Po czwarte: Nic gorszego niż niepewność. Proszę bardzo, możemy naszą Istotę pośledzić i sprawdzić, czy przypadkiem jej wyjaśnienia nie są zgodne z prawdą.
Sposób wątpliwy.
Złośliwość losu sprawi, że szpital opuścimy przypadkowo w towarzystwie pani doktór pediatry, obojętnej urody, ale płci przeciwnej niż nasza, na przystani będzie czekać cudownie piękna narzeczona kumpla, dokumenty przestępcy przyniesie nam sekretarka komendanta, a zmierzając na spotkanie z współtwórcą akurat spotkamy Pawła Deląga. No i co?
Osoba silnie cierpiąca, zacięta i dysponująca wolnym czasem, powinna zatem oddać się temu miłemu zajęciu nie jeden raz, a co najmniej dwadzieścia razy.
Potem jej przejdzie, a co najmniej złagodnieje.
Potem znów zacznie.
Jeżeli naszej Istocie się nie chce i woli pożerać sama siebie podejrzeniami i zazdrością o wyimaginowane elementy (żywe i martwe, bo równie dobrze może to być ekspedientka w sklepie spożywczym, jak i automat w kasynie), przy czym nie słucha argumentów, upajając się własnym szałem, to znaczy, że Istota nam zwariowała i trzeba ją leczyć.
Albo uciekać na drugi koniec świata.
Z zazdrością typu: Bo jemu się zawsze wszystko udaje.
Bo na niej każda kiecka lepiej leży.
Bo on ma lepszy samochód.
Bo jej mąż kupił futro, a nam nie.
Bo on co chwila awansuje.
Bo jej za każdy występ więcej płacą itd. dajemy sobie spokój, ponieważ na myśl o takich doznaniach ogarnia nas zwyczajne zniechęcenie.
Nie zawracajmy głowy.
Podnieśmy swoje kwalifikacje.
Nauczmy się czegoś.
Zróbmy lepiej i więcej.
Schudnijmy.
A w ogóle weźmy się za coś, co naprawdę umiemy i róbmy to rzetelnie. Wtedy zaczną zazdrościć nam.
I nie ma tu co wytrzymywać z tymi lepszymi od nas i zatruwać sobie organizmu zazdrością. Szkoda naszego życia i zdrowia. Są lepsi, to niech są i niech im będzie. Kiepura też był od nas lepszy, także Maria Meneghini – Callas, także Fidiasz, także Szopen, także Mickiewicz, także Bolesław Chrobry…
Ogólnie biorąc, w szczytnym celu wytrzymania ze sobą nawzajem należy (co ponownie podkreślamy z naciskiem) pogodzić się z odmiennością cech, poglądów i upodobań naszej wybranej Istoty.
Na marginesie: Jeśli większość cech oraz wszystkie poglądy i upodobania my i nasza Istota mamy jednakowe, problem wytrzymywania w ogóle nie istnieje i nie ma o czym gadać.
Wskazane zatem jest: 1. Iść na kompromis.
W parzyste dni ustępuje nasza Istota, w nieparzyste my.
2. Polubić wady Istoty.
W pierwszych chwilach wybuchu uczuciowego jest to dość łatwe, a potem już wchodzi nam w nałóg.
3. Użytkować Istotę zgodnie z jej przeznaczeniem.
Nie będziemy zmuszać konia do pisania poezji ani poety do skakania przez rowy i płoty z siodłem na grzbiecie.
4. Zrobić sobie spis zalet Istoty od razu, na początku, bo później możemy zapomnieć, o co nam właściwie chodziło.
5. Nie wymagać od Istoty więcej niż od siebie.
Owszem, to najtrudniejsze.
6. Nie wymagać od Istoty tego samego, co od siebie.
Ta szafa do przepchnięcia, to dziecko do urodzenia, to myślenie racjonalne i logiczne… Też niełatwe.
7. Zastanowić się uczciwie, czy my sami wytrzymalibyśmy z tym, co znosi od nas nasza Istota.
8. Zastosować się ogólnie do rad, zawartych w niniejszym pouczającym utworze.
Nie chcemy tu nikogo wpędzać w depresję, ale czujemy się zmuszeni przypomnieć, że w naszym trudnym życiu istnieją jeszcze jednostki ludzkie, wymienione na samym wstępie. (Kto jednostek nie pamięta, niech zajrzy na pierwszą stronę.) Uprzejmie wyjaśniamy, iż nasza liczba mnoga nie pochodzi z megalomanii, tylko stąd, że autorka, występująca uporczywie w charakterze płci obojga, sama już nie wie, w ilu osobach istnieje.
