30 Co potrafi różdżka przysiąc

Słońce tkwiło na horyzoncie, idealnie podkreślając górujący w oddali kształt Białej Wieży, tym niemniej panujące poprzedniej nocy zimno chyba jeszcze bardziej się pogłębiło, a z przesuwających się po niebie ciemnostalowych chmur w każdej chwili mógł spaść śnieg. Zima ustępowała powoli, kurczowo trzymając się świata i niechętnie oddając pole czekającej na swoją kolejkę wiośnie. Przez ścianki namiotu Egwene, z pozoru odizolowanego od wszystkiego wokół, przeniknęły poranne hałasy. Całe obozowisko zdawało się wibrować. Robotnicy przywozili na wózkach wodę ze studni, dodatkowe stosy drewna opałowego i węgla drzewnego. Kobiety służebne roznosiły śniadania dla sióstr, a nowicjuszki przygotowywały się do zajęć w Familiach. To był ważny dzień, chociaż nikt poza Egwene o tym nie wiedział. Prawdopodobnie właśnie dzisiaj zostaną zerwane fałszywe negocjacje, które odbywały się w Darein przy stole ustawionym w wielkim namiocie u stóp mostu prowadzącego ku Tar Valon. A negocjacje były fałszywe z obu stron. Wynajęci przez Elaidę rabusie nadal panoszyli się bezkarnie po drugiej stronie rzeki. Tak czy owak, dzisiejsze zebranie będzie ostatnim — na jakiś czas.

Zerkając na własne śniadanie, Egwene westchnęła i wyjęła małą, czarną kropeczkę z parującej owsianki, po czym wytarła palce w lnianą serwetkę, nie upewniwszy się wcale, czy rzeczywiście znowu znalazła w jedzeniu wołka zbożowego. Jeśli człowiek nie miał pewności, czy znalazł robaka, wtedy mniej się o martwił o te, które pozostały w misce. Egwene włożyła łyżkę do ust i próbowała skoncentrować się na słodkich paseczkach suszonej moreli, wmieszanych przez Chesę w owsiankę. Czyżby jednak ponownie rozgryzła w zębach coś twardego?!

— Jak mawiała moja matka, wszystko, co jesz, wypełnia brzuch, więc staraj się nie zwracać uwagi na drobiazgi — mruknęła Chesa, jakby mówiła do siebie. W ten sposób udzielała Egwene rad, nie przekraczając granicy istniejącej między panią i jej służącą. Przynajmniej udzielała takich rad, kiedy w namiocie nie było Halimy, a dziś rano Halima odeszła bardzo wcześnie.

Chesa siedziała na jednej ze skrzyń z odzieżą, na wypadek gdyby Egwene czegoś pragnęła albo miała dla niej jakieś zlecenie, co jakiś czas wszakże jej oczy błądziły tęsknie ku stercie ubrań, które miała dziś zanieść praczkom. Nigdy nie krępowała się w obecności Egwene cerować lub naprawiać jakiejś części garderoby, jednak sortować odzież wolała w samotności.

Egwene wygładziła rysy twarzy i już miała odesłać służącą do własnego śniadania — Chesa uważała jedzenie, zanim jej pani skończy, za kolejne naruszenie dobrych obyczajów — nie zdążyła wszakże otworzyć ust, gdy do namiotu wbiegła otoczona poświatą saidara Nisao. Kiedy opadały lekkie klapy, Amyrlin ujrzała w przelocie czekającego na zewnątrz Sarina: łysego, czarnobrodego, niezbyt wysokiego, lecz mocno zbudowanego Strażnika Nisao. Mała siostra nie założyła wprawdzie kaptura, który leżał starannie rozłożony na jej ramionach, uwidaczniając w całej okazałości podszewkę z żółtego aksamitu, jednak otaczała się szczelnie płaszczem, jak gdyby odczuwała dotkliwy chłód. Nic nie mówiła, obrzuciła jedynie Chesę ostrym spojrzeniem. Służąca poczekała na kiwnięcie Egwene, po czym wzięła swoje okrycie i wybiegła. Może nie mogła zobaczyć poświaty Mocy, doskonale jednak wiedziała, kiedy jej pani potrzebuje prywatności.

— Kairen Stang nie żyje — oświadczyła bez zbędnych wstępów Nisao. Na jej twarzy nie było emocji, głos pozostawał mocny i chłodny. Tak niska, że Egwene czuła się przy niej wysoka, Żółta siostra prostowała się dziś niczym struna, jakby chciała zyskać każdy możliwy dodatkowy cal. Zwykle się w ten sposób nie zachowywała. — Zanim dotarłam do zwłok, siedem sióstr zdążyło już sprawdzić rezonans. Nie ma wątpliwości, że Kairen zabito przy użyciu saidina. Ktoś skręcił jej kark. Miała pogruchotane wszystkie kręgi szyjne. Wyglądało na to, że gwałtownie obrócono jej głowę o sto osiemdziesiąt stopni. W każdym razie morderca zrobił to szybko. — Wzięła głęboki, niepewny oddech, a gdy to sobie uświadomiła, wyprostowała się jeszcze bardziej. — Jej Strażnika oskarżono o morderstwo. Na razie jest nieprzytomny, najprawdopodobniej ktoś mu podał jakąś miksturę ziołową, która go uśpiła, ale gdy się obudzi, będzie miał kłopoty.

Mówiąc o ziołach, nie skrzywiła się lekceważąco, jak to miały w zwyczaju Żółte, co tym bardziej świadczyło o jej zdenerwowaniu (mimo iż jej twarz pozostała spokojna).

Amyrlin odłożyła łyżkę na mały stolik i odchyliła się na siedzeniu. Nagle krzesło przestało jej się wydawać wygodne. Teraz najlepszą następną po Leane była Bode Cauthon. Nowicjuszka! Egwene starała się nie myśleć o innych kwestiach wiążących się z osobą Bode. Jeżeli dziewczyna sporo poćwiczy, może osiągnie stadium podobne do poziomu Kairen. Nie powiedziała jednak o tym głośno. Nisao znała wiele sekretów, lecz nie wszystkie.

— Najpierw Anaiya, a teraz Kairen. Obie z Błękitnych Ajah. Wiesz jeszcze o jakichś sprawach, które je łączyły?

Nisao potrząsnęła głową.

— Anaiya była Aes Sedai już od pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu lat, gdy Kairen przybyła do Wieży, o ile sobie dobrze przypominam. Może miały wspólnych znajomych... Po prostu nie wiem, Matko. — Teraz w jej głosie dała się słyszeć nuta zmęczenia i ramiona kobiety nagle nieco opadły. Jej sekretne śledztwo po zabójstwie Anaiyi nie doprowadziło do żadnych efektów, lecz na pewno była świadoma, że obecnie Amyrlin zleci jej także wyjaśnienie śmierci Kairen.

— Dowiedz się — rzeczywiście poleciła Egwene. — Dyskretnie. — Drugie morderstwo i bez rozgłosu wywoła panikę. Przez chwilę Amyrlin przyglądała się swej rozmówczyni. Nisao mogła się usprawiedliwiać po fakcie albo twierdzić, że od początku miała wątpliwości, jednakże aż do tej pory stanowiła modelowy wręcz przykład pewnej siebie i swoich racji Żółtej. Tym razem wszakże sytuacja wyglądała inaczej. — Wiele sióstr spaceruje, obejmując saidara?

— Zauważyłam kilka, Matko — przyznała sztywno Nisao, unosząc nieco wyzywająco podbródek. Po chwili jednak otaczająca ją poświata zamigotała. Kobieta otuliła się ściślej płaszczem, jakby nagle znów poczuła zimno. — Wątpię, żeby mogło to pomóc Kairen. Jej śmierć była zbyt nagła. Jednak obejmując saidara... czujemy się... bezpieczniejsze.

Gdy niska siostra wyszła, Egwene siedziała przez moment, mieszając łyżką owsiankę. Nie dostrzegła żadnych nowych ciemnych kropeczek, tyle że straciła apetyt. W końcu wstała i zawiesiła sobie na szyi stułę z siedmioma paskami, po czym zarzuciła na ramiona płaszcz. Akurat dzisiaj nie zamierzała siedzieć samotnie w ciemnościach. Akurat dzisiaj musiała postępować zgodnie ze swoim rozkładem zajęć i obowiązków.

Na dworze wozy na wysokich kołach toczyły się zmrożonymi koleinami ulic obozowiska. Wozy wypełnione były dużymi beczkami z wodą, stertami porąbanego drewna opałowego lub workami z węglem drzewnym. Woźnice i pomocnicy jechali z tyłu, z powodu chłodu wszyscy podobnie owinięci płaszczami. Drewnianymi pasażami jak zwykle spieszyły Familie nowicjuszek, zazwyczaj bez zwalniania wykonujących szybki ukłon na widok przechodzącej Aes Sedai. Nieokazanie stosownego szacunku siostrze mogło się dla każdej skończyć chłostą, podobna kara czekała je wszakże za spóźnienie, a w dodatku nauczycielki cechowały się — ogólnie rzecz biorąc — mniejszą tolerancją niż mijane po drodze Aes Sedai, które przynajmniej mogły wziąć poprawkę na powody, dla których nowicjuszka tak pędzi.

Odziane na biało kobiety wciąż oczywiście uskakiwały z drogi, widząc pasiastą stułę zwisającą spod kaptura Egwene, ona jednakże nie zamierzała dać sobie popsuć nastroju jeszcze bardziej próżnymi myślami na temat nowicjuszek dygających na ulicy i ślizgających się po twardej jak lód powierzchni. Niektóre tak pędziły, że co rusz któraś się potykała i pewnie upadłaby na twarz, gdyby nie podtrzymały jej Krewne. Same członkinie jednej Familii także nazywały siebie Krewnymi i rzeczywiście kobiety wydawały się sobie ogromnie bliskie, może nawet bliższe, niż gdyby naprawdę łączyło je bliskie pokrewieństwo. Bardziej niż nowicjuszki denerwowały Egwene nieliczne Aes Sedai, które widywała wokół siebie — siostry sunęły po pasażach, wśród szumu ukłonów. Między swoim namiotem i gabinetem Amyrlin nie spotkała ich więcej niż tuzin, lecz trzy czy cztery z tychże szły, otaczając się nie tylko płaszczami, ale także poświatą saidara. W dodatku najczęściej chodziły parami, za nimi zaś ciągnęli ich Strażnicy, o ile dane Aes Sedai takowych posiadały. Wszystkie siostry — zarówno te niespowite w saidar, jak i te otoczone jego poświatą — stale rozglądały się czujnie, obserwując uważnie spod kapturów wszystkie osoby, które dostrzegły w zasięgu wzroku.

Egwene przypomniała sobie o zarazie gorączki plamistej, która dotknęła niegdyś Pole Emonda. Wówczas wszyscy chodzili po wiosce z przytkniętymi do nosa chusteczkami nasączonymi brandy (Doral Barran, która była wówczas Wiedzącą, twierdziła, że opary tego alkoholu zapobiegają zakażeniu), przyciskając je do twarzy i przyglądając się swoim współmieszkańcom; szukali u nich śladów pojawiającej się wysypki i słabości, która skończy się potknięciem i upadkiem. Zanim powstrzymano zarazę, zmarło jedenaście osób, a dopiero po miesiącu od śmierci ostatniej ofiary ludzie zaczęli wychodzić z domu bez tych chusteczek. Przez długi czas później Egwene kojarzyła zapach brandy ze strachem. Teraz niemal wyczuwała w powietrzu podobny lęk. W obozowisku zamordowano już dwie siostry, przy czym obie zginęły z ręki potrafiącego przenosić Moc mężczyzny, który najwidoczniej bez problemów kręcił się po obozie lub wchodził do niego i z niego wychodził, kiedy tylko chciał. A panika wyraźnie ogarniała szeregi Aes Sedai szybciej, niż zdołałaby się rozprzestrzenić jakakolwiek zaraza.

