Joanna Fabicka
Świńskim Truchtem

Wtorek, 31 grudnia


Sylwester. Pełen goryczy czas filozoficznych podsumowań. Oto moje: jestem życiowym bankrutem, wypalonym wewnętrznie frustratem z krzywym zgryzem.

Ponieważ znowu samotność złapała mnie w swoje kleszcze, postanowiłem powrócić do mojego pamiętnika. Tym bardziej że pijackie śpiewy na dole umilkły i rodzice wytoczyli się z domu wężykiem, odziani w zwoje serpentyn i confetti. Pojechali do babci do szpitala świętować ten wyjątkowy i jedyny dzień w roku.

Pewnie jutro będę musiał odebrać ich z izby wytrzeźwień.

Taa… od czego by tu zacząć? Tyle się wydarzyło.

Ojciec znowu jest bezrobotny. Po tym jak zatrudnił w naszej szkole mamę (na stanowisku pedagoga), kompletnie przestał panować nad sytuacją: w pokoju nauczycielskim zawiązały się dwie opozycyjne frakcje, wzmogły się kontrole kuratorium i sanepidu, no i ojciec wymiękł. Jako wolny ptak nie znosi żadnej presji. Mama z kolei, skłócona z ciałem pedagogicznym, na zebraniu rady stwierdziła, że mogą ją pocałować w dupę. Mamy więc nowego dyrektora i nowego pedagoga.

A teraz najgorsze. Moja wyśniona sarenka… puściła mnie kantem. Co tu dużo mówić, jak tylko wyprostowała sobie zgryz, zaczęła prowadzać się z hip-hopowym guru, BB Blachą 450.

Najgorsze jest to, że… nadal jestem prawiczkiem. W tym wieku! O mój Boże!


Godzina 20.00


Za cztery godziny wybije północ i jak nie zdarzy się cud, to wejdę w Nowy Rok samotnie z bagażem doświadczeń i Oponą na plecach. Zestarzała się przez te trzy miesiące, o mnie nie wspominając (to w końcu szmat czasu). Wyłysiała. Zgubiła zęby. Oślepła. I zwariowała.

Mój zgryz bez zmian. Może to dlatego, że nie noszę aparatu. Ciągle robią mi się jakieś odciski na dziąsłach.

Mam dziwne wrażenie, że moje życie stoi w miejscu. Co najwyżej posuwa się świńskim truchtem. Nie dla mnie dostojny galop czy ekstatyczny cwał!

Założyłem marynarkę ojca. Jestem w permanentnym stanie gotowości na wypadek, gdyby jednak ktoś zaprosił mnie na sylwestrowy bal.

Zjadłem chińskie ciasteczko z wróżbą w środku, które zostało jeszcze po Hee Jong. Oto, co wylosowałem: „Kiedy pokonasz wreszcie górę, jaka jest przed tobą, zobaczysz cztery następne na horyzoncie”.


Północ, Nowy Rok


No i cud się nie zdarzył, co było do przewidzenia. Nie będę płakał. Jestem już mężczyzną. No… prawie. Wzniosłem toast noworoczny szampanem bezalkoholowym (wszystko, co ma procenty, znika w tym domu w okamgnieniu) i poszedłem odebrać Gonzo z jakiegoś kinderbalu. Nawet on szaleje tej nocy. Gdybym był małostkowy i zawistny, żółć zalałaby mnie od stóp do głów. Tak, jak w tej chwili.


Nad ranem


No i ekstra. Na dole w przedpokoju leży pijany ojciec, pijana matka, pijany Gonzo i pijana Opona. Chyba im wszystkim wszyję esperal! Co do Opony to nie jestem pewien. Chyba jest tylko zamroczona racą odpaloną przez ojca. Jak zwykle, strzelił nie tam, gdzie trzeba. Dla pewności zalałem ją wodą, bo jeszcze tliły jej się resztki ogona, i poszedłem spać.


1 stycznia


Jeżeli cały rok ma być taki, jak pierwszy dzień, to mam naprawdę przerąbane. Wszyscy oprócz mnie mają kaca. Nie nadążam z robieniem napojów reanimacyjnych. A przecież miało być inaczej! Miałem obudzić się tego dnia w plątaninie atrakcyjnych biustów i ud, upojony egzotycznymi drinkami, w otoczeniu gromady przyjaciół. Znowu się przeliczyłem. Przewidywanie przyszłości nie jest moją mocną stroną. Jak wiele innych rzeczy zresztą.

Ojciec targany wyrzutami sumienia próbował za pomocą jakiegoś kleju umocować Oponie na czubku ogona kępki sierści. Biedny pies tak się odurzył oparami, że teraz chodzi na tylnych łapach i mruga zalotnie rzęsami. Dom wariatów!


2 stycznia


Alarm! Dzwonili ze szpitala, żeby natychmiast przyjechać. A więc zaczyna się agonia! Wszyscy biegają w panice, zastanawiając się, jaka była ostatnia wola babci. Mam nadzieję, że nie zażyczyła sobie, aby jej zwłoki przeleciały się na paralotni nad Wielkim Kanionem. Mama bezmyślnie obiecała, że spełnimy po śmierci wszystkie jej życzenia. Dobra, kończę, bo jest taksówka.


W szpitalu


Nikt z nas nie wziął drobnych, więc nie mogliśmy kupić tego foliowego szpitalnego obuwia i zasuwamy w skarpetkach. Dopiero na OIOM-ie włożyliśmy buty. Okazało się, że na oddziale nie ma babci. Spóźniliśmy się! Nie trzymałem jej za rękę w chwili śmierci! Nie wybaczę sobie tego do końca życia! Ojciec płacze, Gonzo bawi się kroplówką, do której podłączony jest jakiś zarośnięty starzec.


Przełom


Gonzo musiał opuścić oddział w trybie natychmiastowym, a wokół staruszka zrobiło się niezłe zamieszanie, bo jakaś maszyna zaczęła wyć jak piętnaście kradzionych mercedesów. Z pokoju lekarskiego dochodziły odgłosy szamotaniny. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i wyleciała przez nie jakaś dostojna persona w białym kitlu i okularach dyndających na uchu, a tuż za nią… babcia!

– Ani słowa więcej! Nie pozwolę, żebyście założyli mi cewnik. Już ja wiem, co się może stać przy takim majstrowaniu, a potem nie będzie winnego!

Lekarz wstał z podłogi i wymamrotał, że stan chorej jak najbardziej wymaga zabrania jej do domu. Mama zaczęła przewracać oczami, jakby była znowu w błysku fleszów, a babcia krzyknęła dziarsko;

– Dalej, zbieramy się! Żądam manikiuru! I to by było na tyle.


W domu


Zaczęło się od awantury, bo przez ten czas zdążyłem już sobie urządzić w babcinym pokoju gabinet do nauki i pracy. Teraz muszę upychać to wszystko z powrotem w swojej klitce. Brak przestrzeni destrukcyjnie wpływa na mój rozwój duchowy. Czuję się osaczony. Osaczony i intelektualnie zakneblowany.


Tydzień później


Sam nie wiem, po co mi ten pamiętnik, skoro w moim życiu nic się nie dzieje. Chyba tylko dla potomnych na dowód, że możliwe jest prowadzenie tak jałowego żywota. Od kiedy porzuciła mnie moja pierwsza (mam nadzieję, że nie ostatnia) dziewczyna, wszystko straciło smak. Wielka literatura pełna jest opisów, jak to zawód miłosny staje się zaczynem, bulgoczącym fermentem nowego życia, sztuki, wielkich osiągnięć. Mnie bulgocze tylko w kiszkach, bo nie jadłem jeszcze śniadania.

Kto wie, czy nie kisilibyśmy się wszyscy w ciemnościach, gdyby Edison nie został porzucony przez żonę, czy coś w tym rodzaju. Albo czy Wilde napisałby Portret Doriana Greya, gdyby nie obsceniczne prowadzenie się tego ostatniego.

Ze mną jest chyba coś nie tak, bo do tej pory nie wynalazłem niczego, dzięki czemu przeszedłbym do historii. Żadnej szczepionki na AIDS. Żadnego sposobu teleportacji. Orgazmu w pigułce.

Póki co pozostaje mi żerowanie na padlinie, czyli ekscytującym i pełnym nieoczekiwanych zwrotów życiu innych. Szczęśliwie na to zawsze można liczyć.

W świecie wielkich mediów afera! Jakiś dyrektor z cygarem zaproponował koncernowi prasowemu łapówkę. Cała rozmowa została nagrana i teraz wszyscy za darmo mogą ją sobie ściągnąć z Internetu. To straszna metoda, już nawet nie można do przyjaciela zwrócić się z żadnym interesem bez pewności, że ten zaraz nie odsprzeda tych rewelacji komu innemu. Moim zdaniem to niemoralne i naganne! Teraz już nikt nie chce częstować się jego cygarami, mimo że wcześniej daliby sobie za to odciąć najcenniejszy członek ciała. I każdy mówi, że go nie zna. Nawet jego żona!


10 stycznia


Wychodziłem właśnie z Tesco, kiedy koło pojemników na śmieci przeszedł mnie dreszcz metafizyczny. Natknąłem się na Łucję i BB Blachę 450. Nawet mi nie powiedzieli „cześć”. Serce mi pęknie z rozpaczy, bo ta dziewczyna jest miłością mojego życia! Wygląda jak sen. Wypiękniała i wyrosła. Ma jakieś sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Pocieszam się, jak to dobrze, że nie jesteśmy już razem, bo z moim wzrostem wyglądałbym przy niej jak karłowaty kabaczek. Muszę znaleźć sobie jakichś kompanów, przy których sprawiałbym wrażenie przystojnego i wysokiego faceta. Poszukam w Internecie, gdzie Herzog robił casting do swojego filmu Nawet karły były kiedyś małe.


Poniedziałek, 13 stycznia


W szkole przypomnieli nam, że ten rok kończy się egzaminami gimnazjalnymi. Straszą, żeby nie liczyć na żadne matactwa, bo teraz wszyscy się przykładają do pracy, nawet minister edukacji. Podobno ze względu na recesję. Cokolwiek to znaczy, czeka mnie jeszcze jeden stres. I dodatkowy wysyp pryszczy w tym czasie.

Wieczorem zajrzałem do „Gazety”, gdzie opublikowali próbne pytania egzaminacyjne. Czas na rozwiązanie: 30 minut. Po godzinie byłem ciągle przy drugim pytaniu. Utknąłem na:

– powódź w Polsce to

a) kataklizm

b) norma

c) kara boża

d) skutek ocieplania się klimatu.

Jak można wybrać tylko jedną odpowiedź??? Już wiem, że ze swoim filozoficznym podejściom do życia będę miał spory kłopot na testach. To wina mojej głębokiej psychiki. Gdybym miał zamiast mózgu kartofel, jak BB Blacha 450, nie wątpiłbym, że to kara boża za opór rolników wobec Unii.


14 stycznia


Kupiłem sobie płytę hip-hopowej formacji MIAZGA PLAZMY. Może jak posłucham, to zrozumiem, czemu zdradziła mnie kobieta mego życia.


szare bloki, szare kroki

w szarym szale bolą kroki

szary kaszel, powidoki

szare żale, ścieżka koki…


Taa… bardzo głębokie i na czasie. Sartre przewraca się w grobie. Nie wspominając o Mozarcie.

Wieczorem wpadka na całego. Surfowałem w Internecie, próbując ściągnąć piracką wersję Władcy Pierścieni. Dwie Wieże. Niestety, te cwaniaki adminy zablokowali linki. A już ściągnąłem sobie całe dwie minuty! Po chwili pojawił się komunikat o przeniesieniu stron pirackich pod inne adresy. Wszedłem zgodnie z instrukcją. O rety!!! Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, uzyskałem dostęp do całego bogactwa zwyrodnień seksualnych. Na ekranie pojawiła się zapowiedź ANAL EXTASY i oczywiście na to musiała wejść moja kołtuńska matka!

– No nie! To po to sprzedawałam się w telewizji nieabonamentowej, piorąc ludzkie plugastwa, żeby na to szło opłacanie Internetu? Czy naprawdę musisz iść na taką łatwiznę? A od czego potęga wyobraźni?

Ryczała i ryczała jak cieląca się niedźwiedzica, aż w końcu wydała wyrok:

– Szlaban na miesiąc!

Jak tylko wyszła, ojciec wkradł się do mojego pokoju i z twarzą podjaranego pięciolatka wyskamlał:

– WWW. i co dalej? No powiedz, nie bądź jednostką aspołeczną.

Ja tam nie wiem, ale na jego miejscu nie ryzykowałbym. Jak go mama przyłapie, to kastracja całego libido murowana!


Ranek


Od kiedy babcię zwolniono dyscyplinarnie ze szpitala, w domu panuje wieczny chaos. Rzecz jasna, panował on wcześniej, ale jakoś udawało mi się trzymać wobec niego pewien dystans. Teraz, niestety, nie znam dnia ani godziny. Babcia ze swoją galopującą sklerozą nieustannie przemieszcza się w czasie historycznym, wracając znienacka do swoich skandalizujących epizodów życiowych. Nie byłoby w tym nic szkodliwego, gdyby nie fakt, że muszę być towarzyszem tych jej wędrówek i w zależności od nastroju (jej nastroju), wcielam się w rozmaite postacie. Ta ciągła aktorska gotowość doprowadza mnie do nerwicy. Najgorsze są dni, kiedy babcia bierze mnie za Polę Negri i stara się zrekompensować na mnie poniesione straty. Tak naprawdę nie wiem, czy rzeczywiście ją kiedyś znała i czy ta ukradła jej bilet na statek do Ameryki. Babcia utrzymuje, że miała już w kieszeni kontrakt z Metro-Goldwyn-Mayer, a w Beverly Hills czekała na nią wynajęta willa z pedikiurzystką i treserem polarnych niedźwiedzi.

Dzisiaj, niestety, był jeden z tych krwawych momentów rozliczeniowych. Przemykałem właśnie pod ścianą do łazienki, kiedy spadł na mnie grad babcinych obelg, z których „wywłoka ze sztucznymi brwiami” brzmiała najłagodniej. Babcia czasem traci wszelką klasę i, niestety, przekształca się w mściwego potwora z niezłymi zadatkami na dresiarza. W takich momentach szczególnie mocno chciałbym zapomnieć o łączących nas genach.

Tkwiłem nad umywalką całe wieki, póki nie ustały pokrzykiwania. Z napięcia o mało nie poobgryzałem sobie paznokci u nóg, a powstrzymała mnie tylko dawno złożona przysięga, że nigdy nie będę w ukryciu robił rzeczy, które wstydziłbym się zrobić publicznie. Oczywiście musiałem sobie nieco odpuścić. Wykluczyłem moje seksualne natręctwa polegające na buszowaniu w łazienkowym koszu z brudną bielizną. Wiem, że to niesmaczne, ale jak mawiała Marilyn Monroe: Nobody’s perfect. A ona coś o tym wiedziała. Całe życie walczyła z nadwagą, podobnie jak księżna Diana. Swoją drogą, naprawdę nie rozumiem, jaki cel ma głodzenie się przez cały dzień po to, by w nocy dopaść lodówki z obłędem w oczach i wyżreć z niej wszystko z wyjątkiem metalowych półek. Przynajmniej taką metodę stosuje mama. Nikt w domu o tym nie wie oprócz mnie, ale za nic się do tego nie przyznam w obawie przed zemstą.

Gdy będę już dostatecznie sławny, za nic będę miał społeczne normy obyczajowe. Póki co, mam jednak za mało na koncie. Szczerze mówiąc, w ogóle nie mam konta. Z wyjątkiem tego pełnego porażek i życiowych pomyłek.

Dudnienie za drzwiami ustało, więc wychyliłem trwożnie głowę, a wtedy dostałem cios w intelektualnie umęczone czoło:

– Alojzy, u diabła! Sprowadź automobil, jedziemy na zdjęcia próbne do Foxa.

Jezu, do jakiego znowu Foxa? Babcia stała niczym pomnik dawnej świetności, okutana innym pomnikiem dawnej świetności, czyli swoim mocno umownym boa z pawich piór. Na głowie miała brokatowy turban spięty agrafką, a w ręku plik rachunków za gaz, którymi potrząsała gniewnie:

– Co za stek bzdur! Czy nikt w dzisiejszych czasach nie potrafi już napisać zgrabnego scenariusza? Muszę ich namówić, żeby dopisali dla mnie partię Maty Hari. Albo może Josephine Baker? Ale to później. Teraz, droga Greto, wymasuj mi plecy.

Pociągnęła mnie za rękaw i to kompletnie wybiło mnie z aktorskiego skupienia. Bo już wchodziłem w rolę lokaja, a tu nagle mam być osobistą masażystką. Jak będę miał w przyszłości problem z identyfikacją seksualną, oskarżę babcię o manipulację moimi pierwszo- i drugorzędnymi cechami płciowymi! Na moje szczęście w tym dramatycznym momencie napatoczył się ojciec i piękny sen prysł jak bańka mydlana.

– Mamo, a lewatywę dziś robiłaś?

Ojciec nie ma za grosz wyczucia! W jednej chwili babcia przeistoczyła się w zwiędłą staruszkę, pokurczoną i wysuszoną jak skórka z zeszłorocznego jabłka.

– Oj, na śmierć zapomniałam… – Mrugała niesymetrycznie okiem, z którego zwisała na wpół od klejona sztuczna rzęsa.

Mimo że wyrabiam w sobie cechy macho, to pod wpływem tego obrazu zadrżała mi broda i o mało się nie popłakałem. Zdecydowanie wolę babcię w wersji hardcorowej.


Czwartek, 16 stycznia


Nie poszedłem dziś do szkoły, ale mam powód nie do podważenia. W telewizji lecą przesłuchania przed Komisją Śledczą w sprawie Pana Cygaro. To dopiero zapierający dech w piersiach spektakl. Wszyscy kłamią jak najęci, a ci z komisji udają, że im wierzą. Nareszcie wiem, że żyję w państwie demokratycznym. Skład tego absurdalnego gremium jest niezłym przeglądem kondycji intelektualnej naszego społeczeństwa. Od mistrza niewypowiedzianych ripost po panią od porównań homeryckich, która już po drugim słowie traci wątek i trzeba jej przypominać, co to ona chciała powiedzieć. Według mnie jest nieźle, chociaż na okrasę przydałby się jakiś reprezentant mniejszości narodowych, na przykład frakcja restauratorów wietnamskich „Na otro!”. „Otro” wzięło się stąd, że jak pytaliśmy kiedyś w takim barze, czy nam dadzą do zjedzenia kota, czy gołębia, wietnamskie cwaniaki tylko kiwały głowami i pytały z niezłomną upierdliwością: „Na otro? Na otro?”. To znaczy, czy na ostro?

Nikt nie wie, o co w tej całej aferze chodzi, ale ja to rozgryzłem. To po prostu chwyt reklamowy dyrektora TVP. W dobie reality show zafundował widzom propozycję nie do przebicia. On to ma łeb! Niech gadają, co chcą, ale moim zdaniem facet zna się na robocie i idzie z duchem czasu.

Ciągle się pocę, a to powoduje, że mam jeszcze bardziej rozchwiane poczucie własnej wartości. Nawet pogoda sprzysięgła się przeciwko mnie. Za oknem plus piętnaście stopni. Ojciec wyciągnął z piwnicy narty. Jego zdaniem śnieg spadnie dopiero w czerwcu, więc ma sporo czasu na doprowadzenie ich do porządku.

I czego ja mam się trzymać? Kiedyś cykl wegetacyjny dyktowała ludziom przyroda i pory roku. Trzeba naprawdę mojego pecha, żeby podjąć decyzję o życiu zgodnie z rytmem natury akurat teraz, kiedy i ona doszczętnie ześwirowała.


Wtorek, 21 stycznia


Czuję w powietrzu dziwne napięcie. Jakby miał się wydarzyć jakiś kataklizm. Ciekawe, skąd się biorą te przeczucia? Kiedyś Elka mówiła mi, że u jednostek wybitnie uduchowionych aktywuje się znienacka trzecie oko. To organ, który pozwala patrzeć, gdzie wzrok nie sięga. Oczywiście w sensie symbolicznym, ale nie miałbym nic przeciwko potraktowaniu tej umiejętności dosłownie. To, co pod tysiącem spódniczek, nie stanowiłoby dla mnie żadnej tajemnicy. A gdybym tak jeszcze poznał myśli innych! Tylko nie ojca, bo on jest nienormalny i jeszcze bym się zasugerował.

Na wszelki wypadek poszedłem do łazienki wypatrywać trzeciego oka. Tarłem to czoło i tarłem, aż mama krzyknęła;

– Co ty jesteś, jakaś pieprzona lady Makbet?

Taak… pokolenia przychodzą na świat i umierają, giną dynastie, toczą się wojny, zmieniają rządy. Tylko mama jest cały czas taka sama – nie do zniesienia. Już myślałem, że romans ojca z tą azjatycką pięknością ją trochę utemperuje, ale gdzie tam! Teraz jest jeszcze bardziej zajadłą androfobką i my, mężczyźni, nie mamy w tym domu życia. Muszę ją chyba poddać procesowi humanizacji, bo długo jeszcze przyjdzie mi żyć z nią pod jednym dachem. No, chyba, że moja kariera aktorska nabierze nieoczekiwanego rozpędu. Albo mama przeholuje na jakiejś feministycznej manifestacji i wysiądzie jej pikawa. Wolę jednak myśleć, że nic mnie już miłego w życiu nie czeka. Przynajmniej się nie rozczaruję.


Noc


Nie mogę zasnąć. Wstyd mi za ten wpis. Przecież jest cały czas moją mamą. Może i trochę nieobliczalną, ze skołtunionym afro na głowie, ale inni mają jeszcze gorzej. Co by o niej nie mówić, to jednak dbała o mnie przez całe życie. Nigdy mnie nie zostawiła w sklepie i nie chciała sprzedać za butelkę wódki. Z drugiej strony, to niedobrze. Pewien gwiazdor miał matkę alkoholiczkę i teraz ma własny śmigłowiec, jest przystojny, bogaty i ma chudą blondynkę za żonę. Problem z moimi rodzicami polega na tym, że do dziś jeszcze nie zdecydowali, czy będą wyrodni, czy nie. To mi bardzo utrudnia sytuację. Bo nie wiem, czy jestem z patologicznej rodziny. Cholera jasna! Zawsze te półśrodki!


Środa, 22 stycznia


No to teraz już wiem. Ponad wszelką wątpliwość jestem dzieckiem patologicznej rodziny. Obudziły mnie bluesowe zawodzenia Niny Simon. To znak, że kryzys małżeński moich rodziców trwa. Mama siedzi w szlafroku nad butelką żołądkowej gorzkiej (która wcale nie jest gorzka) i pali papierosa za papierosem. Biorąc pod uwagę stan popielniczki, to jest jakaś druga paczka. Zaznaczam, że jest godzina 7.30 rano. Ojciec smaży na patelni grzanki i biorąc pod uwagę ilość już sczerniałych na węgiel, to jakieś jego dwudzieste podejście. Nie wiem, co jest grane, bo mnie w tym domu o niczym się nie mówi. Ciekawe, czy jak w nocy wybuchłby pożar, to ta informacja też do mnie dotarłaby na łożu śmierci za pośrednictwem brygady straży pożarnej, która poniosła kolejną klęskę z braku fachowego sprzętu?

Przyczaiłem się pod drzwiami kuchni, żeby podsłuchać o czym rozmawiają. W tym zawsze byłem dobry. Niestety, ojciec zamienił się w jakąś nakręcaną złotą rybkę i powtarzał w kółko:

– Spełnię wszystkie twoje życzenia.

Mama między jednym a drugim szlochem wygłosiła manifest:

– Ja, uwolniona od szoku i przerażenia, ostrzegam cię, że teraz wchodzę w fazę przyjmowania do wiadomości zaistniałych faktów. Przede mną etap zabliźniania ran, ewentualnie krwawej zemsty.

Na tym się skończyło, bo ojciec wsadził palec w rozgrzaną oliwę i zaczął skakać po całej kuchni jak jakiś obłąkany wudu-mistrz.

No i masz babo placek! Czy to znaczy, że znowu grozi mi przejęcie opieki nad Gonzo, babcią i tym całym bajzlem na kółkach?

O nie, moja pani! Nie zgadzam się na żadne kolejne załamanie nerwowe. Limit się wyczerpał, Muszę ich uprzedzić i pierwszy się załamać, a wtedy skoncentrują swoją uwagę na mnie i nasza rodzina jakoś przetrwa.

Jak zwykle mam pełne ręce roboty.


Jakiś dzień, co za różnica skoro i tak w moim życiu ciągle to samo


Postanowiłem coś napisać, żeby mi nie zanikły mięśnie. Właściwie to powinienem o nie bardziej dbać, skoro zostanę już niedługo bożyszczem kobiet. Ale nadmierne dbanie o muskulaturę jest objawem słabości. Tak przynajmniej twierdzi mama. Nie będę więc przesadzał. Wystarczy, że codziennie myję zęby i kilka razy gimnastykuję brzuch, podciągając spodnie w toalecie. Jeśli mam być ulubieńcem kobiet, to i tak będę. Co się odwlecze, to nie uciecze. Za nimi i tak nikt nie trafi. Nigdy nie wiadomo, co im się w facetach podoba. Z nami jest zupełnie inaczej. Wszystko jest jasne i nieskomplikowane. Lubimy wysokie, szczupłe blondynki z dużym biustem i regulowanym dozownikiem inteligencji. Najlepiej posługujące się językiem migowym, bo to nie zakłóca oglądania meczu. Chociaż z drugiej strony, ojciec zakochał się swego czasu w skośnookiej Azjatce, u której przy najszczerszych chęciach trudno było się dopatrzeć choćby skrawka piersi. Ale ojciec ma spaczony gust. Najlepszym dowodem jest jego żona – hermafrodytyczny dziwoląg z IQ 163.

Musiałem na chwilę przestać, bo od jakiegoś czasu moje rozmyślania nad istotą damsko-męskich relacji zakłócał nachalny odgłos Commodorsów i jakieś łkania w stylu gospel. Wyjrzałem przez okno i mało nie wypadłem. Przed domem naprzeciwko podskakiwał konwulsyjnie, trzymając się za krocze, jakiś kolos o czarnej karnacji. Na głowie miał afro, na widok którego mama podcięłaby sobie żyły w ataku zawiści. Okazały nos rozlewał mu się symetrycznie po całej twarzy, na której nie było ani jednego jasnego punktu. Po prostu Murzyn czarny jak marzenie! Miał na oko tyle samo lat, co ja, i ani jednego pryszcza. Natychmiast poczułem przypływ bezinteresownej nienawiści, ale ponieważ pretenduję do miana światłego intelektualisty, zabiłem te rasistowskie uczucia jednym ciosem karate.

No to jesteśmy w Europie. Muszę mieć na oku ojca, bo znając jego zamiłowanie do egzotycznych kobiet, gotów się uwikłać w nowy romans z Bogu ducha winną murzyńską matką naszego nowego sąsiada. One podobno mają najpiękniejsze tyłki na świecie i rodzą dzieci, siedząc w kucki.

Chyba wyjdę do ogródka i powitam ich z iście słowiańskim rozmachem, chlebem i solą. Szkoda tylko, że nie mam na podorędziu zespołu Mazowsze albo jakiejś strażackiej orkiestry dętej. To by na nich na pewno zrobiło wrażenie, a wieść o mojej ułańskiej fantazji obiegłaby wszystkie murzyńskie wioski, chaty z kurzego łajna i nowojorski Bronx. Miałbym trochę przetarte szlaki do światowej sławy.


