ROZDZIAŁ SZÓSTY

Słowa Kyle'a zawisły w gorącym, suchym powietrzu niczym pomost łączący przeszłość i teraźniejszość. W najciemniejszym zakamarku serca Samanthy zaczął pulsować ból, ale nie zwracała na niego uwagi. Starała się też nie słuchać triumfalnego głosu rozbrzmiewającego w jej głowie. A więc jednak mu na niej zależało.

– To nie ma znaczenia – rzekła głośno.

– Ależ ma.

– Nie potrzebuję przeprosin.

– Wcale cię nie przepraszam. – Jeszcze mocniej zacisnął rękę na jej ramieniu. – Choć raz w życiu mnie wysłuchaj i nic nie mów. Donna od lat się koło mnie kręciła, już w szkole średniej. Ja wtedy wolałem się umawiać z wieloma dziewczynami. Sama zresztą wiesz.

– Owszem, pamiętam.

– Kiedy wróciłem do Minneapolis z Clear Springs, wyczuła, że coś się stało, że się zmieniłem. Byliśmy w country klubie, na przyjęciu zaręczynowym przyjaciela, zamówiła kilka butelek szampana. Oboje wypiliśmy za dużo, wylądowałem w jej sypialni i zapomniałem wyjść. Jej rodzice nakryli nas rano i…

– Żeby ocalić jej cześć, powiedziałeś, że się zaręczyliście. – Sam wyczytała to w jego oczach.

Wzruszył ramionami.

– Mniej więcej tak było, chociaż jej staruszek i tak miał ochotę stłuc mnie na kwaśne jabłko. Nie chciałem się wiązać, ale pomyślałem sobie, że może tak będzie najlepiej. – Zdjął okulary i patrzył na nią swoimi niewiarygodnie niebieskimi oczami. – Wydawało mi się nawet, że w ten sposób łatwiej o tobie zapomnę.

– I zapomniałeś.

– Tak. W końcu o tobie zapomniałem. – Skinął krótko głową.

Przelotna nadzieja, którą jeszcze chwilę temu tak nierozsądnie żywiła, zgasła, przytłoczona przez twardą, okrutną rzeczywistość. Nie kocha jej, nigdy nie kochał. Był przecież tylko mężczyzną, samolubnym bogaczem, przyzwyczajonym do tego, że wszystko układa się według jego myśli. Nie wyswobodził jej ramienia z uścisku i nadal wpatrywał się w jej oczy, jakby chciał zajrzeć do najmroczniejszych zakątków duszy. Wiatr rozwiewał mu włosy jak dziesięć lat temu i przez ułamek sekundy było tak jak dawniej – byli młodzi, śmiali i niecierpliwi, łączyła ich namiętność, a dzieliła przyszłość. Kyle nagle zdał sobie sprawę, że ściska jej ramię coraz mocniej, więc cofnął rękę, a Sam opadła na oparcie fotela.

– Mamo! – rozległ się głośny okrzyk Caitlyn.

Długi kajak z dwiema dziewczynkami i instruktorem przecinał drobne fale na rzece. Siedząca na rufie Caitlyn machała do niej z zapałem, wyjąwszy ociekające wiosło z wody.

Sam natychmiast wyskoczyła z samochodu. Osłaniając oczy przed słońcem, pomachała córce i nie czekając na Kyle'a, szybkim krokiem ruszyła w stronę przystani. Dogonił ją kilkoma krokami i po chwili oboje stanęli na końcu pomostu, a dziewczynki przybiły do brzegu. Caitlyn, z mokrymi włosami i zarumienioną twarzą, wysiadła z kajaka.

– Widziałaś mnie? – zapytała z przejęciem.

– Widziałam.

– A mnie? – dopytywała się Sara. Z jej czarnych loczków kapały krople wody.

– Jasne. – Samantha zwróciła się do Kyle'a. – To jest Sara Wilson, a to pan Fortune.

– Woli, jak go nazywać Kyle – wtrąciła Caitlyn.

– Dziewczynki, nie zapomniałyście o czymś? – Reed Fuller, potężnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku, mocował kajak do słupka przystani. Sara i Caitlyn dołączyły do niego, a Reed udzielił im kilku dodatkowych instrukcji. Potem zdjęły kapoki i włożyły je do toreb z ekwipunkiem, które Reed woził w jeepie.

