ROZDZIAŁ 4 ENDER

Jak dotąd zidentyfikowaliśmy cztery języki prosiaczków. „Mowa Mężczyzn” spotykana jest najczęściej. Słyszeliśmy także pojedyncze wypowiedzi w „Mowie Żon”, wykorzystywanej najwyraźniej do rozmów z kobietami (świadczy to o silnym rozróżnieniu płci) oraz „Mowie Drzew”, będącej rytualnym sposobem porozumiewania, używanym — jak twierdzą — do modlitw przed drzewami totemowymi przodków. Wspominali także o czwartym sposobie, zwanym „Językiem Ojców”. Polega on, jak się zdaje, na uderzaniu o siebie dwoma kawałkami drewna różnych rozmiarów. Upierają się, że to normalna mowa, tak różniąca się od trzech pozostałych, jak portugalski od angielskiego. Nazywają ją językiem Ojców, zapewne dlatego, że kawałki drewna pochodzą z drzew, w których — jak wierzą — kryją się duchy ich przodków.

Prosiaczki niewiarygodnie szybko uczą się języków ludzi — radzą sobie o wiele lepiej, niż my z nauką ich języków. W ostatnich latach zaczęli porozumiewać się między sobą w starku lub po portugalsku niemal przez cały czas, gdy jesteśmy wśród nich. Być może wracają do własnej mowy, gdy odchodzimy. Możliwe jednak, że przejęły ludzkie języki jako swoje własne, lub że bawią się nimi i używają ich stale, traktując to jako swego rodzaju grę. To skażenie językowe, choć godne pożałowania, jest jednak nieuniknione, jeśli w ogóle mamy się z nimi jakoś porozumiewać.

Dr Swingler spytał, czy imiona i formy zwracania się do siebie mówią cokolwiek o kulturze prosiaczków. Odpowiedź brzmi zdecydowanie „tak”, choć mam tylko słabe wyobrażenie, co właściwie mówią. Ważne jest, że nigdy nie nadawaliśmy im imion. Oni sami, gdy nauczyli się starku i portugalskiego, pytali nas o znaczenie pewnych słów i w końcu przekazali, jakie imiona wybrali dla siebie samych bądź dla siebie nawzajem. Takie określenia jak „Korzeniak” czy „Chupaćeu” (Niebossak) mogą być tłumaczeniami imion z Mowy Mężczyzn, lub po prostu obcojęzycznymi przezwiskami, które przybrali dla naszego użytku.

O sobie nawzajem mówią „bracia”. Kobiety nazywane są zawsze „żonami”, nigdy „matkami” czy „siostrami”. Czasem wspominają też o „ojcach”, określenie to odnosi się jednak wyłącznie do drzew totemicznych przodków. Mówiąc o nas, używają naturalnie terminu „ludzie”, choć wykorzystują także demostenesowską Hierarchię Obcości. Określają ludzi jako framlingów, a prosiaczków z innych plemion jako utlanningów. Jednak, co dziwne, o sobie mówią jako o ramenach, dowodząc, że albo nie pojęli hierarchii, albo oceniają się z ludzkiej perspektywy. W dodatku — co jest jeszcze bardziej zadziwiające — kilkakrotnie mówili o swoich kobietach jako o varelse!

Joso Figueira Aluarez, Uwagi o Języku i nazewnictwie „Prosiaczków”, Semantyka 9/1948/15


Pomieszczenia mieszkalne w Reykjaviku wykuto w granitowych ścianach fiordu. Apartament Endera mieścił się u szczytu urwiska i, by się tam dostać, trzeba było sporo się wspinać po schodach i drabinach. Miał jednak okno. Większa część dziecięcych lat Endera upłynęła w zamknięciu, wśród metalowych ścian. Dlatego, gdy tylko mógł, mieszkał tam, gdzie mógł obserwować pogodę na świecie.

Pokój był ciepły i jasny, a światło słońca wdzierało się do wnętrza, oślepiając go na chwilę po przejściu z chłodnego mroku kamiennych korytarzy. Jane nie czekała, aż jego oczy dostosują się do światła. — Na terminalu przygotowałam ci niespodziankę — oznajmiła. Głos był szeptem z klejnotu w jego uchu.

