Rozdział 10. Niebezpieczne łowy

Opuszczali wartownię z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Pozbierali papiery z kanapek i wetknęli je w kieszenie, by nie zostawić żadnych śladów. Czekali, aż wszyscy w pałacu ułożą się do snu.

– Czekaliśmy dość długo – zerwał się wreszcie Rudi. – Mam tu jeszcze dwie małe latarki. Jedną weź ty, Jupiter, drugą Pete. Używajcie ich tylko w razie konieczności. Pójdę pierwszy, Elena na końcu. W drogę.

Jedno za drugim ruszyli przez dach. Niebo, zaciągnięte ciężkimi chmurami, było czarne. Zaczęły padać wielkie krople deszczu.

Zeszli ostrożnie po wąskich schodach, zatrzymując się i nasłuchując. Panowała cisza. Posuwali się niemal po omacku, wiedzeni słabą poświatą latarki Rudiego, która zapalała się i gasła jak robaczek świętojański.

Przeszli wzdłuż korytarza, następnymi schodami w dół i znowu innym korytarzem. Chłopcy czuli się zupełnie zagubieni, lecz Rudi dobrze znał drogę. Zaprowadził ich do jakiegoś pokoju i zaryglował drzwi.

– Tu możemy chwilę odpocząć – powiedział. – Jak dotąd poszło dobrze, ale to była najłatwiejsza część zadania. Odtąd będzie niebezpiecznie. Co prawda nie sądzę, by szukali was nadal w pałacu, ale możemy wpaść na nich niespodzianie. A więc najpierw łowy na pająka, a potem, nawet jeśli go nie znajdziemy, musimy przedostać się do piwnic. Stamtąd do lochów i wreszcie do kanałów. Dalszą drogę odbędziemy kanałami i tę część przeprawy zaplanowaliśmy już z Elena. Wyjdziemy z kanałów w pobliżu ambasady amerykańskiej. Gdy już się tam bezpiecznie schronicie, Bardowie rozkleją po mieście afisze, głoszące, że książę Djaro jest w niebezpieczeństwie, gdyż książę Stefan uzurpuje sobie prawo do tronu. A potem… potem kto wie, co się stanie. Możemy tylko żywić nadzieje. Mam ze sobą linę. Zejdziemy po niej przez okno na balkon. Elena ma drugą linę, która w razie czego może się przydać.

Umocował linę, przerzucił ją przez okno i pierwszy zsunął się po niej. Gdy dał im znak, że jest już na balkonie, ruszył Pete i Jupiter.

Bob i Elena zostali przy oknie wpatrując się w ciemność poniżej. Widzieli tańczące po balkonie światełko latarki. Zapewne tamci szukali pająka. Mógł przecież wypaść Bobowi z kieszeni przy upadku. Wreszcie latarka zgasła.

– Chodźcie na dół – szepnął Rudi.

Bob i Elena zsunęli się po linie i zostawili ją zwieszoną, by móc po niej wrócić. Stłoczyli się ciasno na balkonie, wśród zupełnych ciemności.

– Tu pająka nie ma – szepnął Rudi. – Mogło się zdarzyć, że się ześliznął w dół, do rzeki, ale w to wątpię. Moim zdaniem Bob upuścił go, gdy wybiegał na balkon z waszego pokoju.

Rozpoczęli wędrówkę po gzymsie. Miał zaokrągloną krawędź i każdy nieostrożny krok mógł ich posłać do płynącej w dole cichej i czarnej rzeki. Uczepieni ściany posuwali się ostrożnie naprzód. Rudi zatrzymywał się co parę kroków i omiatał światłem latarki gzyms przed sobą. Pająka jednak nie było i z pustymi rękami dotarli do balkonu pokoju chłopców.

Rudi sprawdził najpierw ostrożnie, czy pokój jest pusty. Następnie Elena i chłopcy przycupnęli na balustradzie, a Rudi przebadał przy świetle latarki każdy centymetr balkonu.

– Nie. Tu również nie ma pająka.

– Co teraz robimy? – zapytał szeptem Pete.

– Idziemy do środka – odpowiedział spiesznie Jupiter. – Trzeba przeszukać pokój.

Jedno za drugim rozeszli się cicho do pokoju i stanęli nasłuchując. Cisza była tak głęboka, jakby cały pałac wstrzymywał oddech. Zakłócało ją jedynie cykanie świerszcza.

– Świerszcz w pokoju zwiastuje szczęście, jak mi się zdaje – szepnął Pete. – Nam by się ono przydało.

– Mówiłeś, Bob, że biegałeś po pokoju ze srebrnym pająkiem w ręce – powiedziała cicho Elena. – Mogłeś go gdzieś upuścić. Musimy przeszukać cały pokój. Przejdziemy go na kolanach i zapalimy tylko nasze latarki. Nie możemy ryzykować, żeby zobaczyli światło z zewnątrz.

