12

Michael Poole podążał w ślad za Jasoftem Parzem, dziwnym biurokratą z przyszłości, przez wnętrzności martwego splina.

Wędrowali przez pozbawioną grawitacji ciemność, rozjaśnianą jedynie falującym, słabym blaskiem luminosfery uratowanej przez Parza ze swej dziwacznej kapsuły gałki ocznej. Na wpół rozumne urządzenie trzymało się Parza niczym pies. Korytarz, którym szli, był kolisty w przekroju i odrobinę tylko wyższy od człowieka. Dłonie Poole'a zagłębiały się w ściany pokryte szarawą, oleistą substancją i nagie odkrył, że przeciska się między ciemnymi, unoszącymi się w powietrzu owalami szerokimi na jakąś stopę. Owale były niegroźne tak długo, jak udawało mu sieje wyminąć, lecz przebiwszy zaskorupiały menisk jednego z nich natychmiast zalany został gęstym, ziarnistym odpowiednikiem krwi.

— Jezusie — mruknął. — To obrzydliwe.

Parz trzymał się parę kroków przed nim. Teraz roześmiał się i odezwał swą szybką, rytmiczną angielszczyzną.

— Nie — powiedział. — Jeszcze dla wielu pokoleń ludzi — nawet w mojej przyszłości — będzie to najdoskonalszy z istniejących pojazdów międzygwiezdnych, i tak właśnie wygląda życie na jego pokładzie.

Parz był szczupłym, fertycznym mężczyzną średniego wzrostu; miał rzednące śnieżnobiałe włosy, posępną, pochyloną twarz i niski podbródek. W opinii Michaela wyglądał jak karykatura starzejącego się biurokraty — karykatura, której jedyną dodatnią cechę stanowiły oszałamiająco zielone oczy. Parz w swym przezroczystym, obcisłym kombinezonie poruszał się znacznie sprawniej w tym klaustrofobicznym, lepkim środowisku niż Michael, zakopany w ciężkim skafandrze przystosowanym do wyjścia w otwarty kosmos. Jednak obserwując Parza prześlizgującego się jak ryba przez kloaczną ciemność, Poole nagle zaczął cieszyć się z chłodnej suchości swego skafandra.

Mięsisty płat, szeroki na jard, usunął się nagle w podłodze tunelu. Poole odskoczył z okrzykiem przerażenia. W przedzie Parz zatrzymał się i obrócił. Kule odpowiednika krwi wielkości pięści wypłynęły z otworu, dygocząc, a następnie rozbryzgując się lepko na nogach Poole'a. Za nimi wyskoczył limfobot — jeden z tych małych robotów, od których zdawał się roić ten cholerny statek. Ten wyglądał jak spłaszczona kula o średnicy jednej stopy. Poruszał się. przeskakując ze ściany na ścianę. Nagle na kilka sekund zatrzymał się przed Poole'em. Drobne czerwone plamki światła lasera zatańczyły na łydkach i kolanach Poole'a. Michael napiął mięśnie, oczekując ukłucia bólu. Lecz punkty światła porzuciły go nieoczekiwanie i omiotły ściany oraz globulki krwi niczym reflektory.

Limfobot migocząc silnikami, popędził w głąb przejścia, znikając im z oczu.

Poole stwierdził, że cały dygocze.

Parz roześmiał się irytująco.

— Nie powinien się pan nimi przejmować. To tylko zwykłe urządzenie remontowe…

— Uzbrojone w lasery.

— Używało ich wyłącznie do pomiarów odległości, panie Poole.

— I zapewne nie mogło zastosować ich do bardziej ofensywnych działań, co?

— Przeciwko nam? Limtbboty tego splina są doskonale przyzwyczajone do obecności ludzi, panie Poole. Prawdopodobnie uważają, że my sami również jesteśmy częścią ekipy remontowej, Nie śmiałyby zaatakować ludzi. Oczywiście, jeśli nie otrzymałyby szczegółowych rozkazów.

— Też mi pociecha — stwierdził Poole. — Tak czy owak, co on tu robił? Wydawało mi się. że powiedział pan, że ten cholerny splin nie żyje.

— Oczywiście, że nie żyje — odparł Parz z cieniem dobrodusznego zniecierpliwienia. Ach, lecz czymże jest w takim razie śmierć dla istoty takich rozmiarów? Wtargnięcie pańskiego napędzanego silnikiem fazowym pojazdu do serca splina wystarczyło, by przerwać kanały dowodzenia i zakłócić większość wyższych funkcji nerwowych. Coś na kształt przerwania rdzenia kręgowego u człowieka. Ale czy jest martwy? — Parz zawahał się. Panie Poole. proszę wyobrazić sobie, że wpakował pan kulę w mózg tyranozaura. Gad jest niemal martwy, jego mózg został zniszczony. Ale jak długo trwać będą procesy bezwładnościowe w jego ciele, sprzężenia zwrotne usiłujące na oślep przywrócić pozory homeostazy? A limfoboty są prawie autonomiczne — niektóre nawet częściowo organiczne. Po zniszczeniu świadomości splina działać będą bez odgórnych dyrektyw. Większość z nich po prostu przestanie funkcjonować. Lecz te bardziej skomplikowano — takie jak nasz niedawny gość — nie muszą czekać na rozkazy, by wiedzieć, co mają robić. Wędrują przez ciało splina w poszukiwaniu zadań do wykonania, napraw do przeprowadzenia. Zapewne jest to system odrobinę anarchiczny, ale jednocześnie wysoce efektywny. Elastyczny, szybko reagujący na zmiany, mobilny, o inteligencji rozproszonej aż do najniższego szczebla… Odrobinę przypomina to idealne ludzkie społeczeństwo, jak sądzę. Wolne jednostki poszukujące sposobów powiększania wspólnego dobrobytu. — Śmiech Parza wydał się Poole'owi aż nadto delikatny, wręcz afektowany. Być może powinniśmy żywić nadzieję, jak przystoi jednemu rozumnemu gatunkowi wobec innego, że limfoboty znajdą zadania nadające znaczenie ich istnieniu tak długo, jak zachowają świadomość.

