – tym razem z lepszej pozycji, bo będą znać nasze ruchy. Nie, nie ma mowy o unieważnieniu procesu. Nie będziemy uczyć prokuratury. Potrzebujemy ostatecznego orzeczenia, bez możliwości wznowienia, inaczej czekamy na wyrok ławy. Nawet gdyby był niekorzystny, mamy solidne podstawy do apelacji.

– Czy to nie Louis powinien o tym decydować? – zapytał Dobbs.

– W końcu to on…

– Zamknij się, Cecil – fuknęła Mary Windsor. – Zamknij się i przestań wiecznie krytykować to, co ten człowiek robi dla Louisa.

Ma rację. Nie będziemy przeżywać tego od początku!

Dobbs wyglądał, jakby dostał od niej w twarz. Odsunął się od nas o pół kroku. Spojrzałem na Mary Windsor i zobaczyłem zupełnie inną twarz. Twarz kobiety, która zbudowała firmę od zera i doprowadziła na sam szczyt. Równocześnie zupełnie inaczej spojrzałem na Dobbsa, zdając sobie sprawę, że od początku szeptał jej na ucho jadowite uwagi na mój temat.

Nie zaprzątając tym sobie głowy, skupiłem się na najważniejszym.

– Prokuratura tylko jednej rzeczy nienawidzi bardziej niż przegranego wyroku – powiedziałem. – Upokorzenia spowodowanego zaleceniem ławie wyroku, zwłaszcza po wykryciu naruszenia zasad przez oskarżenie. Minton poszedł na dywanik, a jego szef to polityczna figura i zawsze wie, skąd wiatr wieje. Za kilka minut powinniśmy już coś wiedzieć.

Roulet stał tuż przede mną. Ponad jego ramieniem widziałem, że Sobel wciąż jest w korytarzu. Rozmawiała przez telefon.

– Posłuchajcie – powiedziałem. – Na razie trzeba czekać. Jeżeli nie dostanę żadnego sygnału od prokuratora, za dwadzieścia minut wrócimy na salę i zobaczymy, co sędzia chce zrobić. Zostańcie tu. Jeśli pozwolicie, pójdę do toalety.

Poszedłem w głąb korytarza w kierunku Sobel. Ale Roulet zostawił matkę i jej adwokata i dogonił mnie. Chwycił mnie za ramię, żeby mnie zatrzymać.

– Nadal chcę wiedzieć, gdzie Corliss usłyszał te bzdury – oznajmił stanowczym tonem.

– Co to za różnica? Ważne, że działają na naszą korzyść.

Roulet zbliżył twarz do mojej twarzy.

– Facet zeznaje pod przysięgą, że jestem mordercą. Jak to może działać na naszą korzyść?

– Bo nikt mu nie uwierzył. Dlatego sędzia jest taka wkurzona.

Bo wezwali na świadka zawodowego łgarza gotowego wygadywać o tobie najgorsze rzeczy. Na tym właśnie polega naruszenie zasad.

Dopuścili go przed przysięgłych, a potem się okazało, że jest łgarzem. Nie rozumiesz? Musiałem podnieść stawkę. To był jedyny sposób, żeby przycisnąć sędzię, żeby z kolei ona przycisnęła prokuratora. Robię dokładnie to, co chciałeś, Louis. Próbuję cię z tego wyciągnąć.

Przyglądałem się, czekając, aby to do niego dotarło.

– Dlatego odpuść sobie – poradziłem. – Wróć do matki i Dobbsa i pozwól mi się wysikać.

Pokręcił głową.

– Nie, nie odpuszczę, Mick.

Dźgnął mnie palcem w pierś.

– Tu chodzi o coś innego, Mick, i bardzo mi się to nie podoba.

Musisz o czymś pamiętać. Mam twój pistolet. A ty masz córkę. Musisz…

Złapałem go za rękę i odsunąłem od siebie.

– Nie waż się nigdy grozić mojej rodzinie – powiedziałem opanowanym głosem, który drżał jednak od gniewu. – Chcesz się odegrać na mnie, świetnie, odgrywaj się na mnie. Ale jeżeli kiedykolwiek zagrozisz mojej córce, zagrzebię cię tak głęboko, że nikt cię nigdy nie znajdzie. Zrozumiałeś, Louis?

Wolno pokiwał głową, a na jego twarzy zjawił się uśmiech.

– Jasne, Mick. Czyli się rozumiemy.

Puściłem jego rękę i ruszyłem w głąb korytarza, gdzie znajdowały się toalety i gdzie czekała Sobel, rozmawiając przez telefon. Szedłem jak ślepiec, myśląc tylko o groźbach pod adresem mojej córki.

Otrząsnąłem się jednak, zbliżając się do detektyw Sobel. Na mój widok zamknęła komórkę.

– Witam, pani detektyw – powiedziałem.

– Dzień dobry, panie Haller.

– Mogę spytać, co pani tu robi? Przyszła mnie pani aresztować?

– Przyszłam, bo mnie pan zaprosił, nie pamięta pan?

– Hm, nie bardzo.

Zmrużyła oczy.

– Powiedział pan, żebym wpadła zobaczyć proces.

Uświadomiłem sobie, że mówi o niezręcznej rozmowie, jaką odbyliśmy w moim domu w poniedziałek wieczorem podczas rewizji.

– Ach, tak, zapomniałem. Ale cieszę się, że skorzystała pani z zaproszenia. Wcześniej widziałem tu chyba pani partnera. Co się z nim stało?

– Jest gdzieś w budynku.

Próbowałem zinterpretować tę informację. Nie odpowiedziała mi na pytanie, czy przyszła mnie aresztować. Wskazałem przeciwległy koniec korytarza, gdzie było wejście na salę rozpraw.

– I co pani sądzi?

– Ciekawe. Żałuję, że nie jestem muchą na ścianie w gabinecie sędzi.

– Proszę zostać. To jeszcze nie koniec.

– Może zostanę.

Zaczęła wibrować moja komórka. Sięgnąłem pod marynarkę i zdjąłem telefon z paska. Z numeru na wyświetlaczu wynikało, że dzwonił ktoś z prokuratury.

– Muszę odebrać – powiedziałem.

– Naturalnie.

Otworzyłem telefon i zacząłem iść w stronę Rouleta, który spacerował po korytarzu.

– Halo?

– Witam, panie Haller, tu Jack Smithson z prokuratury okręgowej. Jak mija dzień?

– Bywało lepiej.

– Ale nie po tym, co panu zaproponuję.

– Słucham.

Rozdział 43

Sędzia nie zjawiła się na sali piętnaście minut po wyznaczonej godzinie. Wszyscy czekaliśmy. Roulet i ja przy stole obrony, jego matka i Dobbs za nami w pierwszym rzędzie. Przy stole prokuratorskim Minton nie występował już solo. Obok niego siedział Jack Smithson. Pomyślałem, że chyba pierwszy raz od roku znalazł się na sali rozpraw.

Minton wyglądał na przybitego i pokonanego. Patrząc na niego, można by go wziąć za oskarżonego siedzącego obok adwokata. Winnego wszystkich zarzutów.

Na sali nie było detektywa Bookera i zastanawiałem się, czy nad czymś pracuje, czy po prostu nikt nie zadzwonił do niego ze złą wiadomością.

Odwróciłem się, spojrzałem na duży zegar i publiczność. Ekran przygotowany do prezentacji Mintona zniknął. To był znak tego, co miało nastąpić. Zobaczyłem Sobel siedzącą w ostatnim rzędzie, ale nigdzie nie mogłem dojrzeć jej partnera ani Kurlena. Poza tym nie było nikogo innego prócz Dobbsa i Windsor, ale oni się nie liczyli.

