ROZDZIAŁ 22

Owego dnia Catherine siedziała na zajęciach nieobecna duchem, niewiele widząc, słysząc jeszcze mniej. Widziała tylko dłoń Claya na swoim brzuchu, jak tego wieczora, kiedy jedli popcorn. Słyszała jego głos: „Mogę dotknąć?” Pamiętała jego oczy, te szeroko otwarte oczy, które tak dobrze poznała, i całkiem nowy wyraz w nich, gdy podniecony pytał: „Jakie to było uczucie, Catherine?”

Zadrżała na myśl, że Clay może spędzić następną noc poza domem. Będzie musiała zatelefonować do jego rodziców. Chora na samą myśl, że może go nie zastać, odwlekała powrót do domu.

Po zajęciach poszła z wizytą do Horizons. Dowiedziała się, że około dziesiątej rano Marie zaczęła rodzić i wszystkie czekały na wiadomość z porodówki. Nie namyślając się długo, Catherine pojechała do szpitala i usiadła w poczekalni dla ojców. Zanim dowiedziała się czegoś, była już dziewiąta wieczór. Nie pozwolono jej na widzenie się z Marie, gdyż natychmiast zabrano ją na salę poporodową, więc w końcu pojechała do domu.

Kiedy tam dotarła, w salonie paliło się światło. Widząc to, poczuła, że serce zaczyna jej bić przyspieszonym rytmem. Gdy otworzyła drzwi, powitała ją cisza. Wolno powiesiła płaszcz i jeszcze wolniej szła po schodach. W salonie Clay stał w pozie zagniewanego samuraja. Miał rozpiętą i pogniecioną koszulę, na policzkach kładł się cień nie golonego zarostu, włosy miał w nieładzie, a jego twarz nosiła ślady nie przespanej nocy.

– Gdzieś ty, do diabła, była?! – ryknął.

– W szpitalu. Jego gniew nagle zniknął, pozostawiając po sobie uczucie podobne temu, jakie ma się w windzie, która zjeżdża zbyt szybko. Spojrzał na jej brzuch.

– Czy coś jest nie w porządku?

– Marie urodziła dziewczynkę o wadze sześciu i pół funta.

Catherine odwróciła się na pięcie i miała zamiar pójść do sypialni, gdy nagle Clay schwycił ją za łokieć. Był bardziej wściekły niż kiedykolwiek przedtem dlatego, że pomyślał, iż mogło się jej coś stać, wobec czego warknął:

– Mogłaś chociaż zatelefonować, wiesz!

– Ja? – odkrzyknęła. – Ja mogłam zatelefonować! A gdzie ty byłeś?

– To ja zostałem wyrzucony, nie pamiętasz?

– Ja cię nie wyrzuciłam!

– Cóż, nie zrobiłaś nic, żebym miał ochotę wrócić.

– Wybór należał do pana, panie Forrester, i jestem pewna, że nie cierpiał pan na zimnie.

– Z całą pewnością nie cierpiałem.

– Czy pozwoliła ci, byś przez całą noc obmacywał jej piękny płaski brzuch?

– Co cię to obchodzi? Dałaś mi przecież pozwolenie, czyż nie?

– To prawda – syknęła.

– Catherine, nie zaczynajmy od nowa, dobrze? Jestem skonany i…

– Och, jesteś skonany! Biedactwo. Ja nie przespałam nawet dwóch godzin ostatniej nocy, bo martwiłam się, że' rozbiłeś się corvetta, podczas gdy ty byłeś z nią, a teraz bezczelnie mówisz, że jesteś zmęczony? Oszczędź mnie.

– Nie powiedziałem, że byłem z nią. Ty to powiedziałaś.

– Guzik mnie obchodzi, czy byłeś z nią czy nie. Jeśli dzięki temu zostawisz mnie w spokoju, to świetnie! Możesz spędzać tyle czasu, ile tylko chcesz z Jill Magnusson! Bądź jednak tak miły i uprzedź mnie, żebym nie przygotowywała ci kolacji, kiedy nie będzie cię wieczorem, dobrze?

– A jak myślisz, kto ci dziś przygotował kolację?

– Catherine spojrzała w stronę kuchni. Nie wiedziała, co powiedzieć. Clay nadal się wściekał: – Jak sądzisz, co sobie pomyślałem, kiedy nie zastałem cię w domu?

– Wiem, czego nie pomyślałeś – że jestem gdzieś z byłym narzeczonym!

Clay przesunął ręką po włosach, starając się opanować, po czym odwrócił się do niej plecami.

– Zatelefonuj lepiej do swojej matki – zamartwiała się na śmierć.

– Moja matka?

– Pomyślałem, że może jesteś u niej, więc zatelefonowałem.

– Och, świetnie, po prostu świetnie! Ja nie zatelefonowałam do twojej matki, żeby sprawdzić, gdzie jesteś!

– Cóż, może powinnaś to zrobić, bo właśnie tam byłem.

– Przeszedł ciężko przez salon i opadł na tapczan. – Boże – powiedział, patrząc w okno – co cię napadło? Przecież tylko cię dotknąłem, Cat. Tylko to zrobiłem. Czy to coś złego? Jak sądzisz, co czuje mężczyzna potraktowany w ten sposób? – Wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem po pokoju. – Chcę powiedzieć, że żyłem jak jakiś cholerny mnich! Nie patrz! Nie dotykaj! Uważaj na to, co mówisz! Muszę spać na tym tapczanie niczym jakiś eunuch! Ta cała sytuacja jest nienormalna!