Kiedy Amyrlin weszła do namiotu, którego używała jako swojego gabinetu, odkryła, że panuje już w nim ciepło. Kosz z płonącymi węglami wydzielał aromat róż. Zapalono też stojące lampy z odblaśnicami oraz lampę na biurku. Rozkład dnia Egwene był powszechnie znany. Amyrlin zawiesiła płaszcz na stojaku w narożniku, po czym zajęła miejsce za pulpitem do pisania, mechanicznie chwytając niestabilną nogę krzesła, która zawsze w takim momencie próbowała się składać. Całe jej postępowanie było rutynowe. A jutro będzie mogła ogłosić, czego dokonała.

Pierwszy gość, który się zjawił, zaszokował ją. W każdym razie przed oczyma Egwene stanęła chyba ostatnia kobieta, jakiej spodziewałaby się w tym miejscu. Theodrin była smukłą Brązową o zaokrąglonych policzkach, miała typową dla Domanek miedzianą karnację i zwyczaj upartego zaciskania ust. A kiedyś zawsze wyglądała na gotową do uśmiechu. Teraz sunęła po zniszczonych dywanach, aż dotarła tak blisko pulpitu, że frędzle jej szala o mało nie wytarły blatu. Gdy wykonała bardzo uroczysty i głęboki ukłon, Amyrlin wyciągnęła ku niej lewą rękę i kobieta ucałowała pierścień w kształcie Wielkiego Węża. Na oficjalność należało reagować oficjalnie.

— Matko, Romanda pragnie spytać, czy może się dziś z tobą spotkać — oświadczyła szczupła przybyła.

Mówiła cicho, a jednocześnie twardym tonem.

— Odpowiedz jej, Córko, że spotkam się z nią w każdej chwili, którą wybierze — odparła ostrożnie Egwene.

Nie zmieniając wyrazu twarzy, Theodrin znowu wykonała formalny ukłon. Kiedy ruszyła do wyjścia, do namiotu wkroczyła Przyjęta imieniem Emara, odrzucając obszyty lamówką biały kaptur. Emara była kobietką chudą i równie małą jak Nisao. Wyglądała na osóbkę, którą może przewrócić silniejszy wiatr, tym niemniej kierowała powierzonymi jej opiece nowicjuszkami twardą ręką i traktowała je ostrzej niż wiele innych sióstr. Życie nowicjuszek powinno być wszakże surowe, zresztą Emara była surowa również dla samej siebie. Teraz obrzuciła szarymi oczyma brązowe frędzle szala Theodrin i wargi tej niewysokiej Przyjętej wykrzywiły się w pogardliwym uśmieszku, nad którym wszakże szybko zapanowała. Sekundę później uniosła i rozłożyła śnieżnobiałe, obrzeżone paskami przy rąbkach spódnice, kłaniając się Egwene. Policzki Theodrin spłonęły jaskrawym rumieńcem.

Amyrlin uderzyła pięścią w blat pulpitu na tyle mocno, że kamienny kałamarz i słoiczek z piaskiem niebezpiecznie się zatrzęsły.

— Zapomniałaś o stosownej uprzejmości wobec Aes Sedai, dziecko? — warknęła ostro.

Emara pobladła — Egwene wszak zdążyła już sobie wyrobić odpowiednią reputację — i pospiesznie wykonała jeszcze głębszy ukłon przed Theodrin, która przyjęła go, bez wyrazu kiwnąwszy głową, po czym umknęła z namiotu znacznie szybciej, niż wpadła do niego Emara czy wcześniej ona sama.

Przyjęta zaś wyjąkała z wydatnym, wzmocnionym przez nerwy illiańskim akcentem prośbę Lelaine o spotkanie z Amyrlin. Dawniej zarówno Romanda, jak i Lelaine zachowywały się o wiele mniej formalnie, wchodząc do gabinetu Egwene niezapowiedziane i kiedy tylko miały ochotę, jednakże wypowiedzenie wojny Elaidzie zmieniło mnóstwo spraw. Nie wszystkie, ale wystarczająco wiele, ażeby można było te zmiany dostrzec. Amyrlin poleciła przekazać Lelaine identyczną odpowiedź jak ta, której udzieliła poprzez Theodrin Romandzie, chociaż Emarze przekazała ją dużo mocniejszym tonem. Podczas ukłonu Przyjęta niemal się przewróciła, po czym właściwie wybiegła z namiotu. Zapewne opowieść o tej krótkiej rozmowie potwierdzi legendę Egwene al’Vere jako tak ostrej Zasiadającej na Tronie Amyrlin, że przy niej Sereille Bagand zacznie się wszystkim wydawać istotą delikatną niczym gęsi puch.

Natychmiast po wyjściu Emary Egwene podniosła rękę znad blatu i zmarszczyła brwi, patrząc na papier, który wcześniej bezwiednie przykrywała dłonią. Była to złożona karteczka, którą Theodrin zdążyła położyć na pulpicie do pisania, podczas gdy całowała pierścień Amyrlin. Egwene rozłożyła niewielką kartkę i jej marsowa mina się pogłębiła. Pismo pokrywające papier było płynne, a równocześnie bardzo staranne, choć przy jednej z krawędzi dostrzegła małego kleksa. A przecież Theodrin słynęła z wielkiej schludności, także w posługiwaniu się atramentem. Cóż, może próbowała się dopasować do powszechnego obrazu Brązowych.

Romanda wysłała dwie siostry w Podróż do Cairhien, gdzie mają zbadać pewną opowieść, która zdenerwowała Żółte Zasiadające. Nie wiem nic na temat szczegółów tej pogłoski, Matko, ale na pewno je poznam. Słyszałam, jak jedna z Zasiadających wspomniała o Nynaeve. Nie sugerowała przy tym, że Nynaeve przebywa w Cairhien, lecz owa plotka na pewno się z nią jakoś wiąże.

Głupia kobieta nawet podpisała się pod tym swoim imieniem!

— O co chodzi, Matko?

Egwene drgnęła z zaskoczenia i w ostatniej chwili przed własnym upadkiem na dywan złapała składaną nogę krzesła. Nadal z marsową miną skupiała wzrok na Siuan, która stała w progu namiotu, tuż przy wejściowych klapach. Dawna Amyrlin miała na ramionach przyozdobiony błękitnymi frędzlami szal, do piersi zaś przyciskała skórzane teczki. Na widok zaskoczenia Egwene niebieskooka kobieta uniosła nieznacznie brwi.

— Zobacz — odrzekła Amyrlin z irytacją, ciskając w nowo przybyłą papierem i besztając się w myślach za własne zachowanie. Pora nie była odpowiednia na podskoki i wzdrygnięcia! — Słyszałaś o Kairen? — spytała. Była pewna, że do Siuan dotarła już nieszczęsna nowina, niemniej jednak dodała: — Poczyniłaś konieczne zmiany?

„Konieczne zmiany” — powtórzyła w myślach. O Światłości, przemawiała równie pompatycznie jak Romanda. Bez dwóch zdań, była straszliwie zdenerwowana. Dopiero w ostatniej chwili pomyślała o objęciu saidara i utkaniu osłony chroniącej przed podsłuchem. Kiedy zaś ją utkała, od razu uświadomiła sobie, że dzisiejszy dzień to nie najlepszy moment na stawianie zabezpieczeń przeciwpodsłuchowych. Akurat dziś nikt nie powinien myśleć, że aktualna władczyni omawia jakieś sekretne sprawy z byłą Amyrlin.

Siuan nie wyglądała na zdenerwowaną. Przetrwała w swoim życiu już gorsze burze. Można by powiedzieć, że choć tonęła, przeżyła. Obrazowo mówiąc, na tle jej wcześniejszych kataklizmów dziś dla niej wiał zaledwie słaby wietrzyk.

— Nie trzeba niczego zmieniać, Matko, póki nie zyskamy pewności w kwestii łodzi — odpowiedziała opanowanym głosem, kładąc na pulpicie teczki i starannie wpasowując je między kałamarz i słoiczek z piaskiem. — Im mniej czasu Bode poświęci na myślenie o czekającym ją zadaniu, tym mniejsze ryzyko, że dziewczyna spanikuje.

Tak, tak, Siuan była spokojna niczym woda stawu w bezwietrzny dzień. Dwa morderstwa dokonane na siostrach nie mogły zburzyć jej opanowania. Ani przekazanie rozkazu zajęcia miejsca jednej z nich nowicjuszce, która dopiero od kilku miesięcy pobierała nauki.

Jednakże kiedy Siuan przeczytała notatkę, zmarszczyła czoło.

— Najpierw Faolain zaczyna się ukrywać — ryknęła w papier — a teraz Theodrin przynosi coś takiego tobie, zamiast mnie. Ta głupia dziewucha ma mniejszy móżdżek niż rybołów! Myślałby ktoś, iż jej pragnieniem jest powiadomienie całego świata, że dla ciebie ma na oku Romandę.

„Mieć na oku” — pomyślała Egwene. „Kulturalne określenie szpiegowania”. Najwyraźniej obie dziś lubowały się w eufemizmach. Och, wszak Aes Sedai zawsze posługiwały się eufemizmami. Tyle że dzisiaj tego typu niedomówienia działały Amyrlin na nerwy.

— Może rzeczywiście pragnie, ażeby wykryto jej działalność. Może jest zmęczona poleceniami Romandy. Chce, by Romanda przestała jej mówić, co ma zrobić, powiedzieć albo pomyśleć. Wyobraź sobie, Siuan, że była u mnie Przyjęta, która jawnie sobie drwiła z szala Theodrin.

Eks-Amyrlin wykonała pogardliwy gest.

— Romanda próbuje wszystkim narzucać, co mają robić. I co mają myśleć. Jeśli zaś chodzi o resztę, sytuacja zmieni się natychmiast, gdy Theodrin i Faolain będą mogły złożyć przysięgę przy użyciu Różdżki Przysiąg. Moim zdaniem, w chwili obecnej nikt nie będzie nalegał na poddanie ich sprawdzianom prowadzącym do szala. Aż do tego czasu obie muszą się poddać biegowi zdarzeń.

— To nie wystarczy, Siuan. — Egwene starała się przemawiać opanowanym głosem, jednak zachowanie spokojnego tonu wymagało od niej sporego wysiłku. W każdym razie brała pod uwagę, na co naraża dwie kobiety, kiedy polecała jednej z nich dołączenie do grupki sióstr otaczających Romandę, drugiej do grupki Lelaine. W tamtym czasie wszakże musiała przecież wiedzieć, o czym potajemnie dyskutują Zasiadające. Ta wiedza nadal była jej potrzebna, tym niemniej Amyrlin miała obowiązki wobec obu kobiet, które jako pierwsze przysięgły jej wierność, w dodatku z własnej i nieprzymuszonej woli. A poza tym... — Dużo z tego, co powiedziano na temat Theodrin i Faolain, można by powiedzieć także o mnie. Skoro byle Przyjęta może im jawnie okazywać brak szacunku... — No cóż, Egwene wcale się tego nie obawiała. Siostry jednak stanowiły inną kwestię. Szczególnie Zasiadające. — Siuan, jeśli Aes Sedai we mnie zwątpią, stracę wszelkie szanse na ponowne scalenie Wieży, wszelkie!

Dawna Amyrlin gwałtownie parsknęła:

— Matko, w chwili obecnej już nawet Lelaine i Romanda wiedzą, że jesteś prawdziwą Zasiadającą na Tronie Amyrlin i że naprawdę rządzisz. Czy się do tego przyznają czy nie... Żadna z tych dwóch nie jest kolejną Deane Aryman. Myślę, że zaczynają cię raczej postrzegać jako wcielenie Edarny Noregovny.

