Przeszłość

1

Śniąc Nancy nie wierzyła, że śni. Bała się. Spojrzała na dziecko, które się w niej rozwijało i poczuła się sprawczynią cudu. Znajdowała się w środku pełnej pułapek puszczy i niczym drżąca z niepokoju jaskółka, fruwała zataczając wielkie koła nad uśmiechającym się do niej z gniazda dzieckiem. Dziecko było piękne, jasne, z oczami wypełnionymi słońcem. Nancy była jaskółką, którą pociągało złociste ciepło gniazda. Nad nią krążył majestatycznie okrutny krogulec. Pod nią, kołysał się na wiotkiej gałązce biały gołąb, strażnik gniazda. Jaskółka zaczęła swoją pieśń, gdy spojrzenie dziecka stało się surowe i przeszywające. Krogulec runął na gołębia chwytając go swymi pazurami, po czym zniknął w oddali. W oczach dziecka zaszło słońce i pojawiły się łzy bólu. W oddali, przez gałęzie sączyło się światło.

– Musimy do niego dotrzeć – powiedziała Nancy do dziecka. – Razem. Jak świat światem jaskółka zawsze towarzyszyła dziecku w drodze do odległego światła. – Potem zapadła ciemność, nie było ani dziecka ani jaskółki.

Nancy obudziła się z bólem głowy i uczuciem mdłości. Położyła ręce na napiętym brzuchu. Dziecko było spokojne, ale ona wiedziała, że jest rozbudzone i czujne. Może obudziło się razem z nią? A jeśli przyśnił mu się ten sam sen? A jeśli naprawdę obraz dziecka, puszczy, gołębia, krogulca i jaskółki coś oznaczał? Żywotność tej istoty, która miała się narodzić, dodawała jej sił, lecz nie wymazywała jej ponurych myśli. Głos, który rozkazał jej dokonać tej okrutnej zemsty ginął w przeszłości niczym przekleństwo. Na własnej skórze doświadczyła, że ktoś, kto przeżył tragedię może o niej zapomnieć, ale ten, kto się do niej przyczynił, nigdy o niej nie zapomni. Teraz wiedziała, że nie można dokonać zemsty za zbrodnię dokonując nowej.

Dziecko poruszyło się i Nancy odczytała ten ruch jako dobry znak. Przyłożyła rękę do brzucha i powiedziała cicho:

– Cześć, mały. Musimy teraz zakasać rękawy, i ty i ja, żeby zbudować sobie przyszłość. Zgadzasz się?

Dziecko nie poruszyło się i Nancy uśmiechnęła się. Pewnego dnia, ono też będzie musiało dokonać wyboru między dobrem i złem. Była jednak pewna, że nie popełni błędu i nie będzie uważało się za pępek świata, tak jak to jej się przytrafiło, i że pozna radość przebaczenia.

Wstała z łóżka, podeszła do starej komody, otworzyła ostatnią szufladę i wyciągnęła pożółkłe z upływem czasu pudełko. Położyła je na łóżku i otworzyła. W środku, starannie złożony, leżał welon od pierwszej komunii. Ciemna plama zeschniętej krwi wyraźnie odbijała się od białego tła. Nancy wzięła go, wyszła z pokoju, zeszła na parter i weszła do salonu, gdzie już napalono w kominku. Klęknęła przed ogniem, pocałowała welon i wrzuciła go w płomienie.

– Żegnaj, tato – powiedziała.

Pozbyła się relikwii, ale nie dręczącego ją niepokoju. Silny płomień w jednej chwili spalił welon, a lekki popiół wciągnął okap kominka.

Ujrzała twarz Seana, którego zabiła, posłuszna bezmyślnemu prawu. Perwersyjna tradycja nacisnęła spust, a ona zamordowała go kochając i wiedząc, że ta śmierć nie przyniesie żadnych korzyści. Zabiła swoje marzenia, swoją miłość, swoje nadzieje.

Jakaś ręka dotknęła jej ramienia, łagodnie i opiekuńczo.

– Potrzebujesz całej swojej odwagi, żeby wrócić do życia – powiedział Frank Latella.

Nancy położyła dłoń na ręce starego.

– I pana pomocy – podziękowała z wdzięcznością.

Frank machnął ręką i zrobił dziecinny grymas siadając w fotelu i wskazując jej miejsce na kanapce stojącej naprzeciw niego.

– Myśl o wyzdrowieniu – upomniał jakby była rekonwalescentką po ciężkiej chorobie.

Służąca podała kawę. Teraz, kiedy Doris mieszkała na Sycylii, a Sandra zaczęła odczuwać ciężar upływających lat, w domu Latelli nastała Angelina, która spała w pokoju nad garażem. Była to ładna, zdrowa dziewczyna, dyskretna, robotna i uśmiechnięta. Angelina wiedziała, kiedy należy zniknąć. I zostawiła ich samych.

– Jeszcze raz dziękuję za wszystko – powiedziała Nancy podając mu filiżankę gorzkiej kawy z odrobiną śmietanki.

– Dlaczego nie wybierzesz się w podróż? – zapytał stary. – mogłaby ci pomóc.

– Musiałabym wyjechać zostawiając moje myśli – odrzekła.

