Cztery

Nieważne, jak źle mu szło dowodzenie tą flotą, nieważne, jak bardzo czuł się samotny i odizolowany, zawsze mógł liczyć na przodków.

Gdy okręty wreszcie dotarły do miejsca okrążającego gwiazdę zwaną Baldurem, z którego dokonały skoku nadprzestrzennego na Sendai, Geary zapatrzył się w ekran wyświetlacza. Upstrzoną gwiazdami czerń kosmosu zastąpiła bezgraniczna, przytłaczająca szarość, w której od czasu do czasu rozbłyskiwał na moment świetlisty punkt. Za czasów młodości Geary’ego nikt nie wiedział, czym są te światełka, ludzkość nie potrafiła wtedy badać nadprzestrzeni, a teraz, kiedy rozpowszechniła się technologia hipernetowa, skoki tego rodzaju poszły w niepamięć. Choć może odpowiedniejsze byłoby stwierdzenie, że wysiłki naukowców potrafiących zbadać naturę tych fenomenów zostały skierowane w zupełnie inną stronę, odkąd całe narody wspierały wysiłek wojenny, używając do tego celu wszelkich zasobów naukowych, technologicznych i finansowych.

Kapitan Desjani weszła na mostek, gdy Geary obserwował uważnie jedno z takich świateł. Zauważyła, że dowódca odnotował jej wejście, ale natychmiast bez słowa powrócił do swojego zajęcia. Kiedyś, niedługo po tym, jak objął dowodzenie flotą, powiedziała mu, że wielu marynarzy uważa, iż on także był jednym z tych świateł. Duchem przemierzającym dale nadprzestrzeni aż do momentu, w którym modlitwy obywateli Sojuszu stały się tak gorące, że John Black Jack Geary powstał z martwych, aby ich bronić. Czy nadal wierzyli w tę bajkę, skoro tak wielu wiedziało już, że Geary dryfował przez te wszystkie lata w uszkodzonej kapsule ratunkowej bez działającego nadajnika, okrążając gwiazdę zwaną Grendelem, gdzieś tam na obrzeżach przestrzeni Sojuszu, głęboko uśpiony w kriogenicznej komorze?

Czy kiedykolwiek ujrzy jeszcze Grendela? Nie, nie chciał tam powrócić. To była tylko peryferyjna gwiazda, jedna z tych, które konwoje mijają w drodze do ważniejszych portów. Geary zdążył się dowiedzieć, że system ten został dawno opuszczony, głównie ze względu na bliskość granicy z terytoriami zajmowanymi przez światy Syndykatu i fakt, iż nie znajdowało się w nim nic, czego warto by bronić. Wyłącznymi śladami bytności człowieka w tamtym układzie były wrakowiska powstałe po licznych bitwach, jakie w nim stoczono. Jednym z tych wraków był jego okręt, ten sam, który został zniszczony, kiedy stanął w obronie niedobitków konwoju. Wielu z jego podwładnych poległo na Grendelu. To im winien był tę wizytę, dzięki niej oddałby honory wszystkim, którzy polegli pod jego dowództwem.

Pech chciał, że od czasu gdy zajął fotel komodora tej floty, utracił znacznie więcej ludzi, nie wyłączając syna jego własnego bratanka, którego okręt — Obrońca — został zniszczony, gdy osłaniał odwrót z Systemu Centralnego Syndykatu. Michael Geary najprawdopodobniej dołączył już do przodków rodu, tych, którym on sam od tak dawna nie okazywał szacunku i czci.

— Kapitanie Desjani, proszę przez najbliższą godzinę nie łączyć do mnie żadnych rozmów, oczywiście prócz sytuacji alarmowych.

Skinęła głową. Na jej twarzy malowało się bardzo widoczne zmęczenie, skutek wielu godzin spędzonych na długich wachtach w środku wrogiej przestrzeni.

— Podczas skoku nie ma za wiele sytuacji grożących alarmem, sir. Nadprzestrzeń jest wyjątkowo nudnym miejscem, ale dla naszych uszu słowo „nuda” powinno mieć teraz naprawdę piękny wydźwięk.

Geary odwrócił się, by opuścić mostek Nieulęklego, i jego wzrok spoczął na pustym fotelu obserwatora, w którym współprezydent Rione zwykła zasiadać nawet podczas tak rutynowych procedur, jakimi było wchodzenie w nadprzestrzeń.

Muszę sprawdzić, co się z nią dzieje — pomyślał. — Powinienem był to zrobić już dawno temu, ale dopóki nie opuściliśmy systemu Baldura, wiecznie miałem jakieś wymówki.

Pośpiesznie opuścił mostek i zamiast udać się prosto do swojej kabiny, jak zamierzał pierwotnie, ruszył w głąb okrętu, w stronę niewielkich pomieszczeń kryjących się w trzewiach wielkiego liniowca, chronionych wszystkim i przez wszystkich najlepiej, jak to tylko było możliwe, przed wypadkiem albo atakiem wroga. W obecnych czasach, wypełnionych zmianami po brzegi, to, że takie pomieszczenia wciąż znajdowały się na okrętach, przynosiło Geary’emu ogromną ulgę.

Marynarze i oficerowie, których mijał w korytarzach, salutowali mu z wielkim namaszczeniem, uśmiechali się, patrząc na niego, jakby nie był człowiekiem, ale wielbionym przez wszystkich herosem. Odpowiadał takim samym skrzywieniem ust, choć miał wielką ochotę dopaść pierwszego z brzegu bałwochwalcę i potrząsać nim, dopóki nie zrozumieją, że on, Geary, jest takim samym skorym do pomyłek człowiekiem jak każdy z tu obecnych. Oddawał niekończące się saluty, ramię rozbolało go już od monotonnego unoszenia i po raz pierwszy pomyślał, że przywracanie tego obyczaju mogło być jednak błędem.

Kilku marynarzy stało w pobliżu wejścia do komnat, ale wszyscy odsunęli się na bok, gdy Geary pojawił się w polu widzenia. Gdy ich mijał, słyszał, że szeptają coś pomiędzy sobą. Cieszyli się z tego, że dowódca przybywa tutaj, aby porozmawiać ze swoimi przodkami, radowało ich, że jak każdy członek załogi przyjmuje rady i znajduje ukojenie podczas nieczęstych chwil wytchnienia.

Geary wszedł do niewielkiego pomieszczenia, zamknął za sobą dźwiękoszczelne drzwi, a potem usiadł na ławeczce stojącej naprzeciw wąskiej półki z samotną świecą. Sięgnął po najbliższą zapalniczkę i zbliżył płomień do długiego knota. Siedział jeszcze chwilę w bezruchu, oczyszczając umysł i czekając, aż przybędą dusze przodków.

Po jakimś czasie zaczął mówić:

