Mogło być tak… – cześć 2

Alternatywne zakończenia do części 2


[SPLASH]

Roztrzęsiona wróciła do domu i pierwsze, co zrobiła, to usiadła do komputera i wklepała notkę na błoga. Wiedziała, że oni tam gdzieś przed ekranami swoich pecetów zrozumieją. Zawsze rozumieli. Byli tak daleko, a ona czuła, jakby byli obok i głaskali ją po głowie w najtrudniejszych chwilach. Cokolwiek napisała, już kilka godzin później znajdowała skomentowane. Mądre rady, zabawne komentarze albo po prostu ciepłe słowo zastępujące uścisk. Magda nigdy nie rozumiała, jak jej mogą wystarczać tacy przyjaciele na odległość, ale Magda po prostu nigdy nie prowadziła błoga.

Kiedyś znalazła w Internecie stronę, na której można było przygotować quiz o sobie, który można później dać innym do wypełnienia. Pomyślała, że to może być dobry sposób na sprawdzenie, jak uważnie czytają jej „wypociny”, jak sama zwykła nazywać swojego błoga. Wstyd powiedzieć, ale na niektóre pytania nawet Magda nie umiała odpowiedzieć. A oni? Wszyscy mieli powyżej sześćdziesięciu procent, a najlepsza była Empty Skies, której udało się zdobyć aż dziewięćdziesiąt. Magda w wielkich bólach zdobyła siedemdziesiąt. A pytania były proste: który z pięciu wymienionych aktorów jej się nie podoba, który zespól uwielbia itp. I to właśnie oni najlepiej wiedzieli, mimo że byli wirtualni.

Dlatego teraz to im najpierw chciała powiedzieć o tym szantażu.


Wezwano mnie dzisiaj na uczelnię. Pani w dziekanacie wcisnęła mi do ręki kartkę z numerem komórki T. i kazała do niego zadzwonić. Nogi się pode mną ugięty i w ogóle nie wiedziałam, co robię. Kupiłam kartę i zamiast udać się do budki, napiłam się kawy na rynku. Myślałam, że już dawno mi minęło to uczucie, ale widać nie do końca. W ogóle nie wiedziałam, co on może chcieć ode mnie. Przecież ostatni raz rozmawialiśmy kilka miesięcy temu i miał się więcej nie odzywać. W końcu zmusiłam się do wykręcenia jego numeru… Glos miał taki sam jak dawniej…Powiedział mi, że jakiś doktorant ukradł pracę jego magistranta…i on się o tym dowiedział… i nie mógł na to pozwolić… i powiedział, że wie, że on tę pracę ukradł, a tamten… wtedy… wyjął nasze wspólne zdjęcia… i zagroził, że powie dziekanowi… i jego żonie… l on chciał się ze mną skontaktować, by mi powiedzieć, że nie może tak żyć i sam chce im o tym powiedzieć. Nie wiem, co teraz będzie. Strasznie się boję. Znów to poczułam. Myślałam, że to minęło. Przecież to ja go wyrzuciłam ze swojego życia. A jednak on w nim pozostał… zepchnięty gdzieś w głąb mojego serca czekał na lepsze czasy… i teraz one chyba nadeszły… Teraz znów nasze drogi splótł zaskakujący los…


Pół godziny później znalazła na blogu pokrzepiające słowa od Empty Skies. Wiedziała już, że cokolwiek się stanie, nie będzie sama. Oni zawsze będą obok, służąc radą i ramieniem do wypłakania się.

Następnego dnia nie miała zajęć. Jakoś w tym semestrze udało jej się tak ułożyć plan, by wykroić jeden dzień wolny. Co prawda środę, więc nie przedłużało to weekendu, ale dawało chwilę wytchnienia w środku tygodnia. Teraz ten wolny dzień pozwolił jej przygotować się na nadchodzące wydarzenia. Kiedy w czwartek pojawiła się na wydziale, koleżanka z grupy podeszła i takim dziwnym, oficjalnym tonem powiedziała, że Martyna ma się stawić u dziekana. Na drugie piętro schodziła, jakby szła po wyrok. Zapukała.