– Nikt nie jest w stanie ci pomóc, Nancy – powiedział. – Nie ma powrotów. Nie istnieje lekarstwo, które leczy takie rany. Możesz liczyć tylko na siebie, na obronne siły twojego organizmu.

To była prawda. Dzięki potędze swojej organizacji mógł zatrzeć ślady tej zbrodni, tak jak to już uczynił z Tony Croce, ale nie mógł ukoić cierpienia duszy, nie mógł zmyć wyrzutów sumienia Nancy. Mógł kontrolować policję i sądownictwo, usuwając dokumenty, które mogły stanowić podstawę do ewentualnego oskarżenia, ale nie mógł powstrzymać, rosnącego w niej i całkowicie paraliżującego ją, poczucia winy.

Popijali powoli kawę. Frank odstawił na stolik prawie pustą filiżankę i uśmiechnął się. Z własnego doświadczenia wiedział, że zazwyczaj skrucha, a nie żal za popełnionym złem sprawia, że boimy się konsekwencji swego czynu. Nie był to jednak przypadek Nancy, która nie miała się czego obawiać, może jedynie własnego sumienia.

– Pewnego dnia będziemy musieli porozmawiać o tobie, o twojej przyszłości – powiedział stary spokojnym głosem patrząc na jej zaokrąglony brzuch.

Twarz Nancy złagodniała, gdy pomyślała o dziecku.

– Czy to jest właściwy moment, aby przyszedł na świat? – spytała.

– Dlaczego? – zdziwił się Frank.

– Gwałt. Zło. Zemsta – zauważyła.

– Gdyby ludzie mieli czekać z narodzinami na właściwy moment, to ludzkie plemię już by wyginęło. Wierz mi, moje dziecko, dla narodzin zawsze jest odpowiedni moment.

Spokojny optymizm starego był dla niej wielką pociechą. Był jedyną osobą, oprócz José Vicente, która nie pozwalała jej czuć się winną. Poczuła się lepiej.

– Możemy więc mówić o mnie, moim dziecku, o mojej przyszłości – uśmiechnęła się rozpogodzona.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytał Frank.

– Wrócić do Yale i nadrobić stracony czas. Będę studiować do chwili jego narodzin. A jak się urodzi, to znów będę studiować. Chcę zostać adwokatem. Chcę odnieść sukces – próbowała gorączkowo dodać sobie odwagi.

– Twój pierwszy klient siedzi naprzeciw ciebie – zapewnił. – Prawnik w rodzinie jest cenny. Chciałem, żeby to był Nearco – dodał gorzko. – Ale to było niemożliwe. W gruncie rzeczy – ucieszył się – jesteś jakby moją córką.

– Dziękuję panu – Nancy zaczerwieniła się.

– Ja mówię córka, a ty wciąż nazywasz mnie panem.

– Muszę się przyzwyczaić, Frank.

– Tak jest już lepiej. A jakie masz projekty odnośnie dziecka?

– Chcę mu dać ojca – odpowiedziała zdecydowanie. – Sądzę, że dziecko potrzebuje obydwojga rodziców. Seana nie ma, ale ono o tym nie wie.

– Nancy, ty nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać. Czy ty przypadkiem nie oświadczasz mi, że wychodzisz za mąż?

– Nie od razu, Frank. Jak się małe urodzi.

– Czy masz już kogoś na myśli?

– Najlepszego człowieka na świecie, Frank.

– Znam go?

– José Vicente Dominici.

– A on się zgadza?

– On jeszcze o tym nie wie.

Rozmawiała z Latellą jakby prosząc go o zgodę.

– José jest silny i wierny – powiedział Frank – i lubi cię.

Nancy pochyliła się nad dłonią starego i pocałowała ją. Uzyskała przyzwolenie, o które zabiegała. Krogulec, majestatycznie krążący nad puszczą pełną pułapek, już jej nie przerażał.

Złociste ciepło gniazda, w którym było jej małe, było dobrze strzeżone. I to była jedyna pewna rzecz w tym morzu niepewności.

– Może masz rację, Frank. Zawsze jest dobry moment dla narodzin.

2

Charly Imperante zgasił czubkiem buta papierosa, który palił i pośpieszył na spotkanie Alberta. Parę metrów przed nim znieruchomiał. Był wzruszony do łez. Chłopak, przy którego narodzinach był obecny i którego trzymał na kolanach; dziecko, które pocieszał, gdy czuło się osamotnione; kaleki młodzieniec, którego podtrzymywał na duchu po strasznym wypadku samochodowym, teraz chodził.

– To jest ta niespodzianka! – wykrzyknął obejmując go i pociągając nosem jak chłopiec. – Cholera, ale niespodzianka!

Brenda obserwowała ich promieniejąc radością. Wypiękniała w ciągu tych miesięcy spędzonych w Szwajcarii, u boku męża, którego doglądała z miłością, i o którego zdrowie walczyła jak lwica. Profesor Ferdy Brenner, który sukcesem zakończył ten delikatny zabieg twierdził, że znaczny udział w tym sukcesie miała ta niestrudzona, zakochana kobieta. Charly uścisnął ją.

– To naprawdę cud – pogratulował.