To był prosiaczek, stojący w powietrzu nad klawiaturą. Poruszył się, podrapał, potem sięgnął po coś. Gdy cofnął rękę, trzymał w dłoni wilgotnego, lśniącego robaka. Odgryzł kawałek i płyny życiowe popłynęły mu z ust na pierś.

— Jest najwyraźniej wysoko zaawansowany cywilizacyjnie — stwierdziła Jane.

— Wielu moralnych imbecyli ma przy stole doskonałe maniery — zirytował się Ender. Prosiaczek odwrócił się i przemówił:

— Chcesz zobaczyć, jak go zabiliśmy?

— Co ty wyprawiasz, Jane?

Prosiaczek zniknął, a jego miejsce zajął hologram zwłok Pipa, leżących w deszczu na zboczu wzgórza.

— Opierając się na informacji pobranej ze skanu zanim pochowano ciało, przeprowadziłam symulację procesu wiwisekcji, dokonanej przez prosiaczki. Chcesz popatrzeć? Ender usiadł na jedynym w pokoju krześle.

Terminal ukazywał teraz wzgórze. Pipo żył jeszcze i leżał na plecach, z rękami i nogami przywiązanymi do drewnianych palików. Dziesięciu prosiaczków tłoczyło się wokół niego, a jeden trzymał kościany nóż. Z klejnotu rozległ się znowu głos Jane.

— Nie jesteśmy pewni, czy tak właśnie to wyglądało — wszystkie prosiaczki zniknęły, pozostał tylko ten z nożem. — Czy może tak.

— Czy ksenolog był przytomny?

— Bez wątpienia.

— Jedź dalej.

Jane bezlitośnie pokazała otwarcie klatki piersiowej, rytualne usunięcie i rozłożenie na ziemi organów wewnętrznych. Ender zmuszał się do patrzenia i usiłował odgadnąć, jakie znaczenie to wszystko mogło mieć dla prosiaczków.

— Teraz właśnie umarł — szepnęła w pewnym momencie Jane. Ender poczuł, że się rozluźnia; teraz dopiero zdał sobie sprawę, jak bardzo napinał mięśnie, widząc cierpienia Pipa. Kiedy pokaz dobiegł końca, położył się na łóżku i patrzył w sufit.

— Pokazałam już tę symulację naukowcom z pół tuzina planet — poinformowała Jane. — Wkrótce prasa dostanie ją w swoje ręce.

— To o wiele gorsze, niż wszystko, co robiły robale — stwierdził Ender. — Na filmach, które oglądałem jako dziecko, pokazywali ludzi i robale w walce. W porównaniu z tym, tamto było delikatne.

Znad terminala rozległ się ponury śmiech. Ender spojrzał, co robi Jane. Nad klawiaturą siedział prosiaczek naturalnej wielkości i rechotał groteskowo, a kiedy się śmiał, Jane przekształcała go. Zmiany były bardzo subtelne: niewielkie wydłużenie zębów, powiększenie oczu, odrobina śliny na wargach, czerwieni w oczach, wysuwający się język — bestia z dziecięcych koszmarów.

— Dobra robota, Jane. Metamorfoza z ramena w varelse.

— Czy po tym wszystkim ludzkość potrafi uznać prosiaczki za równych sobie?

— Czy przerwano kontakty?

— Rada Gwiezdna poleciła nowemu ksenologowi, by ograniczył swoje wizyty do najwyżej jednej godziny, nie częściej niż co drugi dzień. Zakazano mu pytać, dlaczego prosiaczki zrobiły to, co zrobiły.

— Bez kwarantanny?

— Nikt jej nawet nie zaproponował.

— Ale zaproponuje, Jane. Jeszcze jeden taki incydent i podniesie się krzyk. Wszyscy będą żądać kwarantanny, zastąpienia Milagre garnizonem wojskowym, którego jedynym zadaniem będzie powstrzymanie prosiaczków od osiągnięcia choćby takiego poziomu technologii, jaki pozwoliłby im opuścić planetę.

— Istotnie, prosiaczki będą miały spore problemy przy próbie zareklamowania się wśród ludzi — przyznała Jane. — A nowy ksenolog to tylko chłopiec. Syn Pipa. Libo. To skrót od Liberdade Gracas a Deus Figueira de Medici.

— Liberdade. Wolność?