– A czyj to pomysł?

– W porządku, przyznaję, mój, ale bądź rozsądna! W głosie Catherine pojawiło się napięcie.

– Czym jestem dla ciebie, Clay? Jeszcze jedną zdobyczą? Jeszcze jeden znak na twoim… – spojrzała bezczelnie na jego krocze. – Można by pomyśleć, że masz lepsze okazje niż taka ciężarna, przegrana dziewczyna z dużym brzuchem jak ja. Posłuchaj, mam zamiar wyplątać się z tego małżeństwa mniej poraniona niż wówczas, gdy je zawierałam, i żeby mi się to udało, muszę trzymać cię na odległość, rozumiesz? Po prostu trzymaj się z dala ode mnie!

Clay nagle rzucił się przez pokój, schwycił ją za nadgarstek, z wściekłością machnął gwałtownie drugą ręką i krzyknął:

– Do diabła, Catherine, jestem twoim mężem! Wyrwała mu się, instynktownie zasłaniając głowę obiema rękami, przyklękła, kuląc się w oczekiwaniu ciosu.

Kiedy Clay zobaczył ją taką skuloną opuścił go gniew i poczuł litość, która zabolała go znacznie bardziej niż myśl, że ona nie może znieść tego, by ją dotykał.

Przyklęknął obok niej na jedno kolano.

– Cat – powiedział ochrypłym głosem. – Na Boga, Cat, nie zamierzałem cię uderzyć.

Ona jednak nadal kuliła się na podłodze, ogarnięta jakimś strachem, zbyt wielkim, by potrafiła go zrozumieć. Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po włosach.

– N o, kochanie, to j a, Clay. Nigdy bym cię nie uderzył, nie wiesz tego? – Pomyślał, że Catherine płacze, gdyż jej ciałem wstrząsały dreszcze. Musi sobie popłakać, pomyślał, potrzebowała tego już od wielu tygodni. Patrzył na jej zaciśnięte pięści. Trącił ją w ramię. – No, Cat. – I jeszcze łagodniejszym głosem dodał: – To tylko głupia sprzeczka. Już po wszystkim. – Odsunął kosmyk włosów, które niczym złoty wodospad zakrywały jej twarz. Pochylił się, usiłując zajrzeć jej w oczy, ona jednak nadal ściskała głowę i kołysała się, jakby postradała rozum. Przeszył go nagły strach. Miał wrażenie, że ból serca rozsadzi mu pierś. – Cat, przepraszam. Chodź, nie… Nikt cię nie skrzywdzi, Cat. Proszę, kochanie, lak mi przykro… – Zbierało mu się na płacz. – Pozwól, że zaprowadzę cię do łóżka, dobrze? – Coś sprawiło, że Catherine powróciła do rzeczywistości. W końcu podniosła głowę, tylko na tyle, żeby poprzez złotą zasłonę spojrzeć na niego jednym okiem. Z niezmierną czułością obiecał: – Nie dotknę cię. Chcę cię tylko zaprowadzić do łóżka, chodź. – W jej oczach nie było łez, których się spodziewał. W końcu wstała, odrzuciła włosy i spojrzała na niego podejrzliwie. Jej twarz była pozbawioną wszelkiego wyrazu maską.

– Sama mogę pójść. – Jej głos był opanowany. – Nie potrzebuję twojej pomocy.

Z wystudiowanym spokojem wstała i opuściła pokój, zostawiając go klęczącego na środku, z poczuciem pustki.

Od tej chwili Catherine zaczęła spędzać wieczory w gościnnym pokoju. Albo szyła sobie sukienkę, albo przepisywała coś na maszynie, ustawionej na stoliczku do kart, który przeniosła do tego pokoju. Kiedy musiała się uczyć, również robiła to w pokoju gościnnym. Niczym krab pustelnik schowała się do swojej skorupy.

Po kilku wieczorach jej nieustającego stukania w maszynę Clay stanął w drzwiach, przyglądając się jej plecom i zastanawiając się, jak ma się do niej odezwać.

– Ostatnio bardzo dużo piszesz na maszynie. Czy profesorowie są tacy wymagający?

Nawet się nie odwróciła.

– Zarabiam. Przepisuję na maszynie prace semestralne.

– Jeśli potrzebujesz pieniędzy, dlaczego nie powiedziałaś? – zapytał ze zniecierpliwieniem.

– Chcę utrzymać biegłość w pisaniu na maszynie.

– Masz przecież dość pracy ze studiami i prowadzeniem domu, bez brania sobie dodatkowych zajęć.

W końcu spojrzała przez ramię.

– Myślałam, że uzgodniliśmy, iż nie będziemy się wtrącać w swoje życie prywatne.

Ściągnął usta w prostą, ostrą linię. Catherine wróciła do pracy.

Następnego wieczoru, kiedy znowu siedziała przy maszynie, usłyszała trzaśniecie drzwi. Jej palce znieruchomiały zawieszone nad klawiaturą. Nadsłuchiwała. W końcu wstała i sprawdziła w salonie i kuchni, stwierdziła jednak, że Clay wyszedł. Westchnęła i wróciła do pokoju gościnnego. Poczuła się jednak niezmiernie samotna.