Poole zmarszczył czoło, przypatrując się okrągłej, poważnej twarzy Parza. Jasoft Parz wydawał mu się odpychający w dziwny sposób, niczym owad. Jego poczucie humoru było zbyt zgorzkniałe jak dla Michaela. a poglądy na świat nadto wyrafinowane, ironiczne, oderwane od bezpośrednich, zwykłych trosk ludzkiej percepcji.

Oto człowiek, który zdystansował się od własnych emocji, pomyślał Poole. Stał się równie obcy jak qaxowie. Świat jest dla niego grą, zagadką, którą trzeba rozwiązać — nie, nawet i nie to, którą należy podziwiać, tak, jak można by zachwycać się zapisanymi posunięciami starożytnej partii szachów. Bez wątpienia był to skuteczny sposób na przetrwanie dla kogoś pracującego w branży Parza. Poole znalazł w swym sercu współczucie dla człowieka z przyszłości.

Parz, maszerując tunelem przed Poole'ern, mówił dalej:

— Nigdy przedtem nie przebywałem na pokładzie martwego splina. panie Poole. Podejrzewam, że upłynąć mogą całe dni, zanim ciało przestanie normalnie funkcjonować. Tak więc jeszcze przez jakiś czas napotykać pan będzie oznaki życia — pociągnął uważnie nosem. — Ostatecznie splin nie będzie się już nadawał do zamieszkania, to oczywiste. Próżnia przeniknie w najgłębsze jego zakątki. Staniemy się świadkami wyścigu między rozkładem a zlodowaceniem… zawahał się. W pobliżu znajdują się inne statki, które mogłyby nas stąd zabrać? Mam na myśli ludzkie statki z tego okresu.

Poole roześmiał się.

— Cała flotylla, pod wszystkimi banderami układu. Cholernie wielki mieliśmy z nich pożytek. — Floty wojenne nadciągały w pokaźnej ilości. Jednak kluczowe bitwy zakończyły się w kilka minut, na długo zanim planety wewnętrzne w ogóle uświadomiły sobie realność inwazji z przyszłości. Jak dowiedział się Poole, gwiezdne bitwy stanowiły efektowny spektakl, rozgrywający się na żywo na olbrzymich wirtualach zawieszonych na niebie wszystkich planet… — Poprosiliśmy ich, żeby jeszcze przez parę godzin powstrzymali się od działania, dopóki nie skończymy naszych oględzin. Chcieliśmy się upewnić, że ten obiekt jest bezpieczny — martwy nieaktywny zanim pozwolimy komukolwiek wejść na pokład.

— Och, uważam, że jest tu całkowicie bezpiecznie — odparł sucho Parz. — Gdyby splin był nadal zdolny do ataku, zapewniam pana. że już by pan nie żył. Aha — dodał — jesteśmy na miejscu.

Żyłopodobny tunel gwałtownie otwarł się szeroko wokół Jasofta. Wypłynął na otwartą przestrzeń, a luminosiera cierpliwie podążyła w ślad za nim. Jej białe światło rozjaśniało odrobinę ściany komory, która w ocenie wyglądającego ostrożnie z wylotu tunelu Poole'a miała około ćwierć mili szerokości. Ściany były różowe i poznaczone szkarłatnymi żyłami grubymi jak ramię Poole'a. Odpowiednik krwi wciąż pulsował w co większych przewodach, a dygoczące kuliste krwinki, niektóre szerokie na kilka jardów, dryfowały przez ciemność niczym stateczne galeony.

Widać było też i zniszczenia. W mdłym świetle emitowanym przez lampę Poole dostrzegł metalową włócznię szeroką na wiele jardów, przebijającą komorę na wylot, od jednej rozdartej ściany do drugiej: szkielet zatopionego w splinie „Kraba”. Wyściółka komory próbowała jak najszczelniej zacisnąć obie rany, wlotową i wylotową, tak więc cieliste fale obejmowały z obu stron metal …Kraba”. Poole wciąż jeszcze dostrzegał przelotne cienie limfobotów — całych dziesiątek limfobotów — unoszących się wokół kadłuba, błyskających laserami i dyszami silników, usiłujących poniewczasie usunąć monstrualną drzazgę. Poole patrzył w zadziwieniu na ogrom obcego ciała i głębokie rany. Proste linie kadłuba wydawały się wręcz nie na miejscu, zjawiskiem boleśnie i jaskrawię nienaturalnym, w tym delikatnym miejscu zakrzywionych ścian i ciała.

