Śliczny mały pistolecik wyglądał teraz jak zabawka. W porównaniu z rzeźnickim nożem był tylko nieprzyjemnym i zbędnym dodatkiem, choć mógł wystrzelić. Ale Caroline nie myślała, żeby go wyrwać z rąk Josie. Cała jej uwaga, cały strach, skupiał się na połyskliwym ostrzu.
– Josie, nie obronisz Dwayne'a w ten sposób.
– Nie wierzysz mi. – Josie miała ochotę się roześmiać. – Prawda, trudno w to uwierzyć. Nikt nie brał pod uwagę kobiety, a zwłaszcza nasz agent specjalny. Powiedziałam mu: szukaj kogoś, kto nienawidzi kobiet. Ale on nie zrozumiał. Ty i ja wiemy, że nikt nie potrafi nienawidzić bardziej niż kobieta.
Caroline drgnęła, kiedy kolejna seria rakiet rozprysła się na niebie.
– Dlaczego miałabyś nienawidzić?
– Mam swoje powody. – Josie przesunęła się i stała teraz w drzwiach balkonowych. – Musiałam chronić rodzinę. Musiałam chronić siebie. Teraz też to zrobię. Ale z tobą jest inaczej, Caroline. Nie sprawi mi to przyjemności, ponieważ cię lubię. Szanuję cię. I wiem, jak Tucker będzie cierpiał. Nie! – krzyknęła, kiedy Caroline cofnęła się o krok. – Nie chcę cię zastrzelić, ale zrobię to. Nikt nie usłyszy.
Tak, nikt nie usłyszy. Mogła krzyczeć, tak jak krzyczała Edda Lou, i nikt nie zwróci na to uwagi. Pistolet był wycelowany w jej szyję. Taki malutki pocisk, pomyślała. Szybka śmierć.
– Nie chcę, żebyś cierpiała – powiedziała Josie. – Nie tak jak inne. Nie jesteś jak one.
Myśl, nakazała sobie Caroline. Kluczem była rodzina. Musi to wykorzystać.
– Tucker będzie cierpiał, Josie. Dwayne również.
– Wiem. Wynagrodzę im to. – Josie zerknęła w stronę okna, gdzie złote światła rozbłyskiwały i gasły, wchłonięte przez czerń nieba. – Czy to nie piękne? Longstreetowie urządzają pokazy sztucznych ogni od ponad stu lat. To coś znaczy. Kiedy byłam mała, tatuś brał mnie na ramiona, żebym była bliżej nieba. Mówił, że jestem jego ognikiem. A mama tylko patrzyła i nie mówiła nic. Widzisz, nie chciała mnie.
– Porozmawiaj ze mną, Josie. – Jak długo jeszcze potrwa pokaz? Ile czasu upłynie, zanim Tucker przyjdzie jej szukać? – Powiedz mi wszystko, Josie, żebym mogła zrozumieć, dlaczego to zrobiłaś.
– Mogę z tobą porozmawiać. Mamy czas. Łatwiej ci będzie, kiedy zrozumiesz. – Wzięła głęboki oddech. – Austin Hatinger był moim ojcem. – Uśmiechnęła się, widząc zdumienie Caroline. – Tak, tak, ten świętoszkowaty łajdak był moim ojcem. Zgwałcił moją matkę i przy okazji zrobił mnie. Nie chciała mnie, ale nie miała wyjścia, musiała mnie urodzić.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Ona wiedziała. Słyszałam, jak rozmawiała z Delią w kuchni. Della wie. Tylko Della. – Josie wsunęła pistolet do torebki, uznawszy widocznie, że nóż jej wystarczy. – Nie powiedziała tacie. Pewnie ze strachu. No i pragnęła chronić ojca, rodzinę i Sweetwater. Więc urodziła mnie i tolerowała przy sobie, wyczekując z niepokojem, kiedy zacznę się robić podobna do Hatingera.
– Josie.
– Byłam dorosłą kobietą, kiedy się dowiedziałam. Kłamała mi przez całe życie. Moja piękna matka, ta wspaniała dama, kobieta, do której pragnęłam się upodobnić, była zwykłą kłamczucha.
– Próbowała tylko oszczędzić ci cierpienia.
– Nienawidziła mnie. – Josie wyrzuciła z siebie te słowa, przecinając nożem powietrze. – Ilekroć na mnie spojrzała, przypominała sobie, jak zostałam poczęta. W piachu, podczas gdy ona wołała o pomoc. Czy pytała samą siebie, ile w tym było jej winy? Po co tam poszła? Czy naprawdę troszczyła się tak bardzo o Austina i jego żałosną żonę?
