4

Po zachodzie słońca ochłodziło się. Ponieważ ogień uważano za rzecz święta, uroczyście zapalano lampy i przenośne piecyki. Niewolnik padł na twarz i oznajmił, że kolacja jest gotowa. Everard poszedł z nim przez długą salę, gdzie pełne ekspresji freski przedstawiały słońce i byka Mitry, minął dwóch włóczników i znalazł się w małej, jasno oświetlonej komnacie. Paliły się tam wonne kadzidła, a podłoga była wyłożona dywanami. Zgodnie z greckim obyczajem przy stole zastawionym niegreckimi talerzami ze złota i srebra stały dwie leżanki; niewolnicy czekali w pobliżu, a z sąsiedniego pomieszczenia dobiegała muzyka podobna do chińskiej.

Krezus z Lidii uprzejmie skinął głową na powitanie. Kiedyś był przystojnym mężczyzną o regularnych rysach twarzy, ale musiał bardzo się postarzeć od czasu, kiedy jego bogactwa i potęga stały się przysłowiowe. Miał długą siwą brodę i włosy, ubrany był w tunikę greckiego kroju, lecz czerwoną na perską modłę.

— Ciesz się, Meandrze z Aten — rzekł po grecku i nadstawił twarz.

Everard pocałował go w policzek. Gospodarz dawał w ten sposób do zrozumienia, że uważa pozycję społeczną gościa za niewiele niższą od własnej. „To miło z jego strony — pomyślał Amerykanin — nawet jeśli niedawno jadł czosnek”.

— Ciesz się, panie. Dziękuję ci za twoją dobroć.

— Ten samotny posiłek nie miał cię poniżyć — powiedział były król. — Chciałem tylko… — Zawahał się i dodał: — Zawsze uważałem się za bliskiego kuzyna Greków i moglibyśmy poważnie porozmawiać…

— Panie, zaszczycasz moją skromną osobę ponad wszelką miarę. — Zwyczajowa wymiana uprzejmości trwała jeszcze przez jakiś czas, aż wreszcie obaj spoczęli na leżankach przy stole. Everard rozpoczął dawno przygotowaną opowieść o swoich rzekomych podróżach. Od czasu do czasu Krezus zadawał niepokojąco szczegółowe pytania, lecz każdy agent bardzo szybko uczył się unikać takich kłopotliwych pytań.

— Istotnie, czasy się zmieniają. Masz szczęście, że przybywasz na początku nowej epoki — stwierdził Krezus. — Świat nigdy nie znał króla wspanialszego od… — Te i następne słowa wypowiedział bez wątpienia pod adresem tych spośród domowników, którzy dodatkowo pełnili funkcję królewskich szpiegów, ale były one szczere.

— Sami bogowie sprzyjali naszemu władcy — ciągnął Krezus. — Gdybym wiedział, jak go naprawdę chronili i że opowieść p tym wcale nie jest bajką, jak wtedy sądziłem, nigdy nie wystąpiłbym przeciwko niemu. Nie można wątpić, że jest wybrańcem bogów.

Chcąc zachować konsekwencję w swojej maskaradzie, Everard rozcieńczał wino wodą i żałował, że nie wybrał mniej, niż Grecja, ceniącej trzeźwość ojczyzny.

— Co to za opowieść, panie? — zapytał. — Wiem tylko, że Wielki Król jest synem Kambyzesa, który władał tą prowincją jako wasal Meda Astiagesa. Czy jest coś jeszcze?

Krezus pochylił się do przodu. W migotliwym świetle lamp jego oczy nabrały dziwnego blasku, pojawiła się w nich dionizyjska mieszanka przerażenia i entuzjazmu, o których to uczuciach zapomniano w epoce Everarda.