Odczepił od pasa linę i przymocował jeden jej koniec do pulsującej ściany komory. Gdy szczęki zacisku zagłębiły się w ciele, Poole skrzywił się odruchowo, lecz zmusił się do szarpnięcia za zacisk, czując jak jego ostre zęby wdzierają się w ciało splina, zanim odważył się odepchnąć od ściany w ślad za Parzem.

Parz, napędzany miniaturowym silniczkiem korekcyjnym wbudowanym w tylną część swego skafandra, latał po komorze ze sztywnym wdziękiem. Jego skafander lśnił od plamek krwi, sprawiając, że wyglądał nieco obscenicznie niczym nowo narodzona istota.

— To komora żołądka — oznajmił Parz. — Inaczej mówiąc, główna, hmm… ładownia splina. Tu zazwyczaj rezydują qaxowie. Przynajmniej qaxowie okresu okupacji, których panu opisałem. Istoty z bulgoczącej cieczy.

Poole rozejrzał się po ciemnych zakamarkach komory. Teraz wyglądała jak ohydna, cielista katedra.

— Proszę się nie dziwić, że odczuwa pan dyskomfort we wnętrzu splina, panie Poole. To nie jest środowisko przeznaczone dla ludzi. Nigdy nawet nie próbowano dostosować go do ludzkich potrzeb ani wymagań estetycznych. — Jego twarz jakby złagodniała i Poole wysilił się, by coś z niej wyczytać w nikłym świetle. — Wie pan, oddałbym wiele za możliwość ujrzenia splina z przyszłości, zza paru stuleci. To jest z mojej przyszłości — poprawił się odruchowo. — Po obaleniu qaxańskich władz okupacyjnych, kiedy ludzcy inżynierowie zaadaptują spliny do naszych celów. Korytarze żylne o ścianach pokrytych plastikiem, metalowe ściany komór żołądka…

— Po obaleniu władz okupacyjnych? — zapytał pospiesznie Poole. — Parz. co pan wie na ten temat? Parz uśmiechnął się z rozmarzeniem.

— Tylko tyle, ile wyjawił mi gubernator okupowanej Ziemi… to jest drugi gubernator. To, co opowiedział mi o przyszłości, kiedy był przekonany, że umrę, zanim ujrzę innego człowieka.

Poole poczuł krew pulsującą szybko w tętnicach szyjnych.

— Jasoft, pierwszy raz naprawdę się cieszę, że uratowałem pana z tej paranoicznej gałki ocznej.

Parz odwrócił się. Wymachując rękoma, podpłynął do fragmentu ściany żołądka w pewnej odległości od rejonów naruszonych przez „Kraba”. Zatrzymał się przy metalowym pojemniku, skrzyni w kształcie trumny przytwierdzonej do cielistej ściany siecią metalowych nici.

— Co to jest? — zapytał Poole. — Znalazł pan coś? Niezgrabnie przedostał się przez opustoszałą przestrzeń komory i dołączył do Parza.

Obaj pochylili się nad skrzynką, luminosfera zawisła tuż nad nimi. Niewielka otaczająca ich plama światła nadała tej scenie dziwnie intymnego charakteru. Parz szybko przesunął wprawnymi dłońmi po skrzynce, czubkami palców muskając ekrany dotykowe, które, jak dostrzegł Poole, nie chciały się uaktywnić. Michael doskonale widział jego twarz, lecz nie potrafił niczego odczytać z miny Parza.

— „Spójrzcie na me dzieło, o potężni, i zapłaczcie” — powiedział Parz.

— Co takiego?

— To jest qax — uderzył w skrzynkę okrytą rękawicą dłonią. — Gubernator Ziemi. Martwy, nieszkodliwy…

— Jak to?

— Qaxowie woleli kierować splińskimi statkami bezpośrednio przy użyciu swej świadomości towarzyszącej świadomości splina.

— Raczej niezbyt przyjemne dla samego splina — zmarszczył się Poole.

— Splin nie miał wiele do powiedzenia w tej sprawie odparł Parz. — To skuteczna metoda pilotażu. Ale nie pozbawiona ryzyka. Gdy zderzenie z pańskim statkiem zniszczyło wyższe funkcje nerwowe splina. qax być może mógł jeszcze się rozłączyć. Ale nie uczynił tego. Powodowany nienawiścią — i zapewne zadufaniem, aż do samego końca — pozostał zamknięty wewnątrz ośrodka zmysłów splina. Więc kiedy statek umarł, qax umarł wraz z nim.

Poole w zamyśleniu przesunął palcami po metalowej siatce.

— Ciekawe, czy tego splina dałoby się jeszcze jakoś uratować. Koniec końców, sam napęd superprzestrzenny wart jest stuleci badań. Może udałoby się nam podłączyć sztuczną inteligencję „Kraba” do pozostałości funkcji nerwowych splina.

— Lecz jeśli metoda stosowana przez qaxów może posłużyć za wzorzec — zmarszył się Parz — od pańskiej strony potrzebna byłaby skomplikowana, świadoma istota, coś, co potrafiłoby połączyć się z resztkami… osobowości splina. Pojmuje pan?

Poole pokiwał głową, uśmiechając się.

— Tak sądzę. I znam świadomą istotę, która doskonale by się do tego nadawała.

