Obudziła się w łóżku, przykryta trzema pierzynami. Przez okno ze zbitą szybą wpadał chłodny powiew. Drzewa na zewnątrz miały złoty, jesienny kolor. Czy jesteście prawdziwymi drzewami z Ziemi? — pytała je niemo. Czy też obcymi stworzeniami, które zniewoliły drzewa, kryjąc się głęboko w ich środku, używając ich jako maski?
Pomyślała o tych wszystkich dzieciach, które miała podczas setek swych wcieleń. Wyobraziła sobie, jak uśmiechają się do niej wszystkie dobre dzieci, co do jednego. Ale wtedy coś ciemnego wpełzło jej do ust, ciemny robak, i nagle ona sama była glizdawcem, z małą głową i dłońmi przypominającymi wachlarze, bez żadnych skrzydeł, i z setkami organów służących do rozrywania, trawienia i reprodukcji. Nieglizdawcu, czy znasz różnicę między jedzeniem a parzeniem się? Czy potrafisz oddzielić obie te czynności? Czy może jest to ten sam głód?
Otworzyła oczy. Zobaczyła go, zanim zdążyła dostrzec cokolwiek innego. Stał w przytłumionym świetle jesieni. Will. Przyglądał się jej w całkowitym milczeniu, nieodgadniony, jak zwierzę; albo raczej jak góra, jak ściana żywej skały. Dlaczego mi się przyglądasz?
Nie wypowiedziała głośno tych myśli i on jej nie odpowiedział. Gdy zauważył, że otworzyła oczy, skinął głową i wyszedł z pokoju. Zamknął za sobą cicho drzwi. W jego zachowaniu była czułość, łagodność, które wskazywały, że pomimo wszystko nie jest z kamienia. Nie brak zdolności przeżywania uczuć czynił go tak nieporuszonym, tylko spokój. Pogodził się z życiem, więc jego twarz nie miała już więcej nic do powiedzenia, nie wyrażała żadnych niemych błagań. Nie dręczył go głód. Wyglądał jak człowiek syty.
Na myśl o głodzie poczuła znowu zew Spękanej Skały, równie silny jak zawsze, wgryzający się w jej łono. Pragnę mieć dzieci, pomyślała. Ta świadomość przyszła równocześnie ze wspomnieniami koszmarów, które przeżyła podczas snu. Nieglizdawiec sprawi, że zapragnę nosić w sobie jego nasienie, tak jak za sprawą jego matki Kapitan Statku pożądał tylko jej. Każe mi myśleć, że to ekstaza.
Zadrżała. Ale teraz, kiedy Nieglizdawiec pojawił się w jej snach setki razy, gdy widziała go zjadającego własną matkę i mordującego bezradnych, zdeformowanych braci, stał się dla niej tak znajomy, że nie traciła już kontroli nad sobą i nie krzyczała, jak przedtem, podczas snu. Była zbyt zmęczona, by krzyczeć. Muszę po prostu przeciwstawić się temu i już. Albo on zginie, zanim mnie posiądzie, albo ja. Z mego ciała nie urodzą się jego dzieci.
Ale nawet jeśli przeżyję, czy kiedykolwiek będę pragnąć jakiegoś mężczyzny tak, jak pragnęłam Nieglizdawca? Co się stanie, gdy on umrze, nadal mnie przyzywając. Czy to pragnienie pozostanie ze mną na zawsze, nigdy nie zaspokojone?
Za te myśli była zła sama na siebie. Usiadła, przewieszając nogi przez krawędź łóżka. W pierwszej chwili myślała, że upadnie na posłanie, taka była słaba. Otworzyły się drzwi do pokoju i wszedł Angel. Wyglądał zdrowo i silnie, a rana na szyi całkiem się zagoiła.
— Po twej ranie nie ma już śladu i drzewa zmieniły kolor — powiedziała. — Jak długo spałam?
— Czterdzieści dni i czterdzieści nocy, tyle czasu, ile Mojżesz spędził na górze, tak długo, jak deszcz padał w czasie potopu i jak Eliasz błądził po puszczy. Jeśli można to nazwać spaniem. Strasznie często krzyczałaś i nam też nie dawałaś spać. Nawet River skarżył się, że śmiertelnie przestraszyłaś małpę. Jak się czujesz?
Sięgnęła ręką do wygolonego przez Ruina miejsca na głowie. Włosy zdążyły odrosnąć na kilka centymetrów.
— Słabo — odpowiedziała. — Nieglizdawiec mnie wzywa.
— Obawialiśmy się, że kamień władzy okaże się dla ciebie zbyt trudnym brzemieniem.
