5

Tristan przez dwa dni do nikogo się nie odzywała. Bri Corbett czuł się rozdarty. Z jednej strony najchętniej odstawiłby ją z powrotem, z drugiej pragnął za wszelką cenę uniknąć ponownego spotkania z eskortą i jednookim księciem Ymris. Klął cały dzień, w końcu jednak uległ niemej, urażonej determinacji Tristan i bez przekonania obrał kurs na północ. Pod koniec drugiego dnia zostawili za sobą wybrzeże Ymris. Przez jakiś czas widzieli tylko nie zamieszkane puszcze oraz długie pasmo nagich wzgórz, oddzielające Herun od morza, i zaczęli się pomału odprężać. Dął silny wiatr; Bri Corbett z ogorzałą i radosną twarzą poganiał marynarzy. Strażniczki, nienawykłe do bezczynności, ćwiczyły się w rzucaniu nożem do tarczy zawieszonej na ścianie sterówki. Kiedy jedna straciła równowagę podczas nagłego przechyłu statku i chybiła celu, a nóż omal nie przeciął wanty, Bri położył kres tej zabawie. Strażniczki zajęły się łowieniem ryb na długie, wyrzucane za rufę linki. Marynarze popatrywali z daleka, jak wychylają się przez reling, ale zbliżyć się do nich nie śmieli, mając w pamięci noże wbijające się z głuchym stukotem w ścianę sterówki.

Raederle, po paru nieudanych próbach ułagodzenia milczącej, wyniosłej Tristan, wpatrującej się w północny horyzont, dała w końcu za wygraną. Sama też zamknęła się w sobie; czytała księgi Rooda albo grała na zabranym z Anuin flecie, który podarował jej Elieu z Hel. Pewnego popołudnia siedziała z fletem na pokładzie, grając pieśni i dworskie tańce z An oraz rzewne ballady, których przed laty nauczyła ją Cyone. W pewnej chwili zaintonowała bezwiednie prostą, smutną melodię, której tytułu nie pamiętała. Skończywszy, stwierdziła, że Tristan stoi tyłem do relingu i przypatruje się jej bacznie.

— To była piosenka z Hed — wyrzuciła z siebie dziewczyna.

Raederle opuściła flet na kolana. Teraz sobie przypomniała.

— Deth mnie jej nauczył.

Tristan oderwała się wreszcie od relingu i usiadła obok niej na ciepłym pokładzie. Twarz miała bez wyrazu; nie odzywała się.

— Postaraj się zrozumieć — powiedziała cicho Raederle, wbijając wzrok we flet. — Wieść o śmierci Morgona była ciosem nie tylko dla mieszkańców Hed, lecz również dla wszystkich ludzi z całego królestwa, którzy mu pomagali, którzy go kochali i martwili się o niego. Lyra, Bri i ja staraliśmy się po prostu oszczędzić królestwu, a zwłaszcza twoim ziomkom, jeszcze jednej zgryzoty i zmartwienia, tym razem o ciebie. Hed wydaje się być ostatnio miejscem bardzo szczególnym i okrutnie doświadczanym przez los. Nie zrobiliśmy tego po to, żeby cię skrzywdzić, lecz by cię chronić. Nie wybaczylibyśmy sobie, gdyby coś ci się stało.

Tristan milczała. Po chwili uniosła powoli głowę i oparła się o nadburcie.

— Nic mi się nie stanie. — Zerknęła na Raederle. — Wyszłabyś za Morgona? — spytała.

Raederle drgnął kącik ust.

— Dwa lata czekałam z nadzieją, że przybędzie do Anuin i poprosi o moją rękę.

— Szkoda, że tego nie uczynił. Nigdy nie grzeszył rozsądkiem. — Tristan podciągnęła kolana pod brodę i zamyśliła się. — Słyszałam od kupców, że potrafi teraz przemieniać się w zwierzę. Eliarda to przeraziło. A ty potrafisz?

— Zmieniać postać? Nie. — Raederle zacisnęła dłonie na flecie. — Nie potrafię.

— Kupcy mówili też… mówili, że zeszłej wiosny znalazł jakiś wysadzany gwiazdkami miecz i zabił nim kogoś. To do niego niepodobne.

— Nie.

— Ale Grim Oakland powiedział, że skoro ktoś próbował zabić jego, to on nie mógł stać spokojnie i dać się zarżnąć jak baran. Nawet się z nim zgodziłam; to było logiczne, tylko że… jeśli ktoś wykonał harfę i miecz, które wyraźnie były przeznaczone dla niego, bo ozdobiono je takimi samymi gwiazdkami, jakie on miał na czole, to on chyba nie należał już do Hed. Chyba nie mógłby już wrócić do domu i zająć się prostymi sprawami, którymi zawsze się zajmował — karmieniem świń, sprzeczkami z Eliardem, warzeniem piwa w piwniczce. On chyba już wcześniej na zawsze nas opuścił, bo my już go nie rozumieliśmy.

— Wiem — szepnęła Raederle. — Ja czułam to samo.

— I przez to łatwiej nam było… pogodzić się z jego śmiercią. Największy ból sprawiała nam świadomość… świadomość tego, co przeszedł, zanim umarł, i nie mógł… — Głos się jej załamał; zakryła usta przedramieniem. Raederle oparła głowę o nadburcie, na jej oczy padł cień rzucany przez bom.

