Igrejna Markowa siedziała na trójnogim taborecie w kącie ich mieszkania. Prawie cały lokal zajmował okrągły nadmuchiwany basen z dnem w radosnym kolorze jaskrawego błękitu.
W basenie, unosząc głowę nad wodą, leżał krokodyl Rotbard. Patrzył na Igrejnę nieruchomymi oczami.
— Co będziemy robić dalej? — Zapytała Igrejna, przysłuchując się przytłumionemu głosowi Maksa, dobiegającemu z kuchni.
Nadchodził świt.
Za kilku minut dyrektor Wojkow, całkowicie pijany i szczęśliwy, otrzyma straszną wiadomość: „Imperium zwierząt” jest puste. W całym ogrodzie zoologicznym pozostały tylko małpy, ptaki wodne i wiejskie bydło.
Błyskawicznie zerwą się agencje informacyjne: sensacja! Przerażenie! Fiasko! Zwycięstwo!
Do pokoju zajrzał Maksym. Nerwowo, jak ptak, szarpnął głową:
— Pokrowski dzwonił… U nich wszystko w porządku.
Igrejna kiwnęła.
Markowowie dysponowali bardzo małym mieszkaniem. Za to u sąsiadów, Pokrowskich, na daczy był betonowy basen i tam właśnie teraz pływały, zgodnie z ostatnimi wiadomościami, Odetta, Otylia i Jaszka.
Najtrudniej było ze słoniami. Ale i dla nich znalazł się hangar po jakimś samolocie.
Nosorożce zaś zabrano na wieś.
Piotr Iwanowicz, kierownik działu gospodarczego miał całkowitą rację; cała ochrona ogrodu zoologicznego była skupiona na zewnątrz. Żeby ktoś nie ukradł, nie wszedł, nie naszkodził… Ale sytuacji, kiedy mieszkańcy zagród, wolier, terrariów jednocześnie wydostaną się na swobodę… I każdy z nich dokładnie będzie wiedział, dokąd iść i kto go spotka… I wszystkie zwierzęta zaczną wychodzić przez wyznaczone na planie drzwi i dziury w ogrodzeniu, a po drugiej stronie będą już czekać na nie samochody dostawcze i ciężarówki, a nawet ogromne dźwigi… Takiej sytuacji nikt, oczywiście, nie przewidział.
Ze słoniami było najtrudniej. Ale lew Sułtan, na przykład, zmieścił się do zwykłej wołgi, położył się na tylnym siedzeniu i szczelniej wcisnął się w oparcie kanapy, kiedy przejeżdżali obok posterunku policji…
Zwierzęta nie nawaliły. Tylko Ignat Synicyn stchórzył i nie przyjechał… A może jego żiguli się popsuł? To nic, akcja udała się i bez niego. Pięć wilczyc na tylnym siedzeniu i dwie na przednim, przyciemnione szyby — pojechali! Jeśli nawet ktoś coś zauważył, zapewne stwierdził, że mu się przywidziało…
Węże wywieźli na rowerach. W plecakach.
Żyrafa pojechała w wywrotce. Leżąc.
A Rotbarda wynieśli w pokrowcu od kajaka. Ledwie go dotaszczyli… Plecy bolały niemiłosiernie!
Krokodyl poruszył się. Igrejnie zdawało się, że w jego oczach dostrzegła współczucie.
— Nie boję się — powiedziała Igrejna. — Hm… Może się pospieszyliśmy? Możliwe, że tam w ogrodzie zoologicznym były doskonałe warunki do życia dla was… A teraz…
Trudno powiedzieć, w jaki sposób, ale krokodyla paszcza wyraziła potworne obrzydzenie.
— Rozumiem — szybko dodała Igrejna. — Wszystko to…
Zamilkła. Krokodyl przestąpił z łapy na łapę i przypadkowo zaczepił ogonem o skraj basenu. Paczka papierosów zostawiona na nadmuchiwanej burcie, wpadła do wody i ześliznęła się prosto pod brzuch krokodyla. Igrejna, po krótkim wahaniu wsunęła rękę do wody, namacała rozmoknięte papierosy, wyciągnęła i znowu położyła na krawędź baseniku. Krokodyl z wdzięcznością westchnął.
— A jeśli — znowu zaczęła Igrejna. — A jeśli to nie zadziała? Jeśli ten Wojkow okaże się silniejszy? Z jego powiązaniami… I tych dwóch…
— Nie okaże się — powiedział Maks za jej plecami. — A nawet jeśli… Czy naprawdę tego żałujesz? Czy naprawdę mogliśmy postąpić inaczej? Zostawić je w tych „Drużynach”, „Sforach”, „Haremach”?
Rotbard plusnął ogonem, podnosząc bryzgi wody ku złuszczającemu się sufitowi. Zębami wyłowił ołówek, pływający po powierzchni basenu, ścisnął go w kącie paszczy, jak papierosową fifkę. Końcem ołówka dotknął klawiatury, która zwisała nad samą wodą:
„Igre… nie b. ..j się” — wypełzły na monitorze litery.
— Boże — wymamrotała Igrejna przez łzy. — To ty, krokodyl, mnie pocieszasz?!
Rotbard rozwarł paszczę, wydał dźwięk, podobny jednocześnie do śmiechu i kaszlu. Wyłowił ołówek, który zdążył mu już wypaść i znowu podpełzł do klawiatury:
„Rozum”.
Tym razem wybrał bezbłędnie wszystkie pięć liter. Bez opuszczenia głosek.