— To właściwie nie chodzi o kamień. Tylko o te wszystkie niegodziwości, które popełniłam.
— Nie popełniłaś żadnej z nich.
— Ależ tak, Angelu. Nie, nie dyskutuj ze mną. Nie zabiłam swego ojca, by zjeść jego mózg, jak to uczynił pierwszy król geblingów, ani nie zabiłam swej żony, jak mój ojciec. Ale zabijałam. Chciałam być posłuszna tobie i ojcu, pragnęłam chronić własne życie. Zabijałam z łatwością, ale i z przyjemnością, a nawet z dumą. Teraz już nie potrafię wybaczyć sobie tych zbrodni. Jedyne, co mogę, to znaleźć i podążać bardzo wąską ścieżką nadziei wyprowadzającą mnie z życia, jakie wiodłam. Nadziei, że to wszystko, co się wydarzyło, doprowadzi wreszcie do dobra, że z krwi, którą przelałam, wyrośnie nowe życie.
— Wielu po obudzeniu udaje filozofów — skwitował jej słowa Angel.
— Nie pokpiwaj ze mnie — powiedziała Patience. — To ważne. To jest mój — mój wkład w kamień władzy, jeśli w ogóle jest możliwe, abym miała swój udział. Wszystkie dzieci — ludzi i geblingów — oczekują ode mnie zapewnienia im bezpieczeństwa. Obrony ich przed dziećmi Nieglizdawca. A jednak czasami myślę, że jego dzieci nie byłyby mordercami, gdyby człowiek nie pojawił się na tym świecie. Były połączone jednym sercem i umysłem, zanim ludzkie geny nie uczyniły nas obcymi sobie. Dzieci Nieglizdawca nigdy nie będą samotne. I ja mogę być ich matką.
— Nie mów tego, Patience — poprosił Angel.
— Widzisz, wreszcie zrozumiałam przesłanie, które on śle do mnie, Angelu. Wiem, co Nieglizdawiec zrobił ze swoją matką. On jest pożeraczem, nie ja. Jeśli będę mogła, zabiję go. — Ale sama wiedziała, że jej słowa nie brzmią przekonująco. I nie miało to ostatecznie znaczenia. To nie Angela chciała przekonać, tylko samą siebie.
— A więc on jest glizdawcem? Potomkiem stworzeń, które zabili pierwsi koloniści?
— Jest Nieglizdawcem, Angelu. Tym jedynym. Żyjącym od siedmiu tysięcy lat.
— Żyć tak długo…
— Jesteśmy tutaj obcy. Życie miejscowe potrafi się adaptować, dokonywać zmian podczas jednego pokolenia, które nam zabrałyby miliony lat. Nieglizdawiec jest inteligentniejszy niż wszyscy mieszkańcy tej planety razem wzięci. Łączy w sobie naturalną siłę istot pochodzących z Imaculaty, a jednocześnie posiada jeden z najbardziej błyskotliwych umysłów ludzkich. Kiedy tylko jakiś jego organ stawał się słaby, Nieglizdawiec reperował go genetycznie. Musiał być gotowy na chwilę, kiedy wybrana partnerka urodzi jego dzieci.
— Dlaczego czekał tak długo?
— Nie wiem. Wiem tylko, jak to było, gdy glizdawce ujrzały ludzi. I maszyny, które pozwalały naszym przodkom latać, kreśląc dziwne obrazy w powietrzu i jednocześnie niszcząc lasy oraz zasiewy pszenicy. Co glizdawce zobaczyły, kiedy na niebie pojawiła się nowa gwiazda i metalowy ptak zawisł nad ich światem? Nie były komarami, które mogły się ukryć w nieruchomym i bezpiecznym zbożu. Stały na szczycie tutejszej cywilizacji, ale my byliśmy od nich silniejsi. A jeśli chcieli nas zastąpić…
— Musieli nauczyć się wszystkiego, co my umieliśmy.
— Zboże czeka biernie, aż przyjdzie nieprzyjaciel i je zniszczy. Ale glizdawce wiedziały, że ludzkie istoty nie będą bierne. Byliśmy dla nich śmiertelnym zagrożeniem, największym, z jakim spotkali się do tej pory. Żeby nas pokonać, wnuki glizdawców nie tylko musiały wyglądać identycznie jak człowiek, musiały też opanować do perfekcji wszystko, co człowiek potrafił zrobić. Musiały stać się mądrzejsze, piękniejsze, inteligentniejsze, silniejsze i bardziej niebezpieczne niż ludzie. W jaki sposób jedno jedyne glizdawcze dziecko, Nieglizdawiec, ukryte w lodowej jaskini w Stopie Niebios, mogło nauczyć się wystarczająco wiele, by móc potem przekazać swą wiedzę dzieciom?