Piątek, 24 stycznia


Z prasłowiańskiego powitania nic nie wyszło, bo jestem kompletnie roztrzęsiony! Właśnie przed chwilą mój ojciec uraczył mnie lakonicznym komunikatem, że w czasie ferii jadę na obóz survivalowy w góry. O dyskusji nie mogło być mowy, bo obcinał sobie paznokcie u stóp i mocując się z kolejnym odciskiem, trzymał w ustach nożyczki. Brrr! Nie wiem, jak mama może z nim spać w jednym łóżku.

Boże! Co ja teraz zrobię? Nie jestem w ogóle przygotowany do życia w mieście, a co dopiero mówić o jakiejś głuszy, gdzie zewsząd schodzą lawiny, wściekłe niedźwiedzie rzucają się na turystów, a do najbliższej kafejki internetowej jest dwieście kilometrów! Nabieram podejrzeń, że w ten sposób chcą się ode mnie uwolnić na zawsze, bo nie mogą sprostać rodzicielskim obowiązkom. Rozważam złożenie donosu do Centrum Praw Dziecka.


Noc


Nie mam specjalistycznego sprzętu wspinaczkowego ani aparatu tlenowego, który pozwoli mi oddychać na takich wysokościach! Zamarznę. Spadnę ze skały, a moje ciało rozszarpią hordy wilków. Dostanę zawału i zwyrodnienia stawów, bo moja kondycja jest w tak opłakanym stanie, że co wieczór dziękuję Bogu, że mieszkamy w parterowym baraku.

Nie wiem, jak to się skończy, choć finał na pewno będzie tragiczny!


Sobota


Rano padłem przed mamą na kolana, błagając o litość. Niestety, moje lamenty zagłuszał Gonzo, który krzyczał, że on też chce jechać i jeśli nie zabiorę go ze sobą, to wyrwie mi z piersi serce i pożre żywcem. Przez moment mama miała taką minę, jakby uważała to za naprawdę świetny pomysł, ale w końcu zdrowy rozsądek przeważył:

– Ależ Wiktorku, nie przebolałabym straty was obu.

Więc jednak bierze pod uwagę, że ta wyprawa to bilet w jedną stronę! Żałuję, że jak byliśmy w zeszłym roku na Dominikanie, to nie podrzuciłem jej kilograma koki. Teraz siedziałaby w więzieniu o zaostrzonym rygorze i zamiast mnie, jego naczelnik miałby nerwicę i biegunkę o podłożu psychosomatycznym.

Najgorsze, że to zimowisko dla dzieci z patologicznych rodzin, a ja, jako syn bezrobotnych i moralnie rozwiązłych rodziców, do takich się zaliczam. Tak więc, nie z własnej winy osiągnąłem społeczne dno. Jestem w najniższej kaście nietykalnych trędowatych i jedyne, co mogę, to utopić się w smrodliwym Gangesie pełnym odchodów takich samych popaprańców jak ja.

Wyjazd za tydzień.


Poniedziałek, 27 stycznia


Finałowe odliczanie trwa. Rozpocząłem strajk głodowy, co nie jest trudne, bo nasza lodówka z racji emancypacji mamy (wersja oficjalna, wersja nieoficjalna: dzikie obżarstwo) ciągle świeci pustkami. Do szkoły też nie poszedłem. Szkoda mi czasu na pierdoły, skoro i tak niedługo stracę życie. Myślę usilnie, jak przetrwać i nie stać się obozową ofiarą. Mam skłonność do przyciągania szczególnie przykrych dla mnie wydarzeń. Zastanówmy się, jakimi dysponuję atutami?


Cztery godziny później


Nic mi nie przychodzi do głowy. To niemożliwe, żebym nie miał żadnych silnych stron. Nie mogę upaść na duchu. Tylko jego hart pomoże mi przetrwać w tym gułagu.

Już wiem! Zostanę animatorem obozowego życia kulturalnego! Mógłbym przecież organizować odczyty, spotkania ze sławnymi ludźmi, inscenizacje, wreszcie warsztaty parateatralne. Proszę, jakie to proste! Wystarczy tylko pozytywne myślenie.


Noc


Co mnie podkusiło, żeby sprawdzić w atlasie, gdzie jest to cholerne schronisko?! Wylałem sobie kubeł zimnej wody na głowę i straciłem wszelkie złudzenia. „Katharsis” leży na wysokości tysiąca metrów, prowadzi do niego prawie pionowa ścieżka i trzeba iść na piechotę cztery godziny! Nie ma szans, żebym tam dotarł, a co dopiero zaproszeni przeze mnie goście. Nie będzie rozmachu, nie będzie orderu za zasługi kulturalne! Jedyne, co będzie na bank, to mój skromny grób przy drodze z napisem: JEDYNY, CO NIE DOSZEDŁ.

Muszę natychmiast zacząć ćwiczyć!


Sobota, 1 lutego, dzień przed wyjazdem


Jest nieźle! Robię już pięć pompek bez odpoczynku. W domu panuje radosne podniecenie. Już się zdrajcy nie mogą doczekać, kiedy zniknę im z oczu. Ale byłby numer, gdybym jednak przeżył!

Pani H. dała mi swoją góralską ciupagę i piersiówkę z rumem na rozgrzewkę. W „Wiadomościach” podali, że zbliża się nieoczekiwany atak zimy. Faktycznie, kto by się spodziewał śniegu w lutym. Mam zamiar nauczyć się, przynajmniej teoretycznie, jeździć na nartach, ale nie wiem, czy zdążę. Muszę jeszcze napisać listy pożegnalne do znajomych i sporządzić testament. Huk roboty, huk roboty!


Wzór listu pożegnalnego:

W obliczu nieoczekiwanej konieczności utraty życia tuż przed jego pełnym rozkwitem, żegnam się z Tobą przyjacielu/oprawco (wybrać odpowiednio) i daruję ci wszystkie wyrządzone mi krzywdy, ew. dziękuję za miło spędzony czas. Zachowaj mnie w swej pamięci, a będę Cię otaczał opieką/ prześladował z zaświatów.

Rudolf Gąbczak, ten co wielkim miał być, a odszedł w małości swej, zostawiając w żalu nieutulone hordy potencjalnych przyjaciół i wielbicieli, (podpis)


Lista oprawców:

– BB Blacha 450

– Łucja (zdradliwa bestia)

– Gonzo

– wszyscy nauczyciele

– dentysta, co źle mi dopasował aparat ortodontyczny


Lista przyjaciół:

– Pani H.

– Babcia

– Bulwiak (aktualnie w więzieniu)

– Elka


Poza kategoriami: rodzice. Mają jeszcze kilka godzin na zakwalifikowanie się do którejś z grup, choć to tylko objaw mojej dobrej woli. Na dzień dzisiejszy zasługują na karę śmierci bez sądu!

A teraz testament.


Ja, Rudolf Gąbczak, zdrowy na ciele i umyśle (tu mi ręka trochę zadrżała), przekazuję wszystkie swoje dobra duchowe i materialne temu, kto najdłużej będzie o mnie pamiętał, sławił moje dobre imię, zaopiekuje się babcią i panią H. i rozszyfruje co, do cholery, kupiłem w zeszłym roku w sex shopie i do czego to służy, (podpis)


Spis dóbr:

– aparat ortodontyczny używany

– kombinezon płetwonurka z wyprawy na Dominikanę

– zbiór pocztówek od Hee Jong

– coś z sex shopu, ale nie wiem, co to jest

– ukradziony pani H. „Cennik na artykuły gumowe i chirurgiczne firmy Prusikiewicz i syn” z 1923 roku

– poradnik aktora-amatora

– poradnik Nerwice seksualne.


Jeśli chodzi o dobra duchowe, to zabieram je ze sobą do grobu i niech całą ludzkość szlag trafi!

Trochę to egoistyczne, ale jestem dziś w nihilistycznym nastroju z nutką dekadencji i rewolucyjnej ślepej furii.

A teraz do łóżeczka. Być może to moja ostatnia noc w tak komfortowych warunkach. Pociąg odjeżdża o 5.40 rano. Co to za godzina? W tym PKP pracują sami sadyści!


Niedziela, schronisko „Katharsis”


Łeb mi chyba zaraz pęknie na milion kawałeczków, takiego mam kaca. A zaczęło się od tego, że o mało nie spóźniliśmy się na pociąg, bo Gonzo uparł się mnie odprowadzać w stroju góralskim i zrobił w domu histerię. Mama udobruchała go w końcu pióropuszem z czasów mojego dzieciństwa, argumentując nie bez logiki, że to też strój góralski, tylko że pochodzi z Andów. Gonzo było wszystko jedno, jakie to góry. Dla podtrzymania ogólnego nastroju rozbawienia i radości, ojciec całą drogę na dworzec śpiewał:


Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni,

gdy nie ma dzieci w domu, to jesteśmy niegrzeczni.


Aż strach pomyśleć, co zastanę po powrocie. Przecież moich rodziców ani na moment nie można spuścić z oka. Zaraz wpakują się w jakieś romanse, afery kryminalne albo nekrobiznes. Niestety, mam za mało czasu, żeby załatwić im dozór kuratora. Co prawda babcia obiecała, że będzie mieć na wszystko oko, ale wiadomo, że jak znowu jej się odklei sztuczna rzęsa, to będzie miała wypaczony obraz rzeczywistości. Chociaż przyznać muszę, że w rzadkich przebłyskach świadomości można się z nią dogadać. Niestety, coraz częściej trenuje balanse, bo jest obecnie na etapie romansu z Niżyńskim. Wydaje jej się, że żyjemy w dwudziestoleciu międzywojennym, w dodatku w Hollywood. Wczoraj na przykład zażądała świeżo wydojonego koziego mleka na okłady. Ojcu udało się podstępnie zastąpić je kartonem UHT 2%. Do tego skłamał, że ordynans przywiózł je prosto z jałowych gór Albanii. Zostaje mi więc liczyć na zdrowy rozsądek Gonzo, a to jest równoznaczne z wpuszczeniem do klatki Leppera z Rokitą. Albo z tą posłanką, co ma w oczach te… no, kobiety lekkiego prowadzenia.

Kiedy wreszcie dotarliśmy na dworzec, nikt nie pamiętał, gdzie miała się odbyć zbiórka. Mama poszła do informacji i po kilku minutach wszyscy mogli usłyszeć upokarzający komunikat, który rozległ się z megafonów:

„Organizatorzy wyjazdu na ferie zimowe dla dzieci specjalnej troski proszeni są o zgłoszenie się po chłopca w okolice dworcowego zegara. Podajemy rysopis: niski jak na swój wiek, nieproporcjonalnie zbudowany. Włosy kręcone, nazbyt obfite. Z wyglądu niezadowolony. Powtarzam: nieproporcjonalny i niezadowolony!”

Nigdy tego mamie nie wybaczę! Pod zegarem pojawiły się dzikie tłumy tarzających się ze śmiechu podróżnych. Czułem się jak małpa w klatce albo kobieta z trzema jądrami, taką wzbudzałem sensację. Po tym anonsie mogłem już zapomnieć o jakimkolwiek prestiżu.

Na szczęście organizatorzy też poczuli się urażeni i za chwilę rozległo się sprostowanie, że to wyjazd nie dla dzieci specjalnej troski, ale dla sierot społecznych z patologicznych rodzin. Na to wkurzyła się mama, ale dzięki Bogu kierownik dworca odłączył megafon i mógłbym wreszcie wsiąść do pociągu, gdybyśmy tylko nie zostawili mojej walizki w domu. Nastąpiła gorączkowa narada i rodzice ustalili, że mój bagaż przyjedzie następnego dnia wraz z opiekunem, który dziś nie zdążył, bo musiał z żoną wybierać kafelki do łazienki.

W pociągu nie było dla mnie miejsca w przedziale i całą drogę spędziłem na skrawku podłogi przed toaletą, z której już po godzinie zaczęło coś wyciekać. Miałem przy sobie tylko ten rum od pani H., no więc go wypiłem, żeby pozbyć się zbędnego bagażu. A dalej to już nie pamiętam.

Ocknąłem się przed chwilą z niewyraźnym wspomnieniem, że jakiś Murzyn taszczył mnie pod górę, brnąc w zaspach. Jest to zapewne początkowa faza delirium tremens, tylko białe myszki zastąpili u mnie kolorowi, bo zawsze byłem bardzo wrażliwy na kwestie rasistowskie.

Jak tylko przestanie mi się kręcić w głowie, pójdę na zwiad.


Wieczór


Umęczony do nieprzytomności poszukiwaniem czegoś do picia, trafiłem w sam środek narady wojennej poświęconej… mojej osobie! Debatowano zaciekle, co ze mną zrobić. Do najbardziej humanitarnych propozycji należało dyscyplinarne odesłanie mnie do domu. Dowiedziałem się, że mój stopień demoralizacji przechodzi najśmielsze oczekiwania, a w mojej moralnej zgniliźnie mogą unurzać się inne dzieci. Tylko jedna opiekunka o twarzy zagubionej myszki z bardzo dużą wadą wzroku (zez rozbieżny), prezentowała chrześcijański światopogląd, że nawet największemu grzesznikowi należy się druga szansa, a poza tym nie można mnie odesłać, bo zasypało drogę i wydostaniemy się stąd na wiosnę, albo za pięć lat, jak doprowadzą tu wyciąg. Potem zapytano, czy mam coś do powiedzenia. Oczywiście, jak każdy erudyta, zawsze mam coś do powiedzenia, ale na moje nieszczęście właśnie wtedy odbiło mi się rumem, więc czknąłem rozdzierająco, czym wywołałem ogłuszający aplauz jakiejś bandy z tatuażami i w bandanach na głowie. Najgłośniej śmiał się Murzyn, ten sam, którego przyłapałem w ogródku przed domem na śpiewach gospel. A więc jedno mam z głowy, nie mam jeszcze delirium i nie muszę iść na odwyk.

W taki oto sposób zostałem guru prawdziwych „gangsta”. Nie wiem, czy udźwignę tę sławę, bo w stosowaniu przemocy fizycznej zawsze byłem kiepski. Muszę zatem walczyć jak Woody Allen – intelektem.


Noc


Śpimy na werandzie, bo tłok w schronisku niemożliwy a wszystkich zbłąkanych wędrowców trzeba przyjąć. Jest tak zimno, że gęsia skórka zrobiła mi się nawet na dziąsłach. Za to mam niezły widok na niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie.

Mój nowy przyjaciel, Ozyrys, podzielił się ze mną butami, więc marznie nam tylko jedna noga. Ozyrys tak naprawdę nie jest egipskim bogiem, tylko ma tak na imię po swoim dziadku – afrykańskim Egipcjaninie. Poza tym wszystko inne ma polskie. Matkę też, więc nie grozi jej atak mojego ojca zgłębiającego swoją wiedzę o orientalnych kobietach.

Największym marzeniem Ozyrysa jest odnalezienie własnego ojca, który przed laty poszedł na obronę lekarskiego dyplomu i już nie wrócił. Ponieważ uratował mnie przed zamarznięciem na śmierć w leśnej głuszy i nie zostawił pijanego w górach, obiecałem, że zrobię wszystko, by mu w tym dopomóc. Rozważyliśmy nawet wynajęcie detektywa, ale póki co, oni nie działają w fundacjach charytatywnych. Na koniec pokazał mi swoje sznyty na rękach, a ja, nie mając się czym zrewanżować, zdecydowałem się na prezentację swojej wady zgryzu. Potem streściłem mu historię mojej pierwszej zawiedzionej miłości. Ozyrys wykazał duże zainteresowanie. Stwierdził, że chętnie pozna tę cizię. Mam mieszane uczucia. Jest na to zbyt przystojny. Uścisnęliśmy sobie grabę i poszliśmy spać.

Czuję, że zaczyna się fundamentalna zmiana w moim życiu. Nadchodzi czas prawdziwej męskiej przyjaźni, braterstwa, omerty i jeśli trzeba – krwawej vendetty.

Auć! Weszła mi drzazga w pośladek!


Ranek. Poniedziałek, 3 lutego


Obudziły nas straszne przekleństwa dobiegające z dworu. Rzuciliśmy się wszyscy do okien i zobaczyliśmy faceta rozebranego do pasa w pięciostopniowym mrozie. Był objuczony jak wielbłąd, pot lał się krystalicznym strumieniem po jego purpurowej twarzy i z furią kopał przed sobą monstrualnych rozmiarów walizę. Była już tak zmasakrowana, że wokół walało się pełno porozrzucanych łachów. Zarykiwałem się z chłopakami, radząc mu nawet, żeby spuścił ją w przepaść, póki nie rozpoznałem swojej kaszmirowej kamizelki. Dostałem ją kiedyś od Bulwiaka i stanowiła najbardziej ekskluzywny element mojej garderoby. Zabrałem ją na wypadek, gdyby jednak udało mi się zorganizować w tej głuszy na przykład spotkanie z Miłoszem. Teraz była tylko sponiewieraną i ubłoconą szmatą. Facet stał przed schroniskiem i darł się wniebogłosy:

– Gąbczak! Niech cię tylko dorwę w moje umęczone łapy!

To na pewno ten nowy opiekun. Czy zawsze muszę na swojej drodze spotykać samych psychopatów?


Popołudnie


Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Moja garderoba w strzępach, a buty suszą się nad ogniskiem. Ale za to stoję przed niepowtarzalną szansą rozwoju duchowego. Schronisko „Katharsis” prowadzą zwolennicy Hare Kriszny. Mam zamiar nawiązać z nimi intensywny kontakt. Został mi tydzień na uaktywnienie wszystkich czakramów. Kobieta prowadząca bar powiedziała mi dziś rano, że wyczuwa we mnie nieharmonijne wibracje w obszarze energii seksualnej. Hm… nie wiedziałem, że to widać gołym okiem. Ozyrys umówił się z nią na masaż. Mam nadzieję, że okaże się prawdziwym przyjacielem i opowie mi wszystko z detalami.


Noc


Płonie ognisko w lesie… a wraz z nim moje buty. Zostały mi już tylko czarne lakierki ze ślubu babci. Równie dobrze mógłbym chodzić po górach w trzewikach tancerek flamenco. Obóz się jeszcze nie zaczął na dobre, a ja ponoszę, jak dotąd, same straty. Poszedłem do kierownika i zapytałem go, kiedy może mi przeprowadzić skrócony kurs samodoskonalenia duchowego. Wyraźnie mnie zbył. To chyba taki test. Jak będę konsekwentny, to zasłużę na jego szacunek i zostanie moim mistrzem duchowym. Wrócę starszy o kilkadziesiąt lat i brzemienny w wiedzę tajemną.

Ozyrys jeszcze nie wrócił. Boję się myśleć, co sobie masują.


Poranek


Żałuję, że nie mam gruźlicy. Tutejsze powietrze jest wprost wymarzone do rekonwalescenci. Żałuję też, że nie jestem poetą. Tutejszy krajobraz jest wprost wymarzony do pracy twórczej. Żałuję, że nie jestem alpinistą. Tutejsze góry… za cholerę nie wiem, co ja tu robię!

Opracuję plan pobytu:

– rozwinąć muskulaturę za pomocą pozytywnego myślenia

– uaktywnić czakramy. Wcześniej przekonać się, czy je w ogóle posiadam (biorąc pod uwagę mojego pecha, nigdy nic nie wiadomo)

– odnaleźć na czole trzecie oko

– ugruntować przyjaźń z Ozyrysem (to będzie najtrudniejsze, muszę uważać, żeby nie odkrył mojej prawdziwej natury).

– chociaż raz zaznać masażu!

– koniecznie komuś czymś zaimponować!!!

Strasznie się zmęczyłem tym planowaniem, ale dobra strategia to podstawa sukcesu. Zdrzemnę się chwilę. Na naszej trzydziestoosobowej werandzie jest wyjątkowy spokój. Grupa poszła zdobywać Śnieżkę. Nie królewnę tylko ten szczyt. Ja nie mam w czym. Ozyrys też poszedł, chociaż strasznie narzekał, że go bolą wszystkie mięśnie. Ja się nie dziwię. Po dziesięciu godzinach masażu nawet Tyson by wymiękł.


Godzina 2.00 w nocy


Ja to mam pecha! Stałem sobie pod natryskiem cały namydlony, kiedy zabrakło wody. Próbowałem z siebie spłukać obfitą pianę za pomocą śliny, ale nie dało rady, mimo że Ozyrys i jeszcze jeden chłopak bardzo mi pomagali. Pożałowałem, że nie jestem żadnym ultraortodoksyjnym politykiem, bo w tej sytuacji spłukałbym się ślinotokiem i problem z głowy.

A teraz najgorsze i przysięgam, że to prawda. Sięgając po ubranie, poślizgnąłem się na mokrej posadzce i rąbnąłem jak długi. W pierwszej chwili byłem pewien, że się zabiłem a potem usłyszałem Ozyrysa, jak leci po schodach na łeb na szyję, krzycząc wniebogłosy: śmierć pod natryskiem!

Oczywiście zleciało się całe schronisko i nie dość, że wszyscy zobaczyli, że nie mam już nic do ukrycia, to jeszcze nasz opiekun nakrzyczał na mnie, że moje gwiazdorskie zapędy nie mają umiaru.

Hinduska bufetowa spojrzała na mnie wzrokiem pełnym uznania i rzekła do jakiegoś łysego okularnika w pomarańczowej szacie:

– Widzisz, on nie medytuje, a ma niezły rozmiar.

Wygląda na to, że ostatni punkt mojego planu mam odbębniony.

Nad ranem odbyłem z Ozyrysem wyczerpującą dyskusję światopoglądową na temat hip-hopu. Starał się wmówić mi, że teksty tych utworów są pełne prawdy życiowej i dlatego ich przekaz jest bardzo wiarygodny. Też coś! Nawet idiota może ułożyć piosenkę w pięć minut. Nie trzeba do tego specjalnych talentów. Żeby mu to udowodnić, pstryknąłem palcem i wyskandowałem:


To moja frustracja

Szalona alienacja

Biurowa biurokracja

Ty w Belgii na wakacjach

A ja sam jak palec

W TV znów Kawalec

Jestem jak padalec

Przejechał po mnie walec…


Ozyrys słuchał tego z wypiekami na twarzy. Uważa, że powinienem spróbować w hip-hopie, a wtedy jest szansa, że Łucja do mnie wróci.

Z podniecenia długo nie mogłem zasnąć. Jestem zdecydowanie zbyt skromny, jak na tak wszechstronnie utalentowanego człowieka.


Następny dzień


Jest fantastycznie! Siedzę w świetlicy przed telewizorem i zajadam się jakąś słodką papką, którą specjalnie dla mnie ugotowały te cudne kobiety. Są ciche, ładne, potulne i pracowite. Każda nosi jakieś intrygujące imię: Jasmi, Shiware, Sumi, Lina i ma na czole plamkę. Aż się prosi, żeby ją zeskrobać… Żadna nie domaga się równouprawnienia, jak moja postrzelona matka. Nie miałbym nic przeciwko życiu w Indiach.

Na szczęście wczoraj skręciłem sobie tylko kostkę, ale na wszelki wypadek zażądałem tomografii komputerowej. Pokuśtykałem do mojego mistrza duchowego z zapytaniem, kiedy zaczynamy. Był wyraźnie zdenerwowany. Powiedział, że ma na głowie faktury do wypełnienia, bo jak mu wejdzie skarbówka, to rozpęta się istny meksyk. Nalegałem, zgodnie z ideą biernego oporu Gandhiego. Mam dziwne przeczucie, że mój przyszły guru mnie nie lubi. Pewnie wyczuwa konkurencję.


Środa, 5 lutego


Patologiczna młodzież i jej patologiczni opiekunowie poszli zdobywać kolejny szczyt mimo śnieżnej nawałnicy. Na wszelki wypadek przypomniałem sobie zasady pierwszej pomocy, ale prócz metody usta-usta wielokrotnie testowanej z Elką, niewiele zostało mi w głowie. Coś mi jeszcze majaczyło o jakichś owczarkach bernardyńskich, ale skąd ja je tu wytrzasnę? Gdybym rozwinął się trochę duchowo, mógłbym ratować ich pośrednio, sterując z fotela na biegunach przepływem strumienia energii. Mój mistrz duchowy, gdy mnie widzi, zadziera pomarańczową kiecę i zamyka się w WC. Nie rozumiem, co chce mi przez to przekazać.

Wieczorem Ozyrys znowu poszedł na masaż. Tym razem hinduska niewolnica zajmuje się jego odmrożonymi nogami. Czuję się odstawiony na boczny tor.


7 lutego, półmetek


Podsumowanie pobytu:

– rozwój duchowy – zero

– rozwój muskulatury – zero

– ekscesy seksualne – zero

– zdobyte szczyty – zero

– nadwyrężone kończyny – jedna


Z wycieczki w góry wrócili wszyscy. Jestem rozczarowany. Wciąż nie mam okazji, by wykazać się moją zimną krwią w sytuacjach kryzysowych. Czytam Pragnienie, czyli ludzkość na drodze do samozagłady. Jest tam coś o mnie: „Im bardziej czegoś pragniemy, tym bardziej od tego się oddalamy. Jeżeli już pogodzimy się, że tego nigdy mieć nie będziemy i przestajemy pragnąć, Najwyższa Istota zsyła nam to i wtedy też nie jesteśmy szczęśliwi, bo stajemy wobec daru, którego wcale nie potrzebujemy”. I bądź tu człowieku mądry…


Noc


Kadra obozowa upiła się skandalicznie wiśniówką i do wczesnych godzin porannych grała w butelkę. Banda Ozyrysa zawlokła ich do pokoi metodą pociągową. Strasznie im podskakiwały głowy na schodach. Obawiam się, że tomografia komputerowa będzie niezbędna. Jestem niewyspany i sfrustrowany. Przyjechałem tu wypocząć, a tymczasem czuję się jak w domu. Znalazłem na korytarzu dwie sztuki damskiej bielizny. Schowałem je pod materac. Strasznie mnie korciło, żeby je trochę pooglądać, ale bałem się, żeby mi ich nikt nie ukradł.


Sobota


Wychowawczyni najmłodszej grupy zapytała przy śniadaniu, czy nikt czegoś przypadkiem nie znalazł. Odmówiła sprecyzowania, co by to mogło być. Milczałem jak oficer wywiadu przesłuchiwany przez gestapo. Korci mnie, żeby włożyć to do koperty i wysłać do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Z tej bezczynności budzi się we mnie zgnilizna moralna. Muszę zająć się czymś pożytecznym.


Niedziela


Grupa poszła przez zieloną granicę do Czech, bo tam jest tańsze piwo. Znowu zostałem sam z moimi dziewczynami. Pomagałem im przebierać soczewicę i z tych nudów zrobiłem wykład o emancypacji i prawach kobiet. Słuchały tego jak bajki o żelaznym wilku. Szczerze mówiąc, czułem się jak guru. Uświadomiłem im, jak wielkim potencjałem dysponują, i że czas patriarchatu bezpowrotnie się skończył. Efekt trochę przerósł moje oczekiwania, więc kiedy zaczęły skandować: „Precz z uciskiem kobiet”, uciekłem w popłochu. Tym bardziej że pod drzwiami świetlicy zebrał się spory tłumek żądnych zemsty samców i znacząco pochrumkiwał.


Godzina 14.00


Hinduskie niewolnice podniosły bunt. Odmówiły przygotowania obiadu, bo na TV Polonia leciała powtórka 07 zgłoś się. W rezultacie soczewica rozgotowała się na niejadalną packę i kierownik schroniska musiał podać wszystkim świeżo rozmrożoną kiełbasę śląską. Było to tak dalece niezgodne z jego światopoglądem, że pożyczył ode mnie cztery środki uspokajające. Twierdzi, że tym samym wprowadził złą karmę pod swój dach, bo mięso wzmaga agresję i budzi nieczyste myśli. Ma rację. Wieczorne ognisko przerodziło się w istny show. Okutane w sari niewolnice tańczyły przy muzyce Madonny, a podstawowymi rekwizytami były banany.

