4

Przed południem zawieszono zasłony. Dostarczono też nowy fotel do gabinetu Griffa. Zadzwoniły Lily i Sylvia: obie zapraszały Dory na lunch. Wymówiła się tym, że musi zrobić zakupy i zdobyć plan miasta, żeby bez błądzenia dotrzeć jutro na uniwersytet w Georgetown.

– Chcę też przyrządzić Griffowi na kolację to, co najbardziej lubi, więc nie będę miała zbyt wiele czasu – wyjaśniła Sylvii.

– Masz zamiar to zamrozić? – spytała od niechcenia Sylvia.

– Skądże? Dlaczego miałabym to robić?

– Właśnie rozmawiałam z Johnem. Powiedział, że wrócą bardzo późno. Byliśmy zaproszeni na drinka i kolację. Teraz muszę uprzedzić, że nie przyjdziemy, albo pójdę sama. A może masz ochotę wybrać się razem ze mną? Griff prosił, żebym ci to zaproponowała.

„Wszystko nie tak! Wszystko nie tak! – huczało w głowie Dory, podczas gdy Sylvia szczebiotała, jak tłumaczyła Griffowi, że Dory nie jest jeszcze gotowa do włączenia się w życie towarzyskie.

– No dobrze – z trudem wykrztusiła Dory. – Coś przegryzę i przygotuję wszystko na jutro. Zaczynam przecież studia. Dzięki za telefon, Sylvio. I za zaproszenie, ale może innym razem. – Odłożyła słuchawkę, nie czekając na odpowiedź.

Lily również ją zaprosiła. Chciała pokazać Dory, jak przygotowuje galaretkę z pigwy, za którą Rick przepadał.

– Potem napijemy się herbaty – powiedziała. – Upiekę bułeczki albo Placuszki. Mały Rick po południu jest zawsze grzeczny i bawi się w łóżeczku. Pogawędzimy sobie i lepiej się poznamy.

Dory pospiesznie wyliczyła mnóstwo czynności (prawdziwych i wymyślonych naprędce), które musi wykonać. Kiedy wreszcie odłożyła słuchawkę, czuła się tak, jakby przepłynęła przez rzekę pełną wirów.

Miała właśnie wyjść, gdy po raz trzeci odezwał się telefon. Zadzwonił cztery razy, nim Dory zdecydowała się podnieść słuchawkę. Był to Griff w bardzo dobrym humorze. Zapytał Dory, jak się miewa i co teraz robi.

– Nic wielkiego. Właśnie się wybieram do supermarketu. O ile go znajdę! Podobno nie zdążysz do domu na kolację?

– Mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Powinienem być koło wpół do dziesiątej. Zrób mi jakąś kanapkę, nic więcej. I nie zapomnij, że mamy randkę!

– Nie zapomnę – odparła Dory lekkim tonem. Spostrzegła od razu, że rozmawia z nią, myśląc o czymś innym. – Jaką chcesz kanapkę?

– Co takiego? Ach, cokolwiek. Może być razowy chleb z peklowaną wołowiną. Nie przemęczaj się, kochanie! Zachowaj trochę energii na wieczór. Muszę już kończyć: czekają na mnie. Kocham cię!

Dory odłożyła słuchawkę i przez dłuższą chwilę wpatrywała się jak urzeczona w telefon. Dopiero drugi dzień i już się zaczęły kłopoty w raju! Cóż, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Trzeba się przystosować. I oczywiście ona ma to uczynić! Lizzie próbowała ją ostrzec. A Katy trafiła w dziesiątkę, kiedy stwierdziła: – W każdym związku udział kobiety wynosi dziewięćdziesiąt procent. Mężczyzna dokłada do tego pięć procent, a reszta to udział psa. – Ciekawe, skąd się bierze te ostatnie pięć procent, jeśli w domu nie ma psa!

Przez całą drogę do supermarketu Dory przekonywała samą siebie, że tak się nad sobą użala, bo nie ma nic do roboty. Żadnej sensownej roboty, mówiąc ściśle. Praca fizyczna zawsze wywoływała u niej frustrację. Brakowało jej pożywki dla umysłu.

Dziś wieczorem, gdy ujrzy wreszcie Griffa, sprawy przybiorą całkiem inny obrót. Gdyby tak się nie stało, znaczyłoby to, że nowy układ nie ma szans. Może dać swoje pięćdziesiąt, a nawet sześćdziesiąt procent – i tego powinna się trzymać. Musi dostosować swój sposób myślenia do nowych warunków, nim zdarzy się coś nieodwracalnego. Zresztą co w tym dziwnego, że Griff długo pracuje i czasem nie wraca do domu? Takie już ma zajęcie. Powiedziała mu przecież, że to rozumie.

