CZĘŚĆ TRZECIA W służbie króla

ROZDZIAŁ SIÓDMY LUDWIK XI, KRÓL FRANCJI

Trzy dni później król zebrał swój dwór na zamku z Senlis. - Wśród obecnych nie było kobiet - z wyjątkiem jednej. Przypominało to bardziej naradę wojenną niż zwyczajowe zebranie u suwerena pragnącego wysłuchać swego ludu. Więcej tam było zbroi niż ozdobnych kaftanów. Ludwik XI, jako jeden z nielicznych, nosił długą ciemnozieloną szatę rozchyloną z przodu i ukazującą chude nogi odziane w szare pludry a stopy obute w skórzane ciżmy. Na kapeluszu, którego szpic tworzył zabawne zestawienie z jego długim nosem, lśniły wypolerowane medaliony. Ubiór króla stanowił uderzający kontrast z różnobarwnymi, jedwabnymi tunikami i złotymi łańcuchami zdobiącymi jego otoczenie oraz wspaniałymi strojami gwardii szkockiej. Obok władcy stało kilku jego przyjaciół: stary pan de Bouchage, pan de Lude i Tanneguy du Chastel, ale żaden z nich nie był powołany do rady. Tylko Commynes, choć najmłodszy, mógł w Senlis ubiegać się o tytuł doradcy suwerena, o którym mówiono, że jego koń unosi całą jego radę. Stał obok króla, gotów na każde skinienie. Wielki biały chart zwany Drogim Przyjacielem leżał u stóp pana zasiadającego pod ozdobionym burbońskimi liliami baldachimem.

Jedyna kobieta w tym męskim zgromadzeniu to wezwana przez władcę Fiora, odziana w czerń, z włosami surowo zaplecionymi i okrytymi aksamitnym płaskim czepkiem, który nie pozwalał wysunąć się ani jednemu kosmykowi. Stała obok Demetriosa, którego wysoka postać częściowo ją zasłaniała. Od dawna nie czuła się tak rozgorączkowana. Od trzech dni chodziła po swoim pokoju w oberży, nie będąc w stanie przedsięwziąć niczego rozsądnego, prześladowana przez myśl, że Filip mógł w każdej chwili zostać stracony i czepiając się nikłej nadziei, jaką pozostawiły jej ostatnie siłowa króla: Pomówimy o tym jeszcze w wolnej chwili.

Początkowo miała nadzieję, że Demetrios zostanie wezwany przed oblicze władcy, że będzie mogła mu towarzyszyć, ale tak się nie stało.

- Sądziłam, że nie może się bez ciebie obejść: - spytała niemal agresywnie.

- Przede wszystkim nie może się obejść bez balsamu, który dla niego przygotowałem z gniecionych liści bzu i jeżyn oraz szlachetnego tłuszczu. Przykładają mu go na hemoroidy. Świetnie mu to robi.

- Tak świetnie, że już zupełnie cię nie potrzebuje! Pierwszy lepszy konował może posłużyć się twoją recepturą.

- Pod warunkiem, że będzie ją znał. Ja nikomu nie wyjawiam składu moich leków. Oczywiście, poza tobą. Bądź spokojna, król będzie mnie jeszcze potrzebował.

Poprzedniego dnia, nie mogąc już wytrzymać, Fiora zażądała swego konia. Wiedziała, że do Compiégne jest niedaleko, chciała tam pojechać w nadziei dowiedzenia się czegokolwiek o Filipie. Przekonała się jednak, że choć do Senlis można było swobodnie wejść, to dużo trudniej było się z niego wydostać bez rozkazu króla lub gubernatora miasta. Widząc, że jest bliska łez, Demetrios usiłował ją pocieszyć.

- Cierpliwości! Jestem przekonany, że panu de Selongey nie zagraża bezpośrednio niebezpieczeństwo. Sprowadzając cię tutaj nasz król, jak mówi młody Commynes, miał na pewno coś na myśli, skoro wie o ślubnych więzach łączących cię z więźniem. Trzeba poczekać, aż da temu wyraz.

- Skoro mowa o panu de Commynes, to on również zniknął jak kamfora! Zupełnie się nie pokazuje.

Przyszedł trzeciego dnia. To on przybył powiadomić dwoje cudzoziemców, by udali się na zamek, na królewskie posiedzenie. Co do Estebana, to przylgnął on do brata Ignacio, dzięki czemu nie stracił ani jednego nabożeństwa. Jedynym wydarzeniem, które dostarczyło mu nieco rozrywki, była wyprawa mnicha do opactwa Victoire, zakończona przepędzeniem go przez straże miejskie. Mimo poparcia prałata, on również musiał czekać, aż król będzie łaskaw go przyjąć. Ale obecność zakonnika irytowała Fiorę, która z obawy, że go spotka, nie wychodziła z oberży.

Ludwik XI zdawał się być tego ranka w doskonałym nastroju. Fiora mogła ze swego miejsca dojrzeć, jak śmieje się i przyjacielsko gawędzi z panem de Lude. Rozpatrzył pozytywnie kilka próśb mieszczan przybyłych, aby odwołać się do jego sprawiedliwości, dał hojną jałmużnę przeoryszy jakiegoś klasztoru, który ucierpiał w wyniku ruchów wojsk. Następnie król wstał:

- Panowie - powiedział zacierając długie, chude dłonie -mamy dla was wieści, które ucieszą serca wszystkich dobrych poddanych, jak ucieszyły nasze. Groźba wisząca nad naszym królestwem, a wynikająca z niepohamowanej ambicji naszego kuzyna z Burgundii, który przekonał Anglika, aby przybył i podbił nasz kraj, groźba ta oddaliła się. Między królem Edwardem a Karolem Zuchwałym doszło do gwałtownej kłótni. Nasz burgundzki kuzyn, który wrócił do Péronne, wyjechał wczoraj do Luksemburga, gdzie stacjonująjego wojska; nie zamierza powracać. Jutro złożymy dziękczynienie Bogu, naszemu Panu, i przenajświętszej Pannie, naszej opiekunce. Prosić ich będziemy, aby oszczędzili naszemu dobremu ludowi bólu i strapienia, gdyż wojna to niedobra rzecz.

Salę wypełniły pochwalne okrzyki. Fiora i Demetrios przyłączyli swoje głosy do innych, głównie po to, by nie zwracać na siebie uwagi. Młoda kobieta zrobiła to tym chętniej, że widziała w tym doskonałą okazję, by spróbować uzyskać łaskę dla Filipa, niegodziwie opuszczonego przez władcę, którego tak kochał i który najwyraźniej nie próbował nic zrobić, aby wyciągnąć go z więzienia.

Zamierzała właśnie podejść do tronu, gdy stojący w drzwiach sali strażnik trzykrotnie zastukał laską w podłogę i obwieścił donośnym głosem:

- Król raczy przyjąć Jego Wielebność prałata katedry i Jego Eminencję przeora klasztoru świętego Wincentego, którzy pragną mu przedstawić przybyłego z Rzymu świętego mnicha!

Na znak Ludwika XI drzwi otwarły się wpuszczając trzech zakonników.

Na widok hiszpańskiego mnicha Fiora poczuła dreszcz odrazy i przerażenia, jakby na jej drodze pojawiła się żmija. Nic się nie zmienił. Pełen pogardy i pychy szedł między dwoma dostojnikami z dłońmi schowanymi w rękawach, nie patrząc na nikogo poza królem, który wstał na powitanie ludzi Kościoła. Naga czaszka mnicha lśniła w nikłym świetle pochmurnego dnia i słysząc dobiegający z oddali pomruk grzmotu Fiora zadała sobie pytanie, czy sam Bóg nie próbuje ostrzec króla Francji przed idącą mu naprzeciw złą istotą.

W miarę jak mnich się zbliżał, Drogi Przyjaciel podnosił się. Porzucił elegancką pozę heraldycznego zwierzęcia. Pies wstał i zawarczał. Król szybko położył dłoń na jego złoconej obroży:

- Spokój, mój mały! Połóż się z powrotem!

Ale Fiora zauważyła, że oczy Ludwika XI dziwnie się zwęziły. Niechętnie, pokazując zęby, Drogi Przyjaciel usłuchał. Mnich nie zaszczycił go spojrzeniem, a nawet ledwie odpowiedział na pełen szacunku ukłon, który skierował do niego król.

- Ten człowiek musi być szalony - szepnął Demetrios -co za dziwny sposób przedstawiania się królowi! Słowo daję, on się chyba uważa za papieża.

- Nie jestem pewna, czy nawet nie za kogoś więcej, ale patrz!

Ludwik XI bowiem zwrócił się z miłym powitaniem do podróżnego i dodał:

- Wielka to zawsze radość dla chrześcijańskiego serca witać wysłannika naszego Ojca Świętego.

- Jednakże papież Sykstus wysłał mnie do ciebie, królu Francji, nie po to, by sprawić ci przyjemność. Jego serce jest ciężkie i pełne gniewu.

- Gniewu na nas?To niemożliwe. Nie przypominamy sobie, żebyśmy w czymkolwiek uchybili Jego Świątobliwości.

- Twoja pamięć, królu, jest krótka, a przede wszystkim pobłażliwa. Zbyt łatwo zapominasz, że od siedmiu lat przetrzymujesz w lochu jednego z książąt świętego Kościoła. Papież wysyła mnie z rozkazem, byś natychmiast uwolnił kardynała Balue!

Twarz Ludwika XI zasępiła się, a spod powiek wystrzeliła błyskawica:

- Jan Balue jest zdrajcą, który zasłużył na śmierć, gdyż nie zawahał się spiskować przeciwko nam z Burgundczyka-mi. Przeciwko nam, którzy z syna młynarza uczyniliśmy prałata obsypywanego bogactwami i zaszczytami, przeciwko nam, którzy ubiegaliśmy się i otrzymaliśmy dla niego kapelusz kardynalski.

Niech będzie zadowolony, że jeszcze żyje!

- Czy gnicie w klatce jak dzikie zwierzę nazywasz życiem? Nie miałeś żadnego prawa podnieść ręki na sługę bożego, podległego wyłącznie papieżowi.

- Mamy wszelkie prawa i dobrze o tym wie papież, który zgodził się trzy lata temu na konkordat. Jesteśmy zawsze gotowi wykonać gest mogący zdjąć ciężar z serca Jego Świątobliwości, pod warunkiem, że nie będzie on dotyczył spraw królestwa. Tu chodzi właśnie o sprawę królestwa.

- Odmawiasz zwolnienia kardynała?

- Dokładnie!

- Czy zgadzasz się jednak przeczytać list przysłany ci przez Sykstusa IV?

- List? Czemu od tego nie zacząłeś, czcigodny bracie?

Ignacio wyciągnął z rękawa cienki zwój pergaminu przewiązany białą wstęgą i zapieczętowany szeroką złoconą pieczęcią, który Ludwik XI przyjął z czcią i którego pieczęć nawet ucałował, zwróciwszy się następnie do swojego kanclerza, aby otworzył pismo.

Nagle Fiora odepchnęła Demetriosa i rzuciła się na mnicha. Straciwszy równowagę upadł ona na ziemię upuszczając długi nóż, który w jego dłoni zastąpił pergamin. Bystry wzrok młodej kobiety wbity w brata Ignacio dostrzegł bowiem u niego sztylet. Jej reakcja była natychmiastowa - rzuciła się przed siebie z jedną myślą: oddalić od króla groźbę śmierci. Chart zareagował z taką samą gwałtownością. Oparł się łapami na piersi mnicha i zbliżył do jego gardła groźnie wyszczerzone kły. Fiora tymczasem wstała, podniosła sztylet i przyklęknąwszy podała go Ludwikowi XI.

- Sire, ten człowiek chciał zabić króla!

Ten, nic nie mówiąc, wziął broń i obejrzałją niespiesznie, najwyraźniej nie uznając za najpilniejsze przywołanie psa, który wciąż warczał, co zresztą zdawało się niezbyt niepokoić brata Ignacio. Jeśli jego twarz stała się maską bezsilnej wściekłości, to stało się to wyłącznie dlatego, że rozpoznał Fiorę:

- Florentynka! - wyrzucił z siebie. - Przeklęta czarownica! Jest tutaj i usiłuje mi przypisać swoje zbrodnicze zamiary. To ona, to ona przyniosła ten sztylet, to ona chciała...

- Ona chciała nas zabić - zapytał spokojnie Ludwik XI. -Jestem przede wszystkim miłośnikiem logiki i prawdopodobieństwa. Jeśliby donna Fiora zamierzała pozbawić nas życia, bez trudu mogła to zrobić w opactwie Victoire. Długo wtedy rozmawialiśmy ze sobą sam na sam. Chcielibyśmy raczej dowiedzieć się, w jakich okolicznościach mogła poznać tak dziwnego sługę bożego.

Fiora przyklęknąwszy podniosła na króla duże, szare oczy, których przejrzystości nie mąciła żadna chmura.

- Jeśli Wasza Wysokość raczy mnie wysłuchać, powiem wszystko.

- Wysłuchamy tego z przyjemnością. Już jako dziecko niezwykle lubiliśmy historie o bandytach. Panie de Commynes, zechciej odprowadzić donnę Fiorę do naszej kaplicy, gdzie wkrótce również przyjdziemy i my. A teraz, Drogi Przyjacielu, wracaj na swoje miejsce. Dobrze się spisałeś i zostaniesz wynagrodzony.

Kapitanie Kennedy!

Oficer dowodzący gwardią szkocką stanął obok mnicha, wciąż leżącego na posadzce i nie śmiejącego się podnieść w obawie przed kłami charta, który, choć posłuchał polecenia, nadal warczał.

- Rozkaz, Wasza Wysokość! Co każesz, sire?

- Niech Bóg broni żebyśmy splamili dłonie krwią tego mordercy. Tak więc chciałeś umrzeć dla kardynała Balue, nieszczęsny szaleńcze?

- Nawet go nie znam! To dla mojej królowej, Izabeli Kastyliskiej, gotów jestem zginąć. Twoi żołnierze maltretują i ciemiężą ziemie należące do niej.

- Od niedawna i to przez małżeństwo. Nie mówiąc już o tym, że wolna Katalonia nigdy do niej nie należała. To z Aragonią mieliśmy do czynienia! Czy nie byłoby dobrze, gdyby u braci wielkiego świętego Dominika uczono nieco historii i geografii? Ale nie wierzę ci. Prawda jest taka, że przysyła się papież Sykstus. Jest sprzymierzeńcem Zuchwałego i nic nic ucieszyłoby go tak, jak nasza śmierć.

Co uzyskałby, gdyby ci się udało?

- Skąd mogę wiedzieć? Jesteś Antychrystem, sługą Szatana! Wcześniej czy później poniesiesz karę za swoje zbrodnie, wcześniej czy później odczujesz ciężar klątwy. Za to, że podniosłeś na mnie rękę, zostaniesz ekskomunikowany, zostaniesz...

- Dlaczegóż by moje królestwo nie miało zostać obłożone interdyktem? - zapytał z ironią Ludwik XI. - Boże, jaki ten mnich jest męczący! Kennedy, mój przyjacielu, usuń go stąd zanim nas nie ogarnie gniew.

- Co mam z nim zrobić?

- Odprowadź go pod dobrą eskortą do zamku Loches. Jest tam, jeśli nas pamięć nie myli, cela obok tej, w której wzdycha za wolnością Jan Balue. Umieśćcie go w niej. Dzięki temu będą mogli zawrzeć znajomość, gdyż najwyraźniej ten wariat przyjechał prosić o łaskę dla człowieka, którego nigdy w życiu nie widział. Powinni się nawzajem rozumieć.

Wściekły, tryskający jadem i przekleństwami Ignacio został pojmany przez czterech rosłych Szkotów i raczej wyniesiony niż wyprowadzony. Jego stopy groteskowo wierzgały w powietrzu. Drogi Przyjaciel uspokoił się i położył z powrotem u stóp króla. Commynes podał Fiorze ramię:

- Chodź, pani - powiedział. - Myślę, że nie ma tu już nic do zobaczenia.

Szybko poszła za nim. Wrzaski wroga rozbrzmiewały w jej duszy jak anielskie pienia. Oto została uwolniona od mnicha, podążającego jej śladem jak przekleństwo, tego żywego przypomnienia piekła, do którego wtrącił ją ślepy szał. Nie wiedziała, gdzie znajduje się Loches, ale gdziekolwiek było, oddzieli ich przynajmniej grubość murów zamku, głębokość lochów i łańcuchy w celach.

- Ten człowiek musi być szalony - skomentował Commynes. - Zaatakować naszego króla w samym sercu jego państwa, w jednym z zamków, pośród strażników, sług i przyjaciół? W jaka sposób zamierzał ujść cało, gdyby mu się powiodło?

- Całkiem zwyczajnie, jak sądzę. Uważa się on za miecz czy grom boży. W każdym świeckim władcy widzi tyrana. Liczył na radosną wdzięczność wyzwolonych niewolników.

- Jeśli to jedyny poseł, jakiego papież znalazł, by do nas wysłać... Sądziłem, że jest zręczniejszym dyplomatą.

- Może jest nim bardziej, niż myślisz, panie? Gdyby zamach się powiódł, Sykstus IV pozbyłby się najpotężniejszego sprzymierzeńca Florencji, a więc swego groźnego wroga. Ponieważ jednak brat Ignacio poniósł klęskę, papież pozbył się tego kłopotliwego osobnika, z którym nie wiedział już co robić. Fanatycy mają swoje dobre strony, jeśli umieć się nimi posłużyć.

Commynes spojrzał na Fiorę ze szczerym zdumieniem, po czym wybuchnął śmiechem:

- Uważałem się za przenikliwego polityka, a tymczasem otrzymuję niezłą lekcję. Mistrzu Oliwierze, pozwól nam wejść do króla. Ta młoda dama ma go oczekiwać w kapliczce.

Ostatnie zdanie skierował do mężczyzny wychodzącego z królewskich apartamentów z małym kuferkiem pod pachą. Ubrany na czarno, o krótko obciętych, ciemnych włosach i chudej twarzy drewnianej figurki, miał wąskie wargi oraz nieruchome oczy o nieokreślonym kolorze bagna. Ukłonił się odrobinę za nisko i Fiora, której nie podobała się jego twarz, uznała go za służalca. Jego głos był zresztą nieco zbyt słodki:

- Jego Wysokość książę de Talmont nie potrzebuje, by skromny cyrulik wpuszczał go do swego pana. Po prostu sam wchodzi!

Fiorze wydało się, że dostrzegła w tych ostatnich słowach ślad żółci. Tymczasem mężczyzna otworzył drzwi z kolejnym uniżonym ukłonem.

- Nic podobnego! - zaprotestował Commynes z lekkim wzruszeniem ramion. - Przecież wiadomo, że nikt nie może tu wejść, jeśli ty postanowisz inaczej, mistrzu Oliwierze.

- Kto to jest? - zapytała Fiora, kiedy zamknęły się za nimi drzwi i znaleźli się w niewielkim przedsionku, którego wyposażenie stanowił jedynie kufer i piękny gobelin.

- Cyrulik naszego władcy. Nazywa się Oliwier la Daim i jest, tak jak ja, Flamandem, ale od prawie dwudziestu lat znajduje się tu w służbie. Król bardzo ceni jego zdolności organizatorskie. Jest odpowiedzialny za przygotowywanie podróży i przeprowadzek, dzięki niemu nasz pan, gdziekolwiek się uda, znajduje zawsze swoje rzeczy na tym samym miejscu. Ma wnikliwy umysł i nigdy nie opuszcza posterunku. Podobno tworzą nawet, wraz z piemonckim sekretarzem Alberto Magalottim, jakby wąską radę, której zdania nasz władca chętnie słucha.

- Czy jest aż tak ważny, mimo niepozornego wyglądu?

- Wygląd nic nie znaczy dla króla Ludwika. Nie sądzę, aby la Daim miał większą władzę, ale należy się go strzec. Niektórzy zwą go diabłem Oliwierem. Ale oto jesteśmy na miejscu.

Po przejściu bardzo skromnie urządzonej komnaty, której największą ozdobą były z pewnością śpiące na dywanie psy, Commynes wprowadził Fiorę do niewielkiej kapliczki. Przepych pomieszczenia uderzył młodą kobietę: cenne tkaniny obiciowe i malowane panneau - przenośne, gdyż zgodnie z panującym zwyczajem kapliczka króla, podobnie jak jego meble, była przewożona do poszczególnych rezydencji - otaczały pokryty brokatową draperią ołtarz, na którym wznosił się kamienny krzyż. Obok umieszczono złoty posążek Matki Boskiej z Clery, szczególnie czczonej przez króla, oraz drugi - srebrny - przedstawiający świętego Michała. Pod jego wezwaniem Ludwik XI założył w Amboise zakon rycerski. Ozdobny łańcuch tego zakonu spoczywał na cennym obrusie na ołtarzu, gdyż król zadowalał się zazwyczaj noszeniem medalionu na zwykłym łańcuchu. Na stojących pod ścianami niewielkich konsolach umieszczono wizerunki innych świętych. Wszystkie te przedmioty ożywiane były ciepłymi barwami witraży.

- Jakie to piękne! - westchnęła Fiora. - Nareszcie pomieszczenie godne króla Francji!

- Jest tak dlatego, że tutaj nasz król już nim nie jest. Tutaj jest jedynie pokornym sługą bożym.

- Na świętego Ludwika, mojego czcigodnego przodka, zdarza ci się mówić rzeczy wielkie, Commynes! - powiedział król wchodząc do kapliczki. - A teraz zostaw nas z donną Fiorą samych, ale poczekaj w mojej sypialni.

Ukląkł do krótkiej modlitwy i młoda kobieta uznała za stosowne zrobić to samo, co sprawiło, że podnosząc się ujrzał ją na kolanach. Podał jej rękę, by pomóc w powstaniu. Zatrzymał przez chwilę jej dłoń w swoich zatapiając zamyślone spojrzenie w oczach młodej kobiety.

- A więc? Skąd znasz tego hiszpańskiego mnicha, pani?

- Z Florencji, gdzie próbował podważyć władzę pana Loren-zo. Działał z rozkazu papieża Sykstusa, który pragnie ofiarować nasze miasto swemu siostrzeńcowi Girolamo Riariemu...

- Dość dobrze znamy zamiary Jego Świątobliwości, a nasze pytanie dotyczyło ciebie, pani.

- To długa historia, sire.

Oczy króla wzniosły się ku kamiennemu krzyżowi na ołtarzu:

- Bóg zawsze ma czas. My również, kiedy chodzi o dobro Państwa. Mów, pani!

Fiora rozpoczęła trudną opowieść o swych stosunkach z bratem Ignacio. Zrobiła to na tyle obiektywnie, na ile to było możliwe, starając się nie przyciemniać i tak już wystarczająco ponurych barw. Wiedziała, że człowiek tak energiczny, a przede wszystkim tak inteligentny jak Ludwik XI lepiej przyjmie opowieść jasną, pozbawioną namiętności niż dramatyczny lament.

- Tak więc, Medyceusz wypędził tego mnicha z Florencji - powiedział, kiedy Fiora zamilkła. - Oczywiście, delikatną sprawą jest uderzenie w przedstawiciela świętego Kościoła, ale nieco nierozważne wydaje nam się, że ten fanatyk nie został unieszkodliwiony. Kiedy papież lekceważy wszystko, co winien jest chrześcijańskim książętom, ci ostatni mają obowiązek ochrony swych ziem, poddanych i własnej osoby. Brat Ignacio Ortega będzie miał wiele czasu na zastanowienie się nad niebezpieczeństwem wynikającym z pomieszania ról: albo się jest sługą bożym, albo szpiegiem i mordercą.

- Sądzę, że polityką zajmuje się wielu księży.

- A papież jeszcze bardziej niż pozostali! Sprawia wrażenie jakby był władcą bardziej świeckim niż duchownym. Poza tym nie lubi nas. Woli naszego kuzyna, księcia Karola. Udowodnił to jasno posyłając swego legata, biskupa Alessandra Nanniego, by pośredniczył między nim a cesarzem w czasie oblężenia Neuss. Dzięki zręczności biskupa nie było zwycięzcy ani pokonanego. Pogodzono się, bez wątpienia niechętnie, lecz Zuchwały mógł wycofać wojska, z których położenia, jeśli o nas chodzi, bylibyśmy bardzo zadowoleni. Potem mógł się zająć nami.

- Ale nic nie zrobił?

- Trudno jest prowadzić wojnę, kiedy brak pieniędzy i sprawnych oddziałów. Ten mnich był zapewne dobrym narzędziem, by skończyć na zawsze z królem Francji.

- Czy Wasza Wysokość jest pewien... że on nie zdoła uciec?

Ludwik XI uniósł powieki pozwalając przeniknąć błyskowi wesołości, uśmiechnął się:

- Jeśli będziemy mieli w najbliższym czasie okazję, pokażemy ci, pani, nasz zamek w Loches. Nawet gdyby temu mnichowi wyrosły skrzydła, nie uda mu się stamtąd ulecieć. Ale nie mówmy o karze! Uratowałaś nam życie, pani, i pragniemy okazać ci wdzięczność na miarę oddanej przysługi. Czego pragniesz?

Fiora ponownie przyklęknęła i skłoniwszy głowę powiedziała:

- Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale wszystko, czego pragnę, to życie i wolność hrabiego de Selongeya.

Zapadła cisza tak ciężka, że młodą kobietę przebiegł dreszcz. Nie śmiejąc podnieść oczu, dodała głosem słabym, ale jednak słyszalnym:

- Nie pragnę niczego innego, sire.

Wciąż nic nie mówiąc, Ludwik XI uniósł palcami brodę Fiory i długo patrzył w jej duże, szare oczy, na których rzęsach lśniły łzy.

- Biedne dziecko! - westchnął cicho. - Miłość trzyma cię wwiezieniu straszliwszym niż mury Loches. Nie, nie mów nic więcej! Przychodząc do tej kapliczki byliśmy pewni, że poprosisz nas o łaskę dla tego człowieka. Zawdzięczamy ci, pani, zbyt wiele, by odmówić, choć stanowi to przeszkodę dla nadziei, które z tobą wiązaliśmy. Wstań proszę!

Odwrócił się, wziął do ręki posążek świętej Angadresmy i zaczął mu się przyglądać dokładnie.

- Sire - zaczęła Fiora - wdzięczność, którą...

- Nie! Nie dziękuj! Może nie zasługujemy na wdzięczność tak bardzo, jak myślisz. Sprowadzając cię tutaj, a szczególnie, kiedy cię ujrzeliśmy, myśleliśmy, że będziesz dla nas dobrym zakładnikiem, odpowiednim, by przekonać pana Selongeya do służby dla nas. Dałaś nam jednak do zrozumienia, że więźniowi nie zależy na tobie aż do tego stopnia! Powzięliśmy więc inny zamiar: wykorzystać cię w służbie przeciwko Zuchwałemu, dając ci w zamian nadzieję na ułaskawienie męża. Ten przeklęty mnich i jego sztylet pokrzyżowały nam plany. Trudno! - westchnął -jutro zostaniesz odprowadzona do Compiegne i...

