ROZDZIAŁ STÓDMY

Maggie wyszła na ganek.

Słońce powoli kryto się za koronami drzew. Mike na małej wysepce wcinającego się w rzekę lądu ułożył krąg polnych kamieni i rozpalił tam ognisko. Płomienie strzelały wysoko w górę, oświetlając twarz mężczyzny, którego oczy płonęły ciemnym blaskiem, a usta układały się w leniwy i jakże ujmujący uśmiech.

– Trochę przesadziłem z tym ogniem! – zawołał do niej. – Trzeba będzie poczekać, aż się trochę zmniejszy. Dopiero wtedy będziemy mogli zacząć piec befsztyki.

Maggie spojrzała na przygotowane mięso, na owinięte w srebrną folię ziemniaki, na małą stertę ślazowych cukierków i zdenerwowała się. Przypomniał jej się dokładnie taki sam posiłek przy kominku sprzed kilku tygodni.

– Chcę ci podziękować – powiedziała uprzejmym tonem -za to, że tak pięknie urządziłeś moją sypialnię.

Przez chwilę walczył z przemożną ochotą chwycenia Maggie w ramiona i pokrycia jej twarzy pocałunkami, chociażby po to, by zetrzeć z jej warg ten uprzejmy uśmieszek, ale zreflektował się.

Rozpostarł pled, zaprosił ją, żeby usiadła, otworzył butelkę szampana i nalał złocistego płynu do dwóch papierowych kubków, na których widniały jakieś głupie napisy.

– Mówiłaś, że po podróży cierpisz na bezsenność. To jest znakomite lekarstwo na takie przypadłości. Lepsze niż ta twoja irlandzka whisky. Czy spełnisz toast za ten przybytek grzechu?

Maggie poczuła suchość w gardle.

Mike za wiele pamięta, pomyślała. Najmniejsze drobiazgi. Po co ją dręczy?

– Świetny pomysł – odrzekła z uśmiechem.

– Za przybytek grzechu! Stuknęli się kubkami.

– Za przybytek!

Zimny szampan smakował nadzwyczajnie. Jeszcze zanim zdążyła przełknąć pierwszy łyk musującego napoju, Mike zaproponował następny toast.

– Za grzech – powiedział śmiało. – O ile pamiętam, ostatnim razem ty zaproponowałaś taki toast.

Spojrzał jej wyzywająco w oczy, jakby chciał zobaczyć, czy odważy się zaprzeczyć.

Maggie nie zaprzeczyła. Pomyślała, że wielu rzeczom nie mogłaby w tej chwili zaprzeczyć.

Drzewa rzucały coraz dłuższe cienie. Wiatr poruszał ich konarami. Słychać było cichy szum wolno płynącej rzeki. Kiedy tu przebywali w lutym, niebo było stale pokryte chmurami. Teraz było czyste i ciemnoniebieskie. Zmrok zapadał szybko. Pierwsze gwiazdy ukazały się na horyzoncie, odbijały się w wodzie niczym brylanty. Mike był tak blisko, na odległość wyciągniętej ręki. Wdychała zapach jego ciała. Nie spuszczał z niej wzroku,

Poczuła gwałtowne bicie serca. O Boże, pomyślała, czyżbym miała w sobie tak mało dumy? Dlaczego wmawiam sobie, że go kocham i że jestem kochana?

Wiedziała, że przy pierwszej pokusie bez większego oporu znowu sięgnie po zakazany owoc. Łatwo było żyć chwilą, nie myśleć o przyszłości. Nie różniła się niczym od swoich przodków. A oczy Mike'a były tak uwodzicielskie.

Chodzi mu wyłącznie o seks, upominała samą siebie. Już raz się na to nabrałaś. Wskoczyłaś mu do łóżka z bezwstydnym pośpiechem, więc nie dziw się, że spodziewa się, iż ponownie to zrobisz.