Parz milczał przez chwilę. Niemalże czule gładził palcami w rękawicy powierzchnię metalowego pojemnika, wydawał się kołysać w przód i w tył w gęstym, jelitowym powietrzu. Poole przysunął się, usiłując zinterpretować wyraz jego twarzy. Jednak ukryte w półcieniu oblicze, przykryte zamrożoną przez desenektyzację maską starości, było beznamiętne jak zawsze.

— Jasoft? O czym rozmyślasz?

Parz podniósł na niego wzrok.

— A co? — zapytał z nutką zaskoczenia w głosie. — Chyba go opłakuję.

— Opłakujesz qaxa? I dodał w myślach: Istotę, której pobratymcy zamienili ziemskie miasta w szklane tafle — która, gdyby tylko nieco bardziej się jej poszczęściło, starłaby ludzkość z powierzchni wszystkich planet Układu Słonecznego, zanim większość jego mieszkańców zdążyłaby poznać nazwę swych niszczycieli — i która zamieniła Parza w kolaboranta, człowieka niezdolnego nawet do stawienia czoła swej prawdziwej naturze… — Jasoft, oszalał pan?

Parz powoli pokręcił głową. Przezroczysty skafander sfałdował się na jego karku.

— Poole, pewnego dnia ludzie spowodują zniszczenie macierzystej planety qaxów. Niemal doprowadzimy do zagłady całego gatunku. Każdy z nich jest unikalny. Istnieje ich — zawsze istniało zaledwie kilkuset. A jednak w każdym z nich tkwi zalążek nieśmiertelności potencjał długowieczności umożliwiającej oglądanie gwiezdnych resztek świecących wskutek rozpadu protonów. Poole, to drugi qax. którego śmierć dane mi było oglądać Parz pochylił głowę nad metalową skrzynią, jakby chciał zajrzeć do środka. Tak — powiedział. Tak, opłakuję go.

Poole pozostał u jego boku w milczącym wnętrzu martwego splina.


Miriam Berg w towarzystwie Jaara wkroczyła do zdewastowanego centrum Stonehenge.

Ziemia została rozdarta, zbita w grube bruzdy; trawa trzymała się przeoranej gleby niczym włosy ciała. Starożytne głazy natomiast zostały pokruszone, obrócone w drobny gruz pieszczotliwymi muśnięciami grawitonowych promieni gwiazdołamaczy.

Jarr dotknął jej ramienia i wskazał na niebo, w stronę kręgu Jowisza.

— Spójrz tam — powiedział.

Miriam z wytężeniem powiodła wzrokiem wzdłuż linii wyznaczonej przez jego długie ramię, mrużąc oczy z wysiłku. Dostrzegła cień: sylwetkę nierównego kwadratu na tle wesołego różu Jowisza, obracającą się powoli w miarę oddalania się od ziemios tatku.

— Ostatni głaz kręgu — stwierdziła.

— Cóż. przynajmniej jeden z tych starych kamieni ocalał. Być może przez następne sto tysięcy lat wędrować będzie wokół Jowisza.

Berg potrząsnęła głową.

— Cholera. Chyba powinnam odczuwać większą radość. Uratowaliśmy gatunek ludzki! Ale za jaką cenę.

Jaar schylił głowę w jej stronę z niezgrabną czułością.

— Miriam. sądzę, że pierwsi budowniczowie tego starego kręgu — gdyby potrafili to sobie wyobrazić — byliby szczęśliwi, że pozostawili po sobie taki pomnik jak ten orbitujący menhir.

— Być może.

Miriam rozejrzała się po tym, co pozostało z ziemiostatku. Budynki Przyjaciół z materiału xeelee zostały spłaszczone niczym namioty podczas wichury. Ujrzała Przyjaciół w przygnębieniu przetrząsających ruiny. Choć podstawowe urządzenia utrzymujące na powierzchni znośne warunki ocalały w sali warstwy osobliwości, wiedziała, że większość osobistych drobiazgów Przyjaciół została porzucona tutaj w chwili ataku: pamiątki po rodzinach i miejscach zagubionych piętnaście stuleci w przyszłości większość z tego. co nadawało sens codziennemu życiu, gdy był już czas na troski mniej poważne niż losy wszechświata.

Berg zadrżała. Jej pierś i płuca które nie miały okazji należycie się zagoić po skoku w górne warstwy atmosfery w trakcie ataku pulsowały tępym, złowieszczym, nieustępliwym bólem. Na powierzchni atmosfera była już zauważalnie rzadsza. Osłabienie pola grawitacyjnego ziemiostatku wytwarzanego przez zdewastowaną warstwę osobliwości było znaczne. W niektórych miejscach ludzie właściwie nie mogli już przebywać na powierzchni. Według ostatnich szacunków Przyjaciół równe czterdzieści procent zasobów osobliwości zostało wystrzelone albo utracone, gdy gwiazdołamacze splina przedarły się przez warstwę ochronną pojazdu niczym palce przez papier. Wiele osobliwości wystrzelonych, zanim Berg przedostała się pod kopułę, trafiło w swój pierwotny cel. Wyglądało na to, że Jowisz zapłodniony został wystarczającą liczbą osobliwości, by wywołać implozję, i — pewnego dnia, po upływie wielu stuleci — w miejscu największej z planet znajdować się będzie pojedyncza, wirująca osobliwość. Lecz ani jej wielkość, ani prędkość obrotowa, ani też inne tajemnicze kryteria wyznaczone przez Przyjaciół nic będą miały wartości pozwalających na sukces ich projektu. Teraz zaś pozostało im za mało osobliwości, by dokończyć dzieła.

