Rozdział II

Hawks dotarł wreszcie do sklepu z artykułami przemysłowo-spożywczymi w miejscu, gdzie polna droga dochodziła do szosy. Niósł marynarkę przerzuconą przez ramię, a rozpięta pod szyją koszula oblepiała jego wychudzone ciało.

Zatrzymał się i popatrzył na sklep, mały, wyblakły barak z fałszywym frontonem, obok którego stały od Bóg wie jak dawna puste skrzynki po butelkach.

Otarł dłonią czoło, zdjął buty i stojąc jak bocian kolejno wysypał z nich piasek. Potem podszedł do sklepu.

Rozejrzał się w jedną i drugą stronę na szosę, która niknęła w oddali za rozedrganymi mirażami. Przemykały po niej jedynie prywatne samochody, a miraże pozbawiały je kół i rozmywały im dolną część błotników.

Hawks odwrócił się i rozsunął matę z zabrudzoną od częstych dotknięć reklamą pieczywa i wszedł do środka.

Sklep wypełniony był półkami i szafkami, między którymi pozostały tylko wąskie przejścia. W środku nie było nikogo. Wąskie drzwi prowadziły na zaplecze, z którego nie dochodził żaden dźwięk. Hawks zapiął kołnierzyk i poprawił krawat. Zmarszczył czoło i obejrzał się na drzwi. Na futrynie przymocowany był dzwonek, który powinien dzwonić potrącony przy otwieraniu drzwi, ale teraz został zablokowany matą. Hawks przygiął nieco pręt dzwonka. Precyzyjny ruch nie spowodował żadnego dźwięku. Hawks powtórnie wyciągnął rękę do dzwonka, ale się rozmyślił i odwrócił w stronę sklepu. Szosą przejechało jeden za drugim kilka samochodów.

Rozległ się skrzyp żwiru i jakiś samochód podjechał pod dystrybutory. Hawks wyjrzał na zewnątrz i napotkał wzrok młodej kobiety siedzącej za kierownicą starej limuzyny.

Hawks odwrócił się w stronę drzwi na zaplecze, skąd nadal nie dobiegał żaden odgłos. Zrobił krok w tym kierunku i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć.

Trzasnęły drzwiczki samochodu, kobieta podeszła i zajrzała do sklepu. Była niską, ciemnowłosą dziewczyną o pulchnych wargach, zdradzających teraz niezdecydowanie. Weszła, osłaniając oczy dłonią i spojrzała na Hawksa, który lekko wzruszył ramionami.

Pchnęła drzwi i dzwonek zadźwięczał. Weszła do środka i powiedziała do Hawksa:

— Chcę kupić trochę benzyny.

Na zapleczu nagle coś się poruszyło, rozległ się skrzyp łóżka i człapiące kroki. Hawks wskazał w tamtym kierunku.

— Och, przepraszam — powiedziała dziewczyna. Oceniła garnitur Hawksa i uśmiechnęła się z zażenowaniem. — Myślałam, że pan tu pracuje. — Hawks potrząsnął głową.

Z zaplecza wyłonił się gruby, łysawy mężczyzna w podkoszulce i wojskowych spodniach. Kosmyki siwych, wilgotnych włosów otaczały jego głowę, na spuchniętych stopach miał plażowe sandały.

— Zdrzemnąłem się trochę — powiedział ochrypłym głosem, rozcierając na twarzy ślady od poduszki. Przeniósł wzrok z lady na ich dłonie, upewnił się, że są puste. — Można by mnie obrabować — mruknął, pocierając kark. — Co ma być? — zwrócił się do obojga.

— Ten pan był tu pierwszy — powiedziała kobieta.

Mężczyzna obrzucił spojrzeniem Hawksa.


— Pan tu czekał? Nie słyszałem, żeby ktoś wołał. — Spojrzał podejrzliwie na marynarkę, przewieszoną przez ramię Hawksa i omiótł wzrokiem półki. — Długo pan tu był?

— Chcę się tylko dowiedzieć, czy przejeżdża tędy jakiś autobus.

— Ale postanowił pan czekać, póki ja nie wyjdę? A gdyby tymczasem autobus panu uciekł? Byłoby głupio, nie?

Hawks westchnął.

— Czy przejeżdża tędy autobus?

— Dużo autobusów tędy przejeżdża, przyjacielu. Ale żaden z nich nie staje. Wysadzą cię wszędzie, gdzie chcesz, ale zabierają tylko z oficjalnych przystanków. Takie są przepisy. Jest pan bez samochodu?