– Jeszcze trochę szampana? – zaproponował.

Potrząsnęła przecząco głową.

– Nie, już wystarczy. Chciałabym ci w czymś pomóc.

– Dziękuję… Wystarczy, że jesteś.

Ognisko zgasło wraz z ostatnim promieniem słońca. Niebo stało się nagle pomarańczowozłote, powoli zapadał zmrok.

Mike podał jej befsztyk na papierowym talerzu i przykucnął przy niej. Ich kolana stykały się, gdy tylko któreś z nich się poruszyło. Od rzeki powiało chłodem. Mike narzucił Maggie na plecy swoją kurtkę. Kurtka pachniała skórą i męską wodą kolońską. Wiatr rozwiewał włosy Maggie. Jedno pasmo opadło jej na policzek. Gdy sięgnęła, by je odsunąć, napotkała na ciepłą dłoń Mike'a. Odgarnął jej delikatnie włosy.

– Nic nie jesz – zauważył cicho. – Może wolisz mięso bardziej wypieczone?

– Jest doskonałe – odparła.

Befsztyk był rzeczywiście bardzo dobry. Przypomniało jej się na pół surowe mięso, jakie podała mu, kiedy to ona przygotowała kolację. Gdyby mogła o tym zapomnieć, może udałoby jej się zjeść to, co leżało teraz przed nią na talerzu.

– Słuchaj, Mike – powiedziała po chwili. – Musimy poważnie porozmawiać na temat sprzedaży domu.

Mike odsunął się nieco i oparł plecami o duże polano.

– Czy jesteś zupełnie pewna, że chcesz go sprzedać? – zapytał cicho.

– Absolutnie pewna – odparła, lecz po chwili dodała: – Chyba że ty tego nie chcesz, to wtedy…

– Sam nie dałbym rady utrzymać tak wielkiego domu. Poza tym dla jednej osoby jest stanowczo za duży.

Przeczekał niespokojnie kilka sekund. Czuł, że nie ma niej szans. Maggie chyba zapomniała, co przeżyli. Była tak obojętna. Przez krótki czas spędzony w kuchni zdawało mu się, że jest ona tą samą, cudowną Maggie, jaką była kilka tygodni temu. Mógłby przysiąc, że nadal zachwyca ją ten stary dom. Teraz szukał gorączkowo jakiegoś argumentu, który mógłby go do niej zbliżyć.

– Posłuchaj – powiedział -jeżeli wolisz nie mieć do czynienia z formalnościami, to sam zajmę się sprzedażą.

– Moglibyśmy jutro rano wybrać się do którejś z agencji sprzedaży nieruchomości – zaproponowała.

– Oczywiście.

Mike wyciągnął przed siebie długie nogi, Maggie natychmiast podwinęła swoje.

Kiedy niechcący dotknął ręką jej ramienia, odsunęła się gwałtownie.

– Miałem inne plany na jutro, Maggie. W poniedziałek mógłbym sam pójść do agenta. Myślałem, że może zainteresowałabyś się moją propozycją.

– Jaką propozycją?

Mike poczuł się zakłopotany. Zupełnie nie wiedział, co zaproponować. Tak mu się po prostu powiedziało. Zaczął bardzo intensywnie myśleć o tym, co by mogło pobudzić wyobraźnię Maggie. Zachęcić ją, ożywić.

– Zdobyłem trochę wiadomości o historii tego domu i przy okazji także o ukrytym skarbie twojego dziadka.

Maggie pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Dozorca zaprowadził mnie do staruszki, która pracowała tu za życia naszych dziadków. Może moglibyśmy ją jutro odwiedzić. Wydaje mi się, że kiedy zniesiono prohibicję, spółka Ianelli-Flannery szybko się rozpadła, co bynajmniej nie znaczy, że dom wówczas opustoszał.

Maggie uniosła w górę ciemne brwi.

– Myślisz, że ktoś tu mieszkał?