— A więc — odezwała się do Jaara. — Co teraz czeka Przyjaciół Wignera?

Ten uśmiechnął się ze śladowym smutkiem, obracając swą wielką, kruchą z pozoru czaszkę, w miarę jak przepatrywał zmasakrowaną powierzchnię ziemiostatku.

— Statek odniósł zbyt wielkie uszkodzenia, by można było na nim przeżyć przez dłuższy czas…

— Ucieczka atmosfery?

— Tak — spojrzał na nią — lecz także, co ważniejsze, utrata napędu superprzestrzennego wskutek zawalenia się kopuły… — Zacisnął długie palce w pięść. Bez napędu superprzestrzennego nie dysponujemy skuteczną osłoną antyradiacyjną. Ta niewielka warstwa atmosfery ledwie wystarczy, by ochronić nas w przestrzeni okołojowiszowej, i wątpię, byśmy zdołali przeżyć najkrótsze nawet zetknięcie ze strumieniem magnetycznym Io.

— Jasne — Berg zerknęła nerwowo na niebo. Nagle jej położenie — świadomość faktu, że stoi na kawałku skały zagubionym na orbicie wokół Jowisza, mając nad głową jedynie odrobinę gazu — stało się boleśnie realne. Niebo wydało się jej bardzo bliskie i złowieszcze.

— Oczywiście będziemy musieli się ewakuować — stwierdził sztywno Jaar. — Przyjmiemy pomoc od twoich rodaków. Miriam. Jeśli możemy.

— Nie musicie się obawiać — odparła tak łagodnie, jak tylko potrafiła. — Porozmawiam z Michaelem, jeśli mi pozwolicie. On wstawi się za wami u władz. W tym rejonie znajduje się mnóstwo statków.

— Dziękuję.

— A co potem, Jaar?

— Będziemy pracować dalej. — Spojrzenie jego bladobrązowych oczu było namiętne i ponownie przesycone niewzruszoną wiarą. Berg z trudem zmusiła się do jego odwzajemnienia. Znajdziemy sposób na kontynuację projektu.

— Ale, Jaar… pokręciła głową. Wasz projekt już raz o mały włos nie ściągnął nam na głowy katastrofy. Nieprawdaż? Nie wolno zapominać ci o jednym prostym fakcie, Przyjacielu — mieliśmy szczęście, że udało nam się odeprzeć qaxańską inwazję z przeszłości. Gdyby reagowali odrobinę szybciej, gdyby nie byli tacy zadufani, tak przekonani o znikomości groźby z naszej strony — zdołaliby zniszczyć cały nasz gatunek. Czy wasz projekt jest wart wystarczająco wiele, by ponownie iść na takie ryzyko?

— Berg — odparł z naciskiem Jaar — twoje słowa w sali osobliwości, w szczytowym punkcie walki ze splinem — to, że muszę przetrwać, by móc dalej walczyć, by kontynuować projekt — zmieniły mnie, przekonały mnie. Tak, projekt jest tego wart. Jest wart każdego ryzyka — wierz mi, każdej ceny.

— Posłuchaj, mówiłam to wszystko w chwili, gdy strop sypał się nam na głowy. Dosłownie. To był wybieg, Jaar. Próbowałam tobą manipulować, zmusić cię do walki, nakłonić do zrobienia tego, czego od ciebie chciałam.

— Wiem — uśmiechnął się. — Oczywiście, że wiem. Ale pobudki kryjące się za twymi słowami nie umniejszają ich słuszności. Nie pojmujesz tego?

Przez długą chwilę przypatrywała się jego pociągłej, nacechowanej pewnością siebie twarzy, a potem zaniepokojona splotła ramiona na piersiach.


Harry Poole, załadowany do systemu nerwowego splina, cierpiał katusze.

Jezu Chryste…

Ciało i ośrodek zmysłów splina zamknęły go niczym wnętrze jego własnej czaszki. Wszędzie wokół siebie wyczuwał jego olbrzymią, przytłaczającą masę. Utwardzony zewnętrzny kadłub sprawiał wrażenie oparzeliny trzeciego stopnia. Otwory czujników i uzbrojenia odbierał jako otwarte rany.

Uświadomił sobie, że splin musiał nieustannie odczuwać nigdy nie gasnący ból. Owszem, został przystosowany do życia w kosmosie i superprzestrzeni, lecz teraz było jasne, że uczyniono to niestarannie. Czuł się jak pacjent po amputacji kończyn, któremu zakończenia nerwów niechlujnie przyspawano do młotów parowych i podnośników.

Czy warto było zapłacić taką cenę, nawet za szczególną długowieczność? Qaxowie również musieli przeżywać te potworności. Z drugiej strony, dla kogoś tak obcego jak qax, ból może mieć zupełnie inne znaczenie.

Wstrząs wywołany brutalnym atakiem Poole'a wystarczył, by zabić splina. Ból jaki znosił teraz Harry, porównywalny był z cierpieniem towarzyszącym nowym narodzinom w świecie mroku i strachu.

A jednak, w miarę jak przyzwyczajał się do wielkości i rozmiarów splina. do nieustannego bolesnego skowytu, Harry zaczął dostrzegać obecność czynników kompensujących.