— Tristan. Powiadają, że przekazanie ziemwładztwa to w An proces złożony i przyprawiający o wstrząs. Człowiek odnosi podobno wrażenie, że ma dodatkowe oko, żeby widział w ciemnościach, albo ucho, żeby słyszał, co się dzieje pod ziemią… Czy tak samo jest na Hed?

— Chyba nie — odparła z namysłem Tristan. Uspokajała się powoli. — Eliard był w polu, kiedy to się stało. Opowiadał mi, że nagle poczuł, jak wszystko — liście i zwierzęta, rzeki, wschodzące nasiona — wszystko nabiera sensu. Że ni z tego, ni z owego zrozumiał, czym są i dlaczego są tym, czym są. Próbował mi to wytłumaczyć. Mówił, że wszystko, w każdym razie większość, już wcześniej miało dla niego jakiś sens, ale to nie było to samo. Zaczął widzieć wszystko bardzo wyraźnie, a czego nie widział, czuł. Nie potrafił tego dobrze wyjaśnić.

— Czy czuł śmierć Morgona?

— Nie. Powiedział… — Głos uwiązł jej w krtani. Objęła rękoma kolana. — Eliard — podjęła szeptem — powiedział, że to znaczy, iż Morgon w chwili śmierci nie pamiętał pewnie, kim był.

Raederle wzdrygnęła się i położyła dłoń na napiętym ramieniu Tristan.

— Przepraszam. Nie chciałam być taka okrutna; byłam tylko…

— Ciekawa. Jak Morgon.

— Nie! — Ból przebijający z głosu Raederle sprawił, że Tristan uniosła głowę i spojrzała na nią zaskoczona. Przyglądała się Raederle bez słowa, zupełnie jakby widziała ją po raz pierwszy.

— Od chwili, kiedy o tobie usłyszałam — powiedziała — nie daje mi spokoju jedno pytanie. — Jakie?

— Kto jest najpiękniejszą kobietą w An? — Zarumieniła się, widząc uśmiech błąkający się po ustach Raederle, ale z jej oczu przebijała przekora. — Bardzo chciałabym wiedzieć.

— Najpiękniejszą kobietą w An jest Mara, siostra Mapa Hwilliona, żona lorda Cyna Croega z Aum. Zwą ją Kwiatem An.

— A jak nazywają ciebie?

— Po prostu drugą z najpiękniejszych kobiet.

— Nigdy nie widziałam piękniejszej od ciebie. Kiedy Morgon po raz pierwszy nam o tobie powiedział, przestraszyłam się. Nie wierzyłam, że zgodzisz się zamieszkać na Hed, w naszym domu. Ale teraz… Sama nie wiem. Szkoda… szkoda, że sprawy tak się potoczyły.

— Ja też żałuję — przyznała cicho Raederle. — Ale i ja mam do ciebie pytanie. Jak, u licha, udało ci się przesiąść niepostrzeżenie z okrętu wojennego na nasz statek?

Tristan uśmiechnęła się.

— Zwyczajnie. Weszłam na pokład okrętu za królem, a potem za nim zeszłam. Nikt nie spodziewał się mnie zobaczyć tam, gdzie nie powinno mnie być, to i nie zobaczył.

W nocy minęli Hlurle. Bri Corbett zamierzał zawinąć tam na krótko, by dokupić wina, ale kiedy Lyra przypomniała mu o czekających w Hlurle dwudziestu strażniczkach, które miały eskortować morgolę w drodze powrotnej do domu, szybko zarzucił ten pomysł i dobił do brzegu dalej na północ, u ujścia burzliwej rzeki Ose. Znajdowała się tam mała wioska pełna rybaków i traperów, którzy dwa razy do roku ściągali do niej ze zdobytymi na dzikich terenach futrami i sprzedawali je kupcom. Bri kupił wino, świeże jaja i uzupełnił zapas wody. Lyra, Raederle i Tristan zostawiły listy dla kupców zmierzających na południe. Nikt ich nie rozpoznał, ale tymi dziwnie zaadresowanymi listami wzbudziły ciekawość.

Trzy dni później przed południem byli już w Kraal.

Miasto leżące u ujścia Rzeki Zimowej wzniesione było z osterlandzkiego kamienia i drewna. Za nim rozpościerała się dzika, porośnięta sosnowymi lasami kraina, w oddali majaczył niebieskobiałą mgiełką masyw górski. W porcie stało mnóstwo statków kupieckich, barek z błyszczącymi rzędami wioseł i łodzi rzecznych.

Bri przejął ster od sternika i w skupieniu lawirował w tym tłumie.

— Ten prąd oczyści nam kadłub z pąkli — mruczał. — Nigdy jeszcze nie widziałem tak wysokiej wody. Zima na przełęczy musiała być w tym roku straszna…

Jakimś cudem znalazł w końcu wolne miejsce przy nabrzeżu. Widok niebiesko-purpurowych żagli króla An i dziwnych pasażerów statku wywołał żywe i głośne spekulacje wśród bystrookich kupców. Zanim statek przycumował do nabrzeża, rozpoznano już wszystkie kobiety stojące przy relingu. Tristan ze zdumieniem usłyszała, jak ktoś z sąsiedniego statku wykrzykuje jej imię i podaje w wątpliwość stan umysłu Bri Corbetta.

Bri puścił tę uwagę mimo uszu, ale jego opalona twarz jakby jeszcze bardziej ściemniała.