— Jest to możliwe — zgodziła się cierpko Egwene. Deane nazywano zbawicielką Białej Wieży. Wzięła sprawy w swoje ręce po detronizacji Bonwhin za próbę manipulowania Arturem Jastrzębie Skrzydło, ażeby poprzez niego kontrolować świat. Edarnę z kolei uważano za najbardziej utalentowaną w sensie politycznym kobietę, jaka kiedykolwiek dostąpiła Laski i Stuły. Obie były bardzo silnymi Zasiadającymi na Tronie Amyrlin. — Jednak... tak jak mi przypomniałaś... muszę się pilnować, w przeciwnym razie skończę jak Shein Chunla. — Shein również była początkowo silną Amyrlin, twardo kierującą Wieżą i Komnatą, niestety pod koniec swoich rządów stała się marionetką, która robiła dokładnie to, co jej kazały Zasiadające.

Siuan kiwnęła głową z aprobatą i zrozumieniem. Sama wszak uczyła Egwene historii Wieży i często powoływała się na te Amyrlin, które podczas swoich rządów popełniły jakiś straszliwy błąd i zapłaciły zań własnym życiem lub przynajmniej detronizacją. Tak jak ona.

— To jednak jest zupełnie inna sprawa — mruknęła, stukając palcami w notatkę. — Kiedy dopadnę tę Theodrin, pożałuje, że nie jest już nowicjuszką! A Faolain! Jeśli się okaże, że obie próbują się teraz wykręcić od odpowiedzialności, przysięgam, że wypatroszę je jak świnie w rzeźni!

— Kogo wypatroszysz? — spytała Sheriam, wpadając do pomieszczenia wraz z podmuchem zimnego powietrza.

Krzesło pod Egwene o mało znów się nie złożyło. Jeszcze jedna taka sytuacja i Amyrlin naprawdę znajdzie się na dywanie. Musiała zdobyć siedzisko, które nie będzie jej zawodzić przy każdym poruszeniu. Byłaby skłonna się założyć, iż Edarna nigdy nie podskakiwała, jakby miała na grzbiecie świerzbacza.

— Nikogo, kto mógłby ciebie interesować — odparła opanowanym głosem Siuan, przysuwając papier do płomieni jednej z biurkowych lamp. Karteczka płonęła szybko, a gdy ogień dotarł aż do koniuszków palca byłej Amyrlin, Siuan zdusiła resztki, po czym wytarła dłonie z popiołu. Tylko Egwene, Siuan i Leane wiedziały o misji Faolain i Theodrin. No i oczywiście same dwie zainteresowane. Chociaż wielu szczegółów nie znała żadna z nich.

Sheriam przyjęła odpowiedź ze spokojem. Ognistowłosa Opiekunka prawdopodobnie już całkowicie wróciła do siebie po swoim załamaniu w Komnacie. Przynajmniej odzyskała swą zewnętrzną godność albo przeważającą jej część. Choć kiedy patrzyła, jak Siuan spala notatkę, chyba nieco zmrużyła skośne, zielone oczy i musnęła ułożoną na ramionach wąską, błękitną stułę, jakby chciała się upewnić, czy tkanina nadal tkwi na swoim miejscu. Sheriam nie musiała akceptować rozkazów Siuan — w każdym razie Egwene na pewno by jej tego nie zleciła — jednak Opiekunka doskonale wiedziała, że Siuan również nie musi jej słuchać, co być może ją drażniło, ponieważ obecnie dawna Amyrlin posiadała znacznie mniej od samej Sheriam siły we władaniu Mocą. Denerwowało ją zapewne także własne przekonanie o istnieniu sekretów, w które jej nie wtajemniczano. Niestety, będzie musiała z tą świadomością żyć.

Opiekunka również zresztą przyniosła z sobą jakiś papier, który teraz położyła na stole przed Egwene.

— W drodze tutaj spotkałam Tianę, Matko — oświadczyła. — Powiedziała mi, że mam ci to przekazać.

„To” okazało się dziennym raportem dotyczącym uciekinierek. Raporty te, wciąż nazywane dziennymi, obecnie nie przychodziły już każdego dnia ani nawet raz w tygodniu. Działo się tak, odkąd nowicjuszki zorganizowano w Familie. Krewne wspierały się teraz nawzajem, pocieszały wśród frustracji i łez, a także perswadowały sobie wzajemnie najgorsze możliwe błędy, takie jak właśnie ucieczka. Z tego też względu również dzisiejszy raport składał się jedynie z jednej kartki, na której widniało samotne nazwisko: Nicola Treehill.

Egwene westchnęła i odłożyła notkę. Sądziła, że pragnienie pobierania nauk zatrzyma Nicolę w obozie, niezależnie od desperacji dziewczyny. Tym niemniej nie mogła powiedzieć, że martwi się jej ucieczką. Nicola była osobą przebiegłą i pozbawioną skrupułów, chętnie próbującą szantażu oraz wszelkich innych metod, które w jej opinii ułatwiały drogę do celu. Bardzo prawdopodobne, że znalazła sobie kogoś do pomocy. Areina nie miałaby oporów przed kradzieżą koni, które posłużyłyby im do ucieczki.

Nagle wzrok Amyrlin przyciągnęła widniejąca obok imienia data. A właściwie dwie daty, oznaczone znakami zapytania. Chociaż dni numerowano, niezwykle rzadko używano nazw miesięcy — z wyjątkiem oficjalnych dokumentów i traktatów (na przykład: „Podpisano, opieczętowano i poświadczono w mieście Illian dwunastego dnia Saven, w Roku Stwórcy...”), a także sprawozdań o tym charakterze i wpisów nazwisk kobiet w księdze nowicjuszek. Na co dzień wystarczyło wskazać, ile dni minęło od jakiegoś święta albo ile pozostało do innego. Napisane daty zawsze wyglądały dla Egwene dziwnie. Musiała policzyć na palcach, jeśli chciała mieć pewność co do opisywanego dnia.

— Sheriam, Nicola uciekła trzy lub cztery dni temu? Tiana ot tak sobie o tym pisze? I nie jest nawet pewna, kiedy to się stało... trzy dni temu czy też może cztery?

— Krewne Nicoli ją kryły, Matko — wyjaśniła Opiekunka, potrząsając ze smutkiem głową. Co dziwne przy tym, jej mały uśmiech wyglądał na rozbawiony. Albo zdawał się nawet pełen podziwu. — Nie z miłości. Najwyraźniej cieszyły się, że dziewczyna zniknęła i obawiały się jej powrotu. Nicola była okropnie apodyktyczna, gdy chodziło o jej Talent do głoszenia Przepowiedni. Zdaje mi się, że Tiana bardzo się zdenerwowała zachowaniem Krewnych dziewczyny. Boję się, że żadna nie posiedzi sobie wygodnie na zajęciach ani dziś, ani w najbliższych dniach. Tiana mówiła mi, że zamierza codziennie rano zamiast śniadania dawać im porcję rózg... do czasu, aż Nicola się znajdzie. Sądzę, że może jednak ustąpi. Skoro Nicola zniknęła już tyle dni przed odkryciem jej ucieczki, może minąć sporo czasu, zanim ustalimy miejsce jej pobytu.

Egwene lekko się skrzywiła. Nadal miała w pamięci własne wizyty w gabinecie Mistrzyni Nowicjuszek, wtedy zajmowanym właśnie przez kobietę siedzącą w tej chwili przed nią. Sheriam cechowała się wówczas silną ręką. Nikt chyba nie zniósłby codziennej chłosty z jej dłoni. Jednakże ukrywanie zniknięcia uciekinierki stanowiło wykroczenie poważniejsze niż wykradanie się po godzinach lub płatanie psikusów. Amyrlin odsunęła raport na bok.

— Tiana poradzi sobie z tą sprawą tak, jak uzna za stosowne — podsumowała. — Sheriam, zaszła jakaś zmiana w rozmowach sióstr o moim śnie?

Egwene ujawniła sen o ataku Seanchan od razu rano, po nocy, w której jej się przyśnił, a słuchaczki zagapiły się na nią apatycznie, najpewniej z powodu świeżej jeszcze nowiny o śmierci Anaiyi. To morderstwo zaszokowało wszystkie Aes Sedai.

Opiekunka zamiast odpowiedzieć, odchrząknęła i wygładziła spódnice z błękitnymi wstawkami.

— Może nie jesteś tego świadoma, Matko, ale jedną z Krewnych Nicoli jest Larine Ayellin. Z Pola Emonda — dodała, jakby Amyrlin tego nie wiedziała. — Nikt nie będzie uważać, że kogoś faworyzujesz, jeśli ułaskawisz całą Familię. Tak czy owak, Tiana, do czasu aż ustąpi, nie zamierza traktować ich szczególnie ostro. Ale trochę sobie pocierpią.

Egwene rozsiadła się wygodniej, choć ostrożnie z powodu chwiejnej nogi krzesła, po czym zmarszczyła brwi i przypatrzyła się swej rozmówczyni. Larine była prawie jej rówieśnicą i niegdyś bliską przyjaciółką. Razem dorastały, spędzały we dwie całe godziny, plotkując, ćwicząc splatanie włosów w warkocze i czekając na moment, w którym Koło Kobiet uzna, że już dorosły do noszenia owych warkoczy. Mimo to Larine należała do tych nielicznych dziewcząt z Pola Emonda, które rzeczywiście zaakceptowały Egwene na stanowisku Zasiadającej na Tronie Amyrlin, chociaż swą akceptację potwierdzała głównie poprzez zachowywanie dystansu. Wyraźnie trzymała się z dala od przyjaciółki z dzieciństwa. Czyżby jednak Sheriam sądziła, iż Egwene faworyzuje kogokolwiek? Nawet Siuan wyglądała na zaskoczoną tym podejrzeniem.

— Sheriam, lepiej niż ktokolwiek powinnaś wiedzieć, że dyscyplina obowiązująca dla nowicjuszek oraz ewentualne kary należą do kompetencji Mistrzyni Nowicjuszek — oświadczyła Amyrlin. — Mogę się wtrącić dopiero, kiedy Mistrzyni zacznie się nad jakąś dziewczyną wyjątkowo okrutnie znęcać, a przecież niczego takiego nie zasugerowałaś. Poza tym, jeśli Larine dojdzie do wniosku, że ominie ją dziś kara za pomoc uciekinierce... powtarzam, Sheriam, za pomoc uciekinierce...! Jeśli tak pomyśli dziś, zastanów się, jakie wykroczenia mogą jej przemknąć przez myśl jutro? Jeżeli będzie miała dość oleju w głowie, by nad sobą zapanować, może zdobyć szal, lecz tylko wtedy. A ja nie zamierzam pokazywać jej drogi, która może ją doprowadzić do odesłania za złe zachowanie. Zmieńmy temat. Co zatem mówią o moim śnie?

Opiekunka zamrugała skośnymi zielonymi oczyma, a następnie zerknęła na Siuan. O Światłości, czyż ta kobieta sądziła, iż Egwene jest wobec niej taka twarda z powodu obecności Siuan? Ponieważ Siuan mogłaby rozpowiadać o tej rozmowie?! Och, Sheriam nie powinna tak myśleć, była wszak kiedyś Mistrzynią Nowicjuszek.

— Jeśli chodzi o nastawienie sióstr, Matko — odparła w końcu Opiekunka — większość nadal uważa, że Seanchanie znajdują się w odległości tysiąca mil, że nie potrafią Podróżować i że gdy wyruszą na Tar Valon, dowiemy się o tym wcześniej, niż zdołają podejść na dwieście lig.