— Dzięki wam, o przodkowie, za to, że pozwoliliście tej flocie przejść bezpiecznie przez kolejny system gwiezdny wroga. Dzięki wam za znak pozwalający mi na podjęcie właściwej decyzji i za pomoc, bez której utraciłbym wielu ludzi na Baldurze… — Geary przerwał, jego myśli powędrowały ku miejscom, których dawno nie odwiedzał. — Mam nadzieję, że Baldur się nie zmienił. Tak bardzo chciałbym kiedyś odwiedzić tę planetę. Sprawdzić osobiście, jak wygląda to, o czym wszyscy opowiadali. Chociaż we flocie już chyba tylko ja pamiętam o tych opowieściach. Wszyscy moi ludzie kojarzą Baldura wyłącznie z kolejnym układem planetarnym znajdującym się na terytorium wroga. — Kolejna przerwa pozwoliła Geary’emu zebrać rozbiegane myśli. — Mam nadzieję, że podjąłem dobrą decyzję, kierując flotę na Sendai, a potem do kolejnych systemów bliższych przestrzeni Sojuszu. Jeśli się jednak mylę, proszę, dajcie mi jakiś znak. Ci ludzie tak bardzo mi ufają. To znaczy, przynajmniej większość z nich mi ufa. Niektórzy myślą… Do diabła, sam nie wiem, co myślą. Ja się przecież nie prosiłem o to stanowisko! — Spoglądał na grodź tuż za świecą, ale oczami wyobraźni widział bezkresną pustkę, jaka otaczała kadłub Nieulękłego. — To wielka pokusa. Cały czas słyszę te podszepty. Zostań Black Jackiem. Rób to, co uważasz za słuszne. Będzie ci z tym o wiele łatwiej. Nie staraj się przekonywać ludzi do swoich racji. Po prostu powiedz im, co mają robić. Cały czas muszę sobie wmawiać, że nie jestem takim człowiekiem, jakim był Black Jack, że nie jestem wyidealizowanym przez wszystkich bohaterem. Bo jeśli zacznę zachowywać się jak ktoś, kim nie jestem, dojdzie do katastrofy, i to takiej, która dotknie nie tylko Sojusz, ale całą ludzkość… Sam nie wierzę w to, że w ogóle zadaję wam to pytanie, ale czy słusznie widzę w Syndykach ludzi takich samych jak my? Ich przywódcy są bez cienia wątpliwości potworami i nie ulega kwestii, że potęga militarna Syndykatu, jego flota i armie muszą zostać za wszelką cenę powstrzymane, ale czy wolno mi przyjąć założenie, że wszyscy oni są wartymi zabicia niegodziwcami? Bo przecież jeśli po drugiej stronie przestrzeni Syndykatu rzeczywiście istnieje obca inteligentna rasa, ta, która przechytrzyła ludzi, ofiarując im niewiarygodnie niszczycielskie miny, jakie zresztą sami zainstalowaliśmy we wszystkich ważnych systemach gwiezdnych zasiedlonych przez człowieka, powinniśmy raczej przypomnieć sobie o wspólnej przeszłości, dającej ludzkości szansę ponownie się zjednoczyć. Niewykluczone, że w najbliższej przyszłości będziemy mieć do czynienia ze wspólnym wrogiem. — Niewykluczone… To słowo zawisło w powietrzu na dłuższą chwilę. — Chciałbym wiedzieć, jak jest naprawdę. A tymczasem nie mam nawet pewności, czy ci Obcy istnieją. Czego chcą? Co planują? Czy zdołam doprowadzić tę flotę do domu, nie doprowadzając przy okazji do eskalacji walk pomiędzy Sojuszem a światami Syndykatu?…

Skończywszy monolog, Geary przez długi czas siedział w kompletnej ciszy, nie próbując nawet myśleć, tak aby jego umysł był otwarty na każdy najdelikatniejszy nawet sygnał. Jednakże nie odebrał niczego, co natchnęłoby go do działania. Westchnął więc i już miał wstać, lecz zatrzymał się, by wypowiedzieć jeszcze jedno zdanie.

— Nie wiem, co zaprząta myśli Wiktorii Rione, ale musi to być coś poważnego, coś, czym nie chce podzielić ze mną ani z nikim innym. Zdaję sobie sprawę, że ta kobieta nie należy do rodziny, ale jeśli jest coś, co mogę dla niej uczynić, pokażcie mi to, jeśli zasady na to pozwalają. Sam już nie wiem, co do niej czuję, ważne jest jednak to, co ona daje innym ludziom.

Pochylając się, by zgasić świecę, wyszeptał starą formułkę:

— Ześlijcie na mnie pokój, wskażcie mi drogę, obdarzcie mnie mądrością.

Wychodząc, czuł się znacznie lepiej.


— W danych, które zabezpieczyli komandosi w syndyckiej kopalni na księżycu Baldura, znaleźliśmy coś naprawdę ciekawego.

Wiadomość od porucznika Igera z wywiadu nie zawierała żadnych szczegółów, ale agenci służb specjalnych uwielbiali gierki z tajemnicami i szyframi i starali się zawsze wiedzieć odrobinę więcej, niż mówili swoim rozmówcom. Dlatego Geary po odsłuchaniu wiadomości postanowił wybrać się do sekcji wywiadu.

— Co tam macie? — zapytał.

Porucznik Iger i jeden z obecnych w pokoju matów podał mu przenośny czytnik.

— Wiadomość znajduje się tutaj, sir — wyjaśnił wywiadowca.

Komodor zaczął czytać pierwszy dokument.


Droga Asiro…


To przecież prywatny list. Zaczął przewijać tekst, ale już po chwili zwolnił.


Nie możemy zdobyć wszystkich części potrzebnych do sprawnego wydobycia i będziemy zmuszeni do rozmontowania kilku maszyn górniczych, żeby zapewnić innym nieprzerwane działanie… W zeszłym tygodniu znów obcięto racje żywnościowe… krążą pogłoski, że zbliża się nowy pobór. Powiedz proszę, że to nieprawda… Kiedy ta wojna się skończy?


Podniósł wzrok.

— To list z akt służby bezpieczeństwa kopalni? Domyślam się, że autor został natychmiast aresztowany.

Iger zaprzeczył ruchem głowy.

— Wiadomość znajdowała się w skrzynce nadawczej, cenzura zezwoliła na jej wysłanie.

— Pan chyba żartuje! — Geary raz jeszcze spojrzał na list. — Zakładam, że nie sprowadził mnie pan tutaj, żeby mi wmówić, iż robotnicy Syndykatu mają więcej swobód obywatelskich, niż do tej pory sądziliśmy.

Zarówno porucznik, jak i towarzyszący mu mat roześmiali się.

— Nie, sir — odpowiedział Iger. — Syndykat to państwo policyjne. Przeczytał pan dopiero pierwszy list, a jest ich więcej. Wszystkie znajdowały się w skrzynce nadawczej syndyckiego transmitera i wszystkie są podobne w treści. Skonfrontowaliśmy nazwiska nadawców z listami zdobytymi przez komandosów w biurach służby bezpieczeństwa, to rutynowa operacja w takich sytuacjach. Nie odnotowaliśmy żadnego trafienia.

— Jak to? — zdziwił się Geary. — Czyż to nie najpopularniejsza przyczyna osadzania ludzi w obozach pracy Syndykatu?

— Ma pan rację. — Iger nagle spoważniał. — Czy raczej powinien pan ją mieć. Ale z papierów wynika, że w tej kopani zezwalano robotnikom na niemal otwarte wyrażanie niezadowolenia. Albo mamy do czynienia z naprawdę niezdarną służbą bezpieczeństwa, albo stopień niezadowolenia ze stanu rzeczy jest tak wielki, że nikt już nie zwraca uwagi na takie pierdoły. — Wskazał na czytnik. — W skrzynkach transmitera znaleźliśmy także sporo wiadomości, głównie pochodzących z innych systemów, które jeszcze nie zostały dostarczone górnikom i pozostałym robotnikom zatrudnionym w kopalni. W wielu znaleźliśmy bardzo podobne informacje. Narzekania na wszechobecne braki i obawy o to, że coraz więcej ludzi i towarów idzie na potrzeby wojny.

— Czy w którymkolwiek jest bezpośrednia krytyka rządu? — Tych kilku Syndyków, których Geary miał okazję widzieć od momentu objęcia stanowiska dowódcy floty, przeraźliwie bało się powiedzieć choćby jedno złe słowo na temat własnych przywódców.

— Tylko w jednym, sir. W pozostałych autorzy posuwają się zaledwie do zawoalowanych sugestii na temat niedoskonałości światów Syndykatu. — Iger sięgnął do urządzenia i wcisnął kilka klawiszy. — To jest nasz wyjątek.

Geary skupił się na lekturze.


… Co nasi przywódcy sobie myślą? Ktoś tam chyba popełnił parę wielkich błędów. Ale to ja i ty za nie zapłacimy. Tak dalej być nie może…

— Proszę mi nie mówić, że tego listu nie przejęła cenzura!

Iger stłumił uśmiech.

— Człowiek, który go napisał, był szefem służby bezpieczeństwa tej kopalni.

— Żartuje pan! — Geary zerknął na list uważniej. — To nie fałszywka? Może to jakaś sztuczka, która ma nas zmylić?

— Na tyle, na ile jesteśmy w stanie to ocenić, jest to autentyczny list, sir.

— Dopiero co rozmawiałem z Syndykiem, którego pojmaliśmy. Wy także go przesłuchiwaliście. Innych również. I z żadnego nie wydusiliście niczego podobnego.

