Pastylka stymulu przypominała w smaku stary rzemień wygarbowany na długo przed wojną herriańską. Stawiała jednak na nogi lepiej niż nocny zefir wiejący krytą terasą pełną kwitnących oleandrinów i teobiscusów.
Drobny mężczyzna w sztruksowej tunice, zdobnej edylskim meandrem łapczywie zaczerpnął powietrza jak ryba rzucona na brzeg. Dochodziła quarta. Słaba poświata brzasku wykrawała na horyzoncie kontury łagodnych wzniesień nazywanych Gajem Florentyńskim. Gwiazdy przybladły. Zapowiadał się piękny dzień. Ważny dzień.
Pod jaśniejącym niebem powoli wyłaniał się kamienny las campanilli i wież medialnych, majestatycznych kopuł kryjących mercatoria, otoczone przez bure gołoborza czternastowiecznych czynszowych insul mieszkalnych. Bliżej hostelu zabudowa rozrzedzała się, a światła fluviarów tonęły w cienistych szpalerach drzew, by zniknąć zupełnie wśród parków i ogrodów. Miejscami tylko rozbłyskały podświetlone łuki wiodące do term i palestronów.
Hostel "Asilium IV" wzniesiono na wyspie, pośrodku rzeki Zielonej, na terenie dawnego gaju poświęconego Junonie. Dzięki kaprysowi architekta wyrastał samotnie pośród budowlanego plebsu i parkowych pawilonów, od wieków dających schronienie kupcom i nierządnicom. Mężczyzna popatrzył w dół. Na trójkątnym skwerze, z tyłu budynku, wśród zerwanych lampionów i tysięcy kolorowych ulotek i czapeczek pracowicie uwijały się śmieciarki. W głębi parku wokół bojowych rotonów kręcili się znudzeni vigilianci municypalni. Co jakiś czas spod frontowego portyku, gdzie kłębiły się tłumy mediaferrów i czuwali najzagorzalsi sympatycy fakcji "Błękitnych", a Quintusa Cedrusa w szczególności, napływały meldunki o nastroju spokoju, powagi i oczekiwania.
Na terasę wyszedł sekuryta o twardych rysach ochroniarza z wyboru, omiótł wzrokiem amatora świeżego powietrza, zatrzymując się na złotej plakietce identyfikacyjnej "Marek Ursin – consulantor". Jego dłoń wykonała gest mogący uchodzić za tradycyjne pozdrowienie, a także zastępować zwrot "Spieprzaj stąd, mały, ale już". Ursin jednak odpowiedział mu tylko uśmiechem. Po czym ruszył w głąb wielkim corridorem. Mijając cubiculę nr 1010 nie odmówił sobie przyjemności zajrzenia do luksusowego wnętrza. Zresztą drzwi były uchylone. Octavia spała. Jasne włosy, rozsypane na poduszce, tworzyły wokół jej głowy świetlisty krąg, a rozchylone usta i długie rzęsy nadawały jej twarzy ów fascynujący wyraz zdziwienia przypominający obrazy ultimiańskich mistrzów ubiegłego stulecia.
Stojąc w smudze światła Marek krótką chwilę wpatrywał się w uśpioną. "Zabrałeś mi ją, Jedyny, zabierz i grzeszne pragnienie" – szepnął bezgłośnie. I wyszedł.
Zaraz za zakrętem niedoświetlonego, wybitego skórą korytarza pęcherzyk ciszy prysnął gwałtownie. Jeszcze parę schodków i consulantor znalazł się na górnej galerii wielokondygnacyjnego perystylu. Okoliczne sale relaksowe tonące w roślinności, zamienione w pomieszczenie sztabowe, wypełniała nadzwyczajna krzątanina. Stukały menscomptery, brzęczały łączniki międzyprowincjonalne.