Rząd zarezerwowany dla dziennikarzy był pusty. Media nie zostały zawiadomione. Dotrzymałem tego punktu umowy ze Smithsonem.

Woźny Meehan zarządził ciszę na sali i sędzia Fullbright zajęła swój fotel, wionąc ku nam zapachem bzu. Podejrzewałem, że w gabinecie wypaliła jeszcze jednego czy dwa papierosy i obficie spryskała się perfumami, żeby to zamaskować.

– Dowiedziałam się od swojej asystentki, że mamy wniosek w sprawie stan Kalifornia kontra Louis Ross Roulet.

Minton wstał.

– Tak, wysoki sądzie.

Zamilkł, jak gdyby nie mógł nic więcej z siebie wydusić.

– Panie Minton, czyżby przekazywał mi pan wniosek telepatycznie?

– Nie, wysoki sądzie.

Minton spojrzał na Smithsona, który wykonał przyzwalający gest.

– Oskarżenie wnosi o oddalenie wszystkich zarzutów przeciwko Louisowi Rossowi Rouletowi.

Sędzia skinęła głową, jak gdyby spodziewała się tego ruchu.

Usłyszałem, jak ktoś za moimi plecami głośno wstrzymał oddech, i domyśliłem się, że to Mary Windsor. Wiedziała, co się stanie, ale panowała nad emocjami, dopóki nie usłyszy tego na własne uszy.

– Z możliwością wznowienia postępowania czy bez? – spytała sędzia.

– Bez możliwości wznowienia postępowania.

– Jest pan pewien, panie Minton? Oskarżenie nie będzie mogło wytoczyć nowego procesu.

– Tak, wysoki sądzie, wiem – odrzekł Minton z nutą irytacji w głosie. Nie miał ochoty, żeby sędzia tłumaczyła mu prawo.

Fullbright coś zapisała, po czym znów spojrzała na Mintona.

– Uważam, że oskarżenie powinno przedstawić jakieś uzasadnienie wniosku. Wybraliśmy ławę przysięgłych i przez ponad dwa dni słuchaliśmy zeznań. Dlaczego oskarżenie podejmuje taką decyzję na tym etapie procesu?

Wstał Smithson. Był wysoki i szczupły i miał bladą cerę. Wyglądał jak typowy okaz prokuratora. Nikt nie chciał, by prokuratorem okręgowym został jakiś grubas, a Smithson miał nadzieję kiedyś objąć ten urząd. Miał na sobie grafitowy garnitur oraz swój znak rozpoznawczy: bordową muszkę wraz z chustką w identycznym kolorze wystającą z kieszonki. Wśród adwokatów krążyła plotka, że doradca polityczny polecił mu zbudować rozpoznawalny wizerunek medialny, aby podczas wyborów elektorat był przekonany, że już go zna. Dziś znalazł się w sytuacji, w której nie chciał pokazywać swojego wizerunku elektoratowi.

– Jeśli wolno, wysoki sądzie – powiedział.

– Proszę o zaprotokołowanie obecności na sali zastępcy prokuratora okręgowego Johna Smithsona z wydziału w Van Nuys. Witamy, Jack. I słuchamy.

– Wysoki sądzie, poinformowano mnie, że w interesie wymiaru sprawiedliwości należy wycofać zarzuty przeciwko panu Rouletowi.

Wymówił błędnie nazwisko Rouleta.

– Czy to jedyne uzasadnienie, jakie chcesz nam przedstawić, Jack? – spytała sędzia.

Smithson zwlekał z odpowiedzią. Ponieważ na sali nie było dziennikarzy, stenogram z rozprawy miał być jawny i jego słowa miały się przedostać do opinii publicznej.

– Wysoki sądzie, poinformowano mnie, że w śledztwie i późniejszym postępowaniu prokuratorskim doszło do pewnych nieprawidłowości. Prokuratura opiera się na wierze w nienaruszalność naszego wymiaru sprawiedliwości. Osobiście stoję na jej straży w wydziale Van Nuys i traktuję ją bardzo, bardzo poważnie. Lepiej więc wycofać zarzuty, niż w jakikolwiek sposób sprzeniewierzyć się zasadom sprawiedliwości.

– Dziękuję, panie Smithson. To krzepiące słowa.

Sędzia znów coś zapisała, po czym spojrzała na stół obrony.

– Wniosek oskarżenia został przyjęty – oświadczyła. – Wszystkie zarzuty przeciwko panu Rouletowi zostają oddalone bez możliwości wznowienia postępowania. Panie Roulet, został pan oczyszczony z zarzutów i jest pan wolny.

– Dziękuję, wysoki sądzie – powiedziałem.

– O trzynastej wrócą przysięgli – dodała Fullbright. – Wyjaśnię im, jaką podjęto decyzję. Jeśli przedstawiciele stron życzą sobie być przy tym obecni, z pewnością będą musieli odpowiedzieć na pytania przysięgłych. Obecność nie jest jednak konieczna.

Skinąłem głową, lecz nie powiedziałem, czy przyjdę. Wiedziałem, że nie przyjdę. Przestałem się interesować dwunastką ludzi, którzy byli dla mnie tak ważni przez ostatni tydzień. Znaczyli dla mnie tyle co kierowcy jadący autostradą w przeciwnym kierunku.

Minęli mnie i dłużej o nich nie myślałem.

Sędzia opuściła swoje miejsce, a Smithson był pierwszą osobą, która wyszła z sali. Nie miał nic do powiedzenia ani Mintonowi, ani mnie. Zależało mu przede wszystkim na tym, aby się zdystansować od tej prokuratorskiej katastrofy. Spojrzałem na Mintona, którego twarz przybrała kredowobiałą barwę. Przypuszczałem, że niedługo znajdę jego nazwisko w książce telefonicznej. Prokuratura nie będzie miała ochoty go zatrzymać, więc powiększy armię adwokatów, płacąc wysoką cenę za pierwszą lekcję prawa karnego.

Roulet stał przy barierce, ściskając matkę. Dobbs gratulacyjnym gestem poklepywał go po ramieniu. Ale adwokat rodziny chyba jeszcze nie doszedł do siebie po ostrej naganie w korytarzu.

Kiedy skończyły się uściski, Roulet odwrócił się do mnie i z wahaniem podał mi rękę.

– Nie myliłem się co do ciebie – rzekł. – Wiedziałem, że jesteś najlepszy.

– Chcę dostać pistolet – odparłem z kamienną twarzą, bez śladu radości z powodu zwycięstwa.

– Oczywiście.

Odwrócił się do matki. Po chwili wahania otworzyłem aktówkę i zacząłem układać w niej akta.

– Michael?

Zobaczyłem Dobbsa, który wyciągał do mnie rękę ponad barierką. Uścisnąłem ją.

– Dobra robota – rzekł Dobbs, jak gdybym musiał to usłyszeć właśnie od niego. – Jesteśmy ci bardzo wdzięczni.

– Dzięki za szansę. Wiem, że z początku miałeś wątpliwości.

Byłem na tyle uprzejmy, że nie wspomniałem o wybuchu Mary Windsor na korytarzu i o tym, co podobno mówiła.

– To dlatego, że cię nie znałem – odparł. – Teraz już cię znam.

I wiem, kogo polecać swoim klientom.

– Dziękuję. Ale mam nadzieję, że twoi klienci nigdy nie będą mnie potrzebować.

Zaśmiał się.

– Ja też!

Potem przyszła kolej na Mary Windsor. Wyciągnęła do mnie rękę.

– Panie Haller, dziękuję za syna.

– Proszę bardzo – odrzekłem bezbarwnym głosem. – Niech pani na niego uważa.

