III CIĄG DALSZY TRWA (1992-1993)

CIĄG DALSZY TRWA

Wiek XX w historii współczesnej zaczęła Rosja rewolucją 1905 roku i zamyka go rewolucją, która skończyła się rozpadem ZSRR w 1991 roku.

Historia w tym kraju jest żywym wulkanem, ciągle burzy się i trwa i nie widać, żeby chciała się uspokoić, zęby chciała odetchnąć.

Pisarz rosyjski Jurij Boriew porównał historię ZSRR do jadącego pociągu:

„Pociąg jedzie w świetlaną przyszłość. Prowadzi go Lenin. Nagle — stop, dalej nie ma torów. Lenin wezwał do dodatkowej pracy w soboty, położono szyny i pociąg pojechał dalej. Teraz poprowadził gc Stalin. Znów skończyła się droga. Stalin kazał rozstrzelać połowę konduktorów i pasażerów, a resztę zmusił do kładzenia nowych torów. Pociąg ruszył. Stalina zastąpił Chruszczow, a kiedy skończyły się szyny, polecił rozbierać te, po których pociąg już przejechał, i układać je przed parowozem. Chruszczowa zamienił Breźniew. Kiedy znowu skończył się tor, Breżniew decyduje się zasłonić okna i tak kołysać wagonami, żeby pasażerowie myśleli, iż pociąg jedzie dalej” (J. Boriew — „Staliniada”).

I tak dochodzimy do Epoki Trzech Pogrzebów (Breżniewa, Andropowa, Czernienki), w której pasażerowie pociągu nie mają nawet złudzenia, że gdzieś jadą. Ale oto w kwietniu 1985 pociąg rusza znowu. Jest to jednak jego ostatnia podróż. Potrwa ona sześć i pól lat. Tym razem maszynistą jest Gorbaczow, a na lokomotywie wymalowane jest hasło: Głasnost' — Pierestrojka.

O Rosji tym łatwiej jest mówić, im bardziej nazwie tej nadaje się sens abstrakcyjny. „Rosja szuka drogi”, „Rosja mówi — nie”, „Rosja idzie na prawo” itd. Na tak wysokim szczeblu ogólności wiele problemów traci na znaczeniu, przestaje się liczyć, znika. Ideologiczno-państwowa makroskala odsuwa na margines i unieważnia codzienną, trudną i dokuczliwą mikroskalę. Czy Rosja pozostanie supermocarstwem? W zestawieniu z tak wielkim pytaniem jakie znaczenie ma sprawa, która nurtuje Annę Andrejewną z Nowogrodu, a mianowicie — czy dadzą jej jeszcze pożyć normalnie? Język wszechobecnej polityki usuwa ze środków masowego przekazu, a co gorsze — i z naszej pamięci, słownictwo, w którym można wyrazić czyjeś prywatne kłopoty, czyjś osobisty dramat, czyjś jednostkowy ból. Ktoś nie ma dachu nad głową? Tym się już nie zajmujemy, to sprawa dla Armii Zbawienia czy Czerwonego Krzyża.

A jednak nie da się uniknąć tego abstrakcyjnego podejścia. Ogromną skalę dziejących się wydarzeń można przedstawić tylko używając języka i pojęć ogólnych, syntetyzujących, właśnie — abstrakcyjnych, mając świadomość, że raz po raz będzie się wpadać w pułapkę uproszczeń i łatwo podważalnych twierdzeń.

Są pisarze, którzy nadają pojęciu „Rosja” sens mistyczny, wymiar tajemniczego, niezgłębionego sacrum. Poeta Fiodor Tiutczew pisze, że „Rosji nie można pojąć rozumem... w Rosję można tylko wierzyć”. Dostojewski uważa, że Rosja jest dla Europy czymś zagadkowym i niepojętym. „Dla Europy Rosja to jedna z zagadek Sfinksa. Zachód prędzej wynajdzie perpetuum mobile lub eliksir życia, niż zgłębi istotę rosyjskości, ducha Rosji, jej charakter i nastawienie”.

Wiara w Rosję przybiera niekiedy zabarwienie religijne. W Moskwie widziałem manifestację, w czasie której wielki tłum wygłaszał litanię do Rosji z takim nabożeństwem, z jakim pielgrzymki na Jasnej Górze mówią litanię do Matki Boskiej.

Inni pisarze rosyjscy podkreślają, że Rosja nie jest podobna do żadnego innego kraju, że powinno się traktować ją jako coś wyjątkowego, jako odrębny i unikalny fenomen. „Gdy mówi się o Rosji, pisze Piotr Czaadajew, często sądzi się, że jest ona państwem takim jak inne; w istocie jest zupełnie inaczej. Rosja jest całym odrębnym światem”. To samo twierdzi Konstanty Aksakow. „Rosja, pisze on, to kraj najzupełniej samoistny, ani trochę podobny do państw i krajów europejskich”.

Z początku nie myślałem o wielkiej podróży. Chciałem tylko pojechać za Kaukaz, tam, gdzie byłem dwie dekady wcześniej, w końcu lat sześćdziesiątych. Tamten mały obszar, podbity przez Rosję, a potem siłą wcielony do ZSRR, ciekawił mnie rzeczywiście, ponieważ to, co interesuje, mnie najbardziej, to mentalna i polityczna dekolonizacja świata, a tam, za Kaukazem, taki się właśnie proces rozwijał. Wiek XX to nie tylko wiek totalitaryzmów i wojen światowych, ale także największa w dziejach epoka dekolonizacji: na mapie świata pojawia się ponad sto nowych państw, całe kontynenty zdobywają — co najmniej formalną — niepodległość. Rodzi się Trzeci Świat i zaczyna się wielka eksplozja demograficzna — ludność krajów słabo rozwiniętych rośnie odtąd w tempie trzykrotnie szybszym niż krajów zamożnych. Wynika z tego tuzin problemów, które będą zmartwieniem XXI wieku.

Ten sam proces ekspansji Trzeciego Świata, który spowodował rozpad imperiów kolonialnych Anglii, Francji i Portugalii, dawał się już odczuwać i wewnątrz ostatniego kolonialnego imperium na ziemi — w ZSRR. W końcu lat osiemdziesiątych nierosyjska ludność tego państwa stanowiła blisko połowę jego mieszkańców, podczas gdy elita władzy składała się w 95 procentach z Rosjan lub zrusyfikowanych przedstawicieli mniejszości narodowych. Było już tylko kwestią czasu, kiedy świadomość tego faktu stanie się dla owych mniejszości sygnałem do wystąpień emancypacyjnych.

Więc początkowo planowałem pojechać, jak dawniej, z Moskwy do Gruzji, a potem — do Armenii i Azerbejdżanu. Ale powiedziano mi, że to niemożliwe. Granica między Armenią i Azerbejdżanem jest zamknięta, trwa wojna, na którą nikt nie ma wpływu.

