16

W porównaniu z resztą domu ten pokój urządzony był po spartańsku i przeznaczony wyłącznie do pracy. Nie było tu wyszukanych posągów ani kapiących od ozdób kandelabrów. Szeroka konsola w kształcie litery U, na której znajdowały się urządzenia do komunikowania się, wyszukiwania danych i przekazywania informacji, była zupełnie czarna, usiana przyrządami sterującymi, poprzecinana szczelinami i ekranami.

Ewa słyszała, że MCBPK ma najnowocześniejszy system w kraju. Podejrzewała, że urządzenia Roarke'a w pełni mu dorównują. Nie była specjalistką od komputerów, ale wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedziała, że zgromadzony tu sprzęt jest o wiele lepszy od tego, jakiego nowojorska policja i Wydział Bezpieczeństwa używa – czy też, na jaki może sobie pozwolić – nawet w Sekcji Rozpoznania Elektronicznego.

Długą ścianę naprzeciw konsoli zajmowało sześć dużych ekranów. Drugie pomocnicze stanowisko zawierało małe lśniące telełącze, drugi fax laserowy, urządzenie odtwarzające obraz z hologramu i kilka innych elementów komputerowych, których nie rozpoznała.

Trzy komputerowe stanowiska mogły się poszczycić osobistymi monitorami z przyłączonymi do nich telełączami.

Podłoga była wyłożona ceramicznymi, rombowymi płytkami' w przytłumionych kolorach, które zlewały się ze sobą niczym ciecz. Jedyne okno, jakie znajdowało się w tym pomieszczeniu, wychodziło na miasto i pulsowało ostatnimi światłami zachodzącego słońca.

Nawet tutaj było widać, że Roarke chce otaczać się tym, co najlepsze.

– Nieźle zorganizowane – zauważyła Ewa.

– Nie jest tu tak wygodnie jak w moim biurze, ale mamy wszystko, czego nam trzeba. – Przesunął się za główną konsolę i położył dłoń na ekranie potwierdzającym tożsamość. – Roarke. Włącz się.

Po chwili dyskretnego szumu na konsoli zabłysły światła.

– Wprowadzenie do pamięci nowego rysunku dłoni i głosu

– kontynuował dając Ewie znak ręką. – Do pozycji żółtej.

Gdy skinął głową, Ewa przycisnęła dłoń do ekranu i poczuła lekkie ciepło odczytu.

– Dallas.

– Proszę bardzo. – Roarke usiadł. – Komputer będzie spełniał twoje rozkazy wydawane głosem i dłonią.

– Co to jest pozycja żółta? Uśmiechnął się.

– Wystarczająca, byś dostała wszystkie potrzebne ci informacje

– nie całkiem wystarczająca, byś łamała moje rozkazy.

– Hmmm. – Przebiegła wzrokiem urządzenia sterujące, mrugające cierpliwie światełka, niezliczone ekrany i przyrządy pomiarowe. Żałowała, że nie ma przy niej Feeneya z jego komputerowym umysłem. – Edward T. Sipmson, szef policji i bezpieczeństwa w Nowym Jorku. Wyszukać wszystkie dane o jego finansach.

– Zmierzasz prosto do celu – mruknął Roarke.

– Nie mam czasu do stracenia. Czy mogą mnie wyśledzić?

– Nie tylko nie mogą cię wyśledzić, ale nawet odnotować twoich poszukiwań.

– Simpson, Edward T. – oświadczył komputer miłym kobiecym głosem. – Stan majątkowy. Szukam.

Widząc, jak Ewa unosi brew, Roarke wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Wolę pracować z melodyjnymi głosami.

– Miałam zamiar cię zapytać – odparła – jak ci się udaje zdobywać dane bez uruchamiania Ochrony Komputerowej.

– Żaden system nie jest niezawodny ani idealnie zabezpieczony, nawet ten strzeżony przez wszechpotężną Ochronę Komputerową. Taki system skutecznie odstrasza przeciętnego programistę czy elektronicznego złodzieja, ale można go obejść, dysponując właściwym sprzętem. A ja mam taki sprzęt. No i mamy dane. Ekran pierwszy – polecił.