- Niech Wasza Królewska Mość wybaczy mi, że przerywam. Sądzę, że się nie rozumiemy. Myśl o śmierci tego, którego uważałam za swego męża, była dla mnie nie do zniesienia. Będzie żył i dziękuję za to twemu miłosierdziu, sire, ale nie chcę niczego więcej. Czyż nie powiedziałam Waszej Wysokości, że gotowa jestem mu służyć, jeśli czyniąc to będę mogła zaspokoić żądzę zemsty na księciu Burgundii? Nic się nie zmieniło.

Ludwik XI nabożnie ucałował cenny posążek i odstawi^ go na miejsce. Nie odwracając się w stronę Fiory, zapytał:

- Czy nie pragniesz sama zanieść mu niespodziewanej wieści o uwolnieniu?

Czyż nie byłaby to piękna i szlachetna zemsta?

- Nie, sire. Nie chcę go nawet widzieć, żeby nie ryzykować, że ponownie ulegnę czarowi, jaki na mnie rzucił. Cios wymierzony we władcę, którego ubóstwia, będzie lepszą zemstą.

- I aby tego dokonać... zrobiłabyś wszystko, pani? Nawet... oddała się innemu mężczyźnie?

- Skoro moje małżeństwo było oszustwem, nie muszę obawiać się cudzołóstwa. Niech Wasza Królewska Mość rozkazuje. Będę posłuszna.

- Zgoda. Wróć do pana Lascarisa. Dziś wieczorem zjecie oboje kolację przy naszym stole. Nikogo to nie zdziwi po twym dzisiejszym uczynku dla królestwa.

Później dowiesz się, jakie będą twoje zadania.

Uklęknąwszy ponownie przed lśniącym ołtarzem Ludwik XI pogrążył się głębokiej modlitwie. Skłoniwszy się zarazem Bogu i królowi, Fiora wyszła z kaplicy.

Krążąca wokół miasta i otaczających je przepastnych lasów burza, której groźne pomruki słychać było przez cały dzień, rozpętała się pod wieczór, oblewając wszystko potokami wody. Ulice zamieniły się w strumienie, a rynny w małe wodospady. Gromy grzmiały jak majestatyczne przekleństwa, a błyskawice zapalały się raz po raz. Na ulicach nie było żywej duszy. Jedynie pełniący straż na murach żołnierze ze stoickim spokojem znosili ten potop.

Po dławiącym upale, czyniącym zbroje nieznośnie ciężkimi, ogromna ulewa musiała być rozkosznie odświeżająca.

Stojąc na posterunku przy oknie w swojej sypialni król Ludwik z zadowoleniem przyglądał się burzy; myślał o swoim „dobrym bracie" Edwardzie IV, królu Anglii. Z pustym brzuchem brodząc po wodzie musiał z niecierpliwością czekać teraz na zawarcie tajemnego porozumienia. Sześć dni wcześniej wysłał w tym celu do króla Francji lorda Howarda i Johna Cheyneya. Ci dwaj ludzie, zgodnie z umową mający pozostać jako zakładnicy do czasu, aż armia Edwarda powróci za morze, byli jedynymi Anglikami nie cierpiącymi głodu: zanim odesłano ich z powrotem, odkarmiono i napojono obu po królewsku. Zapewne było to okolicznością mającą wpływ na temperaturę ich słów.

- Anglicy muszą wyglądać nas jak Mesjasza - oświadczył król zacierając dłonie. - Tyle wody i ani kropli piwa czy wina dla pokrzepienia ducha.

- Jeśli w dalszym ciągu na jutro przewidziany jest wyjazd do Amiens - dodał Commynes - miejmy nadzieję, że do jutra deszcz przestanie padać.

- Oczywiście, że wyjeżdżamy jutro. Spotkanie z Edwardem przewidziane jest za kilka dni w Picąuigny; do tego czasu musimy ustalić wiele rzeczy. Również jutro rozkażę Tristanowi Lhermite, naszemu Wielkiemu Prewotowi, aby zwrócił wolność panu de Selongey i pod dobrą eskortą odprowadził go aż do Vervins. Tam zostanie uwolniony i powiadomiony, że Zuchwały jest w Namur. Dotrze do niego bez kłopotu.

- Chcesz uwolnić człowieka, który usiłował się zabić? Czy to rozsądne, sire?

- Donna Fiora uratowała mi życie, a jako nagrody pragnie jego uwolnienia.

- Dlaczego? To bezsensowne!

- Jest jego żoną. Właśnie dlatego ją sprowadziłem. No, Commynes, nie rób takiej miny! Uwalniając tego fanfarona robię, jak sądzę, najlepszy interes w moim życiu. Donna Fiora uważa swego małżonka za bigamistę - może ma rację! Nie wie do końca, czy go kocha, czy nienawidzi. Jedno jest pewne: nie chce go więcej widzieć. Dużo bardziej widoczna jest nienawiść, jaką żywi do Burgundczyka, któremu poprzysięgła śmierć. Dostarczę jej ku temu środków.

- W jaki sposób?

- Wyślę ją do kondotiera Campobasso, jednego z głównych dowódców wojsk Zuchwałego, nie wiedzącego jednak dokładnie, z której strony kanapka posmarowana jest masłem...

- Rozumiem: ona jest kawałkiem masła mającym przekonać go, że francuskie krowy dają mleko lepsze i w większej ilości niż burgundzkie?

Ludwik XI wybuchnął śmiechem i mocno klepnął swego młodego doradcę w plecy.

- Rozmowa z tobą, panie Filipie, to przyjemność, choć twoja wiejska metafora zupełnie nie pasuje do takiej piękności. Mówią, że Campobasso ma wielką słabość do kobiet, a tak się wspaniale składa, że oboje pochodzą z Włoch.

- Czy nie narazi się ona na zbyt wielkie niebezpieczeństwo? Aby dotrzeć do neapolitańczyka będzie musiała przebyć tereny opanowane przez wojsko. Jest zbyt młoda i krucha, by popychać ją w sam środek walk - dodał Commynes poważnie.

Tak poważnie, że król zmarszczył brwi.

- Na Boga, mój panie, czyżbyś miał zamiar się zakochać? Nie zapominaj, że twoje serce należy w całości do pani Heleny, twej wdzięcznej małżonki. Piękna florentynka nie jest dla ciebie.

- Wolisz, panie, ofiarować ją temu rajtarowi?

- A tak! Rzadko miałem w dłoni broń tak piękną i zahartowaną. Bądź spokojny, zadbamy o jej bezpieczeństwo. A teraz chodźmy podziękować Bogu za wszystkie łaski, którymi nas darzy, później udajmy się na spoczynek. Jutro przed wyjazdem zobaczę się z donną Fiorą, aby dać jej instrukcje.

- Jeśli się jej powiedzie, co dla niej zrobisz?

- Nazajutrz po śmierci Zuchwałego będzie mogła prosić o co zechce. Między innymi przeznaczyłem dla niej pewien zameczek otoczony pięknymi ziemiami, położony niedaleko naszej siedziby w Plessis-lez-Tours.

- Słodki Jezu, sire! - zawołał zgorszony Commynes. -Nie zamierzasz chyba uczynić z niej...

- Naszej metresy?... He, he!... Nie brak nam wprawdzie ku temu chęci, ale ślubowaliśmy nie tknąć już żadnej kobiety poza królową i jest to przysięga, której zamierzamy dotrzymać. Jednakże sąsiedztwo tej pięknej i inteligentnej zarazem niewiasty jest przyjemnością, na jaką uczciwy król może sobie pozwolić. Tym bardziej że dolina Loary jest idealną oprawą dla istoty tak wdzięcznej i czarującej.

- Zgadzam się z tym, sire, ale... jaką rolę odegra w tym wszystkim Selongey, niezależnie od tego, czy jest bigami-stą, czy nie?

- Należy mieć nadzieję, że jeśli Zuchwały zginie, jego najwierniejszy rycerz nie będzie miał na tyle złego smaku, by wciąż żyć. Wtedy będziemy mogli pomyśleć o wydaniu za mąż wdowy po nim za jakiegoś wiernego sługę.

- Którym oczywiście nie będę ja - mruknął Commynes.

- Czyżbyś brał mnie za sułtana tureckiego, przyjacielu? Już raz cię ożeniłem i to bardzo dobrze ożeniłem. Nie narzekaj!

Wydając serię westchnień, które wiele mówiły o tym, co myśli o planach swego władcy, pan na Argenton poszedł się położyć. Nie omieszkał polecić swojemu giermkowi, by przyniósł mu z kuchni kilka plastrów pasztetu lub dziczyzny oraz dzbanek wina. Kłopoty sercowe budziły w nim zawsze uczucie głodu.

Nazajutrz słońce się nie wynurzyło spoza chmur. Dokuczliwa mżawka była bardziej uciążliwa niż potoki wody poprzedniego dnia. Nie miała dobrego wpływu na drogi, niektóre przekształciły się w trzęsawiska. Mimo to król Ludwik wydał rozkaz wyjazdu w kierunku Amiens.

Stojąc na murach przy północnej bramie miasta, Fiora, zawinięta w chroniącą ją przed deszczem czarną pelerynę z kapturem, patrzyła na wymarsz królewskiego orszaku. Zachwycała ją potęga, jaką umiał zgromadzić ten mały człowieczek o bystrych oczach prowadzący swe królestwo pewną ręką dobrego woźnicy i zdający nie przejmować się kłopotami sprawianymi przez wielkich feudałów, wciąż zażarcie dążących do zdobycia nowych ziem. Prawdą jest, że miał w swej dyspozycji nową i jeszcze nieznaną, potężną siłę: stałą armię zrodzoną z kompanii utworzonych przez jego ojca, które umiał doprowadzić do rzadkiego stopnia doskonałości. W skład armii wchodziło: cztery tysiące tak zwanych kopii - jednostek złożonych z rycerza, jego pazia, miecznika, dwóch łuczników i giermka. Do tego dochodziła Gwardia Szkocka i Gwardia Francuska, dwadzieścia tysięcy pieszych łuczników i artylerzystów oraz sześć tysięcy zbrojnych dostarczanych przez możnowładców francuskich. Przygotowano wiele armat. Tak liczne wojska były zdolne oprzeć się nawale angielskiej.

Fiora miała możliwość ujrzenia jedynie dwóch gwardii królewskich: poprzedzającej i zamykającej orszak Ludwika XI. Król sam był lekko uzbrojony, nosił krótką kolczugę, półpancerz, nagolenniki i osłony stóp z niebieskiej stali. Nie włożył jednak hełmu z pióropuszem lecz czarny, filcowy kapelusz z podwiniętym rondem, ozdobionym medalionem ze świętym Michałem, opasany złotą koroną. Tak więc był skromniej wyposażony niż którykolwiek z jego gwardzistów, ale mógłby pozwolić sobie nawet na uwolnienie się od królewskich insygniów, gdyż jego dumna postawa i ele-gacja nie pozostawiły żadnych wątpliwości: to on był królem. Za oddziałem ciągnęły tabory ze wszystkimi potrzebnymi w drodze przedmiotami. Poza wozami, na które załadowano składane łoże, toaletę, gobeliny, kapliczkę i psy, nie kończący się sznur innych wiózł ciężkie kufry pełne złota wyjętego z paryskich beczułek. Jeszcze inne, z wszelkiego rodzaju wiktuałami i beczkami z winem, miały za zadanie zaspokoić głód armii angielskiej, tak jak złoto -jego baronów. Za tym wszystkim, pieszo lub na wozach, ciągnęły markietanki mające poprawiać morale oddziałów. Tak król Francji wyruszał w drogę, by usunąć Anglika ze swego królestwa bez obawy, że straci przy tym życie choć jeden z jego ludzi. Wziął jednak ze sobą czerwono-złoty proporzec wojenny królów Francji, tak jak być powinno, gdy się idzie na spotkanie wroga.

Fiora z nieco ściśniętym sercem ujrzała Demetriosa jadącego konno obok Filipa de Commynes. Ludwik XI był zbyt zadowolony z opieki greckiego lekarza, by zezwolić mu na opuszczenie swego dworu:

- Być może pozwolę ci pojechać do donny Fiory za jakiś czas, kiedy będę zdrów. Na razie jednak musisz podróżować ze mną!

Ani Demetrios, ani Fiora nie zdołali swymi prośbami złamać jego postanowienia. Król zważał, nie bez racji, że Lorenzo Medyceusz przysłał mu lekarza po to, aby się nim zajmował, a nie by gdzieś krążył.

- Nie obawiaj się, panie - dodał na pocieszenie - będziesz obecny w momencie dochodzenia zwierzyny. Wiem, że ci na tym zależy!

Trzeba było ustąpić, ale Fiora nie miała jednak iść do walki bez ochrony. Demetrios rozkazał Estebanowi, by jej towarzyszył; nie napotykał zresztą najmniejszego oporu. Wojowniczego Kastylijczyka nie pociągały wcale bitwy na szynki, pasztety, beczułki i złoto, jakie lubił prowadzić król Ludwik. Fiora natomiast ruszała ku temu piorunowi wojny, temu władcy żywiołów, jakim był książę Burgundii.

Mimo przywiązania, które żywił dla swego pana, chętnie podążył za młodą kobietą.

Uznawszy, że Esteban stanowi zbyt wątłą eskortę, Ludwik XI powierzył ochronę swej tajnej wysłanniczki jednego z najlepszych sierżantów w Gwardii Szkockiej, Douglasowi Mortimerowi, zwanemu Zawieruchą. Miał on chyba najgorszy charakter w całym regimencie. Może dlatego, że nie dostąpił zaszczytu ujrzenia światła dziennego w uwielbianych Highlands, lecz w Plaimpied, na południe od Bourges.

Stanowczo zdecydowany nie przedłużać rodu Mortime-rów póki nie będzie miał możliwości wrócić do Highlands, sierżant Zawierucha poświęcił się wyłącznie swojej profesji żołnierza. Z uporem wzbraniał się od dostrzeżenia, że miasta i wsie dają mu do wyboru wiele ładnych, młodych dziewcząt. W zupełności wystarczały mu mar-kietanki. Czterdziestoletni Douglas Mortimer był wysokim, rudym mężczyzną. Dzielny jak wszyscy rycerze Okrągłego Stołu razem wzięci, silny jak stado Turków, Zawierucha umiał ujeżdżać konie i dosiadać ich jak Mongoł, strzelać z łuku lepiej niż Robin Hood, jednym ciosem topora zmiażdżyć głowę wraz z hełmem, posługiwać się kopią, mieczem i cepem bojowym ze zręcznością graniczącą z perfekcją, a w dodatku pozwalał sobie na luksus bycia inteligentnym. Ludwik XI, dla którego wypełnił już kilka misji, wybrał go dla jego wielu talentów, ale głównie z jednego powodu: Mortimer często podróżujący w służbie swego pana, znał Francję, Burgundie, Lotaryngię i wszystkie graniczące z nimi kraje jak własną kieszeń.

Nieco zmieszana wobec tego osiłka patrzącego na nią z doskonałą obojętnością, Fiora zapytała nieśmiało, czyjej przewodnikowi nie sprawia zbyt wielkiej przykrości konieczność porzucenia swego regimentu, aby czuwać nad zwykłą kobietą.

- Nie tym razem - odpowiedział spokojnie Zawierucha. -Anglików wolę na czubku mojej kopii niż na końcu chochli! Burgundczycy są zabawniejsi!

Esteban był po prostu wściekły:

- Jestem zdolny obronić cię w każdych okolicznościach i przed każdym wrogiem, pani; nie potrzebuję tej góry mięśni! Jego obecność jest zniewagą dla mojej odwagi i oddania.

Demetrios próbował go uspokoić:

- Król cię nie zna. Poza tym donna Fiora może być narażona na poważne niebezpieczeństwa; obaj wtedy przydacie się. Wreszcie, mógłbyś pomyśleć o mnie! - Wiem, panie! Czy sądzisz, że nie jest mi trudno cię opuszczać? Nawet na krótko?

- Nie to miałem na myśli. Fakt, że ktoś inny zajmie moje miejsce u boku kobiety, którą traktuję trochę jak córkę, jest przeszkodą w realizacji naszych wspólnych zamysłów.

- Nie musisz się niczego obawiać - wtrąciła Fiora przyłączywszy się do obu mężczyzn na zamkowym dziedzińcu. - Co się stało z twoim darem jasnowidzenia, Demetrio-sie? Czy nie umiesz przeniknąć zasłony przyszłości?

- Mogę czytać w przyszłości innych, ale nie w mojej własnej.

- No to czytaj w mojej! Czy nie widzisz nic z tego, co mnie czeka? Przypomnij sobie bal w pałacu Medyceuszy!

- Byłaś wtedy jedynie nieznajomą dziewczyną. Uczucie mąci wzrok maga.

Stałaś mi się droga, mało Fioro.

Młoda kobieta, wzruszona, wzięła dłonie Greka w swoje i wspiąwszy się na palce złożyła pocałunek na jego policzku. Po raz pierwszy robił aluzję do więzów uczuciowych między nimi i była tym rozczulona.

- Wkrótce do mnie przyjedziesz. Jestem tego pewna. Król obiecał mi to!

Nie odpowiadając Demetrios położył dłonie na głowie Fiory w geście błogosławieństwa.

- Na pewno do ciebie przyjadę. Z królewskim pozwoleniem albo bez niego...

Po czym odwróciwszy się ruszył wielkimi krokami w stronę swego konia i Filipa de Commynes, który już w siodle, dawał mu znaki, by się pospieszył. Fiora i Esteban wspięli się w milczeniu na mury obronę, skąd teraz patrzyli na przesuwający się przed ich oczami orszak. Powoli jego wspaniałe barwy zacierały się we mgle utworzonej z drobnego, uporczywego deszczyku, aż wreszcie zniknął.

- Teraz my musimy przygotować się do drogi! - westchnęła Fiora. - Szkot pewnie czeka na nas w oberży przytupując z niecierpliwości.

W rzeczywistości Mortimer nie miał najmniejszego zamiaru przytupywać. Siedząc w głównej sali, filozoficznie, zgodnie z najlepszą brytyjską tradycją, wypijał kolejne pinty*13 letniego piwa.

Leżące przed nim na ławce sakwy sąsiadowały z długą i szeroką płachtą utkaną z rdzawej wełnianej przędzy, w której zielone i czerwone nici tworzyły kratę. Była to jednocześnie peleryna, szal i koc Szkota. Ubrany w strój z szarego zamszu, na głowie zarniast dużego beretu z czap-limi piórami, należącego do umundurowania, miał inny, mniejszy, wykonany z tego samego materiału co peleryna i ozdobiony piórami bażanta. U pasa zatknął długi miecz i sztylet.

Tak wyposażony Douglas Mortimer wyglądał wspaniale i dostojnie, o czym świadczyły okrągłe z podziwu oczy młodej służącej, przyglądającej mu się z palcem w ustach. Ujrzawszy wchodzącą Fiorę wstał, opróżnił kubek, rzucił na stół monetę, wziął swój bagaż i skierował się w jej stronę:

- Gotów! - powiedział krótko. - Na postój zatrzymamy się w Villers-en-Retz

*14:

- Na postój zatrzymamy się w Paryżu - powiedziała Fiora cicho lecz stanowczo. - Mam tam coś do załatwienia.

- Nie ma mowy! - warknął Szkot. - Król wydał rozkaz, bym zaprowadził cię do Lotaryngii.

- Racja, ale nie sprecyzował, którędy. Przejedziemy przez Paryż!

- To strata czasu. Król wydaje rozkazy, a myje wykonujemy! Król powiedział: do Lotaryngii - jedziemy do Lotaryngii.


Głos sierżanta Zawieruchy nabierał mocy. Fiora zrozumiała, że nadszedł czas, by wykazać się cierpliwością, którą Demetrios uważał za niezawodną w każdej sytuacji.

- Posłuchajcie mnie, panie Mortimerze. Zostawiłam w Paryżu kobietę ze złamaną nogą, która była mi matką, którą ogromnie kocham, która na pewno martwi się o mnie i ma prawo wiedzieć, dokąd jadę. Nie chcę wyjechać nie uściskawszy jej. Czy możesz to zrozumieć, panie?

- Nie rozumiem niczego poza rozkazami króla. Jeśli chciałaś zboczyć do Paryża, pani, trzeba mu było o tym powiedzieć.

- Ale co to dla ciebie za różnica, czy jedziesz tą drogą, czy inną? - zawołała Fiora zaczynając tracić cierpliwość.

- Dla mnie żadna, ale dla mojego konia oznacza to piętnaście dodatkowych, zupełnie niepotrzebnych mil. Nie licząc czasu, który tam stracimy! Ach, od razu widać, że jesteś kobietą! - wrzasnął Mortimer, któremu wąs zaczynał jeżyć się z wściekłości. - Wiedz, że dla człowieka honoru...

Stali naprzeciw siebie jak walczące koguty. Esteban wśliznął się między nich i położył dłonie na ramionach Fiory, umyślnie odwracając się plecami do Szkota.

- Posłuchaj mnie, donno Fioro! Wiesz dobrze, jaki jestem do ciebie przywiązany. Możesz mi wierzyć, że nie mam najmniejszej ochoty przyznawać racji temu upartemu Szkotowi, ale lepiej nie wracać na ulicę des Lombards.

- Chcesz żebym pojechała na wyprawę, z której może nie wrócę, nie uścisnąwszy mojej drogiej Leonardy? Och, Estebanie, myślałam, że jesteś człowiekiem wrażliwym!

- Tak, twierdzę, że nim jestem, ale mam ha względzie panią Leonardę. Jej noga na pewno jeszcze się nie zrosła. Trzeba by cudu. Nie może więc być mowy o tym, żeby ją zabrać. Jeśli cię zobaczy, zacznie zadawać pytania, zaniepokoi się. Na razie tak nie jest. Sądzi, że jesteś pod opieką króla i mojego pana. Czy nie sądzisz, że lepiej nie zakłócać spokoju jej serca? Nie mam pojęcia, jaką misję ci powierzono i nie chcę wiedzieć, ale ona będzie tego ciekawa. Co jej powiesz, pani?

Fiora odwróciła się powoli i ręce Estebana opadły. Zapanowała cisza, której Mortimer łaskawie nie zakłócał, odgadując może, że została pokonana. Tak właśnie było. Fiora dobrze wiedziała, że Esteban ma rację. Nigdy nie umiała niczego ukryć przed Leonardą, jeśli ta chciała czegoś się dowiedzieć. Jak jej powiedzieć, że król wysyła ją do Lotaryngii, aby tam zjednała sobie „wszelkimi środkami" jednego z dowódców Zuchwałego i przywiodła go do zdrady? Leonarda zaczęłaby głośno krzyczeć, sprzeciwiać się i doszłoby do dyskusji, może nawet kłótni, a tego młoda kobieta nie zniosłaby. Potrzebowała teraz wiele odwagi. Podnosząc oczy spostrzegła, że Esteban ją obserwuje. Douglas Mortimer, okazując brak zainteresowania sprawą, stanął w drzwiach i zatarasowawszy je swą potężną sylwetką, patrzył na padający deszcz.

- Masz rację, przyjacielu. Lepiej pozwolić Leonardzie na spokojną rekonwalescencję w ogrodzie pani Agnelle. Zresztą w jej wieku to odpowiedniejsze niż trudy dalekich podróży. Będzie mogła modlić się za nas w pokoju. Panie Mortimer! - zawołała.

Szkot odwrócił się:

- Pani?

- Wyjedziemy, kiedy zechcesz... tam, dokąd postanowiłeś, panie.

Wieczorem zatrzymali się na postój w Villers-en-Retz.

ROZDZIAŁ ÓSMY KONDOTIER

Deszcz nie ustawał. Pogoda zmieniała koniec sierpnia w przedwczesną jesień, przynosząc pomruki grzmotów na zmianę z ulewnymi deszczami i gwałtownymi porywami wiatru. Za wyjątkowo szczęśliwy uważać można było dzień, gdy padała jedynie drobna mżawka spowijająca pejzaż wodną mgłą. Była równie przenikliwa jak ulewny deszcz, ale łatwiejsza do zniesienia. Fiora, mimo wciąż znacznego upału zawinięta w obszerną pelerynę z kapturem, i Este-ban w płaszczu do konnej jazdy, byli nastroszeni jak koty, ale Zawierucha czuł się w swoim żywiole, i jechał zawinięty w koc i wyprostowany jak struna. Siedząc pewnie w siodle, w berecie na bakier, prowadził konia drogami zmienionymi w bajora i trzęsawiska z taką godnością, jakby eskortował króla. Jego barczysta postać chroniła Fiorę od wiatru i jednocześnie przesłaniała jej krajobraz, który, prawdę powiedziawszy, nie miał w sobie nic pokrzepiającego. Szampania, którą przecinali, straszliwie ucierpiała w wyniku ostatnich wojen i mimo twardych rządów Ludwika, usiłującego zapewnić jej przynajmniej poczucie bezpieczeństwa, rezultaty wysiłków na rzecz odbudowy wciąż były nikłe. Nawet w Reims, mieście królewskim, miejscu koronacji, nędza ukazywała swą twarz. Spalono całe wioski, które usiłowano teraz odbudować, ale nieustanny deszcz nie pozwalał odróżnić tego, co odbudowywano od ruin.

Za Reims było jeszcze gorzej. W opustoszałej okolicy widać było jedynie wielkie, białawe plamy kredy wśród kęp roślinności. Nie było żadnej oberży. Podróżni chronić się mogli jedynie w ubogich klasztorach, w których oferowano im jedynie owoce, miód i ser oraz nocleg w stodole pozbawionej słomy. Mortimer wynagradzał tę skromną gościnę po królewsku, choć robił to jak ktoś, kto wykonuje rozkazy, nie jak hojny pan; za każdym razem bowiem gdy musiał rozstać się ze sztuką złota, jego brwi marszczyły się, a wąs skręcał w grymasie.

- Mogę się założyć, że jest skąpy - szepnął Esteban pewnego ranka, gdy opuszczali jedno ze skromnych schronień. - Król musi o tym wiedzieć i wydał odpowiednie rozkazy. W przeciwnym razie ten fanfaron byłby zdolny pozwolić nam umrzeć z głodu i spać pod gołym niebem.

Relacje między Fiorą i jej przewodnikiem wcale się nie poprawiły. Po raz drugi starli się w Senlis, kiedy młoda kobieta stanowczo odmówiła podróżowania w przeznaczonej dla niej przez Szkota lektyce i rozchylając płaszcz pokazała swój chłopięcy strój.

- Eskortuję damę a nie jakiegoś łobuziaka - zagrzmiał Mortimer.

- Eskortujesz Fiorę Beltrami, panie - powiedziała spokojnie młoda kobieta - i bardzo zdziwiłoby mnie, gdyby król zadał sobie trud, by ci powiedzieć, jak powinnam się ubrać i jakim środkiem transportu podróżować. Jeżdżę konno od najwcześniejszego dzieciństwa i nie mam najmniejszej ochoty spędzać całych godzin w tym pudle wstrząsana jak śliwka w sierpniu. Zresztą w ten sposób dojedziemy wcześniej.