Był to dla mnie szok.

Żeby ktoś tu oświadczył, iż na to, co dzieje się w ZSRR, Moskwa nie ma wpływu? To właśnie, to przyznanie się władzy imperialnej do jakiejś niemożności, było dla mnie prawdziwą rewolucją! Przecież pamiętam, jak dwadzieścia lat temu, będąc w Azerbejdżanie, zamiast kołchozu im. Kirowa chciałem zobaczyć kołchoz im. Swierdłowa, ale usłyszałem odpowiedź, że to niemożliwe: Taki program dała nam Moskwa, nie możemy niczego zmienić. Zaczęły się telefony, pytania, wyjaśnienia. W końcu przyszła odpowiedź: Zgoda, niech będzie Swierdłowa. A przecież szło o drobiazg, o głupstwo. Ale system polegał na tej drobiazgowości, psychopatycznie szczegółowej kontroli wszystkiego, obsesyjnej chęci panowania nad wszystkim. Jurij Boriew mówi, jakimi m.in. sprawami zajmował się Stalin. Wydawał on zarządzenia w rodzaju: „Przekazać maszynę do szycia należącą do zakładu krawieckiego numer 1 fabryce numer 7. J. Stalin”.

A tu wielkie wydarzenie: dwie republiki zamykają granice i prowadzą wojnę, a Moskwa nic nie może poradzić!

Drugi szok przeżyłem w dzień później, kiedy przyleciałem do Erewanu. Poszedłem na spacer i nagle spotykam na ulicach uzbrojone grupy brodatych ludzi. Widzę, że nie jest to Armia Czerwona. Przechodnie mówią, że to oddziały samodzielnej ormiańskiej armii wyzwoleńczej. Było dla mnie czymś niepojętym zobaczyć w Imperium jakieś wojska, które nie były częścią Armii Czerwonej ani KGB. Znając ten kraj i system z dawnych lat, czekałem, kiedy dywizje wojsk rosyjskich ruszą na stolicę Armenii, zmasakrują młodych Ormian, a tysiące mieszkańców miasta przesiedlą za karę na Syberię. Ale nic takiego nie następowało.

Trzecim zaskoczeniem, jeszcze tegoż dnia wieczorem, była scena, którą zobaczyłem na ekranie telewizora. Trwała relacja z obrad Rady Najwyższej. Jeden z deputowanych zaczął gwałtownie kłócić się z sekretarzem generalnym KC — Gorbaczowem. Zmartwiałem. Kłócić się z sekretarzem generalnym? Kiedyś groziło to rozstrzelaniem. Później — złamaniem kariery do końca życia. A teraz — deputowany zszedł z mównicy zbierając dużo oklasków.

Podsumowując to wszystko, pomyślałem: koniec Sowietów! Dla mnie Imperium rozpadło się wówczas, jesienią 1989, na trasie Moskwa — Erewan. Wszystko, co zdarzyło się później, było już tylko dorzucaniem odłamków do wcześniej usypanego rumowiska.

Myślę, że tylko ci, dla których stalinizm-breżniewizm jest częścią doświadczenia ich życia, mogą dostrzec i zrozumieć głębię, niezwykłość i wielkość tej przemiany i tego przewrotu, jaki dokonał się w latach 1985-91 w ZSRR. Spotykałem tam na moich szlakach młodych kolegów reporterów. To, co widzieli, było dla nich ciekawe, ale normalne i oczywiste. Dla mnie wszystko było niesłychane i zdumiewające, nie wierzyłem własnym oczom.

Kilka zdań o roku 1985.

Kryzys systemu komunistycznego, w tym — ZSRR, staje się w tym czasie coraz głębszy, wyraźniejszy, ostrzejszy:

— przeżywa się i zamiera związany z Moskwą ruch narodowowyzwoleńczy w krajach Trzeciego Świata;

— rozpadają się i tracą znaczenie partie komunistyczne w krajach zachodnich;

— „Solidarność” w Polsce, mimo represji stanu wojennego, stwarza w systemie realnego socjalizmu wyłom trwały i rozszerzający się;

— Moskwa coraz bardziej przegrywa wyścig zbrojeń z Zachodem, coraz wyraźniej zostaje w tyle ze swoją przestarzałą technologią i niską wydajnością pracy, traci pozycję za pozycją w grze o świat.

W miarę jak supermocarstwo traci siły i pogrąża się w zmierzchu, razem z nim odchodzi cała generacja przywódców. W ciągu kilku lat poprzedzających historyczny rok 1985 umierają kolejno Kułaków, Raszidow, Susłow, Breżniew, Kosygin, Ustinow, Andropow. Ostatni z tej grupy, Czernienko, umiera 11 marca 1985 roku. Inni, jak Gromyko i Griszin, są już coraz bardziej niedołężni albo, jak Romanów, toną w alkoholizmie czy, jak Alijew — w monstrualnej korupcji.

Istnieje w tym kraju także opinia publiczna, choć w latach przedpierestrojkowych wyrażana inaczej niż w krajach demokratycznych. Ludzie wypowiadali swoje zdanie milczeniem, a nie mówieniem. Ale sposób, w jaki milczeli, był ważny i mówił wiele. Sposób, w jaki na kogoś czy na coś patrzyli, miał swoją wymowę. Gdzie pojawiali się, a gdzie ich nie było. Sposób (powolny), w jaki się na przymusowe zebranie schodzili, i sposób (momentalny), w jaki się rozchodzili. Mimo pogardy i arogancji władzy wobec społeczeństwa, jednocześnie zwracała ona uwagę na rodzaj milczenia, jaki w tymże społeczeństwie panował. W Petersburgu spotkałem studenta, który na miejskim zjeździe Komsomołu (w epoce Breżniewa) miał funkcję „odpowiedzialnego za nastrój na sali”. Otóż opinię społeczną roku 1985 najlepiej wyraża tytuł filmu zrobionego w końcu lat osiemdziesiątych przez rosyjskiego reżysera Stanisława Goworuchina — „Tak żyt' nielzia”.

A wszystkie te kryzysy, w jakich pogrążone jest wówczas Imperium, i na arenie międzynarodowej, i w życiu wewnętrznym, dzieją się w warunkach powszechnej, codziennej biedy ludzkiej, w ogólnym materialnym niedostatku i beznadziei. Trzeba bowiem pamiętać, że to, co nazywało się „przywilejem klasy rządzącej”, było przywilejem względnym, istniejącym na tle nędzy. Mieszkaniec kraju zamożnego często uśmiałby się z takich przywilejów. Gdzieś na Ukrainie wybuchł skandal, ponieważ jakiemuś pracownikowi instancji partyjnej otworzył się w czasie jazdy bagażnik i przechodnie zauważyli, że w bagażniku tym jest kiełbasa. Sam byłem w Ufie świadkiem innego skandalu — chodziło tam o to, że na rynku sprzedawano zgniłe jabłka, a pracownikom aparatu — co prawda robaczywe, ale nie zgniłe! Ileż to razy na progach mieszkań, w których przyszło mi się zatrzymać, gospodarze witali mnie słowami: „Riszard, izwini naszu sowietskuju niszczetu!” (wybacz naszą sowiecką nędzę). Czasem wieczorami tematem rozmowy był poziom i jakość życia w krajach zamożnych. Na końcu moich opowieści Rosjanie uśmiechają się i mówią z pewną rezygnacją w głosie: „Eto nie dla nas...”.

