ROZDZIAŁ 18

Patch obrał drogę powrotną przez Topsham, gdzie zaparkował samochód nieopodal starej papierni nad brzegiem Androscoggin. Na ścianie budynku, w którym niegdyś przerabiano miazgę drzewną na papier, widniał teraz napis „BROWAR SEA DOG". Po obu stronach szerokiej i wzburzonej rzeki rosły wiekowe drzewa.

Zapadła noc i wciąż lało. Musiałam zdążyć do domu przed mamą. Nie powiedziałam jej, że się umówiłam, bo…szczerze powiedziawszy, Patch nie należał do facetów, do których matki się uśmiechają. Był raczej z tych, przed którymi zmienia się zamki w całym domu.

– Zjemy coś na wynos? – zapytałam. Patch otworzył drzwi od strony kierowcy.

– Na co masz ochotę?

– Na kanapkę z indykiem. Tylko bez korniszona. Aha, i bez majonezu.

Najwidoczniej zasłużyłam na jeden z tych jego tłumionych uśmiechów. Obdarzał mnie nimi bardzo często. Ciekawe dlaczego teraz też.

– Zobaczę, co się da zrobić – odpowiedział, wysiadając.

Zostawił kluczyki w stacyjce i włączone ogrzewanie. Przez parę minut po jego odejściu odtwarzałam sobie w myślach zdarzenia tego wieczoru. I raptem dotarło do mnie, że jestem sama w jego jeepie. Na jego prywatnym terytorium.

Gdybym była na jego miejscu, a chciała ukryć coś ściśle poufnego, nie schowałabym tego w pokoju, w szkolnej szafce, ani nawet w plecaku, bo wszystkie te miejsca można bez ostrzeżenia, spokojnie przeszukać – i skonfiskować tajne rzeczy. Schowałabym to w lśniącym czarnym jeepie z wymyślnym systemem alarmowym.

Rozpięłam pas bezpieczeństwa i zaczęłam grzebać w stercie książek pod nogami, czując, jak na myśl, że odkryję jakiś sekret Patcha, wstępuje mi na usta tajemniczy uśmiech. Nie liczyłam na konkretne znalezisko; wystarczyłby mi szyfr zamka jego szafki albo numer komórki. Starając się nie deptać po starych szkolnych zadaniach, które zaścielały podłogę auta, znalazłam zużyty odświeżacz powietrza o zapachu sosny, kompakt AC/DC Highway to Hell, ogryzki ołówków i kwit z 7-Eleven datowany w środę o dziesiątej osiemnaście wieczorem. W sumie nic szczególnie ciekawego ani odkrywczego.

Kiedy otworzyłam schowek na rękawiczki i przetrząsnęłam instrukcję obsługi samochodu i inne dokumenty, błysnął jakiś chromowany przedmiot. Musnęłam palcami metal. Wyciągnęłam ze schowka stalową latarkę i chciałam ją zapalić, ale bezskutecznie. Odkręciłam denko, zdziwiona jej lekkością, i oczywiście okazało się, że nie ma baterii. Ciekawe, po co Patch trzyma w schowku nieczynną latarkę?… Była to ostatnia myśl, jaka pojawiła mi się w głowie, nim spostrzegłam na brzegu latarki zaschłą rdzawą plamę.

Krew.

Ostrożnie włożyłam latarkę z powrotem do schowka i zatrzasnęłam go. Stwierdziłam, że latarkę można poplamić krwią w najróżniejszych sytuacjach. Na przykład trzymając ją poranioną ręką, spychając na pobocze martwe zwierzę, uderzając nią w kogoś z całej siły i rozrywając skórę.

Z bijącym sercem chwyciłam się pierwszej opcji. Patch kłamie. To on napadł Marcie w środę. Podrzucił mnie, wymienił motor na jeepa i pojechał jej szukać. A może spotkali się przypadkowo i działał pod wpływem impulsu… Tak czy inaczej, Marcie została pobita, sprawą zajęła się policja i to on był winny.

Racjonalnie rzecz biorąc, wiedziałam, że stanowcze za szybko wyciągam wnioski, ale intuicja podpowiadała mi, że stawka jest zbyt wysoka, żeby się nad tym wszystkim dogłębnie zastanawiać. Patch miał straszną przeszłość i wiele, wiele tajemnic. A jeśli należała do nich okrutna, bezsensowna przemoc, to jazda z nim samochodem me mogła być bezpieczna.

Horyzont rozjaśniła błyskawica. Patch wyszedł z restauracji i w podskokach przebiegł parking, trzymając w jednej ręce brązową torbę, a w drugiej dwa napoje gazowane Zbliżył się do auta i siadł za kierownicą. Uniósł czapkę i otrząsnął włosy z wody. Ciemne falujące kosmyki… Wręczył mi torbę.

– Kanapka z indykiem bez majonezu i korniszona i cos do popicia.

– Napadłeś Marcie Millar? – zapytałam cicho. – Chcę usłyszeć prawdę. Teraz.

Patch odsunął 7UP od ust. Jego oczy cięły mnie na wylot -Co?

– Latarka w schowku. Wytłumacz!

