Priscilla Masters
Nietypowa sprawa

Śledztwo prowadzi Joanna Piercy 04

Tytuł oryginału: AND NONE SHALL SLEEP

Przekład: AGNIESZKA KLONOWSKA


Po raz pierwszy usłyszał to od matki. Bawił się wtedy w ogrodzie, gdzie zastawiał pułapkę na małego drozda – niby nic wielkiego, zwyczajna, banalna zabawa. Zajęty wysypywaniem ziaren w linię prowadzącą prosto do wnętrza glinianego dzbanka, nawet nie zauważył, że stoi oparta o drzwi. Dopiero na dźwięk jej głosu odwrócił głowę.

– Tony – zaczęła łagodnym, pełnym smutku tonem. – Czy ty naprawdę nie masz litości?

Wtedy jeszcze nie rozumiał jej słów. Dopiero teraz, po dwudziestu latach, potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

Litość… Nigdy w życiu nie odczuwał czegoś podobnego, choć czasem targały nim różne emocje – jak wtedy, gdy ptak uciekł i nie udało mu się go złapać. Potrafił też odczuwać gniew.

I znał uczucie podniecenia, które towarzyszyło mu zawsze, gdy obmyślał swój plan. To było niezwykle ekscytujące: rozsypać podstępnie ziarno i zwabić ptaka prosto do pułapki. O tak, wabienie ofiar w ustronne miejsca zawsze budziło w nim silne emocje.

A potem upajał się ich strachem. Uwielbiał patrzeć na ich przerażone twarze, gdy wiedzieli już, że czeka ich niechybna śmierć. Czasem pozwalał im pomodlić się ten ostatni raz, a silnie wierzących zachęcał nawet, by prosili Boga o przebaczenie. Może to był właśnie przejaw litości. Wiedział też, co to pogarda. Nauczył się tego w pracy.

Najbardziej gardził ludzką podłością. Do brudnej roboty to każdy chętnie cię zatrudni, myślał, wydymając pogardliwie wargi, ale jak przychodzi do wynagrodzenia, wtedy zaczyna się całkiem inna gadka. Widocznie jego pracodawcy nie zdawali sobie sprawy, ile kunsztu i wytrwałości wymaga jego praca. Musiał być zwinny, czujny i przebiegły niczym lampart polujący na zebrę. Ale gdy przypomniał sobie swoje ostatnie zlecenie, oczy zabłysły mu gniewem.

– Jak można chcieć więcej za coś, co zabiera zaledwie krótką chwilę? – dziwili się.

Z trudem powstrzymywał się, by nie wybuchnąć.

– Krótką chwilę? Czy wy nic nie rozumiecie? Zaplanowanie takiej roboty zajmuje mi ładnych parę dni. Trzeba obmyślić plan, wybrać czas i miejsce – dodał surowym tonem, bo tak trzeba z klientami. – Macie do czynienia z prawdziwym fachowcem.

Obserwowała go, jak rozdzierał kopertę, wyraźnie zaciekawiony.

– Co to, Jonathan? – spytała, zerkając na niego niespokojnie. – Jonathan? – powtórzyła.

Siedział przy stole i wpatrywał się w kartkę papieru. Sama wręczyła mu ten list w białej kopercie ze starannie wydrukowanym adresem. Odetchnęła z ulgą: całe szczęście, że to nie kolejny rachunek. Uspokojona, podała mu kopertę, nie pamiętając o przeszłości. Po chwili posmarowała masłem jeszcze jedną grzankę i sięgnęła po słoiczek z dżemem, a gdy podniosła wzrok, ujrzała jego pobladłą twarz.

– Jonathan? – powtórzyła.

Wyciągnął rękę z kartką papieru. Jego twarz wydała się nagle bardziej zmęczona, wymizerowana i mocno zryta szarawymi bruzdami.

Zmieszana, sięgnęła po kartkę.

– Znowu z policji? – spytała, ale on pokręcił tylko głową i wsunął palce za kołnierz, jakby chciał rozluźnić jego ucisk.

Spokojnie założyła okulary i zerknęła na papier. Przeczytanie wiadomości zajęło jej sekundę: na kartce widniało jedno krótkie, lakoniczne zdanie. Obróciła ją raz, potem drugi i parsknęła śmiechem.

– To chyba jakaś reklama. No cóż, trafili pod zły adres.

Jonathan Selkirk przymknął powieki i po chwili ciężko je uniósł. Miał bardzo jasne oczy. Żona obserwowała go, nie kryjąc zdziwienia.

– Ktoś sprytnie to sobie wymyślił – dodała, wyciągając rękę z kartką. – Ciekawe tylko, po co.

– Coś ty powiedziała? – wyjąkał, wpatrując się w papier w jej dłoni. – Reklama? – Na jego twarzy pojawiła się złość. – Aleś ty głupia. Jaka to reklama, skoro nie ma tu żadnej nazwy firmy? – wysapał, wciągając gwałtownie powietrze świszczącymi wdechami. – Komu przyszłoby do głowy rozsyłać jakieś gówniane ulotki o testamencie, a w dodatku do mnie, prawnika? Zawsze mówiłem, że nie masz ani krzty oleju w głowie. Nigdy w życiu nie widziałem tak głupiej baby.

Ale jego żona zareagowała bardzo spokojnie. Zdjęła okulary, położyła je na stół.

– Nie musisz zaraz mnie obrażać, Jonathan – odparła niewzruszonym tonem. – Ludzie mają dziś różne pomysły. Może to naprawdę reklama. – Zerknęła znów na kartkę, uśmiechnęła się i odłożyła ją na stół. – Daj spokój, nie przejmuj się tym. Najlepiej od razu wyrzuć to do śmieci.

Spojrzał na nią gniewnie.

– Mówisz, że mam się nie przejmować, tak? – spytał.

Skinęła głową.

– Może i masz rację – odparł chrypliwie.

Zasiedli z powrotem do śniadania. Ona dokończyła grzankę, a on sączył powoli herbatę. Po chwili jego wzrok znów padł na kartkę papieru.

– Słuchaj, przecież to nic innego, tylko pogróżki – wysapał, oddychając z trudem. – Ktoś wyraźnie mi grozi… I nawet się domyślam, kto za tym stoi – dodał.

Jego żona przeżuła grzankę.

– A niby kto? – spytała po chwili.

– Sama się domyśl.

– A skąd mam wiedzieć? – zdziwiła się, pocierając palcem podbródek.

Nic nie odpowiedział, tylko patrzył na nią, poirytowany.

– Och, naprawdę myślisz, że to tamci? – zaśmiała się po chwili. – Teraz to ty jesteś niemądry, a w dodatku masz jakąś obsesję. Przecież to było dawno temu, wszystko poszło już w niepamięć, zostało wybaczone i zapomniane.

– Ha! – parsknął Jonathan, wykrzywiając usta. – Tylko głupcy są naiwni – odparł. – Niektórych rzeczy się nie wybacza i nie zapomina, Sheila. Tacy jak oni mają długą pamięć, a przy tym są cholernie sentymentalni – wysapał. – Lubią używać takich frazesów jak „stare grzechy mają długie cienie” i inne podobne bzdury.

Jego żona podniosła się z miejsca.

– Nieprawda – skwitowała, a jej ciemne oczy popatrzyły łagodnie. – Nie masz racji. Ci sentymentalni głupcy tylko zamącili ci w głowie. Zaraz zmizerniałeś – dodała z uśmiechem. – Powinieneś uznać ten list za zwykły kawał.

Jonathan spurpurowiał na twarzy.

– Co? Też mi kawał! – wybuchnął i uderzył otwartą dłonią w list. – To nie jest śmieszne, to przerażające – dodał, a twarz wykrzywiła mu się z bólu.

Słysząc wibrujący turkot nadjeżdżającej z tyłu ciężarówki, inspektor Joanna Piercy zjechała rowerem jak najbliżej krawężnika i pochyliła głowę do przodu, czekając na silny podmuch. Ogłuszający łoskot silnika dudnił coraz bliżej i nagle jadąc przed tym ogromnym pojazdem, Joanna poczuła się mała i bezbronna. Ciężarówka nadciągała coraz szybciej, była tuż za nią, gotowa wyprzedzić rower i już po chwili zrównała się z nim. Joanna zerknęła przez prawe ramię: jej wzrok przykuły masywne koła, obracające się tak gwałtownie, jakby miały wytworzyć pole magnetyczne. Pochyliła się nad kierownicą jeszcze niżej.

To, co wtedy nastąpiło, stało się nagle, szybko i bez ostrzeżenia. Jakaś wystająca część ciężarówki uderzyła ją tak silnie, że Joanna straciła równowagę i spadła z roweru na twarde podłoże. Usłyszała brzęk upadającego roweru. Poczuła przeszywający ból w ręce. Przez chwilę leżała bez ruchu, dysząc ciężko, targana bólem na całym ciele, szczególnie w ramieniu.

Leżała na poboczu, a ciężarówka popędziła naprzód, zostawiając za sobą chmurę spalin. Joanna nie wierzyła własnym oczom.

– Ty draniu! – krzyknęła za kierowcą. – Co za cholerny dupek – wołała, rozwścieczona, ale na próżno, bo kierowca ciężarówki nawet jej nie zauważył, nie poczuł ani nie usłyszał uderzenia.

Dojedzie sobie spokojnie na miejsce, nie mając zielonego pojęcia, że kogoś potrącił, pomyślała Joanna.

Rozejrzała się dookoła – o tak wczesnej porze na drodze nie było ani żywego ducha. Żadnych świadków, którzy mogliby zgłosić wypadek i złożyć zeznania, nikogo, kto mógłby jej pomóc, wezwać karetkę, pozbierać rower. Joanna z trudem usiadła i popatrzyła na siebie.

Spodenki kolarskie były całe podarte i zabłocone, nogi pokaleczone, głowa pękała jej z bólu, a oczy zdawały się dziwnie napuchnięte i nagle droga stała się niewyraźna i rozmazana. Joannie zrobiło się niedobrze i poczuła dreszcze. Najbardziej ucierpiało prawe ramię. Cała ręka jej zdrętwiała, a nienaturalnie wykrzywiony nadgarstek oznaczał złamanie. Joanna wiedziała, że potem, kiedy szok minie, ból stanie się nie do zniesienia.

Usiłowała skupić wzrok na drodze, ale wciąż widziała niewyraźnie. Spojrzała na rower – był zniszczony, miał powyginane koła i uszkodzoną kierownicę. Wzięła głęboki oddech, usiłując powstrzymać łzy, po czym ukryła głowę w ramionach.

– Jasna cholera -jęknęła.

Próbowała się podnieść, ale wszystko wokół niej zawirowało jak na karuzeli – była półprzytomna, skołowana, oślepiona, aż w końcu usiadła bezradnie na poboczu. Miała mdłości i zawroty głowy. Wreszcie zatrzymał się przy niej jakiś samochód i wysiadł z niego mężczyzna.

– Spadłaś z roweru, skarbie? – odezwał się. – Pewnie nieźle się potłukłaś, co?

Joanna powstrzymała się od ironicznej uwagi i pokręciła tylko głową, a po chwili straciła przytomność.

– Dobrze się czujesz, Jonathanie? – spytała.

Jego cera przybrała niezdrowo szary odcień.

– Jasne, że nie – fuknął. – Znów mam te cholerne bóle. Podaj mi tabletki, tylko szybko!

Zamknął oczy, jakby powieki mu ciążyły. Wiedział, że jest chory, że potrzebuje ciszy, spokoju, miłego dotyku, troskliwej opieki. Z trudem łapał oddech. Gdyby tak mógł uwolnić się od tej Sheili… Uśmiechnął się mimo bólu. Miał już nawet pewien plan, ale… Znowu posmutniał i sięgnął po list. Napisano go na komputerze, kartka A4, papier dobrej jakości. Nie było podpisu, daty ani adresu nadawcy; zawierał tylko jedno zdanie, drukowanymi literami:

PANIE SELKIRK, NIECH PAN SPISZE TESTAMENT.

Usłyszała wycie syren i głosy jakichś ludzi. Pytali, czy ich słyszy. Nie wiedziała, czy to jawa, czy sen.

– Jak pani na imię?

– Joanna – wyszeptała.

– W porządku, zaraz się panią zajmiemy – oznajmił czyjś pogodny głos, a inny kilkakrotnie ją uspokajał.

Ocknęła się dopiero wtedy, gdy ktoś suchym, oficjalnym tonem spytał o jej najbliższą rodzinę.

Powoli odzyskiwała czucie w ręce. Rzeczywiście, ból był okropny. Próbowała ją unieść, ale była ciężka, bezwładna i nieruchoma. Popatrzyła na nią – ręka leżała usztywniona ogromną, niebieską szyną.

Joanna uznała, że lepiej będzie zostawić ją w spokoju.

Jonathan włożył pod język przepisaną ilość tabletek, ale ból stopniowo narastał. Kiedy jego żona zauważyła, że zsiniały mu wargi, postanowiła działać.

– Dzwonię po lekarza – oznajmiła stanowczo. – To mi nie wygląda na zwyczajny atak.

Zerknął na nią spode łba.

– Nie chcę tu widzieć tego konowała, Sheilo – rzucił. – Oni nie potrafią nic innego, tylko faszerować lekami. – Chciał się podnieść, ale silny ból sprawił, że natychmiast opadł na krzesło. – Sam sobie poradzę – zaprotestował. – Nie musisz koło mnie skakać, nie jestem małym dzieckiem – dodał, patrząc na nią gniewnie.

Z trudem wciągał powietrze, oddychanie sprawiało mu ból.

Pochyliła się nad nim.

– Posłuchaj, Jonathan – odezwała się łagodnie. – Tym razem to naprawdę może być zawał. Już wcześniej miewałeś ataki. To powinno być dla ciebie ostrzeżeniem.

Podniósł na nią wzrok. W jego okrągłych, zimnych oczach czaił się strach.

– Jakim ostrzeżeniem? Co masz na myśli?

Uśmiechnęła się.

– Twoją chorobę wieńcową, kochanie – odparła, patrząc mu z bliska prosto w oczy, śmiało, bez mrugnięcia. – A niby co innego? Jonathan Selkirk zerknął na list. – Chciałabyś tego, Sheila – skwitował. – Ucieszyłabyś się, gdyby to był zawał, co?

Ale ona zignorowała tę uwagę, zajrzała do książki telefonicznej i wykręciła numer do lekarza. Czekając, aż ktoś podniesie słuchawkę, odwróciła głowę i spojrzała na męża z pobłażliwym uśmiechem.

– Nie gadaj głupstw, Jonathanie – powiedziała bardzo spokojnie, jak matka karcąca marudne dziecko. – Wiesz przecież, że wcale bym tego nie chciała. – Następnie odezwała się do słuchawki: – Dzień dobry, panie doktorze. Mówi Sheila Selkirk. Obawiam się, że mój mąż…

Reszta korespondencji leżała na stole nietknięta, jakby całkiem o niej zapomnieli.

Sprawnie poruszające się sylwetki ludzi, oślepiający blask lamp, pieczenie dezynfekowanych ran. Z białej butelki do jej ramienia sączył się jakiś przezroczysty płyn, od którego było jej zimno. Zdrętwiał jej usztywniony kark. Ktoś zdjął jej kask, ktoś inny nożycami rozcinał podarte szorty. Próbowała protestować, ale pielęgniarka orzekła, że inaczej się nie da.

– Dam pani środek przeciwbólowy. – Poczuła ukłucie w nogę.

Próbowała przełknąć ślinę, ale miała sucho w ustach.

Przed oczami zamajaczyła jej wysoka postać mężczyzny w ciemnej marynarce. Powiedział jej to, czego sama zdążyła już się domyślić – że ma złamaną rękę. Dodał też, że konieczna będzie operacja. A potem Joanna znów zapadła w błogi sen.

Lekarz popatrzył na Jonathana i od razu zadał mu całą serię pytań.

– Czuje pan ból?

Jonathan skinął głową.

– Gdzie? W ramieniu?

Znów przytaknął ruchem głowy.

Lekarz wziął do ręki fiolkę z lekami.

– A ile tabletek pan przyjął?

– Sześć.

– I nie pomogły panu?

– Nie.

– No cóż, w takim razie trzeba zabrać go do szpitala – oznajmił, zwracając się do Sheili. – Prawdopodobnie miał zawał. – Rzucił jej oskarżycielskie spojrzenie. – Nerwy, stres, przepracowanie… Ostrzegałem panią – dodał, po czym podniósł słuchawkę, by wezwać karetkę.

Sheila Selkirk była wyraźnie podenerwowana.

– Tylko nie do szpitala, panie doktorze – zaoponowała.

Lekarz przysłonił dłonią słuchawkę.

– Nie ma innego wyjścia, pani Selkirk – odparł. – Mąż musi odpocząć. W żadnym wypadku nie wolno mu teraz się denerwować.

– Błagam, tylko nie do szpitala – odezwał się Jonathan.

– Zabierzemy więc pana do naszego ośrodka zdrowia – postanowił lekarz. – Tam się panem zajmą.

Tym razem oboje byli zadowoleni.

Na jej łóżku przysiadła jakaś postać w białym fartuchu. Joanna otworzyła jedno oko.

– Matthew? – szepnęła.

Patrzył na nią z tak troskliwą miną, że poczuła w żołądku dziwny ucisk. Posłał jej smutny uśmiech, pochylił się i pocałował ją w czoło.

– Jo – odezwał się. – Ale napędziłaś mi stracha.

– Przepraszam. – Zamknęła oczy i odpłynęła.

Tak rzadko widywała Matthew w białym fartuchu. W pracy nosił zwykle zielony kitel chirurgiczny, w którym przypominał raczej ogrodnika… Zapadła w sen, czując jego dotyk na zdrowej ręce.

Piętro niżej leżał Jonathan Selkirk, który próbował się uwolnić od towarzystwa własnej żony.

– Nie musisz tu siedzieć. Pielęgniarki się mną zajmą – rzekł, przyglądając się jej, jak pakuje jego rzeczy do małej walizki.

– Zabiorę je do domu, kochanie.

– Naprawdę nie musisz tu siedzieć – powtórzył. – Idź już i zostaw mnie w spokoju, proszę cię – dodał, poirytowany.

– Dobrze, zaraz sobie pójdę. – Popatrzyła na niego dziwnie, obrażonym wzrokiem. – Wtedy odpoczniesz sobie ode mnie. Wpadnę jeszcze dziś wieczorem zobaczyć, jak się czujesz. No, to na razie – rzuciła z uśmiechem. – Muszę jeszcze coś załatwić. Zadzwonię do biura i powiem im, co się stało.

– Nie trzeba, sam to zrobię.

Pochyliła się nad nim.

– Pamiętaj, co powiedział lekarz: nie wolno ci się denerwować.

Wieczorem znów przyszła, tym razem na dłużej. Krzątała się po sali, przyglądając się urządzeniom, do których go podłączono.

– Ciekawe, do czego służą – zastanawiała się. – Po co to wszystko? – Zerknęła na butelkę z przezroczystym płynem, skąd plastikowa rurka prowadziła prosto do jego ramienia.

Jej mąż spojrzał niechętnie na monitor.

– Nie zasnę przy tym, jeśli to będzie pikać mi nad uchem przez całą noc.

Sheila Selkirk zaczęła manipulować przy przyciskach.

– Dopóki nie włączy się alarm, to nie masz się co martwić.

Po chwili aparat wydał głośny, wysoki dźwięk i natychmiast pojawiła się pielęgniarka. Popatrzyła na Jonathana, nacisnęła jakiś guzik, by wyłączyć alarm, i zmierzyła Sheilę Selkirk surowym spojrzeniem.

– Proszę niczego nie dotykać – nakazała. – Aparatura jest nastawiona.

Sheila odprowadziła ją wzrokiem.

– To wszystko służy chyba do ratowania życia – podsumowała.

Po twarzy Jonathana przebiegł grymas bólu i przerażenia. Przeszkadzała mu obecność żony, jej nerwowe ruchy, jej dotyk.

Wreszcie zebrała się do wyjścia. Pocałowała go lekko w policzek.

– Dobranoc, kochanie – rzuciła. – Do zobaczenia później.

Dopiero gdy wyszła i zamknęła za sobą drzwi, nagle uświadomił sobie, że Sheila zabrała mu ubranie i zostawiła tylko piżamę, kapcie i szlafrok. Poczuł się uwięziony. Brzęczykiem wezwał pielęgniarkę i poprosił o telefon, ale ta spojrzała na niego niepewnie i mruknęła pod nosem, że powinien raczej odpocząć.

– Niech pani przyniesie telefon! – warknął, ale pielęgniarka wyszła i został zupełnie sam.

Tymczasem na korytarzu Sheila Selkirk rozmawiała z inną z pielęgniarek.

– To zawał, prawda? – pytała uparcie. – Lekarz sam mówił, że to zawał – dodała, zaciskając palce na swej czarnej, płóciennej torbie.

Pielęgniarka patrzyła na nią, zdziwiona.

– Tak, ale to jeszcze nic pewnego – odparła. – Wyniki będą dopiero jutro.

– Jutro? – Sheila Selkirk pokiwała głową.

Pielęgniarka położyła jej dłoń na ramieniu.

– Musimy mieć pewność – uspokoiła ją. – Proszę się nie martwić.

Twarz Sheili przybrała surowy wyraz.

– Wcale się nie martwię – rzuciła.

Pielęgniarka posłała jej serdeczny uśmiech.

– Żony zawsze tak mówią.

Sheila popatrzyła na nią pytająco.

– Na początku każda, która przychodzi tu do męża, znosi to bardzo dzielnie – wyjaśniła tamta.

– Aha – mruknęła Sheila, po czym odwróciła się i ruszyła korytarzem.

– Nie tędy – zawołała za nią pielęgniarka. – Wyjście jest z drugiej strony.

– Ale, tu jest napisane… – Sheila wskazała na tabliczkę z napisem „wyjście”.

– Tam są schody przeciwpożarowe – wyjaśniła pielęgniarka.

Gdy znów otworzyła oczy, Matthew nadal był z nią. Nie siedział już na krawędzi łóżka, tylko stał przy oknie, odwrócony tyłem do niej. Joanna leżała bez ruchu, obserwując delikatne ruchy jego barczystych ramion i jasne, lekko zmierzwione włosy. Rzadko kiedy miała okazję przyglądać mu się ukradkiem, kiedy tak stał spokojnie, nieświadomy jej spojrzenia, dlatego upajała się tą chwilą, leżąc cicho i obserwując go spod przymrużonych powiek. Miała nadzieję, że Matthew zdąży się odwrócić, nim znów zapadnie w sen. I rzeczywiście: westchnął głęboko, palcami przeczesał nerwowo włosy, odwrócił głowę i napotkał jej wzrok.

– Już nie śpisz – zauważył z uśmiechem.

Przez chwilę stał i patrzył na nią, po czym dwoma dużymi krokami zbliżył się do jej łóżka, schylił się i pocałował ją w czoło.

– Witaj, moja Śpiąca Królewno – dodał, śmiejąc się. – Przespałaś ładnych parę godzin. Jest już późno, prawie dziewiąta. – Odkaszlnął i przysiadł na krawędzi łóżka. – Zdążyłem w tym czasie pójść do pracy i wrócić.

Uśmiechnęła się leniwie i objęła go za szyję zdrowym ramieniem.

– Czuć jeszcze od ciebie antyseptykami, Matthew.

Wziął głęboki oddech.

– Założyli ci metalową śrubę. Będzie bolało i przez parę tygodni będziesz nosić gips. – Uśmiechnął się nieśmiało. – Widziałem twój rentgen i chciałem ci to powiedzieć.

Zerknęła na rękę w gipsie.

– Od razu wiedziałam, że jest złamana. Nie musiałam czekać na rentgen.

Posłał jej szeroki uśmiech.

– No, no, mądrala z ciebie. Nie wiedziałaś tylko, że to wyglądało dość poważnie. Złamałaś obie kości, Jo – dodał łagodnie. – Całe szczęście, że skończyło się tylko na tym… Ale co się właściwie stało?

W pamięci wciąż miała rozpędzoną ciężarówkę i jej szybko obracające się koła, z których jedno musiało ją uderzyć.

– Chyba zahaczył mnie przejeżdżający tir.

Patrzył na nią ciepłym, ale poważnym wzrokiem błyszczących, zielonych oczu.

– Dzięki Bogu, że żyjesz. Tylko jak ty sobie teraz dasz radę?

Z trudem podniosła się i usiadła.

– Co masz na myśli?

Rozejrzał się po sali.

– No, wiesz… pranie, gotowanie. Przez jakiś czas nie będziesz mogła nawet prowadzić samochodu, a o rowerze możesz zapomnieć – dodał surowym tonem.

– Przecież zawsze mogę zabrać się z Mikiem.

– Nie będziesz mogła pracować – orzekł. – Potrzebujesz opieki.

– Spoważniała nagle.

– – Daj spokój, Matthew – odparła. – Na pewno jakoś sobie poradzę.

Westchnął głęboko.

– Naprawdę dam sobie radę – powtórzyła. – Wszystko będzie dobrze.

Zamilkł i długo siedział na krawędzi jej łóżka, patrząc na nią troskliwie. Wzięła go za rękę i ścisnęła.

– Dam sobie radę – powtórzyła stanowczym tonem.

Jęknął, zniecierpliwiony i zmarszczył czoło.

– Wiedziałem, że tak będzie – wybuchnął. – Mogłabyś przecież się do mnie wprowadzić – dodał nieśmiało. – Mam duże mieszkanie, zaopiekowałbym się tobą.

Joanna opadła na poduszkę.

– Sama nie wiem – odparła. – Chyba nie jestem jeszcze gotowa.

Matthew zacisnął wargi.

– Nie bądź niemądra, Jo.

– Mówię ci, że dam sobie radę – powtórzyła, wyraźnie poirytowana.

– No, zobaczymy – westchnął, pochylił się, ucałował ją w policzek i odgarnął jej włosy z czoła.

– A co z moim rowerem?

Skrzywił się.

– Był kompletnie zdezelowany, ale zawiozłem go do serwisu i powiedzieli, że jakoś naprawią.

– To świetnie – uśmiechnęła się.

– No, a teraz siostrzyczka da ci zastrzyk. Pośpij sobie jeszcze, Joanno, a ja wpadnę jutro z samego rana, zanim pojadę do pracy. – Zatrzymał się w drzwiach. – I proszę cię, rozważ moją propozycję – dodał, patrząc na nią czule. – Teraz jest najlepszy moment. – Uśmiechnął się wyniośle. – Wiesz, zawsze chciałem być niańką.

Gdyby tylko czuła się lepiej, od razu by go zbeształa, ale ogarnęła ją taka senność, że znów zamknęła oczy i natychmiast odpłynęła.

Tymczasem piętro niżej Jonathan Selkirk szedł korytarzem, wpatrując się w przemykające na suficie światła.