— Nie zaznasz w tym mieście spokoju, pani — mruknął do Raederle, kiedy przerzucano trap — twoje szczęście, że masz dobrą eskortę. Spróbuję wynająć barkę i wioślarzy; będzie powolna i droga. Ale gdybyśmy chcieli płynąć w górę rzeki tym statkiem, musielibyśmy zaczekać, aż spłynie woda z topniejących śniegów, i kto wie, czy morgola by nas tutaj nie dopadła. Oj, mieliby o czym opowiadać tutejsi pustogłowi plotkarze.

Z energią, której dodał mu chyba widok barwnych żagli ymriskiego okrętu wojennego na rzece, wyruszył na poszukiwania i pod wieczór mieli już barkę, załogę i prowiant. Po załadowaniu na tę płaską krypę koni i bagaży ledwie wystarczyło miejsca dla Lyry, Raederle, Tristan i strażniczek. Barka opuściła Kraal nad ranem, kiedy jeszcze spały.

Podróż w górę rzeki była długa, monotonna i niewesoła. Wysoka woda pozalewała wioski i osady. Cofała się powoli, zostawiając po sobie podmyte, przewrócone drzewa, ścierwa zwierząt, rozmiękłe pola. Bri musiał często zatrzymywać barkę, by przy akompaniamencie przekleństw usuwać z drogi pnie, gałęzie i połamane sprzęty. Pewnego razu jeden z wioślarzy, odpychając barkę od ciemnego, zarośniętego pagórka, wydłubał z niego drągiem coś, co spojrzało w słońce trupio bladą, napuchniętą twarzą i porwane przez prąd spłynęło ku morzu. Raederle żołądek podszedł do gardła. Tristan krzyknęła cicho. Sama rzeka wydawała się szara i martwa.

— Czy tak będzie do samej góry Erlenstar? — szepnęła Lyra do Raederle. — Coś strasznego.

W rozwidleniu, w którym Rzeka Zimowa odłączała się od Ose, wody oczyściły się wreszcie i przybrały błękitną barwę. Bri rzucił tam kotwicę, bo dalej barką nie można już było płynąć. Po wyładowaniu koni i bagaży odprawili ją z prądem do Kraal.

— Z powrotem idę pieszo — mruknęła Tristan, odprowadzając wzrokiem znikającą między drzewami barkę. — Nie popłynę już tą rzeką. — Odwróciła się i spojrzała na zieloną górę Isig, wznoszącą się niczym strażnik strzegący dojścia do przełęczy. Zewsząd otaczały ich góry, ta wielka, w której korzeniach mieszkał król Osterlandu, oraz zimne, odległe szczyty za martwymi północnymi rubieżami. Nad górą Erlenstar połyskującą jeszcze nie stajałym śniegiem świeciło poranne słońce. Jego blask zdawał się formować cienie, doliny i granitowe szczyty przełęczy w ściany jakiegoś pięknego domu stojącego otworem dla świata.

Bri, sypiąc jak z rękawa nazwami i opowieściami, których nie snuł od lat, prowadził ich wzdłuż ostatniego przed przełęczą odcinka rzeki. Rześki ciepły wiatr od rubieży królestwa odpędzał wspomnienie podróży szarą, ponurą Rzeką Zimową.

Na nocleg zatrzymali się w maleńkim miasteczku leżącym w cieniu góry Isig. Po południu następnego dnia dotarli do Kyrth i ujrzeli wreszcie granitowe, omywane przez Ose kolumny stanowiące próg przełęczy Isig. Słońce zdawało się przeskakiwać niczym kozica ze szczytu na szczyt; w powietrzu unosił się zapach topniejącego lodu. Zatrzymali się na rozstajach. Jedna droga wiodła stąd do Kyrth, druga, przez most, do Isig. Raederle uniosła głowę. Jak okiem sięgnąć otaczały ich stare drzewa, wśród których ledwie było widać zamek o ciemnych, chropawych murach i wieżach. Jego okna mieniły się barwami jak klejnoty. Nad murami unosiły się wstęgi dymów; drogą nadjeżdżał wóz, który przed chwilą wyłonił się spomiędzy drzew. Masywna łukowa brama w murach prowadziła do wnętrza góry.

— Będzie wam potrzebny prowiant i ekwipunek — powiedział Bri Corbett i Raederle z wysiłkiem oderwała wzrok od ściany drzew.

— Po co? — spytała ze znużeniem. Bri odwrócił się w siodle i wskazał wymownie na przełęcz.

— On ma rację — odezwała się Lyra. — Możemy po drodze polować i łowić ryby, ale potrzeba nam trochę zapasów żywności, kocy, także konia dla Tristan. — Jej głos brzmiał w górskiej ciszy dziwnie głucho. — Aż do góry Erlenstar będziemy musiały nocować pod gołym niebem.

— Czy Najwyższy wie, że do niego idziemy? — spytała nagle Tristan i wszyscy odruchowo spojrzeli w kierunku przełęczy.

— Chyba wie — odparła po chwili Raederle. — Musi wiedzieć. Nie zastanawiałam się nad tym.

Bri odchrząknął nerwowo.

— Chcecie tak po prostu iść przez tę przełęcz?

— Nie przepłyniemy przez nią przecież ani nie przefruniemy; masz jakieś lepsze propozycje?