Ostatni argument przesądził sprawę, ale od tamtej pory Douglas Mortimer zwracał się do towarzyszki podróży tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Rano i wieczorem tylko się jej kłaniał.

Nie serdeczniejsze były jego stosunki z Estebanem. Obaj prześcigali się w arogancji i dokładali wszelkich starań, by być dla siebie nawzajem niemiłymi. Esteban odkrywszy, że Mortimer nie znosi jego śpiewu, postawił sobie za cel umilać podróż towarzyszom racząc ich wszystkimi pieśniami, jakie zachował w pamięci od dzieciństwa. Miał zresztą przyjemny głos, ale Mortimer nie przyznałby tego za nic w świecie, stwierdził natomiast, że z pewnością mniej by padało, gdyby Esteban zgodził się zamilknąć.

Fiora i jej towarzysz musieli przyznać, że obecność Zawieruchy nie była zbyteczna. Prowadził pewnie, nigdy nie mylił drogi. Kiedy w czasie przejazdu przez niewielki lasek napadła na nich grupa rozbójników, zmuszeni byli stwierdzić, że sierżant Zawierucha sam wart był tyle, co cała drużyna. Na widok wroga wpadł w rodzaj furii i wydając ryki zdolne burzyć mury, runął ze wzniesionym mieczem na napastników. W mgnieniu oka trzech z nich położył trupem, a trzej pozostali uciekli w panice, ścigani gromkimi przekleństwami. Wrzaski skazywały potomstwo napastników na najgorszy los, podawały w wątpliwość porządne prowadzenie się ich rodziców. Esteban, równie osłupiały jak bandyci, nie miał nawet czasu dobyć miecza. Mógł jedynie przyłączyć się - nie całkiem szczerze, gdyż czuł się sfrustrowany - do komplementów Fiory:

- Jeśli król ma choć tuzin takich jak ty, panie - powiedziała - to mógłby rozbić armię burgundzką w czasie jednej bitwy.

- Wszyscy jesteśmy tacy! Nie zrobiłem nic niezwykłego -odpowiedział Mortimer uspokoiwszy się szybko.

Z rozbrajającą prostotą dorzucił:

- My, Szkoci, jesteśmy najlepszymi żołnierzami na świecie. Po czym, poprawiwszy beret, podjął przerwaną na chwilę podróż, a za nim, z szacunkiem ruszyli jego towarzysze.

Kiedy dotarli do Mozy, wyznaczającej granicę między królestwem Francji i państwem księcia Burgundii, Fiora pomyślała, że nadeszła pora rozstania się z Mortimerem -jako członek Gwardii Szkockiej miał niewielkie szanse, by na ziemiach Zuchwałego przyjęto go uprzejmie. Dojrzawszy most i miasteczko Dun, zatrzymała konia.

- Ponieważ to już Burgundia, czy nie czas byśmy się rozstali, panie Douglasie?

Zatrzymał się również i zwrócił na nią lodowate spojrzenie:

- Campobasso stacjonuje w Thionville. Zaprowadzę cię aż tam, pani. Król chce wiedzieć, jak zostaniesz przyjęta: włoscy najemnicy są ludźmi, którym nie należy ufać.

- Dlaczegóż mieliby być mniej godni szacunku niż inni? - spytała oschle Fiora, dotknięta jako prawie rodaczka kondotiera.

- Właśnie dlatego, że są to najemnicy. Służą temu, kto im najwięcej płaci. W walce bardzo oszczędzają swoją krew, a jeszcze bardziej życie. W każdym razie Campobasso nigdy nie uchodził za wzór cnoty. Czy możesz mi powiedzieć, pani, co byśmy tu robili, gdyby było inaczej?

- A czy ty, panie, możesz mi powiedzieć, po co wysyłano by mnie, gdyby tak łatwo było odwieść go od obowiązków? - zripostowała młoda kobieta. - Wystarczyłaby sakiewka ze złotem. W każdym razie jestem szczęśliwa, że wciąż będziesz moim przewodnikiem, panie.

- Bardzo chciałbym być tego pewien - mruknął Szkot ruszając w dalszą drogę.

W chwilę później, po krótkiej i jałowej rozmowie z kapitanem dowodzącym niewielką warownią, która naprzeciwko Dun strzegła starego, zbudowanego niegdyś przez rzymskie legiony mostu i po opłaceniu myta, Fiora i jej towarzysze wjechali do miasteczka.

Wbrew temu, czego się spodziewali, nie mieli żadnego kłopotu z przyjęciem. W czasie ostatniego postoju Fiora zmieniła swój chłopięcy strój na suknię i kobiece nakrycie głowy. Jej uroda i elegancja oraz marsowy wygląd obu żołnierzy najwidoczniej zrobiły wrażenie na oficerze dowodzącym strażą. Choć okazał pewne zdziwienie widząc szlachetną damę zza Alp i wyraził niejakie wątpliwości co do przyjemności, jaką mogła znajdować w podróżowaniu po kraju do tego stopnia zapomnianym przez Boga, to ustąpił, gdy młoda kobieta powiedziała spokojnie:

- Hrabia de Campobasso, którego być może znasz, panie, jest moim kuzynem i pragnę jak najszybciej zobaczyć się z nim.

- Z pewnością ucieszy go tak miła wizyta, ale droga do Thionville, gdzie przebywa, nie jest bezpieczna dla kobiety. Szczęśliwy byłbym mogąc cię eskortować, pani, gdyby bowiem przytrafiło ci się jakieś nieszczęście, z pewnością by mi tego nie wybaczył.

- Całkowicie wystarczy mi przepustka, kapitanie. Mój stajenny i sekretarz są zdolni obronić mnie.

- Nie podaję w wątpliwość ich walorów, pani, ale przepustka może okazać się niewystarczająca, jeśli natrafisz na grupę plądrujących żołnierzy. Większość z nich nie umie czytać. Wierz mi, dwóch silnych zuchów w barwach Burgundii będzie ci bardziej pomocnych niż wszystkie papiery świata.

W taki oto sposób nazajutrz, przyjąwszy na noc gościnę oczarowanego oficera, Fiora opuściła Dun chroniona barwami księcia Burgundii. Za dwa dni, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, dotrze do tego, z którego miała uczynić zdrajcę.

Dwa dni później, pod wieczór, dwóch mężczyzn grało w karty w głównej komnacie zamku w Thionville. Choć zmrok jeszcze nie zapadł, wysoki świecznik z kutego żelaza podtrzymujący tuzin świec oświetlał figury z hebanu i kości słoniowej. W olbrzymim kominku rozpalono ogień mający pokonać wilgoć. Zbudowany w ubiegłym stuleciu dla książąt Luksemburga zamek o potężnych murach był solidną fortecą, zdolną odeprzeć każdy atak. Thionville i jego okolica tworzyły bowiem przyczółek wysunięty w głąb Lotaryngii, z którą Luksemburg nie zawsze żył w zgodzie. Miasto i jego fortyfikacje musiały być bardzo dobrze przygotowane do wojny. W związku z tym wewnętrzny wystrój zamku miał w sobie coś spartańskiego, co jest przymiotem budowli wojskowych.

Komnata, w której grali mężczyźni nie była wyjątkiem od reguły. Poza stolikiem, na którym spoczywała szachownica, i dwoma wyściełanymi zamszem krzesłami z poręczami, umeblowanie składało się jedynie z wielkiego, drewnianego poczerniałego ze starości kufra i dwóch panoplii ze starej broni. Gobelin, który zyskałby na wyglądzie, gdyby był trzy lub czterokrotnie większy i sztandary o spłowia-łych barwach zawieszone wysoko pod sklepieniem miały nadać nieco ciepła komnacie stworzonej dla wielkich zgromadzeń, w której dwaj mężczyźni zdawali się nieco zagubieni. Okna, wysokie i wąskie, znajdowały się w głębokich niszach, z których każda zawierała dwie kamienne ławki, i trzeba było naprawdę olśniewającego słońca, by dawały przyzwoite oświetlenie. W czasie pochmurnej pogody dostarczały tak marnego światła, że trzeba je było uzupełniać. Stąd ogień i świece.

Mężczyźni, choć bardzo różni, wyglądali równie niezwykle. Jeden z nich był wysoki, dobrze zbudowany i nie pozbawiony charakterystycznego dla wielkich drapieżników zwierzęcego wdzięku. Pod szarą zamszową tuniką, którą miał na sobie, domyślić się było można zwinnej, smukłej sylwetki człowieka wytrenowanego we wszelkich ćwiczeniach ciała. Jego gęste, czarne włosy posiwiały na skroniach i łagodziły nieco wygląd twarzy o ostrych rysach, cerze ogorzałej i naznaczonej bliznami pozbawiającymi ją klasycznej harmonii, o oczach czarnych, bystrych i przenikliwych. Był to Campobasso. Drugi, zdecydowanie niższy, ale mocno zbudowany, miał skórę o barwie terakoty, jak ktoś, kto pędzi życie pod gołym niebem. Miał oczy równie bystre, lecz w kolorze ciemnozielonym, wokół źrenicy przechodzącym w niemal żółty. Prawie nigdy nie zdejmował kolczugi, której lśniące ogniwa dostrzec można było pod czerwonym, krótkim płaszczem z jego herbem: był to towarzysz i przyjaciel kondotiera - Galeotto.

Cola di Monforte, hrabia de Campobasso, pochodził ze starego rodu z okolic Neapolu, który związał swe losy z domem andegaweńskim. Dziwne pogłoski krążyły o nim i jego rodzinie. Mówiono, że jego ojciec umarł jako trędowaty, że wcześniej zabił niewierną żonę, która dała mu dwóch synów. Kiedy w 1442 roku „dobry król René" panujący nad Neapolem i Lotaryngią, został przez Alfonsa Aragońskiego wygnany ze swego śródziemnomorskiego królestwa, osiemnastoletni wówczas Campobasso opuścił bez żalu ubogą, nieurodzajną ziemię dla przyjemniejszych pejzaży Prowansji czy Andegawenii. Towarzyszył Mikołajowi z Kalabrii, który po śmierci ojca został księciem Lotaryngii. Dzięki temu Campobasso otrzymał na własność zamek Pierrefort w Martaincourt, potężną fortecę, której wysokie mury wznosiły się nad malowniczą doliną Esch. Utrzymywał tam garnizon - jak książę, był bowiem z natury kondotierem i żywił równe przywiązanie do wojny jak do pieniędzy. Nie opuścił rodzinnych ziem sam lecz z kilkoma wasalami, stanowiącymi zalążek małej armii, z którą wypadało się liczyć. Dobrze wyposażona i wyćwiczona przez człowieka, przed którym sztuka wojenna nie miała tajemnic, szybko przekształciła się w waleczną condotte.

Być może Campobasso pozostałby wierny domowi andegaweńskiemu, gdyby pod koniec lipca 1473 roku młody książę Mikołaj nagle nie umarł. Stało się to tak niespodziewanie, że mówiono nawet o otruciu. Lotaryńska szlachta zaniosła książęcą koronę najstarszej córce króla René, Jolandzie, wdowie po księciu Ferry de Vaudemont, ale ta nie chciała panować: żyła wspomnieniami w swym zamku w Joinville. Miała jednakże dwudziestodwuletniego syna, któremu przekazała swe dziedziczne prawa. Został on księciem René II.

Jednak ten władca nie odpowiadał kondotierowi. Uważał, że młodzieniec jest zbyt wątły, zbyt grzeczny, zbyt „paniczykowaty". Kiedy we wrześniu, należąc jeszcze do gwardii René II, spotkał w Luksemburgu księcia Burgunda, pomyślał, że to właśnie dowódca odpowiadający jego wyobrażeniom. Znał zresztą Zuchwałego, gdyż spotkał go przed laty.

W roku 1473, w grudniu, Zuchwały przybył do zamku Pierrefort, gdzie powitał go kondotier. Burgundczyk nie miał żadnego kłopotu z odwiedzeniem gospodarza od służby u Dzieciaka, gdyż Campobasso tylko na to czekał. Opłacony po królewsku i obsypany prezentami przez najwspanialszego z książąt, przyjął stanowisko dowodzącego oddziałami lombardzkimi, których zwerbowanie w Mediolanie wziął na siebie.

Wbrew pozorom nie była to całkowita zdrada. Karol Burgundzki podawał się za najlepszego przyjaciela młodego René, którego zmusił do przyjęcia jego ochrony przed knowaniami króla Francji. Ochrony, kosztującej młodego władcę cztery z jego najlepszych miast, gdzie ulokowały się bezwzględne burgundzkie garnizony „ochronne".

Dzieciak nie dał się zwieść i trzy miesiące później kazał pod nieobecność właściciela podpalić donżon Pierrefort -nie zdążył zniszczyć reszty - i pozbawił w ten sposób neapolitańczyka punktu jego ostatecznej obrony.

Aby pocieszyć Campobasso, Zuchwały obiecał mu, że po podbiciu Lotaryngii będzie mógł wybrać sobie takie miasto, jakie mu będzie odpowiadało. W rzeczywistości bowiem miał zamiar zmiażdżyć książątko i podporządkować sobie jego ziemie - najlepszy łącznik między Niderlandami a Burgundią.

Teraz, pod koniec 1475 roku, realizacja obietnicy należała jeszcze do przyszłości, gdyż od tamtej pory Zuchwały nie przestawał wojować, a Campobasso służyć mu z talentem i wiernością, które zdawały się niepodważalne.

Jacopo Galeotto był mniej skomplikowany. Będąc kondotierem w służbie księcia Mediolanu przeszedł nie dając się prosić do armii burgundzkiej w czasie oblężenia Neuss, gdy zaproponował mu to Campobasso. Obu mężczyzn łączyła przyjaźń, uzupełniali się wzajemnie, gdyż choć obaj byli zatwardziałymi wojakami i doświadczonymi jeźdźcami, to Galeotto miał dodatkowy i bardzo pożyteczny talent: był inżynierem i zawsze ciągnął za sobą oddział cieśli zdolnych skonstruować wieże oblężnicze, tarany i inne machiny wojenne. Urządzenia te dokonywały cudów w czasie oblężenia Neuss, nie zdołały jednak złamać zaciekłego oporu mieszkańców i garnizonu. Galeotto, rzecz jasna, powziął z tego powodu pewną urazę, gdy tymczasem Campobasso zaczął sobie stawiać pytania. Widział wspaniałą armię burgundzką unieruchomioną całe miesiące pod upartą twierdzą. Armię tracącą siły bez widocznego efektu. Tymczasem pokonanie Neuss oznaczało powalenie na kolana cesarza i otwarcie drogi do Niemiec. Zamiast tego trzeba było ustąpić i wycofać się z błogosławieństwem jakiegoś włoskiego biskupa, bez wielkich łupów.

Campobasso wciąż jeszcze o tym myślał. Minęły właśnie dwie długie godziny odkąd grał w szachy, lecz myślami był gdzie indziej. Nagle wstał tak gwałtownie, że potrącił szachownicę. Czarne i białe figury potoczyły się po posadzce, której nie pokryto żadnym dywanem.

- No, pięknie! - warknął Galeotto. - W następnym posunięciu dostałbyś szacha i mata. Nigdy nie zrozumiesz, że upieranie się przy obronie królowej jest błędem.

- Wybacz mi. Gram źle, to prawda, ale nie myślę o tym, co robię.

- A o czym w takim razie?

Nie odpowiadając kondotier podszedł do okna, z którego widać było Mozelę; przez chwilę patrzył na jej bystre wody odbijające rozpaczliwie szare niebo. Z drugiej strony strzeżonego przez najemników mostu mógł rozróżnić kilka nikłych, żółtych światełek zapalających się w starej żydowskiej dzielnicy, niemal zresztą pustej, gdyż choć książęta Luksemburga okazywali dzieciom Izraela pewną tolerancję, nie można było tego powiedzieć o księciu Burgundii. Najmłodsi z nich udali się do osiedli żydowskich we Frankfurcie czy Kolonii. Zostało kilku starców opiekujących się synagogą i w mieście, które Campobasso bezlitośnie ciemiężył, byli jedynymi zadowolonymi z jego obecności. Komendant placówki, przyzwyczajony od zawsze do gett w miastach włoskich, nie uznał za stosowne zgładzić kilku ludzi, którzy zresztą wpadli na dobry pomysł, by opłacić swój spokój.

Galeotto podszedł do stojącego przy oknie przyjaciela i patrzył przez chwilę na panującą na zewnątrz szarugę:

- Co tak pasjonującego widzisz w padającym deszczu?

- Nie patrzę na deszcz: patrzę na naszych ludzi. Wszyscy urodzili się po tamtej stronie Alp i wszyscy są równie nieszczęśliwi jak ja.

- Nieszczęśliwi? Skąd to słowo w twoich ustach? Co cię gryzie?

- Wszystko! Przede wszystkim mam dość tego miasta, gdzie wszystko jest czarne! Czarne jak ta ziemia, na której nic nie rośnie.

- Ale która daje nam żelazo do wykucia broni. To niemała korzyść.

- Tak sądzisz? Ja oddałbym całe żelazo świata, byleby . znów zobaczyć Zatokę Neapolitańską i moje wzgórza w słońcu.

- Jesteśmy kondotierami - powiedział Galeotto filozoficznie i wzruszył ramionami. - Jednego dnia tu, drugiego tam, jeśli zapłata jest dobra.

- Uważasz, że jest dobra? Nie dostaliśmy ani grosza od oblężenia Neuss, gdzie mieliśmy nadzieję na piękny łup. Później przybyliśmy tutaj, żeby się odegrać, ale nie jest to kraina mlekiem i miodem płynąca. Nieważne. Mieliśmy nadzieję na podbicie Francji wraz z Anglikami, a słyszałeś, co powiedział ten mnich, którego pojmaliśmy rano: król Edward obładowany złotem i francuskimi winami wrócił za morze, a my zostaliśmy jak idioci w tym gnieździe nietoperzy zawieszonym nad Lotaryngią, do której nie mamy prawa wkroczyć!

- A jednak w Lotaryngii są Burgundczycy. Zajmujemy cztery miasta.

- My? Zapomniałeś, że jesteśmy jedynie najemnikami? Książę Karol zarezerwował najlepsze miejsca dla ludzi ze swego otoczenia, dla panów urodzonych na jego ziemiach, a nie dla takich jak my poszukiwaczy przygód.

- Mimo to zajmujemy odpowiedzialne stanowiska. A miejsce nie jest takie złe... chyba że chcesz powiedzieć, że wolałbyś służyć Ludwikowi? Jeśli tak, to nie masz racji! Król Ludwik nie potrzebuje nas. Ma najlepszą armię świata, armię stałą, utrzymywaną przez cały rok w gotowości bojowej, a nawet się nią nie posługuje. On walczy mózgiem!

- Przecież ma najemników. Jego słynna Gwardia Szkocka...

- Większość tych ludzi urodziła się we Francji. Są bardziej francuscy niż sami Francuzi.

- Obsypuje ich zaszczytami, przywilejami, złotem.

- Niewątpliwie, ale są wierni, w przeciwieństwie do nas. A zresztą zrób z siebie Szkota, jeśli ci tak serce dyktuje!

- Nie bądź głupi. Obaj mamy ludzi oczekujących od nas korzyści i chwały. Jeśli...

Przerwało mu wejście przemoczonego pazia, którego długie, czarne włosy ociekały wodą, podobnie jak czapka z oklapniętym piórem. Był to chłopiec mniej więcej dwu nastoletni, piękny jak anioł, ale jego zuchwałe spojrzenie zdradzało pewność siebie znacznie przerastającą wiek i pozycję. Zignorował Galeotta i spojrzał pieszczotliwie i jakby porozumiewawczo na Campobasso, który uśmiechnął się:

- Czego chcesz, Virginio?

- Przynoszę nowiny, dostojny panie.

- Nowiny od księcia? - zawołał kondotier ze skwapliwo-ścią, od której zapłonęły mu policzki.

Paź wzruszył ramionami:

- To nic tak ważnego, panie. Przybyło troje podróżnych: dwóch mężczyzn i kobieta. Kobieta mówi, że jest twoją kuzynką, panie.

- Moją kuzynką? Niech mnie diabli, jeśli mam jeszcze jakąś kuzynkę! Jak ona wygląda? Młoda?

- Tak sądzę.

- Ładna?

Paź ponownie wzruszył ramionami z pogardą, która rozbawiła Galeotta.

- Na twoim miejscu wolałbym ją obejrzeć. Drogi Virginio jest kiepskim znawcą kobiet. A poza tym kuzynka przybywająca tak nagle z końca świata zasługuje na pewne względy.

- Jeśli dostojny pan mówi, że jej nie zna, to może być ona jedynie szpiegiem.

Powiem strażnikom, żeby wtrącili do więzienia ją i jej towarzyszy.

Zanim Campobasso zdążył odpowiedzieć, Galeotto chwycił pazia za kołnierz ozdobionego herbem płaszcza i podniósł go do góry:

- Hej, stój smarkaczu! Nie tak szybko! Od kiedy ty wydajesz tu rozkazy? Ta kobieta musi być interesująca, skoro ci się tak nie podoba.

- Postaw go! - powiedział Campobasso. - A ty, Virginio, idź po tych ludzi i przyprowadź do mnie. Albo raczej przyprowadź tylko tę kobietę, a mężczyzn zostaw ze strażnikami. A właśnie, gdzie jest Salvestro?

Masując sobie gardło i rzucając wściekłe spojrzenia w kierunku Galeotta, paź odpowiedział zachrypłym głosem:

- Twój koniuszy, panie, jest u burmistrza, który zabił świnię i zapomniał wysłać połowę do zamku.

- W takich wypadkach należy zabrać całą świnię. Wypomnę to Salvestro. Idź już!

- Na zbyt wiele mu pozwalasz - powiedział Galeotto, kiedy chłopak zniknął. - Przecież są tu kobiety, nie mówiąc już o markietankach.

- Żadna z tych samic nie jest tak piękna jak on - odrzekł hrabia z dwuznacznym uśmieszkiem. - Ma ciało młodego greckiego boga i lubi miłość.

- Nadejdzie dzień, gdy nie zdołasz już zmusić go do posłuszeństwa. Powinieneś wysłać go do Pierrefort, do twojego syna, bo gdyby pewnego dnia książę spostrzegł...

- Czyżbym był jeszcze w jego oczach tak ważny, że interesuje się moim łóżkiem? - zapytał Campobasso z goryczą. - Czasem zastanawiam się, czy on nie robi tego samego? Nigdy żadna kobieta nie przekracza progu jego sypialni czy namiotu.

- Nie jest mu to potrzebne. Ojciec miał tyle kochanek, że budzi to wstręt u syna. A poza tym mówią, że nie może zapomnieć swej pierwszej małżonki Izabeli Bourbon. Nawet druga, choć godna pożądania, umiała w nim wzbudzić jedynie grzeczne zainteresowanie. Co prawda mówi się, że nie była dziewicą, kiedy ją poślubił. Na wszystkich świętych!

Oczy Galeotta zrobiły się okrągłe ze zdumienia na widok Fiory, która właśnie pojawiła się w otwartych drzwiach. Stała na progu owinięta w swą czarną pelerynę, na której błyszczały kropelki deszczu, a odrzucony do tyłu kaptur odsłaniał jej delikatną głowę, wspaniale zwieńczoną lśniącymi warkoczami okrytymi zielonym welonem. Wyniośle spojrzała na przyglądających się jej z zachwytem mężczyzn.

- Oto twoja kuzynka, dostojny panie - powiedział Virginio. Niezadowolenie w jego głosie spowodowało, że czar prysł.

- Witaj pani! - szepnął Campobasso jakby we śnie. -Odejdź, Virginio! Ty również, Galeotto!

- Ja mam... - zaczął ten ostatni oszołomiony.

- Chcę być przez chwilę sam z... moją piękną kuzynką -uciął hrabia nie spuszczając z Fiory oczu. - Nie obawiaj się, będziesz mógł zobaczyć ją przy wieczerzy. Pierwsza chwila należy jednak do mnie.

Czekając, aż wyjdą, stał przez chwilę naprzeciw młodej kobiety. Ciszę zakłócało tylko trzaskanie ognia na kominku. Fiora nie wypowiedziała jeszcze ani słowa, on już nic nie mówił. Przyglądał się jej tak zachłannie, jakby całe jego życie zależało od tego spojrzenia. Pierwsza odezwała się Fiora.

- Nie zaproponujesz mi, panie - powiedziała cicho -żebym ogrzała się przy ogniu? Cała przemokłam.

- Jestem niegodny twego przebaczenia.

Zakrzątnął się, poprowadził gościa do kominka, rozgarnął polana, które rozpadły się na mnóstwo rozżarzonych węgielków; nieco drżącymi dłońmi dorzucił drew, przysunął kryte zamszem krzesło, wreszcie pomógł Fiorze zdjąć przemoczoną pelerynę. Przez chwilę wahał się, co z nią zrobić, w końcu klasnął w dłonie. Natychmiast wszedł Virginio, który musiał znajdować się w pobliżu.

- Znowu ty? Czy w tym zamku nie ma służby? Zanieś to okrycie do mojej sypialni i rozwieś przed kominkiem, żeby wyschło. Później idź do kuchni, każ przynieść nam wina i dopilnuj, by rychło podano wieczerzę.

Paź raczej wyrwał niż wziął płaszcz i wybiegł ze łzami gniewu w oczach. Campobasso podszedł do Fiory i usiadł przed nią na stopniu kominka.

- Tak więc jesteśmy kuzynami? Nie do uwierzenia! -powiedział z zachwytem w głosie. - Czy jesteś neapolitanką, pani?

- Nie, florentynką. Nazywam się Fiora Beltrami. Mój ojciec był jednym z najbardziej wpływowych obywateli Florencji.

- Był?

- Utraciłam go kilka miesięcy temu. Jeśli zaś chodzi o nasze pokrewieństwo, to jest ono dość odległe; bierze początek od pewnej wspólnej krewnej przybyłej z Neapolu. Ponieważ florentczycy rzadko żenią się z kobietami spoza Toskanii, fakt ten był na tyle wyjątkowy, że zachowano go w pamięci.

- Podziękujmy więc tej krewnej! Ja osobiście niewiele wiem o kobietach z mojej rodziny, poza tym, że niektóre były dość niesforne. Co robisz tak daleko od twego miasta, pani? Chyba nie odbyłaś tej długiej podróży po to, by mnie zobaczyć?

- Nie. Powiedziałam ci, panie: mój rodzic umarł, a Me-dyceusze wygnali mnie, aby zawładnąć całym jego majątkiem. Szukałam schronienia we Francji, gdzie ojciec miał wysoko postawionych przyjaciół.

- Jak bardzo wysoko?

- Sądzę, że trudno o bardziej wpływowych. Tam właśnie usłyszałam po raz pierwszy twoje nazwisko, panie, i chyba dlatego, że nie mam już rodziny, nabrałam ochoty, by cię poznać. Lato zdawało się być dobrą porą na podróż. Niestety pogoda spowodowała, że wędrówka stała się męczarnią.

