ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Tygodnie, które nastały później, należały do najszczęśliwszych w życiu Kelly. College zamknięto na czas ferii wielkanocnych, toteż miała mnóstwo wolnego czasu. Czytała, dziergała dziecięce ubranka i cieszyła się towarzystwem Jake'a.

Na szczęście nie zrealizował swojej groźby i nie zaczął robić na drutach. Kupił natomiast złotego pluszowego misia, który, zdaniem Kelly, był tak duży, że mógł przygnieść każde dziecko.

Czasami zastanawiała się, dlaczego właściwie nie powiedziała Jake'owi całej prawdy. Dlaczego zataiła, że on jest ojcem jej dziecka. Z pewnością i tak się domyślał, czekał jedynie na potwierdzenie.

Ale nigdy nie zapytał o to wprost. Zastanawiała się nawet, czy zależało mu na odpowiedzi. Starał się być doskonałym bratem, uczynnym i troskliwym, ale zachowywał dystans. Choć bardzo się starała, nie potrafiła wyczuć, czy była to poza, czy naprawdę odpowiadał mu taki stan rzeczy.

Nie potrafiła przeniknąć jego myśli, bała się zatem przekraczać uzgodnione wspólnie granice. Jake i tak okazywał jej wiele ciepła, nie miała prawa żądać więcej.

Jego rekonwalescencja postępowała powoli. Nie przybrał dostatecznie na wadze, nadal był bardzo blady i często opadał z sił. Tylko humor mu dopisywał, nigdy też na nic się nie skarżył. Kiedy raz wspomniała o konsultacji lekarskiej, odpowiedział zdecydowanie – tonem Jake'a, którego znała dawniej – żeby przestała mu suszyć głowę.

Pewnego dnia, gdy wróciła z zakupów, zauważyła na stole dość oryginalną kolację.

– Sardynki i płatki kukurydziane? – zapytała, szeroko otwierając oczy.

– Ostatnio się nimi zajadałaś.

– Ale nigdy równocześnie. Dziś mam ochotę na banany.

– Masz ochotę na banany? – spytał z niedowierzaniem. – To dość banalne.

– Nudne, chciałeś powiedzieć? Ja niestety w ogóle jestem nudna.

– Starałem się tylko pomóc – odrzekł, wydymając wargi. Wyglądał na lekko obrażonego.

– Wiem i doceniam to. Ale jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, to może…

– Zrobię wszystko, o co poprosisz.

– Nie bądź taki nadgorliwy. Nie wiesz, o co chodzi.

– To bez znaczenia.

– A więc chodź ze mną do szkoły rodzenia.

– Wymusiłaś na mnie tę obietnicę podstępem.

Jednak dotrzymał słowa, karnie stawił się na pierwszych zajęciach. Chłonął informacje jak gąbka, a potem, gdy wrócili do domu, zapragnął dowieść, jakim jest pojętnym uczniem. Pomógł Kelly wyciągnąć się wygodnie na sofie i przyniósł talerz mleka z bananami.

– Prośba o rozejm – powiedział.

– Dziękuję, przepyszne! Właśnie na to miałam ochotę przed snem. Zdrowy i lekkostrawny posiłek. Jestem zadowolona, że pilnie słuchałeś wykładu, choć wydawałeś się nieobecny duchem. – Gdy zjadła, Jake zaczął jej masować stopy. – Och, jak dobrze… – wzdychała. – Nie przerywaj.

– Dobrze, kochanie.

– A tu cię mam! – zawołała triumfalnie. – Zaklinałeś się, że nigdy nie użyjesz słów „dobrze, kochanie".

– To nieprawda.

– Powiedziałeś to już podczas naszej pierwszej randki. Miałeś kuzyna pantoflarza, który tylko w ten sposób zwracał się do żony. Zaklinałeś się, że prędzej umrzesz, niż kiedykolwiek pójdziesz w jego ślady. Wspomniałeś nawet coś o wygodach kawalerskiego stanu…

– Kiedy to powiedziałem?

– Mniej więcej miesiąc przed naszym ślubem.

– Jeśli sugerujesz, że ożeniłem się z tobą pod przymusem, nie masz racji. A teraz idź do łóżka. Potrzebujesz odpoczynku.

Miał rację, ale ostatnio cierpiała na bezsenność. Minął już okres, gdy dokuczały jej mdłości i teraz dosłownie rozpierała ją energia.

Poczuła podniecenie, gdy Jake niespodziewanie wyszedł z łazienki owinięty tylko ręcznikiem.