— To prawda, nam nic nie powiedzieli — przyznał Iger. — Ale co innego rozprawiać o takich rzeczach we własnym gronie, a co innego wyjawić tajemnicę wrogowi, to przecież czyste samobójstwo, swoi wyciągną z nich takie rzeczy na pierwszym przesłuchaniu po powrocie. „Czy zdradziliście coś Sojuszowi?”, „Co zdradziliście na przesłuchaniu wywiadowi Sojuszu?” Tego typu sprawy. Jedna zła odpowiedź i trafią na brutalniejsze metody przesłuchań, a potem już tylko oskarżenie o zdradę i egzekucja.

To brzmiało racjonalnie.

— Jak pan sądzi, poruczniku, dlaczego syndyccy cywile zaczynają mówić między sobą o takich rzeczach?

Iger milczał przez chwilę.

— Przepuściliśmy te listy przez nasze programy analiz nastrojów społecznych. Odpowiedź była następująca: jeśli te dokumenty są autentyczne, dokładnie odzwierciedlają stan nastrojów społeczeństwa zamieszkującego Baldura i ich autorzy nie zostali ukarani w żaden sposób ani aresztowani, istnieje tylko jedno wytłumaczenie. Rząd Syndykatu zaczyna tracić grunt pod nogami. Spowodowane tak długą wojną uciążliwości muszą się nasilać, a to z kolei powoduje systematyczny wzrost niezadowolenia z działań podejmowanych przez władze. W niektórych z tych listów trafiają się polemiki z oficjalnymi komunikatami o zwycięstwach odnoszonych nad siłami Sojuszu. Zazwyczaj autorzy nie uznają ich za prawdziwe. Co prawda to tylko jeden z peryferyjnych, pominiętych przez sieć hipernetową systemów i w innych miejscach nastroje społeczne mogą być o wiele lepsze, ale mam powody przypuszczać, że Baldur nie jest w tej materii wyjątkiem.

— Na Sancere nie znaleźliśmy niczego takiego — zauważył Geary.

— To prawda, sir. Ale Sancere jest… a raczej był dość bogatym układem planetarnym opierającym się o system stoczni, zanim nie rozwaliliśmy ich wszystkich w drzazgi. Mnóstwo kontraktów rządowych, dobrze płatna praca, pierwszeństwo w dostawach, podłączenie do hipernetu, no i to, że większość ludzi tam mieszkających ze względu na swoje strategiczne zawody nie podlegała obowiązkowemu poborowi. W takim miejscu nie ma wielu powodów do narzekania. — Porucznik Iger nagle przybrał przepraszający wyraz twarzy. — Ja sam pochodzę z odpowiednika takiego systemu leżącego w przestrzeni Sojuszu, sir. Z Marduka. W takim systemie naprawdę żyje się lepiej. W każdym razie lepiej niż gdziekolwiek indziej podczas wojny.

Geary spojrzał na niego badawczo.

— Mimo to zaciągnął się pan do floty, zamiast przyjąć dobrze płatną posadkę gwarantującą wyłączenie z poboru.

— No… tak, sir. — Iger spojrzał na szczerzącego się od ucha do ucha mata. — Chłopaki nabijają się ze mnie, twierdząc, że właśnie dlatego wylądowałem w wywiadzie.

Jak widać, żarty o oficerach wywiadu nie zmieniły się znacząco w ciągu ostatnich stu lat. Geary ponownie skupił się na listach z Baldura. Morale wroga wreszcie trzeszczało w szwach.

— A co piszą o Sojuszu? — Nikt nie kwapił się z odpowiedzią przez dłuższą chwilę, więc podniósł wzrok na porucznika i stojącego obok mata. — Czy napisali cokolwiek na temat Sojuszu?

Iger skinął głową z nieszczęśliwą miną.

— W zasadzie powtarzają hasła syndyckiej propagandy. Jeden z ostatnich listów został wysłany już po tym, jak zauważono naszą obecność w systemie. To coś w rodzaju testamentu. Znaleźliśmy też kilka niedokończonych i niewysłanych wiadomości, z których wynika, że autorzy obawiają się, że dokonamy totalnego zniszczenia Baldura, nie robiąc różnicy pomiędzy celami cywilnymi i wojskowymi. Ci ludzie naprawdę bali się o los swoich rodzin. Jeden napisał nawet, że schwytaliśmy kogoś z jego bliskich, sądził, że już zabiliśmy tę osobę. Tego typu sprawy.

— Hasła propagandy? — powtórzył Geary. — Poruczniku, z tego co wiem, siły Sojuszu przez jakiś czas prowadziły bombardowania cywilnych celów. Wiem też, że przeprowadzano egzekucje jeńców.

Tymi słowami zaszokował Igera.

— Ale to były incydenty, sir! Stan wyższej konieczności. Polityka Sojuszu nigdy nie przypominała polityki Syndykatu.

Jak pan widzi, poruczniku, syndyckie społeczeństwo nie dostrzega większej różnicy. — Geary wskazał na czytnik. — Może i nie są zadowoleni z własnego rządu, ale nas boją się jeszcze bardziej. Czy moja ocena jest prawidłowa?

— Ja… Tak jest… Tak, sir, może być prawidłowa.

— Co by oznaczało, że tym, co sprawia, że ci ludzie wciąż popierają swój rząd i chcą wojny, jest strach przed Sojuszem, strach, jaki my sami wywołaliśmy naszymi atakami.

— Ależ, sir. Robiliśmy tylko to, co musieliśmy zrobić… — Mat w końcu włączył się do rozmowy.

Geary z trudem powstrzymał się przed głośnym westchnieniem.

— Załóżmy, że to prawda. Podobnie jak to, że wszyscy żołnierze Sojuszu święcie w to wierzą. Ale czy Syndykom robi to jakąś różnicę? Może raczej oceniają nas po tym, co robimy, nie wdając się w skomplikowane oceny motywów naszych działań?

Porucznik Iger wbił wzrok w Geary’ego.

— Sir, pan nakazał wstrzymanie bombardowań cywilnych celów i zezwolił na wypuszczanie wszystkich jeńców zaraz po przesłuchaniu. W każdym z syndyckich systemów gwiezdnych, przez które przelatywaliśmy, ludność wie, że flota pod pańskim dowództwem nie jest już zagrożeniem dla ich domów i rodzin. Ale skąd pan wiedział, co ci ludzie czuli? Skąd pan wiedział, co pan powinien zrobić?

Pamiętaj, John, że ten porucznik, ten mat, podobnie jak każdy mężczyzna i każda kobieta służący w tej flocie, spędzili całe swoje dorosłe życie, walcząc z Syndykatem. Pamiętaj, że ich rodzice również spędzili całe życie na tej wojnie. Pamiętaj o okrucieństwach, atakach odwetowych, niekończących się prowokacjach i odpowiedziach na nie. Pamiętaj, że sam przez takie piekło nie musiałeś przechodzić i nie masz prawa potępiać ich za to, że myślą inaczej niż ty.

— Postąpiłem tak a nie inaczej dlatego — odparł najłagodniej, jak potrafił — że tak należało postąpić. Takiego zachowania wymagali od nas przodkowie, ich honor i nasz też. Wiem, przez co przeszliście, jak bardzo Sojusz ucierpiał z powodu tej wojny. Dźwigając takie brzemię, bardzo łatwo zapomnieć, o co się walczy.

Mat skinął głową, widać było, że jest lekko przestraszony.

— Pan nam o tym powiedział na Corvusie, sir. Pan nam wtedy o wszystkim przypomniał. Przodkowie dali nam znak… Zauważyli, że zeszliśmy na złą drogę, i przysłali nam pana, ponieważ wiedzieli, że jest pan człowiekiem, którego posłuchamy.

No, nieźle. Nie mógł im niczego przypomnieć od siebie, wszystko, co robił i mówił, musiało być przesłaniem od przodków.

Chociaż faktycznie był swego rodzaju posłańcem przynoszącym wizję świata sprzed stu lat. W istocie on sam był jednym z ich przodków. Nie lubił o tym myśleć, przypominać sobie tego dawno nieistniejącego świata, ale taka właśnie była prawda.

Porucznik Iger oparł pięść o blat stołu i wpatrywał się w nią intensywnie.

— Musimy przekonać Syndyków, że dzisiaj jesteśmy innymi ludźmi, że stanowimy dla nich mniejsze zagrożenie niż ich właśni przywódcy. I uda nam się to, jeśli zdołamy im to zademonstrować. Prawda, sir?

