ROZDZIAŁ DWUNASTY

Wszystko układa się jak najlepiej, pomyślała Molly. Podeszła z kubkiem kawy do okna i zaczęła powoli pić. Zbliżało się Święto Dziękczynienia. Leniwe zimowe słońce wstawało koło dziewiątej. Zaledwie zdążyło wychylić się zza horyzontu. Powietrze było kryształowo czyste, a ziemia pokryta śniegiem wyglądała jak bita śmietana.

Z głębi pokoju rozległ się głos Baileya, który też wpadł tu, żeby wypić kawę, potem pojawił się Ralph.

– Hej, Molly – zawołał serdecznie.

Brakowało jeszcze kilku minut do spotkania pracowników. Molly zdążyła wszystko przygotować wcześniej, więc teraz mogła spokojnie napawać się wschodem słońca i rozmyślać o tym, jak bardzo zmieniło się jej życie w tych ostatnich dniach.

Flynn zmienił się bardzo. Prawie każdą noc spędzali razem. Po odejściu Gretchen wszystko znowu zwaliło mu się na głowę. Ale wkrótce zatrudnił nową opiekunkę – panią Hanson. Molly ją znalazła. Pomogła również Flynnowi na nowo zorganizować sobie życie tak, by miał czas dla dziecka. Na szczęście mieli też czas na miłość. Ale nie brakło go również na rozmowy i Molly pozbyła się obaw, że będzie dla niego następną Virginią. Wyczuwała jego miłość w sposobie, w jaki na nią patrzył, dotykał jej czy z nią rozmawiał. Chociaż czasami czuła się niepewnie, bo w zasadzie mieszkała u niego. Nie mówili wiele o przyszłości, ale Molly tłumaczyła sobie, że nie powinna mieć tak staroświeckich poglądów. Zauważyła też, że u boku Flynna staje się bardziej otwarta i nabiera zaufania do ludzi. Flynn bardzo się starał… i razem spędzany czas był równie piękny, jak dzisiejszy poranek. Bailey stanął tuż za nią.

– Molly, już prawie dziewiąta. Nie wiesz, gdzie jest Flynn?

Popatrzyła na zegar i dolała sobie kawy.

– Miał zamiar popracować w domu, jeśli oczywiście Dylan mu na to pozwoli. Zacznijmy bez niego. Jeśli jest ci potrzebny, to zatelefonuj.

– Już to zrobiłem, ale nikt nie odbiera telefonu.

– Widocznie jest już w drodze.

Molly wzięła kubek oraz dokumenty i ruszyła w stronę sali konferencyjnej. Simone już tam była.

– Wszyscy poza nami ruszają się jak muchy w smole – zauważyła. – Flynna jeszcze nie ma?

– Nie.

– A jak ta nowa opiekunka? Sprawdziła się?

– Pani Hanson? Jak dotąd jest w porządku. – Molly zaczęła układać papiery, bo była pewna, że to ona rozpocznie zebranie. – Nie może przychodzić na cały dzień, ale dostosowuje się do potrzeb Flynna. To taki typ babci. Flynn jej słucha – co graniczy z cudem – dzięki temu potrafi sobie doskonale ułożyć wszystkie sprawy.

Simone roześmiała się.

– Zupełnie dał się zawojować temu dzieciakowi. Bailey mówił, że ta jego matka znów się odezwała.

Molly usiadła na krześle, krzyżując nogi. Flynn nigdy nie unikał rozmów na tematy osobiste z pracownikami, ona również. Przecież stanowili niemal rodzinę.

– Virginia? Tak, odezwała się. Ma zamiar wyjść za mąż i zmieniła teraz zdanie co do opieki nad dzieckiem. Chciałaby mieć na piśmie, że Flynn przejmuje całą odpowiedzialność za Dylana – prawną i finansową. Nawet mu zagroziła, że go pozwie, jeśli Flynn się na to nie zgodzi, co jest dość zabawne, bo przecież jemu tylko o to przez cały czas chodziło.