Nadal był zbyt szczupły, a opalenizna dawno zbladła, jednak Kelly zupełnie to nie przeszkadzało. Pragnęła go tak mocno, że na chwilę straciła oddech. Jak widać ciąża nie chroniła przed tego typu odczuciami…

Wróciła myślami do pamiętnego przyjęcia, do tamtej gorącej, aksamitnej nocy, kiedy odrzucili wszelkie hamulce i dali upust namiętności. A Jake naprawdę wiedział, jak zadowolić kobietę. Te wspomnienia wciąż w niej tkwiły i teraz, gdy patrzyła na Jake'a, wróciły ze zdwojoną siłą.

Czując na sobie jej wzrok, uniósł pytająco brwi, a ona nagle wróciła z obłoków na ziemię. Była w ciąży, z dnia na dzień stawała się coraz grubsza. Czy jakikolwiek mężczyzna przy zdrowych zmysłach mógłby jej pożądać? Mruknęła coś pod nosem i szybko wycofała się do swego pokoju. Tej nocy nie mogła zasnąć. Ani następnej.

Chodziła po pokoju, potem zaczęła robić kanapki. Próbowała czytać. Jednak gdy tylko zamykała oczy, pojawiał się przed nią Jake, dotykał jej twarzy, całował ją i pieścił. A kiedy otwierała oczy, znów była sama, smutna i opuszczona.

– Dobrze się czujesz? – zapytał którejś nocy, kiedy natknął się na nią w salonie, gdy popijała herbatę. – Jest trzecia rano.

– Chciałam się tylko napić.

– Ale robisz to co noc. – Głos mu złagodniał. – Co się dzieje?

– Nic – odpowiedziała stanowczo. Tylko tracę głowę, pożądając cię, pomyślała, a każdego dnia staję się przecież coraz mniej atrakcyjna.

– Daj spokój, powiedz mi jak bratu.

– Nie mogę. Naprawdę nie mogę.

– Czy powiedziałabyś Carlowi?

– Nie.

– To musi być coś naprawdę poważnego. A komu mogłabyś powiedzieć?

– Nikomu.

– Nikomu… – Zamyślił się. – Tak właśnie wygląda twoje życie, prawda? Nikt nie słucha, co masz do powiedzenia. Nigdy nie miałaś nikogo zaufanego, ani ojca, ani prawdziwej matki…

– Moja matka zrobiła wszystko, co mogła.

– Dlaczego jednak nie zdołała uchronić cię przede mną? Musiała wiedzieć, co się święci, a ty miałaś zaledwie osiemnaście lat. Mildred w pewien sposób ułatwiła mi sytuację, podała mi ciebie na tacy.

– Jesteś niesprawiedliwy. Nigdy nie namawiała mnie do usunięcia ciąży. Zaakceptowała moją decyzję o zamążpójściu.

– Bo chciała odzyskać wolność, zrzucić brzemię odpowiedzialności za twój los na barki kogoś innego. Ale to nie był ślub, o jakim marzy młoda dziewczyna, prawda?

– Nie masz pojęcia, o czym marzyłam – odpowiedziała.

– Pamiętam, jak poszliśmy na ślub jednej z twoich przyjaciółek. Ślub odbył się w kościele, panna młoda miała na sobie białą suknię, za nią szły druhny… Obserwowałem cię. Byłaś zachwycona. Chciałaś, żeby twój ślub wyglądał właśnie tak, prawda? A poślubiłaś mnie w ponurym urzędzie stanu cywilnego na bocznej ulicy. Nawet nie miałaś specjalnej kreacji, ale nigdy się nad tym nie rozwodziłaś.

– Wolałabym ślub w kościele, ale nie zależało mi aż tak bardzo na oprawie.

– Marzyłaś o karierze zawodowej, ale musiałaś rzucić studia – ciągnął. – Chciałaś mieć dziecko, i też się nie udało. Kelly, powiedz mi, czy kiedykolwiek w życiu ktoś zadbał o ciebie? Zajął się tobą, poświęcił się dla ciebie, potraktował twoje potrzeby jako najważniejsze?

– Ależ oczywiście. Ty.

– Daj spokój! – prawie krzyknął. – Dobrze wiesz, jak było. Zawsze stawiałem siebie na pierwszym miejscu.

– Jake, przestań! – powiedziała gwałtownie. – Nie wracajmy do tego.

– Jeśli chcesz wiedzieć, traktowałem cię protekcjonalnie.