Wstała i podeszła do ognia, a oczy mężczyzny zaczęły płonąć mrocznym blaskiem. Suknia z cienkiego, miękkiego jak jedwab płótna podkreślała kształt cudownych, krągłych i jędrnych piersi oraz wąskiej talii, którą miał ochotę objąć dłońmi. Była to raczej fantazja paryskiej krawcowej niż rzecz naprawdę modna, ale Agnelle namówiła Fiorę do kupienia tej szaty, która zdawała się być zrośnięta z jej ciałem, przynajmniej do bioder, gdzie rozszerzała się i przechodziła w krótki tren, który można było umocować przy nadgarstku.

- Dotarłaś jednak aż tutaj, pani. Czy żałujesz tej przykrej podróży?

Spojrzała na niego spod zmrużonych powiek i roześmiała się łagodnie.

- Chcesz wiedzieć, czy jestem rozczarowana? Otóż nie. Jesteś... bardzo przystojny, mój kuzynie. Myślę, że o tym wiesz, że przekonała cię o tym niejedna piękna dama. Taką masz w każdym razie reputację.

- Czyżby mówiono o tym aż we Francji?

- Musi tak być, skoro tu jestem. Chciałam sama się przekonać. Ale nie bądź zaskoczony, panie: we Florencji kobiety przyzwyczajone są mówić swobodnie o wszystkim, o czym myślą, czego pragną. Tak się składa, że mogę robić, co zapragnę.

Czyżby drwiła sobie z niego? Campobasso przyjrzał się jej przez chwilę, ale nie był zdolny do jasnego rozumowania; myślał już tylko o jednym: ta dziewczyna, która spadła mu z nieba lub przyszła z piekła, musi być jego. Nigdy nic widział kobiety tak pięknej, tak urzekającej. Sprawiła, że krew w nim zawrzała. Ponieważ nie lubił czekać, podniósł się raptownie, położył dłonie na biodrach Fiory i przyciągnął ją do siebie:

- Czy wiesz - zapytał po włosku - że niebezpieczne może być podobanie mi się... bardzo niebezpieczne?

- Dlaczego? Nie boję się niczego - odpowiedziała w tym samym języku. - Szczególnie odkąd cię ujrzałam. Miałam nadzieję, że uznasz mnie za piękną.

- Piękną?

Chciał pochylić się nad jej ustami, upojony dziwną wonią kwiatów, trawy i wilgotnej wełny unoszącą się wokół wiotkiej postaci. Drżenie jej ciała czuł w dłoniach, ale umknęła mu obróciwszy się w miejscu niby w tanecznej figurze.

- Nie patrz na mnie, jakbyś był wygłodniałym wilkiem, a ja biedną owieczką, kuzynie! - powiedziała z uśmiechem. - Pomyśl, że odbyłam długą podróż, że to raczej ja mam prawo być wygłodniała! Nakarm mnie, kuzynie! Później będziemy mieli dużo czasu na... rozmowę, nieprawdaż?

Campobasso otrząsnął się, jakby wychodził z wody i zwrócił się ku Fiorze. Obawiał się, że była jedynie złudzeniem - ale nie, wciąż stała obok niego. Ramiona uniosła do góry, co uwypuklało jej piersi i wyciągała z włosów szpilki przytrzymujące bujne pukle:

- Mam zupełnie mokre włosy i woda spływa mi po szyi! -powiedziała ze śmiechem.

W jednej chwili czarna, lśniąca masa spłynęła jej na ramiona i wzdłuż ciała. Pożerający ją wzrokiem mężczyzna pomyślał, że w tej zielonej sukni, z długimi, mokrymi włosami podobna jest do syreny. Zapragnął jej jeszcze bardziej. Oparł się jednak opanowującej go chęci, by rzucić się na nią, rozerwać suknię i natychmiast posiąść na kamiennej posadzce. Jako prawdziwy' neapolitańczyk umiał docenić rozkoszne cierpienie oczekiwania, pod warunkiem, że nie trwa ono zbyt długo. Samcza duma podpowiadała mu, że ta oszałamiająca czarodziejka o oczach w kolorze chmur pojawiła się jedynie po to, by mu się ofiarować. Poza tym, czyż nie przybywała z Francji? Francji, w której - jak przyznała - miała wysoko postawionych przyjaciół?

Podniósł dłonie, by ponownie zaklaskać. Gdy drzwi się otworzyły, weszło kilku służących niosących drewniany kozioł, blat stołu i obrus. Towarzyszył im Virginio; jego ciemne oczy zatrzymały się z nienawiścią na Fiorze, suszącej włosy przy ogniu, później spojrzał na swego pana, niemym pytaniem budząc jego złośliwy uśmiech. Campobasso z okrucieństwem cieszył się z zazdrości; był świadom, że duszą pazia miotają wzburzone uczucia.

- Gdzie ona będzie spać? - spytał Virginio wskazując pogardliwym ruchem głowy na młodą kobietę.

- Donna Fiora - odpowiedział kondotier akcentując te słowa, będzie spać - rzecz jasna - w mojej sypialni. To jedyna przyzwoita komnata, nie licząc pokoju pana Galeotto. Dopilnujesz, aby zmieniono prześcieradła.

- A ty, panie? Gdzie będziesz spać?

- Chi lo sa?... Może w mojej sypialni? Czemu nie?

- A ja? - zapytał chłopak bezczelnie.

- Ty? Gdzie chcesz. Powiedzmy... z Salvestro, kiedy wróci od burmistrza.

Chłopak zbladł, w jego oczach pojawiły się błyskawice:

- Zabiję ją, słyszysz - wysyczał przez zęby. - Zabiję ją, jeśli jej dotkniesz.

Campobasso niedbale pogłaskał pokryty puszkiem policzek pazia. Uśmiechnął się szerzej ukazując mocne, białe zęby, prawdziwe zęby drapieżnika:

- W takim wypadku będę niestety musiał cię powiesić, mój mały Virginio - powiedział cicho. - To samo zrobię z tobą, jeśli przytrafi się jej jakiekolwiek inne nieszczęście. Przyznaj, że byłoby szkoda, gdyż moglibyśmy jeszcze spędzić razem piękne chwile. Pomyśl o tym!

- Ale kim jest ta kobieta, która nagle chce zajmować najlepsze miejsce?

- Jak to? Jeszcze nie wiesz? Ależ to moja... kuzynka, a ja zawsze byłem bardzo rodzinny. Jak wszyscy ludzie, którzy mają niewielu krewnych.

Ciepły i melodyjny głos Fiory rozległ się w przestronnym pomieszczeniu:

- Piękny kuzynie, co zamierzasz zrobić z moimi ludźmi? Mam nadzieję, że nie będziesz ich trzymać całą noc na odwachu? Podróż była dla nich równie mało przyjemna jak dla mnie.

- Wybacz mi, pani! Zapomniałem. Przyprowadź ich Virginio, żebym zobaczył, co to za jedni - dodał.

W chwilę później Kastylijczyk i Szkot wkraczali do komnaty, która dzięki rozstawionemu do posiłku stołowi, dodatkowym świecom i zapalonym pochodniom utraciła surowy wygląd. W powietrzu rozeszła się woń pieczonych mięs.

- Oto Esteban - przedstawiła Fiora. - Jest jednocześnie moim stajennym, sekretarzem, doradcą i obrońcą. A to Denis Mercier, który zechciał służyć mi jako przewodnik od samego Paryża.

Kondotier z zainteresowaniem przyjrzał się obu mężczyznom. Esteban ze swą kanciastą głową, złamanym nosem, gęstymi włosami i krępą sylwetką był przykładem walecznego żołnierza; jednym z takich, jakich lubił werbować. Nie wyglądał na sekretarza. Drugi zaś, o barach jak pirat i pyszałkowatym wyglądzie, jeszcze bardziej sprawiał wrażenie żołnierza niż Kastylijczyk.

- Czy pochodzisz z tych stron, że tak dobrze znasz tutejsze drogi? - zapytał Mortimera, który nie troszcząc się o przesadne formułki grzecznościowe, odpowiedział spokojnie:

- Nie, pochodzę z Berry. Wiele jednak podróżowałem.

- Aż tyle? Dobry przewodnik może być bardzo cenny. Mógłbym cię przyjąć na służbę. Chyba że wolisz wrócić do siebie. Komu służysz?

- Nikomu. Ale mam swój dom i przyzwyczajenia, a skoro wykonałem zadanie...

Niech mnie diabli - pomyślał Campobasso - jeśli ten olbrzym nie należy do słynnej Gwardii Szkockiej króla Ludwika. W takim razie moja piękna kuzynka mogłaby być... jego wysłanniczką? Ponieważ weszli służący z miskami, dzbanami i ręcznikami. Powrócił również Galeotto. Kondotier rzekł:

- Chodźmy umyć ręce, piękna kuzynko, a potem siadajmy do stołu!

- Mógłbyś mnie przedstawić! - burknął Galeotto, którego dokładnie ogolona twarz była pozacinana w kilku miejscach.

- Masz rację. Donno Fioro, oto pan Jacopo Galeotto z Mediolanu, dowodzący wraz ze mną korpusem Lombard-czyków jego wysokości księcia Burgundii.

Donna Fiora Beltrami z Florencji.

- Ach, Florencja! - westchnął kapitan z uczuciem -odwiedziłem ją, kiedy książę Galeazzo-Maria Sforza i księżna Bona pojechali z wizytą do Medyceuszy! Cóż to było za święto! Jakie piękne turnieje, wina, kobiety... To było w roku...

- 1471, cztery lata temu - powiedziała Fiora z uśmiechem. Zauważyła, że w efekcie wypowiedzi potwierdzającej fakt, że jest florentynką, zatroskana przez chwilę twarz Campobasso rozjaśnia się. - Wasza księżna Bona była bardzo piękna! Mój ojciec miał zaszczyt zatańczyć z nią.

Zajęto miejsca przy stole. Omawiano świetność Wspaniałego, co sprawiło przyjemność Fiorze, szczęśliwej, że może porozmawiać o ukochanym mieście, którego obraz i wspomnienie nigdy nie opuszczą jej serca.

W dwie godziny później Fiora stała w niszy wąskiego okna sypialni, do której ją zaprowadzono. Oczekiwała Campobasso. Wiedziała, że przyjdzie, gdyż nietrudno było zrozumieć znaczące spojrzenie, jakie jej posłał w chwili, gdy całował jej dłoń z obłudnym dobranoc. Pogodziła się z tym, gdyż Commynes, na rozkaz króla Ludwika, nakreślił jej niezwykle wierny portret neapolitańskiego kondotiera. Wiedziała, że jej własna sytuacja jest dwuznaczna, że ma do czynienia z człowiekiem porywczym i niecierpliwym. Gdyby mu się opierała po tym, jak mu zawróciła w głowie, ryzykowała, że weźmie ją siłą. Lepiej było postępować tak, by uwierzył, że ją oczarował - w ten sposób będzie miała nad nim większą władzę.

Nie chciała się położyć; oczekiwała go stojąc. Rozesłane łoże z czerwonymi kotarami, pochodzące z ubiegłego stulecia i tak obszerne, że mogło pomieścić kilka osób, pozostanie puste tak długo, jak ona będzie chciała. Duma nie pozwalała jej wspominać strasznych przeżyć z burdelu w Santo Spirito*.15

Wokół ramion, drżących wbrew jej woli, jakby było bardzo zimno, zaciskała szal. A przecież nie bała się. Campobasso miał być trzecim, po Filipie i wstrętnym Pietro mężczyzną, który posiądzie jej ciało. Pierwszy przyniósł jej olśnienie miłosnym spełnieniem, drugi obrzydzenie związane z sadystycznym gwałtem. Między tymi dwoma przeciwieństwami Campobasso nie miał szansy pozostawić jakiegokolwiek śladu. Oczekiwała go z obojętnością, z jaką robiłaby to zapewne kurtyzana, gdyż tę rolę zgodziła się zagrać. Jej ciało było jedynie pułapką mającą doprowadzić do zguby księcia. Musiała schwytać kondotiera tak mocno, by całkiem oderwać go od Zuchwałego. Jednakże na szczęście - Fiora musiała to przyznać - Campobasso nie był pozbawiony uroku.

We Florencji, dawno temu, Demetrios obiecał, że uzbroi ją do przyszłych walk i słowa dotrzymał. Pewnego wieczora na statku unoszącym ich ku Francji narysował jej ciało mężczyzny i wskazał na nim strefy erotogenne. Zrobił to chłodno i obojętnie, jak profesor anatomii tłumaczący coś uczennicy; ona podobnie przyjęła jego nauki.

- W niektórych krajach Afryki i Wschodu dziewczęta od najmłodszych lat kształcone są w celu dawania rozkoszy mężczyźnie - powiedział jej wówczas - i nie jest to takie złe, gdyż zwiększa władzę kobiet. Nawet istota tak piękna jak ty może potrzebować wtajemniczenia. Dzięki temu będziesz bardziej niebezpieczna.

- Kobiety w haremie używają go, by pobudzić zmysły swego pana i władcy, ale - dorzucił Demetrios z satysfakcją wynalazcy - wniosłem do niego pewne udoskonalenia.

Grek także sporządził dla niej specjalne pachnidło, polecając, by posługiwała się nim z umiarkowaniem i tylko w określonych okolicznościach.

Tego wieczora Fiora użyła go po raz pierwszy. Wzięła tylko odrobinę płynu, końcem palca umieściła jedną kroplę za uchem i jedną między piersiami. Mimo to miała wrażenie, że rozsiewa wokół siebie niezwykłą woń. Dodawało jej to pewności siebie, lecz zarazem budziło dziwne uczucie zmiany osobowości, jakby rozdwojenia. Jej dusza oddalała się nieco od ciała, którego reakcje i zachowanie mogła trzeźwo kontrolować.

Na zewnątrz gasł gwar nieznanego miejsca. Ognie kładące się czerwonawym blaskiem na sklepieniu sypialni należały do posterunków straży rozstawionych na murach obronnych i wzdłuż Mozeli. Wartownicy pokrzykiwali do siebie w dialekcie lombardzkim, tak bliskim toskańskiemu, że nie mogła powstrzymać się od nastawienia z przyjemnością ucha. Luksemburskie miasto, nieme i coraz ciemniejsze, ginęło w mroku nocy. Wojska okupacyjne narzucały mu własny styl życia.

Drzwi otwarły się z lekkim skrzypnięciem. Mimo odwagi, Fiora poczuła, że lodowaty dreszcz przebiegł jej plecy. Nadeszła trudna chwila. Musiała bardziej niż kiedykolwiek panować nad sobą.

Ze strefy cienia wyłoniła się postać wyrazista i mroczna, ledwie muśnięta odległym blaskiem nocnej lampki:

- Nie położyłaś się jeszcze, pani? - zapytał Campobasso. - Czy nie oczekiwałaś mnie?

- Ależ tak... ale nigdy się nie kładę oczekując na wizytę. Stawiałabym się wtedy w gorszej sytuacji.

- Wizyta wizycie nierówna. Nie wydaje mi się, by za zwykłą wizytę można było uznać moją obecność w tym pokoju. Miałem nadzieję...

Odwróciła się do niego gwałtownie z oczami ciskającymi błyskawice.

- Na co? Że zastaniesz mnie w tym łóżku, nagą i z rozsuniętymi nogami, czekającą tylko by spełnić twoje zachcianki?

- Na San Gennaro! Skąd ten gwałtowny gniew? Czy nie moglibyśmy podjąć naszej rozmowy w punkcie, w którym ją przerwaliśmy? Przypomnij sobie! Miałem cię wziąć w ramiona.

Spodziewała się gwałtowności ale było inaczej. Jego głos był łagodny, błagalny. Mężczyzna stał tak blisko niej, że Fiora mogła usłyszeć jego przyspieszony oddech. Powstrzymała tryumfalny uśmiech: czy to możliwe, żeby zniewoliła go tak szybko, choć nie otrzymał nic poza prawem do ucałowaniajej dłoni? Czyżby już ujarzmiła tego drapieżnika? Poczuła pokusę, by to sprawdzić odprawiając go z wyższością, ale przypomniała sobie stwierdzenie Platona: Dawaj, a będzie ci dane.

- A więc na co czekasz, panie? - zapytała z prowokacyjnym uśmiechem. Chyba że... wolisz mnie najpierw rozebrać?

Poczuła drżenie dłoni, które objęły ją w talii. Później powędrowały wyżej, musnęły przelotnie piersi, chwyciły dekolt sukni i szarpnęły. Materia rozdarła się aż do talii, ale Campobasso już przyciskał Fiore do siebie, zanurzał twarz w czarnej masie jej rozplecionych włosów, obsypywał szyję żarłocznymi pocałunkami, wpijał się w jej usta, a później przeniósł ją na łóżko, gdzie do końca podarł w strzępy suknię i rzucił się na obnażone ciało Fiory jak spragnione wody zwierzę.

Kiedy minął pierwszy wybuch gwałtowności, uniesiona przez nawałnicę pieszczot i pocałunków Fiora przekonała się, że ten drapieżny kot mógł być namiętnym kochankiem, umiejącym z wirtuozerią grać na ciele kobiety. Spodziewała się żołdaka, odkryła czułego kochanka. Sądziła, że zdoła zachować trzeźwość umysłu, ale zdradziły ją zmysły i wiele razy musiała pozwolić porwać się gorącej fali rozkoszy. I noc zbliżała się ku końcowi, gdy pokonał ją z kolei sen przynosząc zapomnienie o tym, że jeśli ona również odniosła jakieś zwycięstwo, to bardzo przypominało ono zwycięstwo pyrrusowe.

Virginio uchem przywarł do drzwi, wbijał zęby w zaciśniętą pięść, niemal mdlał z bezsilnego gniewu, liczył wszystkie westchnienia, jęki i rzężenia, które gorące igraszki miłosne wydobywały z pary kochanków.

rviedy odezwały się bębny na pobudkę dla żołnierzy, Campobasso, zbyt zahar-

towany w miłosnych bojach, by jedna noc w ramionach kobiety pogrążyła go we śnie tak głębokim, żeby nic nie słyszał, wyśliznął się z łóżka starając się nie obudzić Fiory, wciągnął koszulę i pludry, i poszedł do głównej komnaty, gdzie czekał na niego Salvestro, jego koniuszy.

- Idź po tych dwóch mężczyzn, którzy przyjechali wczoraj z donną Fiorą! - rozkazał pochłaniając jednocześnie pozostałą na stole piętkę chleba. - Później przyprowadzisz na schody ze dwudziestu żołnierzy.

Esteban i Mortimer pojawili się niemal natychmiast. Niepokój nie pozwalał Kastylijczykowi zasnąć przez całą noc. Szkot zaś, przyzwyczajony do budzenia i wstawania przed świtem, zerwał się natychmiast.

- Będziecie mogli wrócić do siebie - powiedział im Campobasso. - Donna Fiora nie potrzebuje już waszych usług.

- Wybacz mi, dostojny panie - powiedział Esteban, którego twarz w mgnieniu oka stała się nieprzenikniona - ale jestem u niej na służbie od dawna i jeśli mnie nie potrzebuje, sama powinna mi to oznajmić! Nigdy nie opuszczę jej z własnej woli ani na rozkaz kogoś obcego!

- Ja zaś otrzymałem rozkaz czuwania nad nią - powiedział spokojnie Mortimer - a mam zwyczaj zawsze wykonywać zadania do końca.

- To wielkie słowa jak na przewodnika. Polecono ci zaprowadzić ją do mnie?

No to sprawa załatwiona. Możesz odjechać.

- Źle mnie zrozumiałeś, panie: mam ją zaprowadzić wszędzie, gdzie zechce się udać. Będzie mnie jeszcze potrzebowała.

- Niepotrzebnie próbujesz mnie przechytrzyć. Wiem, kim jesteś: jednym ze szkockich gwardzistów króla Francji. Posłuchaj więc: wrócisz do swego pana i złożysz wielkie podziękowanie za piękny prezent, który mi przysłał. Dodasz, że pragnę pewnego dnia, kiedy donna Fiora zostanie już hrabiną Campobasso, wyrazić mu moją wdzięczność. Idź już! Jeśli zaś o ciebie chodzi - dodał pod adresem Estebana - słyszałeś, co powiedziałem: poślubię twoją panią. Mogę zapewnić, że będę umiał ją ochronić przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Tobie również radzę odjechać.

- A jeśli się nie zgodzę? - warknął Kastylijczyk czując jak wzbiera w nim gniew.

- To bardzo proste: w ciągu godziny zawiśniesz na szubienicy.


Ja również nie chcę i nie mogę odjechać - powiedział dobitnie Mortimer. - Każ prosić donnę Fiorę, panie. Od niej przyjmę wszystkie rozkazy.

Zwrócił wzrok ku Estebanowi. Pojął natychmiast, że on także jest gotów do walki. Wobec nich obu bezbronny kondotier miałby niewielkie szanse. Ale Campobasso westchnął ze znużeniem:

- Boże, ależ wy jesteście męczący!

Klasnął w dłonie i natychmiast do sali wkroczyło kilkunastu uzbrojonych ludzi:

- Tuja decyduję. Odjedziecie spokojnie, rozstaniemy się po przyjacielsku. Moi ludzie dadzą wam prowiantu na drogę i będziecie mogli podzielić się tym.

Odczepił wiszącą u pasa sakiewkę i rzucił w ich stronę, ale żaden z mężczyzn nie wyciągnął ręki, by ją schwycić. Monety rozsypały się po posadzce. Szkot ponownie porozumiał się wzrokiem ze swoim towarzyszem, po czym wzruszywszy ramionami oświadczył:

- Jedźmy! Przekażę twoje polecenia mojemu panu. Wszystkie polecenia!

- Doskonale! Zostaniecie wyprowadzeni poza mury miasta.

Mortimer i Esteban wyszli wraz z żołnierzami. Salvestro zamykał pochód. Kiedy zniknęli, Campobasso szybko pozbierał rozsypane monety, włożył je z powrotem do sakiewki i bawiąc się nią z zadowoleniem skierował się do sypialni.

Fiora w dalszym ciągu spała. Jej zachwycające ciało wyglądało jak cenna perła oprawiona w lśniącą masę rozrzuconych w nieładzie włosów. Hrabia przyglądał się jej przez chwilę. Potem rozebrał się, położył się obok niej i zaczął delikatnie pieścić. Fiora jęknęła nie otwierając oczu i wyciągnęła się poddając ciało dającej rozkosz dłoni, której wzbierające ciepło czuła już w dole brzucha. Kiedy zaczęła wić się pojękując, wszedł w nią i zjednoczyli się we wspólnym spazmie.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY UWIĘZIONA

Przez trzy doby Campobasso z Fiorą trwali zamknięci w podwójnym pierścieniu zasłon łoża i ścian sypialni. Jedynie Salvestro wchodził tam dwa razy dziennie i podawał im posiłki. Nigdy nie próbował dostrzec co się dzieje w alkowie. Twierdzą w tym czasie dowodził Galeotto, on też czuwał nad porządkiem w Thiomdlle. Wywiązywał się z obowiązków niechętnie, zaciskając pięści, gdy tylko spojrzał w stronę zamkniętego okna sypialni kondotiera.

Fiora spędzała w ramionach kochanka godziny pełne żaru. Przytulał ją do siebie, gdy spała, gdy karmił ją i poił. -Kiedy po dwudziestu czterech godzinach upomniała się o kąpiel, sam zaniósł ją do cebrzyka, który stary koniuszy napełnił wodą, umył ją i wytarł, nie przestając obsypywać pieszczotami i pocałunkami. Kiedy się nie kochali, patrzył na nią z zachwytem, dotykał powiek, ust, szyi, piersi, stóp, dłoni... Szeptał słowa miłości, które nie zawsze rozumiała.

Młoda kobieta nigdy nie przypuszczała, że może wzbudzić podobną namiętność. Campobasso nigdy nie był zaspokojony, nigdy nasycony. Posiadanie - zamiast uspokoić jego zmysły zdawało się je pobudzać i do tego stopnia zwielokrotniać jego pożądanie, że Fiora czasami czuła lęk. Spał niewiele i tylko na krótko pozwalał, by wymykała mu się w sen: godzinę lub dwie. Potem budził ją jeszcze bardziej spragniony:

- Jesteś moja na zawsze - powiedział któregoś wieczora niemal dusząc ją w uścisku. - Uczynię cię moją żoną.

Zaskoczona nieoczekiwanym oświadczeniem, postanowiła zbyć je śmiechem.

Chcesz mnie poślubić? Nawet nie wiem, jak ci na imię.

- Cola. Tutaj mówią Mikołaj. Tak nazywał się książę, któremu służyłem i którego utraciłem. Ale nie chcę rozmawiać o czymkolwiek poza miłością.

- Nie przypominam sobie, bym powiedziała, że cię kocham. Powiedziałam tylko, że mi się podobasz.

- To prawda, że nie mówią tego twoje usta! Ale twoje ciało woła mnie ciągle. Ciągle wzywa. Wprawiam je w drżenie. Dzięki mnie śpiewa, nawet krzyczy. To warte wszystkich poetyckich bredni. Kochasz mnie nie zdając sobie z tego sprawy.

- Być może, ale dopóki nie będę tego pewna, nie poślubię cię.

Wplótł palce w jej włosy i z okrucieństwem szarpnął jej głowę do tyłu:

- Kochasz innego? Powiedz mi! Czy kochasz innego mężczyznę? No już, odpowiadaj!

Porwany nagłą wściekłością wbił zęby u nasady jej szyi. Oczy Fiory wypełniły się łzami i krzyknęła z bólu.

- Czy byłabym tutaj, gdyby tak było?

Puścił ją i zobaczył, że płacze, że na jej skórze pozostał czerwony ślad.

- Wybacz mi, moje kochanie! Wariuję. Rozpalasz moją krew i dajesz radość, jakich nigdy nie zaznałem z żadną kobietą. Powiedz mi... czy inny mężczyzna dał ci kiedyś tyle rozkoszy? Powiedz! Chcę wiedzieć.

- Nie - szepnęła Fiora myśląc, że kłamie tylko częściowo. Jej noc poślubna była krótka w porównaniu z wybuchem namiętności, z orgią miłości, którą przeżywała od kilku dni. Wyczerpało ją to, ale jednocześnie przywracało przytomność umysłu.

Miała pełną świadomość rozdźwięku istniejącego między własnym umysłem i ciałem, którego reakcji nie mogła kontrolować. Rozum mówił jej, że nigdy już nie będzie musiała używać pachnidła Demetriosa, że rzeczywiście usidliła Campobasso. Gdyby kazano mu wybierać między nią a księciem, u którego służba podobała mu się zresztą mniej, niż się spodziewała, kondotier nie zawahałby się. Podczas gdy on lizał małą rankę na jej ramieniu, nasycona miłością Fiora pomyślała, że chciałaby wydostać się z zamknięcia we dwoje, którego - jak się zdawało - nic nie było w stanie przerwać. Stało się jednak inaczej.

Czwartego dnia rano rozległy się uderzenia żelazną rękawicą w drzwi. Jednocześnie Galeotto wrzasnął:

- Wyjdź, Cola! Muszę z tobą pomówić. To pilne! Campobasso nago wyskoczył z łóżka, przebiegł pokój i otworzył drzwi. Dostrzegł rozwścieczone spojrzenie przyjaciela.