Domyślam się, że pani Zienkiewicz? Dziękuję, że tak szybko się pani zjawiła. Zapewne zna pani powód, dla którego panią tu poprosiłem? Oczywiście, że znała… Chociaż nie do końca wiedziała, co się teraz stanie.

Otrzymałem informacje, które mają ścisły związek z pani osobą. Chodzi o pewnego profesora naszej uczelni, zresztą również mojego przyjaciela. Co pani ma do powiedzenia na ten temat? Oczywiście zdaje pani sobie sprawę, że ja nie mogę tolerować takich rzeczy na moim wydziale? Tomasz powiedział mi, że wszystko między wami skończone, mimo to nie wiem, co dalej z tym fantem powinienem zrobić. Może pani ma jakiś pomysł?

Stała jak sparaliżowana i wiedziała, że wtedy kłamała, że nie poradzi sobie sama, że dziekan wcale nie jest po jej stronie.

W jego oczach dostrzegła coś dziwnego, coś, czego w pierwszej chwili nie umiała zidentyfikować. Zapytał, czy ona pamięta, że pod koniec semestru zdaje u niego egzamin z fonetyki. A później powiedział coś, czego ona do końca życia nie zapomni, coś, co sprawiło, że chciała zapaść się pod ziemię ze wstydu, bólu, upokorzenia.


Powiedział, że skoro spalam z Tomaszem, to na pewno na ocenie z fonetyki zależy mi równie mocno. Podszedł do mnie i chciał mi położyć rękę na pośladku. Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło, ale po prostu uderzyłam go w twarz i wybiegłam. I wiecie, gdybym miała to zrobić jeszcze raz, nie zawahałabym się. Jak on nawet mógł pomyśleć, że ja… Potraktował mnie jak zwykłą dziwkę. Jakbym z Tomaszem była tylko dla wyników na studiach, jakby to wszystko nic nie znaczyło…

Biegła korytarzem, co chwilę na kogoś wpadając. Starała się tłumić Izy, chociaż wiedziała, że to nie ma sensu, bo i tak tam więcej nie wróci. Nie ma tam po co wracać. Spaliła za sobą wszystkie mosty. Gdy tylko znalazła się na tyle daleko od wydziału, że mogła spokojnie się rozpłakać, wygrzebała z torebki pomiętą kartkę z jego numerem i swoją komórkę. Nie miała siły szukać budki, poza tym potrzebowała go teraz jak nikogo innego. Wystukała numer i z niecierpliwością czekała na sygnał.

Tym razem jego glos byt zmieniony. Brzmią! jakby był chory albo porządnie zmęczony. Nie mogła wydusić z siebie stówa i po prostu zaszlochała w słuchawkę. Poznał od razu, że to ona.

Marty…? To ty? Kochanie, co się stało? Uspokój się. Proszę, powiedz mi, co się stało.

Udało jej się opanować plącz na tyle, by wydusić z siebie kilka sensownych zdań. Byt zaszokowany tak samo jak ona. Ledwo mógł w to uwierzyć. Powiedział, że jeśli da mu półtorej godziny, to on wsiądzie w samochód i przyjedzie ją utulić. Czekała w tej kawiarni co zawsze. Zdołała się trochę uspokoić. Po drodze znalazła zaciszną kafejkę, w której zostawiła część swojego bólu na ekranie komputera.

Przyjechał. Wyglądał jakoś inaczej. Nieogolony, zszarzała twarz, podkrążone oczy. Znała go na tyle, by wiedzieć, że i dla niego ostatnie dni nie były łatwe. Okazale się, że żona nie potrafiła zrozumieć. Zażądała rozwodu i wyrzuciła go z domu.