– Nie możesz obwiniać za to matki, Josie.
– Mogę obwinić ją za kłamstwo, w którym kazała mi żyć. Za to, że patrzyła na mnie z pogardą, myśląc, że jestem mniej warta od niej, od każdej kobiety. Tamtego dnia powiedziała Delii, że przez tę moją krew nigdy nie będę szczęśliwa, nigdy nie będę miała własnego domu i rodziny. Przez moją obciążoną dziedzinie krew.
Wyrzucała te słowa, podczas gdy za jej plecami niebo drgało kolorami.
– Po moim pierwszym rozwodzie wróciłam do domu, a ona spojrzała na mnie tak, jakby mnie za to winiła. I powiedziała do Delii, że nigdy nie będę miała domu i dzieci. Że może Bóg chce ją w ten sposób ukarać za oszustwo, za życie w kłamstwie. Już od jakiegoś czasu źle się czuła. Kiedy poszła do swoich róż, poszłam za nią. Chciałam, żeby mi to powiedziała prosto w twarz. Pokłóciłyśmy się strasznie i zostawiłam ją tam, całą zapłakaną. Chwilę później Tucker wyszedł do ogrodu i znalazł ją martwą. Więc chyba ją zabiłam.
– Nie, nie, oczywiście, że nie! To nie była niczyja wina, Josie.
– To niczego nie zmienia. Coś we mnie narastało. Nie było to dziecko – lekarze powiedzieli mi, że nigdy go nie urodzę. Ale to coś było jak żywa istota. Zaczęło się od Arnette. Chciała złapać Dwayne'a, tak jak Sissy. Myślała, że uda jej się mnie wykorzystać. Myślałam o tym i myślałam. Całymi nocami leżałam i myślałam. Mama zachowała tajemnicę, dając życie. Ja zachowam swoją, zabierając je.
Za oknem rozległy się okrzyki i kanonada wielkiego finału.
– Oczywiście, musiałam mieć powód. Nie jestem zwierzęciem. Morderstwo musiało mieć sens. Wybrałam kobiety, które oszukiwały i kłamały, żeby dostać mężczyznę. Sama miałam mnóstwo mężczyzn – powiedziała z uśmiechem. – Nigdy jednak nie skłamałam, żeby ich zdobyć.
– Arnette… Myślałam, że była twoją przyjaciółką.
– Była dziwką. – Josie wzruszyła pogardliwie ramionami. – Nie ją wybrałam na początek. Myślałam o Susie. Zawsze myślałam, że gdybyśmy zeszli się z Burke'em… Ale Susie nie pasowała do schematu. Nigdy nie spojrzała na innego mężczyznę poza Burke'em, więc zabicie jej nie byłoby słuszne. A musiało być słuszne – szepnęła Josie.
Caroline poczuła, jak ogarnia ją chłód.
– A więc Arnette. Upicie jej i wywiezienie nad Gooseneck Creek było dziecinnie łatwe. Ogłuszyłam ją kamieniem, rozebrałam i przywiązałam do drzewa. Było zimno, Jezu, jak zimno. Czekałam, aż się ocknie. Udawałam, że jest moją matką, a ja moim ojcem i już nie było mi zimno.
– Przez jakiś czas czułam się lepiej – powiedziała Josie sennie. – O wiele lepiej. Ale to coś znowu we mnie narastało. Tym razem wybrałam Francie. Napaliła się na Tuckera. Potem przyszła kolej na Sissy, ale się pomyliłam. Za każdym razem było lepiej. Kiedy wezwali FBI, chciało mi się śmiać i śmiać. Nikt nawet o mnie nie pomyślał. Teddy zabrał mnie do Eddy Lou. Na początku to było straszne, ale potem uświadomiłam sobie, że ja to zrobiłam. Ja to zrobiłam i nikt się o tym nigdy nie dowie. Teraz miałam swoją tajemnicę, zupełnie jak mama. I chciałam zrobić to jeszcze raz, podczas gdy wszyscy szukali mordercy. Z Darleen wypadło cudownie, jakby było to jej przeznaczenie.
– Byłaś z Happy, kiedy szukali jej córki.