Siuan wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo, tak naprawdę nie wydawała się wszakże zaskoczona. Egwene również miała ochotę zakląć. Niepokój związany z morderstwem Anaiyi nie miał najwyraźniej nic wspólnego z apatią sióstr. Zasiadające po prostu nie uwierzyły, że Egwene może być Śniącą. Anaiya miała co do tego pewność, lecz Anaiya już nie żyła. W Talent Amyrlin wierzyły także Siuan i Leane, tym niemniej żadna z nich nie stała obecnie wystarczająco wysoko w hierarchii, ażeby ich opinii wysłuchano z czymś więcej niż ledwie niecierpliwą grzecznością, jeśli w ogóle. Egwene pojęła, że Opiekunka także nie bierze pod uwagę jej potencjalnego Talentu. Och, Sheriam przestrzegała przysięgi wierności najściślej, jak Amyrlin mogłaby sobie życzyć, tyle że nikomu nie można właściwie rozkazać, w co ma wierzyć. Ludzie powtórzą twoje słowa, może nawet je zapamiętają, nie zmienią jednakże bynajmniej swojego podejścia.

Po wyjściu Opiekunki Egwene przyłapała się na rozważaniu prawdziwych powodów, które sprowadziły do niej Sheriam. Czy chciała jej tylko powiedzieć o konieczności ukarania Larine? Pewnie nie. A jednak Opiekunka nie mówiła o niczym innym, co najwyżej odpowiadała na pytania Amyrlin.

Wkrótce do pomieszczenia wkroczyła Myrelle, za którą podążała Morvrin. Egwene odkryła, że obie przed wejściem do namiotu wypuściły Źródło i kazały poczekać na zewnątrz swoim Strażnikom. Mężczyźni, których Amyrlin widziała jedynie przez krótką chwilę w rozsuniętych wejściowych klapach, wyglądali na ostrożnych i nieufnych, nawet jak na Strażników.

Na widok Siuan duże ciemne oczy Myrelle zabłyszczały, a jej nozdrza się rozszerzyły. Okrągła twarz Morvrin pozostała natomiast gładka niczym wypolerowany kamień, chociaż kobieta przesuwała palcami obu rąk po ciemnobrązowych spódnicach, jakby coś z nich ścierała. Może jej ruchy były bezwiedne. W przeciwieństwie do Sheriam obie siostry musiały akceptować polecenia Siuan, choć żadnej fakt ten się nie podobał. Egwene nie chciała im bynajmniej utrzeć nosa, jednakże absolutnie ufała Siuan, im obu natomiast nie do końca, niezależnie od złożonych przez nie przysiąg. Poza tym, istniały momenty, w których kłopotliwe, o ile nie niemożliwe, wydawało się powiedzenie zaprzysiężonym jej siostrom, czego od nich wymaga. Siuan natomiast bez problemów przekazywała jej polecenia, a Egwene miała wówczas pewność, że siostry się im podporządkują.

Spytała więc wprost o rozmowę na temat jej snu, niestety — co jej już nie zaskoczyło — obie potwierdziły słowa Opiekunki. Seanchanie znajdowali się w ich opinii daleko stąd. Jeśli się zbliżą, siostry zostaną ostrzeżone. Mówiły to samo, co półtora tygodnia temu. Najgorzej, że...

— Gdyby żyła Anaiya, sytuacja może wyglądałaby inaczej — oznajmiła Morvrin, dla zachowania równowagi balansując na jednym z rachitycznych stołków przed pulpitem do pisania. Mimo swej tuszy utrzymywała się na siedzisku z łatwością i wdziękiem. — Anaiya miała reputację osoby, której nieobca jest wiedza tajemna. Zawsze sądziłam, że powinna wybrać Brązową Ajah. Skoro twierdziła, że jesteś Śniącą...

Pod wpływem ostrego spojrzenia Amyrlin kobieta przerwała i gwałtownie zacisnęła zęby.

Myrelle z kolei postanowiła nagle ogrzać dłonie nad koszem z płonącymi węglami.

Zatem żadna z nich również nie wierzyła w Talent Egwene. W całym obozie w prawdziwość jej snu wierzyły jedynie Siuan i Leane. Varilin przejęła rozmowy w Darein, zręcznie spychając Beonin na drugi plan i stale znajdowała jakieś wymówki, z powodu których nie mogła akurat w tym momencie przekazać ostrzeżenia. Może za kilka dni, gdy rozmowy staną się łatwiejsze... Jak gdyby siostry w ogóle potrafiły rozmawiać wprost, zamiast używać eufemizmów i niedopowiedzeń, starając się nie wymówić najmniejszego nawet słówka, którym mogłyby obrazić drugą stronę. Tak postępowały wszystkie, oprócz Siuan i Leane. I tylko one dwie wierzyły w Talent Egwene. Tak przynajmniej sądziła.

Myrelle nieoczekiwanie odwróciła się od kosza z płonącymi węglami. Miała pewną siebie minę, jakby zahartowało ją ciepło gorących węgli.

— Matko, myślę o dniu, w którym zostało zniszczone Shadar Logoth...

Przerwała, po czym znów się odwróciła do kosza.

Równocześnie do namiotu wkroczyła odziana w intensywny błękit kobieta o pociągłej twarzy. Przybyła niosła w dłoniach trójnożny stołek pomalowany jaskrawymi spiralami.

Maigan była piękna, miała wielkie oczy i pełne wargi, choć wszystko w niej wydawało się osobliwie wydłużone. Nie grzeszyła wprawdzie przesadnym wzrostem, a jednak nawet jej ręce wyglądały na zbyt długie. Chłodno kiwnęła głową Morvrin i jawnie zignorowała Myrelle.

— Przyniosłam dziś własne siedzisko, Matko — oznajmiła, wykonując nierówne dygnięcie, utrudnione przez trzymany w jednej ręce stołek. — Twoje są raczej niepewne, jeśli mogę tak je określić.

Amyrlin rzecz jasna nie zdziwiła się, że po śmierci Anaiyi Błękitne Ajah przysłały zastępczynię do jej „rady doradczej”, jednakże nie ucieszyła się, widząc, kogo do tej roli wyznaczyły. Mimo iż podczas rządów Siuan Maigan należała do jej sojuszniczek.

— Masz coś przeciwko temu, żebym wysłała Siuan po herbatę, Matko? — spytała Maigan, kiedy usiadła na swoim stołku. — Naprawdę powinnaś mieć tu jakąś nowicjuszkę albo Przyjętą, która załatwiałaby różne sprawy, herbatę wszakże może nam przynieść Siuan.

— Nowicjuszki mają sporo zajęć, Córko — odparła Egwene — a Przyjęte, mimo istnienia Familii, ledwie mają czas na własne studia. — Poza tym musiałaby wysyłać „swoją” nowicjuszkę lub Przyjętą na dwór, ilekroć zapragnęłaby porozmawiać z kimś na osobności. Decyzja odesłania przed namiot wydawała jej się tym trudniejsza, że dziewczęta te i kobiety nie nauczyły się jeszcze wszak ignorować gorąca czy zimna. W dodatku obecność takiej osoby przed namiotem jednoznacznie sugerowałaby, że w gabinecie Amyrlin rozprawia się o czymś, co warto podsłuchać. — Siuan, proszę, przynieś nam herbaty, dobrze? Jestem pewna, że każda z nas chętnie wypije po filiżance gorącego napoju.

Kiedy była Amyrlin ruszyła ku wyjściu, Maigan podniosła dłoń o długich palcach.

— Mam w swoim namiocie słoiczek miodu miętowego — dorzuciła władczym tonem. — Przynieś go. I postaraj się przy okazji niczego nie zwędzić. Pamiętam, że zawsze lubiłaś słodycze. No, pospiesz się.

Kiedyś Maigan była jej sojuszniczką, teraz zaś stanęła po stronie tych licznych sióstr, które obwiniały Siuan o rozbicie Białej Wieży.

— Jak sobie życzysz, Maigan — odrzekła Siuan łagodnym głosem, a zanim pospiesznie odeszła, ugięła nawet nieznacznie kolano. Naprawdę się spieszyła. Maigan zajmowała w hierarchii miejsce równie wysokie jak Myrelle bądź też Morvrin, dawną Amyrlin zaś przed karą za nieposłuszeństwo nie chroniły ani przysięgi wierności, ani inne nakazy czy zakazy. Kobieta o pociągłej twarzy lekko pokiwała głową z zadowoleniem. Siuan musiała wszak niedawno błagać o ponowne przyjęcie do Błękitnych Ajah, a plotki głosiły, że najdłużej musiała namawiać Maigan.

Morvrin przeprosiła i szybko wyszła za Siuan, być może pragnąc ją z jakiegoś powodu dogonić, Myrelle natomiast wybrała jeden ze stołków, usadowiła się na nim i zapatrzyła przed siebie. Ona i Maigan kompletnie się ignorowały, wręcz konkurowały z sobą w kwestii obojętności. Egwene zupełnie nie rozumiała ich wzajemnych animozji. Cóż, czasami ludzie po prostu się nie lubią. Zresztą sprawa ich niechęci nie stanowiła tematu czekającej je wszystkie rozmowy. Amyrlin skorzystała z chwili ciszy, usiłując przejrzeć przyniesione przez Siuan teczki, niestety nie mogła się skoncentrować ani na pogłoskach z Illian, ani na docierających z Cairhien insynuacjach. W dokumentach nie znalazła w każdym razie żadnego potwierdzenia opowieści Theodrin o historii, która jakoby wstrząsnęła Żółtymi Zasiadającymi. A gdyby Siuan o czymś takim wiedziała, bez wątpienia by jej o tym wspomniała.

Maigan i Myrelle gapiły się na nią, jakby obserwacja przewracającej stronice władczyni stanowiła najbardziej interesujące zajęcie na świecie. Egwene najchętniej obie by odesłała, pragnęła się wszakże dowiedzieć, co Myrelle myśli o dniu, w którym Shadar Logoth usunięto z powierzchni ziemi. A nie mogła odesłać jednej, nie odsyłając drugiej. Niech sczezną, i to obie!

Siuan wróciła z drewnianą tacą, na której niosła srebrny imbryczek, porcelanowe filiżanki oraz pokryty białą glazurą słoiczek z miodem Maigan. Za dawną Amyrlin wszedł żołnierz w składającej się z pancerza i kolczugi zbroi. Był to młody Shienaranin o ogolonej głowie, z wyjątkiem kępki włosów na czubku. To znaczy... Wydawał się młody, a równocześnie niemłody. Na ogorzałym policzku Ragana znajdowała się pomarszczona biała blizna od strzały, twarz mężczyzna miał zaś twardą w sposób typowy dla osób, które na co dzień żyją ze śmiercią za pan brat. Kiedy Siuan rozstawiała filiżanki do herbaty, Shienaranin skłonił się, jedną ręką przytrzymując przy biodrze hełm z czubem, drugą dotykając rękojeści miecza. Nic w jego minie nie sugerowało, że spotkał Egwene kiedykolwiek wcześniej.

— To zaszczyt ci służyć, Matko — zagaił formalnie. — Przysyła mnie Lord Bryne. Kazał ci przekazać, że łupieżcy prawdopodobnie przekroczyli ubiegłej nocy rzekę. Wraz z Aes Sedai. Lord Bryne podwaja patrole. Radzi, ażeby siostry nie oddalały się zbytnio od obozu. Dzięki temu unikną incydentów.

— Wybaczysz mi, Matko? — spytała nagle Siuan, nieznacznie speszonym tonem kobiety, która pilnie musi się udać do wychodka.

— Tak, tak — odparła Egwene, ledwie kryjąc niecierpliwość. Poczekała, aż Siuan wybiegnie z namiotu, po czym zwróciła się do Shienaranina: — Powiedz Lordowi Bryne’owi, że Aes Sedai chadzają, dokąd zechcą i kiedy zechcą.

Zamknęła gwałtownie usta, w ostatniej chwili powstrzymując się przed nazwaniem mężczyzny „Raganem”. Jej nagłe milczenie zapewne dodało słowom surowości. Przynajmniej taką miała nadzieję.

— Powiem mu, Matko — odrzekł żołnierz, ponownie jej się kłaniając. — Służę ci, Matko, całym sercem.