W takiej to sytuacji, w marcu 1985, sekretarzem generalnym KC KPZR zostaje wybrany, z rekomendacji Andrieja Gromyki, Michaił Gorbaczow. W miesiąc później na kwietniowym plenum partii wygłasza referat, którym otwiera epokę pierestrojki i głasnosti. W jakimś sensie pierestrojka i głasnost' to sztuczne płuca, podłączone do coraz mniej wydolnego, ginącego organizmu ZSRR. Dzięki nim ZSRR przeżyje jeszcze sześć i pół roku. Wspominam o tym, ponieważ wrogowie Gorbaczowa twierdzą, że stanął na czele kwitnącego ZSRR, a doprowadził do jego rozpadu. Było akurat przeciwnie — ZSRR rozpadał się dawno, a Gorbaczow przedłużył jego żywot, na ile to było możliwe. Wspominam też i dlatego, że (jest to jeden z paradoksów świata) dokładnie przed rozpadem ZSRR upowszechniła się w sowietologii zachodniej, a zwłaszcza wśród części sowietologów amerykańskich, teoria, że ZSRR reprezentuje model najbardziej stabilnego i trwałego systemu na świecie. Głównym przedstawicielem tej szkoły myślenia jest profesor Duke University, Jerry F. Hough. Jak pisze Theodore Draper („The New York Review of Books”, 11 VI 1992), wśród politologów amerykańskich nie było nikogo, kto przewidywałby rozpad ZSRR.

Stąd, kiedy w końcu roku 1991 ZSRR przestaje istnieć, na świecie słychać głosy konsternacji i zaskoczenia. Jak to — taki stabilny i rozleciał się? Taki niepodzielny i rozsypał się? Z dnia na dzień? Ale to „z dnia na dzień” dotyczyło już tylko aktu finalnego. W rzeczywistości proces rozpadu zaczął się znacznie wcześniej.

Dla mnie pierestrojka była połączeniem dwóch wielkich procesów, jakim zostało poddane społeczeństwo Imperium:

— była masową kuracją odwykową od lęku, oraz

— zbiorową podróżą do świata informacji.

Ktoś, kto nie był wychowany w atmosferze powszechnego, zwierzęcego lęku i w świecie bez informacji, będzie miał trudności w zrozumieniu, o co tu chodzi.

Fundamentem Imperium sowieckiego był terror i jego nieodłączna, drżąca latorośl — strach. Ponieważ Kreml zarzuca politykę masowego terroru wraz ze śmiercią Stalina i Berii, można powiedzieć, że ich odejście jest początkiem końca Imperium. Odwilż chruszczowowska, a potem lata zastoju łagodzą nieco koszmar strachu epoki Stalina, jednakże nie likwidują go w stopniu radykalnym. Trwają prześladowania dysydentów, wyrzucają z pracy, jeżeli ktoś myśli inaczej, niż trzeba, szaleje cenzura itd. Dopiero pierestrojka i głasnost' wnoszą tu zasadniczą zmianę. Ludzie po raz pierwszy zaczynają wyrażać własne opinie publicznie, mieć zdanie — krytykować i postulować. Ludzie się oczywiście tym zachłystują i upajają, co jednak na dalszą metę staje się niesłychanie męczące, gdyż wszyscy i wszędzie bez przerwy mówią, mówią i mówią. Albo — piszą, piszą i piszą. Zalew słów, miliardy słów na salach zebrań, na wszystkich falach eteru, na tonach, setkach ton kartek papieru. Tej przeobfitości mowy, temu wzburzonemu słowotokowi sprzyja i sam język rosyjski o frazie szerokiej, rozległej, nieskończonej jak ziemia rosyjska. Żadnej tu kartezjańskiej dyscypliny, żadnej aforystycznej ascezy. Trzeba brnąć i brnąć przez strumień czyjegoś wykładu albo przez wiele stron tekstu, żeby dotrzeć do zdania o wielkiej wartości. Ileż trzeba się natrudzić, żeby dotrzeć do tej perły!

Nie tylko wolno mówić, chodzi o to, że jest już i o czym mówić. Bo jednocześnie zaczęła się podróż do świata informacji. Mówiąc bardzo ogólnie i upraszczając jedną z zasadniczych różnic między pierwszą połową naszego wieku a połową drugą (dotyczy to zwłaszcza lat ostatnich) jest ta — w każdej z tych epok żyło (i żyje) się w zupełnie różnym świecie informacyjnym. Pod tym względem człowiek żyjący w pierwszej połowie wieku, zwłaszcza w ZSRR, był bliższy człowiekowi jaskiniowemu niż temu, który siedzi dziś przy komputerze i naciskając klawisze może otrzymać natychmiast wszystkie informacje. Na tę różnicę zwraca uwagę jeden z rosyjskich pisarzy dysydentów, Lew Kopieliew, w swojej książce „Bożyszcza mojej młodości”, w której pisze, że pod względem informacyjnym nawet dorośli byli wówczas dziećmi, podczas gdy dziś — nawet dzieci są dorosłymi. Ludzie naprawdę mało wówczas wiedzieli. Jednym z rzeczywistych przywilejów był właśnie dostęp do informacji. Archiwa KGB były bardziej strzeżone niż arsenały broni masowej zagłady. Jeden z dziennikarzy rosyjskich (nie pamiętam jego nazwiska) wspomina, że kiedy po inwazji sowieckiej na Czechosłowację spytał Breżniewa, co wolno pisać o sytuacji w tym kraju, ten odpowiedział mu: „Piszcie wszystko, ale tylko w jednym egzemplarzu i wysyłajcie tylko do mnie”.

A tu nagle pojawiają się wzmianki i o Katyniu, i o Kuropatach, i o Sołowkach.

Po pięciu latach wielkiego wysiłku i napięcia Gorbaczow jest coraz bardziej zmęczony, zagubiony i zdenerwowany. Widać, że traci inicjatywę i dynamizm, a jego polityka, tak dotąd twórcza i w warunkach Rosji nowatorska i niezwykła, zaczyna charakteryzować się rutyną, brakiem zdecydowania, ustępliwovścią. W grudniu 1990 jego minister spraw zagranicznych i wypróbowany sojusznik — Eduard Szewardnadze ostrzega publicznie, że w kraju siły konserwy przygotowują zamach stanu, i podaje się do dymisji. Ale Gorbaczow nie reaguje na ten alarm. Jego otoczenie to teraz ludzie, których sam powołał do najwyższych stanowisk, a którzy wkrótce go zdradzą i wystąpią przeciw niemu. To wszystko biurokraci partyjni, neostalinowska reakcja.

