CZĘŚĆ CZWARTA. CHIŃSKA SZKATUŁKA

21

– Co teraz zrobimy? – spytała Unni.

– Antonio i ja musimy przyjrzeć się obrażeniom – powiedziała Vesla.

– To prawda – przyznał Antonio. – Ale ty sama jesteś ranna.

– Jakoś sobie z tym poradzę.

– Gudrun, nie możemy zostać u ciebie w domu. Ty także nie możesz tam przebywać. Tylko dokąd pójdziemy?

Gudrun wyglądała na straszliwie zmęczoną. Jordi przykładał jej do rany chusteczkę, oczywiście przemoczoną.

– Ale czy oni nie uważają, że my już nie żyjemy? – spytała.

– Miejmy nadzieję, że tak – odparł Antonio. – Mimo wszystko jednak musimy być ostrożni.

– Mam małą chatkę…

– Daleko stąd?

– Nie. Po drodze do promów pływających do Ørsta i Volda. W lesie, właściwie niedaleko od Selje, ale dawno już tam nie byłam i nie mam pojęcia, co się tam dzieje.

– Czy obcym trudno tam odnaleźć drogę?

– O, tak.

Antonio zastanawiał się.

– Musimy wykorzystać tę mgłę. Chodźmy do twojego domu, zabierzemy nasze rzeczy i wszystko to, co tobie, Gudrun, może być potrzebne, a potem pojedziemy do chatki. Ty możesz ruszyć dalej do Ørsta i na kilka dni zatrzymać się w hotelu. Nie musisz ukrywać się tak długo jak my.

– Chcę być razem z wami – odparła zdecydowanie.

Antonio pogładził ją lekko po policzku.

– Doskonale, Gudrun! Potrzebujemy cię, wiesz o tym.

Wzruszyła się trochę i w jej głosie pojawił się ton lekkiej surowości.

– Dobrze mieć w grupie dwoje medyków, nie będziemy musieli niepotrzebnie tłumaczyć się lekarzowi. Ale co z policją?

– Skoro mamy udawać martwych, to powinniśmy siedzieć cicho. Spytaj Jordiego, on wie wszystko na ten temat.

Z czułością popatrzyli na Jordiego, jedyną pośród nich osobę, na której zimna woda zdawała się nie wywierać żadnego wrażenia. Odpowiedział im uśmiechem.

Rozpoczęła się powolna i bardzo męcząca wędrówka do domu Gudrun, którego położenia mogli się właściwie jedynie domyślać. Morten, rzecz jasna, stracił swoje kule, lecz podchodził do tego przynajmniej z pozoru ze spokojem. I tak wkrótce byłby już w stanie sam się przemieszczać. Utratę przytomności tłumaczył porządny guz z tyłu czaszki. Unni twierdziła, że Morten podczas uderzenia jednocześnie stracił mowę, a on, usłyszawszy to, popatrzył na nią z godnością i wypowiedział pierwsze od chwili wypadku zdanie: „Zachowuję swoje cenne uwagi, do czasu, aż inni się wygadają”.

Dzięki Bogu, wracał do formy. Podtrzymywali go wspólnie.

Właściwie orszak, który kulejąc, powoli, zbliżał się do domu, przedstawiał sobą pożałowania godny widok.

Antonio i Vesla natychmiast zajęli się opatrywaniem ran. Vesla starała się nie zwracać uwagi na to, jak bardzo dokucza jej złamane żebro. Dziwne, że człowiek po urazie prędko dopasowuje się do nowych okoliczności, unika ruchów, które wywołują ból, ciało samo znajduje odpowiedni sposób, by się temu opierać.

Od czasu do czasu musiała jednak coś mocniej chwycić i wtedy na ogół nie była już w stanie zapanować nad jękiem. Antonio patrzył na nią wówczas, lecz nic nie mówił, jedynie jego oczy wyrażały współczucie. Wreszcie Morten i Gudrun zostali już oklejeni plastrami i obandażowani, teraz więc przyszła kolej na Veslę.

– Nie, to może zaczekać – zaprotestowała nerwowo.

– Nie, to wcale nie może czekać. Prawdopodobnie potrzebujesz ciasnego obandażowania klatki piersiowej, ale pozwól, że najpierw to sprawdzę. No, ściągaj sweter!

– Ja… ja…

Zrozumiała, że zachowuje się niemądrze, i ściągnęła sweter tak gwałtownie, że omal nie urwała sobie uszu, a w piersiach zabolało ją tak, że aż nie mogła złapać tchu.

– No, teraz dobrze – stwierdził Antonio. – Doprawdy, nie masz się czego wstydzić. Zdejmij też biustonosz! Zresztą nawet gdybyś nie była idealnie zgrabna, to i tak nie miałabyś powodów do wstydu – prawiąc jej komplementy, naciskał to tu, to tam klatkę piersiową. – Nikt nie powinien się wstydzić swego ciała. Każdy człowiek jest wyjątkowy i powinien być wręcz dumny ze swoich wyimaginowanych wad, uważać je raczej za swoje cechy charakterystyczne.

– Au! – zawyła nagle Vesla.

– No, to mamy! Wydaje mi się, że tylko jedno żebro jest złamane.

– Mam wrażenie, jakby co najmniej piętnaście.

– W to nie wątpię – uśmiechnął się ciepło.

Vesla drżała pod dotykiem jego delikatnych palców na skórze, lecz dreszcz, który ją przenikał, był przyjemny. Nie mogę teraz stracić głowy, myślała trzeźwo. On przecież nawet miną nie zdradził, że jest mną zainteresowany.

A może jednak jest?

Nie wiem. Wiem tylko, że można sobie tłumaczyć słowa, spojrzenia, gesty i uśmiechy tak jak się chce. To bardzo pociągający mężczyzna… A ja, do diabła, jestem tylko zwyczajną dziewczyną, z jak najnormalniejszymi uczuciami. Pragnę go! A jakie za tym kryją się motywy, nikogo nie powinno obchodzić. Sama nawet ich nie znam.

A zresztą, czy trzeba mieć jakiś motyw, żeby lubić człowieka?

Musiała przyznać, że pod wpływem bliskości Antonia jej mózg pracuje na jałowym biegu. Lepiej też milczeć, by się nie zdradzić, jak bardzo brakuje jej tchu.


W tym czasie Unni i Jordi przygotowali dla wszystkich prędki posiłek. Załadowali też niezbędne rzeczy do dwóch samochodów.

Cudownie było móc się przebrać w suche ubranie. Unni zebrała wszystkie przemoczone rzeczy i wrzuciła je do wielkiego, czarnego worka na śmieci. Wysuszą je po dojechaniu do letniego domku. Tu nie chcieli zostawać dłużej, niż było to absolutnie konieczne.

Jordi pomógł Unni zanieść worek do samochodu.

– Jak się czujesz, moja kochana? Mam wrażenie, że wciąż jesteś w kiepskim humorze.

– Nie, to… Owszem, rzeczywiście – odparła, zatrzymując się przy samochodzie. – Jordi, ja za cztery lata umrę!

– Postaram się temu zapobiec – obiecał.

– A jeśli ci się nie uda? Jeśli ty umrzesz za rok? Co mi wtedy przyjdzie z całego życia?

Nim zdążył odpowiedzieć, Unni pobiegła z powrotem do domu.

Jordi spoglądał za nią zaskoczony. Unni użyła naprawdę mocnych słów, nie miał jednak wątpliwości, że myślała tak, jak mówiła.

Powoli poszedł za nią do środka. Stała w kuchni i piła wodę mineralną z butelki, wyraźnie było widać, że ma zamiar ją opróżnić.

– Zostaw mi trochę – poprosił cicho.

Unni chciała obetrzeć szyjkę, lecz on spokojnie wyjął butelkę z rąk dziewczyny i zaczął pić, nie wycierając. Gdy oddał butelkę, na dnie zostało tylko kilka kropel, lecz Unni uczyniła to, co on – natychmiast je wypiła, także nie wycierając szyjki.

Popatrzyli na siebie, zaraz jednak do kuchni weszła Gudrun i powrócili do swoich zajęć.

Dziecinne? Może, ale nie dla nich.

Unni uśmiechała się i serce wypełniła jej radość. Jordiego natomiast Gudrun wprost spytała, co go tak cieszy. On tylko pokręcił głową i zbył ją śmiechem.


Z głębokim westchnieniem opuścili ciepły, przytulny dom. Obawiali się, że na pewien czas muszą się pożegnać z wygodami.

Mgła wciąż spowijała Selje, gdy stamtąd wyruszali. Jacht z powrotem cumował przy kei. Właścicieli zapewne zdziwią zadrapania na dziobie.

Nikomu z szóstki nawet przez myśl nie przeszło, że jacht należy do Leona. Ten łajdak, choćby nie wiadomo jakich przestępstw się dopuścił, nigdy nie zdołałby zgromadzić dostatecznie dużo pieniędzy, by móc sobie sprawić taką luksusową łódź.

Unni i jej przyjaciele nie mieli wątpliwości, że Leon miał przed sobą tylko jeden jedyny cel i zmierzał do niego z uporem. Cel ten zaś miał związek z rycerzami i mnichami.

Ale kim Leon tak naprawdę był i do czego dążył?

22

Nawet Gudrun wyglądała na zaskoczoną małymi rozmiarami chatki.

Nie odwiedzała tego miejsca od kilku lat, był to właściwie domek rybacki jej męża, a ponieważ mąż zmarł tak wcześnie, nie bardzo interesowała się chatynką. Zachowała jednak domek, od czasu do czasu, choć właściwie bardzo rzadko, przyjeżdżała tu z kimś znajomym, a kiedy na świat przyszedł Morten, postanowiła zachować chatkę dla niego, jedynego wnuka i jedynego zresztą członka rodziny.

– No, proszę, proszę – powiedziała Unni, gdy Gudrun już im to wszystko wyjaśniła. – Jesteś właścicielem ziemskim, człowieku. I właścicielem leśnym, spójrz tylko, na działce rosną aż dwa świerki!

– Od tej pory masz się do mnie odnosić z większym szacunkiem – odparł Morten z godnością, a Unni żartobliwie wykonała rewerans.

Wyraźnie było widać, że Gudrun od dawna nie przebywała w chacie. Zostawiły tu swoje ślady mrówki, myszy, małe ptaki i owady. Okna niemal całkiem zasłoniły pajęczyny.

Chatka stała jednak ukryta głęboko w lesie, nad niewielkim rybnym jeziorkiem. Prowadząca do niej droga była dostatecznie kręta na to, by sama Gudrun miała trudności z trafieniem na miejsce. Jakże więc mógł tego dokonać Leon i jego kompania?

Tu szóstka przyjaciół była najzupełniej bezpieczna.

Tu mogli liczyć na chwilę wytchnienia, a właśnie tego potrzebowali, by od nowa zebrać siły.

Tylko jak się tu wszyscy zmieszczą?

W chatce było tylko jedno pomieszczenie. Kuchnia, to znaczy piec, w którym paliło się drewnem, stał w jednym kącie, było też jedno szerokie łóżko, przymocowany do ściany stół pod oknem i dwa krzesła.

To wszystko. Sprzęt rybacki i rozmaite drobne przedmioty na półeczce pod sufitem właściwie się nie liczyły.

Kiedy wszyscy stanęli w izdebce, wyglądała na wypełnioną po sufit.

– Damy radę – orzekła Vesla. – No, bierzmy się do roboty, posprzątamy tutaj! Chłopcy, wy pójdziecie po drewno, widziałam, stos na dworze pod ścianą, a ja nastawię wodę. Unni, masz tu szczotkę, zamieć! Morten, ty zetrzyj kurz ze stołu i z parapetu, możesz to robić na siedząco…

Optymizm dziewczyny zaraził wszystkich. Gudrun także się ożywiła. I znów pokazała, jak bardzo potrafi być skuteczna. Ale o tym już mieli okazję się przekonać. Przemoczone ubrania rozwieszono nad piecem, dostatecznie wysoko, aby nikt nie zaplątał się w nogawki spodni ani biustonosze. Buty również odstawiono do suszenia. A wkrótce w dużym kociołku do gotowania ryb zaczęła wrzeć woda. Na szczęście Gudrun zabrała ze sobą sporo środków czyszczących. Morten szorował krzesła i stół, Unni zajęła się myciem okien, a Antonio wcierał w podłogę całe mnóstwo naturalnego mydła, tak żeby przyjemnie pachniało. Uszczelnili mysie nory, a pająki troskliwie wynieśli na dwór. Vesla przygotowywała kiełbaski z purée ziemniaczanym i wszyscy wchodzili sobie nawzajem w drogę.