– Żal mi jej było, że cierpi. Wydawało mi się, że powinnam ją pocieszyć. Darleen jest niewarta jej łez. Żadna z nich nie była warta, żeby po niej płakać. Tylko ty jesteś inna. Szkoda, że sobie nie odpuściłaś. Chciałam dotrzymać obietnicy danej Dwayne'owi, skoro tak bardzo mu na tym zależy. A teraz będę musiała złamać tę obietnicę, przynajmniej ten jeden raz.
– Wszyscy się dowiedzą.
– Może. Nie szkodzi. Zawsze wiedziałam, że będę musiała skończyć z tym pewnego dnia, na własnych zasadach. – Ostatnie rakiety wystrzeliły jak z karabinu maszynowego. – Nie pójdę do więzienia ani do żadnego zakładu, gdzie zamyka się ludzi, którzy robią coś, czego inni nie rozumieją. – Odwróć się. Muszę cię najpierw związać. Obiecuję, że zrobię to szybko.
Tucker błądził niespokojnie w tłumie, podczas gdy kolorowe bombki pryskały mu nad głową. Nie wiedział Caroline od pół godziny. Kobiety! Jakby nie miał dość problemów z Dwayne'em i FBI! Ze też musiała zniknąć akurat teraz.
Ruchem głowy wymówił się od piwa, które ktoś mu podsunął pod nos, i szedł dalej.
– Niezłe widowisko – powiedziała kuzynka Lulu ze swojego fotela.
– Aha.
– Skąd wiesz? Nawet nie spojrzałeś.
Żeby sprawić jej przyjemność, uniósł głowę i podziwiał przez chwilę parasol czerwonych, białych i niebieskich błysków.
– Widziałaś Caroline?
– Zgubiłeś Jankeskę? – zarechotała Lulu i podpaliła zimnego ognia na patyku.
– Na to wygląda. – Podniósł głos, żeby usłyszała go ponad wrzaskami tłumu. – Nie widziałam jej od chwili, gdy skończyła grać.
– Gra naprawdę dobrze. – Lulu napisała w powietrzu swoje imię zimnym ogniem. – Zdaje się, że niedługo pojedzie grać dla koronowanych głów w Europie.
– Coś w tym rodzaju. – Z rękoma w kieszeniach patrzył w tłum. – Jak mam ją tutaj znaleźć?
– W ogóle nie warto szukać. – Lulu odęła wargi, kiedy płomień zgasł. Zamierzała poczekać, aż wrzawa ucichnie i dopiero wtedy odpalić własne rakiety. – Widziałam, jak szła do domu.
– Po co miałaby…? Ach, chciała pewnie odłożyć skrzypce. Ale powinna już wrócić. – Patrzył na ciemny dom. Zawsze był zdania, że najlepiej nie zgłębiać kobiecej psychiki. – Pójdę sprawdzić.
– Przegapisz finał.
– Zdążę.
Ruszył biegiem zirytowany tym, że musi się spieszyć. Nie przychodził mu do głowy żaden powód, dla którego Caroline miałaby się zaszyć w domu. Może niepotrzebnie ją nakłonił do występu. Może się zdenerwowała, a może cała ta historia wywołała jedną z jej migren. Przyspieszył kroku i omal nie wpadł na Dwayne'a.
– Jezu! Po co siedzisz tu po ciemku?
– Nie wiem, co zrobić. – Dwayne siedział z głową wtuloną w kolana i kołysał się miarowo. – Muszę się zastanowić, co mam zrobić.
– Powiedziałem ci, że się tym zajmę. Burns zwyczajnie blefuje.
– Mógłbym się przyznać – wybełkotał Dwayne. – Tak byłoby najlepiej dla nas wszystkich.
– Cholera! – Tucker potrząsnął brata za ramię. – Dość mam tych bredni. Porozmawiamy o tym później, kiedy będę miał czas. Muszę sprawdzić, czy Caroline jest w domu. Chodź ze mną. Lepiej, żebyś dzisiaj z nikim nie gadał.
– Obiecałem jej, że nie powiem. – Dwayne dźwignął się na nogi. – Ale coś trzeba zrobić.
– Jasne. – Zrezygnowany Tucker otoczył brata ramieniem i pociągnął za sobą. – Zrobimy, co trzeba. Wszystko wiem.
– Wiesz? – Dwayne stanął jak wryty. – A ona mówiła, że nie wiesz. Że nie możemy ci powiedzieć.
– O czym?