– Będzie o wiele lepiej po drugiej, a może po trzeciej operacji – wyjaśnił Albert. – Nie jest wykluczone, że pewnego dnia wyrzucę te kule.

Cała trójka śmiała się idąc w stronę wyjścia. W aucie unoszącym ich na Manhattan, radość prysnęła.

– Opowiedz mi o ojcu – rozkazał Albert.

Charly, za kierownicą, patrzył przed siebie, na drogę.

– Wszystko odbyło się tak, jak ci opowiedziałem przez telefon – powiedział obojętnym głosem. – A poza tym czytałeś gazety.

– Chcę, żebyś mi to powtórzył – nalegał młodzieniec.

Brenda zaszyła się w swoim kącie, nie chcąc uczestniczyć w rozmowie.

– To proste, Albercie – powiedział Charly. – Wszystko wydarzyło się tuż po hucznym przyjęciu. Ty i Brenda byliście w drodze do Europy. Pomieszczenie wypełnione gazem. Krótkie spięcie. Prawdopodobnie zwykłe przekręcenie wyłącznika spowodowało wybuch. Bomba, mówię ci.

Delikatne rysy Alberta stężały. Oczy rozbłysły mu nienawiścią i Charliemu wydawało się, że widzi tę samą okrutną determinację jaka wielokrotnie pojawiała się na twarzy dziadka, Alberta Chinnici.

– Naprawdę tak było? – zapytał.

– Na pewno. To jedyne rozsądne wyjaśnienie.

Albert potrząsał głową. Nie był przekonany.

– Nie uważasz, że to dziwne, że wypadek miał miejsce, gdy nikogo już właściwie nie było?

– Uważam to za cud.

– Zginęlibyśmy i my, Brenda i ja, gdybyśmy wtedy nie wyjechali – powiedział szukając jej dłoni.

Przejechali Queensboro Bridge i wjechali w serce Manhattanu.

– Albert, policja przeprowadziła dokładne śledztwo. Ci, od ubezpieczeń dzielili włos na czworo. Z tym samym rezultatem – nieszczęśliwy wypadek.

– Nieszczęśliwy wypadek, opatrznościowy dla interesów Latelli. Teraz New Jersey jest w jego rękach – skomentował z ironią.

– Chcesz wojny? – zapytał Charly.

Agresja zgasła w oczach młodzieńca.

– Wykluczone – powiedział, żeby uspokoić Brendę, która przez chwilę drżała z niepokoju. – Kiedy prawnik, którego mi przysłałeś opisał mi stan majątkowy naszej rodziny, postanowiłem wycofać się z interesów.

Brenda obdarzyła męża uśmiechem pełnym wdzięczności.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

– Chciałem, aby ta niespodzianka była uwieńczeniem naszej podróży.

Brenda objęła go i pocałowała, a potem niespodziewanie spoważniała.

– Skoro już jesteśmy przy niespodziankach, muszę wam powiedzieć, że ja także mam mój mały sekret – obwieściła z tajemniczą miną, kiedy samochód zatrzymał się przy chodniku przed pięknym domem na Park Avenue. – Myślę, że spodziewam się dziecka.

3

Lekcja profesora Worly trwała dłużej niż było to w planie. Po wykładzie rozgorzała gorąca dyskusja, która spowodowała, że wszyscy stracili poczucie czasu. Dopiero wychodząc z auli Nancy zdała sobie sprawę, że to już pierwsza i zaczęła biec w kierunku wyjścia. Potrąciła dwie osoby i o mało nie przewróciła trzeciej. Książki Nancy i ofiary poleciały na ziemię.

– Taylor! – zdziwiła się rozpoznając go.

– Jesteś niebezpieczna – powiedział, pogodzony z tym jej ciągłym, przypadkowym wpadaniem na niego, usiłując pozbierać rozrzucone książki.

Nancy starała się mu pomóc w naprawieniu szkody.

– To nie zrobiłeś dyplomu w zeszłym roku? – prawie mu wypomniała. – Masz super magisterium i jeszcze jesteś tutaj? Co tu robisz?

– Doktorat – odpowiedział lakonicznie.

– Mam cię nazywać profesorem?

– Możesz mnie nazywać, jak chcesz. Ale powinnaś chodzić na moje zajęcia. Myślałem, że znajdę twoje nazwisko na liście słuchaczy.

Nancy przestała już myśleć o Taylorze, który należał właściwie do przeszłości, o której starała się zapomnieć, aby móc przeżywać intensywnie teraźniejszość. Przeszłość kończyła się na śmierci Seana, od tego momentu zaczynała się teraźniejszość. Taylor Carr pojawił się niespodziewanie, wślizgując się w teraźniejszość niczym garść konfetti odnalezionych w kieszeni starego płaszcza.

Taylor, natomiast, nie wydawał się zdziwiony widokiem Nancy. Podniósł z podłogi ostatnią książkę i podał ją jej z tym swoim rozbrajającym uśmiechem.

– Więc, zobaczę cię na moich zajęciach? – nalegał.

– Może. Nie wykluczone – zacięła się, nie potrafiąc pozbyć się uczucia zakłopotania. – Przepraszam cię, Taylor. Ale strasznie się śpieszę – dodała.

– Poczekaj chwilę – odrzekł zatrzymując ją. – Pali się?