— Lodowa grota? Czy to znaczy, że on jest wysoko w górach, tam gdzie lodowiec?
— Czy ty nie rozumiesz, Angelu? Gdybyśmy zbudowali maszyny, nie mógłby nas pokonać. To glizdawce wiedziały od samego początku. Kiedy zniewoliły Kapitana Statku, zmusiły go natychmiast do zniszczenia wszystkich łatwych do wydobycia zasobów metali. Ale metal nadal istniał — pamiętam moich przodków, którzy go poszukiwali, wydobywali i starali się z niego budować maszyny. Mogło im się powieść. Ale kiedy sukces był już blisko, zawsze zjawiały się geblingi. Nasze ziemie zalewały hordy wysłane ze Spękanej Skały.
— Historia naszego świata jest mi dość dobrze znana.
— Angelu! Mówię ci coś, czego nikt nigdy nie wiedział. Mówię ci, dlaczego tak się działo. Widzę już wzór, ponieważ pamiętam wszystko, co się działo. To Nieglizdawiec wysyłał geblingi, żeby powstrzymały ludzi przed budowaniem maszyn, które uczyniłyby nas niepokonanymi. Czekał przez cały czas, utrzymując nas w słabości, podczas gdy on gromadził mądrość i wiedzę. Dał na to sobie siedem tysięcy lat. A potem dopełnił swej własnej przepowiedni, powodując śmierć wszystkich moich braci, a moje…
Delikatnie dotknął jej głowy w geście uspokojenia. Czuła chłód jego ręki i miłość, z jaką ją dotykał.
— River powiedział nam, że jesteśmy zaledwie tydzień drogi od Spękanej Skały, a jesienne wiatry są tak silne, że poniosą nas jak na skrzydłach. Ale musimy już ruszać. Zimowe wichury mogłyby odepchnąć nas z powrotem. To dobrze, że właśnie dzisiaj przyszłaś do siebie. Zabierzemy cię do Spękanej Skały zdrową.
W jego głosie brzmiała sztuczna nuta. Jakby nie wkładał serca w to, co mówił. Nie potrafiła odgadnąć, dlaczego ją okłamuje. Nic dziwnego, w ogóle z trudem zbierała myśli. Więc odrzuciła wątpliwości, nie zastanawiając się dłużej, co Angel może przed nią ukrywać.
— Powiedz Reck i Ruinowi, że znam mapę Spękanej Skały.
— Wiedzą o tym. Podczas snu dużo do nas mówiłaś. Zapisywaliśmy całe historie, które wykrzykiwałaś, a Heffiji chowała je na półkach. Starałem się odkryć jej system magazynowania.
— Nie ma żadnego.
— Doszedłem do takiego samego wniosku. Prawdziwy dwelf. Ale żadne inne stworzenie nie mogłoby tego zrobić. Nieglizdawiec wzywał do siebie wszystkich tych, którzy coś umieli. Jedynym sposobem, by na świecie pozostało trochę wiadomości, było powierzać je komuś takiemu jak Heffiji, kto nie zna wartości posiadanej wiedzy, ale potrafi sięgnąć po każdą informację, która ma jakąkolwiek wartość. Wszystko tutaj jest. Cała wiedza świata. Reck i Ruin wezwali geblingi do pilnowania tego miejsca. Mają zamiar oszklić okna i położyć nowy dach.
— Czy geblingi zaakceptowały Reck i Ruina jako swych władców?
Angel wzruszył ramionami.
— Kto wie, co się dzieje w ich umysłach? Mówią jedno, a mogą myśleć zupełnie co innego. Na razie królewska para nie może odejść od ciebie dalej niż na kilka kroków. W przeciwnym razie nie zostanie dopuszczona do Spękanej Skały przez Nieglizdawca. Nie bardzo mogą ubiegać się o sukcesję, kiedy są przytroczeni do władczyni ludzi.
— Straciliśmy już wystarczająco dużo czasu — powiedziała Patience. — Zabierz mnie na łódź.
— Możemy dopłynąć do miasta geblingów, ale na górę wejdziemy dopiero, kiedy nabierzesz sił.
— Nie byłam chora, tylko szalona — odparła Patience. — Wariaci są wyjątkowo silni.
— Czy zew… brzmi teraz jakoś inaczej?