– To już przeszłość. Teraz jesteśmy w dobrej komitywie i lepiej nie psuć naszych stosunków, grzebiąc w przeszłości.

Wzruszył ramionami.

– Dobrze, jak sobie życzysz.

Powoli wstała z krzesła. Wziął ją pod rękę i odprowadził do pokoju.

– Teraz będziesz miała dziecko, o którym zawsze marzyłaś – powiedział podniosłym tonem. – Cieszę się z tego, Kelly. Cieszę się ze względu na ciebie. Nie chcę ci zepsuć radości i obiecuję, że tego nie zrobię.

– Dziękuję – odpowiedziała sztywno. – Dobranoc, Jake. Musiała zniknąć mu z oczu, by nie zaczął podejrzewać, że za chwilę się rozpłacze. Gdyby mu nie przerwała, w jednej sekundzie zniszczyłby jej wszystkie dobre wspomnienia, które z takim pietyzmem pielęgnowała.

Przedstawił swoje zachowanie w najgorszym świetle. Nie było tam miejsca na miłość. Zawsze wiedziała, że nie kochał jej tak mocno, jak ona kochała jego. Ożenił się z nią, ponieważ zaszła w ciążę. A mimo wszystko wciąż wmawiała sobie, że Jake kochał ją i szanował. Bez tej wiary ostatnie osiem lat jej życia nie miałoby najmniejszego sensu. Przez chwilę czuła nienawiść do Jake'a. Za to, że próbował zniszczyć jej iluzje.

Do licha, znów pozwoliła sobie na chwilę słabości! Powinna wziąć się w garść. Wzięła głęboki oddech i położyła się do łóżka.

Jake również udał się do swojej sypialni.

Do diabła, czego się spodziewał? Czy liczył, że Kelly padnie mu w ramiona tylko dlatego, że przyznał się do wszystkich błędów? Tak, był egoistycznym bufonem i ona doskonale o tym wiedziała.

Jednak to wyznanie popełnionych błędów wcale nie przyniosło mu ulgi.

Z przyjemnością wróciła po feriach świątecznych do college'u. Dobrze było znów wszystkich zobaczyć, a zwłaszcza pogodną, opaloną twarz Carla.

Niestety Jake zepsuł jej poranek, ponieważ był w paskudnym nastroju. Nic, co powiedziała, nie miało sensu. Wszystko, co robiła, prowokowało go do złośliwości. Wreszcie mruknął:

– Nie wracaj za późno.

– Wrócę, kiedy będę chciała – powiedziała zimno. – Przestań mnie kontrolować, Jake.

– Staram się tylko dbać o ciebie – odrzekł.

– Czuję się jak na obozie wojskowym. Zrób to, nie rób tamtego, wróć do domu, kiedy ci każę…

– W porządku, w porządku! – Podniósł ręce, jakby się opędzał od natrętnej muchy. – Dam ci spokój – warknął i poczłapał do swojego pokoju.

Uświadomiła sobie ze zdumieniem, że możliwość ucieczki z domu do college'u daje jej poczucie wolności.

Spędziła dzień, nadrabiając towarzyskie zaległości, sprawdzając rozkład zajęć i buszując po księgarniach. Pod koniec dnia ludzie z jej grupy spotkali się w pubie. Kelly bawiła się świetnie, popijając sok pomarańczowy.

– Chodźmy na pizzę – zaproponował Carl.

– Wspaniale. Tylko powiadomię Jake'a.

Jednak zamiast Jake'a odezwała się automatyczna sekretarka. Kelly zostawiła wiadomość, że wróci później.

– Prawdopodobnie wyskoczył po chińskie jedzenie do restauracji na rogu – powiedziała Carlowi. – Chodźmy.

Carl był dobrym gawędziarzem. Barwnie opowiadał o wyprawie do Włoch. Gdy Kelly spojrzała na zegarek, zdała sobie sprawę, że zrobiło się bardzo późno.

– Jake będzie się o mnie niepokoił – powiedziała, wyciągając telefon komórkowy i nerwowo wystukując numer swojego mieszkania. Znów odezwała się automatyczna sekretarka. – To dziwne – zadumała się. – Nie sądzę, by był tak długo poza domem.

– Dlaczego nie? Wyglądał już całkiem dobrze, kiedy przyszedłem do ciebie przed świętami. Teraz na pewno czuje się jeszcze lepiej.

– Prawdę mówiąc, nie. Wydaje się być nieco… wytrącony z równowagi… – Poczuła, jak przenika ją zimny dreszcz. – Carl, muszę natychmiast wrócić do domu.