Z mamusią i tatusiem w zasadzie najwięcej użeramy się w dzieciństwie i wczesnej młodości. Później łapiemy już jaki taki oddech i rozmaitym okropnościom możemy przeciwdziałać.
Nie da się ukryć, że najłatwiej z nimi wytrzymać, mieszkając oddzielnie.
Jeśli to szczęście udało nam się osiągnąć, grożą nam już tylko wizyty, nasze u nich i ich u nas.
Długość wizyt uzależniona jest ściśle od miejsca stałego pobytu.
Jeśli mieszkamy w Australii, a mamusia z tatusiem w Europie (albo odwrotnie), jasne jest, że nikt tu do nikogo nie będzie przybywał na parę godzin, tylko co najmniej na dwa miesiące, a może być i gorzej.
Jeśli mieszkamy w tym samym kraju, należy się liczyć z wizytami co najmniej trzydniowymi, a może być i gorzej.
Jeśli mieszkamy w tym samym mieście, w różnych odległych od siebie dzielnicach, wizyty dadzą się ograniczyć do jednego popołudnia, ale może być gorzej.
Jeśli mieszkamy na sąsiedniej ulicy, orgii wizyt w ogóle nie uda nam się opanować. Ale może być lepiej. i (Miasto nie ma nic do rzeczy. Dokładnie to samo dotyczy wsi.) Należy przyznać, iż bez względu na rodzaj i długość wizyt, z tatusiem (który zarazem jest teściem naszej Istoty, o czym warto pamiętać) na ogół nie mamy wielkich zgryzot. O ile nie jest: – zakamieniałym alkoholikiem, Co zmusza nas do poszukiwań po okolicznych knajpach, wizytowania szpitala odwykowego i transportu z izby wytrzeźwień, przyczyniając nam straty czasu i licznych kosztów.
– złodziejem, Co powoduje nasze ścisłe kontakty z bramą więzienną i pobyty wewnątrz nieprzyjemnej budowli na tak zwanych widzeniach.
– aferzystą wysokiego szczebla, Co naraża nas na występowanie w roli świadka i wielogodzinne przesłuchania, w czasie których drżymy, żeby przy okazji nie wyszły na jaw nasze nieco drobniejsze aferki.
– królem, Co kompletnie dezorganizuje naszą egzystencję i wypłasza naszych co skromniejszych przyjaciół. ani też niczym podobnym, zazwyczaj wielkich kłopotów nie sprawia, nie czepia się, znajdujemy z nim nawet czasami wspólny język (przeważnie przy narzekaniach na mamusię) i wytrzymywać musimy tylko potężne chrapanie.
Zatykamy sobie uszy i cześć.
Z mamusią (będącą zarazem teściową naszej Istoty) sprawa wygląda gorzej.
Nie wiadomo dlaczego z faktem, iż nasze dziecko… nasza osobista własność, przedmiot naszych starań i źródło wszelkich nadziei, nasza podpora i skarb największy… nagle przestało należeć do nas i przeszło w ręce obcej nam osoby, łatwiej na ogół potrafi pogodzić się tatuś niż mamusia. Mamusia nie popuści.
I nawet trudno ocenić, w kogo bardziej wczepi pazury: w córkę czy w synka?
Zważywszy jednak, że mamusia to zawsze mamusia i choćby nawet była najnieznośniejsza i najuciążliwsza w świecie, wiążąc się z Istotą, zdołaliśmy jej umknąć, wytrzymywanie z nią w czasie wizyty polega na prostym przeczekaniu. Ozłoconym pewnością, że prędzej czy później wyjdzie lub wyjedzie.
