Rozdział siódmy

– Co się wtedy stało?

Jeb Blake pochylił się nad filiżanką kawy. Zbliżał się do siedemdziesiątki, a nadal był szczupły i wysoki, może trochę za chudy. Miał mocno pobrużdżoną twarz. Przerzedzone włosy były niemal białe, a jabłko Adama wystawało z szyi niczym mała śliwka. Ramiona pokrywały tatuaże, blizny i brązowe plamy. Kostki u rąk były jak zwykle opuchnięte – pozostałość lat spędzonych na kutrze. Gdyby nie spojrzenie, można by sądzić, że to słaby, ciężko chory człowiek. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Prawie codziennie wychodził do pracy, chociaż teraz wyruszał o świcie i wracał przed południem.

– Nic się nie stało. Wsiadła do samochodu i odjechała.

Zwijając pierwszego z dwunastu papierosów, które miał zamiar wypalić tego dnia, Jeb popatrzył na syna. Przed wielu laty pewien lekarz powiedział mu, że zabija się, paląc papierosy, ale ponieważ sam umarł na atak serca przed sześćdziesiątką, Jeb przestał wierzyć lekarzom. Garrett uważał, że ojciec go przeżyje.

– To chyba była strata czasu, co?

Garretta zaskoczyła bezpośredniość ojca.

– Nie, tato. Spędziłem bardzo miły wieczór. Łatwo się z nią rozmawiało, było mi dobrze w jej towarzystwie.

– Ale nie masz zamiaru znowu się z nią zobaczyć.

Garrett upił łyk kawy i pokręcił przecząco głową.

– Wątpię. Jak już ci wspominałem, przyjechała tu na wakacje.

– Na jak długo?

– Nie wiem. Nie spytałem.

– Dlaczego nie?

Garrett sięgnął po pojemniczek ze śmietanką i wlał jego zawartość do kawy.

– Dlaczego tak cię to interesuje? Popływałem wczoraj z kimś i spędziłem miły wieczór. Nic więcej nie mam ci do powiedzenia.

– Na pewno coś jeszcze mógłbyś mi powiedzieć.

– Na przykład?

– Czy ta randka sprawiła ci dość przyjemności, żebyś znowu zaczął spotykać się z ludźmi.

Garrett zamyślony mieszał kawę. O to więc chodziło. Przez lata przyzwyczaił się do tego, że ojciec go wypytuje, ale tego ranka nie był w nastroju, żeby wracać do starych spraw.

– Tato, już to przerabialiśmy.

– Wiem, ale martwię się o ciebie. Za dużo czasu spędzasz sam.

– Nie, nie spędzam.

– Ależ tak – zaprzeczył ojciec z zadziwiającą łagodnością. – Jesteś sam.

– Nie chcę się z tobą sprzeczać, tato.

– Ja też nie. Już próbowałem i nie działa. – Jeb uśmiechnął się lekko. Po chwili spróbował z innej beczki. – Jaka ona jest?

Garrett zastanowił się chwilę. Wbrew sobie wczoraj długo o niej myślał.

– Teresa? Atrakcyjna i inteligentna. Czarująca na swój sposób.

– Samotna?

– Tak mi się zdaje. Rozwiodła się i nie sądzę, żeby się ze mną umówiła, gdyby przyjechała tu z kimś.

Starszy pan uważnie przyglądał się twarzy syna. Gdy Garrett umilkł, Jeb pochylił się nad kawą.

– Spodobała ci się, prawda?

Garrett spojrzał ojcu w oczy. Wiedział, że nie ukryje przed nim prawdy.

– Tak, spodobała mi się. Ale jak już mówiłem, prawdopodobnie nigdy więcej jej nie zobaczę. Nie mam pojęcia, gdzie się zatrzymała. Poza tym wiem, że dzisiaj wyjeżdża.

Ojciec patrzył na niego w milczeniu. Potem spytał ostrożnie:

– A gdyby została i wiedziałbyś, gdzie jest, to spotkałbyś się z nią, jak myślisz?

Garrett nie odpowiedział i odwrócił wzrok. Jeb wyciągnął rękę przez stół i dotknął ramienia syna. Garrett poczuł, że ojciec zaciska lekko palce tak, by zwrócić jego uwagę.

– Synu, upłynęły już trzy lata. Wiem, że ją kochałeś, ale powinieneś przestać o tym ciągle myśleć. Zgadzasz się ze mną, prawda? Musisz się z tym pogodzić.

Minęła dłuższa chwila, nim odpowiedział.

– Wiem, tato, ale to nie jest łatwe.

– Nic, co ma jakąś wartość, nie jest łatwe. Pamiętaj o tym.

Kilka minut później dopili kawę i Garrett zostawił na stoliku dwa dolary. Pożegnał się z ojcem i wsiadł do zaparkowanej w pobliżu ciężarówki. Kiedy wreszcie dotarł do sklepu, nie potrafił skupić się na papierkowej robocie. Postanowił pójść do portu i dokończyć reperacji silnika, którą zaczął poprzedniego dnia. Mimo iż powinien spędzić trochę czasu w sklepie, w tej chwili chciał zostać sam.

Garrett wyciągnął skrzynkę z narzędziami z tyłu ciężarówki i zaniósł do starego kutra służącego do nauki nurkowania. Był on tak duży, że wystarczał na zabranie ośmiu kursantów, a także sprzętu.