Kiedy już były gotowe, paplając jak sroki usiadły w samochodzie między Kylem a Samantha, co bardzo jej odpowiadało. Im większy dystans między nią a Kyle'em, tym lepiej. Jednak widok chudej, opalonej nogi córki tuż przy osłoniętej dżinsami nodze ojca był dla niej trudny do zniesienia. Patrząc na twarze tych dwojga, tak do siebie podobne, zastanawiała się, jak to możliwe, że nikt, nawet Kate Fortune, nie domyślił się, że w żyłach córki Samanthy płynie krew rodziny.

Ulegając prośbom dziewczynek, Kyle pojechał do starego baru z hamburgerami, gdzie kiedyś spotkał się z Sam. Od tego czasu bar kilka razy zmieniał właścicieli, podawano w nim najróżniejsze rzeczy, od pizzy na wynos do dań kuchni teksańsko – meksykańskiej, ale teraz znów stał się tradycyjnym, typowo amerykańskim barem z hamburgerami i koktajlami mlecznymi.

Dziewczynki zamówiły desery lodowe z lemoniadą. Pochłonęły wszystko błyskawicznie i tylko na ich wargach zostały białe wąsy z rozpuszczonych lodów. Kyle pił kawę, Samantha sączyła dietetyczną colę i zastanawiała się, czy zdarzyła jej się w życiu bardziej krępująca sytuacja. Caitlyn najwyraźniej nie zauważyła, że Kyle jej się przygląda. Prawienie zwracała na niego uwagi, dopóki nie znaleźli się z powrotem w samochodzie. Najpierw mieli odwieźć Sarę. Mieszkała w starym, drewnianym domu, czterokrotnie rozbudowywanym w ciągu minionych pięćdziesięciu lat. Teraz od głównego domu odchodziły trzy osobne skrzydła.

– Jesteś krewnym pani Kate? – zagadnęła Sara, spoglądając na Kyle'a poważnie.

– Jestem jej wnukiem.

– Znałam ją. – Dziewczynka kiwnęła głową, aż jej czarne loczki zatańczyły wokół twarzy. – Moja mama czasami u niej sprzątała, to znaczy, kiedy pani Kate jeszcze żyła.

Kyle spoważniał i w milczeniu patrzył przed siebie, na drogę.

– Lubiłam ją – odezwała się Caitlyn. – Powiedziała mi, że kiedyś będę mogła przejechać się na Jokerze.

Samantha potrząsnęła głową.

– To było dawno temu. Joker należy teraz do kogoś innego.

– Nadal jest na ranczu.

– Wiem, ale nie można na niego wskakiwać ot, tak sobie. Trzeba zapytać właściciela, pana McClure.

– Grant na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu – oznajmił Kyle, a oczy Caitlyn rozbłysły.

Samantha wyczuła, że rozmowa zmierza w niewłaściwym kierunku. Nadal była matką Caitlyn, jedynym rodzicem, jakiego dziewczynka znała.

– Wolałabym, żeby Caitlyn nie dosiadała Jokera. To uparte, nieprzewidywalne zwierzę i… O, tu jest skręt do domu Sary. – Wskazała na polną drogę, o porośniętym dzikimi kwiatami poboczu. Wybujałe chwasty uderzały o podwozie samochodu.

Część rodzeństwa Sary bawiła się na podwórku. Ciemnowłosy, piegowaty chłopiec huśtał się na starej oponie powieszonej na jabłoni, a jego starszy brat pokrzykiwał na niego, siedząc na wyższej gałęzi. Na pobliskim polu pasły się krowy, konie i na dodatek dwie lamy.

Mandy pomachała im z progu domu. Sara pożegnała się i wysiadła z samochodu.

Zostali sami, tylko we trójkę. Niczym modelowa rodzina. Samochód podskakiwał na wybojach, a Samantha czuła coraz większe zdenerwowanie. Jak wyznać Caitlyn, że ma ojca, że jej mama przez te wszystkie lata ją okłamywała i że w każdej chwili można było dziewczynce powiedzieć prawdę?