W nocy dręczyły ją dziwne, niespokojne sny. Śniło jej się, że Matthew dał jej niewielki, mosiężny klucz, a ona położyła go na dłoni. Był ciepły, robił się coraz gorętszy, aż w końcu wypalił jej w dłoni dziurę w kształcie klucza. Zobaczyła przez nią koła ciężarówki, które obracały się z ogromną szybkością, zmieniając wzory jak w dziecięcym kalejdoskopie. A potem leżała na środku drogi, trzymała się za ramię i krzyczała. Jakiś samochód jechał w jej stronę, ale z dołu nie było widać twarzy kierowcy.

Obudziła się w środku nocy i wezwała pielęgniarkę. Z ciemności wyłoniła się ubrana na biało postać. Łagodnym głosem spytała, czy boli. Joanna wzięła tylko łyk zimnej, czystej wody, opadła na poduszkę i zasnęła, a kiedy znów się obudziła, sala wypełniła się blaskiem wschodzącego słońca. Ktoś stał przy jej łóżku.

Wytężyła wzrok. Matthew miał przyjść z samego rana/ Ale to nie był on, tylko sierżant Mike Korpanski. Popatrzyła na jego szerokie barki i ciemne włosy i zmarszczyła brwi.

– Chyba trochę za wcześnie na odwiedziny, co?

– Wiem, że miałaś wypadek. Strasznie mi przykro – wyjąkał, speszony.

Zmrużyła oczy i przyjrzała się jego twarzy: miał obrażoną minę, starał się unikać jej wzroku i stał sztywno. Joanna dobrze go znała. Zawsze się tak zachowywał, kiedy miał jakiś problem, a sądząc po jego zasępionej minie, tym razem było to coś naprawdę poważnego.

– No, mów, o co chodzi, Mike – zagadnęła, próbując się podnieść. – Co się właściwie stało? Po cóż tu przyszedłeś?

Nie odpowiedział, tylko popatrzył na nią gniewnie spode łba. Nagle usłyszała, że na korytarzu coś się dzieje. Na oddziale panował wzmożony ruch, co chwila słychać było dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi i donośne głosy. Wszystko to zakłócało szpitalny spokój.

Joanna oparła się o poduszkę i czekała na wyjaśnienia Mike’a.

Ten, z natury dość wybuchowy i nieprzewidywalny, podszedł do okna, walnął pięścią w parapet i rzucił jej gniewne spojrzenie.

– Że też, do cholery, musiało ci się to przydarzyć właśnie wczoraj!

– Mike – odezwała się cierpliwie. – To nie moja wina. Po prostu stało się i już. No, powiesz mi wreszcie, co się stało, czy będziesz czekał, aż pociągnę cię za język?

Za oknem rozległo się wycie policyjnych syren, blisko, coraz bliżej, aż wreszcie ucichło.

Mike podszedł do łóżka.

– W nocy zniknął stąd pewien pacjent – oznajmił. – Może po prostu uciekł… – dodał z zawahaniem – ale na razie nic jeszcze nie wiadomo. Równie dobrze ktoś mógł go porwać.

– A co to za pacjent?

– Facet w średnim wieku, prawnik – odparł. – Przyjęto go wczoraj. Skarżył się na bóle w klatce piersiowej, prawdopodobnie miał zawał, a dziś rano jego łóżko było puste.

Joanna zmarszczyła czoło.

– No cóż, zdarza się, że ludzie uciekają ze szpitala – przyznała powoli. – Mają swoje powody. – Zamilkła, wsłuchując się w dochodzący z korytarza zgiełk. – A skąd ci przyszło do głowy, że to porwanie?

– Facet był podłączony do aparatury i leżał pod kroplówką. Ktoś musiał gwałtownie pozrywać rurki i przewody, bo na plastrach są ślady naskórka i włosy.

Spojrzała na niego, zaciekawiona.

– No i co?

– Na podłodze były ślady krwi, prowadzące do wyjścia przeciwpożarowego. Lekarz twierdzi, że to od zerwanej kroplówki. – Zamyślił się. – Mnie się zdaje, że gdyby facet rzeczywiście uciekał, to chyba najpierw zatamowałby krew. Bo po co uciekać z krwawiącą ręką?

Joanna przygryzła paznokieć.

– No i dokąd poszedł?

– Zniknął bez śladu. Nikt nigdzie go nie widział, a facet miał na sobie tylko w piżamę.

Poruszyła ręką w gipsie.

– A przeszukaliście już szpital? Byliście u niego w domu?

Mike podszedł bliżej i zmarszczył czoło.

– Czyżby narkoza padła ci na mózg, Joanno? – fuknął. – Jasne, że przeszukaliśmy wszystko. Przychodzę do ciebie po pomoc i radę, a ty mnie pouczasz jak jakiegoś żółtodzioba – wyrzucił jednym tchem. – Lekarz mówi, że ten facet jest ciężko chory i podejrzewają u niego zawał – dodał, zaciskając dłoń w pięść. – Może ktoś oderwał go od aparatury i zabrał ze szpitala wbrew jego woli.

– A ochrona?

Mike popatrzył na nią z niesmakiem.

– Mają tylko dwóch portierów, na wpół ślepych dziadków po siedemdziesiątce. W całym budynku są zwykle otwarte wszystkie okna i drzwi.

– A gdzie leżał ten facet? Na parterze?

Mike skinął głową.

– Obok była pusta sala z szeroko otwartym oknem. Każdy łatwo mógł wejść do środka.

– I naprawdę nikt nie widział, że facet wychodzi?

– Nie.

– A co na to jego rodzina?

Mike położył palec na ustach w zamyśleniu.

– Jego żona jakoś się tym nie przejęła. Wierzy, że w końcu się znajdzie.

– Ale się nie znalazł?

Pokręcił głową.

– Jakby zapadł się pod ziemię, Jo. Przepraszam, nie powinienem ci mówić. – Zerknął na jej rękę w gipsie. – Colclough się wścieknie, że ci o tym wspomniałem. Mówi, że po tak poważnym wypadku dopiero za parę miesięcy będziesz mogła wrócić do pracy. Zostawmy to – dodał, patrząc na jej gips z wyraźną niechęcią. – Ponosisz go jeszcze parę ładnych tygodni. Na pewno zdążymy znaleźć tego faceta, nim stąd wyjdziesz. – Kopnął nogę od łóżka. – Sami go znajdziemy, żywego albo martwego.

Nagle Joanna poczuła ogromny przypływ adrenaliny, która uśmierzyła ból i dodała jej energii. Gips na prawej ręce nagle stał się nieznośnym ciężarem. Usiadła prosto.

– A kim w ogóle był ten facet? – spytała. – Jak się nazywał?

Mike wysilił się na uśmiech.

– Kim był? Użyłaś czasu przeszłego, Joanno. Wyciągasz pochopne wnioski. A podobno to ja jestem impulsywny.

– Przecież sam tak uważasz. – Spojrzała na niego uważnie. – Przyznaj się, Mike: myślisz, że facet nie żyje, co?

– Ty to powiedziałaś – bronił się.

– Tak – przyznała po chwili. – Bo sama tak uważam, ale to wcale nie znaczy, że jestem pesymistką – dodała, zamyślona. – Niektórzy ciężko znoszą pobyt w szpitalu i robią różne dziwne rzeczy, posuwają się nawet do ucieczki. – Zmarszczyła brwi. – Tyle że ten facet zniknął w dość nietypowych okolicznościach. Myślisz, że ktoś odłączył go od aparatury i zerwał kroplówkę?

Mike skinął głową.

Całe to zdarzenie rozbudziło w niej silną ciekawość.

– Powiedz mi o nim coś więcej – poprosiła.

Mike opadł na krzesło.

– Nazywa się Jonathan Selkirk – zaczął. – Mieszka tu, w Leek. To prawnik.

Joanna od razu przywołała w pamięci twarz mężczyzny o stalowym spojrzeniu, poważnej twarzy i drobnych wąsikach.

– Znam go – orzekła. – To stary wyga, prowadzi kancelarię razem z tym drugim cwaniaczkiem. – Zerknęła na Mike’a. – Czekaj, jak on się nazywa?

– Rufus Wilde.

Joanna przymknęła oczy, usiłując coś sobie przypomnieć.

– Zaraz, czy oni przypadkiem czegoś nie przeskrobali? Coś mi się zdaje, że narazili się ludziom z wydziału przestępstw gospodarczych.

– Tak, ale to było parę miesięcy temu, a potem sprawa ucichła. Przeklęci prawnicy – prychnął pogardliwie. – Niektórzy z nich to gorsi dranie niż ci przestępcy, których bronią w sądzie.

– No, bez przesady, sierżancie. Większość prawników walczy o sprawiedliwość tak jak my.

– Zależy, co rozumiesz przez sprawiedliwość – odparł ponurym tonem.

Joanna poruszyła gips: był ciężki, zimny i jakby całkiem obcy. Uwięziona w środku ręka sprawiała ból.

– Tylko nie wdawajmy się teraz w żadne poważne dyskusje, Mike. No, to co jeszcze wiesz o tym Selkirku?

– Chwileczkę – rzucił szybko. – Jesteś poważnie chora, a ja tylko miałem się z tobą skonsultować.

– Naprawdę? – spytała, a Mike od razu wyczuł w jej tonie żartobliwą nutę.

Zamilkł na chwilę, po czym wzruszył ramionami.

– No dobrze, masz rację, właściwie to tylko złamana ręka… A więc żona Selkirka wspomniała coś o jakimś liście, który Jonathan dostał wczoraj rano. Mówiła, że to mogło spowodować zawał.

Joanna podniosła wzrok.

– A co to za list?

– Było w nim coś o testamencie.

Joanna pomyślała zaraz dokładnie to samo, co Sheila Selkirk:

– To pewnie zwykła ulotka reklamowa – podsumowała. – Sama czasem takie dostaję.

Ale Mike pokręcił głową.

– To nie żadna ulotka – odparł. – To był wydruk z komputera, jedno zdanie, że ktoś radzi mu spisać testament. Nic dziwnego, że facet się zdenerwował. Sam widziałem ten list – żadnego nagłówka, numeru telefonu czy adresu nadawcy. Nic podobnego.- zaprzeczył stanowczo. – To na pewno nie ulotka… ale na pogróżkę też mi to nie wyglądało.

– A na co? – spytała stanowczym tonem.

– Sam nie wiem. List był zaadresowany do Jonathana Selkirka, zawierał tylko to jedno zdanie o testamencie i ani słowa więcej.

– A jak myślisz, Mike, po co ktoś wysyłałby coś podobnego?

– Może to jakieś ostrzeżenie.

Podniosła wzrok.

– Niby przed czym?

– Może ktoś po prostu grozi mu śmiercią – odparł niepewnie.

– I potem nagle facet znika bez śladu – dodała i zamyśliła się. – A jego żona nikogo nie podejrzewa?

Mike zaprzeczył.

– Może po prostu nie chciała mi powiedzieć. Twierdzi tylko, że na kopercie jest stempel pocztowy z Leek, a więc list wysłał ktoś miejscowy. I wciąż jest przekonana, że mąż niedługo się znajdzie.

– A ty myślisz, że to porwanie?

– Tego nie powiedziałem – zaprotestował.

– Sam przecież mówiłeś, że został zabrany wbrew swojej woli. Czyli co to oznacza? – naciskała. – A więc podejrzewasz, że gdzieś go przetrzymują albo zdążyli go już załatwić – podsumowała stanowczo za niego.

Mike milczał przez chwilę, po czym wyjąkał cicho:

– Muszę go odnaleźć, Jo, ale bez ciebie nie dam rady.

Zabrzmiało to niemal jak błaganie.

– Dobrze, w takim razie wezwij pielęgniarkę – nakazała. – Zaraz się ubiorę.

To była czysta formalność: wystarczyło tylko podpisać oświadczenie zwalniające szpital od wszelkiej odpowiedzialności. Joanna wiedziała, że lekarze nie pochwalają jej decyzji, ale nie zwracała na to uwagi. Mike miał rację, że bez niej sobie nie poradzi, a poza tym sama chciała wziąć udział w poszukiwaniach Jonathana Selkirka. Po wypisaniu się z ośrodka na własne żądanie usiadła i czekała. Mike tymczasem wysłał jedną z policjantek do jej domu po jakieś luźne, wygodne ubrania. Czekając, Joanna siedziała jak na rozżarzonych węglach, przejęta i zniecierpliwiona.

Ale po przyjeździe policjantki zrozumiała, dlaczego Matthew tak bardzo nalegał, by jej pomóc. Gips obezwładniał ją do tego stopnia, że nie mogła nawet założyć bielizny.

Spojrzała bezradnie na policjantkę.

– Chyba musisz mi pomóc, Dawn – odezwała się.

Policjantka zachichotała.

– Wiedziałam, że tak będzie – odparła. – Przecież nie może się pani pokazać w takim stroju, pani inspektor. A do tego jeszcze ten fatalny gips…

– Gips to zło konieczne – odparła.

Mimo zniecierpliwienia Joanna nie mogła powstrzymać się od uśmiechu na widok swego odbicia w lustrze: przekrzywiona spódnica, opadające rajstopy, na wpół naciągnięty sweter. Czuła się bezradna, a zarazem poirytowana, że traci tyle cennego czasu na ubieranie się.

Zamarła w bezruchu, gdy na salę wpadł jak burza Matthew w swoim chirurgicznym kitlu.

– Joanno! – krzyknął, wyraźnie rozzłoszczony. – Co ty, do cholery, wyprawiasz? Wypisujesz się na własną prośbę? – Spiorunował wzrokiem policjantkę, która spłoniła się i wyszła, mrucząc pod nosem, że zaczeka na zewnątrz. Zniecierpliwiony Matthew odprowadził ją wzrokiem do drzwi, po czym zwrócił się do Joanny: – Może mi wyjaśnisz, co się stało?

Uśmiechnęła się.

– Zaraz – odparła. – Tylko pomóż mi założyć sweter.

Odkaszlnął, podszedł do niej, naciągnął jej drugi rękaw swetra i wygładził materiał.

– Dzięki – rzuciła, nie zważając na jego gniewny wzrok. – Miałeś rację, to wcale nie takie proste.

– A widzisz, mówiłem ci. No, słucham, co takiego się stało.

– Wczoraj zniknął stąd jeden z pacjentów.

Ale Matthew machnął tylko ręką.

– Jasne, słyszałem o tym. Jakiś idiota wystraszył się szpitala – prychnął. – Ale to nie powód, żebyś od razu zrywała się z łóżka, Joanno – dodał łagodnie. – Musisz odpocząć. To było silne uderzenie, miałaś wstrząs mózgu.

– Wiem, ale teraz już mi lepiej, Matthew – odparła. – Proszę cię, tylko nie rób scen. Jakby co, to natychmiast zgłoszę się do lekarza. A na razie muszę im pomóc odszukać tego faceta. Trzeba zaplanować akcję, poinstruować ludzi… Nie muszę nawet nigdzie się ruszać.

– Powinnaś odpocząć – upierał się, nie kryjąc złości. – Bez ciebie na pewno sobie poradzą.

– Nie masz pojęcia, ile to roboty – odparła, marszcząc czoło. – Sami nie poprowadzą dochodzenia. Potrzebują jak najwięcej ludzi. Tu nie ma czasu na odpoczynek.

Chwycił ją za ramiona.

– Daj spokój, to tylko jakiś stary wariat – przekonywał. – Widocznie cierpi na zaniki pamięci i snuje się gdzieś po ulicach. Na pewno go znajdą.

Ale Joanna była nieustępliwa.

– Mike twierdzi, że odłączono go od aparatów i zerwano mu kroplówkę. Na łóżku i na podłodze były ślady krwi… Żaden stary wariat by tego nie zrobił. Facet miał na sobie tylko piżamę i jeśli snuje się po ulicach, to dlaczego nikt go nie widział?

Matthew zgromił ją wzrokiem.

– Masz obsesję na punkcie swojej pracy – fuknął. – Nic innego cię nie obchodzi. Wyobrażasz sobie, że jesteś jakąś bohaterką? Znalazła się druga Joanna d’Arc!

Była wściekła na niego za te słowa i ucieszyła się, gdy wreszcie zostawił ją samą.

Nietrudno było trafić na salę, gdzie stało łóżko Jonathana Selkirka. Drzwi oznakowane były żółtą taśmą, grupa ludzi z ekipy śledczej krzątała się w białych fartuchach, a personel i pacjenci rzucali w ich stronę ciekawskie spojrzenia. Joanna włożyła plastikowe ochraniacze na obuwie.

Mike stał w nogach łóżka i wydawał polecenia. Przyglądała mu się przez chwilę. Mimo jego nakazów na sali wciąż panowały chaos i zamieszanie. Pośrodku, otoczone aparaturą, stało wąskie, wysokie łóżko szpitalne. Była przy nim niewielka tabliczka z nazwiskiem chorego, jego datą urodzenia i nazwiskiem lekarza-specjalisty, niejakiego doktora Mereditha. Kołdra była zwinięta, a na prześcieradle leżała cała masa plastikowych rurek o różnych kolorach, prowadzących do aparatu z monitorem. Przy końcówkach, które wcześniej widocznie przyczepione były do ciała chorego, widniały kwadratowe kawałki plastra. Joanna schyliła się i zauważyła na nich włosy i fragmenty skóry. Mike miał rację – ktoś musiał zerwać je siłą.

– Chcę mieć zdjęcia tych wszystkich rurek – rzuciła do fotografa. – A potem trzeba odciąć końcówki, zapakować w worki, opisać i wysłać do laboratorium.

Obiegła wzrokiem salę. U wezgłowia łóżka stał wysoki, metalowy stojak, na którym wisiał worek z przezroczystą substancją. Prowadziła od niego plastikowa rurka, zakończona cienkim wenflonem, który wcześniej tkwił w żyle Selkirka, przymocowany plastrem. Końcówka rurki leżała teraz na podłodze w kałuży krwi zmieszanej z wodnistym płynem, a wielkie czerwone plamy prowadziły aż do samych drzwi. Joanna zerknęła na plaster przy końcówce tej rurki i dostrzegła na nim włosy i naskórek. Nie ulegało wątpliwości, że kroplówka też została zerwana siłą.

Joanna rozejrzała się dokoła: wszyscy patrzyli na nią wyczekująco.

Przez chwilę stała w miejscu, rozglądając się uważnie po sali. Mimo krzątającej się tam grupy policjantów sprawiała wrażenie jakiegoś upiornego miejsca, nagle pozbawionego życia. Kardiomonitor nie pokazywał już bicia serca, zerwana kroplówka zwisała do podłogi, na pustym łóżku leżała wgnieciona poduszka, a na niej kilka siwych włosów. Brakowało tylko jego samego – Jonathana Selkirka. Joanna zrozumiała wreszcie, dlaczego Mike’a tak bardzo to intryguje. Podniosła wzrok.

– Pobierzcie odciski palców od personelu – nakazała. – I starannie przeszukajcie salę. Bądźcie tak dokładni, jakbyście mieli do czynienia z zabójstwem. – Po tych słowach wszyscy mimowolnie zerknęli na łóżko, jakby rzeczywiście leżał na nim trup. – Przerwiemy poszukiwania, gdy tylko Selkirk się znajdzie.

W grupce policjantów natknęła się na posterunkową Dawn Critchlow.

– Przekaż salowej, że zajmujemy to pomieszczenie na co najmniej czterdzieści osiem godzin.

Posterunkową Critchlow znikła za drzwiami, a inni zabrali się do swoich zadań. Mike spojrzał na nią z uśmiechem.

– Na pewno dasz sobie radę, Joanno? – spytał, zerkając na jej gips.

– Jasne, pod warunkiem, że wezmę końską dawkę aspiryny i napiję się porządnej kawy. – Odwróciła się i popatrzyła na zaschniętą krew na podłodze.

– Lekarz twierdzi, że ktoś zerwał mu kroplówkę – pospieszył z objaśnieniami Mike. – Najpierw wyłączył dopływ płynu, a potem wyszarpnął rurkę. I stąd ta krew – dodał, przełykając ślinę. – Pielęgniarka zorientowała się, że pacjenta nie ma, a potem zauważyła na podłodze ślady krwi prowadzące do wyjścia przeciwpożarowego. Biedaczka najadła się strachu.

– A więc wydostał się wyjściem awaryjnym… – zamyśliła się. – To dlatego nikt go nie widział.

Mike przytaknął ruchem głowy.

– A jak się nazywa ta pielęgniarka?

– Yolande Prince – odparł. – Jest w szoku.

– Nic dziwnego. Trzeba będzie z nią porozmawiać. – Zerknęła na jednego z posterunkowych. – Dopilnujcie, żeby się do nas zgłosiła. Wezwijcie wszystkie osoby, które miały wtedy dyżur.

– Wezwać je na komendę?

– Nie, porozmawiam z nimi tutaj. I tak miały sporo wrażeń jak na jeden dzień – dodała sucho.

Jeszcze raz dokładnie przyjrzała się łóżku, po czym zwróciła się do Mike’a:

– Przypomnij mi, co miał na sobie w chwili zniknięcia – poprosiła, zaciekawiona.

– Tylko piżamę.

– I nic więcej?

Mike skinął głową i wskazał na wieszak na drzwiach.

– Szlafrok wisi na miejscu – zauważył. – Ale jest jeszcze coś… – dodał, schylając się i podnosząc brązowe, kraciaste kapcie. – Na podłodze w korytarzu znaleźliśmy ślady jego stóp. Facet wyszedł stąd na boso.

– Ciekawe, czemu nie włożył kapci.

Mike spojrzał na nią.

– I właśnie dlatego podejrzewam, że został porwany. To mi nie wygląda na zwyczajną ucieczkę. Nawet samobójcy nie lubią chodzić boso. Człowiek odruchowo zakłada coś na stopy.

Joanna utkwiła wzrok w podłogę.

– Ale wczoraj przyjechał ubrany, prawda?

– Tak, jednak potem żona zabrała jego rzeczy do domu – odparł. – Już ją o to pytaliśmy.

Pokiwała głową.

– A jak niby porywacz się tu dostał?

– Może przez sąsiednią salę – zasugerował Mike. – Nikt tam nie leży.

– Właśnie – przypomniała sobie. – Mówiłeś, że okno w sali obok było otwarte. – Zerknęła na niego. – Trochę ryzykowne posunięcie. Jakieś ślady na parapecie? – spytała.

Mike zaprzeczył.

– Niech ludzie z ekipy śledczej dokładnie to zbadają – nakazała, przeszła na drugi koniec sali i wyjrzała przez okno na mały zakręt przy wjeździe do ośrodka. – No i co potem?

– Nie rozumiem…

– Selkirk zniknął ze szpitala. Albo wyszedł sam z zamiarem samobójstwa, albo ktoś wyprowadził go siłą. Ale co potem? Mówiłeś, że wszystko przeczesaliście i że facet zapadł się pod ziemię. To jak się stąd oddalił? Pieszo czy samochodem?

Mike przełknął ślinę.

– – Nie mam pojęcia – przyznał. – Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem.

– W takim razie chodźmy się rozejrzeć na zewnątrz – rzuciła i skinęła głową do ekipy śledczej. – A wy szukajcie dalej i nie zapomnijcie sfotografować śladów krwi. Pobierzcie też próbki – dodała. – Może to nie tylko jego krew.

Pokiwali głowami, uśmiechając się znacząco na widok jej ręki w gipsie, po czym wrócili do pracy.

Czerwone plamy na podłodze prowadziły wyraźnie do wyjścia przeciwpożarowego, a na drzwiach, tuż przy klamce, widniała rozmazana krew. Joanna przyjrzała się jej przez chwilę.

Mike pokiwał głową.

– Ekipa zdążyła już to sfotografować – oznajmił. – Zdjęli też odciski palców. Zabrałbym chętnie te drzwi, ale należą do szpitala – dodał. – A poza tym to na razie tylko zwyczajne zaginięcie.

Odciski palców były dość wyraźne.

– Ktoś musiał je mocno pchnąć – zauważyła. – Chory człowiek nie miałby tyle siły.

– A może to jego pchnięto na te drzwi.

Joanna zmarszczyła czoło.

– Dziwna sprawa – zamyśliła się. – Po co porywać pacjenta ze szpitala?

Mike przygryzał kciuk.

– Nie mam pojęcia, Jo – odrzekł. – Myślałem, że może ty wpadniesz na jakiś pomysł.

Pokręciła głową.

– Na razie jakoś nie wpadłam. – Przyjrzała się dokładnie drzwiom. – A to co?

Kilka centymetrów nad odciskiem dłoni widniała jakaś nierówna plama. Wzruszył ramionami.

– Nie wiem – odparł. – Nie zdążyłem tego sprawdzić.

– To też mi wygląda na krew. A jeśli ktoś wyprowadził go tymi drzwiami, to równie dobrze mógł się tędy dostać do budynku.

Wyszli z budynku na brukowaną ścieżkę, prowadzącą na parking. Joanna wzięła głęboki oddech.

– Drzwi awaryjne zawsze muszą być otwarte – westchnęła.

– Oczywiście – przytaknął Mike. – Takie są przepisy. Nie wolno ich zamykać, bo zamek jest tylko od środka.

– Nie mają tu nawet porządnej ochrony. Facet mógł wsiąść do auta i odjechać niezauważony.

– Na to wygląda.

– A kto jest jego najbliższym krewnym?

– Żona – odparł Mike. – Ale ma jeszcze syna.

– Tylko jednego?

Mike przytaknął.

– A znajomi? Może miał kochankę?

– Daj spokój, Joanno – przerwał. – Nie drążmy tak daleko. Od jego zaginięcia minęło zaledwie parę godzin.

Uśmiechnęła się lekko.

– Masz rację – odparła. Policjanci zdążyli już oznakować parking taśmą. – Przeszukajcie go jak najszybciej i wpuśćcie samochody, bo inaczej zablokują cały wjazd do ośrodka. Strasznie mało tu miejsca do parkowania.

– Już się robi, pani inspektor.

– Zerknąłeś już ten parking, Mike?

– Tak, ale nic nie znalazłem – odparł ponuro. – Facet po prostu zapadł się pod ziemię.

– A dokąd prowadzą ślady krwi?

– Właśnie na parking.

Pochylając się nad ziemią, ruszyli za czerwonymi śladami. Były wyraźnie widoczne na kamiennych płytach i ciemniejsze nawet od asfaltowej powierzchni parkingu.

– A więc ktoś po niego podjechał i w tym miejscu Selkirk wsiadł do auta.

– Czy raczej został wepchnięty – poprawił ją Mike.

– I naprawdę nikt nic nie widział ani nie słyszał?

– Z tego, co wiem, to nie.