– Szperałaś mi w schowku? – nie rozgniewał się, ale też nie ucieszył.

– Na latarce jest zaschła krew. Dziś była u mnie policja. Myślą, że mam z tym coś wspólnego. Marcie napadnięto w środę wieczór, zaraz po tym, jak ci powiedziałam, że jej nie znoszę.

Patch zaśmiał się szorstko, bez cienia wesołości.

– I myślisz, że pobiłem Marcie latarką.

Sięgnął za siedzenie i wydobył wielki pistolet. Krzyknęłam.

Pochylił się i zasłonił mi usta dłonią.

– To pistolet do paintballu – wyjaśnił lodowatym tonem.

Wybałuszyłam oczy.

– Grałem w paintball na początku tygodnia – oznajmił. – Przecież ci mówiłem.

– A… ale to nie tłumaczy śladu krwi na latarce.

– To nie krew, tylko farba – odparł. – Graliśmy w „zdobądź flagę".

Skierowałam wzrok na schowek z latarką. Latarka była… flagą. Ogarnęło mnie poczucie ulgi, skretynienia i winy, że tak oskarżyłam Patcha.

– Aha – szepnęłam słabo. – Wy… bacz. Ale na przeprosiny było już za późno.

Patch wbił wzrok w przestrzeń, wzdychając głęboko. Może chciał milczeniem upuścić trochę pary. W końcu przed sekundą oskarżyłam go o napad. Czułam się z tym okropnie, ale nie mogłam zebrać myśli, żeby go jakoś przeprosić.

– Z tego, co mówisz o Marcie, wynika, że narobiła sobie wielu wrogów – odezwał się wreszcie.

– Na pewno na szczycie tej listy jestem ja i Vee – odrzekłam, by poprawić nastrój, chociaż nie do końca żartobliwie.

Patch zajechał przed mój dom i wyłączył silnik. Oczy zasłaniała mu czapka, ale na ustach wyraźnie igrał cień uśmiechu. Wargi miał tak miękkie i subtelne, że nie mogłam oderwać od nich wzroku. Dzięki Bogu, chyba już mi wybaczył.

– Będzie trzeba popracować nad twoim bilardem, Aniele

– A propos… – odchrząknęłam. – Chciałabym wiedzieć kiedy i w jaki sposób zamierzasz wyegzekwować to… co jestem ci winna.

– Nie dzisiaj. – Spojrzał mi prosto w oczy, sprawdzając jak zareaguję.

Poczułam na poły ulgę i rozczarowanie. Nie! Głównie to drugie.

– Mam coś dla ciebie – powiedział Patch i wyjął spod fotela białą papierową torebkę w czerwone papryczki chili. Opakowanie na wynos z Granicy. Położył ją między nami.

– Z jakiej to okazji? – Zajrzałam do torebki, nie podejrzewając, co w niej znajdę.

– Otwórz.

Wyciągnęłam brązowe tekturowe pudełko i uniosłam wieczko. W środku była śnieżna kula z miniaturowym parkiem rozrywki w Delphic Seaport: zrobione z miedzianych drucików koło diabelskiego młyna, poskręcane pętle kolejki górskiej i latający dywan z arkusików zaśniedziałej blachy.

– Piękna – powiedziałam, zaskoczona, że o mnie pomyślał i nawet zadał sobie trud kupienia mi prezentu. – Bardzo ci dziękuję. Jest cudowna.

Musnął szkło.

– Tak wyglądał Archanioł, zanim go przebudowali. – Za diabelskim młynem powyginane druciki tworzyły doliny i wzgórza kolejki. Na samym szczycie stal bezoki anioł o połamanych skrzydłach.

– Co tak naprawdę zdarzyło się, gdy nim jechaliśmy?

– Lepiej, żebyś nie wiedziała.

– Czy jeśli mi powiesz, będziesz musiał mnie zabić? -odparłam półżartem.

– Nie jesteśmy sami – odpowiedział Patch, patrząc przed siebie.

W otwartych drzwiach stała mama. Ku mojemu przerażeniu zeszła z werandy i ruszyła w naszą stronę.

– Sama to załatwię – oświadczyłam, chowając kulę z powrotem do pudelka. – Nie odzywaj się, ani słowa!

Patch wyskoczył z auta i otworzył przede mną drzwi. Z mamą spotkaliśmy się w połowie podjazdu.

– Nie wiedziałam, że wychodzisz – powiedziała z uśmiechem, ale podenerwowana. Uśmiech zawierał komunikat: „Pogadamy później".

– Bo to tak wyszło… w ostatniej chwili – wyjaśniłam.

– Wróciłam do domu prosto z zajęć jogi – dodała, dając mi do zrozumienia:,.Na nieszczęście dla ciebie". Liczyłam, że po kursie wybierze się czegoś napić z koleżankami. Robiła tak zawsze, dziewięć razy na dziesięć. Skierowała uwagę na Patcha: – Miło mi cię wreszcie poznać. Z tego, co widzę, masz w mojej córce oddaną wielbicielkę.