Zerknęła na Kyle'a i przypomniała sobie, jak bardzo go kiedyś kochała. Z początku była nieufna, ale w końcu oddała mu się całą duszą, wierząc w potęgę miłości. Milion razy pytała się w duchu, jak mogła tak się co do niego pomylić. Nie przyszło jej do głowy, że Kyle po ich gorącym romansie będzie mógł uciec i ożenić się z inną jeszcze w tym samym roku. Zastanawiała się nad tym, co jej powiedział – że poślubił inną, by zapomnieć o niej, biednej dziewczynie ze wsi.

Dlaczego nadal ją to obchodzi? Samochód mknął szosą, a myśli Sam spowijały ją niczym ciemna, ciężka chmura. Zaszła w ciążę pod koniec sierpnia albo na początku września, zaczęła podejrzewać najgorsze w październiku, w listopadzie poznała prawdę i zanim zdążyła zadzwonić do Kyle'a z wiadomością, że zostanie ojcem, zobaczyła zaproszenie na jego ślub. Czy w ogóle o niej myślał?

Kiedy niespełna rok później dowiedziała się, że małżeństwo zostało unieważnione, była już matką i miała pełne ręce roboty przy dziecku. Uparła się, że sama da sobie radę. Była zbyt dumna, by się przyznać, że Kyle miał z nią romans, a potem ją porzucił i wziął ślub z inną kobietą. Cała rodzina Forfune'ów, włącznie z Kyle'em, uznałaby ją za naciągaczkę, której się wydaje, że trafiła na żyłę złota. Nastąpiłyby procedury sądowe, testy na ojcostwo i godziny rozmów z wygadanymi prawnikami, którzy przy okazji też chcieliby trochę zarobić i zyskać sławę.

W tym czasie ojciec Sam nadal pracował dla Fortune'ów i spłacał kredyt zaciągnięty na własne ranczo. Kate była już wdową, nadzorowała działalność wszystkich firm męża i jednocześnie starała się nie dopuścić do rozpadu rodziny. Nie potrzebowała kolejnego stresu – zamieszania, jakie wywołałoby jej dziecko w rodzinie i tak już przeżywającej ciężkie chwile. Sam za nic w świecie nie chciała dopuścić, by jej ukochana córka stała się przedmiotem domysłów i okrutnych komentarzy wygłaszanych przez tych członków rodziny, którym nie w smak byłoby, że Kyle ma nieślubne dziecko.

Czas płynął. Kyle nie przyjeżdżał na ranczo, więc Samantha zdecydowała, że będzie najlepiej, jeśli zajmie się dzieckiem sama. Czuła, że potrafi wychować córkę na mądrą, niezależną kobietę, zwłaszcza przy życzliwej pomocy rodziców.

Kilka lat później, kiedy Caitlyn pytała o ojca, Samantha udzielała wymijających odpowiedzi. Nigdy nie kłamała, lecz tłumaczyła dziecku, że jej ojciec ożenił się z inną kobietą i nawet nie wie, że ma córkę. Nigdy nie zdradziła Caitlyn jego imienia, ale obiecała, że kiedyś będzie mogła go poznać.

Utrzymanie tajemnicy nie było trudne, kiedy Caitlyn była całkiem mała, zanim poszła do szkoły. Ale lata mijały i córka wyrastała na rezolutną dziewczynkę. Ukrywanie przed nią prawdy stawało się coraz trudniejsze, zwłaszcza kiedy w szkole usłyszała takie wyrażenia jak „niechciane” lub „nieślubne dziecko”. Mówiono jej, że jest wynikiem pomyłki. Stała się obiektem kpin i litości.

Samancie pękało z żalu serce, kiedy patrzyła na to, co musi przechodzić Caitlyn, z pozoru tak silna, a przecież tak wrażliwa i bezbronna. Kilka razy niemal się złamała i chciała powiedzieć jej o Kyle'u, jednak zawsze w ostatniej chwili się powstrzymywała, głównie ze strachu, że córka zechce go poznać i przez to zapoczątkuje łańcuch zdarzeń, w które będą wmieszani prawnicy i dziennikarze, aż w końcu narazi się na odrzucenie przez człowieka, który od początku powinien stać przy jej boku.