Całą północną ścianę zajmował ogromny panovid prezentujący świetlistą mapę Innej. W każdej chwili można było rozróżnić seledyn Zewnętrznego i Wewnętrznego Oceanu, amarant gigantycznej Ekumeny oraz intensywny cynober Wandalii. Wzrok przykuwał jednak Archipelag, płonący setkami światełek, ruchliwych, pulsujących, zmiennych. Na każdej z wysp metropolitalnych Federacji rozciągających się po obu stronach równika aż ku zimnym dystryktom Południowego Lądolodu błyskały w trzech rzędach cyferki zmieniające się w miarę napływu wyników. Na samym szczycie panovida w lewym górnym rogu wyświetlał się aktualny bilans – sumy głosów oddane na jedno z trzech nazwisk:
LONGINUS, HERDATUS, CEDRUS
Ursin poszukał wzrokiem patrona. Nigdzie nie dostrzegł charakterystycznej sylwetki Quintusa Cedrusa. Jak z podziemi wyrósł natomiast niezmordowany szef sztabu wyborczego – electorius Rufo Ruffix, ryży, o włosach barbarzyńsko skręconych i tubalnym głosie parweniusza…
– Gdzie się podziewałeś?- szczeknął na Marka. – Quintus cię szuka.
– Gdzie jest?
– We frigidarium, szlifuje wystąpienie, jesteś mu potrzebny. Aha, mamy już wyniki z Nowej Istrii.
– Przegraliśmy?
– Tak, ale zaledwie trzema tysiącami głosów. To i tak dobrze. Jeszcze wczoraj w sondażach dawano tam Herdatusowi przewagę dwustu tysięcy.
– A ten skurwiel Longinus?
– Jeśli nie zgarnie pięciu milionów z Ultimy, wypada z gry.
Marek pośpieszył za nim do frigidarium. Orzeźwiony Cedrus wychodził właśnie z zimnego impluvium. Szczupły, muskularny, jasnowłosy i chłopięcy – ot, młody bóg – ideał wyspiarskiego stylu życia. Mimo nieprzespanej nocy promieniał żywotnością i energią. Z jego niebieskich oczu emanowała inteligencja i pewność siebie. Nawet rywale przyznawali, że Quintus jest bardzo przystojnym mężczyzną. Klasycznych rysów nie mogła oszpecić nawet głęboka szrama na czole.
Dwie najwyraźniej podniecone complementarki zbliżyły się z ręcznikami, ale on ignorował je niczym Jupiter poślednie nimfy.
– Słuchaj, czegoś nie rozumiem – mruknął do Ursina. – Co mi tu napisali o fletni Arfusa… O co w tym chodzi?
Consulantor zmieszał się. Bajka o fałszywym fleciście uwodzącym swą grą zbójców należała do kanonu powiastek dla dzieci. Jak można było jej nie znać?
– Może to rzeczywiście zbyt górnolotne sformułowanie – mruknął.
Od strony caldarium zbliżył się osobnik przypominający rozmiarami mitycznego giganta.
– Założyłem się o 5 aureusów, że szef wygra na Ultimie – rzekł – a wiadomości ciągle nie ma, chociaż Ultima już dawno powinna nadawać wyniki.
– Mamy drobne uszkodzenia na łączach, Druzzusie – powiedział z wyraźną niechęcią Ruffix.
– A Zefiria? – zapytał Marek Ursin.
– Nie chcę zapeszyć… Ale zaraz, już mamy Orelię. Na mękę Syna! Niedobrze.
Na przenośnym wyświetlaczu pojawił się kontur Orelii przypominającej rozkraczonego avozaura i rzędy cyfr. Herdatus: 111 678, Longinus: 77 534, Cedrus: 21 213.
– To niemożliwe – jęknął mały consulantor – przecież wszystkie sondaże…
Jednak po chwili cyferki przeskoczyły do przodu i za trójką pojawił się jeszcze znak nul. Łaziebnice zaklaskały, Ursin zacisnął dłonie. Tylko nie zapeszyć! Zwycięstwo w Orelii było przewidywane właśnie w takich proporcjach.