Spał w hotelu, a raczej nie spal, tylko nocował, bo od dwóch dni nie zmrużył oka. Siedzieli w tej kawiarni od kilku godzin, nie widząc świata poza sobą i nawet nie zauważyli, że od piętnastu minut byli w niej już tylko oni i właściciel, który niechętnym wzrokiem spoglądał w ich stronę i miał nadzieję, że zrozumieją, że on się spieszy, że walka bokserska trwa już od 10 minut i jeśli szybko nie zamknie, to nie zdąży nawet na ostatnią rundę. A oni tak siedzieli i rozmawiali. O wydarzeniach ostatniego dnia, ostatnich tygodni i miesięcy. W tej malej kawiarence starali się nadrobić każdą straconą sekundę, każdą chwilę, gdy nie byli razem. I ona już wtedy wiedziała, że los dal im drugą szansę, że nie może jej zmarnować. I kiedy on nieśmiało zapytał, czy nie chciałaby z nim zamieszkać, dzielić wszystkiego, co dwoje ludzi może dzielić, ona bez wahania odpowiedziała, że chce.


***

[MARIUSZ MAKOWSKI]


Znów usłyszała jego głos, zauroczenie powróciło. Wszystko, o czym zapomniała przez tych kilka miesięcy. Chwile szczęścia, które opłaciła już przepłakanymi nocami, domagały się większej zapłaty. Dlaczego?

Chciała o tym nie myśleć. Usiadła przy stoliku, zamówiła kawę. Nic się nie stało, on sobie poradzi, nie pozwoli przecież na to, by jakiś głupi szantaż zmarnował mu życie. Nie martwiła się o siebie, ona też nie zamierzała wypierać się tych zdjęć. Co się stanie z jego małżeństwem? Dziwne. Właśnie teraz po raz pierwszy zadała sobie to pytanie. Ogarnęło ją poczucie winy.

Próbowała znaleźć jakieś rozwiązanie, ale jedyne co mogła zrobić, to czekać. Udawać, że nic się nie stało.

Magdę oczywiście cała sprawa niewiele obeszła. Przynajmniej robiła takie wrażenie.

Martyna, weź się obudź. Takie rzeczy zdarzają się w tanich romansach. On teraz powinien się upić, a ty otruć. Skąd on wytrzasnął tego doktoranta? Faceci są żałosni, wbij to sobie do głowy: Wiesz, co robią, gdy pewnego dnia zauważają, że te sztuczki, na które nas nabierali, przestają działać? Biorą nas na litość. Wiesz, tak mi jest bez ciebie źle, mam straszny problem i tylko ty możesz mi pomóc.

To nie tak. On niczego ode mnie nie chce. Po prostu musiał mi to powiedzieć.

Żałosne. Kogo tak naprawdę obchodzą wasze wspólne zdjęcia? Chyba tylko jego żonę. Ale to już nie twój problem. Jest przecież tak bardzo dorosły i cholernie mądry. Zdawał sobie sprawę z konsekwencji, nawet jeśli ty nie. Ten kawałek o tym, że się utożsamia z tymi zdjęciami, byt naprawdę dobry.

Wiesz co, Magda. Jako mój głos rozsądku potrafisz nieźle mnie wkurzyć.

I dlatego mnie kochasz.

Nie chciała do niego dzwonić, tłumaczyła sobie, że ta sprawa jej nie dotyczy. To nie uczucie do niej sprawiło, że teraz wyzna wszystko swojej żonie. Ale umierała z niepokoju, czuła się źle, wszystko ją drażniło. Przeanalizowała każdy możliwy wariant rozwoju sytuacji, każdy następny wydawał się gorszy od poprzedniego, nie umiała stwierdzić, czego pragnęła. A jeśli jego małżeństwo się rozpadnie i powie, że chce być ze mną? Bata się tego, a jednocześnie czuła, że nie umiałaby odmówić, gdyby ją o to poprosił. A przecież nie chciała go już kochać, była tego pewna. Przez tych kilka miesięcy prawie o nim zapomniała, już prawie nie płakała, gdy w bezsenne noce wspominała chwile z nim spędzone.

Następnego dnia po przyjściu do domu zastała Magdę siedzącą przed komputerem. Oglądała zdjęcia. Ich zdjęcia!

Jezus! Co to jest?

Strona internetowa kochanego szantażysty. Widać byt przygotowany na odpowiedź profesorka.

Magda! To są nasze zdjęcia…

Przecież widzę.