– Raczej się ukrywał.

Mike pochylił się i zaczął dogaszać ogień.

– Gangster Dillinger terroryzował wówczas środkowy zachód. Napadał przeważnie na banki. Mam na myśli lata tysiąc dziewięćset trzydzieści trzy-trzyrzydzieści cztery. Wszystkie dawne spelunki pijackie i domy gry były dla bandytów idealnymi kryjówkami. Policja schwytała go jednakże już w tysiąc dziewięćset trzydziestym czwartym roku, w rok po zalegalizowaniu sprzedaży i produkcji alkoholu, ale kobieta, z którą rozmawiałem, twierdzi, że nigdy nie znaleziono łupów Dillingera. W tej okolicy wzdłuż koryta rzeki ukryte są po dziś dzień ogromne ilości złota.

Mike spojrzał na Maggie i zauważył w jej oczach błysk zainteresowania. Dogasające płomienie ogniska wyczarowały w jej kasztanowych włosach złote refleksy, kładły rumieńce na jej krągłych policzkach. Jakże pragnął, by to ożywienie oznaczało zainteresowanie jego osobą, a nie romantycznymi przygodami szmuglerów, bandytów i losem ukrytych skarbów.

W gruncie rzeczy wcale nie zamierzał zabawiać jej tymi legendami. Osobiście nie traktował serio opowieści o przeszłości tego domu. Był człowiekiem uczciwym, a uczciwy człowiek nie posługuje się głupimi plotkami dla zdobycia zainteresowania kobiety.

Nagle poczuł, że zaczyna postępować jak jego dziadek. Kiedy statek tonie, uczciwość trzeba czasami wyrzucić za burtę. Jeżeli dla wywołania uśmiechu na ustach Maggie trzeba pleść niestworzone historie, uczyni to bez wahania. Jeżeli pociągają tajemniczość, to proszę bardzo, może zaskoczyć ją jakąś niezwykłą opowieścią.

– To nonsens – oburzyła się Maggie. – Nigdy nie wierzyłam, że w tym domu znajduje się ukryty skarb. I ty też nie.

– Dziadek musiał przecież mieć coś na myśli, kiedy pisał ten list do ciebie.

– Dziadziuś miał na pewno na myśli urodę tego miejsca. Rzekę, las, łąki. Nie znałeś go.

– Nie znałem – zgodził się Mike,

Znał tylko wnuczkę. Dziewczynę jeszcze do niedawna tak romantyczną, że wzruszył ją widok przeżartego przez mole boa z piór. Dziewczynę tak naiwną, że zgodziła się spędzić weekend z nieznajomym. Dziewczynę tak czułą, że rozkochała w sobie cynicznego mężczyznę.

Mike sięgnął do kieszeni kurtki i poczęstował ją ślazowym cukierkiem. Ich oczy spotkały się. A więc nie wierzysz już w istnienie ukrytych skarbów, Maggie? Uwierz zatem w to, że nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.

– Staruszka, o której ci mówiłem, twierdzi, że fortuna ukryta tu przez Dillingera składała się ze sztab złota. Podobno rząd wyznaczył nagrodę za jej znalezienie. Moglibyśmy do tej kobiety pójść i porozmawiać z nią. Może zainteresuje cię spotkanie z osobą, która osobiście znała twojego dziadka?

– Być może, ale…?

Nie skończyła zdania. Mike zdjął papierek z cukierka i pochylając się nad Maggie, wsunął pastylkę do jej ust delikatnie je rozchylając. Przez chwilę poczuła się osaczona. Zapach jego ciała drażnił jej nozdrza. Poczuła emanujące z Mike'a ciepło, zatonęła w głębi jego spojrzenia.

Słodycz ślazowego cukierka rozpływała się na jej języku. Zapomniała o Dillingerze, o skarbie, o wszystkim, co ją otaczało. Przypomniała sobie smak pocałunków Mike'a, gładkość jego smagłej skóry. Jakże dawno to wszystko było.