— Prawda — przyznał Geary.

— A jeśli ich morale zacznie maleć, jeśli zdecydują, że powinni się nas obawiać w mniejszym stopniu niż własnych wodzów, Syndykat wreszcie upadnie.

— Na taki obrót spraw powinniśmy liczyć. — Geary w zamyśleniu obrócił czytnik w dłoni. — Miejcie oczy otwarte na takie rzeczy jak te listy, a jeśli wasze systemy analityczne wpadną na konkretny pomysł, jak możemy wykorzystać syndyckie niezadowolenie, chcę się o tym natychmiast dowiedzieć.

Może, ale tylko może, oznaczało to, że naprawdę ujrzeli światełko na końcu tunelu. Sojusz nie miał szans na pokonanie Syndykatu, dopóki jego przywódcy mogli ograbiać planety znajdujące się pod ich rządami z wszelkich bogactw. Jeśli jednak choć mały procent tych światów zacznie się buntować i odmówi wspierania machiny wojennej, zaprzestając wysyłania ludzi oraz surowców, zrodzi się szansa na uzyskanie widocznej przewagi nad wrogiem, szansa, której Sojusz wyczekiwał od stu lat.


Wiktorii Rione udało się z powodzeniem unikać spotkania z Gearym w ciągu trwającego sześć dni skoku na Sendai. Komodor spożytkował cały ten czas na planowanie możliwych scenariuszy zbliżających się bitew. Skupił się na wymyślaniu taktyki pozwalającej na zminimalizowanie strat wśród okrętów liniowych i ich dowódców, ale jego starania spełzły na niczym. Nie istniało żadne dobre usprawiedliwienie dla trzymania tych jednostek poza polem walki.

Geary zasiadł na mostku Nieulękłego, dopiero gdy flota rozpoczęła manewr wychodzenia z nadprzestrzeni. Szanse na to, że Syndycy postawili pola minowe przy tym punkcie skoku albo że w ogóle odgadli, iż flota Sojuszu kieruje się na Sendai, były bliskie zera, Geary jednak chciał być gotowy na każdą okoliczność, nawet na niesamowity łut szczęścia, jaki musieliby mieć syndyccy dowódcy, przewidując trafnie jego decyzje.

Poczuł ucisk w brzuchu, kiedy okręt zaczął przechodzić do normalnej przestrzeni. Równocześnie niekończąca się szarość została zastąpiona kobiercem utkanym z niezliczonych gwiazd. Geary nie miał czasu na podziwianie tego pięknego widoku, jego wzrok spoczywał na holograficznej mapie układu planetarnego, wypatrując symboli oznaczających pola minowe i okręty wroga.

— Wygląda na to, że nic tu nie ma — zauważyła Desjani. — Nawet jednostek zwiadowczych. Miał pan rację, sir. Syndycy nie mieli pojęcia, że udajemy się na Sendai. — Obdarzyła go pełnym podziwu uśmiechem.

— Dziękuję — odmruknął, czując się niezręcznie. — Nie wykrywamy nawet satelitów monitorujących ten system?

— Nie, sir — zameldował natychmiast wachtowy. — Chyba dlatego… — dodał wskazując nerwowo na centrum systemu.

Zazwyczaj w centrum mapy znajdowała się gwiazda, ciało niebieskie o ogromnej masie pozwalającej na zagięcie przestrzeni i wytworzenie warunków potrzebnych do powstania punktów skoku. Sendai była kiedyś taką bardzo dużą gwiazdą. Przed milionami lat okrążało ją wiele planet. Ale nadszedł czas, gdy wyczerpało się w niej paliwo i eksplodowała jako supernowa, zamieniając wszystkie satelity w płonące ochłapy, po czym zapadła się w sobie. Materia, z której była utworzona, ścieśniała się coraz bardziej, gęstniała i gęstniała aż do chwili, kiedy ogromna gwiazda osiągnęła wielkość przeciętnej planety, tak ciężkiej, że nawet światło nie mogło opuścić jej wnętrza.

Kapitan Desjani kiwnęła głową i głośno przełknęła ślinę.

— Czarna dziura — szepnęła.

Tam gdzie powinna znajdować się Sendai, nie było nic. Przynajmniej gołym okiem nie dało się niczego dostrzec. Ale na ekranach pełnowidmowych widzieli dwa gigantyczne strumienie radiacji, tryskające z obu biegunów magnetycznych umierającej gwiazdy. Tak wyglądał ostatni krzyk ginącej materii wsysanej z niewyobrażalną prędkością do wnętrza czarnej dziury.

Geary rozejrzał się wokół siebie i zauważył, że wszyscy ludzie znajdujący się teraz na mostku wpatrują się spokojnie w swoje wyświetlacze. Weteranów tak wielu bitew byle czarna dziura nie przerażała.

— Czy nasze okręty odwiedzają jeszcze systemy z czarnymi dziurami?

Desjani zaprzeczyła ruchem głowy.

— Dlaczego miałyby to robić?

Dobre pytanie. Korzystając z punktów skoku, okręty muszą odwiedzać wszystkie systemy gwiezdne pomiędzy aktualną pozycją a miejscem przeznaczenia. Korzystając, z hipernetu, wykonują skok pomiędzy dowolnymi wrotami. A układy z czarnymi dziurami, nie będące już prawdziwymi systemami gwiezdnymi, ponieważ twory te wessały dawno całą materię, jaka wokół nich orbitowała, nie oferowały statkom kosmicznym niczego prócz wielkiego zagrożenia ze strony promieniowania, którym biczowały przestrzeń wokół siebie. Nawet najnowocześniejsze tarcze nie mogły ich chronić w nieskończoność przed niewyobrażalnie silnym bombardowaniem.

Ale pomimo wszystko była to tylko czarna dziura. Nie zamierzali zatrzymywać się w tym systemie, a jedynie przedostać się jak najszybciej do następnego punktu skoku, omijając jak największym łukiem oba strumienie radiacji emitowanej z biegunów martwej gwiazdy. Geary pochylił się w stronę Desjani.

— O co chodzi?

Opuściła wzrok i odparła z niechęcią w głosie:

— To… takie nienaturalne.

— Myli się pani. Czarne dziury są absolutnie normalne.

— Nie o to mi chodziło. — Desjani zaczerpnęła tchu. — Powiadają, że jeśli wystarczająco długo spogląda się w czarną dziurę, to… odczuwa się ogromną chęć wskoczenia do niej, zabrania okrętu daleko poza horyzont zdarzeń i zobaczenia, co znajduje się po drugiej stronie. To zew fenomenu będącego kiedyś gwiazdą, który czyha teraz na każdy okręt i życie wszystkich ludzi, jacy znajdą się w jego pobliżu.

Geary nigdy nie słyszał czegoś podobnego, mimo że marynarze, z którymi służył kiedyś jako młody oficer, z upodobaniem karmili go wszelkiej maści opowieściami o duchach i innych tajemniczych zagrożeniach sprawiających, że okręty i ludzie znikali bez śladu w zimnej pustce kosmosu. Ale sto lat to szmat czasu, wystarcza na wymyślenie zupełnie nowych banialuk.

— Może nie widziałem zbyt wielu czarnych dziur, choć było ich w mojej karierze kilka. Nigdy jednak nie czułem w ich pobliżu czegoś takiego. — Obawiam się, że spośród marynarzy tej floty tylko pan jeden widział już wcześniej czarną dziurę — odparła Desjani.

Nieznane. Najbardziej podatny grunt dla ludzkiego strachu — uświadomił sobie Geary. I kiedy teraz spojrzał ponownie na ekran wyświetlacza, tym razem ze świadomością uprzedzeń otaczających go ludzi, faktycznie poczuł niemal fizyczny pociąg do niewidzialnej masy wypełniającej serce systemu Sendai. Coś potężniejszego niż tylko siłę grawitacji zdolną do uwięzienia w swojej mocy fal świetlnych.

— Wiemy już, dlaczego nie ma tu Syndyków — odezwała się nagle Desjani. — Gdyby wysłali okręty do pilnowania tego systemu, ich załogi prędzej by doprowadziły do buntu, niż zgodziły się pozostawać w pobliżu czarnej dziury.