Wrócił do domu około dziesiątej, nie tłumacząc się, gdzie był, a Catherine nie zapytała. Potem od czasu do czasu też wychodził wieczorami, gdyż wolał nie widzieć jej obojętności ani nie siedzieć samotnie w salonie, nadsłuchując stukotu maszyny do pisania albo do szycia.

Pewnego wieczoru zaskoczył ją, wracając do domu wcześniej niż zazwyczaj i jeszcze w kurtce wszedł do jej kryjówki.

Rzucił na stolik książeczkę czekową, a ona spojrzała na niego pytająco. Clay pochylił się lekko w bok, z rękami wsuniętymi do kieszeni kurtki, w jego oczach i włosach odbijały się refleksy światła lampy.

– Co to jest? – zapytała. Spojrzał na nią.

– Skończyły mi się czeki i musiałem zmienić książeczkę. – Spojrzała na czarną plastikową oprawkę i otworzyła ją. – Zawarliśmy układ – powiedział Clay – że będę cię utrzymywał.

Spojrzała na ich imiona wydrukowane obok siebie na niebieskim prostokącie czeku i nie wiadomo czemu przypomniała sobie zaproszenie ślubne. Podniosła wzrok, lecz jego twarz była nieprzenikniona.

– Ale nie na zawsze – odparła. – Niedługo będą mi potrzebne pieniądze i rekomendacje od zadowolonych klientów. Chcę przyjmować te zlecenia.

Przestąpił z nogi na nogę. Jego głos zabrzmiał trochę ostrzej.

– A ja chcę, żebyś znowu pojawiała się wieczorami w salonie.

– Mam pracę, Clay. – Odwróciła się do maszyny i zaczęła szybko uderzać w klawisze. Clay zostawił książeczkę czekową tam, gdzie leżała, i wściekły wyszedł z pokoju.

Catherine oparła łokcie na maszynie i ukryła twarz w dłoniach, wytrącona z równowagi jego postępowaniem, przestraszona – tak bardzo przestraszona – że jej uczucia do niego zachwieją jej postanowieniem. Pomyślała o przyszłym lecie, o rozłące nie do uniknięcia i ponownie zaczęła zaciekle uderzać w klawisze.

Pokój gościnny wkrótce zapełnił się jej rzeczami: ryzami papieru i stosami maszynopisów leżących na podłodze obok wykrojów i ścinków materiału, a także podręcznikami i pracami seminaryjnymi.

Nadeszły ferie świąteczne. Catherine zaszyła się na dobre w swojej norce, pisząc na maszynie. Clay spędzał większość czasu w bibliotece wydziału prawa, otwartej przez siedem dni w tygodniu i dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Pewnego wieczoru wrócił do domu tuż przed kolacją, zmęczony surową prawniczą lekturą, suchymi wywodami i biblioteczną ciszą. Powiesił płaszcz i nadstawił ucha, czy z gościnnego pokoju nie dobiegnie go jakiś dźwięk. Wszędzie jednak panowała cisza. Zaniepokojony poszedł na górę, zajrzał do zagraconego i ciemnego pokoju. Zszedł na dół i znalazł liścik: „Gover urodziła przedwcześnie. Jadę do Horizons”. Podpisała się po prostu „C.”

W domu panowała martwa cisza, kiedy nie było Catherine. Clay zrobił sobie kanapkę i podszedł do rozsuwanych przeszklonych drzwi, stanął przy nich i jedząc patrzył na śnieg. Żałował, że nie mają choinki, Catherine jednak nie chciała jej kupować. Powiedziała, że nie mają żadnych ozdób, by przystroić drzewko. Pomyślał, z jakim chłodem odsunęła się od niego, zastanawiał się, jak ona może tak odgrodzić się od wszelkich uczuć i dlaczego to robi. W jego środowisku wszyscy spotykają się pod koniec dnia w domu, siadają razem gawędząc przy obiedzie, czasami w tym samym pokoju oglądają telewizję lub czytają książki, dotrzymując sobie milcząco towarzystwa. Bardzo brakowało mu olbrzymiej choinki, która stanowiła nieodzowny element świąt Bożego Narodzenia w domu rodziców, brakowało kominka, ciotek i wujów wpadających w odwiedziny, prezentów, dekoracji, którymi matka przyozdabiała cały dom. Po raz pierwszy w życiu zapragnął, by święta szybko nadeszły i równie szybko przeminęły.

Wziął ze sobą kanapkę i poszedł na górę, by przebrać się w dres. Zatrzymał się w drzwiach do ciemnego pokoju, wszedł do środka i zapalił lampkę na stoliku. Dotknął klawiszy maszyny, przeczytał kilka słów z kartki, którą zostawiła w wałku, i rzucił okiem na papiery pokrywające blat.

Nagle przestał żuć, gdy zauważył ciemny róg zeszytu wystający spod stosu kartek. Oblizał palce, wysunął zeszyt i otworzył go na zapisanej pismem Catherine stronie.

„Clay znowu wyszedł dziś wieczorem…”, przeczytał. Wsunął zeszyt pod kartki papieru, tam gdzie go znalazł, odgryzł duży kęs kanapki z sałatką z tuńczyka i zamyślił się. Kusił go ten zeszyt, gdy tak wystawał spod papierów. Powoli odłożył pusty talerz, zlizał z palców resztki majonezu. W końcu poddał się i położył pamiętnik na maszynie.