— Mam. Radzę powiedzieć komuś, co zamierzacie, zanim wjedziecie na ślepo w coś, co dla księcia Hed okazało się śmiertelną pułapką. Mogłybyście poinformować Danana Isiga, że jesteście w jego kraju i chcecie przeprawić się przez przełęcz. Jeśli nie wrócimy, ktoś w królestwie będzie przynajmniej wiedział, gdzie zniknęliśmy.

Raederle spojrzała znowu na olbrzymie, starożytne zamczysko króla rysujące się na tle błękitnego nieba.

— Nie mam zamiaru znikać — wymruczała. — Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jesteśmy. Oto wielki grobowiec dzieci Panów Ziemi, miejsce, gdzie na długo przed powstaniem królestwa oszlifowano gwiazdki, które symbolizują przeznaczenie… — Urwała, widząc, jak cień stojącej za nią Tristan kręci w milczeniu głową.

— To nie mogło mieć nic wspólnego z Morgonem! — wybuchnęła niespodziewanie dziewczyna. — On nic nie wiedział o istnieniu takiej krainy. Hed zginęłaby w niej jak guzik wrzucony do studni. Jak coś mogło sięgnąć ponad górami, rzekami i morzem aż do Hed i umieścić te gwiazdki na jego czole?

— Tego nikt nie wie — powiedziała łagodnie Lyra. — Dlatego właśnie tu jesteśmy. Żeby spytać Najwyższego. — Spojrzała na Raederle, unosząc pytająco brwi. — Powiadomimy Danana?

— Boję się, że zacząłby nam odradzać tę podróż. A ja nie jestem w nastroju do negocjacji. Ten zamek ma tylko jedną bramę, a nikt z nas nie wie, jaki jest Danan Isig. Zresztą po co zawracać mu głowę sprawami, w których on niewiele może nam pomóc? — Słysząc westchnienie Bri, dorzuciła: — Ty możesz zaczekać na nas w Kyrth. W ten sposób, jeśli nie wrócimy, przynajmniej ty będziesz wiedział. — Bri stanowczo odrzucił tę propozycję; Raederle uniosła brwi. — Cóż, jeśli taka twoja wola…

Lyra skierowała konia w stronę Kyrth.

— Zostawimy Dananowi list. Bri wyrzucił w górę ręce.

— List — prychnął. — W tym mieście roi się od kupców, plotka dotrze do niego szybciej niż jakikolwiek list.

Dotarłszy do miasteczka, przekonały się, że opinia Bri o sprawnie działającej kupieckiej poczcie pantoflowej ma swoje ugruntowane podstawy. Kyrth leżało na brzegu Ose. W porcie cumowały, czekając na przypływ, łodzie rzeczne i barki wyładowane po brzegi futrami, metalami, bronią oraz pięknymi wyrobami z zamku Danana. Lyra wysłała trzy strażniczki na poszukiwanie konia dla Tristan, a resztę po żywność i garnki. W cuchnącej uliczce garbarzy kupiła wyprawione skóry na posłania, a w kramie z materiałami podbite futrem koce. Wbrew przewidywaniom Bri mało kto je rozpoznawał, ale w mieście pełnym uwięzionych tu przez ostrą zimę, znudzonych kramarzy, kupców i rzemieślników nowe twarze wywoływały sporo wesołych komentarzy. Za to Bri rozpoznawano na każdym kroku. Kiedy Raederle płaciła za koce, on przeszedł przez ulicę i wdał się w pogawędkę z jakimś znajomym w drzwiach tawerny. Tymczasem Tristan popatrywała z zachwytem na belę bladozielonej wełny. Widząc to, Raederle kupiła jej kupon tego materiału, którego wystarczyłoby na trzy suknie. Obładowane sprawunkami wyszły na ulicę i rozejrzały się za Bri Corbettem.

— Pewnie wszedł do tawerny — orzekła Raederle. Nie widząc go nigdzie, i trochę urażonym tonem, bo bolały ją nogi i sama napiłaby się chętnie wina, dorzuciła: — Mógł na nas zaczekać.

Za małą tawerną wznosiło się ku niebu ciemne granitowe urwisko, a sama oblodzona przełęcz skrzyła się w promieniach zachodzącego słońca. Raederle odetchnęła głęboko krystalicznie czystym powietrzem. Ten wspaniały widok przyprawiał ją o dreszcz lęku. Po raz pierwszy od opuszczenia An zwątpiła, czy będzie miała odwagę stanąć oko w oko z Najwyższym.

Zapadał zmierzch, na przełęcz nasuwały się purpurowe i szare cienie. Tylko jedna widoczna w oddali góra płonęła wciąż bielą. Słońce skryło się w końcu za krawędzią świata i strome zbocza i wierzchołki tej odległej góry przygasły. Barwą przypominała teraz księżyc. Lyra przestąpiła z nogi na nogę i Raederle przypomniała sobie o niej.

— To góra Erlenstar? — wyszeptała Lyra.

— Nie wiem.

Bri Corbett wyszedł z tawerny i przeciął ulicę. Był dziwnie zafrasowany, nie odzywał się. Pomimo chłodu na czoło wystąpiły mu kropelki potu; zdjął czapkę, przeczesał palcami włosy i znowu ją włożył.

Potem zwrócił się nie wiedzieć czemu do Tristan:

— Idziemy teraz na górę Isig porozmawiać z Dananem Isigiem.