Jeśli zatem mamusia u nas: a. Siada w fotelu i każe się obsługiwać, b. pomiata naszą Istotą, w której już widzimy zaczątek iskrzenia, C. Lata po całym domu i wszystko nam przestawia, d. Nigdzie nie lata, tylko wszystko krytykuje, e. Wypytuje nas natrętnie o intymne szczegóły naszej egzystencji, f. obraża naszych gości, g. Jojczy, płacze i narzeka, jaka to jest samotna i zapomniana, h. Wlewa w nas siłą wzmacniające ziółka, i. Wbija nas siłą w ciepłe majtki, gacie, sweterek i szaliczek, j. a nie daj Boże, może nawet robi porządek w naszych rzeczach, mobilizujemy się, zaciskamy zęby i przetrzymujemy, jak trąbę powietrzną, względnie bombardowanie. Czy jakikolwiek inny kataklizm.
Chyba że: mamy na podorędziu drugą taką samą (na przykład sąsiadkę), z którą wspólnie będą mogły sobie ponarzekać.
Albo: Trzymamy w zapasie coś, co mamusia uwielbia i możemy jej tego błyskawicznie dostarczyć (kwoka z małymi kurczątkami, film z Gretą Garbo, ptysie z bitą śmietaną, przegląd błędów młodości aktualnej prezydentowej z fotografiami i komentarzem, flacha Remy Martin, kominek do oczyszczenia, żywy Bogusław Linda, żywy tygrys… Kwestia gustu).
Albo: Potrafimy organizować sobie awaryjne wyjście, a jeszcze lepiej wybiegnięcie z domu (telefon z życzliwą informacją, że pali się na naszym strychu, że właśnie kradną nasz samochód, że nasz wspólnik ucieka z naszymi pieniędzmi, że coś wybuchło w naszym miejscu pracy i jesteśmy wzywani w trybie natychmiastowym… itp.
Byle co nie wchodzi w rachubę, musi być wydarzenie rzędu co najmniej katastrofy).
Albo: Posiadamy terrarium i umiemy skłonić nasze ulubione zwierzątka do rozlezienia się po całym mieszkaniu (musimy umieć je skłonić także do powrotu).
Jest rzeczą jasną, iż powyższe kataklizmy nie powinny przytrafiać się za każdą wizytą mamusi, bo spowoduje to daleko idące podejrzenia i liczne niesnaski.
Mogą nam najwyżej od czasu do czasu dostarczać odrobiny ulgi.
Ale już sama myśl o uldze będzie stanowić pociechę i pozwoli łatwiej wytrzymać. Też zysk1
Bywa odwrotnie. Mamusia jest dla nas aniołem.
1. Wysłucha ze zrozumieniem.
2. Pocieszy i pomoże.
3. Udzieli sensownej rady.
4. Zadba. Naprawi, przygotuje.
5. Użali się i zatroszczy 6. Utwierdzi nas w mniemaniu, że jesteśmy najdoskonalsi w świecie.
Wszystko pięknie i sama radość, niemniej jednak uporczywie nasza mamusia dla naszej Istoty jest TEŚCIOWĄ.
Pozwolimy sobie na krótki przykładzik z życia.
Do stadła na kontrakcie w kraju o średnio rozwiniętej cywilizacji przybyła mamusia męża (a zatem teściowa żony).
Pierwsze, co uczyniła, to uprała wszystkie spodnie synka. Synek nie miał absolutnie nic przeciwko temu, ale jego małżonka potraktowała czyn teściowej niczym osobistą obrazę i nietaktowny wyrzut, jakoby niedostatecznie dbała o jego garderobę.
I już widać, że co innego mamusia, a co innego teściowa.
Kimkolwiek dla nas jest, przybywszy z daleka z dłuższą wizytą, każe się oprowadzać i obwozić po nie znanym jej kraju, pokazywać i tłumaczyć wszystko…
Chce koniecznie poznać naszych znajomych i uczestniczyć w życiu towarzyskim…
Chce jeść to samo co w domu, bo u nas wszystko jej szkodzi…
W tym ostatnim wypadku pojawiają się przed nami ogromne szanse skrócenia wizyty. Wystarczy upierać się z wielkim smutkiem, że tylko takie potrawy w tym rejonie geograficznym istnieją, innych nie ma (Chiny na przykład, same robaki, pędraki, szczurze udka, karaluchy w miodzie i sałatka z bambusa…), Pilnując tylko, żeby mamusia (teściowa) o własnych siłach zdołała wsiąść do samolotu.
W pozostałych sytuacjach nastawiamy się z góry na wszelkie możliwe udręki i potem codziennie skreślamy jeden dzień w kalendarzu, co stanowi dla nas najprzyjemniejszą chwilę doby.