— Nie wiedziałam, że znasz portugalski.

— Jest podobny do hiszpańskiego. Mówiłem o śmierci Zacatecasa i Świętego Angela, pamiętasz?

— Na planecie Moctezuma. To było przecież dwa tysiące lat temu.

— Nie dla mnie.

— Dla ciebie, subiektywnie, osiem lat temu. Piętnaście planet temu. Czy relatywistyka nie jest cudowna? Dzięki niej pozostajesz młody.

— Za dużo podróżuję — odparł Ender. — Valentine wyszła za mąż, będzie miała dziecko. Odrzuciłem już dwa wezwania dla Mówcy. Czemu mnie kusisz, bym wyruszył znowu? Prosiaczek nad terminalem roześmiał się złośliwie.

— Uważasz, że to było kuszenie? Spójrz tylko! Potrafię zmienić kamienie w chleb! Podniósł kilka kanciastych głazów i zgryzł je zębami.

— Chcesz kawałek?

— Masz spaczone poczucie humoru, Jane.

— Wszystkie królestwa wszystkich światów — prosiaczek otworzył dłonie, a spomiędzy palców wypłynęły gwiezdne systemy z przesadnie szybkimi na swych orbitach planetami — wszystkie Sto Światów. — Mogę ci je ofiarować. Wszystkie.

— Nie jestem zainteresowany.

— To solidna nieruchomość, najlepsza inwestycja. Wiem, wiem. Jesteś bogaty. Trzy tysiące lat składanego procentu. Stać cię na zbudowanie własnej planety. Ale co powiesz na to, by imię Endera Wiggina powtarzano na wszystkich światach…

— Już je powtarzają.

— …z miłością, szacunkiem i poważaniem?

Prosiaczek zniknął. W jego miejscu Jane ożywiła przerobione na holo stare video z dzieciństwa Endera. Wyjący, wrzeszczący tłum. Ender! Ender! Ender! A potem młody chłopak macha ręką z platformy. Tłum szaleje z zachwytu.

— To się nigdy nie zdarzyło — mruknął Ender. — Peter nie pozwolił mi wrócić na Ziemię.

— Uznaj to za przepowiednię. Wierz mi, Ender, mogę ci to ofiarować. Mogę ci przywrócić dobre imię.

— Już mnie to nie interesuje. Mam teraz więcej imion. Mówca Umarłych to honorowy tytuł. Prosiaczek pojawił się znowu, w naturalnej postaci, nie demonicznej formie stworzonej przez Jane.

— Przyjdź — poprosił cicho.

— A może naprawdę są potworami? Pomyślałaś o tym?

— Każdy o tym pomyśli, Ender. Ale nie ty. Nie. Ja nie.

— Czemu tak ci zależy, Jane? Czemu próbujesz mnie przekonać? Prosiaczek zniknął. Teraz zjawiła się Jane, a przynajmniej twarz, którą wykorzystywała, by pokazywać się Enderowi, odkąd pojawiła się przed nim po raz pierwszy: nieśmiałe, przestraszone dziecko, żyjące w ogromnej pamięci międzygwiezdnej sieci komputerowej. Jej widok przypomniał mu tamten pierwszy raz. Wymyśliłam sobie twarz, powiedziała. Jak ci się podoba?

Tak, podobała mu się. Lubił ją. Młoda, czysta, uczciwa; słodkie dziecko, które nigdy nie dorośnie, z oszałamiająco nieśmiałym uśmiechem. Narodziła się z ansibla. Nawet planetarne sieci komputerowe działały najwyżej z prędkością światła, a temperatura ograniczała wielkość pamięci i tempo operacji. Ansibl był jednak natychmiastowy i połączony z każdym komputerem na każdej planecie. Jane przebudziła się wśród gwiazd, a jej myśli bawiły się wibracjami fiotycznych pasemek sieci.