— Tylko dlatego, że wiem, kto mnie wzywa.
— A więc już cię nie kontroluje.
— Jeśli kontroluje, to tak umiejętnie, że nie zauważam tego.
— Czuję ulgę.
— Angelu, wiem, że byłam okropna.
— Naprawdę?
— Gdybym dostała kamień władzy, zanim otrzymałam w tym domu odpowiedzi, nie poradziłabym sobie z nim. A gdybym dotarła do Spękanej Skały bez tej wiedzy, którą uzyskałam, okazałabym się bezradna jak dziecko. Patrzę wstecz na wszystkie wasze działania — twoje, ojca, moje własne i geblingów — i dochodzę do wniosku, że wszystko było konieczne.
— Dlaczego w takim razie uważasz, że byłaś okropna?
— Nawet śmierć matki, Angelu. Nawet to.
Westchnął.
— Jakim jestem człowiekiem, jeśli zgadzam się, że moja matka musiała umrzeć? Żyłam tak wiele razy i widziałam swoje życie oczami ojca. Nigdy sobie tego nie wybaczył. Aleja mu wybaczam.
Angel pochylił się nad nią i pocałował ją w czoło.
— Moja heptarchini, jesteś jedyną, która może rządzić ludźmi.
— Jakim jestem człowiekiem?
— Mądrym.
Nie kłóciła się z nim, chociaż wiedziała, że nie jest to prawda. Nie była mądra. Ale była silna. Opanowała kamień władzy. Stając się wszystkimi, którzy używali kamienia, pozostała też sobą. O sobie wiedziała bardzo wiele, reszta jej umykała. Więc niech Angel nazywają mądrą, nie dbała o to.
— Ale czy ja jestem dobra, Angelu?
— Jako heptarchini nie możesz wybierać między dobrem a złem. Tylko między rozwiązaniem słusznym i błędnym.
Długo była jego studentką, więc rozumiała różnicę i wiedziała, że miał rację. Grając rolę heptarchini nie mogła stosować tego samego kanonu moralnego, co inni ludzie. Jej decyzje dotyczyły nie tylko jej samej, ale dużo większej grupy. Tylko jak wielka mogła to być grupa?
— Słusznym dla kogo? — zapytała.
— Dla ludzkości.
Teraz już nie miała wątpliwości, że tu on się myli.
— Nie. Królewski dwór jest całym światem. A ja jestem również geblingiem. Cały świat ożywiony i cały świat nieożywiony, całe życie na tej planecie, poza jednym.
— A ten jeden chce ciebie. Prędzej umrę, niż mu na to pozwolę. On myśli, że jestem zbyt słaby i nie zdołam cię ochronić. Ale myli się, potrafię.
Mówił z nie udawanym ożywieniem. W tych słowach nie kryło się kłamstwo. On naprawdę ją kochał. Patience dotknęła delikatnie jego policzka.
— Służ mi jako wolny człowiek, Angelu.
— Niewolnik czy wolny, służę ci tak samo. Co to za różnica?
— Proszę cię teraz jako wolnego człowieka — pomóż mi.
Angel pomógł jej się ubrać i wyprowadził ją z pokoju.
Ku jej zdziwieniu w domu pełno było geblingów, wszystkie bardzo zajęte. Tylko do jej sypialni nie miały wstępu, w pozostałych pomieszczeniach szklili okna, uszczelniali szpary, reperowali, naprawiali. Patience usiadła we wspólnym pokoju przy tlącym się ogniu, w miejscu gdzie wpadające promienie słońca dawały trochę ciepła. Przyglądała się geblingom, biegającym w górę i w dół po drabinach. Małpa Rivera plątała się im pod nogami. Dziesiątki razy była poszturchiwana, nadeptywana lub zrzucana z wysokości, ale zawsze znowu się wspinała, wykrzykując jakieś bezsensowne nieprzyzwoitości. I kolejny raz obrywała. Patience pomyślała, że Heffiji bardzo przypomina jej małpę — też biegała, plącząc się wszystkim pod nogami, szczęśliwa i przerażona jednocześnie.
— Nie ruszaj tego! — wykrzykiwała co chwila.
Geblingi śmiały się z niej, ale słuchały.
River spał w słoju postawionym na kominku. Z daleka od Żurawiej Wody świat dla niego mógł równie dobrze wcale nie istnieć.
