Ta przeklęta wiedźma mnie oszukała. Nigdy, przenigdy jej tego nie wybaczę!
Atmosfera w Castillo de Ramiro stawała się do tego stopnia napięta, że zdecydowałam się już na powrót do mego domu w Bayonne. Tam byłam bogata, tam mogłam być sobą, tam nie musiałam patrzeć na jej kwadratową brodę i obfity biust. Ojciec wyglądał jak swój własny cień, lecz ja, która znałam go przez całe swoje życie, zorientowałam się, że już planuje się jej pozbyć. Na razie jednak brakowało mu na to siły, a ja nie miałam ochoty dłużej czekać.
Wiadomość o mojej decyzji macocha przyjęła bardzo dobrze i wprost wzruszająco się przejęła, czy aby bezpiecznie dotrę do Bayonne. Załatwiła mi powóz i woźnicę, pozostawało mi jedynie wsiąść, wcześniej uścisnąwszy ojca na pożegnanie.
Wyruszyliśmy.
Woźnica twierdził, że zna drogę na skróty przez pewną górską przełęcz.
Musiałam być jakoś niesłychanie zmęczona, bo właściwie przez całą drogę spałam. Jedynie momentami przed oczyma migotały mi górskie krajobrazy. Woźnica poczęstował mnie jakimś smacznym napojem, mocnym, o niezwykłym, korzennym, nieco gorzkim smaku. Napój trochę mnie oszołomił i zapewne to on właśnie był główną przyczyną mej senności.
Jakąż idiotką się okazałam! Wszak zastosowano tę samą metodę, do której uciekliśmy się, żeby się pozbyć strażników!
Kiedy się obudziłam, zdumiona rozejrzałam się dokoła.
Znajdowałam się w jakiejś ciasnej celi. Na ścianie wisiał krucyfiks, a w suficie widać było brązowe belki. Ubrano mnie w jakiś szorstki, drapiący, gruby worek, a leżałam na twardej zimnej ławie.
Później dowiedziałam się, że znalazłam się w górskim klasztorze, Santa Clara de las Montanas, położonym w Pirenejach w pobliżu granicy francuskiej. To miejsce nie znajdowało się jednak w pobliżu owej górskiej wioski, w której kiedyś mieszkałam. To była dolina, przełęcz; trafiłam w pobliże Cuevas de Brujas, „grot czarownic”.
Doprawdy, bardzo wesołe! Jakbym nie dość miała tych natarczywych upiorów i bez tego nie dających mi spokoju.
O ucieczce nie mogłam nawet marzyć. Klucz do klasztornej furty trzymała przeorysza. Większość czasu spędzałam zamknięta w celi; powiadano, że to ma mnie nauczyć pokory. Tłumaczyłam jej, że może zachować wszystkie moje kosztowności, byle tylko mnie stąd wypuściła, gdyż zdecydowanie nie jest to dla mnie odpowiednie miejsce.
Odpowiedź, której się doczekałam, naprawdę mną wstrząsnęła.
Okazało się, że wszystkie moje bogactwa przepadły. Woźnica zabrał cały bagaż z powrotem na zamek, gdzie ponoć było jego miejsce.
Nie posiadałam się ze złości. Ale cóż, zawsze przecież pozostawał mi dom w Bayonne. Może uda mi się przemycić jakiś list do tamtejszych służących, wezwać ich, by po mnie przybyli…?
Ale nie, to też mi się nie powiodło. Próbowałam, lecz już następnego dnia oddano mi mój własny list i za karę wyznaczono surową pokutę. Byłam tu, by się poprawić, żałować za grzechy, poświęcić się służbie Panu. I jeszcze szorować podłogi!
Szorowałam więc zapuszczone posadzki, niszcząc przy tym ręce i kolana. Wiedziałam dobrze, że klasztor ten jest już bardzo stary, że popada w ruinę i niewiele lat mu pozostało.
Wszystkie mniszki zostaną wkrótce przeniesione do głównego klasztoru na równinie.
Dlaczego więc miałam tracić zdrowie na szorowaniu czegoś, co i tak miało zostać zburzone?