Reperacja silnika była czasochłonna, ale niezbyt trudna. Poprzedniego dnia dużo zrobił. Zdjął pokrywę i zaczął się zastanawiać nad tym, co powiedział ojciec. Miał rację. Nie powinien stronić od ludzi, zwrócony ku przeszłości, ale brał Boga na świadka, że nie wiedział, jak to przerwać. Catherine była dla niego wszystkim. Wystarczyło jej spojrzenie, by poczuł, że na świecie znowu zapanował porządek. Kiedy się uśmiechnęła… Boże, nie umiał tego znaleźć u nikogo innego… Że też coś takiego mu odebrano… To niesprawiedliwe. Co gorsza, to wydawało się podłe. Dlaczego właśnie ją musiało to spotkać, a dlaczego nie jego? Podczas bezsennych nocy, leżąc w łóżku, zastanawiał się: „Co by było, gdyby…” Gdyby zaczekała jeszcze sekundę przed zejściem na jezdnię? Gdyby jedli śniadanie o kilka minut dłużej? Gdyby poszedł razem z nią, zamiast ruszyć prosto do sklepu? Tysiące „gdyby” nie ułatwiało mu zrozumienia tego, co się wydarzyło. Tak jak w pierwszej chwili nie pojmował niczego.

Próbował zebrać myśli i skupił się na wykonywanej pracy. Usunął śruby mocujące gaźnik i wyjął go z silnika. Zaczął go rozmontowywać i upewnił się, że w środku nie ma uszkodzonych części. Nie przypuszczał, żeby gaźnik był źródłem kłopotów, chociaż chciał mu się bliżej przyjrzeć.

Słońce było już wysoko na niebie. Pracował bez przerwy, ocierając pot z czoła. Przypomniał sobie, że wczoraj o tej porze patrzył, jak Teresa podchodzi od strony portu do „Happenstance”. Od razu ją zauważył, choćby z tego prostego powodu, że była sama. Tak urodziwe kobiety nigdy nie przychodziły do portu same. Zazwyczaj towarzyszyli im bogaci starsi dżentelmeni, właściciele jachtów przycumowanych po drugiej stronie nabrzeża. Kiedy zatrzymała się przy jego łodzi, zdziwił się, choć był pewny, że przystanęła tylko na chwilkę, by zaraz pójść w swoją stronę. Tak zwykle robili inni. Obserwował ją i uświadomił sobie, że przyszła do portu po to, by obejrzeć „Happenstance”. Sposób, w jaki oglądała łódź, zdradzał, że kierowało nią coś więcej niż zwykła ciekawość.

Zainteresowało go to i dlatego podszedł, żeby z nią pomówić. Wtedy tego nie zauważył, ale kiedy późnym wieczorem porządkował łódź, zdał sobie sprawę, że w jej zachowaniu było coś dziwnego. Jakby go rozpoznała, dostrzegła coś, co głęboko w sobie skrywał. Jakby wiedziała o nim znacznie więcej, niż chciała przyznać.

Pokręcił głową. Wiedział, że te przypuszczenia nie mają sensu. Wyjaśniła, że przeczytała artykuły w sklepie. Może stąd ten dziwny wyraz twarzy? Zastanowił się i doszedł do wniosku, że tak właśnie było. Wiedział, że nigdy wcześniej jej nie spotkał, na pewno by to zapamiętał; poza tym przyjechała na wakacje z Bostonu. Było to jedyne wyjaśnienie do przyjęcia, jakie mu przyszło do głowy, a mimo to, coś mu nie pasowało.

Zresztą nie miało to żadnego znaczenia.

Popłynęli razem, przyjemnie spędzili czas w swoim towarzystwie i powiedzieli sobie do widzenia. Tak jak mówił ojcu, nie mógł się z nią skontaktować, nawet gdyby chciał. Niewykluczone, że była w drodze do Bostonu. Jeśli nawet wyjechałaby dopiero za kilka dni, to i tak niczego by to nie zmieniło. Miał w tym tygodniu setki spraw do załatwienia. Lato było najlepszą porą na lekcje nurkowania, chętnych nie brakowało, wszystkie weekendy do końca sierpnia zostały już zaplanowane. Nie miał ani czasu, ani energii na wydzwanianie do wszystkich hoteli w Wilmington, żeby ją odnaleźć. Nawet gdyby ją odnalazł, to co by jej powiedział? Co mógłby powiedzieć, żeby nie zabrzmiało śmiesznie?

Choć w głowie kłębiły mu się pytania, spokojnie pracował dalej. Znalazł i wymienił cieknącą uszczelkę, zamontował z powrotem gaźnik, założył obudowę silnika i włączył go. Pracował teraz o wiele lepiej, więc odcumował i wyprowadził kuter na czterdzieści minut. Sprawdził łódź na różnych prędkościach, kilkakrotnie gasił i uruchamiał silnik, wreszcie zadowolony skierował łódź na dawne miejsce. Cieszył się, że naprawa zabrała mu mniej czasu, niż się spodziewał. Zebrał narzędzia, zaniósł je z powrotem do ciężarówki i pojechał kilka przecznic dalej do sklepu.

Jak zwykle na biurku leżał stos papierów. Przeglądał je dłuższą chwilę. Większość stanowiły wypełnione druki zamówień na uzupełnienie zapasów sklepu. Było też kilka rachunków. Usiadł wygodnie i zabrał się do pracy.