— Bez. Jak daleko stąd do najbliższego przystanku?

— Jakieś półtorej mili szosą, w tę stronę. — Machnął ręką. — Stacja benzynowa Henry’ego.

Hawks otarł twarz.

— Może niech pan sprzeda tej młodej damie benzynę, a ja się zastanowię. — Uśmiechnął się krzywo. — Jak pan wróci, może mnie pan zrewidować.

Mężczyzna zaczerwienił się. Jego spojrzenie przebiegło z Hawksa na framugę drzwi.

— Coś pan tu pier… majstrował przy dzwonku? Przepraszam panią za łacinę.

— Tak, poprawiłem go. Tak, żeby nikt już nie mógł pana zaskoczyć.

— Mam tam na zapleczu obrzyna, który wymiótłby na ulicę każdego — mruknął sprzedawca, patrząc ze złością na Hawksa, po czym zwrócił się do kobiety.

— Chce pani benzyny? Już pani służę. — Przepchnął się obok Hawksa do wyjścia, niezgrabnie przytrzymał drzwi, przepuszczając dziewczynę i przez ramię zwrócił się do Hawksa. — A pan niech się lepiej zastanowi, co pan chce robić: iść piechotą, jechać autostopem czy coś kupić, bo mnie się śpieszy. — Wyszczerzył zęby do dziewczyny. — Muszę się zająć tą młodą damą.

Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco do Hawksa i przecisnęła się przez drzwi, unikając kontaktu z cielskiem sklepikarza.

Ten, już za jej plecami, wyciągnął wargi i obiegł jej ciało obleśnym spojrzeniem.

Hawks patrzył przez okno, jak dziewczyna wsiada do samochodu i prosi o dziesięć galonów zwyczajnej. Mężczyzna wprawnym ruchem zerwał wąż z uchwytu i nalewał benzynę, gapiąc się na przód samochodu. Kiedy na liczniku pokazało się dziewięć i pół natychmiast wyrwał kapiącego węża z otworu wlewu i odwiesił go na pompę. Potem zmiął pięciodolarowy banknot, który dziewczyna wręczyła mu przez okno.

— Niech pani przyjdzie do sklepu po resztę — mruknął, odchodząc.

Hawks odczekał, aż sklepikarz pochylił się nad ladą, otwierając szufladę z pieniędzmi.

— Ja zaniosę pani resztę — powiedział.

Mężczyzna odwrócił się z pieniędzmi w garści. Hawks spojrzał na dziewczynę, która stała w drzwiach.

— Pozwoli pani? — spytał.

— Proszę — odpowiedziała dziewczyna nerwowo.

Sklepikarz wcisnął resztę w dłoń Hawksa, który spojrzał na nią z góry.

— Co, nie zgadza się za dziesięć galonów? — spytał sprzedawca zaczepnie. — Chce pan iść i sprawdzić cenę na pompie?

— Nie zgadza się za dziewięć i pół galona. Nie muszę sprawdzać, widziałem. — Hawks patrzył w oczy sprzedawcy, który nagle odwrócił się i jeszcze raz zapuścił rękę do szuflady. Podał Hawksowi należność za pół galona.

— Przychodzą tutaj i poniewierają człowiekiem w jego własnym sklepie — mruczał pod nosem. — Niech pan się stąd wynosi, jak pan nic kupuje. — Odwrócił się i znikł na zapleczu.

Hawks wyszedł na zewnątrz i oddał dziewczynie resztę. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, dzwonek zadzwonił. Hawks pokręcił głową.

— To ja go tak zdenerwowałem. Przykro mi, że był tak niemiły dla pani.

— To nie pana wina, że on jest taki, jaki jest. — Nie unosząc twarzy, z pewnym wysiłkiem dodała. — Trzeba pana podwieźć do miasta, prawda?

— Wystarczy do przystanku autobusowego. — Uśmiechnął się, kiedy podniosła wzrok. — Zapomniałem, że nie jestem już młodzieńcem. Spacer okazał się dłuższy, niż myślałem.

— Nie musi się pan przede mną tłumaczyć. Ani okazywać paszportu.

Hawks wzruszył ramionami.

— Większość ludzi tego oczekuje. — Pokręcił głową, lekko zdziwiony. — A pani nie?

— Muszę i tak jechać do samego miasta — powiedziała. — Nie ma sensu wysadzać pana na przystanku.

Hawks założył i zapiął marynarkę.