— Celne spostrzeżenie. — Geary podniósł nieco głos, nie tracąc nic ze swojego spokoju. — Zdarzało mi się już latać w pobliżu czarnych dziur. — Wiedział, że wszyscy na mostku słuchają go z zapartym tchem. — Nie grozi żadne niebezpieczeństwo, dopóki nie zbliży się do nich zanadto. A my nie zamierzamy tego robić. Ruszajmy do następnego punktu skoku.

W tym momencie zdał sobie sprawę, że rozkaz odlotu z tego systemu nawet jego wrogowie wykonają z największą ochotą.


— Szlag by to! — Trzy kolejne okręty liniowe Sojuszu zwyczajnie eksplodowały.

Geary wyłączył symulację, ze złością uderzając w klawiaturę. Taktyka, którą sprawdzał, wydawała mu się nieco szalona i chyba rzeczywiście taka była. Ale co najważniejsze, wcale nie zadziałała. Zamiast zmniejszyć zagrożenie dla jednostek liniowych, wpakował je prosto na przeważające siły Syndykatu, czym doprowadził do ich zagłady. Co prawda w symulacji występowali o wiele inteligentniejsi oficerowie Syndykatu niż ci, których flota kiedykolwiek spotkała w rzeczywistości, ale oficerowie, od których Geary pobierał nauki i których niezmiernie szanował w czasach swojej młodości, powtarzali mu bez końca, że nigdy nie powinien zakładać w planach jednej rzeczy: że jego przeciwnik jest głupi. Skomplikowana pułapka zadziała o wiele lepiej niż taka, w której założeniach wróg będzie zbyt tępy, żeby ją zauważyć. A teraz potrzebuję naprawdę skomplikowanej pułapki — taka myśl od jakiegoś czasu prześladowała Geary’ego.

Sygnał przy włazie powiadomił go o przybyciu gościa. W drzwiach kabiny stała kapitan Desjani, salutując z niezwykle oficjalnym wyrazem twarzy.

— Znajdujemy się w odległości dwu godzin świetlnych od punktu skoku na Daiquon, sir. Prosił pan, aby pana o tym powiadomić.

— Owszem, ale nie spodziewałem się, że dostarczy mi pani tę wiadomość osobiście.

Desjani wzruszyła ramionami, ale nie zdołała ukryć, że coś ją gryzie.

— Bo pan… dodał nam otuchy. Na pewno pan zauważył, że wszyscy ludzie byli panu wdzięczni za to, że tak spokojnie reagował pan na obecność czarnej dziury. Zapewniam, że informacja o tym dotarła na każdy okręt tej floty i pomogła opanować sytuację.

— Coś takiego… — Wydawało mu się dziwne, że chwalono go tylko za to, że nie wystraszył się czarnej dziury. Ale postanowił przejść nad tym do porządku dziennego; i tak miał zbyt wiele do roboty. — Dziękuję, ale chyba nie zdążyłem dodać, że wcale nie będę tęsknił za tym systemem.

— Jak i cała reszta marynarzy naszej floty, sir — odparła Desjani z bladym uśmiechem na ustach. — Przepraszam, jeśli w czymś przeszkodziłam.

— Nie ma powodu do przeprosin. Po prostu przeprowadzałem kolejną nieudaną symulację. — Geary usiadł wygodniej i odetchnął. — Proszę usiąść. Cieszy mnie każda okazja do rozmowy, w której nie będzie się przewijała jedynie taktyka, strategia, Syndykat i wojna.

Desjani wahała się przez moment, ale w końcu weszła i usiadła naprzeciw Geary’ego. Niemalże na baczność, jak zawsze gdy odwiedzała komodora w jego kabinie.

— Te tematy zdominowały większość rozmów obywateli Sojuszu na długo przed moimi urodzinami — przyznała. — Nie wiem nawet, o czym innym ludzie mogliby ze sobą rozmawiać.

— Istnieje wiele rzeczy, o których warto rozmawiać. Takich, które mogą utrzymać nas przy zdrowych zmysłach w świecie opanowanym wyłącznie przez wojnę. — Oczy Geary’ego spoczęły na wyobrażeniu odległych gwiazd leżących w przestrzeni Sojuszu. — Co pani zamierza robić, Taniu, po powrocie na Kosatkę?

Tym pytaniem zaskoczył Desjani; nie umiejąc od razu odpowiedzieć, wbiła wzrok w te same gwiazdy.

— Moja rodzinna planeta… — wyszeptała wreszcie. — Tak dawno tam nie byłam. I nie wiem, czy uda mi się tam wrócić, jeśli… to znaczy: kiedy wrócimy do przestrzeni Sojuszu.

— Rozumiem. Wojna nie skończy się tylko dlatego, że my wrócimy do domu… — Geary także zamilkł na chwilę. — Czy pani rodzice nadal tam mieszkają? — Czy jeszcze żyją? Tak miało zabrzmieć pytanie, ale nie odważył się postawić go w tak bezpośredni sposób.

Desjani i tak zrozumiała, o co chciał zapytać.

— Oboje nadal tam mieszkają. Ojciec pracuje w zakładach zaopatrujących orbitalne stocznie. Mama służy w planetarnych siłach obronnych.

Ekonomia czasu wojny obowiązywała nawet na planetach tak odległych od linii frontu jak Kosatka. Czego jeszcze można się spodziewać po całym stuleciu wojaczki?

— Jak pani sądzi, są dumni z tego, że została pani dowódcą okrętu liniowego?

Kapitan Tania Desjani, weteranka kilkudziesięciu bitew w przestrzeni kosmicznej, spłonęła rumieńcem i wbiła oczy w podłogę.

— Są… dumni. Bardzo dumni. — Nagle wyraz jej twarzy się zmienił. — Ale też zdają sobie sprawę z ryzyka, jakie ten zaszczyt za sobą pociąga. Obawiam się, że od momentu gdy się zaciągnęłam, za każdym razem kiedy widzą list, sądzą, że to zawiadomienie o mojej śmierci poniesionej w bitwie. Do tej pory miałam szczęście i oszczędziłam im tego, chociaż dzisiaj zapewne i tak uważają, że zginęłam razem z resztą marynarzy tej floty.

Te słowa sprawiły, że Geary się skrzywił.

— Naprawdę uważa pani, że rząd Sojuszu mógł przekazać społeczeństwu taką informację? Nie mówię, że ludzie nie mają prawa do poznania bolesnej prawdy, ale że nasze władze zawsze uważały, iż czasem mogą skłamać w dobrej sprawie. — Wkrótce po tym jak został mianowany na stanowisko głównodowodzącego, zapoznał się z oficjalną historią wojny i odkrył, że zawiera ona jedynie pozytywne zapisy, wyliczające zwycięstwo po zwycięstwie, lecz przemilczające tak ważną kwestię jak ta, dlaczego pomimo błyskotliwych sukcesów Sojusz wciąż nie potrafi wygrać z Syndykatem. Geary uświadomił sobie wówczas, że ma do czynienia z niemal tak samo obrzydliwą manipulacją jak w wypadku powtarzanych przez schwytanych Syndyków komunikatów propagandowych. Rząd, który potrafił aż tak bardzo zakłamywać historię, nie był chyba w stanie przyznać, że za liniami wroga zaginęła jego największa flota i istnieje spore prawdopodobieństwo, że uległa ona zniszczeniu.

— Niewątpliwie — przyznała Desjani — ale wroga propaganda na pewno zrobiłaby to za niego. Syndycy wciąż instalują w granicznych systemach nadajniki i zasypują nas masą podobnych kłamstw, dopóki flota nie odnajdzie tych urządzeń i nie zniszczy ich.

Geary skinął głową, najprawdopodobniej Sojusz postępował dokładnie tak samo, nadając swoje wersje zdarzeń do wrogich systemów.

— Oficjalnie — kontynuowała tymczasem Desjani — nikt nie powtarza plotek zasłyszanych z tych źródeł, ale one i tak szybko się rozchodzą. Mieszkańcy Sojuszu to nie Syndycy, mogą swobodnie wypowiadać się nawet w takich sprawach i nie muszą ślepo wierzyć we wszystko, co mówi władza. — Skuliła się, posmutniała. — Moi rodzice z pewnością już słyszeli, że flota została zniszczona w głębi terytorium wroga. Pewnie by nie uwierzyli Syndykom, ale przy nieustannych zaprzeczeniach ze strony naszego rządu i braku kontaktu… Na pewno się martwią.