– W pewnym sensie.

– Kłamiesz jak najęta.

– Myśl sobie co chcesz – powiedziała kierując się do wyjścia. – Jestem strasznie spóźniona.

Znów był maj, w powietrzu czuć było zbliżające się lato. Nancy miała krótkie włosy. To co od razu rzucało się w oczy, to było to szczególne połączenie materii i ducha, świetna sylwetka i uduchowiona twarz. Miała na sobie szare, flanelowe spodnie i błękitny sweter z angory. Mokasyny w kolorze skóry dodawały zwinności jej krokom.

Taylor wyprzedził ją i zastąpił jej drogę nie zwracając uwagi na śmiechy obserwujących ich studentów.

– Muszę się z tobą zobaczyć, Nancy. I nie puszczę cię zanim nie umówisz się ze mną.

– Zgoda – skapitulowała. – Zwróć się do mojego męża. To on ustala moje spotkania.

Taylor przepuścił ją.

– Zrobię dokładnie tak, jak powiedziałaś – krzyknął, gdy biegła do José Vicente czekającego na nią przy końcu alejki. Olbrzym trzymał dziecko wyciągające do niej rączki.

Nancy dobiegła do nich i schroniła się w objęciach mężczyzny i dziecka, jak ktoś, kto dobija wreszcie do wyspy szczęścia.

– Przepraszam za spóźnienie, José. Fascynujący wykład spowodował, że straciliśmy poczucie czasu. – Usprawiedliwiała się. – A ty, mój mały, jak się czujesz? – dodała.

– Jest we wspaniałej formie – odpowiedział José udając, że tłumaczy nieartykułowane okrzyki i gruchanie małego.

Mężczyzna, kobieta i dziecko oddalali się z campusa obserwowani przez Taylora z zagadkowym wyrazem twarzy. José oglądał się za siebie kilkakrotnie, przypominając sobie identyczną sytuację, sprzed paru lat. On nie był jeszcze mężem Nancy, a małego Seana nie było jeszcze na świecie.

– Wciąż cię kocha? – zapytał José czyniąc aluzję do Taylora.

– Sądzę, że jest po prostu rozpieszczonym chłopcem – zażartowała Nancy. – Typowy przykład bogatego, inteligentnego i szczęśliwego faceta, który nigdy nie pogodzi się z przegraną.

– Mimo to, myślę, że byłoby wam dobrze razem – zauważył José lekko prowokującym tonem.

– O kim ty mówisz? – uśmiechnęła się ironicznie Nancy.

Doszli do parkingu. José usiadł za kierownicą, a Nancy posadziła małego w dziecinnym foteliku na tylnym siedzeniu. Samochód ruszył w kierunku New Haven.

Basil’s?zapytał José.

Basil’s – potwierdziła Nancy.

– Baa – wtrącił się mały Sean.


Dojechali do Grennwich o zachodzie słońca. Na głęboko uśpionego małego czekała jego niania. Kobieta o miłym i dającym poczucie bezpieczeństwa wyglądzie, wdowa, która odchowała trójkę własnych dzieci, a teraz zajmowała się z troską i czułością Seanem. Nazywała się Annie, a znalazła ją Sandra Latella. Dzięki niej Nancy mogła poświęcić się swoim studiom.

Sal i Junior bardzo się ucieszyli z jej przybycia. Frank i Sandra coraz starsi, coraz bardziej zmęczeni, grzali się niczym przy ogniu, przy otaczającej ich młodości.

W stosunkach między Nancy i José wszystko było jak dawniej. Była panią Dominici tylko na papierze. W rzeczywistości jej życie nie uległo zmianie. Była studentką wychowującą dziecko i mającą za sobą tragiczną przeszłość. José pomagał jej we wszystkim, ale spali w oddzielnych pokojach.

Niespodziewany przyjazd bagażówki w samym środku nocy, zakłócił odpoczynek rodziny Latella i wzbudził pewne zaniepokojenie. Kierowca szybko wyjaśnił tajemnicę, wyładowując dziesięć wielkich koszów z kwiatami dla pani Nancy Dominici i zostawiając zainteresowanej maleńki bilecik: „Jak długo jeszcze mam czekać? Moja cierpliwość ma swoje granice. Taylor”.

4

Nancy była bardziej wściekła niż zadowolona z tego wzbudzającego sensację kwiatowego prezentu.

– Odeślij mu je natychmiast! – rozkazała José rankiem następnego dnia.

Mężczyzna roześmiał się.

– Zawsze mi mówiono, że nie odmawia się przyjęcia kwiatów – pomyślał o przystojnym chłopcu, który je przysłał, o jego bogactwie, pozycji społecznej, kulturze i porównanie nasuwało się samo. Wyszedł z niego w opłakanym stanie, zmartwiony, smutny, ale nie dał tego po sobie poznać. – W sumie to piękny gest. Jeśli chciał nas zadziwić, to mu się udało.

Nancy zaczerwieniła się ze złości.

– Nigdy się nie złościsz? – zapytała.

– To zależy.

– Nie złości cię, że twoja żona jest tak po grubiańsku uwodzona?