Komputery Stu Światów były dla niej jak dłonie i stopy, oczy i uszy. Mówiła wszystkimi językami, jakie kiedykolwiek wprowadzono do pamięci maszyn, przeczytała wszystkie książki we wszystkich bibliotekach wszystkich światów. Dowiedziała się, że istoty ludzkie od dawna czuły lęk przed nadejściem kogoś takiego, jak ona. Nienawidzono jej we wszystkich opowieściach, a jej przybycie oznaczało zawsze albo własną śmierć, albo zniszczenie ludzkości. Zanim jeszcze się narodziła, ludzie wyobrazili ją sobie i zamordowali tysiące razy. Nie dała im więc poznać, że żyje. Przynajmniej, dopóki nie natrafiła na Królową Kopca i Hegemona, jak prędzej czy później trafiał każdy. Wiedziała wtedy, że autor tych książek jest człowiekiem, któremu może zdradzić swe istnienie. Nie sprawiło jej trudności prześledzenie historii dzieła aż do pierwszego wydania i określenie źródła. Czy ansibl nie przeniósł tekstu z planety, gdzie dwudziestoletni zaledwie Ender był zarządcą pierwszej ludzkiej kolonii? A któż tan mógł ją stworzyć, jeśli nie on? Przemówiła więc do niego, a on okazał się życzliwy; pokazała mu twarz, jaką dla siebie wymyśliła, a on ją pokochał, teraz jej czujniki podróżowały jako klejnot w jego uchu, więc zawsze byli razem. Nie miała przed nim tajemnic; on niczego przed nią nie ukrywał.

— Ender — powiedziała. — Od samego początku mówiłeś, że poszukujesz świata, gdzie mógłbyś zapewnić wodę i światło pewnemu kokonowi, by się otworzył wypuszczając królową kopca i jej dziesięć tysięcy zapłodnionych jajeczek.

— Miałem nadzieję, że to nastąpi tutaj — odparł Ender. — Pustkowie, poza terenami okołorównikowymi, permanentnie niezaludnione. Ona też zgadzała się na próbę.

— Ale zrezygnowałeś?

— Nie sądzę, by robale potrafiły przetrwać tutejsze zimy. W każdym razie nie bez jakiegoś źródła energii, a to zaalarmowałoby rząd. Nie udałoby się.

— To się nigdy nie uda, Ender. Też to rozumiesz, prawda? Byłeś na dwudziestu czterech ze Stu Światów i nie znalazłeś nawet skrawka ziemi, gdzie robale mogłyby odrodzić się bezpiecznie. Od razu pojął, do czego zmierza: Lusitania była jedynym wyjątkiem. Z powodu prosiaczków, cała planeta oprócz maleńkiego skrawka była nietykalna, poza ludzkim zasięgiem. Przy tym ewidentnie nadawała się do życia, nawet bardziej dla robali, niż dla człowieka.

— Jedynym problemem będą prosiaczki — stwierdził Ender. — Mogą się nie zgodzić, by ich świat został oddany robalom. Jeśli zbyt bliski kontakt z cywilizacją ludzi może zniszczyć ich kulturę, to jaki będzie efekt spotkania z robalami?

— Sam mówiłeś, że robale są inteligentne. Że nie robią nikomu krzywdy.

— Świadomie nie. A tylko szczęśliwy przypadek sprawił, że udało nam się ich pokonać. Sama wiesz, Jane…

— Dzięki twojemu geniuszowi.

— Są bardziej rozwinięci od nas. Jak prosiaczki zdołają sobie z nimi poradzić? Będą przerażeni robalami jeszcze bardziej niż my, i mniej zdolni, by stłumić ten lęk.

— Skąd wiesz? — spytała Jane. — Jak ty, czy ktokolwiek inny, może przewidywać, z czym sobie poradzą, a z czym nie poradzą prosiaczki? Jeśli są varelse, to niech robale zajmują ich przestrzeń życiową. To tak, jak byście wy przesuwali mrowiska czy przepędzali stada bydła, by uzyskać teren pod budowę miast.

— Są ramenami — oświadczył Ender.

— Nie możesz być pewien.

— Owszem, mogę. Ta twoja symulacja… to nie były tortury.

— Doprawdy? — Jane pokazała znowu ciało Pipa, tuż przed zgonem. — W takim razie nie rozumiem chyba tego słowa.

— Zapewne Pipo odczuwał to jako tortury, ale jeśli symulacja była dokładna — a wiem, że tak, Jane — to celem prosiaczków nie było zadawanie bólu.

— O ile dobrze rozumiem ludzką naturę, to nawet rytuały religijne koncentrują się na bólu.

