Wczesnym rankiem do statku Detringera przyszedł ziemianin z kanistrem paliwa. Detringer poprosił go, żeby je zostawił gdziekolwiek, ale osobnik nalegał, że osobiście wniesie kanister do maleńkiej kabiny sportolotu i wleje paliwo do zbiornika. Taki ma rozkaz od pułkownika — powiedział.
— To dopiero początek — zwrócił się Detringer do Ichora. — Jeszcze ze sześćdziesiąt takich baniek.
— Ale dlaczego przysyłają nam po jednej? — zainteresował się Ichor. — To bardzo nieekonomicznie.
— Nie wiadomo. Zależy, co Kettelman chce osiągnąć.
— Co pan ma na myśli?
— Nic. Mam nadzieję. Poczekamy, zobaczymy. Czekali, mijały godziny. Wreszcie nastał wieczór, ale paliwa już więcej nie przysłano. Detringer poszedł do statku ziemskiego, odsunął na bok dziennikarzy i zażądał rozmowy z Kettelmanem.
Ordynans zaprowadził go do kabiny pułkownika. Pokój był urządzony z dużą prostotą. Na ścianie wisiało kilka pamiątek — dwa rzędy odznaczeń na czarnym aksamicie w solidnej złoconej ramce, fotografia dobermana pinczera z obnażonymi kłami i wysuszona głowa — trofeum z oblężenia Tegucigalpy. Sam pułkownik, rozebrany do szortów koloru khaki, ściskał w każdej dłoni i w każdej stopie po kauczukowej piłeczce.
— Słucham, Detringer, co mogę dla pana zrobić?
— Przyszedłem zapytać, dlaczego przestał pan przysyłać mi paliwo.
— O? — Kettelman wypuścił wszystkie piłeczki na raz i usiadł w dyrektorskim skórzanym fotelu z jego nazwiskiem wytłoczonym na oparciu. — Odpowiem panu na to pytanie pytaniem. Jak pan mógł nawiązać łączność radiową ze swoimi ludźmi nie mając żadnego sprzętu radiowego?
— A kto mówi, że ja nie mam żadnego sprzętu radiowego?
— Z tą pierwszą porcją paliwa wysłałem do pana inżyniera Delgado. Miał się zorientować, jakiego pan używa sprzętu. Powiedział mi, że na pańskim statku nie ma ani śladu urządzeń radiowych. Inżynier Delgado jest ekspertem od tych spraw.
— Mamy sprzęt zminiaturyzowany — odpowiedział Detringer.
— My też. Ale to i tak wymaga wielu elementów, których u pana nie widać. Dodam jeszcze, że odkąd zbliżyliśmy się do tej planety, prowadzimy nasłuch na wszystkich długościach fal radiowych. Nie natrafiliśmy na żadne transmisje.
Detringer powiedział:
— Mogę wszystko wyjaśnić.
— Bardzo proszę.
— To jasne. Kłamałem.
— Tyle wiem. Ale to niczego nie tłumaczy.
— Jeszcze nie skończyłem. My, Ferlangowie, też mamy swoje siły bezpieczeństwa, pan rozumie. Dopóki nie dowiemy się o was czegoś więcej, zdrowy rozsądek wymaga, żebyśmy się sami nie odsłaniali. Wasza naiwność, której dowiedliście wierząc, że posługujemy się tak prymitywnym systemem łączności jak radio, byłaby dla nas okolicznością pomyślną w przypadku gdybyśmy się mieli kiedykolwiek spotkać na stopie nieprzyjaznej.
— To wobec tego jak się komunikujecie? Czy może wcale?
Detringer zawahał się, po czym odparł:
— Myślę, że to by nie miało żadnego znaczenia nawet gdybym panu powiedział. Prędzej czy później sami byście odkryli, że my się porozumiewamy drogą telepatyczną.
— Telepatyczną? Twierdzi pan, że potraficie przesyłać na odległość myśli?