– Nie, o ile moja żona nie prosi mnie o interwencję – sposępniał. – Wiesz tak samo dobrze jak ja, jakie są nasze stosunki. I na jakich zasadach funkcjonują.

– Ale dlaczego je akceptujesz? – prowokowała go.

– Ponieważ poprosiłaś mnie o to, nie pamiętasz? Ja dotrzymuję umowy.

– A gdybym zmieniła zdanie?

– Powinnaś mi o tym powiedzieć.

– A ty przede wszystkim powinieneś to zauważyć – podsumowała Nancy.

José chwycił ją w ramiona i spojrzał w oczy.

– Kocham cię i zgodziłem się opiekować się tobą. Ale nie jestem twoją wycieraczką, o którą możesz spokojnie wytrzeć nogi ile razy przyjdzie ci na to ochota. Ożeniłem się z tobą, ponieważ poprosiłaś mnie o to. A poprosiłaś mnie o to, ponieważ kobieta honoru nie może mieć pozamałżeńskiego dziecka. Nigdy mnie nie pragnęłaś. Kochałaś Seana i prawdopodobnie nigdy więcej żadnego innego mężczyzny nie pokochasz.

– A ty naturalnie wszystko to wiesz.

– Zwykła intuicja – powiedział José zwalniając uścisk i przyglądając się swoim potężnym dłoniom.

– Nigdy nie widziałam cię tak rozgniewanego – zauważyła z leciutką kokieterią.

José usiadł w foteliku koło łóżka, podczas gdy Nancy nadal stała.

– Jesteś piękną i pociągającą kobietą – kontynuował José. – Ale nigdy bym ci nie narzucił… nigdy bym cię nie zmusił… Nigdy bym tego nie zrobił, nawet jeśli…

– Nawet jeśli tego pragniesz?

– To, czego ja pragnę nie ma żadnego znaczenia – bronił się. – Zapomniałaś o pożądaniu, które pchało cię w ramiona Seana? Nie pamiętasz już, co czułaś gdy go szukałaś? Kiedy go pragnęłaś? Czy chociaż raz poczułaś dla mnie… Szukałaś mnie lub pragnęłaś w ten sposób? – wzruszenie zmieniło głos mężczyzny.

– To prawda, to co czułam do niego być może nie powtórzy się nigdy więcej. Zrozumiałam jednak, że jest wiele rodzajów miłości. A gdybym ci powiedziała, że polubiłam cię od pierwszej chwili, w dniu w którym cię poznałam?

– Ale nigdy mnie nie pragnęłaś.

– Ale zawsze cię kochałam.

– Z wdzięczności.

– Jeśli koniecznie chcesz nazwać uczucie, które do ciebie żywię, możesz je nazwać nawet wdzięcznością. W każdym razie jest to uczucie prawdziwe i głębokie.

– W grze słów jesteś mistrzynią. Ja natomiast nie studiowałem w Yale. Moim uniwersytetem była ulica. Moją filozofią zdrowy rozsądek. Czy choć raz zapragnęłaś tego zwalistego ciała, spłaszczonego nosa, odstających uszu i krzaczastych brwi?

– Jesteś piękny – wyszeptała Nancy ze łzami w oczach zbliżając się do niego i głaszcząc go po twarzy.

– Nie mów głupstw, dziecko – upomniał ją.

Słuchała go, gdy tak sam siebie oczerniał, a w jej sercu rosła gwałtowna czułość dla tego mężczyzny. Wydawało jej się, że widzi go po raz pierwszy. Zawsze widziała w nim ojca, a teraz ujrzała w nim mężczyznę, imponującego i wspaniałego mężczyznę, którego można kochać. Nancy zbliżyła się do niego, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała. José nie uczynił nic, aby ją odsunąć od siebie, i oddał pocałunek.

– Wiem, że nie ruszyłbyś nawet małym palcem, aby mnie dotknąć – wyszeptała mu prosto w usta. – Ale to ja cię pragnę w tej chwili. Ponieważ mnie kochasz. Ponieważ zawsze mnie kochałeś. Postanowiłam zaistnieć nie tylko jako matka, ale również jako kobieta. Nazywaj to wdzięcznością jeśli chcesz, ale to i tak pozostaje miłością.

Wtedy olbrzym wziął ją na ręce, położył na łóżku, rozebrał drżącymi rękoma i posiadł z niesłychaną delikatnością. A kiedy rozkosz osiągnęła szczyty, Nancy odkryła radość z przynależności do mężczyzny, który był dla niej ojcem i bratem, mężem i kochankiem, wreszcie towarzyszem życia. José wiedział o niej wszystko. W jego ramionach Nancy znalazła potwierdzenie, że zawsze ją będzie kochał i chronił, że zawsze będzie mogła na niego liczyć, nawet jeśli pewnego dnia ich drogi się rozejdą.

5

Duży salon był całkowicie wyłożony boazerią, jak góralski dom. W kominku trzaskał wesoły ogień, na podłodze leżały wspaniałe perskie dywany. Wysoka choinka lśniła od złotych i srebrnych ozdób. Na dworze szalała śnieżyca. Oślepiająca śnieżna biel otuliła Champlain Valley, zakątek niespotykanej urody, jedno z niewielu nieskalanych miejsc na ziemi. Było Boże Narodzenie. Nancy jako dziecko właśnie w ten sposób wyobrażała sobie święta Bożego Narodzenia. Teraz, kiedy sen się ziścił, ze zdziwieniem stwierdziła, że brakuje jej napięcia towarzyszącego oczekiwaniu, mimo że w podarowanym jej przez José chalet znajdowała wszelkie symptomy spokojnego, wygodnego życia. Czas złagodził ból i Nancy nauczyła się żyć ze swoimi złymi wspomnieniami.

