9. Pierścień Erreth-Akbego

W Wielkim Skarbcu Grobowców Atuanu czas stał w miejscu. Nie było tu światła, nie było życia, nawet najmniejszy pająk nie poruszał się wśród kurzu ani robak w chłodnej ziemi. Byty tylko skały, ciemność i czas, który nie płynął.

Wyciągnięty na kamiennej pokrywie wielkiej skrzyni, podobny do rzeźby na sarkofagu, leżał na wznak złodziej z Wewnętrznych Krain. Nie ruszał się. Wzniecony przez niego pył osiadał mu na ubraniu.

Szczęknął zamek. Otworzyły się drzwi. Światło rozdarło martwą ciemność, świeży powiew poruszył martwym powietrzem. Mężczyzna leżał nieruchomo.

Arha zamknęła drzwi, przekręciła klucz od wewnątrz, postawiła latarnię na skrzyni i wolno podeszła do bezwładnej postaci. Szła nieśmiało, szeroko otwierając oczy o źrenicach wciąż jeszcze rozszerzonych po długiej wędrówce przez ciemność.

— Krogulcze!

Dotknęła jego ramienia i zawołała znowu, i jeszcze raz. Poruszył się i jęknął. Potem usiadł, ze ściągniętą twarzą i pustym wzrokiem. Spojrzał na nią nie poznając.

— To ja, Arha… Tenar. Przyniosłam ci wodę. Masz, pij. Wyciągnął jakby pozbawioną czucia rękę, chwycił manierkę i wypił kilka łyków.

— Jak długo to trwało? — spytał, z trudem wymawiając słowa.

— Dwa dni minęły, odkąd tu wszedłeś. Teraz jest trzecia noc. Nie mogłam przyjść wcześniej. Musiałam ukraść jedzenie. Tutaj, masz. — Z przyniesionej sakwy wyjęła płaski, ciemny bochenek, lecz on pokręcił głową.

— Nie jestem głodny. To… to śmiertelne miejsce. — Siedział nieruchomo z głową wspartą na dłoniach. — Nie zimno ci? Przyniosłam płaszcz z Malowanej Komnaty.

Milczał.

Odłożyła płaszcz i stała, patrząc na niego. Drżała lekko, a oczy miała ciemne i szeroko otwarte. Nagle opadła na kolana i rozpłakała się. Głęboki szloch wstrząsał jej ciałem, ale nie przynosił łez.

Zesztywniały, zszedł ze skrzyni i pochylił się nad nią.

— Tenar…

— Nie jestem Tenar. Nie jestem Arha. Bogowie umarli, umarli. Oparł jej dłonie na głowie, zrzucając kaptur, i przemówił łagodnym tonem. Słowa nie należały do żadnego języka, jaki kiedykolwiek słyszała. Niby krople deszczu zapadały jej w serce. Łkania cichły powoli.

Kiedy była już spokojna, podniósł ją i jak dziecko posadził na skrzyni, gdzie przedtem leżał. Ujął ją za ręce.

— Dlaczego płakałaś, Tenar?