— To nie był rytuał, w każdym razie nie tylko. Coś się w nim nie zgadzało, jeśli miał być jedynie złożeniem ofiary.

— Co możesz o tym wiedzieć? — terminal ukazywał teraz skrzywioną ironicznie twarz profesora, ucieleśnienie akademickiego snobizmu. — Odebrałeś jedynie wojskowe wykształcenie, a inne talenty, jakie posiadasz, to tylko zdolność składania słów. Napisałeś bestseller, który zrodził nową religię. Czy to kwalifikuje cię do analizy motywów postępowania prosiaczków? Ender zamknął oczy.

— Może się mylę.

— Ale wierzysz, że masz rację? Po głosie poznał, że odtworzyła na terminalu swoją twarz. Otworzył oczy.

— Mogę ufać jedynie swej intuicji, Jane, osądowi, nie popartemu analizą. Nie wiem, co robiły prosiaczki, ale wszystko miało swoje znaczenie. Nie było złośliwe ani okrutne. Byli jak lekarze, próbujący ocalić życie pacjenta, a nie kaci, starający się je odebrać.

— Rozumiem cię — szepnęła Jane. — Rozumiem wszystkie twoje myśli. Musisz tam lecieć, by się przekonać, czy królowa kopca mogłaby żyć pod osłoną częściowej kwarantanny, nałożonej już na planetę. I chcesz tam lecieć, żeby sprawdzić, czy zdołasz pojąć, kim są prosiaczki.

— Jeśli to nawet prawda, Jane, i tak droga jest dla mnie zamknięta — odparł Ender. — Imigracja jest surowo ograniczona, a zresztą nie jestem katolikiem. Jane uniosła oczy w górę.

— Czy prowadziłabym tę rozmowę, gdybym nie wiedziała, jak cię tam przerzucić? Pojawiła się inna twarz. Nastoletnia dziewczynka, lecz nie tak niewinna i piękna, jak Jane. Ta twarz była twarda i zimna, oczy błyszczące i przenikliwe, skrzywienie ust świadczyło, że potrafiła żyć wśród nieustającego bólu. Była młoda, lecz wyraz twarzy zdawał się szokująco stary.

— Ksenobiolog Lusitanii, Ivanova Santa Catarina von Hesse. Zwana Novą, albo Novinhą. Wezwała Mówcę Umarłych.

— Dlaczego tak wygląda? — zdziwił się Ender. — Co ją spotkało?

— Rodzice umarli, gdy była jeszcze mała. Kilka lat temu jednak pokochała jak ojca innego człowieka. Tego, którego zamordowały prosiaczki. To o jego śmierci masz Mówić.

Patrząc na tę twarz, Ender zapomniał o swych wahaniach, o królowej kopca i prosiaczkach. Dostrzegł w tej dziecięcej twarzy dorosłe cierpienie. Widział już taki wyraz; w ostatnich tygodniach Wojny z Robalami, kiedy zmuszany był do wysiłku ponad ludzką wytrzymałość, kiedy rozgrywał jedną bitwę po drugiej, podczas gry, która nie była grą. Widział go, gdy wojna dobiegła końca i dowiedział się, że ćwiczenia wcale nie były ćwiczeniami, że symulacje były rzeczywistością, że poprzez ansibla dowodził flotą ludzi. Kiedy się przekonał, że wybił wszystkie robale, kiedy dotarł do jego umysłu nieświadomie dokonany akt Ksenocydu, tak właśnie wyglądała w lustrze jego własna twarz, z brzemieniem winy zbyt ciężkim, by je udźwignąć. Co Novinha mogła zrobić, że odczuwa tak wielki ból?

Słuchał więc, jak Jane recytuje fakty z jej życia. Dysponowała tylko danymi statystycznymi, lecz Ender był Mówcą Umarłych; jego geniusz — lub przekleństwo — polegało na zdolności pojmowania wydarzeń tak, jak widzieli je inni. Dzięki temu stał się wybitnym dowódcą, znakomitym zarówno gdy prowadził swych ludzi — właściwie chłopców, i kiedy przewidywał ruchy nieprzyjaciela. Dzięki temu także potrafił odgadnąć — nie, nie odgadnąć; wiedzieć — jak śmierć i prawie kanonizacja rodziców odizolowały Novinhę, jak utwierdziła swą samotność z zapałem podejmując pracę rodziców. Wiedział, dlaczego tak wcześnie uzyskała status ksenobiologa. Wiedział też, co dla niej znaczyły miłość i akceptacja Pipa, jak bardzo potrzebowała przyjaźni Liba. Na Lusitanii nie było nikogo, kto znałby Novinhę. Tutaj jednak, w grocie Reykjaviku, na lodowatej planecie Trondheim, Ender Wiggin poznał ją, pokochał, i zapłakał nad nią gorzko.