Ale to są zdjęcia, które sami sobie robiliśmy!

Zrobili sobie wtedy kilka zdjęć; pamiątka z najlepszych wakacji w życiu. Zdjęcia, które przechowywała w pamiętniku, powrót do wspomnień, które byty tylko ich. Nikomu ich nie pokazywała. A teraz były tutaj, dostępne dla całego świata, opatrzone komentarzem: „Wielce szanowny obrońca moralności i jego kolejna zdobycz, o której chętnie ci opowie za kolejkę Chivasa”.

Wyłącz to – poprosiła cicho.

Magda nic nie powiedziała, usiadła przy niej, objęła ją mocno. Nic nie mówiły. Płakały obie.

Zadzwoniła do niego rano. Chciała tylko usłyszeć, skąd się wzięły ich zdjęcia na WWW szantażysty.

Nie wiem Marty, nie wiem… Uwierz mi, nikomu ich nie pokazywałem, nikomu… – zawiesił głos, jakby sobie coś przypomniał. – Przepraszam Marty, ja nie… – odłożyła słuchawkę.

Znów to jej zrobił. Znów potłukł jej duszę, choć była pewna, że już nigdy o nim nie usłyszy Nie wiedziała nawet, dlaczego do niego zadzwoniła. Wcale nie chciała wiedzieć, w jaki sposób zdjęcia znalazły się w rękach doktoranta. Te zdjęcia miały być tylko dla nich. Oglądali je razem, gdy dzwonił do niej z daleka. Śmiali się ze swoich min, wkładali kwestie w usta przechodniów w tle. Czuła wtedy, że przy niej jest, że zawsze przy niej będzie, nawet jeśli dzwonił ze swojego domu tuż przed przyjściem żony.

Magda powiedziała, że strona zniknęła z serwera.

W piątek pojechała do Szczytna. Sama. Nie chciała z nikim rozmawiać, chciała przespać i przepłakać te dwa dni i wrócić całkowicie oczyszczona. Bez wspomnień, bez żalu, z radością w oczach. Nie była pewna, czy w ogóle jeszcze będzie miała radość w oczach. Nad jeziorami była mgła. Tony biegał szaleńczo wokół niej. Skakał za ptakami, ale nie oddalał się. Uśmiechała się, by sprawić mu przyjemność. Na mostku ktoś stał. To był Andrzej. Sam. Przystanęła, niepewna co ma zrobić. Nie widziała go od trzech miesięcy i widząc go teraz poczuta, że brakowało go jej. Może nawet nie jego fizycznej obecności, ale świadomości, że jest, że zawsze czeka. Ta świadomość dodawała jej sił i pewności siebie.

Weszła na most i uświadomiła sobie, że płacze. Chciała zawrócić, poczuła się nagle intruzem, ale usłyszał jej kroki i spojrzał na nią.

Martyna. Cześć – jego uśmiech w połączeniu z mokrymi oczami obudził w niej jakąś czułość.

Cześć, widzę, że chcesz pobyć sam. Ja właściwie też, ale… Miło cię widzieć.

Ciebie też, dziękuję. Przykro mi z powodu tych zdjęć w sieci.

Już ich nie ma.

Wiem.

Ty? – znów poczuta ten podziw…

To było po prostu świństwo. Mam nadzieję, że nie zdążyły narobić ci większych przykrości. Co się stało z tym…

Ma na imię Tomasz. Nie wiem, nie zapytałam go nawet, jak zareagowała jego żona. Chciałabym móc powiedzieć, że mnie to nie obchodzi. Nie wiem, kiedy wreszcie uwolnię się od tego dziwnego zauroczenia.

Opowiedziała mu o wszystkim. Czulą, że chce to powiedzieć. Właśnie jemu. Czulą, że jest mu to winna, że mimo iż skrzywdziła go, to on zrozumie. Właśnie dlatego, by zrozumiał, musiała powiedzieć mu wszystko.