Tuż przed jedenastą skończył i wyszedł z zaplecza, Ian, jeden z pracowników pomagających mu latem, rozmawiał właśnie przez telefon, a gdy Garrett podszedł do niego, podał mu kartkę papieru. Dwie wiadomości pochodziły od hurtowników. Z krótkich, napisanych odręcznie uwag wynikało, że chodziło o zamówienia, które niedawno złożył. Trzeba się tym zająć – pomyślał, ruszając z powrotem do kantorka.

Zerknął na trzecią wiadomość i zatrzymał się, gdy sobie uświadomił, kto ją przekazał. Sprawdził, czy to nie pomyłka, wszedł do siebie i zamknął drzwi. Wystukał numer i poprosił o połączenie.

Teresa czytała gazetę, kiedy zadzwonił telefon. Odebrała po drugim dzwonku.

– Cześć, Tereso, mówi Garrett. Zostawiłaś wiadomość.

– Och, cześć, Garrett. Dzięki, że oddzwoniłeś. Jak się miewasz? – spytała wyraźnie zadowolona, że się odezwał.

Dźwięk jej głosu przywołał wspomnienia z poprzedniego wieczoru. Uśmiechnął się i wyobraził ją sobie siedzącą w hotelowym pokoju.

– Dobrze, dziękuję. Właśnie załatwiałem papierkową robotę. Co mogę dla ciebie zrobić?

– Okazuje się, że na łodzi zostawiłam kurtkę. Byłam ciekawa, czy nie wpadła ci w oko.

– Nie, ale nie rozglądałem się zbyt dokładnie. Zostawiłaś ją w kabinie?

– Nie jestem pewna.

Garrett zamilkł na chwilę.

– Przejdę się do portu i sprawdzę na miejscu. Potem zadzwonię do ciebie i powiem, czy znalazłem.

– Czy to nie będzie za duży kłopot?

– To potrwa tylko kilka minut. Będziesz u siebie przez jakiś czas?

– Powinnam być.

– Dobrze. Zadzwonię do ciebie.

Garrett pożegnał się i wyszedł ze sklepu. Pomaszerował z powrotem do portu. Wskoczył na pokład „Happenstance”, otworzył kabinę i zszedł na dół. Nie zauważył kurtki, wrócił na górę i rozejrzał się po pokładzie. Wreszcie dostrzegł ją ukrytą częściowo pod poduszką siedzenia. Wyciągnął ją stamtąd, sprawdził, czy nie jest brudna, i poszedł do sklepu.

W kantorku ponownie wykręcił numer zapisany na kartce. Tym razem Teresa odebrała po pierwszym dzwonku.

– To znowu Garrett. Znalazłem twoją kurtkę.

Usłyszał ulgę w jej głosie.

– Dziękuję. Naprawdę jestem ci wdzięczna, że jej poszukałeś.

– To nie kłopot.

Umilkła na chwilę, jakby zastanawiała się, jak ma teraz postąpić.

– Możesz ją dla mnie przechować? Byłabym u ciebie w sklepie za dwadzieścia minut.

– Cieszę się – odpowiedział. Odłożył słuchawkę telefonu i usiadł wygodnie w fotelu. Rozmyślał o tym, co się właśnie wydarzyło. Jeszcze nie wyjechała z miasta i znowu ją zobaczę – pomyślał. Co prawda nie potrafił zrozumieć, jak mogła zapomnieć o kurtce, skoro miała ze sobą tak niewiele rzeczy, ale naprawdę ucieszył się, że tak się stało.

Oczywiście było to bez znaczenia.

Teresa przyjechała dwadzieścia minut później, ubrana w szorty i wydekoltowaną bluzkę bez rękawów, która wspaniale podkreślała jej figurę. Gdy weszła do sklepu, obaj, Ian i Garret, zagapili się na nią. Teresa rozejrzała się wokół, dostrzegła go, uśmiechnęła się i z miejsca, w którym stała, zawołała:

– Cześć!

Ian uniósł brwi, jakby chciał zapytać Garretta: „Nie powiedziałeś mi o czymś?” Garrett zlekceważył minę Iana i ruszył w kierunku Teresy z jej kurtką w ręku. Wiedział, że Ian będzie ich bacznie obserwował, a potem męczył o szczegóły. Nie zamierzał mu cokolwiek mówić.

– Jak nowa – powiedział, podając kurtkę w chwili, kiedy Teresa znalazła się dostatecznie blisko, aby ją wziąć.

Garrett zdążył zmyć z rąk smar, włożył też nową koszulkę, taką, jaką można było kupić w jego sklepie. Wyglądał trochę lepiej niż przedtem.

– Dziękuję, że po nią poszedłeś – odparła, patrząc na niego w sposób, który przywrócił mu wczorajsze zainteresowanie. Zakłopotany, podrapał się w policzek.

– Zrobiłem to z przyjemnością. Chyba wiatr musiał ją zwiać.

– Chyba tak – zgodziła się, wzruszając lekko ramionami.

Garrett przyglądał się, jak poprawia ramiączko bluzki. Nie wiedział, czy się śpieszy, i nie był pewien, czy chce, aby już sobie poszła. Wypowiedział na głos pierwsze słowa, jakie mu przyszły do głowy:

– Spędziłem wczoraj bardzo miły wieczór.

– Ja też.