Ewa podniosła wzrok i zobaczyła, że na dużym monitorze rozbłysnął rejestr operacji finansowych Simpsona. Nic nadzwyczajnego: pożyczki na samochód, hipoteki, salda karty kredytowej. Wszystkie transakcje zostały przeprowadzone automatycznie przez Internet.

– Pokaźna suma na rachunku American Express – zadumała się. – I chyba niewiele osób wie, że on posiada plac na Long Island.

– Trudno to uznać za motyw morderstwa. Otrzymuje wysokie kredyty, co oznacza, że płaci wszystkie należności. O, mamy wyciąg z konta bankowego.

Ewa z niezadowoleniem przyjrzała się liczbom.

– Nic szczególnego, zupełnie przeciętne wpłaty i wypłaty – rachunki w większości opłacane automatycznie przelewem z konta, co zgadzałoby się z wyciągiem z banku. Kto to jest Jeremy?

– Kupiec handlujący męskimi ubraniami – odparł Roarke z lekko pogardliwym uśmiechem. – Drugiej kategorii.

Zmarszczyła nos.

– Cholernie dużo wydaje na ubrania.

– Kochanie, będę musiał cię zepsuć. To jest za dużo tylko wtedy, gdy ubrania są w złym gatunku.

Prychnęła pogardliwie wpychając kciuki do kieszeni swoich workowatych brązowych spodni,

– A oto jego rachunek w biurze maklerskim. Ekran trzeci. Pełna asekuracja – dodał Roarke, przebiegnąwszy go wzrokiem.

– Co masz na myśli?

– Jego inwestycje. Wszystkie pozbawione najmniejszego ryzyka. Pakiet państwowych papierów wartościowych, kilka udziałów w spółkach inwestycyjnych, trochę wartościowych akcji renomowanych firm.

– Co w tym złego?

– Nic, jeśli chcesz, by twoje pieniądze traciły na wartości.

– Popatrzył na nią z ukosa; – Inwestujesz, pani porucznik?

– Tak, jasne. – Wciąż próbowała zrozumieć skróty i punkty procentowe. – Dwa razy dziennie oglądam wyniki sesji giełdowych.

– Nietypowe konto kredytowe. – Niemal się wzdrygnął.

– Co z tego?

– Daj mi to, co masz, a podwoję twój kapitał w ciągu sześciu miesięcy.

Tylko zmarszczyła brwi, walcząc z zawiłościami raportu biura maklerskiego.

– Nie przyszłam tu po to, żeby się wzbogacić.

– Kochanie – poprawił ją z tym swoim irlandzkim zaśpiewem. – Wszyscy chcą się wzbogacić.

– A co z datkami na cele polityczne, charytatywne i tego typu rzeczami?

– Wywołaj wydatki objęte ulgą podatkową – zażądał Roarke.

– Na ekranie drugim.

Czekała uderzając niecierpliwie ręką o udo. Pokazały się dane.

– Przeznacza pieniądze na to, co jest bliskie jego sercu – mruknęła przebiegając wzrokiem wpłaty na konto Partii Konserwatywnej, na fundusz kampanii DeBlassa.

– Poza tym nie jest szczególnie hojny. Hmm. – Roarke uniósł brew. – Ciekawe, bardzo kosztowny podarunek dla Wartości Moralnych.

– To ta ekstremistyczna grupa, prawda?

– Ja bym ją tak nazwał, ale jej wyznawcy wolą o niej myśleć jako o organizacji powołanej po to, by ocalić nas, grzeszników, przed nami samymi. DeBlass jest jej rzecznikiem.

Lecz ona przeglądała w myśli własne pliki.

– Są podejrzani o sabotowanie głównych banków danych w kilku dużych klinikach nadzorujących antykoncepcję.

Roarke mlasnął językiem.

Wszystkie te kobiety, które same decydują, czy i kiedy chcą zajść w ciążę, ile dzieci będą miały. Do czego ten świat zmierza? Z pewnością ktoś musi sprawić, by się opamiętały.

– Słusznie. – Ewa zrobiła minę wyrażającą niezadowolenie. – To niebezpieczne połączenie dla kogoś takiego jak Simpson. Lubi odgrywać centrowca. Został wysunięty przez partię środka.