— Powiem ci. Nie ma znaczenia, co usłyszysz. I tak nie możesz nic zrobić. Nie możesz pomóc. Ty też umierasz, prawda? Więc to nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia. Kossil, Kapłanka Boga-Króla, zawsze była okrutna… Chciała mnie zmusić, żebym cię zabiła. Tak jak tamtych. A ja nie chciałam. Nie miała prawa. Ona lekceważyła Bezimiennych i drwiła z nich, a ja rzuciłam na nią klątwę. I od tego czasu bałam się jej, bo prawdą jest, co mówił Manan, że ona nie wierzy w bogów. Chciałaby, żeby o nich zapomniano… I na pewno zabiłaby mnie we śnie. Więc nie spałam. Nie wróciłam do Małego Domu, ale zostałam w Sali przez całą noc: w schowku, gdzie są stroje do tańca. Zanim zrobiło się widno, poszłam do Wielkiego Domu i ukradłam trochę jedzenia. Potem wróciłam do Sali i zostałam tam cały dzień. Starałam się coś wymyślić. A wieczorem… Wieczorem byłam taka zmęczona… I pomyślałam, że mogę pójść do świętego miejsca i tam się przespać, bo ona będzie się bała tam przyjść. Więc zeszłam do Podgrobia. To ta wielka grota, w której pierwszy raz cię zobaczyłam. I… I ona tam była. Musiała wejść przez bramę w czerwonej skale. Była tam z latarnią. Rozgrzebywała grób, który wykopał Manan. Chciała sprawdzić, czy jest w nim ciało. Jak szczur cmentarny, wielki, tłusty, czarny szczur grzebiący w ziemi. Światło paliło się w Świętym Miejscu, w dziedzinie ciemności. A Bezimienni nie zrobili nic. Nie zabili jej ani nie sprawili, by oszalała. Są starzy, tak jak mówiła. Umarli. Nie ma ich. Nie jestem już kapłanką.

Mężczyzna słuchał, lekko pochylając głowę. Wciąż trzymał jej dłonie w swoich. Wyraz jego twarzy i postawa wskazywały, że siły mu wracają, choć blizny na policzku ciągle były sine, a ubranie i włosy pokryte kurzem.

— Przeszłam obok niej przez Podgrobie. Jej świeca dawała więcej cienia niż światła. Nie usłyszała mnie. Chciałam wejść do Labiryntu, żeby od niej uciec. Ale kiedy już tam byłam, wydało mi się, że idzie za mną. We wszystkich korytarzach słyszałam za sobą czyjeś kroki. Nie wiedziałam, dokąd mam pójść. Pomyślałam, że tutaj będę bezpieczna. Ze moi Władcy będą mnie chronić i osłaniać. Ale oni tego nie robią… Nie ma ich, są martwi.

— I dlatego płakałaś? Dlatego, że umarli? Ale oni tu są, Tenar, są tutaj.

— Skąd możesz wiedzieć? — spytała słabym głosem.

— Ponieważ przez cały czas, odkąd wkroczyłem do groty pod Kamieniami Grobowymi, staram się utrzymywać ich w nieświadomości, w spokoju. Używam do tego całej swej sztuki, na to tracę swoją siłę. Oplotłem te tunele nieskończoną siecią czarów: czarów snu, spokoju, ukrycia. A jednak wiedzą, że tu jestem, na pół świadomi, na wpół śpiący, na wpół tylko czuwający. I mimo to jestem całkowicie wyczerpany stawianiem im oporu. Tutaj jest najstraszniejsze miejsce. Dla jednego człowieka, samotnego, nie ma tu żadnej nadziei. Konałem z pragnienia, kiedy przyniosłaś mi wodę, a przecież nie sama woda mnie ocaliła, lecz moc rąk, które ją podały.

Mówiąc to na chwilę obrócił jej dłonie wnętrzem do góry i przyjrzał się im uważnie. Potem odwrócił się, przeszedł kilka kroków i znowu stanął przed nią.

— Naprawdę myślisz, że są martwi? Twoje serce wie lepiej. Oni nie umierają. Są mroczni i nigdy nie umierają, i nienawidzą światła: przelotnego, jasnego płomyka naszej śmiertelności. Są nieśmiertelni, ale nie są bogami. Nigdy nie byli. Niegodni są czci okazywanej im przez choćby jedną ludzką duszę.

Słuchała z otwartymi szeroko oczyma, wpatrzona w migoczący płomyk latarni.

— Czy dali ci coś kiedykolwiek, Tenar?

— Nie — szepnęła.