Samochody dla wszelkiej pewności ustawili za domem. Co prawda nie na wiele się to zdało, bo niewielki samochodzik Gudrun akurat się zmieścił, natomiast duży samochód do przewozu niepełnosprawnych wystawał zza węgła niczym ciekawski słoń bez względu na to, jak starali się go ukryć.

Gdyby tylko było lato i słońce, siedziałoby się na dworze! Niestety mgła, czy też może raczej chmury, zawisły nisko nad lasem i chatką, otaczając wszystko ponurą wilgocią.

Prądu elektrycznego w chacie nie było. Chyłkiem nadciągnął wieczór i w małej izdebce zrobiło się ciemno, chociaż zapalili wszystkie świece, jakie udało im się znaleźć. Nikt nie pomyślał o zabraniu oleju parafinowego do lampy wiszącej u sufitu.

Posiłek spożyli w takich miejscach, jakie kto sobie znalazł. Dwie osoby siedziały na stołkach, trzy na łóżku, Jordi zaś usadowił się na podłodze.

No a miejsca do spania…

Z tym było gorzej. Gdy jednak Antonio oznajmił, że w żadnej podłogowej desce nie ma mysiej dziury, zapadła decyzja, że będą spać na podłodze. Gudrun oddano łóżko, zasłużyła na to, tak bardzo im przecież pomogła (być może również wszyscy młodzi chcieli spać na podłodze, bo tak było o wiele ciekawiej). Vesla miała swój śpiwór, pozostali ułożyli ze wszystkich kołder, poduszek i kocy, jakie tylko znaleźli, duże wspólne posłanie. Unni gotowa była przysiąc, że Vesla jest rozczarowana. Na początku chciała zaproponować śpiwór Mortenowi, ten jednak okazał się dżentelmenem i odmówił. Unni niemalże słyszała, jak Vesla w duchu przeklina.

Potem ułożyli się rzędem: Jordi, Antonio, Morten, Vesla i Unni. Nie było to rozmieszczenie, jakiego wszyscy najbardziej by pragnęli, za to absolutnie najprzyzwoitsze. Unni dostała do własnego użytku cudowny, wełniany koc Mortena.

Wszyscy byli zmęczeni, a raczej wytrąceni z równowagi po ciężkich przeżyciach. Oczy wydawały się suche ze zmęczenia, umysł natomiast zupełnie trzeźwy.

Było już ciemno, wciąż jednak mogli się widzieć nawzajem, co prawda tylko jako cienie w mroku. Jasne włosy Mortena i Vesli wskazywały na to, gdzie leżą, Antonio okryty był białą owczą skórą, Jordi i Unni ułożyli się w cieniu, każde pod swoją ścianą.

Nikt nie mógł zasnąć.

Jordi wstał w końcu, by dołożyć kilka polan do pieca. Ostrożnie przeszedł między leżącymi, lecz nie uniknął kilku protestów, kiedy źle stąpnął. Tu i ówdzie rozległ się zduszony śmiech.

Kiedy otworzył drzwiczki pieca, izdebkę zalało ciepłe światło.

– Gudrun, nie chcesz wiedzieć, jak wygląda twoje łóżko od dołu? – spytała Unni z udawaną naiwnością.

– O, nie, doprawdy nie chcę! – odparła Gudrun ze śmiechem w głosie.

Jordi wrócił na swoje miejsce, położył się, ale cisza nocna nie trwała zbyt długo.

– Jordi – odezwała się Unni cicho. – O jednej rzeczy nigdy nam nie opowiadałeś.

– A o czym to?

– O tym, jak zdołałeś wyeliminować dwunastego mnicha.

Zapadła cisza. Unni usłyszała, że Gudrun lekko się unosi i opiera na łokciu, pozostała trójka ułożyła się wygodniej, żeby lepiej słyszeć.

Jordi się wahał.

– Celowo unikałem mówienia o tym. To była dość nieprzyjemna historia.

– Trochę teraz się wymigujesz – stwierdziła Unni.

– Tak, chyba tak – westchnął Jordi. – Czy mogę nie mówić o tym dzisiaj? Mamy za sobą męczący dzień, poza tym są tu panie.

– Opowiadaj, opowiadaj! – wykrzyknęła zaciekawiona Vesla.

– Nie – uśmiechnął się Jordi. – Antonio być może kiedyś o tym usłyszy, nikt inny.

Teraz wtrącił się Morten.

– Jeśli nie chcesz, żebyśmy się o tym dowiedzieli, to nie powinieneś tak drażnić naszej ciekawości, jak to teraz robisz. Wiesz, że uczepimy się ciebie jak pijawki i będziemy cię dręczyć, dopóki nam nie powiesz. Równie dobrze możesz więc mówić o tym teraz, przyjacielu.

– Inaczej nikt z nas nie będzie mógł zasnąć – przyłączyła się Gudrun. – A chyba tego nie chcesz mieć na sumieniu?

– Ale to naprawdę paskudna historia, wręcz obrzydliwa, perwersyjna. Czy nie wystarczy wam, że go unicestwiłem? I w związku z tym nie musimy już dłużej o nim myśleć?

Towarzysze jednak nie okazali mu żadnej łaski. Unni nie śmiała nic powiedzieć, ale sercem zgadzała się ze wszystkimi. Jordi wzbudził w nich wielką ciekawość i doprawdy, skoro już powiedział „a”, to teraz musiał powiedzieć „b”.

W końcu Jordi westchnął i ustąpił.

– Tylko niczego nie upiększaj – uprzedziła go Vesla. – Chcemy poznać wszystkie pikantne szczegóły, przecież to właśnie one są najbardziej emocjonujące.

– Spragnione skandalu hieny – mruknął Jordi. – Ale sami się o to prosicie. Proszę mnie o nic później nie winić.

Wszyscy ułożyli się wygodniej. Twierdzili, że naprawdę powinni dowiedzieć się, w jaki sposób można wyeliminować mnicha. To dla nich bardzo ważne. Jordi zrezygnowany tylko kręcił głową.

W chatce zrobiło się ciepło i przytulnie. W piecu wesoło trzaskał ogień, przez szpary w drzwiczkach prześwitywała czerwień płomieni. Pierwszy dym, który snuł się pod sufitem, teraz już zniknął, powietrze było czyste i przyjemne.

Wszyscy mocno odczuwali łączące ich więzi, stanowili zespół, dobrze zestrojony i dobrze współpracujący. Nawet jeśli posłanie mieli twarde i niewygodne, a za poduszki służyły im kurtki i swetry, to jakież to miało znaczenie? Byli razem i zajmowali się sobą nawzajem najlepiej jak umieli. Nawet jeśli niektórym marzył się jeszcze bliższy kontakt z wybranymi, to starali się o tym nie wspominać.

Nikt z nich nie chciał myśleć o dniu mającym nadejść nazajutrz i o bardzo trudnym pytaniu:

W jaki sposób zdołają się stąd wydostać i jak w przyszłości mogą się chronić przed bandą Leona?

23

Jordi nabrał powietrza w płuca i zaczął mówić, przełamując wielką niechęć i niesmak.

– Kiedy doszedłem już do siebie w domu Pedra w Madrycie, nie wróciłem bezpośrednio do Norwegii. Podczas pobytu w Santiago de Compostela przyszedł mi do głowy pomysł, gdzie mógł być ów kościół, w którym znajdowała się sala tortur. Nie był położony w samym mieście, lecz na przedmieściu, które z czasem się rozrosło i połączyło z Santiago. Na miejscu starego kościoła stał teraz rozpadający się dom z kamienia. Powiedziano mi wówczas, że w tym domu mieścił się kiedyś klasztor, który później został przekształcony w muzeum, podobnie jak Convento de Santa Ana w Junilla i wiele innych miejsc. Nikt jednak nie chciał nim zarządzać, gdyż był to naprawdę straszny dom, o którym plotki przekazywano sobie szeptem. Dlatego właśnie zmienił się w ruinę.

Ja, przekonany o tym, że rycerze roztoczyli nade mną opiekę, postanowiłem przyjrzeć się bliżej staremu klasztorowi. Wiedziałem przecież, że jestem w stanie się ukryć i że mnisi mają trudności ze zbliżeniem się do ludzi. Nad tym, jak się ta kwestia przedstawia w przypadku na poły umarłych, takich jak ja, wcale się nie zastanawiałem, mogło się to skończyć bardzo niedobrze.

Poleciałem więc samolotem z Madrytu do Santiago na jednodniową wycieczkę. Czym prędzej udałem się do klasztoru, chociaż wiedziałem, że my – wy i ja – nigdy nie powinniśmy odwiedzać Santiago de Compostela.

To był naprawdę budzący przygnębienie budynek. Większość eksponatów muzealnych naturalnie usunięto, ale pozostało jeszcze sporo rupieci. Gdy tylko wszedłem do środka, od razu poczułem, że to nie jest dobre miejsce, o, nie! Coś w moim wnętrzu nakazywało mi uciekać stamtąd tak szybko, jak nogi poniosą, ale ze mnie uparty typ…

– Dziękuję, to wiemy – powiedział Antonio. – Chociaż tak w ogóle to pozytywna cecha. Bez niej ani ty, ani ja nie przeżylibyśmy dzieciństwa.

Jordi ciągnął:

– Zacząłem krążyć po salach. Najpierw obejrzałem klasztor z czworokątnym dziedzińcem na środku, otoczonym podcieniami, wspartymi na kolumnach. Od strony północnej znajdował się kościół, na piętrze było dormitorium, czyli sypialnia. Zajrzałem też do jadalni, refektarza i tak dalej. Nie natrafiłem na nic godnego uwagi. Później jednak, gdy zszedłem do piwnicy z winem i minąłem karcer, coś zaczęło się dziać.

Poczułem bardzo nieprzyjemne zawroty głowy i odniosłem wrażenie, że przesuwam się w czasie. Na krótką chwilę musiałem zamknąć oczy i czym prędzej wszedłem na górę po schodach, do infirmerii, sali chorych.

Nie poznałem tego miejsca, chociaż przed chwilą w nim byłem. Ale teraz wszystko się odmieniło. Z pomieszczenia przylegającego do tego, w którym się znajdowałem, zaczęły dobiegać jakieś dziwne dźwięki. Zrozumiałem wtedy, że jestem w starym kościele, który kiedyś stał w tym samym miejscu. Znalazłem się w nawie głównej, a odgłosy na całe szczęście nie dochodziły stamtąd, ktoś widać miał na tyle rozumu, że nie Zadawał skazańcom tortur przed samym ołtarzem. Odbywało się to w bocznych korytarzach, w długich, oddzielonych nawach, pełnych grobów czy krypt możnych łudzi. Nie wiem, jak to nazwać, mam na myśli takie pompatyczne aranżacje, ozdobione rzeźbami, żelaznymi kratami i płytami.

Oni tam byli i tam właśnie umieścili wszystkie te swoje przerażające narzędzia: ławę do zadawania cierpień, koło służące do łamania kości, garotę i całą resztę. Gdzieś z tyłu płonął ogień, wszystkich dwunastu mnichów znajdowało się w tej nawie bocznej, zajętych torturowaniem heretyków.

To był straszny widok. Nie przypuszczałem nawet, że to może być takie okropne. Ale cofnąłem się do piętnastego wieku, co umożliwiło mi oczywiście tak zwane ocalenie mnie przez rycerzy.

Stałem dobrze ukryty za niewielkim okienkiem w ścianie rozdzielającej obie nawy. Przed wzrokiem mnichów chroniła mnie przypominająca żaluzje drewniana krata. Oni mnie nie widzieli, ponieważ znajdowałem się w niedużym, ciemnym pomieszczeniu, ja natomiast mogłem wszystko obserwować.

Żałuję, że nie zostało mi to oszczędzone. Stałem jednak jak przygwożdżony wstrząsem, jakiego doznałem.