Przychodzi rozstrzygający rok 1991, który wejdzie do annałów najnowszej historii świata. Zaczyna się on krwawymi wydarzeniami w Wilnie i w Rydze. Wojska KGB atakują czołgami bezbronną manifestację w Wilnie — ginie kilkanaście osób, są dziesiątki rannych. Litwini otaczają betonowymi zaporami budynek swojego parlamentu. Kiedy tam wchodzę, wnętrze przypomina pomieszczenia warownego zamku w okresie oblężenia. Worki z piaskiem w oknach, wszędzie czuwają młodzi ochotnicy z bronią w ręku — w każdej chwili oczekują ataku z zewnątrz. Spięty, ale opanowany i spokojny prezydent Landsbergis jest między nimi, dodaje im otuchy. Podobnie jak w Wilnie, betonowe zapory chronią budynki narodowych już parlamentów w Rydze i w Tallinie. Najbardziej imponujące są barykady w Tallinie. Żeby dostać się do parlamentu, trzeba przejść przez korytarze zbudowane przemyślnie jak labirynt Minosa.

Kto odpowiada za krew przelaną w Wilnie i w Rydze? — pytają demokraci w Moskwie i wskazują na szefa KGB Kriuczkowa i ministra spraw wewnętrznych — Pugo. Ale Gorbaczow nie wyrzuca ich z rządu. Brak mu siły? Nie wie, co robić?

Latem wyjeżdża z rodziną na odpoczynek, na Krym.

Całe jego otoczenie, z wiceprezydentem Janajewem na czele, rusza do ataku. 19 sierpnia zaczyna się trzydniowy pucz. Czołgi otaczają tzw. Biały Dom — siedzibę rządu i parlamentu Federacji Rosyjskiej oraz miejsce urzędowania jej prezydenta — Borysa Jelcyna. Jelcyn potępia zamachowców i organizuje obronę Białego Domu.

Pucz zostaje stłumiony, a jego organizatorzy idą do więzienia. Okazuje się, że czołgiści wysłani w bój o władzę nad nuklearnym supermocarstwem od dwóch dni nie dostają nic do jedzenia. Wielu z nich nie ma butów — chodzi w tenisówkach. Kobiety, które bronią siedziby władz Rosji, litują się nad głodnymi czołgistami, rozjeżdżają się do domów i przywożą im coś do jedzenia. Nakarmieni czołgiści zapewniają litościwe niewiasty, że nie będą strzelać — i dotrzymują obietnicy. W kilka dni później prasa moskiewska informuje, że kiedy zaczynał się pucz, matka przywódcy zamachu — Janajewa leżała w szpitalu Kremla. Na wiadomość o przewrocie, który dał władzę jej synowi, pacjenci szpitala zwlekli się z łóżek i poszli do staruszki składać jej najszczersze gratulacje. Kiedy przewrót nie udał się, a Janajewa osadzili w areszcie, ci sami pacjenci znowu zwlekli się z łóżek, ale tym razem udali się do dyrektora, kategorycznie żądając wyrzucenia staruszki ze szpitala.

Gorbaczow wraca z Krymu. W niedzielę, 25 sierpnia, odbywa się w Moskwie pogrzeb trzech Rosjan — ofiar ostatnich wydarzeń. Milion ludzi przychodzi pod Kreml, skąd zaczyna się pochód, aby oddać im cześć. Słyszę z oddali dobiegający mnie przez głośnik czyjś głos. Ale w tłumie ludzie rozmawiają, nikt nie zwraca uwagi. Kto przemawia? — pytam, Ktoś odpowiada: Gorbaczow. I rozmawia dalej. Już nikt Gorbaczowa nie słucha, przestał ludzi interesować.

Historia dzieje się na naszych oczach, w każdej chwili, w każdej godzinie. W czasie tego pogrzebu jestem świadkiem narodzin nowej klasy. Kiedy stoimy na Prospekcie Kalinina w oczekiwaniu na czoło pogrzebu, podchodzi wysoki, młody człowiek w lichym, ceratowym płaszczu i mówi:

— Obrońcy Białego Domu, wystąp!

Milczenie, nikt się nie rusza. Po którymś jednak kolejnym wezwaniu wychodzi z tłumu, sądząc po wyglądzie — student. Za nim, po chwili, ktoś następny. I tak zaczęła się zbierać coraz większa gromada owych obrońców. W końcu człowiek w ceratowym płaszczu zorientował się, że ci chętni zaczynają tworzyć nowy tłum, i przerwał nabór. Zaczął spisywać nazwiska ochotników i kazał im przyjść na zebranie w najbliższy wtorek. Utworzą organizację czy ruch Obrońców Białego Domu. Dostaną znaczki i legitymacje. A za ileś tam lat będą ministrami, generałami, ambasadorami.

Po puczu sierpniowym Gorbaczow ustępuje ze stanowiska sekretarza generalnego KPZR. Wkrótce potem Jelcyn rozwiązuje i delegalizuje partię komunistyczną. Jestem w tym czasie w Kijowie. Potężny gmach ukraińskiego KC świeci pustką. Przed głównym wejściem stoją dwaj policjanci, którzy na każde zadane im pytanie odpowiadają milczeniem i wzruszeniem ramion. A gdzie jest podpora systemu, aparat partyjny? Już zdążyli objąć nowe stanowiska w administracji państwowej i gospodarczej albo stanęli na czele spółek mieszanych — forpoczty rodzącego się kapitalizmu.

Gorbaczow musi czuć się coraz bardziej osamotniony. Nadal jest ogromnie popularny na Zachodzie. Zachód chciałby dobrze żyć z władcami Kremla, ale ma jeden warunek: żeby to byli ludzie sympatyczni, żeby się uśmiechali, żeby chodzili dobrze ubrani, rozluźnieni, pogodni, dowcipni, uprzejmi. I oto po sześciuset latach beznadziejnych oczekiwań — pojawia się taki człowiek: Gorbaczow! Londyn i Paryż, Waszyngton i Bonn — wszyscy otwierają ramiona, cieszą się. Jakież odkrycie! Jaka ulga!

Starsze Panie, amerykańskie turystki, ruszają strumieniem do Rosji:

— Let's go to Moscou! Let's have a lunch with Gorbi!

Rosjanie patrzą na to wszystko wielkimi oczyma.

Rosyjskie rówieśnice amerykańskich turystek, stojące godzinami w kolejkach po kawałek mięsa albo sera, myślą o genseku z mniejszym entuzjazmem.