– Zawsze uważam.

Skinąłem głową.

– Może wyjdą państwo na korytarz, a ja dołączę za chwilę. Muszę jeszcze załatwić kilka spraw z asystentką i panem Mintonem.

Odwróciłem się z powrotem do stołu. Potem podszedłem do biurka asystentki.

– Kiedy będę mógł dostać podpisaną decyzję?

– Wydamy ją jeszcze dzisiaj po południu. Jeżeli pan nie przyjdzie, możemy panu przysłać.

– Świetnie. Można też prosić o faks?

Obiecała przesłać pismo faksem i dałem jej numer w mieszkaniu Lorny Taylor. Nie byłem pewien, jak wykorzystam ten dokument, ale przypuszczałem, że decyzja o oddaleniu zarzutów pomoże mi znaleźć jakiegoś klienta.

Gdy wróciłem po aktówkę, zauważyłem, że detektyw Sobel wyszła z sali. Został tylko Minton. Powoli zbierał swoje rzeczy.

– Szkoda, że nie miałem okazji zobaczyć tej komputerowej prezentacji – powiedziałem.

Pokiwał głową.

– Tak, była całkiem niezła. Mogła nawet przekonać przysięgłych.

– Co teraz zamierzasz robić?

– Nie wiem. Zobaczę, czy uda mi się to przeczekać i zostać w prokuraturze.

Wcisnął akta pod pachę. Nie miał teczki. Musiał tylko zejść na drugie piętro. Posłał mi surowe spojrzenie.

– Wiem tylko, że nie chcę usiąść przy drugim stole. Nie chcę zostać kimś takim jak ty, Haller. Wolę spać spokojnie.

Minął bramkę i zamaszystym krokiem wyszedł z sali. Spojrzałem na asystentkę, sprawdzając, jak zareagowała na jego słowa. Zachowywała się, jakby nic nie słyszała.

Nie spiesząc się, podążyłem za Mintonem. Wziąłem aktówkę i wychodząc za barierkę, odwróciłem się. Spojrzałem na pusty fotel sędziowski i umieszczone przed nim godło stanu. Skinąłem głową do nikogo konkretnego i wyszedłem.

Rozdział 44

Roulet i jego świta czekali na mnie w korytarzu. Rozejrzałem się i zobaczyłem Sobel stojącą przy windach. Rozmawiała przez komórkę, czekając chyba na windę, chociaż nie widziałem, żeby świecił się przycisk.

– Michael, pójdziesz z nami na lunch? – spytał na mój widok Dobbs. – Chcemy to uczcić!

Zauważyłem, że znów zwraca się do mnie po imieniu. Zwycięstwo u każdego wzbudza życzliwość.

– Hm… – odparłem, wciąż patrząc na Sobel. – Chyba nie mogę.

– Dlaczego? Na pewno dziś po południu nie masz żadnej rozprawy.

Wreszcie spojrzałem na Dobbsa. Miałem ochotę odpowiedzieć, że nie pójdę z nimi na lunch, bo już nigdy więcej nie chcę widzieć ani jego, ani Mary Windsor, ani Louisa Rouleta.

– Chyba zostanę i porozmawiam z przysięgłymi, kiedy wrócą o pierwszej.

– Po co? – zdziwił się Roulet.

– Chciałbym wiedzieć, co myśleli i jakie mieliśmy szanse.

Dobbs poklepał mnie w ramię.

– Trzeba się uczyć, żeby następnym razem być jeszcze lepszym.

Nie mam ci tego za złe.

Wyglądał na zachwyconego wiadomością, że nie będę im towarzyszył. Miał swoje powody. Prawdopodobnie chciał, żebym zszedł mu z drogi i umożliwił odbudowanie dobrych stosunków z Mary Windsor. Tę licencję chciał mieć znów tylko dla siebie.

Usłyszałem stłumiony dzwonek windy i spojrzałem w głąb korytarza. Sobel stała przed otwierającymi się drzwiami windy. Wychodziła z sądu.

Ale wtedy z windy wyszli Lankford, Kurlen i Booker. Razem z Sobel skręcili w naszą stronę.

– Wobec tego zostawiamy cię – rzekł Dobbs zwrócony plecami do nadchodzących detektywów. – Mamy rezerwację w „Orso” i obawiam się, że jeśli mamy zdążyć wrócić na drugą stronę wzgórza, to już jesteśmy spóźnieni.

– W porządku – odparłem, wciąż patrząc w głąb korytarza.

Dobbs, Windsor i Roulet odwrócili się, stając twarzą w twarz z detektywami.

– Louisie Roulecie – zaczął Kurlen. – Jesteś aresztowany. Proszę się odwrócić i złożyć ręce za plecami.

– Nie! – wrzasnęła Mary Windsor. – Nie możecie…

– Co to ma znaczyć?! – krzyknął Dobbs.

Kurlen nie odpowiedział ani nie czekał, aż Roulet spełni jego polecenie. Wystąpił naprzód i brutalnie odwrócił Rouleta. Wykonując przymusowy obrót, Roulet utkwił we mnie wzrok.

– Co się dzieje, Mick? – zapytał spokojnie. – To się nie powinno zdarzyć.

Mary Windsor ruszyła synowi na ratunek.

– Zabierzcie ręce od mojego syna!

Chwyciła Kurlena, ale Booker i Lankford szybko wkroczyli do akcji i łagodnie, lecz stanowczo oddzielili ją od Rouleta.

– Droga pani, proszę się odsunąć – polecił Booker. – Bo każę panią aresztować.

Kurlen zaczął odczytywać Rouletowi jego prawa. Windsor stała obok, ale nie zamierzała milczeć.

– Jak śmiecie? Nie wolno wam tego robić!

Wiła się w miejscu, wyglądając, jak gdyby jakieś niewidzialne ręce powstrzymywały ją od kolejnego ataku na Kurlena.

– Mamo – rzekł Roulet i jego głos poskutkował lepiej niż rozkazy detektywów.

Windsor ustąpiła. Poddała się, ale Dobbs nie zamierzał kapitulować.

– Za co go aresztujecie? – spytał.

– Jest podejrzany o morderstwo – wyjaśnił Kurlen. – Morderstwo Marthy Renterii.

– To niemożliwe! – krzyknął Dobbs. – Wszystko, co wygadywał ten Corliss, to kłamstwa. Oszaleliście? Przez jego kłamstwa sędzia oddaliła zarzuty.

Kurlen przerwał odczytywanie praw Rouletowi i spojrzał na Dobbsa.

– Jeśli to kłamstwo, to skąd pan wie, że mówił o Marcie Renterii?

Dobbs zdał sobie sprawę z własnego błędu i cofnął się o krok.

Kurlen uśmiechnął się.

– Tak właśnie myślałem – rzekł.

Chwycił Rouleta za łokieć i znów go odwrócił.

– Idziemy – rozkazał.

– Mick? – powiedział Roulet. (

– Detektywie Kurlen – poprosiłem. – Czy mogę chwilę porozmawiać z klientem?

Kurlen popatrzył na mnie, jakby chciał mnie ocenić, po czym skinął głową.

– Minutę. Proszę mu powiedzieć, żeby się grzecznie zachowywał, bo to znacznie mu ułatwi życie.

Pchnął go w moją stronę. Ująłem Rouleta za ramię i odprowadziłem kilka kroków od pozostałych, żeby nikt nie mógł nas słyszeć.

Przysunąłem się bliżej i zacząłem szeptem:

– To koniec, Louis. To nasze pożegnanie. Zostałeś sam. Poszukaj sobie innego adwokata.