— Nie mają nic do dania. Nie mają mocy tworzenia. Wszystkie ich siły służą zaciemnianiu, niszczeniu. Nie mogą opuścić tego miejsca… Oni są tym miejscem i im należy je zostawić. Nie można zaprzeczyć ich istnieniu ani o nich zapomnieć, ale nie wolno ich czcić. Ziemia jest piękna, jasna i dobra, ale to nie wszystko. Ziemia jest także straszna, ciemna i okrutna. Ginący królik krzyczy wśród zielonych łąk. Góry zaciskają potężne dłonie, pełne ukrytego ognia. W morzu żyją rekiny, w oczach ludzi nienawiść. A gdzie ludzie oddają temu cześć, tam kwitnie zło, powstają miejsca całkowicie oddane Tym, których zwiemy Bezimiennymi: pradawnym, potężnym siłom Ziemi sprzed nadejścia Światła, siłom ciemności, zniszczenia i szaleństwa… Myślę, że już dawno pozbawili rozumu twoją kapłankę, Kossil. Myślę, że wiele razy przeszukiwała te groty tak, jak przeszukuje labirynt własnego umysłu, a teraz nie potrafi już zobaczyć światła dnia. Powiedziała ci, że Bezimienni są martwi… Tylko stracona dusza, stracona dla prawdy, może w to uwierzyć. Oni istnieją. Ale nie są twoimi Władcami. Nigdy nie byli. Jesteś wolna, Tenar. Nauczono cię być niewolnicą, lecz wyrwałaś się na swobodę.

Siedziała zasłuchana. Nie powiedział ani słowa więcej. Milczeli, lecz to milczenie było inne niż cisza, jaka panowała w komnacie przed jej przyjściem. Teraz wypełniały ją ich oddechy, płynąca w żyłach krew, skwierczenie świecy w cynowej latarni… Mikroskopijne, żywe dźwięki.

— Jak to się stało, że znasz moje imię? Krogulec spacerował tam i z powrotem. Rozprostowywał ramiona i barki, by strząsnąć z siebie paraliżujący chłód.

— Znać imiona to mój zawód. Moja sztuka. Rozumiesz, żeby upleść czar wokół czegoś, trzeba znać prawdziwe tego imię. W krajach, skąd przybyłem, przez całe życie ukrywamy nasze imiona przed wszystkimi prócz tych, którym ufamy całkowicie. Wielka bowiem siła i wielkie niebezpieczeństwo tkwi w imieniu. Kiedyś, u zarania czasu, gdy Segoy wydźwignął z głębin oceanu wyspy Ziemiomorza, wszystkie rzeczy nosiły swoje prawdziwe imiona. I wszystkie czary, cała magia, zależą od znajomości, poznania na nowo, pamiętania tego prawdziwego, pradawnego języka Tworzenia. Naturalnie, są zaklęcia, których się trzeba nauczyć, są sposoby używania słów. Trzeba też rozumieć ich konsekwencje. Ale swe życie mag poświęca poznawaniu imion rzeczy i poznawaniu sposobów poznawania imion rzeczy.

— A jak poznałeś moje?

Patrzył na nią przez chwilę — głębokie, czyste spojrzenie poprzez dzielący ich mrok. Wahał się.

— Nie mogę ci tego powiedzieć. Jesteś jak latarnia: przykryta, schowana w ciemnym miejscu. A jednak światło lśni. Oni nie mogą go zgasić, nie mogą cię ukryć. Kiedy dostrzegłem to światło, kiedy poznałem ciebie, wtedy znałem twoje imię. Więcej nie mogę powiedzieć. Ale ty powiedz: co teraz zrobisz?

— Nie wiem.

— Kossil na pewno już wie, że grób jest pusty. Co zrobi?

— Nie wiem. Jeśli wrócę, może kazać mnie zabić. Dla Najwyższej Kapłanki kłamstwo to śmierć. Jeśli zechce, może złożyć mnie w ofierze na stopniach Tronu. Tym razem Manan będzie musiał naprawdę uciąć mi głowę, zamiast po prostu podnieść miecz i czekać, aż Czarna Postać go powstrzyma. Tym razem jej nie będzie.

Miecz spadnie i odetnie mi głowę.

Mówiła powoli, głuchym głosem. Mężczyzna zmarszczył brwi.