– Nic nie rozumiem – irytowała się. – Skoro Selkirk chciał ze sobą skończyć, to po co ściągnął samochód? I kto po niego przyjechał – ktoś znajomy czy taksówkarz? Bo jeśli nawet coś dręczyło go do tego stopnia, że chciał się zabić… – przerwała, spoglądając na złowrogie, ceglane mury starego budynku w stylu wiktoriańskim – to dlaczego po prostu nie zrobił tego tutaj? Po co uciekać ze szpitala? Słuchaj, a może Selkirk był z kimś w zmowie? – spytała, patrząc na Mike’a. – Może żona nie chciała go zabrać i poprosił przyjaciela, żeby przyjechał po niego i zawiózł go do domu. Równie dobrze mógł to być ten Rufus Wilde, jego partner z kancelarii… A jeśli ktoś chciał go porwać – dodała – to dlaczego właśnie stąd? Z domu czy z pracy byłoby o wiele łatwiej, a w ośrodku zawsze kręci się cała masa ludzi, w dzień i w nocy, i zawsze jest większe ryzyko, że ktoś coś zauważy…

Joanna wzruszyła ramionami i skierowała się z powrotem do drzwi.

– No dobrze, pójdę porozmawiać z tą pielęgniarką – oznajmiła. – Jak ona się nazywa?

– Yolande Prince. Zaraz ci ją przyprowadzę.

Złamana ręka była coraz bardziej obolała i ociężała.

– Mike – szepnęła. – Jak skończę rozmawiać z tą Yolande, zawieziesz mnie do domu Selkirków. Chcę porozmawiać jeszcze z jego żoną.

Posłał jej szeroki uśmiech i skinął głową.

– Jasne – odparł. – Będę twoim osobistym kierowcą.

Patrzyła, jak jego masywna postać oddala się korytarzem i znika za drzwiami, po czym zmierzyła wzrokiem wysoki budynek. Szpital powinien być schronieniem, pomyślała. Bo gdzie człowiek ma się czuć bezpieczny, jeśli nie tutaj? Pielęgniarka Yolande Prince była tęgą młodą kobietą o szczerym spojrzeniu niebieskich oczu i ciemnych, krótko ściętych włosach. Bladość i zmęczenie na jej twarzy świadczyły o tym, że miała ciężką noc. Siadając, ziewnęła szeroko i natychmiast zasłoniła usta dłonią.

– O rany – jęknęła. – Przepraszam, ale ta noc naprawdę była fatalna. – Spochmurniała i utkwiła wzrok w podłogę. – Chyba prześladuje mnie jakiś pech.

Mike odchrząknął.

– Zadamy pani tylko kilka pytań – oznajmił. – Potem będzie pani mogła już odpocząć.

Przeżycia zeszłej nocy wyraźnie ją zmęczyły. Gdy podniosła wzrok na Joannę, ta od razu dostrzegła jej szarą, kiepską cerę.

– Nieźle mi się za to dostanie – przyznała. – Ale znajdziecie go. Na pewno nic mu nie jest – dodała, wodząc wzrokiem po ich twarzach. – To pewnie zwyczajny zanik pamięci…

– Chcę tylko wiedzieć, co się wydarzyło zeszłej nocy – przerwała jej Joanna.

Uporczywy ból w złamanej ręce sprawiał, że powoli traciła cierpliwość. Pragnęła tylko napić się mocnej kawy i zażyć aspirynę.

– Miała pani wtedy dyżur, tak? O której go pani zaczęła?

– O ósmej wieczorem – odparła pielęgniarka, marszcząc brwi. – Miało być nas czworo, bo zwykle dyżurujemy parami – dodała, rozżalona. – Ale pech chciał, że Robbie się rozchorował… – Spojrzała gniewnie na Joannę. – Gdyby Robbie był w pracy, to pan Selkirk na pewno nie zwiałby nam z ośrodka.

– A skąd pani wie, że pacjent uciekł? – wtrąciła szybko Joanna. Yolande zamrugała.

– No, to chyba oczywiste. Przecież nikt go nie porwał, inaczej na pewno zacząłby krzyczeć, nie?

Mike zerknął przelotnie na Joannę.

– Sęk w tym, że na razie nic nie wiemy – rzuciła cierpko Joanna. – Nie mamy czasu na zgadywanki, zbieramy tylko fakty. – Patrząc na zmęczoną twarz pielęgniarki, wysiliła się na uśmiech. – Oby tylko pan Selkirk znalazł się cały i zdrowy. Miejmy nadzieję, że to tylko chwilowy zanik pamięci – dodała, w duchu sama w to nie wierząc. – No, ale wróćmy jeszcze do zeszłej nocy. A więc dyżur miały tylko trzy osoby, tak?

Yolande skinęła głową.

– Było nam bardzo ciężko – ciągnęła. – Trzy osoby na osiemnastu pacjentów, w tym kilku ciężko chorych. – Spojrzała rozpaczliwie na Mike’a. – Nie mieliśmy czasu zająć się panem Selkirkiem.

Joanna pochyliła się naprzód.

– A czy Jonathan Selkirk cierpiał na jakieś zaburzenia?

Pielęgniarka zrobiła zdziwioną minę.

– Nie rozumiem…

– Czy miał gorszy nastrój albo stany depresyjne?

To pytanie wyraźnie ją poruszyło. Przerażona, spoglądała to na Joannę, to na Mike’a.

– Nie wiem – wyjąkała. – Trudno powiedzieć, czy miał depresję… Chyba nie – dodała, przymykając zmęczone powieki. – Chociaż w sumie był trochę przygnębiony – przyznała po chwili, podnosząc wzrok. – Ale po zawale to chyba normalne, nie?

Oboje natychmiast jej przytaknęli, a Joanna postanowiła zmienić temat.

– No dobrze, a czy sprawiał wrażenie kogoś, kto boi się zostać w ośrodku? A może nalegał na powrót do domu?

Yolande zaprzeczyła, kręcąc głową.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– To może coś go gnębiło?

– A skąd mam wiedzieć? – nachmurzyła się. – Naprawdę nie mam pojęcia. Nawet go nie znałam. Może z natury był smutasem.

– Czy to na pewno był zawał?

– No jasne – odparła i zamilkła na chwilę. – A cóżby innego? – dodała po chwili. – EKG i ciśnienie miał w normie, tylko cały zsiniał i bardzo kiepsko się czuł.

– A rozmawiała pani z nim?

Pielęgniarka przytaknęła.

– I z jego żoną – dodała.

– A o której z nim pani rozmawiała?

– Około dziewiątej, kiedy podawałam leki.

– I co wtedy mówił?

– Skarżył się na ból, więc zapytałam, czy chce zastrzyk.

Joanna zerknęła na Mike’a. Po zastrzyku pewnie by zasnął, pomyślała.

– No i co?

– Nie chciał. Powiedział, że jakoś wytrzyma – odparła i zamyśliła się na chwilę. – Powinnam była dać mu ten zastrzyk. Od razu by zasnął i nawet nie próbowałby uciekać. To wszystko moja wina.

– Czy to lekarz przepisał mu te zastrzyki?

Yolande pokręciła głową.

– Nie, pan Selkirk dostawał je tylko na własne życzenie.

– I co jeszcze mówił?

Myślała przez chwilę.

– Prosił o telefon.

Joanna słuchała uważnie.

– I przyniosła mu pani?

– Nie, nie miałam czasu. Byliśmy strasznie zajęci.

– To może zaniósł mu go ktoś z innych dyżurujących?

Yolande Prince wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Musi pani ich zapytać.

Joanna postanowiła zrobić to później i zmieniła temat.

– A kiedy widziała go pani po raz ostatni?

– Właściwie to powinnam była zaglądać do niego co godzinę… – przyznała, zażenowana.

– Proszę posłuchać – przerwała Joanna, masując obolałe palce. – Nie jestem pani szefową i nie obchodzi mnie, jak wykonujecie swoje obowiązki. Wierzę, że mieliście wtedy mnóstwo pracy. Interesują mnie tylko i wyłącznie fakty. Muszę ustalić, ile czasu minęło, zanim zauważyliście, że Selkirk zniknął. Jasne?

Ale pielęgniarka była niepocieszona. Na jej twarzy malowało się jeszcze większe przerażenie.

– Czuję się okropnie, jakby to była moja wina – przyznała, ściskając drżące dłonie. – Chyba prześladuje mnie jakiś pech. Pamiętam, jak w zeszłym roku…

– Proszę nie zmieniać tematu – przerwał jej Mike. – Interesuje nas tylko Jonathan Selkirk. Zależy nam, żeby jak najszybciej go odnaleźć.

– No więc zajrzałam do niego około dwudziestej trzeciej – ciągnęła powoli Yolande. – Wszystko było w porządku, pacjent już zasypiał. Spytałam, czy ból minął. Powiedział, że tak i że czuje się już lepiej, tylko jest bardzo zmęczony… Zamknęłam więc drzwi. – Przerwała i popatrzyła niechętnie na Joannę. – Pacjent był wyczerpany i musiał odpocząć, a na oddziale było dość głośno i przy otwartych drzwiach nie mógłby zasnąć. Powiedziałam mu jeszcze dobranoc i zamknęłam drzwi… Wtedy widziałam go po raz ostatni.

– I co się potem stało?

– Około czwartej nad ranem znów poszłam do niego zajrzeć. Chciałam zbadać puls i zmierzyć ciśnienie. Drzwi jego sali były uchylone… Pomyślałam, że widocznie ktoś z dyżurujących już tam był.

– A pytała ich pani o to?

Yolande pokiwała smutno głową.

– Tak, ale nikt do niego nie zaglądał. Uznali, że sama się nim zajmę.

– I co jeszcze pani pamięta?

– Na sali paliło się światło, pościel na łóżku była porozrzucana – odparła, wpatrując się w Joannę. – Sama pani widziała te pozrywane rurki. Nawet kroplówkę sobie wyrwał – dodała, wykrzywiając twarz. – Okropnie się przeraziłam i szybko zawołałam koleżanki. Myślałam, że może poszedł sam do toalety – ciągnęła, przygryzając paznokieć. – Przeszukaliśmy cały oddział, zaglądaliśmy dosłownie wszędzie, nawet do szafek – dorzuciła, siląc się na uśmiech. – I wtedy Gaynor zauważyła na podłodze ślady krwi. – Yolande popatrzyła bezradnie. Jej paniczny strach po części udzielił się Joannie i Mike’owi. – No i poszłyśmy za nimi. Prowadziły do wyjścia przeciwpożarowego. Wzięłyśmy latarkę i zobaczyłyśmy, że ślady prowadzą na zewnątrz. Wezwałam salową, a portierzy przeszukali teren wokół szpitala – mówiła, patrząc szeroko otwartymi oczami, w których malowało się przerażenie.

Nieprędko zapomni tę noc, pomyślała Joanna.

– Wołaliśmy go przez jakieś pół godziny, a potem salowa wezwała policję. Przyjechali bardzo szybko – dodała, siląc się na pochwały.

Mike skinął głową.

– Wezwanie przyszło około szóstej nad ranem, a więc byli tu w ciągu dziesięciu minut.

– Nic więcej nie wiem – podsumowała pielęgniarka. – Poza tym, że za to i za incydent z zeszłego roku pewnie mnie wyleją, i to wcale nie z mojej winy. – Podniosła się z miejsca. – Czy mogę już iść? – spytała, po czym ziewnęła szeroko, nie zasłaniając ust. – Jestem naprawdę wykończona.

– Jedną chwileczkę – rzuciła Joanna.

Mike zerknął na nią i gestem zaproponował jej coś do picia, spoglądając znacząco na jej gips.

Popatrzyła na niego z wdzięcznością.

– I przynieś mi jeszcze aspirynę – poprosiła, po czym zwróciła się znowu do pielęgniarki. – A ta sala obok?

Dziewczyna przetarła dłonią twarz. – Nie rozumiem…

– W sali obok było otwarte okno, tak?

– Owszem, było – odparła z naciskiem.

Joanna przyjrzała się jej uważnie, zanim zadała kolejne pytanie.

– A więc równie dobrze ktoś mógł dostać się tamtędy do środka i wejść do Selkirka bez waszej wiedzy?

Przerażona, pokiwała głową.

– A czy tamtej nocy słyszała pani odgłos nadjeżdżającego auta?

Yolande zamyśliła się.

– Słyszałam – przyznała. – To było około pierwszej w nocy. Wracałam właśnie z kuchni.

– I co to był za samochód?

– Nie wiem – odparła, marszcząc czoło. – Słyszałam tylko, jak podjechał i się zatrzymał. Myślałam, że ktoś podwiózł którąś z pielęgniarek do pracy. Nawet nie wyłączył silnika, jakby siedzieli w środku i całowali się na pożegnanie – dodała z uśmiechem.

– Nie wyjrzała pani przez okno?

Yolande pokręciła głową.

– Nie, poszłam na oddział do koleżanki.

– A słyszała pani, jak odjeżdżał?

– Nie pamiętam – odparła. – Tu ciągle ktoś przyjeżdża i odjeżdża. Nie zwracamy na to uwagi, chyba że słychać jakiś hałas czy pisk opon.

Joanna pokiwała głową.

Odpowiedź dziewczyny niewiele jej pomogła. Trzeba było jednak sprawdzić, czy któraś z pielęgniarek rzeczywiście przyjechała do pracy autem około pierwszej w nocy, w przeciwnym razie mógł to być samochód, którym wywieziono Selkirka z ośrodka.

Po chwili wrócił Mike z dwiema filiżankami kawy i podał Joannie kilka tabletek aspiryny.

– To dzięki uprzejmości salowej – oznajmił.

Joanna połknęła je, popiła rykiem kawy i przez chwilę siedziała w milczeniu.

– A o której wyszła jego żona? – spytała wreszcie.

Yolande zamyśliła się.

– Z tego, co pamiętam, to gdzieś około dwudziestej pierwszej – odparła. – Musiałam ją nawet cofnąć, bo chciała wyjść innymi drzwiami.

Mike zerknął ukradkiem na Joannę.

– Szła w przeciwną stronę – ciągnęła pielęgniarka i nagle uświadomiła sobie znaczenie swoich słów. – O rany, ja naprawdę nie chciałam…

– A więc poszła do wyjścia przeciwpożarowego?

Osłupiała Yolande skinęła głową.

– I chyba cieszyła się, że wreszcie może stąd wyjść – rzuciła po chwili, wyraźnie skrępowana i przygnębiona. – O Boże, znów palnęłam coś głupiego. Chodzi o to, że niektórzy pacjenci źle znoszą pobyt w szpitalu i winią za to swoich bliskich. – Uśmiechnęła się. – Sama pani rozumie, prawda?

– Niezupełnie – odparła Joanna, która nie była w nastroju do żadnych niedomówień. – A więc Jonathan Selkirk był dla żony utrapieniem?

– Utrapieniem? To za mało powiedziane. Źle ją traktował – wyjaśniła, wpatrując się w podłogę. – Był bardzo niemiły – dodała, rzucając Joannie wyniosłe spojrzenie. – Ale pacjenci nie muszą być mili – podsumowała, przecierając dłonią czoło. – Ja czuję się naprawdę fatalnie. To był chory człowiek, a ja miałam się nim opiekować. To wszystko moja wina.

– Okej, dziękuję – rzuciła na koniec Joanna. – Teraz już może pani jechać do domu i odpocząć.

Na twarzy pielęgniarki malowało się uczucie głębokiej ulgi.

Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Joanna zwróciła się do Mike’a.

– Dopilnuj, żeby ktoś od nas przesłuchał pozostałe osoby z dyżuru. Później sama z nimi porozmawiam. Zadajcie im kilka ogólnych pytań: w jakich godzinach dyżurowali, czy widzieli i słyszeli coś podejrzanego. Może ktoś z nich wie, czy Selkirkowi udało się wtedy skorzystać z telefonu. – Skrzywiła się, sycząc bólu, który przeszywał złamaną rękę od palców aż po ramię. – No, na mnie j czas. Zawieź mnie do Selkirków. Muszę pogadać z jego żoną.

Wstała i rozejrzała się po pokoju pielęgniarskim. Wyglądał dość obskurnie: na gołej, obdrapanej podłodze stało wielkie, dębowe, zawalone papierami biurko, pośrodku królował komputer, a obok trzy zielone aparaty telefoniczne, z których żaden nie dzwonił. Prowincjonalny ośrodek zdrowia przypominał stary, państwowy szpital z elementami nowoczesnej kliniki.

Mike podszedł do okna, oparł swoje ogromne dłonie o kaloryfer, popatrzył na parking, otoczony starannie skoszonym trawnikiem.

– Ciekawe, gdzie on się podział – zastanawiał się głośno. – Jak to się stało, że nikt go nie widział? No i po co w ogóle porywać człowieka ze szpitala? – Odwrócił się do Joanny. – To wszystko wydaje mi się takie jakieś… bez sensu – wykrztusił, nie mogąc znaleźć lepszego słowa.

– Czekaj, mamy wiele różnych wersji – pocieszyła go. – Mógł poprosić kochankę albo przyjaciela, żeby go stąd zabrali. Może chciał dokądś uciec… Albo po prostu cierpi na zaniki pamięci – zaśmiała się. – To pewnie jakieś zaburzenia mózgu w wyniku depresji – dodała, zmieniając ton.

– A może miał jakichś wrogów? I kto wie, czy w ogóle go znajdziemy. Może już nigdy nie usłyszysz odpowiedzi na swoje pytania, Mike. Równie dobrze mogłoby to być kolejne zaginięcie.

Nagle ogarnął ją smutek. Sama nie wiedziała, czy to jakaś pourazowa depresja, czy reakcja na ból po tym, jak przestało działać znieczulenie, czy może świadomość, że nawet w szpitalu człowiek nie może się czuć bezpieczny.

Selkirkowie mieszkali w pięknym, georgiańskim domu z czerwonej cegły, którą zdobiły starannie wymalowane białe elementy. Od frontu przylegał kolumnowy portyk, a cała budowla sprawiała wrażenie idealnie symetrycznej. Przy żwirowym podjeździe nie było ani jednego chwastu, a zadbane ogrodzenie przyciągało wzrok żywymi barwami. Mike zatrzymał wóz i wysiadł, by otworzyć Joannie drzwi od strony pasażera.

– Ale jak tylko zdejmą ci gips, to koniec z taryfą ulgową – ostrzegł.

Uśmiechnęła się i podziękowała.

Wtedy otworzyły się drzwi domu i wyszła z nich wysoka, urodziwa kobieta o kasztanowych włosach, ubrana w kwiecistą suknię. Żwir chrzęścił pod jej stopami, gdy szła w stronę Joanny i Mike’a.

– No i co? Znaleźliście go już? – zagrzmiała gniewnie donośnym głosem, jakby pytała o dziecko, które uciekło ze szkoły na wagary.

Joanna zauważyła, że kobieta nie przejawia ani odrobiny smutku. Dokładnie przyjrzała się jej: miała mocno opaloną, zrytą zmarszczkami twarz i przypominała Joannie żeglarkę o cerze wysmaganej wiatrem i słońcem podczas rejsów w upalne dni. Siła emanowała z jej krzepkiej sylwetki i z donośnego, stanowczego tonu głosu. Stąpała ciężkim, kołyszącym się krokiem w eleganckich, skórzanych butach, które zupełnie do niej nie pasowały.

– Pani Selkirk?

Kobieta zerknęła podejrzliwie na gips.

– Inspektor Piercy – przedstawiła się Joanna. – Sierżanta Korpanskiego już pani zna.

Skinęła głową.

– Znaleźliście już Jonathana? – powtórzyła, zniecierpliwiona.

– Jeszcze nie, ale wciąż prowadzimy poszukiwania. Sama opuściłam szpitalne łóżko specjalnie po to, żeby zająć się tą sprawą – dodała z naciskiem. – Bardzo się staramy, pani Selkirk.

– O rany, strasznie mi przykro – rzuciła Sheila Selkirk bez cienia żalu.

– Czy możemy wejść?

Ruszyli w trójkę. Ogromny golden retriever podniósł łeb, przyglądając im się ciekawie. Zaszczekał głośno, a widząc, że nie zwracają na niego uwagi, położył się i zasnął. Sheila Selkirk trąciła go stopą.

– Żaden pożytek z tego psa – mruknęła. – Jest łagodny jak baranek, wpuściłby tu każdego bandytę – dodała zrzędliwie, prowadząc ich do wielkiego, kwadratowego salonu, w którym dominowały surowość i chłód.

– Pani Selkirk – zaczęła niepewnie Joanna. – Na pewno zdaje sobie pani sprawę, co mogło się przytrafić pani mężowi.

– A czyja wyglądam na idiotkę? – odburknęła Sheila Selkirk. – Nie brakuje mi wyobraźni, pani inspektor.

– Rozumiem – odparła spokojnie. – Zadamy pani tylko kilka pytań. Proszę odpowiadać zgodnie z prawdą, bardzo nam to pomoże.

Joanna znów zerknęła na twarz kobiety: gruba warstwa pudru, jasna szminka, bystre, ciemne oczy. To wszystko wskazuje na silną osobowość, pomyślała.

– Czy pani wie, dokąd pani mąż mógł uciec?

Kobieta posłała jej inteligentne spojrzenie.

– Chce pani wiedzieć, czy miał kochankę? – wykrzywiła wargi w złośliwym uśmiechu.

Joanna wzruszyła ramionami.

– A miał?

Sheila Selkirk starła z policzków trochę pudru.

– Rany boskie! – zaśmiała się. – Mój mąż i seks? – Znów potarła policzki i wybuchła śmiechem. – Nawet podczas naszego miesiąca miodowego mu nie stawał, choć Jonathan był wtedy jeszcze młody i silny, a co dopiero teraz, w średnim wieku? Większość mężczyzn na jego miejscu szukałoby sobie młodej, ponętnej kochanki, ale nie on.

Mike poruszył się niespokojnie.

– To może spotykał się z mężczyznami? – dociekała subtelnie Joanna.

– Wykluczone – odrzekła stanowczo i natychmiast przestała się śmiać. – Mój mąż nie jest gejem i ma niewielu przyjaciół. Obdzwoniłam ich wszystkich oprócz jego partnera z pracy – dodała.

Mike uniósł brwi. Joanna napotkała jego wzrok i skinęła głową. Po czym znów zwróciła się do Sheili Selkirk:

– A czy pani mąż cierpiał na depresję?

Tym razem przytaknęła.

– Był bardzo przygnębiony – przyznała – ale nie chciał się leczyć. Mój mąż zawsze stronił od lekarzy.

– Mówi pani o nim w czasie przeszłym?

– Na Boga, pani inspektor – ucięła surowym, protekcjonalnym tonem jak nauczycielka do uczennicy. – A jak mam mówić? Przestańmy się oszukiwać. Mój mąż był ciężko chory, a wczoraj trafił do szpitala z podejrzeniem zawału i natychmiast podłączyli go do aparatury. Poza tym cierpiał na ciężką depresję i miewał samobójcze myśli. – Przerwała, by wziąć długi, głęboki oddech. – Błagałam go, żeby poszedł do lekarza, ale on kompletnie mnie ignorował – dodała, rzucając Joannie chłodne spojrzenie. – No i co miałam zrobić? Myślałam, że w szpitalu przynajmniej będzie bezpieczny, a tymczasem on znika w środku nocy, zostawiając wyrwane rurki i przewody i krew na podłodze. I jak mam teraz o nim mówić? Najpierw miałam nadzieję, że szybko się znajdzie, ale z czasem zaczynam w to wątpić. Podejrzewam, że po prostu ze sobą skończył – podsumowała niespodziewanie.

– Co takiego? – zdziwiła się Joanna, jakby usłyszała z ust Sheili Selkirk jakieś niecenzuralne słowo.

– Ślady krwi prowadziły na parking – wtrącił Mike. – Najwyraźniej ktoś wyprowadził go do samochodu. Jak pani myśli, kto to mógł być?

Sheila Selkirk wzruszyła ramionami.

– Może wezwał taksówkę – odparła niepewnie. – A po wyjściu z budynku owinął sobie ranę i zatamował krew.

– Pani mąż wyszedł boso – zauważyła Joanna, zerkając na Mike’a: mięśnie jego szerokich pleców były napięte jak u zwierzęcia, które szykuje się do ataku.

Mierzył Sheilę Selkirk surowym wzrokiem.

– A może to pani po niego przyjechała, pani Selkirk?

Sheila spiorunowała go wzrokiem.

– Nie, to nie ja. Byłam wtedy z przyjacielem.

– A kim jest ten pani przyjaciel?

Kobieta była wyraźnie rozgniewana.

– O co wam właściwie chodzi?

– O nic – odrzekła Joanna z rozbrajającą szczerością. – Prowadzimy tylko rutynowe śledztwo. Nasza praca polega głównie na zadawaniu różnych nudnych, bezsensownych pytań, które i tak nic nie dają. – Jej źrenice były drobne jak ziarnka maku. – Ale tak czy inaczej, musimy je zadać.

– No dobrze, umówiłam się wtedy z naszym dobrym znajomym – rzuciła Sheila Selkirk, poirytowana. – Jonathan i ja znamy go od lat.

– A jak się nazywa? – spytał oschle Mike.

– Anthony Pritchard – odparła Sheila. – Ale co to ma do rzeczy? Anthony to nasz stary, dobry przyjaciel. On nie ma z tym nic wspólnego.

– Może tak się pani tylko wydaje – odparł bezwzględnie Mike. – Żonaty? – spytał.

Kobieta wzięła oddech.

– Nie, wdowiec – wyrzuciła jednym tchem. – Kiedyś przyjaźniłam się z jego żoną. Zmarła na raka parę lat temu.

– Naprawdę? – rzucił Mike tonem, który mógł zabrzmieć nieco opryskliwie.

Wtedy do rozmowy wtrąciła się Joanna:

– Jak pani myśli, co mogło być powodem depresji pani męża?

Sheila Selkirk zamrugała i wyprostowała plecy.

– Nie wiem, może kłopoty finansowe. Klienci nie płacą na czas. I kto by pomyślał, do diabła, żeby w takim zawodzie narzekać na brak pieniędzy?

Joanna zamyśliła się na chwilę.

– A czym dokładnie zajmuje się pani mąż? – spytała mimochodem.

– Jest prawnikiem. Ale to już chyba pani wie, pani inspektor?

– Owszem, wiem – odcięła Joanna, poirytowana. Ból w ręce znów nie dawał jej spokoju. Widocznie aspiryna przestała działać. – A w czym się specjalizował?

– W prawie karnym – odburknęła niegrzecznie Sheila Selkirk. – Bronił gówniarzy, którzy popadali w konflikt z prawem. Udzielał im pomocy prawnej i w ten sposób zarabiał na życie – dodała. – To był jego chleb powszedni. Ale kiedy rząd wstrzymał dotacje dla prawników, to jak na ironię wszystko podrożało – dodała ze smutkiem w oczach. – Jonathan musiał płacić coraz wyższe rachunki, a potem jeszcze napatoczyły się gliny. – Zerknęła na Mike’a z wyrzutem. – Dręczyliście go z powodu jakichś błahych zarzutów.

– Hm, to pewnie chodziło o przestępstwa gospodarcze – przypomniała sobie Joanna.

– Jakie znowu przestępstwa? – oburzyła się Sheila. – Przecież to kompletne bzdury – dodała, przesuwając palcem po kąciku ust. – Ale on tak bardzo się tym zamartwiał…

Mike nie spuszczał z niej wzroku. W jego oczach nie było ani odrobiny współczucia.