Malejąca ilość dni do skreślenia przysparza nam radosnej nadziei i wprawia nas w coraz lepszy humor, dzięki czemu wytrzymywanie traci swój straszliwy ciężar.
O ile jesteśmy kobietą, a teściowa zanudza nas wizytami kilkugodzinnymi, powinnyśmy mieć przygotowane jakieś absorbujące zajęcie, koniecznie wymagające naszej uwagi.
Szumowanie konfitur, na przykład, albo pilnie potrzebną robótkę szydełkiem, w której bez przerwy trzeba liczyć oczka.
Trudno, siła wyższa musimy się temu oddać i w żaden sposób nie zdołamy poświęcić należytej atencji gościowi. Gość w końcu nie wytrzyma i pójdzie w diabły.
Nie warto chyba nawet wspominać, że zarówno robótkę, jak i konfitury odkładamy natychmiast do kąta i w ogóle nie spoglądamy w ich stronę aż do następnej wizyty. Raz wrzucone do garnka konfitury posłużą nam długo, a że skisną albo spleśnieją, to co nam szkodzi?
Nie miałyśmy wszak w planach przyrządzania smakołyku, tylko wypłoszenie teściowej.
Należy pilnować, żeby pomiędzy wizytami robótką nie bawił się kot.
Ogólnie zaś wskazane jest na samym wstępie wprawić teściową w dobry nastrój, robi się bowiem wówczas znacznie łatwiejsza do wytrzymania.
Służą temu bardzo proste słowa: Jak mamusia schudła1
Mamusia coraz młodziej wygląda1
Co to jest, że na mamusi wszystko dobrze leży?
Świetnie mamusi w tym uczesaniu.
Jak to dobrze, że mamusia przyszła, bo nie wiemy, czym się doprawia sos grzybowy1
Inne kobiety mają zmarszczki, a mamusia wcale1
I tym podobne.
Nawet hipochondryczka i cierpiętnica powita powyższe wypowiedzi łaskawie.
Przy uwagach typu: „Mamusia cudownie gotuje” należy zachować ostrożność, bo możemy narazić się na przymus konsumowania obiadów u niej codziennie i życie jednak będziemy mieli zmarnowane.
Reszta członków rodziny w zasadzie sprawia kłopot tylko przy wspólnym mieszkaniu.
Na przykład: Nasz brat: – ubiera się w nasze rzeczy i wszystkie niszczy, – wynosi z domu i gubi nasz sprzęt sportowy, – brutalnie zmusza nas do usługiwania sobie, – trenuje na nas boks i karate, – wymiguje się od zwalonych na nas czynności gospodarskich, – wypożycza sobie (bez naszej wiedzy) nasze kasety, nasze płyty kompaktowe, nasze książki…
– psuje nasz motor, nasz rower, naszą kamerę, nasz komputer…
Nasza siostra: – zużywa nasze kosmetyki i nawet nie powie, że coś wyszło, – donosi, że nie od koleżanki (kolegi) wracamy, tylko z dyskoteki, – podsłuchuje nasze rozmowy intymne, – informuje naszego wielbiciela, że jest czwarty w tym tygodniu, że jesteśmy jej bratem, naszą dziewczynę uszczęśliwia podobną wieścią.
– wyrzuca nas z pokoju, kiedy do niej ktoś przyjdzie, – włazi nachalnie do pokoju, kiedy ktoś przyjdzie do nas, – czepia się ogólnie.
Czym nam może dokopać nasza bratowa i nasz szwagier, już nawet lepiej nie precyzować. Nie wspominając o synowej i zięciu.
Synowa, jak wiadomo, zabrała nam naszego ukochanego chłopca i już samo to wystarczy, żeby nie można było doszukać się w niej jakichkolwiek zalet.
No, chyba że docenia nasze doświadczenie, naszą wielką mądrość, nasze zwyczaje, cicho siedzi i okazuje posłuszeństwo…
Z zięciem w zasadzie należy postępować tak, jak ze zwyczajnym mężczyzną. O tyle nam to łatwiej przychodzi, że jego uczucia do nas mamy w nosie i wcale się nie zmartwimy, jeśli nas porzuci.
Ogólnie jednakże biorąc i uczciwie mówiąc, wytrzymywanie ze sobą wzajemnie w warunkach zagęszczenia mieszkaniowego dostępne jest wyłącznie aniołom.