— Przepraszam… — To jedno słowo oczywiście nie mogło wystarczyć, ale w tym momencie Geary nie potrafił wymyślić niczego sensowniejszego. — Myślę, że będą szczęśliwi w dwójnasób, kiedy wróci pani do domu.

Desjani roześmiała się.

— O, tak… — Spojrzała na Geary’ego nieśmiało. — A kiedy ich świat się dowie, że na moim pokładzie powrócił sam Black Jack, że dowodził całą flotą z mostka mojego okrętu i ocalił flotę wbrew tak wielu przeciwnościom, stanę się chyba najsławniejszą osobą na Kosatce.

Geary roześmiał się na głos, żeby zamaskować zakłopotanie.

— Ja także myślałem o tym, żeby udać się na Kosatkę, kiedy wrócimy. — Przypomniały mu się słowa wypowiedziane na ten temat przez Rione. „Kosatka jest dla ciebie za mała, John.” — Oczywiście tylko na jakiś czas.

— Naprawdę? — Desjani wręcz oniemiała.

— Kiedyś napomknąłem, że w przeszłości odwiedziłem pani planetę. To było naprawdę dawno temu. — Poirytowany Geary z całych sił powstrzymywał rękę, którą powinien walnąć się w czoło. Jakże niewiele faktów z jego życia nie podpadało pod kategorię „naprawdę dawno temu”. — Chciałbym raz jeszcze zobaczyć tamte miejsca…

— Jestem pewna, że wiele się w nich zmieniło, sir.

— Wiem. Dlatego będę potrzebował przewodnika.

Desjani zatkało.

— Moglibyśmy… to znaczy, gdyby zechciał pan przylecieć tam, kiedy ja… Chodziło mi o to, że…

— Byłoby mi naprawdę miło. — Geary skrócił jej męki. — Zastanowię się nad tym. Mieć obok siebie w takiej podróży znajomą twarz i nie tylko, zakrawało na całkiem dobry pomysł. Znów naszły go myśli o tym, jak będzie się czuł, gdy doprowadzi tę flotę do przestrzeni Sojuszu i usunie się w cień po wykonaniu zadania. Przecież ta przypadkowa zbieranina jednostek i ludzi stała się teraz jego flotą. Służyli w niej ludzie, których znał, a w niektórych przypadkach lubił i podziwiał. Kiedy patrzył na hart ducha załóg Nieulękłego, Śmiałego i Diamenta podczas zapadania się wrót hipernetowych na Sancere, odczuwał niekłamaną dumę z odwagi i poświęcenia tych marynarzy. Czy naprawdę zdoła zamienić to uczucie na spokój cywilnego życia, przy którym tym trudniej mu będzie uciec od legendy Black Jacka?

Czy w ogóle powinien zadawać sobie takie pytania? Nie mógł przecież zachować stanowiska dowodzenia po powrocie do przestrzeni Sojuszu. I nie chodziło wcale o kwestię, czy czuje się na siłach czy też nie, bardziej obawiał się o to, czy nie sprawdzą się przepowiednie Wiktorii o pokusach, jakie będą tam na niego czyhały. Black Jack Geary, mityczny bohater zmartwychwstały, aby ocalić Sojusz, z potężną flotą do dyspozycji. Dostanie wszystko, czego tylko zapragnie. Jedyne co musi zrobić, to wyciągnąć rękę…

— Sir? — Desjani mówiąc, wpatrywała się w niego z niepokojem. — Czy powiedziałam coś niewłaściwego?

— Słucham? Nie. Przepraszam. Zamyśliłem się tylko. — Geary znów uśmiechnął się przyjacielsko. — Wracajmy na mostek i pożegnajmy się wreszcie z Sendai.

Wszyscy obecni na stanowisku dowodzenia unikali wzrokiem głównego ekranu, na którym dominowała czarna dziura pochłaniająca cały układ. Gdy Geary wkraczał na mostek, znów zobaczył te charakterystyczne spojrzenia, jakimi go często obdarzali — pełne nadziei i zaufania. Spoglądali na niego zupełnie jak Desjani, która traktowała go jak osobisty talizman na demony spozierające na nią z wnętrza czarnej dziury.

Tyle że on niestety nie miał żadnego talizmanu.

Pozostało półtorej godziny do rozpoczęcia procedury skoku w nadprzestrzeń. Geary przez dłuższą chwilę porządkował myśli, a potem nacisnął kombinację klawiszy na komunikatorze, aby wygłosić mowę do całej floty. Kiedy okręty znajdą się w korytarzu nadprzestrzennym, wszelka łączność zostanie mocno ograniczona, jedynie krótkie, liczące do kilku słów wiadomości tekstowe będą krążyć pomiędzy jednostkami. Dlatego musiał wyjaśnić swoim ludziom najważniejsze sprawy jeszcze w normalnej przestrzeni. O ile miejsce położone w pobliżu czarnej dziury można określić takim mianem.

— Do wszystkich okrętów floty Sojuszu. Tutaj kapitan Geary — rozpoczął głosem wyważonym i spokojnym. — Nie wiemy, co nas czeka na Daiquonie. Syndycy nie spodziewali się, że wyruszymy na Sendai, ale mieli wystarczającą ilość czasu, by sprawdzić, że nie pojawiliśmy się w żadnym innym miejscu tranzytowym dostępnym z Baldura. Mogą więc wydedukować, że Daiquon jest kolejnym przystankiem na naszej drodze do domu, a dzięki hipernetowi mają czas, żeby zgromadzić tam wystarczające siły. Wszystkie okręty mają osiągnąć gotowość bojową w momencie, gdy wyjdziemy z nadprzestrzeni. Musicie być przygotowani na natychmiastowe starcie z wrogiem. Jeśli do niego dojdzie, zetrzyjcie potęgę Syndykatu w proch, zanim wróg się zorientuje, kto go tak urządził… — Zamilkł na chwilę, zastanawiając się, jakimi słowami najlepiej zakończyć takie przemówienie. — Na honor naszych przodków!

Teraz pozostało mu tylko oczekiwanie. Zabijał więc czas, sprawdzając dokładnie wszystkie dane dotyczące gotowości bojowej floty. Jednostki pomocnicze wytwarzały ogniwa paliwowe i amunicję w iście szaleńczym tempie, jakby mechanicy chcieli tym sposobem odpracować błędy popełnione przy szacunkach pierwiastków śladowych. Ale nawet bez tych uzupełnień flota posiadała wystarczającą moc, żeby zetrzeć się z wrogiem, jeśli ten zdecyduje się zastawić pułapkę na Daiquonie. Oczywiście nie wliczał w te rachuby Oriona, Dumnego i Wojownika. Za to większość uszkodzeń, które okręty liniowe Tuleva odniosły na Sancere, już naprawiono, więc Lewiatan, Nieugięty, Smok i Waleczny mogły spokojnie wrócić do służby.

Jeśli Syndycy czekają na Daiquonie, flota jest gotowa na ich spotkanie.

— Kapitanie Geary… — Desjani zakłóciła tok jego myśli. — Flota osiągnęła punkt skoku na Daiquon.

— Znakomicie. Wynośmy się stąd w cholerę. — Po raz kolejny nacisnął klawisz komunikatora. — Do wszystkich okrętów floty Sojuszu: wykonać skok na Daiquon.

Gdy znaleźli się w nadprzestrzeni i czarna dziura zwana Sendai zniknęła z ekranów, poczucie ulgi, jakie przetoczyło się po pokładach, było tak dobrze wyczuwalne, że Geary mógłby przysiąc, iż słyszy, jak okręt także wydaje podobne westchnienie.

Cztery dni i kilka godzin lotu na Daiquon. Wiktoria Rione znów unikała spotkania, więc Geary mógł spędzić cały ten czas, pracując nad nowymi symulacjami, obserwując, jak jego okręty liniowe eksplodują, i wkurzając się coraz bardziej w każdym tego słowa znaczeniu.


Syndycy czekali na Daiquonie.

Dokładnie na wprost punktu skoku.

Spoglądając na symbole oznaczające wrogie jednostki, które pojawiały się na hologramie układu planetarnego, Geary skupił się najpierw na dwóch pancernikach i towarzyszącej im parze okrętów liniowych, przelatujących właśnie w poprzek wylotu studni grawitacyjnej.