Nie wiedział, co jeszcze mógłby dodać. Już dawno nie był w takiej sytuacji. Dawał sobie radę z klientami i nieznajomymi, ale to spotkanie okazało się zupełnie czymś innym. Zauważył, że przestępuje z nogi na nogę jak szesnastolatek. W końcu to ona się odezwała:

– Czuję się winna, że zabrałam ci czas.

– Nie żartuj.

– Chodzi mi nie tyle o szukanie kurtki, ile o wczorajszy wieczór.

Potrząsnął przecząco głową.

– Daj spokój. Ucieszyłem się, że przyszłaś.

Ucieszyłem się, że przyszłaś – powtórzył te słowa w myśli, gdy tylko je wymówił. Dwa dni temu nie uwierzyłby, że je komuś powie.

Dzwonek telefonu przerwał jego rozmyślania.

– Czy przyjechałaś taki kawał drogi tylko po kurtkę, czy chciałaś również trochę pozwiedzać?

– Właściwie to niczego nie zaplanowałam. To pora lunchu, zamierzałam coś zjeść. – Spojrzała na niego pytająco. – Polecisz mi coś?

Zastanowił się nad odpowiedzią.

– Lubię chodzić do Hanka, to niedaleko molo. Jedzenie jest świeże, a z okien rozpościera się wprost nieziemski widok.

– Gdzie to jest?

Wskazał kierunek ręką.

– Na Wrightsville Beach. Wjeżdżasz na most i skręcasz w prawo. Nie przegapisz, jeśli będziesz patrzyła na znaki przy molo. Restauracja mieści się właśnie tam.

– Co podają?

– Głównie owoce morza, krewetki i ostrygi, ale również inne jedzenie – kotlety i tym podobne.

Zaczekała chwilę, jakby chciała sprawdzić, czy jeszcze czegoś jej nie powie. Ponieważ milczał, odwróciła wzrok i spojrzała w kierunku wystawy. Stała nieruchomo, a Garrett po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut poczuł się nieswojo w jej obecności. Skąd to się wzięło? Wreszcie wziął się w garść i zwrócił do niej:

– Jeśli chcesz, mogę ci pokazać, gdzie to jest. Sam zgłodniałem i z przyjemnością cię tam zabiorę, jeśli potrzebujesz towarzystwa.

– Bardzo proszę, Garrett – odparła z uśmiechem.

Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi.

– Moja ciężarówka stoi za sklepem. Chcesz, żebym prowadził?

– Znasz drogę lepiej ode mnie – odpowiedziała.

Garrett poprowadził ją przez sklep do tylnego wyjścia.

Teresa szła tuż za nim. Gdy nie mógł zobaczyć jej miny, nie potrafiła opanować uśmiechu.

Restaurację Hanka postawiono w tym samym czasie co molo. Odwiedzali ją mieszkańcy i turyści. Nie było to wytworne miejsce, ale za to z charakterem. Lokal przypominał restauracje przy molo w Cape Cod – drewniane podłogi porysowane i zdarte przez zapiaszczone podeszwy sandałów, szerokie okna wychodzące na Atlantyk, fotografie wielkich ryb na ścianach. W głębi znajdowały się drzwi prowadzące do kuchni. Kelnerzy i kelnerki w szortach i niebieskich podkoszulkach z nazwą restauracji roznosili na tacach talerze świeżych owoców morza. Drewniane, toporne stoły i krzesła były nadwyrężone zębem czasu. Tutaj można było wejść w stroju plażowym. Większość obecnych sprawiała wrażenie, jakby cały poranek spędziła nad morzem.

– Zaufaj mi – rzekł Garrett, gdy szli razem do stolika. – Jedzenie jest świetne, a reszta nie ma znaczenia.

Zajęli miejsce przy stoliku w rogu. Garrett odsunął na bok dwie butelki po piwie, których jeszcze nie sprzątnięto. Karta była wetknięta między pojemniki z przyprawami. Stał tam ketchup, sos Tabasco, sos tatarski, sos mieszany w plastikowej butelce oraz sos o nazwie „Hank”. Karta w taniej plastikowej okładce wyglądała tak, jakby nie wymieniano jej od lat. Teresa rozejrzała się wokół i zauważyła, że prawie wszystkie stoliki są zajęte.

– Tłoczno – stwierdziła, poprawiając się w krześle.

– Tu zawsze tak jest. Zanim turyści trafili do Wrightsville Beach, to miejsce już obrosło legendą. Nie dostaniesz się do środka w piątek lub sobotę wieczorem, chyba że jesteś gotowa poczekać dwie godziny.

– Co tak przyciąga?

– Jedzenie i ceny. Hank co rano przywozi świeże ryby i krewetki. Można się najeść do syta, nie wydając więcej niż dziesięć dolarów z napiwkiem włącznie. Wypijesz przy tym ze dwa piwa.

– Jak on to robi?

– Chyba dzięki liczbie gości. Jak już powiedziałem, zawsze jest tu tłoczno.

– Mieliśmy szczęście, że znaleźliśmy stolik.

– Rzeczywiście. Przyjechaliśmy o dobrej porze – stali goście jeszcze się nie pojawili, a turyści nigdy tu zbyt długo nie przesiadują. Wskakują na szybki posiłek i wracają na słońce.

Teresa raz jeszcze rozejrzała się wokół siebie i zerknęła na kartę.

– Co polecasz?

– Lubisz ryby?

– Uwielbiam.