Niektóre czujniki — nawet część dawnych, pierwotnych oczu splina, takich jak to skatowane przez Jasotta Parza nadal funkcjonowały. Ujrzał gwiazdy oczami rozumnego statku kosmicznego. Były odległe, lecz osiągalne, niczym ideały młodości. Nadal mógł się obracać, splin potrafił się jeszcze toczyć. Olbrzymie, ukryte, kostne koła zamachowe poruszały się gdzieś w jego wnętrzu i nagle poczuł odśrodkowe szarpnięcie rotacji, jak gdyby to gwiazdy obracały się wokół niego, ciągnąc go.

I, niczym ogień gorejący w jego wnętrznościach, poczuł potęgę silnika superprzestrzennego. Ostrożnie napiął te dziwne, pośrednie mięśnie, i przeszył go dreszcz podniecenia wywołany mocą, jaką mógł rozporządzać — mocą władną odsłaniać wymiary samej czasoprzestrzeni.

O, tak, w byciu splinem kryła się wielkość.

Otworzył piksele oczu w kopule mieszkalnej rozbitego „Kraba”. Jego syn wpatrywał się w niego.

— Umiem latać — oznajmił Harry.


Jasoft Parz niczym wąż zrzucił swój skafander. Teraz unosił się w powietrzu, a wokół jego ciała falował jeden z obszerniejszych szlafroków Michaela.

— Z doniesień twojej towarzyszki, Berg. wynika, że ci Przyjaciele Wignera zamierzają odbudować swój projekt.

Michael Pooie leżał na swej kanapie w kopule mieszkalnej „Kraba”, splótłszy dłonie pod głową.

— Jeśli planują odbudowę ziemiostatku, potrzebować będą technologii wytwarzania osobliwości na skalę przemysłową. To zaś niewątpliwie oznacza utrzymanie otwartego Złącza, w celu uzyskania połączenia z przyszłością. W obecnych czasach po prostu nie dysponujemy infrastrukturą pozwalającą na realizację podobnych przedsięwzięć.

Harry pokiwał mądrze swą wielką głową, unoszącą się w powietrzu nad kanapą Poole'a.

— Lecz wtedy pozostawimy otwarte drzwi dla wszystkiego, co qaxowie postanowią zrzucić nam na głowy przez rynnę tunelu czasoprzestrzennego. Nie wspominając o kolejnych kompanach naszej Miss Izolacjonizmu skinął głową w stronę Shiry. Dziewczyna siedziała przy terminalu komputera, leni wie przeglądając niektóre wyniki badań Michaela i z wyszukaną starannością ignorując rozmowę.

— Qaxowie wykazali się olbrzymim zadufaniem podczas inwazji na ten czas — powiedział Parz. — A więc — być może — żadna wiadomość, żadne doniesienie o klęsce nie zostały wysłane przez Złącze z powrotem w przyszłość. Lecz qaxańskie władze okupacyjne bez wątpienia wyślą kolejne sondy, by zbadać rezultat starcia. Dzięki naszemu zwycięstwu zyskaliśmy trochę czasu, lecz nic więcej, tak długo jak Złącze pozostanie otwarte.

Shira podniosła głowę znad pulpitu.

— Jesteście pewni, że potraficie zamknąć portal? — zapytała cicho. — Ty go zaprojektowałeś, Michaelu Poole. Musisz wiedzieć, że tunele czasoprzestrzenne nie są klapami na zawiasach, które można zamykać i otwierać do woli.

— Znajdziemy sposób, jeśli zajdzie taka konieczność — odparł z powagą w głosie Michael.

— A jeśli qaxowie albo Przyjaciele z przyszłości postanowią wam to uniemożliwić?

— Wierz mi, znajdziemy sposób.

Parz przytaknął, mrużąc swe zielone oczy.

— Owszem. Ale być może już teraz powinniśmy zacząć się zastanawiać, jak tego dokonać. Być może będziemy potrzebować tego raptownie, na wypadek gdybyśmy postanowili z niego skorzystać — albo gdyby okazało się to konieczne.

Harry otworzył wypełnione rozmazanymi pikselami usta i roześmiał się.

— „W razie niebezpieczeństwa złamać prawa fizyki”.

— Zabierz się za to, Harry — powiedział zmęczonym głosem Michael. — Shira, to nie jest niewykonalne. Tunele czasoprzestrzenne są niestabilne z natury. W strukturę tunelu musi być wbudowane aktywne sprzężenie zwrotne, by umożliwić mu przetrwanie…

Lecz Shira odwróciła się i ponownie pochyliła nad swoimi danymi. W zalegającym kopułę półmroku, i z twarzą oświetloną od spodu różowo-błękitną poświatą starych danych Poole'a, jej oczy wydawały się wielkie i wodniste.

Ponownie ich odtrącała.

— Gdyby tylko Przyjaciele wtajemniczyli nas w swój sekret powiedział na wpół do siebie Michael. — Wtedy przynajmniej moglibyśmy oszacować ryzyko, porównać potencjalne korzyści z kosztami związanymi z pozwoleniem im na kontynuowanie pracy.

— Nie zrobią tego — odparł Harry. — Powiedzą nam tylko, że ich projekt wszystko ostatecznie naprawi.

— Dokładnie — dodał Parz. — Z ich słów można by wywnioskować, że projekt nie tylko uzasadnia użycie wszystkich dostępnych środków, każde poświęcenie — lecz jakimś cudem wyzeruje to poświęcenie w trakcie swego rozwoju. — Spojrzał na Michae-la. — Jak to możliwe?