– Od kilku lat ukrywa swoje konserwatywne powiązania i sympatie. Woli nie ryzykować. Chce zostać gubernatorem i pewnie wierzy, że DeBlass mu to ułatwi. Polityka jest grą polegającą na wzajemnej wymianie usług.

– Polityka. Wśród osób szantażowanych przez Sharon DeBlass pełno było polityków. Seks, morderstwo, polityka – mruknęła Ewa. – Im bardziej świat się zmienia…

– Tak, tym bardziej pozostaje taki sam. Kobiety nadal zalecają się do mężczyzn, ludzie nadal zabijają ludzi, a politycy całują dzieci i kłamią.

Coś się nie zgadzało i Ewa po raz drugi pożałowała, że nie ma przy niej Feeneya. Dwudziestopierwszowieczne morderstwa, pomyślała, dwudziestopierwszowieczne motywy. Jeszcze jedno nie zmieniło się podczas ostatniego stulecia. Podatki.

– Czy możemy sprawdzić jego dochody? Z ostatnich trzech lat?

– Trzeba będzie się posunąć do drobnego podstępu. – Roarke uśmiechnął się cynicznie.

– To będzie także przestępstwo federalne. Słuchaj, Roarke…

– Po prostu poczekaj chwilę. – Nacisnął przycisk i z konsoli wysunęła się ręczna klawiatura. Ewa obserwowała z pewnym zdziwieniem, jak jego palce śmigają nad klawiszami.

– Gdzie się tego nauczyłeś? – Nawet po przejściu w wydziale obowiązkowego szkolenia słabo sobie radziła z niezmechanizowanym sprzętem.

– Tu i tam – powiedział z roztargnieniem – w grzesznych latach młodości. Muszę obejść system zabezpieczeń. To zajmie mi trochę czasu. Może nalejesz nam jeszcze wina?

– Roarke, nie powinnam była cię o to prosić. – Dręczona wyrzutami sumienia podeszła do niego. – Nie mogę pozwolić, byś stał się taki jak kiedyś.

– Szsz… – Ściągnął brwi, koncentrując uwagę na przedarciu się przez labirynt ochrony.

– Ale…

Pokręcił raptownie głową; w jego oczach odmalowało się zniecierpliwienie.

– Już otworzyliśmy drzwi, Ewo. Albo przez nie przejdziemy, albo się wycofamy.

Ewa pomyślała o trzech kobietach, które nie żyły, ponieważ nie była w stanie powstrzymać mordercy. Za mało wiedziała, by go złapać. Skinąwszy głową, odeszła. Znowu rozległ się stuk klawiszy.

Nalała wino, po czym stanęła przed ekranami. Przyglądała się im z zadumą. Najwyższa ocena zdolności kredytowej, terminowa spłata należności, ostrożne i stosunkowo niewielkie inwestycje. Na pewno wydatki na ubrania, wino i biżuterię były wyższe od przeciętnych, lecz kosztowne gusta nie są zbrodnią. Nie wtedy, kiedy się za nie płaci. Nawet posiadanie drugiego domu nie było przestępstwem.

Niektóre darowizny były ryzykowne jak na przedstawiciela partii środka, ale trudno było je uznać za wykroczenie.

Usłyszawszy, że Roarke zaklął cicho, spojrzała za siebie. Zobaczyła, że wciąż był pochylony nad klawiaturą. Mogłoby jej tu w ogóle nie być. Dziwne, nie przyszłoby jej do głowy, że Roarke potrafi ręcznie obsługiwać komputer. Według Feeneya była to już zapomniana sztuka, którą znali tylko urzędnicy techniczni oraz programiści.

A mimo to Roarke – taki bogaty, uprzywilejowany, elegancki – stukał teraz w klawisze, zajęty sprawą, którą zazwyczaj przekazywano nisko opłacanemu, przepracowanemu urzędnikowi.

Na chwilę zapomniała o śledztwie i uśmiechnęła się do Roarke'a.

– Wiesz, jesteś całkiem niezły.

Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy naprawdę go zaskoczyła.