Gdy mężczyzna wyszedł, Maigan uśmiechnęła się lekko. Ogólnie rzecz biorąc, pogardzała żołnierzami (Strażników ceniła i uważała za ludzi potrzebnych, żołnierze natomiast jej zdaniem sprawiali jedynie kłopoty, które musieli za nich później rozwiązywać inni), jednakże najwyraźniej przyjemność sprawiało jej dostrzeżenie choćby zalążka kłótni między Egwene i Garethem Bryne. A może raczej z takich potencjalnych niesnasek między nimi cieszyła się Lelaine. Maigan wszak popierała Lelaine we wszystkim i bez żadnych wątpliwości. Myrelle z kolei wyglądała na nieco zaintrygowaną. Wiedziała przecież, że Amyrlin pozostaje w jak najlepszych układach z Lordem Garethem.

Egwene wstała, wzięła filiżankę i nalała sobie herbaty, do której dodała łyżeczkę miodu Maigan. Zupełnie nie trzęsły jej się ręce. Wiedziała, że łodzie znajdują się na swoim miejscu. Za kilka godzin Leane weźmie Bode i wyjedzie wraz z nią z obozu, nie tłumacząc się nikomu ze swej decyzji. Larine musi odbyć karę, na którą sobie zasłużyła, Bode natomiast musi wypełnić konieczne zadanie. Egwene była młodsza od Bode, gdy wyznaczono ją do polowania na Czarne siostry. A Shienaranie rzeczywiście całym sercem służyli tym, którzy toczyli w Ugorze wojnę przeciwko Cieniowi. Aes Sedai i kandydatki na Aes Sedai w ten sam zaś sposób służyły Wieży. Stanowiły przeciwko Cieniowi broń silniejszą niż jakikolwiek miecz i nie mniej ostrą dla nieostrożnej ręki.

Przybyła Romanda — wraz z Theodrin, która przytrzymała dla niej klapy wejściowe namiotu. Siwowłosa przedstawicielka Żółtych wykonała bardzo przyzwoity ukłon, który nawet o włos nie był ani zbyt głęboki, ani zbyt płytki, niż to nakazywały stosowne zasady określające zachowanie Zasiadającej wobec Amyrlin. Nie przebywały przecież w Komnacie, gdzie Amyrlin traktowano jedynie jak pierwszą pomiędzy równymi. Tutaj, w swoim gabinecie, Egwene miała najwięcej praw, co pojmowała nawet Romanda. Tym niemniej Zasiadająca nie zamierzała pocałować pierścionka Amyrlin. Jej uprzejmość nie była wszak bezgraniczna.

Romanda obrzuciła Myrelle i Maigan takim wzrokiem, jakby chciała poprosić, aby wyszły. A może raczej chciała po prostu je wyrzucić. Kwestia była drażliwa. Zasiadające zawsze oczekiwały posłuszeństwa, tyle że ten przypadek wydawał się nieco inny, gdyż Myrelle i Maigan nie pochodziły z Ajah Romandy. No i wszystkie znajdowały się w gabinecie Amyrlin.

W końcu Romanda nic nie zrobiła, ledwie pozwoliła Theodrin odebrać od siebie przyozdobiony haftem w postaci rabatek żółtych kwiatów płaszcz i nalać sobie filiżankę herbaty. Gdy w końcu Zasiadająca w imię Żółtych zajęła pusty stołek, Theodrin wycofała się w kąt, gdzie stała, szarpiąc szal i zaciskając usta. Mimo nierównych nóg stołka Romanda siedziała na nim tak samo dostojnie jak na krześle w Komnacie Wieży — a może nawet jak na tronie. Rozsiadła się wygodnie i poprawiła zakończony żółtymi frędzlami szal, który nosiła pod płaszczem.

— Rozmowy idą źle — przemówiła wreszcie typowym dla siebie wysokim i melodyjnym głosem. Zdanie to zabrzmiało w jej ustach niczym proklamacja. — Varilin zagryza wargi z frustracji. Magla także ma poczucie daremności tej sprawy, podobnie Saroiya. Tak, tak, nawet Saroiya, która zwykle zaczyna cicho zgrzytać zębami, dopiero kiedy większość sióstr już wrzeszczy.

Wyjąwszy Janyę, każda Zasiadająca, która reprezentowała swoją Ajah jeszcze przed podziałem Wieży, pragnęła wziąć udział w negocjacjach. Miały wszak rozmawiać z kobietami, które znały jeszcze w Komnacie. W tej sytuacji Beonin niemal zredukowano do pozycji chłopca na posyłki.

Romanda umoczyła wargi w herbacie, po czym bez słowa wyciągnęła dłoń z filiżanką na spodku przed siebie i nieco z boku. Theodrin od razu rzuciła się ze swojego kąta i wzięła od Żółtej Zasiadającej filiżankę, z którą szybko skierowała się do tacy. Posłodziła herbatę miodem, a następnie oddała napój Romandzie i wróciła do tego samego kąta. Zasiadająca ponownie skosztowała ciepłej herbaty i tym razem kiwnęła głową z aprobatą. Theodrin aż się zarumieniła.

— Rozmowy potoczą się swoim torem — stwierdziła ostrożnie Egwene.

Romanda sprzeciwiała się wcześniej wszelkim negocjacjom, fałszywym czy prawdziwym. Zdawała też sobie sprawę z tego, co miało się zdarzyć dzisiejszego wieczoru, zamierzała jednak utrzymać Komnatę w niewiedzy wobec czegoś, co jeszcze niedawno wydawało się nikomu niepotrzebną obrazą.

Teraz pokiwała głową, aż podskoczył zwarty koczek z tyłu jej głowy.

— Już nam pokazały jedną rzecz, a mianowicie, że Elaida nie pozwoli przemawiającym w jej imieniu Zasiadającym ustąpić ani o cal. Zagrzebała się w Wieży niczym szczur w ścianie. Jedyny sposób, by ją wypłoszyć, to napuścić za nią fretki.

Słysząc to osobliwe stwierdzenie, Myrelle aż chrząknęła, zyskując natychmiast zaskoczone spojrzenie Maigan. Wzrok Romandy pozostał utkwiony w Amyrlin.

— Elaidę, tak czy inaczej, usuniemy — oświadczyła spokojnie Egwene, odstawiając swoją filiżankę z herbatą na spodek. Ręka nadal jej się na szczęście nie trzęsła. Czego te kobiety się dowiedziały? I jak?

Romanda, patrząc na swoją herbatę, skrzywiła się lekko, jakby nagle odkryła, że Theodrin dodała do niej jednak zbyt mało miodu. A może Żółtą Zasiadającą rozczarował fakt, że Amyrlin nie powiedziała nic więcej. Nagle przesunęła się na stołku ruchem mistrzyni fechtunku, która podnosi ostrze, szykując się do kolejnego ataku.

— To, co powiedziałaś o Rodzinie, Matko... — zaczęła. — Że jej przedstawicielek jest raczej tysiąc niż kilka tuzinów. Że niektóre liczą sobie pięćset czy sześćset lat. — Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. — Jak one wszystkie mogły uciec z Wieży?

Właściwie nie pytała, ale rzucała wyzwanie.

— Całkiem niedawno odkryłyśmy, jak wiele jest dzikusek wśród Ludu Morza — odrzekła łagodnie Amyrlin. — A nadal nie jesteśmy pewne, ile ich jest tam naprawdę.

Grymas Romandy jeszcze bardziej się pogłębił. Właśnie Żółte jako pierwsze potwierdziły fakt istnienia w samym Illian setek dzikusek wśród kobiet należących do Ludu Morza. Egwene uświadomiła sobie, że właśnie zdobyła w tej rozmowie pierwszy punkt.

Tyle że tak nieznaczna przewaga nie mogła jej zapewnić zwycięstwa nad Romandą. Musiała zdobyć kolejne punkty.

— Trzeba je będzie wyśledzić, gdy tylko zakończymy nasze sprawy tutaj — oznajmiła ponuro. — Owszem, możemy kilku tuzinom udzielić pozwolenia na pozostanie w Ebou Dar i Tar Valon. Pomogą nam wytropić zbiegów. Nie wolno wszakże dopuścić, żeby tysiąc dzikusek działało w grupach... zorganizowanych.

Ostatnie dwa słowa wypowiedziała z jeszcze większą pogardą niż wszystkie wcześniejsze zdania. Myrelle i Maigan patrzyły na nią z uwagą i przysłuchiwały się. Maigan zainteresowała się tak bardzo, że aż cała pochyliła się mocno do przodu. Żadna nie znała dokładniejszych szczegółów niż te, które rozpowszechniała sama Egwene, otrzymawszy je — jak mniemały wszystkie siostry — od „oczu i uszu” Siuan.

— Dobrze ponad tysiąc — poprawiła Romandę Amyrlin — i ani jedna nie jest dzikuską. Niemal wszystkie te kobiety odesłano kiedyś z Wieży. Wyjątkiem jest kilka uciekinierek, którym udało się uniknąć ujęcia. — Nie podniosła głosu, choć każdą kwestię wypowiadała stanowczo. I przez cały czas wytrzymywała spojrzenie Zasiadającej. — Tak czy owak... jak proponujesz je wyśledzić? Mieszkają we wszystkich krajach i uprawiają najrozmaitsze zawody. Jedynie w Ebou Dar zbierały się... czy też może spotykały przez przypadek, lecz wszystkie umknęły z miasta, kiedy wkroczyli tam Seanchanie. Od czasu Wojen z Trollokami przedstawicielki Rodziny powiadamiały Białą Wieżę jedynie o tym, o czym chciały ją poinformować. Przez dwa tysiące lat ukrywały się tuż pod jej nosem. Podczas gdy liczba sióstr w Wieży malała, liczba Kuzynek rosła. Jak proponujesz je teraz znaleźć wśród wszystkich tych dzikusek, które Wieża zawsze ignorowała, ponieważ oceniała je jako kobiety „zbyt stare” na nowicjuszki? Członkinie Rodziny w żaden sposób nie wyróżniają się z tłumu, Romando. Używają Mocy niemal równie często jak Aes Sedai, lecz ich twarze pokazują rzeczywisty wiek, dokładnie tak jak w przypadku wszystkich innych istot ludzkich, choć może Kuzynki starzeją się nieco wolniej. Jeśli zechcą pozostać w ukryciu, nigdy nie zdołamy ich znaleźć.

W ten sposób Amyrlin zdobyła kolejne punkty, nie tracąc przy tym żadnego. Romandzie wystąpiły na czoło kropelki potu, który u Aes Sedai był swoistą oznaką desperacji. Myrelle siedziała całkowicie nieruchomo, jednak maksymalnie wychylona Maigan o mało nie spadła na twarz ze swego stołka, choć rzeczywiście wyglądał on na siedzisko znacznie stabilniejsze niż wszystkie należące do Egwene.

Żółta Zasiadająca oblizała usta.

— Jeśli przenoszą Moc, przyciągają ludzkie spojrzenia. Jeśli się starzeją, nie mogą przenosić zbyt często, o ile w ogóle to robią. I w żadnym razie nie mogą żyć pięćset czy sześćset lat!

Amyrlin doszła do wniosku, że czas na ostateczne rewelacje.

— Istnieje tylko jedna prawdziwa różnica między Aes Sedai i Kuzynkami — obwieściła dobitnie. Choć mówiła cicho, każde jej słowo było doskonale słyszalne. Chyba nawet Romanda w tym momencie wstrzymała oddech. — Opuściły Białą Wieżę, zanim zdążyły złożyć przysięgę na Różdżkę Przysiąg.

Tak, teraz, w końcu wszystko stało się jasne.

Romanda wykonała niespodziewany ruch. Wyglądała jak po otrzymaniu straszliwego ciosu.

— Ty też jeszcze nie złożyłaś Przysiąg — zauważyła chrapliwie. — Czy to znaczy, że je odrzucasz? Będziesz skłaniać siostry do ich odrzucania?

Któraś — Myrelle lub Maigan — głośno chwytała powietrze. A może obie.