– O nożu. O nożu taty. Znalazłem go pod przednim siedzeniem jej samochodu. Chryste, Tuck, jak ona mogła? Jak mogła zrobić coś takiego? Co się z nią teraz stanie?
Tucker doznał uczucia, że krew przestaje mu krążyć w żyłach. Stał i wsłuchiwał się w siebie, a krew krążyła coraz wolniej, aż zaszumiało mu w uszach.
– O czym ty mówisz?
– O Josie. Jezu Chryste! Josie! – Dwayne zaczął płakać, jakby dopiero teraz uświadomił sobie cały ogrom nieszczęścia. – Zabiła je, Tuck. Zabiła je wszystkie. Nie wiem, jak będę mógł żyć ze świadomością, że wydałem siostrę w ręce policji.
Tucker odsunął się od niego bardzo powoli. Dwayne chwiał się pozbawiony oparcia.
– Popieprzyło ci się w głowie.
– Musimy to zrobić. Wiem, że musimy. Na litość boską, ona chciała zamordować Sissy.
– Zamknij się! – Oślepiony gniewem i strachem Tucker uderzył Dwayne'a pięścią w twarz. – Jesteś pijany, jesteś głupi. Jeżeli powiesz jeszcze słowo…
– Panie Tucker! – Cyr stał na podjeździe i patrzył na nich szeroko otwartymi oczami.
– Co ty tu robisz, do cholery! – krzyknął Tucker. – Dlaczego nie jesteś na pokazie?!
– Ja… Powiedział pan, że mam jej pilnować. – Cyr trząsł się od wewnątrz, trząsł się ze strachu, jakiego dotąd nie znał. – Ona tam weszła, ale kazała mi zostać na zewnątrz. Powiedziała, żebym nie wchodził na górę.
– Caroline – powiedział Tucker głucho.
Cios przywrócił Dwayne'owi przytomność. Chwycił Tuckera za koszulę.
– Josie. Wzięła nóż i poszła do domu.
Tucker dyszał ciężko. Chciał walczyć, chciał zagłuszyć strach, który paraliżował mu mózg. Ale choć zaciskał pięści, widział prawdę w oczach Dwayne'a.
– Puść mnie! – Z siłą zrodzoną z trwogi odrzucił od siebie Dwayne'a. – Caroline jest w domu!
Zaczął biec w stronę Sweetwater, ścigany przez ryk tłumu i lodowaty strach.
– Nie ułatwię ci tego, Josie. – Nie bała się pistoletu, ale odczuwała głęboki, pierwotny lęk przed ostrym kawałkiem stali. – Wiesz, że to się musi skończyć. Cokolwiek czujesz, cokolwiek zrobiła twoja matka, nie możesz tego naprawić zabijaniem.
– Chciałam być taka jak ona, ale ludzie zawsze mówili, że przypominam ojca. Mieli rację. – Jej glos nabrał melodyjnego brzmienia. – Nie wiedzieli nawet, ile w tym racji. I nie dowiedzą się. To moja tajemnica, Caroline. Zabiję cię, żeby ją zachować.
– Wiem. Zabijesz mnie, ale Dwayne i Tucker będą nieszczęśliwi z tego powodu. Dwayne, ponieważ wie i się zadręczy, Tucker – ponieważ mnie kocha. Ty też będziesz cierpiała, ponieważ kochasz ich.
– Nie mam wyboru. Odwróć się, Caroline. Tak będzie o wiele łatwiej. Zaczęła się odwracać. Nie odważyła się zamknąć oczu, ale zmówiła krótką, żarliwą modlitwę. Stała już niemal tyłem do Josie, kiedy wyrzutem ręki rozbiła lampę. Błogosławiąc ciemności przetoczyła się przez łóżko.
– To nic nie da. – Podniecenie nadało głosowi Josie ostrzejsze brzmienie. Ciemność oznaczała polowanie, głód. – To mi tylko ułatwi zadanie. Nie będę musiała na ciebie patrzeć. Mogę udawać, że jesteś jak inne.
Jej kroków tłumionych dywanem prawie nie było słychać. Caroline skuliła się za łóżkiem. Musi dopaść drzwi. Bezszelestnie dopaść drzwi.
– Lubię ciemność.
Wstrzymując oddech, Caroline odsuwała się od łóżka macając przed sobą rękoma.
– Lubię polować w ciemności. Tatuś mówił zawsze, że mam oczy jak kot. A teraz słyszę bicie twojego serca. – Szybka jak wąż, uderzyła w miejsce, w którym przed sekundą była Caroline.