— Otóż to — odparł Detringer.
Kettelman wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym zapytał:
— Okay. A co ja wobec tego w tej chwili myślę?
— Pan myśli, że jestem kłamcą.
— Zgadza się.
— Ale to było oczywiste i tej wiadomości nie uzyskałem czytając pańskie myśli. My, Ferlangowie mamy zdolności telepatyczne tylko wewnątrz naszego gatunku.
— Wie pan co — powiedział Kettelman — ja w dalszym ciągu uważam, że jest pan cholernym łgarzem.
— Oczywiście. Problem polega na tym, czy jest pan pewien.
— Jestem cholernie pewien — odparł Kettelman ponuro.
— Ale czy to jest wystarczające? To znaczy z punktu widzenia waszego bezpieczeństwa. Niech pan pomyśli: jeśli ja mówię prawdę, to wczorajsze powody, żeby dać mi paliwo, są równie ważne i dzisiaj. Zgadza się pan ze mną?
Pułkownik niechętnie skinął głową.
— Jednocześnie, jeśli ja kłamię, a wy mi dacie paliwa, to i tak nic złego dla was z tego nie wyniknie. Pomoże pan drugiemu w potrzebie zobowiązując tym samym wobec siebie mnie i moich ziomków. To obiecujący początek wzajemnych stosunków pomiędzy naszymi rasami. A ponieważ obie prą coraz głębiej w kosmos, nasze spotkanie jest prędzej czy później nieuchronne.
— Zgadzam się, że jest nieuchronne — odparł Kettelman — ale mogę tu przynajmniej pana przytrzymać i opóźnić oficjalne kontakty do chwili, kiedy będziemy lepiej przygotowani.
— Proszę, niech pan próbuje opóźniać te kontakty — rzekł Detringer — ale i tak może do nich dojść w każdej chwili. A ma pan przynajmniej okazję zrobić dobry początek. Następnym razem okoliczności mogą nie być dla was takie pomyślne.
— Hmmm — mruknął Kettelman.
— O, właśnie dlatego ma pan powody pomóc mi, nawet jeśli kłamię. Ale, proszę pamiętać: ja jednak mogę mówić prawdę. W tej sytuacji pańska odmowa będzie uważana za akt wielkiej wrogości.
Pułkownik przemierzył wąski pokój tam i z powrotem, potem odwrócił się w miejscu i rzucił z furią:
— Pańska argumentacja jest cholernie logiczna!
— Moje szczęście, że akurat logika mi sprzyja.
— Ma rację — wtrącił komputer przekładowy C31 — to znaczy z tą logiką.
— Zamknij się! — warknął Kettelman.
— Myślałem, że podkreślanie takich rzeczy należy do moich obowiązków — bronił się C31.
Pułkownik przestał spacerować i potarł czoło.
— Wynoś się, Detringer — powiedział znużonym głosem. — Przyślę ci paliwo.
— Nie pożałuje pan tego.
— Już tego żałuję. A teraz proszę, niech pan sobie idzie.
Detringer pospieszył do swojego statku i zakomunikował Ichorowi dobrą nowinę. Robot był zdziwiony.
— Nie sądziłem, że on to zrobi.
— On też nie sądził. Ale zdołałem go przekonać. — Opowiedział Ichorowi swoją rozmowę z pułkownikiem.
— To znaczy, że pan kłamał — rzekł ze smutkiem Ichor.
— Tak. Ale Kettelman wie, że kłamałem.
— To dlaczego chce panu pomóc?
— Ze strachu, że jednak mógłbym mówić prawdę.
— Panie, kłamstwo jest zarówno grzechem, jak i przestępstwem.
— Ale skazać się na pozostanie tutaj byłoby czymś gorszym — odrzekł Detringer. — Byłaby to niewybaczalna głupota.
— Nie jest to pogląd ortodoksyjny.
