9 Teoria

– Czy mogę ci zadać jeszcze tylko jedno pytanie? – Poprosiłam. Pędziliśmy z nadmierną prędkością jakąś pustą ulicą i Edward zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na to, co dzieje się na drodze.

Westchnął.

– Tylko jedno – podkreślił i napiął mięśnie twarzy, jakby szykował się na przyjęcie ciosu.

– Hm… Mówiłeś, że wiedziałeś, że nie weszłam do księgarni a potem poszłam na południe. Jak to odgadłeś?

Spojrzał gdzieś w bok, znów zastanawiając się nad właściwą odpowiedzią.

– Myślałam, że już nic przed sobą nie ukrywamy.

Nieomal się uśmiechnął.

– Dobrze, już dobrze. Zwęszyłem twój trop. – Przeniósł wzrok na drogę, żeby nie krępować mnie tym, że widzi moją zadziwioną minę. Nie wiedziałam, jak to skomentować, postanowiłam jednak przemyśleć później, co też daje mu taka zdolność. Na razie szukałam w głowie kandydata na kolejne pytanie – Edward nareszcie zaczął mówić i musiałam to w pełni wykorzystać.

– Nie odpowiedziałeś na jedno z moich pierwszych pytań – ” Grałam na zwłokę.

Spojrzał na mnie nieprzychylnie.

– Na które?

– Jak to działa? Jaki jest mechanizm tego czytania w myślach. Potrafisz prześwietlić każdego, niezależnie od tego, gdzie jest? Jak to robisz? Czy reszta twojej rodziny…? – Czułam się dziwnie, wypytując o umiejętność rodem z filmów fantastycznonaukowych.

– To więcej niż jedno – wytknął mi Edward. Nie poprawiłam się, czekałam tylko na odpowiedź.

– Prócz mnie nikt z rodziny tego nie potrafi. Nie usłyszę też każdego niezależnie od jego oddalenia. Muszę znajdować się dość blisko Im lepiej dany „głos” znam, tym mi łatwiej. Mimo to maksymalna odległość to zaledwie parę mil. – Zamyślił się na chwile – Można by to przyrównać do przebywania w wielkiej, wypełnionej ludźmi sali. Słyszy się szmer setek rozmów, lecz każdej z nich z osobna się nie śledzi. Dopiero gdy się skupić na jednej, jej sens staje się jasny. Najczęściej po prostu się wyłączam, za dużo bodźców. Łatwiej też wtedy udawać „normalnego – Nachmurzył się, wymawiając to słowo. – Inaczej nawiązywałbym do myśli rozmówcy zamiast do jego wypowiedzi.

– Jak sądzisz, dlaczego mnie nie słyszysz?

Przyjrzał mi się z zagadkowym wyrazem twarzy.

– Nie wiem. Jedynym wytłumaczeniem, na które wpadłem, jest to, że twój umysł funkcjonuje inaczej niż umysły innych ludzi. Można by rzec, że nadajesz na falach krótkich, a ja odbieram tylko UKF. – Rozbawiło go to własne skojarzenie.

– Mój mózg nie pracuje normalnie? Jestem walnięta? – Przejęłam się tym bardziej, niżby wypadało. I nic dziwnego. Od zawsze podejrzewałam, że psychicznie coś jest ze mną nie tak, a teraz miałam na to konkretny dowód. Poczułam się nieswojo.

– Ja tu słyszę w głowic głosy, a ty się przejmujesz, że jesteś wariatką – zaśmiał się Edward. – Nie martw się, to tylko teoria. – Jego twarz nagle stężała. – Właśnie, a co z twoją teorią?

Westchnęłam. Od czego by tu zacząć?

– Myślałem, że już nic przed sobą nie ukrywamy – powtórzył mój wyrzut.

Zastanawiając się, co powiedzieć, po raz pierwszy oderwałam wzrok od jego twarzy i przypadkiem zerknęłam na szybkościomierz. Matko Boska! – zawołałam. – Natychmiast zwolnij!

– Coś nie tak? – zapytał zdumiony, ignorując moją prośbę, – Jedziesz sto sześćdziesiąt na godzinę! – Wciąż nie mogłam się uspokoić. Rozejrzałam się spanikowana, ale w ciemnościach niewiele było widać. Światła volvo odbijały się niebieskawo w odcinku szosy tuż przed kołami. Las po obu stronach drogi przypominał czarny mur – twardy jak stal, gdybyśmy mieli wbić się w niego przy tej prędkości.

– Spokojnie. – Nie miał najmniejszego zamiaru zwolnić.

– Chcesz nas zabić? Wywrócił oczami.

– Wierz mi, nic nam nie grozi.

– Dokąd ci się tak spieszy? – Wymusiłam na sobie bardziej opanowany ton.

– Zawsze tak jeżdżę – odpowiedział z szelmowskim uśmiechem.

– Patrz na jezdnię!

– Nigdy nie spowodowałem wypadku, Bello. Ba, nawet nie dostałem mandatu. – Popukał się w czoło. – Mam tu wbudowany wykrywacz radarów.

– Ha, ha, ha – rzuciłam z sarkazmem. – Pamiętaj, że Charlie jest gliniarzem. Zostałam wychowana w poszanowaniu dla prawa. Poza tym, jeśli zmienisz ten wóz w owinięty wokół drzewa precel, pewnie po prostu otrzepiesz się i pójdziesz do domu.

– Pewnie tak – przyznał prychając. – Ale ty nie – westchnął. Wskazówka szybkościomierza zaczęła przesuwać się ku liczbie sto dwadzieścia. Odetchnęłam z ulgą. – Zadowolona?

– Prawie.

– Nie cierpię się tak wlec – burknął pod nosem.

– To jest dla ciebie wleczenie?

– Skończmy już temat mojego stylu jazdy – zniecierpliwił się – Nadał czekam, aż zdradzisz mi swoją najnowszą teorię.

Przygryzłam wargę. Spojrzał na mnie niemalże z czułością. Tego się nie spodziewałam.

– Nie będę się śmiać – obiecał.

– Boję się raczej, że się rozgniewasz.

– Aż tak źle?

– Obawiam się, że tak.

Czekał. Wbiłam wzrok w dłonie, nie widziałam więc wyrazu jego twarzy. Do dzieła – zachęcił delikatnie.

– Nie wiem, od czego zacząć – odpowiedziałam szczerze. – Może od samego początku? Wspominałaś, że nie wpadłaś na to sama.

– Zgadza się.

– Co ci pomogło? Film? Książka?

– Pojechałam w sobotę nad morze. – Odważyłam się na niego zerknąć. Wyglądał na zaskoczonego.

– Spotkałam przypadkiem kolegę z dzieciństwa, Jacoba Blacka – ciągnęłam. – Nasi ojcowie przyjaźnią się od lat.

Nadal nie rozumiał, do czego zmierzam.

– Ojciec Jacoba jest członkiem starszyzny Ouileutów. – Edward zamarł. – Poszliśmy na spacer… – Postanowiłam nie wspominać nic o mojej intrydze. – Opowiadał mi różne miejscowe legendy – chyba chciał mnie nastraszyć. Jedna z nich była o… – zawahałam się.

– Mów dalej.

– O wampirach. – Zdałam sobie sprawę, że szepczę. Nie miałam już śmiałości patrzeć na swego towarzysza, ale dostrzegłam, że mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.

– I od razu pomyślałaś o mnie? – Wciąż nie tracił panowania nad sobą.

– Nie. To Jacob zdradził mi tajemnicę twojej rodziny, Edward milczał, wpatrując się w jezdnię przed nami.

Nagle przestraszyłam się, że Jacobowi może grozić niebezpieczeństwo.

– Miał to wszystko za głupie przesądy – dodałam szybko. – Nie spodziewał się, że mu uwierzę.

- Nie brzmiało to dostatecznie przekonująco – musiałam się przyznać.

– To moja wina, to ja to od niego wyciągnęłam.

– Dlaczego?

– Lauren dokuczała mi, że nie przyjechałeś z nami, chciała mnie sprowokować. Wtedy jeden z Indian powiedział, że twoja rodzina nie zapuszcza się na teren rezerwatu, ale wyczułam, że za tym stwierdzeniem kryje się coś więcej. Postarałam się więc, żebyśmy zostali z Jacobem sam na sam i pociągnęłam go za język.

Edward zaskoczył mnie wybuchem śmiechu. Spojrzałam niego. Śmiał się, ale w jego oczach czaiło się napięcie.

– Ciekawe, jakich sztuczek użyłaś.

– Próbowałam z nim flirtować. Poszło zaskakująco łatwo – W moim głosie słychać było niedowierzanie.

– Szkoda, że tego nie widziałem. – Jego śmiech miał w sobie coś złowrogiego. – Biedny Black. A ty twierdzisz, że to ja mącę ludziom w głowach.

Wyjrzałam przez okno, żeby ukryć rumieniec.

– Co zrobiłaś potem? – spytał Edward po chwili milczenia.

– Szukałam informacji w Internecie.

– I twoje podejrzenia się potwierdziły? – Gdyby nie zaciśnięte kurczowo na kierownicy dłonie, można by było pomyśleć, że nic go to nie obchodzi.

– Nie. Nic nie układało się w logiczną całość. Roiło się tam od różnych głupot. Aż w końcu… – urwałam.

– Co w końcu?

– Doszłam do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia – wyszeptałam.

– Nie ma znaczenia? – powiedział takim tonem, że podniosłam wzrok. Twarz Edwarda nareszcie zdradzała jakieś uczucia: niedowierzanie z niewielką domieszką gniewu.

– Nie – odparłam pogodnie. – Nie obchodzi mnie to, kim jesteś.

– Nawet jeśli nie jestem człowiekiem? – prychnął z sarkazmem. – Jeśli jestem potworem?

– To naprawdę nie ma znaczenia.

Milczał z ponurą, zaciętą miną.

– Zdenerwowałeś się – westchnęłam. – Nie powinnam była mówić.

– Nie – powiedział tonem pasującym do wyrazu twarzy. – To dobrze, że wiem, co o mnie myślisz. Chociaż to szaleństwo. – Ta hipoteza to bzdura? – Chciałam uzyskać jakieś potwierdzenie z jego strony. – Nie o to mi chodzi. „To nie ma znaczenia”! – zacytował wzburzony.

– A wiec mam rację?wyszeptałam podekscytowana.

– Czy to ważne? Wzięłam głęboki wdech.

– Nie – potwierdziłam. – Ale jestem ciekawa. Chyba dal za wygraną.

– Co chciałabyś wiedzieć?

– Ile masz lat?

– Siedemnaście – odparł bez namysłu.

– I od jak dawna masz te siedemnaście lat? Wargi Edwarda drgnęły. Patrzył przed siebie.

– Jakiś czas – przyznał w końcu.

– Okej. – Ucieszyło mnie to, że jest ze mną szczery. Przyjrzał mi się uważnie, tak jak wtedy, gdy bał się, że doznałam szoku. Uśmiechnęłam się szerzej, żeby go uspokoić, ale w odpowiedzi zmarszczył czoło.

– Tylko się nie śmiej… Dlaczego możesz pokazywać się w dzień?

I tak zachichotał.

– To mit.

– Słońce was nie spala?

– Też mit.

– A co ze spaniem w trumnach?

– Mit. – Zawahał się przez chwilę, po czym dodał zmienionym głosem: – Ja nie śpię. – - Wcale?

– Nigdy. – Ledwie go było słychać. Spojrzał na mnie ze smutkiem – Zapomniałam, nad czym się zastanawiam, i zatonęłam w jego złotych oczach. Ocknęłam się dopiero, gdy odwrócił wzrok.

– Nie zadałaś mi najważniejszego pytania – oświadczył grobowym tonem.

Zamrugałam kilkakrotnie, nadal odrobinę oszołomiona.

– To znaczy?

– Nie interesuje cię moja dieta? – naigrywał się ze mnie.

– Ach, to – mruknęłam.

– Tak, to. Nie chcesz wiedzieć, czy piję krew? Wzdrygnęłam się.

– Jacob coś wspominał…

– Co powiedział?

– Ze… że nie polujecie na ludzi. Stwierdził, że ponoć nie jesteście niebezpieczni, ponieważ ograniczacie się do zwierząt.

– Powiedział, że nie jesteśmy niebezpieczni? – powtórzył z głębokim sceptycyzmem.

– Niezupełnie. Że ponoć nie jesteście niebezpieczni. Ale plemię Quileute na wszelki wypadek nie wpuszcza was na swój teren.

Edward znów spojrzał przed siebie. Chyba nie zwracał uwag na jezdnię.

– To prawda? Nie polujecie na ludzi? – Starałam się zachować spokój.

– Quileuci mają dobrą pamięć – wyszeptał Edward.

Potraktowałam to jako odpowiedź twierdzącą.

– Tylko się z tego powodu nie rozluźniaj – ostrzegł, – Dobrze robią, trzymając się od nas z daleka. Jesteśmy nadal niebezpieczni.

– Nie rozumiem.

– Staramy się, jak możemy – wyjaśnił powoli – i zazwyczaj nam wychodzi. Czasami jednak popełniamy błędy. Tak jak na przykład ja, pozwalając ci być ze mną sam na sam.

– To błąd? – Zasmuciłam się. Nie byłam pewna, czy to zauważył.

– Błąd, który może nas drogo kosztować.

Zamilkliśmy. Obserwowałam poblask świateł volvo, biorący przed nami zakręty. Co rusz pojawiał się nowy. Tempo było szaleńcze, czułam się jak w grze komputerowej. Wiedziałam, że w wkrótce dojedziemy do Forks, i bałam się strasznie, że już nigdy więcej nie będziemy mogli ze sobą tak otwarcie porozmawiać. – Tymczasem Edward uznał najwyraźniej temat za zakończony.

Nie mogłam się z tym pogodzić, nie chciałam tracić ani minuty.

– Opowiedz coś więcej – poprosiłam błagalnym tonem, byle tylko choć raz jeszcze usłyszeć jego głos. Zerknął na mnie zadziwiony tą zmianą.

_ – Co jeszcze chciałabyś wiedzieć?

– Może powiedz – zasugerowałam – dlaczego polujecie na zwierzęta zamiast na ludzi. – Mój glos nadal brzmiał jękliwie, a oczy miałam pełne tez. Spróbowałam powstrzymać ogarniającą mnie rozpacz.

– Nie chcę być potworem – powiedział cicho.

– Ale same zwierzęta nie wystarczają?

Zamyślił się.

– Oczywiście nie mogę mieć pewności, ale można by to chyba przyrównać do żywienia się serkiem tofu i mlekiem sojowym – w żartach nazywamy siebie wegetarianami. Taka dieta głodu, czy też raczej pragnienia, do końca nic zaspokaja, ale mamy dość sił, by nie ulegać pokusom. Zazwyczaj – sprostował złowieszczo.

– Czasem jest naprawdę ciężko.

– Czy teraz musisz walczyć ze sobą?

Westchnął.

– Muszę.

– Ale teraz nie jesteś głodny – oświadczyłam z przekonaniem.

– Dlaczego tak uważasz?

– Zgaduję po oczach. Mówiłam ci już, mam pewną teorię. Zauważyłam, że ludzie, a zwłaszcza mężczyźni, robią się drażliwi, kiedy doskwiera im głód. Edward parsknął śmiechem. Jesteś spostrzegawcza, nie ma co!

Nie odpowiedziałam. Rozkoszowałam się tylko jego śmiechem, starając się zapisać ten cudowny dźwięk w swej pamięci.

– Czy w weekend polowałeś z Emmettem? – spytałam zamilkł.

– Tak. – Zawahał się na moment, ale postanowił jednak z czegoś się zwierzyć. – Nie miałem ochoty wyjeżdżać, ale to było konieczne. Łatwiej mi z tobą przebywać, gdy nie odczuwam pragnienia.

– Czemu nie chciałeś wyjechać?

– Jestem… jestem nieswój, kiedy… nie ma cię w pobliżu. – Gdybym stała, zmiękłyby mi kolana. – Nie kpiłem, prosząc w czwartek, żebyś nie wpadła do oceanu lub pod samochód cały weekend martwiłem się o ciebie. A po tym, co cię dzisiaj spotkało, dziwię się, że zdołałaś przetrwać kilka dni bez żadnych obrażeń. – Nagle coś sobie przypomniał i dodał: – No, niezupełnie.

– O co ci chodzi?

– O twoje dłonie. – Spojrzałam w dół. Otarcia z soboty były już niemal niewidoczne. Nic się przed nim nie ukryło.

– Przewróciłam się – westchnęłam.

– Tak też myślałem. – Kąciki jego ust uniosły się lekko. – Ale, jako że ty to ty, mogło ci się przytrafić coś znacznie gorszego. Przez cały wyjazd nie dawało mi to spokoju. To były okropne trzy dni. Biedny Emmett miał ze mną piekło.

– Trzy? Nie wróciliście dzisiaj?

– Nie, w niedzielę.

– To czemu nie pojawiliście się w szkole? – jęknęłam. Prawie się rozgniewałam na wspomnienie owej serii bolesnych rozczarowań.