Oczywiście, padało wiele pytań, i to od chwili, gdy ciąża zaczęła być widoczna. Matka Sam, Bess, zręcznie odpierała złośliwe insynuacje, przypuszczenia i pełne oburzenia komentarze. Nikt nie wiedział, że Sam miała romans z Kyle'em. Owszem, parokrotnie widziano ich razem, ale przecież Kyle pokazywał się w towarzystwie wielu dziewczyn z okolicy.

Kiedy ją o to pytano, wyjaśniała, że jej ciąża jest skutkiem zakończonego rozczarowaniem romansu z miejscowym chłopakiem, który zwiał, kiedy się dowiedział o dziecku. Jej ojciec koniecznie chciał wiedzieć, kim jest ten „tchórzliwy sukinsyn”, ale Bess wytłumaczyła mu, że ujawnienie nazwiska sprawcy w niczym by nie pomogło, a jeszcze zaszkodziło i że wszyscy będą kochali Caitlyn bez względu na to, kto jest jej biologicznym ojcem.

Wszystkie te wyjaśnienia nie były zbyt dalekie od prawdy. Wszyscy podejrzewali, że Sam coś łączyło z Taddem Richterem, chłopakiem o złej opinii, z którym się zaprzyjaźniła, zanim wyjechał razem z rodziną. To, że kilka razy widziano ją w towarzystwie Kyle'a, nikomu nie wydało się podejrzane, ponieważ Kyle spotykał się niemal ze wszystkimi dziewczynami w miasteczku.

Mimo wszystko Samantha wierzyła, że gdyby Kate żyła dłużej, w końcu domyśliłaby się, że Caitlyn należy do rodziny. Podobieństwo było tak duże, że nie sposób było go nie zauważyć.

Nawet Kyle je spostrzegł.

Za życia Kate bardzo interesowała się Caitlyn, ilekroć mała odwiedzała ranczo. Samancie bardzo brakowało starszej pani. Była dla niej niczym babka, a teraz można by powiedzieć, że to za jej sprawą Kyle spotkał córkę.

– Chcecie zajrzeć na ranczo? – zapytał Kyle, gwałtownie sprowadzając Samanthę na ziemię. Ktoś włączył radio i poprzez szumy i trzaski popłynęła z niego stara piosenka Bruce'a Springsteena. Caitlyn doskonale czuła się w furgonetce, jakby właśnie tu było jej miejsce, między Sam i Kyle'em.

– Powinnyśmy raczej jechać do domu – odparła Sam. Otworzyła szerzej okno, w nadziei że świeże powietrze odpędzi wspomnienia i rozjaśni myśli. – Caitlyn musi się umyć i…

– Czy mogę się przejechać na Jokerze? – zapytała dziewczynka z nieśmiałym uśmiechem.

Kyle wybuchnął śmiechem.

– Widzę, że jak się uprzesz, to nie popuścisz.

– Ale czy mogę? Samantha poklepała córkę po ramieniu.

– Już ci przecież mówiłam, że Joker należy teraz do pana McClure'a.

Kyle z namysłem zmarszczył czoło.

– Myślę, że mogłaby się przejechać.

– Zwariowałeś? – zapytała zszokowana Sam. – Ten koń nie daje się nawet wprowadzić do przyczepy, więc jak miałaby go dosiąść mała dziewczynka…

– Nie jestem mała…

– Nie kłóć się ze mną! – ucięła natychmiast Sam. Zobaczyła, że minęli skręt do jej domu. – Zaraz, chwileczkę…

– Wszystko będzie dobrze. Joker bywa uparty, ale damy sobie z nim radę – zapewnił ją Kyle.

Sam poczuła, że policzki zaczynają ją palić. Jak on śmie podważać jej decyzje?

– Nie, nie będzie dobrze. I jeśli mówię nie, to znaczy nie. Nieraz już mówiłam Caitlyn, że w naszym zespole jest tylko jeden kapitan, i tym kapitanem jestem ja.

Kyle znów się roześmiał. Twarz złagodniała mu na tyle, że Sam przypomniała sobie, jak bardzo go kochała, jak mu bezgranicznie ufała. To prawda, że ich romans wydarzył się całe wieki temu i nie zamierzała znów wpaść w tę samą pułapkę, ale przecież był taki czas, że Kyle kompletnie ją zauroczył. Skręcili na drogę prowadzącą na ranczo, za oknem migały słupki ogrodzenia. Sam starała się uspokoić. Nerwy tylko pogorszą sytuację. Kyle zaparkował w cieniu stodoły, a Caitlyn poszła do zagrody, gdzie zwykle przebywał Joker.