— Myślę, że możemy sobie darować dalsze dyskusje na temat ortodoksyjności. Mam robotę. A ty mógłbyś się przejść i skombinować mi coś do jedzenia.
Służący usłuchał w milczeniu i Detringer zasiadł z atlasem gwiezdnym, żeby opracować jakąś trasę na wypadek gdyby mógł się stąd ruszyć.
Wstał ranek, pogodny i wspaniały. Ichor poszedł na ziemski statek pograć w szachy z robotem-pomywaczem, z którym zawarł znajomość poprzedniego dnia. Detringer czekał na paliwo.
Nie był tak bardzo zdziwiony, kiedy do południa żadne paliwo nie nadeszło. Ale poczuł się zawiedziony i przybity. Odczekał jeszcze dwie godziny i poszedł na „Jenny Lind”.
Wszystko na to wskazywało, że jest tam oczekiwany, ponieważ z miejsca zaprowadzono go do messy oficerskiej. Kettelman siedział w głębokim fotelu. Po obu jego stronach stali uzbrojeni żołnierze piechoty morskiej. Pułkownik miał surową minę, ale jednoczesne na jego pobrużdżonym obliczu igrał złośliwy uśmieszek. Obok siedział kapitan Macmillan, którego przystojna twarz była nieprzenikniona.
— Słucham, Detringer — odezwał się pułkownik. — O co tym razem chodzi?
— Przyszedłem spytać o paliwo, które mi pan obiecał. Ale już teraz widzę, że pan nie zamierza dotrzymać słowa.
— Źle mnie pan zrozumiał. Uczciwie zamierzałem dać paliwo przedstawicielowi sił zbrojnych Ferlang. Ale osoba, którą widzę przed sobą, nikim takim nie jest.
— A kogo pan wobec tego widzi przed sobą? — zapytał Detringer.
Kettelman opanował nieprzyjemny uśmieszek.
— Widzę przed sobą kryminalistę z wyroku sądu najwyższego jego własnego ludu. Przestępcę, którego czyny zostały uznane za nie mające precedensu w rocznikach nowoczesnego wymiaru sprawiedliwości Ferlang. Osobnika, którego niewysłowione zachowanie zasłużyło na najwyższy wymiar kary znany jego ziomkom — wieczne wygnanie w głęboki kosmos. Oto jest właśnie ktoś, kogo przed sobą widzę. Czy może pan zaprzeczyć?
— Chwilowo ani nie zaprzeczam, ani nie potwierdzam. Chciałbym się najpierw dowiedzieć źródła pańskich szczególnych informacji.
Pułkownik Kettelman skinął w stronę jednego ze swoich żołnierzy. Żołnierz otworzył drzwi i wprowadził Ichora, w ślad za którym szedł robot-pomywacz.
Mechaniczny sługa wybuchnął:
— Panie, podałem pułkownikowi Kettelmanowi prawdziwy przebieg wydarzeń, które doprowadziły do pańskiego wygnania na tę planetę. Proszę o wyrażenie zgody na skorzystanie przeze mnie z przywileju, jakim jest prawo do samozniszczenia — a to wszystko w akcie częściowego chociaż zadośćuczynienia za moją nielojalność.
Detringer milczał, z wściekłością myśląc, co by tu zrobić. Kapitan Macmillan nachylił się do Ichora i zapytał:
— Dlaczego zdradziłeś swego pana?
— Nie miałem wyboru, panie kapitanie! — wykrzyknęła nieszczęsna maszyna. — Zanim władze Ferlang wyraziły zgodę na to, żebym towarzyszył mojemu panu, w określony sposób mnie zaprogramowały. Ich polecenia zostały wzmocnione skomplikowanymi układami.
— Co to za polecenia?
— Sprowadzają się one do narzucenia mi roli zwykłego policjanta i stróża więziennego. Zażądano ode mnie, żebym natychmiast podjął odpowiednie kroki, gdyby Detringer jakimś cudem znalazł sposób na uniknięcie słusznej kary.
