ROZDZIAŁ 6

Gemma


Powiedziałam mu, że ona kłamie.

– Nie zrobiłaby tego – odrzekł Smółka.

– Naprawdę? – odparłam. W zasadzie niepotrzebnie, bo oboje wiedzieliśmy, że była w stanie to zrobić. Gdyby to jej było do czegoś potrzebne, zapewniłaby go, że spała z księciem Walii. Oczekując, że jej uwierzy.

A on by uwierzył.

– Mówiłam, żebyś do niej nie dzwonił. Gadała to tylko po to, byś poczuł się winny. Tak samo jak zawsze.

Nastąpiła dłuższa przerwa. Nieomal słyszałam, jak myśli tam po drugiej stronie. Wstrzymałam oddech. W końcu się odezwał.

– Ja też zachowałem się jak zwykle, prawda?

Poczułam ulgę, bo do tej chwili bałam się panicznie, że wróci, i dokąd wtedy ja miałabym uciec?

– Jestem taki głupi.

– Daj spokój. Jesteś po prostu zbyt miły – powiedziałam. Wycałowałabym go, gdyby to było możliwe.

Prawdę mówiąc nie byłam nawet w połowie tak pewna, jak udawałam. Wyżywał się na Smółce, a teraz, kiedy Smółka odszedł, wyżywa się na żonie. To brzmiało logicznie, tyle że jej kłamstwo było równie logiczne.

– To do niego podobne, że teraz zabrał się za nią… – stwierdził.

– Dlatego to powiedziała. Do tego zmierza, czyż nie?

– Tak… wiem.

Umówiłam się ze Smółką na sobotę. Mogłabym przysiąc, że odkładając słuchawkę, czuł się o wiele szczęśliwszy.


Wkrótce miałam się przekonać, że jednak to była prawda. Joannę Roberts mi powiedziała. Jest prawie sąsiadką jego rodziców i dowiedziała się wszystkiego. Jo stwierdziła, że od lat na ich ulicy nie trafiła się lepsza afera.

Matka Smółki miała spuchniętą wargę. Joannę dostrzegła to, kiedy spotkały się na zakupach. Nosiła ciemne okulary, ale nie była w stanie ukryć wargi.

Oczywiście mogła zlecieć ze schodów czy wpaść na ścianę. To się już zdarzało. Ale bardziej prawdopodobne było to, że urządził ją tak Pan Osiłek. Wyglądało na to, że nie zmarnował wiele czasu. Od razu przeszedł do rzeczy i walnął ją, kiedy pokazała mu kartkę od Smółki. Pobiegła prosto do przyjaciółki, która opowiedziała o wszystkim mamie Joannę. Spała na sofie, a potem pomoc domowa mówiła, że rano na podłodze było pełno rzygów.

Nie opowiedziałam jednak o tym Smółce. Przynajmniej na razie. Wystarczyłaby najmniejsza wymówka, żeby w te pędy wrócił do domu i znów dał się tłuc zamiast mamusi.

Byłam u nich jeden raz. Mało brakowało, żeby się na nim położyła. Byłam zdziwiona, że nie wsadziła mu języka do ucha i nie poobracała nim trochę. Słowo honoru. Przyciągała go do siebie i ściskała, i przytulała do piersi jak oblubienica. Tylko że ma czterdziestkę na karku i obwisłe ciało, a jej włosy można znaleźć w całym mieszkaniu. Jak Stara Wiedźma z Minely. To mnie nawet trochę drażniło. Czasem wyczuwałam na nim jej zapach. Wylewała na siebie litry perfum, żeby stłumić odór alkoholu, tak że w końcu śmierdziała, jakby piła to wszystko. A zresztą może i piła.

Biedny Smółka był okropnie zażenowany, ale jego tato kipiał ze złości. Kręcił się po kuchni brzękając szklankami. Przygotował drinki dla siebie i dla niej i oczywiście nie zapomniał zrobić awantury, że to wypiła. Nigdy przedtem nie słyszałam takich wyrażeń. Ojciec Smółki musiał zdawać sobie sprawę, że ona robi to wszystko, żeby go zdenerwować, lecz to go nie powstrzymywało od wpadania w coraz większą wściekłość. Wcale nie dlatego, że chciał poczuć jej wilgotny język we własnym uchu… ale on po prostu nie mógł znieść nawet jej udawania, zwłaszcza jeśli chodziło o Smółkę. Naturalnie z tego samego powodu ona tak się zachowywała, jak się zachowywała.

Wszystko przypominało ciężką postać obłędu. Zarówno Smółka, jak i jego tato doskonale wiedzieli, na czym polega gra, ale żaden z nich nie był zdolny jej przerwać. Doprowadziła do tego, że stary poniewierał Smółką, chociaż nie pragnął niczego innego, niż przyłożyć jej.

Wyglądało na to, że nie zmarnował wiele czasu, obracając marzenia w rzeczywistość. A ona oczywiście chciała, żeby Smółka wrócił i dalej podstawiał własną twarz między jego pięść a jej parszywy ryj.