Gdy córka się oddaliła, Samantha zwróciła się do Kyle'a.

– Nie możesz tak się zachowywać – wycedziła z furią.

– Niby jak?

– Podejmujesz decyzje dotyczące Caitlyn. To moja córka, wychowałam ją sama, bez twojej pomocy. Teraz też jej nie potrzebuję.

– Czyżby? – Uśmiechał się znacząco i Sam miała ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek, który starłby ten wyraz zadowolenia z jego twarzy.

– Nie. Zaczepnie uniósł brwi.

– Może zmienisz ton, kiedy powiem Caitlyn, że jestem jej biologicznym ojcem.

– Nie zrobisz tego.

– Jasne, że zrobię. Już najwyższy czas, żeby się dowiedziała.

– Zaczekaj, dobrze? – Nie była w stanie zebrać myśli. W uszach jej szumiało, czuła nadchodzący ból głowy, a wokół piersi coraz ciaśniej zaciskały się obręcze uniemożliwiające oddychanie. Zerknęła na córkę i miała ochotę się rozpłakać. Dziewczynka usiadła na ogrodzeniu, jedną ręką trzymała się słupka, a drugą wyciągnęła przed siebie, starając się garścią siana zwabić narowistego ogiera. Joker nie dał się skusić. Potrząsnął głową i zarżał, a łaty na jego pysku nie wyglądały komicznie, lecz raczej groźnie.

– O co się martwisz?

– O wszystko – przyznała Sam. – O nią. O ciebie. O siebie. Mój Boże, co za okropna sytuacja. – Życie nagle wydało jej się pułapką bez wyjścia.

– Żeby było lepiej, przez chwilę musi być jeszcze gorzej.

– Dzięki za słowa otuchy.

– Mówię tylko, jak jest – odparł z wolna. – Wydaje mi się, że im szybciej powiemy Caitlyn prawdę, tym prędzej nam wszystkim ulży.

– Na to potrzeba czasu.

– Ja już straciłem dziewięć lat.

– I nagle jesteś gotów stać się tatusiem? – zapytała kpiąco. – Ty, wieczny playboy? Żeby być prawdziwym ojcem, nie wystarczy zapłodnić kobietę.

Odwróciła się gwałtownie i poszła do córki. Spokojna rozmowa z Kyle'em na temat jego ojcostwa była niemożliwa. Oczywiście, będzie musiała powiedzieć córce prawdę, i to już wkrótce, ale zrobi to tak jak zechce, na swój własny sposób i w wybranym przez siebie momencie. A Kyle niech się nauczy cierpliwości.

– Chodź, Caitlyn, musimy już iść.

– Ale…

– Żadnych ale. Pójdziemy na skróty, przez pola.

– Odwiozę was – zaproponował Kyle.

– Nie trzeba.

– Chcę się przejechać na Jokerze. Obiecałaś. – Caitlyn nie ruszyła się z miejsca.

– Nic podobnego. – Sam spojrzała na Kyle'a oskarżycielsko. – Może innym razem, jeśli pan McClure się zgodzi. A teraz idziemy.

– Lepiej wsiądź do samochodu, Caitlyn. Proszę – odezwał się Kyle. – Twoja mama podjęła decyzję, a wiesz, że jeśli sobie coś postanowi, to nie zmienia zdania.

Dziewczynka wydęła wargi i rzuciła Kyle'owi mordercze spojrzenie nadąsanej dziewięciolatki. Można w nim było wyczytać, że ma go za zdrajcę i kłamczucha.

– Nie będziesz mi mówił, co mam robić – oznajmiła, zadzierając dumnie głowę.

– Nie? – Nigdy nie lubił, gdy ktoś mu się przeciwstawiał.

– Wsiadaj do samochodu, Caitlyn – poleciła Sam, wyczuwając, że rozmowa staje się nieprzyjemna.

– Rób, co ci każe mama.