— Co się stało, Bri? — spytała Raederle. — Chodzi… chodzi o przełęcz?

— O przełęczy zapomnijcie. Wracacie do domu.

— Co takiego?

— Jutro ruszamy w drogę powrotną; jedna galara płynie w dół Ose…

— Bri — przerwała mu spokojnie Lyra. — Nie ruszymy się stąd na krok, dopóki nam wszystkiego nie wyjaśnisz.

— Danan wam wyjaśni. — Schylił się niespodziewanie, położył dłoń na ramieniu Tristan i dziewczynce twarz trochę złagodniała. Potem znowu ściągnął z głowy czapkę i rzucił nią o ziemię. — Tristan… — zaczął cicho, a Raederle zakryła sobie dłonią usta.

— Co? — spytała Tristan.

— Nie wiem… nie wiem, jak ci to powiedzieć. Krew odpłynęła dziewczynie z twarzy.

— Mów — powiedziała, wbijając wzrok w Bri. — Chodzi o Eliarda?

— Nie. Och, nie. O Morgona. Widziano go w Isig, a trzy dni temu na dworze królewskim w Osterlandzie. On żyje.

Lyra ścisnęła boleśnie Raederle za ramię tuż nad łokciem. Tristan spuściła głowę, włosy przesłoniły jej twarz. Że płacze, zorientowali się dopiero, kiedy z jej krtani wyrwał się rozdzierający szloch. Bri otoczył ją ramieniem.

— Mów, Bri — szepnęła Raederle. Spojrzał na nią.

— Sam Danan Isig powiedział o tym kupcom. Wam też może powiedzieć. Kupiec, z którym rozmawiałem, mówił… jeszcze inne rzeczy. Powinnyście usłyszeć je od Danana.

— Dobrze — mruknęła. — Dobrze.

Wzięła od Tristan naręcze materiału i ruszyły za Bri do koni. Obejrzała się i zobaczyła mroczne, czujne oczy Lyry i ciemność nadciągającą od przełęczy śladem srebrzystej Ose.

Wyjeżdżając z miasta, spotkali dwie strażniczki. Lyra kazała im poszukać kwater w Kyrth; przyjęły rozkaz bez komentarzy, ale miny miały zaintrygowane. Przejechali w czwórkę przez most i jęli piąć się pod górę w ciszy, której nie mącił nawet odgłos kopyt koni stąpających po zeschłych sosnowych igiełkach. Przejechawszy pod kamiennym łukiem na końcu drogi, znaleźli się na dziedzińcu zamku Danana. W warsztatach, odlewniach i kuźniach panowała cisza, kiedy jednak przecinali ciemny podwórzec, drzwi jednego z warsztatów otworzyły się nagle. Ze środka wylał się blask pochodni; na dziedziniec, wprost pod kopyta konia Bri, wyszedł chłopiec wpatrzony w jakiś metalowy przedmiot, który trzymał w rękach.

Bri, ściągając gwałtownie cugle, zatrzymał przestraszonego wierzchowca; zaskoczony chłopiec podniósł wzrok, w geście przeproszenia przyłożył dłoń do szyi konia i ten się uspokoił. Chłopiec był barczysty, miał gęste czarne włosy i łagodne oczy. Patrzył na nich, mrugając.

— Wszyscy siedzą już przy stole — odezwał się. — Mam zapowiedzieć was Dananowi? Zjecie z nami?

— Czyś ty czasem nie syn Rawla Ileta? — spytał Bri trochę obcesowo. — Poznaję po włosach.

Chłopiec skinął głową.

— Jestem Bere.

— A ja Bri Corbett, kapitan statku Mathoma z An. Żeglowałem z twoim ojcem, kiedy byłem kupcem. To jest Raederle z An, córka Mathoma; to Lyra, ziemdziedziczka morgoli, a to Tristan z Hed.

Bere przesuwał powoli wzrok z twarzy na twarz. Widać było, że najchętniej pobiegłby do Danana z wieścią o niespodziewanych gościach i powstrzymuje się od tego całą siłą woli.

— Danan jest w sali jadalnej — powiedział. — Powiem mu… — Urwał nagle, podskoczył do zdumionej Tristan i pomógł jej zsiąść z konia, przytrzymując strzemię. Potem odwrócił się na pięcie, ruszył pędem przez ciemny dziedziniec, pchnął drzwi i wrzeszcząc: „Dananie! Dananie!”, zniknął w gwarnej jadalni.

— Twój brat ocalił mu życie — wyjaśnił przyciszonym głosem Bri, widząc oszołomienie na twarzy Tristan.

Król Isig wyszedł za Bere na dziedziniec. Był to potężnie zbudowany, barczysty mężczyzna o przetykanych pasemkami złota włosach koloru popiołu. Twarz miał brązową i pobrużdżoną jak kora drzewa. Malował się na niej niezmącony spokój.

— Witajcie w Isig — powiedział. — Bere, odbierz od nich konie. Nie do wiary, że przybywacie z tak daleka, a ja dopiero teraz dowiaduję się o waszej podróży.

— Udajemy się do góry Erlenstar — wyjaśniła Raederle. — A wyruszyłyśmy w drogę, nic nikomu nie mówiąc. Kupowaliśmy w Kyrth zapasy, kiedy Bri… kiedy Bri przyniósł nam niebywałą wiadomość. Przyszłyśmy więc tu dowiedzieć się od ciebie, panie, czegoś bliższego. O Morgonie.