Podniósł głowę i w jego oczach odmalowało się zdziwienie – na jakieś dwie sekundy. Potem pojawił się w nich ten szelmowski uśmiech. Uśmiech, który przyprawiał ją o bicie serca.

– Za chwilę będziesz miała o mnie jeszcze lepsze zdanie, pani porucznik. Dostałem się do tych danych.

– O cholera! – Ogarnięta szalonym podnieceniem skierowała wzrok z powrotem na ekran. – Pokaż.

– Ekran czwarty, piąty, szósty.

– To jego końcowe rozliczenie. – Zmarszczyła brwi na widok dochodu brutto. – Powiedziałabym, że ma dobre wynagrodzenie, mieszczące się w granicach rozsądku.

– Niewielkie odsetki i dywidendy. – Roarke przesunął strony.

– Honoraria za udział w spotkaniach i za przemówienia. Żyje na wysokiej stopie, ale w granicach swoich możliwości, zgodnie z tym, co tu widać.

– Do diabła. – Odstawiła ze złością kieliszek. – Jakie tam są jeszcze dane?

– Jak na inteligentną kobietę to niewiarygodnie naiwne pytanie. Tajne konta – wyjaśnił. – Dwa zestawy ksiąg są wypróbowaną, dokładną i tradycyjną metodą ukrywania nielegalnych dochodów.

– Gdybyś miał nielegalne dochody, byłbyś na tyle głupi, by je dokumentować?

– Odwieczne pytanie. Ale ludzie to robią. Och, tak, robią to. Tak

– powiedział odpowiadając na jej milczące pytanie co do jego sposobu prowadzenia księgowości. – Oczywiście, że to robię.

Spiorunowała go wzrokiem.

– Nie chcę nic o tym wiedzieć. Tylko wzruszył ramionami.

– Ale ponieważ to robię, wiem, jak to wygląda. Powiedziałabyś, że wszystko, co tu mamy, jest legalne i jawne? – Po wydaniu paru komend raporty dotyczące dochodów zostały przeniesione na jeden ekran. – Dobrze, zobaczmy, co uda nam się znaleźć. Komputer, Simpson, Edward T., konta zagraniczne.

– Brak danych.

Zawsze są jakieś dane – mruknął nie zrażony niepowodzeniem. Powrócił do pracy przy klawiaturze i po chwili coś zaczęło szumieć.

– Co to za hałas?

– Forsuję mur. – Niczym robotnik rozpiął guziki przy mankietach koszuli i podwinął rękawy. Ten gest wywołał uśmiech Ewy. – A jeśli jest mur, to coś jest za nim.

Pracował dalej jedną ręką, popijając jednocześnie wino. W końcu powtórzył polecenie i ukazała się odpowiedź.

– Dane zastrzeżone.

– No, nareszcie mamy.

– Jak mogłeś…

– Ciii – nakazał znowu i Ewa zastygła w niecierpliwym milczeniu.

– Komputer, proszę przebiec cyfrowe i alfabetyczne kombinacje w poszukiwaniu klucza dostępu.

Zadowolony ze swoich osiągnięć, odsunął się do tyłu.

– To chwilę potrwa. Może tu przyjdziesz?

– Możesz mi pokazać, jak… – Przerwała zaskoczona, kiedy Roarke posadził ją sobie na kolanach. – Hej, to ważne.

– To też. – Pocałował ją w usta, przesuwając dłoń znad bioder pod jej krągłą pierś. – Znalezienie klucza potrwa godzinę, może dłużej.

– Te szybkie zręczne ręce już poruszały się pod jej swetrem. – Nie lubisz tracić czasu, o ile dobrze sobie przypominam.

– Nie, nie lubię. – Po raz pierwszy w życiu siedziała komuś na kolanach i wcale nie sprawiało jej to przykrości. Rozluźniła się, lecz usłyszawszy kolejne mechaniczne buczenie, odwróciła gwałtownie głowę. Patrzyła w milczeniu, jak łóżko wysuwa się z bocznej ściany.

– Mężczyzna, który ma wszystko – powiedziała.

– Będę miał. – Wziął ją na ręce i podniósł. – W bardzo krótkim czasie.

– Roarke. – Było jej miło, że ją niesie.