– Biedny Jonathan – ciągnęła Sheila. – Tyle miał na głowie, od lat chorował na serce, a do tego jeszcze ten piekielny list.

– No właśnie, co to za list? – spytała Joanna.

– Przyszedł wczoraj rano. Chwileczkę. – Sheila Selkirk wstała z krzesła. – Zaraz go przyniosę.

Szybkim krokiem ruszyła do drzwi, aż jej suknia zaszeleściła. Joanna zerknęła na Mike’a: po jego minie widać było, że – w przeciwieństwie do niej – nie darzy tej kobiety sympatią, podczas gdy ona widziała w Sheili Selkirk silną, wręcz dominującą osobowość, której nie brakowało szczerości i spontaniczności, a Joanna bardzo ceniła sobie te cechy.

Po chwili Sheila weszła do salonu i rzuciła Joannie jakąś kartkę. Zawirowała w powietrzu i opadła na kolana Joanny. Ta dwukrotnie przebiegła po niej wzrokiem, nawet jej nie dotykając. Wreszcie podniosła wzrok.

– Myślałam, że to jakaś ulotka – burknęła Sheila Selkirk. – Ale Jonathan dopatrzył się w tym zwyczajnej pogróżki.

– A kto mógł mu grozić?

– Nie wiem. Wśród klientów kancelarii zdarzają się różne typy – padła niejasna, wymijająca odpowiedź. – Tak czy inaczej, ten list napędził nam trochę strachu.

Mike zajrzał jej przez ramię i prześledził krótki tekst.

– Nie wątpię, pani Selkirk – rzucił, patrząc jej prosto w oczy. – No i co na to pani mąż?

– Jak to, co?

– Czy spisał testament?

Wzięła głęboki oddech.

– A jak pan sądzi, sierżancie? Przecież mój mąż jest prawnikiem – odparła, a jej twarz rozjaśnił cień uśmiechu.

Oboje przyznali w duchu, że Sheila Selkirk musiała być niegdyś bardzo ładna.

– Na pewno sporządził ich kilka – dodała, spoglądając na Mike’a w zamyśleniu. – Sierżancie – zagadnęła nagle – czy te pana mięśnie to dar natury, czy efekt ćwiczeń…?

Mike prychnął pogardliwie, a Joanna omal nie wybuchła śmiechem. Lubiła, jak się złościł, a Sheila Selkirk była na tyle spostrzegawcza, by zauważyć, że sierżant nie darzy jej sympatią i w odruchu zemsty zdobyła się na tę złośliwą uwagę.

– Czy mogę zatrzymać ten list? – zwróciła się Joanna do Sheili Selkirk.

– Może pani robić z nim, co chce.

– Dziękuję – odrzekła Joanna. – A czy przypadkiem pani mąż nie dostał ich więcej?

– Na pewno nie.

Joanna uznała, że czas zmienić taktykę.

– Jak pani myśli, czy ktoś mógł porwać pani męża ze szpitala, na przykład dla okupu?

Sheila Selkirk wybuchła śmiechem.

– Porwać dla okupu? – powtórzyła. – Mojego Jonathana? O mój Boże! Chyba nie doczekaliby się tych pieniędzy. – Twarz jej poróżowiała od śmiechu. – No i komu potrzebny stary adwokat? Porywacze polują raczej na małe dzieci, bo mogą za nie wydębić sporo forsy – dodała i pochyliła się w stronę Joanny, odsłaniając głęboki dekolt. – Czy pani jest mężatką, złotko? – spytała nagle, po czym znów zachichotała. – Porywanie Jonathana nie miałoby sensu. Nie zapłaciłabym za niego okupu, nawet gdybym miała pieniądze, bo czego to innego mogliby żądać, hę?

Joanna poczuła się trochę niezręcznie. Szczery i bezpośredni sposób bycia Sheili Selkirk zaczynał ją trochę krępować. Puściła jej pytanie mimo uszu.

– Pani Selkirk – zaczęła łagodnie. – Załóżmy, że pani mąż uciekł ze szpitala, bo źle się tam czuł. Gdzie w takim razie mógł się schronić? Może u któregoś z przyjaciół albo u syna?

To ostatnie pytanie trafiło w jej czuły punkt. Sheila Selkirk zarumieniła się.

– To pani wie o moim synu? – westchnęła, wciągając głęboko powietrze. – Wie pani o Justinie?

– Wiem tylko, że ma pani syna – odparła Joanna.

Reakcja kobiety wzbudziła w niej ciekawość.

Sheila Selkirk skrzywiła się

– Tak, to prawda – odparła smutno. – Ma na imię Justin – dodała i spojrzała przez okno na jesienne kolory drzew. Jej oddech stał się powolny i ciężki. Odkaszlnęła głośno.

– Niestety, nie układało mu się z Jonathanem. Wręcz nienawidzili siebie nawzajem – wykrztusiła, przełykając ślinę. – Gdy tylko chłopak osiągnął odpowiedni wiek, Jonathan posłał go do szkoły z internatem. – Zerknęła na Joannę. – Justin nie mógł mu tego darować. Przeżywał tam prawdziwy koszmar – dodała żałośnie, przymykając oczy. – Dzieci potrafią być takie okrutne, czasem dużo gorsze niż dorośli.

Oczyma wyobraźni Joanna ujrzała Eloise.

– Rzeczywiście – przyznała cicho. – Dzieci bywają bardzo okrutne…

Sheila Selkirk nie zwróciła na nią uwagi, ale słowa Joanny nie umknęły uwadze Mike’a. Rzucił jej przenikliwe, pytające spojrzenie. Napotkała jego wzrok i nawet nie próbowała maskować uczuć.

Sheila tymczasem popatrzyła po ich twarzach i ciągnęła dalej.

– To dziwne, żeby ojciec z synem aż tak się nienawidzili – rzuciła sucho. – Jeden schodził drugiemu z drogi. Unikali siebie nawzajem, bo nie mogli na siebie patrzeć. Święta i wakacje były dla biednego Justina prawdziwą męczarnią. A Jonathan robił wszystko, żeby chłopak nie spędzał ich w domu.

– A gdzie jest teraz pani syn?

– Mieszka tu, w Leek – odparła, patrząc na Mike’a śmiałym wzrokiem. – Pracuje w szkole specjalnej, z dziećmi, o których kiedyś mówiło się, że są upośledzone albo chore psychicznie, a teraz wymyśla się dla nich różne dziwne nazwy: niepełnosprawne umysłowo, sprawne inaczej i inne podobne bzdury. – Wykrzywiła usta w grymas. – I pomyśleć, ile wyłożyliśmy na jego wykształcenie po to tylko, żeby dziś użerał się z bandą półgłówków. – Jej ciemne oczy były utkwione w Mike’a. – Nie ma na tym świecie sprawiedliwości, sierżancie.

– A czy pani syn jest żonaty? – wtrącił Mike.

Sheila skinęła głową.

– Oczywiście – odparła, a jej twarz złagodniała nagle i znów pojawiły się na niej ślady dawnej urody. – Mają córeczkę – oznajmiła. – Śliczna z niej dziewczynka – dodała, rumieniąc się. – O rany, chyba odzywa się we mnie dumna babcia. Ale to dziecko to prawdziwy skarb – zaśmiała się, zażenowana. – Właśnie skończyła trzy latka. Czekajcie… – Podeszła do małej, mahoniowej komody.

W szufladzie było tyle zdjęć, że Sheila z trudem ją otworzyła. Przejrzała je i podała jedno Joannie. Na fotografii widniała roześmiana twarz ślicznej dziewczynki o kręconych włosach i okrągłej buzi z dołkami w policzkach. Była uderzająco podobna do Shirley Tempie. Sheila nie kryła dumy ze swej wnuczki. Jej drżące, wilgotne wargi ułożyły się w uśmiech.

– Prawda, że śliczna? Te oczka, te usteczka, te piękne, malutkie loczki… zupełnie jak mały Justin. – Zabierając Joannie zdjęcie, utkwiła w niej wzrok.

Na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.

– Pewnie dziwi się pani, dlaczego trzymam jej zdjęcie w zapchanej szufladzie – rzuciła, przymykając powieki, jakby wstrząsnął nią jakiś ból. – Jonathan przelał swoją nienawiść do syna na wnuczkę – wyjaśniła, spoglądając niechętnie na fotografię. – Nie życzył sobie w domu żadnych zdjęć małej Lucy. – Zerknęła z ukosa na komodę i zaśmiała się. – Dobrze, że tam nie zaglądał – westchnęła z ulgą. – Inaczej znalazłby je wszystkie i spalił – dodała szybko z gniewną miną.

Joanna i Mike popatrzyli po sobie.

– To rzeczywiście przykra sprawa, pani Selkirk – wtrąciła Joanna łagodnym tonem, próbując wrócić do tematu rozmowy. – A czy ma pani zdjęcie męża?

Kobieta rzuciła jej gwałtowne spojrzenie.

– A po co pani jego zdjęcie?

– Dla rozpoznania – wyjaśnił Mike. – Może ktoś go widział.

– Niech pan posłucha, sierżancie – zaczęła Sheila Selkirk nieco kokieteryjnym tonem. – Mój mąż zniknął ze szpitala w piżamie w brązowe paski. Wystarczy, że chodziłby w niej po mieście, a ludzie na pewno zgłosiliby to na policję i któryś z waszych atletycznych kolegów już dawno by po niego pojechał – podsumowała, wyraźnie rozbawiona swoimi słowami.

– Pani Selkirk, niech pani poszuka jego zdjęcia.

Kobieta szybko się opamiętała.

– No dobrze, tylko gdzie ja je mam…? – zastanawiała się.

Joanna i Mike mimowolnie spojrzeli w stronę komody.

– Tam go nie ma – zaprzeczyła. – Zdjęcia Jonathana trzymam osobno – dodała z uśmiechem i wyszła z pokoju.

Wróciła po chwili, trzymając w ręce dużą, portretową fotografię mężczyzny w średnim wieku o bardzo ponurej twarzy. Patrzyła na nią przez chwilę, po czym podała Joannie.

– Proszę, to mój mąż.

– Wiesz, Mike, mam wrażenie, że poza nami nikt nie przejął się specjalnie jego zniknięciem, nie licząc tej pielęgniarki, która boi się tylko o swoją pracę – zauważyła Joanna, gdy Mike wycofywał wóz z podjazdu.

Uśmiechnął się szeroko.

– Spróbuj myśleć pozytywnie, Jo – pocieszał ją.

– Wolałabyś, żeby Sheila Selkirk była znerwicowaną babą i bez przerwy deptała nam po piętach? Ciesz się, że mamy z nią święty spokój, przynajmniej dopóki nie znajdziemy jej męża.

Odwróciła się i spojrzała na niego.

– Jak myślisz, Mike? Czy on jeszcze żyje?

– No, nie wiem – zawahał się. – Facet był chory, przy tak niskiej temperaturze nie przeżyłby tyle czasu na ulicy w samej piżamie. Jeśli nie zaszył się gdzieś u znajomych, to pewnie jest już sztywny.

Uśmiechnęła się.

– Dzięki, Mike – odparła. – Jak zwykle, ująłeś rzecz drastycznie i bez emocji, ale ja chcę usłyszeć jednoznaczną odpowiedź: żyje czy nie?

– Nie żyje – odparł poważnie. – I ktoś na pewno go znajdzie.

Podczas pierwszej odprawy Joanna ograniczyła się tylko do podania informacji o zaginięciu Jonathana Selkirka, ale z czasem wszyscy zebrani nie mogli oprzeć się przeczuciu, że wkrótce natrafią na rozkładające się zwłoki – żałosne szczątki ludzkiego istnienia.

Wspomniała, że ktoś prawdopodobnie przyjechał po niego samochodem i poprosiła kilku funkcjonariuszy, by popytali miejscowych taksówkarzy oraz znajomych Selkirka. Jego żona przyznała wprawdzie, że telefonowała już do najbliższych przyjaciół, ale niewykluczone, że ci celowo ukrywali przed nią miejsce pobytu męża i że tylko policji uda się do niego dotrzeć. Poza tym wieloletnie doświadczenie nauczyło Joannę, że nie należy polegać na zeznaniach, dopóki się ich nie potwierdzi.

Po odprawie Mike odwiózł ją do domu. Poirytowana, obserwowała jego zwinne ruchy za kierownicą. Była zła, że przez złamaną rękę musiała zwolnić tempo pracy i polegać na innych. Czuła się jak kaleka.

– Selkirk prosił pielęgniarkę o telefon – zauważyła. – Ciekawe, do kogo chciał dzwonić. Może do żony?

Mike odwrócił głowę i popatrzył na nią.

– Przecież nawet nie było jej w domu. Sama mówiła, że tamten wieczór spędziła z przyjacielem rodziny.

– A od kiedy to zacząłeś wierzyć w alibi?

– Chciałem ci tylko przypomnieć, co mówiła Sheila Selkirk – odparł przyjaźnie. – A facet chciał pewnie zadzwonić po taksówkę.

– A potem pozrywał rurki i wymknął się w samej piżamie, tak? – Joanna pokręciła głową. – Taki pasażer od razu wzbudziłby podejrzenia.

– A jeśli Selkirk miał ze sobą jakieś rzeczy?

Znów zaprzeczyła ruchem głowy.

– Wszystkie jego ubrania zabrała żona.

– Jesteś pewna?

– Nie, ale w takim stanie nie dałby rady nawet się spakować.

Tu Mike musiał przyznać jej rację.

– Dzięki za podwiezienie – rzuciła, gdy zajechał pod jej dom.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Przyjadę po ciebie jutro rano.

– A teraz pewnie na siłownię, co?

W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko i naprężył muskuły.

– Trzeba było – dodała Joanna – udzielić Sheili Selkirk kilku dobrych rad, jak wypracować taką sylwetkę.

– No, to do jutra – rzucił tylko, zatrzaskując za nią drzwi, a Joanna zaniosła się śmiechem.

Z trudem wyjęła z torebki klucze i usiłowała otworzyć zamek, naciskając jednocześnie na klamkę, ale łokieć ześlizgiwał się, a złamana ręka była bardzo osłabiona. Joanna zaklęła cicho. Wreszcie udało jej się otworzyć drzwi, ale gdy próbowała zdjąć marynarkę, prawy rękaw był owinięty wokół gipsu tak ciasno, że się rozdarł.

– Cholera – rzuciła szeptem, żałując, że nie zgodziła się na propozycję Matthew.

Dobrze wiedziała jednak, że trudno byłoby jej opuścić ten dom. Niezdarnie odkręciła kran, nalała wody do czajnika, po czym usiadła w pokoju i zamyśliła się. Dopiero głód sprawił, że wróciła do kuchni.

O wpół do dziewiątej przyjechał Matthew. Pod ręką trzymał papierową torbę z jedzeniem na wynos. Na widok Joanny uśmiechnął się i podał jej torbę.

– Duża porcja zapiekanki – oznajmił, pochylił się i pocałował ją w policzek. – Strasznie cię przepraszam. – Posłał jej swój chłopięcy, rozbrajający uśmiech i z namysłem potarł podbródek. – Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że chciałem dla ciebie dobrze. Po wypadku powinnaś była trochę odpocząć zamiast jeździć po całym mieście za jakimś zaginionym pacjentem.

– Chińszczyzna? – spytała, otwierając torbę zjedzeniem i pociągając nosem. – Okej, wybaczam ci.

– Dzięki – odparł. – I przepraszam cię za tę Joannę d’Arc. Naprawdę nie miałem tego na myśli.

Spojrzała mu bacznie prosto w oczy. W porywach gniewu ludzie przeważnie mówią to, co myślą – podsumowała w duchu.

Uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie.

– Moja mama zawsze mawiała, że droga do serca kobiety prowadzi przez żołądek – szepnął jej do ucha.

– Twoja mama to bardzo mądra kobieta – przyznała z przekorą.

Uniósł jej podbródek i spojrzał jej w oczy.

– Powinnaś ją poznać.

– Naprawdę?

Matthew cofnął się i odwiesił kurtkę. Joanna postanowiła nie drążyć tego tematu.

– Wiedziałem, że z tym gipsem nie podejmiesz się żadnych kulinarnych wyznań – wyrzucił jednym tchem. – No i przyniosłem to…

Czasem zastanawiała się, czy rodzice Matthew zaakceptowaliby ją. Myślała, że chyba nie, bo pewnie winiliby ją za to, że odebrała go córce i prawowitej żonie. Niekiedy zadawała sobie pytanie, kto z jego rodziny nienawidzi jej najbardziej. Podobnie jak w bajce o Królewnie Śnieżce, gdy zła królowa zapytuje lusterko o tę najpiękniejszą na świecie, odpowiedź była zawsze taka sama: najbardziej nienawidziła jej Eloise. Joannę bolała ta świadomość. Miała wprawdzie nadzieję, że kiedyś córkę Matthew przestaną obchodzić osobiste sprawy ojca, ale na razie musiała zmierzyć się z jej wrogością.

Poszła do kuchni i sprawną ręką sięgnęła po dwa talerze.

Z pokoju dobiegł ją głos Matthew.

– Pamiętam, jak kiedyś Eloise złamała rękę…

W jednej chwili w kuchni powiało chłodem, jakby przez okna i drzwi przedarł się mróz, wpełzł do holu i stoczył się schodami w dół. Nawet beztroski i niewzruszony Matthew musiał go poczuć, gdy Joanna weszła do pokoju z talerzami w ręce.

– We wszystkim trzeba było jej pomagać – dodał szybko. – Słuchaj, czy oni naprawdę nie daliby sobie bez ciebie rady? Warto było opuszczać wygodne szpitalne łóżko? A do tego ominie cię pyszne szpitalne jedzenie.

– Ale to nic w porównaniu z chińszczyzną – odparła, wskazując na papierową torbę.

– No dobrze, a znaleźliście już tego starego pryka? – spytał, gdy niezdarnym ruchem postawiła talerze na stole, po czym chwycił się za serce i zaczął zataczać się po pokoju. – Uwaga: policja poszukuje mężczyzny po zawale. Biega po mieście w piżamie. – Rzucił jej figlarne spojrzenie. – I podobno zostawia za sobą ślady krwi.

Zaśmiała się nerwowo.

– I po co się zgrywasz?

– Tak dla zabawy. Po mojemu sprawa jest bardzo prosta – skwitował. – Wystarczy sprawdzić, dokąd prowadzą te ślady – dodał z nutą ironii. – No i co pani na to, pani inspektor?

Lubiła się z nim przekomarzać.

– Ślady urywają się na parkingu – odparła.

– A więc miał wspólnika – podsumował konspiracyjnym szeptem. – Ktoś przyjechał po niego autem.

Joanna wzruszyła tylko ramionami.

– To jakiś wariat albo samobójca. Albo jedno i drugie. Jak myślisz?

– Nie mam pojęcia, co się działo w jego głowie – odparła. – Wiem tylko, że szuka go cała miejscowa policja, na razie bez rezultatu. – Przerwała na chwilę, po czym dodała: – A do tego żona wcale nie wydaje się przejęta jego zniknięciem… – Zamyśliła się, przekrzywiając głowę na bok. – Zawsze mnie to krępuje, kiedy policja martwi się bardziej niż rodzina ofiary – przyznała, smakując jedzenie. – Pani Selkirk wygląda mi raczej na wesołą wdówkę.

– A więc już zakładasz, że facet nie żyje? – spytał Matthew, podnosząc wzrok.

Joanna polała swoją porcję sosem sojowym.

– Nic innego nie przychodzi mi do głowy. W domu go nie ma, przyjaciół miał niewielu, a żona twierdzi, że własny syn go nienawidził. Facet był chory, noce są teraz mroźne, a on wyszedł na dwór w samej piżamie. Podejrzewamy, że to porwanie – dodała. – Ustaliliśmy już kierunki śledztwa: musimy dotrzeć do auta, które zabrało go z parkingu, i ustalić, czy dzwonił do kogoś ze szpitala. – Wzięła głęboki oddech. – Jeśli tak, to pewnie do znajomego albo po taksówkę. Każde śledztwo składa się z zagadek. Nie wszystkie udaje się wyjaśnić do końca, ale może przy odrobinie szczęścia rozwiążemy chociaż część z nich. Trzeba jeszcze tylko znaleźć zwłoki, żebyś ty też miał co robić – dodała z uśmiechem. – Od jutra zaczniemy przeszukiwać teren za miastem, rzekę i kanał.

– Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo się tym przejmujesz, skoro nikt inny się o niego nie martwi – rzekł Matthew, nalewając wino do kieliszków.

– Bo na tym polega moja praca – odparła, patrząc na niego w zamyśleniu. – A poza tym mam jakieś dziwne przeczucie, że to dość nietypowa sprawa. Za dużo odstępstw od normy – dodała. – Jest jeszcze inny powód, którego na pewno nie zrozumiesz.

– Daj mi szansę – poprosił, przysuwając się bliżej.

– Chodzi o to, że… – zaczęła. – E, to trochę głupie.

– No, wykrztuś to wreszcie.

– Dręczy mnie to, że byłam wtedy tak blisko – wyjaśniła powoli. – Leżałam w sali piętro wyżej. – Zerknęła na niego. – Ale ty i tak nie zrozumiesz, prawda?

Zaśmiał się.

– Powiedzmy, że rozumiem – odparł, a Joanna postanowiła nie wracać do tematu.

Przez chwilę jedli w milczeniu.

– Podobno o zmarłych nie należy mówić źle – odezwała się nagle.

– Chodzi ci o to, co powiedziała jego żona?

– Właśnie.

– Może po prostu wierzy, że jej mąż ciągle żyje.

Joanna pokręciła głową.

– No dobrze, ale czemu to cię tak gryzie? Co ona takiego powiedziała? – spytał, patrząc na nią.

– Spytałam ją, czyjej mąż miał kogoś na boku, a ona na to, że nawet podczas miesiąca miodowego mu nie stawał. Okropne, prawda?

W pokoju zapadła cisza. Matthew obracał w dłoni kieliszek z winem, wpatrzony w jego żywy, rubinowy kolor.

– A my? Kiedy pojedziemy na miodowy miesiąc? – spytał nagle swym swobodnym, zaczepnym tonem.

Gdy na niego spojrzała, natychmiast oderwał wzrok od kieliszka i popatrzył jej prosto w oczy. Oboje mieli chłodny wyraz twarzy.

Tym razem zabrakło jej słów. Nie umiała zbyć tego pytania żartobliwą ripostą, więc spuściła smutno głowę i oboje wrócili do jedzenia, od czasu do czasu wymieniając tylko zdawkowe uwagi. Cały nastrój wieczoru nagle prysł. Wtedy Matthew poruszył mniej ryzykowny temat: czy są jakiekolwiek szansę, by Selkirk odnalazł się żywy.

– Mówiłam ci już, że podejrzewamy porwanie. Mike nie ma co do tego wątpliwości, a ja się z nim zgadzam.

– Czyżby nasz Tarzan powiedział wreszcie coś mądrego? – zdziwił się Matthew, wykrzywiając usta.

– Och, daj spokój – zganiła go. – Po co ta złośliwość? Mike był dziś moim osobistym szoferem, woził mnie przez cały dzień. To on uznał, że Selkirk prawdopodobnie już nie żyje, i tu się z nim zgadzam – dodała. – Niestety, nikt nie będzie go opłakiwał, bo Selkirk nie należał do sympatycznych ludzi.

Wspomniała o tym, że Sheila Selkirk trzyma zdjęcia rodzinne w szufladzie, bo Jonathan tak bardzo nienawidził syna, że nie chciał nawet widzieć zdjęć jego córki, a swojej trzyletniej wnuczki.

– To takie śliczne dziecko – dodała.

– A ja myślałem, że nie przepadasz za dziećmi – rzucił nieco ironicznym tonem, który znów ją ostudził.

Czuła, że tym razem musi zareagować.

– Nie, nie przepadam – odcięła. – Mówię tylko, że Selkirk ma śliczną wnuczkę.

Matthew pokiwał głową.

– To dziwne – rzekł, zamyślony.

– Co? – spytała, podnosząc wzrok.

– Skąd u niego ta nienawiść do własnego syna?

Joanna starannie zebrała widelcem z talerza resztki prażynek krewetkowych.

– Rodzice mogą nienawidzić dzieci z różnych powodów – odparła po chwili.- Jedni podejrzewają, że dziecko nie jest ich, inni czują zazdrość, jeszcze inni widzą w nim swoje własne słabości, a poza tym dzieci potrafią być naprawdę okrutne.

Jednak żadne z nich nawet nie wspomniało o Eloise. Przez ostatni rok, odkąd Matthew wyprowadził się z domu, Eloise stała się tematem tabu. Matthew jeździł do niej co drugi weekend, ale rzadko o niej mówił, bo taka rozmowa zawsze kończyła się kłótnią. Starał się, by Joanna nie zapomniała o istnieniu jego córki, lecz już na sam dźwięk jej imienia Joannie jeżył się włos na karku. Może dręczyło ją poczucie winy, że zabiera dziecku ojca, a może nienawidziła Eloise za jej uderzające podobieństwo do Jane.

Matthew uprzątnął stół, naczynia włożył do zmywarki i usiedli, by dokończyć wino. Była jedenasta. Nagle wyciągnął rękę i dotknął gipsu.

– To dla nas wielka szansa – zaczął. – Może ten twój wypadek miał być dla nas jakimś znakiem.

Joanna domyślała się już, co Matthew chce powiedzieć.

– Mogłabyś sprzedać ten dom i zamieszkać u mnie – ciągnął, rozglądając się dokoła. – A po moim rozwodzie kupilibyśmy sobie jakiś własny kąt.

Na jego twarzy malowała się stanowczość. Joanna uświadomiła sobie, że Matthew zaplanował to już wcześniej, a jej wypadek okazał się dobrym pretekstem, by wreszcie poruszyć ten temat. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Kocham go, przyznała w duchu, ale czy naprawdę jestem gotowa się z nim związać? Zdawała sobie sprawę, że wtedy musiałaby dzielić swój czas między pracę a Matthew, a jakieś złe przeczucie podpowiadało jej, że jedno wykluczałoby drugie. Popatrzyła na niego niepewnie.

Przysunął się bliżej i objął ją ramieniem.

– Tak będzie najlepiej dla nas obojga, Jo – przekonywał ją. – Proszę cię, zgódź się. Wiesz przecież, że sama nie dasz sobie rady. Gips zdejmą ci dopiero za dwa miesiące. Mamy teraz niepowtarzalną okazję, by zacząć wszystko od nowa – dodał stanowczo z poważną miną.

Joanna dobrze go znała i wiedziała, że kiedy Matthew już coś postanowi, to nie sposób go od tego odwieść.

– Kocham cię, Jo – powiedział głosem ściszonym prawie do szeptu, wpatrując się w nią bez mrugnięcia.

Poczuła suchość w ustach i przełknęła ślinę.

Zapadła chwila milczenia, po czym Matthew odsunął się.

– Rozumiem – rzucił. – A przynajmniej tak mi się wydaje.

Przez resztę wieczoru siedzieli zakłopotani, a o północy Matthew wyszedł. Tę noc miał spędzić w ogromnym domu znajomego, gdzie od dawna wynajmował całe ostatnie piętro.