– Tato, tato! Pociąg wyleciał z szyn! – ostry, radosny głosik Seana przerwał nieskazitelną ciszę.

José wstał z fotela przy kominku i stanął po środku salonu, gdzie wybudował prawdziwą sieć dróg kolejowych w miniaturze ze stacjami, tunelami i przejazdami. Elektryczny pociąg był najpiękniejszym prezentem, jaki Sean znalazł pod choinką.

– Sądzę, że w ten sposób unikniemy następnego wykolejenia – powiedział naprawiając cierpliwie szkodę i zmieniając ułożenie szyn.

– Dziękuję, tato – uśmiechnął się z wdzięcznością. – Teraz spróbuję puścić go z większą szybkością. Zobaczymy, czy nie wypadnie.

Rola wszechmocnego manewrowego upajała go i kiedy pociąg pokonując ten sam zakręt nie wypadł z torów, Sean wzniósł radosny okrzyk.

– Jesteśmy wspaniali, tato! – cieszył się. Zatrzymał skład i rzucił się w ramiona José.

Nancy czytała i obserwowała tę scenę czułości między swoim synem i dobrotliwym olbrzymem, jej mężem, i zastanawiała się, dlaczego nie czuje się całkowicie szczęśliwa. Tliło się w niej uczucie lekkiego niezaspokojenia, prawie niezadowolenia. Była otoczona miłością, szacunkiem. Siedmioletni Sean był zdrowym, inteligentnym, pogodnym dzieckiem. José był cudownym mężem. Udało jej się zdobyć pozycję w kancelarii adwokackiej Printfull, Kaflich amp; Losey. Odgrywała w nim ważną rolę, choć nie aż taką, aby pewnego dnia jej nazwisko zostało dołączone do nazwisk jej słynnych kolegów. Jej niekompletny sukces zawodowy był jednak tylko jedną z przyczyn jej niezadowolenia, braku satysfakcji. Mężczyzna podszedł do niej blisko.

– Spodziewałem się oklasków – powiedział podsycając ogień pogrzebaczem. Tysiące iskier wzleciało w górę.

– Nie chciałabym, aby przewróciło ci się w głowie – uśmiechnęła się zamykając książkę i odkładając ją na dywan.

José przysiadł koło niej.

– Sądzę, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – wyznał muskając jej dłoń pocałunkiem. – A zawsze stałem twardo na ziemi.

– Jesteś fantastyczny, José. Naprawdę – pogratulowała. – Jesteś najczulszym ojcem i cudownym mężem.

– Ale to nie czyni cię szczęśliwą – zaskoczył ją. Zupełnie jakby czytał w jej myślach.

Nancy za bardzo go szanowała, aby ratować sytuację posługując się kłamstwem.

– Ty też nie jesteś szczęśliwy – broniła się.

– Z innych powodów. A poza tym, kiedy jestem z tobą… – przerwał zmieszany.

– Kiedy jesteś ze mną? – zachęcała go.

– Czuję się jak w raju – powiedział szybko, wstydząc się trochę tego ckliwego frazesu.

– Patrzę na ciebie i jestem wzruszona, słucham cię, gdy szukasz słów mogących opisać twoją miłość do mnie i zalewa mnie fala czułości.

– Jednak często jesteś spięta, niezadowolona, czasami nieszczęśliwa. Jakbyś żyła w poczekalni dworcowej. Albo na lotnisku z walizkami przy nodze.

– To mój niespokojny charakter – próbowała zbagatelizować. – Nie powinieneś czuć się urażony.

Rozmawiali szeptem.

– Nie czuję się urażony, Nancy. Jestem natomiast przekonany, że zasługujesz na coś więcej, na coś lepszego w życiu.

– Lepszego od czego? – zapytała podejrzliwie.

Dźwięk dzwonka przy drzwiach wejściowych oznajmił czyjeś przybycie. Nancy podniosła oczy na José. Sean tak był pochłonięty swoją zabawką, że nie zauważyłby nawet trzęsienia ziemi.

– Któż to może być? – zaniepokoiła się. Nikt się nie zapowiadał z wizytą, więc któż to przywędrował w tę śnieżycę?

W drzwiach salonu pojawiła się Annie.

– Paczuszka dla pani – powiedziała podając jej pudełeczko elegancko opakowane w złoty papier.

– Kto to przyniósł? – wtrącił się José?

– To niezwykła historia – wyjaśniła kobieta. – Podobno przyleciała z Nowego Jorku helikopterem do Ripton, a z Ripton przyniósł ją narciarz.

– W taką pogodę? – zdziwiła się Nancy.

– W taką pogodę – potwierdziła podniecona Annie.

– A narciarz?

– Odjechał. Jak w bajce – odpowiedziała Annie z błyszczącymi z emocji oczami.