– Jutro odwiedzimy tę kobietę – szepnął Mike.

Potrząsnęła przecząco głową. Nie zauważył tego, bowiem wstał i obrócony do niej plecami gasi ostatnie płomyki ognia.

– Ja wezmę tacę – oświadczył. -A ty zabierz koc. Jest późno. Musisz pójść spać.

– Mike, posłuchaj…

Maggie ruszyła za nim, składając po drodze koc.

– Zostaję na cały weekend! – zawołał od drzwi.

– Zdawało mi się, że mówiłeś…?

– No tak, mam pokój w mieście, ale nie zostawię cię samej na pustkowiu, gdzie nie ma nawet telefonu.

Mówił stanowczym głosem, jak gdyby chciał z góry odeprzeć atak z jej strony.

Ale Maggie nie miała zamiaru się z nim kłócić. Kłótnia mogłaby doprowadzić do powiedzenia czegoś nie przemyślanego, a tego bardzo nie chciała. Poza tym miała zaufanie do Mike'a. Nigdy jej do niczego nie zmuszał.

– Doskonale – odparła więc. – Nie sądzisz chyba, że mam coś przeciwko temu, żebyś tu spędził noc.

Patrząc na jego plecy stwierdziła, że odprężył się.

– Urządzę się w zielonym pokoju – oświadczył.

Coś w jego głosie przekonało Maggie, że liczył na inne rozwiązanie. Zarumieniła się jak piwonia. Wyprzedziła go i wpadła do kuchni. Zdjęła kurtkę Mike'a i powiesiła ją na krześle.

– Dobrze, że zostajesz – zauważyła mimochodem. – Będziesz mógł odganiać nietoperze.

Mike uśmiechnął się od ucha do ucha. Maggie ucieszyła się. Pomyślała, że od kilku godzin czeka na to, żeby atmosfera między nimi stała się mniej oficjalna.

– Będę walczył z tymi potworami – roześmiał się Mike. – Wystarczy, że zawołasz, a zaraz przybiegnę.


Maggie przeglądała zaspanymi oczami zawartość swej walizeczki. Przez znajdujące się za jej plecami okno wpadało do pokoju jasne poranne słońce. Ptaki śpiewały jak szalone. Rzeka szumiała. Wszystko pachniało wiosną. Było miło, a byłoby jeszcze milej, gdyby nie to, że zapomniała zapakować mydło, ręcznik i inne przybory toaletowe.

Tym razem postanowiła zabrać jak najmniej bagażu. Worek, jaki taszczyła ze sobą poprzednim razem, ośmieszył ją i nie zamierzała tej sytuacji powtarzać. Inteligentna kobieta powinna zabierać w podróż nie banany, ale kosmetyki. Zrobiła to. Poza tym starannie dobrała garderobę, a więc parę obcisłych białych dżinsów i kamuflujący Figurę obszerny zielony sweter. Ubrała się w to wszystko. No dobrze, ale co z pastą do zębów?

Wyszła ostrożnie z błękitnej sypialni, ale z zielonego pokoju nie dochodził najmniejszy dźwięk. Przeszła na palcach przez hol i pchnęła drzwi łazienki.

– Dzień dobry, Maggie.

Przestraszyła się.

– Dzień dobry. Nie zamierzałam… to jest, byłam pewna, że jeszcze śpisz, inaczej nie…

– Wstałem godzinę temu. Wejdź, proszę cię.

Przez chwilę nie mogła się poruszyć. Policzki Mike'a pokryte były pianą, w ręku trzymał brzytwę. Miał na sobie tylko dżinsy, które opinały mu biodra. Łazienka przesycona była zapachem jego ciała. Włosy miał mokre. Widać wyszedł przed chwilą spod prysznica. Słońce złociło włosy na jego piersi. Przez króciutką chwilę mogła myśleć tylko o tym, że tuliła się do tej piersi, głaskała ją, wchłaniała w siebie jej zapach, choć w ciemnościach jej nie widziała. Poznała nagość Mike'a przez dotyk, nigdy nie widziała jego ciała w świetle dnia.