– No cóż, pytałaś, czy słońce nam szkodzi. Nie szkodzi, ale nie możemy wychodzić na dwór w wyjątkowo słoneczne dni – a przynajmniej nie przy świadkach.

– Dlaczego?

– Kiedyś ci pokażę – obiecał.

Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, z czego mi się zwierzył.

– Mogłeś do mnie zadzwonić – zadecydowałam.

Zdziwił się.

– Przecież wiedziałem, ze nic ci nie grozi.

– Ale ja nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Widzisz… – Spuściłam oczy – Co takiego? – ośmielił mnie aksamitnym głosem. Było mi źle. Że cię nic widuję. Też czułam się nieswojo. – Zawstydziłam się własnej szczerości i poczerwieniałam. Milczał. Zerknęłam z obawą i dostrzegłam w jego oczach ból.

– A więc tak to wygląda – szepnął. – To bardzo niedobrze. – Co ja takiego powiedziałam? – Nie wiedziałam, o co mu chodzi.

– Nie pojmujesz, Bello? To, że ja się zadręczam, to jeszcze nic takiego, ale jeśli i ty jesteś tak zaangażowana uczuciowo… – Spoglądał teraz na jezdnię, a mówił tak szybko, że trudno było mi za nim nadążyć. – Nawet nie chcę o tym słyszeć – rzucił cichym, acz stanowczym głosem. – Tak nie może być. To niebezpieczne. Ja jestem niebezpieczny. Wbij to sobie wreszcie do głowy, dziewczyno. – Jego słowa raniły moje serce.

– Przestań. – Starałam się z całych sił nie wyglądać jak nadąsane dziecko.

– Nie żartuję.

– Ja też nie. I powtarzam – to, kim jesteś, nie ma dla mnie raczenia. Już za późno, by coś zmienić.

– Nigdy tak nic mów – warknął.

Przygryzłam wargę. Dobrze, że nie potrafił czytać mi w myślach i nie wiedział, jak mocno to przeżywam. Wyjrzałam przez okno.

Jechaliśmy tak szybko, że lada chwila powinniśmy być na miejscu.

– O czym myślisz? – spytał. Nadal był wzburzony. Nie mając pewności, czy jestem w stanie wykrztusić, choć słowo, pokręciłam przecząco głową. Czułam na sobie jego spojrzenie, ale mimo to nie odwróciłam wzroku.

– Płaczesz? – Wydawał się tym faktem zgorszony. Nie zdawałam sobie sprawy, że łzy, które jakiś czas temu napłynęły mi do oczu, ściekały już po policzkach, zdradzając mój stan ducha. Otarłam je prędko wierzchem dłoni.

– Nie – burknęłam łamiącym się głosem.

Wyciągnął ku mnie powoli rękę, ale wstrzymał się i odłożył ją z powrotem na kierownicę.

– Wybacz. – Przemawiała przez niego ogromna żałość. Wiedziałam, że przeprasza za coś więcej niż tylko raniące słowa.

Za oknami auta przesuwała się w ciszy ciemność.

– Wyjaśnij mi coś – odezwał się po paru minutach. Słychać było, że zmusza się do przybrania lżejszego tonu.

– Tak?

– Powiedz mi, o czym myślałaś tam, na ulicy, tuż przed tym, jak wyjechałem zza rogu? Twoja mina mnie zaskoczyła. Nie wyglądałaś na wystraszoną, tylko jakbyś próbowała się na czymś intensywnie skoncentrować.

– Usiłowałam przypomnieć sobie, jak unieszkodliwić napastnika – no wiesz, podstawy samoobrony. Zamierzałam wgnieść temu gościowi nos w mózg. – Wspomnienie bruneta przepełniło mnie nienawiścią.

– Chciałaś się z nimi bić? – zdenerwował się. – Mogłaś po prostu rzucić się do ucieczki.

– Często się potykam i przewracam – wyznałam.

– A co z krzyczeniem „ratunku”?

– Właśnie się do tego zabierałam.

Pokręcił głową z dezaprobatą.

– Miałaś rację. Sprzeciwiam się przeznaczeniu, próbuj utrzymać cię przy życiu.

Westchnęłam. Gdy minęliśmy granicę miasteczka, Edward wreszcie zwolnił. Trasę z Port Angeles pokonaliśmy w niespełna dwadzieścia minut.

– Jutro będziesz już w szkole?

– Będę, będę. Też mam wypracowanie do oddania. – uśmiechnął się. – Zajmę dla ciebie miejsce w stołówce.

– Było mi głupio, że po tym wszystkim, co razem przeszliśmy owego wieczora, właśnie ta błaha obietnica poruszyła mnie najbardziej Na chwilę zaparło mi dech w piersiach.

Podjeżdżaliśmy już pod dom Charliego. W oknie świeciła lampa, na podjeździe stała moja furgonetka – wszystko to było takie realne, takie normalne. Poczułam się jak osoba wybudzona z głębokiego snu. Edward zatrzymał wóz, ale nie było mi spieszno wysiadać.

– Słowo honoru, że będziesz jutro w szkole?

– Słowo.

Zastanowiwszy się nad tym przez chwilę, pokiwałam głową, po czym zdjęłam pożyczoną kurtkę, wąchając ją po raz ostatni.

– Zatrzymaj ją. Nie będziesz miała, w co się rano ubrać – przypomniał mi Edward.

– Nie chcę się tłumaczyć przed Charliem – wyjaśniłam.

– Jasne – prychnął.

Nadal nie wysiadałam, choć trzymałam już dłoń na klamce, próbując jakoś przedłużyć nasz wspólny wieczór.

– Bello? – spytał zmienionym, poważnym tonem. Znów nie był pewien, czy może być wobec mnie szczery.

– Tak? – odwróciłam się w jego stronę z przesadną gorliwością.

– Obiecasz mi coś?

– Oczywiście. – Natychmiast pożałowałam tej przedwczesnej zgody. Co, jeśli pragnął, żebym trzymała się od niego z daleka? Takiej obietnicy nie potrafiłabym dotrzymać.

– Nie chodź sama po lesie, dobrze. – Tego się nie spodziewałam.

– Ale dlaczego?

– Nie jestem jedyną niebezpieczną istotą w okolicy. Nic więcej nie musisz wiedzieć Wzdrygnęłam się, ale i poczułam ulgę. Tego zalecenia łatwo było mi przestrzegać.

– Nie ma sprawy.

– Do jutra – rzucił. Zrozumiałam, że mam już sobie iść.

– Cześć. – Z niechęcią zabrałam się do otwierania drzwi.

– Bello? – Odwróciłam się. Pochylił się w moją stronę, aż nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Zamarłam.

– Miłych snów – powiedział i owionął mnie jego oddech. Poczułam ten sam cudowny zapach, który wydzielała kurtka, tyle, że jeszcze bardziej intensywny. Oszołomiona przez chwilę nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Tymczasem Edward powróci do poprzedniej pozycji.

Musiałam poczekać, aż mój mózg zacznie ponownie działać. Potem wysiadłam niezdarnie, wspierając się na stopniu. Wydawało mi się, że usłyszałam za sobą chichot, ale dźwięk był zbyt cichy by mieć całkowitą pewność.

Edward zapalił silnik, gdy dowlokłam się do ganku. Obserwowałam, jak srebrne auto znika za rogiem. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest mi zimno.

Machinalnie sięgnęłam po klucz i otworzyłam drzwi.

– To ty, Bella? – zawołał Charlie z saloniku.

– Cześć, tato. – Weszłam do pokoju, żeby się przywitać. Oglądał mecz baseballowy. – Wcześnie wróciłaś.

– Naprawdę? – odparłam zdziwiona.

– Jeszcze nie ma ósmej. I co, bawiłyście się dobrze?

– Tak, było super. – Nadal kręciło mi się w głowie. Spróbowałam sobie przypomnieć, co właściwie robiłam z dziewczynami. – Obie kupiły sukienki.

– Wszystko w porządku?

– Jestem tylko zmęczona. Dużo chodziłam.

– Może połóż się dziś wcześniej – doradził z troską w głosie. Zastanowiłam się, jak też musi wyglądać moja twarz.

– Tylko zadzwonię do Jessiki.

– Przecież przed chwilą się z nią widziałaś.

– Tak, ale… zostawiłam w jej aucie kurtkę. Muszę jej przypomnieć, żeby przyniosła mi ją jutro do szkoły.

– No cóż, może najpierw daj jej wrócić do domu?

– No tak – przyznałam mu rację.

Poszłam potem do kuchni i padłam na krzesło. Nadal nie mogłam dojść do siebie. Może to spóźniony szok powypadkowy, pomyślałam. Ach, weź się w garść, dziewczyno.

Nagle zadzwonił telefon i aż podskoczyłam. Halo? – wybąkałam sparaliżowana.

– Bella, to ty?

– Cześć, Jess. Właśnie miałam do ciebie dzwonić.

– Już w domu? – Zdawała się pokrzepiona tą wiadomością, ale i… zaskoczona.

– No tak. Wiesz, zostawiłam u ciebie w samochodzie kurtkę. Przyniosłabyś mi ją może jutro?

– Jasne. Ale błagam, zdradź mi teraz trochę szczegółów.

– Ehm, lepiej w szkole. Na trygonometrii? Co powiesz? Zrozumiała od razu.

– Ach, twój tata? – Właśnie.

– Dobrze, w takim razie pogadamy jutro. Hej! – Słychać było jednak, że jest zniecierpliwiona.

– Cześć.

Weszłam powoli po schodach, coraz bardziej zamroczona, i jak automat zaczęłam się szykować do snu. Dopiero parząca woda prysznica otrzeźwiła mnie na tyle, że ponownie poczułam przenikający mnie chłód. Stałam tak kilkanaście minut targana gwałtownymi dreszczami, czekając, aż wysoka temperatura rozluźni moje zesztywniałe mięsnie. I tak byłam zbyt zmęczona, by ruszyć się z miejsca.

W końcu musiałam wyjść, bo skończyła się ciepła woda. Owinąwszy się zaraz starannie ręcznikiem, licząc na to, że nie stracę szybko ciepła, więc dreszcze nie wrócą. W tym samym celu, przebrawszy się pospiesznie w piżamę, skuliłam się niczym embrion pod kołdrą. Zadrżałam jeszcze kilkakrotnie, ale słabiej.

Głowę wypełniał mi chaotyczny korowód obrazów i faktów, z których części nie zrozumiałam, a o części pragnęłam jak najszybciej zapomnieć. Z początku nic nie układało się w logiczną całość, ale przekraczając granicę snu, byłam już absolutnie pewna kilku rzeczy.

Po pierwsze, Edward pochodził z rodziny wampirów po drugie, dręczyło go pragnienie – na ile był je w stanie pohamować, tego nie wiedziałam – pragnienie, by posmakować mojej krwi. Po trzecie wreszcie, byłam w tym wampirze bezwarunkowo i nieodwołalnie zakochana.

10 Przesłuchania

Rano z wielkim trudem przekonywałam trzeźwiejszą część mojej osoby, że to, co stało się wczoraj, nie było jedynie snem. Zapamiętane wydarzenia przeczyły zdrowemu rozsądkowi. W argumentacji pomagały jednak takie szczegóły, jak na przykład ów cudowny zapach, którego z pewnością nie byłabym w stanie wymyślić.

Widok za oknem przesłaniała mgła, co bardzo mnie ucieszyło – Edward nie miał powodu, by nie zjawić się w szkole. Ubrałam się ciepło, pamiętając, że kurtkę odzyskam dopiero na lekcjach. Był to zresztą kolejny dowód na prawdziwość moich wspomnień.

Gdy zeszłam na dół, Charlie pojechał już do pracy. Nie wiedziałam, że jest tak późno. Za śniadanie musiał mi, zatem wystarczyć batonik zbożowy popity mlekiem wprost z kartonu. Zamykając za sobą drzwi frontowe, miałam nadzieję, że przed moim spotkaniem z Jessicą nie zacznie padać.

Gdyby nie lodowata wilgoć oblepiająca mi twarz, pomyślałabym, że podjazd przed domem spowija dym z szalejącego gdzieś pożaru. Nie mogłam się już doczekać włączenia ogrzewania w furgonetce. Mgła była tak niezwykle gęsta, że dopiero po kilku krokach dostrzegłam drugie auto. Srebrne. Moje serce zadrżało, stanęło na moment, a potem zaczęło bić dwa razy szybciej niż zwykle.

Nagle znikąd pojawił się Edward. Stal przy drzwiczkach pasażera, uchylając je zapraszająco.

– Chciałabyś może pojechać dziś ze mną? – spytał rozbawiony.

– W ciągu kilku sekund zdążył mnie dwukrotnie zaskoczyć. W jego głosie wyczułam niepewność. Przyjechał, nie mogąc się opanować, ale teraz dawał mi wolną rękę, licząc na to, że to ja, że to odmówię. Przeliczył się jednak.

– Chętnie – odpowiedziałam, starając się opanować emocje.

Wsiadając do nagrzanego samochodu, zauważyłam przewieszoną przez zagłówek pasażera skórzaną kurtkę, którą nosiłam wczoraj. Edward zatrzasnął za mną drzwiczki i w nadprzyrodzony sposób niemal od razu zasiadł za kierownicą.

– Przywiozłem ci kurtkę – oświadczył. – Nic chciałem, żebyś się przeziębiła. – Sam miał na sobie tylko obcisły szary podkoszulek z dekoltem w serek i długimi rękawami, podobnie jak golf, podkreślający idealną muskulaturę właściciela. Tylko dzięki wyjątkowej urodzie twarzy Edwarda byłam w stanie oderwać wzrok od jego umięśnionego ciała.

– Nie jestem znowu taka delikatna – odparłam hardo, ale mimo to sięgnęłam po okrycie. Byłam ciekawa, czy nie idealizowałam we wspomnieniach owej woni przesycającej podszewkę, ale okazało się, że jest jeszcze bardziej zachwycająca, niż myślałam.

– Doprawdy? – mruknął Edward tak cicho, jakby mówił tylko do siebie.

Pędziliśmy przez mgłę z zawrotną szybkością. Czułam się nieco zakłopotana. Czy i dzisiaj mogliśmy być wobec siebie szczerzy?

Nie mając pewności, nie wiedziałam, co powiedzieć. Czekałam, aż on się odezwie.

– Uśmiechnął się drwiąco. – Koniec przesłuchania? – Odetchnęłam w duchu z ulgą.

– Denerwują cię te wszystkie pytania? – Nie tak bardzo, jak twoje odpowiedzi.

– Trudno było mi stwierdzić, czy tylko żartuje. Zmarszczyłam czoło. – Irytują cię moje reakcje?

– W tym cały problem. Przyjmujesz każdą rewelację ze stoickim spokojem, to nienaturalne. Nie wiem, co naprawdę myślisz.

– Zawsze ci mówię, co, o czym sądzę.

– Ale jesteś przy tym wybiórcza – wypomniał mi.

– Nie za bardzo.

– Dość, żeby doprowadzać mnie do szalu.

– O pewnych rzeczach nie chcesz słyszeć – przypomniałam cicho i natychmiast ugryzłam się w język. Słychać było w moim głosie, jak bardzo mnie tymi słowami zranił – mogłam mieć tylko na dzieję, że przeoczy tę nutę rozżalenia.

Nie odpowiedział, więc przestraszyłam się, że popsułam mu humor. Jego twarz pozostawała nieodgadniona. Na szczęście, wjeżdżaliśmy już na szkolny parking i inny szczegół przykuł moją uwag.

– A gdzie twoje rodzeństwo? – Cieszyłam się, że jesteśmy sami, ale przecież zazwyczaj volvo było pełne po brzegi.

– Przyjechali wozem Rosalie. – Skinął głową w stronę lśniącego czerwienią kabrioletu z postawionym dachem, obok którego zamierzał właśnie zaparkować. – Robi wrażenie, prawda?

– A niech mnie – gwizdnęłam. – Jeśli ma coś takiego, po co jeździ twoim?

– Zwraca uwagę. Staramy się nie rzucać w oczy.

– Nie za bardzo wam to wychodzi – zaśmiałam się, kręcąc głową. Wysiadłam bez pośpiechu, bo dzięki szaleńczemu stylowi jazdy Edwarda spóźnienie na lekcje zupełnie mi już nie groziło. – Czemu Rosalie wzięła dziś swój wóz, skoro jest taki szpanerski.

– Nie zauważyłaś? Łamię teraz wszystkie zasady. – Ruszyliśmy w stronę budynków szkolnych ramię w ramię. Pragnęłam czegoś więcej, chciałam go dotknąć, objąć, ale bałam się, że nie będzie z tego zadowolony.

– Czemu w ogóle macie takie auta, skoro zależy wam na unikaniu rozgłosu? – To taka słabostka – przyznał z uśmiechem chochlika – Wszyscy uwielbiamy szybką jazdę.

– Jasne – mruknęłam pod nosem.

Pod okalającym stołówkę daszkiem czekała Jessica z moją kurtką. Na nasz widok o mało, co nie dostała apopleksji. Cześć, Jess – rzuciłam z daleka. – Dzięki, że pamiętałaś. – Wręczyła mi kurtkę w milczeniu.