— Jeżeli zostaniemy tu dłużej — powiedział — oszalejesz, Tenar. Gniew Bezimiennych ciąży na twoich myślach. Moich także. Teraz jest lepiej… Dużo lepiej, od kiedy przyszłaś. Ale długo byłem sam i zużyłem większą część swojej mocy. Nikt samotny nie zdoła się długo opierać Siłom Ciemności. Są potężne.

Umilkł. Jego glos ścichł, jakby mówiący stracił nagle wątek. Przesunął dłonią po czole i raz jeszcze napił się z manierki. Potem ułamał kawałek chleba, usiadł na skrzyni naprzeciw niej i zaczął jeść.

Mówił prawdę. Czuła jakiś ciężar napierający na jej umysł, zaciemniający, gmatwający każdą myśl, każde uczucie. Mimo to nie bała się tak jak wtedy, gdy samotnie przemierzała korytarze. Jedynie absolutna cisza na zewnątrz komnaty wydawała się straszna. Dlaczego? Nigdy przedtem nie lękała się ciszy podziemi. Lecz nigdy przedtem nie była nieposłuszna, nigdy nie sprzeciwiła się Bezimiennym.

Roześmiała się niewesoło.

— Siedzimy tutaj na największym skarbie Imperium — powiedziała. — Król-Bóg oddałby wszystkie swoje żony, by móc stąd zabrać choć jedną skrzynię. A my nawet nie uchyliliśmy pokrywy, żeby popatrzeć.

— Ja to zrobiłem — odparł Krogulec żując chleb.

— Po ciemku?

— Zrobiłem trochę światła. Niby-światła. To było trudne. Byłoby trudne nawet gdybym miał swoją laskę. Bez niej przypominało rozpalanie ognia z mokrego drzewa w czasie deszczu. W końcu jednak dokonałem tego. I znalazłem to, po co przyszedłem.

Podniosła wolno głowę i spojrzała na niego.

— Pierścień?

— Pół pierścienia. Ty masz drugą połowę.

— Ja? Druga połowa zaginęła…

— I została odnaleziona. Nosiłem ją na łańcuchu na szyi. Zabrałaś mija i spytałaś, czy nie stać mnie na lepszy talizman. Jedyny talizman lepszy od potowy Pierścienia Erreth-Akbego to cały Pierścień. Ale cóż, lepszy rydz niż nic, jak powiadają. Teraz więc ty masz moją połowę, a ja twoją.

Posłał jej uśmiech poprzez mrok skarbca.

— Powiedziałeś wtedy, że nie będę wiedziała, co z nim zrobić.

— I tak było.

— A ty wiesz? Kiwnął głową.

— Powiedz mi. Powiedz, czym jest ten Pierścień i jak odnalazłeś zagubioną część, i jak dotarłeś tutaj, i dlaczego. Muszę to wiedzieć, a wtedy może dowiem się, co powinnam uczynić.

— Może się dowiesz. Bardzo dobrze. Czym jest Pierścień Erreth-Akbego? No cóż, jak sama widzisz, nie wygląda na cenny i chyba nawet nie jest Pierścieniem Jest za duży. Może raczej bransoleta, ale na to z kolei jest chyba za mały. Żaden z ludzi nie wie, dla kogo został zrobiony. Nosiła go Elfarran Piękna, zanim wyspa Solea znikła pod falami morza; już wtedy był stary. W końcu trafił do rąk Erreth-Akbego… Wykuty jest z litego srebra i ma dziewięć otworów. Na zewnętrznej powierzchni wyryte są jakby fale, a wewnątrz dziewięć Run Mocy. Na tej połowie, która jest u ciebie, są cztery runy i kawałek piątej, na mojej podobnie. Pęknięcie przeszło dokładnie przez symbol i zniszczyło go. To właśnie ten znak nazywano od owego czasu Zaginioną Runą. Pozostałe osiem znane jest Magom: runa Pirr, chroniąca od szaleństwa, wiatru i ognia. Runa Gęś, która daje wytrzymałość. I tak dalej. Ale pęknięta runa była tą, która wiązała państwa. To była Runa Więzi, symbol panowania i pokoju. Żaden władca nie mógł rządzić dobrze, jeśli nie rządził pod jej znakiem. Nikt nie wie, jak należy ją pisać. Od kiedy zaginęła, w Havnorze nie było wielkich królów. Byli książęta i tyrani, były kłótnie i wojny między krajami Ziemiomorza. Mądrzy władcy i Magowie Archipelagu pragnęli więc Pierścienia Erreth-Akbego, by odtworzyć Zaginioną Runę. W końcu jednak przestali wysyłać ludzi na poszukiwania, gdyż nikt nie potrafił odzyskać jednej części, która spoczywała w Grobowcach Atuanu, a druga, którą Erreth-Akbe podarował kargijskiemu władcy, zaginęła bardzo dawno temu. Twierdzili, że nic dobrego z tych poszukiwań nie wynika. Działo się to setki lat temu.