Na ścianie wisieli mężczyzna i kobieta, całkiem nadzy. Większego upokorzenia nie można chyba zaznać. Dwaj mnisi na zmianę smagali mężczyznę batem, podczas gdy trzej inni nożami nacinali skórę tej kobiety, zabawiając się rysowaniem na jej ciele wzorów. Miały one pokazywać, jak bardzo jest grzeszna, i że utrzymywała konszachty z diabłem. Po krwawych śladach widać było, że ze szczególnym upodobaniem pastwili się nad jej piersiami i łonem.

Najbliżej mnie stojący mnich przypatrywał się torturom oczami zamglonymi z podniecenia, ze zmysłową wręcz satysfakcją. Oglądanie cierpień tych dwojga najwyraźniej dostarczało mu cielesnej rozkoszy.

Ogarnęła mnie taka wściekłość, taka rozpacz i żal, że zapomniałem o ostrożności i zawołałem do niego cerdo, co znaczy „świnia”.

Oczywiście tego robić nie powinienem. Perwersyjny mnich błyskawicznie oprzytomniał i odwrócił się w moją stronę. Nie dbałem o to, by stać się niewidzialny, nie ruszyłem się z miejsca, gdy do mnie biegł. Był tuż, tuż, jego złe oczy usiłowały zajrzeć przez szpary w kracie, nigdy dotąd nie widziałem ohydniejszego wyrazu twarzy.

To już koniec, pomyślałem. Mnich zawołał coś do pozostałych ostrym głosem i ich uwaga skierowała się na niego. Ruszyli tu, gdzie stałem.

Skąd przyszedł mi do głowy ten pomysł, nie mam pojęcia. Podniosłem jednak rękę i przyłożyłem do kraty tak, by mnich mógł widzieć wyłącznie wypalone piętno.

Cofnął się, to dodało mi odwagi. Nienawidziłem ich za ból, którego przysparzali swoim ofiarom; to byli przecież zwyczajni, prości ludzie. Prawdopodobnie wyznawali tylko inną wiarę niż ci łajdacy, którzy zapewne uważali, że sprawują sąd w imię Boga, nie wiem. A najbardziej ze wszystkich nienawidziłem tego wieprza, którego miałem przed sobą, tego, który znajdował cielesne zaspokojenie, patrząc, jak upokarza się ludzi, każe się im cierpieć i odbiera im życie, tego perwersyjnego diabła o twardych, zimnych oczach. Nie miałem przy sobie prawdziwego, pełnego znaku, lecz pamiętałem słowa, jakie na nim widniały, a zrozumiałem, że ten uproszczony symbol widoczny na moim ręku z takiego czy innego powodu wywarł na owym zwyrodnialcu pewne wrażenie. Z jakiego, nie wiedziałem. Wykrzyczałem jednak słowa: VENCED SANCTUM OFFICIUM, nawołujące do zwalczania przyznanego przez kościół inkwizycji prawa osądzania i karania niewiernych. Spostrzegłem, że mnich zaczął się trząść, i zrozumiałem, że boi się tego, co może jeszcze nastąpić. Wypowiedziałem więc słowa widniejące u dołu znaku: AMOR ILIMITADO SOLAMENTE.

Skutek był natychmiastowy i niepojęty. Nie wiem, jaką moc posiadają te słowa, ale mnich zaczął się trząść na całym ciele, pozostałych jedenastu z przerażeniem uciekło do jakiegoś grobowca. Nie miałem czasu patrzeć na dwie ofiary ani choćby sprawdzić, czy wciąż jeszcze żyją, gdyż skupiłem się tylko na dwunastym mnichu. Trząsł się tak gwałtownie, że rysy twarzy zaczęły mu się rozpływać, nie był już w stanie zapanować nad rękami ani nogami. Głowa kiwała mu się na boki, a w końcu w dzikich spazmach z głośnym krzykiem osunął się na kamienną posadzkę i zniknął. Po prostu zniknął, rozpłynął się. Nie wiem, co się z nim stało, najzwyczajniej przestał istnieć. Od tamtej pory jest ich tylko jedenastu.

Jordi umilkł. Nikt się nie odzywał.

– Wybaczcie mi, że wam to opowiedziałem – poprosił cicho. – Ale sami chcieliście.

– No tak – odezwała się w końcu Gudrun z wymuszoną beztroską. – To w istocie obrzydliwa historia. Ale co się stało z tobą tam, w tym klasztorze?

– Zupełnie nagle powróciłem do współczesności. Byłem tym ogromnie zdziwiony, bo wydawało mi się, że naprawdę znalazłem się w epoce mnichów. Odczuwałem mdłości, byłem wściekły i zrozpaczony, a łzy ciekły mi z oczu już chyba od pewnego czasu. Możecie tylko zgadywać, jak cudownie się czułem, mogąc wyjść na otwarty plac, pełen gospodyń domowych i turystów, spieszących gdzieś biznesmenów we współczesnych ubraniach i najnowszych modeli samochodów. Potem wróciłem samolotem do Madrytu, a stamtąd do domu, do Norwegii. I wtedy na lotnisku spotkałem Unni, ale o tym już słyszeliście.

– To znaczy, że jeśli ktoś chce się pozbyć ohydnych mnichów, wystarczy jedynie wymówić zaklęcie rycerzy? Takie ich abrakadabra? – zdziwiła się Unni. – „Tylko bezgraniczna miłość”?

– To nie jest takie proste, Unni – odparł Jordi. – Próbowałem to robić. Ale chyba właśnie dlatego mnisi trzymają się na dystans aż do czasu, kiedy nabiorą całkowitej pewności, że dotknięci przekleństwem z naszych rodów są tak bliscy śmierci, iż nie są w stanie wypowiedzieć tych słów. Natomiast w gromadzie i z daleka są nietykalni. Trzeba się do nich zbliżyć i zostać sam na sam z jednym z nich, a tego oni bardzo się wystrzegają. Mnie nigdy nie widzieli, lecz czują przede mną wielki respekt, nazywają mnie „niewidzialnym diabłem”.

– Ciekawe, kto tu tak naprawdę ma układ z piekielnymi mocami? – mruknęła Gudrun, a pozostali jej przytaknęli.

Unni była milcząca. Bardzo jej się nie podobało, że Jordi jest w stanie przemieszczać się przez epoki ot, tak po prostu. To by wskazywało, że należy raczej do świata zmarłych niż żywych.

– Poza tym – rzekł w zamyśleniu w tej samej chwili. – Poza tym nie wydaje mi się, aby ta zagadka miała być taka prosta. Do rozwikłania tajemnicy na pewno trzeba czegoś więcej aniżeli unicestwienia kilku nic nie znaczących mnichów.

Chwilę się nad tym zastanawiali. Wczesnowiosenna noc, cicha i ciężka, legła na okolicy otaczającej malutką chatę. Gdzieś pod leżącymi rozległ się cichy chrobot i Unni przysunęła się bliżej śpiwora Vesli. Czy można zaufać Antoniowi, który zapewniał, że nie ma tu myszy? Może powinna poprosić, żeby Gudrun wpuściła ją do siebie do łóżka?

Nie. Ale dlaczego Jordi leży na samym końcu z drugiej strony? Przy nim z pewnością czułaby się bezpieczna.

– Mam inne pytanie – odezwał się nagle Morten. – Do naszego geniusza Antonia.

– Ach, przestań! – prychnął Antonio, choć wyraźnie mu to pochlebiło. – Nie jestem przecież żadnym geniuszem.

– No tak, oczywiście, że nie – odparł Morten, gasząc tym samym ewentualne zbyt wygórowane ambicje Antonia. – Ale ty masz z nas największą wiedzę, chociaż rzeczywiście jest bardzo wielka różnica pomiędzy osobą, która zna się na wielu rzeczach, a geniuszem. Rozmawialiśmy przedtem o pięciu pomniejszych królestwach w północnej Hiszpanii.

– Nie nazwałbym Asturii pomniejszym królestwem, no ale pytaj!

– Dobrze. Mam wrażenie, że to ty wspomniałeś, iż te królestwa przestały istnieć jeszcze przed piętnastym wiekiem.

– To ja – pisnęła Unni. Ale zaraz straciła pewność siebie. – W każdym razie to powinnam być ja.

– Nieważne – odparł Antonio. – Rzeczywiście było tak, że niektóre z nich już wtedy nie istniały, Asturia, jak już wspominaliśmy, była kiedyś, do dziesiątego wieku, wielkim królestwem. Obejmowała zarówno Galicię, jak i Leon, części północnej Portugalii i starej Kastylii. Później stanowiła część królestwa Leónu, a następnie Kastylii. Galicia, kraina najdalej wysunięta na zachód, stanowiła odrębne królestwo w latach tysiąc sześćdziesiąt pięć – siedemdziesiąt jeden. Wtedy została związana z królestwami Leónu i Kastylii. Jak nazywał się ówczesny król Galicii, tego nie wiem, lecz don Federico, ten stary, wiecie, był z całą pewnością pretendentem do tronu. Takie historie ciągną się wszak przez stulecia, również po tym, jak się ten tron straciło. Dzisiejsza Kantabria stanowiła kiedyś rzymską prowincję, to niewielka górska kraina. Pedro z Kantabrii, który rządził w ósmym wieku, wywodził się z plemienia Wizygotów, lecz czy Kantabria kiedykolwiek była królestwem…? Tego nie wiem. Kantabria została włączona do Kastylii. Vasconia, czyli Kraj Basków, nigdy nie zrezygnowała ze szczególnych praw, jakie jej przyznano. W każdym razie w duszy i w sercu. Baskowie mają własny język i swoje własne prawa, są też zupełnie odrębnym narodem, żyjącym jedynie tam, po obu stronach Pirenejów. Navarra była chyba tym królestwem, które przetrzymało najdłużej, została podzielona pomiędzy Hiszpanię i Francję i z całą pewnością wiecie, że sporą część jej mieszkańców stanowią Baskowie. Nawarra została później wchłonięta przez Kastylię – León.

– Boże, nie znam nikogo, kto by potrafił wygłaszać takie wykłady jak ty! Wypowiadasz tyle mądrych słów i nas, ignorantów, wpędzasz w kompleksy. Czy jesteś zadowolony z odpowiedzi Antonia, Mortenie?

Okazało się jednak, że Morten tymczasem zasnął.

– Wcale mnie to nie dziwi – zauważyła cierpko Unni. – Ale wielkie dzięki za wyczerpujący wykład, Antonio. Teraz jednak nie dowiemy się, dlaczego Mor – ten pytał.

– Możemy to odgadnąć – stwierdził Jordi. – Chciał się dowiedzieć, co może łączyć tych pięciu dostojnych rycerzy, pochodzących z pięciu dawno już minionych królestw.

– To chyba wzmacnia nasze przekonanie o tym, że sprawa jest polityczna – zauważyła Gudrun.

– Tego musimy się dowiedzieć – odparł Jordi. – Aby dotrzeć do samego jądra zagadki. Ale teraz chciałbym usłyszeć co innego. Veslo?

– Co? Co mówiłeś? – dopytywała się zaskoczona dziewczyna.

– Czy nie możesz wyjaśnić nam tego, o czym wspominałaś? Mówiłaś, że masz pewien pomysł, co też takiego mogła odkryć Sigrid. Pamiętacie chyba, ona napisała, że uważa, iż znalazła część odpowiedzi na zagadkę.

– No tak, zgadza się – przyznała Vesla, starając się obrócić w śpiworze. Osoba, która kiedyś próbowała dokonać tej sztuki, dobrze wie, jakie to trudne. Nagle okazuje się, że człowiek ma suwak na plecach, dolną zaś część śpiwora oplątaną wokół nóg, ale obrócić się nie może.

Kiedy wreszcie po kilku przekleństwach zdołała się jako tako ułożyć, zaczęła mówić:

– Tak, zaglądałam dzisiaj do jej dziennika, jeszcze zanim zrobiło się ciemno. Znalazłam tam to, o czym myślałam. Nie pamiętam wszystkiego dosłownie, ale było tam napisane mniej więcej tak: „Pierwszy i drugi krok został już zrobiony. Pospiesz się, jesteś na dobrej drodze. Jedynie bezgraniczna miłość”. Trochę później zaś: „Przepadasz! Zrób coś, prędko! Wszystko spoczywa teraz na tobie. Nie pozwól, aby twój syn cierpiał. Niech skończy się wszelkie cierpienie”.

– Ach, tak! – powiedziała Unni, kiedy Vesla umilkła. – Hm… I co to niby ma znaczyć?