— Nie! — odrzekła ostro Egwene. — Właśnie dzięki Trzem Przysięgom jesteśmy Aes Sedai, a ja złożę swoje na Różdżkę Przysiąg, natychmiast kiedy ją odzyskamy! — Zaczerpnęła wielki haust powietrza, po czym nieco się uspokoiła. Równocześnie wszakże pochyliła się ku Zasiadającej, próbując do niej przemówić. Dotrzeć do niej. Przekonać ją! Prawie wyciągnęła ku tamtej dłoń. — W obecnej chwili, Romando, starsze siostry odchodzą od nas i spędzają swoje ostatnie lata w spokoju. Czy nie byłoby lepiej, gdyby te lata nie były ich ostatnimi? Gdyby siostry wycofywały się do Rodziny, mogłyby w ten sposób związać Kuzynki z Wieżą. Wówczas ustałoby bezsensowne i daremne polowanie. — Skoro zaszła już tak daleko, mogła zrobić także ostateczny krok. — Różdżka Przysiąg może tak samo rozwiązywać, jak zobowiązywała.

Maigan opadła na kolana, mimo dywanu z głośnym łoskotem, jednak równie szybko się podniosła, otrzepując spódnice z takim oburzeniem, jak gdyby upadła, ponieważ ktoś ją pchnął. A oliwkowa twarz Myrelle wydawała się teraz nieco pobladła.

Romanda bardzo powoli odstawiła filiżankę z herbatą na krawędź biurka i wstała, otaczając się szalem. Przez moment stała, wpatrując się w Amyrlin z twarzą kompletnie pozbawioną wyrazu, podczas gdy Theodrin, niczym służąca wielkiej pani, układała jej żółty, haftowany płaszcz na ramionach, mocowała złotą szpilkę i starannie wygładzała fałdy. W końcu Zasiadająca przemówiła. Jej głos był twardy jak kamień.

— Kiedy byłam małą dziewczynką, marzyłam o tym, żeby zostać Aes Sedai. Od dnia, gdy dotarłam do Białej Wieży, starałam się żyć jako Aes Sedai. Żyłam jako Aes Sedai i umrę jako Aes Sedai. Nie może być inaczej!

Chociaż obróciła się płynnym ruchem do wyjścia, przewróciła stołek, na którym siedziała, najwyraźniej mimowolnie. Theodrin pospiesznie wyszła za nią. Dziwnym trafem, jej twarz wyrażała troskę.

— Matko? — Myrelle wciągnęła potężny wdech. Jej palce skubały intensywnie zielone spódnice. — Matko, czy naprawdę sugerujesz, że...?

Zamilkła, widocznie niezdolna wymówić pomyślane słowa. Maigan siedziała na stołku sztywno wyprostowana, być może powstrzymując się przed kolejnym pochyleniem się do przodu.

— Wyłożyłam jedynie fakty — odparła spokojnie Egwene. — Decyzje podejmie Komnata. Ale powiedz mi coś, Córko. Wolałabyś umrzeć, skoro mogłabyś wciąż żyć i dalej służyć Wieży?

Dwie siostry, Zielona i Błękitna, wymieniły spojrzenia, potem uświadomiły sobie, co zrobiły i natychmiast ponownie zaczęły się ignorować. Żadna nie odpowiedziała Amyrlin na jej pytanie, lecz młoda władczyni niemalże widziała myśli, które szalały im w głowach.

Po kilku chwilach Egwene wstała i odstawiła stołek. Nawet jej ruch zdołał w obu Aes Sedai wzbudzić zaledwie pobieżne przeprosiny za to, że same nie zerwały się z miejsc wystarczająco prędko. Potem obie popadły w milczącą zadumę.

Amyrlin spróbowała wrócić do kartek w teczkach Siuan — sytuacja patowa w Kamieniu Łzy przeciągała się i nikt nie miał żadnego pomysłu, w jaki sposób się zakończy — jednak nie zdążyła się skupić na tekście, gdyż niedługo po odejściu Romandy do namiotu weszła Lelaine.

W przeciwieństwie do Żółtej, smukła Błękitna Zasiadająca przybyła sama i sama sobie nalała herbaty. Usiadła na pustym stołku, zdjęła obity futrem płaszcz i zarzuciła go sobie na ramiona, skąd zwisał spięty srebrną szpilą wysadzaną dużymi szafirami. Miała również szal z frędzlami; Zasiadające rzadko wychodziły bez tego symbolu swojej Ajah. Lelaine była bardziej bezpośrednia od Romandy, a przynajmniej takie na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie. Jej bystre oczy połyskiwały intensywnie.

— Śmierć Kairen stanowi kolejną przeszkodę, oddalającą szansę osiągnięcia jakiegokolwiek porozumienia z Czarną Wieżą — mruknęła znad filiżanki z herbatą, wdychając parę. — No i trzeba się zająć biednym Llywem. Może przejmie go Myrelle. Dwóch spośród jej trzech należało wcześniej do innej siostry. Nikt nigdy nie uratował dwóch Strażników, których Aes Sedai umarły.

Nie tylko Egwene dosłyszała szczególną emfazę, z jaką Zasiadająca mówiła o Llywie. Myrelle straszliwie pobladła twarz. Kobieta skrywała bowiem przed światem dwa sekrety i jednym z nich był fakt, że posiadała już nie trzech, lecz czterech Strażników. Przejście Lana Mandragorana od Moiraine do niej było zdarzeniem, jakiego nikt nie pamiętał od bardzo dawna. W dodatku przywodziło na myśl wiązanie mężczyzny wbrew jego woli, a czegoś takiego Aes Sedai nie robiły nawet przed setkami lat.

— Trzech to dla mnie dość — odrzekła bez tchu. — Wybaczysz mi, Matko?

Maigan zaśmiała się cicho, gdy Myrelle wyszła z namiotu szybkim krokiem, ale zanim opadły wejściowe klapy, zdążyła jeszcze objąć saidara.

— Oczywiście — zadrwiła Lelaine, wymieniając rozbawione spojrzenie z drugą Błękitną. — Mówi się, że Myrelle poślubia swoich Strażników. Wszystkich. Może po prostu nieszczęsny Llyw nie nadaje się na męża.

— Llyw jest wielki jak koń — wtrąciła Maigan. Mimo rozbawienia, z jakim zareagowała na pospieszne odejście Myrelle, w jej tonie nie można się było doszukać złośliwości. Po prostu stwierdzała fakt, Llyw bowiem rzeczywiście był ogromnym człowiekiem. — Sądzę, że znam pewną młodą Błękitną, która zechce się zaopiekować owym Strażnikiem. Osóbka ta nie interesuje się mężczyznami w taki sposób jak Myrelle.

Lelaine pokiwała głową, sugerując zrozumienie i aprobatę dla więzi młodej Błękitnej i Strażnika.

— Zielone potrafią się zachowywać bardzo dziwacznie. Weźmy na przykład Elayne Trakand. Nigdy właściwie nie myślałam, że Elayne zechce zostać Zieloną. Uważałam, że wybierze Błękitne Ajah. Ta dziewczyna ma wszak wielki dryg do polityki. Chociaż cechuje się też skłonnością do wchodzenia w głębszą niż bezpieczna wodę. Nie powiedziałabyś tak, Matko?

Uśmiechnęła się, po czym wypiła łyk herbaty.

Pogawędka z nią bynajmniej nie przypominała rozmowy z Romandą. Romanda raczej sondowała opinie, Lelaine zaś po prostu — mówiąc obrazowo — cięła, waląc na prawo i lewo ostrzem, które wydawała się brać z powietrza. Czyżby wiedziała o Myrelle i Lanie? Czyżby wysłała kogoś do Caemlyn? A jeśli tak, ile odkryła? Egwene zastanowiła się, czy Romanda również czuła się zbita z tropu i oszołomiona.

— Sądzisz, że morderstwo Kairen wystarczy dla powstrzymania porozumienia? — spytała. — Może to Logain powrócił, ażeby dokonać jakiejś szalonej zemsty? — Dlaczego, na Światłość, powiedziała coś takiego? Musiała bardziej panować nad językiem i powstrzymywać się przed tego typu dowcipami. — Albo, co bardziej prawdopodobne, zrobił to jakiś biedny głupiec z okolicznej farmy czy też mieszkaniec którejś z miejscowości po drugiej stronie mostów.

Uśmiech Lelaine jeszcze bardziej się rozszerzył i teraz był szyderczy, nie zaś rozbawiony. O Światłości, ta kobieta od miesięcy nie okazywała nikomu tak wielkiego lekceważenia.

— Gdyby Logain zapragnął się zemścić, Matko, podejrzewam, że szalałby po Białej Wieży i zabijał Czerwone. — Wbrew uśmiechowi przemawiała głosem uprzejmym i wyważonym. „Niepokojący kontrast” — pomyślała Egwene. Ale może takie właśnie były zamiary Lelaine. — W sumie szkoda, że to tylko marzenia — ciągnęła Błękitna Zasiadająca. — Logain mógłby usunąć Elaidę. Chociaż właściwie nie zasłużyła sobie na szybką śmierć. Nie, morderstwo Kairen nie powstrzyma porozumienia, nie bardziej niż zgon Anaiyi, jednakże po tych dwóch zabójstwach siostry zaczęły się straszliwie martwić o swoje bezpieczeństwo i wszelkie naruszenia zakazów. Może rzeczywiście potrzebujemy tych mężczyzn, musimy wszakże mieć pewność, że to my, a nie oni, sprawujemy kontrolę nad sytuacją. Całkowitą kontrolę.

Egwene skinęła lekko głową. Zgadzała się, tym niemniej...

— Możemy mieć trudności w skłonieniu ich do zaakceptowania naszej kontroli — zauważyła.

„Trudności?!”. Zaczynała dziś wykazywać prawdziwy talent do niedopowiedzeń.

— Więź ze Strażnikiem można nieznacznie zmodyfikować — oznajmiła Maigan. — Mężczyznę można nakłonić do wypełniania rozkazów poprzez niewielki nacisk, jednak gdy trzeba, całkiem łatwo możemy ten nacisk zwiększyć.

— Za bardzo mi się to kojarzy z Przymusem — oświadczyła dobitnie Amyrlin.

Nauczyła się od Moghedien tego splotu, lecz jedynie w celu wypracowania metody przeciwdziałania jego skutkom. Uważała Przymus za coś obrzydliwego. Jak można „ukraść” inną osobę, pozbawić ją woli, osobowości? Człowiek, którego poddano Przymusowi, zrobi wszystko, co mu polecisz. Wszystko! Mało tego, człowiek ten będzie wierzyć, że wykonał całe zadanie z własnej i nieprzymuszonej woli. Tak, tak, na samą myśl o Przymusie Egwene czuła się po prostu brudna.

Podobnie jak Lelaine, Maigan wytrzymała wszakże wzrok Amyrlin niemal bez trudu, a głos zachowała równie spokojny jak twarz. Na pewno nie myślała o niczym tak odpychającym.

— Przymusu użyto na siostrach w Cairhien. Jestem co do tego w tej chwili pewna. Ja jednak mówiłam o więzi, czyli o czymś całkowicie innym.

— Myślisz, że zdołasz namówić Asha’manów na przyjęcie więzi? — Amyrlin nie potrafiła zapanować nad niedowierzaniem, co uwidoczniło się w jej głosie. — Poza tym... Kto stworzy tę więź? Nawet gdyby wszystkie siostry, które nigdy nie posiadały Strażnika, wzięły sobie Asha’manów, a każda Zielona związała dwóch czy nawet trzech, nie starczy nam sióstr. Zresztą, ile znajdziesz chętnych związać się z mężczyzną, który lada chwila może oszaleć?