– Powiedział, że będę mogła się przejechać na Jokerze, ale skłamał! – Dziewczynka niechętnie zeszła z ogrodzenia.

– Nie skłamał, tylko zrobił to, o co go poprosiłam. No, chodź już.

Sam zaprowadziła zagniewaną córkę do samochodu. Zobaczyła w jej oczach łzy bezsilnej złości. Jedna mała kropla spłynęła na policzek, gdy Kyle siadał za kierownicą. Dziewczynka szybko ją wytarła, lecz zauważył to. Lekko kręcąc głową, uruchomił samochód. Świetnie, pomyślała Samantha, z przerażeniem myśląc o przyszłości. Najbliższe miesiące zapowiadały się nieciekawie.

– Kyle wrócił – rzekł nieznajomy do słuchawki. Stał w zniszczonej budce telefonicznej na przedmieściach Jackson. Jej ściany znaczyły wulgarne rysunki i słowa oraz kilka numerów telefonicznych. Powietrze było tu tak duszne, że trudno było nim oddychać, ale publiczny telefon lepiej nadawał się do tej rozmowy niż komórkowy.

– Ma zamiar zostać? – Głos po drugiej stronie brzmiał cicho, ale stanowczo.

– Tak mi się wydaje. Nie ma wielkiego wyboru.

– A Samantha?

– Już się z nim spotkała. Jej córka też.

– No, no, no…

– Właśnie. – Żałował, że nie znalazł budki z klimatyzacją. – Grunt został przygotowany.

– Dobrze, doskonale.

– Teraz potrzeba nam tylko trochę szczęścia.

– Szczęścia? – W głosie w słuchawce brzmiała przygana. – Znasz mnie chyba dość dobrze, więc wiesz, że nie wierzę w szczęście. To ludzie dokonują wyborów, lepszych lub gorszych.

– Skoro tak twierdzisz… – odparł nieznajomy. Czy mógł się spierać z kimś, kto już niejednokrotnie dowiódł, że to twierdzenie jest prawdziwe?

On ojcem! Zdejmując koszulę, Kyle spojrzał na swoje odbicie w lustrze nad umywalką. Sięgnął po maszynkę do golenia. Pomyśleć tylko, że ma dziecko – dziewięcioletnią urwisowatą dziewczynkę, tak piękną jak jej matka i zapewne tak samo kapryśną. Jak to się stało, że o tym nie wiedział, niczego nie podejrzewał? Dlaczego Sam to przed nim ukryła? Czuł się jak ostatni drań.

To, co jej wyznał, nie było kłamstwem. Uciekł z Wyoming, ponieważ był przerażony. Samantha tak bardzo na niego podziałała, dotknęła jego duszy i rozumu, że aż się przestraszył. Żadnej innej kobiecie nie pozwolił tak się do siebie zbliżyć.

Namydlił twarz i chciał się skupić na goleniu, ale wspomnienia mu nie pozwoliły.

Podczas tego dawno minionego lata tak silnie opętało go uczucie do Sam, że stracił część samego siebie, a nie zgadzała się z tym jego męska duma. Przecież Samantha nawet nie była w jego typie. Zbyt uparta, pyskata i niezależna. Miała siedemnaście lat, a strzelała lepiej od niego, potrafiła spętać młodego byczka, zaszczepić całe stado bydła, uspokoić spłoszonego ogiera i naznaczyć całą gromadę cieląt, nie mrugnąwszy nawet okiem. Nigdy się do tego nie przyznała, ale na pewno z łatwością wykastrowałaby byka.

Zakochał się w niej tak mocno, jak to się nie powinno przytrafić żadnemu mężczyźnie.

Pod koniec lata uciekł do Minneapolis, gdzie czekała na niego Donna, gotowa go przyjąć i odpędzić nękającą go obsesję na punkcie Sam. Łagodna, kobieca, otoczona zapachem drogich perfum, spowita w jedwabie Donna Smythe nigdy się z nim nie kłóciła ani się mu nie sprzeciwiała. Śmiała się z jego żartów, robiła to, o co prosił, uśmiechała się do niego z uwielbieniem i nigdy go nie łajała. Całkowite przeciwieństwo Sam.