– Tak.

– Zawsze myślałam, że zbyt duży nacisk w społeczeństwie, ogłoszeniach, zabawie kładzie się na seks.

– Naprawdę?

Naprawdę. – Szczerząc zęby w uśmiechu, zmieniła szybko i zwinnie położenie ciała, przez co Roarke stracił równowagę.

– Zmieniłam zdanie – powiedziała, gdy przewrócili się na łóżko. Już wiedziała, że miłość fizyczna może być intensywna, oszałamiająca, nawet niebezpiecznie podniecająca. Nie wiedziała, że może być zabawna. To było dla niej jak objawienie, gdy zorientowała się, że w łóżku ma ochotę śmiać się i mocować niczym dziecko.

Szybkie, delikatne ugryzienia, pieszczotliwe łaskotki, śmiechy do utraty tchu.

Nigdy w życiu tak się nie śmiała, pomyślała, przyszpilając Roarke'a do materaca.

– Mam cię.

– To prawda. – Zachwycony Ewą, pozwolił, by przygniotła go ciałem i obsypała pocałunkami jego twarz. – Skoro mnie masz, to co zamierzasz ze mną zrobić?

– Wykorzystać cię, oczywiście. – Ugryzła go delikatnie w dolną wargę. – Cieszyć się tobą. – Rozpięła i rozchyliła jego koszulę.

– Naprawdę masz fantastyczne ciało. – Z przyjemnością przeciągnęła dłońmi po jego piersi. – Myślałam, że tego typu rzeczy też się przecenia. W końcu każdy, kto posiada wystarczająco dużo pieniędzy, może takie mieć.

– Ja swojego nie kupowałem – odparł.

– Nie, masz tu salę gimnastyczną, prawda? – Pochyliwszy się, przesunęła ustami po jego ramieniu. – Będziesz musiał mi ją kiedyś pokazać. Chętnie popatrzę, jak się pocisz.

Przetoczył się na nią, odwracając ich pozycje. Poczuł, że Ewa sztywnieje, po czym odpręża się zamknięta w jego ramionach. Postęp, pomyślał. Nabiera zaufania.

– Jestem gotów pracować z tobą, pani porucznik, kiedy tylko będziesz miała ochotę. – Ściągnął jej sweter przez głowę. – W każdej chwili.

Uwolnił jej ręce. Czekał, by przyciągnęła go do siebie, objęła ramionami. Jak mocno, pomyślał, gdy ich miłosne zmagania stały się mniej żartobliwe. Jak czule. Jak niepokojąco. Wziął ją powoli i bardzo delikatnie, obserwował jej narastające podniecenie, słuchał cichych, chrapliwych jęków, gdy jej ciało wchłaniało każdy łagodny wstrząs.

Potrzebował jej. Wciąż drżał na myśl, że tak bardzo jej potrzebuje. Ukląkł podnosząc ją. Oplotła go swymi gładkimi jak aksamit nogami, jej ciało wygięło się płynnie do tyłu. Mógł ją całować, smakować jej rozpłomienione ciało, poruszając się w niej wolno, głęboko, rytmicznie.

Za każdym razem, gdy wstrząsał nią dreszcz, zalewała go fala niewysłowionej rozkoszy. Z zachwytem patrzył na jej białą szyję. Całował ją, drażnił zębami, wtulał w nią twarz, wyczuwając pod delikatną skórą przyspieszony puls.

W końcu wymówiła chrapliwie jego imię, ujmując w dłonie jego głowę, przyciskając go do siebie, podczas gdy jej ciało drżało, drżało, drżało.

Odkryła, że seks podziałał na nią uspokajająco i odświeżająco. Narastające powoli podniecenie, długi powolny finisz dodał jej energii. Nie czuła zakłopotania, gdy przesycona zapachem Roarke'a wkładała z powrotem ubranie. Była zadowolona z siebie.

– Dobrze mi z tobą. – Zdziwiła się, że powiedziała to głośno, że pozwoliła, by uzyskał nad nią władzę.

Zrozumiał, że w ustach Ewy przyznanie się do tego było równoznaczne z głośnymi zapewnieniami innych kobiet o miłości.