– Dzień dobry, Jessico – przywitał się grzecznie Edward. To, co wyczyniał swoim głosem i rzęsami, to naprawdę nic była jego wina. – Ehm…Hej – wydukała, przenosząc wzrok na mnie, żeby łatwiej pozbierać myśli. – Do zobaczenia na trygonometrii. – Spojrzała na mnie znacząco. Powstrzymałam westchnienie. Co, u licha, miałam jej powiedzieć? – Na razie.

Odeszła, dwukrotnie zerkając w naszą stronę przez ramię, ja tymczasem przebrałam się w moją kurtkę. – Co zamierzasz jej powiedzieć? – spytał cicho Edward.

– Hej! Myślałam, że nie potrafisz czytać w moich myślach!

– Nie potrafię – zdziwił się, ale zaraz zrozumiał i wyjaśnił: – Ona też tak sobie pomyślała. Chce wycisnąć z ciebie wszystko.

Jęknęłam z rozpaczą.

– No to co zamierzasz jej powiedzieć?

– Może jakaś podpowiedz? – poprosiłam. – Co ją najbardziej interesuje?

– Pokręcił przecząco głową, szczerząc zęby w uśmiechu.

– To nie fair.

– Nie, nie. Nie fair jest to, że mi odmawiasz, Zastanawiał się chwilę, aż doszliśmy pod budynek, w którym miałam pierwszą lekcję.

– Jess zachodzi w głowę, czy jesteśmy parą – Oświadczył w końcu. – Jest też ciekawa, co do mnie czujesz. Kurczę. I co mam jej powiedzieć? – Udałam niewiniątko. Mijający nas uczniowie pewnie się gapili, ale ledwie byłam świadoma ich obecności.

– Hm… – Zamyśliwszy się, schwycił w dwa palce niesforny kosmyk moich włosów i wplótł go we właściwe miejsce. Serce zaczęło mi bić jak szalone. – Sądzę, że na jej pierwsze pytanie, odpowiedź może brzmieć „tak”, rzecz jasna, jeśli nie masz nic przeciwko. To najprostsze wytłumaczenie z możliwych.

– Nie ma sprawy – odparłam słabym głosem.

– A co do tego drugiego pytania… z chęcią posłucham waszej rozmowy w jej myślach i zobaczę, jak sobie poradzisz. – Obdarzył mnie kolejnym szelmowskim uśmiechem. Nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa. Edward odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.

– Zobaczymy się w stołówce – zawołał na pożegnanie Trzy osoby, które właśnie wchodziły do klasy, stanęły jak wryte.

Zarumieniona i podirytowana weszłam za nimi. Ach ten Edward. Teraz tym bardziej nie wiedziałam, co powiedzieć Jess Przy swoim krześle ze złością rzuciłam torbą o podłogę.

– Cześć, Bella. – Mike siedział jak zwykle tuż obok. Wydal mi się jakiś nieswój, jakby czymś podłamany. – I co, fajnie było w Port Angeles?

– No… – zawahałam się. Żadne słowo nie było w stanie należycie oddać atmosfery wczorajszego wieczoru. – Tak, fajnie. Jessica kupiła sobie prześliczną sukienkę.

– Wspominała coś o naszej kolacji? – spytał z nadzieją. Ucieszyłam się, że tylko to go interesuje.

– Twierdziła, że świetnie się bawiła.

– Naprawdę? – ożywił się.

– Przysięgam.

Przerwał nam pan Mason, prosząc klasę o oddanie wypracowań.

Cały angielski i WOS byłam półprzytomna. Martwiłam się tym, jak przebiegnie moja rozmowa z Jessicą i czy Edward będzie się wszystkiemu przysłuchiwał, lustrując jej myśli. Jego umiejętność potrafiła być bardzo uciążliwa, kiedy nie służyła do ratowania ludzkiego życia.

Pod koniec drugiej lekcji mgła rozwiała się niemal całkowicie, ale słońce przesłaniały wciąż ciężkie, ciemne chmury. Jak nigdy wprawiło mnie to w dobry humor.

Edward oczywiście miał rację. Kiedy weszłam do sali od trygonometrii Jessica czekała już w ostatnim rzędzie, niemalże podskakując na krześle z ekscytacji. Ruszyłam z niechęcią w jej kierunku, tłumacząc sobie, że lepiej mieć to jak najszybciej za sobą. – Opowiedz mi o wszystkim! – rozkazała, jeszcze zanim zdążyłam usiąść.

– O czym dokładnie? – co się działo po naszym odjeździe? – Postawił mi obiad i odwiózł do domu. Przekrzywiła głowę ze sceptycyzmem w oczach. – I już przed ósmą byłaś w domu?

– Jeździ jak wariat. Umierałam ze strachu. – Miałam nadzieję, że to akurat Edward podsłucha.

– Umówiliście się jakoś wcześniej?

– O tym nie pomyślałam.

– Skądże znowu. Zdziwiłam się bardzo, gdy na niego wpadłam. Wyczuła moją szczerość. Była wyraźnie rozczarowana brakiem jakiejkolwiek intrygi.

– Ale za to dziś podwiózł cię do szkoły? – spróbowała inaczej.

– Też mnie nieźle zaskoczył. Zauważył wczoraj, że nie miałam kurtki, to dlatego.

– To co, wybieracie się gdzieś jeszcze razem?

– Zaoferował się, że podrzuci mnie w sobotę do Seattle, bo nie wierzy, że moja furgonetka to przeżyje. Czy to się liczy jako randka?

– 0 tak.

– No to wybieramy się gdzieś razem.

– Kurczę, dziewczyno. – Pokręciła głową z uznaniem. – Wiem. – „Kurczę” to jeszcze było za mało.

– Czekaj! – Zamachała rękami, jakby chciała wstrzymać ruch – Pocałował cię?

– Nie wymamrotałam – To nie tak…

Wyglądałam na zawiedzioną. Ja pewnie też.

– Myślisz, że może w sobotę…?

– Raczej wątpię. – Kiepsko maskowałam własne zniechęcenie.

– A o czym rozmawialiście? – szepnęła. Choć zaczęła się już lekcja, rozmawiało jeszcze kilka innych par, ale pan Verner jakoś nie zwracał dziś na to uwagi.

– Czy ja wiem, dużo tego było. O, na przykład coś o wypracowaniu z angielskiego. – „Coś” to było za dużo powiedziane. Edward ledwie o nim wspomniał.

– Błagam. Zdradź mi trochę więcej szczegółów.

– Eee… Dobra, mam. Żałuj, że nie widziałaś jak podrywała go kelnerka. Naprawdę, kobieta przechodziła samą siebie. Ale on zupełnie ją ignorował. – Jeśli słucha, pomyślałam, ciekawe, co na to powie.

– Dobry znak. Ładna chociaż była?

– Bardzo ładna. I miała góra dwadzieścia lat.

– Jeszcze lepiej. Facet musi coś do ciebie czuć.

– Też tak myślę, ale trudno powiedzieć. Jest taki skryty – dodałam, wzdychając. Miałam nadzieję, że usłyszał.

– Nie wiem, skąd w tobie tyle odwagi, żeby być z nim sam na sam – oświadczyła Jess.

– A co? – Przestraszyłam się, że coś podejrzewa, ale nie o to jej chodziło.

– Bardzo mnie onieśmiela. Zapomniałabym języka w gębie. – Przewróciła oczami, zapewne przypominając sobie dzisiejszy poranek lub wczorajsze pożegnanie, kiedy to Edward wypróbowywał na niej nieświadomie siłę swojego magnetycznego spojrzenia.

– Nie powiem, też mi się wszystko plącze – przyznałam.

– Zresztą, mniejsza o to. Jest nieziemsko przystojny. – Moja koleżanka sądziła widocznie, że cecha ta wynagradza wszelkie wady i niedogodności.

– To jeszcze nie wszystko.

– Naprawdę?

Żałowałam, że z tym wyskoczyłam. Miałam też coraz większą nadzieję, że Edward tylko żartował z tym podsłuchiwaniem – Spojrzałam gdzieś w bok.

– Trudno mi to dokładnie wyjaśnić, ale… wewnętrznie też jest niesamowity. – Będąc wampirem, ratował przecież ludzi z opresji, żeby nie być do końca potworem. – Czy to możliwe? – zachichotała Jess. Zaczęłam udawać, że przysłuchuję się nauczycielowi. Zależy ci na nim, prawda? – Moja rozmówczyni nie dawała wygraną.

– Tak.

– To znaczy, tak zupełnie na serio ci zależy? – drążyła głębiej.

– Tak – powtórzyłam, czerwieniejąc jak piwonia. Oby takich rzeczy nie można było odczytać telepatycznie, pomyślałam.

Znudziły jej się moje monosylabiczne odpowiedzi.

– Jak bardzo ci na nim zależy?

– Za bardzo – odszepnęłam. – Bardziej niż jemu. Ale nic na to nie mogę poradzić.

Na szczęście w tym samym momencie pan Verner wywołał Jess do odpowiedzi. Później miałyśmy zbyt dużo pracy, a gdy zadźwięczał dzwonek, byłam gotowa użyć podstępu.

– Mike spytał mnie na angielskim, jak ci się podobało w poniedziałek – wypaliłam.

– Żartujesz! – Połknęła haczyk. – I co mu powiedziałaś?

– Ze się świetnie bawiłaś. Wyglądał na zadowolonego.

– Powtórz dokładnie, o co się spytał, i dokładnie, co mu odpowiedziałaś.

Całą drogę do następnej sali zabrała nam analiza składniowa owych wypowiedzi, a większość hiszpańskiego przegadałyśmy o minach Mike'a. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby Jess nie straciła zainteresowania i nie zmieniła tematu.

W końcu dzwonek obwieścił przerwę na lunch. Zerwawszy się z miejsca na równe nogi, zaczęłam wrzucać do torby wszystko jak leci, co nie uciekło uwadze mojej koleżanki.

– Jesz lunch z Edwardem, a nie z nami, prawda? – Nie sądzę – Wolałam się nie łudzić. Nadal istniało prawdopodobieństwo, że znów gdzieś zniknie.

Tymczasem niespodzianka czekała mnie już zaraz za drzwiami kasy – oparty o ścianę stal tam młody grecki bóg. Jessica zerknęła tylko w jego stronę i wzniosła oczu ku niebu.

– Do zobaczenia – rzuciła mi na odchodnym znaczącym tonem. Trzeba będzie wyłączyć dzwonek w telefonie, pomyślałam.

– Cześć. – Edward wydawał się rozbawiony i poirytowany jednocześnie. To, że nas wcześniej podsłuchiwał, nie ulegało najmniejszym wątpliwościom.

– Hej.

Nic więcej poza powitaniem nie przychodziło mi do głowy. On także milczał, zapewne czekając na dogodniejszy moment, do stołówki szliśmy więc w milczeniu. Czułam się zupełnie tak jak pierwszego dnia w szkole – wszyscy się na nas gapili.

Edward pierwszy dołączył do kolejki po jedzenie. Wciąż się nie odzywał, ale co jakiś czas zerkał na mnie w zamyśleniu. Obserwując jego twarz, odniosłam wrażenie, że irytacja zaczyna przeważać nad rozbawieniem. Koiłam nerwy, majstrując przy zamku błyskawicznym kurtki.

Doszedłszy do lady, mój towarzysz zapełnił tacę różnymi wiktuałami.

– Co ty wyprawiasz? – zaprotestowałam. – Ja tyle nie zjem – Edward przesunął się do kasy.

– Połowa jest dla mnie – wyjaśnił. – Zdumiałam się.

Ruszył pierwszy do miejsca, w którym siedzieliśmy ostatnim razem. Wybraliśmy krzesła po przeciwległych stronach blatu. Z drugiego końca długiego stolika przyglądała nam się grupka uczniów z rocznika wyżej. Edward nic sobie z tego nie robił.

– Bierz, co chcesz – powiedział, przesuwając ku mnie tacę. Wybrałam jabłko i zaczęłam obracać je w dłoniach.

– Jestem ciekawa, co byś zrobił, gdyby ktoś rzucił ci wyzwanie i kazał coś zjeść.

– Zawsze jesteś taka ciekawska – skrzywił się, kręcąc głową, po czym patrząc mi prosto w oczy, podniósł z tacy kawałek pizzy, odgryzł spory kęs, przeżuł go i połknął, Przyglądałam się temu oniemiałam. – Gdybym ktoś założył się z tobą, że nie odważysz się zjeść trochę ziemi zjadłabyś, prawda? – spytał protekcjonalnym tonem. Zmarszczyłam nos.

– Po prawdzie zjadłam kiedyś trochę ziemi… dla zakładu. Nie była taka zła. – Zaśmiał się.

– Chyba nie powinienem być zaskoczony. – Jego uwagę przykuto coś za mną. – Jessica poddaje analizie każdy mój gest. Zamierza podzielić się z tobą później swoimi spostrzeżeniami. – Przesunął resztę pizzy w moją stronę. Widać było, że widok Jessiki przypomniał mu powód niedawnego poirytowania.

Czując, że lada chwila podejmie ten temat, spuściłam wzrok, odłożyłam jabłko i zabrałam się do jedzenia pizzy.

– Zatem kelnerka była ładna, tak? – spytał niby to od niechcenia.

– Naprawdę nie zauważyłeś?

– Miałem wtedy głową zajętą czymś innym.

– Biedaczka. – Teraz mogłam być wspaniałomyślna.

Hm… Powiedziałaś coś takiego Jessice… co mi się nie spodobało. – Edward postanowił jednak dać upust swoim żalom, a głos zrobił mu się przy tym przyjemnie chrapliwy. Spoglądał na mnie z wyrzutem spod wachlarzy rzęs.

– Nic dziwnego – odparłam. – Taki już los tych, co podsłuchują.

– Ostrzegałem cię, że będę się przysłuchiwał. – A ja ostrzegałam cię, że wolałbyś nie mieć wglądu we wszystkie moje myśli.

– Ostrzegałaś – przyznał, ale nie miał zamiaru odpuścić. – Tyle, że nie miałaś do końca racji. Chciałbym wiedzieć, co o czym myślisz bez wyjątku. Jest mi tylko przykro, że na kilka spraw wyrobiłaś sobie taki, a nie inny pogląd.

Rzuciłam mu gniewne spojrzenie.

– To duża różnica.

– Mniejsza z tym, nie o to mi teraz chodzi.

– A o co? – Oboje pochylaliśmy się teraz nad blatem – on oparł brodę o splecione dłonie, ja prawą ręką gładziłam się po szyi. Co chwila musiałam sobie przypominać, że przebywaliśmy w zatłoczonej stołówce, najprawdopodobniej pod obstrzałem wielu ciekawskich spojrzeń. Tak łatwo było dać porwać się naszym prywatnym rozgrywkom…

– Czy naprawdę uważasz, że zależy ci na mnie bardziej mnie na tobie? – spytał Edward cicho, przysuwając się jeszcze bliżej. Jego ciemnozłote oczy po raz kolejny poraziły mnie swym magnetyzmem. Musiałam spuścić wzrok, żeby wrócił mi oddech.

– Znowu to robisz – wymamrotałam.

– Co takiego?

– Mącisz mi w głowie. – Skupiłam się i spojrzałam mu prosto w twarz, starając się nie tracić wątku.

– Ach tak.

– To nie twoja wina – westchnęłam. – Nic na to nie poradzisz.

– Czy odpowiesz na moje pytanie?

Nie wytrzymałam i wbiłam wzrok w blat stolika. – Tak.

– Tak, odpowiesz, czy tak, tak właśnie myślisz. – Znów się nieco zirytował.

– Tak, tak właśnie myślę. – Zapadła cisza. Milczałam z uporem, studiując imitowane słoje drewna, którymi pokryty był laminat. Musiałam tylko powstrzymywać się, żeby nie sprawdzać, jaką Edward ma minę.

Kiedy się w końcu odezwał, głos miał słodki jak miód.

– Mylisz się.

Zerknęłam w górę. Patrzył na mnie niemalże z czułością.

– Tego nie możesz być pewnym – wyszeptałam hardo, choć w głębi ducha w nic tak bardzo nie chciałam wierzyć, jak w to, że się mylę.

– Masz jakieś dowody? – Przyglądał mi się badawczo, starając się zapewne – bez rezultatu – przeniknąć mój umysł, by poznać prawdę. Ja z kolei próbowałam skoncentrować się na sformułowaniu odpowiedzi, co w obecności pary przenikliwych złotych oczu przychodziło mi z ogromnym trudem. Trwało to jakiś czas i widać było, że Edward zaczyna się niecierpliwić.

– Zastanawiam się – wyjaśniłam. Rozchmurzył się nieco – sądził najwyraźniej, że się obraziłam. Splotłam dłonie na blacie i przez chwilę bawiłam się palcami. – Cóż, pomijając pewne oczywistości,, czasami. – Zawahałam się. – Nie mam pewności, w odróżnieniu od ciebie nie umiem czytać w myślach, ale czasami odnoszę wrażenie, że mówisz o czymś innym, a tak naprawdę próbujesz mnie odepchnąć. – Chodziło mi o te chwile, kiedy jego zachowanie i słowa sprawiały mi ból. Lepiej nie umiałam tego opisać.