Utkwił we mnie zaskoczony wzrok. A potem jego twarz pociemniała od gniewu. To była czysta wściekłość i uświadomiłem sobie, że taką samą wściekłość musiały widzieć Regina Campo i Martha Renteria.

– Nie potrzebuję adwokata – odparł. – Myślisz, że sklecą jakieś zarzuty z tego, co podsunąłeś temu kapusiowi? Lepiej się zastanów.

– Nie będą potrzebowali kapusia, Louis. Uwierz mi, znajdą o wiele więcej dowodów. Może nawet już je mają.

– A ty, Mick? Nie zapomniałeś o czymś? Mam twój…

– Wiem. Ale to już nie ma znaczenia. Nie potrzebują mojego pistoletu. Cokolwiek się ze mną stanie, będę wiedział, że wsadziłem cię do pudła. A na koniec, po procesie i wszystkich apelacjach, kiedy wreszcie wbiją ci w rękę igłę, to będę ja, Louis. Pamiętaj.

Uśmiechnąłem się ze smutkiem i przysunąłem się jeszcze bliżej.

– To za Raula Levina. Wcześniej ci się upiekło, ale możesz być pewien, że nie tym razem.

Przez chwilę czekałem, aż to do niego dotrze, po czym dałem znak Kurlenowi. Razem z Bookerem wzięli Rouleta między siebie i złapali go za ramiona.

– Wrobiłeś mnie – powiedział Roulet z tym samym spokojem.

– Nie jesteś adwokatem. Pracujesz dla nich.

– Idziemy – rozkazał Kurlen.

Ruszyli, ale Roulet strząsnął z siebie ich ręce i znów wpił we mnie wściekłe spojrzenie.

– To nie koniec, Mick – rzekł. – Jutro rano wyjdę. Co zrobisz? Pomyśl o tym. Co wtedy zrobisz? Nie możesz chronić wszystkich.

Chwycili go mocniej i brutalnie popchnęli w stronę wind. Tym razem Roulet już się nie opierał, a jego matka i Dobbs pospieszyli za detektywami. W połowie korytarza Roulet odwrócił się i spojrzał na mnie przez ramię. Kiedy się uśmiechnął, zrozumiałem.

Nie możesz chronić wszystkich.

Przeszył mnie lodowaty dreszcz strachu.

Ktoś czekał już na windę, gdy dotarła tam eskorta Rouleta wraz z jego świtą.

Lankford dał znak czekającej osobie, żeby zrobiła przejście, po czym wsiadł do windy. Następnie wepchnięto do niej Rouleta.

Dobbs i Windsor także chcieli wejść, gdy zatrzymała ich ręka Lankforda. Winda ruszyła w dół, a Dobbs z bezsilną złością wdusił przycisk przy drzwiach w korytarzu.

Miałem nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę Louisa Rouleta, ale wciąż czułem strach, który tłukł się w mojej piersi jak uwięziona w lampie ćma. Odwróciłem się, niemal zderzając się z Sobel. Nie zauważyłem, że została.

– Macie coś na niego, prawda? – zapytałem. – Przecież nie zgarnęlibyście go tak szybko, gdybyście nic na niego nie mieli.

Odpowiedziała po długiej chwili.

– O tym postanowi prokurator, nie my. Zależy, co wyciągną z niego podczas przesłuchania. Ale do tej chwili miał niezłego adwokata.

Pewnie wie, że nie musi mówić ani słowa.

– To dlaczego nie zaczekaliście?

– Nie ja o tym decydowałam.

Pokręciłem głową. Chciałem jej powiedzieć, że wykonali za szybko ruch. Plan był inny. Chciałem zasiać ziarno, nic więcej. Chciałem, by działali powoli i skutecznie.

Ćma wciąż tłukła się w środku. Wbiłem wzrok w podłogę. Nie mogłem odpędzić myśli, że wszystkie moje zabiegi spełzły na niczym, pozostawiając mnie i moją rodzinę na pastwę bezwzględnego mordercy. Nie możesz chronić wszystkich.

Sobel odgadła, czego się boję.

– Spróbujemy go zatrzymać – zapewniła mnie. – Mamy to, co powiedział w sądzie kapuś, no i mandat. Pracujemy nad świadkami i analizami kryminalistycznymi.

Spojrzałem jej w oczy.

– Jaki mandat?

Zrobiła podejrzliwą minę.

– Sądziłam, że się pan domyślił. Skojarzyliśmy jedno z drugim, kiedy tylko kapuś wspomniał o tancerce z wężem.

– Tak, o Marcie Renterii. Rozumiem. Ale co to za mandat?

O czym pani mówi?

Podszedłem za blisko i Sobel cofnęła się o krok. Nie chodziło o mój oddech, tylko o mój desperacki wyraz twarzy.

– Nie wiem, czy powinnam panu mówić. Jest pan adwokatem.

Jego adwokatem.

– Już nie. Właśnie złożyłem wymówienie.

– Nieważne. Mógłby…

– Przecież dzięki mnie go zgarnęliście. Z powodu tej sprawy mogą mnie wykluczyć z korporacji. Może nawet trafię za kratki za morderstwo, którego nie popełniłem. O jakim mandacie pani mówi?

Wahała się jeszcze przez chwilę, ale wreszcie powiedziała:

– Mówię o ostatnich słowach Raula Levina. Mówił, że znalazł Jesusowi mandat wolnego człowieka.

– I co to znaczy?

– Naprawdę pan nie wie?

– Proszę mi powiedzieć. Błagam.

Dała za wygraną.

– Prześledziliśmy ostatnie ruchy Levina. Zanim został zamordowany, sprawdzał mandaty Rouleta za złe parkowanie. Zrobił nawet wydruki. Spisaliśmy wszystko, co było w gabinecie, i porównaliśmy z tym, co jest w komputerze. Brakowało jednego mandatu. Jednego wydruku. Nie wiedzieliśmy, czy zabrał go morderca, czy po prostu Levin nie zrobił jednego wydruku. No więc sami zrobiliśmy wydruk. Mandat był sprzed dwóch lat, z ósmego kwietnia. Za parkowanie przed hydrantem na Blythe Street w Panorama City.

Wszystko złożyło się w całość, jak gdyby ostatnie ziarenko piasku przesypało się przez środek klepsydry. Raul Levin rzeczywiście znalazł wybawienie dla Jesusa Menendeza.

– Martha Renteria została zamordowana ósmego kwietnia dwa lata temu – powiedziałem. – Mieszkała na Blythe w Panorama City.

– Owszem, ale o tym nie wiedzieliśmy. Nie widzieliśmy związku.

Powiedział nam pan, że Levin pracował dla pana nad dwiema różnymi sprawami, Jesusa Menendeza i Louisa Rouleta. Levin trzymał dokumenty każdej z nich osobno.

– Z powodu zasad ujawnienia. Rozdzielił te sprawy, żebym nie musiał przekazywać prokuraturze żadnych dowodów w sprawie Menendeza.

– Adwokackie sztuczki. W każdym razie nie mogliśmy tego skojarzyć, dopóki kapuś nie wspomniał o tancerce z wężem. To wystarczyło.

Skinąłem głową.

– A więc morderca Raula Levina zabrał wydruk?

– Tak sądzimy.

– Sprawdziliście, czy w telefonach Raula nie było podsłuchu?

Ktoś się skądś musiał dowiedzieć o mandatach.

– Sprawdziliśmy. Były czyste. Być może pluskwy zostały usunięte zaraz po morderstwie. A może inny telefon jest na podsłuchu.

Miała na myśli mój telefon. Co mogłoby tłumaczyć, skąd Roulet znał tak wiele moich poczynań, a nawet czekał na mnie w domu, gdy wróciłem ze spotkania z Jesusem Menendezem.