– Już stąd wychodzę – oświadczył.-Nie krępuj się…

Wskazał ręką na drzwi łazienki, na których widniał napis PANIE.

– Dobrze ci się spało? – zapytał z uśmiechem.

– Wspaniale.

Nie była to prawda. Maggie przespała tylko część nocy, potem obudziła się. Błękitna sypialnia nie skłaniała do snu.

– No, chodź, jest tu dość miejsca dla dwóch osób – zachęcił ją Mike i przesunął się trochę.

Rzeczywiście, pomyślała, miejsca jest dosyć, pod warunkiem że te dwie osoby to kochankowie lub chociażby byli kochankowie.

Maggie nie wiedziała, jak powinna się zachować w obecności byłego kochanka. Noc zmęczyła ją trochę, Spędziła kilka godzin rozmyślając o tym, że Mike nie miałby nic przeciwko temu, aby go zawołała, że wystarczyłoby, żeby przeszła przez hol i zapukała do jego drzwi. Mężczyźni z reguły reagują pozytywnie na zaloty kobiet, zwłaszcza jeżeli te ofiarowują się za darmo i bez jakichkolwiek warunków czy zobowiązań.

– Dziękuję, ale zaczekam – oświadczyła. – Albo zejdę na dół do drugiej łazienki. Weszłam tu tylko dlatego, że… – W ciemnych oczach Mike'a rozbłysły iskierki rozbawienia.

– Chciałam coś od ciebie pożyczyć. Widzisz, zapomniałam zapakować ręcznik.

– Wielu rzeczy tym razem nie zapakowałaś – roześmiał się.

Zdjął ze stojaka gruby, miękki ręcznik i zarzucił go jej na szyję. Ręcznik pachniał jego ciałem, był jeszcze ciepły i nieco wilgotny.

– Czego jeszcze potrzebujesz?

– Przydałaby mi się gąbka. -1 co jeszcze?

– Pasta do zębów i mydło – mruknęła.

– Moja Maggie wybrała się w podróż zupełnie nie przygotowana – ucieszył się Mike. -A wzięłaś przynajmniej szczotkę do zębów?

– Tak!

W małej łazience na dole Maggie rozłożyła swoje kosmetyki oraz mydło Mike'a, jego pastę do zębów i ręcznik. Dotykanie tych przedmiotów sprawiało jej dziwną przyjemność.

Nałożyła tusz na rzęsy, trochę błyszczyka na wargi, odrobinę różu na policzki. Jeżeli makijaż ma być zbroją kobiety, pomyślała, powinien być znacznie mocniejszy. „Moja Maggie nie przygotowana", przypomniała sobie słowa Mike'a. Moja Maggie. Moja Maggie! Jak śmiał ją tak nazywać?

Gdy weszła do kuchni, Mike właśnie nalewał kawę do dwóch kubków. Zlustrował ją wzrokiem przenikliwszym niż wzrok policjanta szukającego kontrabandy.

– Nie upięłaś włosów – zauważył z zadowoleniem.

Nagle poczuła wielkie zmęczenie. Gdyby zapytał ją wprost, czy pójdzie z nim do łóżka, gdyby jej chociażby przelotnie dotknął, wiedziałaby, co robić. Jeszcze w Filadelfii przygotowała sobie odpowiednie słowa, coś o przyjaźni, uczciwości i o tym, że w lutym uległa zapewne chwilowemu napadowi szaleństwa.