– Wnikliwe – skomentował i znów zabolało, uznałam bowiem, że w takim razie przyznaje mi rację. – Ale tu się właśnie mylisz – zaczął tłumaczyć. Nagle coś mu się przypomniało. – Co to za oczywistości?

– Spójrz tylko na mnie – powiedziałam niepotrzebnie, bo nie odrywał ode mnie wzroku. – Jestem zupełnie przeciętna, nijaka – no, chyba żeby wziąć pod uwagę to, że w kółko pakuję się w kłopoty i okropna ze mnie niezdara. A ty? – Machnęłam ręką w jego stronę. – Gdzie mi tam do ciebie?

Zmarszczywszy na moment czoło, spojrzał na mnie z pobłażaniem.

– Przyznam, że z wadami trafiłaś w samo sedno – zaśmiał się ponuro – ale nie jesteś zbytnio świadoma własnych zalet. Nie wesz co każdy chłopak z tej szkoły myślał sobie, kiedy pojawiłaś się tu pierwszego dnia. Zupełnie mnie zaskoczył.

– no co ty… – wymamrotałam zażenowana.

– Chodź raz mi zaufaj. Jesteś absolutnym przeciwieństwem przeciętnej dziewczyny. – W jego oczach pojawiło się uznanie, które bardziej mnie zawstydziło, niż ucieszyło.

To co z tym odpychaniem? – wypaliłam, żeby zmienić temat.

– Nie rozumiesz? To, dlatego wiem, że to ja mam rację. Mnie bardziej na tobie zależy, bo jestem w stanie się poświęcić. Odepchnąć cię, choć i mnie sprawia to ból, bo tylko w ten sposób mogę zapewnić ci bezpieczeństwo.

– I uważasz, że ja nie byłabym zdolna do takiego poświęcenia?

– rozgniewałam się.

– Nigdy nie będziesz stała przed podobnym wyborem – oświadczył Edward z powagą, po czym niemal natychmiast uśmiechnął się łobuzersko. Jego zmiany nastroju były doprawdy nieprzewidywalne. – Oczywiście, utrzymywanie cię przy życiu to bardziej zajęcie na pełen etat, wymagające mojej stałej obecności.

– Dzisiaj jakoś nikt nie próbował mnie zabić. – Byłam wdzięczna za ten żart, bo na dalszą rozmowę o rozstania, nie miałam ochoty. Pomyślałam sobie, że jeśli będzie trzeba, celowo narażę się na niebezpieczeństwo, byle tylko go przy sobie zatrzymać. Szybko jednak odegnałam od siebie tę myśl, by Edward nie odczytał jej z wyrazu mojej twarzy. Jak nic wściekłby się na mnie.

– Jeszcze nie – sprostował.

– Jeszcze nie – zgodziłam się. Wprawdzie w to nie wierzyłam, ale wolałam, żeby spodziewał się najgorszego.

– Mam kolejne pytanie – oznajmił rozluźniony.

– Strzelaj.

– Naprawdę musisz jechać w sobotę do Seattle, czy to taż wymówka, żeby przegonić adoratorów?

Aż się skrzywiłam na ich wspomnienie.

– Wiesz – ostrzegłam go – jeszcze ci nie wybaczyłam tej blokady parkingu. To przez ciebie Tyler łudzi się, że pójdziemy razem na bal absolwentów.

– Och, chłopina poradziłby sobie beze mnie. Chciałem tylko zobaczyć, jaką zrobisz minę. – Edward parsknął śmiechem. Byłam gotowa się rozzłościć, ale urok tego śmiechu zupełnie mnie rozbroił. – A gdybym to ja cię zaprosił, zgodziłabyś się? – spytał wesoło.

– Pewnie tak – przyznałam – a parę dni później wykręciła się chorobą albo kontuzją nogi.

– Dlaczego? – zdziwił się. Pokręciłam ze smutkiem głową.

– Wpadnij kiedyś na salę, jak będę miała WF, to zrozumiesz. – Czyżbyś piła do tego, że nie potrafisz pokonać bez potknięto odcinka o gładkiej, stabilnej nawierzchni?

– Oczywiście.

– Żaden kłopot – odparł z przekonaniem. – W tańcu wszystko zależy od tego, jak prowadzi partner. – Widząc, że chcę zaprotestować, dodał szybko: – To w końcu jak? Jedziemy do Seattle czy robimy coś innego?

Skoro obie wersje zakładały wspólnie spędzoną sobotę, było mi wszystko jedno.

– Jestem otwarta na propozycje – oświadczyłam – pod jednym wszakże warunkiem.

Jak zawsze w takich sytuacjach, zrobił się nieco podejrzliwy.

– Jakim?

– Możemy pojechać moim wozem?

– Dlaczego twoim? – skrzywił się.

– Głównie przez wzgląd na Charliego. Spytał, czy jadę do Seattle sama i potwierdziłam, bo tak to wtedy wyglądało. Jeśli spyta jeszcze raz, raczej nie skłamię, tyle, że jest mało prawdopodobne, że jeszcze raz spyta, a gdybym zostawiła furgonetkę, musiałabym się ze wszystkiego niepotrzebnie tłumaczyć. A poza tym panicznie boję się twojego stylu jazdy. Edward wywrócił oczami.

– Tyle rzeczy grozi ci z mojej strony, a ty boisz się akurat mojego stylu jazdy – stwierdził zniesmaczony. – Nie powiesz ojcu, że jedziesz ze mną? – Czułam, że w tym pytaniu kryje się jakieś drugie dno.

– Taki już jest, że lepiej nie mówić mu wszystkiego. – Co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości. – A tak w ogóle, to, dokąd się wybieramy?

– Zapowiada się ładny dzień, więc będę trzymał się z dala od ludzi. Możesz potrzymać się z dala od nich ze mną… jeśli chcesz. – Dawał mi wolną rękę.

Pokażesz mi, co się dzieje z wami w słońcu? – Byłam podekscytowana możliwością poznania kolejnej tajemnicy.

– Jasne. – Uśmiechnął się, a potem dodał poważnym tonem – Ale jeśli ci to nie odpowiada, wolałbym mimo wszystko żebyś nie jechała sama do Seattle. Ciarki mnie przechodzą na myśl co mogłoby ci się przytrafić w tak dużym mieście.

– Phoenix ma trzy razy więcej mieszkańców – obruszyłam się – A jeśli chodzi o powierzchnię…

– Tyle że w Phoenix – wtrącił – śmierć nie była ci jeszcze wyraźniej pisana. Wolałbym, więc, żebyś była blisko. – Znów wypróbował na mnie nieświadomie magnetyczną moc swoich oczu.

Trudno było z tym spojrzeniem czy z pobudkami Edwarda walczyć, zresztą żadna decyzja jeszcze nie zapadła.

– Nie martw się, sobota sam na sam z tobą najzupełniej mi odpowiada.

– Wiem – westchnął ciężko – ale lepiej powiedz Charliemu.

– Po co?

Twarz Edwarda znienacka stężała.

– Dzięki temu będę miał trochę większą motywację, żeby pozwolić ci wrócić do domu.

Przełknęłam głośno ślinę, ale już po chwili byłam gotowa odpowiedzieć:

– Sądzę, że podejmę to ryzyko.

Łypnął na mnie gniewnie i odwrócił wzrok.

– Może porozmawiamy, o czym innym? – zasugerowałam.

– O czym byś chciała porozmawiać? – Nadal był wzburzony Rozejrzałam się, wokół, aby się upewnić, że nikt nas nie podsłucha, i odkryłam, że siostra Edwarda, Alice, patrzy prosto na mnie. Reszta rodzeństwa przypatrywała się swemu bratu. Odwróciłam się pospiesznie w jego stronę i zadałam pierwsze pytanie jakie przyszło mi do głowy:

– Po co pojechaliście w zeszły weekend do Kozich Skał? Polować? Charlie mówił, że to nie najlepsze miejsce na biwak, bo roi się tam od niedźwiedzi.

Mina Edwarda świadczyła o tym, że przegapiłam cos oczywistego.

– Niedźwiedzie? – wykrztusiłam. Uśmiechnął się. – To nie sezon polowań – dodałam surowym tonem, by ukryć to, jak bardzo jestem zszokowana.

– Przeczytaj i przekonaj się sama – poradził. – Przepisy zakazują polowań z zastosowaniem broni. – Przyglądał mi się z rozbawieniem ciekawy, jak zareaguję na ukrytą w tym zdaniu aluzję.

– Niedźwiedzie? – powtórzyłam.

– To Emmett gustuje w grizzly – rzucił niby od niechcenia, choć musiał martwić się, czy to mnie nie wystraszy.

Postanowiłam wziąć się w garść, ale potrzebowałam trochę czasu.

– No, no – powiedziałam, sięgając po pizzę. Jedząc nie musiałam na niego patrzeć. Żułam niespiesznie, a potem napiłam się jeszcze coli. Kiedy w końcu podniosłam wzrok, Edward zaczynał już się niepokoić. – A ty w czym gustujesz?

Widać było, że nie spodobało mu się to pytanie.

– W pumach.

– Ach tak – odparłam grzecznie acz obojętnie, po czym wróciłam do picia coli.

– Rzecz jasna – ciągnął, imitując ton mojego głosu – to, że nie przestrzegamy prawa łowieckiego, nie zwalnia nas od troski o środowisko naturalne. Staramy się koncentrować na obszarach z nadwyżką drapieżników. Zawsze też łatwo o sarnę lub łosia. Nadają się, ale to żadna zabawa. – Tu uśmiechnął się prowokująco.

– W istocie, żadna – mruknęłam dystyngowanie znad pizzy. Najlepsza pora na niedźwiedzie to według Emmetta właśnie wczesna wiosna. Dopiero co przebudziły się ze snu zimowego, więc są bardziej drażliwe. – Przymknął oczy, wspominając jakieś wesołe wydarzenie. – Ach, nie ma to jak rozdrażniony grizzly. Ubaw po pachy. – Pokiwałam głowa ze znawstwem. Prychnął.

– Proszę, powiedz, co naprawdę o tym wszystkim myślisz.

– Usiłuję to sobie wyobrazić, ale nie potrafię – wyznałam. Jak można polować na niedźwiedzie bez broni?

– Och, mamy broń. – Na sekundę obnażył swoje lśniące bielą zęby. Już miałam się wzdrygnąć, ale powstrzymałam się, żeby nie okazać lęku. – Tyle że prawo łowieckie nie bierze jej pod uwagę. A jeśli masz kłopoty z wyobrażeniem sobie Emmetta w akcji, przypomnij sobie, jak wygląda atak niedźwiedzia, jeśli widziałaś takowy w telewizji.

Kolejnego wzdrygnięcia nie udało mi się już opanować. Zerknęłam na Emmetta, dziękując Bogu, że nie patrzy akurat w moją stronę. Jego silnie umięśnione ramiona i muskularny tors niemal, że napawały mnie przerażeniem.

Edward też zerknął na brata i znowu prychnął. Spojrzałam na niego poruszona.

– Czy też atakujesz jak niedźwiedź? – spytałam cicho.

– Ponoć bardziej przypominam pumę – oświadczył pogodnie. – Być może ma to coś wspólnego z preferencjami smakowymi.

– Być może. – Zmusiłam się do bladego uśmiechu. Nadal trudno mi było się z tym wszystkim pogodzić. – Mogę kiedyś zobaczyć takie polowanie?

Zbladł raptownie.

– W żadnym wypadku! – warknął rozwścieczony. Odskoczyłam do tyłu. Nigdy bym się przed nim do tego nie przyznała, ale przeraziła mnie tak gwałtowna reakcja. Edward też się cofnął, splótłszy ręce na piersi.

– Za duży szok jak dla mnie? – spytałam, gdy już doszłam dc siebie..

– Gdyby chodziło tylko o szok – powiedział cierpko – wziąłbym cię do lasu choćby dzisiaj. Powinnaś się wreszcie porządnie przestraszyć. Wyszłoby ci to na zdrowie.

– Więc czemu? – drążyłam z uporem, ignorując jego rozdrażnienie.

Wpatrywał się we mnie jakiś czas w milczeniu.

Później ci wyjaśnię. – Ani się obejrzałam, już stal. – Spóźnimy się. Zdałam sobie sprawę, że stołówka jest niemal pusta. Przy Edwardzie nigdy nie zwracałam uwagi na czas i otoczenie. Poderwałam się z miejsca, podnosząc wiszącą na oparciu krzesła torbę.

Niech będzie później. – Byłam gotowa poczekać.

11 Komplikacje

Gdy podchodziliśmy do naszej ławki w sali od biologii, wszyscy pozostali uczniowie się na nas gapili. Zrezygnowawszy z siedzenia przy najdalszym krańcu stołu, Edward przysunął swoje krzesło tak blisko mojego, że niemal stykaliśmy się ramionami.

Pan Banner, jak zwykle punktualny, pojawił się w klasie chwilę po nas. Ciągnął za sobą wysoką metalową szafkę na kółkach, mieszczącą masywny, przestarzały telewizor oraz wideo. Lekcja z filmem! Wszystkim od razu poprawił się humor.

Nauczyciel wsunął kasetę do stawiającego opór otworu odtwarzacza, po czym podszedł do ściany, żeby zgasić światło, ciemność wyostrzyła moje zmysły. Byłam teraz, co mnie zadziwiło jeszcze bardziej świadoma bliskości Edwarda. Moja skóra stała się jakby naelektryzowana, a ciało przeszywały przyjemne, dreszcze. Owładnęło mną przemożne pragnienie, by chodź raz musnąć dłonią policzek mojego sąsiada. Nie chcąc się mu poddać skrzyżowałam ręce na piersiach, a obie dłonie, mocno zaciśnięte wetknęłam pod pachy. Byłam bliska szaleństwa. Na ekranie telewizora pokazała się czołówka filmu, co rozjaśniło nieco mrok. Natychmiast mimowolnie spojrzałam na Edwarda. Uśmiechnęłam się nieśmiało, widząc, że przyjął identyczną obronną pozycję i także zerka w moją stronę. On też się ucieszył, jego oczy nawet w ciemnościach zachowały swoją porażającą moc musiałam, więc szybko spuścić wzrok, by uniknąć palpitacji serca. Było mi strasznie głupio, że tak na niego reaguję.

Lekcja ciągnęła się w nieskończoność. Nie potrafiłam skoncentrować się na filmie – nie wiedziałam nawet, o czym właściwie jest. Próbowałam się rozluźnić, ale bez powodzenia. Od czasu do czasu pozwalałam sobie zerknąć na Edwarda, wiedziałam, więc, że i on nadal siedzi sztywno. I wciąż biła od niego ta elektryzują aura. Mimo upływu czasu pragnienie, by go dotknąć, nie słabło aż w końcu zaczęły mnie boleć zaciśnięte kurczowo palce. Gdy nareszcie rozbłysły światła, odetchnęłam z ulgą i wyprostowawszy przed sobą ręce, zaczęłam przebierać w powietrzu zesztywniałymi palcami. Edward prychnął.

– Nie ma co, ciekawe doświadczenie – mruknął ponuro.

– Ehm. – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.

– Idziemy? – spytał, podnosząc się z miejsca jednym zwinnym ruchem.

Niemal jęknęłam: nadeszła pora WF – u. Wstałam ostrożnie, nie mając pewności, czy owa dziwna chwila bliskości w ciemnościach nie wpłynęła negatywnie na mój zmysł równowagi.

Edward odprowadził mnie do samych drzwi sali gimnastycznej. Odwróciłam się, żeby się pożegnać, i poraził mnie wyraz jego twarzy. Malowało się na niej jakieś wewnętrzne rozdarcie, na granicy bólu, a była przy tym tak oszałamiająco piękna, że znów musiałam walczyć ze sobą, by jej nie dotknąć. Słowa pożegnania uwięzły mi w gardle.

Edward podniósł z wahaniem rękę, podejmując jakąś niezwykle trudną decyzję. Wreszcie opuszkami palców musnął przelotnie mój policzek. Skórę miał jak zawsze lodowatą, ale jego dotyk dziwnie rozgrzewał – jakbym się oparzyła, tylko nie czuła jeszcze bólu. Zaraz potem odszedł szybko bez słowa.

Weszłam do środka półprzytomna, słaniając się na nogach. Nawet nie wiem, jak znalazłam się w szatni, przebierałam się jak zwykle w transie ledwie świadoma obecności innych ludzi. Ocknęłam się dopiero, gdy wręczono mi rakietkę do badmintona. Nie była ciężka, ale i tak bałam się, że zrobię nią komuś krzywdę – kilka osób rzuciło mi zresztą pełne obawy spojrzenia.