– Wszystko za mało, na cierń z korony! Mało! – marudził Druzzus. Jak każdy eks-sportowiec lubił sytuacje stuprocentowe.
Informacje z Zefirii nie zmieniły dotychczasowej kolejności. Wciąż prowadził Herdatus, na którego dotąd oddało swe głosy 42 550 333 mieszkańców Archipelagu. Longinus wprawdzie wystartował świetnie, wygrywając pewnie w stołecznej Florentynie, teraz jednak zajmował dopiero trzecie miejsce z wynikiem ledwie trzydziestu dziewięciu milionów. Natomiast Cedrusowi do zwycięstwa nad głównym rywalem brakowało co najmniej ćwierć miliona głosów. Przesądzić miało społeczeństwo Ultimy. Olbrzymiej, żyznej wyspy, prawie kontynentu, z blisko czternastoma milionami wyborców. Szanse Longinusa oceniano tam jako średnie. Sam przed półgodziną poinformował rywali, że w przypadku porażki przekaże całość swojego elektoratu zwycięzcy, zadowalając się funkcją ProNavigatora. Podobna procedura była zresztą przyjęta od lat.
Czas płynął. Na dolnym patio narastały emocje. Szczególnie podniecenie wykazywali młodzi aktywiści Błękitnych, dla których Quintus Cedrus uosabiał nadzieję. "3 razy P" – głosiło jego naczelne hasło wyborcze: postęp, porozumienie, pokój. Konserwatysta Herdatus apelujący do tradycyjnych wartości Archipelagu nie ukrywał konfrontacyjnych zamierzeń: "Żadnych paktów z Ekumeną, żadnego jednostronnego rozbrojenia. Stanowimy ostatnią linię oporu cywilizacji przed despotyzmem. Zniesienie obowiązkowej służby w legionach byłoby samobójstwem". Czyżby ten program miał wygrać?
Tymczasem cały panovid wypełniła twarz podnieconego sprawozdawcy:
– Wszystko wskazuje, że rywale idą łeb w łeb – wołał. – Na Ultimie spływają dane z ostatnich parochii, ale… – tu fala magnetycznych zakłóceń przerwała przekaz.
Wzrok zgromadzonych pobiegł ku mapie. Cyferki wyświetlane w centralnym punkcie Ultimy przeskakiwały jak szalone. Różnica między głosami stronników "Niebieskich" (Cedrus) i "Żółtych" (Herdatus) wahała się między czterystu a sześciuset tysiącami. Przy czym dystans ciągle się zmniejszał. Jednak w zacofanych rejonach górskich szanse Cedrusa fachowcy oceniali jako małe. Ursin dostrzegł, że jego szef ociera pot z czoła. Nie zauważył, kiedy weszła Octavia. Była już ubrana. Zaciskała dłonie tak kurczowo, że aż pobielały jej palce.
330 tysięcy głosów różnicy, 319, 215, 185, 147, znów 152. Teraz wszyscy wpatrywali się wyłącznie w punkt ekranu, gdzie licznik wyświetlał różnicę. W napiętej ciszy słychać było już tylko warkot wentylatorów. I naraz rozległ się wysoki dźwięk obwieszczający zakończenie głosowania. Ursin podniósł głowę. Cyfry znieruchomiały:
Cedrus 48 013 122
Herdatus 47 988 125
Longinus 43 005 011
Raptowna wrzawa, oklaski, wiwaty. Ave, Cedrus! Quintus szybkim krokiem wyszedł z term na galerię obiegającą patio. Wszystko pulsowało wokół niego, a on doszedł do barierki obejmując Octavię. Rufix, Ursin i Druzzus stanęli nieco z tyłu… Stało się! Został trzydziestym drugim SuperNavigatorem Archipelagu, Pierwszym Konsulem, Wielkim Pontifexem, Szefem Legionów i Czterech Flot. Demokratycznym Zwierzchnikiem Federacji.