Czuję, że apokalipsa zbliża się w zabójczym tempie do tego niewinnego, rajskiego zakątka. W dodatku prześladuje mnie myśl, że to ja jestem sprawcą tego zamieszania. A wszystko przez to, że od małego byłem indoktrynowany przez własną matkę i sam już nie wiem, czy jestem za patriarchatem, czy przeciwko. Obawiam się zbiorowego linczu i wbicia na pal. Muszę się gdzieś zabarykadować, bo moja grupa jeszcze nie wróciła i w razie czego nie będzie kto miał mnie ocalić. Że też moje życie musi zależeć od bandy alkoholików. Po raz pierwszy zatęskniłem za domem.


10 lutego


Grupa jeszcze nie wróciła. Myślę, że zasypała ich jakaś lawina albo rozstrzelała straż graniczna. Zostałem sam w jaskini lwa. Odcięty od świata. Boję się zejść na śniadanie. Ci nawiedzeni krisznaici zupełnie zapomnieli o miłości bliźniego. Całą noc ktoś dobijał się do drzwi. Na pewno poćwiartują moje zwłoki i wrzucą do wielkiej zamrażarki. Skończę obok mrożonego kalafiora i marchewki. Dudnienie trwa. Ratunku! Mogę już ruszać dużym palcem w unieruchomionej nodze. To jednak za mało, bym kłusem gazeli opuścił to niebezpieczne miejsce. Chyba zacznę nadawać sygnał SOS metodą dymną.


Godzinę później


Drzwi do mojej samotni zostały wyważone siłą. W samą pory, bo zaczęła już się kopcić firanka. Obłąkańcy w pomarańczowych szmatach wylali mi na głowę kubeł zimnej wody. Teraz oprócz gangreny w zwichniętej kostce dorobię się zapalenia płuc, odleżyn a może nawet trądu. Będą mi po kawałku odpadać co cenniejsze części organizmu, aż zamienię się w niezidentyfikowaną breję, podobną do tej, jaką serwuje się tu na kolację. Brrr!


Wtorek, trzy dni do powrotu


Mogę już chodzić. To niewątpliwie dobra wiadomość. Obejrzałem dokładnie wszystkie najbardziej wystające członki mojego ciała. Nic mi nie odpada. Co za ulga! Wygląda na to, że wrócę do domu cały i zdrowy, a w dodatku będę jedynym, który przeżył. Po mojej grupie ślad zaginął. Żal mi Ozyrysa. A mogliśmy jeszcze tyle przeżyć! Pech mnie nie opuszcza, zazdrosny los zabiera mi wszystkich, których kochałem: Łucja szwenda się z BB Blachą, Bulwiak jako bigamista gnije w więzieniu, mój jedyny przyjaciel dogorywa gdzieś w skalnej rozpadlinie, babcia świruje, a Elka walczy z nadmiarem męskich hormonów. Że też nic złego nie przytrafia się nigdy Gonzo ani moim wyrodnym rodzicom. Oni zawsze spadają na cztery łapy. Napiszę dla Ozyrysa hymn pochwalny w konwencji hip-hopowej. Należy mu się. To przecież on odkrył jeszcze jeden z moich niezliczonych, ukrytych talentów;


Czarny przyjacielu

Jak z Bronksu modelu

Takich jak ty

Jest naprawdę niewielu


Na moją frustrację

Na szarą abnegację

Na nudną kolację

Wcinam pistacje


W głowie mam ciągle

Twoje przesłanie

Od dzisiaj to będzie

Moje zawołanie


Hej Białasie

Pamiętaj poniewczasie

O superwypasie

O wielkiej kasie


O to właśnie chodzi

Jak źle się powodzi

Prawdziwa wolność

Życie ci osłodzi


Dobrze mi szło, ale ciągle miałem problem z puentą. W dodatku na dole powstał jakiś straszny harmider, więc przerywam i idę zobaczyć, co się dzieje.


Wieczorem


Bogowie naprawdę sprzysięgli się przeciwko mnie. Właśnie całą grupę przywiózł jeep Wojsk Ochrony Pogranicza. Nikomu nic się nie stało. Mają tylko gigantycznego kaca. Podobno zabłądzili w drodze powrotnej i zatrzymali się w jakimś czeskim schronisku, a ponieważ tam piwo jest w dalszym ciągu tańsze niż u nas, to musieli przenocować. Trochę się boczyłem na Ozyrysa, bo już przyzwyczaiłem się do myśli, że nie żyje. Ale lody zostały skruszone, kiedy wręczył mi cudem ocalałe cztery puszki piwa „Złoty bażant”. To naprawdę ładnie z jego strony.

Wypiliśmy je do spółki i Ozyrys poszedł na masaż. Twierdzi, że ma lecznicze działanie i opracował go sam bóg Wisznu, siedząc pod drzewem. Mogą go wykonywać tylko wtajemniczone kobiety po złożeniu ślubów czystości. Wcześniej biorą kąpiel w płatkach orchidei i zakładają rytualne sari. Ja tam nie wiem, bo od jakichś dwóch dni te wszystkie nawrócone hinduski noszą dżinsy i palą papierosy. Ich mężczyźni wciąż mają do mnie żal, dlatego staram się schodzić im z drogi.


Środa, 12 lutego


Jutro wyjeżdżamy, podjąłem więc męską decyzję, że muszę zdobyć jakiś szczyt. Pogoda nieco się poprawiła. Jest co prawda lekka mgła, ale liczę na to, że moja intuicja podpowie mi, w którą stronę iść. Zakładam lakierki. Nie mam innych butów, ale będę szedł na krawędziach, więc może się nie ześlizgnę w przepaść. Muszę się spieszyć, jeśli chcę zdążyć na wieczorne pożegnalne ognisko.


Zielona noc, przed ogniskiem


Naprawdę nie mogę uwierzyć, że to się przytrafiło właśnie mnie! Odszedłem może z dziesięć metrów i momentalnie straciłem orientację w tej mgle. Zacząłem miarowo oddychać, żeby nabrać dystansu do tragedii, ale przypomniałem sobie o hiperwentylacji i wstrzymałem oddech. Długo to nie trwało. Muszę potrenować pod wodą. Kręciłem się w kółko dobre piętnaście minut, aż wreszcie dopadła mnie panika. Mgła gęstniała coraz bardziej, a niebo pokryło się śnieżnymi chmurami i w ciągu sekundy zrobiło się ciemno jak w nocy. Próbowałem miarowo posuwać się do przodu, zgodnie ze starą maksymą, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale przez te piekielne lakierki tak się ślizgałem, że moje wysiłki przemierzenia choć kilku metrów spełzały na niczym. Trzy kroki do przodu i zjazd do tyłu po oblodzonej drodze. Już myślałem, że zostanę tu do wiosny niczym żywa manifestacja przypowieści o Syzyfie, gdy z kłębów mgły wyłoniły się trzy duchy. Wszystkie miały na głowach czerwone kaptury a w rękach kije, którymi torowały sobie drogę. Byłem pewien, że oto nadszedł dla mnie moment Sądu Ostatecznego i stanąłem właśnie przed obliczem Świętej Inkwizycji. Zamknąłem oczy ze strachu i usłyszałem:

– A co, u diabła, tu robisz, chłopcze, w taką pogodę?

Duchy podeszły bliżej i zobaczyłem, że mają na sobie czerwone ortaliony Nike, na nogach narty a w rękach kijki narciarskie. Ufff, co za ulga, to normalni turyści. Spojrzeli na moje lakierki pokryte warstwą lodu i to udowodniło mi, że mam jeszcze stopy, bo wcale ich nie czułem. Popukali się znacząco w czoła i przystąpili do akcji ratunkowej. Dali mi czegoś do picia z termosu i zaraz poczułem się jak wtedy, gdy na sali operacyjnej dostałem głupiego jasia. Spłynęła na mnie fala wigoru i wszystko mnie bardzo śmieszyło. A najbardziej to, że trzymałem się ich kijków, podczas gdy wciągali mnie pod górę, aż do samego schroniska. Śmiałem się tak głośno, że nagle puściłem je i runąłem przed siebie jak długi na wyciągniętych rękach. Dlatego teraz jestem wściekły, bo siedzę przy ognisku i nie mogę trzymać patyka, na którym wszyscy opiekają swoje kiełbaski. Mam zwichnięte oba nadgarstki. Podobno do jutra ma przejść. Mam nadzieję, bo nie wyobrażam sobie, jak pokonam drogę do stacji PKP z bagażami, skręconą nogą i unieruchomionymi rękami. Jeśli to się uda, to sprzedam prawa do ekranizacji tego wyczynu w Hollywood i będę na bank w Księdze Rekordów Guinessa.


13 lutego, do domu


Hm… Za kilka minut zbiórka na dole, a ja jeszcze się nie spakowałem. Ozyrys miał mi pomóc, ale żegna się od dwóch godzin ze swoją masażystką. Spróbuję powkładać rzeczy do walizki zębami.

A teraz pędem na dół. Gotowi, do biegu, start!


W pociągu


Jak dobrze. Siedzimy w przedziale dla inwalidów. Ja jako inwalida, a Ozyrys jako mój opiekun. Reszta tłoczy się na korytarzu, bo cała Polska wraca z ferii akurat tym pociągiem.

Tuż przed odjazdem przeżyłem chwile istnej grozy w dworcowej toalecie. Stałem sobie cierpliwie nad pisuarem, gdy nagle obok mnie pojawił się jakiś elegancki mężczyzna i patrząc prosto w ścianę, zaczął:

– No i co, kochanie?

Strach ściął mnie z nóg. Tyle się naczytałem o utajonych pedofilach i szajkach handlujących młodymi chłopcami. Tymczasem on mnie nadal nagabywał:

– Już niedługo, ptaszynko, ci poćwierkam, co ty na to?

Postanowiłem jednak nie mówić, co ja na to, i nie kończąc, rzuciłem się do wyjścia, przez co ochlapałem sobie spodnie. W poczekalni rozglądałem się nerwowo za jakimś patrolem, ale ich nigdy nie ma tam, gdzie uprawia się nierząd. Odwróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z moim toaletowym oprawcą.

– Rybeńko ty moja… – szepnął namiętnie.

Przyładowałem mu w brzuch skołowaną łepetyną i wtedy mój wzrok padł na jego prawe ucho, w którym tkwiła słuchawka. Cały czas rozmawiał przez komórkę!!! Gdy spostrzegłem rozmiary mego błędu, ogarnęło mnie przerażenie. Biedny chłopina zbierał się niezdarnie z dworcowej podłogi, wokół leżały porozrzucane jakieś firmowe wydruki. Oczywiście zebrał się spory tłum, a jakaś baba jazgotała:

– Do poprawczaka tych blokersów! Niewinnego człowieka napadł! Banda narkomanów i Murzynów!

Przez tłum przebiegł groźny pomruk, ale na szczęście nasz opiekun choć raz się przydał:

– Przecież pani widzi, że chłopak niedorozwinięty, a do tego kaleka – tłumaczył cierpliwie, wskazując na moje obandażowane nadgarstki.

Na szczęście w tym momencie wjechał pociąg i gawiedź rozpierzchła się, by łapać wolne miejsca w przedziałach.

Już po raz drugi zostałem potwornie upokorzony na stacji kolejowej. Chyba zacznę przemieszczać się samolotami.

Reszta podróży upłynęła spokojnie. Do snu kołysał mnie monotonny wywód Ozyrysa, który ubolewał, że zabrakło mu dosłownie kilku seansów, żeby dotknąć sutków masażystki.


W domu


O Panie! I po co ja wracałem? Nie zdążyłem odpocząć po tym wyjeździe, a już wpadliśmy wszyscy w oko cyklonu. Na peronie powitali mnie niezadowoleni rodzice stwierdzeniem:

– Aż trudno uwierzyć, że ten czas tak szybko minął. Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy.

Ucieszyła się tylko babcia, która spod zwojów wyliniałych karakułów oznajmiła mi, że jutro mam pojechać do jej letniej rezydencji doglądać budowy basenu. A więc tu bez zmian. Świruje aż miło. Wszyscy ruszyli żwawo przed siebie, zostawiając mnie na peronie z moją walizką i siedmioma ciupagami, które przywiozłem im na pamiątkę. Strasznie się spieszyli, bo Gonzo został sam w domu i bali się, czy czegoś nie wymyśli. Ich pedagogiczna niefrasobliwość ścina mnie z nóg. Dopiero na moje nerwowe okrzyki zobaczyli, że coś ze mną nie tak.

– Gdzie wkładałeś te swoje łapska, że ci je przetrącili? – zapytał ojciec z błyskiem w oku, ale musiałem go rozczarować opowieścią, jak to było naprawdę.

Wreszcie dotarliśmy przed dom. Był cały oflagowany, przed drzwiami stała barykada z krzeseł i garnków, a w oknie trwał na posterunku Gonzo z paczką zapałek w ręku i krzyczał:

– Nie zbliżać się, bo się podpalę!

– Ależ Wiktorku… – Mama była nieźle zdezorientowana.

Na szczęście okazało się, że Gonzo nie ma wobec nas niecnych zamiarów, a cała jego agresja wymierzona jest w przestępującą z nogi na nogę i chuchającą w dłonie dziwną parę. Ona siedziała w przydomowym ogródku na stercie walizek i płacząc, rwała sobie włosy z głowy, a on… O!!! To było coś! On wyglądał niczym Robinson Cruzoe. Miał czarne włosy do ramion, pokaźny zarost, muskularne ciało i robił sobie skręta. Pod pachą trzymał wypchanego… krokodyla!

Stanęliśmy wszyscy, jak żona Lota zamieniona w słup soli. O co, u licha, chodzi tym razem?

– Najazd barbarzyńców! Najazd na dom! – darł się Gonzo histerycznie.

Mama fukała gniewnie na tatę:

– Zrób coś, jesteś głową rodziny!

– Ja??? Yyy… wcale nie. – Ojciec bronił się ze wszystkich sił przed zajęciem konkretnego stanowiska.

Tylko babcia zachowała się normalnie. Podwinęła poły futra i ruszyła zdecydowanie w stronę najeźdźców po oblodzonym trawniku. Runęła Zarośniętemu w objęcia, szlochając:

– Filipek!

Tak oto po prawie pięciu latach zobaczyłem ponownie mojego brata i jego żonę Helę. Trochę głupio wyszło, że z całej rodziny rozpoznała ich tylko babcia, która jest niespełna rozumu.


Dwa dni później


Jestem wykończony. Nasze mieszkanie jest bardziej przeludnione niż Tokio. Każdy się o siebie nieustannie ociera, a że wszyscy jesteśmy znerwicowani, grozi nam nieunikniona katastrofa. Gonzo się chwilowo wyciszył. Biedny dzieciak jest w strasznym szoku. Ostatni raz widział swoich rodziców, kiedy jeszcze nosił pampersy. Myślę, że nie można mu robić wody z mózgu. Kiedy już oswoił się z myślą, że jest porzuconym dzieckiem, nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się mama i tata. Boję się, jak to wpłynie na jego psychikę. Ale z drugiej strony już chyba nie może być gorzej.

Moi rodzice siedzą w kącie i głupkowato się uśmiechają. Jak zwykle sytuacja ich przerosła. Filip uparł się, że z braku powierzchni mieszkalnej będzie spał w ogródku, ale mama zaprotestowała. Stwierdziła, że pracuje teraz nad procesem asymilacji i nie chce się narażać sąsiadom. I kto by pomyślał, że taki z niej mieszczański kołtun. Wszyscy jesteśmy zawaleni dziwnymi prezentami, których przeznaczenie jest niejasne. Po co nam na przykład siedemnaście słoików marynowanych mrówek, cztery kartony yerba matę albo włócznia Zulusów?

Tylko babcia jest zadowolona. Twierdzi, że nareszcie będzie miała z kim chodzić na kurs tanga argentyńskiego. Według niej Filip jest jedynym mężczyzną w naszej rodzinie, z którym można się pokazać publicznie. Do tego nosi na okrągło odziedziczony po Heli seksowny kombinezon ze skóry kobry. Niestety, wygląda w nim jak chora żmija.

Muszę przyznać, że moja odzyskana bratowa jest całkiem, całkiem. Ma zniewalające spojrzenie i koci uśmiech. Muszę się mieć na baczności, żeby nie rozbić im małżeństwa.

Chociaż po tym, co przeszli, chyba nic ich już nie rozdzieli. Hela wyznała mi w kuchni, że postanowiła odejść od lamajskiego mnicha, bo ten ograniczał jej wolność, zabraniając noszenia jej ulubionych szpilek od Manolo Blahnika. Musiał być niespełna rozumu, bo ona wygląda w nich tak, że ojciec oblał się z wrażenia gorącą herbatą. Czuję, że mój gejzer męskości niebezpiecznie bulgocze.


17 lutego


Zaczęła się szkoła. Za dwa miesiące mam próbne testy a w maju egzamin. Muszę się zdecydować, gdzie składać papiery. Ojciec optuje za liceum informatycznym, bo to według niego zapewni mi godziwą przyszłość. Pewnie liczy, że zostanę hakerem i pomogę mu włamać się na zaszyfrowane strony porno. Mnie jednak ciągnie w stronę teatru i filmu. W przyszłości będę zdawać do łódzkiej filmówki, bo to siedlisko wszelkiego zepsucia i dekadencji. Ale zanim to nastąpi, czekają mnie kilkuletnie galery w którymś ze stołecznych liceów. Dla zwiększenia swoich szans, złożę papiery wszędzie.

Dziś widziałem Helę w samej bieliźnie. Ma stanik we wzór zebry. Aż się chciało pogłaskać…


Wieczorem


Zjedliśmy kolację w rodzinnym tłocznym gronie na dywanie, bo stół był za mały. W domu panuje taka atmosfera, jakby za chwilę miała wybuchnąć bomba zegarowa albo światowa epidemia obłędu. Nie wiem dlaczego, ale jak tylko Filip otwiera usta, żeby coś powiedzieć, Opona zaczyna wściekle ujadać. Na początku wszystkich nas to śmieszyło, mimo że Filip, tak jak ja, jest erudytą i ma dużo do powiedzenia (nie wiem jednak, dlaczego jego wszyscy słuchają, a mnie nikt). Ojciec nawet dowcipkował, że jak typowa kobieta w tym domu, przesiąknęła do cna feminizmem. Mnie nigdy nie prześladowała, ale może to dlatego, że tylko ja o nią dbam. Chodzę na kontrolne szczepienia. Czyszczę jej uszy i odganiam bezdomne psy, gdy nadchodzi oszalały czas rui. Do dziś mam na kolanach ślady żwiru z podjazdu po tym, gdy Opona nie była lojalna wobec mnie i wybrała dziką chuć.

Mama zaproponowała, żebym się na jakiś czas przeniósł do pani H. Nie wiem, czy to dobry pomysł, bo ona codziennie rano biczuje się pokrzywami. Ale z drugiej strony byłby to świetny pretekst, żeby nieustannie pracować nad dykcją. Hela zapytała mnie, co jest moim największym pragnieniem, ale nie mogłem odpowiedzieć, bo jestem lojalny wobec jej męża. Na razie. Opowiadałem za to ze szczegółami o mojej wielkiej fascynacji aktorstwem, aż wszyscy zaczęli ziewać. Hela stwierdziła, że jeśli mam tak wielką pasję, coś, czemu chcę się w całości poświęcić, to muszę być naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Jezu, ona jest piękna i mądra jak… jak… Matka Boska!

Po kolacji odwiedził nas Ozyrys i mama od razu zmonopolizowała rozmowę, wypytując zachłannie o jego afro. Ma kompletnego świra. Powinna żyć w Stanach w latach siedemdziesiątych, nosić rozszerzane spodnie, lustrzane okulary i wić się w amoku na parkiecie przed występem Barry’ego White’a. Ozyrys litościwie obiecał, że podzieli się z nią specjalnym płynem do układania włosów, przez co jest nadzieja, że jej fryzura nabierze jakiejś konkretnej struktury. Do tego zupełnie nie mogła się powstrzymać i co chwila dotykała jego głowy, aż ojciec zaczął się nerwowo kręcić na wycieraczce w przedpokoju.

Jutro idziemy razem do szkoły, mam go przedstawić klasie. Muszę popracować nad przemówieniem. Coś mi się zdaje, że Hela wpadła mu w oko, bo wychodząc, szepnął mi do ucha, że chętnie by ją wymasował. Co on z tym masażem? Muszę być czujny, bo Hela jest niewinna i płochliwa jak sarenka. Trochę mi w tym przypomina moją Łucję, zanim podrosła o dwadzieścia centymetrów i zaczęła wałęsać się z marginesem społecznym, którego myśli nie mogą przebić się przez tony smażonych kartofli i litry piwska. Na pewno beka dwadzieścia razy na minutę i tyle samo puszcza bąków. Jak sobie pomyślę, że te jego prostackie łapska ją obmacują, to… bardzo bym chciał być na jego miejscu. Otarłem łzę i po raz nie wiadomo już który obiecałem sobie, że nie będę zazdrosny, bo to jest poniżej mojej męskiej godności. Nadejdzie jeszcze godzina krwawej zemsty!


Noc


„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą stajemy my – biała młodzież tego gimnazjum?”

Próbuję pisać przemówienie powitalne na cześć Ozyrysa, ale na dole trwa impreza. Wszyscy po kolei, zainspirowani jego wkroczeniem w nasze życie, śpiewają piosenki jakiejś murzyńskiej wokalistki Oletty Adams. Ojciec, który nie ma za grosz samokrytycyzmu, wydziera się najgłośniej. Co za szczęście, że nie odziedziczyłem po nim tej cechy. Boję się, że Gonzo się obudzi. Na razie śpimy razem, co jest o tyle trudne, że w moim łóżku leży też wypchany autentyczny krokodyl i trzeba naprawdę niezłej ekwilibrystyki, bym jeszcze i ja tam się zmieścił. Wracam do pisania:

„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą…”

Ogon tego cholernego krokodyla mierzy dwa metry i wpija mi się w łokieć. Nie mogę pisać! Próbowałem go trochę przesunąć, ale Gonzo trzyma go w kleszczowym uścisku w obawie, że ktoś odbierze mu jego ukochanego przyjaciela. Dobra, spróbuję nie koncentrować się na bólu.

„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą stajemy my…”

Drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem i stanął w nich Filip, pytając, czy znam jakiegoś dilera narkotykowego, bo on potrzebuje trochę gandzi. Tuż za nim stała Opona i jak zwykle wyła, mocno już zachrypniętym głosem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że zażywanie środków odurzających jest oznaką słabości i sygnalizuje proces dezintegracji jednostki. Filip spojrzał na mnie i ryknął śmiechem:

– Aleś się brachu usmażył, niezły most.

Nie wiem przed jaką szansą stajemy my – biała młodzież, ale ja, Rudolf Gąbczak, mam już wszystkiego serdecznie dosyć. Idę spać.


Wtorek, w szkole


Wstałem rano, żeby potrenować mowę, ale Opona poprosiła mnie o spacer, więc wyszliśmy w krzaki. Potem zrobiłem Gonzo śniadanie (rolmopsy i pasta z krabów) i zaniosłem Heli do łóżka zieloną herbatę. Podziękowała mi bardzo grzecznie. Jest naprawdę szalenie miła. Od razu widać, że nie jest z nami spokrewniona. Pogadaliśmy jeszcze o moich aktorskich planach, dopóki Filip nie przygwoździł jej swoim owłosionym ramieniem i nie zaczął szukać czegoś pod kołdrą. Jest taki bezpośredni. A do tego stanowczo za przystojny. Jak to możliwe, że jesteśmy braćmi? Niech mama mówi, co chce, ale gdy się patrzy na mojego ojca, gołym okiem widać, że przydarzyła jej się w młodości chwila zapomnienia z jakimś przystojniakiem.

Od mojego powrotu z zimowiska nikt mnie nie zapytał, jak było. Czuję się pominięty w rozgrywce. Nawet nie zauważyłem, kiedy wyleczyły mi się nadgarstki. Znowu mogę zmywać całe fury naczyń. Jedyną pociechę stanowi dla mnie widok Heli, ale i to wkrótce się skończy. Jutro przeprowadzam się do pani H.

Z powitalnego przemówienia nic nie wyszło. To chyba jakieś fatum, bo kiedy dotarłem do słów: „pytacie mnie, przed jaką szansą stoimy my – biała młodzież tego gimnazjum”, Elka krzyknęła: „Dosyć tej ścierny!”, i wszyscy otoczyli Ozyrysa, zasypując go pytaniami, czy ma dziewczynę (dziewczyny) i czy ma dużego, bo czarni podobno mają duże (chłopaki).

Jestem zażenowany. Ku mojemu przerażeniu Ozi (tak na niego mówią te głupie dziewuchy) wydawał się wniebowzięty! Faceci są naprawdę okropni. Do szczęścia wystarczy im tylko zainteresowanie płci przeciwnej. A muszę dodać, że w naszej klasie nie ma ładnych dziewcząt. Wszystkie są podobne do Elki, która jest na kuracji hormonalnej i nie wprawia mnie już, dzięki Bogu w zakłopotanie tym, że ma zarost większy ode mnie.


Środa, 19 lutego


Zaraz po powrocie ze szkoły zacząłem się pakować. Przyszła Elka i Ozi, żeby mi pomóc, ale by mogli wejść do naszego zatłoczonego domu, najpierw babcia, Gonzo, Filip i Hela musieli wyjść na spacer.

Trochę to było im nie w smak, bo właśnie zaczęła się śnieżna nawałnica.

– Zupełnie jak w Petersburgu w 1905, kiedy Lenin wjechał do miasta – zadumała się babcia, stojąc w progu.

Baliśmy się, że teraz nastąpi opis krwawej jatki urządzonej przez bolszewików, ale na szczęście Gonzo o mało nie wpadł pod przejeżdżającą ciężarówkę. Kiedy udało nam się wreszcie wypchnąć ich wszystkich za drzwi, mama kończyła właśnie rozmowę telefoniczną z panią H.

– Tak bardzo pani dziękuję… tak, zdjęła nam pani z ramion wielki ciężar. Teraz sobie jakoś damy radę. Rudolf jest taki ABSORBUJĄCY. Wciąż nas zanudza swoimi problemami.

O mało nie padłem trupem! Można o mnie powiedzieć, że jestem wymagający, ambitny, bezkompromisowy, skomplikowany, nadwrażliwy, ale… NUDNY??? ABSORBUJĄCY??? I to ma być dyplomowany psycholog? Mogłaby z powodzeniem brać udział w światowych zawodach wpędzania ludzi w depresję!

Na górze, kiedy chaotycznie wrzucaliśmy do walizki co popadnie, znalazłem pod stertą „Playboyów” stare zdjęcie rentgenowskie zgryzu Łucji. Serce ścisnęło mi się tak mocno, że straciłem cały fason i łzy spłynęły mi po policzkach. Tak, my mężczyźni jesteśmy szowinistycznymi świniami, egoistami bez serc i dusz, ale naprawdę, to wszystko nic w porównaniu z okrucieństwem kobiet. Do tego przypomniałem sobie, że w tym roku, podobnie jak w poprzednim i jeszcze w poprzednim nawet pies z kulawą nogą nie pamiętał o mnie w walentynki. Co prawda jestem przeciwny temu komercjalizowaniu uczuć, ale zawsze to miło, kiedy ktoś cię kocha. Lamentowałem tak jeszcze z pół godziny, aż wreszcie Ozi obiecał, że jutro wyśle mi dziesięć kartek walentynkowych, a Elka jak zwykle wywaliła z grubej rury:

– Trzeba chyba będzie zrobić jakąś zrzute na agencję towarzyską, bo jesteś kompletnie nie do życia.