„Clay znowu wyszedł dziś wieczorem, ale wrócił wcześniej niż poprzednim razem. Staram się nie myśleć, gdzie chodzi, ale nie całkiem mi się to udaje. Kiedy go nie ma, czuję się samotna, ale lepiej nie przyzwyczajać się do jego obecności. Dzisiaj powiedział coś o kupnie choinki, ale chociaż tak bardzo jej pragnę, to jaki to ma sens? Ustanowimy jeszcze jedną tradycję, której zaniechamy w przyszłym roku. Ubrany dziś był w brązową sztruksową kurtkę, tę, którą miał na sobie kiedy…”

W tym miejscu przerwała pisanie.

Clay usiadł na jej krześle, wpatrując się w napisane słowa, mając okropne poczucie winy, że je przeczytał, ale mimo to przeczytał je ponownie. Wyobraził ją sobie siedzącą w tym pokoju, ukrytą przed nim, zapisującą swe sekretne myśli. Raz po raz odczytywał jej słowa: „Ubrany dziś był w brązową sztruksową kurtkę, tę, którą miał na sobie, kiedy…” i zastanawiał się, co by napisała, gdyby dokończyła to zdanie. Nigdy nic nie mówiła na temat jego ubiorów. Nigdy nie przyszło mu na myśl, że ona zwraca uwagę na to, co on ma na sobie. Jednak to…

Zamknął oczy, przypomniawszy sobie, jak powiedziała, że nie może znieść, kiedy ją dotyka. Otworzył znowu pamiętnik i przeczytał: „Ubrany dziś był w brązową sztruksową kurtkę, tę, którą miał na sobie, kiedy…” Czy brązowa kurtka wiązała się z jakimiś przyjemnymi dla niej wspomnieniami? Clay przypomniał sobie ich kłótnie z powodu Jill. Przeczytał ponownie: „Kiedy go nie ma, czuję się samotna”.

Zanim zrobiłby coś głupiego, wstał, wsunął pamiętnik tam, gdzie go znalazł, zgasił światło, zszedł na dół i włączył telewizor. Wszystko to robił bardzo podniecony. Obejrzał trzy reklamówki i jeden akt przedstawienia, ale nie potrafiłby powiedzieć, o czym ta sztuka była. Wrócił na górę i znowu wyciągnął pamiętnik. Powiedział sobie, że to nic niewłaściwego, w końcu jest jej mężem, nie wykorzysta więc przeciwko niej nic z tego, co wyczyta w pamiętniku.

Zapisała tyle stron na temat święta Czwartego Lipca, że nie tracił czasu na ich przeliczenie.

„Dzisiejszy dzień był dniem odkrycia.

Tym razem mieliśmy pojechać na rodzinny piknik nad Jezioro Niepodległości. Jak zwykle tato upił się do nieprzytomności i wszystko zepsuł. Zapakowałyśmy już jedzenie do toreb, gdy nagle mama zmieniła zamiar i zatelefonowała do wuja Franka, by go powiadomić, że nie przyjedziemy. Tata oskarżył mamę, że robi z niego potwora, a on przecież wypił tylko kilka kieliszków. Ha! Zamierzył się na nią, a ja stanęłam w jej obronie, wobec czego skierował swój atak na mnie, wyzywając jak zwykle, tylko że tym razem było gorzej, bo miałam na sobie strój kąpielowy. Znosiłam to, jak długo dałam radę, ale w końcu poszłam do swojego pokoju, by rozmyślać nad Niesprawiedliwościami Życia.

Późnym popołudniem zatelefonowała Bobbi, że razem ze Stu jadą do Powderhorn oglądać sztuczne ognie i że może miałabym ochotę pojechać z nimi i z przyjacielem Stu. Może gdyby ten dzień nie był tak okropny, nie pojechałabym z nimi. Jednak ten dzień taki był i pojechałam, a teraz nie jestem pewna, czy powinnam była to zrobić.

Nazywał się Clay Forrester. Obawiam się, że wyszłam na zupełną idiotkę, tak się na niego gapiłam. Co za twarz! Co za włosy! Wszystko! Miał szare oczy i początkowo robił wrażenie trochę zamyślonego, ale w miarę upływu czasu zaczął się uśmiechać coraz częściej. Jego brwi nie są dokładnie takie same. Lewa wygina się trochę bardziej i wtedy jego twarz ma kpiący wyraz. W brodzie ma dołeczek. Jego włosy mają kolor jesiennych liści; nie są ani rade, ani blond – coś pomiędzy, może jak liście klonu.

Stu nas przedstawił, a Clay stał nieruchomo z kciukami w kieszeniach dżinsów i powiedział tylko: «Cześć», uśmiechnął się, a mnie serce podeszło do gardła. Zastanawiałam się, czy to po mnie widać.

To, co się stało, było niedorzeczne. Nie jestem pewna, czy się wydarzyło naprawdę. Spacerowaliśmy po Powderhorn z tą ogromną butelką wina, pociągaliśmy na zmianę i czekaliśmy, aż się zrobi ciemno. Pamiętam, że dużo się śmialiśmy. Bobbi i Stu szli przed nami, trzymając się za ręce. Czasami ramię Claya ocierało się o moje i wtedy po ręce przechodził mi dreszcz. Zanim zaczęły się sztuczne ognie, odlatywaliśmy tak wysoko jak fajerwerki!