– Przypuszczam, że Sigrid coś zrozumiała. Nie całą odpowiedź, lecz jej ułamek. Spory ułamek, ośmielę się twierdzić. Coś, co ma związek z Amor ilimitado solamente.

– Mów dalej – poprosił Antonio, któremu niemal dech zaparło w piersiach.

Veslę ogarnął zapał.

– Dlaczego przez tyle stuleci nikomu nie udało się rozwiązać zagadki? Dlaczego nie powiodło się Sigrid? Oni przecież mówili jej, że jest na dobrej drodze, o pierwszym i drugim kroku. Potem jednak stwierdzili, że przepada. Załóżmy, że pierwszym krokiem było jej małżeństwo z Knutem Andersenem. Drugi krok: mają dziecko. A potem ona przepada. Dlaczego? No bo przecież Knut ją zostawia, jego miłość nie była dostatecznie silna. Popatrzmy na waszego ojca, Antonio i Jordi. Jego żona, a wasza matka, miała chyba wielką słabość do Leona. Wasza babcia, Teresa, przeżyła wręcz piekło, jeśli chodzi o miłość. To samo dotyczy prababki Mortena, Anne Hansen, a z kolei ojciec Teresy, Esteban Vargas, został zamordowany przez swą żonę Emilię. Dalej w przeszłość nie potrafimy zajrzeć, pozostaje więc jeszcze pytanie: jakie było twoje małżeństwo, Gudrun? Wybacz mi tę niedyskrecję, lecz ona jest konieczna.

– Zaczynam rozumieć, do czego zmierzasz – odparła Gudrun ze swego łóżka. – Dobrze, że Morten śpi. Rzeczywiście, nie jest to zbyt przyjemne, ale muszę się przyznać, że Jonasa Hansena poślubiłam wiedziona współczuciem i urażoną dumą. On był dobrym człowiekiem, nie myślcie sobie, że było inaczej, i ja także starałam się być dla niego dobrą żoną przez te lata, które spędziliśmy razem, ale on nie był wielką miłością mego życia. Był nią Bjørn, którego spotkaliście w Widmowym Dworze, on jednak ożenił się z inną, a Jonas mnie kochał, pomimo iż wiedział, jak bardzo przeżywam małżeństwo Bjørna. Jonasowi i mnie było ze sobą dobrze, lecz mówić o bezgranicznej miłości? Nie, nie mogę, skłamałabym.

– A więc tak – Antonio próbował podsumować. – Uważasz, Veslo, że osoba, która nie doświadcza bezgranicznej miłości, nigdy nie może rozwiązać zagadki?

– Takie jest moje zdanie. I dotyczy to również tej drugiej strony. Sigrid na przykład bardzo kochała Knuta, lecz jej miłość nie została odwzajemniona.

Vesla chciała się z powrotem położyć, bo mówiła na pół siedząc, i teraz niechcący wbiła łokieć w Mortena, który obudził się, nie rozumiejąc, o czym mówią inni.

– Ja posunęłabym się jeszcze dalej – powiedziała Un – ni w zamyśleniu. – Sądzę, że rycerze chcieli, by na świat przychodziły dzieci – jeśli komuś nie powiodło się w przezwyciężającej wszystko miłości – tak by dziedzictwo nie wymarło.

– To prawda – przyznał Jordi. – A oni nie mogli nam powiedzieć, dlaczego tak ważna jest owa bezgraniczna miłość.

– Ale dlaczego akurat to jest takie ważne? – zastanawiała się Gudrun.

Jordi po ciemku popatrzył w jej stronę.

– Dlatego, że kryje się za tym coś więcej. „Tylko bezgraniczna miłość” oznacza coś jeszcze, ale jestem bardzo wdzięczny Vesli i Sigrid, którym udało się wpaść na tę częściową odpowiedź. To może nam pomóc posunąć się o długi krok naprzód.

– To prawda – przyznał Antonio. – Dziękujemy ci, Veslo, świetnie się spisałaś!

Unni zauważyła, że Vesla westchnęła głęboko, uszczęśliwiona.

Sama Unni zaś powiedziała:

– Mnie się wydaje, że to wszystko przypomina taką chińską szkatułkę. Wiecie, otwiera się pudełko, a w środku jest nowe, a w nim znów kolejne, za każdym razem coraz mniejsze.

– Co masz na myśli? – spytał Morten.

– Zobaczcie. Jordi opowiedział nam swoją historię, o ludziach spotkanych w Hiszpanii, którzy opowiedzieli mu o miejscach, których szukał. W danym miejscu nawiązał kontakt z rycerzami, którzy z kolei opowiedzieli mu swoją historię, a on przekazał ją później nam. A w opowieści rycerzy skrywa się kolejna historia, ta, której poszukujemy.

– O jakimś innym miejscu – dodał Antonio. – O tym, gdzie nikt nie chodzi.

– Właśnie.

– Szkatułka w szkatułce, a w niej kolejna szkatułka – powiedziała Gudrun.

– Rzeczywiście – przyznał Antonio. – No jak, spróbujemy się z tym przespać, zanim noc w końcu minie?

– Jeszcze tylko jedno pytanie – wykrzyknęła niepoprawnie żądna wiedzy Unni. – Nie wyjaśniłeś nam tej sroki, Jordi. Sroki na bardzo dostojnym herbie. Co ona ma znaczyć?

– Hm – uśmiechnął się Jordi w ciemności. – Antonio, ty powinieneś to odgadnąć.

Brat zastanowił się.

– Sroka? Ja miałbym… Jak jest „sroka” po hiszpańsku? Ależ tak, oczywiście! Urraca!

– Właśnie. W dawnej Hiszpanii było to dość powszechne imię królowych i innych wielkich dam. Nasza czarownica Urraca pomogła rycerzom w zamian za to, że jej symbol został umieszczony na tarczy herbowej. I podejrzewam, że ona zaklęła ten znak i że właśnie to tak śmiertelnie przestraszyło dwunastego mnicha.

– Ale on chyba już nie żył? – zauważyła Vesla.

– No tak, oczywiście. Znak wyeliminował jego upiora. A teraz już śpimy.

Jordi dołożył jeszcze trochę drewna do pieca i wreszcie w chacie zapadła cisza.

24

Vesla była w całej grupie jedyną palaczką. Nietrudno o nałogi, gdy ktoś próbuje stanąć w opozycji do rodziców. Potem za późno już na odwrót.

Podczas tej wyprawy była bardzo ostrożna. Wiedziała, że Unni ma alergię na dym, pamiętała też, że Antonio zabronił Emmie zapalić papierosa. Vesla zmieniła się w ukradkową palaczkę, czuła się z tym niegodnie i głupio.

Nie należała wprawdzie do osób kopcących jak komin, gdy jednak obudziła się o szarówce, czuła, że oszaleje, jeśli nie zapali papierosa. Wszyscy inni spali. Vesla wyślizgnęła się ze śpiwora i przemknęła za nie – solidarnie skrzypiące drzwi. Złamane żebro bolało ją przy każdym nieostrożnym ruchu.

Na zewnątrz panował chłód, a ona przecież wyszła wprost ze śpiwora. Wprawdzie ogień w piecu również zagasł i do chatki także wdarło się zimno, na dworze było jednak bardziej nieprzyjemnie.

Ledwie zaczęło się rozwidniać, nad jeziorem wciąż unosiła się mgła, a chmury zawisły tuż nad świerkowym lasem. Gdzieś w oddali dzięcioł z zapałem stukał w drzewo, które musiało dzielnie cierpieć w milczeniu. Od strony jeziorka dobiegały melancholijne, zaczarowane krzyki nura czarnoszyjego, podkreślające jeszcze panującą dookoła ciszę.

Vesla była zauroczona. Dziecku miasta świat ukazał jeszcze jedno nieznane oblicze.

Zapaliwszy papierosa, przysiadła na progu. Był tak niski, że na kolanach mogła oprzeć brodę i wyraźnie czuła, że ma na nogach jedynie skarpetki. Odnosiła jednak wrażenie, że ta chwila jest dla niej święta. Sama na tym pustkowiu zapewne śmiertelnie by się bała, lecz świadomość obecności bliskich przyjaciół w chacie za jej plecami przydawała poczucia bezpieczeństwa.

Nagle zdrętwiała. Skrzypnęły drzwi. Czym prędzej rzuciła papierosa na ziemię i zdusiła go pod kamieniem, pełna poczucia winy. Musi uporać się z wyrzutami sumienia, ale doprawdy, bycie samotną w nałogu nie jest przyjemne. Najgorsze, że nie starczało jej odwagi, by się do niego przyznać.

Z chaty wyszedł Antonio. Vesla na jego widok drgnęła. Policzki jej pałały.

– Widziałem, że się wymykasz – powiedział cicho, siadając przy niej. – Nie było cię tak długo, że musiałem sprawdzić, czy nic się nie stało.

– Popatrz, czy tu nie pięknie? – szepnęła bez tchu.

Antonio nasłuchiwał. Kos rozpoczął swoją melancholijną serenadę.

– Owszem – odparł. – Wiosna nadeszła tu dużo wcześniej niż w głębi lądu. Zawsze uważałem, że kos śpiewa o wiele piękniej niż słowik. Słowik ma doprawdy czarujący głos, taki pełen treści i bardzo zróżnicowany, ale ja wolę kosa. Oba te ptaki jednak mają bardzo mocne głosy.

Unni mówiła, że Antonio lubi się mądrzyć. Rzeczywiście, coś w tym jest, ale Vesli się to podobało. Miał naprawdę wielką wiedzę, i to z wielu dziedzin, tyle rzeczy go interesowało.

– Jak się czujesz? – spytał. – Myślę o twoim wewnętrznym gniewie. Czy wciąż jest równie intensywny?

– Nie, w ciągu ostatnich trzech dni znacznie się zmniejszył. Ogromnie mi pomogła rozmowa z tobą. Od tamtej pory nie miałam też czasu się nad tym zastanawiać, ale on ciągle we mnie tkwi, Antonio. Nie tak łatwo się pozbyć gniewu tłumionego przez wiele lat.

– No tak, to oczywiste. Nad tym trzeba długo pracować. Często wymaga to bardzo wiele czasu.

– Wiem, wiem – odparła roztargniona.

Antonio objął ją ramieniem, by trochę ją ogrzać.

Tam, nad wodą, jest nieduża szopa na łodzie, pomyślała Vesla. Moglibyśmy tam zejść. Nie powinniśmy tak tu siedzieć na schodku, przecież w każdej chwili ktoś może się zjawić. Ale tam, za szopą…

Drgnęła przestraszona na dźwięk jego głosu.

– Tu, w tej chatce, jesteśmy bezpieczni.

– To prawda – odparła wyrwana ze swych mglistych marzeń. – Lecz gdyby Leon ze swoją bandą jakoś zdołał tutaj trafić, źle by z nami było. Schwytaliby nas w pułapkę.

– W jaki sposób mieliby trafić tu tą krętą drogą, którą jechaliśmy, ze wszystkimi tymi odchodzącymi od niej ścieżkami? Przecież do chatki prowadziły same boczne drogi. Chyba że pomogłyby im jakieś nadprzyrodzone siły.

Antonio powiedział to żartem, lecz zaraz umilkł. Oboje pomyśleli o tym samym. Mnisi.

Zdaniem Jordiego jednak mnichom obce były tego rodzaju sztuczki.

Ale co Jordi mógł o tym wiedzieć?

– W każdym razie – odezwał się Antonio wesołym tonem – w każdym razie masz mnie. Będę pilnował, żeby nic złego cię nie spotkało.

Przyciągnął ją mocniej do siebie w braterskim uścisku, ale Vesli sprawiło to ból.

Pragnę tego mężczyzny, pomyślała. Czuję, że zakochałam się w nim na zabój. Nieważne, że on ściska mnie tak, że aż kłuje mnie w boku.

Nie mogę jednak zejść nad jezioro w samych tylko skarpetkach. To niemożliwe. Zresztą on także nie ma butów na nogach.

Nie możemy też wemknąć się do chaty po buty, które się tam suszą. Narobilibyśmy strasznego hałasu.