O 4.25, siódmego żeńca, Roku Pańskiego1504 tłum gęsty jak zupa ultimijska wypełnił cały kryty wirydarz "Asilium IV". Kwietne stroje krajowych mediaferrów mieszały się z nakrochmalonymi togami Wandalijczyków i przaśnymi uniformami correspondansów z Ekumeny. Ruffix uwijał się w tej ciżbie jak pracowita pszczoła. Przesuwał, ustawiał, ugniatając tłum niczym ciasto. Ursin z zazdrością obserwował kolegę, usiłując dojść, skąd rudzielec znajdował w sobie tyle sił, inwencji. Pracowali równo, Marek był jednak tak zmęczony, że litery gratulacyjnej bulli od przegranego Longinusa skakały mu przed oczami, natomiast Ruffix wyglądał, jakby właśnie wrócił z dwutygodniowych wczasów w Zefirii. Wytrzymałość barbarzyńskiego materiału? Działanie jakichś nieznanych specyfików? Consulantor mimo zażycia pastylki stymulującej rozpaczliwie walczył z sennością. Naraz Druzzus odwołał go na bok.
– Mamy incydent! Są ranni.
Marek czuje, jak cała senność pryska zmieciona falą gniewu. Tylko tego im brakowało! Czy rzeczywiście zaangażowanie na szefa ochrony, wbrew Ruffixowi, eks-mistrza Federacji w atletyce klasycznej było najszczęśliwszym posunięciem?! Pyta o szczegóły. Naturalnie, "Wściekli"! Mimo ścisłej kontroli grupka "Agressores", przedarła się przed hostel i usiłowała podpalić pojazdy… Oczywiście "Wściekli" są zawsze przeciw wszystkim i wszystkiemu. Gdyby wygrał Herdatus lub Longinus, teraz zapewne atakowaliby ich kwatery.
– Czy ktoś zginął? – niepokoi się Ursin.
– Skończyło się na skaleczeniach, dwóch zabrała salvatoria. Ważne, że naszym chłopakom udało się zatrzymać najagresywniejszego z napastników, niejakiego Nerensa. Piątnik myślał o przekazaniu napastnika w ręce vigiliantów, ale gość zaczął gadać takie głupoty, że pomyślałem o tobie.
– Jakie głupoty?
– Że celowo dołączył do napastników tylko po to, aby trafić w nasze ręce. Chce osobiście przekazać coś Cedrusowi.
– Wymienił jakieś konkrety?
– Chce rozmawiać wyłącznie z Quintusem. "Jak nie – wrzeszczał – to pogadam z pismakami, a wtedy cały Archipelag się zatrzęsie". – Powiadomisz szefa?
– Najpierw sam pomówię z tym ptaszkiem. Po konferencji. Pilnujcie go dobrze.
– Jest na trzynastym, żadnego styku z postronnymi, poza tym jest zdrowo nabuzowany stymulami, posiedzi trochę, to skruszeje.
Druzzus oddala się swym charakterystycznym, lekko kołyszącym się krokiem morskiego wilka. Ursin wraca na salę. Wcale mu się nie uśmiecha przesłuchiwanie intruza. Na co dzień dość miał najróżniejszych deviantissimów i fabulantów usiłujących dopchać się do Cedrusa. A jeszcze "Agressores". Już czwarty z kolei WielkiNavigator będzie miał kłopoty z "Wściekłymi". Na szczęście grupki tych nawiedzeńców, tyle hałaśliwe co rozproszone, z absurdalnymi egalitarnymi hasłami i egzotycznymi doktrynami religijnymi nie znajdywały większego posłuchu w społeczeństwie dobrobytu. Przy stałych postępach relatywizmu i konsumpcjonizmu kogo tak naprawdę interesowały spory Trynitatystów i Unodeistów? Jak mawiał Klaudiusz Settens, "Co nas obchodzi, czy Bóg jest Jednym w Trzech Osobach, czy Trójcą stanowiącą Kolektywne Kierownictwo, skoro naukowo udowodniono, że go nie ma".