— Stawiają pola minowe! — krzyknęła ostrzegawczo Desjani.

Wektor lotu formacji Sojuszu pokrywał się częściowo z sektorem, w którym miny zostały położone. Ale Geary miał już w głowie gotowy manewr na taką okazję.

— Do wszystkich jednostek floty Sojuszu. Wykonać natychmiast zwrot na sterburtę, cztery zero stopni, góra dwa zero stopni. — Odwrócił się do wachtowych i wydał kolejny rozkaz. — Nanieście na przypuszczalny wektor ruchu tych jednostek Syndykatu symbol pola minowego!

Cztery ogromne okręty wojenne. Geary przebiegł oczami resztę ekranu, szacując siły Syndyków. Trzy ciężkie krążowniki, pięć lekkich, tuzin Łowców-Zabójców. Najprawdopodobniej zostali tutaj wysłani, by postawić pola minowe i odlecieć, pozostawiając na czatach lekkie jednostki mające za zadanie zameldować głównym siłom o ewentualnym przelocie floty Sojuszu przez ten system. Ale zostali zaskoczeni w samym środku operacji stawiania min. Syndyckie okręty nie stanowiłyby poważnego zagrożenia dla floty Sojuszu, gdyby Geary miał czas na wykonanie odpowiedniego manewru. Ale obie formacje leciały wprost na siebie i miały wejść w kontakt, zanim zdąży wymyślić i przekazać swoim okrętom jakikolwiek plan działania.

— Do wszystkich jednostek Sojuszu, atakujcie najbliższe okręty wroga!

Eskadra niszczycieli wyszła z nadprzestrzeni wprost na działa syndyckich pancerników. Lekkie jednostki natychmiast poszły w rozsypkę, strzelając, z czego tylko się dało, ale był to ogień tyleż chaotyczny, co bezcelowy, pociski nie były w stanie naruszyć grubych tarcz wrogich pancerników. Syndycy odpowiedzieli ogniem, pociski największego kalibru przebijały bez trudu osłony energetyczne niszczycieli i ich cienkie pancerze. Kheten eksplodował, wchodząc w ogień zaporowy, chwilę później Epee rozleciał się na kawałki.

Jedyną przyczyną, dzięki której pozostałe niszczyciele ocalały, było pojawienie się w polu widzenia formacji lekkich krążowników, wyskakujących z nadprzestrzeni prosto w objęcia pancerników wroga. Syndycy natychmiast przenieśli ostrzał na większe cele, niszcząc pierwszą salwą Glacisa i zaraz potem dodając do listy zdobyczy Aegisa i Hauberka.

W tym momencie z nadprzestrzeni wyszły ciężkie krążowniki i okręty liniowe Geary’ego, które posiadały tarcze zdolne powstrzymać atak przeciwnika i taką siłę ognia, że szala zwycięstwa natychmiast przechyliła się na korzyść sił Sojuszu.

Sześć ŁZ-etów eskortowało pancerniki, ale w jednej chwili pięć z nich przestało istnieć, zamieniwszy się w kule oślepiającego ognia, gdy chmara niszczycieli, które dokonały nawrotu, runęła od tyłu na pancerniki, biorąc na cel ich osłonę. Ostatni ŁZ-et usiłował uciekać, ale nie zdążył nawet porządnie przyśpieszyć, kiedy jego kadłub zamienił się w kulę dymiącego złomu. Dwa lekkie krążowniki próbowały znaleźć schronienie za masywnymi pancernikami, ale natknęły się na trzy dywizjony ciężkich krążowników Sojuszu i zostały rozniesione w pył. Jeden z ciężkich krążowników Syndykatu oraz okręt liniowy skierowały się na formację Tuleva, ale wystarczyła jedna skomasowana salwa pancernych olbrzymów, by praktycznie przestały istnieć.

— Do pierwszego, drugiego i czwartego dywizjonu okrętów liniowych. Omińcie pancerniki wroga i zajmijcie się krążownikami oraz ich eskortą — rozkazał Geary. Szybko sprawdzał sytuację na ekranie, by wydać kolejne rozkazy swoim formacjom. — Drugi, piąty i siódmy dywizjon pancerników, uderzacie na okręt linowy wroga. Pozostałe ciężkie krążowniki zlikwidują eskortę krążowników Syndykatu. Lżejsze jednostki otrzymują wolną rękę na polu walki. — Wprawdzie szybciej rozprawiliby się z przeciwnikiem, nie stosując żadnej taktyki, tylko uderzając wszystkimi siłami, ale Geary wolał zachować ostrożność.

Wolał ubezpieczyć się przed ewentualnym kontratakiem zdesperowanych Syndyków.

— Ósmy i dziesiąty dywizjon pancerników pozostają w osłonie jednostek pomocniczych. Upewnijcie się, że nic do nich nie dotrze. — Nie wiedział, czy wszystkie pancerniki wykonają ten rozkaz w wirze walki, ale gdyby nawet tylko połowa z nich się do niego zastosowała, byłoby lepiej niż dobrze.

Jedenaście okrętów liniowych Sojuszu dokonało ciasnego zwrotu i właśnie przyspieszało, kierując się na dwa pozostałe krążowniki wroga. Za nimi ciągnęła chmara krążowników i lżejszych jednostek.

— Przyspieszenie 0.1 świetlnej — rozkazała kapitan Desjani. — Góra jeden pięć stopni, bakburta zero cztery stopni. Wszystkie baterie prowadzą ostrzał okrętu liniowego wroga. Przygotować widma do odpalenia.

W tym samym czasie jedenaście pancerników z drugiego, piątego i siódmego dywizjonu spadło od góry na dwa wielkie okręty wroga. Geary zauważył, że oba ocalałe, ale już wyremontowane pancerniki z czwartego dywizjonu także zawracają i ruszają do walki. Nie odwołał ich jednak. Zemsta i Rewanż powinny odpłacić Syndykom za zniszczenie Tryumfu na Vidhi i uszkodzenie w tej samej bitwie Wojownika.

Trzynaście pancerników Sojuszu przeciw dwóm syndyckim, dystans tak mały, że nie można wystrzelić widm. Zamiast nich wiele jednostek Sojuszu odpaliło kartacze, setki stalowych kul uderzało w tarcze ochronne i wyparowywało w jasnych rozbłyskach. A chwilę później wszyscy odpalili piekielne lance, z trzech stron posypał się deszcz głowic cząsteczkowych. Pola ochronne pancerników Syndykatu zalśniły i zniknęły sekundę później. Kolejne salwy lanc przebijały masywne kadłuby i eksplodowały głęboko w trzewiach syndyckich gigantów, wyrywając w ich kadłubach olbrzymie dziury, którymi z drżących od kolejnych ciosów okrętów uciekało zamarzające w próżni powietrze.

Zemsta i Rewanż przedarły się na najbliższy dystans i odpaliły wyrzutnie pola zerowego. Połyskujące kule dotarły do kadłubów wrogich jednostek i sunęły przez nie, doprowadzając do zerwania wszelkich wiązań atomowych na swojej drodze. Całe sekcje pancerników zniknęły w zetknięciu z tą bronią, pozostały po nich jedynie ogromne dziury ziejące w pancerzach.

Dwa pozostałe krążowniki Syndykatu mogły jeszcze uciec z pola walki, zanim ruszyła na nie lawina jednostek Sojuszu, ale ich dowódcy wahali się o jeden moment za długo. I to małe opóźnienie przesądziło o losie obu jednostek.

— Odpalić widma! — rozkazała Desjani.

Gdy z wyrzutni Nieulękłego sypały się rakiety, pozostałe krążowniki Sojuszu zaczęły stosować się do tego rozkazu. Wkrótce cała fala samosterujących pocisków przyspieszała, mknąc prosto na okręty wroga.

Syndycy odpowiedzieli ogniem, ocalałe ŁZ-ety, lekkie krążowniki i ciężki krążownik osłoniły własnymi kadłubami cięższe jednostki, wylatując prosto na rakiety. Dzięki wielkiej zwrotności, szybkości i niewykrywalności zdołały zestrzelić całkiem sporą liczbę głowic, zanim te dotarły do właściwych celów. Niestety, skupiając się na rakietach, Syndycy popełnili podstawowy błąd: pozwolili, by lekkie jednostki Sojuszu podeszły na odległość strzału.