Okazało się, że w samochodzie są jakieś koce, i wkrótce Bobbi i Stu zniknęli, zabierając jeden z nich. Pamiętam, jak Clay stał z butelką wina w jednej ręce, a drugą na klamce drzwi samochodu. Zapytał, czy chcę usiąść w samochodzie i stamtąd oglądać sztuczne ognie, czy wziąć drugi koc. Nadal nie mogę uwierzyć, że naprawdę powiedziałam: «Weźmy drugi koc».

Usiedliśmy pod ogromnym drzewem o koronkowych gałęziach, a Clay wyciągnął zębami korek z butelki wina i wypluł go wysoko w powietrze, i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Pamiętam, że pomyślałam, jakie to dziwne uczucie upić się samemu, a jak inaczej to wygląda, gdy robi to ktoś inny. Opierał się na jednym łokciu, wyciągnięty na kocu, butelka stała pomiędzy nami. W pewnej chwili pochylił się i objął mnie za szyję, pociągając ku sobie, tak że otarłam się piersią o jego dłoń. Potem szepnął mi do ucha: «Fajerwerki». Wsunął rękę pod moje włosy na karku i tak mnie przytrzymał, pocierając grzbietem drugiej dłoni mój policzek. Powiedziałam chyba: «Aha» czy coś takiego, po to tylko, żeby zobaczyć, co się stanie. Wtedy on powiedział: «Chodź tutaj» i otoczył mnie drugim ramieniem, pociągając ku sobie. Poddałam się z chęcią, przypominając sobie wyzwiska, jakimi rano obrzucił mnie tata. Pomyślałam sobie, że może miał rację.

Clay się nie spieszył. Umiał całować. Całowałam się już z chłopcami, ale tym razem było inaczej. I już przedtem przytulałam się do facetów, ale oni zawsze dyszeli ciężko, byli niezdarni i zbyt gwałtowni. Spodziewałam się, że i tym razem tak się stanie, ale nie. Leżałam obok Claya, a on dał mi na podjęcie decyzji tyle czasu, ile potrzebowałam. Wiedziałam, czego chcę, zanim przytulił się do mnie. Poczułam jego język, tak ciepły, w moich ustach. Z początku leniwy, leniwy i powolny. Pamiętam dotyk jego zębów na moim języku, i smak wina. Pamiętam, jak ustami skłonił mnie do szerszego otworzenia ust, a potem dotyk jego języka, a ja oszalałam, rozgrzałam się. Co zabawne, kiedy to robił, poluzował swój uścisk, mogłam mu się wymknąć, ale ja leżałam i poddawałam się jego niespiesznym pieszczotom. Może dlatego, że mnie do niczego nie zmuszał. W końcu odsunął się i położył na plecach, zasłoniwszy oczy ramieniem. Trzymał butelkę z winem, opartą dnem o ziemię, i kołysał nią.

Powiedział coś takiego: «Ha, dobra w tym jesteś». Czy powiedziałam: «Ty także»? Nie pamiętam. Wiem tylko, że byłam jak nieprzytomna, oszołomiona, i że serce biło mi mocno, a między nogami czułam pulsowanie, i że oboje oddychaliśmy szybko i tak ciężko, że pewnie zagłuszaliśmy wybuchy sztucznych ogni.

Wydaje mi się, że to ja powiedziałam, że chcę jeszcze wina, a on chyba powiedział, że ma dość. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Pociągnął mnie na siebie i tym razem jego pocałunki były żarliwsze, gorętsze i wilgotniejsze, a nasze ciała zaczęły ze sobą rozmawiać. Obrócił mnie na plecy, prawie położył się na mnie i pamiętam, że pomyślałam sobie, jak bezpiecznie się czuję, kiedy obejmuje mnie w ten sposób. Miałam wrażenie, że to jest nagroda za te wszystkie straszne wyzwiska, jakie wywrzaskiwał pod moim adresem tata. Miałam takie uczucie, jakbym wracała do domu, albo jak Boże Narodzenie, albo jak najlepsze sceny z najlepszych filmów, wszystko naraz. Przytłoczył mnie ciężarem swego ciała i zaczął się ocierać, ocierać, ocierać o mój brzuch, całując mnie po całej twarzy. Nagle przestał i jęknął: «Och, Boże», ale ja nie pozwoliłam mu odejść. Pociągnęłam go na siebie i sprawiłam, że nie przestawał. Może gdybym tego nie zrobiła, sprawy nie potoczyłyby się tak, jak się potoczyły. Wtedy jednak nie myślałam o tym.

«Hej, posłuchaj, chyba oboje jesteśmy trochę pijani», powiedział w końcu i odsunął się ode mnie. Ja jednak znalazłam butelkę z winem i powiedziałam: «Jeszcze nie». Po czym łyknęłam haust wina, usiadłam i przelałam je do jego ust, położyłam się znowu na plecach i on zrobił to, co przed chwilą ja zrobiłam jemu. Wino było ciepłe jego ciepłem. Kiedy je przełykałam, on obmył moje usta językiem, oblizując je tak jak kotka liże swe kocięta. I Zanim zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje, przesunął językiem po mojej brodzie i wsunął palce w moje włosy, zmuszając mnie, bym odchyliła głowę do tyłu. Wówczas poczułam na ustach cienki strumyczek wina, kiedy wlewał mi je do gardła.

To szaleństwo! – pomyślałam. Zwariowaliśmy! Po raz pierwszy czułam, że żyję, gdy on tak zlizywał wino z mojej szyi, całując jednocześnie.