Podzielili pokój między siebie i każde zaczęło na czworakach przeszukiwać swoją część. Bob nie miał latarki, szukał więc pająka wraz z Jupe'em. Wtem coś zalśniło w świetle latarki. Znaleźli!

Bob podniósł błyszczący przedmiot i ogarnęło go tak silne rozczarowanie, że poczuł w ustach jego gorzki smak. Był to tylko kawałek folii aluminiowej z opakowania rolki filmu.

Po tym fałszywym alarmie, wrócili do dalszych poszukiwań. Bob wczołgał się nawet pod łóżko. Jupiter poświecił mu tam latarką i wtedy malutkie, ciemne stworzenie skoczyło w popłochu.

– Krik! – zacykało. – Krik!

Wystraszyli świerszcza. Jupe skierował na niego światło latarki. Zobaczyli, że skoczył wprost w pajęczynę, wciąż rozpiętą w rogu.

Świerszcz desperacko starał się wydostać z pajęczyny, ale tylko zaplątywał się w niej bardziej. Dwa pająki obserwowały go ze szpary między podłogą a boazerią. Wtem jeden z nich wybiegł, prześliznął się po pajęczynie i zaczął otaczać świerszcza lepką nicią. Po chwili więzień był bezsilny.

Bob powstrzymał się od chęci uwolnienia świerszcza. Łączyłoby się to ze zniszczeniem pajęczyny, może nawet musiałby zabić pająka, a przecież był to w Waranii symbol powodzenia.

– Mówiłeś, że świerszcz w pokoju to szczęście – szepnął do Jupe'a. – Wyraźnie nie dla niego. Miejmy tylko nadzieję, że nie podzielimy jego losu.

Jupiter milczał. Obaj wyczołgali się spod łóżka i dołączyli do reszty. Zebrali się przy szafie, którą przeszukiwali Rudi i Pete.

– Może Bob w końcu schował gdzieś srebrnego pająka – szepnął Jupiter. – Gdyby go po prostu upuścił, już byśmy go znaleźli. Chyba że gwardziści go znaleźli wczoraj.

– Nie, nie znaleźli – odpowiedział cicho Rudi. – Książę Stefan jest wściekły. Promieniałby, gdyby miał pająka. Więc chyba Bob go schował. Może chociaż pamiętasz, Bob, czy go schowałeś?

Bob pokręcił głową przecząco. Nie mógł sobie przypomnieć niczego, co dotyczyło srebrnego pająka.

– No cóż, będziemy szukać – powiedział Rudi. – Przetrząśnijmy walizki. Elena, sprawdź pod materacem i pod poduszkami. Bob mógł go tam wetknąć, jeśli nie znalazł lepszego miejsca.

Pete i Jupiter przeszukali walizki, Elena łóżko. Wciąż bez rezultatu.

– Nie ma go tu – powiedział Rudi, gdy zebrali się bezradnie na środku pokoju. – Myśmy go nie znaleźli, gwardziści go nie znaleźli, przepadł. Obawiam się, że Bob wybiegł z nim na balkon i wypuścił go, gdy wdrapywał się na gzyms. Nie rozumiem tylko, dlaczego go nie znaleziono na dziedzińcu.

– Co powinniśmy teraz zrobić, Rudi? – zapytał Jupiter. Zazwyczaj Jupe przewodził w ich poczynaniach, teraz jednak ustąpił miejsca Rudiemu. Był starszy i dobrze znał teren.

– Wszystko, co możemy zrobić, to zaprowadzić was w bezpieczne miejsce – szepnął Rudi. – Wracamy.

W tym momencie drzwi otworzyły się na oścież i pokój zalało światło, Dwaj mężczyźni w szkarłatnych mundurach straży pałacowej wbiegli do środka.

– Stać! – krzyczeli. – Jesteście aresztowani! Złapaliśmy amerykańskich szpiegów!

W pokoju zakotłowało się. Rudi rzucił się na gwardzistów.

– Elena! – wrzasnął. – Zabierz ich stąd! Mnie zostawcie!

– Chodźcie! – zawołała Elena, pędząc ku drzwiom balkonowym. – Za mną!

Bob nie mógł się przedostać do drzwi balkonowych. Kiedy Rudi rzucił się na jednego z gwardzistów z zamiarem zwalenia go z nóg, drugi chwycił za kołnierz Jupitera. Obie walczące pary upadły na podłogę, a Bob znalazł się między nimi. Ciężkie ciała mocujących się ścięły go z nóg i przygniotły. Padając, ponownie wyrżnął głową o podłogę. Dywan złagodził upadek, ale uderzenie w głowę było mocne. Bob po raz drugi stracił przytomność.

Загрузка...