Musi on oczywiście być tego świadom. Musi czuć rosnącą wokół niego pustkę. Jednym z filarów systemu jest tzw. telefonnoje prawo. Wyższy stanowiskiem dzwoni do niższego i wydaje mu polecenia. Smirnowa wyrzucić z pracy. Korsakowa — rozstrzelać. Niższy nie pytając o nic musi to wykonać. Jeżeli odmówi — sam będzie wyrzucony albo rozstrzelany. Dzięki takiej zasadzie komunikacji nie ma później żadnego dokumentu, żadnego dowodu decyzji. Odpowiedzialność rozpłynęła się w powietrzu. Telefonnoje prawo działa i w odwrotnym kierunku. Niższy, nim podejmie jakąś decyzję, dzwoni do wyższego i prosi o zgodę.

Otóż właśnie m.in. po liczbie telefonów z dołu do góry, po ich rodzaju i znaczeniu, wyższy orientuje się, czy jeszcze jest ważny. Wielu bossów partyjnych pisze we wspomnieniach, że o tym, iż szykowano ich upadek, wnioskowali stąd, że telefony na ich biurku odzywały się coraz rzadziej, aż zamilkły na dobre. Oznaczało to koniec kariery, degradację, dymisję, a kiedyś — zagładę.

W końcu 1991 roku telefony w gabinecie Gorbaczowa dzwonią coraz rzadziej. Ośrodek władzy nad krajem przesunął się już gdzie indziej: od 12 czerwca prezydentem Federacji Rosyjskiej jest Borys Jelcyn, który stopniowo przejmuje ster rządów nad większą częścią terytoriów Imperium.

To właśnie Jelcyn w listopadzie zawiesza i delegalizuje rządzącą partię komunistyczną (liczy ona w tym momencie blisko dwadzieścia milionów członków). To z jego inicjatywy, bez wiedzy (w każdym razie — bez zgody) Gorbaczowa, na początku grudnia spotykają się w Białowieży przywódcy Federacji Rosyjskiej oraz republik Białorusi i Ukrainy i postanawiają utworzyć nowy związek — Wspólnotę Niepodległych Państw. Dwa tygodnie później do tej inicjatywy przyłączają się przywódcy pięciu republik środkowoazjatyckich. Zaczyna się wyłaniać kształt nowego Imperium.

Gorbaczow zostaje sam.

25 grudnia składa rezygnację z funkcji prezydenta ZSRR. Z Kremla zdejmują czerwoną flagę z sierpem i młotem.

ZSRR przestaje istnieć.

Losy pierestrojki i proces upadku Imperium śledziłem jednocześnie na dwóch ekranach:

— na ekranie telewizora (a raczej dziesiątków telewizorów, bo ciągle zmieniałem miasta, dworce, hotele i mieszkania) oraz

— na ekranie otaczającej mnie w tej podróży codziennej, zwyczajnej rzeczywistości kraju.

Było to niezwykłe zderzenie dwóch teatrów:

— teatru wielkiej polityki (telewizja transmitowała godzinami obrady Rady Najwyższej, różnorodnych zjazdów i konferencji najwyższego szczebla) oraz

— teatru przyziemnego bytowania — kolejek o ciemnym i lodowatym poranku, nocy w zimnych mieszkaniach na Syberii, radości, że otworzyli stołówkę i będzie można zjeść talerz ciepłej zupy.

To schizofreniczne egzystowanie w dwóch różnych światach skierowało moją uwagę na zasadniczą, a nawet przepastną różnicę, jaka występuje w naszej epoce między czasem kultury materialnej (albo codziennego życia) a czasem wydarzeń politycznych. W średniowieczu oba te czasy miały mniej więcej zbieżny, zgodny rytm: miasta budowano wiekami i dynastie trwały wiekami.

Dziś jest inaczej: miasta nadal budują się przez dziesięciolecia, ale władcy często zmieniają się co kilka lat lub nawet kilka miesięcy. Scena polityczna obraca się wielokrotnie szybciej niż scena naszego codziennego bytowania. Zmieniają się ustroje, zmieniają się partie rządzące i ich przywódcy, a człowiek żyje, jak żył, nadal nie ma mieszkania albo pracy, nadal domy stoją odrapane, a w jezdniach są dziury, nadal od świtu do nocy trwa mozolne wiązanie końca z końcem.

Może dlatego wielu ludzi odwraca się od polityki: to dla nich inny świat, żyjący rytmem różnym niż ten, w którym upływa życie przeciętnego człowieka.

Telewizja przyczyniła się walnie do upadku Imperium. Przez sam fakt, że pokazywała przywódców jako normalnych ludzi, że każdy mógł ich zobaczyć z bliska, widzieć, jak się kłócą i denerwują, jak się mylą i pocą, jak wygrywają, ale również jak przegrywają — przez samo to odsłonięcie kurtyny i wpuszczenie ludu do najwyższych i najbardziej ekskluzywnych salonów dokona się zbawczy i wyzwoleńczy proces desakralizacji władzy.

Albowiem uznanie sakralnego charakteru władzy było jednym z kanonów kultury politycznej Rosjan. Jeszcze do połowy XIX wieku portrety cara — jako świętego — wisiały w cerkwiach. Bolszewicy chętnie i skwapliwie przejęli tę tradycję. Życie przywódców otaczała największa tajemnica. Przywódca przypominał faraona-mumię. Chodził sztywno, nie uśmiechał się, milczał, patrzył w nieokreśloną przestrzeń. Sztaby sowietologów określały układ sił na Kremlu badając, w jakiej kolejności występują w komunikatach nazwiska przywódców. I mieli rację, ponieważ szczegółowe i sztywne instrukcje ustalały, w jakiej kolejności, ile razy, na której stronie gazety i jaka czcionką można wydrukować nazwisko danego przywódcy. Funkcjonariusze protokołu partyjnego czuwali nad tym z obsesyjną czujnością. O, patrzcie, Mikojan wszedł na trybunę przed Ustinowem, coś w tym jest! I cała Moskwa trzęsła się od plotek i domysłów.

Rosnąca rola telewizji w polityce sprawia, że na świecie zmienił się kierunek ataku wszelkich zamachowców: dawniej szturmowali oni pałace prezydentów, siedziby rządu i parlamentu, teraz starają się przede wszystkim opanować budynek stacji telewizyjnej. Walki w Wilnie i w Tbilisi, w Bukareszcie i w Limie toczyły się o stacje telewizyjne, a nie o pałac prezydenta. Scenariusz najnowszego filmu o zamachu stanu: czołgi ruszają o świcie, żeby zdobyć stację telewizyjną, natomiast prezydent śpi spokojnie, a w parlamencie jest ciemno, nie ma żywego ducha; zamachowcy jadą tam, gdzie jest rzeczywista władza.

Każdy proces wielkiej przemiany, transformacji ustrojowej, społecznej rewolucji, dzieli się na trzy etapy:

— okres niszczenia starego systemu,

— okres przejściowy,

— okres budowania nowego porządku.

