ROZDZIAŁ ÓSMY

– Kochasz go jeszcze?

Pytanie Caitlyn odbiło się echem od ścian łazienki, gdzie Samantha rozczesywała splątane włosy córki siedzącej na blacie umywalki. Dziewczynka była już na tyle duża, że potrafiła sama się wykąpać, ale nadal miała trudności z rozczesywaniem mokrych włosów i zwykle zostawiała przy tym kałużę wody na podłodze. Tak też się stało i teraz.

– Czy go kocham? – Samantha przeciągnęła grzebieniem po włosach córki. – To trudne pytanie.

– Au! A co w nim trudnego?

– Miłość jest skomplikowana. W jej skład wchodzi wiele różnych uczuć – tłumaczyła spokojnie. Była szczęśliwa, że córka jest w trochę lepszym nastroju.

– Kochasz mnie, prawda?

– Oczywiście.

– I zawsze mnie kochałaś.

– Wiem, ale…

– Więc dlaczego pan… Kyle… Jak mam go nazywać?

– O Boże, Caitlyn, nie wiem – przyznała. Skończyła rozczesywać włosy córki i spoglądała teraz w zaparowane lustro, jakby we własnym odbiciu szukała odpowiedzi.

– Tatuś brzmi tak dziwnie.

– Mnie się też tak wydaje. Wiesz, może pozwolisz mu zdecydować, a jeśli nie spodoba ci się jego pomysł, zaproponujesz coś innego? To dość rozsądny człowiek. Przynajmniej zazwyczaj. – To nie była całkiem prawda. Czasami Kyle Fortune bywał mniej więcej tak rozsądny jak schwytany w pułapkę ryś. Sam podejrzewała, że w sprawach dotyczących córki będzie raczej wykazywał nadmierną nerwowość.

– Wyszłabyś za niego, gdyby ci się oświadczył?

– Słucham? – Nerwowo przełknęła ślinę.

– Pytałam, czy…

– Wiem, usłyszałam za pierwszym razem. Tylko nie mogę uwierzyć, że mnie o to pytasz. Daj, pomogę ci zejść.

– Ale wyszłabyś? – nie dawała za wygraną córka. Sam łagodnie położyła jej ręce na ramionach.

– Raczej nie, kochanie. To, co między nami było… to dawne dzieje. Wszystko się zmieniło. – Widząc w oczach dziewczynki narastający smutek, zaklęła w duchu. Ale przecież nie mogła kłamać.

– Jeśli się zmieniło, to może znowu się zmienić – upierała się Caitlyn i zwinnie zeskoczyła na podłogę.

Sam nie miała sumienia jej powiedzieć, że prędzej w piekle zabraknie smoły, niż Kyle Fortune się oświadczy. Jeszcze większy cud musiałby się wydarzyć, by Sam przyjęła jego oświadczyny.

Razem wytarły wodę z podłogi, a potem owinięta w suchy ręcznik Caitlyn pobiegła na górę do sypialni. Samantha odniosła zużyte ręczniki do pralni na tyłach werandy i wrzuciła je do plastikowego kosza. Zerknęła w stronę rancza Kyle'a i westchnęła. Nie pokazał się przez cały dzień. Ona też do niego nie zajrzała. Zrobiła to celowo.

Oboje potrzebowali czasu, by się przyzwyczaić do myśli, że są rodzicami, że być może razem będą się opiekować Caitlyn, towarzyszyć jej w dorastaniu. Sam poczuła dziwny ból. Wiedziała, że powinna się zgodzić na współudział Kyle'a w wychowaniu córki, ale myślała o tym bardzo niechętnie.

Gdzie był przez długie miesiące jej ciąży, kiedy musiała znosić ciekawskie i potępiające spojrzenia ludzi? Co robił podczas dwudziestogodzinnego porodu, gdy lekarze nie mogli się zdecydować, czy wykonać cesarskie cięcie, a ona była przekonana, że umiera? Czy ją pocieszał i podtrzymywał na duchu? Czy tulił ją w objęciach, kiedy płakała w poduszkę, przerażona perspektywą samotnego wychowywania dziecka?

Nie. Ożenił się z inną kobietą – równą mu statusem społecznym, z kimś, kto nigdy nie miał takich kłopotów jak Samantha. A potem, kiedy Caitlyn musiała znosić pogardliwe spojrzenia i docinki, Kyle nie musiał jej tłumaczyć, co ją różni od innych dzieci.