Tak ich to oboje ubawiło, że jeszcze z pół godziny wymyślali, co powinienem zamówić:

– Róg wikinga, halny na stepie, marcepan na kruchym spodzie.

Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Chociaż ten róg wikinga brzmi obiecująco, hm…


Czwartek, 20 lutego


Wygląda na to, że znalazłem swój spokojny port. Mam do dyspozycji duży pokój, który dzielę tylko z gigantyczną kolekcją kaktusów i halkami na fiszbinach. Jesteśmy z panią H. już po bruderszafcie wzniesionym nalewką z orzechów włoskich. Moim skromnym zdaniem były to jednak krople żołądkowe. Adela, moja nowa współlokatorka, zalotnie trzepała rzęsami do Ozyrysa i mówiła, że zawsze jest tu mile widziany. Co, u diabła, jest z tymi kobietami? Niech mi tylko ktoś spróbuje wmówić, że w Polsce jest rasizm! Wygląda na to, że wystarczy sobie przyciemnić karnację, a każda kobieta jest w stanie ci nieba przychylić i karmić własnym mlekiem. Na moje nieszczęście opalam się na prosiaka, więc nawet solarium mi nie pomoże.

Długo nie mogłem zasnąć. Leżałem w starym łóżku z baldachimem i rozkoszowałem się spokojem. Materac pachniał sianem, było cudownie, cicho.


Godzinę później


Ha, ha! Wyobrażam sobie, jaka musi teraz odchodzić kotłowanina w moim domu rodzinnym. I te bitwy o łazienkę. A tu spokój, cicho…


Godzinę później


Cholera, coś za cicho. Nie mogę spać.


Godzina 4.00 nad ranem


Adela chrapie jak zarzynane prosię. Do tego wszędzie mam mikroskopijne kaktusie igiełki. Mam dość! Mama chyba ma rację – mnie się nigdy nie dogodzi. Cóż, jak mawiają hindusi: taka karma.


Sobota


Wpadłem dziś do domu, zobaczyć, jak sobie radzą beze mnie. Wygląda na to, że nieźle. Tylko nie ma kto zmywać. Rodzice zabrali babcię i Gonzo do cyrku, a Filip poszedł w miasto wybadać teren. Hela malowała sobie paznokcie i piła herbatę z głębokiego talerza, bo wszystkie kubki zamieniły się w zlewie w hodowlę pleśni. Gdyby tak kiedyś wkroczył tu sanepid, to jestem pewien, że całą moją rodzinę poddano by utylizacji albo zawieziono do oczyszczalni ścieków.

Pozmywałem, wyprałem szesnaście par wełnianych rajstop Gonzo, wyczesałem Oponę (szybko poszło, bo jest prawie łysa, cóż, Bóg dał, Bóg wziął), poszedłem do apteki i kupiłem Heli tampony OB, natarłem wypchanego krokodyla pastą bezbarwną do butów, wypolerowałem do połysku, padłem bez tchu na dywan. Hela robi mi stopą masaż. Ma takie czerwone paznokietki, że chciałbym tu leżeć do końca świata.

Wieczorem próbowaliśmy jeść kolację, ale Gonzo bawił się w cyrkowca-nożownika i rzucał do celu. Miał bardzo utrudnione zadanie, bo wszyscy uciekaliśmy przed nim w popłochu, póki nie wrócił Filip i nie odebrał mu ostatniego noża ze stali nierdzewnej zakupionego w telesklepie Mango za 199 zł plus VAT.

Teraz, kiedy opuściłem mój dom rodzinny, widzę dokładnie, jak daleko odbiega on od normy społecznej. To prawdziwy cud, że jestem normalny.


Niedziela, dzień święty święcony


Adela zerwała mnie o świcie z łóżka i musiałem ćwiczyć razem z nią tai chi. Poddawałem jej rytm, ale nie pytajcie mnie, co to znaczy, bo nie wiem. Mieliśmy trochę problemu przy pozycji Czapli Zrywającej Się Do Lotu. Adeli nawaliły korzonki i teraz leży na dywanie z termoforem. Śmiesznie wygląda, bo naprawdę przypomina kogoś, kto zrywa się do lotu. Ale odechciało mi się śmiać, kiedy uzmysłowiłem sobie, że będę się teraz musiał nią opiekować. Ja to mam pecha!

Zadzwoniła mama:

– Może byś wpadł do domu na niedzielny obiad? Hela gotuje rosół. Pomyślałam, że wiele byś stracił, nie jedząc tych pyszności.

O trzymajcie mnie! Moja matka o mnie pomyślała! Zaraz zwariuję z wrażenia!

– Wybacz Adelo, ale i ja mam czasem prawo do odrobiny hedonizmu – rzuciłem i szybko wybiegłem, obiecując kłamliwie, że wrócę za godzinę.

Pani H. starała się zatrzymać mnie oczami sarny złapanej w sidła kłusownika. Na pocieszenie zostawiłem jej przy legowisku paczkę sucharów alpejskich, które zostały mi z wyprawy w góry. Szkoda tylko, że wcześniej nie wyjąłem ze szklanki jej sztucznych zębów. Musi sobie jakoś bez nich poradzić. To i tak nic w porównaniu z ilością rzeczy, bez których ja muszę się obejść.


W domu wariatów


Postanowiłem zadbać o kondycję i zamiast jechać metrem, przeszedłem się dwie stacje. Gdybym umiał czytać sygnały, wiedziałbym, że ten spacer nie przyniesie mi nic dobrego. Tuż po wyjściu od Adeli wpadłem w śnieżną zaspę i odświętny strój diabli wzięli. Ubłocone nogawki majtały mi się wokół nóg. Swoją drogą, jak to się dzieje, że śnieg w Polsce ma zawsze brudnoszary kolor? Może to dlatego, że spada z brudnoszarego nieba na brudnoszare chodniki pod brudnoszare stopy moich rodaków? Sól, która miała być lekiem na całe zło i rozpuszczać zaspy, póki co, prawie rozpuściła moje nowe trapery i wyżarła w nich dziurę na wylot. A mówiłem, że trzeba było kupić te za 600 zł! Dotarłem do błotnistych Pól Mokotowskich, ze wszystkich sił starając sobie wyobrazić, że są to Pola Elizejskie, i wbiło mnie w ziemię. Pod rozłożystym kościotrupem wielkiego kasztanowca stała kobieta mojego życia ze swoim zdegenerowanym i przygłupim loverem. On machał łapami i coś jej gorączkowo tłumaczył a potem dostał jakiegoś ataku apopleksji. Rzucał się chaotycznie na boki, biegał i skakał. Przyczaiłem się za drzewem, by w razie, gdyby upadł na ziemię, dobić go ciosami karate, i obserwowałem. Po dziesięciu minutach intensywnego myślenia zorientowałem się, że jestem świadkiem prezentacji jakiegoś utworu a cappella. Docierały do mnie strzępki tego dzieła o finezji dorównującej chyba tylko urządzeniom do obróbki skrawaniem:


Ziomo to mój kolo

Kolo zwie się Lolo

Jak się tu pojawi

To go zap…dolą


Łucji od przebywania z tym blaszanym debilem do reszty zanikły chyba zwoje mózgowe, bo śmiała się radośnie, dopóki nie dostała śnieżką w twarz od jakiegoś przebiegającego dzieciaka. Wtedy Blacha złapał małego za nogi, rozhuśtał i wyrzucił jak z procy, aż biedny maluch zarył głową w pobliską zaspę tak głęboko, że go nie było widać. Jego rodzice kopali w śniegu, a Blacha potrząsał tą swoją łysą mózgownicą wypełnioną pustakami i krzyczał do nich: „Zimno, zimno, cieplej”. Łucja już się nie uśmiechała i szczerze mówiąc, wyglądała, jakby stanęła oko w oko z Kubą Rozpruwaczem. Wykorzystałem tę okazję i udając głos jej intuicji, zawołałem najgłośniej, jak mogłem:

– Rzuć go w diabły! Imię twojej prawdziwej miłości zaczyna się na R!!!

A potem dałem susa na ulicę, zacierając ręce z uciechy, że tak im namąciłem w tym związku nierównych szans. Ole! W domu rodzinnym byłem dopiero o trzeciej i znowu dałem się nabrać. Okazało się, że niedzielny rosół był tylko mglistą propozycją obiadową. Ktoś musiał go jeszcze ugotować. Zgadnijcie kto?

Kiedy biedne drobiowe odnóża pyrkotały już w garnku razem z warzywami, przyłączyłem się do reszty mojej leniwej rodziny, która sterroryzowana przez ojca musiała oglądać filmowe objawienie pt. Syn. Film wyreżyserowali jacyś bracia i kwikom ojca nad ich kunsztem nie było końca. Sam nie wiem, jakim cudem on został dyplomowanym filmoznawcą, bo na ekranie nic się nie działo, tylko jakiś facet snuł się z miejsca w miejsce i przybijał albo szlifował deski. Do tego kamerę trzymał chyba pijany operator, bo wszystko się trzęsło, aż zakręciło mi się w głowie. Co za bełkot! Nie jestem chyba zbyt wymagający. Chodzi mi tylko o to, żeby w filmie było widać i słychać, ale i to zbyt dużo dla niektórych twórców. Może sam zostanę reżyserem? Tymczasem ojciec zawodził, jakby wygrał w totolotka:

– Znakomite! Cóż za wysublimowana forma! Godardowska asceza z bergmanowską wnikliwością!

On jest nienormalny. Już porzuciłem nadzieję, że znajdzie jakąś pracę. To jest w naszej rodzinie niemały problem. Tylko babcia ma stałe dochody. Jeszcze trochę a dostanie specjalny dodatek za „nadgodziny”, bo jest już bardzo stara. Wszyscy inni są bezrobotni.

– Gdyby mi się tylko chciało, mogłabym znowu otworzyć gabinet psychologiczny – zaczęła mama.

Doszliśmy do wniosku, że każdy powinien robić to, co najlepiej potrafi. Po tej konkluzji zapadła martwa godzinna cisza. Po obiedzie ojciec wreszcie wykrzyknął:

– Mam!

Według niego mama, jako psycholog, jest najlepsza nie w pocieszaniu, ale w dołowaniu ludzi. Mogłaby zatem przyjmować tych, którzy są już znudzeni wiecznym sukcesem i obrzydzać im życie. Myślałem, że to żart, ale jej się to bardzo spodobało i odgraża się, że zarejestruje działalność. Ojciec tymczasem zastanawiał się, czy nie wyjechać w Białostockie, bo tam naczelnik poczty wymaga od listonoszy, by mieli wyższe wykształcenie. To coś w sam raz dla niego, bo taki listonosz ma być partnerem do dyskusji światopoglądowych. Chociaż z drugiej strony, on jest tak roztrzepany, że pewnie pierwszego dnia zgubiłby torbę i musielibyśmy sprzedać dom, by pokryć straty. Tak, posłać ojca do pracy to za duże ryzyko. Mama drapała się zaciekle w głowę, patrząc na ojca złowieszczo:

– A może kochanie zatrudniłbyś się w jakimś klubie go-go przy rurze? Daliby ci złote majtki i mógłbyś wywijać swoim dyndolkiem bez opamiętania?

DYNDOLKIEM???

– Jeszcze bym mógł całą rodzinę utrzymać z napiwków! Gdybym tylko chciał – odciął się ojciec obrażony.

No właśnie. Oni wszyscy mogliby wszystko… gdyby tylko chcieli. No to niech wreszcie zechcą! Dość mam już przebywania w trzeciej lidze. Chcę być zepsuty pieniędzmi do granic przyzwoitości. Tymczasem kupno zwykłego hamburgera ze wściekłej krowy stanowi dla mnie nie lada wyzwanie. Muszę się mocno nakombinować, jak to zrobić. Nabieram kwalifikacji na stanowisko ministra skarbu. Chociaż on i tak ma lepiej. Główkuje ostro, to prawda, ale w rezultacie i tak wszystko jedno, co zrobi.

Według mnie w dzisiejszych czasach najlepsze wyjście to zostać politykiem. Zastanawialiśmy się nad wyborem jakiejś partii, ale okazało się, że moi pokraczni rodzice nawet do tego się nie nadają. Nie są wystarczająco zdegenerowanymi alkoholikami, nie jeżdżą po pijanemu, nie mają co najmniej trzech wyroków w zawieszeniu, nigdy nic nie ukradli, nie biją się w miejscach publicznych i nie lubią seksu jak koń owsa. Jak pech to pech! Mogliby się trochę postarać, dla dobra rodziny!

Filip przysłuchiwał się temu z zagadkową miną aż wreszcie oświadczył:

– Będę asystentem reżysera przy awangardowej sztuce teatralnej pod tytułem Flaki, Bebechy, Odchody.

Rozległy się brawa, a we mnie wstąpiła nadzieja. Przecież teraz, kiedy mam w rodzinie reżysera, to na pewno będę grał główne role. Przecież w tym środowisku wszystko się opiera na znajomościach. No i na seksie, ale wiadomo, że z racji pokrewieństwa nie pójdę z Filipem do łóżka. No i mam talent, a to już jest prawdziwa rzadkość wśród polskich aktorów.

Zapytałem go, czy mogę zagrać tytułową rolę, na co moja matka entuzjastycznie zaczęła wykrzykiwać, że tak. Filip ma się zastanowić i zapytać reżysera, który jest jego kolegą z podstawówki.

Wiedziałem, że w tym roku nastąpi przełom w moim życiu. Może nawet zrezygnuję ze szkoły.


Wtorek, 25 lutego


Jestem bardzo przygnębiony. Jeszcze nie zapadła decyzja o mojej roli w sztuce. To wieczne życie w cieniu sukcesu bardzo mnie wyczerpuje. Do tego w szkole straszny młyn. Dziś mieliśmy powtórkę z matmy, co mnie utwierdziło w przekonaniu, że jednak nie we wszystkim jestem dobry. Borsuk, nasz matematyk, powiedział, że muszę się wziąć ostro do pracy, jeśli chcę mieć w przyszłości średnie wykształcenie. Najgorsze jest to, że jest nieprzekupny.

W drodze do domu pani H. wszedłem na hamburgera, żeby sobie poprawić nastrój. Strasznie się bałem, że mnie ktoś nakryje, bowiem w swoim środowisku uchodzę za nawiedzonego propagatora zdrowej żywności. Tak naprawdę robię to z czystej sympatii dla Heli. Tylko my oboje w tej rodzinie jesteśmy na jako takim poziomie duchowym. Reszta zażera się golonką z włosami. Nigdy nie zostaje dla mnie nawet kęs, żebym mógł spróbować tego świństwa. Żeby sobie obrzydzić big maca, kupiłem trzy. Do tego duże frytki, dwa ciasteczka porzeczkowe, szejk waniliowy i lody z karmelem. Podwójnym. Bekałem sobie po tym wszystkim w najlepsze, gdy zobaczyłem, jak przy sąsiednim stoliku BB Blacha 450 wrzuca jakiejś dziewczynie frytki w spodnie. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Mógłbym zadzwonić do Łucji i złożyć anonimowy donos. Tylko kiedyś powiedziała mi, że po moim seplenieniu rozpoznałaby mnie na końcu świata. Czuję, że przyszła pora na mój ruch. Jak to dobrze rozegram, to przy odrobinie szczęścia długonoga bogini będzie znowu moja.


Wieczorem


Szesnaście razy wykręcałem numer jej telefonu i odkładałem słuchawkę ze strachu przed średniowiecznym prawem, które głosi, że posłańcowi przynoszącemu złe wieści obcina się głowę. A to najcenniejsza rzecz, jaką mam.

Adela nie wygląda już jak Czapla Zrywająca Się Do Lotu. Teraz bardziej przypomina Kurę Co Chciała Latać Ale Jej Się Nie Udało. Zamęcza mnie rymowankami ćwiczącymi moją dykcję:


Świąd świstaka świerzbi

Rzesze chrząszczy rzeźbi

Suchą szosą szusuje

Zwrotne wrotki roluje.


Nie ma w tym grama sensu, ale jak mam grać w awangardowej sztuce, to muszę się przyzwyczajać do absurdu. Jakiś wielki reżyser powiedział, że aktor wtedy odnosi największe sukcesy, jak sam nie rozumie, co gra. Moim problemem jest jednak to, że jestem zbyt inteligentny i zawsze znajdę w przekazie drugie dno. Psychologiczne.


Czwartek, 27 lutego


Dostaliśmy dziś wyniki testu z historii. Nie zaliczyłem. Pytanie brzmiało: pokaż na przykładach, jakimi cechami powinien charakteryzować się przywódca polityczny. Nauczycielka zwróciła mi uwagę, że aktualnie obowiązujące normy nie powinny przesłonić mi prawdziwych wartości. Jutro test z polskiego i wiedzy o kulturze. Jestem spokojny.

Wieczorem zadzwoniłem do Filipa na komórkę, bo nie było go w domu. Jeszcze nic nie wie o mojej roli, ale pracuje nad sprawą. Miał dziwny głos. Modulowany i głębszy niż zwykle. W tle słychać było tłumiony chichot.


Sobota


W Komisji Śledczej nastąpiła nieoczekiwana zmiana aktorów pierwszoplanowych i się pogubiłem. Myślałem, że z tym telewizyjnym śledztwem będzie tak samo, jak z telenowelami, gdzie po opuszczeniu nawet stu odcinków, nadal jesteś na czasie, bo oprócz przejścia z jednego pokoju do drugiego, nic się nie wydarzyło. Tu jednak dramaturgia przypomina prawie Matrixa. Przesłuchiwani okazują się przesłuchującymi, winni niewinnymi, niewinni winnymi, a mężczyźni kobietami i na odwrót. Podobno są już zapisy do tej komisji na rok naprzód, a w partiach ciągną zapałki, kto zasiądzie. Wiadomo, pokazać się w TV to jak wygrać los na loterii. Może potem i jakaś rola w filmie się znajdzie? Można też bezkarnie nabluzgać, komu tylko się żywnie podoba, nawet premierowi. Zresztą on też nie pozostaje dłużny.

Marzy mi się prawdziwy parlament z europejskiego zdarzenia, gdzie wszyscy okładają się pięściami, plują sobie w oczy, klepią się po tyłkach i strzelają do siebie z małych poręcznych pistolecików. Obserwując nasze elity, jestem dobrej myśli. Pod tym względem rozwijamy się z prędkością ponaddźwiękową. Może nas jednak przyjmą do tej Unii? Takie na przykład Włochy. Kraina mlekiem i miodem płynąca, mimo że na czele państwa stoi capo di tutti capi. Więc niech już media nie przesadzają z tymi aferami korupcyjnymi. Jeszcze nam wszystkim, to wyjdzie na dobre. Jedyne, co mnie denerwuje, to mnogość wątków pobocznych. Już chyba nikt nie pamięta od czego się zaczęło. Ojciec twierdzi, że właśnie o to chodzi.

W „Wiadomościach” coraz częściej mówi się o wojnie w Iraku. Na pewno podskoczą ceny ropy. Mógłbym kupić kilka kanistrów benzyny i zostać spekulantem, ale dlaczego to zawsze ja mam się martwić o to, z czego się utrzyma nasza rodzina?


Wieczorem


Musiałem wynieść się ze swojej oazy spokoju, bo Adela urządza piknik spirytystyczny. Przyjdą jakieś stare pryki kontaktować się z miłościami swojego życia. Też mają refleks. Nie chciałem im przez cały wieczór parzyć ziółek na przeczyszczenie, więc umówiłem się z Ozyrysem i Elką, że oddamy się modnemu dubbingowi. Może nas wpuszczą. Co prawda nie mamy wymaganych osiemnastu lat, ale dysponujemy całą gamą innych zalet. Jak mawiał nieodżałowany Bulwiak: liczy się osobowość, a nie metryka.


Przed klubem „Cool & spoks”


Postanowiliśmy wchodzić pojedynczo, bo razem coś niedobrze wyglądamy. Jak banda dziwaków, co się urwała ze średniowiecznego cyrku. Murzyn, kobieta z brodą i nieudana kopia Woody Allena. Podobno na Zachodzie są już kluby dla wyglądających inaczej, ale u nas, jak zwykle, zacofanie. Elka założyła srebrną bluzkę bez pleców, przez co ją bardziej widać, i to nie jest według mnie dobry pomysł. Ustawiliśmy się w kolejce. Jeeezu! Ale czad! Wszędzie gołe dziewczyny i przystojniaki w ubraniach od Euzebiusza, tego sławnego projektanta, co szyje z niekonwencjonalnych materiałów, na przykład z płyt winylowych. Czuć show-biznesem. Czuję się jak na haju, a co dopiero będzie w środku. Starałem się stać w jak najbardziej nonszalanckiej pozie, ale i tak co chwila ktoś wybuchał śmiechem na mój widok. Może dlatego, że byłem w garniturze i czapce uszatce. Zdenerwowałem się, a przecież przyszedłem tu, żeby się rozerwać. Ozyrysowi idzie nieźle. Gada z dwiema dziewczynami, które wyglądają jak umęczone heroinistki. Najgorsze jest to, że każdy mnie wymija i wchodzi bez kolejki. Czy ja jestem, u diabła, przezroczysty? Jak się wreszcie dostaliśmy do drzwi, czekała nas niemiła niespodzianka. Jakaś jędza, co pilnowała wejścia, obwąchała nas, a potem wydała wyrok:

– Sorka, ale dziś niezły melanż i coś kasztanowato wyglądacie, więc spadowa.

I zamknęła nam drzwi przed nosem. Podobno mam niemodny wyraz twarzy. Pozwoliła wejść tylko Ozyrysowi z uwieszonymi jego boków heroinistkami, bo:

– Coolowo będzie. Max wypas. Zjazd.

Staliśmy jak wryci. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie porwało nas UFO i nie wylądowaliśmy na jakiejś innej planecie, gdzie mówią do nas niezrozumiałym językiem. Dopiero Ozi uświadomił mi, że to wpuszczalska, czyli selekcjonerka. Próbował pertraktować, ale jak pojawił się Tasak, to spasowaliśmy. Tasak pełnił funkcję ochroniarza i nic nie powiedział, bo był zajęty wycieraniem rąk z krwi. To nam wystarczyło. Tymczasem obok nas przeszedł przez nikogo niezatrzymywany BB Blacha 450, witając się z Tasakiem skomplikowanym uściskiem dłoni. I w takich łapach znajduje się moja Łucja, moja santa Lucija! Kobieta, która miała być matką moich dzieci!

No i teraz stoimy na zimowym deszczu, nocą, jak odpady z przekroczonym terminem przydatności do spożycia, podczas gdy cała normalna polska młodzież zapija się do nieprzytomności, zażywa narkotyki i uprawia nielegalny seks. Jednym słowem żyje pełną piersią. Jak ja im zazdroszczę!


W pokoju Ozyrysa


Zastanawiam się, jakim cudem jego matce udało się osiągnąć taki poziom życia, skoro go samotnie wychowuje. W tym domu jest wszystko, o czym marzą moi rodzice: mikrofalówka, toster, zamrażarka, zmywarka, stojak na wina, kafle podłogowe w kolorze burgunda, laptop, zestaw kina domowego, łazienka z oknem i święty spokój. Mama Ozyrysa wygląda jak jego siostra tylko, rzecz jasna, jest biała. Ma długie blond włosy i jak twierdzi Ozi problemy z facetami. Jakbym miał taką żonę, to nigdy bym jej nie opuścił!

A jakbym miał taką matkę, to codziennie szedłbym na kolanach na Jasną Górę, dziękując Bogu za jego hojność.

Myślałem, że jak wyjdzie z domu na kolejną randkę w ciemno, to Ozi puści jakiegoś pornosa, ale Elka jak nienormalna nalegała, żeby powtarzać materiał do egzaminów.

– Jakbyś tak wyglądał, jak ja, to sam byś wiedział, że jedyne, na co możesz stawiać w życiu, to intelekt.

O rany! To jednak uważa mnie za przystojnego. Niestety, na tej deklaracji się skończyło, bo potem chciała, żeby tylko Ozi przepytywał ją z cyklu rozmnażania gruczolaka pachwinowego. Baby są dziwne. Nigdy ich nie zrozumiem. To straszne, bo mężczyzn to już zupełnie nie rozumiem od dawna.

Ozi pokazał nam podarte zdjęcia swego ojca. Wygląda jak Abu Nidal, światowej sławy terrorysta.


Poniedziałek


Całe moje poczucie własnej wartości legło w gruzach. Z testu z wiedzy o kulturze dostałem zaledwie mierny. Dowiedziałem się, że mam problemy z formułowaniem myśli i upośledzoną umiejętność czytania tekstu ze zrozumieniem. Najgorsze jest to, że muszę o wszystkim powiedzieć rodzicom. Wściekną się. Na wszelki wypadek mam plan B. Bez matury mogę przecież zostać:

– gwiazdą hip-hopu

– aktorem o światowej sławie

– biznesmenem (z ekstradycją z Izraela)

– liderem partii politycznej

– producentem czegoś tam

– oszustem matrymonialnym

– terrorystą.

To chyba nieźle, co?

Mimo to szedłem do rodzinnego domu jak na ścięcie. Na szczęście, co chwila zdarza się u nas jakiś skandal obyczajowy, więc wiele spraw umyka uwadze. Tak było tym razem. Na dywanie w dużym pokoju leżała para spętanych sznurem dzieci. Jednym z nich był Gonzo, a drugim ruda dziewczynka z warkoczami do pasa. Oboje zanosili się od płaczu i wołali:

– Kyrie elejson, Panie, zmiłuj się nad nami! Chryste elejson, Panie, zlituj się nad nami!

Ojciec obgryzał paznokcie, mama udawała obiektywny i chłodny stosunek do problemu, babcia skakała, klaszcząc w dłonie, a Hela mówiła czule:

– Czyż on nie jest słodki? Kochliwy jak jego tatuś.

Kiedy po dziesięciu minutach okrzyków, w dalszym ciągu nikt nie zauważał mojego przybycia, więc nabrałem powietrza w płuca i krzyknąłem ze wszystkich sił:

– Pali sięęęęęęęę!!!

No i przez moment zapanowała błoga cisza, jak w raju, zanim Bóg podłożył ludzkości świnię i stworzył kobietę. Pierwsza przerwała ten błogostan mama:

– Zwariowałeś? Nie może się teraz palić. Mamy poważny problem.

I zwróciła się do Gonzo najłagodniej, jak umiała:

– Ależ dzieci nie pobierają się w tym wieku.

Ruda ugryzła ją w rękę, a Gonzo wił się w mękach.

– Ja chcę! Ja chcę! Ja chcę!

Hela zaniosła się perlistym śmiechem, co wytrąciło mnie z równowagi, ale zaraz zebrałem się w sobie, by oznajmić hiobową wieść:

– Chyba mnie nie dopuszczą do egzaminów, bo oblałem wszystkie testy próbne.

Ojciec zaczął wyrywać sobie włosy z klaty (bo na głowie już nie ma), a babcia zarządziła poszukiwania sztucznej szczęki, która wypadła jej podczas radosnych podskoków. Zrobił się straszny rejwach i na to wszedł Filip. W samą porę, by usłyszeć rozpaczliwe wyznanie swego syna:

– Ale my już obcujemy pciowo.

Wobec tego niepodważalnego argumentu wycofałem się na pozycje obronne, czyli do mojej kaktusowej samotni. Mam przynajmniej jedną noc na przemyślenie decyzji, czy jednak powiedzieć rodzicom, że sobie w szkole nie radzę, czy może od razu pociąć się pod kolankami.