– To może spróbujesz tuńczyka lub delfina. Oba dania są pyszne.

– Delfin?

Roześmiał się cicho.

– Nie, to taka ryba. Tak my ją tutaj nazywamy.

– Chyba zjem tuńczyka – zdecydowała i mrugnęła do niego. – Tak na wszelki wypadek.

– Sądzisz, że mógłbym to wymyślić?

– Nie wiem, co mam o tym sądzić. Spotkaliśmy się dopiero wczoraj, jak pamiętasz – powiedziała żartobliwym tonem. – Nie znam cię zbyt dobrze i nie wiem, do czego jesteś zdolny.

– Czuję się urażony – przyjął ten sam ton. Roześmiała się. On też. Zaskoczyła go, gdy wyciągnęła rękę przez stół i dotknęła lekko jego ramienia. Nagle uświadomił sobie, że Catherine robiła to samo, kiedy chciała zwrócić na coś jego uwagę.

– Popatrz tam. – Wskazała głową w stronę okna.

Garrett odwrócił się powoli. Po molo szedł starszy mężczyzna i niósł sprzęt wędkarski. Wyglądałby zupełnie normalnie, gdyby na jego ramieniu nie siedziała wielka papuga.

Garrett pokręcił głową, wciąż jeszcze czując dotyk jej palców na ramieniu.

– Różni ludzie tu przyjeżdżają. To jeszcze nie jest Kalifornia, ale za parę lat, kto wie.

Teresa odprowadziła spojrzeniem mężczyznę z ptakiem.

– Powinienieś sprawić sobie taką papugę. Dotrzymywałaby ci towarzystwa w czasie żeglowania.

– Żeby zburzyła mój spokój? Znając moje szczęście, pewnie nie umiałaby mówić. Skrzeczałaby tylko i oddziobała kawałek ucha przy pierwszej zmianie wiatru.

– Wyglądałbyś jak prawdziwy pirat.

– Wyglądałbym jak prawdziwy idiota.

– Och, to tylko żarty – rzekła Teresa. Po krótkiej chwili milczenia rozejrzała się wokół. – Czy tu coś podają, czy też trzeba samemu złapać i usmażyć rybę?

– Cholerni Jankesi – mruknął pod nosem. Teresa znowu się roześmiała, zastanawiając się, czy on bawi się tak dobrze jak ona. Nie wiadomo dlaczego, przypuszczała, że jest mu przyjemnie.

W chwilę później przyszła kelnerka i przyjęła zamówienie. Oboje poprosili o piwo. Kelnerka przekazała zamówienie do kuchni i przyniosła im dwie butelki. Po jej odejściu Teresa wyraziła zdziwienie:

– Bez szklanek?

– W tym miejscu nie znajdziesz klasy.

– Teraz rozumiem, dlaczego lubisz tu przychodzić.

– Czy ta uwaga dotyczy mojego gustu?

– Pod warunkiem, że nie jesteś go pewny.

– Mówisz jak psycholog.

– Nie jestem psychologiem, ale matką. Dzięki temu stałam się specjalistką od ludzkiej natury.

– Czyżby?

– Przynajmniej tak mówię Kevinowi.

Garrett upił łyk piwa.

– Rozmawiałaś z nim dzisiaj?

Skinęła głową i napiła się z butelki.

– Tylko kilka minut. Gdy zadzwoniłam, właśnie wybierał się do Disneylandu. Miał bilety na rano, więc nie mógł zbyt długo rozmawiać. Chciał być pierwszy w kolejce na przejażdżkę z Indianą Jonesem.

– Dobrze się czuje u ojca?

– Świetnie. David zawsze dobrze sobie z nim radził, ale sądzę, że próbuje mu jakoś wynagrodzić to, że nie widują się zbyt często. Kiedy Kevin jedzie do niego, oczekuje świetnej zabawy.

Garrett spojrzał na nią zdziwiony.

– Mówisz tak, jakbyś nie była tego pewna.

Zawahała się na chwilę.

– Mam tylko nadzieję, że później nie będzie zawiedziony. David i jego druga żona mają małe dziecko. Davidowi i Kevinowi będzie trudniej wybrać się gdzieś razem we dwóch, gdy trochę podrośnie.

Garrett pochylił się w jej stronę.

– Nie uchronisz dziecka przed rozczarowaniem w życiu.

– Wiem, że tak. Naprawdę. Tylko… – przerwała.

Garrett dokończył za nią:

– To twój syn i nie chcesz, żeby cierpiał.

– Właśnie. – Na butelce zebrały się kropelki wody. Teresa zaczęła zdzierać naklejkę. Catherine też tak robiła. Garrett upił długi łyk piwa i zmusił się do skupienia na prowadzonej rozmowie.

– Nie wiem, co mógłbym ci powiedzieć, ale jeśli Kevin jest do ciebie choć trochę podobny, to jestem pewien, że nic mu nie będzie.

– O czym mówisz?

Wzruszył ramionami.

– Życie nie jest łatwe. Twoje też. Przeżyłaś ciężkie chwile. Sądzę, że wiele się nauczy, obserwując, jak ty pokonujesz trudności.

– Teraz ty mówisz jak psycholog.

– Mówię tylko o tym, czego nauczyłem się, dorastając. Byłem mniej więcej w wieku Kevina, kiedy moja mama umarła na raka. Przyglądałem się tacie i zrozumiałem, że muszę żyć dalej bez względu na to, co się wydarzy.