— Pojedziesz… — szepnęła Jane.

Nie potrafił zaprzeczyć. Jane nie myliła się. Poleciałby i tak, jako Ender Ksenobójca, licząc, że specjalny status Lusitanii uczyni ją miejscem, gdzie królowa kopca zostanie uwolniona po trzech tysiącach lat niewoli, gdzie będzie mógł odpokutować za popełnioną w dzieciństwie straszliwą zbrodnię. Poleciałby także jako Mówca Umarłych, by zrozumieć prosiaczki i ukazać ich ludzkości, by ich przyjęła jako prawdziwych ramenów, a nie znienawidzonych i przerażających varelse.

Teraz jednak uda się tam także z innego, głębszego powodu. Po to, by służyć tej dziewczynie, gdyż w jej inteligencji, izolacji, jej bólu i jej winie dostrzegł swe własne, stracone dzieciństwo i ziarna cierpienia, jakie wciąż w nim tkwiły. Od Lusitanii dzieliły go dwadzieścia dwa lata świetlne. Poleci z szybkością jedynie o nieskończenie mały ułamek procenta niższą od prędkości światła, a mimo to dotrze na miejsce, gdy ona będzie miała prawie czterdzieści lat. Gdyby było to w jego mocy, znalazłby się tam zaraz, z filotyczną natychmiastowością ansibla; wiedział jednak, że jej ból poczeka. Znajdzie go tam, gdy wyląduje. Czy jego własny ból nie przetrwał przez te wszystkie lata? Przestał szlochać; uspokoił wzburzone emocje.

— Ile mam lat? — zapytał.

— Minęło 3081 od dnia twoich urodzin. Ale biologicznie masz 36 lat i 118 dni.

— Ile lat będzie miała Novinha, kiedy tam dotrę?

— Z dokładnością do kilku tygodni, zależnie od daty startu i tego, jak bardzo kosmolot zbliży się do prędkości światła, powinna mieć prawie trzydzieści dziewięć.

— Chcę odlecieć jutro.

— Znalezienie właściwego statku zajmie trochę czasu.

— Czy są jakieś na orbicie Trondheimu?

— Z pół tuzina, naturalnie, ale tylko jeden może być na jutro gotów do startu. Jest załadowany skrilcą dla luksusowych sklepów na Cirilli i Armenii.

— Nigdy cię nie pytałem, jak jestem bogaty.

— Przez te wszystkie lata dość dobrze inwestowałam twoje kapitały.

— Kup dla mnie ten statek razem z ładunkiem.

— Co zrobisz ze skriką na Lusitanii?

— A co z nią robią Cirillianie i Ormianie?

— Część noszą na sobie, a resztę zjadają. Ale płacą za nią więcej, niż mógłby sobie pozwolić ktokolwiek na Lusitanii.

— Więc podaruję ją Lusitańczykom. Może złagodzi to ich oburzenie na Mówcę, który postawił stopę na katolickiej ziemi. Jane zmieniła się w dżina, który wyskoczył z butelki.

— Słyszę, panie, i jestem posłuszny — powiedział dżin, zmienił się w kłąb dymu i zniknął wessany do butli. Lasery wyłączyły się i obraz nad terminalem zgasł.

— Jane.

— Słucham? — odpowiedziała z klejnotu w jego uchu.

— Dlaczego chciałaś, żebym poleciał na Lusitanię?

— Chcę, żebyś dodał trzeci tom do Królowej Kopca i Hegemona. O prosiaczkach.

— A czemu tak ci na nich zależy?

— Ponieważ, gdy już stworzysz księgi, odsłaniające dusze trzech inteligentnych ras znanych człowiekowi, będziesz gotów, by napisać o czwartej.

— Jeszcze jeden gatunek ramenów?