– Cieszę się. – Przeciągnął opuszkiem palca po jej policzku i wsunął go w niewielki dołek w podbródku. – Podoba mi się pomysł bycia z tobą.

Odwróciła się i przeszła przez pokój, by popatrzeć na kombinacje cyfr przesuwających się na umieszczonym na konsoli ekranie.

– Dlaczego opowiedziałeś mi o swoim dzieciństwie w Dublinie, o swoim ojcu, o tym, co robiłeś?

– Nie zostałabyś z kimś, kogo nie znasz. – Obserwował jej plecy, gdy wpychała koszulę do spodni. – Ty powiedziałaś mi trochę, więc i ja powiedziałem ci trochę. I myślę, że w końcu mi powiesz, kto cię skrzywdził, gdy byłaś dzieckiem.

– Mówiłam ci, że nie pamiętam. – Z przerażeniem zauważyła cień paniki w swoim głosie. – Nie muszę pamiętać.

– Nie denerwuj się. – Podszedł, by rozmasować jej ramiona. – Nie będę przyciskał cię do muru. Ewo, dobrze wiem, co to znaczy stworzyć się na nowo. Odgrodzić od tego, co było.

Co by to dało, gdyby jej powiedział, że bez względu na to, jak daleko się ucieknie, przeszłość zawsze zostaje dwa kroki za nami?

Zamiast tego objął ją w talii i ucieszył się, kiedy położyła dłonie na jego rękach. Wiedział, że patrzy na ekrany, które znajdowały się na przeciwległej ścianie. Nagle powiedziała:

– Skurwiel, patrz na liczby: dochody, wydatki. Są cholernie do siebie zbliżone. Praktycznie takie same.

– Są dokładnie takie same. – Poprawił ją Roarke i wypuścił z objęć, wiedząc, że będzie chciała stać z dala od niego. – Co do grosza.

– Ale to niemożliwe. – Z wysiłkiem przypomniała sobie matematykę. – Nikt nie wydaje dokładnie tyle, ile zarabia. Każdy nosi przy sobie przynajmniej trochę gotówki, żeby coś kupić od ulicznego sprzedawcy, mieć na pepsi z automatu, dla dzieciaka, który przyniósł pizzę. Jasne, że to w większości sztuczne tworzywo albo wytwory elektroniki, ale trzeba mieć trochę forsy.

Zamilkła, odwróciła się.

– Już to widziałeś. Dlaczego, u diabła, nic nie powiedziałeś?

– Pomyślałem, że lepiej z tym poczekać do chwili znalezienia ukrytej przez niego gotówki. – Zerknął na ekran, na którym migające żółte światełko, oznaczające szukanie danych, rozbłysło na zielono. – No i chyba znaleźliśmy. Och, co za tradycjonalista z tego naszego Simpsona. Tak jak podejrzewałem, zaufał szanowanym i dyskretnym bankom szwajcarskim. Dane graficzne na ekranie piątym.

– Jasna cholera. – Ewa z otwartymi ustami przyglądała się wykazowi bankowemu.

– To we frankach szwajcarskich – wyjaśnił Roarke. – Przelicz na dolary amerykańskie, ekran szósty. Mniej więcej trzykrotnie większa suma. No i co ty na to, pani porucznik?

Krew się w niej zagotowała.

– Wiedziałam, że oszukuje. Psiakrew, wiedziałam. I spójrz na wypłaty w ciągu ostatniego roku. Dwadzieścia pięć tysięcy co kwartał. Sto tysięcy rocznie. – Z lekkim uśmiechem popatrzyła na Roarke'a. – To się zgadza z liczbami na liście Sharon. “Simpson – sto kaw.” Ciągnęła z niego forsę.

– Może ci się uda to udowodnić.

– Udowodnię to, do cholery. – Zaczęła chodzić po pokoju. – Miała coś na niego. Może to był seks, może łapówki. Pewnie mieszanka mnóstwa małych brzydkich grzeszków. Więc jej płacił, by trzymała buzię na kłódkę.

Ewa wepchnęła ręce do kieszeni, po czym znowu je wyjęła.