Poczuła na twarzy wzrok króla i przypomniała sobie, że on widzi w ciemnościach.

— Wejdźcie — powiedział. Weszli za nim do ogromnej sali wykutej w litej skale. Po ścianach pełgały odblaski płomieni. Niewzruszona cisza kamienia zdawała się tłumić wesoły gwar głosów górników i rzemieślników. Krętymi rynnami wykutymi w posadzce spływała woda, w świetle pochodni skrzyły się drogie kamienie tkwiące w skalnych ścianach. Danan mruknął coś do sługi i poprowadził gości spiralnymi bocznymi schodami wiodącymi na szczyt kamiennej wieży. Zatrzymał się na podeście i odgarnął kotarę z czystego białego futra zasłaniającą wejście do izby.

— Siadajcie — zachęcił ich, kiedy tam weszli. Rozsiedli się na fotelach i poduszkach przykrytych futrami i skórami. — Wyglądacie mi na zmęczonych i głodnych; zaraz przyniosą posiłek. Opowiem wam, co wiem, kiedy będziecie jedli.

— To ty nauczyłeś go zmieniać się w drzewo? — spytała nagle Tristan.

— Tak — odparł z uśmiechem.

— Wiadomość o tym wywołała na Hed wielkie poruszenie. Eliard nie mógł pojąć, jak Morgon to robi. Chodził, patrzył na jabłonie; mówił, że nie może sobie wyobrazić, co Morgon robi z włosami ani jak oddycha. — Tristan zacisnęła dłonie na poręczach fotela, w jej oczach tliły się iskierki wesołości tłumione jednak przez czujność. — Czy Morgonowi nic nie jest?

— Nie zauważyłem, żeby coś mu było.

— No to ja czegoś tu nie rozumiem. — Jej głos zabrzmiał niemal błagalnie. — Utracił ziemwładztwo? Jak to możliwe, że nadal żyje? A jeśli żyje, to jak to możliwe, że nic mu nie jest?

Danan otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zamknął je z powrotem, bo w tym momencie do izby weszli słudzy, niosący wielkie tace z jedzeniem i winem oraz miski z wodą. Rozpalono ogień na kominku. Danan zaczekał, aż goście obmyją ręce po podróży i zasiądą do posiłku. Dopiero wtedy się odezwał.

— Tydzień temu — powiedział łagodnie, jak dziadek opowiadający wnukom bajkę — przechodząc o zmierzchu przez wyludniony dziedziniec mojego zamku, zobaczyłem kogoś idącego w moją stronę, kogoś, kto zdawał się kształtować w marszu swoją postać ze zmierzchu, dymu, z wieczornych cieni, kogoś, kogo nie miałem już nadziei na tym świecie ujrzeć… Rozpoznawszy w tym kimś Morgona, odniosłem w pierwszej chwili wrażenie, że niedawno wyszedł z mego domu i właśnie wraca. Tak zwyczajnie wyglądał. Dopiero kiedy zaprowadziłem go do światła, zobaczyłem, że jest śmiertelnie wyczerpany, zupełnie jakby jakaś myśl trawiła go ogniem od środka, i że włosy przyprószyła mu tu i ówdzie siwizna. Rozmawialiśmy do późnej nocy. Wiele mi opowiadał, ale ja czułem, że dręczą go jakieś mroczne wspomnienia, których nie zamierza mi wyjawić. Powiedział, że wie, iż utracił ziemwładztwo, i pytał o wieści z Hed, ale niewiele miałem mu na ten temat do powiedzenia. Poprosił mnie, żebym przesłał wam przez kupców wiadomość, iż żyje.

— Czy wraca do domu? — spytała Tristan. Danan skinął głową.

— Z czasem wróci, ale… powiedział mi, że musi mobilizować całą moc, z jakiej nauczył się do tej pory korzystać, by utrzymać się przy życiu…

Lyra pochyliła się w przód.

— Co to znaczy „nauczył się”? Czy Ghisteswchlohm czegoś go uczył?

— W pewnym sensie. Niechcący. — Danan ściągnął brwi. — Skąd wiecie, że to Ghisteswchlohm zwabił Morgona w pułapkę?

— Moja matka się tego domyśliła. Domyśliła się również, że Ghisteswchlohm był w gronie Mistrzów z Caithnard, kiedy Morgon tam studiował.

— Tak. Powiedział mi o tym. — Łagodne do tej pory spojrzenie Danana stwardniało. — Widzicie, Założyciel Lungold najwyraźniej szukał w umyśle Morgona czegoś, jakiejś wiedzy, i sondując każde wspomnienie, każdą myśl, wżerając się w głęboko ukryte, osobiste miejsca, otworzył niechcący jego umysł i Morgon odkrył swoje ogromne pokłady mocy. To dzięki temu wyrwał się w końcu spod władzy Ghisteswchlohma, wydobywając z umysłu czarodzieja wiedzę o swoich silnych i słabych punktach, wykorzystując przeciwko niemu jego własną moc. Powiedział mi, że pod koniec zdarzało mu się, iż nie wiedział, który umysł do kogo należy, zwłaszcza po tym, jak czarodziej pozbawił go instynktu ziemwładztwa. Ale w końcu zaatakował, przypomniał sobie swoje imię i uświadomił, że w ciągu tego długiego, mrocznego, strasznego roku stał się potężniejszy od samego Założyciela Lungold…

— A co z Najwyższym? — spytała Raederle. Czuła, że w tej izbie coś się dzieje; otaczające ich kamienne ściany, góry wokół wieży i zamku wydały się jej dziwnie kruche; samo światło przypominało kłaczek ciemności przyczajony na krawędzi świata. Tristan siedziała z pochyloną głową, włosy zasłaniały jej twarz; Raederle wiedziała, że dziewczyna płacze bezgłośnie. Jej też coś rosło w krtani. Uniosła rękę do szyi. — Dlaczego… dlaczego Najwyższy mu nie pomógł?