Rozjaśnia się. Dnieje, cóż za piękne słowo. Mgła niemal całkiem już zniknęła znad jeziora, nie zauważyłam, czy uniosła się w górę, czy opadła, a to przecież bardzo ważne. Kiedy mgła opada, zapowiada się piękny dzień, a gdy unosi się do góry, może być pochmurno. Chyba tak to jest. Antonio z całą pewnością to wie, on wie wszystko, ale akurat w tej chwili nie mam ochoty na żaden wykład o mgle. Pragnę tylko jego, i to tak bardzo, że w całym ciele czuję dreszcze.

Ależ oczywiście, że mogę tam iść bez butów. Ziemia jest wprawdzie mokra, ale druga para skarpet na pewno już wyschła, cóż więc by szkodziło, jeślibym zmoczyła te? Czy zaproponować, żebyśmy poszli popatrzeć na jezioro? Sprawdzić, jaką temperaturę ma woda? Taką mam na to ochotę!

– Posłuchaj, Veslo…

– Tak?

Odwróciła się do niego. Znalazł się teraz tak blisko. Co zamierzał powiedzieć? Zgodziłaby się na wszystko.

Vesla patrzyła na Antonia z półuchylonymi wargami. Wprost płonęła z tęsknoty za nim.

Nagle Antonio zmarszczył czoło i odrobinę się odsunął.

– Ty palisz? Nie wiedziałem.

Och, do diabła! Vesla odwróciła głowę.

– Bardzo rzadko, właściwie rzucam – skłamała.

W głosie Antonia znów pojawiło się ciepło.

– Mogę ci dać bardzo dobry środek. To zupełnie nowa rzecz dla tych, którzy chcą rzucić palenie.

Czy ona tego chciała? Papierosy często stanowiły dobrą pociechę, sprawiały też przyjemność.

– Dziękuję – powiedziała. – To by mi bardzo pomogło. Na ogół nie… ale wczorajszy dzień był taki wstrząsający.

– Rzeczywiście, to prawda.

– Musiałam więc spróbować uspokoić nerwy. Wiem, wiem, to był krok w tył. Trochę mnie też boli w piersiach…

Czy ona naprawdę musi tu siedzieć i przemawiać w swojej obronie? Słowa jednak płynęły z jej ust same, nie mogła ich powstrzymać.

– To w wielkim stopniu zrozumiałe – stwierdził Antonio. – Nie oskarżam cię wcale o to, że palisz. Zważywszy jednak na tę alergię Unni

– Właśnie dlatego wymknęłam się na dwór.

– Oczywiście. Ale od siedzenia tutaj zaczyna się robić chłodno. Wracamy do środka?

Antonio już wstał, Vesla też się podniosła. Prędko jeszcze spytała:

– Co chciałeś przed chwilą powiedzieć?

Antonio popatrzył na nią pytająco.

– Zacząłeś mówić: „Vesla”…

– Tak? Już nie pamiętam.

Do diabła, po raz kolejny! Vesla postanowiła naprawdę skończyć z paleniem. To się robiło zbyt uciążliwe w obecności wszystkich tych świętoszków (Nie, to niesprawiedliwe tak o nich mówić.) A teraz znów ten papieros wszystko jej popsuł.

Weszła za Antoniem do chaty. Przestań być dla mnie taki koleżeński, prosiła w myślach. Spróbuj dostrzec we mnie kobietę!

Ostatni raz rzuciła okiem na jeziorko. Teraz wiedziała już, że pomysł z zejściem na brzeg był idiotyczny.

Co ona sobie wyobrażała? Że będą się kochać za szopą na łodzie? Po tych kilku dniach znajomości? Przecież wtedy straciłby dla niej cały szacunek.

Do diabła, do diabła, do diabła!

25

Właściwie gotowi już byli do wyjazdu, lecz starali się odwlec ten moment najdalej, jak tylko się da. Zjedli nadzwyczaj skromne śniadanie i próbowali układać jakieś plany, lecz bez większych rezultatów. Gudrun wciąż nie mogła wrócić do siebie do domu, to było zbyt niebezpieczne, a dom żadnej z pozostałych osób również nie gwarantował bezpieczeństwa.

Nie chcieli się też rozstawać.

– Ach, wiecie, o czym zapomnieliśmy? – wykrzyknęła nagle Unni.

Popatrzyli na nią zdziwieni.

– O zapiskach Anne Hansen!

Wszyscy z wdzięcznością przyjęli odłożenie wyjazdu. Antonio wyciągnął zapomniany pamiętnik. Część z nich usiadła na łóżku, pozostali zsunęli krzesła, tworząc dzięki temu niewielki intymny krąg.

Zaszczyt czytania przypadł Jordiemu. Był zresztą tym z braci, który lepiej opanował hiszpański.

Usłyszeli krótką, lecz bardzo tragiczną historię, którą częściowo znali już z ust Gudrun.

Anne Navarro Hansen urodziła się w roku 1908 w Hiszpanii. Jej ojciec, Jon Hansen, marynarz, rzadko bywał w domu. W roku 1913 zmarła jej matka, Ana, i pięcioletnia dziewczynka pozostała pod opieką hiszpańskich krewnych. To wszystko jak na razie już wiedzieli.

Anne nie była zbyt pilną pamiętnikarką. Musiała jednak być nieźle wykształcona, nie robiła bowiem błędów i miała bardzo staranny charakter pisma. Tak przynajmniej twierdził Jordi.

Musiała też mieć temperament, sporadyczne zapiski wyrażały prawdziwą eksplozję uczuć. Na przykład taki jak ten:

„Tak mnie denerwuje Marieta! Chce być niby moją najlepszą przyjaciółką, tymczasem dzisiaj szeptała coś do tej nowej dziewczynki w klasie i zerkała na mnie, chichocząc. Dostanie za swoje!”

Pierwsze strony opowiadały o takich właśnie sprawach. Drobne dziewczęce intrygi, konflikty z najbliższą przyjaciółką, zazdrość i smutek. A potem szczęśliwe zbratanie.

Kolejna uwaga:

„Ojciec był tu dzisiaj. Prawie go nie pamiętam. Przywiózł mi wielką lalkę, która potrafi zamykać oczy. Mógł ją przywieźć osiem lat temu, a nie teraz, kiedy mam dwanaście lat! On nie ma tu czego szukać, przecież ja go nie znam”.

– Nie wygląda na to, żeby dręczyły ją jakieś sny czy wizje w dzieciństwie – stwierdził Jordi. – Ale teraz się zaczyna. Anne ma już trzynaście lat.

„Dzisiejszej nocy wydarzyło się coś okropnego, jestem pewna, że ktoś mnie śledzi, ale kto? Jakieś tajemnicze postaci w długich płaszczach przypatrują mi się złośliwie, skradają się, nigdy nie stają na tyle blisko, żebym mogła je zobaczyć, ale jestem pewna, że chcą mnie dopaść”.

Kolejny fragment:

„Taka jestem zła, przecież nic nie mogę poradzić na to, że rozwinęłam się wcześniej niż inne dziewczęta, ale one mi zazdroszczą i mówią, że się uganiam za chłopakami. A wcale tak nie jest. Przedwczoraj jakiś stary wieprz, miał co najmniej trzydzieści lat, próbował mnie obmacywać, kiedy go mijałam w drodze do domu z nabożeństwa. Uderzyłam go w rękę, a wtedy tak się rozgniewał, że musiałam uciekać. Nie chcę być taka. Próbuję sznurować piersi, ale to nie pomaga. Chłopcy chcą ich dotykać przez cały czas. To takie upokarzające”.

„Tak mi smutno dzisiaj, przepłakałam cały ranek. Mój kochany dziadek, Enrico, się przeprowadza… „

Jordi poderwał głowę znad lektury.

– Ojej! Enrico? Ojciec Elia?

– Oczywiście. Przecież Anne była jego wnuczką! – wykrzyknął Antonio. – I mieszkała u krewnych! Że też nie pomyśleliśmy o tym, że to mógł być Enrico!

– Chyba musiało ich być więcej – zauważyła Unni. – On chyba nie wyniósł się i nie zostawił dziewczynki samej.

– No tak, masz rację – stwierdził Jordi. – Ale tu możemy wpaść na jakiś ślad Elia. On się przecież urodził w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym czwartym. Rok po śmierci Anne.

– Gdzie mieszkała Anne? – spytał Morten.

– Nic tu nie ma na ten temat – odparł Jordi. – Czytam dalej.

Wszystkich ogarnął zapał.

– Teraz następuje duży przeskok w czasie – oznajmił Jordi. – Nieoczekiwanie mamy rok tysiąc dziewięćset trzydziesty pierwszy.

– To znaczy, że ona ma dwadzieścia trzy lata. Szybko poszło – skomentowała Vesla.

– To prawda, nie dbała o notatki. Posłuchajcie, co pisze: „Nie mogę tu dłużej mieszkać. Teraz, kiedy moje ciotki już nie żyją, nie pozostał mi nikt bliski. Próbują zmusić mnie do ślubu z Carlosem, którego nie chcę za żadne skarby. On prowadzi interesy takimi paskudnymi metodami. Dokąd mogę iść? Wrócić do domu mego ojca w Norwegii? Przecież to tak daleko! Ale nie mam innej rodziny i nie wiem, gdzie on sam może teraz być. Dziadek w swoim nowym domu nie ma dla mnie miejsca, ma też nową żonę”.

– Teraz ona przyjedzie tutaj – powiedziała Gudrun.

– Tak, chociaż najwyraźniej nie bezpośrednio – stwierdził Jordi, który ukradkiem przeczytał kawałek naprzód. – Popłynęła statkiem do Göteborga. Pisze o tym tak:

„Jestem taka szczęśliwa. Poznałam najwspanialszego człowieka na świecie. Jest marynarzem, tak samo jak mój ojciec. To Szwed, jasnowłosy i niebieskooki. Kocha mnie, tak mi powiedział, i znalazł mi pokój tutaj w Göteborgu. Obiecał, że się ze mną ożeni, nic więc złego nie zrobiliśmy. Po prostu kochamy się tak mocno, że dłużej już nie mogliśmy czekać. Muszę napisać do mojego dziadka Enrica i powiedzieć mu o tym. Dobrze, że jeszcze w Hiszpanii dał mi swój adres. Cieszę się, że go nie zgubiłam”.

– Czy ten adres tu jest? – wykrzyknął Morten.

– Ależ skąd! – odparł Jordi z pochmurną miną. – Nie przypuszczasz chyba, że wszystko zostanie nam podane na srebrnej tacy. Jak na razie z niczym tak nie było, dlaczego więc nagle mielibyśmy mieć takie szczęście? No, czytam dalej. To nie wygląda najlepiej.

„Maj, 1933. Nie mam siły dłużej żyć. On jest żonaty, nie chce mieć do czynienia ani ze mną, ani z dzieckiem. Nie mogę wrócić do Hiszpanii, bo takiego wstydu tam nie zniosą. A tu zostać też nie mogę, jutro przyjdą i mnie wyrzucą. Mam teraz tylko jedno wyjście, on mi dał pieniądze. Tak strasznie mnie to bolało, ale musiałam je przyjąć. Spróbuję pojechać do Selje w Norwegii. Tam się ukryję. Jak mnie obrzucą kamieniami, to będę chciała jedynie umrzeć. Nie mam już po co żyć. No, może dla dziecka, ale przecież go nie znam, nic o nim nie wiem. Nie mam odwagi odebrać sobie życia, nie tutaj”.

Jordi podniósł głowę.

– W tym miejscu pamiętnik się kończy. Anne niczego więcej już nie napisała.

– W każdym razie dotarła do domu – powiedziała Gudrun ściszonym głosem. – Tylko po to, żeby umrzeć w połogu w wieku dwudziestu pięciu lat. Jej synowi, mojemu mężowi, jakoś się ułożyło.

– No, ale ona nie wspomina o żadnych zwojach pergaminu – zauważył Morten.

– To prawda – przyznał Jordi. – Przypuszczam, że nic z nich nie zrozumiała. W dodatku w tym pamiętniku są bardzo duże luki, a w pamiętnikach na ogół nie wraca się do tego, co wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej.

– Nie jest też wcale pewne, że Anne dostała więcej niż jeden pergamin – stwierdził Antonio. – Przecież to Pedro wysyłał pozostałe, a jego w tamtych czasach nie było jeszcze na świecie.

– Pedro musi mieć bezpośredni kontakt z rycerzami – stwierdziła Unni.