– Nie rozczulaj się nad sobą, Rawlings – zganiła się pod nosem, wchodząc na piętro. – Przecież nie znosisz takich żałosnych kobiet. – Przecież mimo obaw o przyszłość, to właśnie ona była świadkiem pierwszego uśmiechu córki, pierwszych niepewnych kroków. To ona całowała ją w stłuczone kolano czy zadrapany łokieć, patrzyła, jak dziewczynka uczy się jeździć na rowerze; to ona siedziała dumnie na widowni, kiedy Caitlyn zdobyła pierwszego kosza w szkolnej drużynie. Owszem, cierpiała w samotności, ale też z nikim nie musiała się dzielić dumą z osiągnięć córki.

Okryła dziewczynkę kołdrą, zostawiła światło w korytarzu i zeszła na dół. W kuchni czekał na nią Kyle. Siedział przy stole i patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem.

Na jego widok oniemiała. Siedział w jej domu jak u siebie, jakby naprawdę należał do rodziny.

– Przestraszyłeś mnie – wydusiła w końcu. Gorączkowo starała się zapanować nad sobą. – Jak się tu…

– Tylne drzwi nie były zamknięte.

– Zamykam je na klucz dopiero, kiedy idę spać. Nie słyszałam twojego samochodu… – Zerknęła przez okno, gdzie niebieskie światło lampy systemu alarmowego kładło się tajemniczo na podwórzu.

– Przyszedłem pieszo. Musiałem zebrać myśli.

– I Kieł nawet nie zaszczekał? – Spojrzała na leżącego przy drzwiach psa, a ten najwyraźniej wyczuł, że nie dopełnił swych obowiązków, ponieważ miał skruszony wyraz oczu. -. Co z ciebie za pies? – zapytała z wyrzutem. Pies położył głowę między łapami i uderzył ogonem o podłogę. – Dziwię się, że nie poszedłeś na górę, żeby zobaczyć, jak układam Caitlyn do snu.

Kyle miał taką minę, jakby walczył z jakimś całkiem nie znanym sobie uczuciem.

– Chciałem, ale pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jeśli porozmawiamy w cztery oczy.

Poczuła, że ogarnia ją panika.

– O czym?

– Mamy wiele do przedyskutowania.

– Teraz?

– Tak.

Już miała zacząć się z nim sprzeczać, lecz w ostatniej chwili ugryzła się w język. Trudno się było z nim nie zgodzić. Ich życie się zmieniło, musieli podjąć decyzje co do przyszłości. Wiedziała to, ale mimo to czuła lęk, jakby ją schwytano w pułapkę. Jej dobrze zorganizowane dotychczasowe życie, choć nie wszystkim musiało się podobać, jej bardzo odpowiadało. To wszystko działo się za szybko.

– Dobrze, ale przedtem muszę jeszcze coś zrobić. Wrócę za kwadrans. Nalej sobie kawy.

– Pójdę z tobą. Znów chciała zaprotestować, ale się powstrzymała. Bała się, że powie coś, czego będzie żałowała i czego nie da się cofnąć. Z Kyle'em trzeba postępować ostrożnie.

– Jak chcesz – odrzekła bez entuzjazmu. Bez słowa przeszli przez dziedziniec. Żwir chrzęścił pod ich butami, a chór świerszczy zagłuszało żałosne porykiwanie cielaka w oborze.

– Nic ci nie będzie – powiedziała Sam, włączając światło. Cielę znów zaryczało i Sam cicho cmoknęła. Zwierzę zapewne chciało dołączyć do innego stada, zaplątało się w drut ogrodzenia i głęboko skaleczyło przednią nogę. Sam postanowiła zatrzymać go pod dachem, dopóki rana się trochę nie zagoi. Niezadowolone zwierzę ryczało tak głośno, że mogłoby obudzić umarłego.

– Nie jest tu szczęśliwy. – Kyle oparł się o słupek podtrzymujący strych na siano i spoglądał na nogę zwierzęcia, poplamioną jodyną.

– Nie lubi, jak mu się ogranicza wolność – zgodziła się i wyjęła z kieszeni scyzoryk. Schyliła się i przecięła sznurek opasujący belę siana.