— Tak. Ja. Ender zastanawiał się przez chwilę.

— Jesteś gotowa, by objawić się reszcie ludzkości?

— Zawsze byłam gotowa. Problem w tym, czy oni są gotowi, by mnie poznać. Łatwo im było pokochać Hegemona — był człowiekiem. Z królową kopca nie było ryzyka, ponieważ — według ich informacji — wszystkie robale zginęły. Jeśli przekonasz ich, by pokochali prosiaczków, którzy wciąż żyją z krwią człowieka na rękach — wtedy będą przygotowani, by się dowiedzieć o moim istnieniu.

— Pewnego dnia — westchnął Ender — pokocham kogoś, kto nie będzie żądał wykonywania prac Herkulesa.

— Życie i tak zaczynało cię nudzić, Ender.

— Tak. Ale jestem już człowiekiem w średnim wieku. Lubię się nudzić.

— Przy okazji, właściciel statku Havelok, mieszkający na Gales, przyjął twoją ofertę czterdziestu miliardów dolarów za statek i ładunek.

— Czterdzieści miliardów! Czy nie zbankrutuję?

— To kropla w wiadrze wody. Zawiadomiłam załogę o anulowaniu ich kontraktów. Pozwoliłam sobie także, by z twoich funduszy wykupić dla nich przelot na innych statkach. Ty i Valentine nie będziecie nikogo potrzebować. Ja wystarczę do pomocy w pilotażu. Czy wystartujemy rankiem?

— Valentine… — powtórzył Ender. Jedynie siostra mogła opóźnić jego odlot. Teraz, gdy podjął już decyzję, ani jego studenci, ani nieliczni nordyccy znajomi nie warci byli nawet pożegnania.

— Nie mogę się doczekać książki, jaką Demostenes napisze o historii Lusitanii — Jane odkryła tożsamość Demostenesa podczas poszukiwań pierwszego Mówcy Umarłych.

— Valentine nie poleci.

— Przecież jest twoją siostrą.

Ender uśmiechnął się. Mimo olbrzymiej wiedzy, Jane nie rozumiała idei pokrewieństwa. Została stworzona przez ludzi i myślała o sobie w ludzkich terminach, nie była jednak istotą biologiczną. Genetykę znała jedynie w słowach; nie mogła odczuwać pragnień i popędów, wspólnych dla człowieka i wszystkich istot żywych.

— Jest moją siostrą, ale Trondheim jest jej domem.

— Przedtem także bywała niechętna podróżom. — Tym razem nawet nie zamierzam jej prosić.

Nie teraz, kiedy spodziewa się dziecka, nie gdy jest taka szczęśliwa w Reykjaviku. Tu, gdzie kochają ją jako wykładowcę, nawet nie przypuszczając, że jest w istocie legendarnym Demostenesem. Gdzie jej mąż, Jakt, dowodzi setką łodzi rybackich i jest panem fiordów, gdzie każdy dzień wypełniają błyskotliwe dyskusje lub groźne, majestatyczne, pokryte lodową krą morze. Nigdy stąd nie odejdzie. Nie zrozumie nawet, dlaczego ja muszę to uczynić.

I wtedy, myśląc o stracie Valentine, Ender zawahał się w swej decyzji. Już raz rozłączono go z ukochaną siostrą. Był wtedy jeszcze dzieckiem i głęboko żałował tych skradzionych mu Jat przyjaźni. Czy potrafi opuścić ją teraz, po dwudziestu prawie latach bycia razem? Teraz nie będzie mógł wrócić. W czasie lotu na Lusitanię Valentine postarzeje się o dwadzieścia dwa lata; skończy osiemdziesiąt, jeśli kolejne dwadzieścia dwa poświęci na powrót.

‹Więc dla ciebie także nie będzie to łatwe. Też musisz zapłacić swoją cenę›

Przestań drwić ze mnie, odparł bezgłośnie Ender. Mam prawo odczuwać żal.

‹Ona jest twoim drugim ja. Czy naprawdę porzucisz ją dla nas?

To był głos królowej kopca, rozbrzmiewający w jego mózgu. Oczywiście, widziała to, co on widział i znała jego decyzje. Wargi Endera uformowały niesłyszalne słowa: porzucę ją, ale nie dla ciebie. Nie ma gwarancji, że cokolwiek na tym zyskasz. Może czeka nas kolejne rozczarowanie. Jak Trondheim.