Dni upływały mi na pracy, modlitwach i czytaniu tekstów o Bogu i świętych. Myślałam jednak tylko o tym, jak się stąd wydostać.
Pewnego wieczoru, o zmierzchu – w miejscu takim jak to dni prędko się kończą – stałam przy maleńkim okienku mojej celi i wyglądałam na zewnątrz. Oczywiście przede mną widniała grota czarownicy, cóż by innego. Wejścia do niej nie mogłam zobaczyć, lecz wiedziałam, iż miejsce to cieszy się złą sławą. Podobno dzieją się tam straszne rzeczy.
I gdy tak stałam, poczułam, że sztywnieję ze strachu.
Wprawdzie widziałam już tych tak zwanych mnichów w snach tuziny razy, pojawiali się coraz częściej, teraz jednak przecież nie spałam, a oni wyłaniali się z groty. Podchodzili coraz bliżej, kierując się wprost na klasztor.
Odskoczyłam od okna i położyłam się na swojej pryczy na brzuchu, zasłoniwszy uszy rękami i mocno zacisnąwszy oczy.
Słyszałam przecież o Jorge. O tym, że przyszli do niego do klasztoru, a ojciec mówił kiedyś, że ojciec jego i Jorge, don Manuel de Navarra, widział ich tuż przed śmiercią, która nastąpiła, gdy skończył dwadzieścia pięć lat.
Dobry Boże, ile lat mam teraz? Dni zlewają mi się w jedno, aż trudno je od siebie odróżnić.
Ale czyż przed trzema dniami nie obchodziliśmy dnia jakiegoś świętego? Co to był za święty?
Już pamiętam. A więc wciąż jeszcze zostało mi trochę czasu.
Muszę uciekać, muszę się stąd wydostać. Żaden klasztor nie zapewni mi bezpieczeństwa.
Awantura. Uderzyłam przeoryszę, bo nie chciała mi oddać kluczy.
Mniszki rzuciły się na mnie, walczyłam z nimi jak lwica, kopałam je, posiniaczyłam, lecz moich przeciwniczek było za wiele. Teraz zamknęły mnie na podwójne zamki.
Prosiłam je o nawiązanie kontaktu z ojcem, on jednak został wezwany do króla, wybierają się bowiem na kolejną wojenną wyprawę. Ale to znaczy, że jest przynajmniej trochę zdrowszy.
Wydaje mi się, iż ojciec nie wie, że tu tkwię. Z pewnością sądzi, że jestem w Bayonne. Ale też i za bardzo nie obchodzi go mój los, bo przecież ciągle czeka na syna. Cóż, niech sobie ma nadzieję.
Czyhają teraz pod oknem. Blisko, bardzo blisko. Tylko ja ich widzę. Mniszki twierdzą, że postradałam zmysły.
Leżę skulona na pryczy i piszę. Myślę o Luisie, o El Fuego. Nasz związek i tak nie przetrwałby dłużej, mój ukochany był zbyt uparty, zbyt dumny. Nie potrafił znieść mojej siły.
Tak strasznie się boję. Jestem taka samotna. Nikt nie ochroni mnie przed tym złem. Jestem sama.
Powinnam była wysłuchać rycerzy, pomóc im, a wtedy pomogłabym również sobie. Nigdy jednak nie sądziłam, że…
Powinnam była iść za radą dziada mego ojca, którą otrzymał od rycerza Bartolome. „Trzeba zacząć od równin Gaety, by móc podążać śladem i dotrzeć do celu”. Nie rozumiałam jednak, co to znaczy.
Consuelo, Rosito, tak za wami tęsknię! Za jedynymi przyjaciółkami, jakie kiedykolwiek miałam.
Taka jestem samotna. Nikt się o mnie nie troszczy.
Mój czas wkrótce minie. Ale nie, to są tylko stare okropne bajki!
Moje urodziny. Kończę dwadzieścia pięć lat.
Oni są tu, w korytarzach, słyszałam ich. Słyszałam, jak ich długie, kościste palce suną, obmacując ściany. Paznokcie długie niczym szpony skrobią o kamień.
Szukają mnie. Nikt nie usłyszy moich krzyków, nikt nie przybędzie mi na ratunek! Pomocy! Czy nie ma nikogo?