Danan wziął głęboki oddech.

— Tego Morgon mi nie powiedział, ale z jego słów wynikało, że zna przyczynę.

— A co z Dethem? Harfistą Najwyższego? Czy Ghisteswchlohm go zabił?

— Nie — odparł Danan takim tonem, że nawet Tristan uniosła głowę. — O ile mi wiadomo, Deth żyje. Właśnie z jego powodu Morgon odwleka powrót na Hed. Deth go zdradził, zaprowadził prosto w ręce Ghisteswchlohma i Morgon chce go za to zabić.

Tristan zakryła dłońmi usta. W izbie zaległa martwa cisza. Lyra wstała z trudem z fotela, podeszła do okna i oparła się dłońmi o szybę. Bri Corbett wymruczał coś niezrozumiałego. Raederle łzy napłynęły do oczu.

— To niepodobne do żadnego z nich — wykrztusiła, usiłując zapanować nad głosem.

— Wiem — powiedział Danan. W jego głosie znowu pojawiła się twarda nutka. — Gwiazdki na czole Morgona symbolizują jakąś ideę zrodzoną w tych górach, gwiazdki zdobiące jego miecz i harfę wykonano tutaj na tysiąc lat przed jego urodzeniem. Stoimy w obliczu zagłady i kto wie, czy naszą jedyną nadzieją nie jest rozwikłanie ich tajemnicy. Ja ze swej strony w tych trzech gwiazdkach i w Naznaczonym Gwiazdkami z Hed upatruję szansy na ocalenie. Z tego właśnie względu postanowiłem spełnić prośbę Morgona i nie wpuszczę więcej harfisty Najwyższego pod swój dach ani nie pozwolę mu postawić stopy na mojej ziemi. Wydałem już stosowne rozkazy swoim ludziom, a kupców poprosiłem, by to rozgłosili.

Lyra odwróciła się od okna. Twarz miała bladą, ale oczy suche.

— Gdzie on jest? Morgon?

— Powiedział mi, że wybiera się do Yrye porozmawiać z Harem. Tropią go zmiennokształtni; z obawy przed nimi nigdzie nie zagrzewa dłużej miejsca i raz po raz zmienia postać. Kiedy po północy wyszedł za mury mojego zamku, natychmiast zniknął. Nie wiem, czym się stał — obłoczkiem popiołu, jakimś małym nocnym zwierzęciem… — Danan zawiesił na chwilę głos, a potem dodał: — Radziłem mu, żeby zapomniał o Dethu, tłumaczyłem, że w końcu i tak zabiją go czarodzieje, że są na świecie potężniejsze moce, którym powinien rzucić wyzwanie; odpowiedział mi, że czasami, kiedy nie mógł zasnąć i leżał w tamtym miejscu, z umysłem rozbitym, obolałym po sondowaniu Ghisteswchlohma, czepiając się kurczowo uczucia rozpaczy, bo wiedział, że to jedyny punkt odniesienia, jaki mu pozostał, wtedy słyszał, jak Deth układa na swojej harfie nowe pieśni… Postępowanie Ghisteswchlohma i zmiennokształtnych potrafi w pewnej mierze zrozumieć, ale Dethowi nie daruje. Został głęboko zraniony, przemawia przez niego wielka gorycz…

— A mówiłeś, że nic mu nie jest — wyszeptała Tristan, unosząc znowu głowę. — Którędy do tego Yrye?

— O, nie! — wyrzucił z siebie Bri Corbett. — Nie. Zresztą jego nie ma już pewnie w Yrye. Żadna z was nie zrobi już choćby jednego kroku dalej na północ. Płyniemy Rzeką Zimową z powrotem do morza, a potem hajda do domu. Wszyscy. Coś mi tu cuchnie ładownią zgniłych ryb.

Na chwilę zapadła cisza. Tristan patrzyła gdzieś w bok, mocno zaciskając szczęki. Lyra stała tyłem, w bezruchu, który świadczył wymownie, że nie zamierza się podporządkować woli kapitana. Bri zrozumiał chyba tę ciszę na swój sposób, bo wyglądał na usatysfakcjonowanego.

Raederle wolała nie czekać, aż ktoś pozbawi go złudzeń.

— Dananie — odezwała się pośpiesznie — przed miesiącem mój ojciec opuścił An pod postacią kruka, by dowiedzieć się, kto zabił Naznaczonego Gwiazdkami. Czy widziałeś go albo coś o nim słyszałeś? Sądzę, że kierował się do góry Erlenstar. Może tędy przelatywał?

— Pod postacią kruka?

— Tak, on… on ma w sobie coś ze zmiennokształtnego.

Danan ściągnął brwi.

— Nie. Przykro mi. Czy poleciał prosto tam?