– A jak wygląda twoja sytuacja w tym wszystkim, Mol? – zapytała Simone.

– Ja?

– Przecież go kochasz.

– Tak. Kocham. – Molly nie zamierzała zaprzeczać, bo wszyscy o tym wiedzieli, ale czuła się nieco skrępowana.

Simone była zawsze bardzo taktowna, ale zmieniła się ostatnio.

– Wszyscy też wiedzą, że Flynn kocha cię bez pamięci. Bez przerwy patrzy tylko na ciebie. Jesteś dla niego wszystkim. Ale… – Simone spojrzała na nią znad kubka. – Mężczyźni są inni. Niewielu tylko da się oswoić i osadzić w domowych pieleszach. Reszta chce być wolna. Ty na takiego właśnie trafiłaś. Uważaj, to może ci złamać serce.

– Nie wierzę. Flynn tak bardzo się zmienił, odkąd pojawił się Dylan. On po prostu musi mieć czas, by się do wszystkiego przyzwyczaić.

Molly chciała jeszcze coś dodać, ale wszedł Ralph, a za nim inni. Odbyło się zebranie, a potem zajęła się swoją pracą. Dopiero koło południa Bailey wszedł do jej biura.

– Flynna ciągle nie ma. Na pewno nie wiesz, gdzie on jest?

– Nie. Myślałam, że już przyszedł. Próbowałeś telefonować jeszcze raz do domu?

– Nikt nie odpowiada. Nawet nie ma opiekunki.

– Ma dziś wolny dzień. A jego telefon komórkowy?

– Też nie odpowiada. Nie jest mi tak bardzo potrzebny, ale utknąłem przy rozwiązywaniu pewnego problemu i potrzebowałbym jego porady. Pomyślałem, że gdyby miał jakieś problemy, na pewno skontaktowałby się z tobą.

Molly też tak myślała. Poczuła, że ogarnia ją niepokój. Była pewna, że dobrze zna Flynna i że w trudnej sytuacji radziłby się jej, co zrobić. Dawało jej to nadzieję, że Flynn ją kocha i traktuje jak kogoś bliskiego.

Nie będę się martwić, postanowiła. Tyle razy Flynn spóźniał się, bo był zajęty i zapominał o całym świecie. Tylko że dzisiaj był z nim Dylan, który uniemożliwiał wszelką pracę. A była już druga.

Około trzeciej Molly przestała udawać, że pracuje, i chwyciła swój płaszcz. Wiele razy nakręcała numer Flynna, ale nikt nie podnosił słuchawki. Oczyma wyobraźni widziała wypadek. Miała zamiar już wyjść, gdy rozległ się dzwonek telefonu. Chwyciła pospiesznie słuchawkę.

– Tak mi przykro, Molly. Musiałaś się niepokoić.

– Pewnie, że się denerwowałam. Gdzie jesteś? Co się stało?

– Wszystko jest już w porządku. Ale wczoraj wieczorem Dylan dostał wysokiej gorączki i noc spędziliśmy w szpitalu. Okazało się, że to infekcja ucha, ale lekarz z początku nie był tego pewien. Musieli zrobić jakieś badania… pobrali mu krew i zatrzymali w szpitalu. Musieliśmy tam zostać, aż spadła temperatura. Jesteśmy już w domu. Molly powoli usiadła na krześle.

– Jak to? Byłeś w szpitalu i… nie zawiadomiłeś mnie o tym?

– Nie chciałem cię niepokoić w środku nocy. Poza tym… mały był taki marudny. Ale teraz czuje się już dobrze. Nie wiedziałem, że to potrwa tak długo…

– Zaraz przyjadę.

– Nie, nie musisz. – Jego głos był matowy ze zmęczenia. – Dam sobie radę, Mol. Naprawdę wszystko jest w porządku. Nie potrzebuję pomocy.