Nie miałam zamiaru na to pozwolić.

Próbowałam coś zrobić, żeby przekonać się naocznie, jak to jest z jego mamą. Pomyślałam sobie, że pójdę do nich, zapukam do drzwi i spróbuję udawać współczucie. Nic z tego. Moi rodzice chyba prędzej rzuciliby mnie rekinom na pożarcie.

Od ucieczki Smółki zrobiło się jeszcze gorzej. Tacie nie wystarczyło już odbieranie mnie ze szkoły. Zaczął mnie również odwozić. Musiał przez to spóźniać się do pracy, bo ja nigdy nie byłam gotowa wcześniej niż za dziesięć dziewiąta. Doszło do spotkań na najwyższym szczeblu – miedzy nim a nauczycielami. Widziałam, jak mnie dyskretnie obserwują, kiedy szłam do łazienki, czy gdzieś indziej. Oczywiście wszystko wyłącznie dla Mojego Własnego Dobra. Chcieli, bym rozliczała się z każdej sekundy. Chyba uważali, że jak tylko mam wolną chwilę, to zdejmuję majtki i zapuszczam się do męskiej toalety…

Próbowałam z nimi rozmawiać. WCIĄŻ JESTEM DZIEWICĄ! – wrzasnęłam któregoś dnia ze schodów.

Bez odpowiedzi.

Policja wypytywała mnie o Smółkę. Mama i tato byli wściekli z tego powodu. Myślę, że nienawidzili mnie za to, że ściągam na dom hańbę czy coś takiego. Posunęli się nawet do zamykania drzwi na noc, żeby mi uniemożliwić wymykanie się. Kiedy myślę o tych głupotach… Przecież równie dobrze mogłabym uciec oknem. No i oczywiście jak na razie nie zakazali mi wychodzić w weekendy, chociaż podejrzewałam, że to tylko kwestia czasu. Spójrzmy na to trzeźwo. Gdybym chciała uciec, nie bardzo mieli jak mnie powstrzymać, chyba że przykuliby mnie łańcuchem. Co zresztą mogło im wkrótce przyjść do głowy.

Uważali również, że jestem na prochach. Oskarżono mnie o palenie i wąchanie kleju w towarzystwie ludzi z plaży.

– Przypuszczam, że twoi przyjaciele mogą już nie żyć -zasugerował mój ojciec takim tonem, jakby uważał tego rodzaju obrót wydarzeń za całkiem pomyślny. Smółka wąchający klej? Czy to w ogóle możliwe? Albo ja, na przykład. Rzeczywiście niektórzy to robili, ale wszystko, czego się osobiście dopuściłam, to może wypalenie trawki. Oni rzecz jasna wiedzieli o tym. Nie mam pojęcia, kto im doniósł, ale wiedzieli dobrze.

Moi rodzice byli wyznawcami zasady równi pochyłej. Nie mieli najmniejszej wątpliwości, że gdyby nie uczynili mojego życia tak przykrym jak tylko można, najdalej tej samej nocy zaczęłabym się sprzedawać za działkę.

Ułożyłam plan. Trzymałam się go ściśle. Nie wychodziłam z domu, oddawałam wieczorem pracę domową do sprawdzenia i czekałam przy szkolnej bramie, aż tato mnie odbierze. Nie okazywałam nawet złego humoru.

– Mam nadzieję, że za tym wzorowym zachowaniem nic się nie kryje, panienko – powiedziała matka. I mów mi tu o zaufaniu. Przypuszczam, że trochę przesadziłam z tym brakiem humorów. Żółć płynęła w moich żyłach zamiast krwi. To jednak ujawnia, jak bardzo ukochana córka zaprzątała ich myśli. Nie mogłam nawet być grzeczna bez wzbudzania podejrzeń.


Gdyby sprawy w domu tak się nie posypały, mogłabym zorganizować to wszystko o wiele lepiej. Mogłabym udać, że mam zamiar zostać u jakiejś koleżanki na cały weekend. Wyszłabym w piątek wieczorem, a oni nie wiedzieliby o niczym aż do poniedziałku. Ale teraz nie miałam żadnej wymówki. Gdybym napomknęła o wyjściu na cały weekend, oni wiedzieliby swoje – że chodzi o orgie i mordowanie staruszek.

Mimo to rozegrałam sprawę nie najgorzej. Sobota była najlepszym dniem. Około piątej, kiedy miałam się zameldować z powrotem, powinni byli wpaść w furię, a pod wieczór zacząć się martwić. W końcu jednak mieli wpaść w sidła własnej paranoi. Stawiałam na to, że pomyślą, iż zostałam na noc z jakimś chłopakiem. Nie przyjdzie im do głowy, że dałam nogę. Zaczną się naprawdę niepokoić, to znaczy niepokoić policję, w niedzielę wieczorem. A w poniedziałek rano znajdą w skrzynce na listy miły liścik od swojej ukochanej córeczki.

Zrobiłam to w taki oto sposób.