Joanna położyła się do łóżka przygnębiona i zrezygnowana, ale po środkach znieczulających od razu zasnęła i spała jak zabita. «

Rano, przed ósmą, rozległo się głośne pukanie do drzwi. To był Mike. Otworzyła mu, owinięta białym szlafrokiem.

Ziewnęła, przeciągając się.

– Dzięki, że przyjechałeś – rzuciła. – A skoro jesteś taki szybki i punktualny, to zdążysz jeszcze zaparzyć nam kawę – dodała przyjaźnie, widząc jego skrępowanie.

Wtedy wszedł za nią do środka.

Idąc schodami na górę, odwróciła głowę.

– No i co? Znaleźli go? – zawołała.

– Nie – padła odpowiedź, a zaraz potem rozległ się szum nalewanej do czajnika wody. – Nasi ludzie przesłuchali wszystkich taksówkarzy i okazuje się, że tamtej nocy żaden go nie wiózł.

Joanna pobiegła szybko się umyć, ubrać i uczesać. Zdążyła nawet nałożyć lekki makijaż. Zeszła na dół, usiadła przy stole naprzeciwko Mike’a i upiła łyk kawy.

– Po mojemu facet wpadł do kanału – orzekł Mike. – Chyba powinniśmy wysłać tam kilku nurków.

– To jakieś siedem kilometrów od szpitala. Trzeba będzie przeszukać ten kanał.

Po chwili wyszli i wsiedli do samochodu.

– Nie wiedziałem, czy mam przyjechać – odezwał się Mike. – Myślałem, że może Levin cię podrzuci. Widziałem wczoraj przed twoim domem jego auto – dodał.

– Siedział tu do późna – odparła, rzucając mu gniewne spojrzenie. – A zresztą to chyba nie twój zakichany interes.

Przez całą drogę oboje już milczeli.

Nadinspektor Arthur Colclough czekał na nich w drzwiach. Szczęki mu drgały jak u buldoga.

– Dzwoniłem do was – zakomunikował. – Ruszajcie zaraz do Gallows Wood. Chyba się znalazł.

– Kto? Selkirk? – spytali jednocześnie.

– Na to wygląda – przytaknął.

Niewielki lasek Gallows Wood znajdował się za jednym z nowych osiedli. Do tej pory nie przysparzał policji większych problemów niż inne dzikie zamiejskie tereny – lasek upodobali sobie pijacy, młodzi uciekinierzy i zakochane pary, ale ostatnio jakaś spółka ekologiczna zainteresowała się tamtejszym siedliskiem borsuków i wykupiła od miasta kawałek ziemi na tym terenie.

Gdy Mike włączył silnik, Joanna spojrzała na niego zasępionym wzrokiem.

– W życiu nie spodziewałabym się, że znajdą go na takim odludziu – rzekła. – To ładne parę kilometrów stąd.

– Widocznie ktoś wywiózł go samochodem.

– Zaraz, przecież tam można dojść pieszo na skróty – przypomniała sobie. – Od osiedla przez teren starej fabryki biegnie ścieżka. – Zmarszczyła czoło w zamyśleniu. – Tylko czy w takim stanie facet rzeczywiście dałby radę przejść boso dwa kilometry przez to ciemne pustkowie?

Mike posłał jej zaciekawione spojrzenie.

– Sam nie wiem. Ale zaczekaj, zaraz wszystkiego się dowiemy. – Włączył syrenę, dodał gazu i za jakieś pięć minut byli już na miejscu.

Stały tam dwa inne wozy policyjne z błyskającymi kogutami. Mike zaparkował tuż za nimi i skręcił szybę.

– Gdzie ciało? – spytał jednego z funkcjonariuszy.

– Tam – odparł policjant, wskazując palcem w stronę lasku. – Trzeba przejść przez furtkę i pójść tą ścieżką. Leży na polanie – dodał.

Jego pobladła twarz zdradzała, że widok trupa był dla niego dużym szokiem.

– Pan go znalazł? – spytała Joanna.

– Tak, pani inspektor.

– To świetnie – rzuciła. – Dobra robota. Całe szczęście, że nie leżał tam dłużej.

Funkcjonariusz skinął głową, a Mike i Joanna wysiedli z wozu i rozejrzeli się. To był uroczy zakątek, wart inwestycji spółki ekologicznej. Latem na pewno rozbrzmiewał tu śpiew ptaków, a w długie, jasne wieczory harcowały borsuki, lecz o tej porze roku, gdy słońce skryło się pod grubą warstwą szarych chmur, było tu ponuro i dżdżyście.

– W sumie to facet wybrał sobie dobre miejsce – przyznała Joanna, wodząc wzrokiem po zmokłych liściach zarośli jeżynowych i po znikającej wśród nich ciemnej wstędze ścieżki.

– Rzeczywiście, to prawdziwy raj dla samobójców – zgodził się Mike.

– Cholernie przykra sprawa – rzuciła jeszcze Joanna, gdy przeciskali się przez furtkę.

Mike przeskoczył jakiś słupek. Zerknęła na niego.

– Samobójstwa strasznie mnie dołują – dodała, wciągając głęboko powietrze. – To tak, jakby jeden człowiek miał przeciwko sobie cały świat. A jeszcze bardziej dobija mnie to, że przeważnie to my znajdujemy jego ciało.

– Ten przynajmniej miał poczucie humoru – zauważył Mike, próbując ją pocieszyć. – Specjalnie wybrał Gallows Wood. Czyli las wisielców… Domyślasz się już, jak ze sobą skończył?

Pokiwała głową.

Oboje nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo się mylą.

Ciężkie krople deszczu kapały z drzew, rozpryskując się wokoło, gdy przedzierali się wśród zarośli. Niespodziewanie na niebie zajaśniało wrześniowe słońce, oblewając okolicę bladym, iluzorycznym światłem. Lasek był niewielki, a wiodąca na polanę wąska, błotnista ścieżka kluczyła wśród gęstych zarośli. Joanna zerknęła na swoje buty.

– Piekielne błoto – mruknęła. – Przez ten gips nie dam rady ich wyczyścić.

Mike odwrócił głowę.

– To może Levin ci je wypomaduje?

Spiorunowała go wzrokiem.

Po paru minutach dotarli wreszcie na polanę. Rozejrzeli się dookoła: zaszyta wśród drzew polana była niewidoczna od strony drogi i pobliskiego osiedla. Tam, gdzie ścieżka skręcała ostrym łukiem w prawo, dostrzegli grupkę policjantów, otaczających nienaturalnie zwinięte zwłoki w niemodnej, pasiastej piżamie.

Oboje przyśpieszyli kroku, a Joanna wzięła głęboki oddech.

Mężczyzna leżał na boku, odwrócony tyłem tak, że wyraźnie widać było jego kark. Pod krótko ściętymi włosami widniał wlot kuli, przypominający ślad po przypaleniu. Ręce miał związane z tyłu.

Joanna podeszła bliżej, przygotowana na potworny widok i pochyliła się nad martwym mężczyzną. Kula wyleciała przez usta i doszczętnie zmasakrowała mu twarz. Nagle Joannie zrobiło się niedobrze.

– Jasna cholera – szepnęła.

Z położenia ciała wynikało, że zabójca związał mu ręce, rzucił go na kolana, przystawił mu lufę do karku i wystrzelił śmiercionośną kulę. Joanna zmusiła się, by obejrzeć zwłoki z czysto zawodowego punktu widzenia: Jonathan Selkirk leżał w samej piżamie, jego poranione stopy krwawiły, a w jednej tkwił długi, czarny kolec. Z oderwanej od kroplówki żyły wciąż sączyła się krew, a na skórze wokół nakłucia widniał ogromny siniec. Joanna uznała w duchu, że bez względu na to, jakim człowiekiem był za życia Jonathan Selkirk, na pewno nie zasłużył sobie na tak żałosny koniec.

– Dopilnuj, żeby wezwali Matthew – rzuciła do Mike’a przez ramię.

W odpowiedzi prychnął niecierpliwie.

Po chwili zaczęli się schodzić inni funkcjonariusze, niosąc ze sobą niezbędny sprzęt. Rozłożyli nad ciałem plastikowy namiot i taśmą oznakowali ścieżkę. Dziesięć minut później zjawił się fotograf, a wkrótce po nim Matthew.

Natychmiast podszedł do Joanny.

– Dobrze, że wreszcie go znaleźliście – zaczął, podchodząc do niej i przyglądając się bacznie jej twarzy. – Jesteś strasznie blada. Mówiłem ci, że powinnaś trochę odpocząć.

– Dostał strzał w tył głowy – rzuciła chłodnym, oficjalnym tonem.

Matthew zagwizdał cicho.

– Strzał w tył głowy – powtórzył. – Tego się nie spodziewałem.

– My też nie – odparła, wzdrygając się lekko. – Ma rozwaloną całą głowę – dodała.

Wzruszył ramionami.

– Domyślam się – odrzekł. – Broń to paskudna rzecz, wyrządza więcej szkód, niż nam się wydaje. Niektórzy sądzą, że pocisk zostawia tylko niewielki, okrągły otwór. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że taka mała kula potrafi rozerwać ciało na strzępy. Przepraszam, kochanie – dodał, spoglądając na jej kredowo białą twarz. – Na pewno dasz sobie radę?

Skinęła głową.

– Ktoś związał mu z tyłu ręce – szepnęła. – Ma na sobie tę samą piżamę, w której opuścił szpital, i jest bez butów – dodała, przełykając ślinę. – W stopę wbił mu się kolec. Musiało go boleć jak cholera.

– Ale to nic w porównaniu z tym, co czekało go potem – zauważył sucho, zerkając na leżące nieopodal ciało. – Strasznie cię przepraszam. Wybacz, że jestem taki gruboskórny, ale chyba właśnie dlatego dostałem tę robotę – dodał, siląc się na swój stary dowcip.

Przyklęknął nad martwym mężczyzną, otworzył swoją czarną torbę i wyjął gumowe rękawice. Po chwili podniósł głowę i rozejrzał się.

– Mózg rozprysł się w promieniu paru metrów – orzekł. – Pobierzcie próbki – dodał, zerkając na wlot kuli. – Hmm – mruknął, marszcząc czoło. – To. mi wygląda na krótką broń palną. W życiu bym nie pomyślał, że taki drobiazg może wywołać tak rozległe uszkodzenia. To musiał być zawodowiec.

Joanna stała obok w milczeniu, zadowolona, że Matthew wyraził na głos jej przeczucia. Raz jeszcze zerknęła na zwłoki, a potem na Mike’a. Z jego twarzy wyczytała, że myśli o tym samym.

– Kaliber ustalimy podczas sekcji – oznajmił Matthew, dotykając palcem wlotu kuli. – Chciałbym go jeszcze dokładnie zbadać. Poparzona skóra wskazuje na to, że ktoś przystawił mu lufę do głowy – dodał, podnosząc wzrok na Joannę. – Wiadomo już, że to Selkirk?

Pokiwała głową.

– Wszystko na to wskazuje – rzuciła z uśmiechem, przyglądając się jego pracy. – Ilu facetów w średnim wieku biega po mieście w samej piżamie? – dodała, zerkając na krwawiącą rękę denata. – Zwłaszcza z raną po zerwanej kroplówce.

Matthew tymczasem zajął się związanymi rękami trupa. Oglądał je przez chwilę, po czym przewrócił ciało na plecy, przyjrzał mu się uważnie, aż wreszcie wyprostował się.

– Na pierwszy rzut oka wydaje mi się, że ciało pozostawiono tu w poniedziałek w nocy albo we wtorek wcześnie rano. Niewykluczone, że ktoś przywiózł go tu prosto ze szpitala i zastrzelił w ciągu jakiejś godziny od chwili porwania – dodał, ściągając rękawice. – Więcej szczegółów wykaże sekcja, ale najpierw trzeba go oficjalnie zidentyfikować.

Zauważył zdziwioną twarz Joanny.

– Jak to, zidentyfikować?

– No, wiesz przecież, o co mi chodzi – rzucił. – Skończył pan już? – spytał fotografa. – Dobrze, w takim razie zabierzcie go stąd. Skontaktuję się z koronerem i jeszcze dziś po południu przeprowadzimy sekcję. Może być, Joanno?

Przytaknęła ruchem głowy.

Gdy ekipa zajęła się ciałem Selkirka, Matthew podszedł do Joanny i dotknął jej ramienia.

– Jo – zaczął. – Mam nadzieję, że wszystko sobie przemyślałaś i podjęłaś już decyzję.

Dobrze wiedziała, co miał na myśli, i celowo zignorowała jego słowa.

– A więc to nie było zwykłe zabójstwo, co? – spytała oficjalnym tonem.

Ludzie z ekipy ułożyli zwłoki Selkirka na noszach i przykryli białym prześcieradłem.

– Jasne, że nie – odparł, przestępując z nogi na nogę. – Co prawda, nie znam tego z doświadczenia, ale słyszałem to i owo o takich zabójcach, a ten musiał być zawodowcem. To mi wygląda na zleconą robotę – dodał, zamyślony. – Węzły nadgarstkach są mocne i precyzyjnie zawiązane. Najwyraźniej ktoś porwał go z szpitala. Nie rozumiem tylko, dlaczego Selkirk nie protestował. Mógł przecież krzyczeć.

– Chyba że porywacz przez cały czas trzymał mu pistolet przy głowie.

Matthew przeczesał palcami włosy i spojrzał na Joannę, zaniepokojony.

– Właśnie – przyznał. – To całkiem możliwe. Porywacz wszedł niezauważony, przystawił mu broń do głowy, pozrywał wszystkie rurki, wyrwał kroplówkę i wyprowadził Selkirka na parking. Tam wepchnął go do auta i wywiózł tu, na odludzie. Związał mu ręce, pchnął go na kolana i rozwalił mu łeb.

Joanna zamrugała, przejęta brutalnością jego słów, ale w duchu musiała przyznać mu rację: ta wersja była zgodna z prawdą.

– Tylko kto go tak urządził? I dlaczego?

Posłał jej szeroki uśmiech.

– Ja już zrobiłem swoje – odparł. – Reszta to już twoja działka, skarbie.

Pozostało więc jeszcze oficjalne zidentyfikowanie zwłok…

Joanna siedziała naprzeciwko Arthura Colclougha, a Mike stał oparty o drzwi. Na pulchnej twarzy nadinspektora malowała się powaga. Joanna zdała mu relację, nie szczędząc drastycznych szczegółów.

– Tylko jak go zidentyfikować, skoro kula oderwała mu całą twarz?

– No, niezupełnie – zaprotestowała. – Coś tam z niej jeszcze zostało.

Colclough pokiwał głową.

– Chcę sprowadzić jego syna – dodała Joanna – żeby oszczędzić żonie tego makabrycznego widoku

Nadinspektor wykrzywił usta.

– Po co? Przecież sama mówiłaś, że nie przejęła się zaginięciem męża – zauważył, przeglądając wstępny raport.

– No, niby tak, ale… – przerwała niepewnie.

Łatwo mu mówić, skoro nie widział zwłok, pomyślała.

– Oto cała Piercy. Zawsze martwi się za innych – podsumował. – I za to właśnie cię lubię – zerknął na nią z ukosa. – Niestety, ta żona jest jedną z głównych podejrzanych, sama chyba rozumiesz.

– Tak jak jego syn – dorzuciła. – Ale nie można zaraz mordować kogoś za to, że nie pozwala trzymać na widoku rodzinnych fotografii.

– To mógł być efekt głęboko zakorzenionej nienawiści – zauważył, grożąc jej palcem. – Uważaj, Piercy, bo nie wiesz, co między nimi zaszło. Może nienawidziła go przez całe łata, aż wreszcie coś w niej pękło i uznała, że nadszedł właściwy moment, by go ukarać.

Ale Joanna powoli, z namysłem, pokręciła głową.

– Szkoda, że nie widział pan ciała. To nie wyglądało na zemstę z czystej nienawiści. Zabójca wywiózł go na odludzie i zastrzelił z zimną krwią. Odwalił kawał profesjonalnej roboty – żadnych ran czy śladów pobicia. Zresztą sekcja zwłok wszystko nam wyjaśni – dodała.

Colclough skinął głową.

– Dobrze, w takim razie co dalej?

Joanna wstała z miejsca.

– Jadę po Justina Selkirka. Pracuje w miejscowej szkole.

– Jest nauczycielem?

– Tak. Podobno to szkoła specjalna.

– Rozumiem. A jak twoja ręka? – spytał troskliwie. – Chyba już tak bardzo nie boli?

– Nie, ale ten gips strasznie mi dokucza. Na szczęście sierżant Korpanski jest doskonałym szoferem.

Mike chrząknął zaraz i oboje spojrzeli na niego, rozbawieni. Colclough pokiwał jeszcze głową, co oznaczało jakby zgodę na przedwczesny powrót Joanny do pracy po wypadku.

– A skąd ci przyszło do głowy, że to zawodowiec, Piercy? – zawołał za nią, gdy była już w drzwiach.

– Słucham?

– Mówiłaś, że zabójca odwalił kawał profesjonalnej roboty.

– To się okaże po sekcji zwłok – odparła.

Patrzył na nią ponurym wzrokiem i od razu domyśliła się, że nie o taką odpowiedź mu chodziło.

– Wszystko wskazuje na zlecone zabójstwo – dodała niechętnie. – Naprawdę solidna robota, nawet po węzłach na nadgarstkach widać, że drań zna się na rzeczy.

Długi, kręty, zadbany trakt prowadził do uroczej, starej posesji, w której mieściła się szkoła specjalna dla dzieci umysłowo upośledzonych. Przed wejściem stało kilka furgonetek, a część budynku otoczona była rusztowaniem. Podjeżdżając bliżej, Joanna i Mike minęli jakiegoś robotnika, który pchał taczkę z cementem.

– Współczuję tym, którzy muszą dbać o tak wielką posiadłość – odezwała się Joanna.

Mike uśmiechnął się półgębkiem.

– Szkoda tylko, że te dzieciaki nawet nie zdają sobie sprawy, co się dla nich robi w tym kraju.

W odpowiedzi wzruszyła ramionami.

– To mi przypomina dom spokojnej starości – ciągnął Mike. – Staruszkowie mieszkają w prawdziwych pałacach i nawet nie wiedzą, co się wokół nich dzieje.

– I cóż z tego? – Posłała mu szeroki uśmiech. – Może sam trafisz na starość do takiego pałacu – dodała, spoglądając na niego. – Na litość boską, żyjemy w cywilizowanym świecie. To chyba dobrze o nas świadczy, że troszczymy się o tych, których los nie oszczędza. Powinieneś okazać im trochę serca.

– Ale ja nic do nich nie mam – zaprotestował. – Tylko nie mogę patrzeć, jak moje podatki idą na marne.

– No wiesz! Przecież sam się utrzymujesz z podatków – rzuciła z przekąsem. – I niejeden podatnik też pewnie narzeka, że to strata pieniędzy.

– W porządku, jeden zero dla ciebie – burknął.

Gdy parkował wóz przed szklanymi drzwiami, natychmiast wyszła z nich jakaś wysoka kobieta.

– Policja – rzuciła Joanna, pokazując odznakę. – Szukamy Justina Selkirka.

– Właśnie prowadzi zajęcia – odparła kobieta uprzejmym, lecz stanowczym tonem.

Mike zrobił krok naprzód.

– Zaczekamy – oznajmił.

Kobieta zmierzyła go wzrokiem.

– Pewnie jakieś złe wieści, co? – spytała. – Jego ojciec się znalazł?

Mike skinął głową.

– W takim razie proszę za mną.

Na korytarzu rozbrzmiewały jakieś głośne krzyki. Trudno było określić, czy ta bezładna kakofonia dźwięków to śmiech, płacz, czy może wrzask przerażonych dzieci.

Kobieta spojrzała na funkcjonariuszy.

– Właśnie śpiewają – wyjaśniła spokojnie.- To w ramach leczenia. Śpiew daje świetne efekty terapeutyczne – dodała z entuzjazmem, uśmiechając się radośnie. – A one uwielbiają śpiewać.

Mike zaklął tylko pod nosem.

Gdy zbliżyli się do obdrapanych dębowych drzwi z okratowaną szybą, kobieta zajrzała do środka, po czym zapukała i nacisnęła na klamkę.

W sali na podłodze siedziało ośmioro dzieci, które poruszały bezładnie rękami i darły się wniebogłosy.

Pośrodku siedział drobny, szczupły, łysiejący mężczyzna. Miał splecione dłonie i podobnie jak jego podopieczni wykonywał rękami dziwne ruchy, ale nie krzyczał. Był tak zajęty, że nawet nie zauważył, jak weszli.

– Panie Selkirk… Justin – odezwała się kobieta surowym tonem. – Policja do ciebie.

Poderwał się, przerażony, ale stracił równowagę i lekko się zachwiał. Zgromadzone wokół niego dzieci wciąż poruszały rękami, wydając z siebie dziwne odgłosy.

– Chodzi o mojego ojca, tak? – spytał, przejęty. – Znaleźliście go?

Joanna przytaknęła ruchem głowy, zastanawiając się w duchu, jak ten wątły człowiek zniesie widok zmasakrowanych zwłok ojca, które czekały na niego w prosektorium.

Justin Selkirk, wyraźnie zmartwiony, podszedł bliżej.

– Co się stało? – zapiszczał nerwowo. – Czy to coś poważnego? – dodał, patrząc na nich spod drgających powiek.

– Może lepiej wyjdźmy – zasugerował Mike.

– Zostaw dzieci, Justin. Ja ich przypilnuję. Tylko o nic się nie martw – uspokajała go kobieta, jakby był małym dzieckiem.

Spojrzał na nią z wdzięcznością.

– Dzięki, LouLou.

Mike parsknął znacząco, a Joanna od razu odgadła jego myśli: imię LouLou zupełnie nie pasowało do tej kobiety.

Gdy wyszli na korytarz, Justin Selkirk złapał się za gardło.

– Muszę wiedzieć wszystko. Proszę niczego przede mną nie ukrywać -jęknął teatralnie. – Co z moim ojcem?

Joanna milczała wymownie.

– On nie żyje, prawda? – zakwiczał Justin Selkirk. – Nie żyje… O Boże, mój ojciec nie żyje. A jak to się stało?

Zachowywał się jak marny aktor w jakiejś kiepskiej sztuce. Gdyby odegrał tę scenę na jakimś castingu, to na pewno nie dostałby żadnej roli.

– Został zastrzelony – oznajmił szorstko Mike. – Właśnie go znaleźliśmy.

Justin zamrugał, po czym znów zaczął odgrywać dramat.

– O Boże – jęczał, chwytając się za głowę. – Mój ojciec… Czy to samobójstwo?

– Został zastrzelony, chyba pan słyszał – odfuknął Mike tonem pełnym niechęci.

Justin Selkirk spojrzał na niego i przeniósł wzrok na Joannę.

– Zginął od strzału – oznajmiła ściszonym głosem. – Tyle na razie wiadomo. Znaleźliśmy go dopiero parę godzin temu.

– Gdzie? – dociekał Justin.

– W Gallows Wood.

Zamrugał i zaśmiał się nerwowo.

– W Gallows Wood? – powtórzył piskliwym tonem.

– Zna pan to miejsce? – spytała Joanna, wyraźnie zaciekawiona.

– Tak… To znaczy, nie… Niezupełnie.

Oboje patrzyli na niego wyczekująco. Justin Selkirk przełknął ślinę.

– Czasem jeździmy tam z dziećmi obserwować przyrodę. Kiedyś nawet udało nam się zobaczyć borsuki – dodał z zadowoloną miną. – Bo wiecie państwo, ja należę do towarzystwa ochrony borsuków.

Mike westchnął głośno.

– Panie Selkirk – zaczęła powoli Joanna. – Potrzebny nam ktoś, kto oficjalnie zidentyfikuje ciało pana ojca.

– Zwykle robią to najbliżsi krewni – zapiszczał. – Powinniście poprosić moją matkę.

Joanna usłyszała za plecami pogardliwe prychnięcie Mike’a.

– Chodzi o to, że pana ojciec nie wygląda najlepiej – rzuciła ostro. – Dostał strzał w głowę. Chcielibyśmy oszczędzić tego pana matce.

Selkirk wyprostował swoją drobną sylwetkę.

– Rozumiem – odparł uprzejmie. – Czy mam to zrobić teraz?

Joanna skinęła głową.

– Zawieziemy pana do prosektorium. Chyba że woli pan jechać za nami swoim samochodem – dodała.

Selkirk przytaknął.

– Proszę chwilę zaczekać, powiadomię tylko LouLou.

Przez okratowaną szybę w drzwiach obserwowali, jak rozmawia z kobietą. Gdy objęła go ramionami, na jej twarzy malował się smutek.

Dzieci wyczuły, że stało się coś złego, bo zaraz zaczęły niemiłosiernie wyć jak fabryczne syreny na alarm. Justin przykucnął przy nich i przez chwilę coś do nich mówił. Jego słowa widocznie podziałały, bo wycie powoli ustało, a kilkoro dzieci zaczęło klaskać w ręce.

Justin wstał, rozejrzał się tęsknie po sali i podszedł do drzwi. Joanna i Mike odruchowo się cofnęli.

– Pojadę swoim samochodem – oświadczył. – Po drodze muszę jeszcze potem zajrzeć do matki.

Pracownicy prosektorium starannie ułożyli ciało Jonathana Selkirka na kamiennym katafalku, przysłaniając prześcieradłem dziurę w twarzy. Joanna uniosła rąbek materiału i ku swemu zdumieniu nie wyczytała z twarzy Justina Selkirka żadnych emocji.

– Tak, to mój ojciec – stwierdził. – Niech spoczywa w pokoju – dodał fałszywie smutnym tonem.

Stojący tuż za nim Mike zauważył, że Justin Selkirk nerwowo splata palce, a Joanna dostrzegła jego spocone czoło i strach w oczach. Wreszcie oderwał wzrok od ciała ojca i spojrzał na nią.

– No i co teraz?

– Teraz czeka nas mnóstwo roboty – odparła stanowczo. – Najpierw sekcja zwłok, potem dochodzenie – dodała, przypatrując mu się uważnie. – Jak pan myśli, komu mogło zależeć na jego śmierci?

Justin Selkirk wzdrygnął się gwałtownie.

– Sam nie wiem – zapiszczał. – Pewnie zabił go jakiś psychopata – dodał bez przekonania.

– Psychopata porwał pana ojca ze szpitala, wepchnął do auta, związał, wywiózł za miasto i załatwił strzałem w tył głowy – podsumował dosadnie Mike. – Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, panie Selkirk.

Justin zbladł nagle, jakby lada chwila miał zemdleć.

– A co z pogrzebem? – wyjąkał.

– Na razie trzeba z tym zaczekać – odparła Joanna. – Damy panu znać, gdy tylko prokuratura wyda pozwolenie. Poznaje pan tę piżamę? – spytała po chwili.

– Tak – odrzekł.