Patience uświadomiła sobie, że próbuje wyczuć milczącą komunikację między geblingami, rozmowy między umysłami bez użycia słów. Pamiętała tak dobrze, jakie to było uczucie, kiedy przeżywała życie pierwszych królów geblingów. A teraz nic nie czuła. Wydawało jej się, jakby wyciągała po coś rękę po to tylko, by przekonać się, że ręka została obcięta. Przyglądała im się w zadumie, pogrążona w smutku. Nigdy nie dowie się o nich więcej, niż powiedział jej kamień władzy. A geblingi zajmowały się swymi sprawami i nie wiedziały, kim ona jest. Nie przypuszczały nawet, że jest jedynym człowiekiem, który rozumie, co to znaczy być geblingiem, który rozumie, że nieustannie podtrzymywane poczucie wspólnoty jest ich kotwicą i ratunkiem przed światem. Skąd czerpałam odwagę, by żyć, kiedy nie wiedziałam, co czuje inna istota?
— Patience — wyszeptał ktoś za nią. Znała ten głos, wiedziała, że Reck wyciąga dłoń w jej stronę. Sama też wyciągnęła rękę. I rzeczywiście, w tej samej chwili poczuła miękkie futro dłoni geblinga. Przez moment miała nadzieję, że wyczuła Reck, ale nie, to był tylko jej instynkt zabójczyni, który zawsze podpowiadał Patience, że ktoś wyciąga rękę w jej kierunku. Nie mogła żywić nadziei, że stanie się częścią społeczeństwa geblingów.
— Reck — szepnęła w odpowiedzi.
— Baliśmy się, że zawieziemy do Spękanej Skały kobietę, która postradała zmysły.
— Wariatkę powinniście byli zostawić tutaj. Przecież to jest szalone miejsce.
Reck roześmiała się.
— Niezupełnie. Przybyły geblingi, żeby odbudować dom Heffiji i zachować ludzką wiedzę.
— W jaki sposób je wezwaliście?
— Och, one zawsze poznają swego króla. Nie po twarzach ani imionach, nie. Nawet kiedy zobaczyły nas tutaj, uznały nas za jakieś przypadkowe geblingi, które przyszły na wezwanie. Ale drugim umysłem zawsze rozpoznają wołanie swego króla.
— Czy przybyły ze Spękanej Skały?
— Nie sądzę. Kiedy zaczęliśmy je wzywać, usłyszały nas najbliższe i przekazały wieść dalej. Im dalej szło wołanie, tym stawało się silniejsze. Nie jesteśmy Nieglizdawcem. Nasze głosy nigdy nie sięgnęłyby tak daleko.
— Dobrze, że wniosłyście życie w ten dom.
— Dzięki niemu stało się to, co wydawało się niemożliwe. Mój ukochany brat Ruin ukorzył się. Sprawiły to te wszystkie myśli, które Heffiji tu zebrała. Ruin nie dawał jej chwili spokoju, zadawał pytanie za pytaniem, nie ustępował tak długo, póki nie uzyskał wszystkich odpowiedzi. W ciągu swego życia niewiele miał wspólnego z ludźmi, a żadnego Mądrego oczywiście również nie miał żadnej szansy spotkać. Ale teraz wreszcie zobaczył, do czego jest zdolny umysł ludzki.
— Gdyby chciał nas poznać od najgorszej strony, wystarczyłoby mu sięgnąć po kamień władzy — powiedziała Patience.
— Nie sądzę — odparła Reck. — Zawsze było nam żal ludzi i ich osamotnienia. Albo raczej ja was żałowałam, a on wami pogardzał. Ale teraz, no cóż, bez przerwy mi powtarza, że samotność jest podstawą prawdziwej mądrości, że wszystkie wspaniałe myśli zebrane w tym domu były krzykiem rozpaczy jednego człowieka do drugiego, prośbą: poznaj mnie, żyj ze mną w świecie mojego umysłu.
— Bardzo poetycznie powiedziane.
— Jest chory z miłości — tak mu powiedziałam — zakochał się w ludzkiej rasie. Ale ty wiesz, jak to jest. Nigdy nie nienawidziłam ludzi z taką pasją, jak on, dlatego też kiedy odkryliśmy, że jesteście coś warci, nie zrobiło to na mnie specjalnego wrażenia. — Reck podeszła do krzesła ustawionego po drugiej stronie paleniska.
— To zabawne — stwierdziła Patience. — Śniły mi się domy. Różne domy, którymi powinnam się była zająć. Czasami dom Heffiji, a czasami dom mojego ojca, kiedy indziej heptarszy dwór. A nieraz dom, w którym zabito moją matkę.
Reck przyjrzała się jej z zastanowieniem. Usłyszały kroki na schodach. Do pokoju wpadł Ruin. Patience od razu zauważyła, że nie był już nagi. Nosił krótkie spodnie. Krok w kierunku zaakceptowania ludzkiej cywilizacji.