Już w piątek wieczorem ukryłam plecak w ogrodzie o kilka domów dalej, żeby potem nie musieli patrzeć, jak się z nim oddalam na dobre. Następnego dnia prysznic, śniadanie…

– Dokąd wychodzisz w ten weekend? – zażądał odpowiedzi tato. W ciągu kilku ostatnich tygodni przestał nawet udawać, że mnie lubi.

Wzruszyłam ramionami.

– Może do miasta?

Żachnął się. Mama nachyliła się nade mną i wzięła mnie za rękę.

– Trzymaj się z dala od kłopotów, Gemmo – powiedziała błagalnie, ale nawet nie chciało mi się na nią spojrzeć.

Gdybyś wiedziała… pomyślałam.

Wymknęłam się około dziesiątej. Mama była na górze, a tato pojechał do supermarketu. Wyszłam z domu i skierowałam się na dworzec autobusowy.

Och, zapomniałam powiedzieć o jeszcze jednej drobnej rzeczy. W piątek dobrałam się do Visy mojego taty i kupiłam bilet. Posłużyłam się także jego kartą do bankomatu. Zawsze biegał po domu wrzeszcząc: „Gdzie są moje karty, gdzie są moje karty? Jak ich nie znajdę, to znowu będę musiał dzwonić i blokować konto…” Jeśli nawet z jakiegoś powodu będzie ich szukał w ciągu weekendu, to i tak minie parę dni, zanim nabierze podejrzeń.

Napomykałam już, że moi rodzice nie są zbyt hojnie obdarowani, jeśli chodzi o mózgi. Numer, który trzeba wstukać na klawiaturze bankomatu, tato zapisał na odwrocie lustra w sypialni. W zapamiętywaniu różnych rzeczy nie jest specjalnie mocny. Po drodze do stacji przechodziłam obok banku i wzięłam sobie sto funtów. Nie było problemu. W centrum nadałam list do rodziców.

Potem wsiadłam do autobusu.

Autobus odjechał.

I wszystko odbyło się w taki właśnie prosty sposób.


Nie osądzajcie mnie. Nie muszę się usprawiedliwiać przed nikim. Nie ze wszystkiego byłam specjalnie dumna, ale nie miałam wyboru. Okradłam rodziców… No cóż, musiałam to zrobić im albo komuś innemu. Wtedy trochę inaczej na to patrzyłam… To znaczy, gdyby mogli postawić się w mojej sytuacji – wiem, że to brzmi śmiesznie – sami by mi je dali. Tak przypuszczam.

Ten list, który do nich wysłałam… Chciałam to zrobić jak najlepiej. W rzeczywistości napisałam sześć albo siedem listów. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to trudne, dopóki nie usiadłam i nie spróbowałam powiadomić: „A więc odchodzę…” No bo co tu jest do powiedzenia? Kochali mnie, kiedy byłam dzieckiem, ale teraz prawie mnie nie znali i nie było sposobu, żeby zrozumieli, o co chodzi. Dzięki za wszystko, do widzenia – tyle zdołałam wysmażyć. I kocham was. Napisałam to. Wtedy nie myślałam, że to prawda, ale mimo to się popłakałam. Pisałam kolejne listy i darłam je, pisałam i znów darłam. Już było dobrze, ale na papierze pozostały ślady łez, wiec musiałam zaczynać od nowa. Nie chciałam im posyłać moich łez. Odchodziłam… Odchodziłam… i nie miało znaczenia, jak wiele serc będzie zranionych – moje, ich czy kogokolwiek. W duchu już od nich odeszłam.

Siedziałam w autobusie i patrzyłam, jak miasto zostaje za mną. Nie pożegnałam się z budynkami ani ludźmi, wśród których dorastałam. Jedynie patrzyłam. Byłam szczęśliwa, że znikają. Poza tym nie wiedziałam, na jak długo wyjeżdżam. Raz myślałam, że na tydzień lub dwa. Innym razem, że nigdy już nie zobaczę tego syfu. Dzięki Bogu.


Podróż autobusem trwała dwie godziny. Siedziałam na swoim miejscu, mając ze strachu mokre majtki. Za każdym razem, kiedy mijał nas policyjny radiowóz, byłam przekonana, że mnie wyciągną, aresztują i odstawią do domu. Oczywiście nic takiego się nie stało. Kiedy wjeżdżaliśmy do Bristolu, oczy wychodziły mi z orbit, tak bardzo chciałam przyjrzeć się wszystkiemu. Czułam się tak blisko celu, że po prostu chciałam zanurzyć się w te ruchliwe ulice i zniknąć w nich jak mała rybka.

Zanim dojechaliśmy do dworca, ze zdenerwowania i podniecenia zdążyłam obgryźć paznokcie do skóry. Właściwie niemal cieszyłam się z tego uczucia, bo nie chciałam przeżywać wszystkiego na chłodno. Zamierzałam sprawić Smółce powitanie, które zapamięta do końca życia. Chciałam pójść na całość, dosłownie zwalić go z nóg. Nie zamierzałam zachowywać dystansu, zleźć po schodach i powiedzieć „Cześć”. To musi być wybuch totalnego szczęścia. Smółka miał w życiu dosyć smutku. Chciałam, żeby biedaczysko raz poczuł się wspaniale. I sama też chciałam poczuć się wspaniale.