3 marca, Dzień Sądu Ostatecznego


Adela cały poprzedni wieczór podnosiła mnie na duchu, dając przykłady ludzi, którzy nie zdobyli wykształcenia, a do czegoś doszli. Pamiętam Michała Anioła, van Gogha, usnąłem przy Hitlerze. Postanowiłem porozmawiać z rodzicami poważnie i zażądać korepetycji. I wszystko mi jedno, czy Gonzo zostanie ojcem, czy nie.

Oczywiście wszyscy mieli do mnie pretensje, że zawalam naukę, która jest moim jedynym obowiązkiem. Akurat! A pranie, sprzątanie, gotowanie, pilnowanie babci, lekcje dykcji, zabieganie o ich uwagę, stresy seksualne, zawody miłosne, afery polityczne, załamania nerwowe, wojna w Iraku??? Uzgodnili, że skoro postanowiłem być bankrutem bez matury, to moja sprawa. Świetnie! Nie ma to jak konstruktywna pomoc. Poza tym mama rozkręca swój interes. Będzie świadczyć usługi pod nazwą „Kompleksowa dekonstrukcja osobowości-gabinet terapeutyczny”. Dała już ogłoszenia do gazet, a ojciec rozrzucił ulotki w telewizyjnej kawiarni na Woronicza.

Gonzo poszedł na ugodę i poczeka ze ślubem pod warunkiem, że w przedszkolu on i Zuzka będą leżakować koło siebie i pani pozwoli im bawić się w domku dla lalek. I nie będzie ich podglądać. Boże, rośnie kolejny Gąbczak-Casanova. Że też mnie nie skapnęło więcej tych uwodzicielskich genów. Przecież dziedziczę wcześniej niż ten upiorny pięciolatek. Rodzina Addamsów!

Kiedy żegnałem się z Helą, zauważyłem, że ma czerwone oczy. Udawała, że wszystko wporzo, ale ja na milę wyczuwam skrzywdzone owieczki.


5 marca


Jutro poprawiam się z matmy. Kułem z Elką i Ozim dwie noce. W dalszym ciągu uważam, że trygonometria jest wymysłem szatana. Mam płuca przeżarte dymem nikotynowym, bo Adela od niedzieli codziennie gra w pokera. Z seansów spirytystycznych nic nie wyszło, bo medium się upiło nalewką orzechową. Założyli więc klub karciany. Czuję się jak w nowojorskiej spelunce w czasach prohibicji. Każdego dnia obumiera mi przynajmniej jedna szara komórka. Jakbym miał je na zbyciu! Teraz wkroczyli z impetem do „mojego” pokoju, zaopatrzeni w kubły z popcornem i zasiedli przed telewizorem, czekając na inaugurację Wojny w Zatoce 2. Ten świat zmierza ku samozagładzie!

Wróżba chińska na dziś: „Cokolwiek zrobisz, będziesz żałować”.


6 marca, piątek, dzień pomyślnych wiadomości


Hurra! Zaliczyłem matmę. Może jednak powinienem pomyśleć o karierze naukowej i w przyszłości zostać na uczelni, zgłębiając tajniki trygonometrii? Ale co ze sceną? Przecież się nie rozerwę.

Wiadomość nr 2: będę asystentem asystentki drugiego asystenta reżysera i statystą w sztuce Flaki, Bebechy, Odchody. W sobotę idę na spotkanie organizacyjne do dawnego teatru garnizonowego. No proszę, chcieć to móc. Mam najfajniejszego brata pod słońcem. Jest taki mądry i owłosiony. Chciałbym mieć takiego ojca i męża!


Wieczorem


Zaraz zwariuję. Adela z babcią urządziły wieczór karaoke. Dochodzę do wniosku, że na starość ludziom kompletnie odbiera rozum. Teraz śpiewają Thriller Michaela „Mumii” Jacksona.

Przed chwilą zadzwoniła Hela, ale nic nie zrozumiałem, bo cały czas płakała w słuchawkę.

– Chciałam tylko z kimś porozmawiać – chlipnęła i rozłączyła się.

Bardzo się martwię. Chyba nie ma załamania nerwowego? To, co prawda, nasza rodzinna przypadłość, ale może i na nią przeszło? Wiadomo, jak wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one. Zadzwoniłem do Filipa, ale powiedział mi, że nie może rozmawiać, bo właśnie pracuje z aktorką nad studium odpadów organicznych i nieorganicznych.

Coś mi tu śmierdzi i nie jestem to ja.


Godzinę później


Adela z babcią stworzyły stetryczałą polską wersję Boney M. Aż strach pomyśleć, co będzie, jak im wszystkim wypadnie dysk. Teraz wpadli na pomysł, że jak jakiś Afrik Simon będą skakać przez płonące obręcze. Nie wiem, gdzie mam najpierw dzwonić: po straż pożarną, pogotowie psychiatryczne czy po telewizję? Wertowałem w popłochu książkę telefoniczną, gdy aparat sam zadzwonił i… to była Łucja! Przez pierwsze trzynaście minut ryczała, podczas gdy w pokoju gościnnym w najlepsze trwały przygotowania do pożaru (babcia szykowała stos szmat i butelkę z denaturatem). Reszta bezzębnych dziadków wyła: By the rivers of Babilon! Yeee, yeee, yeee, yeee!!!

– Łucja, to ty? Co się stało? – krzyczałem do słuchawki, równocześnie histerycznie lukając za siebie i sprawdzając stan kataklizmu.

– Chciałam tylko z kimś porozmawiać, błeeeeeeee!

I to by było na tyle. Połączenie zostało przerwane. Co, u diabła, jest z tymi babami? Epidemia jakaś czy co? Nie mogłem dłużej się zastanawiać, bo weseli staruszkowie dorwali się do zapałek. Na szczęście wszyscy mieli tak powykręcane przez artretyzm palce, że nie udało im się zapalić ani jednej.

O Jezu! Ja chcę do więzienia, najlepiej do karceru. Przynajmniej tam miałbym chwilę spokoju. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!


Sobota, początek nowego życia


Dzisiaj zaczynam nowe życie. Już nigdy nie poczuję się człowiekiem drugiej kategorii. Będą mnie rozpoznawać na ulicach, zapraszać do telewizji i dostanę na pewno nominację do nagrody KURIOZUM ROKU. Już siedem razy myłem zęby i wycisnąłem wszystkie pryszcze. Mam teraz trochę czerwony nos, ale może przejdzie, nim dojadę na miejsce.

Przewertowałem podręczny Poradnik aktora-amatora i Mowę ciała. Zgubić mnie może każdy gest. Będę patrzył rozmówcy prosto w oczy i rozkładał dłonie wnętrzem na wierzch, żeby zakomunikować, że mam pokojowe intencje. Nie mogę się też za bardzo ekscytować, bo wtedy mój głos przechodzi w falset. No i muszę udawać starego wyjadacza, bo wtedy zespół nabierze do mnie zaufania. Pracowałem przed lustrem w przedpokoju nad kompetentnym i intrygującym wyrazem twarzy, dopóki Adela nie zaczęła mi pstrykać zdjęć jak najęta. Boże… czy ja się kiedyś opędzę od tych kobiet?


W metrze


Jasna cholera, kurdebalans w dziąsło szarpany! Te przeklęte kasowniki doprowadzają mnie do rozpaczy. Przecież to niemożliwe, żeby rozpoznawały moje linie papilarne. Jeszcze nigdy nie udało mi się przejść przez bramkę bezkolizyjnie. Jak mi nie odrzuca karty miejskiej, to zacina się przy przechodzeniu tak, że ciągle uderzam się w siusiaka. Jeszcze zostanę bezpłodny przez MZK, tak sobie poturbowałem mojego wojownika. Teraz znowu już trzeci bilet mi wypluwa. Straciłem przez to trzy razy po złoty dwadzieścia pięć. I kto mi zwróci pieniądze? Zadzwonię ze skargą albo wedrę się na antenę podczas wieczornego wydania „Wiadomości” i poleci kilka głów. Dobra. Trzy głębokie wdechy. Kupuję następny bilet. Ostatnia próba. Wkładam. Kurwa! Kurwa! Kurwa!

Teatr garnizonowy siedziba formacji awangardowej „bez kasy”


Zanim dotarłem do tego sanktuarium sztuki offowej, musiałem kilkakrotnie odnajdywać zgubioną drogę w niezliczonym labiryncie korytarzy. Najpierw stanąłem oko w oko z niedorozwiniętym portierem, który upierał się, że tu od dziesięciu lat nie ma już żadnego teatru, a potem wpadłem po ciemku na jakąś zardzewiałą wyrzutnię pocisków ziemia-ziemia. Wszędzie walały się porzucone resztki masek przeciwgazowych, bandaże (na moje oko używane), puste butelki po piwie i stosy papierosowych niedopałków. Dobrze, że nie założyłem białych spodni. Szczerze mówiąc, najodpowiedniejszym strojem byłby tu waciak i gumiaki. Zimno było jak w psiarni, więc może dlatego Filip trzymał w objęciach jakąś kobietę. Siedziała mu na kolanach, jakby była jego bliźniakiem syjamskim. Chyba musieli odgrywać jakąś scenę z tej sztuki, bo on wyglądał jak Dżyngis-chan, a ona jak jego harem. Dialogi były po prostu idiotyczne.

– …No i już dawno chciałem się realizować jako twórca, bo ciągle mnie coś w życiu gnało. Wiesz, mnie interesują sytuacje ekstremalne.

– Aha, aha, aha! Boże, jak ja cię rozumiem!

– No, nikt mnie tak nigdy nie rozumiał, jak ty. Moja żona ma tylko wciąż do mnie pretensje.

Chyba nie mówi o Heli? Musi mieć na myśli jakąś inną swoją żonę. Przyczaiłem się za zakurzoną kotarą i wstrzymałem oddech.

– Och, jak można tak ograniczać takiego twórczego mężczyznę jak ty? Niektóre kobiety są tak nieskomplikowane. Ja to bym cię nigdy nie ograniczała…

– Aha. Wiesz, nigdy nie czułem się taki rozumiany. W ogóle przy tobie coś czuję, a już myślałem przy mojej żonie, że nigdy nic nie będę czuł.

– Aha, aha, aha! Ja też czuję, i czuję, że przy tobie to ja się mogę bardzo rozwinąć jako aktorka i w ogóle… chociaż już mam na koncie spektakularne sukcesy: czytałam przez tydzień w Polsacie prognozę pogody i grałam trupa w Klanie. Ty jesteś taki mądry, a ja lubię przebywać z mądrymi i w ogóle…

– Aha, aha, aha! Przy tobie to ja mogę zostać geniuszem.

Ich syjamsko zrośnięte głowy i kończyny jeszcze bardziej się zrosły i postanowiłem, że oto nadszedł moment na moją interwencję:

– Gonzo się najadł śrutu i ma rozwolnienie!

Odskoczyli od siebie tak gwałtownie, że gdyby byli faktycznie zrośnięci, na przykład wątrobami, to jedno z nich zostałoby już bez tego organu. Filip przestał być Dżyngis-chanem i uszło z niego całe powietrze:

– Co tu robisz? Zwariowałeś?

No jasne, ja zwariowałem! Tymczasem bezrobotny mąż i ojciec rodziny siedzi w jakiejś spelunce i obściskuje się z podejrzanie wyglądającą samicą. Do tego jeszcze nie pamięta, że sam mnie zatrudnił. Przyjrzałem się temu aktorskiemu objawieniu i w jednej chwili pojąłem, że aktorki faktycznie dzielą się na amantki i charakterystyczne. Ta należała do tej drugiej kategorii. Jak Bóg rozdawał urodę, to ja stałem w ostatnim rzędzie, ale ona to chyba w ogóle się spóźniła na imprezę. Miała krzywe nogi, płaską twarz zajmującą czterdzieści procent powierzchni ciała, małe cycki i krogulczy nos. Nerwowo zagryzała miejsce, w którym powinny być usta. A babcia całe życie powtarzała: strzeż się kobiet z wąskimi wargami. Oprócz ręki Filipa pod bluzką, miała w sobie jeszcze coś szczurowatego i była namacalnym dowodem, że faceci wybierają sobie na kochanki przeciwieństwo własnej żony. Ja wiem, że Filip miał zawsze artystyczną duszę i pogardę dla ogólnie obowiązujących kanonów estetyki, ale na Boga, każda dewiacja ma swoje granice!

– To Kasica Łasica. Aktorka emocjonalna – powiedział tonem, który miał niby wszystko tłumaczyć.

Tak więc moje nowe życie, zamiast fanfar, uwielbienia ekipy, gejzera pomysłów artystycznych i wielu możliwości, przyniosło mi na razie rozczarowanie i nowy kryzys małżeński. To chyba jakieś rodzinne fatum. Najpierw ojciec, potem brat. Honor całej rodziny spoczywa teraz na moich barkach. To ja muszę udowodnić, że mężczyźni są coś warci. Jezu! Będę musiał się ożenić i żyć w wierności do końca życia!


Bar piwny „Kanał”


Podsumowanie męskiej rozmowy z Filipem:

Pierwsza butelka: żona go nie rozumie, od dawna ze sobą nie śpią, spotkał kobietę swojego życia.

Druga butelka: Łasica go rozumie, od dawna ze sobą śpią. Nie wie, co ma zrobić.

Trzecia butelka: Łasica jest dobra i szlachetna, bo jej żal Heli, ale miłość nie wybiera. Chce z nim być, tylko żeby żona się nie dowiedziała.

Czwarta butelka: Łasica jest bardzo zdolna i utalentowana i przez całe życie czekała na reżysera, który ją odkryje. Nigdzie nie grała tylko dlatego, że jest za zdolna i za utalentowana.

Piąta butelka: mąż Łasicy ją bił, matka jej nie wspiera, dziecko jest półsierotą, bo wychowuje się bez ojca, a do tego, nie ma za co wykupić mieszkania na własność.

Szósta butelka: Filip chce Łasicy zrekompensować życiowe doświadczenia i postawił wszystko na jedną kartę. Tylko mam nic nie mówić Heli.

Siódma butelka: porzygaliśmy się obaj i mamy zakaz wstępu do knajpy „Kanał”.


Na ulicy


O Boże, wiedziałem, że za łamanie przykazania „nie cudzołóż” spotka go jakaś kara. Ale nie wiedziałem, że ja też muszę zapłacić za niewiernego brata! Wszystko stracone! Bóg istnieje i wcale nie jest dobrym dziadkiem, tylko złośliwym i przebiegłym mścicielem. Za grzechy chyba całej ludzkości zostaliśmy przeniesieni w czasie do okresu… okupacji hitlerowskiej! Po ulicy pętały się bezdomne żydowskie dzieci, kobiety biegały bezładnie, trzymając pod pachą bochenki chleba, esesmani stali z karabinami. Po chwili zatrzymała się przy nas ciężarówka i zaczęła się łapanka! Padliśmy z Filipem na kolana, błagając o litość. Krzyczeliśmy, że mamy aryjskie korzenie i nie chcemy zgnić w obozie koncentracyjnym. Mój brat bił się w piersi i pertraktował z Bogiem:

– Boże ocal nas! Już nigdy nie zdradzę żony i będę pobożnym Żydem. Zapuszczę pejsy i co sobota zasiądę z moją rodziną świętować szabas!

Zacząłem tłumaczyć mu histerycznie, że przecież nie jesteśmy Żydami i wydzieraliśmy się tak głośno, że w naszą stronę ruszyło dwóch agentów gestapo. Zamknąłem oczy i przygotowałem swoją wątłą i dziewiczą pierś na przyjęcie kuli. Obiecałem sobie, że jak ocaleję, to natychmiast wstąpię do AK. Po minucie wciąż jeszcze żyłem, więc otworzyłem jedno oko, żeby zorientować się w sytuacji. Zobaczyłem… Cezarego Pazurę i jakiegoś obłąkańca w dżinsach, który trzymał megafon tuż przy moim uchu i ryczał:

– Won mi, do kurwy nędzy, z kadru!!!

Tak oto po wyjściu z lokalu gastronomicznego znaleźliśmy się nieoczekiwanie na planie wesołej komedii frontowej Trzy granaty.

W drodze do domu Filip stwierdził, że skoro żyjemy, to się dobrze składa, bo musi jeszcze sporo popracować z Kasicą Łasicą nad rolą. Podobno pierwszy reżyser oszalał i on musi przejąć wszystkie jego obowiązki. Nie wątpię. Obiecał mi rolę statysty w sztuce pod warunkiem, że będę jego wspólnikiem i dam mu alibi na czas pozamałżeńskiego romansu. I co ja mam teraz zrobić? Jak mam spojrzeć Heli w oczy? Nie potrafię być taki zakłamany, wierzę w ideały!

Dobra. Czego się nie robi dla kariery.


8 marca


Spałem sobie niespokojnym snem winowajcy, gdy do pokoju wdarła się Adela w peniuarze i zmusiła mnie do dykcyjnych rymowanek:

– Pracowitość i systematyczność to podstawa sukcesu – grzmiała, próbując równocześnie umocować w ustach sztuczną szczękę. Zawsze jak ma kaca, to robi się nagle bardzo pracowita.

Usiadłem na łóżku półprzytomny i mechanicznie powtarzając „złorzeczył zrzęda na grzędzie”, zastanawiałem się, czy ja jednak aby nie gram od urodzenia w jakimś komediowym serialu, tylko nikt mi o tym nie powiedział? Już dochodziłem do końcowych wniosków, gdy zadzwonił telefon.

– Dzisiaj Święto Kobiet, nie zapomnij…

– Wszystkiego najlepszego mamo…

– Cicho, durniu, nie o to mi chodzi. Idziemy wszystkie na manifę. Zbiórka o jedenastej przed pomnikiem Kopernika.

– Ale ja nie jestem kobietą!

– To nie ma najmniejszego znaczenia – przerwała mi brutalnie mama. – Chodzi o sprawę.

Aha. Powlokłem się do łazienki, gdzie odkryłem, że znowu ktoś mi podbiera moją piankę do golenia. To znak, że Adela przyjmuje potajemnie jakichś mężczyzn. Przysiadłem na muszli i pomyślałem, że jestem już tak zmęczony życiem, że właściwie to mi wszystko jedno i mogę iść na tę manifestację. To będzie mój prezent dla wszystkich zdradzanych, oszukiwanych, dyskryminowanych, gwałconych, źle wynagradzanych, zmuszanych do prostytucji kobiet na świecie. Dla wszystkich ofiar kłamliwych, egoistycznych jajozwisłych samców!


Pod pomnikiem


Tak musiała zaczynać się rewolucja październikowa! Jeszcze pochód nie ruszył na dobre, a już policyjne sikawki do tłumienia nielegalnych demonstracji stały w pogotowiu. Tłum z minuty na minutę pomrukiwał coraz drapieżniej. Powoli zaczyna mi się kręcić w głowie od nadmiaru wrażeń. To było skrzyżowanie Parady Miłości z karnawałem w Rio de Janeiro. Z trudem wypatrzyłem moje kobitki. Stawiły się w komplecie: mama, Hela, Adela, babcia i Gonzo. Wszystkie miały bojowe miny i silne przekonanie, że oto nadszedł kres dla męskiej odmiany gatunku ludzkiego. Gonzo paradował w babcinym fioletowym boa i staniku w tygrysie wzory, niczym jakiś karłowaty transwestyta. Co prawda, pętało się tam całkiem sporo facetów, ale na twarzy mieli wypisane histeryczne pytanie: co ja tu robię? Niektórzy nadrabiali miną, ale i tak rzucali trwożne spojrzenia na boki i obmyślali skrycie plan ewakuacji. Elka przybyła razem z Ozyrysem. Dźwigali wielki transparent MĘSKIM DZIWOLĄGOM – RADOSNE NIE. Pojawienie się Oziego wzbudziło nienaturalne podekscytowanie mediów. Co chwila ktoś podbiegał z kamerą, celował mu w nos mikrofonem i zadawał pytania. Jazgot był jednak tak wielki, że nic nie było słychać. Wreszcie na mównicę zaczęły wdzierać się kolejno gwiazdy polskiej myśli feministycznej i zaczął się meksyk.

– Czy chcesz, aby mężczyzna decydował o twoim życiu?

– NIE! – zagrzmiał tłum.

– Czy chcesz być tylko robotem kuchennym?

– NIE!

– Czy jesteś dmuchaną sexy doll?

– NIE!!!

O rany! Tłum falował coraz bardziej i przyparł mnie do barierki oddzielającej taras dla VIP-ów. Czułem się jak na koncercie punkrockowym. Jeszcze chwilę, a zaczną tańczyć pogo, aby znaleźć ujście dla wszechogarniającej agresji. Trochę się bałem, że je poniesie, ale zaraz przypomniałem sobie, że kobiety, jako ten wyższy stopień na drabinie ewolucyjnej, są uosobieniem spokoju i łagodności.

Muszę przyznać, że te wszystkie feministki prezentują się na żywo dużo lepiej niż w telewizji. A ta, co ją wywalili z „Pegaza”, ma zniewalające spojrzenie sarny. Hm… i całkiem niezłą figurę. Może jednak ten cały feminizm wyjdzie mamie na dobre i nabierze trochę kobiecości? Zresztą jak stała teraz z tymi swoimi oczami rozświetlonymi nienawiścią, to wyglądała bardzo ładnie.

Tymczasem nastąpiła bezwzględna demitologizacja męskiej andropauzy. Podobno to tylko kłamstwo wymyślone przez mężczyzn zazdrosnych o menopauzę. Nauka dowiodła, że samcy, jako mniej rozwinięte stworzenia, nie przechodzą burzy hormonalnej, tylko hodują brzuchy z lenistwa. Jakiś okularnik w kapeluszu dopadł do mikrofonu, krzycząc, że to nieprawda, ale i tak nikt nic nie słyszał, bo straż miejska odłączyła nagłośnienie. Pochód ruszył w stronę dworca, paraliżując stolicę. Kierowcy wysiadali ze swoich samochodów i klnąc na czym świat stoi, kopali z wściekłością koła. Mieli czerwone twarze i sapali z bezsilności. Patrząc na nich, naprawdę uwierzyłem w teorię Darwina. Nie wiem, jak kobieta, ale facet to na pewno pochodzi od małpy. No i Kasica Łasica. Ona to w prostej drodze od pawiana z tym swoim gościnnym dupskiem. Patrzyłem na Helę z rozwianymi włosami i zastanawiałem się, czy wie, jakiego barana ma za męża.

Przed dworcem nastąpił przełom dramaturgiczny i pierwszy punkt zwrotny. Nasza pokojowa manifestacja stanęła oko w oko z Frakcją Rodzin Polskich i z jej młodzieżowym odłamem: Rewolucyjną Frakcją Dzieci Rodzin Polskich. Tu proporcje były odwrotne. Więcej było mężczyzn w średnim wieku o wykształceniu rolniczym, którzy trzymali za rękę swoje wystraszone żony. Co jakiś czas rozlegała się komenda:

– Zocha, protestuj, do pioruna!

I wtedy Zocha nieśmiało wznosiła okrzyk:

– Jestem szczęśliwą żoną i matką!

A jej małżonek dodawał:

– Śmierć pedałom!

I tak sobie wszyscy wesoło wymieniali poglądy, aż podjechały trzy wozy strażackie, błyskawicznie wzniesiono zaimprowizowaną estradę i na deski wskoczył… jakiś latynoski kochaś z rozkołysanymi biodrami. Uważam, że Urząd Miasta Stołecznego Warszawy spisał się na medal. Żeby tak spacyfikować imprezę, no, no! Feministki zapomniały, po co tu przyszły i piszczały w ekstazie, Dzieci Rodzin Polskich prosiły je do samby i poczułem się jak idiota, bo byłem jedynym, który krzyczał: „Precz z sondą waginalną!”


Poniedziałek


Co za wstyd! Jestem pośmiewiskiem całej szkoły. Wczoraj we wszystkich wydaniach „Wiadomości” pokazywali materiał z manify, w którym stoję na barykadzie i wrzeszczę falsetem: „Moja wagina należy do mnie!” W tle Gonzo udaje, że wiesza się na fioletowym boa babci. Najgorszy był komentarz.

„Zacietrzewienie polskich feministek sięga tak daleko, że w swej nienawiści nie widzą już, że zamiast pozostać kobietami, zamieniają się w pokracznych nastolatków wrzeszczących, jakby przechodzili nieudaną mutację”.

Nikt, nikt mi nie pogratulował sławy. Najłatwiej krytykować, typowo polska przypadłość.

Ozyrysa też było widać w TV. Wszyscy mówią, że świetnie wypadł. Potnę się pod kolankami z zazdrości.


Środa, 11 marca


Dopiero dzisiaj ochłonąłem z wydarzeń ostatnich dni. W moim nowym domu panuje względny spokój, bo Adela wraca do zdrowego trybu życia. Koniec z pijackimi balangami, grą w butelkę do piątej rano i związkami bez zobowiązań. Znowu będzie poranne tai chi, biczowanie pokrzywami, ziółka i suchary na obiad. No, ale jak przehulała całą emeryturę, to teraz trzeba zacisnąć pasa. Bardzo żałuję, że ja ani razu nie mogłem niczego przehulać. Czuję się opóźniony w rozwoju. Babcia na to wszystko kręci nosem, bo będzie musiała poszukać sobie nowej mety.

Pomału do nich dociera, że potrzebuję spokoju do nauki. Egzaminy to poważna sprawa. Już teraz na samą myśl drętwieje mi serce. A jak nie zdam? Rodzice wyrzucą mnie z domu i będą mną pogardzać (eee, już bardziej nie można). Zwróciłem się do mamy po wsparcie, ale jak zwykle mnie zbyła:

– Nie przesadzaj. W życiu są rzeczy, które po prostu trzeba zrobić i koniec.

Jak będę miał chwilę czasu, to wykopię przed domem wielki dół, poczekam, aż w niego wpadnie i połamie nogi. Będę stał nad nią i powoli zjadał jej ulubionego śledzia w śmietanie.

Nikt mnie nie odwiedza. Elka i Ozi ciągle kują. Mnie się wydaje, że mam jeszcze mnóstwo czasu. Nawet Łucja od ostatniego telefonu nie dała znaku życia. Poza tym sytuacja rodzinna wymaga mojej zdecydowanej interwencji. Nie mogę już dłużej patrzeć na zapłakaną Hele. Wczoraj Filip zamknął się na pół godziny w toalecie z telefonem komórkowym, a jego piękna żona skrobała do drzwi: „Może ci usmażyć omlet?”. O mamo! Nie zniosę tego dłużej. Zagroziłem Filipowi, że wszystko powiem, tym bardziej że sztuka stoi w miejscu. Cały czas tylko szlifują rolę Kasicy Łasicy. Im dłużej na nią patrzę, tym więcej widzę włosków na jej brodzie. Ten Filip jest ślepy. Przecież gdyby nie przydzielił jej roli Kobiety-Cysty, to do końca życia nosiłaby halabardę. Muszę jednak przyznać, że obsadowo to strzał w dziesiątkę. Nawet bez charakteryzacji Kasica przypomina wielki ropień.


13 marca


Piątek trzynastego. Od samego rana czekam na kataklizm. Mojej czujności nie uśpił nawet zaliczony test z fizyki. Nie mam pojęcia, jak go zdałem. Ozi się do mnie nie odzywa, bo on nie zaliczył. Jakby to była moja wina! Czy ja mu zazdroszczę stopni? Urody? Powodzenia u kobiet i umiejętności wzbudzania sympatii i podniecenia, gdziekolwiek się pojawi? Normalnej i ładnej mamy? Otóż nie. Niczego mu nie zazdroszczę, bo zazdrość jest cechą ludzi słabych i nikczemnych. A poza tym dostatecznie dobrze znam życie, by wiedzieć, że dobra passa nie trwa wiecznie i kiedyś się skończy. Co się odwlecze, to nie uciecze.