– Czy twój tata ożenił się powtórnie?

– Nie – pokręcił przecząco głową. – Parę razy był bliski podjęcia decyzji, ale nigdy nie zdecydował się na ślub.

A więc to dlatego – pomyślała. – Jaki ojciec, taki syn.

– Nadal mieszka w mieście? – spytała.

– Tak. Często się spotykamy. Staramy się zobaczyć przynajmniej raz w tygodniu. Lubi mnie ustawiać.

– Jak większość rodziców – przyznała z uśmiechem.

Kilka minut później podano im zamówione potrawy. Jedli i rozmawiali. Tym razem Garrett odzywał się częściej niż Teresa. Mówił, jak wyglądało dorastanie na Południu i dlaczego nigdy stąd nie wyjechał, mimo iż mógł. Opowiedział o kilku przygodach, które przeżył, żeglując i nurkując. Słuchała zafascynowana. Porównywała jego słowa z tym, co stanowiło główny temat rozmów z mężczyznami w Bostonie. Oni koncentrowali się głównie na swoich osiągnięciach w interesach. Jego wspomnienia były zupełnie inne. Mówił o różnych stworzeniach morskich, które widział w czasie nurkowania, o żeglowaniu w sztormie, który przyszedł niespodziewanie i omal nie przewrócił łodzi. Raz uciekał przed rybą młotem i musiał się ukryć wewnątrz wraku, który właśnie przeszukiwał.

– Kończyło mi się powietrze, gdy wreszcie mogłem wypłynąć – dodał, wspominając to zdarzenie.

Teresa przyglądała mu się bacznie i z zadowoleniem stwierdziła, że zachowuje się znacznie swobodniej w porównaniu z poprzednim wieczorem. Przyglądała się szczupłej twarzy i jasnoniebieskim oczom. Teraz w jego słowach pojawiła się nowa energia. Ta odmiana była pociągająca. Przestał zastanawiać się nad każdym wyrazem.

Skończyli jeść. Miał rację, jedzenie było pyszne. Wypili jeszcze po jednym piwie. Wentylatory kręciły się pod sufitem. Słońce wisiało wysoko na niebie i w restauracji zrobiło się gorąco. Nadal było tłoczno. Garrett położył pieniądze na stoliku i wskazał gestem, że wychodzą.

– Gotowa?

– Jeśli ty jesteś gotów. Dzięki za lunch. Był wspaniały.

Podeszli do frontowego wyjścia. Oczekiwała, że Garrett będzie chciał jak najszybciej wrócić do sklepu. Zaskoczył ją, gdy zaproponował coś innego.

– Co myślisz o spacerze plażą? Tuż przy wodzie zawsze jest trochę chłodniej.

Kiedy się zgodziła, zaprowadził ją na molo i ruszył w dół schodami. Teresa szła przy jego boku. Stopnie były nierówne i przysypane cienką warstwą piasku. Schodząc, musieli się trzymać poręczy. Zeszli na plażę i skierowali się ku wodzie. Musieli przejść pod molo. Cień łagodził południowy upał. Gdy zbliżyli się do mokrego piasku na granicy wody, zatrzymali się i zdjęli buty. Wokół na ręcznikach leżały całe rodziny. Dzieci chlapały się w wodzie.

Zaczęli iść obok siebie w milczeniu. Teresa rozglądała się wokół, chłonęła widoki.

– Dużo czasu od przyjazdu spędziłaś na plaży? – spytał Garrett.

Pokręciła głową.

– Nie. Przyjechałam przedwczoraj. Jestem po raz pierwszy na plaży.

– Jak ci się podoba?

– Jest piękna.

– Czy przypomina plaże na północy?

– Niektóre, ale tutaj woda jest o wiele cieplejsza. Nigdy nie byłeś na wybrzeżu dalej na północ?

– Nigdy nie wyjeżdżałem z Karoliny Północnej.

Uśmiechnęła się do niego.

– Oto prawdziwy wędrowiec.

Roześmiał się cicho.

– Nie wydaje mi się, żeby mnie coś omijało. Lubię tu być i nie wyobrażam sobie piękniejszego zakątka. Nie chciałbym mieszkać gdzie indziej. – Postąpił kilka kroków i zmienił temat. – Jak długo zostaniesz w Wilmington?

– Do niedzieli. W poniedziałek muszę wrócić do pracy.

Jeszcze pięć dni – pomyślał.

– Znasz jeszcze kogoś w mieście?

– Nie. Przyjechałam zupełnie sama.

– Dlaczego?

– Po prostu chciałam je odwiedzić. Słyszałam wiele dobrego o tej okolicy.

Zastanowiła go jej odpowiedź.

– Czy zawsze sama jeździsz na wakacje?

– Właściwie wybrałam się po raz pierwszy.

Czarny labrador, towarzyszący biegnącej brzegiem kobiecie, sprawiał wrażenie zmęczonego upałem. Wywiesił język i ziajał. Kobieta, nie zdając sobie sprawy ze stanu psa, biegła nadal, w końcu ich minęła. Garrett już chciał zwrócić jej uwagę, ale uznał, że to nie jego sprawa.

Odezwał się po kilku minutach.

– Czy mogę zadać ci osobiste pytanie?

– To zależy od pytania.

Przystanął i zebrał kilka muszelek. Przerzucił je w dłoniach i podał Teresie.