Zdenerwowanie i podniecenie wypełniało mnie coraz bardziej, niczym paliwo rakietowe…

Dostrzegłam go z okna autobusu. Czekał na mnie. Schowałam głowę. Nie chciałam osłabiać wrażenia, pokazując mu się zza szyby. Szłam z pochyloną głową aż do ostatniego stopnia autobusu… i wtedy go ujrzałam.

– SMÓŁKA!!! – zawołałam i rzuciłam na ziemię bagaż. Ruszyłam po gładkiej nawierzchni placu jak oparzony kot, wykrzykując jego imię z całych sił. Wydawał się zdezorientowany. Wyciągnęłam ramiona i uścisnęłam go, i, och, pocałowałam. I znów uścisk i pocałunek, i kolejny uścisk, i taniec dookoła niego, a potem następne uściski i pocałunki i, och, moje cycki rozpłaszczyły się o jego pierś, i powoli twarz Smółki powiększyła się w niewiarygodnie szerokim uśmiechu…

– Och, tak doooobrze znowu być z tobą… Och, tęskniłam za tobą… Tęskniłam… – Napierałam na niego, wciskałam się, przytulałam go i… i… i… i myślę, że to podziałało.


W zasadzie nie musiałam wkładać w to tyle energii. Zachowałam się nieco histerycznie. Ściskałam i całowałam nie tylko Smółkę. To było… poczucie swobody, jakiejś przygody. O tak! To było życie. Wielka, wspaniała porcja życia. Siedząc w autobusie byłam niespokojna, ale kiedy tylko zeszłam ze stopni, wszystko to gdzieś znikło. Odczuwałam dreszczyk. Samo to, że mogłam iść sobie ulicą, było fantastyczne. Czułam się jak mały dzieciak. Gdybym była z kimkolwiek oprócz Smółki, być może zechciałabym zachować trochę chłodniejsze spojrzenie na sprawy, ale przy nim było inaczej. On zresztą jest tak trzeźwy. Chciałam jedynie, żeby udzieliło mu się trochę z mojego entuzjazmu. I, słowo daję, chyba mi się udało. Szedł obok mnie, z uśmiechem tak rozciągniętym, że wydawał się prawie biec wokół głowy. Czułam, że schwycił wiatr w żagle.

Poprosiłam, żeby mnie trochę oprowadził. Poszliśmy przez centrum do doków… i od razu zakochałam się w tym mieście. Nie było takie wielkie i ruchliwe, jak pewnie twoim zdaniem powinno być. Nikt się za niczym nie uganiał. Ze szpar w ścianach wyrastały chwasty, a ludzie nie śpieszyli się donikąd. Uspokoiłam się i poczułam błogo. To znaczy, ciągle byłam podniecona, ale czułam się z tym normalnie. Nikt nie zamierzał mnie zatrzymywać. Nie miałam wrażenia, że uciekłam. Pamiętam, że pomyślałam sobie: podoba mi się tutaj.

Smółka nalegał, żebyśmy poszli do domu. „Przygotowali dla nas coś do jedzenia – powtarzał. – To naprawdę fajni ludzie. Byłoby nie w porządku…” Oni jednak mnie nie interesowali.

Nie kocham Smółki. Już o tym mówiłam. Ale tamtego dnia był całkiem w moim typie. Cały czas zerkałam na swoje odbicie w witrynach. Byłam zaróżowiona na twarzy i miałam na sobie same jaskrawe rzeczy – szal, sweter i spódnicę. Powinnam była włożyć dżinsy czy coś takiego, ale wolałam się wystroić.

To wszystko było dla niego, rozumiesz? Chciałam, by poczuł, że może odważyć się ze mną na wszystko. I zamierzałam mu na to pozwolić.

Opuściliśmy doki i poszliśmy w kierunku targu. Nagle oparłam się o mur i przyciągnęłam go ku sobie. Jest ode mnie o stopę wyższy. Pociągnęłam go tak, że się nade mną nachylił. Po wyrazie jego twarzy widziałam, co z nim robię. A potem mnie pocałował – prawdziwym, długim pocałunkiem, jakbyśmy byli sami jedni pośrodku lasu albo pustyni. Jakby w promieniu stu mil nie było nikogo i jakbyśmy mogli robić, co nam się podobało.

– Uau… – powiedziałam.

– Uau, tak.

Tak bardzo pragnęłam jego dotyku, że chyba pociągnęłam go w kierunku wejścia do jakiegoś sklepu, ale naokoło było zbyt dużo ludzi. A jednak to okazało się w porządku. I zawsze takie było od tamtej pory.