Zastanowił się.

— Potem ja się pojawiłem. Kiedy byłem tylko trochę starszy niż ty teraz, prowadziłem… pościg, rodzaj łowów na morzu. Ten, którego ścigałem, zwiódł mnie i zostałem wyrzucony na pustą wysepkę, niezbyt odległą od brzegów Karego-At i Atuanu, na południe i na zachód stąd. To była mała wyspa, niewiele większa od ławicy piasku. W środkowej części miała podłużne, porośnięte trawą wydmy, źródło słonawej wody i nic więcej. A jednak żyło tam dwoje ludzi: stary mężczyzna i kobieta, brat z siostrą, jak przypuszczam. Bali się mnie. Nie widzieli twarzy innego człowieka przez… jak długo? Lata, dziesiątki lat. Ale byłem w potrzebie, a oni byli dla mnie dobrzy. Mieli chatę z drzewa wyrzuconego przez fale i mieli ogień. Staruszka przyniosła mi jedzenie, małże zbierane na skałach w czasie odpływu i suszone mięso morskich ptaków, które zabijali rzucając w nie kamieniami. Bała się, ale nakarmiła mnie. Potem, kiedy nie robiłem nic, co mogłoby ją wystraszyć, nabrała do mnie zaufania i pokazała swój skarb. Ona także miała swój skarb… To była mała sukienka. Cała z jedwabiu, wyszywana perłami. Sukienka małego dziecka, sukienka księżniczki. Sama miała na sobie niewyprawione focze futro.

Nie mogliśmy rozmawiać. Wtedy nie znałem jeszcze mowy kargijskiej, a oni żadnego spośród języków Archipelagu, a i własny dość słabo. Ktoś musiał ich przywieźć na tę wyspę, gdy byli małymi dziećmi i zostawić tam na śmierć. Nie wiem dlaczego i wątpię, by oni sami wiedzieli. Znali tylko wyspę, wiatr i morze. Ale kiedy odpływałem, ona dała mi prezent. Dała mi zaginioną połowę Pierścienia Erreth-Akbego.

Przerwał na chwilę.