– Każę sprawdzić – powiedziałem. – Czy to znaczy, że w sprawie Raula jestem czysty?

– Niekoniecznie – odrzekła. – Ciągle chcemy zobaczyć, co wykaże analiza balistyczna. Dzisiaj ma coś przyjść.

Skinąłem głową. Nie wiedziałem, jak na to zareagować. Sobel ociągała się z odejściem, jak gdyby chciała mi jeszcze coś powiedzieć albo o coś spytać.

– Tak?

– Nie wiem. Chce mi pan coś powiedzieć?

– Nie wiem. Nie ma nic do powiedzenia.

– Naprawdę? W sądzie zdawało mi się, że próbuje nam pan bardzo dużo powiedzieć.

Milczałem przez chwilę, usiłując wyczytać coś między wierszami.

– Czego pani ode mnie chce, detektyw Sobel?

– Wie pan, czego chcę. Mordercy Raula Levina.

– Ja też. Ale nie mogę wskazać na Rouleta, nawet gdybym chciał. Nie wiem, jak to zrobił. Tak między nami.

– A więc wciąż pozostaje pan na celowniku.

Spojrzała w stronę wind. Aluzja była czytelna. Jeżeli balistyka potwierdzi podejrzenia, wciąż będę miał kłopot. Będą to mogli wykorzystać przeciwko mnie. Powiedz nam, jak Roulet to zrobił, albo sam pójdziesz do pudła. Zmieniłem temat.

– Jak pani sądzi, kiedy Menendez może wyjść?

Wzruszyła ramionami.

– Trudno powiedzieć. Zależy od dowodów, jakie zbierzemy przeciwko Rouletowi – jeżeli będą. Ale wiem jedno. Nie mogą wytoczyć sprawy Rouletowi, dopóki za to samo przestępstwo w więzieniu siedzi inny człowiek.

Odwróciłem się i podszedłem do przeszklonej ściany. Położyłem dłoń na balustradzie biegnącej wzdłuż szyby. Radość mieszała się we mnie z lękiem, a w piersi wciąż tłukła się ta okropna ćma.

– Tylko na tym mi zależy – powiedziałem cicho. – Żeby go wyciągnąć. I na Raulu.

Sobel stanęła obok mnie.

– Nie wiem, co pan robi – powiedziała. – Ale resztę niech pan zostawi nam.

– Jeśli to zrobię, pani partner wsadzi mnie do pudła za morderstwo, którego nie popełniłem.

– Gra pan w niebezpieczną grę – dodała. – Lepiej przestać.

Zerknąłem na nią przelotnie, po czym znów spojrzałem w dół na dziedziniec.

– Jasne – odparłem. – Teraz mogę przestać.

Usłyszawszy to, co chciała, Sobel mogła już iść.

– Powodzenia – powiedziała.

Znów na nią popatrzyłem.

– Nawzajem.

Wyszła, a ja zostałem. Spoglądałem na dziedziniec. Ujrzałem Dobbsa i Mary Windsor idących po betonowych kwadratach w stronę parkingu. Mary Windsor wspierała się na ramieniu adwokata.

Nie sądziłem, by nadal wybierali się na lunch do „Orso”.

Rozdział 45

Przed wieczorem wiadomości zdążyły się już rozejść. Nie o tajemniczych szczegółach, ale o tym, co wszyscy wiedzieli. Wiadomości o tym, że wygrałem sprawę, uzyskałem wniosek oskarżenia o oddalenie zarzutów bez prawa wznowienia postępowania, a zaraz potem w korytarzu przed salą sądową, w której właśnie go wybroniłem, mój klient został aresztowany za morderstwo. Dzwonili do mnie wszyscy znajomi adwokaci. Jeden po drugim, aż wreszcie wyczerpała mi się bateria w komórce. Ich zdaniem moja sytuacja nie miała żadnych minusów. Roulet był królem klientów licencyjnych. Za jeden proces dostałem stawki według taryfy A i miałem dostać następne honorarium według taryfy A za następny proces. O takim podwójnym łupie większość adwokatów może tylko marzyć. A kiedy im mówiłem, że nie będę go bronił w nowej sprawie, każdy prosił, żebym polecił go Rouletowi.

Osoba, na której telefon czekałem najbardziej, zadzwoniła pod mój domowy numer. Maggie McPherson.

– Czekam na twój telefon cały wieczór – powiedziałem.

Spacerowałem po kuchni. Po powrocie do domu sprawdziłem telefony, ale nie znalazłem żadnych pluskiew.

– Przepraszam. Byłam w sali konferencyjnej.

– Podobno wybrali cię do sprawy Rouleta.

– Tak, dlatego właśnie dzwonię. Chcą go zwolnić.

– Co ty wygadujesz? Chcą go wypuścić?

– Tak. Trzymali go dziewięć godzin w sali przesłuchań i nie puścił pary z ust. Może za dobrze go wyuczyłeś, bo milczy jak głaz. Nic z niego nie wyciągnęli, więc mają za mało.

– Mylisz się. Jest dość dowodów. Mają mandat za złe parkowanie i muszą się znaleźć jacyś świadkowie, którzy pamiętają go z „Cobra Room”. Nawet Menendez może go rozpoznać.

– Wiesz równie dobrze jak ja, że Menendez odpada. Rozpoznałby każdego, żeby tylko wyjść z więzienia. Jeżeli nawet są inni świadkowie z „Cobra Room”, to trzeba trochę czasu, żeby ich znaleźć. Z mandatu wynika, że Roulet był w okolicy, ale nie w jej mieszkaniu.

– A nóż?

– Pracują nad tym, ale to też potrwa. Słuchaj, chcemy to zrobić porządnie. To decyzja Smithsona i uwierz mi, on też chce go zatrzymać. Łatwiej byłoby mu przełknąć klapę, jaką mu dzisiaj przygotowałeś w sądzie. Ale zrozum, nie ma podstaw. Na razie.

Wyrzucą go, popracują nad analizami i poszukają świadków. Jeżeli się okaże, że to Roulet, zgarniemy go, a twój drugi klient wyjdzie na wolność. Nie musisz się martwić. Ale musimy to zrobić porządnie.

Bezsilnie dźgnąłem pięścią powietrze.

– Cholera, to był falstart. Nie powinni tego robić dzisiaj.

– Chyba pomyśleli, że dziewięć godzin przesłuchania załatwi sprawę.

– Bo byli głupi.

– Nikt nie jest doskonały.

Zdenerwował mnie jej stosunek do sprawy, ale ugryzłem się w język. Potrzebowałem jej informacji, żeby być na bieżąco.

– Kiedy dokładnie go wypuszczą? – zapytałem.

– Nie wiem. Dopiero co zapadła decyzja. Przyjechali do nas Kurlen i Booker przedstawić wyniki, a Smithson odesłał ich z powrotem na komendę. Kiedy wrócą, pewnie wyrzucą go na wolność.

– Posłuchaj, Maggie. Roulet wie o Hayley.

Zapadła okropnie długa chwila ciszy.

– Co ty mówisz, Haller? Pozwoliłeś, żeby nasza córka…

– Na nic nie pozwoliłem. Włamał się do mojego domu i zobaczył jej zdjęcie. Nie wie, gdzie mieszka, nie wie nawet, jak ma na imię.

Ale wie, że mam córkę, i chce się na mnie odegrać. Dlatego musisz zaraz jechać do domu. Chcę, żebyś była przy Hayley. Weź ją i wyjdźcie z mieszkania. Na wszelki wypadek.

Coś mi kazało ukryć przed nią fakt, że w sądzie Roulet groził głównie mojej rodzinie. Nie możesz chronić wszystkich. Wykorzystałbym ten argument tylko wówczas, gdyby nie chciała zabrać Hayley z domu.