Byłe imperium sowieckie znajduje się obecnie w okresie przejściowym, w którym mieszają się elementy starego systemu i zręby nowego porządku. To pojęcie okresu przejściowego jest dziś odpowiedzią na wszystko. Źle się dzieje? Trudno, jest okres przejściowy. Szwankuje zaopatrzenie? To zrozumiałe, jest okres przejściowy. Rządzą starzy bonzowie? Nie martw się, to tylko okres przejściowy.

Zważywszy na ogrom kraju i jego zapóźnienie, a także na fakt, że głębokie procesy dziejowe trwają długo, można przyjąć, że okres przejściowy utrzyma się tam przez wiele lat.

Głównym zadaniem, treścią i ideą okresu przejściowego jest wielka reforma ekonomiczna i polityczna, zmiana ustroju i stworzenie nowej jakości życia.

Dwaj historycy: rosyjski — Natan Ejdelman i amerykański Richard Pipes, określili dwie cechy zasadnicze wszystkich reform w Rosji na przestrzeni jej dziejów.

Ejdelman: reformy w Rosji miały zawsze charakter odgórny. Hasło musiało paść z samego wierzchołka władzy, stopniowo schodzić w dół i tam być realizowane. Ta odgórność reform w Rosji decydowała o ich ograniczonym charakterze. W pewnym momencie reforma słabła, grzęzła, stawała w miejscu.

Pipes: reformy w Rosji są wymuszane przez okoliczności i siły zewnętrzne. Taką okolicznością może być porażka Rosji na arenie międzynarodowej, jej nadmierna marginalizacja w grze o świat. Ta malejąca rola Rosji w świecie jest argumentem dla obozu reform, który przekonuje konserwatystów i oponentów, że należy usprawnić i zmodernizować kraj, aby mógł on odzyskać międzynarodową pozycję.

Tak było dotychczas. Jak będzie w przyszłości — pokaże czas.

Jak wspomniałem, sowietolodzy amerykańscy nie przewidzieli nagłego upadku ZSRR. Ale nawet ci ludzie, którzy wierzyli i prorokowali, że mocarstwo to kiedyś upadnie, podnosili obawy, że bolszewicy, nim oddadzą władzę i odejdą, podpalą kraj i utopią go w morzu krwi.

Nic takiego nie nastąpiło.

Upadek komunizmu dokonał się w tym państwie stosunkowo bezkrwawo, a w rdzennej Rosji — zupełnie bezkrwawo. Wielka Ukraina ogłosiła niepodległość bez jednego wystrzału karabinowego. Podobnie — Białoruś.

W istocie, w świecie współczesnym obserwujemy rozszerzające się zjawisko aksamitnych rewolucji, rewolucji bezkrwawych, albo — jak to określał Isaac Deutscher — nie dokończonych.

Ich cechą jest to, że choć stare siły odchodzą, to nie odchodzą zupełnie, a walce nowego ze starym towarzyszą jednocześnie różnorodne procesy adaptacyjne, zachodzące po obu stronach barykady. Dominuje zasada unikania drapieżnych, krwiożerczych konfrontacji.

Ciekawe, że krew leje się dziś tam, gdzie do natarcia rusza zaślepiony nacjonalizm albo religijny fundamentalizm czy zoologiczny rasizm, a więc trzy czarne chmury, które mogą zaćmić niebo XXI wieku. Natomiast tam, gdzie chodzi o zmianę ustroju społecznego i towarzyszące jej różne formy walki klasowej, tam proces transformacji przebiega znacznie łagodniej i właśnie — bezkrwawo.

Wracając do Rosji:

co dzisiaj, w roku 1993, pozostało ze starego systemu, z byłego ZSRR? Pozostały:

— stara nomenklatura. Jest ona nadal u władzy. Jest to biurokracja państwowa, gospodarcza, wojskowa i policyjna. Łącznie, jak obliczają rosyjscy socjologowie — około 18 milionów ludzi. Dla tej nomenklatury nie ma na razie alternatywy. Opozycja — jako zorganizowana siła polityczna — nie istniała. Dysydentów było niewielu i większość z nich wyjechała. Upłynie jakiś czas, nim ukształtuje się inna, nowa klasa polityczna. Taki proces trwa zawsze latami;

— pozostały dwie olbrzymie armie: armia rosyjska (dawniej Czerwona) oraz wojska wewnętrzne. Pozostały wojska pograniczne i kolejowe. Lotnictwo i marynarka wojenna. Łącznie kilka milionów ludzi:

— pozostało potężne KGB i milicja;

— w rękach państwa znajduje się nadal cały średni i ciężki przemysł, w tym rozbudowany wojskowo-przemysłowy kompleks, wielka zbrojeniówka zatrudniająca około 16 milionów ludzi w produkcji i w instytutach badawczych. Kapitanowie tego przemysłu odgrywają w życiu politycznym ważną i aktywną rolę;

— państwo jest ciągle właścicielem ziemi. W rolnictwie panują kołchozy i sowchozy;

— pozostała cała sfera starych nawyków myślowych, zachowań społecznych i poglądów światłoćmiących wpajanych ludziom przez dziesiątki lat;

— pozostało stare prawo.

Oprócz tych instytucji starego ustroju pozostała jeszcze wielka i tragiczna spuścizna po komunizmie — jest nią świadomość o ofiarach terroru i represji, o prześladowaniach, które zaczęły się w 1917 roku i trwały dziesiątki lat, przybierając w różnych latach charakter masowej eksterminacji. Zajmujący się tą problematyką historycy i demografowie różnią się znacznie w ocenie skali popełnionego mordu. Ocena minimum została sformułowana przez demografa Siergieja Maksudowa. Według niego w latach 1918-1953 (łącznie z ofiarami I i II wojny światowej) zginęły 54 miliony obywateli ZSRR. Ocenę maksimum podaje prof. I. Kurganow, któiy obliczył, że w latach 1918-1958 w łagrach, w więzieniach i na frontach obu wojen światowych zginęło łącznie 110,7 miliona obywateli ZSRR („Znamia”, 1/1990).

Innym rodzajem spuścizny, jaki pozostawił tu po sobie system totalitarny, jest powszechna bieda tego społeczeństwa. Bieda mieszkań, bieda ubrań, bieda kuchni, bieda życia.

Trzecią spuścizną po starym systemie jest zatrważająca demoralizacja znacznych grup społecznych — eskalacja wszelkiego rodzaju gangów, terror zbrojnych band, przestępcze rządy reketu. Poza tym — powszechna obecność najróżniejszych mafii, sięgających wysokich ogniw władzy. Aktywny i bezczelny czarny rynek bronią, z rakietami włącznie. Wyzywające i przerażające złodziejstwo. Nagminna korupcja. Pijaństwo, gwałt, cynizm oraz wszechwładne, najpospolitsze chamstwo.