— Dlaczego mnie wołałaś? — zapytał.
Reck odwróciła się w jego stronę, przywołując go skinieniem, by podszedł jeszcze bliżej. W pokoju poza nimi nie było nikogo, ale nie powinni rozmawiać zbyt głośno, w każdym razie nie o sprawach, których nie chcieli zdradzać przed czasem.
— Ona słyszała nasze wołanie — powiedziała Reck.
Ruin przyjrzał się Patience, jakby analizując dziwne nowe zioło, które nagle dostrzegł w leśnej ściółce.
— Kiedy wzywaliśmy do reperacji ważnego domu? A gdzie się znajdował?
— Czasami widziałam ścieżki, ale nie wiedziałam skąd i dokąd prowadzą. Ale czasami, jakby z dużej odległości, dostrzegałam, że dom się pali i wiedziałam, że muszę się śpieszyć…
Reck potrząsnęła głowę.
— W naszym wezwaniu nie było nic na temat ognia.
— Nie posyłaliśmy też obrazów — dodał Ruin. — Drugi umysł nie jest tak precyzyjny.
Ale Patience nie chciała odrzucić nadziei, że doświadczyła jednak wezwania przez drugi mózg geblingów. Nie mogła pozwolić, by jakieś drobiazgi podważyły jej przekonanie.
— Nie jestem geblingiem, więc mój mózg może przekładać słowa na zrozumiałe dla mnie obrazy. Ale mogę być bardziej geblingiem, niż możecie sobie wyobrazić. Pamiętam, jak to jest, kiedy się posiada drugi umysł. Pamiętam uczucia innych geblingów i mapę Spękanej Skały. A poza tym posiadam kamień władzy. Może on pozwala mi usłyszeć wasze wołanie.
Reck podrapała się po języku długim paznokciem.
— Nie — powiedziała. — Heptarchowie już wcześniej nosili w swych głowach kamień, ale nigdy nie słyszeli, jak król geblingów wzywa swoich ludzi.
Ruin kołysał głową, przyglądając się uważnie twarzy Patience.
— Jeśli nie kamień władzy, to może wołanie Nieglizdawca uwrażliwiło ją tak, że słyszy to, czego ludzkie ucho nigdy nie słyszało.
Reck uniosła palec.
— O jednym musisz pamiętać. Żaden heptarcha nie nosił kamienia, będąc tak blisko Spękanej Skały. Kiedy inne geblingi podchwyciły i przekazywały dalej wołanie, może stało się tak silne, że mogła je usłyszeć.
— To w niczym nie przypominało wołania Nieglizdawca — odrzekła Patience. — Jego jest czyste i silne.
— Nieglizdawiec posługuje się nim znacznie lepiej niż my. Ludzka strona naszej natury osłabia nas. — W głosie Reck czaiła się niechęć.
— Czy wolelibyście nie mieć wśród przodków ludzi?
Reck zaśmiała się gorzko.
— Myślisz, że glizdawce wyglądają w naszych oczach lepiej niż wy? Nikt nie dał nam szans wyboru przodków.
— Widziałam, jak to się stało — powiedziała Patience. I opowiedziała im o narodzinach pierwszych geblingów. Ruin ciągle przerywał, wypytując o każdy szczegół. Słuchał z zamkniętymi oczami, jakby koncentrując się na brzmieniu jej głosu mógł połączyć się z dawnymi geblingami, których stracił na zawsze, kiedy jego rodzime odebrano kamień królów.
Gdy Patience opowiedziała, jak niemowlę Nieglizdawiec zjadło własną matkę, Ruin kiwnął głową.
— Tak, tak — powiedział. — Ale to nie było morderstwo. Widzisz, on musiał zjeść kryształ. Żeby wiedzieć wszystko, co ona wiedziała.
— Teraz robimy to dyskretniej — dodała Reck. — Zachowujemy się bardziej jak ludzie. Czekamy na naturalną śmierć rodziców. Co oznacza, że przez większą część życia pozostajemy samodzielni, zanim stajemy się naszymi rodzicami. Ale nie ma nic nienaturalnego w dziecku zjadającym pamięć rodziców, przynajmniej nie tu, na Imaculacie.
Patience ciągnęła dalej opowiadanie, powtarzając im wszystko, co zapamiętała na temat życia pierwszych geblingów. Skończyła na tym, jak ostatni z królów geblingów, który nosił swój kamień, znalazł ciało ostatniego glizdawca, spalonego żywcem przez ludzi.