– Wychodzę – powiedziała. – Jedziemy do ciebie.

Wiedziałem, że to powie.

– Nie, nie przyjeżdżajcie do mnie.

– Dlaczego?

– Bo on może tu przyjść.

– To zupełne szaleństwo. Co chcesz zrobić?

– Jeszcze nie wiem. Weź Hayley i jedźcie w jakieś bezpieczne miejsce. Potem zadzwoń do mnie z komórki, ale nie mów, gdzie jesteście. Lepiej, żebym nawet nie wiedział.

– Haller, po prostu zadzwoń na policję. Przecież…

– I co powiem?

– Nie wiem. Że ci grożono.

– Adwokat mówi policji, że ktoś mu groził… faktycznie, zaraz ruszą do akcji. Pewnie wyślą brygadę antyterrorystyczną.

– Ale musisz coś zrobić.

– Myślałem, że już zrobiłem. Myślałem, że resztę życia spędzi w więzieniu. Ale wykonaliście za szybki ruch i teraz musicie go wypuścić.

– Mówiłam ci, że mieliśmy za mało. Nawet gdyby groził Hayley, to i tak za mało.

– Jedź do naszej córki i zaopiekuj się nią. Resztę zostaw mnie.

– Już jadę.

Ale nie odkładała słuchawki. Jak gdyby dawała mi szansę, żebym powiedział coś jeszcze.

– Kocham cię, Maggie – powiedziałem. – Obie was kocham. Bądź ostrożna.

Rozłączyłem się, zanim zdążyła odpowiedzieć. Prawie natychmiast podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer komórki Fernanda Valenzueli. Odebrał po pięciu dzwonkach.

– Val, to ja, Mick.

– Cholera jasna. Gdybym wiedział, w ogóle bym nie odbierał.

– Słuchaj, potrzebuję twojej pomocy.

– Pomocy? Prosisz mnie o pomoc po tym, o co mnie wcześniej pytałeś? Kiedy mnie oskarżyłeś?

– Val, to wyjątkowa sytuacja. Źle się wtedy wyraziłem, przepraszam cię. Zapłacę ci za telewizor, zrobię, co zechcesz, ale teraz potrzebuję twojej pomocy.

Czekałem. Odezwał się po długiej ciszy.

– Czego chcesz?

– Roulet ciągle nosi tę bransoletkę, prawda?

– Prawda. Wiem, co się stało w sądzie, ale on się do mnie nie odezwał. Podobno gliny znowu go zgarnęły, więc nie mam pojęcia, co się dzieje.

– Zgarnęli go, ale niedługo mają go puścić. Pewnie zadzwoni, żebyś zdjął mu bransoletkę.

– Jestem już w domu. Może do mnie przyjść rano.

– Tego właśnie chcę. Żebyś kazał mu zaczekać do jutra.

– To żadna przysługa, stary.

– To jest przysługa. Włącz laptop i obserwuj go. Kiedy wyjdzie z komendy, chcę wiedzieć, dokąd pojechał. Możesz to dla mnie zrobić?

– Niby teraz?

– Tak, teraz. Będziesz miał z tym jakiś kłopot?

– Tak jakby.

Przygotowałem się do następnej kłótni. Ale czekała mnie niespodzianka.

– Mówiłem ci o baterii i alarmie w bransoletce, nie? – odezwał się Valenzuela.

– Tak, pamiętam.

– No więc jakąś godzinę temu włączył się alarm. Akumulator ma poniżej dwudziestu procent.

– Jak długo jeszcze będziesz go mógł namierzać, zanim zupełnie się wyczerpie?

– Od sześciu do ośmiu godzin aktywnego działania, potem spadnie napięcie. Przez następne pięć godzin będzie się włączał co piętnaście minut.

Zastanawiałem się. Chodziło tylko o najbliższą noc. Musiałem też mieć pewność, że Maggie i Hayley są bezpieczne.

– Chodzi o to, że przy niskim napięciu bransoletka zaczyna piszczeć – wyjaśnił Valenzuela. – Usłyszysz go, gdyby się zjawił. Albo zmęczy go ten hałas i sam podładuje baterię.

A może znów wywinie numer Houdiniego, pomyślałem.

– Dobra – powiedziałem. – Mówiłeś, że możesz ustawić w systemie inne alarmy.

– Zgadza się.

– Mógłbyś zrobić coś takiego, żeby włączał się alarm, kiedy Roulet zbliży się do konkretnego miejsca?

– Tak. Na przykład przy molestujących dzieci. Można ustawić alarm, kiedy facet zbliży się do szkoły. Coś w tym rodzaju. To musi być konkretny punkt.

– W porządku.

Podałem mu adres mieszkania na Dickens w Sherman Oaks, gdzie mieszkały Maggie z moją córką.

– Jeżeli znajdzie się dziesięć przecznic od tego domu, zadzwoń do mnie. Nieważne o której, zadzwoń. To jest właśnie moja prośba.

– Co tam jest?

– Tam mieszka moja córka.

Valenzuela odpowiedział dopiero po długiej chwili.

– Z Maggie? Myślisz, że facet chce tam pójść?

– Nie wiem. Mam nadzieję, że dopóki ma lokalizator na kostce, nie będzie taki głupi.

– W porządku, Mick. Możesz być spokojny.

– Dzięki, Val. I dzwoń pod domowy numer. Komórka mi się wyczerpała.

Podałem mu numer i zamilkłem, zastanawiając się, co jeszcze mógłbym mu powiedzieć, żeby odkupić zdradę sprzed dwóch dni.

Wreszcie dałem sobie spokój. Musiałem się skupić na zagrożeniu.

Wybiegłem z kuchni i wszedłem do gabinetu. Znalazłem w wizytowniku numer telefonu i chwyciłem słuchawkę aparatu na biurku.

Wykręciłem numer i czekałem. Wyjrzałem przez okno z lewej i po raz pierwszy zauważyłem, że pada deszcz. Zapowiadało się na długą ulewę i nie wiedziałem, czy pogoda ma jakiś wpływ na satelitarną lokalizację Rouleta. Nagle w słuchawce odezwał się głos Teddy'ego Vogla, herszta „Road Saints”.

– Mów.

– Ted, tu Mickey Haller.

– Mecenasie, co u ciebie?

– Dzisiaj nie najlepiej.

– W takim razie dobrze, że dzwonisz. Co mogę dla ciebie zrobić?

Zanim odpowiedziałem, jeszcze raz spojrzałem na deszcz. Wiedziałem, że jeśli nie skończę tej rozmowy, zostanę dłużnikiem ludzi, od których nigdy nie chciałbym być uzależniony.

Ale nie miałem wyboru.

– Masz dzisiaj kogoś w mojej okolicy? – spytałem.

Vogel odpowiedział po krótkim wahaniu. Wiedziałem, że jest ciekawy, dlaczego adwokat dzwoni do niego po pomoc. Nie miał wątpliwości, że prosiłem o umięśnioną i uzbrojoną pomoc.

– Mam paru chłopaków, którzy pilnują klubu. Co jest?

Klub mieścił się na Sepulveda, niedaleko Sherman Oaks. Na to właśnie liczyłem.

– Ktoś grozi mojej rodzinie, Ted. Potrzebuję paru ludzi, żeby obstawili dom, może przyłapali faceta, gdyby było trzeba.

– Uzbrojony i niebezpieczny?

Zawahałem się, ale krótko.

– Tak, uzbrojony i niebezpieczny.

– To chyba coś dla nas. Gdzie mam wysłać ludzi?