Pan Clapp kazał nam dobrać się w pary, miałam jednak szczęście, bo Mike nadal był gotowy trwać wiernie u mego boku. Chcesz tworzyć ze mną drużynę? – zaoferował się. – Dzięki, ale pamiętaj, nie musisz tego robić. – Spokojna głowa. – Uśmiechnął się. – Będę się trzymał od ciebie z daleka. Czasami naprawdę łatwo było go darzyć sympatią. Oczywiście nie obyło się bez wpadki. Udało mi się zdzielić się rakietą po głowie i zahaczyć o ramię Mike'a dosłownie za jednym zamachem. Resztę godziny lekcyjnej spędziłam w tylnym rogu kortu z rakietą schowaną dla bezpieczeństwa za plecami. Z drugiej strony, mimo tego utrudnienia, mój partner poradził sobie świetnie, wygrał, bowiem trzy spośród czterech rozegranych meczów. Kiedy zaś gwizdkiem ogłoszono koniec lekcji, przybił ze mną piątkę, na co zupełnie sobie nie zasłużyłam. – A więc to oficjalne? – spytał po zejściu z boiska.

– Co takiego?

– No wiesz, ty i Cullen. – Nie wydawał się z tego zadowolony. Moja sympatia wyparowała bez śladu.

– Nic ci do tego – warknęłam, przeklinając w duchu gadatliwość Jessiki, ale Mike zignorował to ostrzeżenie.

– Ten facet mi się nie podoba. – I nie musi.

– Patrzy na ciebie tak… tak… – ciągnął – jakbyś była czymś do zjedzenia.

Zdusiłam wybuch histerycznego śmiechu, ale nie powstrzymałam chichotu. Mike spojrzał na mnie ponuro. Pomachałam mu na pożegnanie i umknęłam do szatni, gdzie w okamgnieniu zapomniałam o naszej krótkiej rozmowie. Miałam teraz ważniejsze rzeczy na głowie, przebierając się aż dygotałam ze strachu i podekscytowania zarazem. Czy Edward będzie na mnie czekał przy wyjściu czy w samochodzie? A co, jeśli będzie tam jego rodzeństwo? Tu po raz pierwszy przestraszyłam się zupełnie na poważnie. Czy Cullenowie wiedzą, że ja wiem? Czy powinnam wiedzieć, że wiedzą, że wiem, czy też nie?

Wychodząc z szatni, postanowiłam, że najlepiej będzie jeśli pójdę do domu pieszo, nawet nie zerkając na parking. Okazał się jednak, że zadręczałam się niepotrzebnie. Edward czekał na mnie oparty o ścianę zaraz za drzwiami, a jego cudownych rysów nie szpecił już żaden grymas. Od razu poczułam się lepiej.

– Hej.

– Cześć. – Jego uśmiech był porażający. – Jak tam WF? Odrobinę zrzedła mi mina.

– W porządku – skłamałam.

– Na pewno? – Nie dał się zwieść. Nagle zauważył kogoś za moimi plecami i zacisnął zęby. To Mike znikał właśnie za zakrętem.

– O co chodzi?

Przeniósł wzrok na mnie, ale usta nadal miał pogardliwie wykrzywione.

– Ten Newton działa mi na nerwy.

– Czytałeś w jego myślach? – Nie spodobało mi się to. Dobry nastrój prysł niczym bańka mydlana.

– Głowa już nie boli? – spytał Edward z niewinną troskliwością w głosie.

– Jesteś niemożliwy! – Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę parkingu, choć wciąż nie wykluczałam, że będę musiała iść pieszo.

Z łatwością dotrzymał mi kroku.

– Sama wspominałaś, że powinienem zobaczyć, jak ci idzie na WF – ie. Byłem ciekawy. – Nie kajał się, więc puściłam to mimo uszu.

Gdy doszliśmy do samochodu, jeszcze mu nie wybaczyłam. Tak właściwie nie doszliśmy do samego auta, ponieważ wokół bił się tłum chłopców. Volvo nic się jednak nic stało – chodziło im rzecz jasna o kabriolet Rosalie. W oczach gapiów płonęło pożądanie; nawet nie podnieśli wzroku, gdy Edward zaczął się przepychać się do drzwiczek od strony kierowcy. Pospiesznie zajęłam swoje miejsce również niezauważona.

– Robi wrażenie – skwitował.

– Co to w ogóle za auto?

– M3.

– Czyli?

– BMW – Nie patrząc na mnie, przewrócił oczami. Nawet on musiał się teraz nieco skupić, żeby nikogo nie przejechać przy wycofywaniu. Pokiwałam głową. Tę nazwę znałam.

– Wciąż się gniewasz? – spytał, manewrując.

– Gniewam. Westchnął.

– Wybaczysz mi, jeśli przeproszę?

– Może. Pod warunkiem, że to nie będą udawane przeprosiny. I jeśli obiecasz, że to się nie powtórzy.

– A co powiesz – oświadczył przebiegle – jeśli przeproszę szczerze, a do tego pozwolę ci prowadzić w sobotę?

Doszłam do wniosku, że nic więcej nie wskóram, odrzekłam więc:

– Umowa stoi.

– Przepraszam, zatem, że sprawiłem ci przykrość – powiedział ze szlachetnym wyrazem twarzy, po czym uśmiechnął się szelmowsko i dodał: – A w sobotę rano stawię się pod twoim domem. – Będę musiała się tłumaczyć przed Charliem, czyje to volvo.

– Nie mam zamiaru przyjechać volvo – odparł pobłażliwym tonem.

– Więc jak?

– Tym się nie kłopocz. Będę ja, volvo nie będzie. Dałam sobie spokój. Inne sprawy czekały na wyjaśnienie. Czy już jest później? – W moim pytaniu kryła się pewna aluzja.

Zmarszczył czoło.

– Sądzę, że tak.

Czekałam z grzeczną minką na jakąś dalszą wypowiedz. Edward zatrzymał wóz. Zaskoczona wyjrzałam przez okno. No tak, staliśmy już pod domem Charliego, zaraz za furgonetka. Łatwiej mi było jeździć volvo bez spoglądania na drogę, Gdy przeniosłam wzrok z powrotem na Edwarda, przyglądał mi się badawczo.

– Nadal chcesz wiedzieć, czemu nie możesz zobaczyć, jak poluję? – Był poważny, choć wyczuwałam w jego glosie nutkę rozbawienia.

– Cóż, bardziej zaciekawiła mnie twoja reakcja na moją prośbę.

– Przestraszyłem cię? – Tak, to na pewno było rozbawienie.

– Nie – skłamałam, ale nie uwierzył.

– Przepraszam, że cię przestraszyłem. – Rozbawienie ustąpiło zatroskaniu, uśmiechał się jednak delikatnie. – Sama myśl, że mogłabyś się znaleźć w naszym pobliżu… – Spochmurniał.

– Groziłoby mi niebezpieczeństwo?

– Ogromne – wycedził.

– Bo…

Wziął głęboki oddech i wyjrzał przez okno na gęste zwały chmur, których masa zdawała się ciążyć ku ziemi niemal na wyciągnięcie ręki.

– Kiedy polujemy – zaczął wolno, niechętnie – nie jesteśmy w pełni świadomi, dajemy się porwać zmysłom. Zwłaszcza zmysłom powonienia. Gdybym w tym stanie wyczul, że jesteś gdzieś w pobliżu… – Zasępiony pokręcił głową, wpatrując się w szare niebo.

Zerknął na mnie ciekawy mojej reakcji, ale spodziewałam się tego i cały ten czas robiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby zachować spokojny wyraz twarzy. Nie był wprawdzie w stanie czytać moich uczuć, ale gdy nasze oczy się spotkały, coś się zmieniło. To zaczęła mi bardziej ciążyć wisząca w powietrzu cisza, a od Edwarda znów popłynął ku mnie ów znany mi już prąd. Zaparło mi dech w piersiach, zakręciło mi się w głowie. Wreszcie, nabierając głośno powietrza do pluć, chcąc nie chcąc, przerwałam tę magiczna chwilę. Zamknął oczy. – Bello sądzę, że powinnaś już iść do domu – szepnął surowym tonem, wzrok wbił w chmury.

Gdy otworzyłam drzwiczki, nieco otrzeźwił mnie mroźny powiew wiatru, nie na tyle jednak, żebym nie bala się wywrotki. Wysiadłam ostrożnie, nie patrząc za siebie, i doszłabym tak do samego domu, gdyby nie dźwięk spuszczanej automatycznie szyby. – Bello, jeszcze coś – zawołał spokojniej. Siedział pochylony ku otwartemu oknu i uśmiechał się delikatnie. – Tak? – jutro moja kolej.

– Kolej na co?

Wyszczerzył zęby.

– Na zadawanie pytań. – Volvo znikło za rogiem, nim zdążyłam wymyślić ripostę. Uśmiechnęłam się. Jedno było pewne – mieliśmy się jutro zobaczyć.

Tej nocy Edward jak zwykle pojawił się w moich snach, ale zmieniła się panująca w nich atmosfera – były teraz przesycone ową elektryzującą aurą. Przewracałam się z boku na bok i często budziłam. Męczące majaki pozwoliły mi usnąć spokojnie dopiero przed świtem.

Rano byłam zmizerowana i podenerwowana. Z westchnieniem włożyłam brązowy golf i standardowe tu już dżinsy – tak bardzo Tęskniłam za szortami i bluzeczkami na ramiączkach. Do śniadania zasiedliśmy z Charliem, rzecz jasna, w milczeniu. Usmażył sobie jajka, a ja zabrałam się do mojej codziennej porcji płatków, zastanawiałam się, czy nie zapomniał o sobocie, ale sam podjął ten temat, wstawszy od stołu.

– Co do soboty… – zaczął, odkręcając kurek przy zlewie, A jednak, pomyślałam z niechęcią.

– Tak, tato?

– Nadal wybierasz się do Seattle?

– Taki był plan. – Miałam nadzieje, że nie zmusi mnie wypytywaniem do uwikłania się w sieć kłamstw.

Charlie zaczął szorować gąbką skropiony płynem do mycia naczyń talerz.

– Jesteś pewna, że nie uda ci się wrócić w porę na bal?

– Nie idę na bal. – Zaczynał działać mi na nerwy.

– Nikt cię nie zaprosił? – Próbował ukryć zatroskanie, płucząc swój talerz wyjątkowo starannie.

– Tym razem to dziewczyny wybierają – udało mi się wyplątać.

– Ach tak. – Zamilkł, zbity z tropu.

Rozumiałam jego ojcowskie rozterki, musiało być mu trudno. Z jednej strony żył w strachu, że znajdę sobie chłopaka, z drugiej martwił się, że go sobie nie znajdę. Jak strasznie musiałby się czuć gdyby zaczął choćby podejrzewać, w jakim typie mężczyzn, czy też raczej stworów, gustuję. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym.

Charlie wyszedł, pomachawszy mi na pożegnanie, a ja poszłam na górę umyć zęby i zabrać rzeczy do szkoły. Gdy usłyszałam,, że odjeżdża, nie mogłam się powstrzymać i zaledwie po kilku sekundach doskoczyłam do okna. Nie zawiodłam się – miejsce samochodu ojca zajmowało już srebrne volvo. Czym prędzej zbiegłam na dół, zastanawiając się po drodze, jak długo jeszcze Edward ma zamiar wozić mnie do szkoły. Miałam nadzieję, że do końca świata. Byłam w takim stanie, że nawet nie zamknęłam drzwi na klucz.

Czekał w aucie, najwyraźniej nie patrząc, czy idę. Otworzyłam nieśmiało drzwiczki i wślizgnęłam się do środka. Jak zwykle poraził mnie swoją urodą. Był uśmiechnięty i rozluźniony.

– Dzień dobry – przywitał mnie aksamitnym głosem. – Jak się miewasz? – Przyjrzał mi się uważnie, jakby nie chodziło mu o zwykłą grzeczność, lecz konkretne informacje.

– Dobrze, dziękuję. – Przy nim zawsze czułam się dobrze, wręcz fantastycznie.

Zauważył, że mam podkrążone oczy.

– Wyglądasz na zmęczoną.

Nie spałam najlepiej – przyznałam, machinalnie zasłaniając mankamenty profilu włosami.

– Ja też nie – zażartował, odpalając silnik. Przyzwyczaiłam się do cichego pomruku volvo. Byłam pewna, że przestraszyłabym się warkotu furgonetki, gdybym miała się teraz do niej z powrotem przesiąść.

– Sądzę, że spałam tylko odrobinę dłużej niż ty.

– Założę się, że tak właśnie było.

– I co porabiałeś ubiegłej nocy? _ – O, nie, nie. Dzisiaj to ja zadaję pytania.

– Rzeczywiście. W takim razie, co chciałbyś wiedzieć? – Zachodziłam w głowę, co mogłoby go interesować.

– Jaki jest twój ulubiony kolor? – spytał ze śmiertelnie poważną miną.

Wywróciłam oczami.

– To zmienia się z dnia na dzień.

– No to, jaki jest twój ulubiony kolor dzisiaj?

– Chyba brązowy. – Miałam w zwyczaju ubierać się zgodnie ze swoim nastrojem.

Edward zarzucił powagę i prychnął.

– Brązowy?

– Czemu nie? To taki ciepły kolor. Tu w Forks bardzo mi go brakuje. Wszystko, co powinno być brązowe – pożaliłam się – pnie drzew, skały, ziemia… wszystko pokrywa taki zielony, wilgotny nalot. Mech czy inne paskudztwo.

Wydawał się zafascynowany moim zrzędzeniem. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, co powiedziałam, patrząc mi w oczy.

– Masz rację – stwierdził z powagą. – Brąz jest ciepły. – Szybkim gestem, choć jednak było w nim jakieś wahanie, odgarnął mi włosy za ramię, odsłaniając policzek.

Parkowaliśmy już przed szkołą.

– Jakie CD jest teraz w twoim odtwarzaczu? – spytał takim tonem jakby żądał ode mnie przyznania się do morderstwa.

Uświadomiłam sobie, że nie wyjęłam jeszcze albumu, który dostałam od Phila. Kiedy rzuciłam nazwę zespołu, Edward uśmiechnął się szelmowsko i tajemniczo zarazem, po czym sięgnął do schowka i podał mi jedną z około trzydziestu upchanych tam płyt. Był to ten sam album.

– To i Debussy? – spytał, unosząc jedną brew.

Trwało to cały dzień. Czy to przed angielskim, po hiszpańskim, na lunchu, nieprzerwanie zasypywał mnie błahymi pytaniami. Opowiadałam mu więc o swoich ulubionych i znienawidzonych filmach, o tych paru miejscach, w których byłam, i mnóstwie, które chciałabym zobaczyć, a przede wszystkim o książkach, po prostu bez końca.

Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz mówiłam tak dużo. Często robiło mi się głupio, byłam, bowiem przekonana, że go nudzę. Edward wydawał się jednak skupiony, a jego ciekawość nie słabła nie przerywałam, więc przesłuchania. Większość pytań była zresztą łatwa, tylko przy kilku spąsowiałam, ale i każdy rumieniec prowokował dalszą ich serię.

W jednym przypadku chodziło o mój ulubiony kamień szlachetny. Gdy zagapiłam się i bezmyślnie palnęłam „topaz”, Edward natychmiast zasypał mnie gradem pytań. Czułam się niczym osoba biorąca udział w jednym z tych testów psychologiczny, w których należy odpowiadać pierwszym skojarzeniem. Byłam pewna, że nie dopytywałby się tak, gdyby nie moja reakcja, a spiekłam raka, ponieważ do niedawna moim ulubionym kamieniem był granat. Wpatrując się w miodowe oczy Edwarda, nie sposób było zapomnieć, co wywołało tę zmianę. On z kolei za wszelką cenę pragnął dowiedzieć się, skąd to zawstydzenie.

– Powiedz mi – rozkazał, gdy nie pomogły perswazje – a nie pomogły, bo spuściłam przezornie wzrok.

Poddałam się.

– Takiego koloru są dziś twoje oczy – westchnęłam, bawiąc się nerwowo kosmykiem włosów. – Spytaj mnie za dwa tygodnie, to pewnie odpowiem, że onyks. – Wyjawiłam mu więcej, niż zamierzałam, co zmartwiło mnie bardzo, ponieważ do tej pory, gdy dawałam po sobie poznać, jak bardzo obsesyjnym uczuciem go darzę zawsze reagował atakiem furii.

Tym razem jednak zamilkł tylko na sekundę, a potem spytał o moje ulubione odmiany kwiatów. Odetchnęłam z ulgą. Mogliśmy kontynuować naszą dziwną sesję bez przeszkód. W końcu znaleźliśmy się w sali od biologii, gdzie przesłuchanie trwało aż do przyjścia nauczyciela. I tu pojawił się problem – pan Banner znów ciągnął za sobą sprzęt audio – wideo. Nim zgasły światła zauważyłam, że Edward odrobinę się ode mnie odsunął. Nie pomogło. Gdy tylko sala pogrążyła się w ciemnościach, podobnie jak poprzedniego dnia, poczułam, że moje ciało przebiega prąd i zapragnęłam z całej mocy pogłaskać Edwarda po chłodnym policzku.