– Wcale mu się nie dziwię. Zamknęła scyzoryk, schowała go do kieszeni i sięgnęła po wiszące na ścianie widły. Kyle chwycił je pierwszy i włożył porcję siana do żłobu. Głodne zwierzę natychmiast przestało ryczeć i zabrało się do jedzenia.

– Mówisz tak z własnego doświadczenia? – zapytała, starając się, żeby jej głos brzmiał obojętnie, chociaż jej głupie serce biło coraz szybciej. Co ją obchodzi, czy Kyle lubi ograniczenia, czy nie? Zresztą znała już odpowiedź na to pytanie. W jego słowniku nie było takich słów jak „zaangażowanie” lub „stały związek”. Zerknęła na niego i zobaczyła, że wpatruje się w nią niezwykle przeszywającym wzrokiem. Na chwilę zaparło jej dech w piersi. Nagle zwilgotniałymi dłońmi wzięła wiadro i podeszła do kranu zamontowanego tuż przy drzwiach.

– Nie przyjechałaś dziś do Jokera – powiedział. Wiedziała, że zauważy jej nieobecność, oczekiwała, że coś powie na ten temat, ale nie lubiła się tłumaczyć. Odkręciła kran i lodowata woda popłynęła do metalowego wiadra.

– Potrzebowałam czasu, żeby trochę pomyśleć.

– Tak się domyślałem. – Kiedy wiadro się napełniło, zakręciła wodę i wróciła do zagrody dla cielaka. Kyle stał oparty o widły. – I do jakich doszłaś wniosków?

– W sprawie Caitlyn? – Nalała wody do mniejszego koryta.

– A co innego mógłbym mieć na myśli?

– Nie doszłam do żadnych wniosków. Naprawdę nie wiem, co robić. – Głos jej się trochę łamał. Dlaczego tak jej się przygląda tym swoim hipnotyzującym wzrokiem? Wyszła z boksu i zamknęła za sobą bramkę. Wieszała wiadro na kołku przy oknie, kiedy poczuła na swoich dłoniach ręce Kyle'a.

– Dobrze, dałem ci szansę. Teraz moja kolej. Czuła na karku jego gorący oddech. Odwróciła się twarzą do niego. Był tak blisko, że widziała ślad zarostu na jego policzkach i cień pożądania w oczach. Zacisnął mocniej palce. Bezwiednie spuściła wzrok na jego usta, zaciśnięte w pełną determinacji linię.

– Dużo o tym myślałem i zrozumiałem, że los dał mi prezent. Byłem zły na babkę, że przez nią muszę tu mieszkać całe pół roku, ale teraz uważam, że to może okazać się błogosławieństwem. Mam czas, żeby poznać córkę i… i znów poznać ciebie.

Jego słowa otworzyły stare rany.

– Już mnie poznałeś, Kyle. I nie chciałeś mnie. – Z jej słów przebijały gorycz i ból. Chciała cofnąć rękę, ale on jeszcze mocniej ją ścisnął.

– Byłem wtedy młody i lekkomyślny. – Przysunął się bliżej, a ona poczuła dreszcz.

– I głupi? – podsunęła.

– Być może.

– Co do tego nie mam wątpliwości. – Denerwowało ją, że jej głos brzmi tak drżąco i niepewnie. – Popełniliśmy wiele błędów. Tak bywa.

– Ale nie żałujesz tego, co się między nami wydarzyło? – zapytał, patrząc jej w oczy.

– Nie. – Serce biło jej teraz jak młotem, krew tętniła w żyłach. Powietrze wokół nagle stało się rozgrzane i ciężkie. Oddychała z trudem. Zwisające z sufitu żarówki oświetlały ich ostrym światłem. – Mam Caitlyn. Nigdy nie będę żałowała, że… byliśmy razem. – Przełknęła ślinę. – Z jej powodu.

– Czy jest jeszcze jakiś inny powód? – Dotknął jej ramienia i omal nie rzuciła mu się na szyję.

– Nie. – Musi być stanowcza i dbać o swoje serce, które z łatwością mógł znów złamać. – Jeśli się spodziewasz, że z przyjemnością wspominam nasz romans, ból po tym, jak mnie opuściłeś i ożeniłeś się z inną, to się mylisz. Nie mogę powiedzieć, że żałuję naszej znajomości i tego, że razem sypialiśmy, ale tylko ze względu na Caitlyn. Gdyby nie ty, nie miałabym jej. Poza tym nasz związek był wielką pomyłką.