- Co się dzieje?

- Paź zniknął!

- To ma być nowina? Niech idzie do diabła i niech...

- Nie. To nie tylko to: książę Karol jest w Soleuvre, dwanaście mil stąd. Jak myślisz, co się stanie, kiedy ten przeklęty Virginio opowie mu, że zaniedbujesz dowodzenie, bo spędzasz czas pieprząc się z donosicielką króla Francji?

Ręka kondotiera śmignęła jak wąż ku gardłu przyjaciela i ścisnęła je:

- Zabraniam ci tak mówić, słyszysz? Ona będzie moją żoną!

- Jeśli chcesz, by tego dożyła, lepiej odeślij ją tam, skąd przyszła! - ryknął Galeotto wyrywając się mu.

- Nigdy jej nie odeślę!

- A więc umieść ją w bezpiecznym miejscu. Zrób coś. Ten smarkacz musiał wyjechać już wczoraj.

Hrabia zastanowił się przez chwilę i mruknął:

- Może masz rację. Przyślij do mnie Salvestro, wydaj rozkaz, by poszukano jakiejś lektyki i przygotowano eskortę. Dziesięciu ludzi.

- Co zamierzasz?

Odprowadzę ją do Pierrefort!

- Na teren Lotaryngii? Do wrogiego kraju? Zwariowałeś?

- Nikt nie będzie jej tam szukać, gdyby ten gówniarz doniósł. Pierrefort wciąż jest moje, podobnie jak do Zuchwałego należą miasta, które ten młody idiota René pozwolił nam zająć.

Następna godzina była dla Fiory trudna. Plany kochanka nawet jej się podobały - gotowa była na wszystko, byle spokojnie przespać całą noc - ale zdenerwowała się, kiedy Campobasso przyznał, że odesłał jej asystę. Kondotier musiał stawić czoła iście włoskiemu napadowi wściekłości. Wprawiło go to w osłupienie.

- Jakim prawem pozwoliłeś sobie odesłać moich służących? - krzyknęła. - Czy dlatego, że przespałeś się ze mną. Myślisz, że możesz sobie pozwolić na wszystko, zniszczyć całe moje życie? Esteban jest u mnie od dawna, a ty odesłałeś go jak nieuczciwego lokaja! Nigdy ci tego nie wybaczę, nie zostanę tu ani chwili dłużej!

- Uspokój się, błagam. Wyjedziesz, powiedziałem ci to przed chwilą.

- Oczywiście, ale nie tam, gdzie chcesz! Jeśli sądzisz, że pozwolę się zamknąć w twoim zamku, to grubo się mylisz. Każ mi osiodłać konia i żegnaj!

- Oszalałaś! Dokąd pojedziesz?

- Teraz, kiedy nie mam już przewodnika? Zaskoczę cię: pojadę do księcia Burgundii!

- Każe cię powiesić!

- Tak sądzisz? A czy kazałeś mnie powiesić, kiedy przyjechałam, nieznajoma, nawet nieco podejrzana? Nie. Wziąłeś mnie do łóżka, a ja się zgodziłam, gdyż uważałam cię za mężczyznę. Ale ty trzęsiesz się tu jak smarkacz, bo twój paź może poszedł cię zadenuncjować. Zuchwały zdaje mi się być człowiekiem z klasą. Próba uwiedzenia go mogłaby być zabawna.

Kondotier owładnięty nagłą wściekłością chwycił ją za gardło:

- Ty wstrętna dziwko! Masz mnie już dość, prawda? Łóżko książęce byłoby lepsze od mojego? Nie pozwolę ci na to. Powiedziałem, że chcę cię zatrzymać i zatrzymam!

- Więc... zatrzymasz... moje zwłoki! - wykrztusiła na wpół uduszona.

Zrozumiawszy, że omal jej nie zabił, Campobasso zwolnił uchwyt i pchnął ją na ziemię:

- Zrobisz to, co mówię! Wstań i ubierz się... jeśli nie chcesz, żebym kazał cię ubrać moim ludziom.

Wstała i roześmiała mu się prosto w twarz:

- To byłoby ciekawe! Świetny pomysł! Zawołaj więc swoich ludzi! Kilku łuczników jako pokojowe, to mogłoby być zabawne.

To absurdalne wyzwanie uspokoiło jego gniew, ale obudziło namiętność. Brutalnie porwał ją w ramiona, popchnął na jedną z kolumienek łoża i wziął na stojąco z taką gwałtownością, że krzyknęła z bólu.

- Nie doprowadzaj mnie do ostateczności, Fioro! Nie mogę cię stracić, słyszysz? Chcę mieć cię znowu i znowu, zawsze kiedy będę miał na to ochotę. Dlatego muszę cię ukryć, odsunąć od niebezpieczeństwa. Gdyby książę skazał cię na śmierć, zabiłbym go. Kocham cię, rozumiesz? Kocham cię, kocham, kocham!

- Co zamierzasz zrobić? - spytała w chwilę później, kiedy - znów pełen czułości - pomagał jej się ubierać.

- Jak tylko opuścisz Thionville, pojadę do Soleuvre i zobaczę się z Zuchwałym, nie czekając aż mnie wezwie. Powiem mu do jakiego stopnia mi na tobie zależy, a również, że chcę cię pojąć za żonę. Nie ośmieli się wtedy ciebie ścigać. Za bardzo potrzebuje oddziałów, którymi dowodzę.

- Dlaczego nie odejdziesz zamiast stawiać czoła jego gniewowi? Wyjedź ze mną!


Zawahał się, najwidoczniej skuszony; dręczyła go przecież myśl, że będzie musiał się rozstać, choćby na krótko, z tą zachwycającą kobietą. Rozsądek wziął górę.

- Nie mogę - wyznał. - Muszę zapłacić moim ludziom a książę winien jest mi złoto.

- Może kto inny dałby ci więcej?

- Wiem... i możliwe, że pewnego dnia zdecyduję się na to. Na razie jednak chcę odzyskać wszystko, co mi się należy. Zuchwały wysłał do Lombardii wielkiego bastarda Antoniego, swego przyrodniego brata i najlepszego dowódcę, aby sprowadził wojska najemne. Chciałbym, aby moi ludzie zostali opłaceni przed ich przybyciem.

Fiora nie nalegała. Wpadła na pewien pomysł: pozwoli się zaprowadzić do Pierrefort, a tam z pewnością znajdzie sposób, by uciec. Jeśli kondotierowi zależy na niej tak jak mówi, to porzuci wszystko, by pojechać za nią.

W godzinę później, wyciągnięta na poduszkach nieco już starej lecz solidnej lektyki ze szczelnie zasuniętymi, skórzanymi zasłonami, Fiora opuszczała Thionville, którego nawet nie zdążyła zobaczyć. Salvestro, jak zwykle obojętny, jechał tuż przy niej, a dziesięciu eskortujących, podzielonych na dwie grupy, znajdowało się przed i za zaprzęgiem. Dla ostrożności żołnierze zamiast burgundzkich płaszczy z białym krzyżem świętego Andrzeja założyli tuniki z po-

Zbudowany sto lat wcześniej przez Piotra de dwójnym krzyżem Lotaryngii. Bar zamek Pierrefort, nazwany tak od imienia Szybko skierowali się na południe. Musieli pokonać w ciągu dnia około dwudziestu mil dzielących luksemburskie miasto od lotaryńskiego zamku Campobasso.

się nad wysokimi brzegami wąwozu stanowiącego naturalną drogę między Barrois i Mozelą. Powstał na planie pię-cioboku o powierzchni około dwudziestu tysięcy metrów kwadratowych. Chroniły go cztery wieże, z których każda stanowiła odrębny przykład ówczesnej architektury wojskowej: jedna czworoboczna, jedna okrągła, jedna zakończona spiczasto i wreszcie duża wieża ośmioboczna: don-żon. Ją właśnie kazał zniszczyć zagniewany René II, ale niewiele ucierpiała od pożaru. Północna i wschodnia fasada budowli wychodziły na urwisty wąwóz, a od południa i zachodu odgrodzona była szeroką, głęboką fosą, której brzegi łączył stały most i opadający nań most zwodzony. Fosę poprzedzała pierwsza linia obrony złożona z częściowo spalonej palisady i wieżyczek strażniczych. Było to jednocześnie dzieło sztuki i silna forteca, w której Campobasso pozostawił garnizon złożony z około dwudziestu ludzi dowodzonych przez jednego ze swoich synów.

Fiora jednak nie widziała tego wszystkiego, podobnie jak nie zobaczyła nic po drodze; wstrząsy lektyki po wybojach nie przeszkodziły jej twardo zasnąć. Otworzyła oczy dopiero, gdy rozległ się zgrzytliwy łomot opuszczanego mostu zwodzonego i podnoszonej w bramie kraty. Oddział przeszedł pod ostrołukiem bramy, wkroczył na ogromny podwórzec oświetlony ledwie kilkoma pochodniami i wreszcie zatrzymał się przed wejściem do pięknego budynku mieszkalnego o oknach wykwintnie ukształtowanych i ozdobionych herbem dawnych władców zamku.

Na progu stał podobny do kondotiera młodzieniec, odziany w kolczugę z lśniących ogniw, a poza nią w skórzany strój.

- Witaj Salvestro, stary draniu! - zawołał wesoło. Mało brakowało, a przez te lotaryńskie tuniki dostałbyś parę strzał z kuszy. Co to za pomysł?

- Burgundia nie cieszy się najlepszą opinią. Przez ostrożność więc...

- A cóż za dobry wiatr cię sprowadza?

- Wiatr, który cię porwie, panie Angelo. Twój ojciec cię wzywa, a przysyła mnie, bym przejął dowodzenie w Pierre-fort.

- Prawdę mówisz? Opuszczę wreszcie to gniazdo puszczyków, znowu ujrzę wojnę? Chwała Bogu! Czekam na to od dawna!

Mężczyźni ściskali się, że śmiechem klepali po plecach, po czym Angelo zapytał:

- Co jest w tej lektyce?

- Największy skarb twego ojca. Ta, która wkrótce będzie panią na waszym zamku. Twoja przyszła macocha, ot co!

Rozsunąwszy zasłony lektyki podał dłoń Fiorze, by pomóc jej wysiąść. Nie całkiem obudzona młoda kobieta mrużyła oczy w świetle trzymanych przez dwóch służących pochodni.

- Czy już dojechaliśmy? - zapytała.

- Tak, madonna. Oto pan Angelo, starszy z synów dostojnego pana Coli.

Jednak młodzieniec już składał ukłon z wdziękiem nieoczekiwanym u odzianego w stal mężczyznę i ujmował dłoń Fiory.

- Jeszcze przed chwilą sądziłem, że z radością opuszczę to miejsce, piękna pani. Ale teraz przechodzi mi na to ochota, ponieważ ty zostajesz, podczas gdy ja odjeżdżam!

- Dziękuję ci za powitanie, panie! Nie spodziewałam się zastać w tej fortecy człowieka o tak wykwintnych manierach.

- Ja również - rzekł Salvestro kpiąco. - Zrobiłeś postępy w sztuce mówienia do kobiet, mały. Jeśli zaś chodzi o wojnę, to nie masz co na nią za bardzo liczyć! Książę Karol przebywając w Soleuvre wysłał podobno kanclerza ale przedyskutował warunki pokoju z wysłannikami króla Francji.

Z twarzy młodzieńca znikła cała radość:

- Pokój? Zuchwały chce pokoju ze swym śmiertelnym wrogiem? Nie do wiary! Od czasu wygaśnięcia rozejmu, od maja, Francuz odebrał mu Pikardię, i zaatakował północna część Franche-Comté.

- Zuchwały ma co innego do roboty, z pewnością woli trzymać Ludwika XI na dystans, nawet za cenę ułomnego pokoju. Mówi się, że na wezwanie René do Franche-Comté wkroczyli również Szwajcarzy oraz Alzatczycy. Możliwe więc, że w końcu będziesz miał tę wojnę! - zakończył z drwiącym uśmiechem.

- Wszystko to niezwykle interesujące, panowie - powiedziała Fiora z uśmiechem łagodzącym wypowiedź - ale chętnie weszłabym do tego domu i zjadła kolację, jeśli to możliwe.

- Wybacz nam, pani - powiedział Angelo - masz po stokroć rację. Przybywasz w odpowiedniej chwili, gdyż polowałem cały dzień i właśnie miałem siadać do stołu.

- Pozwalasz sobie na polowania, panie, mimo że ta burgundzka forteca na ziemi lotaryńskiej jest zapewne w stałym niebezpieczeństwie?

- Nie jesteśmy tak naprawdę w Lotaryngii lecz na granicy tego księstwa i Francji. Ponieważ granica nie jest zbyt dokładnie wytyczona, żyję we względnym spokoju, ale będzie on jeszcze większy, jeśli zawrzemy pokój z Ludwikiem XI. Wejdźmy do środka!

Wchodząc do domu Fiora odkryła, że można być żołnierzem i mieć dobry gust. Komnatę, w której nie brakowało ani mebli, ani poduszek, ani pięknych przedmiotów, zdobiły kobierce i dodała, że zamek w Thionville, choć był dawną siedzibą książąt, nie mógł się pochwalić niczym podobnym.

- Mój ojciec bywa tam tylko przejazdem. Zadowala się tym, co jest. Tutaj mieszka u siebie. Podobnie ładnie jest w Ainvelle-aux-Jars, gdzie mieszka mój brat i sędzia odpowiedzialny za ściąganie podatków. Tamtejszy zamek wymagałby jeszcze pewnego zagospodarowania. Zapewne zajmiesz się tym, pani, jako że zostaniesz żoną ojca? Szczerze mnie to raduje.

Fiora uświetniła swą obecnością kolację, na którą podano ryby i dziczyznę, a następnie oświadczyła, że jest zadowolona z sypialni, którą w tym czasie dla niej przygotowano. Była to duża przytulna komnata z zasłonami haftowanymi w gałązki i kwiecistym gobelinem ozdabiającym ścianę. Okna, jak wszystkie w budynku, wychodziły niestety na podwórzec.

Młoda kobieta zamknęła drzwi na klucz obawiając się, że przyglądający się jej z widoczną przyjemnością młodzieniec zechce osobiście poznać wdzięki, którym uległ jego ojciec. Na szczęście nikt nie zapukał.

Pozostawiona sama sobie po raz pierwszy od wielu dni -Fiora wykorzystała znaczną część nocy na rozmyślania. Przespawszy cały dzień nie była już znużona, a umysł jej był na tyle jasny, że mogła stawić czoła tej całkiem nieoczekiwanej sytuacji. Przybywając do Thionville miała nadzieję spodobać się kondotierowi, przywiązać go do siebie, a potem stopniowo i niepostrzeżenie doprowadzić do tego, czego pragnął Ludwik XI: by porzucił Zuchwałego i wrócił z nią do Francji, zabierając oczywiście swych żołnierzy. Wszystko to przy użyciu przynęty w postaci stosownej ilości złota.

To mogłoby, musiałoby się udać, gdyby nie pojawiły się dwa nowe czynniki: po pierwsze obecność Galeotto, jego ludzi i części armii burgundzkiej w luksemburskim mieście: wszelkimi środkami przeszkodziliby oni Campobasso w wyjeździe. Po drugie - szalona namiętność, jaką obudziła w sercu i zmysłach kondotiera. Gwałtowna, zazdrosna, a nawet niebezpieczna, zadziałała odwrotnie, niż Fiora się spodziewała. Zamiast pojechać za nią, Campobasso myślał o jednym: zatrzymać ją tylko dla siebie, ukryć na tak długo, jak będzie trzeba, a później oficjalnie poślubić, nie opuszczając bynajmniej z tego powodu stronnictwa burgundzkiego. Zresztą gdyby pokój z Francją został zawarty, jego zdrada miałaby niewielkie znaczenie, a pozbawiłaby go profitów obiecanych z-pewnością przez księcia porywającego się na podbój królestwa. Teraz Fiora znalazła się w sercu nieznanego kraju, zamknięta w warownym zamku, pozbawiona jakiejkolwiek pomocy, by się z niego wydostać. Bez przebiegłości Estebana i nadzwyczajnej siły Mortimera, bez odwagi ich obu, była niemal bezbronna, gdyż nie bardzo wyobrażała sobie, że mogłaby próbować uwieść starego Salvestro w nadziei, iż otworzy jej bramę.

Gdzie teraz byli Kastylijczyk i Szkot? Campobasso, jeśli wierzyć jego słowom, kazał odprowadzić ich milę za Thionville. Dopiero wtedy zwrócono im broń, a ci, którzy ich odprowadzali, widzieli, jak oddalali się w kierunku Francji. Czy już tam dotarli i czy wszystko odbyło się tak, jak jej opowiedziano? Czy naprawdę oddano im broń, czy też raczej poderżnięto im bez zbędnych ceregieli gardła? Fiora znała teraz wystarczająco swego kochanka, by wiedzieć, że można się po nim spodziewać wszystkiego.

Jeśli tak się nie stało - a pragnęła tego z całego serca -to Douglas Mortimer jechał zapewne co koń wyskoczy do króla, by zdać mu sprawozdanie ze swej misji. Ale Este-ban? Czy towarzyszy mu w nadziei na sprowadzenie jakiejś pomocy? Fiora trochę w to wątpiła. Kastylijczyk był do niej przywiązany. Poza tym za nic, w świecie nie złamałby polecenia Demetriosa, a to było wyraźne: czuwać nad Fiorą zawsze i w każdych okolicznościach. Może nie był tak daleko, jak sądzono? W każdym razie jedno było pewne: musiała próbować wydostać się stąd za wszelką cenę. Może wówczas, dowiedziawszy się, że uciekła, Campobasso rzuci się na jej poszukiwanie pozbawiając w ten sposób Zuchwałego jednego z najlepszych dowódców? Tak czy inaczej, nie chciała dłużej być zabawką w rękach tego mężczyzny i ponownie przeżywać dni i nocy, których nie mogła nawet wspominać bez wstydu: bez wątpienia zachowała się jak kurtyzana - była zresztą na to przygotowana, ale najgorsze, że sprawiło jej to przyjemność. Odkryła, że może lubić miłosne igraszki nie odczuwając samej miłości i że człowiek całkiem nieznajomy, jeśli byłby zręczny, mógłby wprawić w drżenie jej zmysły.

Rozmyślając o rychłej ucieczce zasnęła w końcu tak głęboko, że nie słyszała, jak wczesnym rankiem Angelo wyjechał wraz z eskortą.

Po opuszczeniu przezeń zamku, Salvestro rozkazał spuścić kratę i podnieść most zwodzony. Później, spojrzawszy na okno pokoju, gdzie spała kobieta, która oczarowała jego pana, uśmiechnął się lekko, wzruszył ramionami i poszedł przeprowadzić inspekcję kwater oraz broni ludzi strzegących fortecę. Fiora jeszcze nie wiedziała, że stała się jeńcem starego żołnierza, który jej nie lubił i który zrobi wszystko, by prędko opanowała wyznaczoną rolę: rolę pięknego przedmiotu służącego wyłącznie wytchnieniu wojownika i dającego mu przyjemność. Nic więcej!

Bardzo szybko spostrzegła, jaki los jej zgotowano. Z samego rana, widząc że wyjątkowo nie pada i niebo jest prawie czyste, poprosiła o konia, by odbyć przejażdżkę po okolicy. Odpowiedziano jej, że jest to niemożliwe, gdyż piesze czy konne spacery nie dają się pogodzić z obroną granicznej fortecy. Wskazano jej znajdujące się przy bramie wjazdowej schody wiodące na trasę obchodu murów. Jednak kiedy zaczęła wspinać się po stopniach, usłyszała za sobą odgłos podkutych butów dwóch żołnierzy zobowiązanych do towarzyszenia jej. W ich obecności, pod ich czujnym spojrzeniem, przebyła wolnym krokiem trasę obchodu zamku, ledwie spoglądając na nie pozbawiony przecież uroku pejzaż.

Jeszcze gorzej było, kiedy zszedłszy z powrotem zauważyła dwóch murarzy zajętych pod nadzorem Salvestro wstawianiem krat do okna jej pokoju. W przypływie gwałtownego gniewu podbiegła do niego:

- Kto pozwolił ci to robić, panie? Czy nie wiesz, że twój pan pragnie, bym została jego żoną?

- Nie obawiaj się, pani: nikt w tym zamku ci nie uchybi. Ponieważ jednak nie jestem pewien, czy ty masz wielką ochotę na małżeństwo, chcę być pewien, że będziesz gotowa go przyjąć, kiedy tego zapragnie.

- Cóż to za brednie? Czyż nie przybyłam do niego z własnej woli?

- Bez wątpienia, ale w jakim celu? Może dlatego, że marzyłaś o nim od dawna, pani? Nie wierzę w to: jesteś taka młoda a on wkrótce będzie stary.

- Czy nie wiesz, że jestem jego kuzynką?

- To możliwe ale nie całkiem pewne. Ja zaś otrzymałem zadanie opiekowania się tobą i będę się tobą opiekować, nawet wbrew tobie samej. Uwierz mi, że wiele mnie to kosztuje. Gdyby nie ty, pani, brałbym udział w przygotowaniach do wojny.

- Jakiej wojny? Właśnie trwają negocjacje pokojowe.

- Aja ci mówię, pani, że książę znowu wyruszy na wojnę.

- Jesienią? To nieprawdopodobne!

- Dla prawdziwych żołnierzy pora roku nie ma znaczenia. Czy zechciałabyś wejść do środka, pani?

- Poskarżę się na warunki, w jakich tu przebywam!

- Ale za to mój pan nie będzie się Uskarżać: zależy mu by mieć się w swoim łożu. Ja będę czuwać nad tym, żebyś stamtąd nie wychodziła.

Rozwścieczona Fiora wróciła do siebie trzasnąwszy drzwiami.

Mijały dni i noce, smutne, szare, wszystkie podobne do siebie i przerażająco nudne. Natura ponownie przybrała opłakane barwy, a lato zakończyło się wśród obfitych deszczy i huraganowych wiatrów. Pierrefort, otoczone chmurami i obłokami wody, przypominało okręt w czasie burzy, a Fiora lubiła wspinać się na mury i z dziką przyjemnością pozwalała smagać się wiatrowi. Marzyła o tym, by ją porwał, by mogła jak ptak przelecieć nad blankami i zanurkować w rozmokłych polach jak w morzu. Zawsze jednak musiała wracać do siebie, a w domu dusiła się.

Spędzała długie godziny siedząc w głównej komnacie przy ogromnym kominku, na którym drwa płonęły przez cały dzień, bezczynnie, ze wzrokiem zatopionym w kapryśnych igraszkach płomieni. Nie miała żadnej możliwości zajęcia się czymkolwiek, gdyż na zamku nie było ani książek, ani niczego, co pozwalałoby zająć ręce haftem, czy inną robótką. Na noc Salvestro zamykał ją w sypialni, a sam dla większej pewności kładł pod drzwiami. Fiora mogła słyszeć jak chrapie niczym stary niedźwiedź. Rzadko odzywali się do siebie, ponieważ nie mieli o czym rozmawiać. Jedyne nowiny zdobywano przy okazji wypraw po zapasy, po które dwa razy w tygodniu posyłał Salvestro.

Tak jak przepowiedział stary koniuszy, Zuchwały rozwinął swój fioletowoczarny sztandar i stanął do walki. Wysłał do księcia René manifest, będący najbardziej wojowniczą z deklaracji, stanął na czele wojsk i zaczął zajmować Lotaryngię. Jego armię poprzedzał pierwszy korpus pod rozkazami marszałka Luksemburga i Campobasso, którzy oblegali miasto Conflans-en-Jarnisy. René II udał się do Francji w celu zyskania pomocy Ludwika XI, w którą zresztą nie bardzo wierzył, bo przecież król podpisał właśnie z Burgundią pokój w Souleuvre. Echo walk sprawiało, że stary Salvestro drżał jak rumak bojowy na dźwięk trąbki; czyniło go to jeszcze bardziej niemiłym.

Pewnej nocy Fiorę przebudził zgrzyt podnoszonej kraty i mostu. Rozległ się tętent kopyt i okrzyki. Wyskoczyła z łoża i wciągnęła koszulę, by pójść zobaczyć, co się dzieje. Ledwie miała na to czas. Do pokoju wszedł Campobasso z hełmem pod pachą, w ociekającej wodą zbroi i z błyszczącymi oczami. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym, upuściwszy hełm na podłogę i zerwawszy z rąk rękawice, zbliżył się do Fiory.

- Musiałem przyjechać! - powiedział. - Conflans obejdzie się beze mnie przez dwadzieścia godzin.

- Czy chcesz powiedzieć, że opuściłeś swój posterunek?

- Tak... ryzykując, że okryję się hańbą, ale nie mogłem już wytrzymać. Potrzebuję cię... bardziej niż powietrza, którym oddycham. Chodź, pomóż mi zdjąć to żelastwo! Mam około dwóch godzin.

Zamiast usłuchać Fiora wzięła szal, narzuciła go na skąpe odzienie, skrzyżowała ramiona na piersiach i oparła się plecami o okno:

- Nie! Łatwo ci wpaść tu jak bomba i obwieścić, że mnie potrzebujesz! Otóż wyobraź sobie, że ja wcale cię nie potrzebuję, nie mam na ciebie najmniejszej ochoty, i jeśli mnie chcesz, to będziesz musiał zadać mi gwałt!

Zaskoczony jej reakcją zdołał jedynie wybełkotać:

- Ależ... Fioro... my się kochamy! Czy już zapomniałaś Thionville, naszą sypialnię... i wszystko, co nas łączyło?

- Niczego nie zapominam. Natomiast ty zdajesz się nie pamiętać o względach należnych kobiecie mojego stanu. Kimże tu jestem? Dziewczyną, która ma jedynie spełniać twoje zachcianki? Spójrz na te kraty w oknie! Czy wiesz, że mogę spacerować tylko po murach i to otoczona dwoma strażnikami? Czy wiesz, że twój koniuszy sypia na progu mych drzwi?

- Nie gniewaj się, błagam! To ja wydałem te rozkazy Salvestro. To było konieczne dla,twego bezpieczeństwa!

- Cóż może z tym mieć wspólnego moje bezpieczeństwo?

- Musisz zrozumieć! Ta placówka nie jest całkowicie pewna. No i nie mogłem cię zostawić samej pośród całego garnizonu nie powziąwszy środków ostrożności. Wiem aż za dobrze, że żaden mężczyzna nie oprze się twojej urodzie. Ci tutaj są tacy sami jak inni. Jak się trochę wypije, sforsowanie okna nie jest problemem. Salvestro!

Stary żołnierz pojawił się natychmiast. Musiał jak zawsze stać z uchem przyciśniętym do drzwi.

- Pomóż mi zdjąć to wszystko! - polecił mu Campobasso,

- Zbyteczny trud! - zaśmiała się drwiąco Fiora - gdyż wyjedziesz tak, jak przyjechałeś. Nigdy nie zgodzę się, byś traktował mnie jak markietankę.