Aby sobie pomóc, oparłam brodę o złożone na stole ręce, z całych sił zaciskając palce na kancie stołu. W dodatku ani razu nie zerknęłam w bok. Gdybym odkryła, że i on na mnie patrzy, jeszcze trudniej byłoby mi zwalczyć pokusę. Oprócz poskramiania romantycznych odruchów, starałam się też skoncentrować na treści filmu, ale mimo szczerych chęci znów nic nie zapamiętałam.

Gdy nareszcie włączono światło, natychmiast spojrzałam na Edwarda. Spoglądał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Podniósłszy się w milczeniu, poczekał, aż się spakuję, po czym odprowadził pod salę gimnastyczną, gdzie znów pożegnał mnie bez słów czułym gestem – pogłaskał mnie wierzchem dłoni od skroni aż po wargi.

Lekcja WF – u minęła mi szybko na oglądaniu jednoosobowego show Mike`a na boisku. Mój partner nie odzywał się dziś do mnie. Albo dał mi spokój, bo wyglądałam na półprzytomną, albo obraził się, że nie biorę sobie do serca jego ostrzeżeń. Gdzieś w głębi ducha miałam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale byłam zbyt podekscytowana, żeby przejmować się jego osobą.

– W szatni, spięta, spieszyłam się bardzo, chcąc jak najszybciej dołączyć do Edwarda. Zdenerwowanie potęgowało wrodzoną niezdarność, ale w końcu wypadłam na dwór. Podobnie jak wczoraj, odetchnęłam z ulgą na jego widok, a twarz opromienił mi szeroki uśmiech. Edward też się uśmiechnął, a następnie wznowił przesłuchanie.

Pytania, które teraz zadawał, były inne, wymagały bardziej przemyślanych odpowiedzi. Chciał wiedzieć, czego mi w Forks brakuje, i upierał się, bym opisywała mu wszystko, z czym nie był zaznajomiony. Siedzieliśmy w zaparkowanym przed dom Charliego aucie długie godziny. Tymczasem niebo pociemniał i zerwała się gwałtowna ulewa.

Chcąc nie chcąc, musiałam opowiadać o rzeczach tak trudnych do opisania, jak wysokie odgłosy wydawane w lipcu przez cykady, ledwie opierzona nagość drzew, ogrom rażącego czystością błękitu nieba, zapach kreozotu – gorzki, odrobinę żywiczny, lecz mimo to przyjemny – czy prosta linia horyzontu zakłócona jedynie przez niskie góry pokryte fioletowymi wulkanicznymi skalami. Największy problem sprawiało mi wytłumaczenie, dlaczego to wszystko wydawało mi się takie piękne – urok krajobrazu Arizony nie opierał się przecież na roślinności, którą reprezentowały głównie nieliczne, jakby na wpół umarłe sukulenty, ale raczej na braku wszelkich ozdobników, co wysuwało na pierwszy plan samo ukształtowanie terenu – płytkie misy dolin okolone pasmami skalistych wzgórz – oraz sposób, w jaki ziemia poddawała się słońcu. W pewnym momencie zorientowałam się, że w opisach wspomagam się gestami.

Edward, choć natarczywy, przepytywał mnie z dużą delikatnością, dzięki czemu rozluźniłam się i rozgadałam, nie wstydząc się już być w centrum uwagi. Wreszcie, gdy skończyłam opisywać szczegółowo mój zagracony pokój w Phoenix, nie padło żadne nowe pytanie.

– Co to, koniec? – ucieszyłam się.

– Do końca jeszcze daleko, ale twój ojciec wkrótce wróci do domu.

– Charlie! – Zupełnie zapomniałam o jego istnieniu. Spojrzałam na pociemniale od nawałnicy niebo, ale nie znalazłam na nim odpowiedzi. – Która to już? – Zerknęłam na samochodowy zegar.

Rzeczywiście, przyznałam zaskoczona, Charlie powinien być lada chwila.

– Zmierzcha – szepnął Edward refleksyjnie, spoglądając ku zachodowi na przesłonięty chmurami horyzont. Myślami wydawał się być daleko stąd.

Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana. Po pewnym czasie przeniósł wzrok na mnie.

– To dla nas najbezpieczniejsza pora dnia – odpowiedział na malujące się w moich oczach pytanie. – Najłatwiejsza. Ale poniekąd najsmutniejsza… Kolejny dzień dobiega końca, nastaje noc. Mrok jest tak przewidywalny, prawda? – Uśmiechnął się smutno.

– Lubię noc. Gdyby nie ciemność, nigdy nie zobaczylibyśmy gwiazd. Choć tu akurat chyba zbyt często ich się nie widuje – westchnęłam.

Edward parsknął śmiechem i zaraz zrobiło się trochę weselej.

– Cóż, za parę minut wróci Charlie, więc jeśli nie chcesz, żebym powiedział mu o sobocie…

– Nie chcę, nie. Czas na mnie. – Zaczęłam się zbierać. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo zesztywniałam od długiego siedzenia w bezruchu. – Czy w takim razie jutro moja kolej na zadawanie pytań?

– Ani się waż! – udał wzburzenie.

– Mówiłem ci, jeszcze z tobą nie skończyłem.

– O co tu się jeszcze pytać?

– Jutro zobaczysz. – Wyciągnął się przede mną, żeby otworzyć drzwiczki i serce zaczęło mi bić od tej bliskości jak szalone. Nie nacisnął jednak klamki.

– Niedobrze – mruknął.

– Co jest? – Ze zdziwieniem zauważyłam, że zacisnął zęby, a w oczach miał niepokój.

Zerknął na mnie przelotnie.

– Kolejna komplikacja – odparł ponuro.

Otworzył drzwiczki jednym, szybkim ruchem i odsunął się natychmiast, jakby bał się, że coś go ugryzie.

W strugach deszczu zalśniły światła obcego czarnego samochodu, który zatrzymywał się właśnie przy krawężniku dwa metry przed nami.

– Charlie jest już za rogiem – ostrzegł mnie Edward nie spuszczając z oczu nieznajomego mi pojazdu.

Nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć, wyskoczyłam szybko z wozu. Krople głośno odbijały się od mojej kurtki.

Usiłowałam dostrzec pasażerów auta, ale bez powodzenia – było za ciemno. Za to jego reflektory dobrze oświetlały Edwarda. Siedział nieruchomo wpatrzony w kogoś lub coś, czego nie dane mi było zobaczyć. Na jego twarzy malowała się frustracja przemieszana z pogardą.

A potem ruszył z piskiem opon i już go nie było.

– Cześć, Bella – zawołał ktoś z czarnego samochodu znajomym, ochrypłym głosem.

– Jacob? – zdumiałam się, usiłując dostrzec go przez deszcz W tym samym momencie, oświetlając twarze przybyszów, nadjechał Charlie.

Jacob już wysiadał, a jego szeroki uśmiech był widoczny nawet mimo mroku. Na miejscu pasażera siedział z kolei jakiś starszawy tęgi mężczyzna o zapadających w pamięć rysach twarzy – Policzki wylewały mu się na ramiona, a poorana zmarszczkami, miedzią skóra przywodziła na myśl znoszoną kowbojską kurtkę – No i te oczy, zaskakująco znajome, jednocześnie zbyt młode i zbyt sędziwe jak dla tej twarzy.

Mężczyzną tym był Billy Black, ojciec Jacoba. Chociaż nie widziałam go od ponad pięciu lat, a kiedy Charlie wspomniał po raz pierwszy o furgonetce, nie wiedziałam, o kogo chodzi, teraz poznałam go od razu. Przyglądał mi się uważnie, więc uśmiechnęłam się nieśmiało. Zorientowałam się jednak, że jest czymś bardzo poruszony, przestraszony lub zszokowany – i mój uśmiech szybko zgasł.

„Kolejna komplikacja” powiedział Edward. Billy nie spuszczał ze mnie wzroku. Zaczęłam się martwić. Czyżby rozpoznał Edwarda? Czy naprawdę wierzył w owe niesamowite legendy, z których śmiał się jego własny syn?

Tak właśnie było. Mina Indianina nie pozostawiała, co do tego najmniejszych wątpliwości.

12 Balansowanie

– Billy! – zawołał Charlie serdecznie, gdy tylko wysiadł z samochodu.

Skinąwszy na Jacoba, wślizgnęłam się pod daszek ganku, ojciec tymczasem witał głośno gości.

– Tym razem przymknę oko na to, że kierowałeś, Jake – powiedział do chłopca z dezaprobatą w głosie.

– W rezerwacie wydają prawko młodszym – zażartował Jacob. Przysłuchując się, otworzyłam drzwi i zapaliłam lampę nad wejściem.

– Jasne – zaśmiał się Charlie.

– Muszę się jakoś przemieszczać – usprawiedliwił syna Billy.

Jego głos z miejsca przeniósł mnie do krainy dzieciństwa. Mimo upływu tylu lat nic się nie zmienił.

Weszłam do środka, zostawiając za sobą otwarte drzwi.

A przed zdjęciem kurtki zapaliłam światło. Potem wróciłam na próg i widziałam, jak Charlie i Jacob sadzają Billy'ego na wózku inwalidzkim. Po chwili cała trójka była już w sieni i strząsała krople deszczu.

– Co za niespodzianka – powiedział ojciec.

– Za długo zwlekałem – przyznał Billy. – Mam nadzieję, że nie zjawiliśmy się nie w porę. – Nasze oczy znowu się spotkały, ale nie byłam w stanie stwierdzić, o czym myśli.

– Skąd, bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że zostaniecie na mecz.

– Poniekąd o to nam chodziło. – Jacob uśmiechnął się łobuzersko. – Telewizor już od tygodnia nie działa.

– No i rzecz jasna Jacob nie mógł się doczekać kolejnego spotkania z Bella – Billy odpłacił mu pięknym za nadobne. Chłopiec rzucił ojcu gniewne spojrzenie i zmieszany odwrócił głowę, ja zaś starałam się zdusić wyrzuty sumienia. Może na plaży byłam jednak zbyt przekonująca?

– Głodni? – spytałam, ruszając w kierunku kuchni. Nie miałam ochoty na to, żeby Billy dłużej mi się przyglądał.

– Nic, dzięki – odezwał się Jacob. – Jedliśmy tuż przed wyjściem.

– A ty, Charlie? – zawołałam już z kuchni.

– Jasne. – Słychać było, że przechodzi do saloniku, a w ślad za nim jedzie wózek Billy'ego.

Zrobiłam grzanki z serem, które wrzuciłam na patelnię, i kroiłam właśnie pomidora, kiedy zorientowałam się, że ktoś za mną stoi.

Jak leci? – spytał Jacob.

– Nie narzekam. – Uśmiechnęłam się. Dobry nastrój chłopaka był zaraźliwy. – A co u ciebie? Wykończyłeś już ten samochód.

– Nie. – Spochmurniał. – Wciąż brakuje mi części. Ten czarny jest pożyczony. – Skinął głową w stronę podjazdu.

– Szkoda, że nie mamy tego tam… co to było?

– Cylinder. – Znów się szeroko uśmiechnął. – Z furgonetką wszystko w porządku?

– Tak, a co? – zdziwiłam się.

– Nic, zastanawiałem się tylko, dlaczego nią nic jeździsz – Wbiłam wzrok w patelnię, sprawdzając stan spodu grzanki.

– Kolega mnie podwiózł.

– Niezła bryka. – W glosie Jacoba słychać było szczery zachwyt. – Nie rozpoznałem kierowcy. Dziwne, myślałem, że znam wszystkich.

Machinalnie pokiwałam głową, obracając grzanki. – ale tato go chyba skądś zna – dodał Indianin. – Byłbyś tak miły i podał mi talerze? Są w szafce nad zlewem. – Już się robi.

Miałam nadzieję, że to koniec tematu. Kto to był, ten gość? – spytał Jacob, stawiając koło mnie dwa talerze.

Poddałam się z westchnieniem. – Edward Cullen.

Ku mojemu zdziwieniu chłopak parsknął śmiechem. Podniosłam wzrok. Wyglądał na nieco zażenowanego.

– To wszystko wyjaśnia – stwierdził. – Zachodziłem w głowę, czemu tato tak dziwnie na niego reaguje.

– No tak. – Udałam niewiniątko. – On przecież nic przepada za Cullenami.

– Jaki on, kurczę, przesądny – mruknął Jacob pod nosem.

– Jak sądzisz, nie powie nic Charliemu, prawda? – szepnęłam nie mogąc się powstrzymać.

Jacob przypatrywał mi się przez krótką chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Raczej nie – odpowiedział w końcu. – Ostatnim razem naprawdę porządnie się o tych Cullenów pokłócili. Prawie ze sobą nie rozmawiają od tamtego czasu. Ta nasza dzisiejsza wizyta to symboliczne wyciągnięcie ręki na zgodę. Małe szanse, żeby poruszył ten temat.

– Acha – rzuciłam niby to niezbyt zainteresowana.

Zaniósłszy Charliemu jedzenie, zostałam w saloniku i udawałam, że oglądam mecz, przysłuchując się paplaninie Jacoba, tak naprawdę śledziłam jednak rozmowę obu mężczyzn. Starałam się wyczuć moment, w którym Billy będzie chciał zdradzić moją tajemnicę zastanawiając się jednocześnie, jak go powstrzymać jeśli już zacznie.

Zaczynałam się już niecierpliwić. Robiło się późno, miałam dużo za dane, ale bałam się opuścić posterunek. Wreszcie mecz dobiegł końca.

– Wybierasz się może wkrótce znowu ze znajomymi na plażę? – spytał Jacob, manewrując wózkiem ojca nad progiem drzwi frontowych.

– Jeszcze nie wiem – wykręciłam się.

– Dzięki za miły wieczór, Charlie – powiedział Billy.

– Wpadnijcie i na następny mecz – zachęcił go tato.

– Z przyjemnością. No to jesteśmy umówieni. Dobranoc. – Indianin przeniósł wzrok na mnie, a uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Uważaj na siebie, dziecko – doradził mi poważnym tonem.

– Jasne – wymamrotałam, patrząc gdzieś w kąt.

Gdy Charlie machał gościom na pożegnanie, ruszyłam w kierunku schodów.

– Bella, czekaj no – zawołał za mną.

Zamarłam. Czyżby Billy zdążył mu coś przekazać, zanim przyszłam z grzankami?

Obróciwszy się, zrozumiałam jednak, że nie o to chodzi. Zadowolona mina ojca świadczyła o tym, że nadal przeżywa niezapowiedzianą wizytę Blacków.

– Nie miałem okazji zamienić z tobą ani słowa. Jak ci minę dzień?

– Dobrze. – Poszukałam w pamięci jakiegoś neutralnego wydarzenia, o którym mogłabym mu opowiedzieć. – Moja drużyna badmintona wygrała wszystkie cztery mecze.

– No, no. Nic wiedziałem, że umiesz grać w badmintona.

– Tak właściwie to nie umiem, ale mój partner świetni radzi.

– A z kim jesteś w parze? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem.

– Z… z Mikiem Newtonem – odpowiedziałam niechętnie.

– Ach tak, wspominałaś, że się kolegujecie – ożywił się. – Porządna rodzina. – Zastanawiał się nad czymś przez chwilę, po czym dodał: – A może byś tak jego zaprosiła na ten bal? – Tato! – jęknęłam. – Mike kręci z Jessicą, są już niemal parą. A po za tym, wiesz dobrze, że nie umiem tańczyć.

– A tak – stropił się, a potem uśmiechnął przepraszająco. – Chyba to jednak dobrze, że cię nie będzie w sobotę. Umówiłem się ryby z chłopakami z komisariatu. Ma być ponoć naprawdę ładnie – Ale gdybyś wolała przełożyć ten wyjazd, tak żeby mógł pojechać z tobą ktoś ze szkoły, zostanę w domu. Wiem, że za dużo siedzisz tu sama.

– Nie martw się, wcale mnie nie zaniedbujesz – pocieszyłam go, mając nadzieję, że nie widzi, jak bardzo się ucieszyłam na wieść o tych rybach. – Lubię być sama, wrodziłam się w ciebie. – Posłałam mu perskie oko, a on odpowiedział tym uroczym uśmiechem, przy którym miał zmarszczki wokół oczu.

Tej nocy spalam lepiej, zbyt zmęczona, by śnić, a rano niebo powitało mnie perłową szarością. Obudziłam się w wyśmienitym nastroju. Billy wydawał mi się już niegroźny i postanowiłam nie zaprzątać sobie głowy jego osobą. W łazience, spinając włosy klamrą, pogwizdywałam wesoło, a później zbiegłam w podskokach na dół. Nic uszło to uwadze Charlicgo.

– Widzę, że humor ci dziś dopisuje – stwierdził przy śniadaniu.

– Jest piątek. – Rozłożyłam ręce: piątek, co poradzić, spieszyłam się ze wszystkim, żeby móc wyjść tuż po nim, ale mimo, że wypadłam z domu zaraz po tym, jak zniknął za zakrętem, lśniący wóz Edwarda stał już na podjeździe, a nawet miał wyłączony silnik i spuszczone szyby.