— Nie wiem. Za nim zawsze trudno trafić. Ale próżny jego trud. Nie znajdzie już Ghisteswchlohma na przełęczy. — Przypomniały jej się ciche szare wody Rzeki Zimowej, spływające z przełęczy, niosące bezlice, bezkształtne zwłoki. Coś ścisnęło ją za gardło. — Nie rozumiem, Dananie — wyszeptała. — Jeśli Deth był przez cały ten rok z Ghisteswchlohmem, to dlaczego Najwyższy nas przed nim nie ostrzegł, nie uprzedził o jego zdradzie? Gdybym ci powiedziała, że jutro zamierzamy ruszyć w drogę, przeprawić się przez przełęcz do góry Erlenstar i porozmawiać z Najwyższym, co byś nam doradził?

Danan uniósł dłoń w uspokajającym geście.

— Wracajcie do domu — powiedział łagodnie, nie patrząc Raederle w oczy. — Niech Bri Corbett was tam odwiezie.

Na tym rozmowa się skończyła. Vert, córka Danana, zaprowadziła ich do małych izdebek w wieży, w których mieli spędzić noc. Raederle długo nie kładła się spać. Wiosna nie dotarła jeszcze do góry i kamienne ściany izby były zimne. Rozpaliła więc ogień na kominku, a potem usiadła i objąwszy rękami kolana, zapatrzyła się w migotliwe płomienie. Dostrzegała w nich fragmenty wiedzy, którą posiadała; próbowała je połączyć w spójną całość, ale bezskutecznie. Gdzieś głęboko pod nią drzemały skamieniałe na zawsze dzieci Panów Ziemi; ogień, którego blask padał jej na dłonie, mógłby wyłowić z mroku ich twarze, ale nigdy by ich nie rozgrzał. W tym samym mroku spoczywały do niedawna gwiazdki, które w końcu wyniesiono na światło dzienne. Jednak nic jeszcze nie było o nich wiadomo. Na myśl o nich umysł rozjaśnił się jej jak pod wpływem błękitnobiałego kamienia, który dostała od Astrina; zobaczyła znowu tajemniczą twarz, od rozpoznania której dzielił ją tylko krok. Przed oczyma duszy stanęła jej inna twarz: nieprzenikniona, surowa twarz harfisty, kiedy układał jej niewprawne palce na pierwszym flecie, twarz wirtuoza w grze na harfie i mędrca będącego od wieków emisariuszem Najwyższego. Ta twarz była maską; rzekomy przyjaciel, który nakłonił Morgona do opuszczenia Hed i doprowadził go niemal do śmierci, od wieków nie był tym, za kogo go uważano. Zmieniła pozycje; płomienie rozpierzchły się i ponownie zlały ze sobą. Nic tu nie pasowało, wszystko zdawało się przeczyć logice. Pomyślała o Ylonie i dźwiękach harfy nadlatujących od morza; morze przyszło do niej i Mathoma i obdarzyło ich mocą; morze omal nie sprowadziło śmierci na Morgona. Coś w niej załkało, kiedy zobaczyła ruiny miasta na Równinie Królewskich Ust; coś kazało jej szukać w pamięci wiedzy o niebezpiecznej mocy zawartej w małym błękitnym kamyku. Morgon wybrał się do siedziby Najwyższego, a harfista Najwyższego sprowadził go na manowce w objęcia horroru. Czarodziej odarł jego umysł z prawa, z którym się urodził; z prawa ziemi, które nadawać i odbierać może tylko Najwyższy, a Najwyższy nic nie zrobił, by temu zapobiec. Przymknęła oczy, pot zaczynał występować jej na czoło. Deth przez pięć stuleci występował w imieniu Najwyższego; przez cały ten czas obdarzano go absolutnym zaufaniem. Aon, z sobie tylko wiadomych powodów, dokonał nie mającego precedensu, niepojętego zamachu na ziemwładcę. Dawniej Najwyższy karał nawet za noszenie się z zamiarem popełnienia takiej zbrodni. Dlaczego nie wystąpił przeciwko człowiekowi, który zdradził zarówno jego, jak i Naznaczonego Gwiazdkami? Dlaczego Najwyższy patrzył przez palce na poczynania Ghisteswchlohma? Dlaczego… Otworzyła oczy. Ogień poraził szeroko rozwarte źrenice. Zamrugała. Dlaczego Ghisteswchlohm, choć mógł się ukryć gdziekolwiek na bezkresnych rubieżach królestwa, i powinien odczuwać potrzebę ukrycia się, przetrzymywał Morgona tak blisko góry Erlenstar? Dlaczego Najwyższy nie słyszał dźwięków harfy Detha przygrywającego sobie przez cały ten rok, przez który Morgon żył tylko rozpaczą? A może słyszał?

Podźwignęła się chwiejnie na nogi, cofając od płomieni, od bezsensownej, wzbudzającej grozę odpowiedzi, którą miała już na końcu języka. Futrzane kotary w progu odsunęły się tak cicho, że ich ruch zdawał się być tylko iluzją wywołaną przez ogień. Na widok niewyraźnej sylwetki ciemnowłosej kobiety Raederle pomyślała, że to Lyra. Potem, wpatrując się uważniej w ciemne, spokojne oczy gościa doznała wstrząsu. Odniosła wrażenie, że góra Isig zakołysała się jej pod stopami.

— Tak myślałam — wyszeptała bezwiednie.

Загрузка...