Pamiętam, że moje ciało zaczęło pulsować jak w gorączce, chciałam, żeby oblał to miejsce winem i schłodził je. Wiedziałam, że tak naprawdę nic mnie nie ochłodzi i wcale nie chciałam, by cokolwiek mnie ochłodziło. Po omacku odszukałam butelkę, a on pozwolił, abym tym razem ja spijała z niego wino. Kazałam mu się położyć na boku i oboje strasznie chichotaliśmy, kiedy próbowałam wlać mu wino do ucha, a on zapytał: «Co robisz?», a ja odparłam: «Ogłuszam cię», a on: «Co?» – coraz głośniej – i śmialiśmy się, a ja koniuszkiem języka zlizywałam wino z jego ucha. Tylko że większość spłynęła w jego miękkie włosy na karku, a ja dalej próbowałam pić, i śmialiśmy się, śmiali…

Kiedy znowu przyszła jego kolej, droczył się ze mną, udając, że zastanawia się nad czymś, aż w końcu odwrócił mnie na brzuch i powiedział: «Unieś trochę biodra». Zrobiłam tak i poczułam, jak wyciąga mi bluzkę ze spodni i jak wino spływa mi po grzbiecie, a on wsuwa pode mnie rękę i trochę mnie unosi, spijając wino z moich pleców. I cały czas śmialiśmy się, śmialiśmy się, nawet wówczas kiedy położył się na mnie i zaczął całować mnie w kark, ocierając się o mnie biodrami, aż nie mogłam złapać tchu.

Teraz była moja kolej, i mogłam pomyśleć tylko o jednym miejscu – jeśli wówczas można było mówić o myśleniu, taki mętlik miałam w głowie. Całowaliśmy się, kiedy znowu popchnęłam go na plecy. Następnie usiadłam i odważnie rozpięłam mu koszulę i – tak jak on mnie – wyciągnęłam mu ją z dżinsów. Nalałam wina w płytką dolinę pomiędzy jego żebrami i próbowałam je wychłeptać, zanim spłynie mu na brzuch, ale oczywiście nie zdążyłam i oboje zaczęliśmy chichotać jak szaleni, rozgrzewając się coraz bardziej tym niemądrym zachowaniem. Czytałam o różnych formach gry wstępnej, ale to, co robiliśmy, biło na głowę wszystko.

Teraz była jego kolej i nagle chichot ustał. Rozpiął mi bluzkę, na niebie rozbłyskiwały właśnie sztuczne ognie, i nie mówiąc ani słowa, nalał mi wino do pępka i bardzo powoli pochylił się nade mną. Poczułam jego język na brzuchu, jego ramiona objęły moje biodra i zaczęliśmy się kołysać – on z głową wtuloną w mój brzuch, a jego jedna ręka przesuwała się w górę i w dół od mojego krzyża do ud, i wiedziałam, co się stanie, jeśli go nie powstrzymam. Próbowałam usiąść i rozplatać jego ramiona, gdy on potoczył się na mnie i przygwoździł sobą do ziemi, całując mój brzuch aż po skraj dżinsów. Próbował otworzyć zębami zamek, ale udało mi się pociągnąć go w górę. Zanim ustami dotknął moich, zdjął mi stanik. Ponownie przylgnęliśmy do siebie, a dotyk jego skóry sprawił mi wielką przyjemność. Zaczął się o mnie ocierać, a ja o niego. Kolano wcisnął mocno między moje nogi, a ja przywarłam do niego, czując, jak dobrze być tak blisko ludzkiej istoty.

Umiał tak pieścić dłońmi moje piersi, że zapomniałam o wszystkich przezwiskach, jakimi obrzucał mnie tata, i czułam, że wszystko jest w porządku, kiedy tak leżę pod nim, a on mnie dotyka, i pozwalam, by ocierał się o to miejsce pomiędzy moimi udami. Sama zarzuciłam nogę na jego udo, tak że byliśmy tak blisko połączenia się, jak to tylko możliwe, kiedy ma się na sobie dżinsy.

Raz szepnął: «Hej, jesteś pewna, że chcesz to zrobić?» i że zazwyczaj nie robi tego z nieznajomymi. Jak mi się wydaje, zatkałam mu usta pocałunkiem. Poczułam, jak jego ręka wsuwa się od tyłu w moje dżinsy, a ja ruchem ciała udzieliłam mu na to pozwolenia. Przyszły mi na myśl wyzwiska ojca, teraz jednak nie były w stanie mnie zranić. Pragnęłam tej bliskości, potrzebowałam jej bardziej niż czegokolwiek w życiu. I kiedy Clay rozpiął mi zamek błyskawiczny w spodniach i dotknął palcami mojej skóry, wciągnęłam brzuch, żeby mu to ułatwić. Przesunął rękę w dół, a ja zamknęłam oczy, wierząc, że w końcu ktoś mnie pokochał.

Kim byłam w owej chwili? Bohaterką zapomnianego, widzianego w dzieciństwie filmu czy sobą – dziewczyną, która przez całe życie obywa się bez czułości? Myślę, że byłam jednocześnie każdą z nich. Zawsze myślałam, że miłość zdarza się jedynie na filmach, a oto przytrafiła się mnie. Miałam wrażenie, że przez dziewiętnaście lat mojego życia czekałam na tę chwilę, na tego mężczyznę, który udowadniał mi, że na tym świecie jest coś innego poza nienawiścią, że istnieje także miłość. Nazwał mnie wówczas Cat.