– Pana matka twierdzi, że kupiła ją zaledwie parę dni temu.

Selkirk wyraźnie się uspokoił.

– Często jeżdżę z mamą na zakupy – przyznał. – Mam z nią bardzo dobry kontakt – dodał, przestępując z nogi na nogę. – Czy mogę już iść? Muszę jeszcze zajrzeć do matki i do żony – oznajmił tonem grzecznego chłopca, który pyta, czy wolno mu wstać od stołu.

– Tak, to na razie wszystko – odparła Joanna. – Ale odwiedzimy pana w domu. Chcemy jeszcze porozmawiać z pana żoną.

– Ale po co?

– Panie Selkirk – zaczęła cierpliwie Joanna. – Im więcej się dowiemy o pana ojcu, tym szybciej ustalimy, komu zależało na jego śmierci.

Selkirk podszedł bliżej.

– Mnie na pewno nie – zapewnił. – Bardzo kochałem ojca, a on mnie uwielbiał – dodał obronnym tonem.

Nie patrząc na Mike’a, Joanna potrafiła sobie wyobrazić, jaką ma minę. Justin Selkirk spojrzał jeszcze po ich twarzach i szybkim krokiem wyszedł z prosektorium.

Po jego wyjściu Mike dał upust swojej złośliwości. Przyłożył dłonie do twarzy, imitując kaczy dziób, i zaczął człapać dookoła z pośladkami wypiętymi w kaczy kuper.

– Chodzę z mamusią na zakupy – przedrzeźniał falsetem. – O rany, co za łajza – dodał z pogardą.

– Tak się składa, że ta łajza jest wzorowym mężem i ojcem – zauważyła Joanna, unosząc palec.

– No cóż, widocznie pozory mylą – podsumował Mike.

– Właśnie – odparła. – Dlatego lepiej nie oceniaj innych zbyt pochopnie.

Wzruszył ramionami.

– Ja tylko słucham głosu intuicji, Joanno – odparł, posyłając jej szeroki uśmiech. – Wiem, jak bardzo cenisz sobie intuicję. Po mojemu facet nienawidził ojca za to, że ten posłał go do szkoły z dala od domu. Ta nienawiść trwała przez całe lata, a że syn sam nie był zdolny posunąć się do morderstwa, więc kogoś wynajął.

Spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem.

– Naprawdę myślisz, że to on?

Przytaknął ruchem głowy.

– Wszystko na to wskazuje. Pierwszy raz widzę, żeby ktoś na wiadomość o śmierci ojca odgrywał taki teatr – dodał. – Co za żałosna kreatura.

– Po co zaraz podejrzewać go o nienawiść? Może Justin po prostu nic do ojca nie czuł i udawał tylko po to, by ukryć swoją obojętność? – zauważyła ostrożnie Joanna.

– Wielka mi różnica!

– Sam dobrze wiesz, że obojętność rzadko kiedy prowadzi do morderstwa, nawet przez wynajęcie płatnego zabójcy- zauważyła. – Za to nienawiść jak najbardziej.

Mike prychnął niecierpliwie, zerkając w stronę przykrytych płótnem zwłok.

– Wcale nie byłbym tego taki pewien – odrzekł. – No, to jak? Mam zaczekać tu na ciebie czy wolisz zostać sam na sam z Levi-nem?

– Będzie tu jeszcze paru ludzi z ekipy śledczej i faceci z prosektorium – zakomunikowała, kręcąc głową. – Możesz jechać ha komendę, Mike; poproszę Matthew, żeby później mnie odwiózł. Dowiedz się, co dziś robi Sheila Selkirk, bo chcę do niej zajrzeć po południu, a potem pojedziemy do szpitala spisać zeznania i ustalić, czy Jonathan Selkirk do kogoś telefonował – dodała, biorąc głęboki wdech. – Mam przeczucie, że to będzie twardy orzech do zgryzienia… chyba że Colclough odbierze mi sprawę – dodała, zaniepokojona.

– No, ale ja nie mam w tych sprawach wielkiego doświadczenia – przyznał nagle.

– Co masz na myśli, Mike? – spytała, wlepiając w niego wzrok.

– Tropienie płatnych zabójców – wyjaśnił.

Joanna pokiwała głową.

– Ja też nie. Profesjonalne zabójstwo to potworna robota. I myślę, że kosztowało to niezłą forsę. Ktoś był gotów słono zapłacić, byleby tylko pozbyć się starego Selkirka.

Matthew był jak zwykle w świetnym humorze. Lubił swoją pracę: uwielbiał wyzwania przy każdej sekcji zwłok, fascynowały go tajemnice, które odkrywał wtedy swymi wprawnymi rękami.

Zdążył już włożyć swój zielony kombinezon i rękawice i od razu chwycił za skalpel. Zaczekał, aż pracownik prosektorium zmierzył i zważył zwłoki, po czym zajął się wlotem kuli na karku denata.

– Cholernie potężny strzał – zauważył. – Nieźle rozwaliło mu łeb – dodał, zerkając na Joannę. – Znaleźliście już pocisk?

Skinęła głową.

– Dziewięciomilimetrowy, wystrzelony z krótkiej broni palnej – zakomunikowała z szerokim uśmiechem. – Zapakowaliśmy go i odesłaliśmy do laboratorium. Jeden z naszych ludzi, znawca broni palnej, twierdzi, że zabójca strzelał z pistoletu beretta 92F. Tyle że ta kula była jakaś dziwna.

– Doskonale – pochwalił ją Matthew. Oczy mu błyszczały z podziwu. – Pewnie zauważyliście na niej wgłębienie, co?

– Właśnie.

– To dlatego rozerwało mu twarz. A zebraliście z krzaków fragmenty mózgu?

– Jasne. Sporo się trzeba było nachodzić – odparła.

– Czytałem ostatnio artykuł jakiegoś amerykańskiego eksperta od broni palnej – zagadnął, przyglądając się, jak pracownik prosektorium piłą elektryczną rozcina czaszkę denata. – Facet pisze, że z próbki tkanki mózgowej ofiary można wyczytać, w jakiej odległości i pozycji stał zabójca, a nawet jakiego był wzrostu.

Joannie zrobiło się niedobrze.

– Wybacz – rzucił szybko. – No, a jak twoja ręka? – spytał wesoło.

– Nieźle – odparła. – Prawie już nie boli. Tylko to cholerstwo strasznie mi zawadza – dodała, stukając palcem w gips. – Inaczej już dawno zapomniałabym o tym wypadku. Ale ma też swoje dobre strony: ludzie okazują mi współczucie, no i mam osobistego szofera – za darmo!

– Cały dzień z Tarzanem? Nie nudzisz się?

– Nie – ucięła krótko. – Ale właśnie przed chwilą powiedziałam mu, że odwieziesz mnie na komendę, i odesłałam go do pracy.

– Nie ma sprawy – odparł, uśmiechając się czule, i objął ją ramieniem. – Tak się cieszę, że skończyło się tylko na złamaniu. Mogło być o wiele gorzej. Ale dzięki cudom nowoczesnej medycyny kości szybko się zrastają – dorzucił wzniosłym tonem.

– Chyba dzięki odwiecznym cudom natury – poprawiła go. – No, ale do rzeczy. Zobaczmy, jakie cuda odkryje przed nami nowoczesna medycyna sądowa – dodała, wskazując na zwłoki.

Matthew natychmiast zabrał się do pracy. Wyjął z czaszki mózg i położył na wagę.

– Brakuje jakichś dziesięciu procent – podsumował. – Pewnie znajdzie się w lesie… albo na podeszwach waszych butów- dodał, rzucając jej figlarne spojrzenie.

Przez chwilę w milczeniu oglądał mózg ofiary, po czym zagwizdał cicho.

– Aż trudno uwierzyć, że jedna mała kula może rozerwać człowieka na strzępy. Niby to tylko dziewięć milimetrów, ale wystarczy stępić czubek…

Joanna przyglądała mu się bez słowa. Silny zapach środków odkażających zawsze przyprawiał ją o mdłości.

Godzinę później Matthew podsumował wyniki sekcji:

– Śmierć nastąpiła w wyniku jednego strzału w podstawę mózgu – orzekł. – Zabójca wybrał idealne miejsce na ciele ofiary – dodał z błyskiem w oku. – Śmierć była natychmiastowa. Kula przecięła móżdżek i część tyłomózgowia.

– Błagam cię, oszczędź mi tego lekarskiego żargonu, Matthew, i mów językiem laików – przerwała mu.

– Potwierdzam to, co mówiłem ci w Gallows Wood – odparł. – Facet zna się na rzeczy, Joanno. – Przerwał, umył ręce i wytarł je dokładnie w papierowy ręcznik. – Zabójca jest fachowcem w swojej dziedzinie, podobnie jak ty i ja. Wykończył ofiarę jedną małą kulką – dodał poważnym tonem.

– Z jakiego pistoletu? Z beretty?

– Możliwe, ale głowy za to nie dam – odparł. – Wiem tylko, że użył krótkiej broni palnej kalibru dziewięciu milimetrów. Uszkodzenia głowy są tak rozległe, że nie było mowy o przeżyciu. To mi wygląda na szybką, skuteczną egzekucję.

Joanna zamrugała, patrząc, jak Matthew ogląda ręce denata.

– Ręce były związane porządną liną żeglarską, mocną i wytrzymałą. Zabójca był świetnie przygotowany. Związał mu ręce tak, że lina wrzynała się w skórę: najpierw zrobił węzeł ruchomy, założył mu na nadgarstki, a potem mocno zacisnął i zamocował. Selkirk nie miał żadnych szans się wyswobodzić. – Matthew odwrócił głowę i uśmiechnął się do Joanny. – A tak na marginesie – dodał – Selkirk cierpiał na martwicę mięśnia sercowego.

Popatrzyła na niego pytająco.

– Matthew, proszę cię, mów po ludzku.

– No wiesz, miał zawał – wyjaśnił beztrosko. – Poważna sprawa. Miał w tętnicy skrzep wielkości orzecha, co oznaczało pewną śmierć – dodał, zabierając się do spisywania wniosków z sekcji. – Wygląda na to, że ktoś, kto zlecił to zabójstwo, naraził się na niepotrzebny wydatek.

– Chwileczkę, Matthew, nie wiemy jeszcze, czy to było zlecone zabójstwo…

– Posłuchaj, Jo – przerwał jej. – Jesteś bystrą policjantką, a ja tylko zwykłym patologiem, który kroi trupy i rozpoznaje przyczyny zgonu, ale kto kogo zabił i dlaczego – to już twoja działka. To ty będziesz produkować się przed prokuraturą. Ja tu widzę robotę płatnego zabójcy, który brutalnie porwał śmiertelnie chorego pacjenta ze szpitala, wywiózł go do Gallows Wood i wpakował mu kulkę w łeb. Nigdy w życiu nie widziałem tak profesjonalnej roboty. A tobie, skarbie, pozostaje tylko ustalić, kto wziął za to forsę. Zastanów się, kim mógł być ten fachowiec bez cienia skrupułów. Ilu znasz płatnych zabójców, Joanno?

Podniosła na niego wzrok.

– Ani jednego – odparła.

Obwisła twarz nadinspektora Colclougha wyraźnie posmutniała, gdy Joanna przedstawiła mu wyniki sekcji zwłok.

– Coś mi się to nie podoba, Piercy – orzekł. – Spędziłem w Leek swoje życie od urodzenia, moja matka stąd pochodzi i odkąd sięgam pamięcią, zawsze żyło się tu spokojnie. – Przerwał, wstał z fotela i podszedł do okna.

Widok miał ciekawszy niż Joanna: z okna jego biura było widać całe miasto – wieżę kościelną, pomnik, wybrukowany rynek. Colclough obserwował ludzi przemykających po High Street, chowających się przed deszczem pod parasolami lub w drzwiach sklepów i kamienic.

– Leek to tradycyjne miasteczko – zauważył. – Miejscowi spędzają tu całe swoje życie – dodał, odwracając głowę, a Joanna dostrzegła w jego twarzy dawny, zatarty przez czas cień młodzieńczego idealizmu. – Tu zawsze żyło się bezpiecznie, choć niektórym może się to wydać nudne i staroświeckie. Znamy tu wszystkich miejscowych bandziorów i ich rodziny – dodał, posyłając Joannie słaby uśmiech. – Ale ty nie jesteś stąd, prawda, Piercy?

– Nie. Mieszkam tu dopiero od sześciu lat.

Skinął głową.

– No, to trzeba ci wiedzieć, że płatne zabójstwo to dla nas straszny szok. Ktoś, kto zleca zabójstwo za pieniądze, jest chyba gorszy od samego mordercy. Jonathan Selkirk to kawał drania, ale żeby wywlec człowieka ze szpitala i zastrzelić jak psa… – Na jego twarzy pojawił się smutek.

– Pan go znał, panie nadinspektorze? – spytała Joanna, zaciekawiona.

– Znam jego żonę – odparł, osuwając się na fotel. – Poznali się na studiach. Jonathan zawsze trzymał się na uboczu.

– To jego żona skończyła studia? – zdziwiła się Joanna.

– I to z wyróżnieniem. Była zdolniejsza od niego, tyle że nigdy nie pracowała w zawodzie. Zaraz po ślubie zrezygnowała z pracy i zajęła się domem. Mówię ci, Piercy, żal było patrzeć, jak ta zdolna kobieta marnuje się przy garach. Szkoda, że ich syn nie poszedł w ich ślady.

– A czemu zrezygnowała z pracy?

Colclough wzruszył ramionami.

– A bo ja wiem? Niektórzy mężczyźni wolą, żeby ich żony nie pracowały i zajmowały się domem. Możliwe, że Jonathan do nich należał. Zresztą i tak dobrze im się powodziło. Jego kancelaria świetnie prosperowała. Ale mówiąc między nami, Piercy – dodał niepewnie – Jonathan lubił mieć wszystko pod kontrolą i nie chciał, żeby żona zarabiała własne pieniądze. – Masywny podbródek zadrżał mu z wrażenia, gdy chwycił za długopis. – No dobrze, a teraz do rzeczy. Jak widzisz, ta cała sprawa trochę nas przerasta…

Tego się właśnie obawiała: że Colclough odbierze jej śledztwo.

– Ale panie nadinspektorze… – wyjąkała.

– To przerasta nas wszystkich – powtórzył. – I ciebie, i mnie – dodał po namyśle. – Takie przestępstwa są poważnym zagrożeniem, Piercy. Trzeba powiadomić regionalne służby bezpieczeństwa. Sam się tym zajmę. Muszę zadzwonić do paru osób – dodał, mrużąc oczy. – A ty, co zamierzasz dalej?

– Jeszcze dziś porozmawiam z żoną Selkirka – odparła.

– W porządku – rzucił. – Na razie jeszcze poprowadź to śledztwo.

Joanna od razu domyśliła się, co to oznacza.

Ceglana, georgiańska rezydencja nie zdradzała żadnych oznak żałoby. Wjeżdżając na teren posiadłości państwa Selkirków, Joanna i Mike dostrzegli oświetlone okna, których jasność ożywiała ten szary, wrześniowy dzień.

– Wygląda na to, że rodzinka świętuje – zauważył Mike.

– Bo może rzeczywiście mają co świętować.

– To mogliby chociaż dla przyzwoitości zaciągnąć te zasłony. W końcu straciła męża. Powinna chyba okazać trochę szacunku.

– Jak mi się zdaje, to nawet za życia nie darzyła go szacunkiem – skwitowała Joanna szeptem, gdy Mike parkował wóz tuż obok bordowego jaguara. – Czy ktoś już ją powiadomił?

– Oczywiście – odparł Mike. – Wcześniej było u niej paru naszych ludzi.

Obeszli jaguara, zaglądając przez szyby do wnętrza: auto było czyste, schludne i zadbane. Na tablicy rejestracyjnej widniał bieżący rok produkcji.

Zbliżając się do rezydencji, usłyszeli dobiegający z ogrodu dziecięcy śmiech. Popatrzyli po sobie, zaskoczeni.

– Coś mi tu nie pasuje – zauważyła Joanna. – Zupełnie jakbym trafiła pod zły adres.

Zaintrygowani rozbrzmiewającym śmiechem, zamiast do drzwi frontowych udali się do położonego za domem ogrodu. Na wielkim, zielonym trawniku leżały tu i ówdzie świeżo opadłe liście, a Sheila Selkirk w towarzystwie małej dziewczynki o słodkiej buzi Shirley Tempie starannie je wygrabiała. Przez chwilę Joanna i Mike obserwowali, jak babcia i wnuczka zgarniają mokre liście, usypując je w małe stosy. Ich szczególną uwagę przykuwało roześmiane, szczebioczące dziecko. Było śliczne jak z obrazka. Ubrane w purpurowy płaszczyk, zielone spodenki i maleńkie, czerwone kalosze, przypominało małego elfa. Biegało, śmiejąc się radośnie, potrząsając burzą złocistych loków i wyciągając rączki do góry, by schwytać porwane wiatrem liście. Wtedy Sheila Selkirk przerwała na chwilę, oparła się o grabie i nie zważając na rozrzucane przez wiatr liście, popatrzyła na dziecko jak zaczarowana. Ten widok przywołał Joannie w pamięci słynny obraz Madonny z Dzieciątkiem i stanowił uroczy kontrast dla brzydoty Gallows Wood – miejsca brutalnej egzekucji – i Joanna, bojąc się przerwać tę sielankę wiadomością o śmierci Jonathana Selkirka, stała w miejscu bez ruchu. Zerknęła tylko na Mike’a i zauważyła, że on też uległ urokowi tej wzruszającej sceny. Wreszcie odchrząknęła głośno.

– Dzień dobry, pani Selkirk – odezwała się.

I nagle czar prysł. Sheila Selkirk zesztywniała, a dziewczynka zamilkła, podbiegła do babci i chwyciła ją za nogi. Na jej twarzyczce malowały się nieufność i strach. Kobieta stała nieruchomo, jakby sparaliżowana.

– Dzień dobry, pani inspektor – odparła. – Spodziewałam się pani – dodała spiętym głosem, jakby czuła się winna.

Joanna zastanawiała się, dlaczego: bo miło spędza czas z wnuczką, czy może ma jakieś inne powody?

Sheila popatrzyła po twarzach funkcjonariuszy i dostrzegła na nich wyraz niezadowolenia.

– A co mam robić, pani inspektor? – spytała obronnym tonem. – Nie jestem hipokrytką. To jest mój lek na cale zło – dodała, gładząc dłonią niesforne loki dziecka. Jej wargi poruszały się nerwowo. – Mam siedzieć w domu i udawać żałobę? Przecież to bez sensu. Jonathan nie żyje, wiedziałam to od samego początku, gdy tylko zniknął ze szpitala – przyznała, siląc się na uśmiech. – Myliłam się tylko co do szczegółów. Myślałam, że to praca i kłopoty finansowe go wykończyły – przerwała, patrząc w dal na dwa sękate drzewa na końcu ogrodu. – Jonathan z natury był pesymistą. Podejrzewałam, że nie wytrzymał i odebrał sobie życie. Ale okazuje się, że się myliłam. Wasi ludzie już u mnie byli i wszystko mi powiedzieli – przyznała. Po jej twarzy przeszedł cień smutku. – Wiem już, że ktoś go zastrzelił. Justin przyjechał do mnie prosto z prosektorium. – Przełknęła ślinę. – Niczym mnie nie zaskoczycie – dodała, rzucając im śmiałe, wyzywające spojrzenie.

Ich uwagę odciągnęło dziecko, które uniosło rączki i zaczęło niecierpliwie ciągnąć babcię za płaszcz. Sheila Selkirk wzięła je na ręce.

– Mój ty najdroższy skarbie – powiedziała pieszczotliwym tonem, po czym podniosła wzrok. – Dziś rano przyjechała Teresa z Lucy, żeby mnie pocieszyć. Dobra z niej kobieta. – Postawiła dziewczynkę na ziemi i skierowała się w stronę domu, którego okna świeciły zapraszająco żółtawym blaskiem. – Jest w domu razem z Tonym. Proszę do środka, napijemy się herbaty. A ty, księżniczko, dostaniesz sok pomarańczowy – zwróciła się do dziewczynki.

Dziecko zachichotało i pobiegło ścieżką w podskokach, wołając za babcią. Weszli do środka tylnymi drzwiami. Mike rzucił Joannie zdziwione spojrzenie i od razu domyśliła się, o co mu chodzi: bestialskie morderstwo Jonathana Selkirka najwyraźniej wcale nie poruszyło jego rodziny. Zastanawiała się, czy to dlatego, że był aż tak podłym człowiekiem, czy może jego najbliżsi byli pozbawieni wszelkich uczuć. To skandal, pomyślała, tak się nie robi. Mogliby wykrzesać z siebie choć odrobinę żalu, nawet jeśli za nim nie przepadali.

Chwyciła Mike’a za ramię.

– Nie oceniaj jej tak surowo – szepnęła wbrew sobie. – Może kobieta po prostu umie zachować stoicki spokój.

Mike wzruszył tylko ramionami.

– Do diabła z takim spokojem – fuknął. – Mam tylko nadzieję, że gdyby jakiś drań wywiózł mnie do lasu i rozwalił mi mózg, to moja żona okazałaby więcej smutku!

Sheila weszła do kuchni, zdjęła małej Lucy kalosze, postawiła je przy piecyku i włożyła na małe stopki różowe kapcie.

– Chodź, kochanie – rzekła. – Pójdziemy poszukać mamusi i dziadka Tony’ego. – Dziewczynka wybiegła do holu, a Sheila Selkirk, Joanna i Mike ruszyli za nią.

Salon wyglądał teraz całkiem inaczej. Było tam jasno,, ciepło i przytulnie, a na pianinie stało mnóstwo rodzinnych fotografii z dzieciństwa, ślubów i innych okazji. Na jednej z nich Joanna rozpoznała Justina Selkirka z jakąś młodą, czarnowłosą kobietą, ale najwięcej było tam zdjęć małej Lucy. Joanna odniosła wrażenie, że Sheila Selkirk nagle odżyła i odnalazła sens i radość życia wśród rodziny i przyjaciół. Przyjrzała się uważniej, jednak nie dostrzegła ani jednej fotografii przedstawiającej ponurą twarz Jonathana Selkirka z drobnym, krótko przystrzyżonym wąsem.

W salonie przy kominku siedziały dwie osoby – siwy mężczyzna w średnim wieku i blada kobieta o czarnych włosach, którą Joanna rozpoznała ze zdjęcia. Na widok obcych przerwali rozmowę. Czarnowłosa kobieta obrzuciła ich wrogim, surowym spojrzeniem, pochyliła się i zdusiła papierosa w spodku.

– Muszę koniecznie kupić popielniczki – oznajmiła wesoło Sheila Selkirk, siadając na sofie. – Kochani, państwo są z policji. Prowadzą śledztwo w sprawie naszego biednego Jonathana.

Naszego biednego Jonathana. Powiedziała to takim tonem, jakby jej mąż rozbił auto w drobnej kraksie.

– To jest Teresa, moja synowa – dodała. – A to mój stary znajomy, Tony Pritchard. Moją wnuczkę Lucy już znacie.

Dziewczynka wdrapała się na kolana matki i wtuliła główkę w jej piersi. Czarnowłosa kobieta była w zaawansowanej ciąży. Utkwiła swe ciemne oczy w Sheili Selkirk.

– Mamo… – odezwała się, zaniepokojona.

– Nic się nie martw, kochanie – uspokoiła ją natychmiast Sheila.

Joanna poczuła się jak intruz, wpraszający się na rodzinną imprezę, która w niczym nie przypominała stypy.

– Przepraszam państwa – zwróciła się do mężczyzny i kobiety. – Ale chciałabym pomówić z panią Selkirk na osobności.

Mężczyzna wstał, szybkim krokiem przeszedł przez pokój i czule objął Sheilę ramieniem.

– Mam zostać z tobą, kochanie? – spytał.

Zaśmiała się.

– Nie trzeba, dziadku Tony. – Mówiła to tak, jakby było to ich prywatny dowcip. – Na pewno sobie poradzę – dodała, posyłając mu czułe spojrzenie. – Jestem już dużą dziewczynką.

Ale mężczyzna nie dał się przekonać:

– Możecie rozmawiać z nią w mojej obecności – zwrócił się do funkcjonariuszy.

– Wykluczone! – warknął Mike. – Niech pan posłucha, panie…

– Pritchard – podpowiedział mu mężczyzna ostrym tonem. – Sheila już mnie panu przedstawiła.

– Dwa dni temu Jonathan Selkirk został zamordowany – oznajmił Mike. – Ktoś porwał go ze szpitala, wywlókł na parking, związał ręce z tyłu i wywiózł za miasto – dodał, zerkając na dziecko, które wciąż trzymało się kurczowo matki. – Pewnie już się domyślacie, co było dalej. – Złożył dwa palce w kształt lufy pistoletu i przytknął sobie demonstracyjnie do karku. – Pif-paf i finito!

Na dźwięk jego słów się wzdrygnęli.

– I czy panu się to podoba, czy nie – ciągnął Mike – naszym zadaniem jest znaleźć sprawcę i ustalić, kto zapłacił może za to… Ale wy najwyraźniej macie to gdzieś i odgrywacie przed nami jakąś komedię. Dziadek Tony! Co za cholernie szczęśliwa rodzinka – dodał z niesmakiem.

Sheila Selkirk nagle pobladła.

– O jakim płaceniu pan mówi?

– Niewykluczone, że ktoś komuś zapłacił, by pozbyć się Jonathana – wyjaśnił Mike powoli, patrząc po ich twarzach. – Wszystko wskazuje na to, że morderstwa dokonał zawodowy zabójca. Może powiecie nam wreszcie, o co tu chodzi?

Obie kobiety zesztywniały. Sheila Selkirk otworzyła usta, ale nic nie powiedziała, a dziecko przestało się bawić koralami matki i podniosło głowę, patrząc na nich wielkimi, bystrymi oczkami.

Wtedy Anthony Pritchard postanowił przerwać ciszę i głośno odchrząknął.

– Państwo go nie znaliście – zaczął spokojnie ściszonym głosem. – Ale to był łajdak, skończony drań. Porozmawiajcie z jego znajomymi. Jonathan był podłym typem, i w pracy, i w domu. Każdemu uprzykrzał tylko życie. Popytajcie ludzi, a przekonacie się, że bez niego wszystkim będzie lepiej – dodał stanowczo.

– Jasne, popytamy – rzuciła Joanna lakonicznie.

Rozejrzała się po salonie: nagle zapanowała w nim atmosfera zatruta jadem nienawiści.

– A może to pan wynajął płatnego mordercę? – spytała bez cienia zawahania, wpatrując się w jego wychudłą, orlą twarz i posłała mu zachęcający uśmiech. – Chyba że on pana zawiódł i wtedy postanowił pan sam pozbyć się Jonathana, panie Pritchard…

– Ależ skąd – protestował zaciekle. – W żadnym wypadku. Chce pani wymusić na mnie zeznanie, co? To niech się pani dobrze rozejrzy, pani inspektor. Wokół nie brakuje ludzi, którzy zapłaciliby każdą sumę, byleby tylko pozbyć się Jonathana – wyrzucił jednym tchem.