Ewentualnie osobom spragnionym męczeństwa i kanonizacji.
jedyne zatem wyjście: rozparcelować się i mieszkać oddzielnie.
No dobrze, mieszkanie mieszkaniem, gnieździmy się oddzielnie, nasze ukochane przedmioty możemy odseparować od chciwych rąk, nikt nam już w zęby nie zagląda, poprzestajemy na wizytach rodzinnych, które znosimy z łatwością. Pozostaje jednakże coś, co wdziera się w nasze życie codziennie przez jedną trzecią doby.
Zazwyczaj bowiem jesteśmy człowiekiem pracy. (Bez względu na płeć.) Jeśli przypadkiem spotkało nas szczęście uprawiania tak zwanego wolnego zawodu (na ogół twórczego), dzięki czemu odpadły nam zgryzoty w postaci dyscypliny pracy i stałych współpracowników, dziękujmy Bogu żarliwie i przypominajmy sobie o tym codziennie, a z całą pewnością nie zagrożą nam żadne udręki duszne ani posępne nastroje.
Chyba że najzwyczajniej w świecie zabraknie nam natchnienia, co może wpędzić nas w histeryczną melancholię, kazać nam zapuścić długie włosy i brodę, zaniechać mycia i z lubością snuć myśli samobójcze. Powyższe przekracza zakres niniejszego utworu i wymaga oddzielnej rozprawy pt.
„Jak wytrzymać ze sobą samym”.
Osobiście z sobą samą nie możemy wytrzymać tylko niekiedy.
Człowiek pracy zatem ma wytrzymać: Po pierwsze: z szefem, który jest: kompletnym bałwanem, megalomanem, awanturnikiem, zwykłym chamem, dociekliwym pedantem, ewidentnym oszustem, pazernym chciwcem, a nawet kobietą1
Po drugie: z podwładnym, który jest: zupełnym idiotą, śmierdzącym leniem, podstępną pluskwą, donosicielem, lizusem, nieodpowiedzialnym półgłówkiem, geniuszem, bystrzejszym od nas, naszym krewnym, a nader często kobietą.
Po trzecie: z naszym współpracownikiem, który: kopie pod nami dołki, stara się nas wykantować, zwala na nas własne pomyłki, obmawia nas za plecami, nagminnie dłubie w nosie, siorbie przy piciu herbaty, wdaje się na boku w podejrzane afery, wyjawia tajemnice firmy.
Jako kobieta zaś dodatkowo: a. Nie chce nas, b. pcha się na nas natrętnie (jako mężczyzna również).
I jak my to wszystko mamy znieść?
Trudna sprawa. Nie wiadomo, czy nie łatwiej już wytrzymać z naszym współmałżonkiem.
Najmniej kłopotu właściwie sprawia współegzystencja z szefem – kobietą, która nas nie chce.
Ostatecznie nie musimy się przy niej upierać ani podrywać jej nachalnie, nie ona jedna na świecie, więcej jest takich, które nas nie chcą. Możemy ją wielbić z daleka. O ile nasze uwielbienie nie będzie jej bruździć i zatruwać, mamy szansę na łagodne traktowanie i pewną pobłażliwość, każda kobieta bowiem z miejsca odgadnie, że jest wielbiona, i nie ma na świecie takiej, której nie sprawi to przyjemności.
Pod warunkiem, rzecz oczywista, że okażemy subtelność, godną pyłku na skrzydłach motylka. ponadto, wielbiąc, łatwiej zniesiemy jej zawodową wyższość.
Bez względu natomiast na naszą płeć, zarówno nasz szef mężczyzna, jak i nasza szefowa – kobieta, pchający się na nas nachalnie, w obliczu naszego protestu i oporu najzwyczajniej w świecie wyleją nas z pracy i już będziemy mieli z głowy Sposoby wytrzymywania z całą resztą uciążliwości mogą być najrozmaitsze, zależnie od sytuacji i warunków pracy Na przykład: o ile mamy do czynienia z idiotą, a nasza praca polega na wydobywaniu grudek złota z dna głębokiej studni, staramy się usilnie być wyżej.
Jako szef – za pomocą prostego polecenia.
Jako podwładny – podstępem.
O ile naszym szefem jest niedouczony megaloman, staramy się usilnie być jak najdalej, kiedy zawali się most, wzniesiony wedle jego rozkazów i decyzji.