Okazała się egoistką. Infantylną egoistką. Od bardzo dawna nie musiała do nikogo się dostosowywać. Robiła, co się jej podobało, i broniła własnych interesów. Teraz włączyła się do nowej gry, w której ma partnera, więc musi się dostosować, godząc się z tym, że nie zawsze wszystko będzie po jej myśli. Nie wystarczy kiwnąć palcem, by spełniło się każde życzenie. Czego pragnęła? Chciała być szczęśliwa z Griffem. Po prostu być razem z nim. Dzielić jego życie. Tego właśnie chciała. Więc co z tego, że będzie się musiała przystosować do nowej sytuacji? Jakoś to przeżyje.

Od razu poczuła się lepiej. Zrobi Griffowi niespodziankę i przygotuje kolację! Coś, co łatwo będzie przechować, co się nie zepsuje, gdyby się nawet spóźnił. Ustawi przed kominkiem w salonie stolik z różanego drzewa, który należał niegdyś do jej babki. Wyjmie nowiutkie podkładki pod talerze i serwetki. Włoży podomkę z kaszmiru i użyje zupełnie nowych, egzotycznych perfum; za uszami i w głębokim dekolcie. Oczaruje Griffa najpierw kolacją, a potem własną urodą! Chichotała w duchu, chodząc po supermarkecie i wybierając mnóstwo rzeczy na chybił trafił. Zrobi smakowitą, duszoną baraninkę: kupiła do tego celu wszystkie przyprawy. Upiecze domowy chleb. Po powrocie do domu musi zajrzeć do książki kucharskiej. Gdyby mimo to nie mogła dać sobie rady, na pewno pomoże jej Lily!

Dory zdębiała, gdy zobaczyła, ile to wszystko kosztuje. Jak to możliwe, że za cztery torby z żywnością należy się aż sto szesnaście dolarów?! Gotowanie to bardzo kosztowne hobby! Wyciągnęła z torby od Gucciego portfel i zapłaciła. Na chwilę straciła humor. Za sto szesnaście dolarów mogła mieć jedwabną bluzkę od Bloomingdale’a! Musi przy okazji zwrócić Griffowi uwagę na ceny żywności. Powinni ustalić, ile każde z nich do tego dokłada.

W drodze powrotnej do domu Dory podliczała w myśli różne pozycje: zasłony, fotel dla Griffa, nowa pościel i ręczniki, które kupiła przed wyjazdem u Saksa, rozmaite drobiazgi z „piwnicy” u Macy’ego, należność za podłączenie prądu, gazu, telefonu… Jej czesne i wpisowe, nie mówiąc już o podręcznikach, które będzie musiała kupić. A teraz jeszcze te sto szesnaście dolarów! Gdy to wszystko dodała, wynik poraził ją. Wystarczyłoby na pierwszą ratę za futro z norek! Na dwadzieścia osiem par butów! Czy to nowe życie nie jest przypadkiem pomyłką?! Podobne wątpliwości nie były w stylu Dory. Co się z nią stało? Nikt jej przecież nie zmuszał, żeby tu przyjeżdżała; to była jej własna decyzja. O to właśnie chodzi: decyzja! Może błędna decyzja? Lepiej się teraz nad tym nie zastanawiać i pomyśleć o kolacji. Poda na stół duszoną baraninę i domowy chleb. Na deser będzie ciasto z brzoskwiniami. Potem kawa, a drinka Wypiją przy kominku. Po poprzednim lokatorze (tym z Kongresu) został spory zapas drewna opałowego. Spędzą cudowny wieczór, a jutro, z rannym słonkiem, rozpocznie studia w Georgetown. To będzie w jej życiu sprawa pierwszej wagi. Nikt i nic nie zdoła jej przeszkodzić w zrobieniu doktoratu!

O wpół do szóstej baranina się dusiła, ciasto z brzoskwiniami piekło się, a Dory wkładała chleb do formy. Była obsypana mąką od stóp do głów. Doszła do wniosku, że gotowanie to cholerna fatyga. Zupełnie nie rozumiała, jak kobiety mogą to robić. Trzy razy dziennie!

Wsadziła wreszcie brudne naczynia i garnki do wody, a sama postanowiła przebrać siew ładną suknią. Odwaliła już najgorszą robotą. Spojrzała z przerażeniem na swoją poplamioną i wygniecioną bluzką, na obsypane mąką dżinsy. Nawet podniszczone tenisówki – jeszcze z college’u – ubrudziła mąką. Włosy miała związane kawałkiem sznurka i wyglądała jak obraz nadzy i rozpaczy.

Ponieważ dopiero zaczynała karierą kucharki, co chwila wszystko sprawdzała; nastawiała dwukrotnie kuchenką, zanim uznała, że może spokojnie przygotować sobie kąpiel i nie spieszyć się z wyjściem z wanny. Boże, ale była zmachana! Badzie dziś na pewno dobrze spała! „I to nie tylko z powodu przepracowania” – pomyślała z uśmiechem, idąc na górą. Była w połowie schodów, gdy usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zastygła w bezruchu. Któż to może być? Kto się ośmielił wtargnąć do jej nowego domu?!