– Czy ma pan na myśli jakieś konkretne osoby, panie Pritchard?

– Dwie lub trzy, ale radziłbym zacząć od Wilde’a.

Joanna wyjęła notatnik. Sheila Selkirk zgromiła Pritcharda ostrzegawczym spojrzeniem, ale zignorował to.

– Nazywa się Rufus Wilde i jest prawnikiem – ciągnął. – To jego wspólnik. Razem mieli na koncie jakieś machlojki. Sama się pani przekona, ile nakombinowali.

– Dziękuję panu za pomoc.

Pritchard wykonał teatralny ukłon.

Joanna spojrzała na ciężarną, która tuliła do siebie dziewczynkę, i przypomniała sobie o wdowie.

– Mimo wszystko musimy przesłuchać panią na osobności – zakomunikowała.

Piękne, ciemne oczy Sheili Selkirk popatrzyły drwiąco na Joannę.

– A więc chyba nie mam wyboru, pani inspektor?

Joanna wysiliła się na grymas uśmiechu.

– Oczywiście, że ma pani wybór. Może pani odpowiadać na nasze pytania tutaj albo na komendzie. Wszystko mi jedno, gdzie. A jeśli odmówi pani współpracy, to oskarżymy panią o utrudnianie śledztwa.

Sheila Selkirk zgromiła Joannę gniewnym wzrokiem i szybko spuściła głowę.

– To nie będzie konieczne – odparła spokojnym, poważnym tonem, po czym zwróciła się do siwowłosego mężczyzny: – Anthony, kochanie, nastaw wodę na herbatę.

Tony Pritchard wyszedł z salonu, mrucząc coś pod nosem.

Sheila tymczasem podeszła do swojej synowej, schyliła się i pocałowała ją w policzek.

– Dziękuję, że przyszłaś i przyprowadziłaś mi moje kochane słoneczko – powiedziała, głaszcząc małą po policzku. – Wiesz, że kiedy będziesz w szpitalu, bardzo chętnie się nią zajmę.

Teresa Selkirk podziękowała jej lekkim uśmiechem, postawiła dziecko na podłodze i z trudem podniosła się z fotela. Joannie przeszła przez głowę myśl, że ciąża to coś jednak okropnego. Dobrze wiedziała, że nie nadaje się do macierzyństwa bez względu na to, co sądzi Matthew.

Sheila Selkirk dostrzegła niepokój synowej.

– Tylko niczym się nie martw, wszystko będzie dobrze – uspokajała, obejmując ją ramionami.

Teresa posłała jej słaby uśmiech, a mała dziewczynka stała obok, obserwując matkę i babcię szeroko otwartymi, mądrymi oczkami. Sheila Selkirk pochyliła się i ucałowała ją.

– To na razie, mój skarbie – rzekła. – Do jutra.

Lucy chwyciła matkę za rękę i obie wyszły, zostawiając Mike’a i Joannę sam na sam z Sheila.

Odwróciła się do nich z pogodnym uśmiechem.

– Mówiłam już, pani inspektor, że nie jestem hipokrytką. Nie byłam z Jonathanem szczęśliwa – przyznała. – Miałam z nim prawdziwy krzyż pański – dodała po chwili.

Mike wyraźnie poczerwieniał.

Sheila tymczasem przysiadła na sofie, zasępiona.

– I naprawdę związał mu ręce z tyłu? – spytała i nie czekając na odpowiedź, dodała: – Tego mi nie powiedzieli…

– Węzeł był tak cholernie ciasny, że lina wrzynała mu się w skórę – odparł Mike.

Joanna zgromiła go wzrokiem, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że to nie jest czas ani miejsce na rozwijanie tego tematu.

– Pani Selkirk – zaczęła. – Pani mąż został brutalnie zamordowany, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Podejrzewamy też, że zabójca był zawodowcem i że ktoś mu za to zapłacił.

Sheila zrobiła zdziwioną minę.

– Rozumiem – wyjąkała i zamilkła, jakby czekała na dalszy ciąg.

Dłonie ułożyła na kolanach i siedziała, nie spuszczając wzroku z Joanny.

– Pani Selkirk… – Joanna przysunęła się bliżej. – Komu mogło zależeć na śmierci pani męża? – spytała. – Albo może inaczej: kto byłby gotów zapłacić za jego zabójstwo? – dodała, by jej słowa odniosły zamierzony skutek.

Sheila Selkirk milczała przez dłuższą chwilę, przygryzając wargi. Joanna i Mike nie bardzo wiedzieli, czy robiła to dla efektu, czy rzeczywiście zastanawiała się nad odpowiedzią.

Gdy wreszcie się odezwała, jej głos brzmiał łagodnie i spokojnie.

– Wielu go nienawidziło. Jonathan z natury był grubiański i ordynarny. Nikt go nie znosił, każdego potrafił wyprowadzić z równowagi. Sama pani rozumie, pani inspektor…

Joanna dostrzegła, że Sheila zwraca się wyłącznie do niej, jakby liczyła na jej kobiecą wrażliwość.

Jeśli sądzi, że jej współczuję, to się grubo myli, pomyślała Joanna.

– Jonathan lubił mieć wszystkich pod kontrolą. Był prawdziwym tyranem – ciągnęła Sheila Selkirk. – Był zgryźliwy i zadufany w sobie. Zawsze musiał mieć rację, nie znosił sprzeciwu – dodała po chwili. – Ale to nie powód, żeby go zabijać, prawda? – spytała z niepokojącym wyrazem twarzy. Trudno było jednak coś więcej w tym odczytać. – Może to któryś z klientów? Jonathan miał do czynienia z różnymi podejrzanymi typami.

– Proszę mówić dalej, pani Selkirk.

– Sama nie wiem – ciągnęła, zakłopotana. – Naprawdę nie mam pojęcia. Rzadko kiedy opowiadał mi o problemach w pracy, chyba że… – tu głos jej zadrżał i nagle straciła rezon.

– Chyba że co?

Sheila Selkirk wykrzywiła tylko wargi. „

– Przecież pani też zna się na prawie. Skończyła pani studia.

Słowa Joanny wyraźnie ją ubodły.

– A co to ma do rzeczy? – fuknęła nagle. – Co pani do tego? Zresztą to nie mógł być żaden z klientów – podsumowała po chwili, patrząc tym razem na Mike’a. – Tacy nie musieliby nikomu płacić, bo sami by go załatwili – dodała, siląc się na czarny humor. – Jonathan często bronił zabójców…

– W takim razie niech się pani zastanowi – przerwała jej szybko Joanna. – Czy pani mąż bronił zabójców, którzy posługiwali się bronią?

Sheila zamyśliła się na chwilę.

– Pamiętam, że czytałam kiedyś o jednym. Spytałam wtedy Jonathana, czy będzie go bronił – odrzekła. – Ale niestety, nie pamiętam, jak ten człowiek się nazywał.

– A kiedy to było? – spytał Mike, wyraźnie zaciekawiony.

– Jakieś osiem czy dziesięć lat temu, nie pamiętam dokładnie. Wiem tylko, że go zamknęli.

Joanna i Mike pomyśleli dokładnie to samo: jak można wypuścić groźnego zabójcę po ośmiu czy dziesięciu latach?

– A ten jego wspólnik, Wilde?

Sheila przewróciła oczami.

– Proszę mi wierzyć, pani inspektor, niektórzy prawnicy są gorsi od przestępców, których bronią w sądzie.

Joanna pokiwała głową.

– A zna pani kogoś, kto ma broń?

– Nie.

– A czy pani ma broń?

Pokręciła głową.

– Wszystko przez ten piekielny list! – wybuchła, po raz pierwszy okazując emocje. – Gdyby nie on, Jonathan na pewno by żył.

– No właśnie, list. Dobrze, że pani o nim wspomniała – zauważyła Joanna.

Sheila Selkirk nie spuszczała z niej wzroku.

– A więc to nie był żaden dowcip – stwierdziła. – Ten list miał jakiś związek z jego zabójstwem…

– Możliwe – oparła ostrożnie Joanna. – Jeśli to nie zwyczajny zbieg okoliczności.

Sheila Selkirk zamrugała nerwowo.

– Rozumiem – wyjąkała, wyraźnie przejęta. – O Boże – jęknęła. – To straszne.

– Rzeczywiście, fatalna sprawa.

– To dlatego był wtedy taki przygnębiony.

– Widocznie pani mąż miał jakieś przeczucie. A czy wspominał pani, kto mógł się kryć za tym listem?

Sheila odwróciła wzrok.

– Nie – ucięła krótko.

– Na pewno? – drążył Mike, nie spuszczając z niej wzroku.

Skinęła głową.

– Tak – rzuciła. – Mąż naprawdę nie wiedział, od kogo był ten list.

– I nikogo nie podejrzewał?

– Mówiłam już, że nie – odfuknęła, poirytowana.

– Mówiła pani też, że nigdy przedtem niczego podobnego nie dostał.

– Zgadza się – odparła i utkwiła wzrok w Joannie, jakby spojrzeniem błagała ją, by ta jej uwierzyła.

Gdy wsiedli do wozu, Mike rzucił Joannie wymowne spojrzenie.

– Co za rodzinka – westchnął. – Biedny ten Selkirk.

– Wcale nie taki biedny – odparła z przekąsem. – Forsy miał jak lodu. Szkoda tylko, że nie ma komu go opłakiwać.

Mike uśmiechnął się szeroko.

– A jak twoja ręka?

Joanna uniosła gips, jakby sama chciała się przekonać.

– Trochę jeszcze boli – odparła. – Ale to nic poważnego.

– Ten gips wygląda jednak jak śmiercionośna broń.

Przytaknęła mu ruchem głowy.

– Dlatego lepiej się pilnuj, sierżancie.

– Dobrze, to dokąd teraz?

– Do szpitala – postanowiła szybko. – Muszę porozmawiać z ludźmi, którzy w poniedziałek mieli dyżur z Yolande. Jeśli Selkirk do kogoś telefonował, to chcę się dowiedzieć, kto to był. – Zerknęła przelotnie na radiotelefon. – Chociaż może najpierw odmeldujmy się u szefa…

Ale nadinspektor Colclough miał inne plany.

– Chcę cię widzieć za pół godziny, Piercy – oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Joanna przewróciła oczami.

– To cały Colclough – syknęła, wściekła. – Zaczęłam już zbierać do kupy zeznania, a on chce mi odebrać sprawę…

– Czyżbyś zapomniała, Jo?

Spojrzała na niego wyczekująco.

– Chyba nie masz tu za wiele do powiedzenia – dorzucił grobowym głosem.

Colclough miał posępną minę.

– Wiem, że nie spodoba ci się to – zaczął – ale od jutra sprawę zabójstwa Selkirka przejmuje komenda okręgowa.

Joanna z trudem pohamowała złość.

Colclough od razu dostrzegł jej gniewną, zawiedzioną minę.

– Przykro mi, Piercy – dodał – ale to nie jest robota dla prowincjonalnych gliniarzy. To może być poważna sprawa na większą skalę. A jeśli facet, który załatwił Selkirka, jest płatnym zabójcą pracującym dla jakiejś międzynarodowej siatki przestępczej? Nie możemy ryzykować.

– Boi się pan, że schrzanimy?

– Piercy, błagam cię, nie utrudniaj. Tu nie chodzi o mnie. Dobrze wiesz, że to odgórna decyzja.

Opadła ciężko na krzesło. Ból w złamanej ręce coraz bardziej jej dokuczał.

– Panie nadinspektorze – zaczęła niemal błagalnym tonem. – Przecież to nasza lokalna sprawa. Ofiara pochodzi z naszego miasta. Zaczęliśmy już przesłuchiwać ludzi, dociera do nas coraz więcej informacji, ustalamy motywy zbrodni. Byliśmy u rodziny Selkirków…

– Na Boga, Piercy – przerwał jej. – Czy ty nic nie rozumiesz? Tu nie chodzi o jakąś zakichaną sprzeczkę rodzinną. Dwa razy czytałem raport patologa. Wszystko wskazuje na klasyczne zabójstwo na zlecenie.

– Możliwe, panie nadinspektorze, ale zabójcą jest jakiś miejscowy drań, który zrobił to z pobudek czysto osobistych, a przy okazji zgarnął za to kupę forsy. To wcale nie była żadna zorganizowana akcja. Komuś z miejscowych po prostu bardzo zależało, żeby się go pozbyć. Tu nie może być mowy o żadnej międzynarodowej siatce przestępczej.

– Tak czy inaczej, zostawmy to komendzie okręgowej. Będą tu jutro rano. Zrozum, Joanno, potrzebujemy kogoś z zewnątrz, kogoś zupełnie obcego, żeby wykluczyć możliwość odwetu.

Gdy weszła do biura, Mike podniósł wzrok.

– Aż tak źle?

– Fatalnie – odparła, wykrzywiając usta. – Odebrali nam sprawę. Szef przekazuje ją komendzie okręgowej – wycedziła jednym tchem.

Nic nie odpowiedział,

– Jak Boga kocham, Mike, oni głupieją na punkcie zorganizowanych przestępstw. Przecież lada chwila sami rozwiązalibyśmy tę sprawę.

– Tak myślisz?

Usiadła na krześle naprzeciw niego.

– Wiem, nie mamy jeszcze podejrzanego – przyznała. – Ale byliśmy na dobrej drodze – dodała, nie kryjąc frustracji. – A niech to szlag! Będziemy musieli oddać im dosłownie wszystko: nasze notatki, zeznania ludzi… – Nachmurzyła się. – Wezmą całą naszą robotę. To nie fair.

Mike rozsiadł się na krześle.

– Czyli co teraz?

Po jego ponurej minie widać było, że przeżywa to tak głęboko, jak ona.

– Zajrzymy do szpitala – zaproponowała. – Porozmawiamy jeszcze z innymi osobami z dyżuru. Może jest coś, co przeoczyliśmy.

– A co potem?

– Pojadę do Matthew utopić smutki w winie – odparła. – Podobno ma dla mnie jakiś prezent.

– Dobrze się składa, bo przydałoby mi się coś na pocieszenie… No, a teraz do szpitala.

Szczęście im dopisało, bo dwie osoby miały akurat dyżur na oddziale intensywnej terapii. Tylko Yolande Prince nie było w szpitalu.

– Rozchorowała się, biedaczka – poinformowała przełożona. – Nic dziwnego zresztą, przeżyła straszny szok – dodała, niezadowolona. – Mówiłam jej matce, żeby Yolande na razie nie wracała do pracy. Potrzebuje trochę czasu, żeby się pozbierać. – Zerknęła na Joannę. – Tylko błagam panią, niech jej pani nie męczy. Ona jest taka wrażliwa, strasznie się wszystkim przejmuje. Rok temu też miała bardzo przykre doświadczenie i prawie się załamała. Ledwo ją przekonałam, żeby nie rezygnowała z pracy. A teraz jeszcze to… – Kobieta pokręciła głową. – Biedna Yolande, chyba prześladuje ją jakiś pech. Tak bardzo mi jej żal, bo dobra z niej pielęgniarka.

– Rozumiem, w takim razie skontaktujemy się z nią później, za jakieś kilka dni – postanowiła Joanna. – A dziś chciałabym porozmawiać z dwiema innymi osobami z dyżuru.

– Oczywiście. Tamci nie przeżywają tego tak bardzo jak Yolande. To ona odpowiada za cały oddział i, niestety, ponosi całą winę za tę tragedię.

Mimo okazywanego współczucia kobieta wydała się Joannie tak obojętna, jak sędzia, który musi wydać wyrok. Tymczasem przełożona wstała.

– Proszę skorzystać z mojego biura. Zaraz przyślę tu panią Richards i pana O’Sullivana. – To drugie nazwisko wymówiła z wyraźną niechęcią.

Joanna posłała Mike’owi przelotne spojrzenie.

Gaynor Richards była niską, przysadzistą kobietą. Zdawało się, że szerokość jej talii jest równa jej wzrostowi. Ledwo dopięty fartuch opinał ciasno jej pulchne ciało. Szybkim krokiem weszła do pokoju, przejęta i zasapana.

Gdy już się przedstawili, Joanna zadała jej pierwsze pytanie.

– Czy pamięta pani, kiedy przyjęto na oddział pana Selkirka?

Kobieta skinęła głową.

– Przyjmowali go ci z dziennej zmiany – odparła. – Przywieziono go przed południem. Kiedy przyszliśmy do pracy, zdążył się już uspokoić. – Popatrzyła po ich twarzach. – Wcześniej było z nim naprawdę źle. Majaczył i był bardzo niespokojny. – Mówiąc to, pielęgniarka nie przestawała się uśmiechać, co zaczęło irytować Joannę.

– Czy pani z nim rozmawiała?

– Tak. Uspokajałam go, że wszystko będzie dobrze – dodała wesoło. – Poleży pan u nas parę dni, mówiłam mu, i będzie pan zdrów jak ryba. Ale było z nim bardzo źle – przyznała.

– To miło, że go pani pocieszyła – wtrąciła Joanna krzepiąco.

– No, dziękuję – odparła, pochylając się do przodu, aż odpiął jej się guzik. Chwyciła poły fartucha i zaciągnęła rozpaczliwie. – Pacjenci lubią, gdy się ich pociesza.

– A czy ktoś go odwiedzał?

– Ależ skąd! – krzyknęła, oburzona. – Nie pozwalamy na odwiedziny pacjentów w tak ciężkim stanie. Potrzebują spokoju – dodała, mrugając nerwowo. – Wpuszczamy tylko małżonków. Przez cały wieczór była z nim jego żona. – Tu kobieta zawahała się, popatrzyła po twarzach funkcjonariuszy i zamknęła usta.

– A dobrym byli małżeństwem? – spytała Joanna mimochodem.

Gaynor Richards znów zamrugała oczami.

– Trudno powiedzieć – odparła. – Choroba to ogromny stres, i dla pacjenta, i dla jego bliskich – dodała wyraźnie zaniepokojona i od razu się domyślili, że między Sheilą i Jonathanem dochodziło tu do sprzeczek.

– A rozmawiała pani z jego żoną?

– Pamiętam, że zrobiłam jej herbatę – odrzekła, zadowolona z siebie.

– A o coś panią pytała?

– O stan zdrowia męża.

– I co jej pani powiedziała?

Gaynor Richards zamrugała powiekami i spoważniała, jakby zapomniała o zawodowym uśmiechu. – No, nie wolno nam ujawniać poufnych danych o naszych pacjentach – odparła beznamiętnie. – Tylko lekarz może udzielić informacji rodzinie chorego.

– A czy pani Selkirk rozmawiała z lekarzem?

Pielęgniarka pokręciła głową.

– Lekarza to akurat nie było, ale powiedziałam jej, żeby przyszła rano, a ona na to, że to nic ważnego – wyjaśniła, wykrzywiając wargi. – Jakby zupełnie nie docierało do niej, w jakim stanie jest jej mąż.

Joanna wzięła głęboki oddech.

– Widocznie pani tak skutecznie ją pocieszyła.

Gaynor Richards posłała jej pogodne, beztroskie spojrzenie.

– A czy pani sama rozmawiała z pacjentem?

– Około dziewiątej, po wyjściu jego żony, zaniosłam mu picie – odparła. – Chciał skorzystać z telefonu.

– No i co?

– No i zaniosłam mu telefon, ale okazało się, że nie miał drobnych, a u nas nie da się zadzwonić na koszt rozmówcy. Jeśli nie miał przy sobie pieniędzy, to nie mógł zadzwonić… – Zamyśliła się przez chwilę. – Żona zabrała mu wszystkie rzeczy i widocznie zapomniała wyjąć portfel – dodała zaniepokojona i od razu przyszedł im na myśl rozwścieczony Selkirk, wyzywający na żonę za to, że nie zostawiła mu ani centa.

– No więc dzwonił do kogoś czy nie?

– Tego nie wiem – rzuciła Gaynor, nie zważając na ich zniecierpliwione miny. – Zostałam wezwana na drugi koniec oddziału, a telefon zostawiłam w jego sali. Przecież mógł wtedy do kogoś zadzwonić, prawda? – dodała po chwili już spokojniejsza.

– Ale nie wie pani, czy rzeczywiście zadzwonił i do kogo? – wtrącił szorstko Mike.

Pielęgniarka pokręciła głową.

– Niestety, nie.

– A może Selkirk mówił pani coś jeszcze?

Pomyślała przez chwilę i znów zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie – odparła. – Chyba nie – dodała, pochylając się do przodu, jakby chciała im powierzyć jakąś tajemnicę. – Zdaje się, że chciał zostać sam i mieć wreszcie święty spokój.

– A kiedy widziała go pani po raz ostatni?

– Około wpół do jedenastej – odparła. – Pomyślałam sobie, że skoro chciał skorzystać z telefonu, to pewnie jakaś prywatna sprawa – dodała, posyłając im swój przymilny, irytujący uśmiech i zaczęła bawić się guzikami fartucha. – Był przecież prawnikiem, nie? No i zamknęłam drzwi – oznajmiła z dumą. – A potem już go nie widziałam. No, a kilka godzin później zniknął.

Joanna zerknęła przelotnie na Mike’a, po czym znów zwróciła się do pielęgniarki, która szczerzyła zęby w uśmiechu, wyraźnie zadowolona z siebie.

– A o której dokładnie zniknął? – spytała mimochodem.

Gaynor omal nie spadła z krzesła.

– Nie wiem – wyjąkała. – Nie mam zielonego pojęcia. Ale podobno…

– Co takiego? – dociekał Mike, siląc się na łagodny ton.

Kobieta wlepiła w niego wzrok.

– Podobno to było około pierwszej w nocy.

– A skąd pani wie?

– Od innej pielęgniarki.

– Od Yolande Prince?

Gaynor przytaknęła ruchem głowy i zacisnęła wargi, wpatrując się w funkcjonariuszy oczami wielkimi jak spodki.

Budziła w nich współczucie, więc pozwolili jej odejść.

Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, Mike jęknął, poirytowany.

– Cholernie nam pomogła, niech ją szlag – mruknął.

Joanna siedziała, wpatrzona w zamknięte drzwi.

– Czy ona naprawdę jest taka tępa, na jaką wygląda? – zastanawiała się głośno. – Cały czas uśmiecha się jak idiotka, nie wie, czy Selkirk korzystał z telefonu, czy nie, facetowi po zawale mówi, że będzie zdrów jak ryba… – Przerwała, zerkając na Mike’a. – Ale może ona naprawdę wie, o której go porwali? Widziałeś, jak spanikowała? Ciekawe, czy mówi prawdę, czy udaje głupią – dodała po namyśle.

– Nie musi udawać – podsumował stanowczo Mike. – Zrozum, ta dziewczyna nie ma ani krzty oleju w głowie.

– To się jeszcze okaże. – Joanna wyprostowała nogi. – Wiesz, Mike, pominęliśmy jeszcze jedną ważną rzecz – zauważyła, krzywiąc się.

Czekał, wdychając zapach jej świeżo umytych włosów.

Ale się stara dla tego Levina, pomyślał.

– Skąd zabójca wiedział, gdzie jest Selkirk? – zastanawiała się. – Przecież dopiero co przyjęli go do szpitala. Nikt nie zauważył, żeby kręcił się tam ktoś obcy i zaglądał kolejno do wszystkich sal. Nikogo obcego tam nie było – dodała z naciskiem i przerwała, żeby Mike domyślił się, co wynika z jej słów. – A zabójca wiedział, że Selkirk jest w szpitalu i na której sali leży, i jakimś cudem się tam dostał.

Mike pokiwał powoli głową.

– A więc zabójca jeszcze tego samego dnia musiał się kontaktować z biurem Selkirka.

– Na to wygląda.

Joanna rozsiadła się wygodnie na krześle.

– Kto jeszcze wiedział, że Selkirk jest w szpitalu?

– Oprócz żony na pewno Wilde, jego partner z kancelarii – odparł Mike. – Ale o ile się nie mylę, to Sheila nie bardzo chciała nam o nim mówić.

– To może dlatego Selkirk chciał skorzystać z telefonu.

– Tylko czemu nie zrobił tego w ciągu dnia? – zastanawiał się Mike. – Gaynor mówiła, że Selkirk prosił o telefon wieczorem, po tym, jak wyszła jego żona – dodał, patrząc Joannie prosto w oczy. – Może po prostu chciał ją sprawdzić?

– Możliwe – zgodziła się. – A ona celowo zabrała mu wszystkie rzeczy i pieniądze, żeby nie mógł jej kontrolować…

– Czekaj, jest jeszcze ktoś, kto wiedział, że Selkirk leży w szpitalu – przypomniał sobie Mike. – Dziadek Tony.

Joanna przyznała mu rację.

– No dobrze, ale wypytajmy jeszcze tego pielęgniarza.

Ian O’Sullivan był dwudziestokilkulatkiem o szczupłej twarzy, bladej cerze i przebiegłych niebieskich oczach.

– Witam – rzucił, gdy Joanna i Mike przedstawili mu się. – Wiedziałem, że prędzej czy później do mnie też się dobierzecie.

Joanna uniosła brwi.

– Przyszliśmy porozmawiać z panem o Jonathanie Selkirku. Co pan o nim wie?

– To ja podnosiłem go na duchu – orzekł z dumą. – Ze mną najwięcej rozmawiał, bo ta jego żona to prawdziwa hetera – dodał.

– Naprawdę? – spytał niewinnie Mike.

– Cieszyła się, że jej mąż tak cierpi. Widziałem to w jej oczach. Jego cierpienie sprawiało jej przyjemność – dorzucił zjadliwie.

– A około dziewiątej wieczorem wyszła ze szpitala, tak? – przerwała Joanna, zaglądając w notatki.

– Nie mógł się doczekać, aż sobie pójdzie – odparł O’Sullivan, zadowolony, że go słuchają. – Tylko czekał, aż żona zamknie za sobą drzwi, i natychmiast zawołał Grubaskę… to znaczy, siostrę Richards i poprosił o telefon. – O’Sullivan przełknął ślinę. – Cholernie mu zależało, żeby zadzwonić.

– Pani Richards powiedziała nam, że Selkirk nie miał jednak drobnych.

O’Sullivan zrobił zadowoloną minę.

– Ale ja pożyczyłem mu trochę pieniędzy – odparł. – Wiedziałem, że facet nie ma przy sobie złamanego centa i że potem odda mi z nawiązką, więc pożyczyłem mu dwadzieścia pięć pensów. No, ale teraz mogę je spisać na straty.

Joanna usłyszała przyśpieszony oddech Mike’a.

– A do kogo dzwonił? – spytał szybko.

Pielęgniarz rozsiadł się wygodnie i założył ręce.

– A niby skąd mam wiedzieć? – rzucił, mrugając do Joanny. – Słyszałem tylko pojedyncze słowa, ale mówił chyba coś o fusach – uśmiechnął się szeroko. – No, o fusach wie pani.

Joanna zmarszczyła czoło.

– O jakich fusach?