— On mi to wszystko wygadał wczoraj, kapitanie — wybuchnął robot-pomywacz. — Błagałem go, żeby nie wykonywał tych rozkazów. Wyglądało mi to na kiepski show, panie kapitanie, jeśli pan wie, co mam na myśli.
— I rzeczywiście, jak długo mogłem, powstrzymywałem się przed wykonaniem tych rozkazów — rzekł Ichor, ale w miarę jak szanse ucieczki mego pana stawały się coraz realniejsze, imperatyw, by jej zapobiec, przybierał we mnie na sile. Mogłoby mnie przed tym powstrzymać jedynie usunięcie pewnych obwodów.
Na to wtrącił się robot-pomywacz:
— Chciałem go zoperować, panie kapitanie, mimo że jedyne narzędzia, jakimi dysponuję, to łyżki, noże i widelce.
— I ja bym się chętnie poddał takiej operacji, ja nawet chciałem dokonać aktu samozniszczenia po to, żeby z mojego mimowolnego zdradzieckiego pudła dźwiękowego nie wyszło ani jedno słowo. Ale władze Ferlang przewidziały i to. Zastosowano wobec mnie przymus niedopuszczania do jakiegokolwiek grzebania w moim mechanizmie czy tym bardziej zniszczenia, dopóki nie wykonam poleceń. Mimo to wstrzymywałem się aż do dziś rana i kiedy wreszcie, na skutek tego konfliktu wewnętrznego, rozładowałem się prawie zupełnie, poszedłem do pułkownika Kettelmana i wszystko mu powiedziałem.
— I oto koniec tej żałosnej historii — Kettelman zwrócił się do kapitana.
— Niezupełnie koniec — powiedział łagodnie Macmillan. — Na czym dokładnie polegały pańskie zbrodnie, Detringer?
Detringer wyrecytował je pewnym głosem — poczynając od aktów szczególnego chamstwa poprzez świadome nieposłuszeństwo aż do ostatniego wykroczenia — jawnego gwałtu. Ichor skinął głową w pełnym rezygnacji potwierdzeniu.
— Wydaje mi się, że to wystarczy — oświadczył Kettelman. — Pozwolę sobie teraz ogłosić wyrok w tej sprawie.
— Chwileczkę, pułkowniku — przerwał mu kapitan Macmillan i zwrócił się do Detringera: — Czy służy pan obecnie albo czy może kiedykolwiek pan służył w siłach zbrojnych Ferlang?
— Nie — odparł Detringer i Ichor potwierdził prawdziwość tej informacji.
— A więc ten osobnik jest cywilem — rzekł kapitan Macmillan — i jako taki musi być sądzony raczej przez władze cywilne niż wojskowe.
— Ja nic o tym nie wiem — odezwał się Kettelman.
— Sprawa jest zupełnie jasna. Detringer jako cywil został osądzony przez sądy cywilne. A nasze narody nie są w stanie wojny ze sobą. Jego sprawa nie podlega więc jurysdykcji wojskowej.
— Ale ja mimo to uważam, że powinna być w moich kompetencjach. W niczym panu nie ujmując, kapitanie, lepiej się na tym znam…
— Ja sprawę rozstrzygnę — uciął Macmillan — chyba że zechce pan siłą przejąć dowództwo statku.
Kettelman potrząsnął głową.
— Nie zamierzam w ten sposób plamić swego honoru. Proszę, kapitanie, niech pan go sądzi.
Kapitan Macmillan zwrócił się do Detringera:
— Musi pan zrozumieć, że nie mogę kierować się w tej sprawie moimi osobistymi sympatiami. Pańskie władze pana skazały i uchylenie tego wyroku byłoby z mojej strony niewskazane, aroganckie i niepolityczne.