— Posłuchaj więc i powtórz tę opowieść swoim ziomkom — powiedział. — Astiages wydał swoją córkę Mandane za Kambyzesa, ponieważ wiedział, że Persów uciskało narzucone przez niego ciężkie jarzmo. Chciał w ten sposób złączyć ich wodzów więzami pokrewieństwa ze swoim domem. Kambyzes jednak zachorował i słabł coraz bardziej. Gdyby umarł i jego nieletni syn, Cyrus zasiadł na tronie Anszanu, regentami zostaliby perscy wielmoże nie związani z Astiagesem. W dodatku prorocze sny ostrzegły króla Medów, że Cyrus pozbawi go korony. Dlatego Astiages rozkazał swojemu krewnemu, Królewskiemu Oku Aurwagauszowi (Krezus nazywał go Harpagosem, gdyż hellenizował wszystkie perskie imiona), żeby uwolnił go od małego księcia. Harpagos posłuchał mimo protestów królowej Mandane. Kambyzes był zbyt chory, żeby jej pomóc, a poza tym Persja nie mogła się zbuntować bez przygotowania. W końcu jednak medyjski wielmoża postanowił ocalić Cyrusa. Zamienił więc księcia na urodzone nieżywo dziecko pasterza, któremu kazał przysiąc, że nie zdradzi tajemnicy. Następnie zawinął martwego chłopca w królewskie szaty i pozostawił go na zboczu wzgórza. Później, kiedy oficjalni przedstawiciele medyjskiego dworu stwierdzili śmierć niemowlęcia, pochował fałszywego królewicza. I tak oto nasz pan Cyrus wyrósł wśród pasterzy. Kambyzes żył jeszcze dwadzieścia lat, lecz nie miał innych synów. Nie był też dostatecznie silny, aby pomścić śmierć pierworodnego. Gdy w końcu umarł, nie zostawił następcy, którego Persowie chcieliby uznać za władcę, Astiages zaś ponownie obawiał się niepokojów w podbitym kraju. W tym też czasie pojawił się Cyrus i dał się poznać dzięki pewnym znakom. Astiages, żałując tego, co uczynił, przyjął go i uznał za następcę Kambyzesa. Cyrus pozostawał jego wasalem przez pięć lat, ale tyrania Medów ciążyła mu coraz bardziej. Harpagos pozostający w Ekbatanie również miał powody do zemsty; żeby go ukarać za nieposłuszeństwo w sprawie Cyrusa, Astiages zmusił go do zjedzenia własnego syna. Zrozpaczony Harpagos zaczął spiskować z innymi medyjskimi wielmożami. Swoim przywódcą spiskowcy uczynili młodego króla Persów. Persja zbuntowała się i po trzyletniej wojnie Cyrus został władcą obu ludów. Czy bogowie kiedykolwiek bardziej otwarcie wyjawili swoją wolę?

Przez chwilę Everard siedział spokojnie przy stole. Słyszał, jak w ogrodzie zimny jesienny wiatr szeleści w koronach drzew.

— Czy to prawda, a nie fantastyczna plotka? — zapytał.

— Odkąd przyłączyłem się do perskiego dworu, opowiadano mi o tym wielokrotnie. Sam król poręczył za prawdziwość tej opowieści, podobnie jak Harpagos i inni, których to bezpośrednio dotyczyło.

Lidyjczyk nie mógł kłamać, jeśli powoływał się na słowa swojego władcy; szlachetnie urodzeni Persowie słynęli z prawdomówności, a przecież w całej swojej karierze w Patrolu Everard nie słyszał niczego bardziej wiarygodnego. Była to historia opowiedziana przez Herodota — z niewielkimi zmianami powtórzona później w Szah-name.

Jednakże naoczni świadkowie potwierdzali prawdziwość tej historii!

Na pewno kryła się w tym jakaś tajemnica. Everard przypomniał sobie, po co tu przybył. Po wyrażeniu stosownego zdumienia pokierował rozmową, tak by mógł w końcu powiedzieć:

— Dotarły do mnie pogłoski, że szesnaście lat temu przybył do Pasargade pewien cudzoziemiec. Ubrany był jak biedny pasterz, lecz okazał się magiem-cudotwórcą. Mógł tutaj umrzeć. Czy mój łaskawy gospodarz wie coś o tym?

Czekał w napięciu. Przeczuwał, że Keith Denison nie zginął z rąk jakiegoś opryszka i nie skręcił karku ani też nie zakończył życia w podobny sposób. W takim przypadku Patrol odnalazłby jego chronocykl. Ratownicy mogli przeczesać okolicę nie dość starannie, żeby odnaleźć Denisona, ale dlaczego ich detektory nie zdołały wykryć pojazdu czasu?

Manse przypuszczał, że wydarzyło się coś bardziej skomplikowanego. Gdyby Keith przeżył, na pewno zszedłby z gór w doliny, gdzie istniała cywilizacja, wprawdzie prymitywna, lecz zawsze cywilizacja.

— Szesnaście lat temu? — Krezus szarpnął brodę. — Nie było mnie tu wtedy. Wiem, że w tym kraju pojawiały się liczne wieszcze znaki, bo właśnie wtedy Cyrus zszedł z gór i jako prawowity następca tronu został królem Anszanu. Nie, Meandrze, nic o tym nie wiem.

— Pragnąłem odnaleźć tego maga — odrzekł Everard — ponieważ pewna wyrocznia…

— Możesz rozpytać się o niego wśród służby i mieszkańców miasta — zaproponował Krezus. — Sam popytam o to na dworze. Zostaniesz tu jakiś czas, prawda? Może król zechce cię zobaczyć. Zawsze interesowali go cudzoziemcy.

Rozmowa skończyła się wkrótce potem. Uśmiechając się kwaśno, Krezus wyjaśnił, że Persowie wcześnie kładą się spać i wcześnie wstają, i dlatego musi być o świcie w pałacu królewskim. Niewolnik odprowadził Everarda do jego pokoju, gdzie czekała na niego ładna uśmiechnięta dziewczyna. Manse zawahał się, przypomniawszy sobie pewną chwilę w przyszłości, od której dzieliły go dwadzieścia cztery wieki. Do diabła z tym! Człowiek powinien brać to, co mu proponują bogowie, znani przecież ze skąpstwa.

Загрузка...