Jedynym celem życia Donny zdawało się być uszczęśliwianie Kyle'a. Kiedy zaczynał dochodzić do wniosku, że czas już przerwać tę grę, że jej starania i słodkie uśmiechy go nudzą, zostali przyłapani razem w łóżku. Jak głupiec dał się zapędzić w pułapkę małżeństwa. Żeby zapomnieć o Sam, poślubił „odpowiednią” kobietę, ze swojego środowiska, ale nadal był nieszczęśliwy. Wszyscy w rodzinie cieszyli się z tego ślubu – wszyscy oprócz Kate.

Odciągnęła go na bok, przypomniała mu, że jest młody, a po świecie chodzi wiele kobiet i być może piękna panna z najlepszego towarzystwa to wcale nie jest to, czego szuka. W grę jednak wchodziła duma Kyle'a i opinia Donny. Była dla niego taka dobra, więc nie chciał, by sobie pomyślała, że jest jego kolejną zdobyczą, jedną z wielu. Poza tym tłumaczył sobie, że coś do niej czuje, może nie z taką namiętną, obezwładniającą pasją, z jaką kochał Sam, ale na swój sposób ją kocha.

Małżeństwo od początku było skazane na klęskę. Kyle nie znosił ograniczeń, nie przepadał za towarzystwem z country klubu, nie chciał się kształcić ani pracować w rodzinnej firmie, na co nalegała jego żona. Donna była pewna, że któregoś dnia Kyle stanie na czele finansowego imperium dziadka, a tymczasem jemu wcale na tym nie zależało.

Wkrótce po ślubie, gdy zaczęły się sprzeczki, stało się jasne, że Donna ma zupełnie inne ambicje niż Kyle. Wydawało mu się, że został na całą wieczność przykuty do kobiety, której wcale nie zna, która patrzyła na niego nie jak na mężczyznę, ale jak na główną wygraną. Patrzcie, co zdobyłam! Dziedzica wielkiego majątku! Chciała mu narzucić, jak ma się ubierać, jakim samochodem jeździć, gdzie mieszkać, jak zabiegać o przynależny mu spadek – udział w firmie. Donna ostrzegała go, żeby uważał na braci i kuzynów i pilnował, czy nie podlizują się Kate, by zapewnić sobie większą część majątku.

Nie mógł tego znieść. Donna rozprawiała o wspólnych dzieciach i wysłaniu ich do najlepszych szkół z internatem. Zabierała go na przedstawienia baletowe, koncerty symfoniczne i nudne przyjęcia w country klubie.

Zanim minęły cztery miesiące, Kyle'a ogarnął dziwny niepokój. Sprzeczki zamieniły się w gwałtowne awantury. Donna, kiedyś taka łagodna i uległa, przekształciła się w ziejącego ogniem smoka, który chciał go zmienić w kogoś zupełnie innego. Gdy Kyle zaczął stawać okoniem, wydawała się zszokowana. Przypomniała mu, że o jej rękę starało się wielu chłopców z dobrych rodzin, ale ona wszystkich odrzuciła i wybrała jego. Oznajmiła mu, że jest rozczarowana. Wrócił z Wyoming odmieniony, nie poznawała go. Nie wie, co się tam stało, ale to nie było nic dobrego.

Kyle nie zgadzał się z nią, ale milczał.

Kłócili się, Donna płakała, on ją pocieszał. Kochali się bez ognia i namiętności, aż w końcu Kyle zaczął sypiać w pokoju gościnnym. Miarka się przebrała w dniu, kiedy odmówił pójścia na uroczyste przyjęcie. Cały dzień spędził w firmie ojca, na rozmowach z prawnikami, księgowymi i wspólnikami. Nie byłby w stanie wytrzymać ani minuty w towarzystwie nadętych ważniaków, wśród których obracała się Donna.

Tej nocy, kiedy jak zwykle był sam w pokoju gościnnym, długo patrzył na światła Minneapolis, ale myślami był w Wyoming, gdzie wzgórza spowijała czerń nocy, a niebo migotało milionami gwiazd. Wspominał, jak kochał się z Sam pod srebrnym sierpem księżyca i zastanawiał się, dlaczego nie potrafi przywołać obrazu własnej żony podczas namiętnych chwil.

– Jesteś draniem – powiedział sobie. – Pewnie skończysz w piekle.