W końcu dotarliśmy do miejsca noclegu. Naprawdę zrobiło to na mnie wrażenie. No bo znalazł sobie kąt, w którym mógł przebywać, i znalazł grupkę ludzi, którzy nie tylko byli gotowi go tolerować. Oni wręcz chcieli go utrzymywać. Uciekł zaledwie dwa tygodnie wcześniej, a już udało mu się urządzić. Nie miał jedynie własnej publiczności… no wiesz, ludzi, z którymi można się zadawać. Przyjaciele. Do nich nie można było zaliczyć Richarda ani Jerry’ego, ani Vonny. Byli za starzy i za sympatyczni. Prawdę mówiąc wydawali mi się trochę podejrzani. Ta dziewczyna, Vonny, podeszła do mnie, ucałowała mnie i uściskała, a ja odwzajemniłam jej uścisk i uśmiechnęłam się, ale ona przecież mnie nie znała. I nie odniosłam wrażenia, że aż tak bardzo jej się podobam.

Richard wyglądał trochę niesamowicie, szczerząc zęby do wszystkiego naokoło, ale przynajmniej był zabawny. Wydał mi się jakiś nieśmiały, sama nie wiem. Jerry był w porządku, wyglądał dość normalnie, ale nawet on coś kręcił. Wszystko, co w nich dostrzegałam, kazało mi myśleć, że są przebranymi wampirami. Miało się wrażenie, że są mili, bo wymyślili sobie, że tak wypada. Widać było, jak bardzo się starają, żeby wydać się miłymi. Przede wszystkim wiedziałam, że prawdopodobnie nie są milsi niż ja sama.

Ja na jego miejscu pewnie spałabym w bramie i jadła własne paznokcie. Ale zapewne znalazłabym mnóstwo ludzi gotowych robić to ze mną. Chyba bycie miłym nie jest aż tak interesujące. Czasem ludzie uważają mnie za miłą osobę, lecz tylko dlatego, że dzięki mnie czują się szczęśliwi. Ja po prostu szukam przyjemności i chcę się dobrze bawić.

Pewnie ktoś kiedyś to odkryje.

Pierwszym złym znakiem było to, że posiłek przygotowany przez Richarda zupełnie wysechł w piekarniku. Richard się nie przejął. Kiedy powiedziałam, że zwiedzaliśmy miasto, rozpromienił się patrząc w sufit, jakby to była najbardziej ekscytująca w świecie rzecz, i odparł: „Och, to dobrze”. Vonny była odrobinę zakłopotana, chociaż to nie ona gotowała. Oprócz tego, że zrobiła szarlotkę na deser.

Podniosła głowę znad szarlotki.

– Jak długo zostaniesz z nami, Gemmo?

Zapadła cisza. Czułam, że wszyscy na mnie patrzą. Oho… pomyślałam. Bo to nie było coś w rodzaju: „myślisz, że ci się tu spodoba?”. Padło tylko, jak długo”.

Uśmiechnęłam się.

– Nie wiem. Po prostu nie wiem… – powiedziała mi znów się uśmiechnęłam, a potem oni się uśmiechnęli, i Smółka też.

Tak jak mówiłam… wszyscy byli bardzo mili.


Później poszliśmy do pubu. Przyjemnie było tam siedzieć, popijając piwo. Musieli dyskretnie przemycić do środka mnie i Smółkę, na wypadek gdyby barman nie chciał nas obsłużyć.

Dopytywali się, czy słyszałam coś o mamie Smółki. Rozmawialiśmy o tym przez jakieś pół godziny, co wpędziło go w przygnębienie. Sygnał ostrzegawczy: wydawało mi się, że ich to bawi.

Po niedługim czasie okazało się, że wszyscy są anarchistami. To mnie trochę zaniepokoiło. Bo co prawda niewiele wiem o tych sprawach, ale czy przypadkiem anarchiści to nie ci, którzy od czasu do czasu wysadzają w powietrze ludzi zamiast ich serdecznie ściskać? Wyszło na jaw, że na niedzielny wieczór mieli wspaniały plan. Zamierzali iść i pozaklejać zamki w drzwiach banków.

Richard był wniebowzięty. Opuścił swoją szklankę i dziko szczerzył zęby do sufitu, nie kryjąc radości z przeszkodzenia na jeden dzień bankom w interesach.

– A czy banki nie mają tylnych drzwi? – zapytałam.

– Och, też je zakleimy. I nocne sejfy. – Rozejrzał się po pubie z uśmiechem człowieka, który wygrał milion funtów.

Wszystko było ustalone. Ja i Smółka mieliśmy pójść z nimi. Chyba mnie to podniecało. To było coś innego. Nieraz u siebie obserwowałam wandali. Wiesz, tych, co bawią się rozwalając dziecięce huśtawki. Wielka uciecha, co? Ale to miało jakiś cel, a poza tym oddałabym wszystko, żeby zobaczyć minę dyrektora banku, kiedy będzie na próżno próbował otworzyć drzwi. Wszyscy głośno się z tego roześmieliśmy.

Opowiedziałam im o mamie i tacie. Wydawali się pełni współczucia. Richard był nawet dość zbulwersowany.

– Moi rodzice zawsze pozwalali mi się zachowywać tak źle, jak tylko chciałem – oznajmił, szczerząc się niczym wariat w kierunku sufitu. – Korzystałem z okazji, jak umiałem – dodał radośnie.