– Nie było tak źle. – Jego ręka była gorąca, parzyła jej palce. – Prawda?

– Było okropnie. Skrzywił się lekko, a ona cofnęła ramię. Wiadro z brzękiem upadło na posadzkę. Na dworze zaszczekał Kieł.

– Zostaw mnie w spokoju, Kyle. Owszem, dowiedziałeś się, że jesteś ojcem, ale między nami nic to nie zmienia. Mówiłam ci już…

– Wiem, co mówiłaś. I jeszcze raz powtórzę: nie umiesz kłamać, Samantho. – Pochylił się i mimo jej oporu otoczył ją ramionami. Chciała się cofnąć, ale wyczuła za sobą ścianę. Co on wyrabia? Dlaczego tak się nią bawi?

– Kyle, przestań. Jeśli zachowałeś resztki przyzwoitości…

– Nie zachowałem. Oboje o tym wiemy. – Pocałował ją gorąco, niecierpliwie. Objął ją mocniej, a ona poczuła, że nogi się pod nią uginają i skóra płonie żywym ogniem. Chciała zaprotestować, ale nie była w stanie wydobyć z siebie słowa.

Kyle, nie rób mi tego. Od dziesięciu lat staram się o tobie zapomnieć! Te słowa huczały jej w głowie, ale nie wydobyły się na zewnątrz. Jeszcze nigdy nie doświadczyła takiej reakcji. Przypominała sobie, jak to było kiedyś. Jego gorące ciało, napięte mięśnie, cicho szeptane słowa miłości, pocałunki, dotknięcia, przełamana bariera dziewictwa i niesamowite ciepło zalewające jej ciało. Teraz znowu zaczynało w niej narastać.

Z cichym jękiem poddała się pocałunkowi, rozchylając usta, odpowiadając językiem na pieszczoty jego języka. Jej ciało domagało się czegoś więcej… Nie mogła do tego dopuścić. Płomień trawiący jej ciało był bardzo niebezpieczny.

Kyle podniósł głowę i objął jej policzki dłońmi. Oczy pociemniały mu z namiętności.

– Sam, Sam, Sam – jęknął cicho. – Dlaczego mi to robisz?

– Ja? Ja tobie? Och, Kyle… – Starała się uporządkować myśli. To niedobrze, że jest tu z nim sama, że go dotyka i całuje. To bardzo niedobrze. Nie może znów się zaangażować w tę znajomość. Jest ojcem Caitlyn, ale to nie powód, żeby…

Znów zaczął ją całować, a ona zapomniała o wszelkim rozsądku. Tak naturalnie, jakby nigdy się nie rozstali, zarzuciła mu ramiona na szyję i posłuchała nie rozumu, ale zmysłów, które od dawna trwały w uśpieniu. Jeden pocałunek nie wystarczył, chciała więcej. Jego twarde, nieustępliwe usta, mocne dłonie i męski zapach budziły słodkogorzkie wspomnienia.

– Kyle… – Jej protest zabrzmiał jak prośba. Podniósł ją i wyniósł na dwór, gdzie powietrze było czyste i wiatr szeleścił w gałęziach jabłoni rosnącej na tyłach domu. Półksiężyc świecił wysoko na niebie pośród tysięcy gwiazd, lecz Sam tego nie zauważyła. Kyle zaniósł ją w cieniste miejsce nieopodal domu, gdzie trawa była sucha, a powietrze przesycał zapach róż i orlików.

Kiedy oboje padli na ziemię, z jego gardła wydobył się mimowolny cichy krzyk pożądania. Ona również nie mogła powstrzymać krzyku.

– Pamiętasz? – zapytał Kyle, owiewając gorącym oddechem jej ucho.

– Tak. O, tak… Musnął językiem jej ucho, a ona wygięła się jak sprężysta trzcina na wietrze.

– Słodka Sam. Moja dziewczyna. Przez głowę przebiegły jej wszystkie stare kłamstwa. Przestań, nakazywała sobie w myślach. Zastanów się! Kyle Fortune jest niebezpieczny. Powstrzymaj go, póki nie jest za późno. Nie mogła się jednak na to zdobyć. Kyle rozchylił zapięcie jej bluzki i poczuła na dekolcie gorący, wilgotny pocałunek. Nie mogła powstrzymać wydobywającego się z ust jęku. Guzik po guziku rozpinał jej bluzkę, wolno odsłaniając skórę. Wygięła się w łuk, a on odsunął z jej ramienia ramiączko stanika. Poczuła jego gorący oddech na nagiej piersi.