Maigan kiwała głową przy każdym zdaniu, jakby w pełni zgadzała się z Egwene. Z drugiej strony wszak stale wygładzała spódnice i zdawała się w ogóle nie słuchać. Kiedy Egwene skończyła, natychmiast rzuciła:

— Jeśli więź można zmienić w jeden sposób, można go zmienić także w inny. Może na przykład istnieje sposób usunięcia współodczuwania lub przynajmniej częściowego osłabienia go. Wtedy ich szaleństwo przestałoby stanowić dla nas problem. Byłby to wprawdzie wówczas odmienny rodzaj połączenia, w ogóle niepodobny do zwyczajnej więzi Strażnika z Aes Sedai. Jestem jednak przekonana, że większość sióstr dostrzeże tę różnicę, dzięki której każda z nich będzie mogła związać taką liczbę Asha’manów, jaką uzna za konieczną.

Nagle Egwene pojęła, z czym ma do czynienia. Lelaine siedziała nieruchomo, z pozoru wpatrzona w swoją filiżankę z herbatą, tak naprawdę wszakże spod zmrużonych powiek obserwowała Amyrlin. A Maigan Zasiadająca najwyraźniej używała jako swojej rzeczniczki. Egwene zdławiła gniew.

— Ale brzmi dokładnie jak Przymus, Lelaine! — oświadczyła. Nawet nie musiała się zmuszać do zimnego tonu. — Taka jest prawda, mówicie o Przymusie i wasze tłumaczenia na nic się tu zdadzą. Zwrócę na to podobieństwo uwagę każdemu, kto mi podda taki pomysł. A te, które będą nie tylko sugerować, lecz także spróbują mnie przekonać do swoich racji, ukażę rózgami. Przymus jest zakazany i takim pozostanie.

— Jak sobie życzysz — odparła Lelaine, co mogło znaczyć wszystko lub nic. Natychmiast jednak dodała uszczypliwe wytłumaczenie: — Białej Wieży też czasami zdarzają się pomyłki. Nie sposób żyć bądź też działać bez popełniania błędów. A jednak żyjemy i działamy dalej. Jeśli czasem musimy ukrywać nasze pomyłki, później, ilekroć to tylko możliwe, naprawiamy je. Nawet kiedy naprawa bywa bolesna.

Odstawiła filiżankę na tacę i wyszła. Maigan deptała jej prawie po piętach, a zanim opuściła namiot, objęła Źródło. Lelaine tego nie zrobiła.

Przez jakiś czas Amyrlin koncentrowała się na uspokojeniu oddechu. Wyobraziła sobie, że jest rzeką ograniczoną przez brzegi. Lelaine przecież wcale nie nazwała wyboru Egwene al’Vere na Tron Amyrlin pomyłką, którą można naprawić, choć... nie była od tego daleka.

Po południu Chesa przyniosła na kolejnej drewnianej tacy kolejny posiłek: ciepły, chrupiący chleb, na którym Egwene zauważyła zaledwie jeden czy dwa podejrzanie ciemne punkciki, oraz gulasz z soczewicy z twardymi paseczkami rzepy, starej, zdrewniałej marchwi i kawałkami mięsa, które wyglądało na kozie. Amyrlin zdołała przełknąć jedynie łyżkę potrawy. Nie Lelaine ją niepokoiła. Lelaine groziła jej już wcześniej, przynajmniej zanim Egwene dała wszystkim do zrozumienia, że jest prawdziwą władczynią, nie zaś bierną marionetką. Nie, nie o nią chodziło. Zamiast jeść, zagapiła się w leżący z boku stołu raport Tiany. Nicola — mimo swego wielkiego potencjału — chyba jednak nie zdobędzie szala, chociaż Wieża miała spore i długoletnie doświadczenie w prostowaniu charakterów upartych jak oślice, skłonnych do błędów kobiet i potrafiła je przemienić w godne zaufania Aes Sedai. Larine miała przed sobą jasną przyszłość, musiała się jeszcze wszakże nauczyć posłuszeństwa wobec reguł, zanim odkryje, które z tych reguł można złamać i kiedy. W Białej Wieży bez trudu można się było dowiedzieć wszystkich tych kwestii, lecz posłuszeństwo zawsze było najważniejsze, znacznie ważniejsze niż umiejętne lawirowanie. Bode z kolei czekała naprawdę wspaniała przyszłość. Zdolnościami dziewczyna prawie dorównywała talentom Egwene. Od każdej wszakże kobiety — czy była Aes Sedai, Przyjętą, czy też nowicjuszką — Wieża wymagała przede wszystkim działalności na swoją rzecz, również od Zasiadającej na Tronie Amyrlin!

Po powrocie Chesa okazała Egwene swe ogromne rozczarowanie z powodu niemal nietkniętego posiłku na tacy, szczególnie że wcześniej tego dnia znalazła już praktycznie nieruszone śniadanie. Amyrlin rozważyła wykręcenie się bólem żołądka, natychmiast jednak odrzuciła ten pomysł. Wciąż pamiętała przecież straszliwą herbatkę Chesy, która miała uleczyć jej migreny — i uleczyła przynajmniej na kilka dni, tyle że później bóle powróciły gwałtowniejsze niż kiedykolwiek wcześniej i teraz jako takie powtarzały się każdej nocy. Pulchna służąca posiadała najwyraźniej niezły zbiór ziołowych środków na każdą dolegliwość; nabywała je od każdego domokrążcy, który potrafił elokwentnie namawiać. Każda następna mikstura smakowała gorzej niż poprzednia. A jeśli Egwene którejś nie wypiła, Chesa potrafiła spojrzeć na swoją panią z takim smutkiem, że Amyrlin miała ochotę przełknąć wszystko, byleby tylko nie przysparzać służącej więcej zmartwień. Czasami, co zaskakujące, owe mikstury działały, choć nigdy nie smakowały przyjemnie, a Egwene zawsze brzydziła się przed wypiciem choćby łyku. Tym razem więc tylko odesłała Chesę z tacą i obietnicą, że zje później. Za kilka godzin kobieta przyniesie bez wątpienia kolację tak wielką, że jej zawartością można by utuczyć niejedną gęś.

Amyrlin poczuła, że uśmiecha się na myśl o Chesie stojącej jej nad głową, patrzącej groźnie, wpychającej w nią posiłek i czekającej, aż jej pani przełknie wszystko aż do ostatniego kęsa, w końcu jednak spoważniała i skupiła się na raporcie Tiany. Nicola, Larine i Bode. Biała Wieża była surową nadzorczynią i wymagającą przełożoną. Chyba że dzięki konsensusowi Komnaty znajdowała się w stanie wojny, wtedy Zasiadająca na Tronie Amyrlin nie będzie... Tyle że Wieża naprawdę była w stanie wojny.

Egwene nie wiedziała, jak długo przesiedziała samotnie, wpatrując się w kawałek papieru z zapisanym na nim jednym imieniem, jednak gdy wróciła Siuan, już podjęła decyzję. Surowa przełożona, która nigdy nikogo nie faworyzowała...

— Leane i Bode odjechały? — spytała.

— Przynajmniej dwie godziny temu, Matko. Leane odwiozła Bode, a potem miała się skierować w dół rzeki.

Egwene pokiwała głową.

— Proszę, każ osiodłać Daishara... — „Nie” — pomyślała natychmiast. Ludzie od razu rozpoznają konia Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Zna go zbyt wiele osób. Pora nie była odpowiednia na spory i tłumaczenia, na podkreślanie swej władzy i wydawanie poleceń. — Osiodłaj nie Daishara, ale Belę. Spotkajmy się na najbardziej północnym przecięciu dwóch ulic.

Prawie wszyscy znali również Belę. Mało kto nie wiedział, że jest to klacz Siuan.

— Co zamierzasz zrobić, Matko? — spytała zaniepokojonym głosem była Amyrlin.

— Zamierzam się przejechać. Ale, Siuan, proszę, nikomu o tym nie mów. — Złapała spojrzenie swej rozmówczyni i przez chwilę je wytrzymała. Gdy Siuan była Amyrlin, nawet najtwardszego człowieka potrafiła zmusić do odwrócenia wzroku. Teraz wszakże na Tronie Amyrlin zasiadała Egwene. — Nikomu, Siuan. No, już idź. Idź i się pospiesz.

Siuan nadal marszczyła czoło, tym niemniej szybko odeszła.

Kiedy Egwene znów została sama, zdjęła z szyi stułę, złożyła ją ostrożnie i schowała do woreczka przy pasie. Jej płaszcz był z dobrej, grubej wełny, choć krój miał całkiem prosty. Bez stuły zwisającej spod kaptura Egwene niczym się nie wyróżniała.

Przed jej gabinetem panowała oczywiście pustka, jednak kiedy przeszła uliczkę o zamarzniętej powierzchni, znalazła się wśród zwyczajnych strumieni ubranych na biało nowicjuszek, rzadszych Przyjętych i zupełnie sporadycznych Aes Sedai. Nowicjuszki dygały przed nią, nie zwalniając, Przyjęte lekko się kłaniały, gdy zauważyły, że spódnice wystające spod jej płaszcza nie są białe, Aes Sedai natomiast przemieszczały się obojętnie typowym dla siebie posuwistym krokiem, całkowicie skrywając twarze pod kapturami. Jeśli któraś zaobserwowała, że za Egwene nie podąża jej Strażnik, nijak na to nie reagowała. Cóż... niektóre siostry nie posiadały wszak Strażników.

Amyrlin zauważyła, że nie wszystkie siostry otacza jarząca się poświata saidara. Chociaż takich była większość.

Dwie ulice od swojego gabinetu zatrzymała się na krawędzi drewnianego pasażu oddalonego nieco od rzesz spieszących się kobiet. Próbowała się niczym nie martwić. Słońce tkwiło w połowie drogi ku zachodniemu horyzontowi, przybrawszy postać złotej kuli częściowo przesłoniętej przez ścięty wierzchołek Smoczej Góry. Cień góry już padał na obozowisko, spowijając namioty w wieczornym mroku.

W końcu pojawiła się Siuan na Beli. Niewielka, kudłata klacz szła pewnie po śliskiej ulicy, Siuan wszakże kurczowo trzymała wodze i przylegała do siodła, jakby się obawiała, że z niego spadnie. Może naprawdę się tego obawiała. Należała do najgorszych jeźdźców, jakich Egwene kiedykolwiek widziała. Kiedy dawna Amyrlin zsunęła się w końcu z siodła, przez chwilę wygładzała spódnice i mamrotała przekleństwa. Wyglądała na osobę, która czuje ulgę, że udało jej się zachować życie. Bela rozpoznała Egwene i zarżała. Siuan naciągnęła mocniej kaptur, który nieco jej opadł, po czym otworzyła usta, usiłując coś powiedzieć, lecz Amyrlin powstrzymała ją ostrzegawczym ruchem ręki, więc kobieta zachowała milczenie. Na szczęście, gdyż Egwene już widziała, że wargi Siuan układały się w słowo „Matko”, które najprawdopodobniej wypowiedziałaby na tyle głośno, że dotarłoby do uszu wszystkich osób znajdujących się w odległości pięćdziesięciu kroków od nich.

— Nikomu nie mów — powtórzyła Amyrlin cicho swoje wcześniejsze polecenie. — Nie rób też żadnych notatek i nikomu niczego nie sugeruj. — Tak, chyba wymieniła wszystkie możliwości. — Aż do mojego powrotu dotrzymuj towarzystwa Chesie. Nie chcę, żeby się niepokoiła.

Siuan niechętnie kiwnęła głową. Minę miała niemal ponurą. Egwene podejrzewała, że wzmianka o „notatkach” i „sugestiach” była z jej strony naprawdę mądrym posunięciem. Zostawiła dawną władczynię, która wyglądała teraz jak nadąsana dziewczynka, a następnie łatwo dosiadła Beli.