— Oczywiście — wtrąciła Reck. — Jeśli coś jest dziwne i niezrozumiałe, trzeba to zabić — takie jest credo człowieka.
— Ludzie zrobili to, co było konieczne — powiedział Ruin. Reck uśmiechnęła się sardonicznie do Patience, jakby dając do zrozumienia: widzisz, że mój brat stał się humanofilem! — Glizdawce także zrobiły to, co musiały zrobić — ciągnął dalej Ruin, — Wiedziały, że ludzie wyposażeni w maszyny mogą je zgładzić. Co robisz, gdy nieprzyjaciel jest zbyt potężny, by go zniszczyć? Sam przywdziewasz jego skórę.
— O tak, wszyscy robili dokładnie to, co nakazywały im geny — potwierdziła Patience.
— Gdyby glizdawce nie podjęły próby parzenia się z ludźmi — dodała Reck — przestałyby istnieć. Nie możemy ich za to potępiać.
— Ale widzisz, heptarchini, my, geblingi, nie jesteśmy istotami, jakimi chcielibyśmy być — tłumaczył Ruin. — Jesteśmy odpadkami drugiej generacji, nieudanym eksperymentem, przeklętymi hybrydami, żałosną groteską. Dwelfy nie mają rozumu. Gaunty woli. Nam geblingom prawie się udało. Ale nie do końca. Dopiero następne pokolenie osiągnie perfekcję, a naszym przeznaczeniem jest umrzeć.
— Ale nikt tego tak nie planował — powiedziała Patience. — Po prostu w ten sposób przebiega ewolucja tutaj, na Imaculacie.
— Jeśli tak stawiasz sprawę — odparła Reck — to znaczy, że chcesz urodzić dzieci Nieglizdawca?
— Z całym szacunkiem dla mądrości naszego najstarszego przodka — wtrącił Ruin — król geblingów postanowił sprzeciwić się temu planowi.
— Jesteśmy w takim stopniu glizdawcami, że możemy wczuć się w każdego innego geblinga — powiedziała Reck — a nasz ludzki pierwiastek daje nam indywidualną wolę przeżycia. Jeśli o nas chodzi, proces adaptacyjny stwarzając nas, gauntów i dwelfów okazał się całkowicie satysfakcjonujący.
— Jesteśmy dziedzicami glizdawców — dodał Ruin. — Różnimy się od ludzi, ale jesteśmy na tyle podobni, że możemy żyć obok siebie. Geny glizdawców są zachowane w nas wystarczająco dobrze. Perfekcyjne kopie, które pragnie stworzyć Nieglizdawiec, stały się zbędne.
— Powinniśmy być sprzymierzeńcami w tej wojnie — powiedziała Patience. Jakby pod wpływem impulsu zsunęła się z fotela i usiadła na podłodze przed ogniem. Oparła się o nogę Reck i złożyła głowę na jej kolanie. — Pamiętam, jak żyłam życiem geblinga. Równie mocno pragnę waszego przetrwania, co uratowania rasy ludzkiej.
Reck pogładziła ją po głowie.
— Nauczyłam się ciebie jak żadnego ludzkiego stworzenia poza Willem. Będę bardzo żałowała, jeśli jedynym sposobem na powstrzymanie Nieglizdawca okaże się twoja śmierć.
— Ale zabijesz mnie — stwierdziła Patience.
— Jeśli nie będzie innego wyjścia, zrobię to.
— Jeśli nie będzie innego wyjścia — powiedziała Patience — proszę, zabijcie mnie.
W chwili gdy to mówiła, przypadkowo spojrzała w stronę drzwi. Stał tam Angel, opierając się rękami o framugi. Po wyrazie jego twarzy poznała, że słyszał ich rozmowę, ale nie godził się na takie rozwiązanie.
Po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że Angel może nie posłuchać polecenia, kiedy dojdzie do finalnej batalii z Nieglizdawcem. Angel miał swoje własne plany i chociaż nazywał ją heptarchinią, traktował wciąż jak małą dziewczynkę pozostającą pod jego opieką.
Zimno przebiegło Patience po krzyżu na myśl, która nagle przyszła jej do głowy. A jeśli dla osiągnięcia swoich planów będę musiała ciebie zabić, Angelu?
Nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy, ale była tak osłabiona, że nie potrafiła powstrzymać drżenia ramion. I to zobaczył. Bez słowa wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Jeśli Reck i Ruin zauważyli, co się wydarzyło, nie dali tego po sobie poznać. Ale Reck wyczuła drżenie Patience i zapytała:
— Czy czujesz się wystarczająco silna, by płynąć dalej?