Był gotów do działania. Zdawał sobie sprawę, że lepiej mieć mnie w garści dzięki przysłudze niż w zamian za słoną zaliczkę. Podałem mu adres mieszkania na Dickens. Podałem mu też rysopis Rouleta i powiedziałem, jak był dzisiaj ubrany.

– Jeżeli pokaże się w okolicach mieszkania, macie go zatrzymać – powiedziałem. – I pospieszcie się.

– Zrobione – odrzekł Vogel.

– Dziękuję, Ted.

– Nie, to ja dziękuję. Miło, że możemy się odwdzięczyć. Tyle razy już nam pomagałeś.

Jasne, pomyślałem. Odłożyłem słuchawkę, myśląc, że właśnie przekroczyłem jedną z tych niewidzialnych linii, które człowiek zawsze ma nadzieję ominąć. Wyjrzałem przez okno. Deszcz lał się z dachu. Z tyłu nie było rynny i za szybą widać było przezroczystą ścianę wody, zza której przebijały zamglone światła. W tym roku nic tylko deszcz, pomyślałem. Tylko deszcz.

Wyszedłem z gabinetu i wróciłem do środkowej części domu.

Na stole we wnęce jadalnej leżał pistolet, który dał mi Earl Briggs.

Patrzyłem na broń, rozmyślając o wszystkich ruchach, jakie dotąd wykonałem. Sęk w tym, że poruszałem się na oślep, narażając nie tylko siebie.

Zaczęła mnie ogarniać panika. Chwyciłem słuchawkę telefonu i zadzwoniłem do Maggie. Od razu odebrała. Usłyszałem, że jest w samochodzie.

– Gdzie jesteś?

– Dojeżdżam do domu. Wezmę parę rzeczy i zaraz wychodzimy.

– To dobrze.

– Co mam powiedzieć Hayley? Że ojciec naraża jej życie?

– To nie tak, Maggie. To on. Roulet. Nie mogłem mieć nad nim żadnej kontroli. Kiedyś wróciłem wieczorem do domu i siedział przy moim biurku. To facet od nieruchomości. Wie, jak znajdować adresy. Zobaczył jej zdjęcie. Co miałem…

– Możemy o tym pogadać później? Muszę iść po swoją córkę.

Swoją córkę. Nie naszą córkę.

– Jasne. Zadzwoń z nowego miejsca.

Rozłączyła się bez słowa. Wolno powiesiłem słuchawkę na ścianie. Wciąż trzymałem na niej rękę. Oparłem się czołem o ścianę.

Skończyły mi się pomysły. Mogłem już tylko czekać na ruch Rouleta.

Dzwonek telefonu przestraszył mnie, aż odskoczyłem. Słuchawka upadła na podłogę i podniosłem ją za kabel. To był Valenzuela.

– Dostałeś moją wiadomość? Właśnie dzwoniłem.

– Nie, rozmawiałem. Co jest?

– To dobrze, że znowu zadzwoniłem. Właśnie wyjeżdża.

– Dokąd?

Wrzasnąłem za głośno. Powoli przestawałem nad sobą panować.

– Jedzie na południe Van Nuys. Zadzwonił do mnie i mówił, że chce zdjąć bransoletkę. Powiedziałem, że jestem już w domu i że może do mnie zadzwonić jutro. Kazałem mu też naładować baterię, żeby nie zaczął piszczeć w środku nocy.

– Dobry pomysł. Gdzie teraz jest?

– Ciągle na Van Nuys.

Próbowałem sobie wyobrazić Rouleta za kierownicą. Jeśli jechał na południe Van Nuys, to znaczy, że kierował się prosto w stronę Sherman Oaks i dzielnicy, gdzie mieszkały Maggie i Hayley. Możliwe też, że przez Sherman Oaks i wzgórze wracał do domu. Musiałem zaczekać, żeby się upewnić.

– Jak aktualne są dane GPS? – spytałem.

– Odczyt jest w czasie rzeczywistym. Widzę go dokładnie tam, gdzie teraz jest. Właśnie przejechał pod Sto Pierwszą. Może jedzie do domu, Mick.

– Wiem, wiem. Zaczekaj, aż minie Ventura. Następna ulica to Dickens. Jeżeli tam skręci, to na pewno nie wraca do domu.

Wstałem, nie wiedząc, co robić. Zacząłem krążyć nerwowo po kuchni, przyciskając słuchawkę do ucha. Wiedziałem, że gdyby nawet Teddy Vogel wysłał ludzi natychmiast, mogli się zjawić na miejscu dopiero za kilka minut.

– A deszcz? Nie wpływa na odczyt GPS?

– Nie powinien.

– To pocieszające.

– Zatrzymał się.

– Gdzie?

– Chyba na światłach. Zdaje się, że to Moorpark Avenue.

Przecznicę przed Ventura i dwie przed Dickens. Usłyszałem przez słuchawkę alarmowy brzęczyk.

– Co to?

– Alarm, o który mnie prosiłeś.

Sygnał zamilkł.

– Wyłączyłem.

– Zaraz do ciebie zadzwonię.

Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się i zadzwoniłem do Maggie.

– Gdzie jesteś?

– Chciałeś, żeby ci nie mówić.

– Wyszłyście z mieszkania?

– Jeszcze nie. Hayley pakuje kredki i książki do kolorowania.

– Cholera, uciekajcie stamtąd! Natychmiast!

– Idziemy jak najszyb…

– Już! Zaraz zadzwonię. Tylko odbierz.

Zaraz potem zadzwoniłem do Valenzueli.

– Gdzie jest?

– Teraz na Ventura. Musiał stanąć na następnych światłach, bo się nie porusza.

– Na pewno jedzie, a nie zaparkował?

– Nie na pewno. Mógłby… nieważne, znowu ruszył. Cholera, skręcił w Ventura.

– W którą stronę?

Zacząłem chodzić w kółko, boleśnie przyciskając słuchawkę do ucha.

– Hm… na zachód. Jedzie na zachód.

Jechał ulicą równoległą do Dickens w kierunku mieszkania mojej córki.

– Znowu się zatrzymał – zameldował Valenzuela. – Ale to nie jest skrzyżowanie. Chyba stanął między ulicami. I zaparkował.

Rozpaczliwym gestem przejechałem ręką po włosach.

– Pieprzyć to, muszę tam jechać. Komórka mi się wyładowała.

Zadzwoń do Maggie i powiedz jej, że jadę do niej. Powiedz, żeby wsiadała do samochodu i uciekała stamtąd!

Wykrzyczałem numer Maggie i rzuciłem słuchawkę, wychodząc z kuchni. Wiedziałem, że droga na Dickens potrwa co najmniej dwadzieścia minut – jeżeli będę brał zakręty na pełnym gazie – ale nie mogłem dłużej stać, wykrzykując polecenia przez telefon, kiedy mojej rodzinie groziło niebezpieczeństwo. Złapałem leżący na stole pistolet i dopadłem drzwi. Otworzyłem je, wciskając broń do kieszeni kurtki.

Na progu stała Mary Windsor z włosami mokrymi od deszczu.

– Mary, co się…

Uniosła rękę. Zdążyłem dojrzeć metaliczny błysk lufy i w tym momencie padł strzał.

Rozdział 46

Huk był potwornie głośny, a błysk jasny jak flesz. Kula trafiła z taką siłą, jakby kopnął mnie koń. W ułamku sekundy rzuciło mnie do tyłu. Wylądowałem na drewnianej podłodze, a górną częścią ciała oparłem się o ścianę obok kominka w salonie. Próbowałem sięgnąć obiema rękami do dziury w brzuchu, ale prawa ręka uwięzła mi w kieszeni kurtki. Przyciskałem do rany lewą, usiłując się wyprostować.