- Traktuję cię jak żonę, koniec dyskusji.

- Naprawdę? Mówią, że ją zabiłeś! Zrobisz to jeszcze raz?

- Jesteś zbyt pobłażliwy, dostojny panie, dyskutując z tą kreaturą - mruknął Salvestro, kończąc zdejmować j części zbroi. - Przytrzymam ci ją, a ty zrobisz z niej użytek '.\ ku swej przyjemności...

Campobasso kuksańcem pchnął go na ścianę:

- Przynieś mi wina! Potem zamknij te drzwi na klucz i przyjdź po mnie za dwie godziny. Niech mi trzymają świeżego konia!

W tym czasie umysł Fiory pracował. Dwie godziny to niewiele. Za mało. Co by się stało, gdyby udało się jej przeszkodzić w jego wyjeździe? Byłby zhańbiony, to pewne, ale tym zupełnie się nie przejmowała. A gra warta była świeczki.

Kiedy Salvestro przyniósł wino i rozległ się odgłos obracanego w zamku klucza, zaczęła się śmiać. Campobasso stał kilka kroków od niej z zatroskaną miną, najwyraźniej analizując oskarżenie, które cisnęła mu w twarz.

- Przestań się śmiać! Kto ci powiedział...

- Że zabiłeś swoją żonę? Ależ, mój drogi, to stanowi część twojej legendy. W dodatku zupełnie się tym pie przejmuję!

- Czym się w takim razie przejmujesz?

- Może tobą? Nie lubię być traktowana jak niewolnica. Chciałabym zyskać pewność, że jestem nie tylko twoją kochanką, ale i panią.

- A więc poddaj mnie próbie! Rozkazuj! Będę ci posłuszny. Ale błagam, bądź moją!

- Niech tak będzie! Zgadzam się wystawić cię na próbę. Rozkazuję ci zostać tam, gdzie stoisz i nie ruszać się, pod żadnym pozorem, zanim ci nie pozwolę.

- Co chcesz zrobić?

- Ocenić twoje posłuszeństwo. Nie ruszaj się, bo inaczej...

Powoli, bardzo powoli, nie spuszczając z niego oczu, zdjęła z ramion szal, rozwiązała wstążkę koszuli i pozwoliła opaść jej na ziemię, a później przeciągnęła się, zmysłowo przy tym unosząc lśniącą masę włosów. Campobasso posiniał.

- Fioro! - powiedział błagalnie.

- Nie, nie ruszaj się!

Nie spiesząc się, naga i pełna wdzięku, podeszła do kufra, na którym Salvestro postawił wino, nalała sobie kubek i wypiła je małymi łyczkami nie przestając uśmiechać się do dręczonego w ten sposób mężczyzny. Ten padł na kolana i zawołał:

- Fioro! Czas mija! Przerwij tę okrutną zabawę!

- Prawda: chce ci się pić! Czekaj! Naleję ci. Odwróciła się, by napełnić cynowy kielich, ale jednocześnie wzięła z kufra swoją jałmużniczkę, w której przechowywała małą fiolkę ze środkiem nasennym - prezent od Demetriosa - i wlała dwie krople do wina. Jej bujne włosy tworzyły zasłonę wystarczającą, by Campobasso nie dostrzegł, co robi. Obejmując kielich obu dłońmi podała mu go.

- Pij! - powiedziała cicho. - W tym czasie rozbiorę cię, a później pójdziemy do łóżka.

Wypił napój duszkiem i rzuciwszy kielich porwał ją w ramiona. Padli na łóżko, które głośno skrzypnęło. Jednak działanie środka nasennego nie było na tyle szybkie, by uchronić Fiore od wściekłego szturmu, jaki przypuścił na nią kochanek.

Kiedy zasnął, wyślizgnęła się z łóżka i wypłukała kielich odrobiną wina, wylewając je przez okno, nalała go ponownie do naczynia, ustawiła je przy łóżku, a resztę zawartości dzbanka wylała na zewnątrz. Szalała ulewa, która powinna zatrzeć ślady. Później położyła się z powrotem, wypiła trochę wina, przewróciła kielich na prześcieradło i udała, że śpi.

Naturalnie, kiedy Salvestro wszedł, by przypomnieć swemu panu o obowiązkach, nie mógł go obudzić.

- Pił jak smok! - westchnęła Fiora. - Jest kompletnie pijany!

- Przede wszystkim jest pijany ze zmęczenia. I ty masz w tym swój udział, pani. Nieważne! Musi wracać, bo inaczej będzie zgubiony. Pomóż mi go ubrać!

Odwróciwszy wzrok, by nie widzieć wstającej Fiory, zaczął wciągać pludry na bezwładne ciało Campobasso, wydającego między chrapnięciami pomruki sprzeciwu. We dwoje udało im się go ubrać, po czym Salvestro poszedł po sierżanta dowodzącego małym garnizonem, by pomógł mu zamknąć kondotiera w zbroi. Fiora, ukrywając rozczarowanie, przyglądała się, jak to robią. Zdała sobie sprawę, że największa kobieca przebiegłość jest bezsilna wobec ślepego oddania starego sługi.

Ubrany i uzbrojony kondotier został wsadzony na konia i przywiązany do niego. Stary Salvestro, w mgnieniu oka przygotowawszy się do drogi, wziął jego wodze:

- Poprowadzę go dopóki się nie obudzi. Jeśli przyjdzie mi iść aż do Confians, pójdę do Conflans - powiedział do sierżanta.

Pochyliwszy się w siodle szepnął mu kilka słów i opuścił zamek.

Wzruszywszy z rezygnacją ramionami, Fiora wróciła do poplamionego winem łoża.

Salvestro wrócił w ciągu dnia. Campobasso odzyskał świadomość o świcie i pogalopował do obozu co koń wyskoczy, nie rozumiejąc, co mu się przydarzyło.

Okazało się, że eskapada ta miała mieć poważne konsekwencje dla jego honoru. Właśnie tej nocy nadeszła odsiecz dla Gracjana d'Aguerre, walecznego gubernatora Con-flans. Campobasso zdołał wprawdzie wrócić do obozu, ale ujrzał nacierającego na tyły swych wojsk samego René II. który powrócił z Francji z prawie trzema tysiącami ludzi. Te nowe siły, powiększone o korpus rycerzy i łuczników lotaryńskich, runęły na wojska kondotiera. Zrozumiawszy, że przyjdzie mu tam stracić życie, Campobasso spiesznie odstąpił od oblężenia i doświadczył jednego z najstraszliwszych wybuchów gniewu księcia Burgundii. Nazwany tchórzem i niedołęgą, mógł tylko ugiąć kark przed burzą, przysięgając w duszy, że jeszcze się zemści.

Kiedy wiadomość o tych wydarzeniach dotarła do Pier-refort, Salvestro wpadł we wściekłość i Fiora przez chwilę znalazła się w niebezpieczeństwie:

- Może później mnie zabije, ale jeśli znowu popełni podobne szaleństwo dla ciebie, to przysięgam, uduszę cię własnymi rękami - wrzasnął podsuwając jej pod nos potężne, owłosione łapy, zdolne zmiażdżyć szyję niedźwiedzia. Spojrzała na niego chłodno:

- Oddałbyś mi może przysługę - powiedziała. - Czy sądzisz, że ten sposób życia może mi odpowiadać?

Wzruszywszy ramionami odwróciła się na pięcie i skierowała do kaplicy. Budowniczowie zamku musieli być ludźmi niezwykle pobożnymi, gdyż oprócz kaplicy zamkowej wznieśli między kuchnią a wartownią niewielką kapliczkę dla służby i żołnierzy.

Nie po raz pierwszy Fiora wchodziła do tego małego, ciemnego, o ciężkim sklepieniu ostrołukowym, sanktuarium, o które nikt się nie troszczył. Nagi ołtarz, kamienny krzyż, na ścianach częściowo zniszczone przez wilgoć freski, stara zjedzona przez robaki ława... to wszystko. Mimo to lubiła tam chodzić. Przesiadywała długie godziny na zniszczonej ławce modląc się - kiedyś straciła tę potrzebę i nawet nie próbowała jej odzyskać - z dłońmi splecionymi na kolanach, usiłując odnaleźć jasną nić w splątanym motku swego zrujnowanego życia.

Świetlistym pasemkiem, którego uparcie czepiała się przez tyle dni, była miłość do Filipa, ale nawet ona nie miała już sensu, skoro był żonaty. Fiora nie miała już prawa myśleć o nim, a mimo to wciąż tkwił w głębi jej serca, jak grot strzały, którego żaden chirurg nie umiałby wydostać nie powodując śmierci pacjenta. Bóg jeden wie, jak bardzo cierpiała z tego powodu! Nadzieja, którą uniosła ze sobą opuszczając Florencję, zgasła nie uleczywszy niewidzialnej rany, zatruwanej teraz wspomnieniami kondotiera i przeżytych z nim uciech cielesnych. Co zrobi, gdy Zuchwały już poniesie karę? Klasztor? Za żadną cenę! Wspomnienie klasztoru Santa Lucia pogłębiało wstręt, jaki zawsze czuła do życia zakonnego. Odnaleźć Demetriosa i kontynuować z nim wędrówkę w poszukiwaniu wiedzy? To jej wcale nie pociągało, a zresztą Demetrios jej nie potrzebował. A więc... Śmierć byłaby może najlepszym wyjściem, ale pod warunkiem, że zabrałaby ją pod niebem Florencji, aby jej prochy mogły spocząć w tej samej ziemi, która okryła ciało jedynego mężczyzny kochającego ją naprawdę i nie żądającego nic w zamian: Francesca Bel-tramiego... jej ojca. Zaś Campobasso nie tkniejej już nigdy, choćby musiała się zabić.

Decyzję tę zmieniła na przysięgę, kiedy dotarła do niej wieść o ostatnich wydarzeniach. Campobasso miał za zadanie ujarzmić pograniczne miasto Briey i napadł na nie z zaciekłością, u źródeł której legło przeżyte poniżenie. Briey bronione było jedynie przez garnizon złożony z osiemdziesięciu Niemców, mieszkańców oraz oddział, który pozostawił tam René, miał on bowiem świadomość słabości armii i przed odjazdem rozmieścił ją w głównych miastach. Artyleria również nie była nadzwyczajna: trzy lub cztery działa. Kondotier ze swymi sześcioma tysiącami ludzi pokonał miasto bez zbytniego trudu, ale pamiętał pomoc, którą Gerard d'Avilliers, tamtejszy gubernator, przyniósł Conflans. Kiedy tylko wkroczył do Briey, które teraz plądrowali jego żołdacy, kazał powiesić na drzewach wszystkich żołnierzy garnizonu na oczach ich dowódców, a przede wszystkim Gerarda d'Avilliers, któremu kula armatnia urwała ramię. Zgroza opanowała Lotaryngię. Zuchwały obszedłszy stolicę przez Custines i Neuveville pustoszył południe księstwa, które chciał opanować przed zaatakowaniem Nancy. Lud Lotaryngii próbował ujść okrucieństwu zwycięzców.

Z wysokości murów obronnych Pierrefort Fiora mogła widzieć sznury pozbawionych dachu nad głową, wynędzniałych wieśniaków, ciągnących za sobą dzieci, starców i rannych, szukających schronienia przed tym nieustannym deszczem powodującym przybór rzek i strumieni. Niektórzy przychodzili do zamku prosząc, by im otworzono i poratowano, ale Salvestro był bezlitosny, przepędzał ich przy pomocy kamieni i strzał, nie przejmując się pełną wstrętu wściekłością Fiory.

- Co za matka się nosiła, stary nędzniku! - rzuciła mu w twarz w obecności jego łuczników. - Nawet wilki zabijają tylko wtedy, gdy są głodne. Ty i twój nikczemny pan zabijacie dla przyjemności, gdyż czujecie się bezkarni.

- Mój nikczemny pan? Nie uważasz go za tak okropnego, kiedy się z tobą gzi, florencka dziwko. Wiem, że inaczej śpiewasz, kiedy leży na tobie. On jeszcze tu wróci!

- Nigdy, słyszysz? Nigdy więcej mnie nie dotknie. Przysięgam na zbawienie mojej duszy!

- Twojej duszy? - zaśmiał się szyderczo stary. - Duszy latawicy, szpiega gotowego na wszystko? Odejdź zanim stracę cierpliwość.

Wtedy z całej siły spoliczkowała go i splunąwszy mu w twarz, uciekła ścigana jego zachrypłym z wściekłości głosem:

- On niedługo przyjedzie! Niedługo przyjedzie ten, który jest twoim panem i moim! Już ja będę wiedział, co mu powiedzieć!

Wzruszywszy ramionami pobiegła do swego pokoju, zabierając po drodze z kuchni nóż. Zdecydowała posłużyć się nim przeciwko każdemu, kto by się na nią porwał, a w ostateczności - przeciwko sobie samej.

Ale Campobasso nie powrócił. Za to pewnego, ciężkiego od mgły listopadowego poranka przybył pod sztandarem Burgundii oddział jeźdźców, stanowiący eskortę starszego już oficera o wyniosłej minie, który zawołał:

- W imieniu Jego Wysokości Karola, księcia Burgundii, hrabiego de Charolais, ja, Oliwier de la Marche, kawaler Orderu Złotego Runa i kapitan gwardii księcia, wzywam was do otwarcia na naszą prośbę bram tego zamku!

Zbierając pospiesznie kompanię honorową i wciągając najlepszy kaftan, Salvestro kazał opuścić most i podnieść kratę. Jeźdźcy wpadli z impetem i zatrzymali się na środku podwórca.

- Mam do pomówienia z dowodzącym tą placówką -powiedział oficer.

- Ja nim jestem, dostojny panie. Salvestro da Canale, koniuszy pana hrabiego de Campobasso. Całkowicie do twojej dyspozycji, panie.

- Tego się właśnie spodziewam. Masz przekazać mi niejaką Fiorę Belframi.

Jest tu taka?

- Owszem, ale otrzymałem rozkaz, by czuwać nad nią i trzymać ją przy sobie, dopóki mój pan nie poleci inaczej.

Kapitan pochylił się, bez wysiłku chwycił koniuszego za kołnierz i podniósł do góry:

- Ja natomiast jestem posłuszny księciu Burgundii, a on nakazał mi znaleźć tę kobietę i przyprowadzić. Słyszałeś?

- Słyszał bardzo dobrze - przerwała zimno Fiora, wyszedłszy przez budynek. - Jestem Fiora Belframi. Czego chcesz ode mnie, panie?

Nie próbując nawet ukryć zaskoczenia widokiem pięknej, szczupłej, młodej kobiety, ubranej na czarno i patrzącej na niego spokojnie największymi oczami, jakie kiedykolwiek widział, kapitan mimowolnie zniżył ton:

- Mam rozkaz aresztować cię, pani, i zaprowadzić przed oblicze mego władcy.

- Aresztować mnie? Czyżbym popełniła jakąś zbrodnię?

- Nie wiem. Czy jesteś gotowa towarzyszyć mi dobrowolnie?

- Nawet z przyjemnością! - powiedziała z uśmiechem, częściowo przeznaczonym dla najwidoczniej walczącego z gniewem Salvestro. - Czy mogę zabrać wszystko, co do mnie należy? Nie ma tego zresztą wiele.

- Oczywiście, pani. Jeden z moich ludzi będzie ci towarzyszyć. Niech w tym czasie przyprowadzą osiodłanego konia.

W chwilę później Fiora wróciła spowita w czarną pelerynę. Żołnierz niósł jej lekki bagaż. Koń czekał. Skierowała się w jego stronę, ale kapitan zszedłszy na ziemię zastąpił jej drogę. Trzymał w dłoniach powróz:

- Muszę cię związać, pani. Jeśli obiecasz, że nie będziesz próbowała uciec, zwiążę ci ręce z przodu.

- Ach! Aż do tego stopnia?

- Tak.

- Dobrze... Tak czy inaczej - westchnęła - powiedziałam, że jestem szczęśliwa mogąc opuścić to więzienie.

- Nawet jeśli czeka cię inne?

- Nawet w najgorszym, jestem pewna, będę się czuła lepiej.

Skrępowawszy jej ręce w nadgarstkach, kapitan pomógł jej dosiąść konia; nawet rozpostarł płaszcz wokół niej i założył jej na głowę kaptur. Później wskoczył na siodło, wziął wodze konia młodej kobiety i okręcił je wokół swojej rękawicy.

- Czy masz prawo powiedzieć mi, dokąd zmierzamy, panie? - spytała Fiora, gdy u boku la Marche'a przekraczała bramę zamku.

- Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Prowadzę cię do obozu Jego Wysokości pod Nancy. Będziemy tam wieczorem.

- A więc wszystko w porządku.

Pozwoliła sobie na uśmiech pod osłoną kaptura. Wszystko było lepsze od niewoli w Pierrefort, nawet jeśli oznaczało to niepowodzenie jej misji. Wreszcie miała zbliżyć się do bajkowego księcia, o którym jego przyjaciele nigdy nie mówili wystarczająco dużo dobrego, a wrogowie wystarczająco dużo złego. Władcy, z którym Filipa de Selongeya wiązała przysięga kawalera Orderu Złotego Runa i przysięga feudalna, człowieka, którego Demetrios i ona sama poprzysięgli zabić. Teraz była jego więźniem, może to on skaże ją na śmierć. W grucie rzeczy było to bez znaczenia... pod warunkiem jednakże, że los nie postawi na jej drodze Filipa. Nie chciała, by sekretna rana w jej sercu znowu zaczęła krwawić, bo nie mogłaby w pogodzie ducha stawić czoła śmierci.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY POD NANCY

Z wysokości wsi Laxon Fiora ujrzała rozciągające się w dolinie u stóp dwa miasta. Jedno składało się z namiotów o jaskrawych barwach, z górującymi nad nimi proporcami. Namioty rozstawiono wokół zrujnowanej budowli o cienkich spiczastych wieżach. Drugie, otoczone dymami, wznosiło swe mury i wieże, których broniły fosy i fortyfikacje. Grzmiały armaty ustawione rzędem przed pierwszym i na murach drugiego, a łoskotowi towarzyszyły krzyki. Po obu stronach krzątali się ludzie. Mimo pochmurnej pogody lśniła broń i zbroje. Ludzie padali na przedpolach transzei wykopanych przed miastem. Wszędzie widać było wysokie, czerwone płomienie i kłęby czarnego dymu.

Nancy nie było bardzo dużym miastem. Żyło w nim około sześciu tysięcy mieszkańców. Była to stolica księstwa Lotaryngii i szlachetny gród, wokół którego książęta wznieśli wysokie mury. Wież jednak było niewiele: oprócz dwóch bliźniaczych, strzegących bram Craffe i Świętego Mikołaja oraz dwóch ukrytych przejść w murach. Do tego dochodziły- rzecz jasna- te, które broniły pałacu książęcego wzdłuż jego wschodniego boku od strony Meurthe*16.

Pięćdziesiąt lat wcześniej książę Karol II, świadom rozwoju artylerii oraz faktu, że stare mury i fosy nie stanowią już wystarczającej obrony dla miasta, postanowił wybudować owe dodatkowe wzmocnienia. Wzmocniono galerie strażnicze, a nieco później książę Jan II wzniósł wspomniane wieże ze stożkowatymi dachami z łupku, broniące bramy Craffe*17. Ta lotaryńska stolica dumnie opierała się szturmom armii burgundzkiej, która dzięki swym kontyngentom z Luksemburga, Franche-Comte, Sabaudii i Anglii stała się ponownie groźna. W przypadku otoczonego miasta nie było to możliwe: już na początku oblężenia Campobasso kazał schwytać pasące się pod murami stada. Jak długo wytrzyma Nancy w tych warunkach i przy chłodnej, deszczowej jesiennej pogodzie?

Najwyraźniej nie przejmując się kanonadą, Oliwier de la Marche poprowadził swego więźnia w stronę ogromnego obozu. Przeciął różne kwatery, gdzie pracowali liczni rzemieślnicy: płatnerze, rymarze, kołodzieje, cieśle, nożownicy, piekarze, rzeżnicy, a nawet aptekarz. W tamtych czasach obóz armii był sporym miasteczkiem. Nie brakowało tam ani szynków, ani markietanek, których obóz znajdował się nieco na uboczu. Książę Karol zmniejszył ich liczbę do trzydziestu na kompanię, ale nadal było ich dużo.

Gdy dzień miał się ku schyłkowi - a zmrok w ponure, listopadowe dni zapadał wcześnie - huk dział ustał. Oblegający powrócili do obozu unosząc swych rannych. W oblężonym mieście dzwony kościołów Saint-Epvre i Saint-Georges biły na Anioł Pański; po obu stronach murów odkryły się głowy, a wszyscy znieruchomieli w krótkiej modlitwie. Eskorta Fiory uczyniła to samo... Wreszcie, przekroczywszy dawne fortyfikacje starej siedziby komandora zakonu świętego Jana z Jerozolimy, znajdującej się około dwustu metrów od murów, ujrzeli strzeżone przez wojsko miasteczko wspaniałych namiotów ustawionych wokół największego, ogromnego, purpurowego pawilonu, którego środkowy szczyt wieńczyła złota kula ozdobiona koroną. Tuż obok zatknięto wielki, fioletowo- czarno srebrny sztandar, a wokół krzątał się tłum stajennych, giermków i paziów odzianych w barwy księstwa Burgundii. Inne namioty ozdobiono herbami księcia de Cleves, księcia Tarentu, ambasadorów i kawalerów Złotego Runa. Pawilon, który znajdował się najbliżej siedziby księcia, nieco większy od innych, miał wspaniałą, fioletową barwę. Górował nad nim złoty krzyż. Było to czasowe schronienie legata papieskiego, Alessandro Nanniego, biskupa Forli.

Wszystkie te prowizoryczne schronienia, z których niektóre mogłyby rywalizować z prawdziwymi domami pod względem solidności i elegancji, były o tej porze pełne ożywienia. W zachowanych budynkach komandorii kucharze podsycali ogień pod pieczeniami i ragoüt, których korzenne zapachy rozchodziły się dokoła. Panował wesoły gwar pozwalający zapomnieć o trwającej wojnie.

Pojawienie się kapitana gwardii wiodącego ubraną na czarno, piękną kobietę o skrępowanych rękach wywołało zainteresowanie, ale Oliwier de la Marche sprawiał wrażenie niewrażliwego na nawoływania i pytania towarzyszy. Szedł wprost przed siebie nie odwracając nawet głowy. Fiora również nie przyglądała się nikomu ani niczemu. Siedząc prosto na koniu, miała wyniosłą postawę pojmanej królowej; nie dostrzegła stojących o kilka kroków od niej dwóch rycerzy, którzy pomagali sobie zdjąć rynsztunek. Twarz pierwszego zastygła przez chwilę w ogromnym zdumieniu, pod wpływem którego nieco zbyt gwałtownie zerwał hełm.

- Delikatniej, błagam! - zaprotestował Filip de Selongey. - Omal nie urwałeś mi nosa!

- Spójrz!... i powiedz mi, czy przypadkiem nie mam omamów?

Mateusz de Prame wskazywał jeźdźców zbliżających się do namiotu księcia.

Twarz Filipa poczerwieniała.

- To niemożliwe! To nie może być ona! - wyszeptał. - Nawet gdyby jeszcze żyła, co robiłaby tutaj? I to jako więzień?

- Nie wiem. Ale czy sądzisz, że takie podobieństwo jest możliwe? Myślałem, że podobna uroda jest czymś wyjątkowym...

- Trzeba się dowiedzieć!

Filip pobiegł w stronę przybyszy, ale oni już zsiedli z koni i weszli do namiotu. Kiedy Selongey chciał wejść tam za nimi, strażnicy skrzyżowali przed nim kopie.

- Chcę wejść! - zaprotestował. - Muszę natychmiast widzieć się z księciem!

- To niemożliwe! Dostojny pan Oliwier właśnie wydał rozkaz, aby nikogo tam nie wpuszczać.

- A kim jest kobieta ze związanymi rękami, która weszła z nim?

- Nie mam pojęcia.

Selogney z wściekłością zerwał rękawicę i cisnął ją na ziemię. De Prame usiłował uśmierzyć jego furię:

- Uspokój się! Gniew nic ci nie pomoże. Wystarczy poczekać, aż wyjdzie.

Książę nie będzie trzymać jej u siebie wiecznie.

- Masz rację. Poczekajmy.

Obaj usiedli na pniu ściętego drzewa. W tym czasie Fiora, po kilkuminutowym oczekiwaniu w przedsionku wyłożonym purpurowym atłasem, wkroczyła - wciąż prowadzona przez kapitana gwardii - do wspaniałego, obciągniętego płótnem pomieszczenia, tak pokrytego złotym haftem, że lśniło jak mitra biskupia. Na środku, oświetlony mnóstwem płonących świec i kryształowymi lampami, wznosił się tron osłonięty purpurowym baldachimem i herbem Burgundii. Siedział na nim mężczyzna, którego Fiora natychmiast poznała dzięki opisowi jego piastunki: Ma szeroką, ogorzałą twarz o mocnym podbródku, o oczach ciemnych i władczych. Włosy ma czarne i gęste... Był to Zuchwały.

Miał na sobie długą szatę z czerwonego aksamitu, przepasaną złotem i ocieploną gronostajowym kołnierzem, na tle którego odcinał się Order Złotego Runa. Przy czapce z tego samego materiału lśnił dziwny i fascynujący klejnot: diamentowa egreta, przytrzymywana przez mały kołczan z pereł i rubinów. Fiora pomyślała, że przypomina jednego z tych legendarnych książąt, o których w dzieciństwie słyszała od ojca piękne historie. Z pewnością nawet cesarz nie wyglądał bardziej imponująco od niego. Nie czuła strachu, a nawet bawiła ją myśl, że od miesięcy marzyła o zabiciu mężczyzny chronionego przez całą armię strażników i służby oraz przez własną legendę. Ona, zwykła dziewczyna, bez jakiejkolwiek władzy, i jej przyjaciel Demetrios, starzejący się grecki lekarz, przysięgli zabić Wielkiego Księcia Zachodu, nie wiedząc nawet, czy kiedykolwiek będą mogli się do niego zbliżyć... I oto stanęła przed nim jako skrępowany sznurem więzień. Na pewno nie dożyje świtu, gdyż posępna twarz i pełne błyskawic oczy nie wróżyły niczego dobrego. Nadal jednak nie obawiała się.

- Tak więc - powiedział wreszcie niskim i dźwięcznym głosem, który mógłby należeć do pieśniarza - tak więc jesteś dziewczyną, dla której jeden z moich najlepszych dowódców zapomina o obowiązkach i porzuca posterunek przy oblężonym mieście. Nie wiesz, że księciu należy się pokłon?

- Nie zdołałabym odpowiednio się ukłonić mając związane ręce, Wasza Wysokość. Zresztą odkąd mnie zabrano, usiłuję zrozumieć przyczynę tego - dodała podnosząc skrępowane dłonie. — O ile wiem, nikogo nie zabiłam ani nie okradłam.