— Święta racja — wtrącił Kettelman.
— Dlatego utrzymuję w mocy wyrok wiecznego wygnania, ale będę go egzekwował znacznie surowiej niż dotychczas.
Pułkownik uśmiechnął się złośliwie. Ichor wydał odgłos rozpaczy. Robot-pomywacz szepnął: „Biedak!” Detringer stał niewzruszenie patrząc kapitanowi w oczy. Macmillan powiedział:
— Wyrokiem tego sądu więzień ma dalej przebywać na wygnaniu. Co więcej, sąd stwierdza, że pobyt więźnia na tej przyjemnej planecie jest przywilejem, którego udzielenie nie leżało w intencjach władz Ferlang. Dlatego, Detringer, musi pan niezwłocznie opuścić to miejsce i wrócić w całkowite odosobnienie przestrzeni kosmicznej.
— No, to go pan załatwił — skomentował pułkownik Kettelman. — Nie sądziłem jednak, kapitanie, że będzie pana na to stać.
— Cieszę się, że jest pan zadowolony — odparł kapitan. Dlatego proszę; żeby pan dopilnował wykonania wyroku.
— Z przyjemnością.
— Mam nadzieję — podjął Macmillan — że z pomocą swoich ludzi zdoła pan napełnić zbiorniki paliwa Detringera w ciągu jakichś dwóch godzin. Po zakończeniu tankowania więzień jest zobowiązany natychmiast opuścić planetę.
— Nie ma obawy, wyprawię go jeszcze przed nocą — powiedział Kettelman, gdy nagle uderzyła go pewna myśl. — Jak to tankowania?! Przecież to jest właśnie to, o co mu chodziło od samego początku.
— Sądu nie interesuje, o co chodzi skazanemu — orzekł kapitan Macmillan. — Życzenia skazańca nie mają tu nic do rzeczy.
— Człowieku, ale czy pan nie widzi, że pan go zwalnia? — zaperzył się Kettelman.
— Ja mu umożliwiam odejście, a to zupełnie co innego.
— Zobaczymy, co na to powiedzą tam na Ziemi — rzekł złowieszczo Kettelman. Detringer skłonił się, wyrażając w ten sposób poddanie się wyrokowi. A następnie z trudem zachowując powagę, opuścił ziemski statek.
Z zapadnięciem nocy wystartował. Towarzyszył mu wierny Ichor — tym wierniejszy teraz, że wolny od nakazów. Wkrótce znaleźli się w głębokiej przestrzeni kosmicznej i robot zapytał:
— Panie, a dokąd my lecimy?
— Na jakiś nowy wspaniały świat — odparł Detringer.
— Czy może raczej na śmierć?
— Może. Ale ze zbiornikami pełnymi paliwa nie mam zamiaru się tym przejmować.
Milczeli przez chwilę, po czym odezwał się Ichor:
— Mam nadzieję, że kapitan Macmillan nie będzie miał z tego powodu kłopotów.
— Wygląda na faceta, który wie, co robi — odrzekł Detringer.
Na Ziemi czyn kapitana Macmillana był przedmiotem licznych kontrowersji. Zanim jednak zdołano podjąć jakąś oficjalną decyzję, doszło do drugiego, tym razem oficjalnego, spotkania pomiędzy Ferlang i Ziemią. Sprawa Detringera w sposób oczywisty wyszła na szersze forum i została uznana za zbyt skomplikowaną, żeby ją można było szybko rozstrzygnąć. Przekazano ją więc ciału prawnemu składającemu się z przedstawicieli obu cywilizacji.
Ten przypadek dostarczył pełnoetatowego zajęcia pięciuset sześciu prawnikom z Ziemi i z Ferlang. Jeszcze wiele lat później trwały spory na ten temat, ale do tego czasu Detringer znalazł już cichą przystań i przyzwoitą pozycję wśród ludów Oumenke na rubieżach galaktyki.