Otworzyłam usta, by jak najzwięźlej przedstawić Patcha i go odprawić, ale mama mnie uprzedziła:

– Blythe Grey, mama Nory.

– Patch – powiedziałam, rozpaczliwie szukając w głowie zdania, które by rozładowało tę niby słodką atmosferę, ale nie mogłam wymyślić nic poza krzykiem: „Pali się!", albo udawanym atakiem epilepsji.

– Wiem od Nory, że jesteś pływakiem – oznajmiła mama.

Poczułam, że Patch skręca się ze śmiechu.

– Pływakiem?

– Pływasz w szkolnej drużynie, czy może w lidze miejskiej?

– Bardziej… rekreacyjnie – odparł Patch, zerkając na mnie pytająco.

– Mhm, to też dobrze – podjęła mama. – A gdzie? W ośrodku rekreacji?

– Wolę na powietrzu. W rzece albo w jeziorze.

– Nie marzniesz? – zapytała mama.

Patch lekko się poruszył. Czyżby coś mi umknęło? W rozmowie nie było nic niezwykłego. A jeśli chodzi o ostatnią kwestię, to szczerze popierałam mamę. Maine to nie tropiki i w jeziorze można się przeziębić nawet latem. Jeśli Patch rzeczywiście pływał, to albo był szurnięty, albo miał bardzo wysoki próg odporności.

– Okej! – zawołałam, wykorzystując chwilę milczenia.- Patch musi się zbierać.

– No idź! – upomniałam go bezgłośnie.

– Świetny jeep – zainteresowała się mama. – Dostałeś od rodziców?

– Sam kupiłem.

– No, to masz pewnie niezłą pracę.

– Sprzątam w Granicy.

Starał się wyjawić jak najmniej, otaczając się welonem tajemnicy. Ciekawe, jak wygląda jego życie, kiedy nie jeśliśmy razem… Nieustannie powracały myśli o jego strasznej przeszłości. Dotąd snułam fantazje o odkrywaniu jego głębokich, mrocznych sekretów, bo chciałam udowodnię sobie i jemu, że jednak go rozgryzę. Ale teraz zapragnęłam je poznać, bo stanowiły jego cząstkę. Chociaż z uporem maniaka próbowałam temu zaprzeczać, to jednak coś do niego czułam. Im więcej spędzaliśmy ze sobą czasu, tym bardziej utwierdzałam się w tych emocjach.

Mama skrzywiła się lekko.

– Oby tylko praca nie przeszkadzała ci w nauce. Osobiście uważam, że uczniowie nie powinni pracować w roku szkolnym. I tak już macie mnóstwo zajęć.

– Radzę sobie – uśmiechnął się Patch.

– A mogę spytać cię o średnią ocen? – ciągnęła mama. -Czy to zbyt obcesowe?

– Kurczę, robi się późno… – zaczęłam głośno, zerkając na nieistniejący zegarek.

Nie mieściło mi się w głowie, że mama może się zachować tak obciachowo. To zły znak. Widać odebrała go jeszcze gorzej, niż się spodziewałam. Nie było to żadne zapoznanie, tylko wywiad.

– Dwa koma dwa – odrzekł Patch. Mama spojrzała na niego.

– Żartuje – wtrąciłam szybko, dyskretnie popychając go w stronę jeepa. – Patch ma swoje sprawy. Musi jeszcze gdzieś pójść. Pograć w bilard… – Przytkałam usta ręką.

– Pograć? – nie zrozumiała mama.

– Nora ma na myśli Bo's Arcade – wyjaśnił Patch. – Ale nie tam się wybieram. Muszę jeszcze załatwić to i owo.

– Nigdy tam nie byłam – powiedziała mama.

– Nic specjalnego – oznajmiłam. – Nie masz czego żałować.

– Zaraz – glos mamy zabrzmiał tak, jakby w głowie zapaliło jej się czerwone światełko. – Na wybrzeżu? Niedaleko Delphic Seaport? To nie tam przed kilku laty była wielka strzelanina?

– Teraz jest tam o wiele spokojniej – odpowiedział Patch. Zmrużyłam oczy. Ubiegł mnie, a już miałam zamiar skłamać, że to miejsce, w którym nigdy nie zdarzyło się nic złego.

– Wstąpisz do nas na lody? – zaproponowała mama, wyraźnie rozdrażniona, nie wiedząc, czy powinna zachować się uprzejmie, czy prędko wciągnąć mnie do środka i zaryglować drzwi. – Mamy tylko waniliowe – dodała cierpko. Sprzed paru tygodni. Patch pokręcił głową.

– Pójdę już. Może kiedy indziej. Miło było panią poznać.

Czym prędzej popchnęłam mamę do drzwi, zadowolona, że rozmowa nie potoczyła się najgorzej. Wtem mama się odwróciła.

– Co dzisiaj robiliście? – zapytała Patcha.

Patch spojrzał na mnie i leciutko uniósł brwi.

– Zjedliśmy kolację w Topsham – odpowiedziałam za niego. – Kanapki i napoje. Całkiem nieszkodliwy wieczór.

Problem w tym, że moje uczucia wobec Patcha nie były nieszkodliwe.

Загрузка...