– Griff?! – Nie powinien zobaczyć jej w takim stanie! Niestety, już za późno na ucieczką. Najwyraźniej nie wierzył własnym oczom.

– Dory?

Dory nie wiedziała, co ma teraz robić.

– Cześć, kochany! Właśnie miałam zamiar się wykąpać. Może weźmiemy razem gorący prysznic?

– Marzą o drinku, nie o prysznicu. Coś bardzo smakowicie pachnie!

– Duszona baranina, ciasto z brzoskwiniami i domowy chleb. To, co czujesz, to chyba właśnie chleb.

– Pewnie i masło też sama ubiłaś! – zauważył Griff od niechcenia.

– Za tydzień i tego się doczekasz! – obiecała z uśmiechem, ocierając nos grzbietem raki. – Podobno miałeś wrócić później. – Nagle zdała sobie sprawą, że powiedziała to prawie z wyrzutem. Czy zawsze będzie się dowiadywać o zajęciach i planach Griffa od Sylvii albo Lily? Czy nie mógł zadzwonić najpierw do niej i o wszystkim jej powiedzieć? – Wyglądam jak strach na wróble! Och, Griff! Tak bardzo się starałam, żeby nasz pierwszy wieczór wypadł jak najlepiej! A przyszedłeś w najgorszym momencie!

– Liczyłem tylko na zwykłe kanapki – uśmiechnął się i przygarnął ją do siebie. Chyba nie zauważył jej oskarżycielskiego tonu.

– Zamówiłeś peklowaną wołowinę. Pomyślałam, że wymyślę coś lepszego. – Dory przytuliła się do niego jeszcze mocniej. – Jeśli chcesz tak ciężko pracować we dnie i w nocy, musisz dobrze się odżywiać. Korzystaj, póki czas, bo kiedy zacznę chodzić na wykłady, będą ci musiały naprawdę wystarczyć byle jakie kanapki! A teraz pocałuj mnie tak, jakbyśmy się nie widzieli od dziesięciu dni!

– Wiesz co? – powiedział Griff, łaskocząc wąsami czubek nosa Dory tak, że aż się zmarszczyła. – Chyba gorący prysznic to niezły pomysł! – Chwycił ją na ręce i wniósł po schodach na górę. – To rekompensata za to, że wczoraj nie przeniosłem cię przez próg.


Otulona w miękki płaszcz kąpielowy Dory popijała drobnymi łyczkami wino, przyglądając się, jak Griff pożera kolację. Jego apetyt musiał jej wystarczyć jako dowód aprobaty, gdyż żadnych wyrazów uznania nie doczekała się. Nie pomagały nawet dyskretne podpowiedzi w rodzaju: „Mam nadzieję, że przyprawiłam baraninę tak, jak lubisz?” czy „Nie sądzisz, że chleb jest trochę zanadto wypieczony?” Słyszała w odpowiedzi tylko nieartykułowane pomruki, mogące być równie dobrze potakiwaniem jak przeczeniem.

Z pewnością nie był to romantyczny wieczór, o jakim Dory marzyła. Nieco akrobatyczne pieszczoty pod prysznicem były zbyt pospieszne i niewystarczające. Przy winie, blasku świec, które miały stworzyć romantyczny nastrój i skłaniać do intymnych szeptów, obejrzeli z inicjatywy Griffa program publicystyczny w telewizji. Dory zerknęła na stosik starannie wybranych przez nią nastrój owych płyt.

– Nie powiedziałeś mi jeszcze, co tak cię zatrzymało na farmie senatora – szepnęła, prosząc go tęsknym spojrzeniem zielonych oczu, by odwrócił wreszcie wzrok od ekranu. Program o ciężkiej sytuacji samotnych matek, korzystających z opieki społecznej, dziwnie nie pasował do wystawnego posiłku, który dla niego przygotowała.

– Słucham?… To, że córeczka medalistki nie spieszyła się wcale z przyjściem na świat. Chyba ci już mówiłem, że klacz powinna była oźrebić się rano. A stało się to dopiero koło trzeciej po południu. Potem w drodze do miasta co chwila staliśmy w korkach. Śliczny źrebak! Senator hoduje konie wyścigowe czystej krwi; wielu jego przyjaciół to również koniarze. Poparcie tego człowieka niesłychanie przyda się naszej klinice.

– W jaki sposób trafił do was? Czy nie był zadowolony ze swego Weterynarza?