Caroline zagryzła wargi do krwi i siłą woli zmusiła się, żeby nie runąć przed siebie na oślep. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności i w świetle księżyca widziała ciemną postać Josie z nożem w dłoni. Wystarczy, żeby odwróciła lekko głowę, a znajdą się twarzą w twarz.
I Josie odwróciła się, bardzo wolno. Światło połyskiwało w jej oczach. Uśmiechnęła się. Caroline przypomniała sobie Austina, jak szedł ku niej, przepełniony chęcią mordu.
– To nie potrwa długo – obiecała Josie i uniosła nóż.
W ostatniej rozpaczliwej próbie ratowania życia, Caroline przetoczyła się na bok. Nóż przyszpilił jej do podłogi rąbek sukienki. Uwolniła się szarpnięciem i z okrzykiem grozy rzuciła w stronę drzwi, czekając na świst noża, czując niemal jak ostrze zagłębia się jej w plecy.
Światło korytarza oślepiło ją.
– Caroline! – Tucker chwycił ją, kiedy wypadła z pokoju. – Nic ci nie jest? – Przytulił ją z całych sił i, trzymając przy sobie, patrzył na siostrę.
Miała nóż w ręku, a w jej oczach czaiło się szaleństwo. Tucker zmartwiał.
– Josie! W imię Boga, coś ty zrobiła?
Szał mijał i oczy Josie wypełniły się łzami.
– Nic nie mogłam na to poradzić. – Odwróciła się i pobiegła w stronę tarasu.
– Nie pozwól jej odejść! Tucker, nie pozwól jej! Zobaczył Dwayne'a w końcu korytarza.
– Zajmij się nią! – Pchnął Caroline w stronę brata i pobiegł za Josie. Zawołał ją. Ludzie wracający z pokazu, zwabieni jego krzykiem, podnosili głowy i patrzyli w górę z takim samym zainteresowaniem, z jakim oglądali fajerwerki. Tucker biegł wzdłuż tarasu, otwierając kolejne drzwi i zapalając światła. Kiedy dopadł sypialni rodziców, drzwi okazały się zamknięte.
– Josie! – zaczął walić w nie pięściami. – Josie, otwórz. Chcę, żebyś mnie puściła. Wiesz, że rozwalę te drzwi, jeżeli będę musiał.
Wsparł czoło o szybę i próbował pojąć coś, co jego umysł stanowczo odrzucał. W tym pokoju jest jego siostra. Jego siostra jest szalona. Walnął pięścią w drzwi, rozbijając szybę i kalecząc palce.
– Otwórz te cholerne drzwi. – Usłyszał kroki za sobą i odwrócił się błyskawicznie. Kiedy zobaczył Burke'a, potrząsnął głową. – Odejdź! Mówię ci, odejdź! To moja siostra.
– Tuck. Cyr nie powiedział mi, o co tu chodzi, ale…
– Wynoś się! – Z okrzykiem wściekłości rzucił się całym ciałem na drzwi. Huk wystrzału zagłuszył brzęk tłuczonego szkła.
– Nie! – Tucker opadł na kolana. Leżała na łóżku rodziców. Krew barwiła już białe prześcieradła. – Och, Josie, nie. – Podniósł się z trudem. Usiadł na łóżku, przytulił ją i zaczął kołysać.
– Cieszę się, te przyszłaś. – Caroline nalała dwa kubki kawy i usiadła przy kuchennym stole, naprzeciwko Delii. – Chciałam z tobą porozmawiać, ale pomyślałam, że lepiej zaczekać do pogrzebu.
– Pastor powiedział, że ona znalazła spokój. – Della zacisnęła wargi. – Mam nadzieję, że to prawda. Cierpią żywi, Caroline. Tucker i Dwayne będą potrzebowali sporo czasu, żeby zapomnieć. Inni też. Happy i Junior, rodzice Arnette i Francie.
– I ty. – Caroline położyła rękę na dłonie Delii. – Wiem, że ją kochałaś.
– Tak – powiedziała zdławionym głosem. – Zawsze będę ją kochała, bez względu na to, co zrobiła. Nosiła w sobie chorobę. Gdyby skrzywdziła ciebie… – Dłoń jej zadrżała. – Dzięki Bogu, że tak się nie stało. Tucker nigdy już nie przyszedłby do siebie. Chciałam ci powiedzieć, że mam nadzieję, że nie uciekniesz od brata z powodu siostry.