– Może to był Święty Mikołaj? – wtrącił się Sean.

– To jest odpowiedni dzień na jego wizytę – mruknął José.

– To ty jesteś tym Mikołajem? – dopytywała się Nancy rozbawiona tą niezwykłą zabawą.

– Nie, moja droga. Nie jestem typem, który wysyłałby helikoptery w burzę śnieżną. A poza tym byłabyś rozczarowana, gdybym to ja krył się za tą niespodzianką.

Nancy z niecierpliwością małej dziewczynki rozerwała opakowanie. Pod złotym papierem było stare etui z wytłaczanej skóry z lekko wytartymi brzegami. Otworzyła je i to, co ujrzała, zaparło jej dech w piersiach. Na aksamicie pudełka lśniła kolia z najprawdziwszych, czystych brylantów, które tworzyły girlandę z róż.

– Co to jest? – zapytał rozczarowany Sean i zaraz wrócił do zabawy z pociągiem.

Nancy, oszołomiona, wpatrywała się zdumionym wzrokiem w to cudo. José, który nie znał się zbytnio na klejnotach, był zafascynowany jego blaskiem i przepychem.

– Zobaczymy, kim jest ten tajemniczy bogaty wielbiciel – powiedział olbrzym.

Nancy była oczarowana klejnotem.

Z leżącego na podłodze złotego papieru wystawał mały kartonik. José podniósł go i podał żonie.

„Ten klejnot należał do mojej matki, a jeszcze wcześniej do mojej babki. Jeszcze wcześniej należał do wielkiej carycy Katarzyny. W Ermitażu jest jej portret w tym naszyjniku. Pragnę, aby teraz należał do ciebie, ponieważ pewnego dnia będziesz należała do mojej rodziny. Wesołych Świąt. Taylor.”

– Wygląda na to, że wie czego chce – zauważył dowcipnie José.

– Stwierdzasz to tak po prostu? – zaczerwieniła się Nancy.

– A co powinienem zrobić? Wyzwać go na pojedynek i jutro o świcie czekać na niego z tyłu klasztoru Karmelitanek Bosych?

– Tym razem przeholował – oburzyła się patrząc na brylantowe róże ogromnej wartości. Przypomniała sobie wszystkie prezenty, które Taylor przysłał jej w ciągu ostatnich czterech lat, a które ona z niezwykła punktualnością odsyłała. – Oszalał.

– W tym szaleństwie jest metoda – roześmiał się José obejmując ją czule ramieniem.

– Kiedy wreszcie zareagujesz jak na prawowitego męża przystało? – zaatakowała go.

José uśmiechnął się ojcowską mądrością.

– Prawo męża – odrzekł. – Istnieje również prawo ojca. Jest tyle praw. Można je zastosować albo i nie. Ale ich zastosowanie najczęściej nie zmienia postaci rzeczy. Albo pogarsza sytuację.

Nancy czuła, że mężczyzna mówi prawdę.

– Co mi radzisz, José? – poprosiła.

– Tym razem nie powinnaś zwracać prezentu – mówił poważnie, zdając sobie sprawę z ryzyka, na jakie się narażał.

– Wiesz, co to by znaczyło?

Olbrzym skinął głową.

– Sądzę, że Taylor ma rację wierząc, że w końcu wyjdziesz za niego.

Nancy podniosła się gwałtownie. Stanęła przy oknie, za którym wciąż padał śnieg. Oparła dłonie o szybę. Wyglądała jak więźniarka za kratkami.

– Musiałabym rozwieść się z tobą, żeby wyjść za niego – powiedziała nie oglądając się. – A nie zrobię tego nigdy – dodała tonem, który zaprzeczał jej stwierdzeniu. – Jesteś…

– Najlepszym mężczyzną, jakiego może pragnąć kobieta – dokończył zdanie.

– Jesteś stworzony dla mnie i dla Seana. Dla niego jesteś niezastąpionym ojcem. Jak mogłeś pomyśleć, że zrezygnuję z ciebie? – rozpalała się podnosząc głos w miarę mówienia, jakby zdawała sobie sprawę, że pomysł wcale nie był aż tak niedorzeczny. Może dlatego opierała się ze wszystkich sił, które zresztą nie były tak mocne, jakby chciała to pokazać.

– Spokojnie, pani mecenas – zażartował José podchodząc i przytulając ją do siebie. – Zastanów się, zanim odrzucisz tę nienawistną możliwość nie do przyjęcia. Racje serca i uczucia nie zawsze są na miejscu. I ty to wiesz, choć nie chcesz tego przyznać.

José podniósł jej twarz i ujrzał zapłakane oczy.

– Czego ja chcę, José? – zapytała z dziecinną rozpaczą. – Która droga jest właściwa?

– Jesteśmy na rozdrożu, Nancy – wyjaśnił. – Z jednej strony masz przeciętną rodzinę, która tylko pozornie jest solidna z drugiej sukces przez duże S. Innymi słowy – cel, do którego zawsze dążyłaś. Gdybyś była szczęśliwa, nie pragnąłbym niczego innego, tylko tego, aby tak było dalej. Ale twój niepokój i twoje niezadowolenie są tak widoczne, że wkrótce nawet twoje dziecko to zauważy.