– Jesteś piękniejsza, niż zapamiętałem – powiedział zmienionym głosem, pochylając się nad nią.

Czekała na coś więcej, jej ciało pragnęło jego dotyku i języka, ale on tylko patrzył na nią jak zaczarowany.

– Kyle… Znów pocałował jej pierś i załatają fala gorąca. Tym razem pocałunek był mocniejszy, gorący, ale zaraz się skończył, jakby Kyle się z nią drażnił.

– Proszę… – O nie! Czyżby go błagała o więcej? Namiętność stłumiła wszelkie rozsądne myśli. Samantha przyciągnęła jego głowę do piersi, a on ponowił pieszczoty. Wyraźnie wyczuła jego podniecenie! To szaleństwo. Niebezpieczne szaleństwo, które wymyka się spod kontroli. Nie potrafiła przestać. Od czasów Kyle'a nie pozwoliła się dotknąć żadnemu innemu mężczyźnie i po dziesięciu latach wstrzemięźliwości nie potrafiła powstrzymać fali pożądania, zalewającej ją z prymitywną siłą.

Rozpięła koszulę Kyle'a, gładziła go po skórze, czuła, jak się napinają jego mięśnie. Gwałtownie wciągnął powietrze, kiedy wysunęła mu koszulę spod paska.

– Sam… czy wiesz, co ze mną robisz?

– Chyba nie chcę wiedzieć.

– Nie? – Łobuzersko uniósł brwi i pocałował ją tak, że zachłysnęła się powietrzem.

Zdjął z niej bluzkę, odrzucił na bok i rozpiął stanik. Instynktownie chciała się zasłonić, ale przytrzymał jej ramiona i spojrzał na nagie ciało w srebrzystej, księżycowej poświacie.

– Jesteś taka piękna, że to aż nieprzyzwoite. – Zaczerwieniła się, słysząc te słowa, i zamknęła oczy. Drżąc na całym ciele, przywarła do niego mocniej. – Właśnie tak – wyszeptał. – Właśnie tak.

Nie mogła myśleć, nie mogła oddychać. Ręce Kyle'a wędrowały po jej ciele, dręczyły ją i jednocześnie obdarzały przyjemnością.

– Mamy dla siebie całą noc – szepnął. Chociaż jego ręce obejmowały ją jak imadła, czuła, że drżą.

Kiedy przytulił twarz do jej brzucha, krzyknęła.

– Kyle – wyszeptała po chwili zmienionym głosem. Jedną ręką sięgnął do guzika jej dżinsów i po chwili rozległ się dźwięk rozsuwanego zamka. Poczuła powiew chłodnego powietrza, a potem gorący oddech Kyle'a. Znów zaczął ją całować, ale w tej samej chwili usłyszeli ostry, przenikliwy dzwonek telefonu dobiegający przez otwarte okno.

– Zostaw – wymamrotał.

– Nie mogę. – Instynkt macierzyński był silniejszy od pożądania.

– Nie masz automatycznej sekretarki?

– Caitlyn się obudzi… – Sam odsunęła się od niego i szybkim ruchem zapięła spodnie.

– Samantha…

Telefon znowu zadzwonił. Chwyciła bluzkę, szybko ja włożyła i zapięła, biegnąc do domu.

– Sam… Trzeci dzwonek był krótki i Samantha domyśliła się, że córka odebrała telefon w swoim pokoju. Szybko wbiegła do kuchni i również podniosła słuchawkę.

– Halo? – odezwała się.

– Tommy Wilkins mówi, że jesteś dziwką… – usłyszała po drugiej stronie.

– Kto mówi? – zapytała wściekłym tonem. Cisza. – Jesteś tam jeszcze? Słyszysz mnie? Przestań tu wydzwaniać i nas nękać, bo zadzwonię na policję i do twojej matki. Zapewniam cię, że się dowiem, kim jesteś. – Usłyszała kroki na werandzie i domyśliła się, że Kyle słyszał ostatnie słowa. Zaskrzypiały drzwi.

– Mamo… – usłyszała w słuchawce drżący głos córki.