– Jakoś ułożymy swoje sprawy. Delio, powinnaś o czymś wiedzieć. Josie powiedziała mi o tym, jak została poczęta.
Palce Delii zacisnęły się konwulsyjnie na ręce Caroline.
– Wiedziała?
– Tak.
– Ale skąd…
– Dowiedziała się od matki, przypadkiem. Wiem, że musiało wam być ciężko z tą tajemnicą, tobie i pani Longstreet.
– Przyszła do domu któregoś dnia, wtedy gdy ją skrzywdził. Sukienkę miała podartą i brudną, a twarz blada jak kreda. A jej oczy, jej oczy! Wyglądała jak lunatyczka. Poszła prosto na górę do łazienki. Zmieniała wodę w wannie i szorowała się, aż spierzchła jej skóra. Widziałam siniaki. Wiedziałam, dokąd poszła, i wiedziałam, kto to zrobił.
– Nie musisz o tym mówić – wtrąciła Caroline, ale Della potrząsnęła głową.
– Chciałam tam pójść i go zabić, ale nie mogłam zostawić jej samej. Trzymałam ją, kiedy siedziała w wannie i płakała, płakała bez końca. Potem powiedziała, że nic nie powiemy panu Beau, że nie powiemy nikomu. Bała się, że oni się pozabijają i pewnie miała rację. Uważała, że to ona jest za to odpowiedzialna. Nie mogłam wybić jej tego z głowy. Zawsze istniał dla niej tylko pan Beau. Była kiedyś młoda i ładna i spotykała się przez jakiś czas z Austinem. Ale nigdy nie obiecywała, że za niego wyjdzie. Ten pomysł zalągł się w jego chorym umyśle.
– Nie miał prawa tego zrobić, Delio. To oczywiste.
– Ona myślała inaczej. – Della pociągnęła nosem i otarła łzę. – Uważała, że jakoś go do tego sprowokowała. Potem dowiedziała się, że jest w ciąży, a pan Beau był w Montrealu przez dwa miesiące, więc musiało to być dziecko Austina. Znowu postanowiłyśmy, że nie powiemy nikomu. Ona nie chciała, żeby dziecko ucierpiało. Próbowała zapomnieć, ale zżerał ją niepokój, Josie była taka nieokiełznana. Podobna do matki, tak jak jej bracia, miała jednak też coś ze swego ojca. Nie powinna się dowiedzieć, nigdy. Ale skoro już tak się stało, żałuję, że nie przyszła z tym do mnie, żebym mogła jej powiedzieć, jak matka próbowała ją chronić. – Della westchnęła i podniosła rękę do oczu, po czym zamarła w połowie gestu. – Wiedziała jednak, Boże dopomóż, ona wiedziała! Czy dlatego…? Och, moje dziecko, moje biedne dziecko!
– No cicho, cicho. – Caroline ujęła dłoń Delii w obie ręce i pochyliła się ku niej nad stołem. Postanowiła, że to, co usłyszała od Josie, pozostanie w czterech ścianach tamtej mrocznej sypialni. W ciemności.
– Ona była chora, Delio. Tylko tyle wiemy. Oni wszyscy już nie żyją; Josie, jej rodzice, Austin. Nie ma winnych. Myślę, że z uwagi na żyjących, na tych których kochamy, powinniśmy dochować tej tajemnicy.
Della skinęła głową.
– Może Josie będzie wtedy spokojniejsza.
– I my też.
Liczyła na to, że on przyjdzie. Wiedziała, że potrzebuje czasu, ale minął już tydzień od pogrzebu Josie, a Tucker się nie pojawiał.
Innocence otrząsnęło się z wolna z szoku i lizało rany. Caroline dowiedziała się od Susie, że Tucker odwiedzał rodziny ofiar, i miała nadzieję, że pomoże to obu stronom zapomnieć.
Lato zbliżało się ku końcowi. Temperatura spadła do dwudziestu pięciu stopni i delta odetchnęła. Caroline wiedziała, że ochłodzenie jest chwilowe, ale cieszyła się nim, jak odroczeniem wyroku.
Przypięła smycz do czerwonej obroży psiaka i poszła na spacer. Kwiaty, które jej babcia zasadziła wiele lat temu, rozkwitły. Wystarczyła odrobina troski i cierpliwości.
Nieprzydatny szarpał smyczą i Caroline przyspieszyła kroku. Być może zrobią sobie spacer aż do Sweetwater.