«Ach, Cat, powiedział, tak mi dobrze z tobą», a ja byłam pewna, że czuł, jak drżę, kiedy dotykał mnie w środku. Chciałam mu powiedzieć, że nigdy przedtem tak się nie czułam, przenigdy, tak blisko. Nie zrobiłam tego jednak. Zamknęłam jedynie oczy i pozwoliłam, by wszystko we mnie poddało się dotykowi jego ręki, i wiedziałam, że usta mam otwarte jak do krzyku i że nie mogę ich zamknąć. Zatraciłam się w jego pocałunku, prawie tego nieświadoma, gdyż całe moje ciało pragnęło zaspokojenia. A wino sprawiło, że moje dłonie zaczęły szukać jego twardych bioder, czując, jak się unoszą i udzielają mi pozwolenia. Jęknął, przycisnął się jeszcze bardziej do mojej ręki, poruszając rytmicznie. «Rób tak dalej, Cat», szepnął mi na ucho, a jego oddech na mojej szyi był równie gorący jak pulsująca w nas krew.

Robiłam to, o co prosił, powolnymi ruchami, bojąc się, że mój ojciec dowie się o wszystkim, ale szybko wymazałam go z myśli. Nie, to nieprawda. Nie musiałam go wymazywać, gdyż myśl o nim i o wszystkim innym umknęła, kiedy po raz pierwszy dotknęłam Claya Forrestera. Nie spodziewałam się takiego żaru. Nie oczekiwałam również takiej jedwabistości. Był równocześnie gorący i jedwabisty, a ja zdziwiłam się, że tak płynnie potrafi się poruszać. On sprawił, że to ja czułam się doświadczona, gdy trzymałam w dłoniach jego ciało, niepotrzebnie obawiając się, że wydam się mu naiwna i niedoświadczona.

Kiedy wyobrażałam sobie uprawianie miłości, zawsze myślałam, że musi to być niezręczne i niezdarne. Za pierwszym razem zawsze tak musi być, myślałam. Ale tak nie było. Było łatwe i piękne jak taniec. Kiedy wszedł we mnie, znowu nazwał mnie Cat, zanurzając się głębiej. Dowiedziałam się, że moje ciało posiada jakąś ukrytą wiedzę, której nie posiadał mój mózg, gdyż zadziwiło mnie i zadowoliło Claya (tak sądzę), i naprawdę przypominało to balet, każdy mój ruch tak zgrany z jego ruchem. Działo się to bez wysiłku, naturalnie i rytmicznie, i jak później pomyślałam, byłoby piękne, gdyby ktoś się temu przyglądał. Kiedy jednak to robiliśmy, wszystko stało się dla mnie jasne i nagle zrozumiałam, dlaczego to robię. Robiłam to, by wyrównać rachunki z tatą a może nawet z mamą.

W trakcie tego wszystkiego moje mięśnie nagle przestały reagować i tylko przywarłam do Claya i pozwoliłam, by skończył beze mnie. Miałam ochotę krzyknąć na cały głos: «Dlaczego mnie nie kochałeś? Dlaczego sprawiłeś, że to zrobiłam? Widzisz, nie tak trudno dotykać, być czułym. Spójrz, ktoś zupełnie obcy może mi to wszystko dać, dlaczego ty nie mogłeś? Nie pragnęłam wiele, tylko uśmiechu, uścisku, czasami pocałunku, żeby wiedzieć, że mnie aprobujesz». Chciało mi się płakać, ale powstrzymałam się. Przytuliłam się mocno do Claya i to wszystko. Pokażę im! Pokażę im wszystkim!”

Ciemności pokoju rozjaśniało jedynie światło lampy padające na zagracony stolik. Słowa zapisane w pamiętniku zaczęły się zamazywać, a ręka Claya zadrżała, kiedy odkładał zeszyt tam, gdzie go znalazł. Oparł łokcie o maszynę do pisania i przytknął wargi do złożonych dłoni. Zamknął oczy. Próbował przełknąć kluskę w gardle, ona jednak tkwiła tam uporczywie. Ukrył twarz w dłoniach, wyobrażając sobie jej ojca czytającego słowa napisane przez córkę; ojca tak pozbawionego uczuć, że nie był w stanie odpowiedzieć na wołanie o miłość. Wrócił myślą do wieczora, kiedy dowiedział się, że Catherine spodziewa się jego dziecka. Żywo przypomniał sobie jej upartą odmowę przyjęcia od niego czegokolwiek i po raz pierwszy pomyślał, że zrozumiał. Pomyślał, że zrozumiał także, dlaczego tak przekonująco grała w czasie ślubu i przyjęcia weselnego. Pokażę im! Pokażę im wszystkim! Poczuł ciężar odpowiedzialności, jakiego nie doświadczył dotąd. Przypomniał sobie, jak broniła się przed jego dotykiem, i zrozumiał, dlaczego zbudowała wokół siebie taką barykadę. Przywołał w myślach jej twarz, kiedy widział ją autentycznie szczęśliwą, rozumiejąc teraz przyczyny jej zmiennych nastrojów i dlaczego tak usilnie starała się zachować niezależność.

Zabolały go łokcie. Zdał sobie sprawę, że już długi czas siedzi, opierając je na twardych kantach maszyny. Otworzył oczy i światło je poraziło. Podniósł się niespokojnie i zgasił lampkę, poszedł do sypialni i opadł na łóżko. Leżał na nim, a myśli wirowały mu w głowie.