- Jesteś szpiegiem na służbie mojego kuzyna, króla Ludwika Francuskiego. Według mnie to gorsze niż inne zbrodnie.

- Doprawdy? Czy nie został podpisany w Soleuvre dziewięcioletni rozejm między królem a Waszą Wysokością?

Myślałam, że skoro zamilkły działa, można swobodnie podróżować.

- Tutaj one się jeszcze odzywają. Miałaś więc kaprys, by przeprowadzić wizytację granic, a szczególnie miasta, gdzie, jakby przypadkiem, była skoncentrowana większa część naszej armii?

- Pragnęłam poznać jedynego kuzyna, jaki mi pozostał. Wasza Wysokość.

- Kuzyna?! Campobasso jest twoim kuzynem?

- Nie rozumiem - powiedziała Fiora ze słabym uśmiechem - jak nasze pokrewieństwo może obrażać potężność księcia Burgundii. A skoro mówimy o zniewadze, to chciałabym, Wasza Wysokość, byś przestał zwracać się do mnie: ty. Pochodzę z dobrego rodu; król Ludwik, z którym rzeczywiście się widziałam, zawsze zwracał się do mnie z szacunkiem. Nie sądzę, by Jego Królewska Mość był gorzej urodzony niż Wasza Wysokość.

Wobec zuchwalstwa kobiety, która przyglądała mu się z impertynencją, Karol wybuchnął gniewem. Z twarzą nagle poczerwieniałą tak jak jego szata, wstał i rozkazał:

- La Marche! Zmuś tę kobietę, by uklękła przed nami. Daj jej do zrozumienia, że jej życie wisi na włosku. Lepiej będzie, jeśli przestanie wprawiać nas w gniew!

Dowódca gwardii bez słowa stanął za Fiorą i tak mocno nacisnął jej ramiona, że kolana ugięły się pod nią. Ciężko padła na dywan, ale nie pochyliła głowy.

- Prościej byłoby - powiedziała - rozwiązać mi ręce. Mógłbyś wówczas przekonać się, panie, że umiem ukłonić się przed księciem jak przystało. Wymuszony gest nigdy nie jest oznaką szacunku. A poza tym, skaż mnie na śmierć, jeśli to cię usatysfakcjonuje.

Odwaga Fiory zgasiła wściekłość Karola. Tę cnotę cenił najwyżej:

- Nie obawiasz się śmierci?

- Dlaczegóż miałabym się jej obawiać? Życie nie przyniosło mi niczego godnego żalu.

Zuchwały zbliżył się i pochylił, by spojrzeć jej w oczy. Nagle wyjął zza pasa sztylet o złotej rękojeści, wysadzanej drogimi kamieniami i oparł jego ostrze na szyi młodej kobiety:

- Daję ci czas na zmówienie modlitwy, pani!

- To niepotrzebne - szepnęła Fiora - Bóg nie ma mi czego wybaczać, gdyż nie sądzę, bym Go kiedyś poważnie obraziła. Za to On znajdował upodobanie w zadawaniu mi cierpienia. Jeśli zgodzi się wysłuchać mojej prośby, niech połączy mnie z moim zamordowanym ojcem.

Zamknęła oczy oczekując ciosu, ale nóż się odsunął. Szybkim ruchem książę przeciął więzy.

- Sądzę, że mówisz prawdę, pani - powiedział posępnie. - Nie boisz się... Odejdź, la Marche! A ty, pani powstań!

Ale Fiora nie zdążyła wykonać tego rozkazu, do pomieszczenia wtargnął Campobasso. Ujrzał klęczącą Fiorę i księcia ze sztyletem w dłoni:

- Wasza Wysokość! - zawołał - Na miłość boską, nie rób krzywdy tej młodej kobiecie! Kocham ją i chcę poślubić!

Podbiegł do Fiory, podniósł ją i otoczywszy ramieniem kontynuował:

- Nie czyń jej odpowiedzialną za winy, które mnie obciążają, książę! Nie zdając sobie z tego sprawy, zapaliła we mnie nienasycony ogień, nie dający mi chwili wytchnienia. Nie mogę już bez niej żyć i...

- Precz! - ryknął książę. - Jak śmiesz wejść tu nie wzywany! Gdzie są straże?...

La Marche!

- Nie, nie wołaj go, panie! - poprosił Campobasso, posyłając zbolałe spojrzenie Fiorze, która go odepchnęła. -Nie chcę w niczym uchybić Waszej Wysokości, ale powiedziano mi, że rozkazałeś przyprowadzić tu donnę Fiorę, a na myśl, że jest bezbronna wobec twojego gniewu...

- Bezbronna? Wydaje mi się, że świetnie sobie radzi. Kto ci o tym doniósł?

- Mój stajenny, któremu rozkazałem strzec jej w zamku Pierrefort. Pojechał za oddziałem eskortującym ją tutaj. Nie zabieraj mi jej, Wasza Wysokość, błagam, gdyż nie jest ona warta irytacji, w jakiej cię widzę. Zrozum, należymy do siebie, kochamy się, a do szczęścia brak nam jedynie przyzwolenia naszego władcy i jego błogosławieństwa.

- A dlaczego nie mojego przyzwolenia? - rozległ się nagle wściekły głos, którego brzmienie wstrzymało bicie serca Fiory. Filip de Selongey, z trudem powstrzymywany przez Oliwi era de la Marche i pazia, rozpaczliwie próbujących go obezwładnić, wtargnął do książęcego namiotu. Twarz księcia przybrała ceglastą barwę:

- Teraz Selongey? - zagrzmiał. - Coś podobnego, wchodzą tu jak do stodoły!

Czego tu szukasz? Wyjdź, panie!

Zamiast usłuchać, Filip przyklęknął na jedno kolano, nie pochylając jednak głowy i nie tracąc nic ze swej dumy:

- Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość, za to wykroczenie przeciwko etykiecie! Wasza Wysokość mnie zna: wie, jak jestem do niego przywiązany i wierny, ale musiałem wejść. Nie mogłem się powstrzymać widząc jak ten rajtar sforsował podwoje.

- Zdaje się, że i tobie nikt nie zdołałby w tym przeszkodzić, panie! Oczekuję teraz, że powiesz mi, po coś tu przyszedł. Czy sądziłeś, że Campobasso nastaje na nasze życie?

- Nie, Wasza Wysokość. Przychodzę po swoją własność! Ta młoda dama jest moją żoną!

Gdyby na środek książęcego namiotu spadła kula armatnia, nie wywołałaby większego wrażenia. Książę obrzucił kolejno każde z trójki bohaterów sceny spojrzeniem nie wróżącym niczego dobrego, później zaś, bardziej posępny niż kiedykolwiek, wrócił na tron. Campobasso zareagował pierwszy. Dobywszy miecza chciał rzucić się na Filipa, który powstał na znak księcia:

- Do wszystkich diabłów, kłamiesz, nędzniku! Ale nie zabierzesz mi jej...

- Dość! - krzyknął książę, a Oliwier de la Marche zaatakował kondotiera wyrywając mu miecz, podczas gdy jego pan kontynuował:

- U mnie się nie zabija! Za to, że ośmieliłeś się przy mnie dobyć miecza, powinieneś zostać ukarany, hrabio de Campobasso! Wyjdź, panie!

- Ale, Wasza Wysokość...

- Jeśli chcesz uniknąć wyrzucenia za drzwi, nie zmuszaj mnie, żebym powtarzał! Po wyjściu kondotiera ciągnął dalej:

- A teraz nasza kolej, Selongey! Uważaj bardzo na to, co powiesz, gdyż nigdy nikomu nie wolno było kpić sobie ze mnie, a już na pewno nie tym, których obdarzyłem swymi łaskami.

- Niech Bóg mnie strzeże, bym miał kiedykolwiek cię rozgniewać, mój panie. Od dzieciństwa jestem twoim wiernym sługą; prędzej bym umarł, niż posłużył się w stosunku do ciebie ironią, która w moich oczach byłaby święto-, kradztwem.

- Wierzę ci, Filipie! W takim razie odpowiedz bez obawy., Twierdzisz, że ta kobieta jest twoją żoną?

- Poślubiłem ją we Florencji, w lutym, kiedy wysłałeś mnie do Medyceuszy. Jej ojciec, Francesco Beltrami, był wówczas jednym z najbogatszych i napotężniejszych ludzi w mieście. Pobraliśmy się...

- Aby móc wnieść do skarbu Waszej Wysokości sto tysięcy złotych florenów mojego posagu, a wypłaconych ci przez bank Fuggerów w Augsburgu! - przerwała Fiora, która wreszcie opanowała wzruszenie wywołane pojawieniem się Filipa, tak podobnego do tego, którego zachowała we wspomnieniach, a jednak innego.

Winna temu może była zbroja, którą nosił ze swobodą, a której przedtem nie widziała, krótkie włosy, ściągnięte ze zmęczenia rysy, mała blizna przecinającego jego policzek. Serce Fiory wyrywało się jednak ku niemu, a ukryta w duszy rana znowu zaczęła krwawić mimo chwili radości. Radość szybko jednak zniknęła. Fiora, niegdyś odtrącona i porzucona, a dziś zdradzona, jako że inna kobieta nosiła jej nazwisko, przywołała całą swą urazę, by pomóc zbyt słabemu sercu.

- To prawda - zgodził się Selongey - i nie ukrywałem przed twoim ojcem użytku, jaki chciałem zrobić z tej znacznej sumy; ale poślubiłem cię z innego powodu, Fioro. Przypomnij sobie!

- Chyba nie będziesz twierdził, panie, że mnie kochałeś, skoro chciałeś mnie tylko na jedną noc? Porzuciłeś mnie nazajutrz po ślubie, aby wrócić do jedynej kobiety, którą naprawdę kochałeś i którą poślubiłeś zapewne natychmiast, gdy uznałeś, że nie żyję. Zakładając, że nie poślubiłeś jej wcześniej.

- Inna kobieta? Ja poślubiłem kogoś innego? Ja, Filip de Selongey, kawaler Orderu Złotego Runa, miałbym być bigamistą?

- Nie widzę lepszego określenia. Chyba że wytłumaczysz mi, panie, kim jest ta Beatrycze królująca w twoim zamku w Selongey. Powiedziano mi tam, że jest jego panią...

- Beatrycze? - zawołał Filip. - Ona jeszcze tam jest?

- A dlaczegóż nie miałaby tam być, skoro jest u siebie? Selongey zaczął się śmiać, a w jego orzechowych oczach zapaliły się nagle iskierki wesołości.

- Sądziłem, że już dawno wróciła do swoich rodziców. Jest jedynie moją szwagierką, nikim więcej.

- Kiedy mówisz prawdę, a kiedy kłamiesz, panie? Szwagierką każe domniemywać istnienie brata, a ty powiedziałeś mojemu ojcu, że nie masz żadnej rodziny.

- I to prawda. Mój starszy brat, Amuary, zginął pod Montihery przed dziesięcioma laty. Wdowa po nim miała nadzieję, nie ukrywam, że ją poślubię - jak to się często zdarza w naszych rodach. Ale nigdy nie mogłem się zdecydować, by pojąć za żonę kobietę, której nie kocham. Ciebie Fioro... ciebie kochałem.

- Kochałeś mnie, panie... a jednak wyjechałeś nie dając mi nadziei, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę.

- A jednak wróciłem i dowiedziałem się, jakie nieszczęście na ciebie spadło.

Mówiono, że nie żyjesz. Nie miałem żadnego powodu, by w to wątpić.

-Filipie!... Mój Boże... tak się nienawidziłam!

Fiora, jednocześnie wzruszona i ogarnięta radością, niemal zbyt wielką po wszystkim co przeszła, zapominając o obecności księcia, wyciągnęła ręce. Filip być może rzuciłby się ku niej, gdyby chłodny głos obserwującego ich w milczeniu Zuchwałego nie zatrzymał go w miejscu:

- To z pewnością piękna historia, ale skoro masz zaszczyt, madame, być hrabiną de Selongey, czy zechciałabyś mi wytłumaczyć, jak to się stało, że jesteś również kochanką hrabiego de Campobasso? Kochanką darzoną uczuciem tak gorącym, że sam pragnie cię poślubić?

Jakby przebudzeni ze snu zwrócili się ku niemu takim samym automatycznym ruchem. Uśmiech szczęścia zniknął z twarzy Filipa. Fiora zrozumiała, że książę wznoszący się nad nimi z niemal barbarzyńskim przepychem zrobi wszystko, by wydrzeć jej mężczyznę, którego pokochała. Przygotowała się do walki.

- Dlaczegóż to, nie mając już nikogo na świecie, nie miałabym szukać jedynego krewnego, jaki mi pozostał, nawet jeśli był to tylko daleki kuzyn? - spytała spokojnie.

- I tak ci było spieszno, pani, że nie zawahałaś się szukać go w Thionville, w środku naszych wojsk? Jak dowiedziałaś się, gdzie on przebywa?

- Wystarczyło wiedzieć, gdzie znajdują się twe wojska. Wieści o czynach i posunięciach księcia tak wielkiego jak Wasza Wysokość szybko się rozchodzą. Jadąc tam, gdzie przebywa książę Burgundii, można było przewidzieć, że będzie tam jeden z jego najważniejszych dowódców. Wystarczyło pytać po drodze...

- A myśl o tym, by pojechać do tego, którego poślubiłaś, nie przemknęła ci przez głowę?

- Powiedziałam już, że przestałam wierzyć w nasze małżeństwo. Zresztą... myślałam, że nie ma go już na tym świecie. Zapewnił mojego ojca, że chcąc zetrzeć piętno jakim naznaczył swoje nazwisko dając je córce... kupca, ma nadzieję znaleźć zaszczytną śmierć w walce...

Książę zwrócił się do Filipa, który ze spojrzeniem zagubionym w oddali, słuchał w milczeniu, równie zimny jak jego zbroja.

- Czy to prawda?

- Że chciałem umrzeć? Tak, Wasza Wysokość, ale przeceniłem siebie, a przede wszystkim nie przewidziałem, że tak pokocham. Nazajutrz po naszym ślubie wiedziałem już, że muszę ją znowu zobaczyć i że pewnego dnia wrócę.

Mówił jakby we śnie, dziwnym, obojętnym głosem, jak ci, których Demetrios poddawał działaniu swej hipnotycznej mocy. Fiora chciała podejść do niego, ale powstrzymał ją władczy gest Zuchwałego.

- A więc naprawdę mnie kochasz, Filipie? Dlaczego nic nie powiedziałeś? Dlaczego odjechałeś bez słowa, bez...

- Dość! - zawołał książę. - Nie zezwoliłem ci, pani, na rozmowę z hrabią de Selongey. Powiedz mi lepiej, gdzie byłaś, zanim pojechałaś do Thionville.

- We Francji, oczywiście. Po śmierci ojca udałam się do Paryża, do pana Agnolo Nardiego, jego mlecznego brata, prowadzącego kantor i bank Beltramiego.

- Kupcy! Sklepikarze! - powiedział książę z przygniatającą pogardą. - Oto kogo poślubiłeś, Filipie de Selongey, ty, którego przodkowie brali udział w wyprawach krzyżowych! Dziewczyna jest piękna, zgoda, ale są inne...

- A czy te inne wnoszą w posagu sto tysięcy złotych florenów? - warknęła oburzona pogardą Fiora. - U nas szlachectwo wynika z zaszczytu wnoszenia wkładu w bogactwo państwa przez prowadzenie wielkich interesów. Niejedna florentynka poślubiła księcia.

- Zmień ton, proszę! Nie stoisz przed jednym z tych Medyceuszy urodzonych w cieniu kontuaru! Poza tym, trochę zbyt łatwo zapominasz, że zostałaś zadenuncjowa-na jako szpieg Ludwika XI, któremu wyznaczono zadanie uwiedzenia Campobasso... i że skrupulatnie wypełniłaś swoją misję. Czy zaprzeczysz, pani, że tego wieczora, gdy przybyłaś do swego kuzyna, przyjęłaś go w łożu? Czy zaprzeczysz, że przez trzy dni i trzy noce drzwi waszej sypialni były zamknięte? Czy zaprzeczysz, że kazał zaprowadzić cię do swego zamku w Pierrefort i, chcąc znowu z tobą się przespać, porzucił posterunek pod Conflans? Czy jeszcze przed chwilą nie był tutaj gotów czołgać się na kolanach, abym mu cię oddał i pozwolił poślubić? Kochamy się, mówił, należymy do siebie... Czegóż więcej ci trzeba? Czy mam go zawołać, żeby opowiedział ze szczegółami, jak wyglądały dni i noce w Thionville?

Selogney nagle utracił posągową nieruchomość i ukłonił się:

- Za pozwoleniem, Wasza Wysokość, chciałbym odejść. Nie czekając na zgodę, odwrócił się i opuścił namiot. Miał bladą twarz człowieka śmiertelnie ranionego. Ogarnięta rozpaczą Fiora patrzy-

ła, jak wychodzi, ale jej oczy pozostały suche. Za nic w świecie nie pozwoliłaby, by jej cierpienie zobaczył ten bezlitosny człowiek, spodziewający się z pewnością krzyków, płaczu i błagania, a nie tej martwej ciszy. Kiedy Filip odszedł, dumnie wyprostowana zwróciła się do księcia i podniosła na jego wspaniałą purpurową postać oczy tak szare, jak zimowe niebo:

- Zdaje się, Wasza Wysokość, że lepiej służyć władcy urodzonemu za kontuarem niż Wielkiemu Księciu Zachodu. Wasza Wysokość z pewnością nie znosi pana de Selongey?

- Jego? Darzymy go szacunkiem i miłością.

- To widać. Co by było, gdybyś go nienawidził, panie?

- Nie pochlebiaj sobie zbytnio. On będzie wolał cierpieć niż narazić się na publiczną hańbę. Cudzołóstwo jest u nas karane śmiercią.

- Chyba, że popełnia je książę, jeśli wierzyć legendzie ojca Waszej Wysokości. A więc skaż mnie na śmierć: to wszystko załatwi.

- Byłby to dobry przykład, gdyż nienawidzę cudzołóstwa i budzi ono we mnie odrazę. Zastanowimy się, co z tym zrobić. Na razie zostaniesz w obozie pod dobrą strażą. Ci, którzy będą czuwać nad tobą odpowiadać będą za to własną głową, gdyż nie pozwolę, byś uniknęła losu, na który zasługujesz. Ale na razie musimy zdobyć to miasto... Bądź jednak pewna, że o tobie nie zapomnimy!

Przekazana ponownie panu la Marche zamierzała wyjść, ale Zuchwały zatrzymał ją:

- Chwileczkę! Czy przed wyjazdem do Francji opuszczałaś już Florencję, pani?

- Nie, Wasza Wysokość. Nigdy...

- Dziwne... Wydaje mi się, że już cię kiedyś widziałem... dawno temu...

- Mówią, że wszyscy mamy na tym świecie swego sobowtóra. Wasza Wysokość spotkał zapewne kobietę do mnie podobną... Może na ulicy... Albo na jakimś targu? Albo za kontuarem?

Wzruszywszy ramionami dał jej znak, by wyszła. Nie skłoniwszy ani odrobinę głowy wykonała przed nim najwdzięcz-niejszy i najdoskonalszy z ukłonów, po czym wśród strażników opuściła książęcy namiot. Zapadła ciemność, lecz okolice wielkiego pawilonu oświetlone były przez liczne pochodnie. Płonęły ogniska, przy których ogrzewali się żołnierze.

Kiedy Fiora wyszła, Campobasso czekający na tym samym pniu, na którym przedtem siedzieli Filip i Mateusz, rzucił się ku niej. La Marche go odsunął:

- Odejdź, panie! Rozkazy Jego Wysokości są wyraźne: nie zezwala się na żadną rozmowę.

- Dokąd ją prowadzisz, panie?

- Tu, niedaleko, ale ci, którzy będą jej strzec, odpowiadać będą za to własnym życiem. Nie wolno ci zbliżać się do niej.

Kondotier cofnął się, jakby go ktoś uderzył: Fiora przeszła nawet na niego nie spojrzawszy. Chciał wbiec do namiotu, ale strażnicy skrzyżowali kopie. Oszalały z wściekłości obrzucił ich wyzwiskami, lecz nie udało mu się zmącić ich obojętności. Pospieszył więc za eskortą, chcąc dowiedzieć się chociaż, dokąd prowadzono jego ukochaną.

Nie musiał iść daleko. Za wielkim purpurowym pawilonem znajdowały się znacznie mniej przestronne namioty przeznaczone dla oficerów książęcego domu. Właśnie do jednego z nich, pustego po niedawnej śmierci właściciela, la Marche wprowadził więźnia. Zabraną z zewnątrz pochodnią oświetlił dość wygodne wnętrze, wyposażone w pokryte poduszkami i kocami łóżko polowe, dwa kufry, z których jeden zawierał przybory toaletowe, duży żelazny świecznik, wygaszony kosz żarowy i leżący na podłodze dywan, izolujący namiot od krótko przystrzyżonej trawy. Przy ścianie leżał przygotowany zapas drewna.

Jeden z żołnierzy rozniecił ogień, a dowódca gwardii zapalił świece.

- Każę ci przynieść kolację, pani - powiedział la Marche do siedzącej na łóżku i drżącej z zimna Fioiy. - Przyślę również twój bagaż, a jutro przyjdzie jakaś kobieta, by się tobą zająć.

- Wielkie dzięki. Ale skąd tyle troski? Czyż nie jestem Więźniem?

- Nie mamy do dyspozycji lochów. Poza tym książę rozkazał, by niczego ci nie brakowało. Mam nad tym czuwać osobiście.

- To zbytek łaski... ale czy zgodziłbyś się, panie, dopełnić jej mówiąc, gdzie mieszka pan de Selongey? Czy to daleko stąd?

- Nie mam prawa powiedzieć a ty tego, pani. Jesteś tu w pewnym sensie w odosobnieniu. Obowiązuje cię zakaz wychodzenia i porozumiewania się z kimkolwiek poza mną oraz strażnikami.

Fiora pokiwała głową na znak, że zrozumiała, później wstała i wyciągnęła zmarznięte dłonie nad koszem żarowym wypełniającym już jej ciasne mieszkanie przyjemnym ciepłem płonącego drewna. Mając w głowie pustkę, jak rozbitek po zatonięciu statku, nie próbowała nawet myśleć. Czuła jedynie, jak jej skostniałe z zimna i obolałe ciało powoli się rozgrzewa. Ogromne zmęczenie powodowało uczucie podobne do bólu. Przejście od olśniewającej radości do głębokiego smutku było okrutne i Fiora pragnęła już tylko jednego: spać! Jak wyczerpane zwierzę zapaść na wiele godzin w letarg. Wcześniej czy później trzeba się z niego przebudzić, ale czasem można odnowić zapasy sił i odwagi. Jeśli nie pozostaje jedynie szukać snu jeszcze głębszego, snu wiecznego.

Zamierzała paść na łóżko, kiedy do namiotu wszedł chłopak, wykwitnie ubrany w fioletowy, aksamitny kaftan wyszywany złotem, w jasnoszare pludry i krótke botki z fioletowego zamszu. Niósł w dłoniach tacę:

- Czy zezwolisz, szlachetna pani, bym wszedł? - spytał kłaniając się ze swobodą.

Przemówił po włosku i Fiora niemal machinalnie uśmiechnęła się do niego.

Był tu pierwszym człowiekiem traktującym ją z szacunkiem.

- Oczywiście - powiedziała. - Czyżbyśmy byli rodakami?

- Nie całkiem. Jestem z Rzymu: Battista Colonna, z książąt Paliano. Byłem paziem mego kuzyna, hrabiego de Celano, a obecnie jestem na służbie u księcia Burgun-dii. Teraz, jeśli pozwolisz, pani, mówmy po francusku, by nie niepokoić wartowników - dodał stawiając tacę na kufrze.

- Czy służba u hrabiego de Celano przestała ci odpowiadać, panie?

- Nie o to chodzi, po prostu dość dobrze śpiewam i książę Karol utrzymujący chór młodych pieśniarzy lubi, jak się do nich przyłączam. Jestem, jeśli można tak powiedzieć, wypożyczony.

- I kazano ci przynieść mi kolację, tobie, który pochodzi ze szlachetnego rodu? Kto wydał ci to polecenie?

- Pan Oliwier de la Marche. W obozie mamy tylko giermków, a wobec braku kobiety umiejącej usłużyć szlachetnej florenckiej damie, pan Oliwier pomyślał, że będzie dla ciebie, pani, bardziej... jakiego określenia on użył?... Ach, tak: pokrzepiające, jeśli służyć ci będzie ktoś urodzony na półwyspie.

- Oto względy, których nie spodziewałam się jeszcze pięć minut temu. Mam tylko nadzieję, że książę Karol nie będzie temu przeciwny?

- Pan Oliwier nie robi nic bez zgody Jego Wysokości, a teraz, donno Fioro, życzę ci smacznego i dobrej nocy!

- Znasz moje imię?

- Pan Oliwier nigdy o niczym nie zapomina - powiedział młody Colonna z wesołym uśmiechem i głębokim ukłonem.

Nieco pokrzepiona nieoczekiwaną wizytą serdecznego i uroczego chłopca - mógł mieć około dwunastu lat - Fiora podziękowała w myślach niewzruszonemu dowódcy gwardii książęcej obiecując sobie zrobić to bezpośrednio, kiedy będzie miała ku temu okazję. Poczuła wilczy głód i dosłownie pożarła pasztet z węgorza, paszteciki i suszone owoce Przyniesione przez pazia wraz z małym dzbankiem bur-gundzkiego wina. Kiedy skończyła, rzuciła się w ubraniu na łóżko, zawinęła w koc i pozwoliła, by zmęczenie uniosło Ja do spokojnego raju, w którym anioły śpiewają ku chwale błogosławionej Dziewicy Maryi.

W swej wspaniałej sypialni Zuchwały, z brodą opartą na dłoni, słuchał chłopięcego chóru śpiewającego motet dla Matki Boskiej. Niebiańskie głosy wypełniały zapowiadające wczesną zimę nocne powietrze, a w ogromnym obozie, rozciągającym się aż za staw Świętego Jana, do wzgórz Malzéville, wszyscy wstrzymali oddech, aby zaczerpnąć z tego piękna nieco otuchy przed przyszłymi walkami.

Przez wiele dni Fiora pozostawała zamknięta w przydzielonym namiocie. Nie widywała nikogo poza młodym Battista Colonna przynoszącym jej posiłki oraz jakąś, najwyraźniej przerażoną i robiącą wrażenie niemej, dziewczyną zajmującą się sprzątaniem, przynoszącą drewno i wodę oraz czyszczącą palenisko i miednice. Fiorze nie udało się zmusić jej do mówienia.