Sobota, godzina 1.00 w nocy


No to teraz już mogę spokojnie usiąść i sporządzić spis kataklizmów. Po pierwsze: mama rozpoczęła destrukcyjną działalność terapeutyczną. Otwiera w domu gabinet. Filip i Hela zabierają Gonzo i szukają mieszkania. Obawiam się, że każde osobno. Gonzo przykuł się kajdankami do kaloryfera na znak protestu. Mama jest z tego bardzo zadowolona. Twierdzi, że nic tak dobrze nie reklamuje firmy, jak dziecko z zaburzeniami, które nie chce ani na chwilę opuścić mieszkania swego psychologa. Uzgodnili z Gonzo, że jak przyjdą pacjenci, to będzie udawał jakąś młodocianą gwiazdę show-biznesu, z którą mama dokonała cudów. Za bardzo bym nie ufał Gonzo, bo jego pomysłowość jest niezmierzona i może przynieść odwrotny skutek. Tak czy siak, mama znowu jest bardzo ważna. Ona wprost uwielbia manipulować życiem innych ludzi.

Po drugie: ojciec… był w telewizji! I jak zwykle mówił o genitaliach. Naprawdę, to się już robi nudne. Jako specjalista od skandali obyczajowych w sztuce wypowiadał się na temat skazania pewnej artystki awangardowej na kamieniołomy, czy coś takiego, za obrazę uczuć religijnych. Jej praca polegała na tym, że na krzyżu zawiesiła… eee, nie napiszę, bo jeszcze i mnie skażą. Nie jestem taki głupi. Wieczorem ojciec był jeszcze na żywo w TVN i tak się rozkręcił, że cztery razy musieli mu podziękować za rozmowę. Zaproponował, że na znak solidarności ze sztuką wysokich lotów pójdzie do kamieniołomów razem ze skazaną. Wstydziłby się, stary zbereźnik! Już ja wiem, jak to się skończy. Ale może znajdzie teraz jakąś pracę? Mógłby na przykład zostać ekspertem w Sejmowej Komisji Kultury albo w Radzie Radiofonii i Telewizji. Chociaż ma za mało włosów. Tam rządzą sami kudłaci i krzaczaści.

Po trzecie: Ozyrys zaproponował mi wyprawę poszukiwawczą do Egiptu. Będziemy szukać jego ojca. Mam około dwóch miesięcy na wyrobienie paszportu, nauczenie się egipskiego, odbycie kursu samoobrony i szkolenia antyterrorystycznego. Trochę się boję, ale Ozi obiecał mi, że będziemy się trzymać z dala od Luksoru, a poza tym będziemy udawać tubylców. Jasne, jak sobie wcześniej zrobię przeszczep skóry w kierunku odwrotnym niż Michael Jackson.

Po czwarte: zadzwoniła Łucja. Podejrzewa, że BB Blacha 450 ma zamiar zatrudnić do hip-hopowych chórków w swojej, pożal się Boże, kapeli jakąś flądrę zamiast niej. Poprosiła mnie, czy nie mógłbym poudawać, że jestem nią zainteresowany, żeby wzbudzić zazdrość tego blaszanego cymbała. Ona też postara się poudawać, że mnie lubi. POUDAWAĆ!!!

Po piąte: właśnie dotarło do mnie, że za niecałe dwa miesiące mam egzaminy!!! Jak to się mogło stać? Przecież było jeszcze mnóstwo czasu! Postanowiłem zacząć odliczać i porządnie się stresować.

Po piąte: właśnie przed chwilą zadzwonił ojciec i spytał Adelę, czy nie może przenocować pewnego naszego gościa, który wrócił z dalekiej podróży. Ubraliśmy się i na niego czekamy. Ojciec nie chciał zdradzić, kto to, ale obiecał, że to tylko na kilka dni i że na pewno przypadniemy sobie do gustu. Oho, już jest. Idę otworzyć.

Bonjour, dzień dobry, zdrastwujtie!


Sobota, wczesny poranek


Myślałem, że padnę trupem, jak ujrzałem w drzwiach Bulwiaczka! Kochany, nieodżałowany Antoni. Tak się za nim stęskniłem, był jedynym moim wzorcem męskości. Już dawno mu wybaczyłem, że jego życiową pasją były oszustwa matrymonialne i że babcia przehulała z nim całą rodową fortunę, która miała mi pomóc na starcie w dorosłe życie. Właściwie to chyba jesteśmy rodziną, bo już sam nie wiem, czy ślub z babcią został unieważniony, czy też nie. W każdym razie małżeństwo zostało skonsumowane, co ona z ochotą podkreśla przy każdej okazji i bez okazji, a biednej pani H. żyła wychodzi na szyi z zawiści (Adela bowiem, mimo wielu sprzyjających okoliczności, uparcie żyje w celibacie, czym doprowadza do kolejnych ataków choroby Parkinsona swoich karcianych kompanów). Bulwiaczek po policyjnej dekonspiracji w czasie sławnej ceremonii zaślubin trafił brutalnie za kratki, ale po odsiedzeniu trzech miesięcy, z uwagi na swój wiek i nieprzeparty urok osobisty, został zwolniony za kaucją wpłaconą przez anonimowego darczyńcę. I dlatego dziś cała nasza rodzina może się cieszyć jego obecnością.

Usiedliśmy wszyscy w komplecie, nienaturalnie podnieceni i rozbawieni, czekając na wspaniałą jajecznicę z pomidorami, którą przyrządzał Bulwiak. Przyznać trzeba, że jest on nie tylko niezrównanym mistrzem konfabulacji, kłamstwa i kamuflażu, ale także arcyspecem od gotowania. Dzięki niemu nasza niedorozwinięta rodzina mogła poznać smak prawdziwej, domowej kuchni z nutką śródziemnomorską. Mama rzucała lokami na prawo i lewo, Gonzo nie schodził Bulwiaczkowi z pleców i wszyscy jeden przez drugiego referowali, co się wydarzyło podczas jego nieobecności. Zupełnie, jakby Antek wrócił z jakiejś tajnej misji kosmicznej, a nie z pierdla! Brakowało tylko Filipa, który pełnił rolę zastępczego ojca dla dziecka swej kochanicy z gębą jak kafel, podczas gdy jego własny syn wczepiał się szponami w obcego starca w poszukiwaniu odrobiny ciepła. Hela błąkała się gdzieś w błotnej wczesnowiosennej brei, niekochana i samotna jak dziewczynka z zapałkami. Na samą myśl zadrżała mi broda i obiecałem sobie, że ożenię się z nią, jak tylko zostanę pełnoletni. Wynagrodzę jej wszystkie cierpienia, bo jest miła i śliczna i ma większy biust niż Kasica Łasica. Patrzyłem na Gonzo, który gryzł tatę w ucho, wsadzając mu do niego żelkowe cukierki, i uświadomiłem sobie, że poślubienie Heli wiąże się przecież z adopcją tego upiornego dzieciaka. No i doszedłem do wniosku, że mimo iż uwielbiam Helę do nieprzytomności, to nie zniósłbym, gdyby ten Conan Barbarzyńca mówił do mnie „spadaj… tato!” albo rzucał we mnie nożami. Muszę poszperać w Internecie, czy przyjmują dzieci do Legii Cudzoziemskiej. Wróżę mu błyskotliwą karierę płatnego mordercy.

Jedyną osobą, która nie brała udziału w tym hucznym rodzinnym święcie była babcia. Rodzice zataili przed nią powrót Bulwiaka z obawy przed reakcją. Żywi bowiem do niego szeroki zakres uczuć, począwszy od ślepego uwielbienia do nienawiści zmiatającej z powierzchni ziemi wszystko, co się rusza. Nie byliśmy pewni, jakie emocje zwyciężą, a ponieważ babci w ekspresji dorównuje jedynie jej prawnuczek, woleliśmy nie ryzykować. Za to Adela kręciła się po mieszkaniu, zmieniając zastawę, jakby nagle dostała jakiegoś turbodoładowania, aż nabrałem obaw, że jej celibat szlag trafi. Kiedy już wszyscy bekaliśmy z przejedzenia, Antoś zaczął snuć malowniczą gawędę na temat swojego pobytu w więzieniu:

– No to Zygmunt bach mu w żyłę i gościu nawet nie kwiknął. Interes rozkręcał się wspaniale, zaczęły powstawać filie pogotowia w innych miastach aż tu nagle wpadka na całego. Ktoś się pokapował, że za dużo schodzi pavulonu i coś za często ludzie kity odwalają.

Tak nam referował zasady funkcjonowania Pogotowia Ratunkowego w Łodzi, a nam robiło się coraz bardziej słabo. Adela złapała się za serce.

– Spokojnie, duszko. W razie czego mam tam wtyki. Powiem co i jak i nie zrobią z ciebie skórki. Grunt to znajomości!

Cały kraj żył już od jakiegoś czasu tą aferą. Personel medyczny i kierowcy karetek ratunkowych mordowali ludzi, a potem sprzedawali ich zakładom pogrzebowym.

– Skandal! Skandal!

Mama nerwowo szczypała się w pierś a ojciec podsumował:

– No to mamy przerąbane. Jak to się wyda, to możemy tylko marzyć o przyjęciu nas do Unii.

Rzadko się zgadzam z ojcem, ale tym razem ma świętą rację. Przecież Unia ma nam pomóc w wygrzebaniu się z kryzysu gospodarczego, a jak się dowiedzą, że jesteśmy takim pomysłowym społeczeństwem, to jeszcze dojdą do wniosku, że sobie poradzimy bez nich.

Dyskusja o Unii i krwawa jatka już wisiały w powietrzu, gdy otworzyły się drzwi i najpierw wpadła zmoknięta i potargana Kasica Łasica, za nią Hela, a na końcu chichoczący Filip-pod-wpływem-marihuany. Z konopi.


Noc krzywych noży, rzeź niewiniątek, koniec świata i co kto woli


Oczywiście, wobec ogólnej, przedłużającej się konsternacji, musiałem zreferować niewtajemniczonym zaistniałą sytuację i przedstawić osoby dramatu oraz zarys fabuły. Mając na uwadze, że Gonzo to jednak dziecko, starałem się być delikatny.

– No więc… tego. Łasica to Kobieta-Cysta…

No i to by było na tyle, bo Gonzo zaczął się dopytywać, co to jest ta cysta i dyskusja zeszła na tematy medyczne i chirurgiczno-instruktażowe. W międzyczasie padały wszelkie niecenzuralne określenia na osi Hela-Kasica, Kasica-Hela. Gonzo wychwytywał i z rozkoszą wykrzykiwał co barwniejsze: „wywłoka ze zużytym odwłokiem”, „padlina z krogulczym nosem”, „przeterminowana wołowina”, „dyrektorka halabardy”.

Trzy razy biegałem do sklepu nocnego po żubrówkę i sok jabłkowy. Za czwartym razem sprzedawca zażądał ode mnie dowodu tożsamości.

– No ja mogie przymknąć oko jak młodzieńca suszy, ale za ilości hurtowe to mogie już beknąć koncesyjkie.

Co za kraj, żeby wprowadzać przepis o powszechnej dostępności alkoholu tylko wśród pełnoletniej części społeczeństwa? A młodsi to już nie mogą zalać robala?

– Czy ja wyglądam na blokersa pijącego na umór?

– Nie – brzmiała odpowiedź. – Na małolata, co pierwszy raz dorwał się do butli bez smoka. Synuś, spasuj, bo ci wątroba wysiądzie.

Podziękowałem grzecznie za tę błyskotliwą uwagę i pomaszerowałem do domu, zastanawiając się, czy wszyscy jeszcze żyją. Dzień Sądu Ostatecznego trwał już dwunastą godzinę i według mnie Hela i Kasica nadal powinny być od siebie odseparowane. Najlepiej do oddzielnych klatek. Adela gotowała w wielkim garze kisiel żurawinowy, bo wpadłem na znakomity pomysł, żeby urządzić im zapasy. Sama walka na słowa stawała się już nudna tym bardziej, że co chwila któraś traciła fason i rycząc, smarkała, gdzie popadnie. Antoni z zakłopotaną miną sprawiedliwie przydzielał chusteczki higieniczne. Wszyscy kibicowaliśmy prawowitej małżonce Filipa, przynajmniej oficjalnie. Tylko ojciec łypał zbyt często w kierunku Łasicy i zacierał ręce.

– Synuś, moja krew, jak Boga kocham!

On zawsze w życiu i sztuce preferował anomalie i deformacje. Teraz skurczył się pod lodowatym spojrzeniem mamy, w której coś wzbierało, musowało, i nie była to aspiryna, tylko zeszłoroczna trauma. Na pewno zaraz wybuchnie i jak zwykle będzie nieobiektywna. Bałem się, że pocisk trafi we mnie, ale tym razem mi się upiekło.

– Cóż, Filipku – przemówiła słodko jak Mata Hari. – Będziemy musieli cię wykastrować.

Filip był upalony gandzią, więc mu się ten pomysł niezwykle spodobał, ale tu zaoponowała Kasica Łasica, mając widocznie nadzieję, że coś jej jednak jeszcze skapnie. Mama zwróciła się teraz do tej upadłej i moralnie rozwiązłej kobiety:

– Moja droga, trzeba naprawdę ogromnej bezmyślności, żeby przyjść do jaskini lwa. Ciągniesz za sobą taki swąd histerycznej desperacji, że zadymiłaś już cały pokój. Trzeba będzie cię zabić, jak wszystkie inne kochanki Filipa.

– Ja chcę oczy! Ja chcę oczy! – darł się Gonzo, łakomie patrząc na leżący opodal korkociąg.

Na te słowa moja zwariowana rodzina wydała zbiorowy okrzyk entuzjazmu. Aż się przestraszyłem, że mówią poważnie. Na szczęście Bulwiaczek okazał trochę miłosierdzia i zabrał Łasicę z pola rażenia do kuchni. Tam, pożerając kisiel, mogła mu się wypłakać w mankiet i przyznać muszę, że historia jej życia wstrząsnęła nami do głębi.


Historia życia Kasicy Łasicy


Przyszła na świat w wielodzietnej, ubogiej rodzinie pechowego hodowcy trzody chlewnej, który zaraził się od świń pryszczycą i zmarł w wielkich mękach. Przez całe swoje życie katował żonę i dzieciska osikowym palikiem. Szczególnie znielubił Kasicę, bo od dziecka miała długi, haczykowaty i krogulczy nos, czym przypominała mu krwiożerczego kierownika Punktu Skupu Żywca. Jakby tego było mało, to do roboty się nie garnęła, tylko całe dnie biegała boso po krowich plackach albo przeglądała się w stawie rybnym hodowlanym. Lał ją ile wlezie, by wybić ze łba głupoty. Kasica rosła, a jej życie było jednym pasmem udręki. Czasem, gdy nikt nie widział, przysiadała cichutko w pokrzywach i dłubała zawzięcie w swoim długim nosie, ale nigdy nie mogła wydłubać do końca. Marzyła o dalekich krajach, o pięknym Ryśku od Czereśniaków i o tym, żeby wyjechać do wielkiego miasta, zostać aktorką i pokazywać się w telewizji, żeby cała wieś pękła z zazdrości. Aż pewnej nocy podarowała Ryśkowi swój mocno już przywiędły kwiat dziewictwa i wyruszyli razem do miasta. Tam zdała do Szkoły Filmowej, bo tego roku hasło naboru brzmiało: brzydkie dziewczyny na ekrany! Zawzięcie trenowała kujawiaki, szermierkę i zadania aktorskie, starając się udowodnić, że choć nie jest ładna, zdolna i mądra, to i tak zasługuje na szacunek ze względu na ośli upór. Podczas studiów poznała uroki nocnego życia i bezwzględność kolegów, którzy po wytrzeźwieniu uciekali z okrzykiem przerażenia na ustach. Tymczasem Rysiek, małżonek Łasicy, popadał w straszną markotność i nudę. Bladło chłopisko i znikało w oczach ze zgryzoty, że jego Kasica wyciera się po zakurzonych korytarzach Filmówki. W rzadkich chwilach otrzeźwienia łapał ją za kudły i mówił:

– Aleś ty szpetna, kobieto!

Lał ją też częściej i mocniej w nadziei, że się tu i ówdzie wyklepie i nie będzie już taka płaska na gębie, bo okrutnie go to mierziło. W tych szczególnych chwilach małżeńskiej intymności przypominało jej się sielskie dzieciństwo i tatuś nieboszczyk. Przez te wspomnienia zapadła na ciężką nerwicę objawiającą się złuszczaniem naskórka. Los jednak pochylił się nad biedną półsierotą i zagrała brawurowo w dyplomowym przedstawieniu skórę chorej jaszczurki. Tak więc nasza Kasica została dyplomowaną aktorką ze specjalizacją: nosiciel halabardy. Pełna nieuzasadnionej wiary i wiatru w oczy ruszyła na podbój stolicy. I wtedy się okazało, że zaciążyła. Z mężem ci ona zaciążyła, bo straszny z niego zazdrośnik się zrobił i Kasica musiała się ograniczyć. Karierę szlag trafił. Rysiek był uparty i bił ją już systematycznie, nijak nie mogąc pojąć, że Kasica z takim po prostu niefartem twarzowym już przyszła na ten świat i żaden modeling nie pomoże. Do tego córa porodzona przez Łasicę była równie szpetna jak mama. I zapiłby się Rysiek na śmierć z rozpaczy, gdyby nie przełom egzystencjalno-emocjonalny w Kasicy. Zebrała się w sobie, bo już się jej we łbie kręciło od tego obijania i żadnej roli spamiętać nie mogła, no i się rozwiodła. Co to się działo we wiosce, olaboga! Matka wydziedziczyła Kasicę tak, że nawet jednego świńskiego ogona nie dostała. Tymczasem Rysiek natychmiast wyjechał do Australii i otworzył szkołę rodzenia dla kangurów. Ożenił się z kangurzycą i był szczęśliwy, bo ta miała przynajmniej wystającą mordkę i większy biust. Wszystko, co płaskie, obmierzło Ryśkowi dokumentnie. I tu jego ślad się urywa.

Nasza Kasica została więc samotną matką. Niejednokrotnie głód zaglądał do dziecinnej kołyski, ale jak widział brzydką buzię dziecka, uciekał, gdzie pieprz rośnie. Dzięki temu żyło im się dostatnio. Kasica dostała pracę w teatrze jako statysta na dochodne i czasem nawet pojawiała się na scenie, sprzątając po wieczornym przedstawieniu. Co jakiś czas zakochiwała się, głupia, na zabój w mężczyźnie swojego życia, który okrutny był dla niej i podły, bo zawsze na noc wracał do żony. I zawsze jej obiecywał, że załatwi rolę w serialu, a nie załatwiał. Najgorsze były chwile, gdy nie poznawał jej na mieście. Kasica łykała wtedy łzy i starym wypróbowanym sposobem rozładowywała stresy, dłubiąc w długim, krogulczym nosie. I tak jak w dzieciństwie, nigdy nie wydłubywała do końca. Zastanawiała się, dlaczego los ją tak pokarał, że dał jej tu za dużo, a w cyckach na przykład za mało. Przechodziła obok stoisk kosmetycznych, wśród całego bogactwa szminek i mogła tylko na nie patrzeć zachłannie, bo od tego ciągłego sprawiania przyjemności cudzym mężom starły jej się usta i miała już tylko dwie wąskie kreski. Usilnie walczyła z poczuciem klęski życiowej i kompleksem niższości. Nie pomogły złote rajtuzy na krzywych nogach ani taniec podpatrzony na dubbingowanych przez nią filmach porno. Nasza Kasica więdła w oczach, a wraz z nią jej wątły biust. Aż wreszcie pojawił się wymarzony Kolejny Mężczyzna Jej Życia, który odkrył w niej kobietę i aktorkę. Nie przeszkadzało mu, że jest szpetna, dopóki tylko mu powtarzała, że jest genialny jak Fellini i silny jak Schwarzenegger. Kasicy zaś nie przeszkadzało, że jej używa nieregularnie i nieuważnie i zasypiając podczas gry wstępnej, szepce imię żony. I tak sobie żyli zgodnie jak para ślepych i głuchych idiotów cały miesiąc aż do chwili, gdy wszystko się wydało.

Historia życia Kasicy kończy się więc w dramatycznym momencie, kiedy zdała sobie sprawę, że:

– żeby nie wiem co zrobiła, to i tak oni zawsze ją zostawiają

– żeby nie wiem co zrobiła, to jej plan zdobycia Oscara się nie powiedzie

– żeby nie wiem co zrobiła, to żaden frajer nie zechce zostać tatusiem a nawet wujkiem dla małej, ale już szpetnej Łasicy numer dwa

– żeby nie wiem co zrobiła, to żaden frajer nie dołoży jej do kupna mieszkania

– żeby nie wiem co zrobiła, to i tak ze swojego długiego, krogulczego nosa nigdy nie wydłubie wszystkiego do końca.


Poniedziałek, 16 marca


Znajduję się w stanie skrajnego wyczerpania psychicznego z racji niesubordynacji mojej rodziny. Jestem przemielony przez maszynkę do mięsa, mam sześćdziesiąt lat i żadnych złudzeń. To wszystko mam zamiar powiedzieć Gruczołowi, jak tylko przyjedzie do mnie z domową wizytą.


Wtorek, 17 marca


Nie poszedłem do szkoły. Zadzwoniłem do wychowawcy i powiedziałem, że mam dygot egzystencjalny. Jeszcze nikt nie przybył, żeby mnie ratować.


Czwartek, 19 marca


Bulwiak zarżnął kaczkę i gotuje dla mnie czerninę. Pewnie myśli, że zapisałem się do satanistów i chce mi zrobić przyjemność. Rodzice dzwonili po południu i tylko prychali w słuchawkę, że się wyleguję zamiast uczyć.


20 marca


Tego cholernego Gruczoła w dalszym ciągu nie ma! Mógłbym już dziesięć razy popełnić samobójstwo, gdybym nie był taki cierpliwy. Zjadłem trzy łyżki czerniny. Czuję, jakby wstąpił we mnie demon. Postanowiłem napisać do Łucji anonim:

„Jestem wróżką jasnowidzącą i wszystkosłyszącą mieszkającą w czarnym bajorze. Dziś rano zajrzałam do swej czarodziejskiej kuli i zobaczyłam, dziewczę, całe twoje życie w dwóch wariantach:

Wariant pierwszy – jesteś żoną przygłupiego debila mającego coś wspólnego z metalami, prawdopodobnie z Blachą. Siedzisz w domu z dziewiątką swoich dzieci i zastanawiasz się, jak podzielić jeden kartofel na rodzinny obiad. Jesteś stara, łysa i brzydka. Nie masz ani jednego zęba, bo wszystkie powybijał ci twój mąż, bezrobotny alkoholik.

Wariant drugi – siedzisz w swojej rezydencji w Beverly Hills i czekasz na powrót męża – genialnego i przystojnego aktora. Jego inicjały to R.G. Za chwilę wyjeżdżacie z przyjaciółmi Bradem Pittem i Madonną do swojej letniej willi na Lazurowym Wybrzeżu. Piękne dzieci siedzą u twych stóp i czytają w oryginale Heideggera.

Moim obowiązkiem jest przestrzec cię, drogie dziecko, przed niewłaściwym wyborem życiowym. Rozejrzyj się. Prawdziwa miłość jest nie tam, gdzie szukasz”.

Nie mogę się doczekać reakcji.


Niedziela


Dzwonek do drzwi! To na pewno Łucja! Z wrażenia wylałem na siebie całą wodę lawendową pani H.

Cholera jasna! To tylko rodzina. Przyleźli wszyscy i teraz tłoczą się przy moim łóżku. Filip ciągle rozdarty między Helą a Kasicą. Mama miała już pierwszego pacjenta, ale nie chce zdradzić nazwiska, bo obowiązuje ją tajemnica lekarska. To podobno ciężki przypadek. Na wszystkie mamy pytania odpowiada: „Odmawiam składania zeznań”.


24 marca, coraz bliżej egzaminów


Dygot egzystencjalny bez zmian. Postanowiłem nie podchodzić do egzaminów. Powariowali wszyscy z tym wykształceniem! Całe szczęście, że się w porę opanowałem. Inaczej mógłbym zapaść na tajemniczą chorobę HAKIKI MORI, która wprost dziesiątkuje japońskie dzieci. Nie wytrzymują presji szkoły i odmawiają współpracy, barykadując się w pokojach.


Środa, 25 marca


Zadzwoniłem do Ełki. Nie może przyjść, bo się uczy.


Czwartek, 26 marca


Zadzwoniłem do Ozyrysa. Nie może przyjść, bo się uczy. Gruczoła w dalszym ciągu nie ma.


Niedziela


Zadzwoniła Łucja. Powiedziała, żebym przestał się ośmieszać i walczyć z wiatrakami. Podobno rozpoznała mnie po pretensjonalnym stylu. Cały czas mam dygot. Teraz nawet jakbym chciał, to i tak już nie zdążę się przygotować do tych egzaminów. Nie widzę przed sobą żadnej przyszłości. A na Gruczoła to naślę mafię gruzińską!


1 kwietnia


Przyszedł Gruczoł. Powiedziałem mu, że mam HAKIKI MORI. Stwierdził, że to śmiertelna choroba i zostały mi dwa tygodnie życia. Kiedy zacząłem krzyczeć, uspokoił mnie:

– Prima aprilis!

Bardzo śmieszne. Dorzucę mu jeszcze do pakietu ze dwóch Ukraińców. Postanowiłem, że pójdę do szkoły. Tym bardziej że Gruczoł nie chce mi przedłużyć zwolnienia. I tak, jak twierdzi, dał się wystarczająco zrobić w konia. Uważam, że powinni razem z mamą otworzyć prywatną przychodnię medyczną. Mają identyczne podejście do pacjenta.


3 kwietnia


Dla ratowania zdruzgotanej psychiki odciąłem się od toksycznego rodzinnego piekiełka i rzuciłem w wir nauki. Teraz obejrzę telewizję. Mam spore zaległości. Nie wiem, co się dzieje na świecie, bo własna rodzina stanowi dla niego niezłą konkurencję i wątpię, czy coś ją przebije. Już chyba nic nie zrobi na mnie wrażenia. Czuję się jak osiemdziesięcioletni starzec z chorą prostatą, wypalony i niezdolny do wzruszeń. Nienawidzę ich wszystkich! Zniszczyli mi najpierw dzieciństwo, potem młodość i jak Bóg da, zrujnują mi całe dorosłe życie. Żeby się z tego otrząsnąć, bodę musiał przez pięćdziesiąt lat chodzić na psychoanalizę!


Po obejrzeniu „Wiadomości” telewizyjnych


Wojna w Zatoce Perskiej trwa na całego. Szukają Saddama. Muszą się nieźle nagimnastykować, bo on ma siedemdziesięciu ośmiu sobowtórów. Na razie pojmali czterech. Do Iraku napływają kontyngenty wojsk sprzymierzonych. Polska też jest w koalicji antyterrorystycznej, bo nas zaszantażowali, że jak nie, to z przyjęcia do Unii figa z makiem. Boże! Więc lepsza przyszłość moich dzieci będzie okupiona krwią niewinnych polskich żołnierzy! Mamy stacjonować w starożytnym Babilonie. Polscy dowódcy twierdzą, że żołnierze są znakomicie przygotowani do służby w terenie pustynnym. Na wyposażeniu polskich wojsk są kosiarki do trawy i wentylatory sufitowe. Uczą ich też podstawowych pytań w języku arabskim: „Czy napijesz się ze mną polskiej wódki?”, „Czy mogę prosić do tańca pańską żonę?”, „Którędy do domu publicznego?”. Jestem dumny, że jestem Polakiem!

