18

Padało. Od obiadu, przez cale popołudnie i wczesny zmierzch aż do ciemnej nocy niebo zdawało się opłakiwać zamek Maidenstone. Wraz z jego zdradzonym lordem i niespokojnym ludem. Ale nie płakało nad losem kobiety, którą wyrzucił z twierdzy. Nie mogło nad nią płakać, mówił sobie Axton, bo nie zasługiwała na litość, ani jego, ani sił przyrody. Nawet Boga.

Stał w otwartym oknie komnaty na drugim piętrze, naprzeciw matki.

Deszcz zacinał do środka, osiadając zimną mgiełką na jego skórze, ale nie był w stanie ostudzić jego gniewu. Za nim w dole rozciągał się fragment dziedzińca; dalej były kuchnie, zielny ogródek, stajnie i zewnętrzne mury, a poza nimi okryte ciemnością pola. Niewiele mógł dostrzec z miejsca, gdzie się znajdował, właściwie tylko migoczące zamokłe pochodnie przy bramie i tu i ówdzie okno czy drzwi oświetlone latarnią. Ale w duchu widział wszystko. To był dom jego dzieciństwa, dom, w którym chciał wychowywać własne dzieci.

W tym momencie jednak zamek wydawał mu się miejscem obmierzłym, nieprzyjaznym i obcym, kryjącym zdradę w każdym kącie. Wychylił się z okna nadstawiając twarz pod strugi deszczu. Dlaczego nikt mu nie powiedział, ze są dwie córki? Dlaczego młodsza była taka chętna sprzedać się za starszą? Do licha! Cóż za niegodziwa i przewrotna rodzina panowała w Maidenstone przez te wszystkie lata.

Czy dalej miał się wdawać w równie pokrętne układy? Miał już jedna z córek fałszywą nierządnice. Czy naprawdę mógł pragnąć płodzić dzieci z drugą z nich?

Błysk światła rozciął ciemne niebo, na moment oświetlając widok za oknem. Axton zobaczył jedynie zimny kamienny świat targany burzą. Dlaczego sądził, że na powrót odnajdzie tu swój dom?

Chwycił dzbanek stojący na trójnogim stoliku, ale okazał się pusty. Z wściekłym rykiem cisnął naczyniem o ścianę.

Niech diabli porwą tę sukę! Kłamliwą małą sukę! Przeklinał ją tym bardziej za to, że pozwoliła mu wierzyć, że spokój i szczęście są w końcu w zasięgu jego raje!

Oparł się o ramę okna; zwiesił głowę. Oddychał ciężko i nierówno. Przeklęta suka. Ale nagromadzona w nim złość stopniowo się ulatniała podczas tego samotnego czuwania w ciemności.

Podeszła go, a on dał się nabrać. Nie zamierzał ufać kobiecie z rodu de Valcourtów. Ale pozwolił sobie zapomnieć o ostrożności i teraz płacił za to wysoką cenę.

Przysiągł sobie, że jut nigdy tak się nie stanie. Już nigdy nie pozwoli, się oszukać żadnej kobiecie. Ta Beatrix… prawdziwa Beatrix, będzie mu ogrzewać łoże, kiedy on tego zapragnie. A skoro była bliźniaczką tej j drugiej, z pewnością wzbudzi jego pożądanie. Ale poza cielesną bliskością nie będzie między nimi żadnych cieplejszych uczuć. Będzie o nią walczył, zdobędzie ją i poślubi. I będzie ją zapładniał, dopóki nie urodzi mu odpowiedniej liczby potomków, a potem nie będzie mu już potrzebna.

Ale co miał zrobić z jej siostrą?

Nieśmiałe pukanie do drzwi oszczędziło mu niewesołych rozmyślań nad tym problemem.

– Kto tam? – warknął.

– Twój brat. – Drzwi otwarły się ze skrzypieniem zawiasów. Ostatnią rzeczą jaką Axton pragnął, była rozmowa o tym co zaszło, ale też nie chciał odsyłać Petera. Bratu przynajmniej mógł ufać. Peter i matka byli jedynymi osobami, które tak samo ucierpiały zdrady z powodu Beatrix… nie, ona miała na imię Linnea. Z powodu zdrady Linnei.

Zerknął z ukosa na młodszego brata.