Wreszcie czwartą spuścizną są zniszczenia ekologiczne — zadymione miasta, powszechny brak wentylacji w miejscach pracy, zatrute rzeki i jeziora, składowiska odpadów. I przede wszystkim — 15 przestarzałych i przeciążonych elektrowni atomowych: 15 potencjalnych Czarnobylów, których jednak nie można zamknąć, gdyż oświetlają one wiele miast i dają energię wielu fabrykom.

Okres przejściowy, w którym Imperium jest obecnie i w którym na lata pozostanie, zaczął się faktycznie w końcu roku 1991. W tym trwającym obecnie okresie jeszcze wyraźniej może wystąpić różnica między czasem kultury materialnej a czasem wydarzeń politycznych. Tych ostatnich będzie zapewne dużo, postępu materialnego — znacznie mniej.

Co dzieje się na scenie politycznej? Toczy się tu zaciekła walka różnych grup o władzę. Grupy antyjelcynowskie chcą obalić prezydenta Jelcyna i jego władzę. Trudno wyraźnie określić, która z tych grup stojących po obu stronach barykady jest postępowa, a która konserwatywna, trudno odpowiedzieć, czy takie kryteria mają tu w ogóle sens i zastosowanie. Oficjalnie twierdzi się, że grupa Jelcyna chce reformy, a grupy opozycyjne (działające głównie w parlamencie) — nie.

Ale czy tak jest w istocie? Potrzeba reformy jest dziś koniecznością obiektywną, jest przymusem czasu i sytuacji i każda ekipa, która będzie tam u władzy, musi jakoś reformować i zmieniać rozsypującą się gospodarkę, ponieważ inaczej kraj zginie, a razem z nim i owa ekipa.

Oczywiście, pozostaje sprawa tempa reformy. Ale jak to obliczyć i określić? Znawcy twierdzą, że w roku 1992 Rosja zrobiła krok naprzód, ale że krok ten mógł być większy, a nawet — znacznie większy. Słowem — niby zrobiła krok, ale w gruncie rzeczy drepce w miejscu. W rezultacie — społeczeństwo tego kraju jest zmęczone i rozczarowane. Może rozczarowane dlatego, że Jelcyn i wielu doradzających mu ekspertów zachodnich oceniało szansę reformy zbyt optymistycznie, zapominając, że reforma to zmiana rzeczywistości, która przez 70 lat została krwią i żelazem uformowana w granitową skałę. A skruszyć taką skałę — ileż to trzeba czasu, sił i pieniędzy! Dla mnie zapóźnienie tego kraju, jego niedostatek, zaniedbania i zniszczenie są tak wielkie, że rok to zbyt krótki okres, aby oczekiwać wyraźnego postępu. Poczekajmy dziesięć, dwadzieścia lat.

A jednak już ten rok rozczarowań wystarczył, aby zwarzyć atmosferę polityczną kraju.

O pierestrojce i głasnosti wszyscy zapomnieli. Obóz demokracji, tak aktywny w walce z komunizmem, został odsunięty na margines sceny politycznej i znajduje się bądź w rozsypce, bądź w zapomnieniu. W ogóle coraz mniej mówi się dziś w Rosji o demokracji.

W społeczeństwie panuje nastrój biernego wyczekiwania i apatii, panuje apolityczność.

Górę biorą siły, których hasłem jest konsolidacja

władzy (zwłaszcza — władzy centralnej) i mocne, wielkie państwo. Jest to klimat sprzyjający umacnianiu się autorytarnych metod rządzenia, przychylny wszelkim formom dyktatury.

A przyszłość?

Trudne pytanie. Prawie żadne prognozy na temat współczesnego świata nie sprawdzają się. Futurologia przeżywa kryzys, utraciła prestiż. Wyobraźnia ludzka, kształtowana tysiącami lat przez świat mały, prosty i statyczny, nie obejmuje dziś, nie jest w stanie sprostać otaczającej ją rzeczywistości, która w gwałtownym tempie ogromnieje (zwłaszcza dzięki postępom elektroniki i przyrostowi informacji), w której wszystkiego jest coraz więcej, w której miliony cząstek, elementów, jednostek i bytów są w ciągłym ruchu, w walce, w nowych konfiguracjach, układach i zbiorach, czego już ani uchwycić, ani zatrzymać, ani opisać — nie sposób.

Mimo tych trudności można przyjąć, że trzy procesy będą dominować na scenie życia rosyjskiego.

Pierwszy — to walka między siłami integracji i dezintegracji. Nacjonalizm. Rosjanie będą chcieli utrzymać duże i silne państwo, państwo mocarstwowe i imperialne, natomiast różne mniejszości nierosyjskie mogą coraz wyraźniej dążyć do własnych, autonomicznych celów. Mniejszości te stanowią obecnie tylko 20 procent ludności Federacji Rosyjskiej (80 procent to Rosjanie, których w Federacji mieszka 120 milionów), ale ludność nierosyjska przyrasta tam pięciokrotnie szybciej niż rosyjska, co oznacza, że procentowy udział Rosjan będzie szybko maleć. Podobnie kurczy się zasięg języka rosyjskiego. Coraz mniej ludzi na obszarze ZSRR mówi po rosyjsku i coraz rzadziej uczy się rosyjskiego. W kilku miejscach w czasie swojej podróży miałem kłopoty w porozumienia się po rosyjsku, zwłaszcza gdy byli to młodzi ludzie. Starsi lepiej znają rosyjski, młodzi — mniej, a małe dzieci — już prawie wcale.

(Jeszcze o Rosjanach: poza granicami Federacji Rosyjskiej mieszka 26 milionów Rosjan. Ich przyszłość jest niepewna i niejasna. Rosjanie ci mieszkają głównie na Ukrainie i w Kazachstanie).

Proces „azjatyzacji” Federacji Rosyjskiej, spowodowany szybkim przyrostem ludności nierosyjskiej, przyspieszany jest także przez emigrację Niemców, a zwłaszcza liczną emigrację Żydów. Ci ostatni czują się zagrożeni narastającym antysemityzmem, widmem nowych prześladowań i pogromów. Ta walka między siłami integracji i dezintegracji może rozegrać się również wokół granic międzyrepublikańskich. Granice na tych obszarach, na których istniał ZSRR, to dziś potencjalna bomba zegarowa. W latach 1921-1980 ówczesne republiki związkowe dokonały między sobą ponad 90 zmian terytorialnych i rewizji granic. W roku 1990 między tymi republikami istniało ponad 50 sporów granicznych, dzisiaj liczba tych konfliktów jest znacznie większa. Wiele z tych granic, podobnie jak w Afryce, przecinało ziemie zamieszkane przez ten sam lud (tak właśnie jest z granicą między Tadżykistanem i Uzbekistanem).