Tym razem nie zawahałam się przed wsiadaniem, byle tylko jak najszybciej zobaczyć jego twarz. Na mój widok uśmiechnął się szelmowsko, co po raz kolejny zaparło mi dech w piersiach. Nie wierzyłam, że anioły mogą być piękniejsze. W Edwardzie już nic nie dałoby się udoskonalić.

– Jak się spało? – spytał, zapewne nieświadomy tego, jaka rozkoszą dla uszu jest jego głos.

– Doskonale. A tobie jak minęła noc?

– Przyjemnie. – Wydawał się rozbawiony. Poczułam się tak jakbym przegapiła coś dowcipnego.

– Czy mogę spytać, co robiłeś?

– Nie. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Dziś nadal m kolej.

Tym razem wypytywał mnie o ludzi: o Renee, jej zainteresowania i to, jak spędzałyśmy razem czas; o moją babcię, jedyną, którą znałam; o nielicznych znajomych z poprzedniej szkoły. Zawstydził mnie pytaniem o to, z kim umawiałam się na randki. Właściwie to cieszyłam się, że nigdy nie miałam chłopaka, bo dzięki temu nie było teraz, o czym opowiadać. Edward zdziwił się tylko, podobnie jak Jessica i Angela, że w moim dotychczasowym życiu brakowało romantycznych uniesień.

– Nigdy nie spotkałaś nikogo, z kim chciałabyś chodzić? – spytał poważnym tonem, który kazał mi się zastanowić, do czego też mój rozmówca zmierza.

– W Phoenix nie – sprostowałam z wymuszoną szczerością.

Zamilkł, zacisnąwszy usta.

Korzystając z chwili przerwy, wgryzłam się w bajgla, byliśmy bowiem w stołówce. W oczekiwaniu na kolejne spotkanie lekcje mijały nadzwyczaj szybko – zaczęłam się już do tego nowego porządku dnia przyzwyczajać.

– Powinienem był ci pozwolić przyjechać dziś do szkoły furgonetką – oznajmił Edward ni stąd, ni zowąd.

– Dlaczego?

– Po lunchu zabieram Alice i już nie wracam.

– Och. – Byłam zaskoczona i rozczarowana. – Nic nie szkodzi przejdę się, nie mam znowu tak daleko.

Zdenerwował się nieco, że mam o nim takie mniemanie. – Nie mam zamiaru zmuszać cię do spaceru. Podstawimy dla ciebie furgonetkę pod szkole.

Nie mam przy sobie kluczyków – westchnęłam. – Naprawdę, przejdę się nie ma sprawy. – Żałowałam tylko, że mieliśmy się już nie zobaczyć. – Edward pokręcił głową.

Furgonetka będzie stała pod szkołą z kluczykami w stacyjce. Chyba że się boisz, że ktoś ją ukradnie. – Zaśmiał się na tę myśl. – No dobra. – Wzruszyłam ramionami. Byłam niemal stuprocentowo pewna, że kluczyki są w kieszeni dżinsów, które miałam na sobie w środę, te zaś leżą w pralni pod stosem brudów. Nawet gdyby Edward włamał się do mojego domu, czy co tam planował, za nic nie byłby w stanie ich znaleźć.

Wyczuł, że nie wierzę w powodzenie jego misji, i spojrzał na mnie z wyższością.

– A dokąd się wybieracie? – spytałam jak najspokojniej.

– Na polowanie. – Spochmurniał. – Skoro mam być z tobą w sobotę długo sam na sam, muszę zachować wszelkie środki ostrożności. Możesz jeszcze wszystko odwołać – dodał niemal błagalnie.

Spuściłam wzrok, bojąc się przekonującej siły jego oczu. Uporczywie odpędzałam od siebie myśl o tym, że mogłabym się go bać, bez względu na to, jak wielkie groziło mi niebezpieczeństwo, Powtarzałam sobie, że to nie ma znaczenia.

– Nie – szepnęłam, patrząc mu w twarz. – Nie mogę.

– Może masz i rację – mruknął ponuro. Miałam wrażenie, że jego oczy zaczęły przybierać ciemniejszą barwę. Postanowiłam zmienić temat. – O której się jutro spotkamy? – spytałam. Płakać mi się chciało na myśl, że dopiero jutro.

- To zależy. Nie wolałabyś pospać trochę dłużej w weekend?

– Odpowiedziałam tak szybko, że się nie uśmiechnął.

– W takim razie, o tej, co zawsze. Czy Charlie będzie w domu?

– Jedzie na ryby – poinformowałam Edwarda uradowana.

Zareagował ostro.

– A co sobie pomyśli, gdybyś nie wróciła?

– Nie mam pojęcia – odparłam, nie tracąc rezonu. – Wie, że planowałam duże pranie. Może stwierdzi, że wpadłam do pralki.

Edward rzucił mi gniewne spojrzenie. Odpowiedziałam mu tym samym. W jego wykonaniu robiło to znacznie większe wrażenie.

– Na co będziecie polować? – odezwałam się, gdy już zyskałam pewność, że przegrałam ten krótki pojedynek.

– Na to, co się napatoczy, Nie jedziemy daleko. – Wydawał się odrobinę zawstydzony swobodą, z jaką wypytywałam go o jego sekretne życie.

– Dlaczego akurat z Alice? – zainteresowałam się.

– Jest bardzo… To ona z rodziny najbardziej mnie wspiera, – Zasępił się odrobinę.

– A pozostali? – spytałam nieśmiało.

– Przeważnie są pełni sceptycyzmu.

Zerknęłam przez ramię na stolik czwórki. Każde wpatrywało się w inny punkt sali, zupełnie jak za pierwszym razem, gdy ich zobaczyłam. Zmieniło się tylko jedno – ich miedziano włosy brat siedział teraz przede mną z zatroskaną miną.

– Nie lubią mnie.

– Nie o to chodzi – zaoponował, ale przesadnie. – Nie pojmują, dlaczego nie potrafię zostawić cię w spokoju.

Uśmiechnęłam się krzywo.

– No to witam w klubie.

Edward pokręcił głową, wywracając oczy.

– Już ci tłumaczyłem, że nie potrafisz ocenić siebie obiektywnie. Tak bardzo się wyróżniasz – nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Fascynujesz mnie.

Przyglądałam mu się z powątpiewaniem, pewna, że się naigrywa.

Zauważył to i uśmiechnął się.

– Dzięki moim zdolnościom – tu dotknął dyskretnie swojego czoła znacznie lepiej niż inni znam się na ludzkiej naturze. Ludzie są przewidywalni. Ale ty… Nigdy nie robisz tego, czego oczekuję. Bez przerwy mnie zaskakujesz.

Spojrzałam gdzieś w bok i moje oczy znów zatrzymały się na pozostałych Cullenach. Wypowiedź Edwarda zawstydziła mnie, pozostałym nie dała satysfakcji. A więc stanowiłam tylko ciekawy obiekt badań? Chciało mi się śmiać z własnej naiwności. Byłam żałosna, spodziewając się czegoś więcej.

– To jeszcze łatwo wyjaśnić – ciągnął – ale reszta… reszta wymyka się opisowi. Sądzę…

Czułam, że patrzy na mnie, ale bałam się, że jeśli się odwrócę, zorientuje się, jak bardzo jestem rozgoryczona. Gdy mówił, nadal wpatrywałam się w jego rodzeństwo. Nagle spojrzała na mnie jego siostra Rosalie, ta oszałamiająca urodą blondynka. „Spojrzała” to za łagodne określenie, przeszywała mnie lodowatym wzrokiem. Nie byłam w stanie się poruszyć – jej ciemne oczy miały paraliżującą moc. Edward przerwał w pół słowa i wydał z siebie gniewny pomruk, niemal syk. Rosalie odwróciła głowę. Byłam wolna. Spojrzałam mu prosto w twarz, wiedząc, że muszę wyglądać na zdezorientowaną i wystraszoną. On sam wydawał się spięty. – Bardzo cię przepraszam za zachowanie siostry. Po prostu się martwi. Widzisz… nie tylko ja wpakuję się w niezłe tarapaty, jeśli się najpierw będę się z tobą wszędzie pokazywał, a potem… – puścił wzrok.

– Co potem?

– A potem coś ci się stanie. – Schował twarz w dłoniach, tak jak wtedy wieczorem w Port Angeles. Widać było, że cierpi, i z całego serca pragnęłam go pocieszyć, nie wiedziałam jednak, jak się do tego zabrać. Odruchowo wyciągnęłam w jego stronę rękę, ale zrezygnowałam w pól drogi, obawiając się, że czuły gest tylko pogorszy sprawę. Stopniowo dotarło do mnie, że powinnam się była przestraszyć, tymczasem zamiast paraliżującego lęku czułam współczucie. Współczucie i jeszcze może frustrację. Byłam zła, że Rosalie przerwała Edwardowi w tak ciekawym momencie. Nic nie wskazywało na to, żeby miał zamiar dokończyć swoją myśl, a nie mogłam raczej o to poprosić wprost. Nadal nic zmieniał pozycji.

– Musisz jechać tak wcześnie? – spytałam jak najbardziej rozluźnionym tonem.

– Tak. – Podniósł wzrok. Przez chwilę był poważny, ale zaraz się uśmiechnął. – Tak chyba będzie najlepiej. Na biologii zostało jeszcze piętnaście minut tego nieszczęsnego filmu. Nie sądzę bym zdołał na nim wysiedzieć w spokoju.

Znienacka u boku Edwarda pojawiła się Alice. Aż podskoczyłam, tak było to niespodziewane. Elfią twarz dziewczyny otaczała aureola krótkich, kruczoczarnych włosów. Była drobna i nawet, gdy stała zupełnie nieruchomo, wyglądała jak zawodowa baletnica.

– Witaj, Alice – powiedział Edward, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Witaj, Edwardzie – odpowiedziała melodyjnym sopranem. Jej głos był niemal równie uroczy, co jego.

– Alice, poznaj Bellę. Bello, to Alice – przedstawił nas, wspomagając się ruchami rąk, z ni to smutną, ni to lekko rozbawioną miną.

– Cześć. Milo cię wreszcie poznać – przywitała się grzecznie. Jej oczy koloru obsydianu były nieprzeniknione, ale uśmiech przyjazny. Mimo to Edward spojrzał na nią karcąco.

– Hej – wymamrotałam nieśmiało.

– Gotowy? – zwróciła się do brata.

– Prawie – odparł takim tonem, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że nie powinna go popędzać. – Spotkamy się przy sam chodzie.

Odwróciła się na pięcie i odeszła bez słowa. Na widok jej zwinnych ruchów ogarnęła mnie zawiść.

– Czy popełnię straszne fawc pas, życząc ci milej zabawy? – spytałam, przenosząc wzrok na Edwarda.

– Nie, może być – zgodził się ze śmiechem.

Na to miłej zabawy. – Starałam się, żeby zabrzmiało to serdecznie, ale Edward oczywiście przejrzał mnie na wylot.

– Zrobię co w mojej mocy – Nadal się uśmiechał. – A ty uważaj na siebie.

– Piątek w Forks bez obrażeń? Cóż za wyzwanie.

– Dla ciebie tak. – Spoważniał. – Obiecaj. – Przyrzekam mieć się na baczności – wyrecytowałam posłusznie – Mam w planach duże pranie. To niemal sport ekstremalny. – Tylko nie wpadnij do bębna.

– Postaram się.

Wstaliśmy oboje.

– Do jutra – westchnęłam.

– Wydaje ci się, że to wieczność?

Ponuro pokiwałam głową.

– Będę czekał na ciebie rano – obiecał z tak ukochanym przeze mnie szelmowskim uśmiechem. Na pożegnanie pogłaskał mnie po twarzy. Odprowadziłam go wzrokiem.

Miałam wielką pokusę, aby iść na wagary, a przynajmniej uciec z lekcji WF – u, ale powstrzymała mnie pewna myśl. Mike i inni jak nic doszliby do wniosku, że jestem z Edwardem, jego zaś martwiłby podobne skojarzenia. A jeśli coś by mi się stało…? Powstrzymałam się od drążenia tego tematu, a w zamian postanowiłam skoncentrować się na unikaniu sytuacji, które mogłyby zaszkodzić nie mnie, a Edwardowi właśnie.

Intuicja podpowiadała, że nasze jutrzejsze spotkanie będzie przełomowe i że Edward także zdaje sobie z tego sprawę. Dłuższe lawirowanie wśród niedomówień nie miało racji bytu. Mogliśmy albo zostać parą, albo przestać się spotykać raz na zawsze, a decyzja należała wyłącznie do niego. Z mojej strony klamka zapadła już dawno, jeszcze zanim podjęłam świadomy wybór. By wcielić swój plan w życie, byłam gotowa na wszystko, wiedziałam, bowiem, że nic nigdy nie sprawi mi takiego bólu i nie przepełni taką rozpaczą jak rozstanie z Edwardem. Nie mogłam samej sobie wyobrazić czegoś takiego.

Weszłam do sali od biologii z poczuciem, że spełniam swój obowiązek, ale przez całą godzinę lekcyjną nie miałam pojęcia, co się wokół mnie dzieje. Potrafiłam myśleć wyłącznie o tym że co może się jutro wydarzyć. Na WF – ie Mike życzył mi, żebym dobrze bawiła się w Seattle, okazując tym samym, że nie jest już obrażony. Wyjaśniłam, że zrezygnowałam z wycieczki z obawy, że moja furgonetka jej nie wytrzyma.

– A więc – Mike spochmurniał – pewnie wybierasz się z Cullenem na bal?

– Nie wybieram się na bal ani z nim, ani z nikim innym.

– To co będziesz robić? – zapytał zainteresowany.

Miałam ochotę coś palnąć, ale skłamałam tylko zgrabnie:

– Pranie, a potem pouczę się na test z trygonometrii, bo inaczej go zawalę.

– Cullen będzie ci pomagał w matmie?

– Edward – poprawiłam. – Nie, nie będzie mi pomagał. Wyjechał dokądś na cały weekend. – Zauważyłam ze zdziwieniem, że kłamanie przychodzi mi łatwiej niż zwykle.

– Och – ożywił się Mikę. – To może pójdziesz z nami na bal? Będzie fajnie. Obiecuję, że wszyscy z tobą zatańczymy.

Wyobraziłam sobie minę Jessiki, przez co odpowiedziałam zbyt ostrym tonem:

– Nie idę na żaden bal, zrozumiano?

– Dobra, dobra. – Znów posmutniał. – Tylko proponowałem.

Po lekcjach poszłam bez entuzjazmu na parking. Tak naprawdę nie uśmiechał mi się spacer do domu, a nie wierzyłam, że Edwardowi udała się sztuczka z kluczykami. Dopiero zaczynałam przyzwyczajać się do myśli, że nic nie jest dla niego niemożliwe. Okazało się jednak, że powinnam pokładać większą wiarę w jego siły, bo furgonetkę zastałam w tym samym miejscu, gdzie rano zostawiliśmy volvo. Otworzyłam drzwiczki kręcąc z niedowierzaniem głową. Kluczyki czekały wetknięte w stacyjkę.

Na siedzeniu kierowcy leżała złożona kartka papieru, Usiadłam do kierownicą i odczytałam wiadomość. Były to trzy starannie wykaligrafowane słowa: Uważaj na siebie

Tak jak myślałam, warkot zapalanego silnika nieźle mnie wystraszył. Prychnęłam śmiechem i wyjechałam na szosę. Drzwi frontowe do domu zastałam zatrzaśnięte, ale nie zamknięte na klucz – tak jak je zostawiłam rano. Pierwsze kroki skierowałam do pralni I tam nic od rana się nie zmieniło. Wygrzebałam ze stosu ubrań noszone w środę dżinsy, żeby sprawdzić kieszenie. Były puste.

Może jednak odwiesiłam kluczyki na miejsce, pomyślałam.

Kierując się tym samym instynktem, który nakazał mi skłamać przy Mike'u, zadzwoniłam teraz do Jessiki pod pretekstem, że chce życzyć jej udanego balu, a kiedy wyraziła nadzieję, że i ja będę się dobrze bawić z Edwardem, poinformowałam ją o zmianie planów. Była bardziej rozczarowana, niż przystało na osobę postronną. Zamieniłam z nią jeszcze tylko kilka słów, po czym szybko zakończyłam rozmowę.

Podczas obiadu Charlie był mocno zamyślony. Być może miał jakieś problemy w pracy, niepokoiła go sytuacja w tabeli po ostatnich rozgrywkach albo po prostu rozmarzył się nad wyjątkowo smaczną zapiekanką – był takim milczkiem, że trudno było odgadnąć.

– Wiesz co, tato – zaczęłam, przerywając jego rozmyślania.

– Co, Bell?

– Myślę, że masz rację z tym Seattle. Poczekam i zabiorę się z Jessiką czy jeszcze kimś innym.

– Och. – Zaskoczyłam go. – No, dobra. To co, mam zostać w domu?