Nie wiem, czy go kocham, czy nienawidzę. Chcę się od niego uwolnić, zapomnieć. Zranił mnie. Przyjeżdżając tutaj myślałam, że czuję się jak najnieszczęśliwsza osoba na ziemi, ale zobaczywszy ciebie zmieniłam zdanie.

Uśmiechnęli się oboje. Milczeli przez dłuższą chwilę.

Co się stało Andrzejku?

Długa historia. Masz dość swoich smutków, by wysłuchiwać jeszcze moich.

Opowiedz, proszę. Czy to ma związek z Olą?

Z nią, z tobą, najbardziej chyba ze mną samym – zamilkł na chwilę, zastanawiając się, od czego zacząć i czy w ogóle zacząć.

Odeszła. Tak po prostu. Czy można kogoś wyrzucić tak nagle ze swojego życia? Znaliśmy się od roku, zanim się spotkaliśmy. To była internetowa przyjaźń. Wielokrotnie chciałem ci o niej opowiedzieć, ale… nie było chyba ku temu okazji. A z nią mogłem o wszystkim rozmawiać i zawsze była. A ja byłem dla niej. Zaakceptowałem ten układ: prawdziwa bratnia dusza gdzieś na drugim krańcu Polski, a tutaj ty. Nie do końca realna, pozwalająca mi od czasu do czasu pobyć w pobliżu. Ola stalą się bardzo ważną osobą w moim życiu, mimo że nie wiedziałem nawet, jak wygląda. Ona wyzwalała się właśnie z toksycznego związku, w którym była, a ja… Nie wiem sam, czego chciałem. Czułem się potrzebny. Chyba po raz pierwszy w życiu czułem, że jestem dla kogoś ważny. Rozmawialiśmy o wszystkim, ale nasza znajomość nigdy nie wyszła poza przyjaźń. Byłaś ty i ona o tym wiedziała.

Ale wpadłaś w ten romans i zrozumiałem, że nigdy nie będziesz moja. Zbliżyliśmy się bardzo. Pojechałem do niej i… przepadłem. Zakochałem się. Nawet los mi sprzyjał. Ola przyjeżdżała tutaj do pracy na wakacje. Zamieszkała u mnie na stancji. Nasza przyjaźń zupełnie naturalnie przeradzała się w miłość. Oboje potrzebowaliśmy siebie nawzajem, znaliśmy swoje myśli, swoje dusze, teraz poznawaliśmy siebie. To było niezwykłe, nasze wyobrażenia tworzone na podstawie słów ubieraliśmy w rzeczywistość. Nie od razu zauważyłem, że magia gdzieś się ulotniła. Przez rok istnieliśmy dla siebie tylko poprzez słowa na ekranie i to jako przyjaciele. Nagle staliśmy się kochankami, nasza fizyczna bliskość nie pozostawiała miejsca dla wyobraźni, dzięki której narodziła się ta wirtualna magia.

Wyrzuciła mnie ze swojego życia, tak jak wyrzucasz zużyty bilet, gdy stwierdzasz, że wsiadłaś nie do tego pociągu.

Zapadła cisza. Nie krępowała ich, mimo że oboje chcieli tak wiele sobie powiedzieć…


***

[ATENA]


„Bardzo ładna” – pomyślała Martyna, patrząc na mijającą ją w drzwiach pokoju dziekana kobietę.

„Naprawdę śliczna” – dodała w duchu, przyglądając się uważniej.

Zazdrościła dojrzałym kobietom. Bardzo im zazdrościła. Tej niezwykłej pewności siebie, własnej urody, świadomej kobiecości i oszlifowanej seksualności. Właśnie takim jak ta.

„Ta” miała niewiele ponad 30 lat, a przynajmniej na tyle wyglądała.

„Ta”, która otarła się delikatnie o Martynę przeciskając się przez wąskie drzwi, pachniała w dodatku pięknie.

„Coco Chanell Mademoisele” – zanotowała Martyna – klasyczna nuta dojrzałej Chanell z leciutkim akcentem młodości.

Kobieta, która znikała w uniwersyteckim korytarzu, szła sprężystym krokiem, emanowała dojrzałą kobiecością.