Niszczyciele i lekkie krążowniki szybko rozprawiły się ze ŁZ-tami, podczas gdy trzy lekkie krążowniki Syndykatu zostały rozwalone salwami z ciężkich krążowników stanowiących eskortę okrętów liniowych.

Moment później liniowce dotarły na odległość strzału do największego okrętu wroga i odpaliły lance. Na tarczach Syndyka rozkwitły setki ognistych kwiatów, kiedy osłony absorbowały trafienie po trafieniu, co nie trwało zbyt długo. Piekielne lance zaczęły znikać w głębi kadłuba.

Geary wstrzymał oddech, by nie zauważyli, jak bardzo przeżywa moment, w którym Desjani poprowadziła Nieulękłego, Śmiałego i Zwycięskiego na zbliżenie z targanym eksplozjami liniowcem wroga, by zaraz odpalić pola zerowe i bezpiecznie odlecieć.

Niby martwię się o ocalenie każdego okrętu liniowego, a gdy przychodzi do starcia, wysyłam je w sam środek pola walki, na dodatek prowadząc atak jednostką, którą nie mogę za nic stracić. Jeśli wróg zniszczy Nieulękłego, klucz do hipernetu zniknie razem z nim. Muszę znaleźć jakieś rozwiązanie tego problemu.

Okręt flagowy Syndyków nie stanowił już zagrożenia. Pole zerowe trafiło go tuż przed tym, zanim dotarła kolejna fala piekielnych lanc, otwierając im drogę do wnętrza, tak że wkrótce z dumnego liniowca pozostał jedynie dymiący wrak, z którego raz po raz odpalano kapsuły ratunkowe niosące ocalenie nielicznym marynarzom.

Geary sprawdził, co dzieje się z drugim okrętem liniowym wroga. Zacisnął zęby, gdy zobaczył, że syndycki dowódca pomimo poważnych zniszczeń nie utracił kontroli, wydał rozkaz ciasnego skrętu i ruszył całą parą w stronę jednostek pomocniczych Sojuszu.

— Nie ma szans — oceniła jego zryw Desjani.

Liniowiec przedzierając się przez formacje floty, otrzymywał kolejne trafienia z wyrzutni myśliwców, lekkich krążowników, a w końcu i z cięższych jednostek lecących za nimi. Każde z nich wyrządzały raczej niewielkie szkody, ale było ich wiele, pomimo że wrogi okręt zwiększał cały czas prędkość, by zmylić systemy naprowadzania. Nie miał niestety czasu na rozwinięcie wystarczająco wielkiej prędkości, by uwolnić się od ognia zaporowego, i liczba trafień wciąż rosła. Prześliznął się pomiędzy Znamienitym i Niesamowitym, ale gdy je minął, obie jednostki rozpoczęły gęsty ostrzał jego części rufowej.

Syndycki liniowiec leciał dalej, jakby nie obchodziły go kolejne lawiny niszczycielskiego ognia, niemniej zniszczeń wciąż przybywało.

W chwili gdy dotarł w pobliże dziesiątego dywizjonu pancerników, był już tak mocno uszkodzony, że najprawdopodobniej leciał na ślepo, bez systemów obserwacyjnych i naprowadzających, jego wyrzutnie wciąż strzelały, ale nie odnotował ani jednego trafienia. Tylko prawy silnik wciąż jako tako działał, nadając syndyckiemu okrętowi coraz większą prędkość, która wkrótce przekroczyła 0.1 świetlnej. Amazonka i Strażnik — znajdujące się najbliżej pancerniki Sojuszu — wystrzeliły salwy kartaczy prosto na wektor kursu wrogiej jednostki. Setki metalowych kul uderzyły w poszarpany kadłub ze składową prędkością równą niemal 0.2 świetlnej.

Dziobowa część kadłuba Syndyka dosłownie wyparowała, a rufowa drżała nieustannie, nadziewając się na pozostałości zniszczonego kadłuba, aż wreszcie rozpadła się na chmurę lecących siłą bezwładu szczątków, które wyparowały ostatecznie w potężnych polach ochronnych Amazonki i Strażnika.

— Cała załoga tego liniowca musiała zginąć — westchnęła Desjani.

— Nikt nie mógł przeżyć takiego ostrzału — przyznał Geary.

— Szkoda… — Desjani spojrzała na komodora. — Po raz pierwszy w życiu naprawdę chciałam spotkać Syndyka. Oficera dowodzącego tym okrętem. Ten człowiek walczył jak lew. — Przeszła wielką metamorfozę, wprost nie poznawał kobiety, która była gotowa własnoręcznie zabić każdego napotkanego wroga. — Chociaż to dobrze, że on, czy też ona, już nie żyje — dodała chłodno Desjani. — Nie mogłabym pozwolić żyć komuś takiemu.

— Nie mogłabyś pozwolić żyć syndyckiemu oficerowi, którego podziwiasz? — zapytał Geary.

Desjani lekko uniosła brew.

— Podziwiam? Nie mogłabym podziwiać Syndyka, sir. Nie, to niemożliwe. Chociaż ten poległ jak bohater. Po prostu chciałam wiedzieć, jak wygląda taki Syndyk.

Geary wzruszył ramionami.

— Teraz jest tylko trupem rozerwanym na strzępy, podobnie jak cała jego załoga i okręt.

— Tak jest! — Desjani roześmiała się w odpowiedzi.

Może jednak nie zmieniła się aż tak bardzo. Ale czego oczekiwał po dziecku stuletniej wojny i wieku nieludzkich okrucieństw? Wrogowie byli dla niej obcy w takim samym stopniu jak dla niego owi tajemniczy mieszkańcy sektorów graniczących z odległymi rubieżami Syndykatu.

— Zajmijmy się uporządkowaniem naszej floty. Do wszystkich jednostek, dobra robota! — Geary spojrzał w dolny róg ekranu wyświetlacza, na którym znajdowała się lista jednostek utraconych w tej bitwie: dwa niszczyciele i trzy lekkie krążowniki. Wiele innych okrętów zostało uszkodzonych w bezpośrednich starciach. Kilku niszczycieli zapewne nie da się naprawić i na zawsze pozostaną w tym systemie, także jeden z ciężkich krążowników został bardzo poważnie uszkodzony.

— Utrzymać szyk delta jeden i rozpocząć poszukiwania naszych kapsuł ratunkowych.

Musiał teraz wykonać szybkie rozpoznanie i wydzielić najbardziej uszkodzone okręty, aby trzymać je w pobliżu jednostek pomocniczych, co pozwoli przyśpieszyć maksymalnie naprawy. Dołączyć je do Oriona, Dumnego i Wojownika, które stanowiły trzon tej eskadry wraków.

Geary przełączył się na obieg wewnętrzny i wybrał numer sekcji wywiadu.

— Sprawdźcie, czy w podjętych syndyckich kapsułach znajdują się wyżsi stopniem oficerowie.

Musiał się dowiedzieć czegokolwiek o sytuacji w Syndykacie i działaniach wojennych toczonych na granicy z Sojuszem. Chociaż zważywszy na manię ukrywania prawdy, jaka panowała we flocie wroga, musiałby przesłuchać co najmniej kogoś ze stopniem admirała, żeby zyskać dostęp do takich informacji. O ile on, albo ona, będą znali odpowiedzi na te pytania. Ale im dłużej Geary pozostawał w niewiedzy, tym więcej niewiadomych go gnębiło. Jak długo jeszcze zdoła unikać wroga, którego ruchów nie jest w stanie obserwować?

Gdyby flota Sojuszu dotarła na Daiquon choćby kilka godzin później, wpadłaby prosto na pole minowe chroniące punkt skoku, a statki obserwacyjne Syndyków zdołałyby uciec i poinformować dowództwo o kierunku kolejnego skoku.

Cała radość z niedawnego zwycięstwa uleciała w jednej chwili, gdy spojrzał na listę zniszczonych jednostek i sąsiadujący z nią raport o uszkodzeniach i stratach wśród załóg na pozostałych okrętach. To był naprawdę niewielki sukces, który zbyt drogo kosztował.

Загрузка...