– Ja również tak sądzę – odparł Jordi. – Nigdy nie mówił o tym otwarcie, lecz wiele na to wskazuje. Pedro jest jednym z ich bardzo nielicznych zaufanych.

– Ale on nie umarł tak jak ty – wyrwało się Mortenowi.

Jordi tylko się uśmiechnął.

Antonio zabrał mu pamiętnik Anne Hansen z ręki i teraz go przeglądał. Nagle wyraźnie się ożywił.

– Tu, pod sam koniec, jest cała strona z adresami!

Wszyscy koniecznie chcieli to zobaczyć. Pochylili się, zasłaniając jedno drugiemu.

– Tutaj – oznajmiła Vesla. – Czy to nie jest D? D jak dziadek?

– Hm – mruknął Antonio. – Pokażcie, to trochę niewyraźne. Czyżby to miała być Granada?

– Z całą pewnością – orzekła Gudrun. – Jest też nazwa ulicy. Calle Martino 26.

– Mamy zakładać, że to adres Enrica?

– Chyba na to postawimy – odparła Vesla. – Masz swoją srebrną tacę, Jordi!

Unni była jednak bardziej sceptyczna.

– Na początku lat trzydziestych? Siedemdziesiąt łat temu? W dodatku Enrico zapewne dawno już nie żyje.

– Zmarł w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym – wyjaśnił Antonio. – Ale z całą pewnością miał więcej dzieci. Słyszałaś przecież o dwóch ciotkach, które zmarły.

– Dobrze, ale dlaczego w drzewie genealogicznym wymieniony jest tylko Elio? To przecież musi coś znaczyć!

– To bardzo proste – odparł Jordi. – Było to jedyne imię, jakie udało mi się odnaleźć.

– Ach, tak? – Unni położyła uszy po sobie. – Znów moja błyskotliwa inteligencja nie na wiele się przydała.

– Wówczas nie zastanawiałem się nad tym, jaki on może być ważny.

– Spróbujmy sprawdzić, czy ktoś ciągle tam jeszcze mieszka – zaproponował Antonio, wyjmując telefon komórkowy.

– Chcesz dzwonić do informacji telefonicznej?

– Jeszcze lepiej. Jordi, zadzwoń do Pedra.

Jordi usłuchał. Odbyli ożywioną rozmowę po hiszpańsku. Unni zafascynowana przyglądała się Jordiemu. Posługiwał się hiszpańskim z taką samą łatwością jak norweskim.

Ach, Boże, jakże ona go kocha. To chude ciało o długich członkach, tę niezwykłą twarz.

Po kilku serdecznych pozdrowieniach rozmowa była zakończona.

– Pedro ma to zaraz sprawdzić, oddzwoni. Uważa, że posunęliśmy się bardzo daleko.

– Ach, tak? – zauważyła Unni z ponurą miną. – Ja uważam, że drepczemy w miejscu, jakbyśmy ubijali kapustę.

– Powiedz raczej „winogrona”, to przynajmniej ładniej brzmi. I bardziej po hiszpańsku – stwierdził Mor – ten. Znów był w lepszej formie, wyraźnie ożywiony tym, że czynią postępy. – A więc nasz następny krok to wyjazd do Hiszpanii?

– Zaraz, zaraz – Antonio oblał go kubłem zimnej wody. – Przede wszystkim zaczekamy na odpowiedź Pedra… Co, Gudrun? Aha, szukasz torby, tutaj jest. Ale co ty, na miłość boską, w niej dźwigasz? Jest ciężka, jakby była z ołowiu.

– Nazywam ją młotem. To bardzo praktyczna rzecz, którą można walnąć w głowę zbyt natrętnego faceta. Tyle tylko, że z upływem lat stają się coraz mniej natarczywi, niestety.

Vesla wybuchnęła śmiechem.

– Powinieneś zobaczyć moją, Antonio, jest jeszcze cięższa!

Antonio wziął jej torebkę i udał, że osuwa się na podłogę.

– Jesteście szalone, dziewczyny, jak możecie dźwigać takie ciężary? Czy masz przy sobie wszystko, co tylko posiadasz, Veslo?

– No, cóż, zostawiłam w domu kilka kwitów kasowych, żeby przypadkiem kręgosłup mi się nie skrzywił.

Jak cudownie było siedzieć i żartować z przyjaciółmi. Nie wyjeżdżajmy stąd nigdy, pomyślała Vesla.

Zadzwonił telefon, Jordi odebrał.

Kolejna rozmowa po hiszpańsku, prędko jednak zakończona.

Jordi popatrzył na przyjaciół.

– Pod tym adresem nie ma żadnego abonenta o nazwisku Garcia Navarro albo Navarro Garcia. Nie ma też żadnego Vargasa, o to również pytałem, chociaż to byłoby bardzo nieprawdopodobne.

Wtrącił się Antonio:

– Ale to wcale nie musi oznaczać, że oni tam nie mieszkają. Jeśli dobrze znam rodzinę mego ojca, to nie zaliczają się do bogaczy, którzy mają telefon. Choć może raczej należałoby powiedzieć, że nie mają pojęcia, jak obchodzić się z pieniędzmi. To rodzina matki raczej się na tym znała. Trochę to wyglądało tak, jak w przypadku Tamilów i Syngalezów. Jeśli da się Ta – milowi koronę, za rok będzie miał milion, a jeśli da się milion Syngalezowi, za rok zostanie mu korona.

– Posłuchaj, co ma z tym wspólnego Sri Lanka?

– Nic – przyznał Antonio. – Ale spróbujmy teraz ułożyć jakiś konkretny plan, żebyśmy nie musieli posuwać się dalej po omacku.

– Dobrze! – wykrzyknęła Unni. – Mamy przecież cel. To Elio!

26

Ku wielkiemu rozgoryczeniu Mortena odmówiono mu udziału w wyjeździe do Hiszpanii.

– Jeszcze nie całkiem odzyskałeś formę, Mortenie – tłumaczył mu przepraszającym tonem Antonio. – Ale twój stan prędko się poprawia. I nie możemy tego popsuć kolejnymi niebezpiecznymi dla zdrowia eskapadami. Poza wszystkim po tym kolejnym uderzeniu w głowę powinieneś kilka dni spędzić w spokoju. Twojej babci, która również odniosła obrażenia podczas wypadku na łodzi, przyszli na myśl jacyś przyszywani krewni, których ma w Molde. Moglibyście pojechać do nich na kilka dni i zostać tam do czasu, aż będziecie mogli wrócić do Selje. Molde wydaje się bezpieczne, możecie tam pojechać prosto stąd.

– Ale my chcemy jechać z wami! – jęknął Morten. – I babcia, i ja chcemy jechać z wami!

– Weźmiecie udział w wielkiej ekspedycji – obiecał Antonio. – Wtedy naprawdę będziesz nam potrzebny, Mortenie. Teraz jedziemy tylko odszukać Elia. Zajmiemy się tym Jordi i ja. Mam dwa tygodnie urlopu.

Obie dziewczyny stały ze zwieszonymi głowami. Vesla myślała o upokarzającym powrocie. Znów w domu, bez pracy, zbyt śmiałe słowa wypowiedziane przy pożegnaniu. Żałosne tłumaczenia…

Jordi zadumany patrzył na Unni. Ich myśli krążyły podobnym torem:

Teraz byli wszyscy razem, potem Unni zostanie bez jakiejkolwiek ochrony. Jordi widział, jak bardzo dziewczyna się boi. I jak ogromnie jest smutna. Nie chciała jednak nic mówić, nie chciała przyklejać się na siłę.

Również Antonio rozumiał rozterki dziewcząt, szczególnie Vesli.

– Spaliłaś za sobą wszystkie mosty, prawda?

Vesla kiwnęła głową.

– Prawie. Mam jeszcze mieszkanie. Mogę się tam zakopać.

Bracia popatrzyli po sobie.

– Nie możemy zostawić ich samych…

– Mogę lecieć pod siedzeniem w samolocie – zapewniła natychmiast Unni. – Będziecie tylko musieli usunąć stamtąd kamizelkę ratunkową, ale przecież samolot i tak nie spadnie.

– Ach, bądźcie aniołami, zabierzcie nas ze sobą! – poprosiła Vesla. – Będziemy bardzo, ale to bardzo grzeczne.

– To one mają jechać, a ja nie? – zazdrośnie oburzył się Morten. – Czy któryś z was nie mógłby zostać w domu i ich przypilnować?

To jednak zdaniem braci Vargasów był bardzo kiepski pomysł. Ich wyjazd już był postanowiony.

– Wiesz, braciszku – powiedział Jordi. – W całym naszym planie jest tylko jeden drobny szczegół. Nie mamy za co jechać!

Unni bardzo by chciała im pomóc, lecz miała tylko odrobinę pieniędzy przeznaczonych na tę wyprawę. Tyle żeby starczyło na colę i inne niezbędne drobnostki.

W tym momencie jednak Gudrun okazała wielkoduszność. Wiedziała, że z czasem otrzyma całkiem niezłe odszkodowanie za łódź, mogła więc co nieco uszczknąć z oszczędności, spoczywających na koncie bankowym.

– Funduję tę podróż całej czwórce – obiecała szczodrze. – Gdy tylko znajdziemy jakiś bank, dostaniecie pieniądze.

Uściskali ją wszyscy z wyjątkiem Mortena, który wciąż się złościł.

Gudrun trochę się zakłopotała.

– Wiem, że nie powinnam o to prosić, ale…

– Proś o co chcesz, a na pewno to dostaniesz – obiecywał Antonio.

– Wiem, że będę wam tylko przeszkadzać, ale tak strasznie chciałabym wziąć udział w tym, co określasz wielką ekspedycją. Jeśli to oczywiście możliwe…

Zapadła dość kłopotliwa cisza.

– Cóż, nie wiemy, czy będą w ogóle jakieś kolejne wyjazdy – stwierdził Antonio trochę zaskoczony. – Nie wiemy przecież, czego szukamy. A jeśli w istocie dojdzie do jakiejś wyprawy, to może się ona okazać niebezpieczna, Gudrun.

– O niebezpieczeństwa nie dbam, czasami przecież nawet sama ich szukam. Ale jestem od was o wiele starsza i…

– Tej różnicy wieku jakoś szczególnie nie poczułam do tej pory – szybko zapewniła Unni.

Pozostali jej zawtórowali. Obiecali, że jeśli tylko znajdzie się miejsce, Gudrun będzie bardzo mile widziana w ich gronie. Na razie jednak niczego jeszcze nie byli pewni. Może wyjedzie jedynie trójka dotknięta przekleństwem, Jordi, Morten i Unni? Może tylko Jordi i Antonio, a może w ogóle Jordi sam? To zależało od tylu rzeczy.

Vesla nieco ucichła. O niej nikt w ogóle nie wspominał. Czyżby już ją skreślili? Może się nie sprawdziła?

Antonio postanowił działać.

– Powinniśmy zamówić bilety, żeby nic nie opóźniało naszej podróży. Teraz, kiedy już minął pierwszy szał radości, wywołanej wielkim podarkiem Gudrun, ktoś powinien chyba zacząć myśleć. Ale nie wiem, kto mógłby nam załatwić bilety. Nie znam żadnego adresu ani numeru telefonu do linii lot…

Unni mu przerwała.

– Mówiłeś kiedyś, że moglibyśmy wykorzystać do czegoś Jørna i tę jego znajomość komputerów. Mogę do niego zadzwonić i poprosić, żeby wszystko załatwił, tak abyśmy odebrali przygotowane bilety już na lotnisku.

– Wspaniale, Unni! – powiedział Jordi.

Otrzymała dokładne instrukcje, o co ma prosić, o czym ma pouczyć Jørna i czego absolutnie nie wolno jej mówić.

Nazbierało się tego tyle, że musiała wszystko zapisać.

Gdy Unni była zajęta rozmową z Jørnem, Antonio podszedł do drzwi.

– Veslo, pomożesz mi ustawić w samochodzie siedzenie dla Mortena? Nie wiem, jak ma stać.

Nikt chyba nie poderwałby się prędzej niż Vesla. Przeszli za dom. Po tej stronie nie było żadnego okna. Świetnie!

Antonio zatrzymał się przy aucie.

– Z tym siedzeniem wszystko jest w porządku – uśmiechnął się. – Chciałem tylko zamienić z tobą kilka słów.

– Tak? – spytała bez tchu.

Antonio zawahał się.