Michael westchnął. Nagle poczuł się bardzo zmęczony, bardzo stary. Ciężar stuleci przygniatał go, najwyraźniej niezauważenie dla wirtuala ojca. dla tego wyblakłego biurokraty, dla enigmatycznej, nieprzeniknionej dziewczyny z przyszłości odległej o piętnaście stuleci.

— Skoro nie chcą powiedzieć nam, co planują, może uda się nam tego domyślić. Wiemy, że sercem projektu jest implozja, kolaps grawitacyjny Jowisza, sztucznie wywołany przez umieszczenie w jego obrębie osobliwości.

— Zgadza się — potwierdził Parz. — Ale to subtelny plan. Wiem już, że dokładny przebieg kolapsu — parametry powstałe w jego trakcie osobliwości — ma kluczowe znaczenie dla powodzenia projektu. I to właśnie zamierzali osiągnąć swymi osobliwościami.

— I co z tego? Harry zmarszczył czoło. Osobliwość osobliwości podobna. Nie? No, wiecie, wszystkie czarne dziury są czarne.

Michael pokręcił głową.

— Harry. mnóstwo informacji zostaje utracone, ulega zniszczeniu podczas powstawania czarnej dziury z kolapsującego obiektu. Powstanie czarnej dziury to erupcja chaosu we wszechświecie. Lecz mimo to z każdą dziurą powiązać można trzy charakteryzujące ją wartości: masę całkowitą, całkowity ładunek elektryczny oraz moment pędu.

Według Michaela nieruchoma, elektrycznie obojętna dziura miałaby sferyczny horyzont zdarzeń rozwiązanie Schwarzschilda starożytnych, trwałych równań ogólnej względności Einsteina. Za to obracający się. naładowany obiekt pozostawiał po sobie czarną dziurę Kerra-Newmana: ogólniejsze rozwiązanie tych równań, horyzont niesferyczny.

Parz wykonywał łagodne, nieważkie salta. Przypominał małe, zwinne zwierzę.

— Rozwiązanie Kerra-Newmana przewiduje, że ustalając masę. ładunek i moment pędu. można dowolnie kształtować horyzonty zdarzeń.

Harry uśmiechnął się powoli.

— A więc można uzyskać dziurę na zamówienie. Ale moje pytanie wciąż pozostaje bez odpowiedzi: i co z tego?

— Można pójść jeden krok dalej — odparł Parz, wciąż fikając leniwe koziołki. — Można skonstruować nagą osobliwość.

— Nagą osobliwość?

— No, dobrze, Harry — westchnął Michael. — Wróćmy do procesu formowania się dziury: implozja masywnego obiektu, powstanie horyzontu zdarzeń.

— Lecz w obrębie horyzontu zdarzeń to jeszcze nie koniec. Materia martwej gwiazdy dalej się zapada. Nic — ani ciśnienie rozpalonego jądra, ani nawet zasada wykluczania Pauliego — nie jest zdolna powstrzymać jej przed zapadnięciem się aż do samego końca.

— To znaczy? — Harry zmarszczył czoło.

— Aż do postaci osobliwości. Zaburzenia czasoprzestrzennego. Miejsca, gdzie funkcje czasoprzestrzeni — gęstość masy/energii, zakrzywienie przestrzeni — wychylają się poza skalę, ku nieskończoności. We wnętrzu przyzwoitej czarnej dziury osobliwość jest skutecznie osłonięta przed resztą wszechświata horyzontem zdarzeń. Horyzont ochrania nas przed szkodliwym oddziaływaniem osobliwości. Lecz istnieją sposoby formowania się osobliwości bez osłaniającego je horyzontu zdarzeń — nagich osobliwości. Na przykład jeśli gwiazda przed swoim kolapsem obraca się wystarczająco szybko… Albo jeśli początkowe rozmieszczenie masy nie jest spójne — ma wydłużony albo nieregularny kształt.

— Przy takim rozwiązaniu osobliwość nie byłaby punktem, takim jaki powstałby w centrum sferycznie symetrycznej, nieruchomej gwiazdy. Zamiast tego materia gwiazdy zapadłaby się, tworząc cienki dysk — taki naleśnik — zaś osobliwość powstałaby we wnętrzu tego naleśnika, wzdłuż kolca przechodzącego przez jego oś — wrzeciono wynaturzonej czasoprzestrzeni.

— Naga osobliwość byłaby zapewne niestabilna — szybko zapadłaby się w obrębie horyzontu zdarzeń — lecz przetrwałaby wystarczająco długo, by wyrządzić sporo szkód…

— To mi się nie podoba — skrzy wił się Harry. — Jakich szkód?

Poole podłożył sobie dłonie pod głowę.

— Jak mam ci to wytłumaczyć? Harry, ma to bezpośredni związek z warunkami brzegowymi…


Czasoprzestrzeń mogła się rozwijać w uporządkowany i przewidywalny sposób, jeśli jej brzegi, w czasie i przestrzeni, same były uporządkowane. Brzegi musiały wypełniać tak zwane „warunki Cauchy’ego”. Sama przyczynowość rodzić się mogła jedynie ze stabilnych brzegów Cauchy’ego.