Zaczynałam lubić Richarda.

Wymieniliśmy między sobą uwagi o matkach i ojcach i o tym, jacy są okropni. Smółka był trochę milczący. No cóż, miał powody, prawda? Ale ja już zaczynałam chichotać. Wypiłam piwo z wódką i sokiem pomarańczowym i myślałam, że właśnie w tym momencie moi rodzice zaczynają się na dobre wściekać. Była dziesiąta trzydzieści, a więc miałam już pół godziny spóźnienia. Pewnie siedzą, zgrzytają zębami i obmyślają nowe restrykcje, co – słowo daję – nadweręża nawet ich wyobraźnię, bo niewiele zostało do ograniczania. Zastanawiają się, z kim poszłam do łóżka, co sobie wstrzykuję i tak dalej. Naprawdę nieźle się ubawiłam myśląc o tym, jak miotają się po domu i dzwonią do wszystkich moich przyjaciół po kolei, obiecując sobie, że od jutra będą surowsi. A ja w tym czasie jestem o sto mil od nich…

Odkryją wszystko w poniedziałek rano, kiedy dojdzie mój list.

I wtedy Vonny odwróciła się do mnie i powiedziała najspokojniej w świecie:

– Nie sądzisz, że powinnaś zadzwonić do starych i powiadomić ich, że wszystko jest w porządku?

Gapiłam się na nią w osłupieniu. Co za hipokryzja! Dopiero co opowiadaliśmy sobie straszne historie o rodzicach, a teraz ona chce, żebym zaczęła być dla nich miła!

– Po co? – zapytałam.

– Ależ oni muszą czuć się okropnie. Powinnaś ich przynajmniej zawiadomić, że nic ci się nie stało.

– I powiedzieć im, kiedy mają spodziewać się mnie z powrotem? – zapytałam. – I dokąd wysłać ciepłe ubrania?

– Nie, po prostu daj im znać, że nic ci nie jest.

– Myślę, że to dobry pomysł – oznajmił Richard sufitowi.

No cóż, byłam w mniejszości, prawda? Zaczęłam mówić o liście, który miał nadejść w poniedziałek, ale to ich nie przekonało. Mama i tato martwili się teraz. Próbowałam wykazać, że biorąc pod uwagę okoliczności, bardziej prawdopodobną reakcją powinna być ślepa furia. Nic z tego. Nawet Smółka zwrócił się przeciwko mnie. Potem oczywiście zachciało mu się telefonować do swojej mamy i wspólnie musieliśmy mu to wyperswadować. Miałam nadzieję, że w ten sposób odczepią się ode mnie, ale kiedy tylko on się wycofał, znów zaczęli swoje.

Mieli nawet przy sobie rulon monet, tak że nie musiałam odchodzić gdzieś dalej. Zanim zdążyłam się zorientować, stałam naprzeciw automatu telefonicznego, wpychając monety i mówiąc do siebie: „świnia, świnia, świnia”. Jak mogło do tego dojść?

– Gemma… co się z tobą dzieje? Gdzie teraz jesteś?

– Nic mi nie jest. Ja tylko…

– Jesteśmy chorzy z nerwów…

– Jest dopiero pół do jedenastej…

– Jest jedenasta i od półtorej godziny powinnaś być w domu. Myślałem, że mamy to już za sobą. Myślałem, że wszystko zaczyna się układać. Twoja matka…

– Posłuchaj, dzwonię, żeby wam powiedzieć, że nie wrócę na noc…

– Ty… lepiej, byś wróciła. Znów zadajesz się z tymi swoimi koleżkami z plaży, co?… To nie jest w porządku, Gemma… – bla-bla-bla… coraz głośniej i głośniej.

Ucichł. Wystarczyło niewiele. Oddaliłam słuchawkę od ucha, szepcząc: „Błagam, błagam, nie rób mi tego…” Stałam w kącie pubu, ale miałam pełną świadomość, że oni mnie obserwują. Nie mogłam się do niego odezwać, tak głośno krzyczał. Nie mogłam nawet dać po sobie poznać zdenerwowania, bo oni patrzyli. Musiałam po prostu udawać, że normalnie rozmawiam z normalnym człowiekiem.

– Och, świetnie się bawimy, dzięki. Tak, w porządku, będę ostrożna. Tak, dzięki, tato. Do jutra… Tak, ucałuj mamę…

A on tymczasem mówił swoje.

– Dlaczego mówisz do mnie w ten sposób? Kpisz, czy co? Gemma, co się dzieje? Posłuchaj, tym razem puśćmy to w niepamięć. Jesteś z powrotem W CIĄGU GODZINY i możemy omówić…

– Nie, już jadłam. Zapiekankę z ziemniaków. Zadzwonię jeszcze, może jutro. OK, na razie, tato. Dzięki, cześć…

I odłożyłam słuchawkę.

Nie wiem, dlaczego tak mnie to rozstroiło. Po prostu nie byłam przygotowana. Opuściłam dom. Uciekłam. Zwyczajnie nie byłam przygotowana na rozmowę z nimi. Chyba mnie to zaskoczyło.