Z drugiej strony dość było wskazówek, że cała trynitatystyczna ideologia "Agressores" stanowi jedynie przykrywkę dla dywersyjnej roboty gerontokratów z Ekumeny. Przy zrównoważonych od blisko pół wieku siłach nuklearnych Ekumeny, Archipelagu i Wandalii, zdolnych po wielekroć zniszczyć się nawzajem, konflikt o hegemonię na Innej musiał z konieczności ograniczać się do działalności dywersyjnej i zmagań służb ekstraordynaryjnych. I tu głodna, ale hermetycznie zamknięta Ekumena miała znacznie większe możliwości rozgrywki z otwartym i sytym Archipelagiem. A szło ku jeszcze większej otwartości. Społeczeństwo Federacji wybrało nie twardego Herdatusa czy pragmatycznego Longinusa od lat walczącego w Kurii o środki na obronę, a pięknego jak auriga rydwanu z reklamy stymulów Cedrusa.
– Jak w dniu elekcji zapatruje się Ekscelencja na stosunki z imperium Ekumeny? – padło nagle pytanie correspondansa "Poranka Akropolii". Ursin, który zna swego szefa lepiej niż niejedna libratorka, zauważa to drgnięcie grdyki i minimalny błysk w oku.
– Decydując się na kontynuowanie naszej długoletniej strategii równowagi uczynię wszystko, aby zmniejszać dzielące nas nieufności, zbliżać oba narody, tak aby zachowując swą tożsamość, stawały się bardziej otwartymi na moralne i kulturowe wartości partnera.
– Pan wierzy w taką możliwość?! – przerywa legat Florentyńskiego "Wieńca". – Wierzy pan w koegzystencję nas, wyznawców Jedynego, z tymi aliantami szatana?
– Przepraszam – correspondans ekumeński zrywa się z miejsca – ale to my jesteśmy wyznawcami prawdziwego Boga…
Narasta tumult. Zdezorientowany Cedrus milczy. Błyskawicznie reaguje natomiast Ruffix przeraźliwie dmąc w gwizdek. Nieszablonowy pomysł skutkuje. Emocje cichną. A Quintus odpowiada okrągłymi zdaniami, tak by i Archipelag był zadowolony, i Ekumena cała.
– Mam pytanie – zwraca się niesłychanie spokojnie przedstawiciel agencji "Nowa Wandalia". – Trochę prywatne. Nie wszystko da się wyczytać z oficjalnych życiorysów. Kiedy ekscelencja wpadł po raz pierwszy na pomysł zostania Generalnym Navigatorem Federacji?
Ursin uśmiecha się – zna doskonale odpowiedź szefa. "Półtora roku temu Kierownictwa Fakcji Błękitnych z Orelii, Nowej Istrii i Superiory zwróciły się do mnie z propozycją kandydowania…"
Tymczasem przy wejściu znów pojawia się Druzzus, gestami przywołując Marka.
Ten przeciska się przez tłum rejestrując jeszcze, że elekt recytuje ustaloną formułę po dłuższej, niepotrzebnej pauzie.
– Ten Narens dostał szału – szepce ochroniarz. – Moi ludzie chcieli mu dać coś do picia, ale zaczął krzyczeć, że nie da się sprzątnąć, że musi koniecznie, natychmiast spotkać się z Cedrusem. Pytam, o co chodzi? Ale nawymyślał mi tylko od wynajętych goryli. "Ja – wołał – wychodzę z siebie, udaję deviantisimussa, aby do was dotrzeć i ostrzec Navigatora, a wy mnie potraficie tylko zamknąć. Muszę się z nim widzieć, i to przed inauguracją, bo inaczej pokażę mediom moje notatki, a jego nic nie uratuje". Zaproponowałem, aby sprawę przekazał na piśmie, no to jak nie wybuchnie: "Jakie mam gwarancje, że i ty nie jesteś w spisku?"