– Dzisiaj rano… Kiedy siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy…

Vesla czekała. Przełknęła ślinę.

– To było takie cudowne – wyznał cicho Antonio. – Ja… Veslo, jesteś dziewczyną, którą mógłbym pokochać. A to nie powinno się zdarzyć.

Vesla znów przełknęła ślinę, tym razem z większym bólem.

– Znasz moje pochodzenie – powiedział. – Jeśli nie uporamy się z tym przekleństwem, to wiesz, że nie chcę mieć dzieci.

Na Boga, pomyślała Vesla. Przecież istnieje antykoncepcja!

Nagle zrozumiała jednak, że tu chodzi o coś znacznie delikatniejszego, znacznie bardziej wysublimowanego i że jej również to dotyczy. Poczuła w sobie cudowny prąd mocnych uczuć, oddania, czułości, tęsknoty i smutku, i pewną wzniosłą rezygnację z przyjemności. Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.

– Rozumiem – zapewniła, a jej głos zabrzmiał bezdźwięcznie.

– Żałuję, że wszystko nie może być inaczej – szepnął Antonio.

Vesla kiwnęła głową. On delikatnie ją objął i przyciągnął do siebie. Nie nastąpił pocałunek, nic innego poza policzkiem przytulonym do policzka przez kilka cudownych sekund, podczas których otaczający ich las w ciszy kapał pachnącymi żywicą łzami po nocnej mgle. Wreszcie Antonio ją puścił i popatrzyli na siebie, uśmiechając się ze smutkiem, przepojeni gorącym uczuciem.

Pospiesz się, Jordi, myślała Vesla. Rozwiąż tę zagadkę, nim będzie za późno.

A ja pomogę. Ze wszystkich sił, z całego serca!

Jørn nie krył ciekawości.

– Ty, Vesla i Antonio wyjeżdżacie do Granady? Razem z Jordim? Myślałem, że on nie żyje?

– Nie, to była pomyłka – odparła Unni lekko. – Tylko, Jørn, pamiętaj, nikomu ani słowa o tym, co ci mówię. Nie mów nic o Jordim ani o naszym wyjeździe, a przede wszystkim nie wspominaj o tym Emmie. Możemy ci zaufać?

– Nie widziałem Emmy od kilku dni. To znaczy pewnie będzie najlepiej, żebym się nie wygadał i przed Hege, prawda? Ona nie ma najbystrzejszego umysłu na świecie. Ale co wy wyprawiacie? Dlaczego nie mogę się do was przyłączyć?

– Jesteś już z nami, teraz – pocieszyła go Unni. – Ogromnie byś nam pomógł, gdybyś zdołał nam załatwić te bilety.

– Oczywiście. Ale czy wiesz, co się stało z Mortenem? On gdzieś zniknął.

– Morten jest tutaj, tak samo jak jego babcia. Oni nie jadą z nami.

– Gdzie jest to tutaj?

– Jeśli można powiedzieć in the middle of nowhere, to jest to właśnie tutaj. Gdzieś w samym środku pustkowia. Wydaje mi się, że nie odnalazłabym tego miejsca nawet na szczegółowej mapie.

Omówili wszystkie praktyczne sprawy. Po zakończonej rozmowie Unni oznajmiła przyjaciołom:

– Gdybyśmy włączyli w to Jørna, on na pewno bardzo by się nam przydał. Ale tym samym wyrzucilibyśmy poza nawias Mariusa i Hege, a to by było zbyt trudno wyjaśnić.

– Emmę także – przypominał Morten.

– Emma stoi poza nawiasem tak bardzo, że bardziej już nie można. I to był jej własny wybór.

Morten westchnął. Nigdy nie zapomniał tamtego zakazanego spotkania z piękną Emmą.

Dlaczego ona musi stać po złej stronie? Może gdyby spróbował, zdołałby ją nawrócić?

Stracił jednak ochotę. Miał wrażenie, że taki pomysł nie spotkałby się z aprobatą grupy.

Rozstali się przy najbliższym banku i obiecali się skontaktować najszybciej jak tylko się da. Antonio nakazał Gudrun i Mortenowi nadzwyczajną ostrożność, dopóki on i Jordi będą w Hiszpanii. Przyrzekli uważać. Zgaszonemu Mortenowi Antonio natomiast powiedział:

– Rób, co tylko w twojej mocy, żeby wyzdrowieć i odzyskać formę, tak żebyś był w stanie uczestniczyć razem z nami w wielkiej ekspedycji, bo nie będziemy mogli się bez ciebie obyć, pamiętaj!

Morten rozpromienił się wtedy i wybaczył. Długo jednak i tęsknie za nimi spoglądał.

Czwórka przyjaciół jechała tak prędko w stronę rodzinnego miasta, jak tylko pozwalały na to ograniczenia prędkości. Unni bardzo cieszyła się na tę podróż samochodem, okazała się ona jednak inna, niż to sobie wyobrażała. Antonio poprosił, żeby Jordi usiadł z przodu, by mogli swobodnie rozmawiać o wszystkim, co się wydarzyło w czasie, kiedy się nie widzieli. W ostatnich dniach przecież nie starczało czasu na prywatne rozmowy.

Antonio nic nie rozumie, stwierdziła w duchu Unni. Obie z Veslą siedziały rozczarowane na tylnym siedzeniu. Nie poprawiał też sytuacji fakt, że bracia przez cały czas rozmawiali ze sobą po hiszpańsku. Dziewczęta jednak prędko stwierdziły, że i one mają sobie wiele do powiedzenia. Czas więc płynął szybko.

Tak było, dopóki nie dojechali na wyżyny.

– Ach, nie! – westchnęła Unni. – Nie chcę znów oglądać śniegu, kiedy już zakosztowałam wiosny. Zakończyłam już sprawy z zimą, dobranoc!

Skuliła się w swoim kącie, nie miała ochoty wyglądać przez okno. Po chwili obie z Veslą już spały. Trudno powiedzieć, aby przez ostatnie noce miały dostateczną ilość snu.

Jordi regularnie dzwonił do Mortena. Na tym froncie jednak wszystko wydawało się w porządku. Udało im się dotrzeć do Molde przed zmierzchem i nikt ich nie śledził.

To znaczy, że przynajmniej Morten i Gudrun są bezpieczni. Dobrze to wiedzieć!

Jednocześnie

Leon, jedyny ziemski człowiek, któremu wolno się było zbliżyć do świętych w jego opinii mnichów, stanął przed swymi panami.

– Oni zginęli. Wszyscy co do jednego! – wykrzyknął.

– Najsilniejszy również? – spytał miękki, syczący głos.

– No… – Leona pytanie zbiło trochę z tropu, ale prędko wziął się w garść. – Jeśli był z nimi, to on również zniknął, tyle mogę zagwarantować. Pokonaliśmy ich w końcu. Skoro są tacy głupi, żeby zebrać się w jednej łodzi…

Zimne, złe oczy bacznie mu się przyglądały.

– Sprawdź, ile oni wiedzieli – przerwał mu szept. – Szukaj wszędzie! A jeśli ich wiedza zatonęła wraz z łodzią, drogo cię to będzie kosztować!

Leon pobladł. Przecież on stara się jak może, a tymczasem te zjawy ośmielają się mu grozić! Wiedział jednak, że bez niego sobie nie poradzą, to dawało mu gwarancję życia. Wkrótce więc twarz mu się rozjaśniła.

– Znajdziemy wszystko, wierzcie mi. I nie zapominajcie o moim wynagrodzeniu, gdy już dotrzemy na miejsce!

Uśmiechnęli się kwaśno. O, tak, na pewno go wynagrodzą. Dobrze albo źle.

27

Niestety, przed wyjazdem musieli zajrzeć do swoich domów, zabrać paszporty i ubrania na zmianę. Vesla twierdziła, że dostała już dostateczną nauczkę i że spakuje wyłącznie najniezbędniejsze rzeczy. Ale co właściwie jest absolutnie niezbędne? Jak można z góry przewidzieć, że coś się nie przyda?

Odwieczny dylemat turysty.

Powrót do miasta był niczym uderzenie obuchem w głowę. Wszędzie dookoła sami zwykli ludzie, współczesność ze swoimi supermarketami, reklamą i innymi trywialnościami. Pocieszali się tym, że wkrótce znów wyjeżdżają, właściwie już zaraz. Było już ciemno, jechali cały dzień.

Pierwszą wysadzili Veslę, wszyscy bowiem ze śmiechem stwierdzili, że jej potrzeba będzie najwięcej czasu. Jordi natomiast nie miał czego zabierać. Wszystko, co posiadał, miał przy sobie.

Potem odwieźli Unni i obaj bracia pojechali do mieszkania Antonia.

Tam właśnie zatelefonowała Unni.

– Antonio, już się spakowałam, ale trzy sprawy bardzo mnie niepokoją, wręcz przerażają.

– Co takiego? Czyżbyś też miała uczucie, że ktoś całkiem niedawno był w twoim pokoju? Przeglądał twoje rzeczy?

– Właśnie. U ciebie to samo?

– Tak. Ale mówiłaś o trzech sprawach.

– Rzeczywiście. Wiesz, jeszcze z samochodu dzwoniłam do domu, by powiedzieć rodzicom, że dzisiaj znów wyjeżdżam i że nie będzie mnie jeszcze przez kilka dni. Nikogo nie zastałam i nagrałam się na sekretarkę. A jeśli ktoś wysłuchał mojej wiadomości?

Unni usłyszała jęk Antonia.

– To znaczy, że oni o tym wiedzą. A co gorsza, wiedzą, że żyjemy!

– No tak, ale to trzecie jest najgorsze. Dzwoniłam do Vesli przed chwilą, nikt nie odbierał.

Antonio natychmiast podjął decyzję.

– Czekaj na nas gotowa przed domem. Zaraz po ciebie przyjeżdżamy!


Vesla otworzyła kluczem drzwi do swojego małego mieszkanka. Bardzo je kochała, bo tu nie musiała znosić obecności wiecznie narzekającej matki. Wszystko wyglądało tak jak zwykle. Na sekretarce telefonicznej migotało światełko.

Szukając czystych ubrań, przebierając się i pakując, odsłuchiwała wiadomości. Marius pytał, gdzie się podzieli, Hege zastanawiała się nad tym samym, wszyscy bowiem zostali zaproszeni na sobotę i zapowiadała się przyjemna zabawa.

Potem – co było nieuniknione – rozległ się głos matki: „Veslo, gdzie ty jesteś? Dlaczego nie odpowiadasz? Jestem umierająca, miałam kolejny atak serca (nigdy żadnego nie miałaś), lekarz mówi, że zostało mi zaledwie kilka dni życia. (Nigdy nie chodzisz do lekarza, mamo. Wiesz, że powiedziałby, że tylko udajesz). Jak ty możesz, moje jedyne dziecko, pozwolić, żeby matka leżała samotnie i umierała w takich cierpieniach? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam! (Wymień choć jedną rzecz).

Gniew. Vesla myślała już, że zdołała go zwalczyć, że zniknął, rozpłynął się po tamtej rozmowie z Antoniem, tymczasem teraz znów się pojawił, zamieniał w złość. Vesla wręcz ciskała kolejne rzeczy do walizki.

Następne nagranie: „Jeśli nie zjawisz się natychmiast, może być za późno. Moje serce już dłużej nie da rady. Potrzebna mi bułka paryska i masło. Trzeba też zmienić żarówkę, ale widać będę musiała leżeć w ciemności. Dla matki to takie przykre, kiedy jej jedyne dziecko się o nią nie troszczy”. Zduszony szloch w chusteczkę.

Vesla zacisnęła zęby. Przez dwadzieścia lat byłam twoją dzielną pomocnicą, mamo. Wiesz dobrze, na co mnie narażałaś, gdy jeszcze byłam dzieckiem, drwiłaś ze mnie, bo wyrosłam duża i niezgrabna, jak mówiłaś, ale potrafiłaś wykorzystać moją siłę dla swoich korzyści. Nie możesz wreszcie zostawić mnie w spokoju?

Jeszcze jedna przemowa:

„Wydziedziczę cię, Veslo! Zrobię to naprawdę, uprzedzam cię tylko, żebyś o tym wiedziała. (Nigdy nie obchodził mnie żaden spadek, jest poza wszystkim za mały, żebyś mogła mi grozić jego utratą). Tak mnie boli, Veslo, napiłabym się wody, ale nie ma mi kto pomóc. Przybędziesz za późno, Veslo. Przybędziesz za późno i będziesz tego żałować”.