Mary Windsor zrobiła krok naprzód, wchodząc do domu. Patrzyłem na nią z dołu. Za jej plecami widziałem ścianę deszczu. Mary Windsor uniosła broń i wycelowała w moje czoło. W jednej chwili ujrzałem twarz swojej córki i wiedziałem już, że nie pozwolę jej odejść.

– Próbowałeś odebrać mi syna! – krzyknęła Windsor. – Myślałeś, że do tego dopuszczę i ujdzie ci to płazem?

I nagle wszystko stało się jasne. Jak kryształ. Wiedziałem, że podobne słowa powiedziała do Raula Levina, zanim go zamordowała.

Wiedziałem też, że w pustym domu w Bel – Air nie doszło do żadnego gwałtu. Miałem przed sobą matkę, która spełniała swój obowiązek.

Przypomniałem sobie słowa Rouleta. Tu masz rację. Jestem skurwysynem.

Wiedziałem także, że ostatni gest Raula Levina nie miał symbolizować diabła, ale literę M lub W, w zależności od tego, jak się na nią patrzyło.

Windsor zrobiła jeszcze jeden krok w moją stronę.

– Idziesz do piekła – powiedziała.

Przytrzymała dłoń, by strzelić. Uniosłem prawą rękę, która wciąż tkwiła w kieszeni. Windsor pomyślała pewnie, że to obronny gest, bo w ogóle się nie spieszyła. Widziałem, że rozkoszuje się tą chwilą.

Dopóki nie strzeliłem.

Siła wystrzału cisnęła do tyłu ciało Mary Windsor, które wylądowało na progu drzwi. Pistolet wypadł z jej ręki na podłogę, a ona wydała przeraźliwy skowyt. Potem usłyszałem tupot nóg wbiegających po schodach na werandę.

– Policja! – krzyknął kobiecy głos. – Rzucić broń!

Spojrzałem przez drzwi, ale nikogo nie zobaczyłem.

– Rzucić broń i wyjść z podniesionymi rękami!

Tym razem głos należał do mężczyzny i rozpoznałem go.

Wyciągnąłem pistolet z kieszeni i położyłem na podłodze. Odepchnąłem go daleko od siebie.

– Broń rzucona! – zawołałem tak głośno, na ile pozwalała mi dziura w brzuchu. – Ale dostałem i nie mogę wstać. Oboje dostaliśmy.

Najpierw zobaczyłem w drzwiach lufę pistoletu. Potem dłoń i czarny mokry prochowiec, który miał na sobie detektyw Lankford.

Wszedł do domu, a za nim błyskawicznie wśliznęła się jego partnerka, detektyw Sobel. Wchodząc, Lankford kopniakiem posłał pistolet daleko od Mary Windsor. Sam cały czas miał mnie na muszce.

– W domu jest ktoś jeszcze? – zapytał głośno.

– Nie – powiedziałem. – Niech pan posłucha…

Usiłowałem usiąść, ale całe ciało przeszył ból. Lankford krzyknął:

– Nie ruszaj się! Zostań tam!

– Moja rodzina…

Sobel krzyknęła coś do radia, wzywając ratowników i transport dla dwóch postrzelonych osób.

– Dla jednej – poprawił ją Lankford. – Nie żyje.

Wskazał lufą na Mary Windsor.

Sobel wepchnęła radio do kieszeni płaszcza i podeszła do mnie.

Uklękła, odsuwając moją rękę od rany. Następnie wyciągnęła mi koszulę ze spodni, aby obejrzeć uszkodzenie. Potem ujęła moją rękę i przycisnęła ją z powrotem do rany.

– Proszę uciskać jak najmocniej – poleciła. – Jest krwotok. Słyszy mnie pan? Proszę tu mocno przycisnąć.

– Proszę posłuchać – powtórzyłem. – Moja rodzina jest w niebezpieczeństwie. Musicie…

– Chwileczkę.

Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła komórkę. Otworzyła aparat i wcisnęła klawisz szybkiego wybierania. Rozmówca odebrał natychmiast.

– Sobel. Lepiej go zdejmijcie. Jego matka właśnie próbowała stuknąć adwokata. Był szybszy.

Słuchała przez chwilę, po czym zapytała:

– No to gdzie jest?

Po chwili się rozłączyła. Patrzyłem na nią, gdy zamykała telefon.

– Zdejmą go. Pana córka jest bezpieczna.

– Śledziliście go?

Skinęła głową.

– Podłączyliśmy się pod pański plan, Haller. Mamy na niego sporo dowodów, ale mieliśmy nadzieję na więcej. Mówiłam, że chcemy wyjaśnić sprawę Levina. Pomyśleliśmy, że jeżeli go puścimy, pokaże nam sztuczkę, pokaże, jak zabił Levina. Ale matka za nas rozwiązała tę zagadkę.

Zrozumiałem. Mimo że przez dziurę w brzuchu uchodziło ze mnie życie, zdołałem wszystko skojarzyć. Wypuszczenie Rouleta na wolność było zagrywką. Mieli nadzieję, że przyjdzie się zemścić na mnie i pokaże im, jakiej metody użył, żeby oszukać lokalizator GPS, gdy poszedł zamordować Levina. Tylko że to nie on zabił Raula. Zrobiła to dla niego matka.

– A Maggie? – spytałem słabo.

Sobel pokręciła głową.

– Wszystko w porządku. Też musiała odegrać swoją rolę, bo nie wiedzieliśmy, czy Roulet nie podsłuchuje pana telefonów. Nie mogła panu powiedzieć, że razem z Hayley są bezpieczne.

Zamknąłem oczy. Nie wiedziałem, czy mam być wdzięczny, że nic im nie grozi, czy wściekły na Maggie, że wykorzystała ojca swojej córki jako przynętę dla mordercy.

Usiłowałem usiąść.

– Chcę do niej zadzwonić. Mówiła…

– Niech się pan nie rusza. Spokojnie.

Odchyliłem głowę, opierając ją o podłogę. Było mi coraz zimniej i jednocześnie czułem, że się pocę. Miałem coraz płytszy oddech i czułem, że z każdą chwilą słabnę.

Sobel znów wyciągnęła radio, pytając centralę o czas przybycia ambulansu. Uzyskała informację, że pomoc zjawi się za sześć minut.

– Niech pan wytrzyma – powiedziała do mnie Sobel. – Wszystko będzie dobrze. Powinno być dobrze.

– Świe…

Chciałem powiedzieć „świetnie” z całym sarkazmem, na jaki mogłem się zdobyć, ale głos mi zamierał.

Obok Sobel stanął Lankford i spojrzał na mnie. W dłoni w rękawiczce trzymał pistolet, z którego strzeliła do mnie Mary Windsor.

Poznałem perłową rękojeść. Broń Mickeya Cohena. Moja broń.

Broń, z której zabiła Raula.

Skinął mi głową i odebrałem to jako sygnał. Może zyskałem coś w jego oczach, bo zwabiłem mordercę. Może nawet chciał mi zaproponować jakiś rozejm i dać mi do zrozumienia, że może odtąd nie będzie już tak bardzo nienawidzić adwokatów.

Pewnie nic z tych rzeczy. Ale odwzajemniłem gest i ten nieznaczny ruch wywołał atak kaszlu. Poczułem w ustach jakiś smak – wiedziałem, że to krew.

– Tylko nam tu nie zejdź – rozkazał Lankford. – Gdybyśmy mieli robić usta – usta adwokatowi, nie przeżylibyśmy tego.

Uśmiechnął się i odpowiedziałem uśmiechem. W każdym razie próbowałem. Potem oczy zaczęła mi zasnuwać ciemność. I wkrótce mnie wciągnęła.

Загрузка...