– Jesteś pewien, że użył słowa spisek?- pionowa zmarszczka przekreśla czoło Ursina.
– Niczego nie jestem już pewien. Uspokoił się trochę, jak przypaliłem mu zwija i obiecałem, że pogada z nim osobisty sekretarz Quintusa. Obiecałem, że będziemy za kwadrans.
Poczynając od szóstego poziomu hostel pogrążony był we śnie. Na opustoszałych galeriach nie uświadczyłbyś żywej duszy. Wartownik przed drzwiami apartamentu 1311 zdążył już zasnąć. Druzzus potrząsnął nim i kazał otworzyć. Wchodzących uderzył podmuch porannego powietrza. Na wprost wejścia znajdowało się szeroko otwarte okno. Żaluzje podciągnięto. Poza tym dormitorium i pokój kąpielowy świeciły pustką. Przy wilgotnej wannie leżała przepocona tunika Narensa i kłąb ręczników. Druzzus zaglądał do szaf, Marek tymczasem dopadł framugi okiennej. Sześć kondygnacji niżej, na terasie do gry w piłkę, pokrywającym portyk konferencyjny, w płytkim impluvium służącym umywaniu nóg czerniało nagie ciało z rozkrzyżowanymi kończynami.
– Zaiste dziwny sposób ucieczki, wziął kąpiel i wyskoczył na tamten świat? – zastanawiał się. – Na pewno nic nie słyszałeś, Gando? Wchodził tu ktoś? – zwrócił się do strażnika. Ten ciągle półprzytomny pokręcił głową.
– A dokąd prowadzi to przejście? – Ursin wskazał drzwiczki po lewej stronie.
– Do bieliźniarki, ale zamknęliśmy je.
Marek przekręcił klamkę, drzwi ustąpiły. Otwarte okazało się również następne przejście prowadzące na służbową galerię i do wind gospodarczych.
– Co o tym myślisz? – spytał Ursin.
– Facet wziął kąpiel i to w połączeniu ze stymulantami sprawiło, że do reszty pokiełbasiło mu się w głowie, no i…
– Jesteś pewien?
– Niczego nie jestem pewien, zanim nie zbadam wszystkich aspektów sprawy. Gando, wezwij moich ludzi, dyskretnie. Niech dottor Darni zobaczy zwłoki, zdejmijcie odciski z klamek i framugi okna. Dowiedz się też – wskazał maleńkie oczko przy górnej listwie – czy obraz z tego pokoju był rejestrowany…
Ursin przeszedł się po pokoju, zajrzał do szuflad, przetrząsnął ciuchy Narensa.
– Szukasz czegoś? – spytał Druzzus.
– Mówiłeś o jakichś papierach…
– Tak, kiedy klepał się po piersi, słyszałem ich szelest… Ale obawiam się, że je spalił. Widzisz ten popiół na popielniczce… – Urwał. – Tylko jak to zrobił? Przetrząsnęliśmy jego ubranie, wiemy, że nie miał przy sobie żadnej zapalarki. Chyba że ją połknął…
Równo z zakończeniem konferencji słońce zajrzało w okna cubikulów "Asilium IV". Prowadząc elekta i jego małżonkę do sypialni Ursin zastanawiał się, czy powiedzieć o wypadku? Postanowił jednak nie psuć im nastroju w tym podniosłym dniu. Ruffix i przybyli pretorianie zaprotokołowali incydent jako samobójstwo, a Marek o niczym innym nie marzył bardziej niż o śnie: "Łóżeczko, łóżeczko, łóżeczko" – szeptały wszystkie komórki jego ciała. Ale jak na złość Morfeusz nie kwapił się z nadejściem.
– To ze zmęczenia – mruczał do siebie consulantor. -Najważniejsze, że mamy sukces. Chociaż, jak miało go nie być. Quintus zawsze był dzieckiem szczęścia. Nawet jeśli od bardzo dawna był sierotą.