– Spotykasz się z kimś w Bostonie?

Wzięła od niego muszelki.

– Nie.

Fale uderzały o brzeg tuż u ich stóp. Przystanęli w płytkiej wodzie. Spodziewał się takiej odpowiedzi, ale nie potrafił zrozumieć, jak to możliwe, że ktoś taki jak ona samotnie spędza wieczory.

– Dlaczego nie? Kobieta taka jak ty powinna mieć mężczyzn na pęczki.

Uśmiechnęła się. Ruszyli powoli przed siebie.

– Dzięki, to miłe, co mówisz. Ale to nie takie proste, zwłaszcza gdy ma się syna. Tyle rzeczy muszę brać pod uwagę. – Zawahała się. – A co z tobą? Spotykasz się z kimś teraz?

Pokręcił przecząco głową.

– Nie.

– Teraz moja kolej na pytanie: „Dlaczego nie”?

Garrett wzruszył ramionami.

– Chyba nie spotkałem nikogo odpowiedniego.

– To wszystko?

Nadeszła chwila prawdy i Garrett o tym wiedział. Musiał tylko powtórzyć wcześniejsze zdanie, jednak kilka kroków postąpił w milczeniu.

Zmniejszyły się tłumy plażowiczów, gdy tylko odeszli dalej od molo. Jedynie szum fal zakłócał ciszę. Garrett spostrzegł stado rybitw stojące tuż przy skraju wody. Już usuwało się im z drogi. Słońce zawisło dokładnie nad ich głowami i odbijało się w piasku. Musieli mrużyć oczy. Nagle Garrett zaczął mówić. Teresa podeszła bliżej, żeby móc go usłyszeć mimo szumu oceanu.

– Nie, to nie wszystko. Mam wymówkę. Mówiąc szczerze, nie próbowałem nikogo znaleźć.

Teresa przyglądała mu się uważnie. Patrzył prosto przed siebie, jakby zbierał myśli. Wyczuła jego wahanie. On mimo wszystko mówił dalej.

– Jest coś, o czym ci wczoraj wieczorem nie powiedziałem.

Wiedziała, co usłyszy, i poczuła nagły skurcz żołądka. Próbowała zachować obojętną minę.

– Tak? – szepnęła tylko.

– Byłem kiedyś żonaty – wyznał w końcu. – Sześć lat. – Odwrócił się do niej z takim wyrazem twarzy, że aż się wzdrygnęła. – Ale ona umarła.

– Tak mi przykro – powiedziała cicho.

Znowu przystanął, zebrał kilka muszelek, ale tym razem nie podał ich Teresie. Obejrzał je dokładnie i rzucił w nadpływającą falę. Teresa patrzyła, jak znikają w oceanie.

– Stało się to trzy lata temu. Od tamtej pory nie interesowały mnie randki, a nawet przyglądanie się innym kobietom. – Przerwał na chwilę, poczuł się nieswojo.

– Samotność musi ci doskwierać.

– Czasami, ale staram się o tym nie myśleć. Prowadzę sklep, zawsze jest tam coś do zrobienia i dzięki temu czas jakoś płynie. Zanim się obejrzę, pora iść spać, a następnego dnia zaczynam od początku.

Przerwał i spojrzał na nią z bladym uśmiechem. Powiedział to wreszcie. Od lat pragnął opowiedzieć o swoich uczuciach komuś innemu, nie tylko ojcu. Skończyło się na kobiecie z Bostonu, której prawie nie znał. Jej jednak udało się otworzyć drzwi. Drzwi, które on sam zatrzasnął na głucho.

Nic nie powiedziała. Ponieważ milczenie się przedłużało, spytała:

– Jaka ona była?

– Catherine? – nagle zaschło mu w gardle. – Naprawdę chcesz wiedzieć?

– Chcę – powiedziała łagodnie.

Wrzucił muszelkę do wody. Zbierał myśli. Czemu żywił nadzieję, że będzie umiał opisać ją słowami? W głębi duszy pragnął spróbować, chciał, żeby Teresa zrozumiała. Zwłaszcza Teresa. Wbrew swej woli wyruszył z powrotem w przeszłość.

– Cześć, kochanie – powiedziała Catherine, unosząc głowę znad grządki. – Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.

– Rano w sklepie był mały ruch, więc pomyślałem, że wpadnę do domu na lunch i zobaczę, jak sobie radzisz.

– Czuję się o wiele lepiej.

– Jak myślisz, miałaś grypę?

– Nie wiem. Może coś zjadłam. W godzinę po twoim wyjściu poczułam się dostatecznie dobrze, by zejść do ogrodu.

– Właśnie widzę.

– Podobają ci się kwiaty? – Wskazała ręką świeżo zagrabioną grządkę.

Garrett przyjrzał się uważnie posadzonym bratkom okalającym ganek. Uśmiechnął się.

– Śliczne, ale nie sądzisz, że powinnaś zostawić trochę ziemi na rabatce? – zażartował.

Otarła czoło wierzchem dłoni i wstała. Patrzyła na niego zmrużonymi przed słońcem oczami. Na kolanach widniały ciemne plamy od klęczenia na ziemi, przez policzek biegła smuga błota. Włosy wysuwały się z rozczochranego końskiego ogona, a twarz była spocona i zarumieniona od wysiłku.

– Tak źle wyglądam?

– Wyglądasz doskonale.