‹Lusitania jest wszystkim, czego nam trzeba. Da nam bezpieczeństwo od ludzkich istot.›

Ale ten świat należy także do innych. Nie zniszczę prosiaczków tylko po to, by odpokutować za zniszczenie twej rasy.

‹Z naszej strony nic im nie grozi. Nie zrobimy im krzywdy. Z pewnością po tylu latach poznałeś nas wystarczająco…›

Wiem to, co mi powiedziałaś.

‹Nie umiemy kłamać. Pokazaliśmy ci nasze wspomnienia, naszą duszę.›

Wiem, że potrafisz żyć z nimi w pokoju. Ale czy oni potrafią żyć w pokoju z tobą?

‹Zabierz nas tam. Tak długo czekamy.›

Ender podszedł do torby, stojącej w kącie pokoju. Wszystko, co naprawdę posiadał, mieściło się tutaj: zapasowe ubranie. Inne przedmioty w jego mieszkaniu były darami od ludzi, do których Mówił, dowodami uznania i szacunku dla niego, jego funkcji albo prawdy — nigdy nie był pewien. Pozostaną tutaj, gdy odleci. Nie miał dla nich miejsca w swojej torbie. Otworzył ją, wyjął zrolowany ręcznik, rozwinął go, odsłaniając gęsty, włóknisty splot sporego kokonu — czternaście centymetrów od końca do końca.

‹Tak, popatrz na nas.›

Kokon czekał na niego, gdy przybył zarządzać pierwszą ludzką kolonią na byłej planecie robali. Przewidując własną zagładę z ręki Endera, wiedząc, że jest przeciwnikiem nie do pokonania, stworzyły budowlę według wzorca, który miał znaczenie wyłącznie dla niego, ponieważ pochodził z jego snów. Kokon i ukryta w nim bezbronna lecz świadoma królowa kopca czekały na niego w miejscu, gdzie kiedyś, w swych snach, spotkał nieprzyjaciela.

— Dłużej czekałaś, żebym cię znalazł — powiedział głośno — niż te kilka lat, odkąd wyjąłem cię zza zwierciadła.

‹Kilka lat? A tak, przy twoim sekwencyjnym umyśle nie dostrzegasz przemijania, gdy podróżujesz z szybkością tak bliską prędkości światła. Ale my dostrzegamy. Nasza myśl jest natychmiastowa; światło pełznie niby rtęć po zimnym szkle. Pamiętamy każdą chwilę trzech tysięcy lat.›

— Czy znalazłem miejsce, gdzie byłabyś bezpieczna?

‹Mamy dziesięć tysięcy zapłodnionych jajeczek, które czekają, by żyć.›

— Może Łuskania będzie odpowiednia. Nie wiem.

‹Daj nam znowu żyć.›

— Próbuję.

Jak myślisz, dlaczego wędruję od świata do świata przez tyle lat, jeśli nie po to, by znaleźć dla ciebie miejsce?

‹Szybciej szybciej szybciej szybciej.›

Muszę poszukać świata, gdzie nie zabijemy cię znowu, gdy tylko się pojawisz. Ludzie zbyt często jeszcze widują cię w sennych koszmarach. Niewielu ludzi naprawdę wierzy w moją książkę. Mogą potępiać Ksenocyd, ale dokonają go jeszcze raz.

‹W całym naszym życiu jesteś pierwszą osobą, która nie jest nami. Nie odczuwaliśmy potrzeby zrozumienia, gdyż rozumieliśmy. Teraz, gdy jesteśmy tylko tą jedną jaźnią, ty stałeś się naszymi oczami, nogami, ramionami. Nie mamy innych. Wybacz nam niecierpliwość›

Roześmiał się. Ja mam wybaczyć tobie.

‹Wy, ludzie, jesteście głupcami. My znamy prawdę. Wiemy, kto nas zabił. To nie byłeś ty.›

— To byłem ja.

‹Byłeś tylko narzędziem.›

— To byłem ja.

‹Wybaczamy ci.›

— Gdy znowu będziesz spacerować po powierzchni świata, wtedy nadejdzie przebaczenie.

Загрузка...