Z pewnością miała świadomość, że jest piękna. Pociągająca. Podniecająca. Intrygująca.

„Fantastyczna” – myślała Martyna. Dla takich kobiet faceci porzucają własne, trochę przykurzone codziennością żony. Takie jak ta zapraszają do drogich restauracji, gdzie menu napisane jest tylko po francusku, a do dobrego tonu należy rezerwować stolik dwa miesiące wcześniej. Z takimi jak ta sączy się wino, którego butelka kosztuje prawie tyle, ile wynosi zasiłek dla bezrobotnych. Z takimi jak ta słucha się dźwięków pianina, myśląc tylko o tym, jakby tu najszybciej wziąć ją w ramiona.

„Ta” zniknęła w wyjściowych drzwiach pozostawiając za sobą arcyprzyjemny, unoszący się w powietrzu zapach sukcesu. Z zadumy wyrwał Martynę głos Magdy:

I co? Widzę, że już ją poznałaś?

Kogo?

Żonę profesora. Właśnie cię minęła.

W jednej chwili Martyna zrozumiała tamto spojrzenie. Gdy ich oczy na moment się spotkały.

Zdziwienie. Ciekawość. Smutek. Wszystko w kolorze zielonym. Ale nadziei nie było. Choć podobno bywa zielona.

Od tamtego dnia, gdy Martyna odwiesiła słuchawkę telefonu, mówiąc: „Idź do dziekana. Ja sobie poradzę”, odnosiła wrażenie, że wszystko dzieje się poza nią. Jej świadomość w tym nie uczestniczy.

Wszystko działo się jak w niemym filmie. Czarno – biale obrazy przesuwają się, a pod nimi pojawiają się napisy.

Czasami w zwolnionym tempie, kiedy indziej znowu na przyspieszonych obrotach. Zupełnie tak, jakby ktoś złośliwie bawił się pilotem od magnetowidu. Jedno naciśnięcie guzika – roześmiana Martyna na „koloniach” w Toruniu, kolejne kliknięcie – Martyna z zastygłą na słuchawce ulicznego automatu ręką.

I jeszcze ta sprawa z ojcem i Magdą. Sama już nie wiedziała, czy to tylko chora wyobraźnia, czy między nimi faktycznie coś iskrzyło. Dziwne, wręcz nieprawdopodobne: szalona Magda i jej stateczny, pełen wewnętrznego spokoju i harmonii ojciec.

Ojciec, który gotuje zupę grzybową. Czy to możliwe, żeby jej coś umknęło? Wprawdzie Magda z ogromną radością, absolutnie i natychmiast rzucała wszystko na hasło „Szczytno”, ale Martyna nigdy nie podejrzewała, że… „Życie jest jak pudełko czekoladek: nigdy nie wiesz, na co trafisz” – mawiał Forrest Gump.

Magda otworzyła i trafiła na najlepszą – cukierek truflowy.

Ciekawe, jak można skojarzyć własnego ojca z truflowym cukierkiem? We wtorek wszystko się zmieniło. Wróciła zmęczona całym tym bałaganem, tanią sensacją, jaką wywołały jej zdjęcia z profesorem. Miała chore ciało i duszę. Zerknęła na ekran monitora.

Miała wiadomość: „Leśmian – zmienionaż po rozłące?”.

Kochała Leśmiana. Znała ten wiersz. Na pamięć. Andrzej czytał go jej wieczorami, gdy przysypiała na niewygodnej kanapie.

„Modlę się o Twojego nieśmiertelność ciała” – erotyka zamknięta w religijnym wyznaniu – tak mawiał Andrzej.

Wtedy to zrozumiała. Jak bardzo się myliła. Jak można być tak krótkowzrocznym, by nie dostrzegać sygnałów, jakie wysyła nam nasze ciało? Dlaczego serce tak szczelnie zamknęło się w czterech ścianach swojego cierpienia, że nie chciało wpuścić Andrzeja nawet do przedsionka?

Dopiero dziś Martyna to odkryta. Jakie mądre to serce! Jakie sprytne! I jakież ostrożne. Ono wiedziało od początku. Że Andrzej to ta druga połówka jabłka. Ale się bało. Zranienia. I z tego strachu pozwoliło pokroić się na kawałki.