– Popełniłam tyle błędów w życiu. Boję się popełniać nowe.

– Wszyscy się boimy, Nancy. Ale strach nie może powstrzymać naturalnego biegu rzeczy. Woda płynie, gdyż ma płynąć. Grzmot musi uderzyć, błyskawica musi przeciąć niebo. Dla ciebie nadeszła pora, aby oddalić się ode mnie i od mojego świata.

Nancy poczuła ciężar słów José, który ją przygniótł, nie pozostawiając miejsca na hipokryzję.

– Co mam zrobić? – zapytała niespokojnie.

– Zastanowić się spokojnie. Dopóki będziesz panią Dominici, wiele drzwi pozostanie zamkniętych dla ciebie. Nancy Dominici nigdy nie ujrzy swego nazwiska obok nazwisk słynnych prawników, dla których pracuje.

– Żaden z nich nie jest ciebie wart – zaprotestowała zdając sobie doskonale sprawę, że José miał rację. Dobrze wiedziała, że będąc u władzy należy trzymać się żelaznych zasad, które wykluczają pariasów, nawet jeśli dawno zrehabilitowali się za swoje pochodzenie, jak José Vicente Dominici. – Jesteś lepszy od nich wszystkich razem wziętych.

– Nie szukamy kandydata do nagrody za dobry charakter w tę noc Bożego Narodzenia. Mówimy o społecznych uwarunkowaniach. Mam na myśli cele, o które od dawna walczysz.

– Mam już wszystko, czego pragnę – odrzekła bez przekonania.

– Ty chcesz być numerem jeden – poprawił ją. – Ale dopóki będzie trwało nasze przymierze, będzie to niemożliwe.

– Co mam zrobić? – powtórzyła raz jeszcze.

– Musisz poślubić Taylora Carr. On otworzy ci drzwi swojego świata. Przy nim nie będzie ograniczeń dla twoich ambicji. I będziesz mogła wreszcie pokazać, ile jesteś warta.

Nancy przyglądała mu się zdumiona i zafascynowana, jej zamyślone oczy błyszczały radością.

– Od jak dawna przeżuwasz te myśli?

– Od chwili, kiedy cię poznałem. Kiedy byłaś dzieckiem i przyszedłem zaproponować wam pomoc Franka, a ty stanęłaś w drzwiach zapraszając mnie do środka. Pamiętasz?

Tak, pamiętała każdy szczegół z tego odległego dnia. Gdy pierwszy raz ujrzała José, przyrównała go do góry. Przypomniała sobie to wrażenie siły, spokoju, bezpieczeństwa, które emanowało z jego postaci.

– Wzięłam cię za przyjaciela taty. A ty nie mogłeś się zdecydować na wejście. Patrzyłeś na mnie tymi twoimi małymi, ciemnymi oczami – dodała głaszcząc go lekko po twarzy. – Pogłaskałeś mnie po głowie.

Tak, właśnie tak było w ten odległy dzień, kiedy José wyczytał w spojrzeniu Nancy powagę i determinację wzbudzające szacunek.

– Od tamtej chwili wiedziałem, że chcesz zostać kimś. I miałaś wszelkie dane, aby tak się stało. Byłaś ofiarą, ale miałaś niezłomny charakter i rozpaczliwą potrzebę odegrania się za wyrządzoną ci krzywdę. To wtedy odczułem potrzebę przebywania blisko ciebie, pomagania ci, w miarę moich możliwości, w znalezieniu twojej własnej drogi.

– Dlatego zgodziłeś się poślubić mnie?

– Dlatego i z innych jeszcze powodów. Za długo byłoby o tym mówić.

– A teraz dlaczego oddalasz mnie od siebie?

– Ponieważ w tym ostatnim podejściu, które doprowadzi cię na szczyt, jest ci potrzebny ktoś inny. Nie jestem odpowiednią osobą. Będę czynnym widzem. Będę interweniował tylko w razie konieczności. Ale nie sądzę, abym ci był potrzebny.

Nancy położyła mu głowę na ramieniu i cicho zapłakała. Tej nocy, na pożegnanie, kochali się namiętnie i czule. Potem José trzymał ją w swoich ramionach i patrzyli razem na śnieg za oknem, który wciąż padał, nieubłagany, cichy, uroczysty jak ich los.

Dzień później José Vicente Dominici wyjechał do Kalifornii, gdzie miał się osobiście zająć winnicami kupionymi kilka lat wcześniej. Nancy wróciła do Nowego Jorku i złożyła pozew o rozwód.

Sześć miesięcy później ogłoszono zaręczyny Nancy Pertinace, znanego adwokata, z Taylorem Carr, doktorem z Uniwersytetu w Yale, pochodzącym z arystokratycznej bostońskiej rodziny.

Trochę później na tabliczce i firmowym papierze kancelarii Printfull, Kaflich amp; Losey pojawiło się nazwisko Nancy. Od tamtej pory pięła się niepowstrzymanie w górę, a wszystkie drzwi, łącznie z ekskluzywnymi klubami i środowiskiem wyższych sfer, stały otworem przed tą wspaniałą, inteligentną, przedsiębiorczą, wykształconą kobietą, Nancy Carr.

Загрузка...