– Może podwyższyła stawkę. Może miał dość wyrzucania stu tysięcy dolców w błoto. Więc ją zabił. Ktoś cały czas próbuje utrudniać śledztwo. Ktoś, kto ma władzę i dostęp do informacji. To wskazywałoby na niego.

– Co z dwiema pozostałymi ofiarami?

Pracowała nad tym. Pracowała nad tym, do jasnej cholery.

– Wykorzystał jedną prostytutkę. Mógł wykorzystać i inne. Sharon i ta trzecia ofiara się znały, a przynajmniej wiedziały o sobie. Któraś z nich mogła znać Lolę, wspomnieć o niej, nawet ją zaproponować dla odmiany. Do diabła, mógł ją wybrać przez przypadek. Przy pierwszym morderstwie poczuł dreszczyk podniecenia. Zabijanie go przerażało, ale jednocześnie pociągało.

Na chwilę przestała kręcić się po pokoju i rzuciła wzrokiem na Roarke'a. Wyjął papierosa, zapalił go, cały czas ją obserwując.

– DeBlass jest jednym z jego popleczników – kontynuowała.

– A Simpson gorąco popiera opracowaną przez DeBlassa Ustawę o Moralności. To były tylko prostytutki, pomyślał. Zwykłe kurwy, a jedna z nich w dodatku go straszyła. O ile bardziej niebezpieczna byłaby dla niego, gdyby zdobył fotel senatora?

Znowu się zatrzymała i zawróciła.

– To wszystko bzdury.

– Wydawało mi się, że brzmią całkiem sensownie.

– Nie wtedy, kiedy przyjrzysz się temu człowiekowi. – Potarła palcami czoło. – Jest na to za głupi. Tak, uważam, że mógłby zabić, Bóg wie, że jest do tego zdolny, ale żeby mu tak gładko poszło z serią morderstw? Jest urzędnikiem – administratorem, rzecznikiem prasowym, ale nie gliną. Nawet nie pamięta kodeksu karnego, jeśli asystent mu nie podpowie. Dawanie i przyjmowanie łapówek to nic trudnego, to po prostu biznes. Morderstwo popełnione ze strachu, z wściekłości, namiętności, tak. Ale żeby je zaplanować, wykonać plan krok po kroku? Nie. On nawet nie jest na tyle inteligentny, by manipulować prasą.

– Więc ktoś mu pomógł.

– Możliwe. Dowiem się, jeśli zdołam przycisnąć go do muru.

– Mogę ci w tym pomóc. – Roarke zaciągnął się głęboko papierosem, zanim zgniótł niedopałek. – Jak myślisz, co zrobią media, jeśli otrzymają anonimowy wyciąg z tajnych kont Simpsona?

– Nie zostawią na nim suchej nitki. Może wtedy udałoby nam się wydobyć od niego jakieś zeznanie, nawet gdyby go otaczała chmara adwokatów.

– No właśnie. Decyzja należy do ciebie, pani porucznik. Pomyślała o przepisach, o obowiązującej procedurze, o systemie, którego była integralną częścią. I pomyślała o trzech zmarłych kobietach – i o trzech innych, którym może uratować życie.

– Jest pewna reporterka. Nadine Furst. Daj jej to.

Nie chciała z nim zostać. Wiedziała, że dostanie wezwanie i że powinna być wtedy 'w domu, i to sama. Sądziła, że nie uśnie, lecz zamknęła oczy i po chwili zaczęły zwidywać się jej koszmary.

Najpierw miała sen o morderstwie. Sharon, Lola, Georgie, każda z nich uśmiechała się do kamery. W chwili wystrzału strach błyskał w ich oczach, po czym opadały na ciepłe od seksu prześcieradła.

Tatuś. Lola nazywała go tatusiem. I Ewa pogrążyła się z rozpaczą w dobrze jej znanym, jeszcze bardziej przerażającym śnie.

Była dobrą dziewczynką. Starała się być dobra, nie sprawiać kłopotów. Jeśli będziesz sprawiała kłopoty, przyjdą gliny, zabiorą cię i wsadzą do głębokiej ciemnej dziury, gdzie jest pełno robaków, gdzie pająki będą podkradały się do ciebie na swych cienkich nóżkach.