— Nie wiedziałem, co to jest, ani ona nie wiedziała. Najwspanialszy dar tej ery, a dała go głupia kobieta w foczej skórze tępemu prostakowi, który wepchnął go do kieszeni, mruknął „Dzięki” i odpłynął… Tak więc wyruszyłem i zrobiłem, co miałem do zrobienia. Potem zająłem się innymi sprawami, podążyłem na Smocze Stado, na zachód i jeszcze dalej. Cały czas jednak miałem ten przedmiot przy sobie. Czułem bowiem wdzięczność dla starej kobiety, która dała mi jedyną rzecz, jaką miała do ofiarowania. Przeciągnąłem łańcuch przez otwór, powiesiłem na szyi i więcej o tym nie myślałem. Aż pewnego dnia, na Selidorze, Najdalszej Wyspie, w krainie, gdzie tocząc bój ze smokiem Ormem zginął Erreth-Akbe… Otóż na Selidorze rozmawiałem ze smokiem, jednym z rodu Orma. On mi powiedział, co noszę. Wydało mu się bardzo zabawne, że tego nie wiem. Smoki uważają nas za śmiesznych. Ale pamiętają Erreth-Akbego; mówią o nim tak, jakby był smokiem, nie człowiekiem. Kiedy wróciłem na Wyspy Wewnętrzne, trafiłem w końcu do Havnoru. Urodziłem się na Goncie, który leży niezbyt daleko od waszych krain, i sporo wędrowałem od tego czasu. Wreszcie przyszła kolej na Havnor. Zobaczyłem białe wieże, mówiłem z wielkimi ludźmi, kupcami i książętami, władcami pradawnych dziedzin. Powiedziałem im, co posiadam. Powiedziałem, że jeśli zechcą, wyruszę szukać w Grobowcach Atuanu brakującej części Pierścienia, by znaleźć Zaginioną Runę, klucz do pokoju. Nie skąpili mi pochwał, a jeden z nich dał nawet pieniądze na zaopatrzenie łodzi. Nauczyłem się więc twojego języka i przybyłem na Atuan. Zamilkł spoglądając w ciemność.

— Czy ludzie w naszych miastach nie rozpoznali w tobie człowieka Zachodu? Twoja skóra, twój język…

— Och, łatwo jest oszukać ludzi — odparł niedbale. — Wystarczy znać odpowiednie sztuczki. Zmieniasz się z pomocą iluzji i za jej zasłoną nie rozpozna cię nikt z wyjątkiem innego maga. A wy tutaj, w krajach Kargadu, nie macie czarnoksiężników ani magów. To dziwne. Wypędziliście ich dawno temu i zakazaliście praktykowania Sztuki Magii, a teraz prawie w nią nie wierzycie.

— Nauczono mnie w nią nie wierzyć. To przeczy naukom Krółów-Kapłanów. Ale wiem, że tylko czary mogły doprowadzić cię do Grobowców i przez bramę w czerwonej skale.

— Nie tylko czary. Także dobra rada. Jak sądzę, częściej od was używamy pisma. Czy umiesz czytać?

— Nie. Czytanie to jeden z czarnych kunsztów. Kiwnął głową.

— Ale użyteczny — stwierdził. — Jakiś dawny, pechowy złodziej pozostawił opis Grobowców Atuanu, a także instrukcje dotyczące wejścia, wystarczające dla kogoś, kto potrafi użyć jednego z Wielkich Zaklęć Otwierania. Wszystko było opisane w księdze leżącej w skarbcu księcia Havnoru. Pozwolił mi ją przeczytać. I tak doszedłem aż do wielkiej groty…

— Do Podgrobia.

— Złodziej, który opisał drogę, sądził, że skarb jest właśnie tam, w Podgrobiu. Tam więc szukałem, choć miałem przeczucie, że musi być ukryty lepiej, głębiej wśród korytarzy. Znalazłem wejście do Labiryntu i wszedłem tam, kiedy cię zobaczyłem. Myślałem, że się . schowam i poszukam Pierścienia. To byt błąd, oczywiście. Bezimienni pochwycili mnie już i zmącili moje myśli. Od tego czasu stawałem się coraz słabszy i coraz głupszy. Nie można się im poddawać, trzeba stawiać opór tak, by duch pozostawał wciąż silny i pewny. Tego nauczyłem się już dawno. Ale to trudne tutaj, gdzie są tak potężni. Oni nie są bogami, Tenar, lecz są silniejsi od każdego z ludzi. Przez długi czas oboje siedzieli w milczeniu.

— Co jeszcze znalazłeś w skrzyniach? — zapytała stłumionym głosem.

— Śmiecie. Złoto, klejnoty, korony, miecze… Nic, do czego miałby prawo ktokolwiek z żywych. Powiedz, Tenar, jak zostałaś wybrana na Kapłankę Grobowców?