Początkowo musiała zachęcać przyciężkawą klacz do stępa — z powodu zamarzniętych kolein na ulicach obozu. Nie chciała zresztą, by ktokolwiek spytał, jak to możliwe, że Siuan jedzie na Beli w szybszym tempie. Starała się nawet jechać na sposób Siuan, kołysząc się niepewnie i przywierając niespokojnie do wysokiego łęku siodła, trzymając go jedną ręką, a czasami obiema. W tej niewygodnej pozycji rzeczywiście co chwilę odnosiła wrażenie, iż za chwilę się zsunie. Klacz obracała łeb, usiłując na nią popatrzeć, wiedziała bowiem, kto siedzi na jej grzbiecie i pamiętała, że Egwene zwykle potrafiła ją prowadzić znacznie lepiej niż dziś. Amyrlin wciąż jednak próbowała naśladować Siuan, starając się przy tym nie myśleć o niskiej pozycji słońca. Tak przejechała obozowisko i minęła ostatnie rzędy wozów, aż w końcu pierwsze drzewa skryły ją przed wzrokiem potencjalnych obserwatorów.

Tutaj pochyliła się nad łękiem i przycisnęła twarz do grzywy Beli.

— Pamiętasz, jak mnie wywiozłaś z Dwu Rzek? — szepnęła. — Możesz teraz pobiec jak najprędzej?

Wyprostowała się i wbiła pięty w boki klaczy.

Bela nie potrafiła galopować tak szybko jak Daishar, jednak jej silne nogi bez trudu przedzierały się przez śnieg. Była kiedyś koniem pociągowym, nie zaś wyścigowym czy bojowym, ale w tym momencie dawała z siebie wszystko, wyciągając szyję równie dzielnie, jak robił to zazwyczaj Daishar. Klacz pędziła zatem, słońce zaś zsuwało się coraz niżej, ślizgając się po jakby nagle natłuszczonym czymś nieboskłonie. Egwene leżała nisko w siodle i ponaglała Belę do szybszego biegu. Obie brały udział w swoistym wyścigu ze słońcem, którego — co Amyrlin doskonale wiedziała — nie mogły oczywiście w żaden sposób wygrać. Czuła, że chociaż nie uda jej się pokonać słońca, ma jeszcze trochę czasu. Uderzała piętami w odpowiednim momencie i klacz wciąż przyspieszała kroku.

W końcu otoczył je zmierzch, a później ciemność, po chwili Egwene zobaczyła odbijający się od wód Erinin księżyc. Tak, zostało jej jeszcze trochę czasu. Dotarła już prawie do miejsca, w którym wcześniej siedziała na Daisharze i wraz z Garethem przyglądała się rzecznym statkom płynącym ku Tar Valon. Ściągnęła wodze Beli i wsłuchała się w ciszę.

Czekała. I nagle przez milczenie przebiło się czyjeś stłumione przekleństwo. Potem do uszu Amyrlin dotarły ciche chrząknięcia i odgłosy szurania mężczyzn ciągnących przez śnieg wielki ciężar, usiłujących się przy tym zachowywać jak najciszej. Egwene zwróciła Belę między drzewa, w stronę dźwięków. Tam poruszyły się jakieś cienie i Amyrlin usłyszała cichy poświst stali wysuwanej z pochwy.

Później męski głos coś wymamrotał. Odgłos był niewiele głośniejszy od szeptu.

— Znam tego kuca — powiedział mężczyzna. — Należy do jednej z sióstr. Tej, która podobno była kiedyś ich władczynią. Chociaż ta amazonka nie wygląda mi na tamtą. Nie jest starsza od dziewczyny, która obecnie zasiada na Tronie Amyrlin.

— Bela nie jest kucem — odparowała Egwene. — Zabierz mnie do Bode Cauthon.

Spomiędzy ocienionych po nocnemu drzew wyszło kilkunastu mężczyzn. Otoczyli ją i Belę. Wszyscy uważali ją za Siuan, ale Amyrlin to nie przeszkadzało. Dla nich Aes Sedai to Aes Sedai. Tak czy owak, poprowadzili ją do miejsca, gdzie Bode siedziała na koniu niewiele wyższym od Beli. Dziewczyna otaczała się ciemnym płaszczem, pod którym nosiła również ciemną suknię. Dzisiejszego wieczoru biel za bardzo by się wyróżniała.

Kiedy Egwene podjechała, Bode rozpoznała Belę i wyciągnęła dłoń z zamiarem podrapania jej czule za uchem.

— Pozostajesz na lądzie — oświadczyła cicho Amyrlin. — Możesz wrócić ze mną, gdy wszystko się skończy.

Dziewczyna cofnęła rękę, jakby głos Egwene ją oparzył.

— Dlaczego? — spytała. W jej tonie nie było wyzwania. Najwyraźniej sporo się już nauczyła. — Mogę to zrobić. Leane Sedai mi wszystko dokładnie wyjaśniła i wiem, że potrafię wykonać zadanie.

— Wiem, że potrafisz. Jednakże nie wykonasz go tak dobrze jak ja. Jeszcze nie. — Jej słowa zabrzmiały jak krytyka, na którą Bode sobie nie zasłużyła, więc Egwene dodała: — Zrozum, jestem Zasiadającą na Tronie Amyrlin i niektóre decyzje mogę podjąć tylko ja. Natomiast o wykonanie pewnych zadań nie powinnam prosić nowicjuszkę, skoro sama mogę wykonać je lepiej.

Może te frazy nie zabrzmiały szczególnie łagodnie, Egwene nie mogła wszakże wyjaśnić Bode kwestii związanych z Larine i Nicolą ani wspomnieć o cenie, której Biała Wieża żądała od wszystkich swoich córek. Tego pierwszego Amyrlin nie mogła wytłumaczyć nowicjuszce, tego drugiego zaś nowicjuszka nie była gotowa się dowiedzieć.

Z powodu ciemności widziała jedynie zarys pochylonych ramion Bode, lecz nawet po samej postawie dziewczyny wiedziała, że tamta nie zrozumiała jej wyjaśnień, nauczyła się już wszakże nie polemizować z Aes Sedai. Wiedziała tylko jedno: że Egwene jest Aes Sedai i nie należy z nią dyskutować. Reszty nauczy się później. Wieża poświęci jej tyle czasu, ile potrzeba na nauczenie wszystkich niuansów.

Amyrlin zsiadła z Beli i wręczyła wodze jednemu z żołnierzy, po czym uniosła spódnice i ruszyła przez śnieg ku dźwiękom sugerującym zmaganie się z czymś bardzo ciężkim. Mężczyźni ciągnęli po śniegu dużą łódź wiosłową, a dokładniej — jedni ją pchali, drudzy ciągnęli niczym wielkie sanki. Łodzią trudno było manewrować pomiędzy drzewami, jednak ciągnący i pchający mężczyźni przeklinali rzadziej i ciszej — teraz, gdy Egwene się do nich zbliżyła. Większość mężczyzn starała się panować nad językiem w towarzystwie każdej Aes Sedai. Nawet jeśli ze względu na jej kaptur i panujące wokół ciemności nie widzieli jej twarzy, zdawali sobie sprawę, że tu — nad rzeką — może się kręcić jedynie siostra. Czy wiedzieli, że Egwene nie jest tą samą kobietą, która początkowo miała im towarzyszyć? Jeśli wiedzieli, któż by się ośmielił wypytywać Aes Sedai?

Wreszcie z cichym pluskiem opuścili łódź na wodę. Sześciu mężczyzn weszło na pokład i wsunęło wiosła w obite materiałem dulki. Mężczyźni byli boso, ażeby uniknąć odgłosów butów szurających na deskach pokładu. Zazwyczaj nawet mniejsze łodzie z łatwością kursowały po tych wodach, jednak dzisiejszego wieczoru prąd był bystry. Jeden z pozostałych na brzegu mężczyzn podał Amyrlin rękę, pomagając jej zachować równowagę podczas wsiadania i Egwene szybko zajęła miejsce wyznaczone jej na dziobie. Szczelnie otoczyła się płaszczem. Łódź zaczęła się oddalać od brzegu. Panowała niemal całkowita cisza, którą przerywały jedynie ledwie słyszalne odgłosy muskania wioseł o wodę.

Amyrlin popatrzyła przed siebie, na południe, ku Tar Valon. Białe ściany błyszczały w świetle jeszcze dużego, lecz już ubywającego księżyca, zaś oświetlone lampami okna spowijały miasto przytłumioną łuną, toteż cała wyspa zdawała się obejmować saidara. Biała Wieża rzucała się w oczy nawet w mroku, a ponieważ wszystkie jej okna płonęły światłem, wyglądała jak jednolita, lśniąca pod księżycem bryła. Nagle na tle księżyca przesunął się jakiś cień i Egwene wstrzymała oddech. Przez chwilę sądziła, że dostrzegła draghkara, który akurat tej nocy stanowiłby naprawdę paskudny omen. Na szczęście szybko doszła do wniosku, że widziała jedynie nietoperza. A skoro nietoperze zaczęły powoli wylatywać ze swoich zimowych kryjówek, zapewne wielkimi krokami zbliżała się wiosna. Amyrlin zaciągnęła mocniej płaszcz i przyjrzała się potężniejącemu przed nią miastu. Było już niedaleko.

Kiedy przed łodzią wynurzyła się wysoka ściana Północnej Przystani, wioślarze wyhamowali, toteż dziób lekko otarł się o mur obok wejścia do przystani. Egwene właśnie wyciągała rękę, zamierzając dotknąć jasnego kamienia, zanim łódź wpadnie w ścianę. Uderzenie łodzi o mur bez wątpienia usłyszeliby żołnierze na warcie. Jednakże rozległ się jedynie cichy bulgot wioseł, które wioślarze wycofali, po czym łódź całkowicie się zatrzymała przy masywnym, żelaznym łańcuchu opasującym przystań. Pokryte olejem ogromne ogniwa łańcucha lekko błyszczały.

Mężczyźni zatem wykonali swoje zadanie idealnie. Amyrlin nie miała już na co czekać. Objęła saidara i ledwie świadoma wypełniającego ją dreszczu życia, utkała odpowiednie sploty. Ziemia, Ogień i Powietrze otoczyły łańcuch, Ziemia i Ogień go musnęły. Czarny metal zaiskrzył się biało na całej szerokości wejścia do przystani.

Czasu starczyło Egwene jedynie na zrozumienie, że w tym samym momencie ktoś inny również objął Źródło — ktoś, gdzieś niedaleko, ponad nią, na murze. W następnej sekundzie coś uderzyło w łódź, potem coś trafiło w jej ciało i Amyrlin poczuła zimną wodę — przykrywającą ją, wypełniającą, wdzierającą jej się w nos i usta. A później ogarnęła ją ciemność.


Poczuła pod sobą twardą powierzchnię. Usłyszała kobiece głosy. Były podekscytowane.

— Wiesz, kto to jest?

— No cóż, wiem, że bez wątpienia dostałyśmy dziś lepszy kąsek, niż ten, na który liczyłyśmy.

Ktoś wcisnął coś Egwene w usta i gardłem dziewczyny spłynął nieoczekiwanie jakiś ciepły płyn, który lekko smakował miętą. Amyrlin przełknęła go spazmatycznie i nagle uprzytomniła sobie z drżeniem, jak bardzo było jej dotąd zimno. Zamrugała powiekami i otworzyła oczy, natychmiast koncentrując się na twarzy kobiety, która jedną ręką przytrzymywała jej głowę, drugą zaś obejmowała filiżankę. W świetle latarni, ściskanych przez tłoczących się wokół żołnierzy, twarz tej kobiety widziała zupełnie wyraźnie. Była to twarz wiecznie młoda. Egwene zaś znajdowała się wewnątrz Północnej Przystani.

— Pij, dziewczyno — powiedziała Aes Sedai tonem zachęty. — Wypij wszystko, aż do dna. To silna dawka, akurat odpowiednia.

Amyrlin usiłowała odepchnąć od siebie filiżankę, jednocześnie próbując ponownie objąć saidara, niestety słabła coraz bardziej i czuła, jak zapada się w mrok. Czekali tu na nią. Ktoś ją zdradził. Lecz kto?

Загрузка...