Vesla wściekła wyłączyła sekretarkę. Ukryty gniew znów wychynął na powierzchnię. Ten szantaż uczuciowy, doprawdy, czy nie mogła jej teraz tego oszczędzić? Akurat teraz, kiedy zaczynał się ten dziwny, taki delikatny romans, który być może nawet jeszcze nie istniał, lecz o którym mogła marzyć? Czy matka musi nieustannie dręczyć ją swoim nieistniejącym cierpieniem?

Gniew i rozpacz Vesli znów osiągnęły punkt wrzenia. Gotowa była ciskać wokół siebie przedmiotami tak jak przedtem.

Nagle zdrętwiała. Ktoś był przy drzwiach.

Głosy dwóch mężczyzn.

– Ona tu mieszka, ta walkiria, wiesz. Szkoda, że nie ma jej w domu. Moglibyśmy się nieźle zabawić, jest nas przecież dwóch.

Śmiech.

Stanęli w drzwiach i znieruchomieli.

– O rany! – jęknął jeden, Vesla poznała w nim robotnika drogowego, choć teraz miał na sobie normalne ubranie. Drugim był młody osiłek z mięśniami jak piłki.

– Czego chcecie? – spytała zimno.

– Gówno cię to obchodzi – odparł starszy. – Bierz ją, Kenny, ja będę szukał.

Zadzwonił telefon, lecz Vesla nie mogła go odebrać. Kenny chciał ją zaatakować, ale wtedy rozwścieczona Vesla zamachnęła się swoją torebką z taką siłą, że aż sufitowa lampa zadzwoniła przerażona. Kenny otrzymał cios tuż nad uchem i upadł na ziemię.

– Co, u diabła? – spytał drugi.

Vesla nie miała dostatecznie długich rąk, by ponownie użyć torebki jako broni, mężczyzna spostrzegł to i ruszył w jej stronę.

– Pogadamy chwilę, panienko – oświadczył. – Gdzie masz te rzeczy?

– Jakie rzeczy? – spytała Vesla, cofając się za stół.

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Przecież szukacie tego samego, co my. Chcę dostać wszystko.

– Przepraszam bardzo, ale nie rozumiem. Wynoś się z mojego domu, bo inaczej zadzwonię na policję.

Łobuz z pogardliwą miną wyrwał sznur telefoniczny.

– Zrobiłeś mi tym wielką przysługę – mruknęła Vesla. Tak naprawdę jednak nie była pewna, jak się bronić. Wielkich szans nie miała. Kenny został wyłączony z gry, lecz z tym drugim bandytą nie było żartów.

Stół nie stanowił dostatecznej ochrony. Vesla zastanawiała się, czym może rzucić w napastnika, ale niestety, w zasięgu ręki nie miała nic ciężkiego. Postanowiła postępować tak, by zyskać na czasie.

– Nie rozumiem, co chcecie ode mnie dostać – powiedziała w nadziei, że bandyta zdradzi się z czymś, co pomoże im zbliżyć się do rozwiązania zagadki.

– Wiesz to równie dobrze jak ja – warknął, nie spuszczając z dziewczyny oka. Stali naprzeciwko siebie rozdzieleni stołem. Gdyby Vesli udało się przejść na drugą stronę, może zdołałaby się jakoś wymknąć.

– Nie, szczerze powiedziawszy, nie wiem.

– To co robiliście na Selji?

– Na Selji? Ja tam nie byłam.

– A gdzie reszta?

– Nie wiem, nie widziałam ich, odkąd wyjechali. Ja wróciłam do domu.

– To znaczy, że nie wiesz, co się z nimi stało?

– Nie, i nie rozumiem, dlaczego nie dzwonią.

– Możesz zapomnieć o swoich przyjaciołach – powiedział z obrzydliwym uśmiechem. – Oni z całą pewnością już nie wrócą.

– Co ty mówisz? Powiedz mi, czego szukacie, może będę mogła wam pomóc?

Odpowiedział jej teraz zimno:

– Chcemy wiedzieć wszystko. Wy trochę wiecie, my wiemy coś innego.

– Powiedz, co wiecie, może wymienimy wiadomości.

– Bierzesz mnie za głupca?

Szczerze powiedziawszy, owszem. Ta rozmowa do niczego nie prowadziła. Walczyli na słowa, chociaż żadne z nich nie chciało zdradzić się z informacjami. Sytuacja utknęła w martwym punkcie.

Wreszcie mężczyzna stracił panowanie nad sobą i próbował okrążyć stół. Vesla pobiegła przodem i w pędzie zdążyła jeszcze złapać rzeźbę konia wykonaną z brązu. Kiedy napastnik ją dogonił, uderzyła z całej siły, uchylił się jednak i cios spadł na prawe ramię, nad którym natychmiast stracił władzę.

Vesla nie wiedziała już, co robi. Rzeźba wypadła jej z ręki i dziewczyna rzuciła się na łotra z gołymi pięściami, sycząc przez zęby.

– Zostaw mnie w spokoju, przeklęta babo! Dosyć już tego! Przez całe życie musiałam znosić udręki, teraz koniec z tym. Au!

Napastnik zdołał ją uderzyć lewą ręką i Vesla już lądowała na podłodze, ale złapała ją Unni, która nie wiadomo skąd się wzięła – jak się później okazało, po prostu weszła przez drzwi – ale ponieważ z Unni nie była żadna atletka, obie dziewczyny upadły na dywan. Unni znalazła się na spodzie.

Mężczyzna nie zdążył się zorientować, co się dzieje, a już został obezwładniony. Jemu i Kenny'emu związano ręce z tyłu i pozostawiono do zabrania policji, po którą zadzwonił Antonio. Nazwisko Kenny'ego bardzo ich ucieszyło!

Teraz cała czwórka musiała czym prędzej jechać na lotnisko. Należało się spieszyć, bo przecież ich przeciwnicy wiedzieli o wyjeździe, nie znali tylko celu ich podróży.

W samochodzie Antonio powiedział ze spokojem:

– Tak, tak, wiadomo już, do czego może się przydać wypełniona po brzegi damska torebka. W końcu miałaś też okazję rozładować trochę agresji, prawda?

– I to jeszcze jak – westchnęła Vesla głęboko. – Chyba naprawdę tego potrzebowałam. Teraz jestem już wolna, naprawdę wolna.

– Doskonale – pochwalił ją Antonio. – Udało ci się wyciągnąć od niego coś interesującego?

– Nie, ale i ja nic mu nie powiedziałam. Jedyną rzeczą, o jakiej on bredził, było jakieś miejsce. Chciał wiedzieć, gdzie ono się znajduje.

– My też chcielibyśmy to wiedzieć. „Tam, gdzie nikt nie chodzi”. Teraz cała nasza nadzieja w Eliu.

28

Jørn stawił się na lotnisku, żeby osobiście wręczyć im bilety. Ciekawość wprost biła mu z twarzy. Przyglądał się Jordiemu z wielkim zdziwieniem.

– Jesteś prawdziwym aniołem, Jørn! – powiedział Antonio, oddając mu pieniądze, które Jørn z własnej inicjatywy wyłożył.

– Macie międzylądowanie w Kopenhadze i w Madrycie – wyjaśnił Jørn. – Ale tak chyba będzie w porządku?

– Doskonale, dziękujemy bardzo za pomoc.

Prędko zgłosili się do odprawy bagażowej.

– Uznałem, że tak będzie szybciej – wyjaśniał Jørn. – O ile dobrze rozumiem, bardzo się wam spieszy.

– Rzeczywiście, musimy jak najprędzej przedostać się do hali tranzytowej – odparł Antonio. – Daj mi numer swojego telefonu, zadzwonię do ciebie, jak tylko dotrzemy na miejsce. Dowiesz się wtedy więcej, zasłużyłeś na to. Ale zachowaj ostrożność w stu pięćdziesięciu procentach. Ani słowem nie wspominaj nikomu o naszej podróży! Gdybyś coś zdradził, mogłoby się to okazać niebezpieczne również dla ciebie.

Jørn ani trochę w to nie wierzył, ale przyrzekł, że będzie milczał. Dziewczęta ucałowały go w oba policzki, potem wszyscy pomachali mu na pożegnanie i zniknęli w strefie kontrolnej.

Jørn odwrócił się już, żeby odejść. I wtedy zobaczył, że przez halę biegnie Emma razem z dwoma starszymi od niej facetami, wyglądającymi na łajdaków.

– Jørn! – zawołała Emma, usiłując zajrzeć na halę tranzytową, w której zniknęli już bracia, Unni i Vesla. – Mam bardzo ważną wiadomość dla Unni. Dokąd oni pojechali?

Emma. Dziewczyna, w której tak się kiedyś kochał. „Nie mów nic, zwłaszcza Emmie”. Mężczyzna u jej boku wyglądał jakoś podejrzanie. Przyglądał mu się zbyt natrętnie.

Jørn wcześniej studiował tablicę odlotów i wiedział, jakie samoloty startują w tym samym czasie.

– Wydaje mi się, że polecieli do Londynu – odparł spokojnie.

– Do Londynu? – prychnęła Emma, a Jørn zauważył, że również drugi z jej towarzyszy się zdenerwował.

– Czego oni mieliby szukać w Londynie?

– Chyba chcieli zobaczyć jakiś musical – wyjaśnił Jørn, wzruszając ramionami.

– A ty się dałeś na to nabrać? Leon, sprawdź, czy jest teraz jakiś samolot do Hiszpanii?

Było ich kilka, leciały w różne miejsca, nie zrobili się więc od tego mądrzejsi. Zresztą ani Leon, ani Emma nie przygotowali się na zagraniczną podróż. Byli bez bagażu, Leon miał przy sobie ciężki rewolwer, a paszport Emmy leżał w domu.

Musieli zawrócić.

Jørn odczuł ulgę, kiedy wsiadł już do samochodu. Cieszył się, że tak naprawdę nic nie wiedział o zamiarach przyjaciół. Chyba rzeczywiście prawdą było to, co mówił Antonio. To mogła być niebezpieczna gra.


W hali tranzytowej przyjaciele czekali przy wyjściu. Nie wiedzieli, że Leon i Emma zjawili się na lotnisku.

Dziewczęta były niespokojne i podniecone.

– Ach, nie, zapomniałam pasty do zębów! – zdenerwowała się Vesla.

– I ja nie jestem gorsza – westchnęła Unni. – Nie wzięłam żadnych letnich butów.

Jordi, słysząc to, roześmiał się.

– Dziewczęta, Hiszpania nie jest krajem trzeciego świata, będziecie tam mogły kupić to samo co w Norwegii. W sklepach pełno jest wszystkiego. Służba zdrowia doskonała. Tylko Norwegom wydaje się, że z ich krajem nic nie może się równać.

– Pamiętajcie tylko, że w Hiszpanii daleko nie zajedziecie z angielskim – przypomniał Antonio.

– Naprawdę? – przeraziła się Vesla. – No to jak…

– Dzieci w szkole nie uczą się angielskiego. Nie widzą w tym sensu, bo przecież hiszpański jest jednym ze światowych języków. Wszystkie filmy w kinie i w telewizji są dubbingowane.

– Ratunku! – powiedziała Vesla. – Tom Cruise wyznaje miłość po hiszpańsku?

– Owszem. John Wayne również.

– Chyba powinnam przejść jakiś błyskawiczny kurs – stwierdziła Unni. – Znam zaledwie kilka słów. „Ja kupić sztuczna szczęka, si?” Z tym się daleko nie zajdzie.

– Veslo, jeśli nie masz nic przeciwko temu, to zamienię się z tobą na miejsca – powiedział Jordi. – Będę mógł pouczyć trochę Unni w samolocie.

– Miałabym się nie zgodzić? Ależ skąd, przeciwnie, bo wtedy… – Vesla urwała, ale zaraz dokończyła radośnie: – Wtedy Antonio będzie mógł uczyć mnie.

– Oczywiście – uśmiechnął się.

Unni była wniebowzięta. Cała długa podróż samolotem razem z Jordim!

A potem emocjonujące poszukiwania tajemniczego Elia, który być może będzie mógł powiedzieć im coś o miejscu, gdzie nikt nie chodzi.

Загрузка...