— Siły mi nie potrzeba — odparła Patience. — Jestem przy zdrowych zmysłach, przynajmniej tak mi się wydaje, więc możemy ruszać, jak tylko prace tutaj zostaną skończone.
— W takim razie możemy zbierać się od razu. Nie ma po co zwlekać. Geblingi wypełnią zadanie, czy będziemy na miejscu, czy nie. A poza tym możemy ich nadzorować nawet z oddali.
Reck podniosła się.
— Poczekaj — powstrzymała ją Patience — chcę cię o coś zapytać. O Willa. Siedział przy mnie, kiedy się ocknęłam.
Reck wzruszyła ramionami.
— Will robi to, na co ma ochotę.
— Jak długo tam siedział?
— Nie wiem. Zawsze, kiedy go widziałam, to albo wchodził do twojego pokoju, albo z niego wychodził.
Ruin parsknął śmiechem.
— Ostatecznie to jest mężczyzna. Może lubi na ciebie patrzeć. Od dawna żył w celibacie.
Patience nie zrozumiała. Czyżby Will mógł pożądać jej jako kobiety? Ale zorientowała się, że Ruin żartuje. Roześmiała się.
— Nie śmiej się — powiedziała Reck. — Ja już dawno zrezygnowałam z prób zrozumienia, którędy chadza myśl Willa. On zawsze robi tylko to, na co ma ochotę. Ale nie sądzę, by pragnął ciebie, dziecko. Nigdy nie chodzi mu o zaspokojenie własnych zachcianek. Jego życie jest wieczną służbą.
— Niewolnik z natury — mruknął Ruin.
— Nikt nigdy go nie posiadł — odpowiedziała mu Reck. — Służy, ale tylko wtedy, gdy uważa, że jego służba jest potrzebna. Podejrzewam, że uważa siebie za Kristosa. Zdaje się, że tym miałby być ludzki bóg. Sługą wszystkich.
— Ja należę do sceptyków — powiedziała Patience. — Religia mnie nie obchodzi.
— No cóż, czy ci się to podoba, czy nie, ty obchodzisz religię — stwierdziła Reck. — Jeśli wyjdziesz z tej walki żywa, będziesz miała dużo szczęścia, jeśli ludzie nie okrzykną cię Kristosem.
— Nadaje się równie dobrze jak każdy inny — osądził Ruin.
— A dlaczego nie ty? — zapytała Patience. — To byłoby ludziom drzazgą w oku, gdyby mieli geblinga za zbawiciela.
— Czemu nie? — Ruin roześmiał się. — Gebling Kristos.
Patience roześmiała się razem z nim. I w tej samej chwili poczuła, jak rośnie w niej zew Spękanej Skały. Jakby odżył po chwili ulgi, którą dał jej na czas choroby, a teraz obudził go dźwięk jej śmiechu. Pożądała Nieglizdawca. Wezwała Sken. Kobieta przy pomocy Willa przygotowała po południu łódź. A rano Patience osobiście zdjęła słój z Riverem z kominka.
— Obudź się — rozkazała.
Powoli otworzył oczy, potem dwa razy mlasnął i cmoknął jak przy pocałunku. W jednej chwili w pokoju znalazła się małpa i zaczęła energicznie pompować powietrze.
— W sam czas — powiedział River. — Myślicie, że po to kazałem uratować moją głowę, by przyglądać się teraz bandzie geblingów sprzątających jakiś nędzny dom? Zanieście mnie na łódź! Możecie być pewni, że zapamiętam tę podróż jako najgorszą i najnudniejszą w całym moim życiu!
Marudził tak przez całą drogę zboczem w dół. Dopiero kołysanie łodzi uspokoiło go nieco, a potem zaśpiewał rzece najdziwniejszą pieśń — bez słów i nawet bez melodii. Pieśń człowieka powracającego do swego ciała, uszczęśliwionego, że znowu posiada ręce i nogi, znowu jest sobą. River został zwrócony rzece.
Odbili od zrujnowanego molo Heffiji i pożeglowali na północ w ostatnich podmuchach jesiennego wiatru. Patience czuła radość Nieglizdawca, świadomego, że ona jest coraz bliżej. Ten miesiąc oczekiwania musiał być dla niego bardzo trudny. Nie wiedział przecież, co ją wstrzymuje, czy nie jest ranna lub pojmana, a może zbiera siły do walki z nim. Teraz znowu płynęła ku niemu, więc napełniał jej ciało drżeniem rozkoszy.