Inną płaszczyzną konfliktów może stać się konfrontacja między chrześcijaństwem i islamem. Islam odradza się gwałtownie, jest religią ludów mówiących w językach tureckich, a liczą one na terytorium byłego ZSRR około 60 milionów.

Drugim procesem, obok walki sił integracji i dezintegracji, będzie postępujące w społeczeństwie zróżnicowanie materialnych warunków życia. Na jednym biegunie będą gromadzić się bogaci (coraz bogatsi), na drugim — biedni (coraz biedniejsi). Jak w każdym społeczeństwie mającym niski poziom życia, tak i w Rosji kontrasty będą szczególnie ostre, rzucające się w oczy, wyzywające. Będzie to kapitalizm czy pseudo-kapitalizm w swojej najbardziej pierwotnej, bezwzględnej, agresywnej formie.

Trzecim procesem będzie sam rozwój. Rozwój ten określam niezgrabnym terminem — rozwój enklawowy. Otóż jeżeli jesteśmy w kraju wysoko rozwiniętym, np. w Holandii czy Szwajcarii, zwróci naszą uwagę, że cała otaczająca nas rzeczywistość materialna jest wysoko rozwinięta: domy są czysto pomalowane, szyby wszędzie wprawione, asfalt na szosach równy, a pasy zaznaczone, sklepy wszędzie dobrze zaopatrzone, w restauracjach jest ciepło i schludnie, latarnie na ulicach świecą się, a trawa na trawnikach jest równo wystrzyżona. W kraju o rozwoju enklawowym pejzaż wygląda inaczej. Tam luksusowy bank stoi wśród odrapanych kamienic, elegancki hotel otaczają brudne ulice zabudowane slumsami, z jasno oświetlonego lotniska wjeżdża się w ciemności ponurego, nieprzytulnego miasta, obok błyszczącej wystawy sklepu Diora — brudne, puste i wygaszone wystawy tubylczych sklepów, obok imponujących aut — stare, śmierdzące, zatłoczone autobusy miejskie. Bo kapitał (głównie obcy) wybudował swoje pachnące i świecące azyle, właśnie owe doskonałe enklawy, ale reszty kraju ani nie może, ani nie myśli rozwijać.

Wśród Rosjan trwa dyskusja — co robić? Jedni mówią: wrócić do korzeni, do starej Rosji. Solżenicyn twierdzi, że carska Rosja była wspaniałym krajem, ,,bogatym i kwitnącym” (A. Sołżenicyn - Jak odbudować Rosję?”), niestety, przyszli bolszewicy i wszystko zniszczyli. Jednakże świadkowie tamtej epoki dają mniej sielankowy obraz Rosji:

„I znów po latach tylu przemierzam twoje drogi,

I znów cię odnajduję, tę samą, bez zmiany!

Martwotę twoją, bezruch i bezsens. Twe odłogi

I chaty bez poszycia, i zmurszałe ściany,

Twą nędzę, zaduch, nudę, ten sam co dawniej brud,

I niewolniczy wzrok, to czelny, to zgnębiony.

I choć z niewoli został uwolniony,

Z wolnością nie wie, co ma począć — lud...

I wszystko po dawnemu”.

(Iwan Turgieniew — „Sen”. Tłum. Aleksander Wat)

A Antoni Czechów w 1890 roku pisał: „...zamęczyliśmy w więzieniach miliony ludzi, zamęczyli za nic, bezmyślnie, po barbarzyńsku; gnaliśmy po mrozie zakutych w kajdany ludzi dziesiątki tysięcy wiorst, zarażaliśmy ich syfilisem, deprawowali, mnożyli przestępców i to wszystko szło na karb zapijaczonych strażników więziennych. Teraz cała kulturalna Europa wie, że nie strażnicy są winni, tylko my wszyscy, ale to nas nie obchodzi, to nieciekawe” („Listy”, t. I).

Wrócić do starej kultury? Ale kultura rosyjska była albo arystokratyczna, albo wiejska, chłopska — tymczasem nie ma już ani arystokracji, ani chłopstwa. Klasa średnia, mieszczaństwo było tu zawsze nieliczne i często — cudzoziemskie.

Problemy, dylematy, które stoją przed tym społeczeństwem, przede wszystkim przed inteligencją, przed gronem demokratów.

Np. społeczeństwo a państwo. Jak wciągać społeczeństwo do współrządzenia krajem? Jak demokratyzować państwo?

Ziemia rosyjska, jej właściwości i zasoby stoją po stronie państwa. Bo gleba rdzennej Rosji jest licha, klimat zimny, dzień przez większą część roku — krótki. W tych warunkach naturalnych ziemia daje marne plony, coraz to powracają lata głodu, chłop jest biedny, zbyt biedny, żeby się uniezależnić. Pan albo państwo mieli nad nim zawsze wielką władzę. Chłop tonął w długach, nie miał co jeść, był niewolnikiem.

Jednocześnie jest to ziemia bogata w surowce — w ropę naftową, w gaz, w rudy żelaza. Ale są to właśnie surowce, których eksploatację i zyski łatwo monopolizować, w wypadku silnego państwa biurokratyczno-autorytarnego — monopolizować przez państwo. Tak więc i bieda gleby, i jej bogactwa są przeciw ludowi, a wspierają władzę. To jeden z wielkich paradoksów Rosji.

A jednak przyszłość rysuje się dla tego kraju optymistycznie. Wielkie społeczeństwa mają wielką siłę wewnętrzną. Mają one w sobie dość żywotnej energii i niewyczerpanych zasobów wszelkiej mocy, aby podnieść się z najdotkliwszych porażek i wyjść z najcięższych kryzysów.

Chiny umiały podnieść się z dna poniżenia i głodu i zacząć rozwijać się samodzielnie i pomyślnie. Podobnie — Indie. Podobnie Brazylia i Indonezja. Liczebność tych narodów, ich spójna kultura, ich zdolność trwania i ambicja tworzenia dają, nawet w trudnych warunkach, zdumiewające rezultaty. To ogólne prawo rozwoju ludzkości odnosi się z pewnością i do Rosji. I jeszcze jedno: Zachód, który Rosja fascynuje, ale i napawa lękiem, gotów jest zawsze przyjść jej z pomocą, choćby w interesie własnego spokoju. Zachód odmówi innym, ale Rosji pomoże zawsze.

Polami Rosji, zimą, Mikołaj z „Wojny i pokoju” Lwł Tołstoja prowadzi swoją trojkę:

„Znów wstrzymując konie Mikołaj obejrzał się: dookoła była wciąż ta sama, na wskroś przepojona księżycowym światłem, zaczarowana równina z rozsypanymi po niej gwiazdami.

Zachar krzyczy, żebym wziął na lewo; a dlaczego na lewo? pomyślał Mikołaj. — Czyż jedziemy do Mielukowów?

Jedziemy Bóg wie dokąd i Bóg wie, co się z nami dzieje!”

Загрузка...