– Rozłącz się, kochanie. – Zacisnęła zęby i w duchu przeklinała obrzydliwego szczeniaka, który pozwalał sobie na tak okrutne wybryki. – Chcę powiedzieć kilka słów…

– Nie, mamo… Rozległ się suchy trzask.

– Jesteś tam jeszcze? – dopytywała się Sam, uderzając pięścią w ścianę. – Słyszysz mnie, ty mały…

– Rozłączyli się – powiedziała Caitlyn.

– To dobrze. I niech więcej tu nie dzwonią, bo to się dla nich źle skończy. Zaraz do ciebie przyjdę.

Z rozmachem odłożyła słuchawkę i poszła na górę. Rozsadzały ją emocje, już wcześniej pobudzone pieszczotami Kyle'a.

– Jakieś kłopoty? – spytał, podążając za nią.

– Owszem. Jakieś wstrętne szczeniaki znalazły sobie zabawę i dręczą naszą córkę.

– Jak to?

– Dzwonią o najróżniejszych porach. Obrzucają Caitlyn wyzwiskami albo w ogóle nic nie mówią – rzuciła przez ramię.

– Można zidentyfikować dzwoniącego, jest takie urządzenie. Można też zadzwonić pod specjalny numer, a wtedy automat połączy cię z osobą, która ostatnio do ciebie dzwoniła.

– Tutaj nie mamy takich wynalazków. – Weszła do sypialni, gdzie córka siedziała na brzegu łóżka, nadal ściskając w ręku słuchawkę. Naciągnęła kołdrę po szyję, a po policzkach płynęły jej łzy. – Och, kochanie… – Sam odłożyła słuchawkę i mocno przytuliła córkę. – Już w porządku – uspokajała.

– Znów mnie tak nazwali.

– Nie słuchaj ich.

– Jak ją nazwali? – Kyle stanął w drzwiach, światło na korytarzu oświetlało zarys jego sylwetki. Sam nie widziała twarzy Kyle'a, ale jego głos brzmiał groźnie.

– Nieważne. – Potrząsnęła głową.

– Jak ją nazwali? – nie dawał za wygraną.

– Nie mieszaj się w to.

– Nie mieszałem się już za długo. Co ten ktoś do ciebie powiedział, Caitlyn?

Dziewczynka zaszlochała i na bluzkę Sam popłynęły łzy.

– Znowu mnie tak nazwali – szepnęła Caitlyn zduszonym głosem. – Powiedzieli, że jestem bękartem.

– Kto? – dopytywał się Kyle. – Kto to dzwonił?

– Nie wiemy. Wydawało mi się, że już ci to wytłumaczyłam. – Sam nadal trzymała córkę w objęciach i czule ją kołysała. Szloch Caitlyn powoli zmieniał się w czkawkę.

– Myślę, że to Jenny – rzekła, pociągając nosem.

– Co za Jenny? – Kyle miał ochotę udusić tę nie znaną mu małą wiedźmę. Po raz pierwszy w życiu czuł się taki bezradny. Jego dziecko ktoś skrzywdził, a on nie mógł zrobić nic, by temu zaradzić.

– Jenny Peterkin – wyjaśniła Sam. – Koleżanka z klasy.

– Dlaczego miałaby do niej dzwonić?

– Wiesz, jakie są dzieci.

– Bo ona jest podła – osądziła Caitlyn i dodała: – Nie lubi mnie, bo pani Johnson mnie wysłała na specjalną wycieczkę do Portland, lepiej gram od Jenny w koszykówkę i zajęłam lepsze miejsce w szkolnej olimpiadzie.

Mimo gniewu Kyle poczuł trochę dumy. Ten mały urwis wspaniale się spisuje. Co to za wyjątkowa dziewczynka, ta Caitlyn. Szkoda, że nie nazywa się Fortune. Babka byłaby z niej dumna.

– Jenny nie lubi przegrywać – wtrąciła Sam. – To zepsuty, bogaty dzieciak, przyzwyczajony do stawiania na swoim. Pamiętaj jednak, że nie mamy dowodu na to, kto dzwonił. Czujesz się już lepiej, kochanie? – zapytała córkę, a Caitlyn skinęła głową.