Ostrzegałeś mnie, jeszcze nim sie z mą ożeniłem, ze mc można jej.Wygląda na to, że młodszy brat jest mądrzejszy od starszego. Petera nic rozbawił ponury żart Axtona

– Wolałbym sie mylić – przyznał. – Prawdę mówiąc, polubiłem ją. I ufałem jej – dodał ciszej.

– No to obu nas oszukała. – Axton znów odwrócił się do ciemności za oknem.

Peter podniósł z ziemi pogięty dzbanek i ustawił go na wystającej ze ściany kamiennej płycie, tworzącej wąską półkę.

– Co zamierzasz?

No właśnie?

– Wyzwać de Montforta. I go pokonać.

– A co z Beatrix?

– Którą?

– Hmm, z obydwiema.

Axton poczuł przypływ złości tak gwałtowny, że nie od razu mógł odpowiedzieć.

– Mam ochotę udusić je obie. – Odetchnął głęboko. – Ale tego nie zrobię. Z jedną się ożenię. A drugą…

Obawiał się, że ta druga będzie go prześladować przez resztę życia.

– Drugą wyślę do klasztoru. Nigdy nie wyjdzie za mąż, bo jest zhańbiona, i żaden przyzwoity człowiek jej nie zechce. – Przypomniała mu się ich ostania noc, kiedy tak chętnie przyjmowała go w łożu. Aż się wstrząsnął, chcąc wyrzucić z myśli niebezpieczne wspomnienia. – Może odeślę ją dozorcy stawów. Albo lepiej mu ją sprzedam. Powinienem dostać dobrą cenę. Albo nie – ciągnął z ironią. – To wcale nie byłoby dla niej karą. Za dobrze by się bawiła.

Na widok zmieszania młodszego brata, Axton roześmiał się nieprzyjemnie.

Nie martw się o nią… o tę Linneę. Nie zasługuje na twoją troskę.

– Bardziej się martwię o ciebie, bracie. Pomógłbym ci gdybym tylko wiedział jak.

Axton zesztywniał. Nie chciał pomocy od Petera. Tym bardziej nie jego litości. Ale wszyscy się nad nim litowali. Litowali się albo drwili. Zacisnął zęby. Nie będą mieli powodu się nad nim użalać Wszystko, tylko nie litość!

– Jeśli chcesz mi pomóc, znajdź mi jakąś kobietę. Dwie kobiety – sprostował. – I zorganizuj jutro ćwiczenia, żebym mógł zacząć już o świcie. Najpierw zmierzę się wręcz z Odem, potem na długie miecze z Reynoldem i z Rogerem na krótkie. Niech stajenny przygotuje dwa najlepsze konie, bo później spróbujemy się z Hughem na lance.

– Wszystko na raz? Jednego dnia? – wykrzyknął zdumiony Peter. Patrzył na brata z niedowierzaniem.

– Nie mogę przegrać z de Montfortem – oświadczył Axton grobowym tonem.

Peter ze zrozumieniem pokiwał głową.

– Jeśli mogę coś doradzić… – Uniósł rękę, widząc skrzywioną minę brata. – Tylko to, żebyś zapomniał o kobietach, skoro jutro chcesz tak forsownie ćwiczyć.

– Przyślij mi dwie kobiety – powtórzył Axton tonem nie znoszącym i sprzeciwu. – I módl się, żeby dobrze się sprawiły poprawiając mi humor, bo inaczej jutro polecą głowy.

Ku uldze Axtona, Peter wyszedł nie podejmując tematu. Brat w niczym mu nie zawinił, ale mało brakowało, by na nim wyładował złość. W końcu lepiej było rozładować napięcie w towarzystwie dwóch bezimiennych I kobiet, a potem wyżyć się na dobrze uzbrojonych przeciwnikach, niż dręczyć chłopaka, który życzył mu jak najlepiej,

Ta, która najbardziej zasługiwała na jego gniew, była przed nim najlepiej chroniona. Zerknął na drzwi, przez moment rozważając, czy jej me poszukać. Kazał ją zamknąć w spichlerzu przy kuchni. Ale drzwi i zamek, które ją więziły, w istocie zapewniały jej schronienie. To co miało być dla niej karą, okazało się ochroną przed jego niepohamowaną porywczością.

Ruszył do wyjścia, zdecydowany zobaczyć się z nią raz jeszcze. Zatrzymało go jednak niespodziewane pojawienie sie w przedsionku drobnej postaci.

– Linnea – Zamarł w bezruchu, nieświadomy, że się odezwał. Skąd się wzięła? Czyżby Peter ja wypuścił?