A tymczasem on był taki serdeczny, robił wszystko, żeby czuła się dobrze, bezpiecznie. Czynił to za pomocą spojrzeń, kwiatów, cukierków ślazowych i takich uwag, jak chociażby ta o jej włosach. Maggie wiedziała, że wszystko to wcale nie świadczy o miłości, i nie była pewna, jak się w tej sytuacji zachować. Bezpośredni atak z jego strony ułatwiłby sprawę. To pewne. No cóż, pomyślała, ten człowiek nie atakuje wprost, ale z ukrycia.

– Odwiedzimy Elsę? – zapytał nagle.

– Elsę?

– Elsę Grogan. Mówiłem ci o niej wczoraj. To, że tak powiem, emerytowana królowa nocy.

Gdy Mike zobaczył na twarzy Maggie wyraz skrajnego zaskoczenia, uśmiechnął się ze złośliwą prawie satysfakcją.

– Nie zorientowałaś się, co mam na myśli, kiedy ci mówiłem, że pracowała dla naszych dziadków.

– Słuchaj, Mike, jeżeli… To nie do wiary. Jeżeli ona rzeczywiście pracowała u naszych dziadków, to powinna dziś mieć ponad osiemdziesiątkę.

– Jest rzeczywiście bardzo stara – zgodził się Mike.

Maggie już otwierała usta, żeby zaprotestować.

Mieli przecież iść do agencji handlu nieruchomościami. Ale po chwili zmieniła zdanie. Myśl o poznaniu ponad osiemdziesięcioletniej kobiety, która była prostytutką, wydawała się ekscytująca.

Mieszkanie Elsy Grogan znajdowało się w starej, eleganckiej dzielnicy Indianapolis. Urządzone było w odcieniach różu. Na każdym stole i stoliku stały rodzinne fotografie. Po kątach snuły się koty.

Pani Grogan rzeczywiście miała dobrze ponad osiemdziesiątkę. Jej drobną twarz okalały siwe loczki. Twarz miała pomarszczoną jak zwiędłe jabłuszko, ale w niebieskich oczach tliły się iskierki śmiechu.

Podała swoim gościom miętową herbatę i usiadła naprzeciwko nich w głębokim fotelu,

– Tak, moje dziecko – zwróciła się do Maggie. – Pracowałam dla obydwóch waszych dziadków. Jesteście zbyt młodzi, żeby sobie uświadomić, co z ludźmi zrobił wielki kryzys. Wszyscy byli bez pracy, głodowali, rzeczywistość była ponura, a przyszłość rysowała się w bardzo ciemnych barwach. Nie można żyć z dnia na dzień bez nadziei. Pogłaskaj Pittsburga, kochanie, bo nie da ci spokoju.

Maggie zaskoczyła i miętowa herbatka, i puchaty kot, nie mówiąc już o wesołości malutkiej staruszki.

– Mój pokój miał numer dziewięć – oświadczyła nagle Elsa i zachichotała wesoło.

To ten czerwono-biało-niebieski, przypomniała sobie Maggie. – Nie wiem, co sobie wyobrażacie, ale mogę wam coś niecoś opowiedzieć. Wszystko było związane z położeniem tego domu. Jeżeli w czasie prohibicji ktoś chciał przetransportować alkohol z wybrzeża do Chicago, musiał to robić drogą rzeczną. Innej nie było. Drogi lądowe patrolowała policja, ale nocą rzeka była stosunkowo bezpieczna. Nic więc dziwnego, że wzdłuż jej brzegów meliny wyrosły jak grzyby po deszczu. Dom waszych dziadków był po prostu jedną z nich.

Ponieważ klienci przyjeżdżali z daleka, trzeba było zapewnić im nocleg. Temu celowi służyły górne pokoje. Od czasu do czasu dziewczyny wykorzystywały te sypialnie trochę inaczej, niż to było zamierzone.

Niebieskie oczy starszej pani rozbłysły na samo wspomnienie tamtych czasów.

– Jeszcze herbatki miętowej, kochanie?

– Nie, dziękuję – Maggie lekko stuknęła łokciem Mike'a.