Wyszła na szosę i zobaczyła samochód Tuckera. Wóz wyglądał dokładnie tak jak w dniu, w którym zagrodził drogę jej samochodowi. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Serca goiły się wolniej niż samochody, ale się goiły. Przy odrobinie starań i cierpliwości.
Pociągnęła Nieprzydatnego z powrotem między drzewa. Wiedziała, gdzie znajdzie Tuckera.
Bardzo lubił spokojną, cichą wodę. Nie był pewien, czy potrafi znów nad nią siedzieć. Powrót był swego rodzaju próbą. Jednak głęboki, zielonkawy cień i ciemny, nieruchomy staw nie straciły dawnego uroku. Tucker poczuł, że choć daleko mu jeszcze, aby mógł cieszyć się życiem, to jednak potrafi się z nim pogodzić.
Pies wypadł z krzaków poszczekując i wspiął się przednimi łapami na kolana Tuckera.
– Cześć, mały! Ha! Zaczynamy rosnąć, co?
– Wkroczył pan na prywatny teren – powiedziała Caroline wychodząc na polankę.
Tucker uśmiechnął się smutno i podrapał psa za uchem.
– Pani babcia pozwalała mi tu przychodzić i posiedzieć nad wodą.
– Nie będę zrywać z tradycją. – Usiadła przy nim na pniu i patrzyła, jak Nieprzydatny liże ręce Tuckera. – Tęsknił za tobą. Ja też.
– Ostatnio… mało bywam między ludźmi. – Rzucił Nieprzydatnemu patyk. – Upał zelżał – mruknął bez przekonania.
– Zauważyłem.
– Zdaje się, że to tylko chwilowe ochłodzenie.
– Zdaje się.
– Caroline, nie rozmawialiśmy o tamtym wieczorze – powiedział, nie odwracając wzroku od wody.
– I nie musimy.
Potrząsnął głową, kiedy ujęła go za rękę i wstała.
– Ona była moją siostrą.
Usłyszała napięcie w jego głosie. Dopiero teraz dostrzegła, jaki jest zmęczony. Pomyślała, że może już nigdy nie zobaczy tego beztroskiego uśmiechu na jego twarzy.
– Ona była chora.
– Staram się tak właśnie o tym myśleć. Jakby miała raka. Kochałem ją, Caroline. Kocham ją nadal. Boli mnie jej wspomnienie. Była taka pełna życia. Boli mnie myśl o tych wszystkich grobach, które za sobą zostawiła. A. najciężej jest mi wtedy, gdy zamykam oczy i widzę ciebie wybiegającą z pokoju, a za tobą Josie z nożem w ręku.
– Nie twierdzę, że o tym zapomnimy, ale nauczymy się nie oglądać wstecz.
Sięgnął po kamyk i rzucił go w wodę.
– Nie byłem pewien, czy będziesz chciała się ze mną zobaczyć.
– Posłuchaj, Tucker. To ty zacząłeś tę historię między nami. Nie chciałeś zostawić mnie w spokoju. Nie słuchałeś, kiedy mówiłam, że nie chcę się angażować.
Rzucił kolejny kamyk.
– Chyba masz rację. Zastanawiałem się, czy nie będzie lepiej pozwolić ci odejść, żebyś zaczęła wszystko od miejsca, w którym byłaś, zanim pogmatwałem ci życie.
Patrzyła na koła rozchodzące się na wodzie. Czasem lepiej jest wzburzyć spokojne wody niż pozwolić im gładko płynąć.
– Świetnie! Po prostu znakomicie! Cały ty! Sprawa z kobietą zaczyna się komplikować i pan Tucker zwija manatki. – Chwyciła go za ramię j odwróciła ku sobie. – Przyjmij do wiadomości, że ja nie jestem taka jak inne.
– Chciałem powiedzieć…
– Powiem ci, co chciałeś powiedzieć! – Grzmotnęła go mocno w pierś i Tucker otworzył usta ze zdziwienia. – „Było miło, Caro. Dzięki, cześć!” Zapomnij o tym. Nie pozwolę ci zburzyć mojego życia, a potem odejść pogwizdując. Kocham cię i chcę wiedzieć, co masz zamiar z tym zrobić.
– Ja wcale nie… – urwał. Zamknął oczy, jakby z bólu, potem położył dłonie na jej ramionach. – O, Boże! Caro!