Odłożyła słuchawkę. Siedziała dalej nieruchomo i myślała, że nic nie jest w porządku. Poczuła ucisk w gardle. Rozumiała, że jest zmęczony, ale te straszne słowa, które powiedział na samym końcu. Gdzieś w głębi duszy czuła obawę, że je kiedyś usłyszy. Była mu potrzebna, gdy pojawił się Dylan, ale Molly zawsze podejrzewała, że Flynn jest silniejszy, niż myśli. Teraz, gdy się zorientował, że sam da sobie radę, nie będzie potrzebował pedantycznej księgowej.

Nie zauważył nawet, że go kocha. A ona nie będzie nalegać.

Chciałaby móc mieć nadzieję, że Flynn kiedyś dostrzeże, iż łączy ich miłość. Taka, jaka rzadko się trafia. Wierzyła z całego serca, że jest to uczucie, o które warto walczyć.

I bolało ją, że ciągle musi to robić.

Flynn wychodził spod prysznica, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Po chwili dzwonek odezwał się ponownie i brzmiał, jakby ktoś go wcisnął z całej siły. Nie wiedział, która jest godzina, ale chyba było już po ósmej.

Gdy otworzył, damska dłoń miała właśnie zamiar ponownie wcisnąć dzwonek, ale zamiast tego wylądowała na jego piersi.

– Niech cię diabli, McGannon. Jeśli mnie nie chcesz, to powiedz mi to prosto w oczy.

– O czym ty mówisz? – zapytał, kiedy zorientował się, że ta stojąca na jego progu furia to Molly.

– Sprawdzę, co dzieje się z naszym malcem, a potem pogadamy.

Wbiegła szybko po schodach, ale pod drzwiami pokoju Dylana zwolniła i na palcach weszła do środka. Flynn poszedł za nią na górę i zobaczył, jak pochyla się nad łóżeczkiem. Dylan tulił do siebie swoją ulubioną zabawkę. Dotknęła jego czoła i odgarnęła rude włoski.

– Chyba już nie ma gorączki – szepnęła. – Naprawdę czuje się już dobrze?

– Tak. Temperatura spadła po antybiotyku. Lekarz mówił, że takie infekcje często zdarzają się u dzieci.

Jej głos był tak czuły i cichy, a dotyk tak delikatny, że Flynn zdumiał się, gdy odwróciła się do niego z oczami pełnymi złości. Palcem wskazała drzwi. Oboje na palcach zeszli na dół, by nie przeszkadzać dziecku we śnie.

– Molly, chyba jesteś zdenerwowana…

– Pewnie, że jestem. Pojechałeś beze mnie do szpitala. Nawet nie zatelefonowałeś. Myślisz, że ja nie kocham Dylana?

– Wiem, że go kochasz. Ale obudził się ze straszną gorączką w środku nocy. Chciałem zawieźć go jak najszybciej do szpitala…

– To mogę zrozumieć, ale potem nie dałeś znaku życia.

– Była spięta, ale w jej oczach zamiast gniewu pojawił się ból, jeszcze silniejszy od złości. – Rozumiem, że chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że mnie nie potrzebujesz. Nie chcesz mnie w swoim życiu. Nic dla ciebie nie znaczę…

– Molly! Czyś ty oszalała? Przecież chcę się z tobą ożenić, na litość boską. Chcę spędzić z tobą całe życie! Kocham cię.

Na słowo „ożenić się" zamarła.

– Przerażasz mnie. To zabrzmiało bardzo poważnie, jakbyś rzeczywiście miał taki zamiar.

– Bo to prawda – rzekł cicho, ale wyraźnie.

– Posłuchaj mnie. Poślubienie kogoś, kogo trzyma się z daleka od swojego życia, nie ma sensu.