Ale to nic. Już się zbiera. Poskleja się, poskleja. Bo o serce trzeba dbać i nie kaleczyć.

Ważne jest to. co tu i teraz. A teraz już będzie wszystko dobrze.

Jeszcze ten e – mail od Andrzeja: „Martynko, wypijesz ze mną wino na swojej ulubionej łące?”.

Jasne, że wypije. I pozwoli mu delikatnie muskać wargami to miejsce tuż za uchem.

Będą jak dwie porcelany alkoholizujące się na środku łąki.

Tylko skąd wiedzieć, ze tym razem będzie mniej bolało?

Porcelana przecież jest krucha…

Poranną pocztą przyszedł list od profesora. Ściskając go w dłoni, szła powolutku na spotkanie z Andrzejem.

Treść listu już znała na pamięć. Profesor wybrał Coco Chanell.


Marty, robisz ze mną piękne rzeczy, l ja chcę, żebyś je robiła. Ale proszę, nie stawiaj mnie w centrum. Myśl o mnie tak, jakbym był częścią twojego życia. Ale proszę, nie stawiaj mnie w centrum. Ja nie umiem dać komuś całego siebie. Po prostu nie umiem. Nie potrafię. Nie mogę. Nigdy nie sprowadzałem cię na ziemię. Powiedziałem tylko jednym zdaniem, jaki jest obecny stan mojej duszy.

I proszę, uważaj na słowa. Nawet tęsknota może być nieodwzajemniona.


Nie stawiać go w centrum? A co. jeśli ja inaczej nie potrafię kochać?

Każesz dokonać mi wyboru. A jednocześnie sam już zdecydowałeś.

Mam cię kochać na raty? Od 8 rano do 4 po południu. I znowu między l a 3 nad ranem? Nie. Dziękuję. Nie wolno ci zasypiać jednej nocy u boku żony pachnącej Chanell, a kilka poranków później budzić się w moich ramionach. Mato brakowało, by prawie na nich weszła. W ostatniej chwili, chowając się przed deszczem, który właśnie zaczął padać, weszła do pobliskiej herbaciarni.

Zza szyby widziała ich dokładnie.

Kobieta krzyczała, a chłopak stał ze spuszczoną głową. Nawet nie próbował się bronić.

Krople deszczu niszczyły jej misternie ułożone przez fryzjera włosy. Tusz Diora rozpływał się razem z podkładem od Diora.

Wraz z makijażem spływały z kobiety pachnącej Coco Chanell cała złość, żal i nieprzystępność.

Andrzej nadal milczał. Nagle „ta” z pokoju dziekana wsiadła do samochodu i odjechała.

Martyna usłyszała głos Andrzeja:

Ola, zaczekaj. To nie tak. Nic nie rozumiesz…

Ola… Martynie zabrzmiało w uszach nagranie z automatycznej sekretarki: „Cześć. Tu Ola i Andrzej…”.

„Ta” zniknęła w bocznej uliczce zostawiając po sobie emocje, nad którymi trudno było zapanować.

„Zbyt wiele naraz. Nie dam rady. Nie udźwignę”.

Martyna wyrzuciła mokrą już kopertę do kosza. Zdjęta buty i szła boso po kałużach.

Celowo wybierała te największe.

Szła wolno. To przecież tylko deszcz. Spadał ciężkimi kroplami na jej włosy, a potem dźwięcznie uderzał o płytę chodnika.

To nic, że pada. To nic, że moknie.

Do spotkania z Andrzejem ma jeszcze kilka godzin. Wypije z nim wino.

Powalczy.

Deszcz oczyszcza. Dzisiaj potrzebowała tego oczyszczenia jak tlenu.

Nie podda się tak łatwo. Nie zrezygnuje.

Nie było słychać kroków na chodniku.

Nawet deszcz zamilkł.

Jedynie coś pobrzękiwało w ciszy.

Coś, jakby dźwięk stłuczonej porcelany…


***
Загрузка...