Nie miała przyjaciółek. Jeśli ma się przyjaciółki, trzeba wymyślać historyjki o tym, skąd wzięły się siniaki na ciele. Opowiadać, że jest się niezdarą, nawet jeśli wcale się nią nie było. O tym, że się upadło, choć wcale się nie upadło. Poza tym nigdy nie mieszkali długo w jednym miejscu. Jeśli byli gdzieś dłużej, ci cholerni pracownicy socjalni zaraz zaczynali węszyć, zadawać pytania. To ci cholerni pracownicy socjalni mają zwyczaj wzywać gliniarzy, którzy mogą ją wsadzić do tej ciemnej dziury rojącej się od robaków.

Tatuś ją przecież ostrzegał.

Więc była dobrą dziewczynką, która nie miała żadnych przyjaciółek i przenosiła się z miejsca na miejsce, gdy tylko ktoś zwrócił na nią uwagę.

Ale to i tak nie miało żadnego znaczenia.

Słyszała, gdy przychodził. Zawsze go słyszała. Nawet gdy była pogrążona w głębokim śnie, szuranie jego nagich stóp po podłodze budziło ją tak szybko, jak uderzenie pioruna.

Och, proszę, och, proszę, och, proszę… Modliła się, ale nie płakała. Jeśli płakała, była bita, a on i tak robił te tajemnicze rzeczy. Bolesne i tajemnicze rzeczy, o których wiedziała, nawet gdy miała pięć lat, że są złe.

Powiedział jej, że jest dobra. Cały czas, gdy jej to robił, mówił, że jest dobra. Ale wiedziała, że jest zła i że zostanie ukarana.

Czasami ją związywał. Kiedy słyszała, że drzwi jej pokoju otwierają się, skamlała cicho, modląc się, żeby tym razem jej nie związał. Nie będzie z nim walczyła, nie będzie, jeśli tylko jej nie zwiąże. Jeśli tylko nie zasłoni jej ręką ust, nie będzie krzyczała ani wzywała pomocy.

Gdzie jest moja mała dziewczynka? Gdzie jest moja dobra mała dziewczynka?

Łzy zbierały się w kącikach jej oczu, gdy wsuwał ręce pod prześcieradła, szturchając ją, badając, szczypiąc. Czuła jego oddech na swojej twarzy, słodki niczym cukierek.

Wbijał w nią palce, drugą ręką kneblując jej usta, gdy nabrała oddechu, by wrzasnąć. Nic nie mogła na to poradzić.

– Bądź cicho. – Jego oddech stawał się urywany, obrzydliwie podniecony, lecz nie rozumiała dlaczego. Wbijał się palcami w jej policzki, a ona wiedziała, ze rano pojawią się tam siniaki. – Bądź dobrą dziewczynką. Jaka dobra dziewczynka.

Nie słyszała jego chrząkania, zagłuszonego przez jej nieme wrzaski. Krzyczała w duchu, krzyczała, krzyczała… Nie, tatusiu! Nie, tatusiu!

– Nie! – Krzyk wydarł się jej z piersi, gdy usiadła gwałtownie na łóżku. Wilgotne i lepkie od potu ciało pokryło się gęsią skórką; drżąc ze strachu, naciągnęła koce pod samą brodę.

Nie pamiętała. Nie będzie pamiętała, pocieszała się i podciągnąwszy kolana, przycisnęła do nich czoło. To tylko sen, już znikał. Potrafi wymazać go z pamięci – już to przedtem robiła – aż w końcu pozostanie po nim tylko lekkie uczucie mdłości.

Wciąż drżąc wstała, owinęła się szlafrokiem, by przezwyciężyć uczucie chłodu. W łazience puściła sobie na twarz strumień wody i stała pod nim, dopóki znowu nie zaczęła regularnie oddychać. Nieco uspokojona wzięła puszkę z pepsi, weszła z powrotem do łóżka i włączyła jedną z nowych całodobowych stacji.

Usadowiła się wygodnie; czekała.

To była główna wiadomość w dzienniku o szóstej rano, przeczytana przez Nadine o kocich oczach. Ewa była już ubrana, gdy przyszło wezwanie do Komendy Głównej.

Загрузка...