Catherine zdjęła rękawice i rzuciła je na ganek.

– Nie jestem doskonała, Garrett, ale i tak dziękuję. Chodź, przygotuję ci coś do zjedzenia. Wiem, że musisz wrócić do sklepu.


** ** **

Westchnął i powoli odwrócił głowę. Teresa patrzyła na niego wyczekująco.

– Była wszystkim, czego kiedykolwiek pragnąłem. Piękna i urocza, z poczuciem humoru. Wspierała mnie we wszystkim, co robiłem. Znałem ją właściwie przez całe życie. Chodziliśmy razem do szkoły. Pobraliśmy się w rok po skończeniu przeze mnie studiów. Nasze małżeństwo trwało sześć lat i były to najlepsze lata mojego życia. Kiedy mi jej zabrakło… – Umilkł, jakby nie potrafił znaleźć właściwych słów. – Nie wiem, czy kiedyś przyzwyczaję się do życia bez niej.

Sposób, w jaki mówił o Catherine, sprawił, że Teresę ogarnęło głębokie współczucie. Nie chodziło tylko o jego głos, ale wyraz twarzy, jakby był rozdarty między pięknem wspomnień a bólem pamiętania. Jego listy wzruszyły ją, ale nie przygotowały do tego przeżycia. Nie powinnam była nakłaniać go do mówienia – pomyślała. – Przecież wiedziałam, co on czuje. Nie było powodu, żeby go namawiać.

Musiałaś na własne oczy zobaczyć jego reakcję. Dowiedzieć się, czy jest gotowy pogodzić się z przeszłością – zaoponował wewnętrzny głos.

Przez kilka minut Garrett z roztargnieniem wrzucał muszelki do wody.

– Przepraszam – powiedział.

– Za co?

– Nie powinienem był ci o niej mówić. Ani o sobie.

– Nic się nie stało, Garrett. Chciałam wiedzieć. Sama cię o nią zapytałam, pamiętasz?

– Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało – mówił tak, jakby postąpił niewłaściwie. Teresa zareagowała niemal odruchowo.

Podeszła do niego, wzięła go za rękę i łagodnie uścisnęła. Kiedy spojrzała mu w twarz, zobaczyła zdziwienie w jego oczach, ale nie próbował usunąć swej dłoni.

– Straciłeś żonę. Przeżyłeś coś, o czym większość ludzi w naszym wieku nie ma pojęcia.

Spuścił wzrok, a Teresa szukała właściwych słów.

– Twoje uczucia dużo o tobie mówią. Jesteś człowiekiem, który kocha głęboko. Nie masz się czego wstydzić.

– Wiem. Chodzi o to, że minęły trzy lata…

– Pewnego dnia znowu spotkasz kogoś niezwykłego. Ludziom, którzy już raz kochali, zazwyczaj to się zdarza. Taką mają naturę.

Znowu uścisnęła mu dłoń. Garrett poczuł, że jej dotyk go ogrzewa. Nie wiadomo dlaczego, nie chciał, by puściła jego rękę.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz – powiedział w końcu.

– Nie mylę się. Jestem matką, pamiętasz?

Roześmiał się cicho, próbując wyzwolić się z napięcia, jakie go ogarnęło.

– Pamiętam. Na pewno jesteś dobrą matką.

Zawrócili i ruszyli w stronę molo. Rozmawiali niespiesznie o minionych trzech latach, cały czas trzymając się za ręce. Gdy dotarli do ciężarówki i skierowali się w stronę sklepu, Garrett zupełnie stracił orientację co do swoich uczuć. Wydarzenia ostatnich dwóch dni były takie nieoczekiwane. Teresa już nie była nieznajomą, nie była też koleżanką. To jasne, że pociągała go jako kobieta. Nie zapomniał, że wyjeżdża za kilka dni. Uważał, że tak będzie nawet lepiej.

– O czym myślisz? – spytała.

Garrett zmienił bieg i wjechali na most prowadzący do Wilmington i do sklepu. Dalej – pomyślał. Powiedz jej, co ci naprawdę chodzi po głowie.

– Zastanawiałem się – odezwał się w końcu, zaskakując nawet samego siebie – czy masz jakieś plany na wieczór. Chciałbym cię zaprosić na kolację.

Uśmiechnęła się lekko.

– Miałam nadzieję, że to powiesz.

Nie mógł otrząsnąć się ze zdumienia aż do chwili, gdy skręcił w lewo, w drogę prowadzącą do sklepu.

– Możesz przyjść do mnie o ósmej? W sklepie mam parę rzeczy do zrobienia i prawdopodobnie skończę późno.

– Dobrze. Gdzie mieszkasz?

– Na Carolina Beach. Podam ci dokładniejsze wskazówki, gdy dojedziemy do sklepu.

Zatrzymali się na parkingu. Teresa poszła za Garrettem do kantorka. Zapisał adres na kartce papieru. Próbował nie okazywać, jak dziwnie się czuje.

– Nie powinnaś mieć żadnych kłopotów ze znalezieniem adresu. Szukaj mojej ciężarówki przed domem.

Po jej wyjściu Garrett zaczął się zastanawiać nad zbliżającym się wieczorem. Dręczyły go dwa pytania, na które nie potrafił odpowiedzieć. Po pierwsze, dlaczego Teresa tak go pociągała? A po drugie, dlaczego nagle wydało mu się, że zdradza Catherine?

Загрузка...