Igor, zatrudniony w Straży Miejskiej jako patolog i asystent medyczny, był dość młody (o ile można to stwierdzić u Igora, jako że użyteczne kończyny i inne organy Igory przekazywały sobie tak, jak inni kieszonkowe zegarki) i bardzo nowoczesny. Czesał się w kaczy kuper z wydłużoną grzywką, nosił buty na grubej gumowej podeszwie i czasami zapominał seplenić.
Überwaldzka Liga Wstrzemięźliwości, złożona z byłych wampirów, które nosiły teraz czarne wstążeczki jako znak, że całkiem zrezygnowały z tej lepkiej cieczy, tak, słowo daję, a teraz preferują miłe wspólne śpiewy i zdrową partyjkę tenisa stołowego.
Stary Tom, szacowny zegar uniwersytecki, wybijał nie dźwięki, ale ciszę. Nie były to takie zwykłe chwile ciszy, ale okresy chłonącego głosy nie-dźwięku wypełniającego świat donośną bezdźwięcznością.
Który był orangutanem przemienionym z wcześniejszej ludzkiej postaci w wyniku dawno zapomnianego wypadku magicznego. Wypadek był zapomniany tak dokładnie, że ludzie nie pamiętali już, że bibliotekarz jest orangutanem. Wydaje się to dość trudne, ponieważ nawet mały orangutan potrafi bez trudu wypełnić sobą całą bezpośrednio dostępną przestrzeń, ale dla magów i większości obywateli był on teraz po prostu bibliotekarzem i tyle. Co więcej, gdyby ktoś kiedyś dał znać, że w Bibliotece jest orangutan, magowie pewnie zwróciliby się do bibliotekarza z pytaniem, czy nie widział zwierzaka.
Nazwany tak od Wallace’a Sonky’ego — człowieka, bez którego eksperymentów z cienką gumą palące braki na rynku mieszkaniowym Ankh-Morpork zmieniłyby się w prawdziwe pożary.
Tym samym sposobem, w jaki pradawne drzewa zmieniły się w węgiel, dawne pola trzciny cukrowej, pod ciśnieniem tysiącleci, stały się substancją określaną w różnych okolicach Dysku jako twarde lody czy skalna melasa. Wymagała jednak gotowania i oczyszczania, nim powstał z niej gęsty złocisty syrop będący miodem mieszkańców miast. Ostatnio dostawy przybywały do Ankh-Morpork z łatwiej dostępnych złóż toffi koło Quirmu.
Jak na kwaśne jabłko, tylko trwa o wiele dłużej.
I to była prawda. Nie warto się męczyć z butami, poradziłby kawalerzysta Gabitass, gdyby miał chęć udzielać porad. Żeby jakoś je przewozić, trzeba by przekupić kogoś w taborach, a i tak zarobi się góra parę dolarów. Biżuteria, to jest rozwiązanie. Łatwo ją przenosić. Kawalerzysta Gabitass widział już z bliska zbyt wiele bitew, by się nie wzdrygać, gdy słyszał słowo „chwała”.
Przy takich okazjach Selachii i Venturi wyznawali zasadę, że rozmowa może dotyczyć tylko spraw, w których nie istnieje żadna możliwość różnicy zdań. Wobec historii obu rodów liczba takich spraw była już bardzo niewielka.
Choć trzeba przyznać, że czasami dla ustalonej wartości „nigdy”.