Śmiał się i może trochę zbyt blisko się do niej przysunął.

– Miała nam pani powiedzieć, co się stało po wyprowadzce naszych dziadków.

– No cóż, po zniesieniu ustawy o prohibicji większość takich obiektów zlikwidowano. Po co ludzie mieliby jeździć spory kawał drogi po butelkę whisky, kiedy mogli ją nabyć w najbliższym sklepie? Wiele takich domów jak wasz zamieniło się w przyzwoite bary, ale wasi dziadkowie mieli interesy w innych częściach kraju. Pozostawili tu starego dozorcę. Nazywał się Harry. Umarł kilka lat temu. Opowiadał mi, że ukrywał tam trzy czy cztery razy Dillingera.

Stara pani pamiętała mnóstwo anegdot o Dillin-gerze i stanowczo twierdziła, że ukrył gdzieś na terenie posesji zrabowane w bankach złoto.

– Przecież ten Harry z pewnością by je zabrał, gdyby tak rzeczywiście było – zauważyła Maggie. – Albo nasi dziadkowie. Nie mówiąc już o policji.

– Kochanie – roześmiała się staruszka. – Wszyscy tam szukali tego złota. Mimo to nie znaleziono nigdy dziesiątków tysięcy dolarów, jakie Dillinger podobno gdzieś zamelinował. Czy mówiłam wam już o Lorenie? To ona zajmowała tę błękitną sypialnię, tę z wychodzącymi na rzekę oknami.

Mike śmiał się od czasu do czasu z opowieści pani Elsy, ale słuchał jej uważnie.

W pewnym momencie Maggie poczuła jego rękę w swoich włosach. Przeczesywał je delikatnie, położywszy ramię na oparciu kanapy i najspokojniej się nimi bawił. Wolała nie zwracać na to uwagi starszej pani, więc, chcąc nie chcąc, poddawała się tej delikatnej pieszczocie.

A tymczasem staruszka opowiadała o tym, jak po domu snuły się dziewczyny w jedwabnych peniuarach ozdobionych długimi sznurami pereł i przystojni mężczyźni, którzy co noc narażali życie i jakoś chcieli to sobie zrekompensować. Romantyczna to była opowieść o zakazanych rozkoszach, niebezpiecznych podróżach i ukrytych skarbach. Maggie zapomniała o reszcie świata. Przysłuchiwała się słowom staruszki, poddawała pieszczocie palców Mike'a, masujących jej kark, i zachciało jej się mruczeć tak jak kot Pittsburg, który drzemał na jej kolanach.

Wreszcie ocknęła się, wyprostowała i zrzuciła kota na podłogę.

– Dziękuję pani za czas, który nam pani poświęciła – zwróciła się do Elsy Grogan. – Zasiedzieliśmy się okropnie.

Dopiero w samochodzie otrząsnęła się z wrażenia.

– Dobrze, że Dziadziuś był żonaty, kiedy ją poznał – zauważyła.

Mike roześmiał się w głos.

– Twój dziadek też nie był świętym, Ianelli – oburzyła się Maggie. – Nie rozumiem, dlaczego się śmiejesz,

– Nie z ciebie. Wyobrażałem sobie po prostu, jak wyglądała Elsa w negliżu z tamtej epoki.

Maggie także wybuchnęła śmiechem. Ale Mike nagle spoważniał.

– Słuchaj, trzeba się zdecydować – powiedział.

– Albo skręcam w lewo i jedziemy do agencji, albo jadę prosto, wracamy do domu i zaczynamy poszukiwać skarbu. Mów, co wolisz!

– Przecież wiesz.

– Czyżby?

– Zamknij się i dodaj gazu, Ianelli. Ale nie wyobrażaj sobie, że uwierzyłam w bujdy tej staruszki.

– Oczywiście, że nie – zgodził się Mike z powagą.

Загрузка...