– Nie, nie. Nie chcę, żebyś zmieniał plany. Mam masę rzeczy do załatwienia: lekcje, pranie… Muszę zrobić małe zakupy i iść do biblioteki. Będę wychodzić z domu… Naprawdę, jedź z kolegami i baw się dobrze.

– Jesteś pewna?

– Jedź, jedź. Poza tym w zamrażarce zaczyna już brakować ryb. Zapasy starczą na góra dwa, trzy lata.

– Nie ma co, łatwo się z tobą mieszka pod jednym dachem – Uśmiechnął się.

– I vice versa. - Udałam tylko, że się śmieję, ale nie.

Nie zwrócił na to uwagi. Poczułam tak silne wyrzuty sumienia, że niemal posłuchałam rady Edwarda i powiedziałam mu, z kim spędzę cały dzień. Ale nie puściłam pary z ust.

Po obiedzie zajęłam się składaniem ubrań i suszeniem kolejnych ich porcji w suszarce.

Niestety, praca ta zajmowała wyłącznie ręce. Moje myśli mogły hasać wolno, a emocje sięgały zenitu i zaczynałam tracić nad nimi kontrolę. Z jednej strony niecierpliwie wyczekiwałam jutra z drugiej mimo wszystko zaczynałam się bać. Musiałam sobie przypominać, że podjęłam decyzję, i nie zamierzałam się wycofywać. Częściej niż to było potrzebne sięgałam po liścik Edwarda, aby po raz kolejny rozważać jego słowa. Nie chce, żeby stała mi się krzywda, powtarzałam sobie bez końca. Musiałam wyrobić w sobie głębokie przekonanie, że właśnie to pragnienie przeważy. Bo i cóż mi innego pozostawało? Miałabym go ignorować? Byłoby to nie do zniesienia. Odkąd przeprowadziłam się do Forks, wokół Edwarda kręciło się cale moje życie.

A jednocześnie cichy głosik w zakamarkach mej duszy zadawał pytanie, czy będzie bardzo bolało, jeśli… coś pójdzie nie tak?

Ucieszyłam się, gdy zrobiło się na tyle późno, że wypadało mi już iść spać. Wiedziałam, że z nerwów i tak nie zasnę, posunęłam się, więc do czegoś, czego jeszcze nigdy wcześniej nie robiłam. Zażyłam silny środek nasenny, taki, który miał mnie zmorzyć na pełne osiem godzin. W innej sytuacji nie pozwoliłabym sobie na podobne zachowanie, ale uznałam, że będzie lepiej, jeśli w tak ważnym dniu nie wstanę półprzytomna. Czekając, aż tabletka zacznie działać, wysuszyłam bardzo starannie włosy, obmyślają, w co by się tu ubrać.

Przygotowawszy wszystko na rano, położyłam się do lóżka ale byłam tak podekscytowana, że nie mogłam przestać się wiercić. W końcu wstałam, pogrzebałam chwilę w pudełku po butach, które służyło mi za pojemnik na CD, i wybrałam płytę z nokturnami Chopina. Nastawiwszy ją bardzo cicho, wróciłam do łóżka, gdzie próbowałam koncentrować uwagę na różnych częściach swojego ciała z osobna, i mniej więcej w połowie tego ćwiczenia odpłynęłam.

Dzięki zażytemu nieco lekkomyślnie środkowi nasennemu spałam jak zabita, bez snów czy zbędnych pobudek. Ocknęłam się o świcie. Przez chwilę czułam się mile wypoczęta, ale wkrótce wróciło znane mi z poprzedniego wieczora rozdygotanie.

Ubrałam się w pośpiechu, nerwowo wygładzając kołnierzyk i kilkakrotnie obciągając na sobie jasnobrązowy sweterek, tak żeby wreszcie leżał na dżinsach jak należy. Wyjrzałam przez okno.

Charliego już nie było, a niebo przesłaniała przejrzysta warstwa chmur, które wyglądały tak, jakby lada chwila miały się rozpierzchnąć.

Śniadanie zjadłam obojętna na smaki i zapachy, a zaraz potem zabrałam się do zmywania. Ponownie wyjrzałam przez okno. Nic się nie zmieniło. Dopiero, gdy umyłam zęby i schodziłam po schodach, usłyszałam od strony ganku ciche pukanie.

Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Rzuciłam się do drzwi.

Miałam pewien kłopot z zamkiem, ale w końcu udało mi się je otworzyć i zobaczyłam Edwarda. Zdenerwowanie znikło bez śladu. Odetchnęłam z ulgą – teraz, gdy stał przede mną, wszystkie wczorajsze obawy wydawały się bezzasadne.

Z początku minę miał pełną powagi, ale obejrzawszy mnie od stóp do głów, wyraźnie się rozpogodził.

– Dzień dobry – przywitał się chichocząc.

– Co jest – Zerknęłam w dół, żeby sprawdzić, czy czasem nie zapomniałam włożyć czegoś istotnego, takiego jak buty czy spodnie.

– Jesteśmy identycznie ubrani – wyjaśnił z uśmiechem. Rzeczywiście dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie błękitne Dżinsy i jasnobrązowy sweter, spod którego wystawał biały kołnierzyk koszuli. Też się zaśmiałam, choć jednocześnie zrobiło mi się trochę przykro – czemu on wyglądał jak model, AT ja w tym samym stroju nie?

Zamknęłam drzwi na klucz, a Edward podszedł do furgonetki. Czekał tam na mnie z miną męczennika. Nietrudno go było zrozumieć.

– Umówiliśmy się – przypomniałam, wskakując do szoferki i otwierając mu od środka drzwiczki od strony pasażera. – Dokąd jedziemy?

– Najpierw zapnij pasy. Już się denerwuję. Posłuchałam go, ale i zmroziłam wzrokiem.

– Sto jedynką na północ – poinstruował.

Nie spodziewałam się, że aż tak trudno będzie mi prowadzić, czując na sobie jego spojrzenie. Nie potrafiąc dostatecznie skoncentrować się na drodze, musiałam jechać ostrożniej niż zwykle, mimo że trasa o tej porze wciąż świeciła pustkami.

– Czy planując wyprawę do Seattle, liczyłaś na to, że uda ci się wyjechać z Forks przed zapadnięciem zmroku?

– Trochę więcej szacunku – odparowałam. – Moja furgonetka mogłaby być babcią twojego volvo.

Wbrew obawom Edwarda wkrótce przekroczyliśmy granice miasteczka, a przydomowe trawniki ustąpiły miejsca gęstej roślinności.

– Skręć w prawo w sto dziesiątkę – usłyszałam, gdy właśnie miałam się o to zapytać – i jedź tak długo, aż skończy się asfalt.

Wyczuwałam, że się uśmiecha, ale nie odważyłam się na niego zerknąć, by to sprawdzić, ze strachu, że zahaczę kołami o pobocze udowadniając tym samym, jaki ze mnie beznadziejny kierowca.

– A dalej?

– A dalej zaczyna się szlak.

– Będziemy chodzić po lesie? – Dzięki Bogu, miałam na nogach tenisówki.

– A co? – spytał takim tonem, jakby spodziewał się, że zaprotestuję.

- Nic nic. – Miałam nadzieję, że nie widać po mnie zdenerwowania. Myślał, że moja furgonetka jest powolna? Niech tylko zobaczy mnie na szlaku!

Nie martw się, to tylko jakieś osiem kilometrów i nigdzie nie będziemy się spieszyć. Osiem kilometrów? Milczałam, żeby nic wyczuł w moim głosie narastającej paniki.

– Osiem kilometrów zdradliwych korzeni i swobodnie leżących kamieni, które tylko czyhały na moje stopy i inne części ciał a – Zapowiadał się dzień pełen upokorzeń. Przez chwilę jechaliśmy w zupełnej ciszy. Rozmyślałam o tym, co mnie czeka. – 0 czym myślisz? – spytał zniecierpliwiony Edward. – Zastanawiam się, dokąd wiedzie ten szlak – skłamałam.

– Do pewnego miejsca, które lubię odwiedzać, gdy dopisuje pogoda. – Obydwoje spojrzeliśmy na niebo. Chmury stopniowo się przerzedzały.

– Charlie mówił, że będzie ciepło – przypomniało mi się.

– Powiedziałaś mu, jakie masz na dzisiaj plany?

– Nic.

– Ale jest jeszcze Jessica, prawda? – Edward próbował się pocieszyć. – Myśli, że pojechaliśmy razem do Seattle.

– Powiedziałam jej przez telefon, że się wycofałeś. Poniekąd nie skłamałam.

– Więc nikt nie wie, że jesteś teraz ze mną? – Był coraz bardziej rozzłoszczony.

– Czyja wiem… Zakładam, że powiedziałeś Alice?

– Naprawdę, bardzo mnie wspierasz, Bello.

Puściłam tę sarkastyczną uwagę mimo uszu.

– Czy Forks działa na ciebie aż tak depresyjnie, że postanowiłaś targnąć się na własne życie?

– Sam mówiłeś, że możesz mieć kłopoty, jeśli będziemy często pokazywać się razem.

– Ach, więc boisz się, że to mnie będzie coś groziło po tym, jak znikniesz w tajemniczych okolicznościach? Ha!

Pokiwałam głową, patrząc przed siebie.

Zaczął mamrotać coś niewyraźnie pod nosem, ale tak szybko że nic z tego nie zrozumiałam.

Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu. Edward był na mnie wściekły, a ja nie miałam pojęcia, co powiedzieć.

Tam, gdzie kończył się asfalt, zaczynała się wąska ścieżka oznaczona drewnianym palikiem. Zaparkowałam na poboczu i wysiadłam, nie wiedząc, co ze sobą począć. Gdy kierowałam autem, przynajmniej nie musiałam na niego patrzeć.

Na zewnątrz było teraz ciepło, cieplej niż kiedykolwiek, odkąd przyjechałam do Forks, niemal parno. Zdjęłam sweter i przewiązałam go sobie w talii, zadowolona, że zdecydowałam się założyć pod spód lekką koszulkę bez rękawów, zwłaszcza, że czekał mnie ośmiokilometrowy marsz.

Trzasnęły drzwiczki i odruchowo odwróciłam głowę. Edward też zdjął sweter. Wpatrywał się w ciemną ścianę lasu.

– Tędy – oświadczył, zerkając w moją stronę. Nadal był na mnie zły. Nie oglądając się na mnie, zanurkował pomiędzy drzewa.

– A co ze szlakiem? – jęknęłam, ruszając w ślad za nim.

– Powiedziałem tylko, że zaparkujemy tam, gdzie zaczyna się ścieżka, a nie, że to właśnie nią pójdziemy.

– Tak bez żadnych oznaczeń? – nie ukrywałam przerażenia.

– Przy mnie się nie zgubisz – rzucił kpiarskim tonem, po czym zatrzymał się i odwrócił, żeby zaczekać, aż do niego dołączę. Miał rozpiętą koszulę. Musiałam zdusić westchnienie zachwytu – Muskularny tors, który do tej pory miałam okazję podziwiać jedynie pod obcisłymi pulowerami, teraz prezentował się w całej okazałości. Zarówno kolorytem skóry, jak i budową ciała, Edward przypominał marmurowe greckie posągi. Jest zbyt idealny, pomyślałam z rozpaczą. Nie powinnam była się łudzić, że ktoś taki jest mi przeznaczony.

Edward opacznie odczytał moją zbolałą minę i posmutniał, choć z innego powodu niż ja.

– Chcesz wrócić do domu? – odezwał się cicho.

– Nie, nie. – Szybko podeszłam bliżej, by nie stracić ani jednej sekundy z tych, jakie dane mi było spędzić w obecności.

– Coś nie tak? – spytał z troską.

– Nie jestem zbyt dobrym piechurem – wyznałam. – Będziesz musiał uzbroić się w cierpliwość.

– Potrafię być cierpliwy. Jeśli się bardzo postaram. – Uśmiechnął się, usiłując mnie jakoś pocieszyć. Spróbowałam odwzajemnić śmiech, ale nie wyszło to zbyt przekonująco. Edward przyjrzał mi się uważnie. – Odwiozę cię do domu.

Trudno było powiedzieć, czy obiecuje mi właśnie, że nie zrobi mi krzywdy, czy też, iż rezygnuje jednak ze spaceru. Tak czy siak, sadził najwyraźniej, że się go boję. Byłam wdzięczna losowi, że mój towarzysz nie potrafi czytać w myślach właśnie mnie.

– Radziłabym ci się pospieszyć – oświadczyłam oschle – jeśli chcesz, żebym pokonała te osiem kilometrów przed zachodem słońca.

Zmarszczył czoło, nie wiedząc, jak interpretować moją minę i zachowanie. Po chwili namysłu dał jednak za wygraną i ruszył przodem.

Szło mi całkiem nieźle. Teren był płaski, a Edward przytrzymywał dla mojej wygody frędzle mchów i wilgotne paprocie. Gdy drogę zagradzały nam powalone pnie drzew lub stosy głazów, pomagał mi, podtrzymując mnie pod łokciem, choć zwalniał uścisk tak szybko, jak to było możliwe. Czując chłodny dotyk jego skóry, za każdym razem dostawałam palpitacji, Edward zaś dwukrotnie przy takiej okazji obrzucił mnie spojrzeniem. Wówczas zrozumiałam, że doskonale słyszy bicie mojego serca. Usiłowałam nie zerkać na jego nagie ciało, ale nie mogłam pochwalić się silną wolą. Uroda mojego przyjaciela napawała mnie teraz sutkiem. Głównie milczeliśmy, ale od czasu do czasu Edward zadawał jakieś pytanie, o którym zapomniał widocznie podczas ostatnich przesłuchań. Opowiedziałam mu zatem, jak zwykła spędzać urodziny i jakich miałam nauczycieli w podstawówce, a także wyznałam, że po doprowadzeniu do śmierci trzeciej rybki akwariowej z rzędu, zrezygnowałam z posiadania jakiegokolwiek zwierzątka. Śmiał się z tej historyjki, jakiegokolwiek to głośniej niż zazwyczaj, aż po lesie rozeszło się dźwięczne jak dzwon echo.

Choć szliśmy tak ładnych parę godzin, Edward ani razu nie okazał zniecierpliwienia. Nigdy też nie zawahał się, jaki kierunek obrać. Wydawał się pewny siebie i rozluźniony, zadomowiony w zielonym labiryncie sędziwych drzew. Mnie potęga lasu przerażała i zaczęłam się martwić, że nie znajdziemy drogi powrotnej.

W pewnym momencie dało się zauważyć, że niewidoczne dla nas chmury rozstąpiły się nareszcie, bo sączące się sponad koron iglastych olbrzymów światło zmieniło odcień otaczającej nas zieloności z oliwkowego na szmaragdowy. Po raz pierwszy, odkąd zeszliśmy z drogi, poczułam radosne podniecenie, które szybko ustąpiło miejsca zniecierpliwieniu.

– Daleko jeszcze? – spytałam, udając zagniewaną marudę.

– Zaraz będziemy na miejscu – odparł, zadowolony, że poprawił mi się humor. – Widzisz to przejaśnienie wśród drzew?

Wytężyłam wzrok.

– A powinnam?

Na twarzy Edwarda pojawił się lekko złośliwy uśmieszek.

– Rzeczywiście, może to nieco za wcześnie jak na twoje oczy.

– Czas na wizytę u okulisty – mruknęłam. Edward uśmiechnął się jeszcze bardziej złośliwie.

Po pokonaniu jakichś stu metrów byłam już jednak wstanie dostrzec przebijające się przez gąszcz jaskrawe światło i Przyspieszyłam kroku. Moje podekscytowanie rosło z sekundy na sekundę. Edward puścił mnie przodem, a sam bezszelestnie podążył za mną.

Wreszcie minęłam ostatnie drzewa i przedarłszy się przez wyznaczający skraj lasu pas paproci, znalazłam się w najurokliwszym miejscu, jakie w życiu widziałam. Była to niewielka idealnie okrągła polana usiana żółtymi, białymi i fioletowymi kwiatami. Moich uszu dochodził słodki szmer płynącego nieopodal strumienia. Słońce wisiało na niebie tuż nad naszymi głowami zalewając łąkę strumieniami ciepłego, złotawego światła. Oszołomiona ruszyłam powoli przed siebie po miękkiej trawie, Po kilku krokach odwróciłam się, by podzielić się z Edwardem swoim zachwytem, ale nikogo za mną nie było. Serce podeszło mi do gardła. Rozejrzałam się na boki. Okazało się, że przystanął w cieniu drzew na skraju polany, skąd przyglądał mi się badawczo. Piękno tego miejsca zupełnie mnie rozpraszało. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że Edward obiecał mi dziś zademonstrować, co dzieje się z nim pod wpływem słonecznego światła.

Zrobiłam krok w jego stronę, bardzo tego zjawiska ciekawa. Widać było po Edwardzie, że stara się być ostrożny, że się waha. Uśmiechnęłam się zachęcająco i skinęłam na niego ręką. Chciałam podejść bliżej, ale powstrzymał mnie ostrzegawczym gestem. Odczekał chwilę, wziął chyba głęboki oddech i wyszedł na zalaną południowym słońcem polanę.

Загрузка...