– Prawdę mówiąc, załatwiła nam to Sylvia dzięki swoim znajomościom. Nie muszę ci chyba mówić, że tutaj trudno jest wystartować. Szalona konkurencja! Powinniśmy być bardzo wdzięczni Sylvii, że dawała nam taką szansę. Na szczęście i klacz, i jej maleństwo czują się dobrze. Mieliśmy z Johnem porządnego stracha, że źrebak urodzi się w pozycji odwróconej. To bardzo niebezpieczne dla matki i dziecka.

Dory poczuła zazdrość. Griff był tak cholernie wdzięczny Sylvii! Kusiło ją, by rozwiać jego złudzenia co do niej, wspominając o romansie z Dukiem. „Co się ze mną dzieje? – pomyślała z przerażeniem. – Nigdy nie lubiłam plotek! Nie potępiałam innych i nie zdradzałam niczyich sekretów, a już na pewno nie starałam się zniszczyć nikomu dobrej reputacji!” Dobrze przynajmniej, że w ostatniej chwili ugryzła się w język.

– Czy Rick też przyjechał na farmę, by pomóc tobie i Johnowi? – spytała drżącym głosem. Zwątpiła w siebie. Wszystkie jej dotychczasowe zasady chwiały się w posadach.

– Nie, Ricka nie było na farmie. Sama wiesz, jak jest zapatrzony w małego Ricka i Lily. Pomyśleliśmy więc z Jonnem, że nie będziemy zakłócać im rodzinnego szczęścia.

– Lily rzeczywiście świata nie widzi poza swoimi „dwoma mężczyznami”, jak mówi o mężu i dziecku. Czy uważasz, że to dobrze? Wydaje mi się, że w życiu kobiety powinno być coś więcej poza niańczeniem dzieci i pieczeniem jagodzianek.

Griff ukroił sobie jeszcze jedną kromkę chleba i posmarował ją grubo masłem. Uwagę miał zwróconą na to, co mówi komentator telewizyjny, toteż odpowiedział na pytanie Dory dopiero po chwili, gdy napił się wina.

– Sam nie wiem, Dory. Lily należy do tych kobiet, których powołaniem jest stworzenie domu ukochanemu mężczyźnie. Rick ją ubóstwia, widziałaś to na własne oczy.

– Nie pytam, czy to odpowiada Rickowi. Zastanawiam się, czy to dobre dla Lily?

Griff uśmiechnął się, oczy mu zajaśniały, a wargi rozchyliły się pod zabójczym wąsem.

– Właśnie mówię o tym, co dobre dla Lily! Wszystko, kwitnie jak róża! I czy nie wspomniałem przed chwilą, że uczyniliśmy z Johnem wszystko, żeby Rick mógł być w domu z żoną i z dzieckiem? Jeśli to nie jest dobre dla Lily, to już nie wiem, co mogłoby być!

Dory odpowiedziała mu słabym uśmiechem. Nie chciała psuć tego wieczoru nieporozumieniami, ale nie mogła pozbyć się myśli, że Rick i Lily mieli i tak dość czasu dla siebie. Byli od dawna rodziną. A dla niej ubiegła noc miała być pierwszą nocą w nowym domu – i jakoś ani Johna, ani Griffa wcale to nie obeszło! Cóż takiego jest w Lily, że wspólnicy męża starają sieją ochronić i zapewnić jej szczęście? A cóż w niej samej jest takiego, że Griff zupełnie się o nianie troszczy, że bez najmniejszych wyrzutów sumienia postanowił spędzić tak ważną dla ich wspólnego życia noc przy chorej klaczy? Może robiła wrażenie osoby całkowicie samodzielnej, świadomej tego, że kariera i obowiązki zawodowe należy zawsze stawiać na pierwszym miejscu? Dory wstała raptownie i zaczęła sprzątać ze stołu. Nie najlepiej wypadła dziś wieczór we własnych oczach i nie bardzo wiedziała, jak ma postępować. Dlaczego Sylvia ciągle ma być wychwalana za swoje stosunki towarzyskie i „pożyteczne znajomości”, a Lily uwielbiana jako wzór żony i matki? Co z nią, Dory? I kiedy wreszcie Griff zdobędzie się na pochwałę tego, czego dokonała w ich domu?

Wstawiając do zlewu naczynia, Dory spróbowała przemówić sobie do rozumu. Jest inteligentną kobietą, ale w tej chwili brakuje jej celu w życiu – nie licząc urządzania domu. Musi się na czymś skoncentrować. Zawsze tak robiła. Skupiała się na swojej pracy, na ludziach, z którymi pracowała, na Griffie. Po prostu musi spojrzeć znów na świat z właściwej perspektywy. „Jutro wszystko się zmieni!” – obiecywała sobie w duchu. Szkoła, nowi ludzie, nowe sprawy, z którymi trzeba się będzie zapoznać. Jutro wszystko znów będzie w porządku.

Загрузка...