Wyróżniano trzy rodzaje brzegów: na początku istniała pierwotna osobliwość — Wielki Wybuch, po którym nastąpiła ekspansja wszechświata. To pierwszy brzeg: początek czasu.

Kolejne brzegi znajdowały się w punktach nieskończoności: wprzesirzennopodobnej nieskończoności obejmującej wszystkie miejsca nieskończenie odległe od obserwatora… oraz, daleko w przedzie, w czasopodobnej nieskończoności. U kresu wszystkich historii.

Pierwotna osobliwość oraz brzegi w przestrzennopodobnej i czasopodobnej nieskończoności wszystkie były brzegami Cauchy'ego…

Istniała wszakże jeszcze jedna kategoria brzegów.

Nagie osobliwości.


* * *

— Brzmi fantastycznie — stwierdził Harry.

— Może i tak. Ale nikt nie potrafi znaleźć powodu, dla którego takie obiekty nie mogłyby powstawać. Istnieją całkiem łatwe sposoby ich uzyskania, jeśli ma się dosyć czasu. Wiesz, że „czarne dziury” tak naprawdę nie są wcale czarne, że mają swoją temperaturę…

— Owszem, wskutek procesu Hawkinga. Tak jak dziury na pokładzie ziemiostatku.

— Małe dziury, takie jak te w warstwie osobliwości ziemiostatku. po prostu implodują, skoro tylko całkowicie wyparują. Lecz w odległej przyszłości, gdy osobliwości w jądrach czarnych dziur o masie zbliżonej do mas całych galaktyk zaczną wynurzać się spoza swych wyparowujących horyzontów…

— Harry, nagie osobliwości są dla czasoprzestrzeni czymś innym niż brzegi Cauchy'ego. W czasoprzestrzeni, jaka mogłaby powstać z nagiej osobliwości, nie obowiązuje żaden ład, żaden porządek. Nie możemy dokonywać jakichkolwiek założeń dotyczących związków przyczynowo-skutkowych między wydarzeniami. Niektórzy teoretycy utrzymują, że gdyby naga osobliwość rzeczywiście się uformowała, wówczas czasoprzestrzeń — kosmos — po prostu uległaby zniszczeniu.

— O Jezu. W takim razie może jednak coś takiego nie może się uformować'?

— Powinieneś zostać Filozofem, Harry.

— Naprawdę?

— Na tym opiera się zasada Cenzury Kosmicznej — założenie, że istnieje coś, może coś na kształt zasady wykluczania Paul i ego, co zapobiega powstawaniu nagich zaburzeń. To jedna z teorii.

— Aha. Ale kim jest ów Cenzor Kosmiczny? I czy możemy mu zaufać?

— Chodzi o to, że umiemy wyobrazić sobie wiele sposobów powstawania nagich osobliwości. Natomiast nikomu nie udało się znaleźć w miarę inteligentnego wyjaśnienia natury Cenzury Kosmicznej…

Parz unosząc się w powietrzu, przysłuchiwał się tej wymianie zdań z zamkniętymi oczami.

— W rzeczy samej. I być może taki jest właśnie cel Przyjaciół.

Michael poczuł nagle, jak wszystkie kawałki układanki wsuwają się na swoje miejsce.

— Mój Boże — powiedział cicho. — Oni wspominali o tym, że mają władzę nad historią. Myślisz, że mogliby być aż tak głupi? — Zerknął na wirluala. — Harry, być może Przyjaciele usiłują zmienić bieg historii przy użyciu nagiej osobliwości…

— Ale za nic w świecie nie byliby zdolni jej kontrolować — stwierdził Parz, nie otwierając oczu. — Byłaby całkowicie przypadkowa i nieprzewidywalna. W najlepszym przypadku uzyskaliby coś na kształt granatu ciśniętego w sam środek politycznej debaty. Owszem, zmieniłoby to temat dyskusji, ale w całkowicie nieciągły sposób. W najgorszym…

— W najgorszym razie mogliby zniszczyć czasoprzestrzeń — dokończył Michael.

Harry spojrzał na nich. dla odmiany poważny i wyciszony.

— Co zrobimy, Michael? Mamy im pomóc?

— Za cholerę, nie — odparł cicho Michael. — Musimy ich powstrzymać.

Shira podniosła wzrok znad ekranów, jej długa szyja wydawała się rozprostowywać.

— Nic nie rozumiecie — powiedziała spokojnie. — Jesteście w błędzie.

— W takim razie będziesz musiała mi to wytłumaczyć odparł zmęczonym głosem Michael. — Harry, dysponujemy tą opcją, o którą cię pytałem'?

Przez uśmiech Harry'ego przebijało napięcie.

— Według naszych sztucznych inteligencji jesteśmy zdolni zamknąć Złącze. Ale nie rozumiem jak. Poza tym nie sądzę, by to rozwiązanie przypadło ci do gustu.

Michael poczuł olbrzymi ciężar usiłujący zmiażdżyć mu klatkę piersiową.

— Ostatnio nic nie przypada mi do gustu. Harry. Ale i tak będziemy musieli przez to przejść. Harry, zacznij, skoro tylko będziesz gotów.

Zamknął oczy i rozłożył się wygodniej na kanapie, mając nadzieję, że nadejdzie sen. Po paru sekundach ciąg wewnątrzsystemowego napędu splina wcisnął go głębiej w poduszki.

Загрузка...