Nie oponował, po prostu odwiózł Kelly. Kiedy wysiadała z samochodu, spojrzała w okna mieszkania i zobaczyła tylko blade światło. To powiększyło jej obawy.

– Spokojnie, nie ma się czym przejmować – przekonywał Carl, kiedy jechali windą. – Wrócił do domu i zapomniał wyłączyć automatyczną sekretarkę, a potem twardo zasnął.

– Pewnie tak – potwierdziła skwapliwie, ale niemal wbiegła do mieszkania.

W środku panowała cisza. Spod drzwi pokoju Jake'a sączyło się światło. Delikatnie nacisnęła klamkę i na chwilę odzyskała spokój, widząc Jake'a leżącego w łóżku. Podeszła i dotknęła jego ramienia.

– Dzwoń po pogotowie, szybko – powiedziała do Carla. Twarz Jake'a miała okropny zielonkawy kolor, taki sam jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyła go w szpitalu. Oczy błyszczały mu chorobliwie. Patrzył nieprzytomnie, jakby nie rozpoznawał Kelly.

– Jake, Jake! – załkała. – O Boże, dlaczego nie wróciłam do domu wcześniej?

Wzięła go za rękę. Jego skóra była sucha i gorąca.

– Kelly…? – wyszeptał.

– Co ci się stało? Ledwie poruszał wargami.

– Wszystko w porządku. Jak ci poszło w college'u?

– Do diabła ze studiami! – powiedziała gwałtownie. – I do diabła z tobą, ty uparty ośle! Nie czułeś się dobrze dziś rano, prawda?

– Średnio – przyznał ochryple. – Twój pierwszy dzień po powrocie… Nie chciałem ci zepsuć…

– Milcz! – krzyknęła. – Jak mogłeś być taki głupi?

– To chyba nic dziwnego, powinnaś się już przyzwyczaić. Przygniatało ją poczucie winy. Jeśli on był głupi, to ona tym bardziej, bo bez trudu dała się zwieść.

– Jak długo to trwa? – spytała ostro, przypominając sobie kilka niepokojących incydentów z ostatnich kilku tygodni. – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

– Było nam razem tak dobrze… Czekałem na twoje wakacje… Tylko my dwoje… bez college'u. Nie chciałem tego zepsuć. Przepraszam.

– Powinnam coś zauważyć – powiedziała z goryczą. – Ale byłam tak zajęta sobą…

– To dobrze. – Delikatnie ścisnął jej nadgarstek. – Powinnaś zajmować się sobą. Teraz twoja kolej. Tak ustaliliśmy.

– Nie dbam o to, co ustaliliśmy – odpowiedziała z pasją. – Czy myślisz, że to ma jakiekolwiek znaczenie? Jake, ja koch…

– Kelly – naglący głos Carla dobiegł zza drzwi. – Już są.

Do pokoju weszli sanitariusze. Położyli Jake'a na noszach i szybko wynieśli do czekającej karetki.

Kelly pojechała z nim do szpitala, próbując opanować rozedrgane nerwy. Mignął jej przed oczami doktor Ainsley, ale natychmiast zniknął za drzwiami pokoju, w który położono Jake'a. Carl, który jechał za karetką, dołączył do Kelly. Po chwili pojawił się doktor Ainsley, uśmiechnięty i rozpogodzony.

– Ma ciężką infekcję. Zaaplikowałem mu antybiotyk. Wyjdzie z tego. Dziwi mnie tylko, że nic nie powiedział, a przecież musiał czuć się kiepsko od dłuższego czasu.

– Czy zdradził motywy swego postępowania?

– Wymamrotał coś o Wielkanocy, ale niewiele z tego zrozumiałem. Jest teraz zbyt rozgorączkowany, żeby myśleć logicznie. Może opowie nam o tym później.

– Czy mogę go zobaczyć?

– Tylko przez chwilę.

Weszła cicho do pokoju. Usiadła na ostrożnie na łóżku, żeby nie obudzić Jake'a. Dopiero teraz zaczęła się zastanawiać nad jego słowami: „ Było nam razem tak dobrze… Tylko my dwoje".

Jeśli przyznałby się do złego samopoczucia wcześniej, spędziłby jej wielkanocne ferie w szpitalu. Nie dane by im było przeżyć tych wspaniałych, pięknych dni naznaczonych prawdziwą przyjaźnią.

Jake poruszył się i otworzył oczy.

– Czujesz się lepiej? – zapytała Kelly z troską.