– Nie pozwól, żeby takie rzeczy doprowadzały cię do płaczu. – Kyle ujął małą rączkę dziecka. – Przez całe życie będziesz spotykała ludzi, którzy będą chcieli ci dopiec. Niektórzy od początku będą dla ciebie niemili, inni będą się do ciebie uśmiechać, a jednocześnie myśleć, jak wbić ci nóż w plecy. Czasami nawet najlepszy przyjaciel lub ktoś, komu ufasz, może się zwrócić przeciwko tobie, celowo lub niechcący. – Przez ułamek sekundy znacząco spoglądał na Sam. – Ale musisz wysoko nosić głowę, iść dalej i wierzyć w siebie. Większość ludzi nie jest zła, przynajmniej nie przez cały czas, ale niektórzy potrafią sprawić, że człowiek traci wiarę. Nigdy nie trać wiary w siebie, Caitlyn.

Uśmiechnęła się przez łzy.

– Nienawidzę Jenny Peterkin.

– Kochanie, nie… – odezwała się Sam, ale Kyle przykląkł na jednym kolanie i spojrzał córce w oczy.

– Jeśli chcesz, to możesz ją nienawidzić. Przynajmniej przez jakiś czas.

– Chciałabym do niej zadzwonić i powiedzieć jej, że jest nadęta i głupia jak but.

Kyle się roześmiał.

– Rozumiem, że masz na to ochotę, ale nie powinnaś. Nie teraz. To tylko pogorszy sytuację. Im gwałtowniej zareagujesz na jej zaczepki, tym większą sprawisz jej przyjemność. Będzie ci jeszcze bardziej dokuczać i gorzej na tym wyjdziesz. Po prostu nie zwracaj na nią uwagi. Uwierz mi, tacy ludzie jak Jenny Peterkin najbardziej cierpią, kiedy się ich traktuje jak powietrze. – Wolno wypuścił rękę Caitlyn.

Samantha westchnęła.

– Dobrze. Kryzys zażegnany. Wracaj do łóżka.

– Ale jeszcze jest wcześnie!

– Kiedy zadzwonił telefon, już zasypiałaś. – Po krótkich namowach i obietnicy Kyle'a, że zobaczą się nazajutrz, Caitlyn wróciła do łóżka i zasnęła w kilka sekund.

– Czy to się często zdarza? – zapytał, kiedy zeszli na dół.

– Częściej niż powinno. – Sam stała przy zlewie i patrzyła przez kuchenne okno. – Czasami ktoś dzwoni i wcale się nie odzywa, tylko odkłada słuchawkę. Wstrętne bachory.

Kyle poczuł ukłucie lekkiego niepokoju.

– Dzwoni ciągle ta sama osoba?

– Chyba tak – odrzekła, wzruszając ramionami.

– Ale nie jesteś pewna?

– Nie. Dlaczego pytasz?

Odwróciła się i wtedy zobaczył na jej twarzy głęboką troskę. Przeklinał w duchu tego nieznanego żartownisia, który przysparzał jej tylu zmartwień. A przecież sam też kiedyś ją skrzywdził, i to chyba bardziej niż ktokolwiek inny.

– Takie telefony nie wyglądają mi na robotę dziesięciolatki. Dzieci wolą wykrzykiwać jakieś obelgi, brzydkie słowa. Ale może to jakiś inny dzieciak tak się zabawia. – Kyle rozejrzał się wokół. – Lepiej będzie, jak tu zostanę, dopóki sytuacja się nie wyjaśni.

– Po co chcesz zostać?

– Możesz mnie potrzebować. Roześmiała się nerwowo.

– Radziłyśmy sobie same przez dziewięć lat. Teraz też damy sobie radę.

– Ale przedtem nie wiedziałem, że mam córkę. Teraz wiem i za nic jej nie opuszczę. Ani jej, ani ciebie.

– Trochę późno zacząłeś odczuwać ojcowską troskę, nie uważasz?

– Lepiej późno niż wcale – wymamrotał. Przeszedł przez wszystkie pomieszczenia na parterze i dokładnie pozamykał okna i drzwi.

– Wpadasz w paranoję – stwierdziła, idąc za nim.

– To rodzinne.

– Co chcesz powiedzieć?

– Jeśli rodzina jest bogata i sławna, czy jeśli otacza ją rozgłos, zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że jakiś świr zechce na niej trochę zarobić. Porwania i szantaż to dla niektórych perspektywa łatwego zarobku.

– To chore…

Wszedł do łazienki i zamknął okno na zasuwkę. Odwrócił się i niemal zderzył się z Sam.