— Dobrze. — Cień pionowej zmarszczki pojawił się między jego brwiami i pozostał tam. — Dziękuję pani.

— Jedźmy zatem — powiedziała dziewczyna. Wsiedli do samochodu i ruszyli, włączając się w ruch.

Przez dłuższą chwilę siedzieli sztywno, podczas gdy samochód mknął po szosie, rytmicznie wydając głuche odgłosy na złączach betonowych płyt.

— Nie wyglądam na kogoś, kogo się podrywa — powiedziała dziewczyna.

Hawks spojrzał na nią, nadal nieco zmarszczony.

— Jest pani bardzo ładna.

— Ale nie jestem łatwa! Zaproponowałam panu podwiezienie. Dlatego, że pan tego potrzebował, jak sądzę.

— Wiem — powiedział cicho Hawks. — I nie sądzę, żeby robiła to pani z wdzięczności. Z tym jegomościem mogła sobie pani doskonale poradzić sama. Ja tylko zaoszczędziłem pani nieco trudu. Nie jestem pani wybawicielem i nie zdobyłem pani ręki w walce na śmierć i życie.

— No cóż — powiedziała.

— Znów zastawiamy na siebie pułapki. Żadne z nas nie bardzo wie, jak się zachować. Mówimy nie to, co chcemy. Gdyby tamten gość nie wyszedł, do tej pory siedzielibyśmy w tym sklepie, wykonując rytualny taniec wokół siebie.

Dziewczyna niecierpliwie tupnęła lewą stopą.

— Dokładnie tak. A teraz robimy to samo, tylko w samochodzie! Czy może pan coś na to poradzić?

Hawks wziął głęboki oddech.

— Nazywam się Edward Hawks. Czterdzieści dwa lata, kawaler, wyższe studia. Pracuję dla Continental Electronics.

— Ja nazywam się Elizabeth Cummings. Początkująca projektantka mody. Panna. Mam dwadzieścia pięć lat. — Spojrzała przez chwilę na niego. — Dlaczego pan szedł pieszo?

— Jako chłopak dużo chodziłem. Miałem dużo do przemyślenia. Nie mogłem zrozumieć świata, a chciałem odkryć tajemnicę udanego życia w tym świecie. Kiedy siedziałem i myślałem w domu, rodzice się martwili. Raz myśleli, że to lenistwo, a kiedy indziej, że ze mną coś nie w porządku. Ja sam nie wiedziałem, co to jest. Gdybym poszedł gdzie indziej, musiałbym się liczyć z innymi ludźmi. Chodziłem więc, żeby być sam na sam ze sobą. Chodziłem tak i chodziłem, ale nadal nie potrafiłem odkryć tajemnicy świata ani swojej. Czułem jednak, że jestem coraz bliżej. Potem, wraz z upływem czasu, stopniowo zrozumiałem, jak powinienem zachowywać się w świecie takim, jakim go widziałem. — Uśmiechnął się. — I dlatego szedłem dzisiaj.

— A dokąd zmierza pan teraz?

— Z powrotem do pracy. Muszę poczynić przygotowania do eksperymentu, który jutro uruchamiamy. A pani dokąd jedzie?

— Mam studio w śródmieściu. Ja też muszę dziś popracować do późna.

— Czy da mi pani swój adres i telefon, żebym mógł do pani zadzwonić?

— Tak. Jutro wieczorem?

— Jeżeli mogę.

— Niech mnie pan nie pyta, jeżeli pan zna odpowiedź. Nie mówmy o rzeczach nieważnych tylko dla zabicia czasu.

— W takim razie będę miał pani dużo więcej do powiedzenia.

Zatrzymała samochód przed główną bramą Continental Electronics.

— Pan jest tym Edwardem Hawksem — powiedziała.

— A pani jest tą Elizabeth Cummings.

— Wie pan, co mam na myśli — zrobiła gest w stronę kompleksu białych budynków.

Hawks spojrzał na nią z powagą.

— Jestem tym Edwardem Hawksem, który jest ważny dla drugiej istoty ludzkiej. A pani jest tą Elizabeth Cummings.

Kiedy otwierał drzwiczki samochodu, dotknęła rękawa jego marynarki.

— To jest za ciepłe na taki dzień, jak dzisiaj.

Zatrzymał się przy wozie, rozpiął marynarkę, zdjął ją i przewiesił sobie przez ramię. Potem uśmiechnął się, uniósł dłoń na pożegnanie, odwrócił się i przeszedł przez bramę, którą wartownik trzymał już jakiś czas otwartą.

Загрузка...