– O wiele. Czy wciąż jesteś na mnie nie zła?

– Nie. Potraktujmy to jako nauczkę na przyszłość. Przepraszam za dzisiejszy, a raczej wczorajszy ranek. Nie powinnam na ciebie krzyczeć. Nie byłeś zbyt miły, ponieważ źle się czułeś. Szkoda, że to przede mną zataiłeś.

– Nie chciałem cię tym obarczać w dzień powrotu na uczelnię. Pomyślałem, że zadzwonię do szpitala, kiedy wyjdziesz, ale usnąłem. Potem całkiem opadłem z sił. Włączyłem automatyczną sekretarkę i poszedłem do łóżka. Kiedy się obudziłem, odsłuchałem twoją wiadomość…

– Przez cały czas na mnie czekałeś? Gdybym tylko wiedziała, że źle się czujesz!

– Nie chciałem, żebyś wiedziała. A przy okazji, czy Carl był u nas, czy miałem halucynacje?

– Był. Poszliśmy na pizzę i odwiózł mnie do domu. – Wstała i pochyliła się, by pocałować go w czoło, ale on już zamknął oczy i odwrócił głowę.

Carl czekał na korytarzu. W drodze do domu wszystko mu wyjaśniła.

– Chorował przez całe tygodnie i utrzymywał to w tajemnicy? – zdumiał się. – Dlaczego był taki głupi?

– Nie jest głupi – odpowiedziała z werwą. – Chciał być ze mną podczas ferii wielkanocnych. Myślę, że to wspaniale o nim świadczy.

– Też tak myślę. Jest głupi, ale wspaniały.

Tej nocy nie mogła zasnąć. Męczyło ją wspomnienie wyrazu twarzy Jake'a, kiedy ją żegnał, mówiąc: „Nie wracaj późno do domu". To była prośba. Dlaczego tego nie zrozumiała? Zamiast tego naskoczyła na niego urażona, a on podniósł ręce w geście poddania, zbyt chory, żeby się z nią kłócić.

Miałam o niego dbać, pomyślała smętnie. Ale ze mnie pielęgniarka!

Następnego dnia nie mogła usiedzieć na żadnym wykładzie. Szybko wyszła z uczelni, ściskając w ręku książki i skierowała kroki prosto do szpitala.

Jake wyglądał dzisiaj o niebo lepiej.

– Czuję się zupełnie dobrze – odpowiedział na jej pytanie. – Znasz mnie, ze wszystkiego potrafię się wykaraskać.

– Doktor wyraźnie powiedział, że trafiłeś do szpitala w ostatniej chwili.

– W porządku, zgrywałem twardziela, a teraz za to pokutuję. Przepraszam, jeśli byłem przykry.

Radosny ton w jego głosie obudził czujność Kelly. Uważnie przyjrzała się Jake'owi i tylko utwierdziła się w swych obawach. Jake znów przybrał pozę wesołka, by ukryć swój prawdziwy stan. To ją przestraszyło.

Zanim opuściła szpital, doktor Ainsley powiedział jej:

– Infekcja utrudniła prawidłowe trawienie, dlatego jest taki szczupły. Zatrzymamy go tu przez kilka tygodni. A jak sobie pani z nim radziła przez ten czas?

– Och, Jake był uroczy – odparła. – Zwłaszcza przez ostatnie tygodnie.

– Kiedy wróci do domu, będzie jeszcze lepiej.

Miała co do tego wątpliwości, ale wolała zatrzymać je dla siebie.

Jake wyszedł ze szpitala jeszcze szczuplejszy niż wtedy, kiedy został ranny. Najważniejsze jednak, że szybko odzyskiwał siły. Z czasem przybrał na wadze, jego głos stał się mocniejszy i pogodniejszy.

Skończyły się ich intymne pogawędki, do których Kelly już zdążyła się przyzwyczaić. Uwaga Jake'a znów zaczęła zwracać się na zewnątrz. Kelly odbierała to jako dobry znak. Był przyjacielski, uprzejmy i chętny do współpracy, ale w jakimś sensie obojętny. Jakby nigdy nic ich nie łączyło.

Kelly zdawała sobie sprawę, że pewnego dnia opuści ją i powróci do swojego życia wypełnionego pracą, pełnego blasków, sukcesów i… Olimpii.

Nie czuła goryczy, wdzięczna za te szczęśliwe chwile, które ofiarował jej los. To było o wiele więcej, niż kiedykolwiek spodziewała się otrzymać.

Загрузка...