Obejrzałem też kolejny odcinek reality show pt.: „Z życia Sejmowej Komisji Śledczej”. Przez pierwszą godzinę rozprawiali o kondycji Adama Małysza, a później jedna śledcza złożyła wniosek o wykluczenie siebie z komisji. Na uwagę, że chyba owies jej uderzył do głowy, odpowiedziała, że inni posłowie są jeszcze głupsi niż ona, więc niech przewodniczący się jej nie czepia i nie łapie jej za słowa.

Trwają przygotowania do uroczystych obchodów półrocznicy afery z cygarem. Wziąłem udział w konkursie audiotele: Kto wysłał Pana Cygaro z propozycją korupcyjną?

a) George Bush

b) Władysław Gomułka

c) królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków

Waham się między a i c, bo jestem bardzo inteligentny i wiem, że Gomułka już od dawna nie żyje.

Dowiedziałem się też, że lista polskich afer gospodarczych rozszerzyła się o aferę biopaliwową, farmaceutyczną i zbożową. Rozumiem z tego, że samochody będą teraz jeździć na oleju rzepakowym, refundowane będą tylko leki produkowane w domu przez konkubinę byłego ministra zdrowia, ktoś zjadł sześćdziesiąt cztery tony zboża z rządowej rezerwy na wypadek klęski głodu. Podobno James Bond.

Z wielkim zainteresowaniem obejrzałem też „Poradnik podatnika”. Dowiedziałem się, że w tym roku wprowadzono dla społeczeństwa szereg udogodnień i aby dostarczyć PIT 08a11, nie trzeba już wypełniać PIT-u A 30b i PIT-u a 1201, tylko można je połączyć w jeden PIT B712, a wtedy wystarczy już tylko dołączyć dwa skserowane formularze K64-a1 i uzupełnić zeznanie o nowy PIT 07 (zgłoś się).

Ufff! Po raz pierwszy cieszę się, że nie mam żadnych dochodów i żyję na granicy ubóstwa.

Przed chwilą zadzwonił spanikowany ojciec. Też oglądał „Poradnik”. Pytał, czy nie wiem, gdzie schowali swoje formularze za zeszły rok. Twierdzi, że tym razem to na pewno Urząd Skarbowy wsadzi go razem z matką do więzienia.

– Myślisz, że zgodzą się na osobne cele?


Sobota, weekend


Mam zamiar pobuszować trochę w Internecie, więc jak tylko uwiniemy się z Adelą z porządkami, śmigam do domu. Zrobiłem zakupy dla naszej dwójki:

Dla mnie: serek waniliowy (z dużą zawartością wapnia na zęby, włosy i paznokcie), odtłuszczone mleko, chlebek graham (przeciw rakowi jelita grubego), ser żółty light (o zmniejszonej ilości cholesterolu), brokuły (błonnik i żelazo).

Adela: dwadzieścia deko szynki wieprzowej z tłuszczykiem, boczek wędzony, majonez wysokotłuszczowy, konfitura z wiśni (wysokosłodzona), chipsy meksykańskie Tacos (chili & pepper), orzeszki solone, dwa litry coca-coli, smalec wieprzowy, kilogram sernika wiedeńskiego, fasolka po bretońsku w słoiku, kluski śląskie ze skwarkami, chleb pszenny tostowy.

Boże! Na sam widok moja wątroba chowa się w płucach! Nie mam pojęcia, jak to możliwe, że Adela odżywia się tak niezdrowo, a ma osiemdziesiąt lat, czyta bez okularów i co roku bierze udział w biegu warszawskim na dwadzieścia kilometrów. Tymczasem ja jem tylko zdrową żywność, a mam dziury we wszystkich zębach, boli mnie kręgosłup, strzyka w krzyżu, niedosłyszę na lewe ucho i wchodząc po schodach na pierwsze piętro, muszę mieć przerwę na odpoczynek.


Popołudnie, w rodzinnej klinice psychiatrycznej


Rodzice ryją nawet pod dywanami w poszukiwaniu PIT-ów za zeszły rok. Był bardzo dostatni. Mama była gwiazdą telewizyjnego talk show, ojciec był jej gościem, a wcześniej pracował w galerii. Jak go wywalili, to został dyrektorem mojego gimnazjum. Na szczęście stamtąd go też wyrzucili i do dziś jest bezrobotny. Teraz rwie sobie włosy z głowy, bo nie stawił się na wezwanie w Urzędzie Pracy i stracił prawo do zasiłku i ubezpieczenia. Jak znam złośliwość losu, to pewnie teraz przytrafi mu się otwarte złamanie z przemieszczeniem i będziemy musieli decydować, czy płacić za leczenie, czy mu pechową kończynę odrąbać domowym sposobem.

– Zobacz w torebce. – Ojciec z zapamiętaniem zrywał tapetę w łazience.

– W jakiej torebce? – zapytała mama. – W torebce mam tylko niezbędne rzeczy: pończochy samonośne, tabletki antydepresyjne, pastylki na zgagę, dwie komórki, ładowarki do tych komórek, poradnik Toksyczni terapeuci, poradnik Toksyczni pacjenci, książkę Toksyczne dzieci, krem do depilacji i truskawkowo-miętową maseczkę nawilżającą.

Ojciec zastygł z płachtą w zgniłozielone latające talerze:

– Jesteś moją żoną od dwudziestu lat i nigdy nie widziałem cię w pończochach…

– Oj, nie nudź. Są mi potrzebne do pracy w grupie terapeutycznej. Najwyższy czas zmienić tę tapetę. Mój psychoanalityk doszedł do wniosku, że to ona była przyczyną moich porannych zaparć.

Zostawiłem ich z problemem maminych pończoch sam na sam i poszedłem na górę, gdzie stało nasze rodzinne sacrum – komputer. Oczywiście Gonzo grał w Pożeracza zwłok i co chwilę ekran zalewała zgniłoczerwona ciecz.

– Paf! Paf! Giń, nikczemny złamasie!

Czy nikt nie widzi, że na naszych oczach wyrasta psychopatyczny socjopata? Jeśli za kilka lat naszym krajem wstrząśnie seria brutalnych mordów, będę pierwszym, który zadzwoni na policję, wskaże sprawcę i zgarnie nagrodę komendanta. Choć wszystko we mnie protestowało, musiałem cierpliwie poczekać, aż zetrze na miazgę ostatniego nieszczęśnika. Gonzo, znudzony zabijaniem, dopuścił mnie wreszcie do kompa. Dwie godziny błąkałem się po stronie internetowej Urzędu Miasta Warszawy, by sprawdzić, jakich dokumentów potrzebuję do wyrobienia paszportu. Jeśli mamy latem wyruszyć z Ozyrysem na ekspedycję poszukiwawczą, to muszę być dobrze przygotowany. Swoją drogą zapowiada się ciężka orka, bo Ozi wie o swoim ojcu tylko tyle, że ma na imię Yusuf, mieszkał kiedyś w okolicach Gizy i jest skończonym łajdakiem. Wątpię, czy te wskazówki wystarczą nam do jego odnalezienia.

Wydział Spraw Obywatelskich. Okej. Enter. Indeks spraw. Nie ma biura paszportowego. Dobra, wpiszę w rubrykę: rodzaj sprawy – paszport. Nie znaleziono pozycji: paszport. No nieźle. Strona czytelna inaczej! Ciekawe, swoją drogą, co mi wypluje, jak na przykład wpiszę: bóbr.

Nie wierzę własnym oczom! Nie ma wydziału paszportowego, ale jest Wydział ds. Rozpatrywania Szkód Wyrządzonych Przez Bobry!!! W jakim kraju ja żyję?

Zszedłem na dół. Trwała poważna debata rodzinna. W obliczu jawnego cudzołóstwa własnego męża Hela postanowiła się wyprowadzić.

– Moje uczucia uległy bolesnej weryfikacji. Nie mogę być żoną człowieka, którego podniecają kobiety-cysty. Mamy zbyt rozbieżny system wartości moralnych i estetycznych. Jeśli sam nie zdołał podjąć decyzji, zrobię to za niego. Mam dość dzierżawienia jego genitaliów na zmianę z Łasicą.

Hela stała dumna, z odważnym makijażem na twarzy i wyglądała jak bohaterki amerykańskich dramatów psychologicznych w chwilach przełomu. Gonzo dłubał scyzorykiem w ścianie. Dziura miała już średnicę dziesięciu centymetrów.

– Chociaż sprawa dotyczy mojego syna, absolutnie się z tobą solidaryzuję – oświadczyła mama – i zapewniam cię, że Filip będzie w tym domu traktowany jak każdy mężczyzna. Po raz kolejny została udowodniona teza, że facet jest gorszym gatunkiem człowieka. Skoro zachowuje się jak pies, będziemy go traktować jak psa!

Na te słowa ojciec jęknął boleściwie i bezwiednie złapał się w obronnym geście za krocze, a Opona łakomie wyjadła ze swej miski resztki drobiowej wątróbki. Chyba nie przypadł jej do gustu pomysł, że ma teraz dzielić stół i łoże z Filipem. Na wszelki wypadek zaczęła ujadać, aż mama musiała jej obiecać, że Filip nie zajmie jej posłania w starym kartonie po burbonie Jim Bim. Tak więc pokój na górze się zwalnia i mogę się do niego z powrotem wprowadzić, tym bardziej że Adela ostatnio narzeka, bo nie pozwalam jej głośno słuchać Chemical Brothers. Kiedy Hela stała już w drzwiach z jedną walizką w ręce, Gonzo rzucił jej się w ramiona z przeszywającym szlochem.

– Mamo, ja zrobię wielką bombę zdalnie sterowaną, na impuls elektromagnetyczny. Na stronie internetowej Al-Kaidy jest instrukcja, Rudolf mi przeczyta i jak Łasica się zbliży do naszego taty, to ją rozerwie na strzępy. Ale nie umrze od razu, bo tam będzie pełno gwoździ i pomęczy się jeszcze kilka godzin. Będzie cała we flakach i może już się wtedy nie będzie tacie podobała, co?

– To, że jest brzydka, o niczym nie świadczy – odezwał się ojciec. – Twarz nie jest tą ulubioną częścią ciała dla mężczyzn.

Co ten ojciec wygaduje? Tylko mu jeszcze bardziej namąci w głowie. Tak czy siak, ofiarność Gonzo i jego gotowość do ratowania rodziny była tak szczera i wzruszająca, że wszyscy się popłakali i ani się obejrzałem, jak utworzyliśmy jakąś zwariowaną, dziwacznie splątaną grupę Laokoona. Całe szczęście, że ojciec wył mi rozdzierająco akurat w to ucho, na które niedosłyszę. I tak sobie trwaliśmy połączeni rodzinną tragedią, aż na szczycie schodów pojawiła się babcia ubrana w ślubny garnitur Bulwiaka. Na głowie miała kapelusz nasunięty na jedno oko, w kąciku ust nonszalancko wetkniętego papierosa i głosem Humphreya Bogarta zaczęła:

– Zagraj to jeszcze raz, Sam…

O rety! Znieruchomieliśmy z zapartym tchem, bo jeszcze nigdy nie widzieliśmy babci w męskiej wersji. Tymczasem ona splunęła na schody, czubkiem buta rozgniotła niedopałek papierosa i rzekła:

– Widziałem nieraz takie kobiety. Sprzedają się za jeden okruch namiętności w brudnych hotelowych pokojach. Potem w samotności łykają łzy, a ich splugawione ciało, co było portem dla wielu tułaczy, pieści jedynie na wpół opróżniona butelka podłej whisky. – Tu rozległ się brzdęk kostek lodu na dnie szklanki do long drinków. – Zatracają się w tym czekaniu na nich z dnia na dzień, lecz oni nigdy nie wracają i nigdy nie pamiętają ich imienia. Nadaremnie szukają na swej skórze choć śladu miłosnego dotyku, ranią swe ciało do krwi a w ustach mają smak gorzkiej samotności. Nie dla nich rodzinne ciepło i światło poranka, nie dla nich radosny śmiech dzieci.

Ostatnie słowa pokryły się z rytmicznym postukiwaniem camela bez filtra o zapalniczkę marki Zippo. Babcia zsunęła na twarz kapelusz tak, że cień wyostrzył zmęczone rysy jej twarzy, naznaczonej przez lata obcowania z ciepłym burbonem bez wody.

– Są tylko wypalonymi skrawkami letniej pamięci, oddechu szczęścia, co dmuchnął im w twarz i zostawił po sobie smugę cienia. Na zawsze czuć będą tylko skowyt tęsknoty za tym, co dotknął, ale całą słodycz zabrał daleko stąd. Jak najdalej od niej, od tej, z którą zbrukał świętą i czystą jak umyta szklanka żonę. To przed nią skamle na kolanach i wyznaje miłość, podczas gdy jego kochanka umiera samotnie w burdelu, wystawiona na sprzedaż za pół dolara. Ona. Żałosna, niekochana kobieta…

Trach! Babcia złamała ząb, dłubiąc w nim wykałaczką.


Minuta ciszy


Dostała owacje na stojąco, a potem podeszła do Heli i poklepała ją po ramieniu:

– Ani się obejrzysz, moja mała, jak on będzie wił się w mękach u twych stóp, rzygając na samo wspomnienie tego romansu, jak świnia, co się najadła zepsutego mięsa.

Co za celność obserwacji! Niepotrzebnie się martwiłem, że babcia już kompletnie ześwirowała i nie ma kontaktu z rzeczywistością. Szkoda tylko, że czeka ją teraz robienie kolejnej koronki w protezie.


Dzień przeprowadzki


Nie miałem pojęcia, że to będzie takie trudne. Adela najpierw udawała, że się cieszy, a w miarę jak się pakowałem, usta układały jej się coraz bardziej w podkówkę, aż wreszcie wyznała mi, że:

– owszem, jestem nieznośnym pedantem,

– owszem, jestem za nudny i za drętwy jak na swój wiek,

– owszem, doprowadzam ją do szału tym, że wszystko sprzątam w kuchni z blatów i nie może później niczego znaleźć,

– owszem, widzi, że nasze lekcje dykcji nie przynoszą rezultatów,

– owszem, grzebię jej po kątach i wściubiam nos w nie swoje sprawy, ale bardzo się do mnie przywiązała i teraz czuje się tak samo, jak wtedy, gdy umarł jej swawolny mąż podpułkownik lotnictwa. Poza tym przy mnie bardzo dobrze jej się ćwiczyło tai chi, bo mam pozytywne fluidy. Obiecała mi, że powtórzy to wszystko Łucji (zwłaszcza o tych fluidach), a ja obiecałem, że będę ją często odwiedzał i pomogę w wielkanocnych porządkach. Na koniec zrobiliśmy sobie małe ćwiczonko językowe (cały czas mam nadzieję zabłysnąć w sztuce Filipa. Wszystko wskazuje na to, że jednak on przejmie ostateczny nadzór, bo prawowitego reżysera na razie gdzieś wcięło). Starałem się bardziej niż zwykle, choć Bóg mi świadkiem, że nie było łatwo. Sami spróbujcie:


domokrążca żachnął się wręcz

strząsnął łupież sycząc:

stręcz sczepił kos wprost wzrost i sczezł

aż sążniście gryzł go giez


turlał brojler kolorowo

kordon króla krnąbrną krową

przez przesmyku, szumu susz

po wierzch szczytu, aż wzdłuż zbóż


Teraz będę musiał sobie założyć na język gips i poddać się długotrwałej rekonwares… lekonwarez…, rekonwalescencji. Tfu!


Środa, 8 kwietnia


Dziś przyszła do szkoły ekipa propagandowa do spraw Unii Europejskiej. Mieliśmy odczyt na temat korzyści, gdy wejdziemy, i strat, gdy nie wejdziemy. Bardzo to było wszystko skomplikowane, ale zapamiętałem, że zdejmą nam wreszcie knebel długoletniego ucisku, nauczymy się mówić po angielsku, zarabiać w euro i żyć na poziomie światowym. Będzie też można swobodnie pracować w dowolnym kraju Unii, co dla mnie jest bardzo korzystne na wypadek, gdyby moja aktorska kariera nabrała rozpędu. Ponieważ zbliża się referendum, każda para rąk jest potrzebna do pracy. Należy z pełnym poświęceniem uświadamiać nieuświadomione społeczeństwo i zachęcać je do głosowania na tak. To będzie wyraz naszej obywatelskiej postawy. Ja nie mam żadnej wątpliwości. Jestem za. Tak jak cała intelektualna, artystyczna i polityczna elita narodu. Dlatego zgłosiliśmy się z Elką i Ozyrysem na ochotnika. Będziemy uświadamiać naszą ulicę. Spotykamy się jutro, by ustalić strategię działania. Nie poddamy się, Europa na nas patrzy!


Po powrocie do domu


Wróg przystępuje do ataku, zła hydra unosi łeb! Na wycieraczce przed domem znalazłem ulotki z trupią czaszką i przekreślonym znakiem UE. Dowiedziałem się, że już podstępnie sprowadzono do Polski dziesięć tysięcy Żydów, którzy mają liczyć jaja polskich kur (??), a po wejściu do Unii nastąpi redukcja mieszkańców naszego kraju do liczby piętnastu milionów. Podobno Ameryka tak się umówiła. Niestety, nie było napisane z kim. Jak ojciec zobaczył to w moich rękach, wpadł we wściekłość. Biegał jak opętany po całym mieszkaniu, aż mama kazała mu zrobić cztery głębokie wdechy i przypomniała, że ma nadciśnienie.

– Mam nadzieję, że choć raz naród udowodni, że nasze IQ jest wyższe niż rzepaku – krzyczał. – Strach pomyśleć, że ludzie mogą uwierzyć w te bzdury! Jeśli nie wejdziemy do Unii, to zostanie mi tylko zakneblować się i podpalić w akcie rozpaczliwej desperacji! Jaki czwarty rozbiór Polski? Czwarty i ostatni to będzie, jak tym krajem zaczną rządzić chłoporobotnicy.


Piątek, 10 kwietnia


Mam kompletnie wyprany mózg. Dzisiaj na angielskim przez piętnaście minut zastanawiałem się, jak jest dziesięć. W mojej głowie uparcie wyświetlał się komunikat ZEHN, ZEHN. Mam przegrzane procesory od tej nauki i nerwy w stanie krytycznym. Wiem, że już nieskończoną ilość razy odgrażałem się załamaniem nerwowym („obiecanki cacanki”, jak mówi mama), ale czuję, że tym razem jestem już blisko. Codziennie mamy jakieś sprawdziany. Zasypiam z wizją ćmy włochacza nabrzozka (Biston betaluria), który zatruł się azotanem lub siarczanem glinku, uległ transgresji i aparatom szparkowym i wyleczył go Woodrow Wilson zasadą samostanowienia narodów. Jak tak dalej pójdzie, to zdam te egzaminy i będę mógł być weteranem quizów ogólnotematycznych na oddziale silnych nerwic wegetatywnych szpitala psychiatrycznego.

Przyszła Elka z Ozim.

– No to co robimy z tą Unią? – zapytałem, bo w tak ważnej kwestii nie można iść na żywioł. Musimy opracować plan skutecznej propagandy.

Elka zaproponowała, żeby chodzić po okolicznych domach i metodą przewrotnej retoryki nakłaniać mieszkańców do oddania swego głosu na tak. Ozi upierał się, że najlepsza jest perswazja siłowa.

– Mogę skrzyknąć paru kumpli i zastraszy się jednego z drugim.

Boże, co za krótkowzroczność! Moim zdaniem najlepsza jest metoda psychodramy. Nic tak nie działa na wyobraźnię, jak scenki prezentujące blaski życia w Unii i cienie życia w cieniu Unii.

– Moglibyśmy się przebrać i pokazać co nam grozi za kilka lat, jak nie pójdziemy na to referendum – zacząłem.

– A co nam grozi? – zapytała Elka z głupia frant.

– No jak to co? Będziemy żyć w lepiankach, odżywiać się korzonkami i kwiczeć na widok puszki coca-coli, która została po lepszych czasach. No i nie będzie leków hormonalnych nowej generacji!

Elka w popłochu złapała się za swój meszek nad górną wargą i to ją ostatecznie przekonało.

– Jezus, Maria! Nie możemy do tego dopuścić!


Spokojny sobotni poranek


Dłubałem sobie spokojnie w nosie i zastanawiałem się, dlaczego w alkoholach grupa wodorotlenowa wiąże się z resztą węglowodanową mocnym związkiem kowalencyjnym, a nie słabszym wiązaniem jonowym, kiedy wszedł zaaferowany Gonzo z wielką paką w rękach. Unosił się nad nią zagadkowy smród.

Genialne dziecko wyjaśniło mi, że to przesyłka dla Kasicy Łasicy zawierająca brudną bieliznę i skarpetki z całego tygodnia zarówno Filipa jak i jego własne.

– Coś jej się należy od życia. – wyjaśnił z miną eksperta od spraw rozwodowych i zmusił mnie, bym zaniósł przesyłkę na pocztę.

Miałem dużo nauki, ale muszę przyznać, że pomysł był wyśmienity. Wszyscy w domu zastanawiamy się, jak zakończyć ten chybiony romans. Jak zwykle gadamy w nieskończoność i tylko Gonzo przeszedł od słów do czynów. Zaimponował mi. Już widzę, jak kochanka z podekscytowaną miną rozpakowuje ten prezent. Ręczę, że wszystkie wyższe uczucia do Filipa przejdą jej natychmiast. No chyba, że ma akurat zapalenie zatok.

Ogólnie rzecz ujmując, cały ten romans ma stymulujący wpływ na naszą rodzinę. Gonzo zaś, który jest w zerówce i uczy się pisać, zaśmieca mieszkanie karteczkami, na których widnieje upiorna kobieta-pałąk z glistami wiszącymi na wysokości piersi i podpisami: GUPIA UASICA. Filip w dalszym ciągu upiera się, że ona jest ładna i zdolna. Ale jakby trochę mniej.

Dziś wieczorem ma przyjść do nas Bulwiaczek, żeby ujawnić się babci. Jesteśmy bardzo zdenerwowani. Ojciec okleja salon folią na wypadek, gdybyśmy musieli potem tuszować ślady i zmywać krew ze ścian. Mama piecze kaczkę. Koniec świata.


Wieczorem


Wszyscy żyją. Babcia na szczęście dziś znowu miała demencję i była w nastroju więcej niż swawolnym. Paradowała w gorsecie i czarnych pończochach kabaretkach, z melonikiem na głowie i makijażem podstarzałego wampa. Na głowie miała blond perukę a w ręku długą cygaretkę. Przechadzała się dostojnie i rzucała wszystkim powłóczyste spojrzenia. Z przedwojennego patefonu leciała Marlena Dietrich, a babcia wtórowała jej basem. Kiedy przyszedł Bulwiak, dreszcz przebiegł nam po plecach. Ale babcia rzuciła mu się na kolana i poklepując z czułością jego wielką brodawkę na nosie, zdemaskowała go:

– Kogo ja widzę? Toż to Gruba Berta we własnej osobie! No, nicponiu, długośmy cię nie widzieli.

– Ano miałem trochę roboty w Sztabie Propagandy.

Zgłupieliśmy dokumentnie, bo nie wiedzieliśmy, w co się bawią. Teleturniej wygrał w końcu ojciec i był z siebie bardzo dumny. Pierwszy odgadł osoby dramatu. Babcia była oczywiście Marlena a Bulwiak… Goebbelsem! Wyjaśnił nam potem, że oboje poznali się jeszcze przed wojną w jednej ze spelunek nocnego Berlina, gdzie Dietrich rozbierała się do kotleta, a Goebbels był tam znany jako lubieżny transwestyta. No to się nie dziwię, że Niemcy przegrali wojnę, skoro wizerunkiem Trzeciej Rzeszy zajmował się u nich jakiś zbok.

Kaczka okazała się niejadalna, bo mama zapomniała wyjąć z niej przed pieczeniem woreczek z wnętrznościami.


Niedziela


Odkąd Hela wyniosła się z domu, Łasica coraz częściej do nas przychodzi i stara się wkupić w łaski. Jesteśmy jednak niezłomni jak Komisja Śledcza. Filip pichci dziś kolację. Przygotowuje potrawę, którą sam wymyślił: „Bakłażan na kołderce z kurczaka lub… czasopisma”. To telewizyjne śledztwo pada wszystkim na mózg. Ozi też mówi do Elki: możemy się pouczyć lub czasopisma. To taki szyfr. Ale ja i tak wiem, że robią ze sobą rzeczy, o jakich ja mogę tylko pomarzyć.

Łucja zerwała z BB Blachą zaraz po tym, jak on zerwał z nią. Dziwna rzecz, jakoś teraz przestała mnie pociągać. Jestem zmęczony i rozczarowany kobietami jak Brudny Harry. Mam w sercu taką zadrę, że nie mogę przestać myśleć o zemście. Zupełnie nie wiem, jak rodzice mogą dalej być razem po zdradzie ojca? Może dlatego, że się nie kochają i łączy ich tylko wzajemne uzależnienie od robienia sobie przykrości? Wiem, że to niemęskie, ale marzę o tym, żeby mieć siedemdziesiąt lat, siedzieć ze swoją wierną żoną w ogródku i wybierać wzór płyty nagrobnej na wspólną mogiłę. Tym jest dla mnie miłość!

Po wczesnej kolacji poszedłem z wiarołomnymi kochankami na próbę do teatru. Premiera zbliża się wielkimi krokami, a oni wciąż szlifują rolę Kobiety-Cysty. Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie na gwałt zmieniać scenariusz, bo cysta zajdzie w ciążę. O Boże! I jeszcze każą mi grać płód w jej brzuchu! To dopiero wyzwanie dla scenografa, tym bardziej że go nie mamy. Nie mamy też oświetleniowców, reżysera dźwięku, inspicjenta i kostiumologa. Nikt mi nie pomaga, więc muszę sam znaleźć sposób na zagranie swojej postaci, trupa leżącego w śmietniku, którego w trzecim akcie zaczynają toczyć czerwie. Mam zamiar przez całą sztukę pojękiwać namolnie jako sumienie narodu i na koniec obsypać się czerwonymi guzikami, które nie tylko będą symbolizować robaki, ale także złe występki popełnione za życia i manifestujące się po śmierci gorejącymi ranami na całym ciele. Ma to być wyrafinowana aluzja do niemoralnego postępowania Kasicy Łasicy, która ukradła nam Filipa.


15 kwietnia


Jestem pańszczyźnianym chłopem uciskanym przez pana. Kilka dni nosiłem worki z cementem i robiłem zaprawę, aż mi popękały moje delikatne dłonie i mam na nich pełno bąbli. Uciskał mnie własny ojciec i matka wariatka. W zeszłym roku postawili w przedpokoju szafę wnękową i odliczyli ją sobie od podatku jako ulgę remontową. Okazało się jednak, że tym samym okradli nasze państwo, popełnili wykroczenie z paragrafu jakiegoś tam i oszukali urząd skarbowy, bo… nie mamy wnęki, więc nie mieliśmy prawa w świetle prawa odliczyć tej szafy. W pocie czoła stawialiśmy wnękę, czyli wznosiliśmy ścianki, między które wszedł felerny mebel. W razie kontroli kant się nie wyda. Wieczorami jak Janko Muzykant siadałem nad książkami i powtarzałem materiał. Czułem się, jak bohater pozytywistycznego wiersza o trudnym dzieciństwie. I miałem powody do dumy, że taki jestem dzielny i wytrwały, dopóki nie przypomniałem sobie, że jeden z nich nosił tytuł Jaś nie doczekał.