– Więcej nie słyszałem, bo ta nasza wredna wiedźma kazała mi pójść posprzątać – ciągnął, zerkając ukradkiem na Joannę. – Ona już raz była zamieszana w coś podobnego… – Przerwał i znów łypnął okiem na Joannę. – Pewnie nic wam nie mówiła o tym facecie, który rok temu wypadł z okna, co?

– Rzeczywiście, wspominała, że miała w zeszłym roku jakieś kłopoty.

– Tamto też stało się na jej dyżurze – zauważył O’Sullivan, wyraźnie przejęty.

Joanna niecierpliwie stukała palcami w biurko.

– To nie ma nic do rzeczy – przerwała mu szorstko.

– Ha! – O’Sullivan popatrzył na nią surowym wzrokiem. – I tu się pani myli. Co to za śledztwo, skoro pomijacie najważniejsze fakty? No, ale skoro nie chcecie wiedzieć… – Spojrzał na Joannę i znów do niej mrugnął. – Bo kto inny podsunął mu krzesło, jeśli nie ona?

– Słucham? O czym pan właściwie mówi? – spytała Joanna, zdezorientowana.

– O tamtym facecie – rzucił pogardliwie. – Nazywał się Michael Frost.

Oboje zamienili się w słuch.

– Okno, z którego wypadł Frost, było jakieś półtora metra nad podłogą – kontynuował. – Jakim cudem wlazł na parapet, zwłaszcza że po tych silnych lekach był półprzytomny jak jakiś zombie? Nie dałby rady podnieść się w łóżku, a co dopiero wgramolić się na parapet, w dodatku na takiej wysokości. I mogę wam przysiąc, że przedtem nie stało tam żadne krzesło. Więc jak się tam dostał, do diabła? Do kitu są te wasze śledztwa – podsumował z niesmakiem. – Nie szukacie tam, gdzie trzeba.

Joanna postanowiła go wysłuchać. Gestem dłoni uciszyła Mike’a.

– A kto to jest Frost? – dociekała.

– Nie jest, tylko był – poprawił ją O’Sullivan, podekscytowany. – Jak to mówią, nie ma go już wśród żywych. Facet zginął. Siedziała potem na jego łóżku przez całą godzinę, a ja musiałem zapieprzać jak głupi… No, to teraz już wszystko wiecie.

Popatrzyli na niego pytająco, a O’Sullivan uśmiechnął się złośliwie.

– A ta zołza nic wam nie powiedziała? Pokręcili głowami.

– Pielęgniarka, psiakrew – fuknął. – Nie pierwszy raz wpakowała się w takie gówno. Jakiś rok temu ten Michael Frost był tu pacjentem – dodał, szczerząc zęby w uśmiechu. – Cierpiał na zaburzenia depresyjne, a ona zgrywała boską pocieszycielkę, tyle że coś się spieprzyło, facet wyleciał z okna i zabił się miejscu. – Jego niebieskie oczy śmiało patrzyły na Joannę. – To chyba trochę wiele, jak na zbieg okoliczności, nie? Dwóch pacjentów ginie śmiercią tragiczną na dyżurze tej samej pielęgniarki…

– Panie O’Sullivan – przerwała mu Joanna. – Wypadek Michaela Frosta nas nie interesuje. Prowadzimy śledztwo w sprawie porwania i zabójstwa Jonathana Selkirka.

– A może jedno wiąże się z drugim – zasugerował pielęgniarz i znacząco postukał się palcem po nosie. – Nic dziwnego, że ta jędza Prince nie pisnęła o tym ani słówka.

Mike podniósł się z miejsca.

– Jego rodzina pisała potem do szpitala listy z wyzwiskami. Frost miał siostrę, której trudno było się pogodzić z jego śmiercią. Przemyślcie to, jeśli macie choć trochę rozumu – dodał, wstał i pochylił się nad Joanną.

Na jego wychudłej twarzy malowała się pogarda.

– Z takimi to nigdy nie wiadomo – zauważyła Joanna po jego wyjściu. – Skąd mamy wiedzieć, ile w tym prawdy, a ile jego chorej wyobraźni?

Mike przyznał jej rację.

– Ale przyznaj, że zagadka śmierci tego Michaela Frosta trochę jest intrygująca.

Joanna zamyśliła się.

– Skoro odebrali mi sprawę Selkirka, to mogę chyba poszperać trochę w aktach i dowiedzieć się czegoś więcej o tamtym tajemniczym wypadku w szpitalu – odparła wreszcie. – Ale na razie jakoś nie widzę związku między tym a śmiercią Selkirka, a to, że Yolande Prince w obu przypadkach miała dyżur, było zwykłym zbiegiem okoliczności. O nic jej nie podejrzewam. Gdy tylko ci z okręgu zostawią tę sprawę, sama dowiem się, kto wystawił rachunek zabójcy Selkirka.

Mike popatrzył na nią przyjaźnie.

– Cieszę się, że się nie poddajesz, Jo – pochwalił ją.

Zmarszczyła czoło.

– Jasne, że się nie poddaję. Intryguje mnie też ten O’Sullivan – przyznała. – Jak to powiedział, że Selkirk mówił coś o fusach? Pewnie chodziło o Rufusa Wilde’a, partnera z kancelarii.

– Może powinniśmy do niego zajrzeć?

– Tak, ale nie dziś. – Spojrzała na zegarek. – A teraz bądź tak miły i podrzuć mnie do domu, Mike. I tak jestem już spóźniona.

Rzeczywiście, była spóźniona. Otwierając drzwi, poczuła zapach przypalonej kolacji.

W kuchni zastała Matthew.

– Och, przepraszam, nie gniewaj się – zaczęła błagalnym tonem.

– Mogłaś chociaż zadzwonić – rzucił, rozdrażniony, i od razu wiedziała, że jest na nią wściekły.

– Strasznie cię przepraszam – westchnęła. – Miałam naprawdę fatalny dzień. – Otworzyła piekarnik. W środku stało naczynie z wyschniętą lasagne. – Mmmm, co za pyszności – dodała.

– Jeszcze godzinę temu nadawała się do zjedzenia – zauważył ostrym tonem.

Objęła go za szyję zdrową ręką.

– To zamówmy coś na wynos – zaproponowała.

– Daj spokój, nie jest aż tak źle – zaśmiał się.

Uwielbiała go między innymi za to, że jeśli nawet się obrażał, to trwało to krótko. Matthew uśmiechnął się szeroko.

– Cały czas słuchałem wiadomości – oznajmił. – Nic jednak nie mówili o żadnych aresztowaniach.

Nałożył lasagne na talerze, wziął miskę z sałatką i zaniósł wszystko do pokoju.

– Teraz do akcji wkroczą z komendy okręgowej – wyjaśniła ponurym tonem. – To najbardziej śmierdząca sprawa, z jaką mamy do czynienia, i nie obejdzie się podobno bez nich.

Podczas kolacji Matthew słuchał jej ze współczuciem, a gdy już zjedli, sprzątnął ze stołu i nalał do kieliszków wina, po czym podał jej jakieś kwadratowe pudełko, starannie owinięte w biały papier, ozdobiony czerwonymi, błyszczącymi serduszkami i wielką, purpurową kokardą.

– Proszę, to dla ciebie – powiedział. – Może choć trochę cię pocieszy.

– Ale musisz mi pomóc to otworzyć, Matthew – wyjąkała, przejęta jak dziecko, które właśnie dostało gwiazdkowy prezent. – Z tym gipsem nie dam rady.

– Jasne. – Matthew zdjął opakowanie z pudełka, równie przejęty. – Pomyślałem sobie, że gdy tylko ręka ci się zrośnie, znów wsiądziesz na rower. A tamten kask zniszczył się w wypadku… Gdybyś nie miała go wtedy na głowie…

– Wiem, wiem. Mało brakowało – przerwała mu pośpiesznie. – Ale oszczędź mi drastycznych szczegółów. Obiecuję, że na przyszłość będę uważać.

– I tak ci nie wierzę – odparł trzeźwo Matthew. – Widziałem, jak pędzisz na tym swoim rowerze – dodał z nutą rozbawienia. – Pociągają cię szybkość i ryzyko. Wypadek zdarzyłby ci się prędzej czy później. Całe szczęście, że skończyło się tylko na złamaniu.

– Matthew, daj już spokój.

Objął ją ramieniem i mocno przytulił.

– Co z tego, że będę cię prosił, żebyś uważała? Tacy odważni jak ty i tak nie biorą sobie tego do serca – powiedział, stukając palcem w kask. – Lepiej po prostu zapewnić ci sprzęt ochronny.

Joanna nic nie odpowiedziała.

Matthew był oszczędny w słowach, ale jego ton natychmiast przywołał ją do porządku. Nie wypominał jej, że zostawił dla niej dom, żonę i córkę, a W zamian nie dostał nic. Czuła się winna, że lekceważy nawet własne bezpieczeństwo, bo wciąż najważniejsza jest dla niej praca. Matthew nie musiał nic mówić – w takich chwilach Joanna potrafiła odgadnąć jego myśli, a wtedy poczucie winy ciążyło na niej jak uwieszony u szyi młyński kamień. Docierało do niej, jak wielką odpowiedzialność i zobowiązanie oznacza bycie z Matthew. Zrozumiała, że w tym związku nie ma miejsca za swobodę i niezależność. Próbowali już tego i zapłacili za to wysoką cenę. I nagle przypomniało jej się pewne zdarzenie z dzieciństwa, kiedy jej stara, niezamężna ciotka wskazywała palcem rozwiedzionego sąsiada, który przechadzał się po ulicy, trzymając pod rękę swoją nową żonę. Para kroczyła dumnie po ulicy, patrząc sobie czule w oczy.

Szczęście za cenę cierpienia innych nie potrwa długo – mawiała wtedy ciotka. – Co im z tego, że są razem, skoro on unieszczęśliwił tamtą?

Joanna obserwowała ich na pozór radosne twarze swymi okrągłymi, dziecięcymi oczami, lecz w głębi duszy nie bardzo wierzyła w ich szczęście. Teraz, kiedy po latach przywołała tę scenę w pamięci, zrozumiała, że pod maską szczęścia na ich twarzach krył się smutek, gdy stąpali powolnym, ciężkim krokiem. Spojrzała na Matthew i wzdrygnęła się, widząc na jego twarzy ten sam cień smutku, co u tamtego mężczyzny.

Nagle poczuła się zagubiona i osaczona.

– Matthew – szepnęła cicho.

Patrzył na nią bez mrugnięcia, pytającym wzrokiem. Jego twarz wydawała się teraz szczuplejsza niż zwykle. Pragnął jej czasu, czułości, poświęcenia.

– Matthew… – powtórzyła niepewnie.

Pogładził ją po włosach.

– Nie chcę cię stracić – rzekł.

Nagle ożywił się i wziął do ręki jej nowy kask.

– Chodź, przymierzymy ci go.

Założyła go sobie na głowę, a Matthew zapiął jej pasek pod brodą i pocałował ją.

– No, teraz już będę o ciebie spokojny – powiedział. – I trzymaj się z dala od ciężarówek.

Zdjęła kask, włożyła go z powrotem do pudełka i westchnęła głęboko.

– Nie mogę się doczekać, żeby znów wsiąść na rower – rzekła.

– Cierpliwości, Jo – pocieszył ją. – Już niedługo – dodał, przyglądając się jej uważnie. Wyczuła jego napięcie. – Wiesz, że jutro do niej jadę, prawda?

Pokiwała głową.

– Nie gniewasz się?

Wiedział doskonale, jak bardzo ją to gnębi, ale za każdym razem zadawał jej to pytanie, jakby miał nadzieję, że któregoś dnia mu nie skłamie.

– Nie – odparła szybko.

Siedzieli jak para świeżo zakochanych nastolatków i rozmawiali przy muzyce Mozarta, delektując się długimi pocałunkami, tak delikatnymi, że nie doprowadzały ich do szału, lecz trwały godzinami, dopóki ich intymności nie zakłócił piskliwy dzwonek telefonu. W słuchawce odezwał się zmęczony głos nadinspektora Colclougha, informując Joannę, że ktoś o nazwisku Pugh zajmie jej biuro jutro o dziesiątej rano i że trzeba jak najszybciej zrobić porządek na biurku.

Nazajutrz Mike przyjechał po Joannę wcześnie rano. Zastał ją w kiepskim humorze.

– Cholerny gips – syknęła ze złością, zatrzaskując za sobą drzwi.

Zaśmiał się.

– A co ci winny gips?

– Bo bez niego mogłabym wsiąść na rower i wyładować swoją złość – rzuciła, patrząc na niego spode łba, ale od razu zrobiło jej się przykro, że manifestuje przy nim swój zły nastrój. – Nie dość, że jakiś palant z okręgówki zabiera mi sprawę, to jeszcze mam mu oddać swoje biuro – wybuchła. – I do dziesiątej muszę zrobić w nim porządek.

Mike uniósł brwi, zdziwiony.

– Szef zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem – wyjaśniła.

– A, no to wszystko jasne – odparł. – Wiesz, może wyjdzie z tego całkiem niezła współpraca – dodał, robiąc unik, gdy Joanna zgromiła go krytycznym wzrokiem.

Przez pierwszą godzinę jedną ręką energicznie upychała w szafkach papiery, a potem usiadła za innym biurkiem, klnąc pod nosem i czekając na zapowiedzianego na dziesiątą gościa z komendy okręgowej.

Mina zrzedła jej jeszcze bardziej, gdy „palant” okazał się kobietą. Nazywała się Pugh, była chuda jak szczapa, miała nogi jak patyki, chytry wyraz twarzy, bardzo jasne oczy i wąsik nad górną wargą. Weszła do biura, rozejrzała się i od razu ruszyła w kierunku Joanny.

– Musimy najpierw wszystko obgadać, Piercy – zwróciła się do niej oschłym tonem. – Przynieś mi akta sprawy.

Joanna nie kryła oburzenia, siadając naprzeciw własnego biurka, za którym siedziała Pugh i mierzyła ją wzrokiem bez mrugnięcia.

– To twoje biuro? – zagadnęła.

Joanna skinęła głową, a Pugh odwróciła głowę i spojrzała za okno.

– Nie przeszkadza ci ten ohydny mur? – spytała.

Joanna nachmurzyła się.

– Kiedyś mi przeszkadzał. Kojarzył mi się z przeszkodą nie do pokonania…

– A teraz? – dociekała Pugh.

– Teraz tak często na niego patrzę, że chyba do niego przywykłam – odparła cicho. – Znam na pamięć każdą jego cegłę i dziurę, każde wgłębienie po strugach deszczu. Wiem, gdzie pada cień, kiedy świeci słońce.

Pugh wzruszyła ramionami i zajrzała do akt sprawy zabójstwa Jonathana Selkirka. Szczególną uwagę zwracała na obrażenia ciała i okoliczności zgonu. Nie interesowały jej ani obojętna reakcja jego rodziny, ani motyw zbrodni. Obrzuciła Joannę surowym, karcącym spojrzeniem.

– Muszę tylko poznać modus operandi, sposób działania tego sprawcy, ustalić, z jakiej strzelał broni, i przeszukać miejsce zbrodni. Reszta mnie nie obchodzi. Lepiej nie wdawać się w szczegóły, żeby nie zaszkodzić sprawie – dodała, nie spuszczając wzroku z Joanny, po czym rozsiadła się wygodnie i zaczęła się drapać po górnej wardze. – Ciekawe, jak mu się udało wyprowadzić Selkirka ze szpitala – zastanawiała się głośno. – Wystarczyło, żeby pacjent krzyknął i ktoś na pewno przybiegłby mu z pomocą.

Joanna siedziała i z obrażoną miną obserwowała, jak zaczytana w aktach Pugh marszczy czoło i obraca w palcach długopis.

Wreszcie podniosła głowę.

– Niezła robota, Piercy, ale widzę, że nasze zdania są podzielone.

– Naprawdę?

Pugh rozłożyła kościste dłonie na stercie kartek i rozejrzała się, jakby czegoś szukała.

– Masz tu jakieś zdjęcia? – spytała nagląco.

Energicznym ruchem Joanna położyła przed nią plik zdjęć zrobionych przez policyjnego fotografa. – Proszę – mruknęła.

Kobieta spojrzała na nie, poruszając nozdrzami. Przez chwilę milczała i uważnie oglądała każde z nich po kolei, pomrukując i sapiąc jak pobudzony pies gończy. Wreszcie podniosła głowę.

– Zdjęcia też są niezłe – przyznała. – Od razu widać, w jakiej pozycji była ofiara.

W odpowiedzi Joanna rzuciła jej wrogie spojrzenie.

– A są tu gdzieś zdjęcia z sekcji zwłok? – spytała Pugh. – Chcę obejrzeć ranę wlotową.

Joanna odszukała je i podała Pugh, która zwróciła szczególną uwagę na jedno z nich.

– Czy sprawca strzelał z broni typu Beretta? – dociekała.

Joanna skinęła głową, a Pugh oparła się na krześle i przymrużyła powieki.

– To niesamowite – mruknęła pod nosem. – Wszyscy płatni zabójcy działają według tego samego schematu. Nie różnią się pod żadnym względem. Zawsze używają tej samej broni i wywożą swoje ofiary gdzieś na pustkowie, przeważnie do lasu. Te nędzne kreatury próbują naśladować mafię – dodała, oglądając zdjęcie. – Od razu można się domyślić, z których książek czerpią pomysły. Zawsze oddają celny strzał w tył głowy, jakby ofiara miała na karku namalowaną tarczę – zauważyła i spojrzała na Joannę z ukosa. – To paskudny sposób na życie, prawda, Piercy?

Joanna kiwnęła głową w osłupieniu.

Pugh trzasnęła zdjęciami o blat biurka.

– A żebyś wiedziała, ile taki drań zarabia – ciągnęła. – Ty czyja możemy tylko pomarzyć o takiej forsie, a przecież to my bronimy ładu i porządku w tym kraju, narażając własne życie.

Joanna siedziała, wpatrzona w kobietę jak w obraz. Po raz pierwszy miała do czynienia z kimś z komendy okręgowej i była pod silnym wrażeniem ich możliwości. Znów pokiwała głową jak zahipnotyzowana.

– Przez takich łajdaków społeczeństwo cierpi najbardziej – kontynuowała Pugh. – Powinno się ich kastrować, żeby się nie rozmnażali – dodała, stukając palcem w zdjęcie pokazujące zbliżenie rany po kuli, a po chwili energicznym ruchem przesunęła je tak, że ukazało się to, na którym widoczna była zmasakrowana twarz Selkirka. – Inaczej szlag trafi prawo, ład i porządek – orzekła niskim, ściszonym głosem, który zabrzmiał jak pomruk tygrysicy. – A narzędziami władzy staną się broń i pieniądze splamione krwią. I pewnie nie podoba ci się to, że wchodzimy wam w drogę – zauważyła, siląc się na uśmiech – ale, niestety, bez nas sobie nie poradzicie.

Joanna zamrugała tylko, siedząc bez słowa, zaskoczona tym, że Pugh tak trafnie odczytała jej zachowanie.

– No więc rozumiesz już, dlaczego moja obecność jest taka ważna?

Zakłopotana, Joanna pokiwała głową.

– Czy to znaczy, że pani wie, kto jest zabójcą? – spytała niepewnie.

– Oczywiście – odparła Pugh, rzucając jej chłodne spojrzenie. – Jasne, że wiem. Wystarczyło tylko przejrzeć te akta. Nieważne, kto wynajął go tym razem. – Parsknęła cierpkim, wymuszonym śmiechem. – Interesuje mnie tylko sprawca – dodała, oparła się na krześle i przymknęła oczy. – Ten drań, który nacisnął spust, a wcześniej wywlókł swoją ofiarę ze szpitala kilka kilometrów za miasto, by dokonać tak potwornej zbrodni, poważnie zagraża społeczeństwu. – Pugh zamilkła na chwilę i zaczęła wertować akta. – Fragmenty mózgu ofiary znaleziono na korze drzew w odległości pięćdziesięciu metrów od miejsca zbrodni – przeczytała. – W odległości pięćdziesięciu metrów – powtórzyła. – To chyba najlepszy dowód niszczycielskiej siły broni. Wystarczyło tylko jedno małe pociągnięcie… Ktoś, kto posuwa się do czegoś takiego dla pieniędzy, musi być kompletnie wynaturzony. – Otworzyła oczy i spojrzała na Joannę. – Mam ochotę powiesić tego drania na jednym z tych drzew.

Joanna milczała. W głowie brzmiały jej słowa Colclougha: ta sprawa cię przerasta, Piercy. Nagle zrozumiała, że Colclough miał rację. Śledztwo w sprawie zabójstwa Jonathana Selkirka przekraczało granice jej wiedzy i doświadczenia. W duchu przyznała rację Colcloughowi i Pugh. Spojrzała pytająco na kobietę.

– A kim jest ten drań?

– Najpierw przekażę tę kulę do laboratorium badań balistycznych. Muszę mieć stuprocentową pewność – odparła. – Całe szczęście, że udało wam sieją znaleźć, zanim któryś z chłopaków wdeptał ją w ziemię. Ale zdaje się, że wiem, kim jest sprawca. Prawdopodobnie to mój stary znajomy, Sycylijczyk – dodała po chwili. – Mieliśmy już okazję się poznać. Daję słowo, że tym razem schwytam tego ptaszka i wsadzę za kratki. – Popatrzyła na Joannę. – Sama się nim zajmę, a resztę zostawię tobie, Piercy – oznajmiła. Jej grdyka poruszała się szybko przy każdym słowie. – Dasz sobie radę, prawda?

Joanna skinęła głową i westchnęła z ulgą. Nie obchodził jej sam sprawca – jakiś prymitywny brutal, gotów z zimną krwią zabić człowieka dla pieniędzy. Najbardziej interesowały ją osobiste pobudki kogoś, kto go wynajął. Zastanawiała się, kto spośród najbliższych znajomych Selkirka nienawidził go tak bardzo, że życzył mu śmierci i na krótko przed zabójstwem dręczył go anonimowym listem.

Znów posłała Pugh pytające spojrzenie.

– Jak pani myśli, ile sprawca zażądał za wykonanie tego zlecenia?

Kobieta była właśnie zajęta przeglądaniem akt.

– Zwykle brał jakieś osiem tysięcy – odparła, nie podnosząc wzroku. – Chyba że podniósł stawkę.

– A skąd pani wie, że to on?

Pugh spojrzała na nią, zniecierpliwiona, jak matka tłumacząca dziecku, dlaczego jeden plus jeden równa się dwa.

– Zawsze używa tej samej broni i kul – wyjaśniła. – I wykorzystuje ten sam modus operandi. Jak już mówiłam, wywozi ofiary na odludzie i w charakterystyczny sposób związuje im ręce. Nazywa się Gallini i pochodzi z południa Sycylii, z rodziny rybackiej, dlatego doskonale zna się na węzłach – dodała, biorąc kolejną kartkę z raportem. – Używa nylonowego sznura najlepszej jakości. Nie oszczędza na narzędziach zbrodni. I ma pewien dziwny zwyczaj, którego bezwzględnie przestrzega: nigdy nie zmienia terminu. Na pewno zastanawialiście się, dlaczego ryzykował porwanie ofiary ze szpitala, skoro gdzie indziej byłoby mu o wiele łatwiej – dodała, wykrzywiając wargi w uśmiechu. – No i widocznie bardzo zależało mu na tych pieniądzach, bo nawet w jego fachu trudno dziś o poważne zlecenie. Gdyby Selkirk zmarł śmiercią naturalną, osiem tysięcy przeszłoby mu koło nosa. A Gallini ma na utrzymaniu całkiem sporą rodzinę i nie mógł na to pozwolić. Zależało mu na czasie, a Selkirk był ciężko chory. Gallini nie zna się na medycynie, ale nawet on w swoim ptasim móżdżku pokojarzył, że ofiara może umrzeć w każdej chwili, a wtedy trzeba będzie pożegnać się z wielką forsą. Dlatego postanowił wykonać zlecenie krótko po tym, jak Selkirk trafił do szpitala, i nic nie zdołałoby go powstrzymać. Cała jego rodzina się wtedy za niego modli – dodała po chwili. – Inny zaczekałby, aż Selkirk wróci do domu, ale Gallini był gotów zaryzykować i zakraść się do szpitala – podsumowała z ponurą miną. – Przez parę godzin snuł się pewnie wokół szpitala i badał teren. Ale tak żeby nikt go nie zauważył.

– To chyba niemożliwe… – przerwała jej Joanna.

– Możliwe – odparła stanowczo Pugh. – Mógł przecież udawać hydraulika, portiera, lekarza w białym kitlu z plakietką albo krewnego pacjenta. Myślisz, że ktoś zwróciłby na niego uwagę? To zawodowiec, próbował już niejednej sztuczki i dobrze wie, jak pozostać niezauważonym. – Pugh wzięła do ręki zdjęcie zaplamionych krwią drzwi. – Poznajesz te odciski?

Ślady na zdjęciu były matowe i ziarniste.

– Chyba miał rękawice – zasugerowała Joanna.

– Bardzo dobrze. A jakie?

– Gumowe?

– Chirurgiczne, psiakrew – wybuchła Pugh triumfalnym tonem. – Oto cały Gallini. W szpitalu przebrał się za lekarza.

W głowie Joanny zaświtała kusząca myśl.

– I pewnie dlatego Selkirk nie protestował, kiedy Gallini wyprowadzał go z sali.

Pugh zamilkła na chwilę, po czym przytaknęła.

– Możliwe, ale i tak coś mi tu nie pasuje. To mi wygląda na słaby punkt w jego taktyce – przyznała, kręcąc głową. – To zupełnie nie w jego stylu, ale nie możemy tego wykluczyć. Najważniejsze, że mamy już na niego haka. W przenośni, oczywiście – dodała pośpiesznie. – Zgubiła go jego własna broń… – Przerzuciła kilka kartek. – Do diabła, nie widzę tu żadnego raportu balistycznego.

– Na to potrzeba co najmniej pięciu dni – odparła chłodno Joanna.

– Zaraz się przekonamy. – Pugh podniosła słuchawkę i surowym tonem wydała kilka poleceń. – Rzeczywiście, to beretta – skwitowała, podnosząc wzrok. – Typowa włoska spluwa. Facet pewnie myśli, że przynosi mu szczęście. Tylko skoro jest na tyle sprytny, żeby udawać lekarza, to dlaczego zawsze strzela z tego samego pistoletu?

Na jej tle Joanna poczuła się jak początkująca policjantka.

– Z tej samej odległości, w to samo miejsce – mruknęła Pugh pod nosem. – Przykłada lufę tak blisko, że wlot po kuli robi się jeszcze mniejszy, bo skóra wokół rany się kurczy. Ofiara tylko przez chwilę czuje dyskomfort i natychmiast umiera od strzału w tył głowy. – Wzięła do ręki sporządzony przez Matthew raport z sekcji zwłok. – Macie niezłego patologa. Robi porządną robotę. Od razu widać, że zna się na rzeczy.

Загрузка...