Na szczęście Battista był rozmowny. Fiora, na wpół ogłuszona trwającą przez cały dzień kanonadą, dowiedziała się, że Nancy broni się dzielnie. Jego gubernator, ba-stard z Kalabrii, był zdolnym dowódcą. Na wieść o zbliżającej się armii burgundzkiej nie zadowolił się dodaniem do już istniejących bastionów, półksiężyców, redut i przeciw-skarp nowych nasypów, wałów fortecznych i innych umocnień. Jego artyleria oddawała oblegającym ciosem za cios. Działa, które kazano wnieść na wieżę znajdującą się naprzeciwko komandorii, już dwukrotnie zmusiły Zuchwałego do przestawienia namiotów i rozbiły na kawałki uprzyjmniaczka - długą i wspaniałą kolubrynę. Młody rzymianin nie ukrywał, że wśród oblegających zaczynało rodzić się zniechęcenie. Czyżby znowu czekało ich długie oblężenie, jak w przypadku Neuss? Z drugiej strony, w mieście, mimo zmniejszających się zapasów żywności, zakiełkowała nadzieja. Mieszkańcom Nancy przyszły zresztą w sukurs deszcze, zmieniające obóz wroga w bagnisko.

Na szczęście dla siebie Burgundczycy otrzymali posiłki: Antoni Burgundzki, przyrodni brat Zuchwałego i jego najlepszy generał, przyprowadził z południa świeże oddziały lombardzkie, po które udał się do Mediolanu. Z jego pomocą Karol mógł otoczyć miasto pierścieniem tak ciasnym, że niemożliwe stało się dostarczenie z zewnątrz jakiegokolwiek zaopatrzenia.

- Czy to znaczy - zapytała Fiora - że oblężenie wkrótce się zakończy, czy też spędzimy tu jeszcze całe miesiące?

- Ze względu na ciebie, pani, mam nadzieję, że opór Lotaryńczyków nie będzie wieczny. Ten namiot jest dość przyjemny, ale pod warunkiem, że można z niego wychodzić częściej niż ty to robisz.

Fiora miała bowiem prawo, po zapadnięciu ciemności i pod ścisłym nadzorem czuwających u jej drzwi żołnierzy, wyjść na kilka minut, by odetchnąć nieco świeżym powietrzem. Przez pozostały czas mogła rozchylić jedynie zakrywające wejście zasłony. Na ogół nie korzystała z tego pozwolenia, by uniknąć miotanego wiatrem deszczu. Jednakże uwaga pazia zaniepokoiła ją:

- Czy chcesz powiedzieć, że nie wyjdę stąd dopóki Nancy się nie podda?

Battista zawahał się przez chwilę, po czym ściszywszy głos odpowiedział po włosku:

- Tak właśnie jest. Nie powinienem tego powtarzać, ale według mnie masz prawo wiedzieć o wszystkim co ciebie dotyczy. Campobasso zaatakował pana de Selongeya i obaj zaczęli się bić, ale tu wkroczył książę. Rozkazał im odłożyć rozstrzygnięcie sporu do chwili, gdy armia wkroczy do Nancy, dodając, że nie chce ryzykować, że jeden z jego najlepszych dowódców, a może nawet dwaj okażą się niezdolni do walki. Choć był bardzo zagniewany, miał kłopot z poskromieniem ich. Musiał zagrozić, że... natychmiast każe cię ściąć. To ich uspokoiło. Każdy wrócił do swoich obowiązków.

- Czy mógłbyś mi powiedzieć, kiedy to się stało?

- Nazajutrz po twoim przybyciu, pani. Naprawdę nie Wiem, który z nich był bardziej zawzięty. Gdyby ich pozostawiono samym sobie, pozabijaliby się. Aby uniknąć podobnej sytuacji, Jego Wysokość wysłał jednego z nich na wschód, a drugiego na zachód.

- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś - rzekła Fiora. -Zachowujesz się jak prawdziwy przyjaciel, jestem wzruszona. Czy mogę cię poprosić o coś jeszcze?

- Jeśli tylko zdołam ci pomóc, pani... i jeśli nie będzie to sprzeczne z rozkazami.

- Mam nadzieję, że nie. Chciałabym, żebyś zgodził się powiadomić mnie, gdyby... coś się stało hrabiemu de Se-longey.

Młody Colonna uśmiechnął się, a jego szczupła twarz, brązowa jak kasztan, rozjaśniła się. Pochylił się bardzo nisko przed Fiorą w pięknym ukłonie:

- Zawsze miałem ten zamiar... pani hrabino! To przecież całkiem naturalne.

Uprzejmość chłopca była jedynym słonecznym promieniem wnoszącym nieco ciepła do jednostajnie szarych i smutnych dni młodej kobiety. Płynęły długie, bliźniaczo do siebie podobne godziny. Klasztor ze swą surowością byłby lepszy od tego płóciennego więzienia, które uniemożliwiało zobaczenie czegokolwiek, ale pozwalało prawie wszystko słyszeć. Szum deszczu przeplatał się z hukiem dział, okrzykami radości lub bólu i zgiełkiem wciąż odpieranych szturmów. Dobiegało ją również echo modlitw, gdyż namiot legata papieskiego znajdował się tuż obok, słyszała ogromny wybuch radości wywołanej triumfalnym przybyciem Antoniego Burgundzkiego. Wreszcie, i to było przynajmniej przyjemne, Fiora słyszała wiele razy chór, w którym wybijał się czasem dźwięczny głos Battisty. Mimo to miała przygnębiające wrażenie, że jest jedną z żyjących w odosobnieniu kobiet, z których dwie widziała w Paryżu. Spędzały całe życie wśród czterech wymurowanych wokół nich ścian, a na świat spoglądać mogły jedynie przez wąskie okno, przez które docierała do nich jałmużna oraz odgłosy wydarzeń wokół. Grobowce do końca zamykano po ich śmierci. Gdyby nie Colonna, Fiora czułaby się zapomniana, ale sama juz nie wiedziała, czy rzeczywiście pragnie, aby oblężenie się zakończyło. Oznaczałoby to zamianę jednego więzienia na inne, a może szafot; byłoby sygnałem do walki na śmierć i życie między dwoma mężczyznami odgrywającymi w jej życiu tak znaczną rolę.

Pewnego wieczora, gdy zgiełk był wyjątkowo głośny i gdy usłyszała nawet, całkiem niedaleko, ryk Zuchwałego, oczekiwała Battisty z jeszcze większą niecierpliwością. Kiedy usłyszała kroki, odrzuciła znaleziony w jednym z kufrów modlitewnik - jedyną lekturę, jaką dysponowała.

W cieniu u wejścia ujrzała mężczyznę; zauważyła, że naciągnął czapkę aż na nos.

- Czy pogoda jest aż tak brzydka? Jakoś nie słyszę deszczu...

Nie odpowiedziawszy postawił nakrytą serwetą tacę na dywanie; niemal jednocześnie zerwał kaptur i wyciągnął zza pasa sztylet. Wszedł w krąg światła rzucanego przez kandelabr.

- Nie jesteś Battista? - zawołała Fiora. - Kim jesteś? Zanim zdążyła dokończyć, rozpoznała go. Był to paź kondotiera, ten Virginio, którego pełnego nienawiści spojrzenia nie mogła za-

pomnieć. Teraz wbijał w nią płonący okrutną radością wzrok:

- Kim jestem? Jestem twoją śmiercią, ladacznico! -zgrzytnął posuwając się powoli, krok za krokiem, i rozkoszując tą chwilą, której musiał od dawna pragnąć.

Jedno tylko go niepokoiło: kobieta nie przejawiała żadnych oznak strachu.

- Schowaj ten sztylet do pochwy i idź stąd! - krzyknęła. - Wystarczy, że zawołam...

- Możesz sobie wołać. Uśpiłem twoje straże winem ze środkiem odurzającym.

Leżą teraz u wejścia jak dwie nieruchome kukły, a ty mi nie umkniesz.

- Dlaczego chcesz mnie zabić? Co ci zrobiłam?


Chcę cię zabić, by mieć pewność, że Campobasso nigdy nie wróci do twojego łóżka. Przedtem ja nad nim panowałem. Lubił moje pocałunki i pieszczoty, a później ty się pojawiłaś... Teraz, kiedy się kochamy jest nieobecny myślami. Tego znieść nie mogę.

Virginio wyprężył się nagle i runął na Fiorę. Ze wszystkich sił krzyknęła:

- Na pomoc! Do mnie!... Ratunku!...

Wytężała się, aby odsunąć mordercze ostrze sztyletu, ale paź był wysoki jak na swój wiek i wyćwiczony, podczas gdy Fiorze zamknięcie odebrało wiele sił. Zdobył nad nią przewagę i już za chwilę ostrze miało wbić się w jej gardło. Zamknęła oczy wciąż wzywając pomocy.

- Idę! - odezwał się głos, który zdał się niemal śpiewem anielskim.

Virginio został oderwany od niej, rozbrojony, rzucony na ziemię i oto już skręcał się pod silnym kolanem przygniatającym mu pierś.

- Troszkę jesteś za młody na mordercę, przyjacielu! -powiedział Esteban. - Ale zdaje się, że brawura nie ma związku z wiekiem. I co teraz z tobą zrobimy?

- Proszę cię, panie, potrzymaj go i pożycz mi swój sztylet, żebym wyrównał z nim rachunki - powiedział Battista pojawiając się w samej koszuli, pokryty błotem, pocierając głowę, na której rósł mu ogromny guz. - Ten bydlak ogłuszył mnie, zabrał ubranie oraz tacę i, jeśli dobrze rozumiem, uśpił również strażników?

- Nie mylisz się, Ale wierz mi, lepiej zrobiłbyś idąc po pomoc. Mogę go jeszcze trochę potrzymać. Nie jest to zanadto męczące.

- Pewnie masz rację. Nie można zatuszować sprawy, szczególnie jeśli ktoś podnosi rękę na żołnierzy księcia i jego najcenniejszego zakładnika. Zgodnie z wolą naszego władcy odpowiadamy za donnę Fiorę własnymi głowami.

Zawinąwszy się w podany przez Fiorę koc, Battista wybiegł wzywając: Do broni!Tymczasem młoda kobieta, która jeszcze nie całkiem doszła do siebie, przykucnęła obok Estebana, nadal przygniatającego pazia do ziemi i przykładającego sztylet do gardła. Nie bez zdumienia przyjrzała się zielonej tunice z krzyżem świętego Andrzeja, drucianej koszulce, długiemu mieczowi wiszącemu mu z boku i żelaznemu hełmowi, który potoczył się na ziemię, kiedy Esteban zaatakował pazia.

- Esteban! - westchnęła. - Ależ to cud! Jesteś teraz Burgundczykiem?

- Od niedawna, donno Fioro! - powiedział z uśmiechem tak spokojnym, jakby widzieli się poprzedniego dnia. - Nie znaczy to, że nie będę dobrym żołnierzem - dodał z mrugnięciem doradzającym ostrożność. - Co u ciebie nowego, pani, od naszego ostatniego spotkania? To było chyba... w Awinionie? Jeśli o mnie chodzi, robiąc obchód zauważyłem jak ten nicpoń ogłusza pazia, kradnie mu ubranie i bierze tacę, więc poszedłem za nim, aby zobaczyć, co zamierza. I zobaczyłem... Ale cóż za szczęśliwy traf, że spotykam ciebie, pani! Gdybym mógł przypuszczać, że jesteś tutaj, w samym środku tego obozu!

Fiora rozumiała czemu służy ta bezładna na pozór gadanina: Virginio, nawet unieszkodliwiony, był nadal niebezpieczny, gdyż na nieszczęście miał jadowity język i umiał się nim posługiwać.

Rozmawiali o drobiazgach aż do powrotu Battisty. Tym razem towarzyszył mu la Marche i kilku gwardzistów. Virginio został postawiony na nogi, tymczasem Esteban pieszczotliwie otrzepywał sobie nakolanniki z kurzu. Dowódca gwardii był najwyraźniej wściekły:

- Ogłuszeni żołnierze, zaatakowany paź! Cóż to znaczy? Kim jesteś!

- Virginio Fulgosi, panie kapitanie. Jestem w służbie Pana hrabiego de Campobasso - powiedział młody więzień, najwidoczniej odzyskując tupet. - Przyszedłem tu na jego rozkaz... Ta... ta kobieta przesłała mojemu panu bilecik, błagając, by pomógł jej uciec...

Dziwny sposób pomagania komuś przez rzucanie się nań z czymś takim! - zawołała z oburzeniem Fiora pokazując poplamiony sztylet i dłoń zranioną w trakcie obrony. - Usiłował mnie zabić i gdyby nie ten dzielny człowiek - dodała, wskazując Estebana, który z powrotem założył hełm i zrobił skromną minę - leżałabym teraz martwa. Wysłuchaj go, panie, powie ci, co się tu stało. Później zawsze będziesz mógł zapytać Campobasso, jakie rozkazy dał temu chłopcu.

- Ona kłamie! - wrzasnął Virginio wijąc się jak wąż. Ten mężczyzna i ona znają się, to jeden z jej byłych kochanków!

Policzek, który wymierzył mu Kastylijczyk, mógłby ogłuszyć wołu, ale w jego głosie brzmiało jedynie cnotliwe oburzenie, kiedy oświadczył: - Oczywiście, że znam donnę Fiore od dawna! Była małym berbeciem, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy we Florencji, u jej szlachetnego ojca. Znam również Leonardę, jej oddaną guwernantkę i księcia Lascarisa, jej stryjecznego dziada. Bardzo chciałbym dowiedzieć się, co robi ona wśród tych wszystkich żołnierzy, narażona na zakusy pierwszego z brzegu łotra!

- Dobrze, przyjacielu! Zobaczymy co Jego Książęca Wysokość powie na to wszystko. Pójdziesz ze mną, aby mu opowiedzieć, co się stało. Później każę wezwać pana Campobasso... Donno Fioro, przepraszam cię za wszystko. Przyślę ci lekarza Jego Wysokości.

- Nie rób tego, panie Oliwierze. To zwykłe zadrapanie i będę umiała sama je opatrzyć, ale dziękuję za twą uprzejmość i polecam ci tego dzielnego chłopca, który z pewnością będzie doskonałym rekrutem w armii Jego Książęcej Wysokości: ma mężne serce i mocne ramię.

Pragnęła teraz tylko jednego: zostać sama. Nie mogła pomówić z Estebanem, ale świadomość, że jest blisko niej, że czuwa nad nią, była wielką pociechą. Była ciekawa w wyniku jakiego niewiarygodnego rozwoju wypadków Kastylijczyk posunął się-aż do wstąpienia do armii bur-gundzkiej? Powiedział, że zrobił to niedawno, ale co się z nim działo przez ostatnie dwa miesiące?... Nie mogąc znaleźć odpowiedzi zjadła nieco zimnego mięsa, dwie łyżki konfitury i wyciągnęła się na łóżku rozłożywszy na nim swój płaszcz zamiast oddanego Battisele koca. Po raz pierwszy od wielu nocy sen jej był spokojny, ufny. Tak niewiele potrzeba, by poczuć się bezpiecznie. Fakt przybycia Estebana w odpowiednim momencie i uratowania Fiory od pewnej śmierci oznaczał, że czuwała nad nią jakaś opatrzność. Tej pomocy z zaświatów nie przypisywała jednak Bogu. Nie dlatego, żeby już w Niego nie wierzyła - nigdy wierzyć nie przestała - lecz dlatego, że Wszechmogący zdawał się zajmować ludźmi jedynie po to, by zsyłać na nich cierpienie i troski. Nie, jeśli ktoś tam na górze czuwał nad nią, to mogła to być jedynie zbolała dusza człowieka, który poświęcił jej życie, dusza Francesca Beltramiego.

Przychodząc nazajutrz Battista przyniósł niestety wiele złych wiadomości. Przede wszystkim Filip de Selongey został lekko ranny w czasie wypadu zorganizowanego przez oblężonych. Następnie paź Virginio, którego oszalały z wściekłości Campobasso kazał stracić, został uratowany w wyniku interwencji samego Zuchwałego. Według księcia nie było rzeczą całkiem pewną, że chłopak nie powiedział prawdy i że nie chodziło o próbę ucieczki. Do czasu wyjaśnienia sprawy przekazano go prewotowi armii. Wreszcie ulewa spowodowała osunięcie się ziemi, która zasypała całą kompanię. Rozjątrzona okropną pogodą armia była 0 krok od buntu i, według pazia, biskup Metzu, Jerzy de Bade, który chętnie widziałby swego brata, margrabiego, co najmniej zarządzającym Lotaryngią, nie przestawał Przemierzaćobozu nakłaniając ludzi do cierpliwości i twierdząc, że w przeciwieństwie do oblężonych nie grozi im brak prowiantu...

- Ale - spytała Fiora - gdzie się podziewa ten ich słynny książę René? Czy nie przyjdzie z pomocą wygłodniałemu miastu?

Sądzę, że chętnie by to zrobił, lecz nie może. Jest we Francji, próbuje uzyskać pomoc od króla Ludwika, ale ten, jeśli dobrze zrozumiałem, wcale nie zamierza znowu zerwać układów podpisanych w Soleuvre.

- Miejsce dowódcy jest na czele wojsk, szczególnie jeśli walka jest beznadziejna. Jeśli chodzi o waszych Burgund-czyków - nie wiem na co się uskarżają:

wystarczy, że spokojnie poczekają aż miasto umrze z głodu. Czy to takie trudne?

- Może nie, ale to już druga zima, której nadejścia oczekują przed zamkniętymi bramami. Jeszcze nie zapomnieli oblężenia, a Nancy już mają dość. Trzeba to zrozumieć!

Ostatnią złą wiadomość przyniósł dowódca gwardii: książę Karol rozkazał, by przyprowadzono mu więźniarkę. Fiora bez słowa wzięła płaszcz, narzuciła kaptur na głowę i poszła za oficerem przez strugi deszczu, w których obóz zaczynał tonąć.

Książę oczekiwał w pomieszczeniu mniejszym niż to, w którym przyjął ją poprzednio. Był to rodzaj zbrojowni ozdobionej cennym, tkanym złotą nicią arrasem. Książę siedział tam w towarzystwie pulchnego człowieczka, którego ujmującą, zwieńczoną siwymi, drobno skręconymi włosami głowę zdobiła fioletowa, pokryta złoto haftowana mitra. Fałdzista szata o barwie ametystów osłaniała jego niewielką, krągłą postać. Na szyi miał zawieszony duży krzyż ze złota i rubinów. Niewielkie rączki zdawał się przygniatać duszpasterski pierścień.

Zrozumiawszy, że musi to być legat papieski, Fiora zgięte przed nim kolano, z przyjemnością każąc Zuchwałemu poczekać na należny mu ukłon. Kiedy złożyła obydwu dowód szacunku, czekała spokojnie, co nastąpi dalej.

- Oto - powiedział książę ostro - kobieta, o której mówiłem Waszej Eminencji. Niewiasta, o której nie wiadomo dokładnie ani kim jest, ani skąd pochodzi. Nazywa się Fiora Beltrami i została, jak się wydaje, sekretnie poślubiona przez hrabiego de Selongeya, naszego wiernego sługę, ale prawdopodobnie jest również szpiegiem Ludwika Francuskiego oraz, z niejasnych pobudek, kochanką hrabiego de Campobasso. Doprowadziła go niemal do szaleństwa, więc ten wyzwał na pojedynek Filipa.

- Wydawało mi się - przerwał biskup z uśmieszkiem -że wyzwali się nawzajem. Mówią, że chwycili się za czuby jak dwaj woźnice w oberży i że trzeba było pięciu ludzi, by ich rozdzielić...

- Oczywiście, oczywiście! Stanowi to jednak wciąż zagrożenie spokoju armii, które chciałem oddalić, rozkazując obu przeciwnikom, by odłożyli pojedynek do czasu zdobycia Nancy. Zgodzili się na to, ale ostatniej nocy paź Campobasso zakradł się do namiotu tej kobiety. Wywiązała się walka i teraz... trochę za dużo się o tym mówi. Ludzie są poruszeni.

- Zgadzam się z tym, mój synu, ale to wielkie poruszenie zdaje się wynikać raczej z nie kończącego się oblężenia i obrzydliwej pogody zsyłanej nam przez Pana Boga dla naszej wspólnej pokuty.

Fiora spojrzała na Alessandro Nanniego ze zdziwieniem. Wcześniejsze kontakty z mnichem Ignacio Ortegą dały jej zupełnie inne wyobrażenie o wysłannikach Sykstusa IV. Ten legat wydawał jej się zarazem miły i pogodny. Zmarszczone brwi Zuchwałego przekonały ją, że wrażenie było słuszne.

- Tak czy inaczej - podjął książę - ta skandaliczna sytuacja musi się skończyć. Ślub Selongeya i tej kobiety odbył się we Florencji, w tajemnicy. W naszym oczach jest on nieważny. Selongey pogwałcił prawo feudalne zabraniające zawierania związku małżeńskiego bez zgody suwere-na, w tym wypadku nas!

- To niewątpliwie błąd, ale obawiam się, mój synu, że w oczach Boga wygląda to inaczej. Kto udzielił wam ślubu, dziecko?

- Przeor klasztoru San Francesco w Fiesole, eminencjo.

- Działałaś dobrowolnie czy pod przymusem?

- Dobrowolnie... i byłam taka szczęśliwa!

A pan de Selongey? Czy on również był szczęśliwy?

- Tak mówił... ale może lepiej byłoby jego o to zapytać. Przysiągł, że kocha mnie i tylko mnie. Możliwe, że skłamał.

- Czy ty również przysięgałaś, pani? A jednak, jeśli to, co mówią jest prawdą...

- Oddałam się hrabiemu de Campobasso. To prawda. Sądziłam, że moje małżeństwo jest nieważne. Czułam się wyszydzona.

- Czy więc jego także kochasz?

- Nie... - szepnęła Fiora czując, że jej policzki płoną -ale... zostałam... zdradzona przez naturę i przyznaję, że sprawiło mi to przyjemność.

- Rozumiem... i wdzięczny ci jestem za szczerość, pani. Chciałbym teraz usłyszeć od ciebie, książę, w jaki sposób zamierzasz przerwać to, co określasz jako skandaliczną sytuację, choć oprócz zainteresowanych, ciebie i mnie, nikt do tej pory nic o niej nie wie?

- To skandal w moich oczach, a powinien być nim również w oczach Waszej Eminencji - powiedział książę wyniośle. - To prawda, że Selongey i Campobasso nie podali prawdziwego powodu sporu. Pojedynek jest naturalnie wynikiem awantury, która wybuchła między będziemy musieli podjąć po naszym spotkaniu; nawet jeśli Selongey zwycięży, pozostanie mężem cudzołożnicy i trzeba będzie ją stracić.

- Czy nie jest to rozwiązanie zbyt... radykalne? Donna Fiora wydaje się mieć pewne usprawiedliwienie i zanim oddasz ją panie w ręce kata...

- Nie chcę, by do tego doszło, gdyż nawet po przeprowadzeniu egzekucji w więzieniu i tak zostałby jakiś ślad. Właśnie dlatego zwracam się do Waszej Eminencji. Jako legat Jego Świątobliwości Sykstusa IV władny jesteś unieważnić małżeństwo. W ten sposób, niezależnie od zakończenia walki, ta istota będzie mogła sobie iść do diabła, a gdyby Campobasso zechciał ją sobie zabrać, nikt się temu nie sprzeciwi.

Biskup powstał z szelestem jedwabiu i choć nawet stojąc był bardzo niski, wydał się dostojny. Jego majestat musiał uderzyć Karola Burgundzkiego, gdyż z kolei on się podniósł.

- Wydaje mi się, że nie przykładasz wielkiej wagi do życia ludzkiego i sakramentów boskich - powiedział surowo legat. - Nikt nie ma prawa rozdzielić tych, którzy zostali połączeni przed Bogiem w dobrej wierze. Jeśli Selongey, panie, jest na tyle głupi, że uważa się za zhańbionego małżeństwem z córką bogatego florentczyka, to jest jedyną osobą odpowiedzialną za to, co się wydarzyło. Inny wziął to, czym on wzgardził; tym gorzej dla niego. Niech to wyjaśnią między sobą, niech się nawzajem pozabijają, to ich sprawa. Ale nie zgadzam się, by to biedne dziecko, już i tak ciężko doświadczone, stało się ich ofiarą. Poczekajmy na zakończenie pojedynku. Jeśli wtedy jeden z małżonków poprosi o unieważnienie ich związku, rozważę sprawę. Nie wcześniej!

- Mówię ci, eminencjo, że Filip zażyczy sobie tego unieważnienia. Nie może nadal pragnąć związku z taką kobietą!

- Szczególnie jeśli ty go do tego zmusisz, panie. Pomyśl tylko, że on dla niej będzie się bić...

- Nie dla niej ; dla swego splamionego honoru!

- Honor wydaje się dużo bardziej cenny, gdy ma tak piękne oczy!

- Eminencjo! - zaprotestował z oburzeniem książę -Twoja wyrozumiałość dla tej istoty jest doprawdy przesadna, zaskakująca. Czy to dlatego, że pochodzi ona z Włoch, jak ty?

- Mógłbym się poczuć obrażony, gdybym nie wiedział do czego może cię przywieść gniew, panie. W każdym razie byłbym zaskoczony, gdyby ten dziwny mąż pozwolił ci zaprowadzić ją na szafot.

- A więc będzie unieważnione. Na pewno zdołam go do tego przekonać, gdyż godzien jest księżniczki, a ta kupiecka córka...

Mogłaby zażądać zwrotu stu tysięcy złotych florenów swego posagu! - przerwała Fiora. - Widzi, Wasza Wysokość, że nie ma innego wyjścia, niż mnie stracić.

Skłoniła się przed biskupem i rzuciwszy purpurowemu z gniewu Zuchwałemu pełne wzgardy spojrzenie, odwróciła się na pięcie i wyszła z namiotu.

Być może boleśnie odczułaby skutki gniewu, który wzbudziła w księciu, gdyby jednocześnie nie miało miejsca nieoczekiwane wydarzenie: w oblężonym mieście rozległ się dźwięk trąbek i bębnów będący sygnałem, że Nancy pragnie się poddać. Wywołało to wielką radość księcia Karola.

Później dowiedziała się, że do miasta zdołał dotrzeć list księcia René. Ponieważ na moje nieszczęście - pisał młody książę - znajduję się w sytuacji, w której nie mogę uczynić niczego dla waszego dobra, ani dla mojej chwały, wzywam was. byście dla dobra ojczyzny, dla której się poświęciliście, nie marnotrawili już krwi w dalszych wysiłkach, które doprowadziłyby was do większych strat i mniej korzystnej kapitulacji...

Posłanie to, wysłuchane przez mieszkańców Nancy z rozpaczą, nie zmniejszyło stanowczości gubernatora: bastard z Kalabrii chciał nadal walczyć, gdyż fortyfikacji nie uszkodzono, a lud nie tracił ducha. Można było wytrzymać jeszcze dwa miesiące, a przez dwa miesiące Zuchwały może zniechęciłby się. Ławnicy i cała rada miejska byli jednak zdania, że należy usłuchać księcia. Nie pokonaliby tej wielkiej armii Burgundczyka. Lepiej było spróbować podpisać godną kapitulację.

Gubernator złamał swój miecz i cisnął kawałki jego pod nogi urzędników. Było to 29 listopada 1475 roku...

Загрузка...