– Zacznij się do tego przyzwyczajać.

– Dlaczego?

– Bo Caitlyn należy do rodziny Fortune'ów.

– Nikt o tym nie wie.

– Na razie. To tylko kwestia czasu.

– A potem co? Myślisz, że nagle stanie się celem jakiegoś ataku? Właśnie to chciałeś powiedzieć?

Dobry Boże, to nie może być prawda. Dotychczas prowadziły z Caitlyn beztroskie, idylliczne życie, przynajmniej przez większość czasu. Oczywiście, były kpiny i wyzwiska, ale zawsze było w tej okolicy bezpiecznie. Nie groziło im żadne fizyczne zagrożenie. Bała się o dziecko, ale jej lęki dotyczyły takich spraw jak wypadki drogowe, kłopoty w szkole albo okrucieństwo innych dzieci. Obawy Kyle'a były o wiele bardziej przerażające.

– Myślę, że trochę przesadzasz. Telefoniczne wybryki nie znaczą jeszcze, że ktoś chce zrobić Caitlyn coś naprawdę złego.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz, ale na wszelki wypadek tu zostanę.

– Nie wydaje ci się, że to całkiem niepotrzebne? To jest życie, nie melodramat.

Odwrócił się i przyparł ją do ściany.

– Chcesz ryzykować życie naszej córki?

– Jasne, że nie.

– W takim razie pozwól mi spędzić tu noc.

– To chyba nie jest najlepszy pomysł. Uśmiechnął się dwuznacznie.

– Jak mnie powstrzymasz? Wyrzucisz mnie z domu siłą? Wyciągniesz strzelbę taty? Zadzwonisz po policję?

– Prawdę mówiąc, zamierzałam cię uwieść – oznajmiła poważnie. – Chciałam zabrać cię do swojego łóżka, rozgrzać cię do białości, a kiedy już byłbyś słaby i uległy, wezwałabym pogotowie i kazała sanitariuszom, żeby cię stąd wywieźli w kaftanie bezpieczeństwa.

Roześmiał się i dotknął jej twarzy.

– Zabawne, ale chciałem cię poddać takiej samej próbie. Jeśli uważasz, że twój plan się powiedzie, proszę bardzo. Zdaję się na twoją łaskę.

– Podoba mi się to zdanie. Powinieneś wygłaszać je częściej. – Stłumiła śmiech. Sięgnęła ręką za siebie, do ściennej szafy i wyjęła stary koc oraz poduszkę, od których biła silna woń naftaliny. – To dla ciebie, kowboju. Możesz tu zostać, ale będziesz spał na kanapie.

– Zdaje się, że mówiłaś coś o rozgrzewaniu mnie do białości w twoim łóżku.

– Kłamałam – oparła. Kiedy pochylił się, żeby ją pocałować, położyła mu ręce na ramionach i potrząsnęła głową. – Za szybko, Kyle. Nie jestem jeszcze gotowa na takie sytuacje.

– Skąd wiesz? Jej uśmiech stał się chłodny.

– Wiesz, jak to mówią, kto się raz sparzył, na zimne dmucha. Ja tak się sparzyłam, że będę dmuchała na zimne do końca życia.

Odsunął się, robiąc jej przejście.

– Nie sądzę, żeby było z tobą aż tak źle. Jeśli się nad tym zastanowisz, sama dojdziesz do takiego wniosku.

– Zgaś światła, dobrze?

– Sam…

– Dobranoc, Kyle.

– O której śniadanie?

– Kiedy tylko je przygotujesz. Lubię jajecznicę. Caitlyn przepada za naleśnikami, ale cokolwiek zrobisz, będziemy zadowolone.

Usłyszał, jak drzwi na piętrze się zamykają. Gdyby był prawdziwym mężczyzną, poszedłby na górę i wskoczył do jej łóżka. Przecież dzisiaj reagowała na jego pieszczoty. Drżała pod wpływem jego dotyku, pragnęła go. Bez wysiłku by ją przekonał, by się z nim kochała. Wyobraził sobie, jakby to było i od razu poczuł, że ogarnia go podniecenie.

Przeklinając pod nosem, rzucił koc na kanapę. Była twarda i niewygodna, lecz to nie brak wygody nie pozwalał mu zasnąć, tylko bliskość Sam.

Загрузка...