— Kiedy umiera Pierwsza Kapłanka, wyruszają, żeby w całym Atuanie szukać dziewczynki urodzonej w dniu jej śmierci. I zawsze znajdują. Dlatego, że to jest Odrodzona Kapłanka. Kiedy skończy pięć lat, przywożą ją tutaj, do Miejsca. A kiedy skończy sześć, zostaje oddana Bezimiennym, a oni pożerają jej duszę. Wtedy już do nich należy, jak należała od zarania dziejów. I nie ma imienia.

— Wierzysz w to?

— Zawsze wierzyłam.

— Czy wierzysz w to teraz?

Nie odpowiedziała. Znów zapadła cisza.

— Opowiedz mi… — rzekła po długiej chwili. — Opowiedz mi o smokach na zachodzie.

— Tenar, co zamierzasz uczynić? Nie możemy tu siedzieć i opowiadać sobie historii, aż wypali się świeca i znowu zapadną ciemności.

— Nie wiem, co robić. Boję się. — Siedziała wyprostowana na kamiennej skrzyni, mocno splatała palce i mówiła głośno jak ktoś, kto cierpi. — Boję się ciemności.

— Musisz dokonać wyboru — powiedział miękko. — Albo mnie zostawisz, zamkniesz drzwi, wrócisz do swoich ołtarzy i oddasz mnie swoim władcom… Wtedy powinnaś pójść do kapłanki Kossil i zawrzeć z nią pokój. To będzie koniec tej historii. Albo musisz otworzyć drzwi i wyjść razem ze mną. Opuścić Grobowce, opuścić Atuan i ruszyć ze mną przez morze. I to będzie dopiero początek. Będziesz Arhą albo będziesz Tenar. Nie możesz być obiema.

Głęboki głos zdawał się delikatny, lecz brzmiał pewnie. Spojrzała poprzez mrok na jego twarz, surową i poznaczoną bliznami, w której jednak nie było okrucieństwa ani fałszu.

— Jeżeli porzucę służbę Ciemnych Sił, zabiją mnie. Jeżeli opuszczę to miejsce, umrę.

— Ty nie umrzesz. Umrze Arha.

— Nie mogę…

— Aby się odrodzić, trzeba umrzeć, Tenar. To nie takie trudne, gdy na to spojrzeć z drugiej strony.

— Oni nie pozwolą nam wyjść. Nigdy.

— Może nie. Jednak warto spróbować. Ty masz wiedzę, ja umiejętności, a między nami jest… Przerwał.

— Jest Pierścień Erreth-Akbego.

— Tak, on także. Myślałem jednak o czymś innym. Nazwijmy to zaufaniem… To jedna z jego nazw. Choć każde z nas z osobna jest słabe, mając je jesteśmy silni, silniejsi od Mocy Ciemności. — Oczy jaśniały mu czystym blaskiem na pooranej bliznami twarzy. — Posłuchaj mnie, Tenar — powiedział. — Przyszedłem tu jako złodziej, wróg, uzbrojony przeciw tobie. Ty okazałaś mi litość i zaufałaś mi. Ja ufałem ci, odkąd pierwszy raz zobaczyłem twoją twarz, przez jedną chwilę, w grocie pod Grobowcami, jakże piękną pośród ciemności. Ty pokazałaś, że mi ufasz. Ja nic w zamian nie uczyniłem. Ofiaruję ci to, co mogę ci ofiarować. Moje prawdziwe imię brzmi Ged. Teraz należy do ciebie.

Wstał i wyciągnął ku niej półokrąg z rzeźbionego srebra.

— Niech Pierścień znów się połączy.


Wzięła kawałek metalu z jego dłoni. Zsunęła z szyi srebrny łańcuch, na którym wisiała druga potowa. Rozpięła go. Trzymała teraz na dłoni obie części. Brzegi pęknięcia stykały się i Pierścień wyglądał, jakby był jedną całością.

Nie podniosła głowy.

— Pójdę z tobą — rzekła.

Загрузка...