O ile nasz współpracownik dłubie w nosie, przemeblowujemy pomieszczenie i siedzimy odwróceni do osoby tyłem.
Ogólnie biorąc, szefa i szefową należy komplementować jak normalnego mężczyznę i normalną kobietę…
Uwzględniając różnicę płci. Nikogo nie zachęcamy do spontanicznego okrzyku: „Jaki pan dyrektor ma piękny profil!”, o ile sam jest mężczyzną. Może to zrobić złe wrażenie… zależnie od jego (jej) charakteru i upodobań.
Szefowi ponadto, o ile jesteśmy sekretarką, można od czasu do czasu i delikatnie podsunąć na drugie śniadanko produkt spożywczy niezwykłej jakości, skromnie wyznając, iż jest dziełem naszych rączek.
Co wcale nie musi być prawdą.
Szefowej ponadto, o ile jesteśmy sekretarzem lub czymś w tym rodzaju, można (w ramach obowiązków służbowych) dostarczać dużych ilości świeżych kwiatów, głównie po to, żeby w starannie wybranej chwili móc napomknąć, iż kolorytem idealnie pasują do jej twarzy.
(Uwaga: należy unikać barw jaskrawożółtych i ciemnofioletowych.) Unikać należy także spostrzeżeń w rodzaju: „Jakie pani minister ma piękne kolana” w czasie konferencji służbowej na wysokim szczeblu. Pani minister może się i ucieszy, ale będzie zmuszona wyrzucić nas z pracy.
Bez względu na jakość kolan.
Poza tym: Jeżeli ten cholerny pedant czepia się o parszywe dziesięć minut spóźnienia…
Jeżeli ten nieodpowiedzialny półgłówek w życiu nie zrobi niczego punktualnie…
Jeżeli ten oszust będzie dalej kantował…
Jeżeli ta pluskwa zamierza węszyć i donosić…
Jeżeli ta głupia baba znów wyda kretyńskie zarządzenie…
Jeżeli okaże się, że ten wstrętny arogant znów miał rację…
nie pozostaje nam nic innego, jak tylko zmienić osobę, niszczącą nasze życie w miejscu pracy.
Co zawsze jest możliwe bez uciążliwej i kosztownej sprawy rozwodowej, i sama taka myśl powinna dostarczać nam pociechy i zwiększać naszą wytrzymałość.
Najlepiej dobierać się wzajemnie charakterami.
Bo jeśli, na przykład, w czasie chamskiej awantury naszego szefa potrafimy wyobrażać sobie z detalami wnętrze eleganckiej kwiaciarni…
Nam przyjemnie. Nasz grzmiący szef zaś, widząc przed sobą błogo rozanielony wyraz twarzy i tkliwe spojrzenie, zaczyna się zastanawiać, co to ma znaczyć, i awantura w nim klęśnie.
I proszę bardzo, już możemy koegzystować bez szkody dla zdrowia.
Jeśli jesteśmy lizusem, bez trudu wytrzymamy z megalomanem.
A megaloman z nami.
Jeśli jesteśmy śmierdzącym leniem, zupełnym idiotą i nieodpowiedzialnym półgłówkiem, nic nam nie będzie szkodził kompletny bałwan.
My bałwanowi też nie.
I tak dalej.
Dokładnie to samo dotyczy wspólników Jeśli jednak spadło na nas nieszczęście posiadania wśród osób, związanych z nami zawodowo, krewnego, i z racji stosunków rodzinnych nijak nie możemy zostawić go odłogiem najlepiej spróbujmy zarekomendować go jakiemuś naszemu wrogowi.
Tym sposobem pozbędziemy się, być może, i krewnego, i wroga.
UWAGI OGÓLNE W szczerej chęci wytrzymania ze sobą wzajemnie należy wnikliwie rozważyć, co następuje: Każdy sądzi według siebie.
Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe.
Żyj sam i pozwól żyć innym1
Najbardziej zaś sztuce wytrzymywania sprzyja twórcza myśl, której całe nasze jestestwo stawia zaciekły opór I którą w niniejszym utworze usiłowaliśmy delikatnie podsunąć.
Mianowicie: Czy też my sami wytrzymalibyśmy z kimś takim jak my:…?
koniec Post scriptum: Pangolin osiąga długość od 80 do 150 cm.