Kiedy kobieta stanęła w słabym świetle dopalającej się świecy, rozpoznał matkę. Rozczarowanie tylko wzmogło jego złość. Jak to możliwe, by jakaś kobieta miała na niego tak diabelski wpływ? Czyżby była czarownicą i rzuciła na niego urok? Jeśli nawet rzuciła, i tak się od mego uwolni!

– Co tu robisz, matko?

– Rozmawiałam właśnie w Peterem. – Weszła do komnaty i rozejrzała się szybko po całym pomieszczeniu. Nie uszedł jej uwagi pogięty dzbanek, otwarte okna, przez które deszcz zacinał do środka, i niechlujny wygląd syna. W migotliwym świetle sprawiała wrażenie szczególnie drobnej i starej, lecz bynajmniej nie słabej. Mimo swego rozdrażnienia zauważył to z uznaniem.

– Nie będziesz tu sprowadzał żadnych kobiet – oświadczyła twardo. Była to ostatnia rzecz, jaką Axton spodziewałby się od niej usłyszeć.

Bezgranicznie zdumiony, zastygł z otwartymi ustami.

– Jeśli chcesz cudzołożyć z nierządnicami, rób to gdzie indziej, nie pod jednym dachem ze swoją matką. Ale ostrzegam cię – dodała nieco łagodniej. – Nie znajdziesz w tym ukojenia, jak oczekujesz. Musisz załatwić te sprawę z Linneą, synu, a nie szukać jakichś nędznych namiastek.

– Nie ma nic do załatwiania. Nic się nie da załatwić.

– Wiem, że cię skrzywdziła swoją zdradą…

– Nie czuję się skrzywdzony – przerwał jej. – Tylko wściekły, ze znowu jakiś de Valcourt próbował odmówić nam prawa do Maidenstone. Ale nie uda jej się… ani jej, ani jej siostrze.

– Będziesz walczył z sir Eustachym. – Powiedziała to ze spokojną rezygnacją, która ukrywała wieczny lęk o synów. Ale jej lęk nie mógł go powstrzymać i oboje o tym wiedzieli

– Odpocznij, matko. Jutro będę trenował przed walką z de Montfortem. Nie odbierze nam domu, choćby miał poparcie de Valcourtów i samego ciecia Henryka. Do licha, powinienem był utopić tego szczeniaka, kiedy miałem po temu okazję!

Pokiwała głową, jednak nie odeszła, a kiedy się odezwała, wcale nie miała na myśli młodego Henryka.

– Powinnam jej nienawidzić…ale nie mogę. A teraz… teraz nienawidzę tego, co zrobiła, ale chyba rozumiem, dlaczego to zrobiła.

– Rozumiesz? – wybuchnął.

– I wierze ze gdyby mogła wszystko cofnąć, zrobiłaby to bez wahania. Axton parsknął pogardliwie.

– To są niemądre domysły, bo nie da się lego cofnąć. Idź matko – ponaglił. – Idź i pomódl się, żebym pokonał de Montforta.

Zatrzymała na nim poważne spojrzenie.

– Będę się modlić za ciebie, mój synu. Będę się modlić, żebyś pokonał de Montforta i odnalazł spokój. Ale będę się też modlić, żebyś nie szukał ukojenia bólu w ramionach jakiejś rozwiązłej kobiety… czy nawet dwóch.

Axton nie mógł uwierzyć, że jego powściągliwa marka porusza taki temat.

– Nie rozumiesz męskich potrzeb – obruszył się.

– A ty nie rozumiesz kobiecego serca – odpowiedziała.

Axton nie wiedział, czy miała na myśli własne serce, czy serce Linnei. Ale nie zawołał za nią, żeby o to zapytać, kiedy oddalała się cicho do swojej komnaty. Serce Linnei nic dla niego nie znaczyło. Jak mogło znaczyć, skoro ona nie przejmowała się jego sercem?

Peter posłał obie kobiety razem do komnaty brata. Jedna z nich była młoda i śliczna, i zadziwiająco biegła w swym rzemiośle, jak sam zdążył się przekonać. Za drobną błyszczącą monetę gotowa była wyprawiać z mężczyzną niesłychane rzeczy. Ta druga była nieco starsza i posiadała największe piersi, jakie w życiu widział u kobiety. Plotka głosiła, że Reynold omal nie udusił się ściśnięty pomiędzy tymi dwiema białymi kulami.