Następnego ranka zastał Donnę w kuchni. Makijaż nie był w stanie ukryć zaczerwienionych oczu. Zapomniany papieros dopalał się w jej palcach. Była ubrana w różowy, rozchylony na piersiach szlafrok i siedziała za stołem przy wychodzących na zasypany śniegiem taras przeszklonych drzwiach.

– To koniec – oznajmiła, zagryzając wargi.

– Co takiego?

– Nie udawaj głupka, skarbie, to nie uchodzi. Mówię o nas i o tym przeklętym małżeństwie, którego od początku nie chciałeś.

Nie zaprzeczał, bo nie potrafił kłamać. Donna zalała się łzami, ale kiedy chciał ją pocieszyć i objąć jej drżące ramiona, odepchnęła go. Powiedziała, że już się porozumiała z adwokatem. Nie zażądała rozwodu, tylko unieważnienia związku. Prawnicza machina już poszła w ruch.

– Będziesz znów wolny – oznajmiła. Głęboko zaciągnęła się papierosem i wypuściła dym pod sufit. – Tego właśnie chcesz.

– Myślę, że powinniśmy porozmawiać.

– Po co? – Spojrzała na niego twardo. – To nic nie da. Nie kochasz mnie. Nigdy mnie nie kochałeś, a tego lata… cóż, wydawało mi się, że się zmieniłeś. Po powrocie z Wyoming wydawałeś się inny, bardziej wrażliwy. Było w tobie więcej życia. – Zamyśliła się na ułamek sekundy i wzruszyła ramionami. – Do diabła z tym. To i tak nie ma znaczenia. Myślałam, że potrafię sprawić, żebyś mnie pokochał, ale mi się nie udało. – Głos jej się łamał. Zgasiła papierosa, nerwowo przełykając ślinę.

– Przykro mi.

– Niepotrzebnie. – Głośno pociągnęła nosem i sięgnęła do kieszeni po chusteczkę. – Od początku wiedziałam, że z trudem okazujesz uczucia i wcale nie chcesz się ustatkować, więc po prostu to zakończmy. Weź tylko pod uwagę, że mam swoją dumę. Chcę, żeby wszyscy myśleli, że to ja chciałam się z tobą rozstać.

Kyle zgodził się i tego samego dnia się wyprowadził. Znalazł umeblowane mieszkanie i dokonał wszystkich formalności koniecznych do zakończenia małżeństwa, które tak naprawdę nigdy się nie zaczęło. Jego siostra, Jane, starała się go od tego odwieść. Niepoprawna romantyczka, zarzucała mu, że jest rozpuszczonym bachorem i niedostatecznie się starał. Starszy brat, Michael, wypomniał mu brak odpowiedzialności, ale przyznał, że zawsze uważał jego i Donnę za niedobraną parę. Na szczęście Kristina była jeszcze zbyt młoda, by interesować się czymkolwiek oprócz samej siebie.

Bał się, że ojciec da mu niezły wycisk, ale Nathaniel Fortune sam miał za sobą nieudane małżeństwo z matką Kyle'a, więc na szczęście zachował własne opinie dla siebie.

Tak więc Kyle, znów oficjalnie wolny od zobowiązań, przysiągł sobie, że nigdy więcej się nie ożeni. Kto raz się sparzył, na zimne dmucha.

Ale wtedy nie brał pod uwagę tego, że jest ojcem. Na myśl o tym niemal zaciął się maszynką do golenia.

On ojcem! A nie jest nawet mężem. Ochlapał twarz wodą i wysuszył. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że będzie miał dziecko albo że znów spotka Samanthę. Teraz jednak, dzięki temu przeklętemu spadkowi, stanął twarzą w twarz z tą upartą kobietą.

Kłopot polegał na tym, że jej rudoblond włosy, zielone oczy i jasne piegi intrygowały go teraz tak samo jak dawniej, a może nawet bardziej. Nie była już dziewczyną, tylko dorosłą kobietą z własnym zdaniem, posiadaczką rancza i matką córki, jego córki. Nieokiełznana i silna, Samantha Rawlings stanowiła wielkie wyzwanie i Kyle nie był pewien, czy chce się z nią zmierzyć.

Nie miał jednak wyboru.

Загрузка...