Stałam tam jeszcze przez chwilę, gapiąc się w ścianę i usiłując się nie rozpłakać. Nie chciałam, żeby zobaczyli mnie zapłakaną tuż po rozmowie ze starymi. Po minucie podeszła Vonny i spróbowała zajrzeć mi w oczy, ale się od niej odwróciłam.

– Wszystko w porządku, Gemmo? – przysunęła się bliżej i dotknęła mojego ramienia. – Czy w domu wszystko w porządku?

Głupia krowa! Co ona sobie myśli? Że niby co ma być w domu? Zamknęłam oczy i kiwnęłam głową. Miałam uczucie, jakby Vonny drążyła mi dziurę w czaszce. Przez nią wszystko było takie trudne do zniesienia. Zdobyłam się na szept.

– Słuchaj, zrobiłam to. Wystarczy?

Myślała nad tym parę sekund i skinęła głową. Poszłam do toalety umyć twarz.


Zamierzali iść na imprezę, lecz ja nie miałam na to ochoty. Było naprawdę wspaniale, ale teraz czułam się wykończona, całkowicie wykończona, jakbym nie przyjechała autobusem do Bristolu, tylko poleciała na Księżyc i z powrotem.

Wróciliśmy ze Smółką i usiedliśmy w jego pokoju. Byłam na niego wściekła, że trzymał ich stronę. Prawie się pokłóciliśmy. Zaczęłam płakać, a potem…

Naprawdę nie potrafiłabym długo się na niego gniewać. Kiedy zobaczył, że płaczę, okropnie się przejął. Zaczął mnie tulić i powtarzać: „Przepraszam, przepraszam…” i sam miał wilgotne oczy. A ja pomyślałam, że nie po to przebyłam taki szmat drogi, żeby się kłócić ze Smółką o tę parę druhów drużynowych!

Czuliśmy się bardzo bliscy sobie. Chciałam rozpalić na kominku, ale tego nie wolno nam było robić, bo sąsiedzi mogliby pomyśleć, że wybuchł pożar… i wezwać straż. Na razie mieli nie wiedzieć, że dom jest zamieszkany. Z tego samego powodu nie wolno nam było zapalać światła. Zaczynała mnie już trochę złościć ta lista rzeczy zabronionych. Smółka jednak ustawił świece wetknięte w butelki i zaparzył kawę. Usiedliśmy na podłodze, na stercie poduszek. Było trochę migdalenia i rozmawialiśmy bardzo długo o… nie wiem… o wszystkim.

W końcu trzeba było położyć się spać. Miałam swoją karimatę, której używałam zwykle na biwakach. Smółka miał własny materac i nie przestawał mnie zachęcać, żebym na nim spała. Trochę mnie to zniecierpliwiło, więc powiedziałam na odczepnego: „Dobra, dobra…” Miałam dla niego prezent i nie zamierzałam się wycofać.

W tym momencie czułam się już nieco zawstydzona. Położyłam karimatę obok jego materaca. Kiedy wyszedł z pokoju, rozebrałam się i wsunęłam do śpiwora.

No i dobrze, pomyślałam. Zrobiłam swoje. Teraz jego ruch.

Wrócił. Zdmuchnął świece i w kącie przebrał się w piżamę. Następnie wsunął się w swój śpiwór i po prostu leżał.

Byłam zła. Wściekła. Podciągnęłam śpiwór na wysokość nosa, tak że wystawały tylko włosy i oczy. Zerkałam na niego. Leżał z zamkniętymi oczyma w odległości trzech stóp, gotów do snu. Najgorsze było to, że marzłam. Gdyby to miało dłużej potrwać, musiałabym wymknąć się i wskoczyć w piżamę.

Leżałam jakieś dziesięć minut i zmarzłam już dość mocno. Wtedy on się odezwał.

– Potulimy się?

– Dobrze.

Przysunął bliżej swój materac i objął mnie. Nie próbował mnie pocałować. Następnie dotknął dłonią mojej szyi. Czułam, jak jego palce ześlizgują się w dół ku ramionom…

Patrzyłam na niego. Widziałam, że otworzył oczy i uchwyciwszy moje spojrzenie, znów je pośpiesznie zamknął. Po chwili jego palce ześlizgnęły się jeszcze niżej, przez talię do bioder.

To właśnie był mój prezent, rozumiesz? Ja. Nie miałam na sobie nawet jednej nitki.

Smółka otworzył oczy, uśmiechnął się, a ja mu również odpowiedziałam uśmiechem.

– Jest podwójny. Śpiwór.

– Och… Głuptas.

– Wzięłam dwa śpiwory i spięłam je razem. Wydostał się ze swojego łóżka i już miał wślizgnąć się do mnie.

– Masz coś? – zapytałam.

– No… nie…

Taki zawód! Byłam wkurzona. Usiadłam i pochwyciłam filiżankę wystygłej kawy.

– Czy to ja muszę mieć wszystko? – warknęłam i zaczęłam siorbać płyn.