Łasica snuje się po naszym domu jak wyrzut sumienia. Co chwilę do kogoś podchodzi i pyta, czy może w czymś pomóc. Wczoraj opowiedziała po raz kolejny historię swego życia. Dzisiaj zawodzi, że cały czas była obiektem kpin przez swój krogulczy nos. Dopiero Filip rozbudził w niej kobietę i dzięki niemu ma wielokrotne orgazmy i szczytuje już bez pomocy dopingu.

Wszyscy uciekamy w popłochu, bo opis szczytującej Łasicy jest dla nas nie do zdzierżenia. Filip coraz częściej mnie pyta, czy nie wiem, co u Heli. Myślę, że zaczyna przeglądać na oczy. Jak wczoraj prał swoje ulubione spodnie w panterkę, wyznał mi, że nos Łasicy trochę mu przeszkadza przy całowaniu i musi trzymać głowę pod kątem czterdziestu pięciu stopni, co z kolei zgubnie wpływa na jego kręgosłup. Jasne, zwłaszcza moralny.

– Pamiętaj Rudi, że nie wszystko złoto, co się świeci… – zakończył mentorskim tonem i powlókł się do pokoju, skąd Kasica znad egzemplarza sztuki nawoływała histerycznie:

– Ale w tej scenie, kiedy cysta pęka, to ja chcę, żeby pękła, czy nie chcę? Bo nie wiem, jak mam to zagrać!

Czuję, że niedługo Filip przepędzi ją do stu diabłów i będzie dramat obyczajowy bez happy endu.


Dzień ciężkiej orki


Do szkoły zadzwoniła dziś pani z fundacji „Europa bez granic” i zapytała, jak nam idzie kampania prounijna. Zgodnie z prawdą, skłamałem, że świetnie. Na śmierć zapomniałem, że wziąłem na swoje rachityczne barki ciężar nie do udźwignięcia. Przy aplauzie całej rodziny postanowiliśmy z Elka, Ozyrysem i Gonzo rozpocząć akcję uświadamiającą na naszej ulicy. Podzieliliśmy się rolami: ja miałem być przybyszem-biznesmenem z lepszej przyszłości po wejściu do UE, Ozyrys Lucyferem, a Elka niewinną duszyczką, którą każdy z nas chce przeciągnąć na swoją stronę. Gonzo radośnie kwiczał, bo miał uosabiać komentujący wszystko chór grecki. Przystąpiliśmy do charakteryzacji. Długo się zastanawiałem, co przemówi najlepiej do naszych tępych sąsiadów, i doszedłem do wniosku, że musi to być bijący w oczy dobrobyt. Założyłem garnitur i całą rodzinną biżuterię. Mama nie zgodziła się, bym zabrał laptopa. Ostatecznie, bardziej niż biznesmena, przypominałem wędrującego Cygana obwieszonego błyskotkami, ale trudno. W razie czego, będę dodawał od siebie didaskalia.

Elka była w bieli i w wianku na głowie symbolizującym czystość i niepokalanie (hm… akurat co do tego mam wątpliwości). Ozi jako Lucyfer był ze swoją ciemną skórą bardzo wiarygodny. Chcieliśmy mu tylko jeszcze doprawić ogon Opony, ale się nie zgodziła. Jednak wszystkich przebił Gonzo! Zrobił sobie z tektury sztuczne głowy i naprawdę wyglądał jak trzy w jednym. Każda głowa ozdobiona była wieńcem z liści laurowych, po które specjalnie zasuwał do sklepu Bulwiak. Jeśli chodzi o przekaz merytoryczny, postanowiliśmy iść na żywioł i improwizować. Wierszem. Żegnani zachęcającymi okrzykami domowników, wyruszyliśmy na podbój świata.


Po powrocie do domu


Zawitaliśmy tylko do jednych drzwi, bo ta praca okazała się bardzo stresująca. Na wszelki wypadek poszliśmy na koniec naszej ulicy. Stanęliśmy na ganku w teatralnych pozach i zadzwoniliśmy. Gdy drzwi się otworzyły, od razu zacząłem:


Nie wyjeżdżaj na kraj świata!

Możesz się z Europą bratać

i od Diora mieć krawata.

W referendum „TAK” zakrakaj!


Dla podkreślenia czekającego nas dobrobytu podzwaniałem złotymi łańcuchami i sypnąłem wszystkim pod nogi garść pięcio- i dziesięciogroszówek, które już od jakiegoś czasu zbierałem na ten cel. Wreszcie chrząknąłem znacząco na Elkę, że teraz jej kolej.


Taka jestem skołowana,

Dawno nie jadłam banana.

Mam głosować tak, czy nie?

Ach, od kogo dowiem się?


Na ganku była już cała rodzina i patrzyli na nas jak na wycieczkę pensjonariuszy Tworek. Ozi splunął i krzyknął:


Jam Lucyfer bardzo srogi,

Rzucam kłody wam pod nogi,

Podpowiadam zgubne rzeczy,

Każę Unii wam zaprzeczyć!


Gonzo pomachał swoimi tekturowymi głowami i pamiętając, że ma komentować akcję dramatu, zaczął zawodzić jak zastęp płaczek:

– Aj waj! Aj waj!

Po tym niecelnym zagraniu nastąpiła chwila konsternacji i musieliśmy poczekać, bo Elka i Ozi dostali napadu śmiechu. Mnie jednak nie było wesoło, bo czułem, że nasza misja może skończyć się klapą i kompletnym niezrozumieniem przekazu. W tym czasie Gonzo się rozkręcał, odkrywając w sobie powołanie estradowe:


Jedna babcia drugiej babci ukręciła łeb bez kapci!

Ahahahhaha!!!

Jedna pani drugiej pani narzygała wprost do bani!

Ahahahahaha!!!


Pan domu wyminął moich nielojalnych przyjaciół pokładających się ze śmiechu i zniknął w głębi mieszkania. Po chwili wrócił ze słoikiem kiszonych ogórków i skonsternowany wybąkał:

– Tak, tego… bardzo ładnie, bardzo ładnie. Częstujcie się dzieci, hm… to z jakiego domu dziecka jesteście?

– Za moich czasów to się śpiewało: „Przyszliśmy tu na ostatki, nie mam ojca ani matki”, ale jakoś to było chyba w lutym… – dodała jego żona.

– Co się dziwić, taka tera bida, że dzieciaki się imają każdego sposobu, żeby trochę grosza zarobić. A może chleba ze smalcem byśta zjadły, co?

Ale nie zjedliśmy nic, nawet tych kiszonych ogórków, bo Gonzo przystąpił właśnie do swojego popisowego numeru („przeleć mnie w koniczynie mocno i lubieżnie…”) i musieliśmy już iść.

Jestem wstrząśnięty i zdruzgotany. O kompromitacji nie wspominając.


Ostatni dzień w gułagu


Ostatni sprawdzian przed przerwą świąteczną: „Ćma włochacz nabrzozek ma jasne skrzydła. W 1850 roku odkryto w Manchesterze ciemną odmianę tego motyla. Dziś jest ona bardziej popularna niż biała, jednak w innych częściach Wielkiej Brytanii białej jest więcej. Zasugeruj, co się mogło stać w Manchesterze i dlaczego tam białych ciem jest mniej?”


10 minut później


????????????????????

Dobra. Coś muszę napisać. Manchester to stolica piłki nożnej. Mam!

„To efekt popularności futbolu. Do produkcji pierwszych piłek używano białych nici, co doprowadziło do niemal kompletnej zagłady odmiany białej ćmy w okolicach Manchesteru. Do dziś przy klubie piłkarskim Manchester United istnieje Towarzystwo Przyjaciół Włochacza Nabrzozka, któremu aktualnie prezesuje po transferze Roberto Carlos. Funkcję tę pełni społecznie”.

Trochę ubarwiłem, ale babka od biologii i tak nie zna się na piłce nożnej.


Jutro zaczynają się ferie wielkanocne i całe szczęście, bo w domu trzeba umyć okna i wytrzepać dywany. Mama odgraża się, że w tym roku będzie inaczej i na trzy dni zamknie się w kuchni, robiąc mazurki, pieczenie i mnóstwo wysokokalorycznych pyszności, o przyrządzenie których w życiu byśmy jej nie posądzili. Mamy tylko jej nie wsypać przed koleżankami ze Stowarzyszenia Protest Song. Ja tam wolę się nie cieszyć przedwcześnie. Wymaga od nas, byśmy usiedli przy stole i całą rodziną malowali pisanki. Jeszcze nie zwariowałem!

Hela też ma przyjść. Czyżby mama miała jakiś plan pokojowy? No, no, kto by się spodziewał, że poświęci swą uwagę czemuś innemu niż praca, feministyczne turnieje szachowe czy cellulitis. Odkryłem nawet na stronie „Gazety” całe forum poświęcone temu problemowi! Te kobiety to mają nierówno pod kopułą. Kto by się przejmował jakimś nierównomiernym rozkładem tkanki łącznej. Co innego sprawdzanie stanu owłosienia na jądrach. Takiego forum to nie ma! I kto tu jest dyskryminowany?

Mama się w ogóle jakoś wyciszyła, od kiedy na nowo otworzyła gabinet i zmieniła profil. Zamiast wyciągać z depresji, funduje zmartwienia z puli:

– rodzinno-partnerskiej,

– zawodowej,

– zdrowotnej,

– społeczno-obyczajowej.

Aż trudno uwierzyć, ale nie może się opędzić od chętnych. Najwięcej ma klientów z show-biznesu. Są zblazowani i znudzeni sukcesem. Przychodzą do mamy po ożywiającą odmianę. Proszą, żeby ich czymś dobiła, bo są tak zadowoleni z życia, że stracili całą motywację.

Interes rozkręca się wspaniale. Mama współpracuje już teraz z agencją detektywistyczną, która zajmuje się wyszukiwaniem różnych afer z życia jej klientów. Tylko z jednym jest cały czas poważny problem. Niezmiennie od miesięcy na wszystkie pytania mamy odpowiada: „W odpowiedzi na pytanie pana posła, odmawiam udzielenia odpowiedzi”. Aż się boję pomyśleć, kto to może być.

To dla mnie niezrozumiałe i mocno podejrzane, ale nie narzekam, bo kupili mi w końcu moje wymarzone levisy 501. Znowu jestem w pierwszej lidze. Yuhuuu!

Dzwoniła Łucja i powiedziała, że chce ze mną malować pisanki. Na początku chciałem jej odmówić z czystej zemsty za złamane serce, ale w końcu wymiękłem i wyszeptałem, że malowanie z nią wielkanocnych jaj to więcej niż akcja reanimacyjna z Pamelą Anderson w roli głównej. Zresztą ona podobno ma jakąś złośliwą odmianę żółtaczki, więc to i tak by mi się nie opłacało. Mama podsłuchiwała całą naszą rozmowę i jak skończyliśmy, wzniosła oczy do góry:

– Następny. Jak nie urok to… przemarsz wojsk.


Wielka sobota


Oto, co zrobiłem w ciągu kilku ostatnich dni:

– umyłem łącznie osiem okien (pięć w domu i trzy u Adeli),

– wytrzepałem cztery dywany,

– wyczyściłem wszystkie kafelki w łazience,

– pomyłem futryny drzwi,

– wypastowałem podłogi,

– zwymiotowałem po pastowaniu,

– zeskrobałem kamień z zębów babci (sztucznych) i swoich (naturalnych),

– dwanaście razy byłem w supermarkecie, tachając siatki z zakupami jak jakaś nawiedzona Matka-Polka,

– wypatroszyłem kaczkę (bo inni się brzydzili),

– wykąpałem Oponę (opluła mnie),

– zrobiłem przegląd starych numerów „Playboya” (bo już się nie mieściły w tajnej skrytce pod łóżkiem),

– poszedłem z Gonzo do fryzjera (całą drogę darł się, że chce trwałą ondulację),

– wysłałem dwadzieścia siedem maili z życzeniami świątecznymi (na te dni świątecznej chwały / żeby jajka wam dyndały / niczym bombki na choince / uśmiech kwitł na każdej mince),

– czterdzieści dwa razy sprawdzałem outlooka, ale jeszcze nie przyszło żadne podziękowanie,

– godzinę próbowałem wydostać zza lodówki kawałek sera, który wpadł tam dwa miesiące temu,

– upiekłem trzy mazurki, z których udał się jeden.

Teraz leżę na podłodze w kuchni w stanie kompletnego wycieńczenia. Rodzice nie wezwali jeszcze Gruczoła, tylko omijają mnie, kręcąc się po całym domu, co chwila nadeptują mi na rękę albo potykają się o moje wyniszczone ciało pańszczyźnianego chłopa. Jeszcze trochę sobie podogorywam a potem wstanę, bo wszyscy się zwalają na malowanie pisanek.


Wieczór


Dom wygląda bardzo odświętnie. Jedynym niepokojącym akcentem są monstrualne palmy wielkanocne skonstruowane przez Gonzo z najrozmaitszych przedmiotów. Najbardziej upiorna przedstawia kukłę z miotły zwieńczoną wiąchą zbóż i łowickimi wstążkami, ze sztucznymi piersiami wykonanymi ze z lekka już podgniłych jabłek i emblematami SS. Jakby tego było mało, Gonzo ozdobił ją moim nieużywanym aparatem ortodontycznym. Żeby nie było wątpliwości, w jedno z jabłek wbity jest nożyk do obierania ziemniaków z karteczką: GUPIA UASICA WE SIWIENTA. Filip próbował ją dyskretnie przenieść na mniej eksponowane miejsce, ale jak tylko się do niej zbliżał, Gonzo i Opona zgodnie ujadali. Filipowi z wolna mija oczadzenie i przegląda na oczy, a nawet pyta retorycznie, dlaczego nikt go nie powstrzymał.

Dobre sobie! Żal mi go, bo Łasica wydzwania do niego czterdzieści razy dziennie i stręczy go z uporem obłąkanego sutenera. Za nic nie chce dopuścić do ochłodzenia ich stosunków. Wczoraj płakała, że ma córkę w szpitalu, a on nie chce jej adoptować. Swoją drogą myślę, że to dziecko jest jedynie wytworem jej konfabulacji, bo do tej pory nikt z nas go nie widział. I całe szczęście. Wersja: Łasica-matka jest jeszcze bardziej nie do przyjęcia niż Łasica-kochanica. Szykuje nam się w rodzinie Fatalne zauroczenie 2. Muszę czym prędzej kupić króliczka.


Bezsenna noc


Długo przygotowywałem się psychicznie na malowanie jaj razem z Łucją. Na początku dosłownie świat zawirował mi przed oczami ze szczęścia, ale zaraz potem wpadłem w popłoch. Doznałem tego nieszczęsnego deja vu i przypomniało mi się, jak w zeszłym roku ciężko pracowałem nad klatką piersiową, dykcją i zgryzem. Jak oplakatowałem całe warszawskie metro szukając jej. Dosłownie odebrało mi rozum. I kiedy ją wreszcie zdobyłem, kiedy połączyła nas nić intymności (ja bym chciał, żeby jeszcze bardziej nas splątała), niczym Trystiana i Izoldę, to ona ni stąd, ni zowąd… mnie porzuciła. I to dla kogo? Dla bezwłosego recydywisty z pustakami w głowie! Wpadłem najpierw w furię, potem w histerię, a na końcu w depresję. I zaczynałem już wychodzić na prostą, gdy ona ponownie, jakby nigdy nic, zadzwoniła i złożyła mi niemoralną propozycję malowania jaj. Wielkanocnych.

Musiałem stanąć oko w oko z własnymi potrzebami i rozstrzygnąć, czy znowu chcę z nią być, czy nie. Wbrew pozorom, to wcale nie jest takie oczywiste. Przez godzinę w mojej głowie toczyła się walka pomiędzy erosem (TAK!!!) a logosem (NIECH CIĘ RĘKA BOSKA BRONI!!!). Nie byłem pewien, czy jestem w stanie znieść wszystkie konsekwencje mojego wyboru?

O rany! Jakby każdy tak podchodził do sprawy, to ludzkość by wyginęła, a po namiętnych romansach, ukradkowych schadzkach i porywach chwili ślad by nawet nie został. Może najwyżej w muzeum. W ten sposób z życia człowieka zniknęłaby raz na zawsze zdrada, jedyne (oprócz kultury) źródło cierpienia. Muszę opatentować ten wynalazek! Chciałem rzucić monetą, ale bałem się, że wyjdzie nie ta opcja, którą chcę (jeszcze nie wiem, którą chcę). No i to by było pójście na łatwiznę, zdanie swego życia na przypadek i w ogóle tchórzliwe spychanie do podświadomości niewygodnych emocji. A wiadomo, co takie wyparte treści potrafią zrobić z człowiekiem. Wystarczy spojrzeć na Gąbczaków. Zrobiłem listę „za” i „przeciw” byciu z Łucją w miłosno-erotycznym (mam nadzieję) związku wzajemnego współuzależnienia.


ZA:

– prawidłowy rozwój psycho-fizyczny

– awans na liście rankingowej w klasie

– swobodny dostęp do seksu (?)

– kocham ją!


PRZECIW:

– ciągły stres wegetatywny, czy podołam temu związkowi

– nerwica seksualna, czy podołam

– strach przed porzuceniem

– niepewność i stany lękowe

– rozdarcie między miłością a pracą (przecież się nie sklonuję).


Z tego podsumowania nic nie wynika. Cokolwiek zrobię, będę żałować. Chyba powinienem się trzymać od niej z daleka. Z drugiej strony, los sam wpycha ją w moje ręce. Boję się, ale zaryzykuję, Boże, jak ja ją kocham!


No i czekałem cały wieczór a ona… nie przyszła. Poszła rozmawiać z BB Blachą 450, czy ich związek ma sens. Już ja wiem, jak to się skończy. Po prostu nie mogę uwierzyć w swoją naiwność! Od dziś postanawiam być wobec kobiet twardy, niezłomny i zblazowany jak Clint Eastwood.

A teraz przebieg malowania jaj. O! To była prawie bitwa na pisanki. Wpadła Hela i muszę przyznać, że samotne życie znakomicie jej służy. Ma promienną cerę i duże oczy zamiast zapuchniętych od płaczu powiek. Gonzo siedział jej cały czas „na barana”. Filip starał się zaprezentować z jak najlepszej strony, ale niestety większość czasu spędził w toalecie, bo dostał rozstroju żołądka. On jest taki wrażliwy. A potem nie patrzył jej w oczy tylko w dekolt. Ja zresztą też. I ojciec.

Jedynym mężczyzną, który zachował się na poziomie, był Bulwiak pochłonięty ekstatycznym flirtem z babcią i Adelą na zmianę. Muszę się do niego zapisać na korepetycje.

Na początku wszystko szło według planu. Stół był zawalony jajami na twardo, a my, wyciągając z wysiłku języki, nanosiliśmy na nie jakieś owieczki, baranki, kurczaczki, kwiatki, sratki. Mama malowała portret Gertrudy Stein. I wszystko było dobrze, dopóki nie poszła do kuchni przygotować sos żurawinowy do pieczeni. Wtedy w ojca wstąpił szatan i domalował Gertrudzie wąsy. Chichotaliśmy jak szaleni, ale mama się po prostu wściekła. Czar sielanki prysł tym bardziej, że trzymała w ręku nóż ociekający krwią z karkówki wieprzowej. Tata schował się za Bulwiaka, ale to mu i tak nic nie pomogło, bo usłyszał wyrok:

– Dla ciebie będzie w te święta tylko woda i suchy chleb.

Ojciec zaczął się tłumaczyć, że przecież tylko żartował, ale mam ucięła dyskusję:

– To jeszcze przez te wszystkie lata nie dotarło do ciebie, że nie mam poczucia humoru, jestem mściwa i pamiętliwa?

Jak zwykle, Gąbczak senior szukał u nas wsparcia, ale Antek był rozdarty między dwiema kobietami i zastanawiał się właśnie, którą uwieść i sprzeniewierzyć jej oszczędności.

– Ta bigamia jest mi sądzona – lamentował.

Natomiast ja z wypiekami na twarzy obserwowałem rozgrywkę między Helą a Filipem. Nie odzywali się do siebie, tylko komunikowali za pomocą pisanek. On podtykał jej istne dzieła sztuki: na jednej było serce przebite strzałą, na drugiej napis: MY BABY. Hela za każdym razem pokazywała mu jajo z szubienicą. Wreszcie spojrzała mu w oczy i zrobiła gest, jakby podrzynała sobie gardło. Strasznie mnie rozśmieszyła ta ich pantomima, ale Filip wstał i z wściekłością zaczął rozbijać wszystkie nasze pisanki. On doprawdy nie potrafi z podniesionym czołem znosić przeciwności losu. Rozpieszczony bawidamek! W ten sposób zostaliśmy na święta bez jaj, co mnie załamało, bo przecież jajka są symbolem odrodzenia i nowego żywota, a to znaczy, że nic się nie zmieni i dalej będę pechowym dziwolągiem drepczącym przez życie świńskim truchtem. Aż mnie na samą myśl bolą raciczki.

Staliśmy nad zmasakrowanymi symbolami odrodzenia, dopóki ojciec nie zreflektował się:

– Oj tam, wielkie halo. I tak nie zdążyliśmy ich poświęcić.

Boże, wybacz mi, że żyję w gnieździe rozpusty i bezwstydnego ateizmu!

Gwóźdź do trumny wbił Gonzo, który wniósł z dumą wielkie, surowe i śmierdzące jajo i oświadczył:

– To dla Łasicy, żeby o nas zawsze pamiętała.

To dziecko ma jednak złote serce.


Niedziela wielkanocna


Babcia zniknęła! Nie stawiła się na uroczyste śniadanie. Przeszukaliśmy całe mieszkanie i ani śladu. Głowiliśmy się nad tym całą godzinę, grzebiąc smętnie widelcami w świątecznych potrawach. Może umarła i leży gdzieś, czekając na pochówek? To by był straszny niefart.

Ze stuporu wyrwał nas dzwonek telefonu:

– Oszukał mnie!

W pierwszej chwili myślałem, że to Kasica Łasica, której Filip nierozważnie obiecał małżeństwo, ale to była zapłakana Adela.

– Antoni mnie oszukał! Miał mnie dziś rano porwać w stylu romantyczno-sentymentalnym i czekam tu na niego cała podekscytowana drugą godzinę. Łupie mnie już w krzyżu!

Nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Bulwiak porwał babcię! Ale dlaczego, skoro wcześniej już dokładnie wyczyścił jej konto?

– To proste – przemówił ojciec znad pstrąga w galarecie. – Po prostu miłość.

– Widzę, że mamy w rodzinie eksperta? – fuknęła gniewnie mama, przekładając równocześnie swoje ości na jego talerz.

– Nie rozumiem cię kochanie. Jak tylko usłyszysz to słowo, od razu zamieniasz się w Mohammeda Ali.

– Przestałam wierzyć w miłość, jak tylko za ciebie wyszłam. A teraz ten baran utwierdził mnie jeszcze w słuszności moich sądów. – Tu mama wskazała brodą z podwójnym podbródkiem w stronę Filipa.

Wszyscy wstali od stołu i rozeszli się obrażeni. Tylko Gonzo konstruował herb naszej rodziny z rybiego łba.

Poszedłem do swojego pokoju i aż do obiadu martwiłem się o babcię. Całe szczęście, że okres radosnej płodności ma już za sobą, więc jej szaleństwa nie przyniosą konsekwencji w postaci ryczącego noworodka. Miks z babci i Bulwiaka byłby zaiste dużym wyzwaniem dla inżynierii genetycznej. Ale jej ucieczka oznacza też, że jeszcze mniej mi skapnie w przypadku jej nagłego zejścia. Od tylu lat mami mnie tym spadkiem, ale czuję, że odziedziczę po niej tylko skłonność do dziwactw i artretyzm.


Wpis pełen paniki


Kasica Łasica zabarykadowała się w pokoju babci!!! Oszaleję! Ciągle sobie na niego ostrzę zęby, ale zawsze ktoś mnie ubiegnie. A przecież z całej naszej rodziny, znajomych, kochanek i kochanków, to ja potrzebuję teraz najbardziej skupienia i odizolowania! Wątpię, czy istnieje w Polsce drugi nastolatek, który do egzaminów końcowych przygotowuje się w równie ekstremalnych warunkach. Ale jak tu oczekiwać od tego zwariowanego świata spokoju, skoro nawet takie boże stworzonka jak biedronki angielskie są nękane chorobami wenerycznymi. Muszę koniecznie zapamiętać tę wstrząsającą informację, żeby zabłysnąć przed komisją egzekucyjną. To znaczy egzaminacyjną.

A teraz do rzeczy. W samo południe, niczym John Wayne pojawiła się w naszym przydomowym, zarośniętym chwastami ogródku Kasica Łasica i stanąwszy w rozkroku, wyjęła z kieszeni zapalniczkę. W pierwszej chwili myślałem, że dokona samospalenia i wreszcie będzie z nią spokój, więc rzuciłem się do okna, żeby mieć najlepszy widok. Stałem w pierwszym rzędzie, za mną tłoczyła się reszta spanikowanej rodziny.

– Jezu, podpali się! – wyszeptała mama.

– Gorzej, puści nas wszystkich z dymem. Jasna cholera! Że też musiało ci się zebrać na amory z jakąś rozhisteryzowaną frustratką!

Ojciec spojrzał z wyrzutem na Filipa, ale zaraz zamarł z rozmarzonym wyrazem twarzy. Widać przypomniały mu się jego własne miłosne ekscesy, których mama o mało nie przypłaciła utratą twarzy. Przyganiał kocioł garnkowi!

Tymczasem Łasica zakończyła ustawianie stosu złożonego głównie z poniewierających się przed domem gratów. Splunęła trzy razy przez lewe ramię i… poszłoooo!

– Co robisz nosowaty potworze? – nie zdzierżyła mama.

Łasica, łkając teatralnie, wyrecytowała:

– Oczyszczam moją sakralną przestrzeń. Muszę zabić tę miłość, dlatego palę wszystkie wspomnienia na rytualnym stosie.

To rzekłszy, wyjęła z kieszeni czarne koronkowe stringi i rzuciła w ogień. Filip jako zapalony fetyszysta próbował je ratować i szamotał się z nią zaciekle, ale Łasica była tak roztrzęsiona, że w końcu przywaliła mu kawałkiem nadpalonego krzesła. Gonzo ruszył ojcu na ratunek. W świątecznym mundurku, ze świeżo wybrylantynowanymi włosami dopadł do jej łydki i boleśnie ukąsił przy radosnym wtórze Opony. Jezu, wyglądał jak hrabia Drakula. Łasica zawyła zupełnie bez klasy i zaczęła wrzeszczeć, aż sąsiedzi idący do kościoła przystanęli z zainteresowaniem:

– To tak mnie kochasz, oszuście matrymonialny? A kto chciał zapaść się ze mną w niebyt i namawiał mnie do eksperymentów seksualnych?

– Chryste, kobieto, wstydu oszczędź! Przecież nie wszystko jest na sprzedaż! Ludzie patrzą, dzieci słuchają! – jęczał Filip.

Obgryzaliśmy z ojcem nerwowo paznokcie, wprost płonąc z ciekawości. Niestety, Łasica przerwała w najlepszym momencie. Podniosła dumnie swój haczykowaty nos, kuśtykając wyminęła wszystkich i pognała na górę, ciągnąc za sobą smugę krwi z pogryzionego odnóża. Szczęknął przekręcany w pokoju babci zamek i za drzwiami zaległa złowroga cisza.

Загрузка...