Posyłając je na górę, Peter walczył z poczuciem winy. Wprawdzie miał niewielkie pojęcie o sprawach zachodzących między mężem a żoną, ale wyczuwał, że to, co robi Axton jest niewłaściwe. Choć Linnea – jakże trudno było się przyzwyczaić do tego imienia – nie zasługiwała na jego lojalność, me mógł się wyzbyć przekonania, że jego brat robi coś złego.

Jednakże jego gniew, spowodowany jej zdradą me wygasł jeszcze i był dość silny, by stłumić owo poczucie winy. Ciekawe czy ona czuła się winna, leżąc teraz wygodnie w swoim areszcie? Gzy myślała o człowieku, którego poślubiła i uwiodła… bo przecież bez wątpienia uwiodła Axtona, zawładnęła jego ciałem i duszą. Inaczej nie byłby aż tak przybity. Cóż za sprytna mała suka.

Posłał wiec bratu żądane dwie kobiety. Niepokój jednak me dawał mu spać, wiec czekał w wielkiej sali, otulony kożuchem, opierając się o ścianę w pobliżu wejścia na schody.

Nie zabawiły długo na górze. Zeszły razem, wyraźnie rozchełstane, śmiejąc sie i szepcząc miedzy sobą. Pochwaliły się przed nim zarobionymi złotymi monetami i zniknęły w mroku.

Peter był zaskoczony, że brat tak szybko się z nimi obszedł. Może tak było lepiej. Może Axton ukoił nieco ból.

Zrzucając z ramion okrycie, jeszcze raz wspiął się po schodach. Znalazł brata na pierwszym piętrze, w lordowskiej komnacie. Leżał na łożu, z twarzą ukrytą w niedźwiedziej skórze, całkowicie ubrany.

Przez chwilę Peter stał w progu i tylko patrzył. Widział kiedyś Linneę w takiej samej pozie… choć wówczas nazywała się jeszcze Beatrix. Leżała naga i zalękniona na tym samym czarnym futrze. Teraz leżał na nim Axton i choć był w pełni ubrany, jego uczucia były tak samo nagie i widoczne, jak kiedyś uczucia jego żony.

Tęsknił za nią. Żałował, że ją utracił. Nie skorzystał z usług tych kobiet, Peter był tego pewien. Może próbował, ale mu się nie udało. Nie leżało to w jego charakterze.

Dobry Boże, czyżby aż tak był związany z tą fałszywą dziewczyną? Czyżby ją kochał?

Linnea me miała nawet tyle sil, by przejść przez całą długość wąskiego więzienia. Było to ciemne, zimne pomieszczenie, bez okna czy choćby kraty. Ale mąka dobrze się trzymała w takich warunkach,

Spędzała wiec niekończące się godziny niewoli w otoczeniu tygodniowego zapasu mąki. Grubo mielonej, ciemnej i aromatycznej oraz delikatnej białej i sypkiej. Worki leżały pod całą dłuższą ścianą, tłumiąc nieliczne odgłosy dochodzące z zamku.

Pod wieczór przyszła Norma. Przyniosła jej trochę prostej strawy i posłanie na noc. Rano znów się zjawiła i kiedy dwaj służący zabierali przydział mąki na codzienne wypieki stara piastunka próbowała ją pocieszyć.

– Nie rozpaczaj dziecko. Henryk wkrótce przyjedzie, może nawet dzisiaj. Zostaniesz uwolniona i przywrócona na łono rodziny. Jestem tego pewna.

Niestety dla Linnei nie brzmiało to pocieszająco. Nie tknęła tacy zjedzeniem.

– Co z moim ojcem? Dobrze się czuje? Czy traktuj, go jeszcze gorzej za to, co zrobiłam?

Norma westchnęła ciężko.

– Jest zamknięty w mieszkaniu księdza, jak poprzednio. Ma się ani lepiej, ani gorzej. A co do jego samopoczucia… – Potrząsnęła głową.

– Trudno powiedzieć. Je to, co się przed nim postawi. Powiedziano mu, jak cię potraktował nowy lord, ale on… nic na to nie odpowiedział. – Znowu westchnęła.

– Axton nie potraktował mnie złe – szepnęła Linnea, uciekając wzrokiem w odległy kąt spichlerza.

Służący minęli je obładowani workami.

Czas zamykać – mruknął starszy z nich do Normy. Norma zebrała się do wyjścia, ale Linnea przytrzymała ją za ramię.