– Przepraszam. Jestem taki głupi…

Cóż… chyba powinnam je mieć z sobą. Skąd miał wiedzieć? Smółka nigdy nie był harcerzem. To było jasne.

Po chwili powiedział: „Zaczekaj…”, poderwał się i wybiegł z pokoju w samych dżinsach, a ja pomyślałam…

– O, nie! – Wiedziałam, co chce zrobić. Poszedł pożyczyć od Vonny i Jerry’ego… W połowie mnie to rozśmieszyło, a w połowie rozzłościło… no bo przecież to był mój pierwszy raz. Nie chciałam korzystać z kondomów pożyczonych od jakichś starych, nudnych anarchistów!

Nie wracał strasznie długo. Chyba minęło pół godziny, zanim przyszedł z powrotem – po cichu, w razie gdybym zasnęła. Był zawstydzony.

– Przykro mi…

– Co się z tobą działo?

– Nie bardzo chcieli pożyczyć.

– Dlaczego?

– No bo ty masz dopiero czternaście lat, no i…

Jakbym to widziała. Musiała się odbyć wielka dyskusja o tym, czy Gemma jest wystarczająco dorosła. Byłam blada ze złości. Usiadłam nadąsana. On kręcił się nerwowo po pokoju. Podszedł, usiadł obok mnie i zapytał, czy będę jeszcze kiedykolwiek chciała. Potworność. Tego właśnie pragnęłam uniknąć. Sądziłam, że odkryje moją nagość w śpiworze i to po prostu się zdarzy. A teraz siedział w swoich niebieskich dżinsach, a ja włożyłam sweter – tak zmarzłam czekając.

– Och, nie przejmuj się… – powiedziałam.

Odwróciłam się, zawinęłam się w śpiwór i chciałam zasnąć. Wyczułam, że tkwi tam jeszcze przez chwilę, a potem i on wszedł do swojego śpiwora. Położył się blisko mnie i zaczął się przytulać.

Cóż, nie wszystko przychodzi tak łatwo, jakby się chciało. Znowu się odwróciłam, a on mnie pocałował, wysunął się ze swojego śpiwora i wszedł do mojego. Leżał przez chwilę nieruchomo, chociaż czułam, że jest bardzo podniecony. Czasami potrafi być bardzo taktowny. Przytulaliśmy się i zrobiło się bardzo ciepło, a później duszno i gorąco, i wkrótce mój sweter powędrował w górę przez szyję…


I Smółka powiedział cicho: „Kocham cię”.

A ja odpowiedziałam…

Och… było mi tak przykro z jego powodu, ale nie mogłam mu ofiarować nic innego, rozumiesz? To był zaledwie jeden moment, który przeżyliśmy razem. Bo on był dla mnie naprawdę kimś wyjątkowym, lecz… po prostu czułam, że w każdej chwili mógł się pojawić ktoś inny i to byłby prawdziwy wybuch, po którym odleciałabym daleko i wylądowałabym… w sąsiednim domu albo na innej planecie, albo gdziekolwiek indziej. Przy pierwszym podmuchu wiatru.

Nie chciałam go ranić.

Położyłam palec na jego ustach i szepnęłam: „Szszsz…”

Widziałam, że na mnie patrzy. On czuł się zraniony, a ja rozczarowana, bo postąpiłam najlepiej, jak umiałam. A jakie prawo miał on, by mnie kochać?

– Nie mów tak – poprosiłam.

Zapadło długie milczenie, po czym powiedział coś nieoczekiwanego.

– Mleczu.

Spojrzałam zaintrygowana, tak bardzo było to poza wszelkim kontekstem.

– Co to niby ma znaczyć?

Uśmiechnął się jakby i wzruszył ramionami, a ja też się uśmiechnęłam, bo zdałam sobie sprawę…

Podarował mi wykonany przez siebie obrazek, przedstawiający mlecz. Był uroczy. Nie wiem, co oznaczał dla niego ten mlecz, ale wiedziałam, o czym mówi. Mówił, że mnie kocha, nawet pomimo…

Pragnęłam mu coś powiedzieć… powiedzieć, jak wiele do niego czuję, chociaż go nie kocham. Nie mogłam powtórzyć „mleczu”, więc powiedziałam „biedronko”. Po prostu to mi przyszło do głowy.

Roześmiał się.

– Dlaczego biedronka? – zapytał.

– Bo są sympatyczne i wszyscy je lubią, i są ładne, i czerwone…

Zaczął całować moje usta.

– … i jest ich dużo. Tak jak mleczy – dodałam. Opuszką palca dotknęłam jego nosa, jakbym dawała mu znak, żeby przestał.

Smółka uśmiechnął się i skinął głową.

– Mleczu – powiedział.

– Biedronko.

– Mleczu.

– Biedronko.

W tamtej chwili naprawdę go kochałam. Bardziej niż kogokolwiek, bardziej niż siebie, nawet gdyby nazajutrz miało się to skończyć.

Pocałował mnie jeszcze raz i wtuliliśmy się w siebie tak mocno, jak tylko się dało.

Загрузка...