– Nie o to mi chodziło – starał się jej wytłumaczyć. Miał wrażenie, jakby całe jego życie było próbą przed czymś, co zdarzy się za chwilę. To przez niego czuła się zraniona. Mogła go uratować jedynie szczerość. – Nie chciałem, żebyś myślała, iż nie potrafię sobie sam poradzić. Musiałem ci pokazać, że na mnie można polegać. Że potrafię przyjąć na siebie odpowiedzialność, a nie ciągle liczyć na ciebie. Chciałem zasłużyć na twój szacunek, Mol.

– Szacunek? A dlaczego na szacunek?

– Jak to: dlaczego? Powiedziałaś, że ci wstyd za mnie. Pamiętasz?

– .Flynn, to było tak dawno temu. Powiedziałam tak, bo byłam na ciebie zła, że masz dziecko i nawet o tym nie wiesz i że w twoim życiu był ktoś taki jak Virginia.

– Miałaś zupełną rację, Molly. Ja też się wstydziłem za siebie. Wszystko to fatalnie świadczyło o moim charakterze. Zaczęłaś mi pomagać w kłopotach i to nas jeszcze bardziej zbliżyło. Nie było mi łatwo pokazać ci, udowodnić, że nie jestem już tym nieodpowiedzialnym facetem, który związał się z Virginią. Chciałem odzyskać twój szacunek i szacunek do samego siebie. Musisz uwierzyć, że nie jestem taki jak mój ojciec.

– Co za głupoty wygadujesz! Mogłabym cię zamordować! Miał nadzieję że, mówiąc jej prawdę, uzyska coś innego niż obietnicę morderstwa. Chociaż… z jej oczu zniknął ból.

– Jesteś za stary, by ciągle wracać do nieszczęśliwego dzieciństwa. Przecież każdy kiedyś coś przeżył. Nie jesteś taki jak ojciec. Nigdy taki nie byłeś.

– Wiem, że…

– Nic nie wiesz, Flynn. Ty po prostu potrzebujesz odrobiny ryzyka i wyzwania, by być szczęśliwym. Ale to nie znaczy, że jesteś hazardzistą jak twój ojciec. Nie jesteś nieodpowiedzialny, nie wykorzystujesz ludzi…

– Mol…

Nie miała zamiaru dopuścić go do głosu.

– Owszem, czasami jesteś pozbawioną wrażliwości kłodą. Gdybyś miał odrobinę wyczucia i rozumu, zauważyłbyś, że jestem z ciebie dumna. Popełniłeś błąd, jeśli chodzi o Virginię, nie byłeś przygotowany na dziecko, ale od początku starałeś się sobie z tym poradzić. Myślisz, że tylko ty jeden popełniasz błędy.

– Nie, ale…

– Nie sądzi się ludzi po błędach, tylko po tym, jak sobie z nimi radzą. Doskonale dogadujesz się z synem. Walczysz z przeciwnościami losu, pracujesz i omal się nie wykończyłeś, starając się to wszystko rozwikłać. I ty myślisz, że nie jestem z ciebie dumna?!

Nikt nie potrafił krzyczeć na niego tak jak Molly. Przerwał jej pocałunkiem. Chyba nie była o to bardzo zła na niego. Oplotła rękami jego szyję i uniosła ku niemu twarz. Jej wargi zadrżały pod dotykiem jego ust.

– Myślałem, że cię utraciłem, Mol – szepnął.

– Nigdy. Wiedziałam od początku, że warto walczyć o ciebie. O naszą wspólną przyszłość. Kocham cię, Flynn.

– Podejmiesz to niebezpieczne wyzwanie i wyjdziesz za mnie?

– Z tobą nie boję się niczego. Nie zauważyłeś tego? – Przytuliła się do niego jeszcze mocniej i wspięła się na palce. Pocałunek, którym go obdarowała, był pełen ciepła i miłości. Nie miał pewności, czy zasługuje na takie uczucie. Ale oddał jej już swoje serce… a mieli przed sobą całe życie, by mógł jej udowodnić, ile dla niego znaczy.

Загрузка...