– A jak on się ma? Axton – dodała, kiedy ta nie od razu zrozumiała o kogo jej chodzi.

– On? – Starsza kobieta zmarszczyła czoło. – Jest cały i zdrowy i jak zwykle zajęty sobą – mruknęła. Zerknęła na służących czekających na zewnątrz. – Nie zasługuje na twoją troskę – szepnęła najciszej jak mogła.

– Już sprowadził sobie do łoża inne kobiety. Kobiety – powtórzyła z naciskiem.

W ciszy jaka nastąpiła po tym szokującym doniesieniu, kiedy Norma już wyszła szurając nogami, drzwi zatrzasnęły się za nią ze stukiem, zazgrzytał klucz i zapadła ciemność, Linnea wciąż nie była w stanie się poruszyć. Stała w miejscu jak skamieniała, z rękami splecionymi w pasie.

Kobiety. Sprowadza inne kobiety do ich wspólnej komnaty. Na wielkie łoże ze wspaniałą niedźwiedzią narzutą.

Torturowała się myślą, ze kiedy poślubi Beatrix, także ją weźmie do lego loża. Ale nawet przez moment nie przyszło jej do głowy, że wpuści urn tez inne kobiety. Kobiety. Kobiety, na których mu nie zależy, a mimo to robi z nimi…

– O Boże! – wyrwało jej się z samej głębi duszy. Z serca. Z tego miejsca w ciele, którym kochała go najmocniej. Boże, czy to możliwe, że dla niego jedna kobieta nie różni się od drugiej? Czyżby znaczyła dla niego tyle samo co te kobiety, które po niej wziął do łoża? A Beatrix? Czy też będzie tylko jeszcze jednym daniem dla zaspokojenia jego wybujałego cielesnego apetytu?

Nie chciała płakać, ale nie mogła powstrzymać łez. Osunęła się na kolana, na zasypaną mąką kamienną podłogę i próbowała się modlić. Ale mogła tylko płakać. Była dla niego niczym, zupełnie niczym, podczas gdy on stał się centrum jej świata.

Tylko że ten świat walił się w gruzy wokół niej. Nie miało dla niej znaczenia, gdzie skończy, bo czy to w szopie, czy w zamku, w dziczy czy w środku miasta, będzie ją otaczać jedynie pustka. Pustka. Samotność. Mrok.

Równie dobrze mogłaby spędzić resztę życia w tym ciemnym spichlerzu.

Nagle pomyślała o siostrze. Pomyślała o Beatrix, słodkiej, szlachetnej Beatrix, która zasługiwała na lepszy los niż małżeństwo z człowiekiem, który jej nienawidził i który zamierzał drwić sobie z małżeńskiej przysięgi.

Otarta łzy wierzchem dłoni, a następnie osuszyła twarz rękawem.

Ocali przed nim Beatrix. Taki był jej pierwotny cel i powinna się go dalej trzymać. Tylko jak?

Tego nie wiedziała, ale podnosząc się z kolan poczuła na udzie muśniecie Axtonowego łańcuszka. Poczucie rozpaczliwego osamotnienia zmieniło się w złość. W okamgnieniu podjęła decyzję. Podciągnęła spódnice, chwyciła za delikatny klejnot i szarpnęła przerywając bez trudu cienkie ogniwka. Cisnęła łańcuszkiem najdalej jak mogła.

Zrobiła błąd zakochując się w Axtonie i wierząc, że i on może ja z czasem pokochać. Nie powinna była zazdrościć Beatrix tego, że Axton zamierza się z nią ożenić.

Beatrix była jedyną osobą, jaka ją kiedykolwiek kochała, wiec Linnea zacieklej musiała walczyć w obronie ukochanej siostry. W końcu kiedyś muszą ją wypuścić z tego więzienia. Powinna myśleć jasno i to gotowa na wszystko. Axton nic będzie miał Beatrix, choćby zdobył Maidenstone pokonując Eustachego de Montforta i samego księcia Henryka.

Cel wydawał się niemożliwy do osiągnięcia i może był taki w istocie, ale siadając na workach z mąką, targana zarazem żalem i złością, uznała, że łatwiej jej się skupić na nieznanej przyszłości niż na nieznośnej rzeczywistości. Troska o siostrę przynajmniej do pewnego stopnia złagodziła jej cierpienie.

I niewyobrażalny ból po stracie mężczyzny, którego wciąż kochała.

Загрузка...