Clay usłyszał, jak wchodzi, usiadł na łóżku, zastanawiając się, jak ma ją potraktować, co było dla niego dziwnym uczuciem, jako że teraz martwił się o nią, a nie o siebie samego. Kiedy zszedł na dół, Catherine siedziała, nadal w płaszczu, z głową na oparciu kanapy, z zamkniętymi oczami.

– Cześć – powiedział, zatrzymując się w drzwiach.

– Cześć – odparła, nie otwierając oczu.

– Czy coś się stało? – Światło lampy padało na jej rozwiane wiatrem włosy. Otuliła się mocniej płaszczem i podniosła wysoko kołnierz.

– Dziecko nie żyje.

Bez słowa przeszedł przez pokój, usiadł na poręczy kanapy i położył dłoń na jej włosach. Pozwoliła mu na to, ale się nie odezwała, nie okazała ani odrobiny bólu czy strachu. Poruszył ręką, kreśląc nią ciepłe kręgi na jej włosach, gładząc je, wyrażając w ten sposób swoje współczucie. Catherine gwałtownie przełknęła ślinę. Clay tak bardzo pragnął uklęknąć przed nią, położyć głowę na jej kolanach i przytulić twarz do jej brzucha. Zamiast tego szepnął jedynie:

– Tak mi przykro.

– Powiedzieli, że miało niedorozwinięte p…płuca, że kiedy dziecko rodzi się przedwcześnie, zawsze istnieje ryzyko…

– Nie dokończyła jednak zdania. Jej oczy były rozwarte szerzej niż zazwyczaj, wpatrzone w sufit, a on czekał na chociażby pojedynczy szloch. Łagodnie zacisnął palce na jej karku – zapraszając ją, żeby skorzystała z jego pomocy, w jakikolwiek sposób będzie tego potrzebowała. Czuł, że Catherine pragnie, by ktoś ją objął i pocieszył, ona jednak przezwyciężyła tę potrzebę, zerwała się gwałtownie, uciekając przed jego dotykiem, prawie ze złością zdejmując płaszcz.

Złapał płaszcz, kiedy opadał jej z ramion, przytrzymując ją od tyłu i spodziewając się, że mu się wyrwie. Nie zrobiła jednak tego. Głowa opadła jej do przodu, jakby nagle szyja stała się bezwładna.

– To nie znaczy, że nasze jest w niebezpieczeństwie – pocieszył ją. – Nie pozwól,, by to cię wytrąciło z równowagi, Catherine.

Teraz wyrwała się i gwałtownie odwróciła do niego przodem.

– Mam nie pozwolić, by mnie to wytrąciło z równowagi! Za kogo ty mnie uważasz? Jak mam nie pozwolić, by mnie to nie wytrąciło z równowagi, skoro widziałam, jak Gover opłakuje dziecko, którego nie chciała? Czy wiesz, jak zaszła w ciążę? Pozwól, że ci powiem. Dała się namówić na randkę z chłopakiem ze szkoły średniej, który zrobił to tylko dlatego, że się założył z kumplami. Tak właśnie było! Myślała, że nienawidzi tego czegoś, co w niej rośnie, a teraz, kiedy dziecko nie żyje, ona płacze, jakby sama umarła. A ty mówisz: „Nie pozwól, żeby cię to wytrąciło z równowagi”? Nie rozumiem, j…jak ten ś…świat może być tak… pokręcony…

Podszedł do niej szybko, zanim zmieni zdanie, zanim znowu przed nim ucieknie lub skryje się za zasłoną gniewu. Objął ją ramionami i dziko przycisnął do siebie. Ujął ją za kark i zmusił, by przytuliła głowę do jego ramienia i sprawił, że stała tak, a ich mięśnie drżały, aż w końcu Catherine poddała się i Clay poczuł, jak jej ramiona oplatają jego plecy. Stali przytuleni, bardziej jak walczący zapaśnicy niż kochankowie. Kiedy go obejmowała, jej palce wbijały się w jego sweter. Potem poczuł, jak z desperacji jej pięści uderzają go w krzyż, chociaż nie próbowała już przed nim uciekać. Tylko te żałosne uderzenia, coraz słabsze.

– Catherine – szepnął – nie musisz być cały czas taka silna.

– Och, Boże, Clay, to był chłopiec. Widziałam go w inkubatorze. Był taki piękny i kruchy.

– Wiem, wiem.

– Jej rodzice nie chcieli przyjść. Clay, oni nie chcieli przyjść! – Jej pięść znowu uderzyła go w plecy.

Pozwól jej płakać, pomyślał. Gdyby tylko w końcu się rozpłakała.

– Ale twoja mama przyjdzie i moja także.

– Co ty mi próbujesz zrobić? – Nagle zaczęła go odpychać, zapierając się dłońmi o jego pierś, prawie go bijąc.

– Catherine, zaufaj mi.

– Nie, nie! Puść mnie! To wszystko jest wystarczająco okropne, żebyś jeszcze ty mnie wytrącał z równowagi.

Wbiegła po schodach, unosząc ze sobą cały skrywany latami ból. Teraz jednak Clay wiedział, że łagodność będzie lekarstwem. Będzie na to potrzeba czasu, ale w końcu to lekarstwo poskutkuje.

Загрузка...