– Chcę, żebyś…
– Ciii! Nic nie mów przez chwilę. Chcę cię przytulić. – Przyciągnął ją do siebie i objął z całych sił, aż jęknęła. – Tak bardzo chciałem cię przytulić, Caro, przez te ostatnie dni. Bałem się, że się odsuniesz.
– Byłeś w błędzie.
– Chciałem być szlachetny i pozwolić ci odejść. – Zanurzył twarz w jej włosach. – Nie potrafię.
– Dzięki Bogu i za to! – Odchyliła głowę. – Nie odpowiedziałeś mi.
– Myślałem raczej o tym, żeby cię pocałować.
– Nic z tego. – Położyła dłoń na jego piersi. – Chcę otrzymać odpowiedź. Powiedziałam że cię kocham i chcę wiedzieć, co masz zamiar z tym zrobić.
– No więc… – uwolnił ją z objęć. Nie wiedział, co zrobić z rękoma, więc wepchnął je w kieszenie spodni. – Miałem to nieźle opracowane, zanim… Zanim to się stało.
Potrząsnęła głową.
– To było przedtem. A teraz jest teraz. Wymyśl coś nowego.
– Myślałem o twoim następnym tournee. Bo chcesz jechać na tournee, prawda?
– Tym razem chcę. Dla samej siebie.
– No więc… Pomyślałem sobie, że może nie miałabyś nic przeciwko temu, gdybym ci towarzyszył.
Uśmiechnęła się leciutko.
– Nie miałabym.
– Chciałbym jeździć z tobą od czasu do czasu. Nie mogę wyjeżdżać na długo, ze względu na Cyra i Sweetwater, zwłaszcza teraz, kiedy Dwayne jedzie do tej kliniki, ale od czasu do czasu…
– Trochę tu, trochę tam?
– No właśnie. I tak sobie myślałem, że jeździłabyś na te tournées, a potem wracała tutaj i była ze mną.
Wydęła z namysłem wargi.
– Sprecyzuj: „była ze mną”.
Tucker wypuścił ze świstem powietrze. Odkrył, że okropnie mu trudno wypowiedzieć te słowa, skoro przez całe życie pilnował, żeby mu się nie wymknęły.
– Chcę, żebyś za mnie wyszła, założyła ze mną rodzinę. Tutaj. Chcę tego bardziej niż czegokolwiek w życiu.
– Trochę przybladłeś, Tucker.
– Nic dziwnego, jestem śmiertelnie przerażony. Słuchaj, mężczyzna proponuje ci małżeństwo, a ty mu na to, że blado wygląda?!
– Racja. Masz prawo do prostego „tak” lub „nie”.
– Poczekaj! W tym nie ma nic prostego. – Przerażony przyciągnął ją znowu do siebie. – Posłuchaj mnie. Nie mówię, że nie będziemy musieli nad tym popracować.
– Nie mówisz jeszcze czegoś. Czegoś niezwykle ważnego. Otworzył usta i zamknął je, nie wydawszy dźwięku. Pod wpływem jej wyczekującego spojrzenia spróbował jeszcze raz.
– Kocham cię, Caroline. Jezu! – Umilkł na chwilę, jakby chciał ocenić efekt tych słów. – Kocham cię – powtórzył, i tym razem poszło mu łatwiej. Prawdę mówiąc, poszło świetnie. – Nigdy nie powiedziałem tego żadnej kobiecie. Nie spodziewam się, że mi uwierzysz.
– Wierzę ci. – Zbliżyła usta do jego warg. – Jest to wyznanie tym cenniejsze, że kosztowało cię tyle wysiłku.
– Będzie łatwiej, z czasem.
– I ja tak myślę. Może pójdziemy do domu, żebyś mógł poćwiczyć?
– Rozsądna myśl. – Zagwizdał na psa i otoczył Caroline ramieniem. – Tym razem to ty mi nie odpowiedziałaś.
– Nie odpowiedziałam? A prawda! A więc „tak”. Wyszli w słońce.
– Czy opowiadałem ci kiedyś o jednej z moich prapraciotek? Zresztą może to była praprapraciotka. Na chrzcie dali jej imię Amelia. Ładne imię, prawda, przyjemne, dźwięczne. W każdym razie, uciekła z jednym z McNairów w tysiąc osiemset pięćdziesiątym siódmym.
– Nie opowiadałeś. – Caroline zarzuciła mu ręce na szyję. – Ale jestem pewna, że opowiesz.